Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-02-2010, 08:52   #211
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Tym razem zebrali się szybko i bez zbędnych ceregieli. Gdy tylko już wyjaśnili swoje sprawy, dokonali niezbędnych uzupełnień prowiantu wsiedli na konie i ruszyli w drogę. Kalel był zadowolony z takiego obrotu sprawy, gdyż wciąż, mimo wszystko, gryzła go myśl o spotkaniu z drowami, które co tu skrywać nie wywarły na nim najlepszego wrażenia. Teraz zamiast doszukiwać się ukrytych w tłumie wrogich twarzy mógł oddać się radosnemu uniesieniu jakie zawsze ogarniało go, gdy ruszał w drogę. W końcu się coś znowu działo, na dodatek to coś coraz bardziej oddalało go od beznadziejności poprzedniego życia. Czuł że świat coraz szerzej otwiera przed nim swoje podwoje i daje szansę na wymknięcie się nędznej egzystencji grzebiącego w ziemi robaka.

Nie da się ukryć, że szczęście dopisało im i jasno wyznaczyło cel i drogę. Mapa jaką otrzymali wielce ułatwiała im dalsze poszukiwania, po raz pierwszy sprawiając, że czekające zadanie nie jawiło się niczym mroczna forteca wznosząca się posępnie ponad ich głowami. Poza tym... chłopak rozejrzał się z zadowoleniem - nie minęło tak wiele czasu a już nie byli łapserdakami - gołodupcami za przeproszeniem. Wszyscy na koniach i uzbrojeni, w sprzyjającym świetle nawet mogli wyglądać groźnie. Przynajmniej dla niektórych, gdyż od czasu do czasu zdarzało się że na ich widok jakiś zabiedzony chłopina schodził na pobocze drogi.

Początkowa euforia, jak to już z nią bywa, z czasem opadła odsłaniając niedogodności podróżowania. Siodła były nieodmiennie twarde i twardość swoją przenosiły na ich tyłki, którym z każdym dniem coraz trudniej było się godzić z codzienną koniecznością dalszego utwardzania. To nie było jeszcze wszystko. Już przy pierwszym popasie Kalel, ale i nie tylko on, z zakłopotaniem zauważył, że nie uzupełnił swoich zapasów prowiantu na drogę. Jedynymi którzy w tym względzie okazali trochę rozumu byli Lidia i Lusus, trochę przecząc potocznej opinii, że zakochani nie pamiętają o bożym świecie. Na całe szczęście pamiętali też i o tym, że należy wspomagać ludzi w potrzebie i nie pożałowali posiłku towarzyszom.

Kolejny dzień podróży dobiegał końca. W blasku schodzącego coraz niżej w kierunku horyzontu słońca młodzi śmiałkowie wciąż jeszcze niezmęczeni, lecz już czujący pewne oznaki tęsknoty do wysunięcia stóp ze strzemion i postawienia ich na stałym lądzie, rozglądali się za miejscem odpowiednim do wieczornego popasu. Gdy w końcu na nie natrafili, malowniczą polankę ukrytą w zagajniku, Kalel nie mógł powstrzymać się od jęku rozczarowania. Najlepsze miejsce już było zajęte przez namiot i wóz z jakimiś tobołami, a co gorsza, też i przez wielce niesympatycznie wyglądających drabów. Czterech osiłków zareagowało od razu na ich widok. Podnieśli się z zajętych przez siebie miejsc i zaczęli przyglądać ponurym wzrokiem. Na całe szczęście po chwili z namiotu wynurzyła się niewysoka, choć obszernych rozmiarów, łysa jak kolano postać i nieszczerym, ociekającym słodycza głosem pozdrowiła właśnie przybyłych podróżnych.

Ze wszystkich oczu w grupie nowoprzybyłych nawet końskie spojrzały tęsknie w stronę, gdzie nieustannie słabł blask słońca, w oczywisty sposób ukazując , że na dalszą podróż nie ma już czasu. Rad niewola zatrzymali się więc w niemiłym towarzystwie rozkładając się tak daleko jak tylko byli w stanie.

Nie był to spokojny wieczór, a i noc nie zapowiadała się radośnie. Dość szybko okazało się, że osobowość niechcianych towarzyszy odpowiada ich wyglądowi i jeszcze zanim na niebie na dobre rozbłysły srebrne punkciki gwiazd, byli już mocno wstawieni. Hałaśliwie zwracali uwagę na siebie, to nieprzyjemnymi zaczepkami, to waląc w kraty klatki jaką wieźli. "O rany... znowu jakiś potwór. Tak jakby mi bastora było mało" pomyślał rozgoryczony Kalel, gdy do jego uszu dobiegły gniewne ryki i odgłos potężnych uderzeń. Mimo tej myśli nie obawiał się zamknietej w klatce mantikory. Z coraz większym niepokojem obserwował poczynania czterech mężczyzn, nastawionych coraz bardziej agresywnie i coraz śmielej sobie poczynających.

Atmosfera robiła się coraz cięższa, tak że w Kalelu zaczęło odzywać się nieprzyjemna świadomość tego, że oświetlony płomieniami jest nieprzyzwoicie dobrym celem. Odruchowo zaczął się niecierpliwie wiercić, po czym nie mogąc wytrzymać ogarniającego go napięcia ukradkiem wstał i oddalił się od ogniska. Zatrzymał się parę kroków dalej, już pomiędzy drzewami, ukryty przed wzrokiem wszystkich. Wsparł plecy o korę drzewa i skierował wzrok w kierunku rozrabiaków. Narastała w nim złość na siebie za ogarniający go niepokój lecz jeszcze bardziej na tych, którzy byli jego przyczyną.

Mrok który go otulił przyniósł w końcu uspokojenie. W ciemności nawet pijackie odgłosy zdawały się cichsze, tak jakby przekraczając granicę między światłem i ciemnością traciły siłę i gubiły się. Odetchnął głębiej zadowolony z napływających siłi z nagłym zainteresowaniem spojrzał na namiot, w którym zniknął kupiec. Uśmiechnął się na myśl, że mógłby się łatwo zemścić za nieprzyjemne upokorzenia, które go własnie spotkały i coraz poważniej zaczął się zastanawiać jak najlepiej będzie dostać się do środka by spłatać małego psikusa. Ot tak na parę sztuk złota.

Być może to jego złe mysli, być może przypadek, ale ledwie sformułował w swojej głowie te pragnienia klatka trzasła niczym dziecinne pudełko a z niej, niczym nieskrępowana wydostała sie mantikora. Bestia wyraźnie uradowana ze świeżo pozyskanej wolności, od razu rzuciła się na najbliższych jej ludzi i nim nastąpiło mgnienie oka jeden z osiłków leżał martwy. Lecz nagle, bardzo nieoczekiwanie cała ta sytuacja ze stanu zagrożenia jawiła się Kalelowi szansą na zdobycie cennych...danych wywiadowczych. Gdy tylko zaraz po ataku dostrzegł. że kupiec w popłochu umyka w głąb lasu, nie dość że przerażony to całkiem nieubrany, a jego ochroniarze stoją niczym skamieniali nad truchłem swojego kamrata, nagle się zdecydował i ruszył w stronę nieoczekiwanie opustoszałego namiotu.

Szedł między drzewami ukryty w ciemnościach , stawiając ostrożnie stopy, tak by żadna gałąź pod nimi nie trzasnęła. Dookoła niego panowała ciemność lekko tylko rozświetlana blaskiem ognisk. Choć niespecjalnie obawiał się że go ktoś zauważy, to cały czas kontrolował co się dzieje - czy mantikora wciąż zajmuje się trupem, czy w blasku ognia wciąż majaczą 3 sylwetki strażników, czy też nie nadepnie przypadkiem na kupca. Z zadowoleniem odnotował że jego kompani nie wpadają w panikę, lecz sprawnie się organizują. Na ten widok nieśmiała myśl, że powinien wrócić by razem z nimi stawić czoła niespodziewanej sytuacji pierzchła ustępując całkowicie miejsca pragnieniu odegrania się. Po paru chwilach był już przy namiocie. Zerknął po raz ostatni na strażników, którzy wciąż jak skamieniali przyglądali się uczcie na swoim kompanie, spojrzał w ciemność próbując wypatrzyć kupca, po czym przykucnął za ścianą tak by żadne przypadkowe spojrzenie go nie dostrzegło. Przesunął od góry do dołu dłońmi po chropowatej powierzchni materiału aż znalazł wiązania, które przytwierdzały materiał do żerdzi. Wyciągnął z pochwy sztylet i rozciął nim sznurki, otwierając sobie wejście.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 19-02-2010, 14:29   #212
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację

Wrzask strażnika sprawił, że wszyscy zamarliście w pół ruchu - łącznie z najemnikami. Mantiokora obrzuciła Was uważnym spojrzeniem, ale po chwili wróciła do posiłku - jak przedtem dzieląc uwagę pomiędzy was, swoich oprawców i obiad. Ostrożnie wycofaliście się więc między drzewa, poza zasięg wzroku poczwary. Dopiero gdy wszyscy zgromadziliście się przy uwiązanych w pobliżu traktu koniach (które na szczęście powoli się uspokajały) zauważyliście, że nie ma z wami Kalela! Czyżby uciekł i Was zostawił? Nie mieliście czasu na dywagacje - w Waszą stronę zbliżała się truchtem, oświetlona światłem gwiazd postać Łysego. Zataczający się, zasapany mężczyzna już z daleka krzyczał urywanym głosem: Heeej! Czekajcieee! Nie odjeżdzajcieee! Był dość niski, lecz barczysty. Jego rysów nie można było jednak uznać za przyjazne.


Gdy w końcu dopadł do was i odzyskał oddech, obciągnął z godnością koszulę nocną i od razu przeszedł do rzeczy: Zapłacę 50 sztuk złota, jeśli złapiecie mantikorę. Nie musi być zdrowa, ważne żebyście jej nie ubili na śmierć. Broń i zbroje macie, widać żeście najemna dziatwa, jakiej pełno na gościńcach. To co, stoi?
- Nie mamy sieci ani nic aby ją złapać to jak nam się uda? - z wahaniem rzekła Sorg.
- To ją rozstrzelajcie, porańcie, cokolwiek! To niegłupie bydle, zabić się nie da - a potem się na arkan weźmie i sru do klatki! -
pewnie oświadczył Łysy. - Ten durny strażnik własnym życiem zapłacił za swoją głupotę, więc może mój pan nie wścieknie się za wadliwy towar... tak bardzo - zadrżał nagle na myśl o mocodawcy, a wy zastanowiliście się jaki człowiek kupuje sobie mantikorę.


Meave
uniosła brwi. Sytuacja nie wyglądała za jaskrawo. Walczyć z mantikorą? Nie była ekspertem od potworów, ale zwyciężenie takiego stwora wydawało jej się niemożliwe.
- Nie wiem, jak moim towarzyszom, ale mi nie uśmiecha się walczyć z takim stworem. Toż to ma przewagę nad nami ogromną. Złapać ją w klatkę? - Parsknęła. - Wybaczcie mi, może nie znam się na potworach, ale nie brzmi mi to jak dobry plan. Mamy ryzykować swoje życie, dla czyjegoś widzimi się? Nie sądzę.Co za człowiek kupuje sobie mantikorę i po jaką cholerę? Żeby wypchać ją sobie i nad kominkiem powiesić?
- Ty się już dziecko nie wymądrzaj! Parę kusz i po kłopocie - każda bestia dupa jak wroga kupa, którego dosięgnąć nie może. Te dupki na pewno też się przyłączą - bo jak nie, to Tulip będzie z nich pasy darł po powrocie. A po co mojemu panu ta bestia to już nie twoja sprawa. 70 sztuk złota dam! - Łysy podbił stawkę, po czym jeszcze raz uważnie Wam się przyjrzał, zawieszając wzrok zwłaszcza na Lususie i jego helmickim medalionie. - Zresztą... - zaczął z namysłem, uśmiechając się chytrze - ... chyba nie chcecie, żeby po okolicy taka bestia latała? Toć tu sami wieśniacy mieszkają, to dla niej jak darmowa spiżarnia. No i nigdy nie wiadomo kiedy się bestie na trakcie spotka, a ona w nocy lata to ją gryfy nie złapią.

- Po pierwsze - zaczęła Meave spokojnie, mrużąc jednak lekko oczy, co nie wróżyło dobrze. - Nie jestem dzieckiem. Jestem może młoda, ale nie mam już nastu lat, więc nie pozwolę nikomu tak się do siebie zwracać. Po drugie - wzięła głęboki oddech,a usta rozciągnęły się jej w złośliwym uśmiechu. - Grać na ludzkiej chciwości i współczuciu. Doprawdy, ależ to....- zatrzymała się na chwilę, jakby zastanawiała się, co powiedzieć. - Niskie. Owszem, wieśniacy są zagrożeni przez nią, ale to powód dla którego bestię należy unieszkodliwić, a nie sprzedać jakiemuś bogaczowi. Bogowie wiedzą, co on może z nią zrobić...
- A co będzie jak ją ubijemy? Czy nadal dostaniemy obiecaną zapłatę? Czy wywiniesz się sianem? Wszak jak sam mówisz ona jest niebezpieczna, więc może będziemy musieli to zrobić aby ratować swoje życie... Poza tym nisko cenisz nasze życie, któreś z nas może zostać poważnie ranne, albo nawet zginąc tak jak jeden z Twoich ludzi. - wtrąciła Sorg

- Za ścierwo nie zapłacę. Starczy, że mi pan skórę wygarbuje za niewykonanie rozkazu i stratę pieniędzy. A tamtym się za narażanie skóry płaci - taki los najemników i oni dobrze o tym wiedzą. I nie prawcie mi tu o moralności - moralne jest jak działa! Sto sztuk złota dam i ani monety więcej!
- niemal wypluł Łysy. Widać było, że mu złota szkoda, ale strach przez karą był jeszcze większy.
- Jak sam powiedziałeś oni to najemnicy... a my nie. - rzekła Sorg. - Więc narażając swoje życie, nic z tego możemy nie mieć i tak. Zysk może być żaden a strata wielka, kiedy zginie któreś z nas...
- Toż was właśnie chcę zająć, tępa pałko!
- zdenerwował się mężczyzna. - Kusze, łuki macie? Macie. Więc co za problem?
- A ja mam pomysł -
wtrąciła Meave. - Może sam użyj tego sprzętu i upoluj bestię, co? Zamiast zwalać robotę na innych. Jeśli poślesz nas w razie czego masz wymówkę. - Parsknęła rudowłosa. - A tak nie masz. Bardzo to szlachetne, naprawdę - wybuchnęła złośliwym śmiechem, choć naprawdę nie było jej do śmiechu.
- A co ja bede z babami gadał... - machnął ręką Łysy i odwrócił się w stronę Lususa.
- Biorąc pod uwagę, że to kobiety są tu najsilniejsze w tej "bandzie" powinieneś liczyć się z ich opinią. Chociaż nie. Tacy jak ty nigdy nie liczą się z opinią kogoś innego niż swoją. - sarkastycznie rzekła zaklinaczka. Sługa jednak ostentacyjnie ją zignorował, wyczekująco patrząc na jedynego mężczyznę w grupie.

Lusus zaś łypnął spode łba na kupca i odpowiedział:
- Po pierwsze to ta mantikora to twój problem i twoja odpowiedzialność za jej ucieczkę. To twoje sumienie będzie cierpieć po tym co zrobi wieśniakom okolicznym. Po drugie to ja nie jestem paladynem… giermkiem nawet już nie jestem. Listy wiozę. Jak ich nie dowiozę bo zginąłem w bezsensownej walce z bestią o złoto lub cokolwiek innego, to więcej zła się może się stać niż potwór na wolności. Jedyne co mogę zrobić to poinformować napotkanych strażników o sytuacji. A po trzecie, to sto sztuk złota? Za te pieniądze nie zaryzykowałbym ani jednego włosa z głów tych niewiast. – gestem wskazał swe towarzyszki. – Przykro mi, Tulip będzie musiał się obejść bez bestii. Rozumiem, że pragnie towarzystwa podobnych sobie, ale cóż, trudno - pozostanie największym potworem w okolicy.

Łysy spojrzał na Lususa z lekkim zaskoczeniem.
- A co mnie obchodzi czy jesteś paladynem, giermkiem, cieślą czy kowalem? Złożyłem wam uczciwą ofertę, a wy... - w tym momencie waszych uszu dobiegł odległy krzyk najemników i ryk bestii. - A, zresztą, idźcie wy do wszystkich diabłów! - to powiedziawszy ruszył biegiem w stronę polany wrzeszcząc: Żywcem ją bierzcie, żywcem ją!! Bo was Tulip ze skóry obedrze i na murach wywiesi! Żywcem mówię!



Kalel, starając się ignorować dochodzące z zewnątrz odgłosy chrupania i chłeptania, zacząłeś po omacku przeszukiwać wnętrze namiotu. Dużo tego nie było - namiot służył do spania i niczego więcej. Przez chwile zaplątałeś się w cuchnącym potem i tabaką posłaniu Łysego, potem trafiłeś ręką na sporą torbę, wypełnioną głownie ubraniami. Przytroczona była do niej też niewielka tuba. Ku twojej radości wymacałeś również pękaty mieszek, sztylet w tłoczonej pochwie oraz niezbyt długi metalowy pręt z małą gałką na czubku. Z zewnątrz usłyszałeś jakiś okrzyk, ale zignorowałeś go. Poza tym znalazłeś chyba osobiste zapasy kupca, bo z mniejszej sakwy w środku śmierdziało serem i alkoholem. Starając się nie robić hałasu wyrzuciłeś wszystko z torby, po krótkim namyśle zostawiając w niej pręt, tubę, sakiewkę i sztylet. Zaciągnąłeś troki i cicho wymknąłeś się z namiotu są samą drogą, którą przyszedłeś.

Ukrywszy się za drzewem spojrzałeś w stronę waszego ogniska... gdzie nie było nikogo! Opuścili cię! A może uznali, że to ty uciekłeś i zostawiłeś ich na pastwę losu? Nie wiedziałeś, ale najwyraźniej był najwyższy czas by wiać, zwłaszcza że mantikora zrezygnowała z nierównej walki ze zbroją najemnika. Widząc ucieczkę drużyny leniwie wstała znad zwłok i postąpiła kilka kroków na środek polany, oświetlona migotliwym blaskiem płonących żagwi. Jej uwalany krwią, pseudo-ludzki pysk rozciągnął się w parodii uśmiechu. Upiorny widok - gdyby nie ogon i skrzydła, w ciemnościach można by ją wziąć niemal za człowieka. Bestia rozejrzała się uważnie po otoczeniu, po czym wlepiła perfidne spojrzenie w ochroniarzy i - ku Twemu bezbrzeżnemu zdumieniu - przemówiła.
- R cr trrrz... Zrmstr czr żrrć... Żrrć czr wrs zrbć? Krrrw, drbrr krw... Krrrń czr człrwk? Mścrć srr czr żrrć?

W sumie ciężko to było nazwać mową. Bestia zjadała wszystkie samogłoski, zastępując je warczeniem. Intencje były jednak jasne: albo zeżre konia i sobie pójdzie, albo rzuci się na najemników w słusznej zemście za uwięzienie, głodzenie i męczenie. Oni także je zrozumieli - najwyraźniej trochę z nią sobie "pogadali" w czasie podróży. Ten, który wcześniej wrzasnął coś, czego nie usłyszałeś, rzekł teraz drżącym głosem:
- Żryj konia i spierdalaj! To nie my cie łapali, my tylko wozu pilnujem. I tak zeżreć nas nie zeżresz, bo zbroje mamy!
- Rlr zrgrrzr... zrmstr... Prrdrlrnr lrdzrr... zrbrć! - mantikora niespokojnie machała ogonem wte i wewte, nie mogąc się zdecydować. Zapach krwi i śmierci uderzył jej go głowy, wyraźnie miała ochotę mordować, ale rozsądek ją powstrzymywał. Nagle wbiła wzrok w las - dokładnie w miejsce, gdzie przekradał się łotrzyk?
- R cr tr? Krlrcjr? - warknęła, przechylając głowę i z zaciekawieniem wpatrując się w mrok.
- Tak, kolacja, kolacja! Zeżryj tamto, młode, grube, lepsze niż my! - strażnicy zaczęli się przekrzykiwać wskazując w las, choć wyraźnie nie wiedzieli gdzie ani na co wskazują. Nie czekałeś aż zwierze się zdecyduje - puściłeś się biegiem w stronę traktu, nie oglądając się za siebie. Usłyszałeś tylko ryk bestii i przerażone krzyki najemników - najwyraźniej podniecona mantikora wybrała jednak zemstę zamiast "kolacji".




Robin Hood - Little John...

Gdy dopadł do Was zdyszany Kalel nie było już na co czekać - z duszą na ramieniu zapaliliście pochodnie, wskoczyliście na konie i wyjechaliście na szlak. Co prawda półelfki widziały w świetle gwiazd - konie jednak już nie i mimo zagrożenia płynącego z obecności potwora w okolicy nie chcieliście ryzykować połamanych końskich nóg. A wierzchowce rwały do przodu tak, że ledwie na nimi panowaliście. Dopiero po jakiejś godzinie jechania na zmianę stępa i galopem, ośmieliliście się zwolnić, a po kolejnej dopiero popasać. I mimo, że raz po raz zdawało Wam się, że słyszycie nad sobą szum skrzydeł i świst kolców, wystawiliście warty i zasnęliście niespokojnym snem.

Następnego dnia, gnani niepokojem ruszyliście skoro świt. Niebo było nieco pochmurne i mgliste, na szczęście nie padało. Coraz rzadziej mijaliście skoszone pola, a teren robił się coraz bardziej nierówny. Od głównego traktu odchodziły liczne dróżki i ścieżki, tworząc wśród okolicznych pól, lasków i zagajników malowniczą plątaninę. Zgodnie z mapą byliście już na Słonecznych Wzgórzach - środkowej części Królestwa zamieszkanej głównie przez niziołki i niewielką populację gnomów, które ryły swoje domostwa w rozciągniętych w stronę zachodniej części państwa pagórkach. Słoneczne Wzgórza nie były terenami pańszczyźnianymi jak Podkosy czy okolice Darrow. Stanowiły raczej skupisko wsi, osad i miasteczek żyjących w specyficznej symbiozie, powiązanych klanowymi paktami i zależnych od siebie nawzajem. Utrzymywały się głównie z rolnictwa i łowiectwa, choć niebagatelną rolę odgrywały również gnomie wynalazki oraz handel - zwłaszcza rzadkimi, cennymi znaleziskami, w których zdobywaniu celowały się niziołki.




Oczywiście - jak wszędzie - we Wzgórzach mieszkali również ludzie i elfy. Jednak trzeba było mieć ponoć iście świętą cierpliwość by wytrzymać ciekawość, psikusy i ciągłe pragnienie zmian tych małych ras, toteż - o ile wam było wiadomo - na Wzgórzach mieszkali głównie dziwacy, poszukiwacze przygód, lub wyrzutki (choć nie wyjęci spod prawa!).

Jechaliście szybko, więc już wczesnym popołudniem stanęliście u wrót Sielskiego Sioła. Wbrew swojej nazwie było to nie sioło a niewielkie miasteczko (około tysiąca mieszkańców) otoczone wysokim na jakieś 2.5 metra murem, z dużym kwadratowym rynkiem i okazałą kaplicą poświęconą Yondalli. Wydać było, że miasto jest bogate: było względnie czyste, z szerokimi ulicami, wiele domów było pobielonych i krytych nie tylko strzechą ale i gontem. Praktycznie wszystkie miały szklane szyby w oknach, z licznych kominów unosił się dym, zewsząd dochodziły Was dźwięki fletów czy lutni. Większość drzwi miała wysokość odpowiednią dla przeciętnego niziołka, jednak sklepy i gospody miały wejścia przystosowane do ludzkich rozmiarów. Wszędzie rosły drzewa i krzewy; niektóre domy otoczone były nawet małymi ogródkami. Wiele jednak miało powybijane okna, osmalone ściany i dziwaczne urządzenia wiszące na gankach - wyraźny znak, że zamieszkiwane były przez gnomy.




Wjeżdżając do miasta gospodę wybraliście na chybił-trafił; ot, najbliższą bramie, o sympatycznej nazwie "Pod Puchatym Niedźwiedziem". Szyld przedstawiający grubego niedźwiedzia o głupawym uśmiechu wskazywał drogę niepiśmiennym obywatelom Królestwa. Wybór miejsca na nocleg okazał się trafny - gospoda była czysta i porządna, z obszerną stajnią, powozownią i dużym wyborem pokoi: od wspólnych sal do jednoosobowych komnat z własnym kominkiem i miękkim łożem. Miała nawet sporą łaźnię, w której wraz z innymi podróżnikami można było zażyć gorącej kąpieli. Prym w karczmie wiodła rudowłosa niziołka, o zamaszystych gestach i wielkim biuście. Śmiała się głośno i dużo, ostro pokrzykiwała na służące i rozstawiała wszystkich po kątach, łącznie z wielkim półorkiem w płytowej zbroi, który najwyraźniej był częścią jakiejś większej grupy poszukiwaczy przygód, która często popasała w "Niedźwiedziu".



Przestronna sala główna nie była zapełniona po brzegi, było w niej jednak dość gwarno. Wielki kandelabr, z którego od czasu do czasu na przechodzących ludzi skapywał wosk, oświetlał przekrój społeczeństwa Królestwa, jaki mieliście już okazję oglądać na Jarmarku. Rzecz jasna najwięcej było niziołków i gnomów, nie brakło jednak ludzkich kupców, elfów i półelfów, a nawet przegonionego spod baru półorka, który jak niepyszny wrócił do swojego stolika, gdzie elfia kapłanka Lathandera klepała go rubasznie po plecach. Po-jarmarczny ruch już się powoli zaczynał: ludzie chwalili się nowymi zakupami, wymieniali plotki i wrażenia. Piwo lało się strumieniami, grzechotały sztućce i kości, a służki nie mogły nadążyć z donoszeniem jadła - choć miały czas rzucać ciekawskie spojrzenia nowoprzybyłym. Pod jednym ze stołów leżał spory pies, cierpliwie czekając na resztki z pańskiego stołu. Także i wy zasiedliście na jednej z ław, ciesząc się na pierwszy od kilku dni normalny posiłek.

Czekając na posiłek rozglądaliście się wokoło. Na ścianach wisiały wyliniałe niedźwiedzie futra, przed dużym, ciemnym teraz kominkiem również leżało kilka; a nad nim wisiał niedźwiedzi łeb. Ślady mieczy i niestarannego wyprawienia pokazywały, czemu te skóry wylądowały na ścianach a nie u kuśnierza. Nieopodal kominka stała spora, drewniana scena, na której wieczorami zapewne przygrywali bardowie. Z głównej sali wychodziło kilka drzwi prowadzących do bardziej ustronnych sal, oraz dwie klatki schodowe prowadzące na pierwsze piętro i strych. Z kuchni buchało ciepło, zapach pieczonej dziczyzny, szczęk naczyń i pokrzykiwania kuchcików.




Z tego co się zorientowaliście wjeżdżając do miasta, Sielskie Sioło żyło w głównej mierze z handlu i było świetnie zaopatrzone we wszelkiego rodzaju dobra potrzebne w podróży. Widzieliście także wiele sklepów zielarskich - z tego co orientowała się Sorg, Sioło słynęło z ziołowych nalewek; sporo sklepów z wyrobami skórzanymi, a także z dziwnymi gnomimi wynalazkami - jak twierdziło wielu o wątpliwej przydatności i bezpieczeństwie użytkowania. Maeve mignął nawet jakiś szyld reklamujący usługi magiczne! Nieopodal bramy minęliście także pracownię kowala i płatnerza.

Wieczór przyniósł spokój, bezpieczeństwo i ciepłe łóżko. Mimo obecnego za oknem miejskiego gwaru, wszyscy zasnęliście kamiennym snem. Tu nie trzeba był wystawiać wart, uważać na przygodnych towarzyszy popasu (no, może trochę) ani wścibskich duchów. Owinęliście się w swoje koce i już po chwili słychać było jedynie regularne oddechy i ciche posapywanie.




http://sayane.wrzuta.pl/audio/85PjVod7W3h/jeremy_soule_-_ancient_sorrow

Ponury, złowrogi księżyc unosił się nad miastem, skierowany swym upiornym obliczem w stronę leżących pod nim skruszałych murów i kluczących między nimi istot. Żadna z nich nie ośmieliła się podnieść głowy na emanację Selune, która dziś nałożyła na swe cudne oblicze koszmarną maskę. Może gdyby była tu pobożna Lidia, umiałaby Wam powiedzieć co się stało. Ale jej nie było.


Byłyście za to Wy - Tua i Maeve. Dwie młode magiczki; dzieci jeszcze jeśli chodzi o zrozumienie sztuk tajemnych. Nie było nikogo, kto by wytłumaczył Wam gdzie się znalazłyście, ani co się dzieje. Boso, w nocnych koszulach, stąpałyście niepewnie po pokrytych pyłem kamieniach czując, jak drobny żwir wbija wam się w stopy, a zimny wiatr przenika do szpiku kości. Nie wiedziałyście skąd się tu wzięłyście, ani po co. Wydawało się, że ta nocna wędrówka nie ma żadnego celu. A może to wcale nie była noc? Księżyc jasno świecił na niebie, ale niebo było szare, jak o świcie czy poranku. A może o zmierzchu? Szare... nijakie. Jak wszystko wokół.



Początkowo nie widziałyście nawet siebie nawzajem. Wiejący wśród ruin wiatr niepokojąco poruszał suchymi trawami, wznosił tumany kurzu i popiołu, które sprawiały, że piekły Was oczy. Od czasu do czasu ze ścian odpadały kruszejące kamienie, niepokojąc Was swoim ruchem. Mimo to martwej ciszy nie przerwał ani jeden szelest - wszystko poruszało się w absolutnym bezdźwięku, jak gdyby martwota objęła Wasze uszy tak, jak wszystko dookoła. Nawet drobne rośliny, które nieśmiało starały się przebić przez wyściełający podłoże żwir były apatyczne i bezbarwne. Nie-żywe. Gdy wpadłyście na siebie, wychodząc z przeciwnych stron załomu muru, obie wydałyście okrzyki przerażenia - w otaczającej Was cichy brzmiały one jak wybuch; w napięciu czekałyście czy nie zwabią one mieszkańców tych ruin. Jednak żaden ruch nie zmącił stagnacji martwego miasta.




Bez celu i kierunku krążyłyście wśród rozpadających się murów, drżącym wzrokiem podziwiając ślady dawnej świetności. Oddane z zadziwiającą szczegółowością rzeźby miały poobijane ręce i nogi. Mozaiki dawno straciły barwę. Płaskorzeźby, wytarte przez deszcze i wiatr, były tylko smutnym wspomnieniem wizji artysty - tym smutniejszym, że powyrywano z nich wszelkie cenne kamienie. Gdzieś w oddali wysoka wieża straszyła swoim kikutem, zwalona na wysokości piątego piętra. Wieże strażnicze były zniszczone, wokół nich leżały olbrzymie głazy, zapewne rzucone ręką jakiegoś niewyobrażalnie wielkiego potwora. Niewielkie domy, wybudowane wzdłuż promieniście schodzących się ulic, były spalone lub zburzone. Na horyzoncie widziałyście jakiś zamek - lecz nawet z tej odległości mogłyście stwierdzić, że i jego nie ominął kataklizm, jaki nawiedził to miasto.

Podążając jedną z wybranych na chybił-trafił ulic, nie różniących się niczym od wszystkich pozostałych, doszłyście do wielkiego placu w centrum miasta. Wielkiego - lecz bynajmniej nie pustego. Na środku, zajmując niemal połowę placu, wznosił się wysoki stos kości. Stos... góra raczej! Wznosząca się ponad ruinami okolicznych budynków sterta usypana z setek... tysięcy szkieletów. Małych i dużych, mężczyzn, kobiet, dzieci i niemowląt - jak gdyby wszystkich mieszkańców miasta zebrano tutaj w ofiarny stos... w upiorny pomnik zwycięstwa nieznanego Wam wroga. Wiatr unosił zetlałe ubrania, szarpał kosmykami włosów, odrywał od kości resztki mięsa i skóry.

A na szczycie tej kościanej piramidy coś się ruszało...

Obudziłyście się z krzykiem - obie równocześnie - własnym głosem wyrwane z pogłębiającego się koszmaru. Stos na Was patrzył - tego byłyście pewne. COŚ w nim na Was patrzyło. Gdybyście się zastanowiły, to po całym mieście walały się szczątki ludzi i potworów, zardzewiała broń, połamane piszczele, roztrzaskane czaszki... Wy jednak nie chciałyście myśleć o tym upiornym, martwym mieście, w którym COŚ na was patrzyło...
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 23-02-2010 o 09:57. Powód: ech, niedoróbki
Sayane jest offline  
Stary 25-02-2010, 13:33   #213
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Meave była wdzięczna Lususowi za podjęcie takiej, a nie innej decyzji. Co prawda nie czuła się zbyt dobrze ze świadomością, że pozwalają temu okropnemu stworzeniu dalej terroryzować okolicę, ale z drugiej strony bardzo ceniła swoje życie. Po za tym, skąd mieli pewność, że szlachcic nie wykorzysta stworzenia do swoich niecnych celów? Jakoś nie wierzyła w uczciwość człowieka, który zleca swoim ludziom złapanie żywej mantikory. Gdy w końcu dogonił ich zdyszany Kalel mogli wreszcie ruszyć. Droga nie należała do najłatwiejszych, bowiem przyświecało im głównie światło gwiazd. Jednak dopiero po dwóch godzinach udali się na spoczynek, oczywiście ustalając warty.

Następnego dnia wyruszyli skoro świt, by wczesnym popołudniem dotrzeć do Sielskiego Sioła. Wbrew nazwie było to niewielkie miasteczko, zapewne zamieszkiwanie głównie przez niziołki (tak się Meave bynajmniej wydawało biorąc pod uwagę rozmiar niektórych drzwi). Gospodę wybrali pod względem bliskości, nie kierowali się niczym innym. Okazał się to wybór szczęśliwy bowiem miejsce, które wybrali było czyste i porządne. Spełniało wszystkie wymagania jakie magiczka mogła mieć w stosunku do gospody.

Reszta dnia upłynęła im właściwie na niczym. Jedli, odpoczywali, rozmawiali, kontemplowali nowe miejsce. Innymi słowy nic interesującego się nie działo (nareszcie!). Gdy w końcu mogli położyć się spać do łóżek (cóż za miła odmiana po spaniu na ziemi) wszyscy wpadli w ramiona Morfeusza.

***

Rudowłosa nie miała pojęcia jak się znalazła na zewnątrz. Ostatnie, co pamiętała to zasypianie… A teraz znajdowała się na świeżym powietrzu, z wiatrem niepokojąco wiejącym wśród ruin i księżycem, który wyglądał jakby coś złego się stało. Czyżby Mystra chciała ją za coś ukarać? A może przypomnieć do kogo należy jej życie? Nie wiedziała. Tumany kurzu i popiołu roznoszone przez wiatr drażniły jej oczy, które piekły i łzawiły.

”Co się dzieje?” Przemknęło zdumionej rudowłosej przez myśl. Jej bogini przecież była łaskawa, a poza tym nie ma jej za co karać… Otaczająca ją martwa cisza była przerażająca bardziej niż ludzkie krzyki. Z doświadczenia magiczki wynikało, że nigdy nie oznaczała ona niczego dobrego. Tym bardziej, że oprócz ciszy martwe zdawało się być również miasto. Głuchy bezdźwięk przyprawił Meave o dreszcze. Rozejrzała się dookoła mając nadzieję coś dostrzec. Było to jednak bezcelowe. Miasto wraz ze wszystkimi mieszkańcami, a nawet rośliny, które chciały przebić się przez żwir. Wszystko było bezbarwne, apatyczne i… przerażające. Meave ruszyła przez siebie z nerwami napiętymi jak postronki i mięśniami napiętymi, jakby gotowymi do ataku. Ręce miała zaciśnięte w pięści, a brązowe oczy uważnie obserwowały otoczenie. W tym momencie żałowała, że nie ma oczu z tyłu, by móc obserwować, co dzieje się za nią. To wszystko było podejrzane. Cholernie podejrzane i cholernie przerażające.
Rudowłosa stawiała kroki ostrożnie, jakby bojąc się, że pod jej stopami może być pułapka. Rozglądając się dookoła dostała dreszczy. Wszystko, co ją otaczało świadczyło o dawnej świetności tego miasta. Co się stało? Czemu jeszcze przed momentem gdy zasypiała wszystko było normalne, a teraz… To było nie do opisania. Wszystko było takie smutne, przygnębiające.

Rozglądając się dookoła, magini nie zauważyła nadchodzącej Tui i dosłownie na nią wpadła. Siła zderzenia, a także atmosfera sprawiły, że dzielna dotąd zaklinaczka krzyknęła, a to samo zrobiła jej młodsza koleżanka. Ich krzyki rozniosły się echem po opustoszałej mieścinie, brzmiąc niemal jak wybuch. W końcu Meave zatkała dłonią usta towarzyszki, dając jej znać by zachowała ciszę drugą. Uważnie rozejrzała się, czy ktoś lub co gorsza Coś ich nie usłyszało. Na szczęście (bądź nie) miasto nadal wydawało się martwe. Młoda kobieta zdjęła rękę z ust Tui dając jej znać by szła wraz z nią. Wolała nie używać słów, bowiem w tej całej ciszy MUSIAŁO się coś czaić. Coś co tylko czekało aż się odezwą…

Gdy szły tak bez celu i kierunku przez miasto nieustraszoność starszej z dwóch kobiet kompletnie zanikła. Oglądając to wszystko miała ochotę uciec, ukryć się gdzieś, zapomnieć o tym miejscu. Cokolwiek stało się w tym miejscu… ciągle je nawiedzało. Gdy dotarły na plac, usta Meave otworzyły się szeroko ze zdumienia i strachu, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Na samym środku był usypany wielki stos… LUDZKICH SZKIELETÓW! Meave wyszeptała cicho „O, łaskawa Mystro, miej nas w swej opiece” biorąc Tuę pod rękę. Mimo iż nie należała do osób religijnych, miała ochotę paść na kolana i zacząć się modlić. To wydawało się jej jednym wyjściem. Łzy nabiegły jej do oczy, lecz nie było to już z powodu kurzu czy piasku unoszącego się w powietrzu. Patrząc na tych ludzi przypomniała sobie miasteczko do którego przyjechali… A teraz widzą to…
Nie wiedząc nawet kiedy, puściła rękę Tui i…osunęła się na kolana. Z jej ust płynęła modlitwa, cicha, może niezbyt składna ale za to szczera.

- Mystro, bogini moja. Proszę cię, zapewnij tym ludziom to na, co zasługują… - Przerwała na chwilę, nie mogąc oderwać wzroku od kościanej piramidy. Czy wydawało jej się, czy coś się tam ruszało? – O, Mystro! O Bogini! Weź tych ludzi i nas w swoją opiekę. Pozwól nam wyjść z tego cało, pozwól…

Znowu przerwała, bowiem ponownie dostrzegła ruch w piramidzie. Coś w nim na nie patrzyło…

Meave
obudziła się z krzykiem, równocześnie z Tuą. Cała była zlana zimnym potem. To, co widziały było takie prawdziwe…
 
Callisto jest offline  
Stary 25-02-2010, 21:00   #214
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Stała między drzewami i starała się uspokoić konie. Nie pomagały jej w tym odgłosy dochodzące z polany. Krzyk wystraszonych strażników, rżenie i kwilenie ich koni przez nikogo nie uspokajanych. Odgłosy mlaskającej bestii, która wygłodzona, na razie na nic innego nie zwracała uwagi poza swoim posiłkiem. Bardka przesunęła wzrokiem po współtowarzyszach... "Gdzie jest Kalel? Został jeszcze na polanie?" Przytrzymując konie starała się zlokalizować miejsce pobytu chłopaka. Nie widząc go nigdzie spytała:
- Gdzie jest Kalel?
Jednak pytanie pozostało bez odpowiedzi, bo zagłuszył je krzyk nadbiegającego Łysego. Heeej! Czekajcieee! Nie odjeżdzajcieee! Odwróciła się w jego stronę i wysłuchała wraz z pozostałymi jego propozycji złapania mantikory. "Śmieszny człek... Jak mamy ja złapać? I jeszcze jaką kwotę wymienia, co on myśli, że na głupich trafił?" Sorg słuchała dyskusji z Łysym od czasu do czasu wtrącając swoje zdanie. Wzrok jej jednak błądził pomiędzy drzewami szukając Kaleka "Uciekł? Zostawił swoje rzeczy i uciekł? Zostawił nas... i uciekł? To jaka z nas drużyna? W walce z bestią każda pomoc jest przydatna, a on nas zostawił... Jak można na nim polegać? Jak oni mogą na nim polegać? A może coś mu się stało? Może nie zauważyłam jak zajmowałam się końmi...". Zerknęła na polanę, jednak na niej widać było tylko bestię oświetloną ich ogniskiem nadal zajadającą upolowanego przez siebie strażnika. Uwagę jej na powrót przykuła dyskusja z Łysym. Nikt z jej współtowarzyszy nie chciał się podjąć złapania bestii. Wściekły Łysy nawymyślał im od bab i poleciał do swoich ludzi wykrzykując w biegu polecenia. Od strony polany dochodziły kolejne wrzaski. Bestia skończyła się pożywiać swoją pierwszą zdobyczą i rzuciła się w stronę strażników. Bardka zobaczyła jak spomiędzy drzew wybiega zdyszany Kalel. Odwróciła się w jego stronę, dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mimo wszystko niepokoiła się o chłopaka. Widząc go całego i zdrowego, taszczącego jakąś torbę spojrzała na niego uważniej i spytała lekko poirytowanym głosem..
- A Tyś gdzie się włóczył?
Chłopak zabierając lejce z rąk dziewczyny mruknął;
- Później Ci powiem... - po czym wskoczył na konia wraz z innymi ruszył na szlak. Dziewczyna chwilę stała spoglądając za nim, po czym odgłosy dochodzące z tyłu zza jej pleców przypomniały jej czemu powinna się zbierać stąd jak najszybciej. Nie zwlekała więc już ani chwili, wskoczyła na Skat i pognała za oddalającymi się towarzyszami. Po dwóch godzinach prawie szaleńczej jazdy zatrzymała konia i przygotowała się do odpoczynku. Oporządziła Skat, czule głaszcząc konia po bokach. Przytuliła twarz do jej chrap i cicho do niej przemawiała.
- Spokojnie... spokojnie Skat. Już po wszystkim. Już jesteś bezpieczna. Nic nam się nie stało. Spokojnie....
Miała zamiar wziąć wartę wraz z Kalelem, aby wyciągnąć od niego, gdzie zniknął. Kiedy inni zapadli już w sen, usiadła blisko chłopaka i spytała go szeptem:
- To nadeszło to "później"? Powiesz mi co się stało tam na polanie? Gdzie zniknąłeś?
Kalel spoglądał na Sorg z wahaniem. W końcu, tuż przed tym zanim przedłużające się milczenie stało się kłopotliwe, odchrząknął i powiedział:
- Jeśli nie teraz jest to później, to już go nigdy nie będzie - a następnie pchany pragnieniem opowiedzenia o swojej brawurowej akcji zaczął mówić.
- Nie miałem tego w planach, ale zachowanie tych typków, to jak nam przeszkadzali i jak nas obrażali, wkurzyło mnie tak, że nie miałem ogromną chęć coś zrobić. Jednak i tak pewnie skończyłoby się tylko na chęciach, gdyby nie uwolnienie się mantikory. Kupiec po prostu uciekł, a strażnicy tak byli zajęci zwierzakiem, ze nagle droga stanęła otworem. Droga do ich namiotu. Nie pamiętam nawet jak się w nim znalazłem, ani jak po ciemku udało mi się go przeszukać, ale... - głos chłopaka znowu się zawahał "Ale z dobrymi efektami". Nieświadomie nachylił się do ucha bardki i szeptem kontynuował - Ponad sto dwadzieścia sztuk złota, magiczny pręcik i jakieś dokumenty
- Ech... - westchnęła dziewczyna na jego słowa. Przez głowę przebiegła jej myśl... "Myśmy wiali przed niebezpieczeństwem, a ten się ładował w jeszcze większe." Jednak widząc szczęśliwą minę chłopaka nie powiedziała tego na głos, tylko spytała - jaki magiczny pręcik? Pokażesz?
Kalel już bez wahania sięgnął za pazuchę i wyciągnął 30 cm pręcik z gałką.
- Zobacz, może ty wiesz co to może być? - Dziewczyna wzięła pręcik z rąk chłopaka, obejrzała go uważnie, po czym oddając mu rzekła;
- Widziałam już takie pręciki, nie są one magiczne, raczej alchemiczne. Możesz go użyć raz, bo gdy nim uderzysz rozświetli się on rozjaśniając obszar dookoła i po wypaleniu się stanie się bezużyteczny. Jest to dość drogi przedmiot - nazywają go "słoneczny pręcik" . Co z nim zrobisz? Kalel.... - zawahała się zanim zadała kolejne pytanie - powiesz reszcie o swojej wyprawie i o tym co ukra... zdobyłeś na niej?
Chłopak posmutniał.
- No właśnie, pieniądze nam się przydadzą, trzeba konia kupić a i uzupełnić ekwipunek też nie byłoby źle. Ale nie chcę też, żeby mnie jak dziecko pouczano, co mogę robić, co jest właściwe a co nie. Spojrzał pytającym wzrokiem na Sorg i się zapytał - A co ty o tym myślisz?
Bardce zrobiło się żal chłopaka. "Pewnie nie raz słuchał pouczeń. Ech... sama nie wiem co mu doradzić... a może..."
- Wiesz było zamieszanie, panika, może po prostu pokaż wszystkim co masz i powiesz, że to znalazłeś? Bo w sumie znalazłeś, może nie będą pytali gdzie. I że tutaj dopiero okazało się co w tej torbie jest. Zaproponuj, to co mi mówiłeś, że może za te pieniądze kupmy konia, aby każde z nas podążało na swoim.... Jak myślisz?
Kalel pokręcił głową - Musieliby chcieć uwierzyć, że poszedłem na stronę i znalazłem kupę... złota. To trochę zbyt naciągane. - Popatrzył zrezygnowany na Sorg - Po prostu kupię tego konia i nie będę się tłumaczył. Znasz się na targowaniu? - zmienił nagle temat - Przy takiej kwocie można już co nieco utargować jeśli się zna na rzeczy.
- Wiesz zawsze możemy zacząć od pytania... "ile, po ile i dlaczego tak drogo?" - zażartowała dziewczyna, aby choć na chwile wrócił uśmiech na twarz chłopaka "Mógł nic nie mówić, mógł zatrzymać złoto dla siebie, nikt z nas by się o nim nie dowiedział. A on chce kupić konia, aby lepiej się nam podróżowało. Nie jest z niego chyba taki zły chłopak" - Mogę Ci pomóc jak chcesz, co dwie głowy to nie jedna. Jednak nie ręczę za efekty...
W końcu na twarzy chłopaka pojawił się blady uśmiech - To w takim razie co powiesz żebyśmy jutro wybrali się na zakupy? Jest złoto, to trzeba je puścić! - powiedział puszczając do niej oko.
- Oooo tak!.... - odparła z entuzjazmem dziewczyna, po czym spoglądając w twarz Kalelowi dodała ze śmiechem - ... na KARMELKI!
Kalel zareagował chichotem - Niezły łasuch z ciebie, ale wiesz co?
- Tak?... - spytała zaciekawiona
- To co stargujesz pójdzie na karmelki. I jak się dobrze postarasz to Ci ich długo nie zabraknie.- odparł śmiejąc się. Bardka roześmiała się słysząc zapewnienie i śmiech chłopaka. Siedzieli obok siebie i dalej przekomarzali się szeptem, aż nie nastała pora na to aby ktoś ich zmienił. Kiedy kolejna osoba obejmowała warte Sorg była tak bardzo zmęczona, że pragnęła położyć się już tylko i odpocząć. Emocję związane z wydarzeniami na polanie powoli ja opuszczały, pozostał jedynie strach, czy bestia nie pojawi się nagle i mimo wszystko czy nie będą musieli stawić jej czoła. Noc minęła nie wiadomo kiedy, wypełniona niespokojnym snem, w sumie nie dająca ukojenia. Jednak niepokój czy w pobliżu nie czai się uwolniona mantikora sprawił, że nie ociągali się z odjazdem. Zjedli pospiesznie posiłek i ruszyli w dalszą drogę. Sorg raz po raz oglądała się za siebie, spoglądała tez niespokojnie na niebo. Każdy łopot skrzydeł powodował u dziewczyny gęsią skórkę. Za każdym razem jej mózg piorunowała myśl.. "Mantikora... to na pewno ona. Jest głodna? Zaatakuje?", jednak to nie była ona. Dziewczyna z ulgą wypuszczała zatrzymane w płucach powietrze.

Wjeżdżając do Sielskiego Sioła dziewczyna z ciekawością rozglądała się wokół. Miasto było czyste, zadbane, jadąc jego uliczkami bardka nie krzywiła nosa, nie docierał do niej zapach typowy dla miast, widać było że mieszkańcy dbają o czystość. Dojechawszy do pierwszej gospody jaka im się nawinęła zsiedli z koni. Kiedy towarzysze poszli do środka dziewczyna zatrzymała się w stajni przy Skat. Napoiła ją i korzystając z tego, że na ścianie wisiało zgrzebło, ujęła je w dłonie i przesuwała nim po bokach konia. Raz po raz jej dłonie przesuwały się po Skat, raz mocniej, raz delikatniej, wiedziała, że klacz to lubi, jej też sprawiało to przyjemność, wyciszała się, uspokajała, planowała co dalej. Po kilku minutach odłożyła zgrzebło na miejsce, pogłaskała konia po chrapach, podsypała jej siana i poszła w stronę karczmy, odnaleźć swoich współtowarzyszy. Weszła do środka i zaczęła przeszukiwać wzrokiem salę, aby zlokalizować gdzie usiedli. Wypatrzyła ich przy jednym ze stołów i podeszła szybkim krokiem, wcisnęła się na lawę koło Kalela, zamówiła sobie polewkę i pajdę chleba do tego. Czekając na jadło szepnęła do chłopaka:
- Czyli jak zjesz idziemy na miasto szukać... - mrugnęła do niego i zaczęła rozglądać się po sali po pozostałych gościach, którzy wypełniali izbę. Po chwili wzrok jej przyciągnęła miska postawiona przed nią przez jedną ze służących. Unoszący się z niej aromat uświadomił dziewczynie jaka jest głodna, kiszki zaczęły jej burczeć, do ust napłynęła ślina. Nie namyślała się długo, chwycił łyżkę w dłoń i zaczęła zajadać. Widać było tylko śmigająca łyżkę od miski ze strawą do jej ust. Zaspokoiwszy pierwszy głód zwolniła trochę i jadła polewkę ze smakiem. Wytarła chlebem miskę dokładnie i wszamała go oblizując się ze smakiem. Odsunęła miskę na środek stołu i spojrzała w kierunku Kalela czy też już skończył. Widząc, że tak poderwała się z ławy i łapiąc go za rękę odwróciła się do pozostałych i powiedziała:
- My idziemy na miasto załatwić coś... Do później. Pa! - po czym wyciągnęła zaskoczonego chłopka z karczmy. Przed karczmą puściła jego dłoń i powiedziała.
- Idziemy najpierw do kowala?
- Do kowala? Po co? - zapytał zaskoczony - Najpierw konia trzeba kupić, później zrobimy mu przegląd.
- Ech... - spojrzała na chłopka z politowaniem - ... a skąd się dowiemy gdzie konie sprzedają? W karczmie nie spytasz bo się wyda po co idziemy. Znasz miasto i wiesz gdzie sprzedają konie? Robi się późno, chyba nie mamy czasu na to aby chodzić i szukać po całym mieście?
Kalel po raz kolejny musiał przyznać że Sorg ma łeb na karku. Bycie bardem i nieustanne podróże nauczyły jej niejednego. - Teraz już rozumiem, no jasne że do kowala. Ale... gdzie właściwie go szukać?
- No wiesz ... przecież go mijaliśmy jak wjeżdżaliśmy do miasta... Oj Kalel, Kalel... - westchnęła tylko ciągnąc chłopaka we właściwym kierunku - mam nadzieję, że pieniędzy nie zapomniałeś.
Spojrzała a chłopaka pytająco zatrzymując się na chwilę, jednak kiedy ten z uśmieszkiem na twarzy pokazał sakiewkę ruszyła dalej spiesznym krokiem. Szli uliczkami miasteczka przyglądając się z ciekawościom domom, ogródkom, warsztatom, które mijali. W oddali zamajaczył im budynek kuźni przyspieszyli więc kroku, aby jak najszybciej dowiedzieć się gdzie mogą nabyć konia dla Kalela.


Sorg podeszła pierwsza i przywitawszy się zapytała kowala.
- Dobry wieczór... Chcielibyśmy się dowiedzieć, gdzie tutaj możemy nabyć konia?
Kowal spojrzał na nich, założył ręce za szelki podtrzymujące mu fartuch i zaczął ich wypytywać o jakiego konia im chodzi. Czy to ma być koń do wozu, do pracy w polu, wytrzymały czy tez na pokaz? Dziewczyna wytłumaczyła, że poszukują konia do podróżowania, więc najlepiej gdyby jednak był wytrzymały. Wysłuchawszy jej mężczyzna wytłumaczył, że konia takiego nabędą w stajni po drugiej stronie miasta, przy drugiej bramie wychodzącej z Sielskiego Sioła na pola. Bardka podziękowała mu piękny uśmiechem i pociągnęła milczącego Kalela w kierunku wskazanym im przez kowala. Przemierzali miasteczko raźnym krokiem, co rusz mijając jego mieszkańców. Dotarłszy na miejsce zatrzymali się chwile przed stajnią. Po czym pewnym krokiem weszli do środka. I zaczęli przechadzać się oglądając konie.


Dziewczyna spojrzała na Kalela i rzekła:
- Ty sobie pooglądaj i wybierz, który Ci się spodoba, a ja popytam z kim możemy porozmawiać o jego zakupie - i nie czekając na odpowiedź chłopaka poszła w głąb stajni, gdzie stał jeden z parobków i zagadała do niego:
- Przepraszam... chcemy kupić konia. Z kim możemy o tym porozmawiać?
Chłopak uniósł głowę. Kunia? Aaa to jidźsie na padok, tom szefu nowe konie objeżdża - wskazał brudną ręką na przestrzał przez stajnie. Ruszyliście w stronę ujeżdżalni, obwąchiwani przez stojące w boksach wierzchowce. Było sporo normalnych, dużych koni, ale królowały małe, mocne kuce - w sam raz dla mieszkańców Sioła. Właściciel stajni również okazał się niziołkiem - chudym jak szczapa, za to z wielką rudą brodą, która sterczała z jego twarzy jak łopata. Przywitał Was jowialnie i widząc wypchaną sakiewkę Kalela od razu przeszedł do interesów, prezentując Wam silne wierzchowce - od starszawych już szkapin do dopiero co ujeżdżonych trzylatków.

- Ten sto sztuk złota - po silnym ojcu jest, bojowym ogierze co w walce nogę złamał i mało na rzeź nie poszedł. A tamten kary - osiemdziesiąt. Ten młodzik narowisty trochę, to za sześćdziesiąt pięć sprzedam. A ten... - wyliczał, pokazując Wam kolejne konie... które w waszych oczach nie różniły się w zasadzie niczym prócz wzrostu i umaszczenia.
Dziewczyna odwróciła się do Kalela i spytała:
- To który? Chyba jakiś Ci się podoba co?
Wzrok Kalela przesuwał się po kolejnych koniach pokazywanych przez właściciela. Jednak na żadnym z nich nie zatrzymywał się dłużej. Spoglądał na kolejne i oczy mu rozbłysły na widok jednego z koni.
- A ten? Za tego ile chcecie? - spytał wskazując palcem czarno-białego konia.

Hodowca łypnął okiem na srokacza, łypnął na podnieconego Kalela i rzekł: Osiemdziesiąt pięć!
- Ile? Osiemdziesiąt pięć? Nie pomylił się Pan nic? Kalel może jednak uda nam się gdzieś taniej takiego konia kupić. Osiemdziesiąt pięć to spora suma, jak za takiego konia, przyjrzyj mu się bliżej.... - i odwracając się w stronę chłopaka mrugnęła mu okiem - Chodź popatrzymy jeszcze może uda nam się gdzieś taniej kupić...
Odwróciła się ciągnąc chłopaka za sobą. i usłyszała głos niziołka - Nigdzie taniej nie znajdziecie, u mnie najlepsze konie, osiemdziesiąt dwa i jest wasz!
- Ech... za osiemdziesiąt wzięlibyśmy od razu....- odparła Sorg zatrzymując się.
- Stoi! - klepnął się po udzie zadowolony niziołek i krzyknął na pachołka, żeby niósł pergamin i pióro. Ubił dobry interes - półelfka wyglądała na twardszą klientkę niż była w istocie.
"Ech... zbyt łatwo się zgodził. Przepłaciliśmy na pewno. Mogłam mniej powiedzieć. Choć z drugiej strony Kalelowi tak błyszczały oczy na widok tego konia... Musze poćwiczyć na kimś targowanie...", pomyślała dziewczyna przyglądając się zadowolonej minie niziołka.
- Rymarza gdzie możemy znaleźć? - spytała bardka właściciela stajni.
- A tam, dwie ulice dalej - machnął w stronę, z której przyszliście. - Powiedzcie, żeście u mnie klaczkę kupili, to wam coś dobrego dobierze - dodał, maczając pióro w atramencie i składając na pergaminie zamaszysty podpis. Sypnął na dokument piaskiem, strzepał i podał Kalelowi. - Niech ci trakt szerokim będzie. Kobyłka przedniej krwi i dobrze ułożona, nie pożałujesz zakupu... A, masz w prezencie - założył koniowi skórzany kantar na głowę i przyczepił kawałek sznurka. Mogliście ruszać.
- Dziękujemy pięknie- powiedziała Sorg uśmiechając się na pożegnanie do niziołka i ruszyła za oddalającym się Kalelem. Dogoniwszy chłopak rzekła - Nie mogłeś się odezwać? - do chłopaka jednak nie docierało nic, szedł raźno wpatrzony w nowo nabytego konia. Dotarłszy do rymarza Sorg powołała się na niziołka i czekała co im zaproponuje.

- Hm... - rymarz fachowym okiem ocenił klacz, po czym wskazał na porządne, wyściełane siodło. - To jej spasuje. Do tego uzda, wędzidło... juki pewnie też chcecie, co? To ze zniżką od koniarz będzie... - przeliczył szybko w pamięci - 15 sztuk złota.
- 15 sztuk? - spytała niepewnie dziewczyna - juki?... hmmm może z nich byśmy zrezygnowali... to dużo złota... chyba nas na nie już nie stać. A może jeszcze jakaś zniżka jest możliwa? - spytała patrząc z uśmiechem na mężczyznę.

- E tam, dzieweczko, jak bez juków pojedziesz. W zębach będziesz plecak wiozła? - obruszył się teatralnie rymarz. - No dobra, ale jak biedujecie to sztukę złota wam na sakwach opuszczę. No, niech będzie półtora. - dodał widząc żałosną minę Sorg.
- Nie ja ten placek w zębach będę trzymać tylko ten milczek co ze mną przyszedł - powiedziała teatralnym szeptem Sorg - Na sakwach nam opuściliście półtora to na reszcie ile opuścicie - wypaliła dziewczyna uśmiechając się pięknie do rymarza.

- A czego mam jeszcze opuszczać - już macie zniżkę, taniej nie kupicie nigdzie - łypnął okiem rzemieślnik, robiąc cwaną minę.
- Jak nam nie opuścicie to po co nam sakwy? Nawet na placek nas nie będzie stać. Więc ani w nich ani tym bardziej w zębach go wieźć nie będziemy - dziewczyna zrobiła płaczliwą minę zerkając na rymarza załzawionymi oczami.

- No dobra, dobra, spuszczę wam jeszcze złocisza, nie płacz. Ale sama widzisz, też się muszę wyżywić i dziatwę moją również. Jakbym każdej mażącej się pannie spuszczał z ceny to bym z torbami poszedł!! - załamał ręce rymarz, kontynuując odwieczny teatr wszystkich sprzedawców i kupców Królestwa.
- Czyli opuścicie nam złocisza na siodle, złocisza na uździe, złocisza na wędzidle i półtora złocisza na jukach? - spytała z miną niewiniątka bardka - To do zapłaty będzie 10,50? Dobrze liczę?

- Aahahahaha, patrzcie ją, jaka spryciula - ryknął śmiechem rzemieślnik widząc kombinacje półelfki. Śmiał się jeszcze dobrą chwilę, klepiąc się wielką dłonią po udzie. - Dobra, jedenaście złociszy i stoi.
Bardka spojrzała na towarzysza. - Teraz Twoja kolei. Sięgaj więc do sakiewki i finalizuj sprawę.

Kalel potulnie wysupłał z mocno uszczuplonych zasobów sakiewki kolejne monety i wręczył je rymarzowi. Ten schował je do kieszeni, po czym pokazał chłopakowi jak porządnie osiodłać konia, żeby mu nie zrobić krzywdy i jak sobie radzić z okresową złośliwością zwierzaka. A na koniec poradził kupić zgrzebło. Kosztowało toto raptem parę miedziaków - zważywszy na to ile tego dnia wydaliście nie była to znacząca kwota.
Podziękowawszy rymarzowi ruszyli wolnym krokiem w stronę karczmy. W pewnym momencie chłopak roześmiał się wsiadł na konia i podał dłoń dziewczynie. Pomógł jej usadowić się na siodle przed sobą i pognali ulicami miasteczka do karczmy na nocleg.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 28-02-2010 o 22:23. Powód: dokończenie posta
Vantro jest offline  
Stary 25-02-2010, 22:05   #215
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Tua cieszyła się, że wyszła żywo ze spotkania z mantikorą. Cieszyła się, że zrezygnowali z walki z tym stworzeniem. I mimo iż była przestraszona to z ulgą popędzała konia, by galopował przez noc. Zastanawiała się tylko gdzie był Kalel, dlaczego w takim momencie odszedł. Wiedziała, że ma on złodziejskie nawyki, ale nie przypuszczała, że aż tak zakorzenione.

***

Wchodząc do miasta młoda dziewczyna z zainteresowaniem przyglądała się okolicy. Intrygowały ją niewielkie drzwi i okna, nie miała wcześniej okazji przyglądać się miastu, w którym ludzie są mniejszością. Z zadowoleniem stwierdziła, że wcale nie pachnie tu wiele gorzej niż na trakcie. Pobrzmiewające dźwięki różnych prostych instrumentów również znacznie poprawiły jej humor i poczuła, że tęskni za dobrą zabawą, tańcami i rozrywką… wiedziała jednak, że nie będzie czasu na takie głupoty. Muszą jak najszybciej wyruszyć. Im wcześniej dotrą do Rudej Wiedźmy tym lepiej.

Pierwsza napotkana gospoda, do której weszli, była dość przyjemna. Miło było zjeść wreszcie coś normalnego, usiąść przy zwykłej ławie i zażywać luksusu względnego bezpieczeństwa.
Po posiłku Tua, podobnie jak Sorg i Kalel, postanowiła wybrać się na zakupy. Chciała uzupełnić nieco swój ekwipunek, by nie musieć już pożyczać rzeczy od Lidii i Lususa.

***

Było tak zimno... Tak szaro i pusto… Tak wietrznie… Tak nierealnie, a jednocześnie wszystko było takie prawdziwe. Tua czuła się niepewnie, nie wiedziała jak się tu znalazła, ani gdzie jest. Instynktownie, nie myśląc za wiele boso ruszyła miedzy cichymi ruinami wyczuwając pod stopami drobne kamienie. Bała się, była cała spięta. Całą swoją uwagę skupiała na otoczeniu, próbując wypatrzec czające się niebezpieczeństwo, lub coś, co pozwoli jej dowiedzieć się co ona tu robi. Gdy wpadła na Meave, wychodzącą zza rogu jednej z ruin aż podskoczyła i zaczęła krzyczeć. Jak mogła nie usłyszeć w tej ciszy jej kroków? Nie opierała się, gdy tropicielka zakryła dłonią jej usta. I gdy dała znak, by szły razem dalej ucieszyła się. W powietrzu czuło się niebezpieczeństwo, coś w tej ciszy się czaiło, czekało na nie.

Gdy dotarły do placu i zobaczyły przerażający stos ludzki szczątków, aż przystanęły ze zgrozy. Tua uchyliła z wrażenia usta i przysunęła się bliżej Meave. Gdy ta ją chwyciła, dziewczyna zbliżyła się jeszcze bardziej. Była przerażona i czuła obrzydzenie. Coraz mocniej wyczuwała, że coś gdzieś tu blisko chce jej zrobić krzywdę, jej i Meave. Cóż im pozostało, jeśli nie trzymać się razem?

Tropicielka osunęła się na kolana wysuwając dłoń z ręki Tui. Ta niewiele myśląc przysunęła się bliżej do swojej towarzyszki, jednak nie uklęknęła, nie miała takiego zwyczaju. Położyła tylko jedną rękę na ramieniu Meave drugą zaś zacisnęła w pięść i przyłożyła do swojego serca wzywając w swych myślach Lathandera, Pana Poranka.

I wtedy zobaczyła ruch na szczycie tej góry. Nagle jak fala uderzyło w nią dziwne uczucie. Czuła jeszcze większy strach i prawie namacalną czyjąś obecność. Obecność czegoś – lub kogoś – kto w dodatku patrzył prosto na nią. Wszystko to poczuła w ułamku sekundy, a w następnym otworzyła oczy.

***

Tua z wrzaskiem się obudziła. Ciężko dysząc spostrzegła, że jest w tej samej izbie, w której wieczorem zasypiała. „To był tylko sen…”, zdążyła zanotować w myślach i zauważyła, że niedaleko niej, Meave również siedzi na łóżku z miną wyraźnie wskazującą, że przebudziła się z okropnego koszmaru. „Jej też się to śniło!”, uświadomiła sobie Tua. Już otwierała usta by odezwać się do zaklinaczki, gdy zobaczyła, że reszta kobiet w pokoju również nie śpi. Te jednak wyraźnie wyglądały na zaspane i ostro wyrwane ze smacznego snu. „Pewnie obudziły się słysząc nasze krzyki.”

- Nic się nie stało, śpijcie dalej. – powiedziała Tua szeptem do Lidii i Sorg, które wyglądały na zaniepokojone i zdezorientowane, następnie po cichu wysunęła się z łóżka i podeszła do Meave. Przycupnęła delikatnie na jej łóżku i spytała:
- To nie był zwykły sen, byłyśmy tam razem. Ty też to widziałaś, prawda? – spytała nieco drżącym szeptem.
Meave skineła głową robiąc miejsce obok siebie, by Tua mogła wygodnie usiąść. - Zdaje mi się, że to było więcej niż sen... To coś jak... wizja. Wiem, że to prawdopodobnie nie ma dla ciebie sensu, ale...Zostało nam to pokazane w jakimś celu - odparła szeptem.
- Sądzisz, że bogowie…? - dziewczyna z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami wpatrywała się w zaklinaczkę. Czy to możliwe by działo się coś takiego? – Ale po co? Dlaczego nam i dlaczego tak niezrozumiale? Czy widziałaś kiedyś coś podobnego?
- Bogowie czasem mieszają się w sprawy swoich wyznawców... - Rudowłosa owinęła kosmyk włosów wokół palca. - Myślę, że to ostrzeżenie...

Emocje Tui powoli opadały, jednak ciągle kłębiła się w niej niepewność. Nie potrafiła pojąc tej sytuacji. W jej myślach były same znaki zapytania.
- Ale który z bogów mógłby czegoś od nas chcieć? Sądzisz, że jakiś kapłan mógłby nam to objaśnić?
- Który? Nie mam pojęcia. Ja obiecałam swoje Mystrze, więc może to ona.... - Powiedziała Meave, przyglądając się młódce. - A może Twoje bóstwo?
- Lathander? Nie mam pojęcia czego on mógłby ode mnie chcieć. Lusus jest paladynem, pewnie wie coś o takich… wizjach. Może powinnyśmy go zapytać?
- Nie sądzę. Bogowie ujawnią nam wszystko w swoim czasie.
Tua zamyśliła się. Chciała odgadnąć wolę bogów jak najprędzej, chciała się dowiedzieć, o co im chodzi, ale chłodna logika Meave szybko ostudziła jej zapał. W końcu gdyby bogowie chcieli czegoś konkretnego już teraz, to daliby znać w bardziej zrozumiały sposób, ale w tej sytuacji pozostaje im tylko mieć oczy szeroko otwarte.
- Chyba masz słuszność. Dobrej nocy Meave. – Szepnęła Tua i starała się jak najciszej wstać i wrócić do swojego łóżka. Położyła się, wymówiła w myślach kilka słów do Lathandera i próbowała ponownie usnąć.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 26-02-2010, 14:32   #216
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Niełatwo było Kalelowi zasnąć. Emocje po udanym wypadzie do namiotu kupca wciąż trzymały go w objęciach, sprawiając że jego myśli kłębiły się w wielkim zamęcie. Wyobraźnia co rusz przywoływała kolejne obrazy - a to mantikory wylizującej szarą breje prosto z otwartej czaszki, a to paniczne bicie serca gdy w bezdennych ciemnościach wiedziony tylko dotykiem swoich dłoni przeszukiwał namiot kupca. "Co wtedy byłoby gorsze? Czy gdyby do środka wpadli wtedy kupiec ze strażnikami, czy mantikora?" Nie miał jednak wątpliwości. W mroku znowu rozbłysły gorejące kręgi, a na jego skórze pojawił się pot tak jak wtedy, gdy w jego plecy wpiły się wygłodniałe źrenice bestii. W końcu myśli, które szalejąc zdawały się być nie do uspokojenia, porzuciły jawę i razem z Kalelem przeniosły się w świat marzeń sennych.

Nie wiedział jak i skąd się znalazł w tym miejscu, lecz pierwsze co dostrzegło to gwiazdy i księżyc broczące czerwienią pomiędzy gęstwiną czarnego listowia. Ze zdumieniem i strachem zadzierał głowę nie mogąc uwierzyć swoim oczom. Nagle jedna z gwiazd oderwała się od firmamentu i sfrunęła prosto na usta zaskoczonego chłopaka. Zamarł w bezruchu, sparaliżowany tym nagłym zniebozstąpieniem i dopiero rozlewająca się na jego dolnej wardze plamka ciepła go obudziła. Sięgnął do niej spierzchniętym językiem - i ledwie jego koniuszek zetknął się z wilgocią, poczuł że płonie. Zgiął się w torsjach, bezskutecznie próbując wyrzucić z siebie płynny ogień i wspomnienie żelazistego smaku krwi obecnego w każdej komórce jego ciała. Niestety nie dane mu było się od niego uwolnić. Z nieba najpierw pojedynczo, później coraz większymi strumieniami zaczęły opadać kolejne lśniące rubinową czerwienią gwiazdy. Nie patrząc dokąd zmierza pomknął w panicznej ucieczce przed krwawą łaźnią.

Biegł na oślep, byle dalej, w panice rozgarniając gałęzie na drodze i trzaskając pękającymi pod stopami gałęziami - aż do wyczerpania, aż do padnięcia na (w końcu) suchą ziemię, na której wił się w spazmach obrzydzenia do własnej unurzanej we krwi skóry.

- Spóźniłeś się - Zamarł gdy tylko usłyszał te słowa wypowiedziane głosem tak znanym, a tak obcym w tej chwili. - Spóźniłeś się... tak bardzo się spóźniłeś... Już nie zdążymy - Z niedowierzaniem i strachem przyglądał się stojącej przed nim Lidii z każdą chwilą dostrzegając kolejne budzące grozę szczegóły. Okrywająca ją tunika była cała w strzępach. Przez rozdarcia prześwitywało blade, poznaczone krwawymi szramami ciało sprawiając, że przypominała bardziej upiora niż żywą kobietę. Szkarłatny deszcz również na niej odcisnął swoje piętno, strużkami krwi przedłużając czerwień jej włosów na całe ciało.
- Szybciej... - Z ust Lidii wyrwał się jęk, niemalże płacz gdy ruszyła w ciemność między drzewami, a on podążył za nią, wciąż próbując dłońmi pozbyć się palącego skórę ognia. Jej długie nogi wciąż przyśpieszały, coraz szybszym werblem wybijając rytm biegu tak, że wkrótce znowu poczuł żar, który tym razem spopielał mu płuca.
- Zaczekaj... - wysapał ciężko dysząc - Dokąd tak się śpieszymy? Co się tutaj dzieje??
Na te słowa dziewczyna zatrzymała się i obróciła tak gwałtownie, że twarz prawie całkiem zniknęła w burzy czerwonych włosów. - Co się dzieje?! Spóźniłeś się! Zawiodłeś nas wszystkich i zobacz co się stało! - Zatoczyła ramieniem koło, odsłaniając to co do tej pory było niewidoczne dla jego oczu.

Tak jak gdyby nagle zapaliło się tysiąc pochodni - huczący, kujący w oczy blask w jednej chwili odsłonił przerażające oblicze tego co się stało. Krew była wszędzie, krew i ludzkie szczątki. Zszokowany Kalel wodził oczami po drgających jeszcze i parujących strzępach, wychwytując te wciąż przypominające ludzi, którymi jeszcze przed chwila były. Ze szlochem, nie kontrolując łez żłobiących jasne strużki we krwi oblepiającej twarz, pochylił się i chwycił smukłe palce dłoni Maeve - tak bardzo oderwane od rzeczywistości bez ramienia, którego były kiedyś zakończeniem. Parę kroków dalej młodziutka Tua - zawsze radosna, teraz niemal na pół rozdarta - w ostatnich przedśmiertnych drgawkach wiła się w kałuży swoich wnętrzności i krwi. Chłopak pragnął, żeby tego nie było, lecz jego oczy same, jak w transie, wciąż wędrowały w stronę widoku, który odbierał mu zmysły i rozum. Jego umysł już pewnym krokiem zmierzał w stronę obłędu i szaleństwa, gdy ryk, uderzający głęboko w pokłady pierwotnego strachu, rozerwał ciszę niczym kartkę papieru i swoją mocą wyrwał Kalela z otępienia.

Zastygł jak skamieniały - jeśli można tak mówić, gdy serce bijąc wściekle próbuje wyrwać się z klatki piersiowej przez gardło. Na środku polany, dokładnie w centrum kręgu wyznaczonego przez otaczające ją rozbryzgi krwi stała bestia - dwugłowa, wielka jak bojowy słoń mantikora - o ile zwierzę takie można jeszcze zwać w ten sposób. Jej szpony wbijały się w omdlałe ciało Lususa - teraz tak kruche i delikatne pomimo potężnych rozmiarów. W tym momencie dłoń Maeve wysunęła się z omdlewających palców Kalela i upadła na ziemię tuż przy jego stopie.

- Szybciej Kalel, szybciej! Na co czekasz! - Załkała Lidia i jednym bezbłędnie płynnym i szybkim ruchem wystrzeliła strzałę, która złotym blaskiem smagnęła skórę potwora, potężnym rykoszetem trafiła w drzewo i z mocą błyskawicy strzaskała je. To było jak sygnał. Potwór zerwał się i z szybkością, której nie można by się spodziewać przy jego rozmiarach, rzucił się w kierunku półelfki, zostawiając leżącego bezwładnie Lususa. W tym momencie ocknął się i Kalel, który natychmiast skoczył w kierunku młodego paladyna, by sprawdzić czy może mu pomóc. Mantikora wiedziona chyba szóstym zmysłem wyczuła ruch za swoimi plecami i zawróciła w chwili, gdy łotrzyk znalazł się przy rannym. To mógł być już ich koniec, lecz czujna Lidia bez zwłoki posłała kolejną strzałę, która tym razem mocno ugodziła w zad bestii. Potężny ryk ponownie wstrząsnął lasem i dopiero w tym momencie Kalel zdał sobie sprawę jak blisko był śmierci. Odskoczył od leżącego bez życia Lususa i widząc, że mantikora bardziej zwraca uwagę na sterczącą z jej tyłka strzałę niż na niego, wyciągnął swój sztylet. Niezauważony zbliżył się do niej, po czym z całą swoją siłą i desperacją wbił go w brzuch bestii. Uciekał już zanim kolejny ryk wstrząsnął polaną i tylko dzięki temu zdążył dobiec do linii drzew zanim mantikora zacisnęła na nim swoje kły. Nie pomogło mu to wiele, gdyż wbrew jego oczekiwaniom pościg nie zakończył się pomiędzy drzewami. Bestia łamiąc pnie jak trzcinę, niemal przy tym nie zwalniając, coraz bardziej zbliżała się do niego. Padł na niego blady strach, tym większy im głośniejszy był łoskot za jego plecami.

- Kalel! W bok! - Nie zastanawiając się o co chodzi dał nura w lewo. Kolejna strzała Lidii pomknęła ku mantikorze trafiając ją prosto w oko i zagłębiając się w głowie niemal na połowę swojej długości. Wszyscy nagle się zatrzymali, tak jakby czas stanął w miejscu. Na polu walki zapadła grobowa cisza, przerwana w końcu upadkiem zwierzęcia na bok. Lidia natychmiast pomknęła, czy może raczej szybko pokuśtykała w stronę Lususa, a Kalel niedowierzając własnym zmysłom podszedł do bestii i - by upewnić się czy na pewno to już koniec - trącił ją podniesioną z ziemi gałęzią. Ani drgnęła. "Życie już całkowicie z niej uciekło" pomyślał i obszedł dookoła podziwiając jej wielkość. Gdy znalazł się ponownie przy głowie, nachylił się by przyjrzeć się uważnie strzale, tak celnie przez Lidię wystrzelonej i aż zagwizdał z podziwu. W tym momencie zdał sobie sprawę że o czymś zapomniał - o czymś śmiertelnie niebezpiecznym.

Spojrzał z niedowierzaniem w płonące oczy drugiego łba mantikory. Zaciskające się na jego głowie zęby były ostatnią rzeczą, jaką ujrzał w swoim krótkim życiu.

Nie krzyknął, udało mu się powściągnąć głos, tak samo jak i nie wyskoczyć z łóżka, lecz już do końca nocy nie zmrużył oka.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 26-02-2010, 14:41   #217
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
[media]http://satyrlane.wrzuta.pl/sr/f/4jmpNV2FPMC/piraci_z_karaibow_3_-_i_see_dead_people_in_boats_hans_zimmer.mp3[/media]Hans Zimmer, I See Dead People...

Obudziliście się skoro świt. A raczej obudzono Was - spotkana wczoraj w karczmie Drużyna Niedźwiedzia (jak zwała ją karczmarka) hałaśliwie wyruszała w drogę wraz z pierwszymi promieniami słońca. Zwalisty półork wraz z towarzyszącym mu mężczyzną wylewali na głowy wiadra lodowatej wody ze studni - najwyraźniej lecząc kaca. Półelfi mag czule żegnał się z jakąś dziewoją, która popiskiwała głośno gdy podszczypywał ją w tyłek. Niziołki wskoczyły już na swoje kuce i teraz galopowały po wybrukowanym placu przed gospodą - w ciszy poranka odgłosy kopyt brzmiały jak kanonada z modnych ostatnio wśród szlachty pistoletów skałkowych. Elfia kapłanka żegnała się z karczmarką, od czasu do czasu krzycząc na marudzącego z siodłaniem konia młodego krasnoluda. Cóż... owa drużyna pewnością stanowiła bardzo zgraną i wesołą gromadę. Zdecydowanie zbyt wesołą jak na tą porę dnia (czy też nocy) - okno jednego z domów uchyliło się i na ulicę wylano obfitą zawartość nocnego naczynia (na szczęście chybiając), okraszoną stekiem wyzwisk. Wywołało to jeszcze większą wesołość niziołków, ale elfka szybko ostudziła ich zapał i, zebrawszy niesforną gromadę do kupy, ruszyła w stronę bram miasta.

Tak zacny (choć nieco hałaśliwy) przykład przypomniał Wam, że bynajmniej nie grzeszycie nadmiarem czasu. Ziewając i marudząc zeszliście więc na śniadanie, po czym zebraliście się do drogi. Ku Waszemu zdumieniu Kalel wynurzył się ze stajni prowadząc piękną srokatą klacz, osiodłaną i gotową do drogi. Nie zdziwiła się jedynie Sorg, która osobiście wytargowała za konia całkiem dobrą cenę, podczas gdy chłopak jedynie podśmiewał się, że osobliwe umaszczenie konia oddaje dwoistość natury przyszłego właściciela. Swojego dotychczasowego wierzchowca łotrzyk oddał Tui, więc od tego dnia podróżowaliście wygodniej i nieco szybciej. Wypchane sakwy zarówno jego jak i czarodziejki wskazywały wyraźnie kto tym razem będzie żywił drużynę - zwłaszcza, że w sakiewce Lidii widać było już dno. Nadal jednak Waszym głównym źródłem pożywienia miało być to, co sami zdołaliście upolować czy znaleźć. Choć przy znajomości ziół, jaką dysponowała Lidia pieczone mięso i sycące polewki nie były wcale takie złe.



Kolejne pięć dni podróży było irytująco podobne do siebie nawzajem, toteż z ulgą powitaliście majaczące na horyzoncie wieżyce Twierdzy Złamanego Topora. Olbrzymie warowne zamczysko nawet z daleka stanowiło imponującą budowlę, z bliska zaś przechodziło najśmielsze wyobrażenia. Grube na kilka metrów zewnętrze mury z zaciekami po smole i wrzącym oleju, okrągłe baszty z wąskimi otworami strzelniczymi, stojące na nich katapulty i balisty, wysokie wieże obserwacyjne wewnętrznych murów, powiewające wszędzie proporce różnych rodów i bóstw - wszystko to stanowiło malowniczy i nieco przytłaczający widok. W porównaniu z Twierdzą paladynów Zapomniana Forteca stanowiła ledwie mały przyczółek, zameczek możnego panka, który chciał zabezpieczyć swoje wsie przed atakami grasantów. Wcześniej wydawała Wam się ona potężna, lecz gdyby postawić ją na Twierdzy zajęłaby co najwyżej jeden narożnik.

Nie wjechaliście do Twierdzy - nie mieliście po co. Zresztą nie było tam miejsca dla takich jak wy. Na noc zatrzymaliście się na podgrodziu, które - rozbudowane na wiele mil wokół twierdzy - zapewniało paladynom i okolicznym mieszkańcom wszystko, czego do życia potrzeba. Jedynie Lusus wyprawił się do zamku po obiecany prowiant. Tam zdziwiono się, że jest sam, wyrażono ubolewanie z powodu śmierci jego pana, po czym - dowiedziawszy się z jaką misją jedzie - ponownie wyrażono zdziwienie (w o wiele mniej uprzejmy sposób), że jedzie tak powoli. Niemniej jednak żadnych wieści ani zadań dla niego nie przewidziano, szybko więc wrócił do gospody w której mieliście nocować.



Rano przeprawiliście się przez potężny, kamienny most strzeżony przez kilku żołnierzy, po czym ruszyliście na północ. Mapa nie mówiła Wam wiele o trasie przejazdu. Ponieważ jednak trakt wiodący prosto na północ na oko wydawał się wam lepszy niż kręte, leśne ścieżki, jakimi musielibyście się poruszać jadąc w stronę Pyłów, ruszyliście nim właśnie.

Droga była długa, monotonna i piekielnie nudna. Ponieważ Twierdza Złamanego Topora stanowiła niepisaną granicę między terenami cywilizowanymi a tak zwaną dziczą, po dwóch-trzech dniach praktycznie przestaliście się natykać na jakichkolwiek ludzi czy nieludzi. Czasem minął Was jakiś wóz wiozący plony z oddalonej od twierdzy farmy, czasem gdzieś na polach zamigotało światełko z samotnego domu. Raz czy dwa natknęliście się na łowców wiozących na sprzedaż mięso i wyprawione skóry. Ich ogary z ciekawością obwąchiwały wasze wierzchowce, ale nie czyniły wam krzywdy. Jako duża grupa uniknęliście również napadów dzikich zwierząt czy innych stworzeń, choć często w nocy słyszeliście niesiony echem zawodzący śpiew wilków, piski, skrzeki czy basowe pomruki wydobywające się z gardeł nieznanych wam istot.

Dzięki temu, że Kalel zakupił nowego konia podróżowało wam się o wiele wygodniej. Skąd nagle miał na to pieniądze? O tym wiedziała jedynie Sorg, z którą łotrzyk bardzo szybko wszedł w dobrą komitywę. Lidia nadal uczyła Tuę strzelania z łuku - co prawda czarodziejka nie trafiała jeszcze do celu, umiała już jednak spuścić cięciwę tak, by nie zedrzeć sobie skóry z połowy ręki i nie wybić sobie spadającą strzałą oka. Tua kupiła sobie własne posłanie i koc, nie musieliście więc się już nim dzielić. Dzielili się za to Lidia z Lususem. Nie było to zbyt przyzwoite, jako że nie byli jeszcze po słowie - ale z drugiej strony kto by na to zwracał uwagę? Nikt dorosły z Wami nie jechał, Madrag zaś był ostatnią osobą, która mogłaby prawić Wam morały. A przynajmniej kochankom było ciepło w chłodne, jesienne noce.

Madrag przykładał się do nauczania Tui równie mocno, co do podglądania dziewcząt. Niesamowicie podniecony możliwością spotkania wielkiej Elethieny zmuszał młodą magiczkę do wytężonej pracy, chcąc najwyraźniej pochwalić się osiągnięciami swojej protegowanej. Jego naukom nierzadko przysłuchiwał się Kalel, a i Maeve mogła uszczknąć nieco wiedzy. Duch coraz częściej wspominał też, że młoda czarodziejka powinna - jak każdy szanujący się mag - sprawić sobie chowańca. Wizja małego kruka, sowy czy łasicy podążającej za nimi krok w krok powoli zagnieżdżała się w umysłach obu czarodziejek. Jednak...

Jednak Tua i Maeve nie wspominały dobrze podróży do domu Rudej Wiedźmy. Noc w noc przenosiły się do opuszczonego, martwego miasta, w którym bezszelestny wiatr hulał wśród ruin, a one uciekały, uciekały, uciekały... Obojętnie jednak w którą stronę biegły zawsze trafiały spowrotem na plac z upiorną piramidą. Powoli zaczynały się do tego przyzwyczajać, nie sprawiało to jednak, że sny stawały się mniej straszne. Dostrzegały coraz więcej szczegółów - roślinne motywy na portykach domów, baśniowe stworzenia wyrzeźbione w kamieniu, rozległe ogrody - teraz spalone i puste. Miasto było stare - niepodobne do obecnie budowanych. Czaszki zmarłych mieszkańców także zaczęły być coraz bardziej "znajome" - dziewczęta zauważyły, że nie były to czaszki ludzi; były mniejsze, o ostrzejszych rysach i wąskich oczodołach.
Niestety wraz z poznawaniem miasta i one były poznawane. Z każdym snem "coś" na placu wydawało się bliższe, bardziej ruchliwe i realne. Pod koniec podróży do Północnego Lasu stos chwiał się tak mocno, że aż osypywały się czaszki. "Coś" próbowało wydostać się na wolność...

Po tygodniu podróży Lidia dała sygnał, że czas skręcić w jedną ze ścieżek prowadzących do Północnego Lasu. Wielki kamień z wyrytymi na nim starożytnymi, elfimi runami wskazywał właściwą drogę, która - choć zarośnięta i mało uczęszczana - była w całkiem niezłym stanie. Cień wielkich, starych drzew pogłębił jeszcze jesienny chłód i już wszyscy przebraliście się w cieplejsze odzienie. Już od kilku dni ukształtowanie terenu wyraźnie wskazywało, że zbliżacie się do Skał, toteż i w lesie nie raz i nie dwa musieliście wspinać się na pagórki, omijać wykroty czy wielkie głazy. Tu nie było ludzi, którzy wycinali by drzewa lub zbierali drwa na opał, toteż na drodze leżały połamane gałęzie, a gdzieniegdzie nawet wiatrołomy.

Mimo tych przeszkód w południe trzeciego dnia od wjechania do Lasu (a dziewiętnastego od wyruszenia z Uran) stanęliście przed domem Rudej Wiedźmy. Nie mógł to być raczej czyjś inny dom, gdyż tu kończyła się ścieżka. W świetle słońca prześwitującego przez korony dębów i buków ujrzeliście przepiękny dom - czy nawet miniaturowy pałacyk - wbudowany w pień olbrzymiego, starego drzewa. Piękne, misterne zdobienia wskazywały na pracę elfich artystów, całość zaś była harmonijnym połączeniem drewna i... nie, tylko drewna! Przy bliższych oględzinach okazało się, że dom zbudowano z jakiegoś gatunku drewna, które wypolerowane i zakonserwowane przez wieki stwardniało niemal na kamień. A może działała tu magia?




Onieśmieleni przywiązaliście konie do jednego z wystających korzeni i zakołataliście do drzwi - bez efektu. Ponowne pukanie również nic nie dało. Dopiero na gromki okrzyk Lususa oznajmiający poselstwo z Twierdzy Złamanego Topora, drzwi bezszelestnie otwarły się wpuszczając Was do środka. Niepewnie przeszliście przez długą sień, oświetloną sączącym się znikąd światłem i znaleźliście się w dużym, choć przytulnym salonie. W ściany wbudowane były ciemne dębowe półki (a może wyrastały one ze ścian?), obciążone stosami książek i zwojów. Blat do czytania również był nimi zawalony. Na środku stał spory stolik otoczony krzesłami, na których leżały haftowane w zawilce i przebiśniegi poduszki, komponujące się wzorem z leżącym na stole obrusem. Nie było widać przejść do żadnych innych pomieszczeń.

Waszą uwagę zwróciła jednak niska złotooka elfka, z opadającymi do pasa prostymi, rudymi włosami. Mieszkająca całe życie z elfami Sorg oceniła ją na jakieś 250-300 lat. Ciężko było jednak określić do jakiego rodzaju należy: złota skóra sugerowała słonecznego elfa, jednak kolor włosów oraz obejmujące jej ramiona zawiłe tatuaże nadawały jej cerze bardziej zielonkawy odcień, wskazujący na leśnych przodków. Ubrana była w zwiewną szatę, której wzór niemal zlewał się z tatuażami. Na półce obok niej siedział nieduży, szary smok. W przeciwieństwie jednak do widzianych przez Sorg na Jarmarku stworzeń ten wyglądał na całkiem zadowolonego ze swojej sytuacji - przyglądał się Wam ciekawskim wzrokiem, turlając ogniście czerwoną kulę, która mogła być zarówno cenny artefaktem jak i zwykłą zabawką.



Kobieta przyjaznym gestem zaprosiła Was do stołu, po czym rzekła melodyjnym głosem:
- Witajcie w domu Elethieny Froren. Rozumiem, że wieziecie oczekiwany przez nas list od Ulfa Valstroma? - smoczek przefrunął na oparcie jednego z krzeseł i z zainteresowaniem łypnął na podany przez Lususa futerał. Elfka otworzyła go i obejrzała pieczęcie, najwyraźniej sprawdzając ich stan i autentyczność. Tymczasem Lidia wyjęła z sakiewki pierścień Podkosian i wyłuszczyła gospodyni drugą sprawę, z jaką przybyliście. Przez twarz elfki przebiegł cień jakby... zmieszania? Zaskoczenia? Niepewności? Zniknął jednak tak szybko, że Tua Maeve - jedyne, które go dostrzegły - uznały, że chyba im się przywidziało.

- Ach... klątwa Hardana Szalonego... - rzekła, biorąc do ręki pierścień i oglądając go uważnie. - Zobaczymy co da się zrobić. To wymaga jednak czasu, podobnie jak napisanie odpowiedzi na list. Sugeruję, żebyście rozbili obóz za domem - jest tam duża, osłonięta od wiatru polana, na której często popasają goście. Znajdziecie na niej i strumień dla koni, i zadaszenie, pod którym możecie rozłożyć posłania. Choć dziś w nocy nie powinno padać, a dzikie zwierzęta wam tu nie zagrożą. Z dobrodziejstw naszego ogrodu - i oczywiście lasu - możecie korzystać do woli. Wróćcie tu jutro rano. Coś jeszcze?

Kobieta spojrzała po Waszych twarzach, wyrażających przeróżne uczucia. Czy tego właśnie spodziewaliście się po wizycie u Rudej Wiedźmy?




Polanka za domem stanowiła przedłużenie otoczonego murkiem ogrodu, w którym rosły głównie warzywa i zioła. Z zagrody pomiędzy korzeniami drzewa dochodziło zaś gdakanie kur i meczenie kozy. Trochę nieromantycznie... ostatecznie jednak Wiedźma też musiała coś jeść. Rozbijając obóz przyglądaliście się jeszcze jej domostwu. Z niewiadomych przyczyn spodziewaliście się wysokiej wieży - w końcu wiadomo, że magowie "od zawsze" mieszkali w wieżach. Nieprzytulnych, niepraktycznych, wietrznych i zimnych... Tak po przemyśleniu dom Elethieny był jednak lepszy. Choć... znów igiełki rozczarowania zakuły co po niektórych z Was. Nikt z drużyny nie widział nigdy pracowni maga (bo komnaty Madraga nie zaliczaliście jakoś do tego rodzaju pomieszczeń), jadąc tu popuściliście więc wodze fantazji. Czaszki, świece, oczy żab, kły smoków i inne dziwaczne składniki powinny były wisiec u powały czy bulgotać w kociołku... Podejrzane mikstury i zioła ważyć się w kuchni... Dziwne, demoniczne stworzenia latać wokoło... Tajemnicze magiczne przedmioty walać się pod stopami... A tu tylko książki i zwoje - trochę jak w bibliotece. Mimo to na widok pseudosmoka obie czarodziejki pozazdrościły elfce chowańca. Może duch miał jednak rację i wypadałoby sprawić sobie sługę-towarzysza-przyjaciela...?

Nie mieliście jednak czasu by długo rozmyślać - gdy tylko skończyliście rozbijać obóz poczuliście, że ktoś was obserwuje. I to bynajmniej nie od strony wielkiego drzewa. Jednak dopiero po jakimś czasie dostrzegliście przemykające między drzewami cienie, które widząc, że zostały spostrzeżone przestały się kryć. Czterech mężczyzn, na oko koło trzydziestki, o - co tu dużo mówić - wyjątkowo podejrzanym i parszywym wyglądzie popasało w lesie, obserwując domostwo Elethieny. Nie weszli na polanę, nie przywitali się też z wami. Byli wychudzeni i obdarci, jednak widać było, że ich broń i zbroje nie jeden raz były w użyciu. Ich wierzchowce również nie były w najlepszym stanie - od dawna nikt ich nie wyczesywał, a ich skóra nosiła ślady otarć od siodła i źle zapiętego popręgu. Najwyraźniej ponownie przyszło Wam nocować w niemiłym i podejrzanym towarzystwie.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-02-2010 o 22:04.
Sayane jest offline  
Stary 02-03-2010, 20:15   #218
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Noc minęła Sorg w spokoju co prawda miała problemy z zaśnięciem, bo martwiło ją to, że pewnie przepłacili za konia. Jednak widok uradowanej miny chłopaka, łagodził trochę jej obawy. "Poza tym on nic nie mówił, nie skarżył się że tyle zapłaciliśmy, udało się tez wytargować rabat u rymarza. Trochę złota mu jeszcze zostało... niepotrzebnie się chyba martwię... ", pomyślała i przekręciła się na bok szukając wygodniejszej pozycji do spania. Zapadła w zdrowy mocny sen, z którego wyrwały ją dopiero okrzyki dochodzące zza okna. Poderwała się i poszła spojrzeć na podwórze. Uśmiechnęła się na widok jaki tam zobaczyła. "Ciekawe czy z nas kiedyś będzie taka zgrana drużyna, czy raczej każde pójdzie swoją drogą?" - pomyślała spoglądając na szykująca się do drogi gromadę. Ziewając podeszła do miski, umyła się, uczesała, ubrała i poszła z resztą dziewcząt na śniadanie. Kiedy już brzuchy były napełnione gorąca strawą ruszyli wszyscy do stajni po konie. Kalel wyrwał do przodu najszybciej, kiedy reszta wychodziła z karczmy on właśnie wynurzał się ze stajni prowadząc za sobą ich wczorajszy nabytek. Pozostali towarzysze zdziwili się na widok konia, jednak nie było czasu, a tym bardziej nie było to miejsce na zadawanie pytań, skąd Kalel go wziął. Tua dostała konia na którym on do tej pory podróżował i ruszyli w drogę. Bardka podjechał do chłopaka i za pytała go:
- Pomyślałeś jak ją nazwiesz?

Kalel po tych słowach zaskoczony spojrzał na Sorg. Jak ją nazwę? Wiesz, że nie przyszło mi to do głowy? Poklepał swoją klacz po szyi i zaczął się zastanawiać.- Kiedyś słyszałem o koniu, który się nazywał Lotna. Podobało mi się to. I sprawdzając jak będzie to brzmiało zagadał do konia - Lotna, jak ci się podoba Lotna? Kobyłka nie raczyła nawet zastrzyc uchem, choć widać było że nic nie ma przeciwko gładzeniu po szyi. Kalel spojrzał na Sorg i kręcąc głową powiedział - Chyba jednak nie Lotna. Dziewczyna roześmiała się i odparła mu - W sumie masz ją dopiero od wczoraj, jeszcze jest czas abyś nadał jej imię jakie będzie do niej pasowało i na jakie będzie reagowała. Tylko nie nazwij jej Plama... - dodała markotniejąc.
Twarz chłopaka pojaśniała - Plamka? Świetne imię dla mojego konika! Czemu uważasz, że lepiej takiego nie nadawać? Wiąże się z nim jakaś klątwa? Zadowolony ze swojego, co tu ukrywać, głupiego dowcipu poklepał półelfkę po ramieniu.
- Wiesz w sumie... po głębszym zastanowieniu... Nazwij ją Plamka, bo jak Cię lutnę lutnią to tylko plamka na niej po Tobie zostanie. - wyszczerzyła się bardka na widok miny chłopaka - Dobrze wiesz, że wczoraj dałam plamę w czasie targowania się o nią. Ale co mi tam w sumie to Twoja kasa była, a nie moja, poza tym język w buzi masz mogłeś go używać. Niech będzie i Plamka jak Ci tak pasuje. Aaaaaaaaaaaaa i karmelki mi wisisz!
- Jaką plamę? - zdziwił się. - Utargowałaś 5 sztuk złota. I tak jak się umawialiśmy, to co stargujesz jest dla ciebie. Karmelków długo ci nie zabraknie. - Szturchnął ją lekko łokciem w bok i dodał - W wystarczającym stopniu osłodzą Ci Plamkę?
- Nie będę aż takim łasuchem, żebyś pięć stuk złota na karmeli wydał, bo jeszcze mi z tej słodyczy zęby powypadają - odpowiedziała bardka na zaczepkę i pokazała język Kalelowi - zadowolę się jednym... dwoma, no może na trzy Cię naciągnę.
Kalel się obruszył. Umówiliśmy się przecież. Co wytargujesz miało być twoje. Rozchmurz się, przecież nie musisz kupować za wszystko karmelków. Jak dobrze pogadasz z kupcem, to może uda Ci się jeszcze szarpnąć zawieszkę do kolczyków.
- Kalel to były żarty z tą kasą i karmelkami. Jak chcesz to chętnie karmelka od Ciebie przyjmę. Złoto trzymaj przyda się na pewno. - powiedziała uśmiechając się do chłopaka, widząc jednak jego minę dodała szybko - wolę pałeczkę, tą co mi pokazywałeś. Ta prośba zaskoczyła Kalela, który uświadomił sobie ze zdziwieniem, że niechętnie myśli o rozstaniu się z pierwszym alchemicznym przedmiotem w swoim życiu. Hmm... chcesz moją pałeczkę... Wahanie w jego głosie było wyraźnie wyczuwalne. Na pewno nie wolisz tych monet? Za nie będziesz mogła sobie kupić co tylko zechcesz.

Widząc wahanie chłopaka bardka zaczęła się zastanawiać czy dokonała dobrego wyboru. "Może jednak wezmę te monety... Choć tak naprawdę nie rozumiem dlaczego w ogóle mam coś od niego brać. Myślałam, że pałeczkę da i koniec sprawy będzie, a on jak widać niezbyt chętnie się chyba z nią rozstanie. Musze coś wymyślić, aby go nie urazić, ale z drugiej strony sam mi obiecał, że dostanę to co wytargowałam za konia. Wolę pałeczkę."
- Wiesz monety to Ty sobie zostaw, obiecałeś mi karmelki więc trzymam Cię za słowo. I... pałeczkę poproszę. Wytargowałam Ci konia? Wytargowałam... Monet nie chcę? Nie chcę... Chce Twoją pałeczkę, po co Ci ona?
- No... no nie wiem po co. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie miałem i nie mam pojęcia co się z tym robi i bardzo chciałbym zobaczyć jak to działa.
- Nagle uśmiechnął się i dodał - Mam pomysł, oddam Ci ją pod warunkiem, że jak będzie taka możliwość, to użyjesz jej gdy będę to widział. Co ty na to?
Sorg już miała na końcu języka uszczypliwą uwagę, ale w ostatniej chwili powstrzymała się przed jej wypowiedzeniem - Dobrze jak tylko to będzie możliwe to użyję jej tak abyś to widział. Co prawda nie wiem jak to zrobimy, bo nie wiadomo kiedy nadarzy się okazja do jej wykorzystania. A żebyś jej nie stracił to powinieneś się plątać gdzieś w pobliżu mnie. Nie wiem czy to dobry pomysł. Jednak obiecać Ci mogę, jak wyjdzie zobaczymy. To co z ta pałeczką? - spytała lekko zniecierpliwiona.
Chłopak w końcu się zdecydował, sięgną za pazuchę i podał Sorg różdżkę. Proszę, jest twoja. Dziękuję za pomoc przy kupnie Plamki, bardzo mi pomogłaś.
Uśmiech rozjaśnił twarz bardki, wzięła pałeczkę z rąk Kalela i szybko ją schowała, tak jakby obawiała się, że ten jednak się rozmyśli. - Nie ma za co... polecam się na przyszłość. Dziękuję za pałeczkę! Warto było pomóc...


Jechała dalej obok chłopaka co rusz zagadując go i odpowiadając na jego zagadywanie. Droga była spokojna, czas płynął szybko na pogawędce. Nie wiadomo kiedy dojechali do polanki, na której postanowili spędzić kolejna noc. Oporządzili konie, przygotowali posiłek i zasiedli przy ognisku ciesząc się spokojem nadchodzącej nocy. Bardka ujęła lutnię w dłonie i zaczęła po nich przebierać palcami.


Sorg przestała muskać palcami struny. Powoli cichło echo muzyki jaka wydobywała się jeszcze przed chwilą z pod jej palców. Zapatrzyła się w płomienie ogniska wsłuchana w echa melodii wypełniającej jej uszy. Powoli podniosła się i poszła przygotować się do snu. Odeszła na chwilę na bok bez obawy że Madrag ją będzie podglądał, gdyż ten był pogrążony w rozmowie z Tuą. Wróciła do rozłożonego wcześniej posłania i położyła się na plecach wsuwając ręce pod głowę. Zapatrzyła się w gwiazdy i powoli zapadła w sen.

Kolejne dni nie różniły się od siebie niczym. Monotonie podróży przerwał widok Twierdzy Złamanego Topora. Lusus sam podążył do zamku bardka wraz z towarzyszami podróżny zatrzymała się w karczmie na podgrodziu. Noc spędzona w łóżku była kolejna odmiana w dotychczasowej podróży. Nad głową nie miała już gwiazd, które mogła podziwiać, ale nie było również i niebezpieczeństwa, na jakie byli narażeni nocując pod gołym niebem. Korzystając z tego, że znajdują się w gospodzie, dziewczyna poprosiła o ciepła wodę, aby się wykapać. "Nie wiadomo kiedy trafi się kolejna okazja do ciepłej kąpieli. Zawsze to lepsze niż mycie się w strumieniu, gdzie woda sprawia, że zęby mi szczękają" - pomyślała przymykając oczy kiedy polewała się raz po raz coraz szybciej stygnąca wodą. Siedziała w niej najdłużej jak mogła, po czym owinąwszy się płótnem służącym do wycierania zaczęła rozczesywać włosy i splatać w warkocz. Czuła się czysta, najedzona, zadowolona i senna. Nie zwlekając więc wsunęła się pod pościel i pogrążyła w spokojnym śnie.

Z samego rana ruszyła wraz ze swoimi towarzyszami w drogę. Dzięki Kalelowi i temu, że kupił Plamkę podróż była o wiele wygodniejsza niż do Sielskiego Sioła, każdy podróżując na swoim koniu, był niezależny od drugiego. Kolejne dni mijały bez żadnych przygód, tylko zmieniający się wokół krajobraz pokazywał że drużyna zbliżała się w okolice, gdzie mało kto się zapuszczał. Lidia korzystając z mapy, którą dali jej krewni wskazywała pozostałym drogę, jaką należny podążać. Często Kalel i Lusus musnęli usuwać z niej przeszkody jakie się przed innymi piętrzyły, połamane gałęzie nie pozwalały na szybka jazdę. Co rusz trzeba było zsiadać z koni i powoli omijać połamane drzewa, gałęzie zakrywające ścieżkę, gdyż drogą trudno było ja nazwać. Powoli ale wytrwale podążali do celu. Kiedy trzeciego dnia od wjechania do lasu oczom bardki ukazał się dom Rudej Wiedźmy odetchnęła z ulgą. Mimo wszystko obawiała się, że jednak mogą zabłądzić, że będą tak krążyć i krążyć po tym lesie szukając swojego celu podróży i szukając. Stojąc przed domem czarodziejki przypomniała sobie słowa wuja... " No i co, że ją zobaczysz? Będziesz śpiewać o jej rudych włosach? O tym, jak ma urządzoną wieżę, jakie zioła sadzi w ogródku? Czy myślisz, że ci opowie jak to sobie dawniej wojowała?", poczuła niepewności i niepokój. "Jak będzie? Jak nas przywita? Czy wujo miał racje? Jaka jest?...", przelatywały jej przez myśli kolejne pytania. Stała przed jej domem i miała wrażenie, że czas stanął w miejscu, że stoi tu już nie wiadomo ile.

Dopiero okrzyk Lususa i otwierające się drzwi domu, sprawiły że z piersi bardki wydobył się oddech ulgi. Zostawiając Skat na zewnątrz i podążając za pozostałymi z uwagą rozglądała się po wnętrzu domu, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Chłonęła wzrokiem półki z książkami, zwojami, oczy jej rozbłysły na widok tylu wspaniałych ksiąg. "Ile tu wiedzy można nabyć. Ile ballad napisać na podstawie informacji, które są w nich zawarte", myślała przesuwając wzrokiem po kolejnej półce. Wzrok jej jednak przyciągnęła mieszkanka domu. Spojrzała na rudowłosą elfkę i oceniła ją najwyżej na 300 lat. "Jaka ona młoda. Słuchając o niej ballad i historii byłam przekonana, że jest dużo starsza", pomyślała zaskoczona wyglądem Rudej Wiedźmy.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 04-03-2010, 20:43   #219
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Fakt, że Kalel postarał się o nowego konia dla ich drużyny dziwił Tuę, ale postanowiła nie wnikać w szczegóły i poprzestać na radości z tego, że ich droga teraz będzie szybsza i wygodniejsza.
Niestety, mimo iż posiadali o jednego wierzchowca więcej wcale nie pokonywali drogi dużo szybciej. Coraz to pogarszający się trakt za Twierdzą Złamanego Topora i bardziej liczne przeszkody utrudniały im drogę i męczyły. Tua czuła się bardzo niewyspana i wyzuta z energii. Co noc śniły jej się bardziej straszne koszmary, przez co niedosypiała i w dzień była półprzytomna. Dodatkowo Madrag nasilił naukę magii. Dziewczyna była też nękana niepokojem co do jej i Meave snów.

Jednego wieczoru, duch nauczał Tuę bez publiczności. Po skończonych ćwiczeniach dziewczyna postanowiła skorzystać z okazji, że nikt im się nie przysłuchuje i zapytała niepewnym głosem:
- Mistrzu, czy zdarza się, że mag odczuwa czasem jakieś... - zrobiła pauzę szukając właściwego słowa - skutki uboczne stosowania magii?
- Co masz na myśli Kwiatuszku? Jeśli chodzi ci o wyczerpanie nauką czy czarowaniem - oczywiście, że tak. Czarując oddajesz część samej siebie. Nie raz zdarzało się, że wojenni magowie padali martwi z wyczerpania... tak przynajmniej słyszałem. Coś ci dolega dziecko? - Madrag spojrzał na uczennicę z uwagą.
-
Ostatnio nawiedzają mnie i Maeve koszmary. Co noc. Maeve mówi, że to bogowie nam je zsyłają i nie powinnyśmy się nimi z nikim dzielić. Ale ja nie jestem pewna i bardzo mnie to nurtuje, nie wiem co o tym myśleć. - Odpowiedziała Tua, a z jej głosu dało się wyczytać zmęczenie tą sytuacją i lekki strach na myśl co też ten sen może ze sobą nieść.

- Wspólne sny? Niespotykane... - zainteresował się czarodziej. Za jego namową Tua opisała dokładnie treść koszmarów i emocje, jakie przeżywała przebywając w upiornym mieście. Wysłuchawszy relacji mag zafrasował się mocno. - Hm... hm... bogowie powiadasz... hm... Nie jestem przesądny, ale... - mruczał na wpół do siebie, najwyraźniej rozważając różne opcje. Wreszcie z jego przeźroczystej piersi wyrwało się głębokie westchnienie. - Nie wiem co ci powiedzieć, dziecko. Mógłbym rzec, że wasz sen to zwykły koszmar wywołany przez zmęczenie... Jednak sam widziałem, jak Maeve i Lidia wymodliły wskrzeszenie tego paladyńskiego chłopaczka, nie mogę więc zaprzeczyć, że bogowie mają na was oko. Tylko... czy was lubią? Wszak jedyne miejsce w Królestwie, które może tak wyglądać - a przynajmniej jedyne, które przychodzi mi do głowy - to Pyły... zniszczone przez nieumarłych elfie miasto. Albo... albo wręcz Urgul, miejsce pochodzenia strasznego nekromanty. Tych miast nigdy po wojnie nie odbudowano i nikt się tam już nie zapuszcza - chyba tylko szaleńcy. Boję się, że moja obecność ma na was zły wpływ... - zakończył smutno.
- Nie wierzę w to, żeby towarzystwo ducha mogło wywoływać takie sny. - Powiedziała stanowczo Tua. - Ale jeśli okazałoby się to prawdą, to skoro taka jest cena pobierania nauk od ciebie, to ja się na nią godzę. Tylko trzeba byłoby opuścić wszystkich, by nie narażać ich na coś takiego... - perspektywa tak nieprzyjemnego zakończenia tej sytuacji spowodowała, że przez twarz dziewczyny przeszedł cień. - Ale ja tam w to nie wierzę. Już prędzej bogowie chcą nam coś przekazać. Albo może kto rzucił na nas jakąś klątwę. Albo przechodzimy przez tereny przez kogoś przeklęte... - Młoda uczennica dała się ponieść fantazji. Nie chciała myśleć o tym, że mogłaby się rozstawać teraz ze swoimi towarzyszami. Zżyła się z nimi, zaprzyjaźniła. Wspólne problemy połączyły ich pewną więzią, z której zal byłoby jej rezygnować. Ale z drugiej strony - nauka magii to coś czego od zawsze pragnęła, to jej pasja, a drugi nauczyciel mógł jej się nie trafić, zwłaszcza, że nie miała pieniędzy.


***

Ucieszyła się, gdy w reszcie osiągnęli cel swojej podróży. Wiedziała oczywiście, że za niedługo będą musieli znów wracać tą samą drogą, jednak świadomość, że odwiedzili Elethiene na pewno w jakiś sposób im ulży i sprawi może, że trudy podróży będą zdawały się mniej nieprzyjemne. Chyba, że wizyta okaże się bezowocną. Wtedy droga powrotna będzie się dłużyc przez zawiedzione nadzieje młodych podróżników.

Tua miała też inny powód do uciechy. W reszcie spotka żywego maga. I to jakiego! Kobieta, która dzięki swojej mocy już za swego życia otoczona jest własną, wielką legendą. Dziewczyna nie wyobrażała sobie nawet, że będzie miała okazję do czegoś takiego. Było to coś o czym nawet nie śmiała marzyć.
Po swoich nocnych koszmarach, długie nocne godziny spędzała nie mogąc powtórnie zasnąć na rozmyślaniach o tym spotkaniu. Jaka jest Elethiene? Jak ich powita? Jak wygląda jej dom? Każdej nocy wyobrażała sobie to wszystko inaczej. I jak to zwykle bywa – rzeczywistość przygotowała całkiem inny scenariusz.

Gdy zobaczyła dom wielkiej czarodziejki nie była ani trochę zawiedziona. Co prawda w jej wyobrażeniach zazwyczaj miał trochę inny styl i większe wymiary, jednak ten rzeczywisty bardziej przypadł jej do gustu. Był taki niezwykłym taki elficki… Jedyne co ją nieco rozczarowało to pustka wokół. Nie widziała nikogo.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 04-03-2010, 21:36   #220
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Bardka przyglądała się jak Lusus wręcza list czarodziejce, a potem Lidia pierścień z prośbą o pomoc. Jej uwagę przyciągnął smok, który przefrunął na oparcie jednego z krzeseł. Dziewczyna nie odrywała od niego wzroku przyglądając mu się z zainteresowaniem, w przeciwieństwie bowiem do tych które widziała wraz z Lią na Jarmarku ten wyglądał na zadowolonego ze swojej sytuacji. Słysząc pytanie Rudej Wiedźmy. - Coś jeszcze? - z ust bardki wyrwało się pytanie:
- Mogę go pogłaskać?

Lekko zaskoczona elfka z uśmiechem zwróciła się do smoka: I co, Arrgaah, dasz się pogłaskać? Chowaniec przekrzywił łepek, intensywnie wpatrując się w Sorg, po czym przefrunął na oparcie jej krzesła. Sorg wyciągała już rękę w kierunku smoka, kiedy do uszu dotarł jej ostrzegawczy szept Kalela - Chcesz aby Ci rękę odgryzł? - zawahała się i spojrzała niepewnie na smoka.

~ Zaraz ci ucho odgryzę dzieciaku ~ wszyscy usłyszeli w głowach chrapliwy głos smoka, po czym chowaniec wymownie wyciągnął łepek w kierunku dłoni półelfki. Bardka uśmiechnęła się radośnie i pogłaskała delikatnie smoka po głowie. Zwierzak machnął zadowolony ogonem i zamruczał jak kot. Czarodziejka również się wygięła usta w lekkim uśmiechu.
- Czy on jeszcze już taki będzie? Czy jeszcze urośnie? - spytała przesuwając palcami po główce smoka.
- Zostanie. Pseudosmoki nie rosną większe niż duży kot. - odparła czarodziejka, wyraźnie rada z uwagi jaką przykuwał jej chowaniec. Dziewczyna ośmielona tym, że elfka odpowiada na jej pytania odważyła się zadać kolejne...
- Czy w tych zwojach jest opisana historia walki z Urgulem Nekromantą?

Rysy elfki stężały. Nie. Przechowywaniem historii zajmują się mnisi z Biblioteki. Te księgi dotyczą magii. Choć... i czarodziej powinien znać historię, by nie popełniać cudzych błędów.
- We wszystkich jest zapisana tylko magia?
- spytała dziewczyna z lekkim zawodem w głosie.
- A czego spodziewałaś się w domu czarodziejki? - brwi elfki podjechały leciutko w górę.
Tua przysłuchując się rozmowie z wrażenia uniosła brwi. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że te wszystkie tomy zawierają zaklęcia! Ileż tych zaklęć musi tu być, a każde inne!

- Sama nie wiem... - odparła niepewnie bardka. - Może spisaną jej ręką historie walki ze złem, w której uczestniczyła... - mówiła coraz ciszej dziewczyna, nieświadomie głaszcząc smoka po główce. Czarodziejka litościwie nie skomentowała.
- Mogę o coś jeszcze zapytać? - odezwała się Sorg czując jak nieśmiałość bierze górę nad ciekawością. "Ech... najwyżej mnie wyśmieje, albo nie odpowie. Mam nadzieję, że jej nie rozgniewam, bo wtedy reszta pożałuje, że mnie ze sobą zabrała. Jednak to może moja jedyna okazja, żeby się czegoś dowiedzieć. Muszę spróbować, jak nie zapytam, nie dowiem się. Ona chyba nie czyta w myślach... przynajmniej mam taką nadzieję", pomyślała spoglądając na czarodziejkę.
- Słucham? - rzekła czarodziejka, wymieniając się spojrzeniami ze smokiem.
- Jak to jest z pierścieniem? czy można go zaczarować tak, aby już więcej nie stracił swojej mocy? - spytała bardka patrząc na czarodziejkę.
- To zależy z jakiego powodu ją stracił - wzruszyła ramionami elfka. - Mało jest jednak czarów nieodwracalnych, zwłaszcza rzuconych na przedmiot. Po prostu nie każdy zna sposób, żeby je zniwelować.
- A czy tą klątwę Hardana Szalonego też można zniwelować? Całkiem ją usunąć, tak aby i pierścień już nie był potrzebny? - wypowiedziała kolejne pytania cisnące jej się na usta. Czarodziejka zawahała się chwilę.
- Niestety ja nie znam takiego sposobu, choć nie twierdzę, że to niemożliwe. Klątwa ta była... wypadkiem, skutkiem ubocznym błędnie rzuconych czarów. Rzeczy powstałe z chaotycznych splotów magii bardzo ciężko przywrócić do właściwego porządku, tak jak trudnym jest zmienić bieg rzeki, która wylała na wiosnę. Czasem trzeba po prostu cierpliwie czekać, aż sama wróci do swego starego koryta.

Bardka z pewną dozą nieśmiałości zapytała: Czy nie czujesz się samotna w tym pięknym domu, pośród książek, z chowańcem jako jedynym towarzyszem?
Czarodziejka otworzyła usta... a potem jakby zmieniła zdanie i rzekła tylko: A powinnam? Przynajmniej nikt mi nie przeszkadza w nauce.
- W nauce? Nauce magii? Po to by pomagać innym? Czy tylko dla siebie? -
wyrwały się z ust dziewczyny kolejne pytania.
~ Patrzcie ją, jaka bezczelna. A co cię to obchodzi? ~ pomyślał głośno Arrgaah, unosząc główkę. ~ Nie dość, że "na ty" się zwraca do lepszych od siebie, to jeszcze ich oceniać będzie ~ Jednak taka ocena zachowania Sorg nie przeszkadzała mu najwyraźniej poddawać się pieszczotom jej dłoni. Elfka westchnęła.
- Wybaczcie, ale nie mam czasu na bezcelowe rozmowy. Jeśli nie macie pytań ważniejszych niż zawartość tutejszych książek, czy sposób w jaki spędzamy czas, to wyjdźcie, a ja zabiorę się do pracy.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172