Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2009, 14:11   #71
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Kalel siedział z ponurą miną opierając się o wilgotną ścianę. Choć zdawał sobie doskonale sprawę, że sam zawinił w tym wszystkim najbardziej, to nie mógł powstrzymać się od pytań. Ile to jeszcze będzie trwało? Czy już naprawdę nie ma przed nim żadnej nadziei? Czy jego przyszłość jest już ostatecznie ustalona? Chciał jeszcze żyć, uczucie to wzbierało w nim, narastało, by po chwili rozbić się o grube mury i bez śladu zniknąć jak woda wsiąkająca w piasek. I tak w kółko, bez końca.
Niebagatelną rolę w tym miały wpadające przez nieduże okno odgłosy. Na zewnątrz coś się stało. Coś bardzo bolesnego, być może śmiertelnego przynajmniej dla jednej osoby. Wrzask, chociaż stłumiony odległością i murami, niewątpliwie był świadectwem tego, że jego towarzysze spotkali już drowy. I tak jakoś nie mógł uwierzyć, że to oni zdobyli punkt. Nagle zerwał się i zaczął chodzić w tą i z powrotem nie mogąc inaczej rozładować kipiącej w nim złości. Na siebie samego, na drowy, na mieszkańców wioski którzy tak łatwo dali się zmanipulować. Wkurzony zatrzymał się przy ścianie i walnął w nią pięścią. Ściana na to odpowiedziała łomotem i kolejnym wyciem, tak, że aż odskoczył na środek pomieszczenia, w którym się znajdował. Po chwili powoli wypuścił powietrze z płuc i na kolanach jak z waty podszedł do ławy i ponownie na niej usiadł. Mógł tylko czekać. Tym razem nie miał już swojego losu we własnych dłoniach.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 07-09-2009, 15:31   #72
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Meave i Lusus pędzili wraz z wozem w kierunku tylnego wejścia do twierdzy. Szyderczy śmiech denerwował rudowłosą.
„Co on sobie właściwie myśli?” Pomyślała, prychając cicho. Nie znosiła takich osobników. Takim wydawało się, że są lepsi od przeciwników. Zwykle kończyło się to ich wielkim rozczarowaniem. Może i stanowili komiczny widok z góry, ale Meave to nie obchodziło. Gdy ktoś się z niej śmiał budziły się w niej najdziksze instynkty.
Gdy dotoczyli wóz do wejścia bełt z głuchym odgłosem wbił się w dno wozu. Tak, pomysł z wykorzystaniem go jako tarczy był zaiste genialny. Meave uśmiechnęła się pod nosem słysząc przekleństwo w nieznanym języku. Rudowłosa i jej towarzysz rozdzielili się. Meave schowała się za meblami po lewej stronie, a Lusus po prawej.

Młoda kobieta czuła jak szybko bije jej serce. Oddech również był przyspieszony. Czuła jak krew szybciej płynie, żyły pulsują. Była jednocześnie podekscytowana i wystraszona zarazem. Biorąc głęboki oddech by uspokoić walące serce rozejrzała się dookoła. Byli w szerokim holu. Jego końce niknęły w ciemnościach. „Licho wybrało sobie dobre miejsce.” Pomyślała, nie spuszczając wzroku z otoczenia. W każdym z tych kątów można się było nieźle ukryć.

Naprzeciwko wejścia ruda dostrzegła szerokie schody, zakończone niewielkim podestem. Balustrady były kamienne, niezwykle trwałe. Wydawało się, że ząb czasu w ogóle ich nie naruszył. W półmroku z prawej strony, Meave dostrzegła ruch. Niestety pora dnia działała zarówno na ich korzyść jak i niekorzyść. Trudno było coś dostrzec w tych ciemnościach, jednak to oznaczało, że i przeciwnik będzie miał problem z zobaczeniem czegokolwiek. Rozglądając się dalej, dziewczyna dostrzegła brak galeryjek. Działało to na ich znaczną korzyść i ona zdawała sobie z tego sprawę. Oddech powoli się uspokoił i niemal nieodłączny uśmieszek pojawił się na jej twarzy. Poczuła się pewniej, być może nawet zbyt pewnie.

Kolejna strzała śmignęła niebezpiecznie blisko Lususa, a szyderczy głos z mocnym obcym akcentem zawołał: No chodźcie ptaszyny, cip, cip!
Meave zaklęła wyjątkowo szpetnie, nawet jak na nią. Nienawidziła jak ktoś się z niej naigrywał. Hourun zwykł mówić, że jest wtedy wyjątkowo niebezpieczna. Kiedyś nawet, dla żartu, ułożył zasadę „Nigdy nie naigrywaj się z kobiety o płomiennych włosach.”. Wtedy ją to irytowało. Jednak wówczas nie musiała się o nic martwić, on był przy niej. Wszystko było takie proste…
- Ty tchórzu! Wyjdź i walcz jak mężczyzna! No chyba że masz już tak nafajdane w gacie, że z miejsca nie ruszysz – wrzask Lususa wyrwał ją z zamyślenia. Ruda przejrzała jego strategię. Chciał zmusić przeciwnika do opuszczenia stanowiska. Uśmiechając się złośliwie postanowiła mu zawtórować.
- Ptaszyny? Ptaszyny to możesz do swoich kurek mówić! – Zawołała, modląc się o to, by ich strategia poskutkowała. Nigdy nie była specjalnie religijna, jednak teraz przydałaby im się jakaś boska interwencja. - Czy ja cholera jasna na ptaka wyglądam! Jak my ci zaraz...
Nie zdążyła jednak dokończyć, bowiem wyraźnie rozbawiony głos wszedł jej w słowo.
- Proszę, proszę, jakie toto dzielne jedno z drugim.
”On ciągle z nas drwi!” Pomyślała wściekła Meave, zaciskając mocno pięści. Jej złośliwy uśmieszek zszedł jej z twarzy. W tamtym momencie wypisana była na niej jedynie wściekłość. Była nazbyt dumna, by pozwolić komukolwiek się tak do niej zwracać.
- Ten w stajniach też pewnie cienko śpiewa, co? A może już wcale nie śpiewa... Meave musiała naprawdę się starać by opanować ogarniającą ją wściekłość. Jej twarz zrobiła się już czerwona ze złości. Miała ochotę krzyknąć. „Jeszcze zobaczymy, kto tu będzie cienko śpiewał” jednak jakimś cudem powstrzymała się.
- No a gdzie wasze gacie, gdzie wasza odwaga? - zaszydził obcy głos, gdy Lusus na próbę rzucił w stronę schodów resztką mebla, a kolejny bełt minął go o włos. - Chowacie się po kątach jak wystraszone pisklaki. Mocniście tylko w gębie, tak samo jak i ten wasz niedorostek.

To już chyba było dla Lususa za dużo. Szybko pobiegł w kierunku głosu. Przeciwnik jednak zdążył naciągnąć kuszę, która wypluła z siebie bełt. Lusus został zraniony. Rana była bolesna, ale niegroźna. Ruda wyrzuciła z siebie wiązkę przekleństw, których się nauczyła od marynarzy, gdy pływała na statku.
- Przydałoby nam się trochę szczęścia...albo magii – mruknęła, próbując obmyślić plan. Nie widziała przyczajonego strzelca, a każde posunięcie mogłoby się źle dla niej skończyć.
-Czemu Lusus czegoś nie zrobi zamiast tylko gadać i gadać? - dziewczyna miała przeczucie, że słowne przepychanki jeszcze potrwają. Słyszała ich rozmowę, choć niezbyt dokładnie. Żaden z mężczyzn nie zwracał na nią uwagi, co pozwoliło skupić jej się na czarze, który miała zamiar rzucić. Miała nadzieję, że odwróci nim uwagę przeciwnika. Niestety, najwyraźniej nie zadziałało to w sposób, jaki Meave by chciała.
- Nie ze mną takie dziecinne sztuczki, musicie się bardziej postarać! – Dosłyszała jego głos. Wiedząc, że z takiej odległości niewiele zdziała postanowiła zmniejszyć odległość między mężczyznami, a sobą. Ruszyła biegiem w stronę schodów, a echo poniosło tupot jej obutych stóp. Wiedziała jednak, że nie ma już odwrotu. Nie mogła się zatrzymać i pozwolić by ten dureń, Lusus, zginął. Niestety przeliczyła się trochę. Chwilę później usłyszała świst kuszy i poczuła ból w barku. Gdy dobiegła do schodów, kryjąc się za balustradą miała szansę przyjrzeć się uważniej ranie. Bełt rozorał jej ramię, ale na szczęście nie utkwił w nim. Meave zdjęła z głowy chustę i obwiązała nią ranę, lecz nie zdało się to na wiele.

Gdy skończyła opatrywać ranę dojrzała jak obaj mężczyźni wtaczają się na podest. Miecz Lususa potoczył się poza zasięg jego rąk. Przeciwnik z kolei miał nóż. Meave wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi, młody wojownik może zginąć. A tego by sobie nie darowała. Ignorując ból i drętwienie prawej ręki rozpoczęła inkantację kolejnego zaklęcia. Święcie wierzyła, że tym razem jej się uda. Musiało się udać. Chwilę później mężczyzn rozdzielił błysk. Drow złapał się za poparzoną twarz, rzucając się po podłodze. Wkrótce dziewczynę dobiegł smród spalonego ciała.
- Maeve, daj pasek lub coś czym mógłbym go spętać!
- Mam jedynie rzemienie, jeśli wystarczy - odparła bez tchu Maeve, rozwiązując rzemienie oplecione wokół nadgarstków.
- Starczy. No suczy synu... już inaczej śpiewasz, masz szczęście, żeśmy honorowi - stęknął Lusus, z trudem wiążąc przeklinającego i rzucającego się drowa. - A jak ty się trzymasz? Mocno dostałaś? - rzekł do Maeve, która w tym czasie kopnęła leżącego, wywołując nową lawinę przekleństw, odsądzających od czci i wary jej rodzicielkę.
- Och, dziękuje za te cudowne słowa! Moja matka zapewne byłaby ZACHWYCONA słysząc to - syknęła dziewczyna przykładając mu sztylet do gardła. Zduszony charkot i ślina lądująca jej na nodze była jedyną odpowiedzią. Maeve mocniej przycisnęła sztylet do szyi leżącego...
- Nie, zostaw. Nie zabijaj go, mamy przecież jeszcze pytania.. - zaczął Lusus, gdy z góry dobiegł ich jakiś hałas.
- Idź sprawdzić co się dzieje - zarządziła dziewczyna. Ona też chciała od czasu do czasu powydawać rozkazy. - Ja tu się zajmę naszym kolegą
- Nie, wycofujemy się, ty przodem z powrotem do stajni.
- A co z tym tu?
- Idzie z nami.
- Wspaniale
- Meave z zadowolonym uśmieszkiem zaczęła powoli schodzić w dół, a za nią Lusus, wlokąc niemal na sobie wyrywającego się mężczyznę, który na zmianę to charczał z bólu to - co gorsza - wzywał pomocy. Kolejny hałas sprawił, że wszyscy podnieśli głowy do góry - tęga postać stała na szczycie schodów, a w holu rozległo się echo głosu - drżącego, należącego zapewne do dojrzałego mężczyzny: Zabili Dilijaaaa!!!!

Lusus czując, że nie ma czasu do stracenia wyszarpnął miecz z pochwy elfa i ogłuszył go jego głownią. Ciągnąc nieprzytomnego za sobą cała trójka ruszyła w stronę lewej odnogi korytarza - poranieni i z więźniem nie mieli już szans bezpiecznie przeciągnąć wóz z powrotem pod stajnię.
-Dlaczego nic nie wspomniałaś, że parasz się magią? – Ruda usłyszała szept giermka. - Jest to rodzaj informacji, którą dobrze się dzielić z kimś z kim ruszasz w bój.
Wzruszając ramionami odparła równie cicho.
- Nikt nie pytał. – Dla niego była to odpowiedź wystarczająca. Niby czemu miała się dzielić taką informacją z ludźmi, których nawet nie znała? Nie była jednak pewna, czy Lusus dosłyszał jej słowa, ponieważ mężczyzna wyglądał zza bezpiecznego rogu korytarza. Chwilę później spojrzał głęboko w bursztynowe oczy Meave.
- Dziękuję. Uratowałaś mi życie. – Usłyszała. W oczach młodego mężczyzny dostrzegła dozgonną wdzięczność. Na jej twarzy pojawił się grymas, który w zamierzeniu miał być uśmiechem.
-Jak ty się czujesz? Jak twoja rana? Pozwól spojrzę. – Nie czekając na przyzwolenie mężczyzna zabrał się do poprawiania jej opatrunku. Rudej to nie przeszkadzało. Przypomniało jej to czasy, gdy mieszkała wraz z rodziną w mieście. Czasami brakowało jej tego… Jednak wiedziała, że gdyby miało to pójść tak jak jej rodzina planowała to byłaby już najprawdopodobniej stateczną mężatką z dzieckiem.
-Poczekaj tu a ja zajmę się naszymi gospodarzami. Ty popilnuj naszego łupu. Trzymaj sztylet przy gardle. A ja pogadam sobie z resztą, może mają więcej rozumu niż ten tutaj. Lusus ścisnął mocno miecz, który zabrał elfowi i poszedł. Rudowłosa została sama w ciemnym korytarzu. Był to pierwszy drow, jakiego dziewczyna kiedykolwiek widziała. W zdrowej ręce mocno ściskała ze stołowej nogi. Ciągle jeszcze pamiętała kopniaka, jakim obdarzył ją jeniec i nie miała zamiaru dać mu tej możliwości ponownie. Ramię bolało ją jak diabli i nie chciało przestać krwawić. Obawiała się, że jeśli szybko czegoś nie zrobi to straci w nim czucie. Albo co gorsze – straci przytomność. Była wściekła, że Lusus zostawił ją samą, lecz jednocześnie rozumiała, co nim kierowało. Ktoś powinien był pilnować jeńca, jednak… Była zła, że młodzik postępuje tak nieroztropnie. Nie chciał jej słuchać, gdy radziła mu przeszukanie piętra, a teraz sam poszedł mierzyć się z pozostałymi. Ale właściwie co to ją obchodziło? Jego sprawa. On był głupcem. Rozejrzała się po lewej odnodze korytarza. Widziała zarysy otwartych pomieszczeń oraz schody w dół. Na zewnętrznej ścianie był również duży prostokąt światła, najprawdopodobniej kolejne wyjście. Meave jednak zdecydowała się zostać. Uważając, że nie starczy jej sił, by jedną ręką przeciągnąć za sobą to… bydlę stwierdziła, że zaczeka aż Paladyn zmądrzeje.
 
Callisto jest offline  
Stary 07-09-2009, 15:45   #73
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Zapomniana Forteca. Piąty dzień misji (szósty podróży).

Lusus, sytuacja wydaje się patowa. Drow ani myśli uszanować życia towarzysza i grzecznie się poddać; Ty z kolej obawiasz się frontalnego ataku - wycelowany w Ciebie bełt nieprzyjemnie przypomina o bólu zranionej ręki, oraz głębokich ranach Meave i Ranga. Kolejne próby prowokacji wydają się bardziej bawić niż złościć przeciwnika, który najwyraźniej jest pewien swoich zdolności - oraz braku Twoich. A nie możecie przecież stać tak do wieczora zwłaszcza, że przerażony grubas chwieje się na nogach i coraz bardziej opiera o Ciebie. No cóż - raz kozie śmierć: z całych sił popychasz swojego zakładnika do przodu i rzucasz się szczupakiem za stojący nieopodal stół. Słyszysz ciężki odgłos upadającego ciała, rzucone w obcym języku przekleństwo i stuk bełtu, który odbił się od ściany nie czyniąc Ci szkody. Gruby kupiec zbiera się pokracznie z podłogi wydając nieartykułowane jęki.
- Ratujcie mnie panie, ratujcie! Ich jest za dużo, pozabijają nas! - wymamrotał w końcu wyraźnie, czepiając się nóg drowa
- Wynoś się tchórzliwe ścierwo, albo sam Cię zabiję - parsknął z pogardą drow i kopniakiem posłał stojącego na czworakach mężczyznę w stronę drzwi, równocześnie rzucając kuszę i wyciągając z pochwy sejmitar. Ze swojej pozycji widzisz jak grubas wymyka się na korytarz kolebiąc się na boki jak niezgrabny, ogromny żuk.
- No, to teraz się zabawiiiiimy... - słowa drowa i zbliżające się kroki nie pozostawiły Ci wyboru - ostrożnie podniosłeś się z ziemi, dzierżąc w ręku zabrany pokonanemu przeciwnikowi miecz. Od drowa dzieli Cię stół i ława - w sam raz, żeby okrążając je zabawić się w kotka i myszkę.

Maeve, wściekła i obolała siedzisz w półmroku czekając na wynik zwiadu Lususa. Drow nadal jest nieprzytomny, wykorzystujesz więc tę chwilę na zajęcie się raną. Po chwili zastanowienia oddzierasz kawałek po kawałku koszulę jeńca, uzupełniając i wymieniając opatrunek.

Nagle z piętra słyszysz głośny tupot obutych stóp, zbliżając się z każdą chwilą. Po minucie czy pół na schodach pojawia się gruby mężczyzna, który nie zważając na nic zbiega na łeb na szyję po stopniach, mamrocząc coś i jęcząc. Kilka razy przed upadkiem uratowała go jedynie balustrada; w końcu jednak znalazł się na dole i nadal jęcząc coś w stylu "mordercy", "ratunku" i "aaaa!!!" rzucił się galopem do wyjścia i w stronę stajni. Szybko straciłaś go z oczu i jedynie cichnące echo świadczyło, że kogoś widziałaś.



Verna, Tua, Lidia, kolejne dłużące się minuty jeszcze bardzie pozbawiły Was ducha, dlatego propozycja Verny wydała Wam się wcale rozsądna. Ostatecznie przybyliście tu jako drużyna, towarzysze i w broni i w nieszczęściu. A teraz dwójka z Was poszła samotnie zmierzyć się z niebezpieczeństwem, a Wy siedzicie w powozowni, okupując swoje chwilowe bezpieczeństwo być może nawet ich życiem. Poza tym propozycja dziewczyny miała jeszcze jedną zaletę - jeśli zdecydujecie sie przekraść do pobliskiej baszty będziecie poza zasięgiem tajemniczego strzelca. Ostatnie wyjście ze stajni jest na tyle daleko, że powinno uniemożliwić dokładne celowanie, jeśli w ogóle dobry strzał. A w baszcie może być i broń, i przejścia do innych części zamku - choćby murem - i lepszy widok na całą okolicę. Spojrzałyście po sobie oceniając zalety tego planu. Ponieważ pomysł był Tui, logiczne było że ona pójdzie. Lidia również wyglądała na skorą do działania... Na straży Ranga pozostawała więc Verna. Początkowo rozważałyście umieszczenie obojga na stryszku, jednak bałyście się ruszać wojownika, który nadal był nieprzytomny i - co gorsza - zaczynał być coraz cieplejszy. Skończyło się więc na schowaniem obojga za resztkami siana i leżących wokół sprzętów.

Wtem czujnych uszu półelfki dobiegło z zamku echo kroków, a po kilku minutach na dziedzińcu pojawił się gruby mężczyzna w średnim wieku. Tłuste, wypomadowane włosy były w nieładzie, odsłaniając sporą łysinę, a porządne ubranie - brudne i naddarte. Na nalanej, spoconej twarzy malowało się czyste przerażenie, gdy nie zważając na nic rzucił się w stronę głównych drzwi do stajni, chcąc najpewniej dopaść któregoś ze stojących tam koni. Mężczyzna nie ma widocznej broni i wygląda na tak samo przerażonego jak Wy - a może nawet bardziej. Zmuszone do szybkiej rewizji planów zostawiacie Vernę pod oknem a same przekradacie się szybko do stajni, zaskakując wpadającego grubasa wycelowanym w niego łukiem i - w przypadku Tui - widłami.
- Właź do środka i zamknij za sobą drzwi - wycedziła Lidia najgroźniejszym głosem, na jaki ją było stać. Grubas zrobił co mu kazano, jak zahipnotyzowany wpatrując się w drgający grot strzały, po czym rzucił się na kolana płacząc i jęcząc: Nie zabijajcie mnie dobre panie, ratujcie, nie zabijajcie, ja nic nie zrobiłem, ja nic nie zrobiłem, oni mi wszystko kazali, zmusili, przekupili, ja nie chciałem nikogo zabijać, ja nie chciałem, to nie moja wina, ratujcieeee....


Kalel, zamknięcie i bezradność coraz bardziej Cię frustrują; niestety jedyne co możesz, to wyładowywać swa wściekłość na nieczułym otoczeniu. Niewyraźne odgłosy dobiegające z zewnątrz, oraz wyraźne podniecenie potwora, który słyszał i czuł więcej od Ciebie jeszcze bardziej Cię przygnębiają i niepokoją. Co prawda Twoich towarzyszy jest więcej, jednak drowy zapewne znają zamek i wiedzą też czego się spodziewać. Mimo to gorąco liczysz na zwycięstwo kompanów, nie myśląc na razie o tym, co z Tobą zrobią jeśli dowiedzą się o Twojej zdradzie. Zamiast tego zagłębiasz się w rozmyślaniach, zastanawiając się co będzie, gdy już Cię uwolnią. Słowa drowów - jeśli mówili prawdę - świadczyły, że Wasze zadanie będzie jeszcze trudniejsze, niż Wam się początkowo zdawało. Może warto pomyśleć co będzie dalej?
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 10-09-2009 o 12:43. Powód: upgrade mapy
Sayane jest offline  
Stary 12-09-2009, 22:33   #74
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
post by Bażna i Lynka

Tua dopracowywała kryjówkę Ranga i Verny, tak by jak najmniej rzucała się w oczy jednocześnie rozmawiając z kobietą, gdy nagle usłyszała uciszający syk Lidii. Złote oczy przymrużyły się skupiając na wejściu do zamku. Lekko szpiczaste uszy drgnęły, gdyż z półmroku bramy wychwyciły echo kroków. Półelfka obserwowała zamek z napiętym łukiem, a teraz dawała znaki głową, by dziewczyna do niej podeszła. Tua z ciekawością spoglądała na skupione oblicze półelfki starając się wyczytać z jej twarzy co też odwróciło jej uwagę. Zerkając przez ramię swojej towarzyszki, nie zauważyła na zewnątrz nic niepokojącego. Jednak już po chwili zobaczyła śmiesznie biegnącego ku wejściu do stajni grubaska. Tua i Lidia wymieniły się spojrzeniami. Łuczniczka napomniała Vernę, by się ukryła, a najmłodsza kobieta, z braku lepszego oręża, wzięła widły i obie kobiety wbiegły do drugiego pomieszczenia.
Niemal w tym samym momencie drzwi do stajni otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł średniego wieku zziajany grubas. Już skierował się w stronę koni, gdy jego wzrok natknął się na zwrócone w jego stronę strzałę i widły. Zaszokowany przystanął.

- Właź do środka i zamknij za sobą drzwi - wycedziła Lidia najgroźniejszym głosem, na jaki ją było stać. Surowe spojrzenie świdrowało pocącego się grubasa. Szybko zrobił co mu kazano i padł do stóp dwóm rudowłosym.
- Nie zabijajcie mnie dobre panie, ratujcie, nie zabijajcie, ja nic nie zrobiłem, ja nic nie zrobiłem, oni mi wszystko kazali, zmusili, przekupili, ja nie chciałem nikogo zabijać, ja nie chciałem, to nie moja wina, ratujcieeee.... - jęczał bez ładu i składu.

Tua patrzyła na kupca zimnymi oczami. Sądząc po jego dość drogim, chodź już zabrudzonym i potarganym stroju człowiek musiał być dość możny. Myśląc o jego tchórzostwie i sposobie, w jakim się łasi do dwóch kobiet, braku jakiejkolwiek dumy, przewróciła oczami. W tym momencie niepokoiło ją jedno: zaskakująco dobrze czuła się z widłami wymierzonymi w tego tchórza.
- Cichaj człowieku! Kimże jesteś i skąd się tu wziąłeś? – spytała ostrym głosem Tua.
- Nazywam się Dimitrij.... i jestem kupcem.... nie zabijajcie mnie, proszę!! – mówił jękliwie grubas.
- Ilu was jest? – spytała rzeczowym głosem Lidia. Na słowo – kupiec – źrenice jej się poszerzyły.
- Ja sam jestem... a Dilija wy macie panie łaskawe! Tua znowu przewróciła oczami.
- Kto jeszcze jest w środku? – półelfka nie zmieniała tonu.
- Hisil tylko, łaskawa pani, reszta pojechała na jarmark.
- Co się stało w zamku? –
spokojnie zadała pytanieTua
Kupiec patrzy zdziwiony nie rozumiejąc.
- No co się działo zanim tu wbiegłeś jak oszalały? – tym razem już warknęła agresywnie.
- Hisil walczy z waszym towarzyszem, ale on trupem już jest, ten dzieciak, na pewno!
- Jaki dzieciak? Mów że jaśniej!! –
w głosie Lidii zadźwięczała niecierpliwość i irytacja.
- No ten wasz towarzysz.
- Co z nim zrobiliście??!! -
złote oczy zabłysły w dzikim gniewie.
- Cóż on sam jeden przeciw wyznawcy Vhaerauna podoła... – wyjęczał Dimitrij łamiącym się głosem.

Skamlenie tego człowiek mierziło Lidię coraz bardziej. Poczuła pieczenie w dłoniach.
- Przestań skomleć i odpowiadaj na pytania!!! Gdzie jest Kalel?! Ten którego schwytaliście! – krzyknęła pilnując się przy tym aby odruchowo nie puścić cięciwy.
Kupiec widząc gniew na jej twarzy i niebezpieczny, złowróżbny błysk w jej oczach zaczyna gadać składniej.
- ... Kalel? - patrzy niepewnie. - To tak było, łaskawa pani... bo drowy złapały tego waszego złodziejaszka, co się tu zakraść chciał i on nam wszystek wyśpiewał, że idziecie i ilu was jest. No tośmy... znaczy oni się zaczaili na was i was wystrzelać chcieli. I gdyby nie ta wasza magiczka to pewnie by ten młody brunet już w starciu z Dilijem poległ.
- Zdradził? Jaka magiczka?! –
nie wytrzymała Tua i wypowiedziała te słowa nie kierując ich do nikogo konkretnego.
- No dyć ta, co z tym młodym za wozem się chowała... Jak puściła te swoje diabelskie moce, to ino swąd palonego ciała czuć było aż na piętro. A czy zdradził... jakbyśta nóż na gardle mieli, to też byście powiedzieli co wiecie.
- Gdzie trzymacie Kalela?
– spytała rzeczowo Tua uspokajając się już.
- A ten złodziejaszek w lochu siedzi, swojego losu czeka. Jak ten młody, co walczy teraz, umknął z lochów, to trza czymś Bastora karmić było, nie? Mną by przecie nie karmili...
- Jaki znowu Bastor?
- No to ten potwor co go mag przyzwał, żeby go chronił... ale bestia silna była i ubiła dziadygę. A drowy tylko się śmiały...

Przez twarz Tui przemknął się delikatny niemal niezauważalny uśmieszek.

- Kiedy to się stało? – zapytała zimno Lidia.
- Cztery dni temu.
- Gdzie drowy trzymają klucze do celi?
– łuczniczka zmarszczyła brwi.
- Przy sobie łaskawa pani.
- Te bestie gdzie trzymacie?

Dimitrij spojrzał na łuczniczkę jak na obłąkaną.
- No w lochu trzymamy, a gdzieżby indziej! Przecie nie puściliby tego na wolność, nawet oni.
- Toż pytam gdzie dokładnie do cholery??!! –
warknęła Lidia. Jego spojrzenie ją rozjuszyło. Przypomniała sobie nietolerancje pewnych ludzi. Nie musieli nic mówić, wystarczyło, że patrzeli jak na coś gorszego, coś nienormalnego.
- No w lochach, w piwnicach, pod zamkiem łaskawa pani, cele są okratowane w całości, bez drzwi. Nie zabijajcie, proszę, ja na prawdę nie chciałem, ja tylko pośrednikiem jestem!! - kupiec znów zaczął pojękiwać aż w końcu rozpłakał się pod wpływem jej wrzasków.
- Cichaj człeku! Nic Ci będzie o ile będziesz składnie gadał – próbowała go uspokoić Tua jednocześnie karcąc spojrzeniem Lidię „Tym sposobem niczego się nie dowiemy” pomyślała.
- Jak się dostać do tych lochów?
- No najprościej to z zamku, schodami w dół. Ale słyszałem, że baszty też się z lochami łączą, toć to wzgórze całe jak mrowisko rozryte jest. Ale ja żem nie znam się na podziemiach, jam tutejszy. Bałem się po zamku chodzić bez pozwolenia ich.


Lidia wyczuła na sobie spojrzenie Tui. Po spoconej rumianej twarzy mężczyzny spływały łzy. Cały się trząsł. „Verna pewnie jest przerażona…” Dziewczyna zacisnęła zęby ukryte za wargami. Wzięła głęboki wdech. Zimne powietrze popędziło przez nozdrza, po czym wróciło ta samą drogą studząc gniew półelfki. „Mnie tu przecie nie powinno być… w ogóle…”
- Pośrednikiem mówisz? A w czym im pomagasz?! – głos miała zimny. Wspomniała Aradana - kupca, którego nigdy nie poznała lecz historia, jak to unieszczęśliwił jej matkę sprawiła, że serce półelfki zżerało coś bardzo podobnego do nienawiści, którą żywiła do wszystkich mężczyzn pałających się tym zawodem.
- Ja nie wiem, łaskawa pani, ja nie wiem, ja tylko kontakty drowom zapewniam na powierzchni, ja się w ich sprawy nie mieszam, boć to śmierć pewna.
- Czego tu szukaliście? – patrzyła w jego przerażone oczy. Wzrok jednak miała już spokojny, ale złoty blask w nich nie zastygał. Powoli ustępowały wypieki na jej twarzy.
- Proszę, nie krzywdźcie mnie! Ja... no... tego... – przez twarz kupca przemknął wyraz zastanowienia i niepewności, jakby nie wiedział co powiedzieć - Bo ja nie wiem dokładnie o co chodzi, ja tylko załatwiałem rożne rzeczy dla nich, co by się we wsiach pokazywać nie musieli... ale słyszałem, ze rozmawiali o pierścieniu i magu i władyce tutejszym. Ale ja nie wiem co oni chcieli konkretnie, co rok tu przyjeżdżają na jarmark nad jeziorem, jakieś swoje ciemnie sprawki załatwiać. Ale płacą dobrze, to się nie pytam ino robie co karzą.

- Gadaj jeszcze co wiesz o tym pierścieniu – rozkazała Tua
- Ja nic nie wiem, to drowów sprawa była. Ino, że go skradli z Podkosów wiem; no i że wcale taki magiczny jak się spodziewali nie był, bo... bo Vorgen się wściekał strasznie na maga, że przyniósł gówno i jeszcze zapłaty chciał
- Jaki Vorgen? – Lidia zmarszczyła brwi - Mów, że jaśniej! – wycedziła.
- Vorgen to szef tutejszych Vhareauńczykow, główny kapłan czy coś na te okolice, ja nie wiem, ja się nie znam - jęczał kupiec połykając łzy, widać jest bardzo zastraszony. - On tu dowodził i on zlecił kradzież ale nie wiem po co.
- Jakich Vharee, Vhareo. Kimże oni są?
– zająkała się młodsza z kobiet.
- To jakieś bóstwo drowie, ale nic nie wiem więcej, przysięgam; nie dla mnie takie mroczne bóstwa, jam wierny jest naszej bogini plonów.
- A tych dwóch, co na jarmark pojechało... kiedy tu wrócić mają?
- I co zrobili z tym pierścieniem? –
rzuciła sucho łuczniczka.
- Ano po jarmarku wrócą i tam chyba pierścień sprzedać chcieli, dyć pewien nie jestem, nie opowiadają mi się przecie.
- Jarmark nad Srebrnym Jeziorem zaczyna się za 4 dni –
odparła w stronę Tuai nie odrywając wzroku od jeńca.
- Kiedy tamci dwaj wyjechali? - spytała zaciskając mocniej dłoń na łuku.
- Wyruszyli nocą... – mężczyzna pociągnął nosem.
- Czy mówili jakimi traktami będą jechać? – łuczniczka ciągnęła dalej pytania, sięgając pamięcią co mówił o tym jarmarku, Hallus gdy jeszcze żył.
- Nie mówili, ale ino jeden trakt stąd wiedzie, a oni i tak pewnikiem w nocy będą jechać, dyć diabelstwa nie lubią słońca.
- Za ile dni mogą tam dojechać?
- liczyła ile dni była już w drodze… ile zostało jeszcze czasu do wypełnienia misji.
- Do Srebrnego Jeziora będzie z jakieś trzy, cztery dni konno łaskawa pani.

Na chwile zamilkła topiąc go w swoim przenikliwym spojrzeniu. Zdała sobie sprawę, jak ważne jest aby wyruszyli jak najszybciej za tamtymi drowami. Nalana twarz kupca zastygła w oczekiwaniu, jakby zapomniał żeby wykorzystać ten moment na błagania i tłumaczenie się. Zdawać by się mogło przez chwile, że przez myśl przeleciało mu „wybiła moja godzina.”
- Co zrobiliście ze starszym Paladynem? – odezwała się po chwili.
- Yyy... – Dimitrij zaczął błądzić oczami jakby miało to go uratować przed odpowiedzią na pytanie. Lidia przytknęła strzałę do jego policzka, co od razu poskutkowało. Kupcowi rozwiązał się język.
- Ano złapał ich Hisil w lesie jak obozowali... No i dziadyga na karmę dla Bastora poszedł, tyć bestia żre więcej jak stado dzików.
Tua i Lidia skrzywiły się.
- Po co oni w ogóle trzymają tego potwora?
- A bo ja wiem... dla zabawy, dla stracha... któż może zgłębić plany tych stworów… Ja już nic nie wiem.

- Czy drowy były niedawno w Podkosach? Jakieś sześć dni temu? – grot strzały nadal kuł go w policzek.
- T-t-tak byli tam w ostatnich dniach łaskawa pani, nie krzywdź mnie tylko, proszę.
- Chwalili się, że coś tam zrabowali… kogoś zamordowali? Po co tam jechali? –
źrenice złotych oczu znowu się poszerzyły.
- Oni są zdolni do wszystkiego, ale ja nic nie wiem… oni mi nic nie mówią przecież. Dobre panie, puśćcie mnie, proszę, jam niewinny, na prawdę, wszystko powiedziałem przecież! – Kupiec znów zaczął płakać i pojękiwać. Widząc to, kobiety stwierdziły, że Dimitrij rzeczywiście nie wie nic więcej przydatnego.


- Zwiążmy go. – zaproponowała Lidia.
- Poczekaj. – Tua zmarszczyła nos patrząc na spoconego, śmierdzącego grubasa i zaczęła go przeszukiwać, wsuwając swoje niewielkie dłonie do każdej kieszeni. Łuczniczka przyglądała się temu z napiętym łukiem i wycelowaną w kupca strzałą. Już po chwili Tua znalazła pięknie wyszywany, ciężki mieszek. Zawartość wysypała na podłogę i zaczęła przeliczać.
- Co my tu mamy? 13 sztuk złota, 4 srebra, złoty pierścionek – wysunęła rękę pokazując Lidii niewielką obrączkę z czerwonym oczkiem i pieczęć z dziwnym, nieznajomym symbolem. Łuczniczce przez myśl przeleciało, iż może to ten pierścień. Stwierdziła jednak, że drowy i tak by mu go nie dały, nawet jeśli jego magia byłaby uboga.

- Cóż to za pierścień i pieczęć? – spytała kupca Tua.
- Pierścień zwykły, jak każdy inny, a pieczęć z mego cechu.
Tua skinęła głową, na znak, że zrozumiała i ponowiła przeszukanie, znajdując tylko skórzaną pochwę, a w niej ostry sztylet, który wyjątkowo przypadł jej do gustu.
Następnie kobiety wzięły sznur, który leżał niedaleko koni i dokładnie związały nim kupca, tak, by nie miał możliwości ucieczki.
- Za co mnie wiążecie, przecie ja nic nie zrobiłem, ratujcie mnie, jak się Vorgen dowie to mnie zabije, tratujcie, wypuśćcieeeeee!!!!! – grubas zaczął płakać i błagać by go wypuściły. Lidia przyklęknęła przy nim i niepokojąco spokojnym głosem powiedziała do niego:
- Jeśli nas nie okłamałeś to nie masz się czego obawiać.
- Jakżebym śmiał, piękne panie, nie wierzycie mi? Dimitrij wyglądał jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył, bo Tua wepchnęła mu do ust szmatę. Zaskoczony grubas, próbował jeszcze coś rzec, ale z zapchanych ust wydobywały się tylko jęki.
- Nie, wierze ci – odpowiedziała mu Lidia.
Kupiec spojrzał na półelfkę oczami smutnymi i zapłakanymi z przerażenia. Wyglądał jak zbity pies. Ona jednak zatruta wspomnieniami o kupcu Aradanie patrzyła na niego spokojnym i zimnym wzrokiem. Jednak… człowiek to przecież też istota stworzona przez matkę naturę. Lidia zaszczuła go tak, że postać kupca mimo, że wielka i nalana, to jakoś wydawała się być mizerna i stłamszona. Patrzył na nią jak na… no właśnie. Przecież to niby ona miała stać po tej dobrej stronie barykady. Ubodło ją to jak na nią patrzał.

Dotarło do niej wtedy, że przez swoje uprzedzenie wywołane tamtym łajdakiem, wyżywa się na (być może) bogom ducha winnym człowieku. Nie zmieniało to jednak faktu, że był na usługach drowów i należało cedzić to co mówił. Ludzie potrafią czasem mocno nasadzić na twarze maski i trudno wtedy ich wyczuć. Podejrzliwość jaka ją spętała była dość silna. Trudno było nie dmuchać na zimne w tej sytuacji, nawet jeśli gdzieś głęboko mogłoby się jej zrobić żal Dimitrija.
- Posłuchaj mnie Dimitrij odezwała się spokojnie - Nie zabijemy cię… – złote oczy nie były już tak zimne jak chłód, którym od niej wiało, lecz nadal patrzyły na biedaka tak, jakby chciały wniknąć w jego myśli - … o ile nie będziesz nam utrudniał spraw. To mogę tobie obiecać.
Grubas przycichł i pojękiwał teraz nie za głośno, co jednak nadal przeszkadzało drugiej z kobiet.
- Cichaj człowieku! – a po chwili zastanowienia dodała - Mogę pożyczyć sztylet, prawda? Skiń głową.
Źrenice kupca z przerażenia się rozszerzyły. Kiwnął czerepem. Tua nie zważając na przestrach uwięzionego przypięła pochwę z sztyletem do swojego paska. Była zadowolona z siebie, że mimo wszystko nie kradnie, i że uciszyła swoje sumienie.
- Czy Vorgen ma się tu pojawić w najbliższym czasie? – łuczniczka nie odrywała wzroku od jeńca.
Kupiec kręci głową. Widać było po jego minie, że przed owym Vorgenem ma większy respekt, niż przed dwoma młodymi kobietami.

Razem przetoczyły spętanego mężczyznę do kryjówki Verny i Ranga. Tua wręczyła czarnowłosej mieszek.
- Schowaj to, proszę. – poleciła kobiecie Tua patrząc w jej duże, przestraszone oczy -Będziesz musiała też pilnować tego tu.
Verna niepewnym spojrzeniem ogarnęła spętane grube ciało kupca. Ten zaś spocony i przerażony spojrzał z jeszcze większą niepewnością na niziutką kobietę.
- Masz przy sobie jeno jakiś nóż? – łuczniczka zwróciła się do niej. Verna pokiwała nerwowo głową i wyciągnęła zza cholewki buta sztylet i odruchowo chciała go podać Lidii. Łuczniczka przytrzymała go w jej dłoni mówiąc - Na wszelki wypadek gdyby sprawiał kłopoty… - po czym zajrzała czarnowłosej w oczy upewniwszy się, że ta będzie wiedziała co ma robić. Ta znów pokiwała głową przełykając pośpiesznie ślinę. Lidia nachyliła się na jej uchem i wyszeptała tak cicho żeby kupiec nie dosłyszał – Wiem, że się boisz Verna, ale teraz możemy liczyć tylko na ciebie. Ten człowiek jest tak przerażony, że spójrz z jaką bojaźnią on patrzy na ciebie. Masz nad nim te przewagę.
Verna w odpowiedzi ponownie pokiwała głową, ale teraz zrobiła to już spokojnie, po czym spojrzała na Lidie Będę strzec Ranga.
Łuczniczka widziała jak wiele ją to kosztuje. Biedna Verna zostanie tu zupełnie sama. Półelfka rozejrzała się więc w poszukiwaniu czegoś, co w jej mniemaniu mogłoby się jeszcze przysłużyć Vernie w pilnowaniu kupca.
- A tym możesz go ogłuszyć jak zajdzie potrzeba – rzekła podając jej kawałek drewna.
- Opiekuj się Rangiem. Nie wygląda najlepiej. – powiedziała z troską w głosie Tua i uważaj na siebie. Wszystko będzie dobrze. Niebawem wrócimy. – dziewczyna przesłała kobiecie ciepły uśmiech.

Półelfka wyciągnęła bukłak. Wody było już w nim niewiele. Verna widząc to po chwili wyciągnęła swój mizerny zapas. Lidia dolała doń wodę. Łuczniczka schowała swój pusty bukłak i wyciągnęła z torby maleńką sakieweczke. Jej sproszkowaną zawartość dodała do wody, po czym zakorkowała bukłak Verny.
– Niewiele tego jest, ale to wszystko co mogę mu teraz dać. Potrząsaj tym energicznie prze parę chwil a potem podawaj mu malutkimi łukami, tak, aby starczyło na jak najdłużej – spojrzała smutnym wzrokiem na rozpalonego Ranga, który oddychał coraz to ciężej. „Mamy coraz mniej czasu” pomyślała przełykając ślinę.

Po tym pożegnaniu Tua i Lidia ruszyły w kierunku ostatniego pomieszczenia w budynku. Nim wyszły łuczniczka mówi do dziewczyny:
- Jeśli on nie łże i drowy rzeczywiście jadą sprzedać ten pierścień to tamci są już jakieś dwanaście godzin drogi stąd. Jeśli dotrą na jarmark zanim ich dogonimy to będzie trudno ich tam znaleźć – powiedziała patrząc na konie w stajni - A my za dziewięć dni musimy być w wiosce z tym pierścieniem. Co do Ranga… - zamilkła spoglądając w szare oczy Tuai. Młodziutka dziewczyna wyczuła w jej głosie niepokój i zmartwienie. Sytuacja w jakiej się znajdowali przytłaczał wszystkich. A z każdą chwilą sprawy przybierały coraz mniej ciekawy obrót a problemy nawarstwiały się. Tua sama zasępiła się myśląc nad tym, lecz szybko odsunęła tą kwestię od siebie i skupiła się na działaniu. Wiedziała, że z takim nastawieniem nie wskóra zbyt wiele. Skupienie się na misji to jej priorytet. Pchnęła drzwi otwierając je.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"

Ostatnio edytowane przez Lynka : 13-09-2009 o 12:35. Powód: drobne poprawki, czasy
Lynka jest offline  
Stary 16-09-2009, 11:09   #75
 
madman's Avatar
 
Reputacja: 1 madman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemu
Oto nadeszła ta chwila na którą tak długo czekał pełen strachu jak również ekscytacji. Nareszcie uczciwy pojedynek w którym miał okazję się wykazać. No, do końca uczciwy to on nie był i Lusus zdawał sobie z tego sprawę, lecz nic już więcej na to poradzić nie mógł. Po prawdzie rana po bełcie poprzedniego Drowa dawała mu się we znaki a jego przeciwnik był w pełnym zdrowiu a dodatkowo miał skórzany strój, który służył w pewnym stopniu za pancerz. Młody wojownik żałował teraz, że nie miał swojej zbroi na sobie. Może to szaleństwo ruszać w bój bez zbroi lecz nie było innego wyjścia.
Mroczna postać elfa czaiła się po drugiej stronie przewróconej ławy z obnażonym mieczem i nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Lusus patrząc na niego starał się panować nad oddechem jak i nerwami, nareszcie po wielu próbach i propozycjach udało mu się sprowadzić tą potyczkę na poziom najbliższy honorowej walce. W jego głowie powstało pytanie: „Czy zechce walczyć na śmierć i życie? Czy tylko do pierwszej krwi? ” Lecz patrząc na mord w złych oczach przeciwnika wiedział, że pytanie choć jest powszechne wśród pojedynkujących się Paladynów to w tej sytuacji było zbyteczne.

„Jak to się w ogóle stało?”- myślał. „Jak do tego doszło? Przecież razem z moim mistrzem mieliśmy przeszukać zamek i znaleźć tam jakiegoś obłąkanego staruszka twierdzącego, że zna magię a tu proszę- grupa zbrojnych Drowów- DROWÓW. Tak znienawidzonych przez całą moją rodzinę. Zabójców mojego Ojca. Jak tu nie wierzyć w przeznaczenie.”
Następnie wspominał przez chwilę grupę jaką spotkał. Pierwszy młodzian dał się złapać a drugi padł od strzały. On został jedynym mężczyzną w grupie niewiast. Ponieważ Lidia zdawała się być zorientowaną w sztuce walki to poprosił ją o opiekę nad pozostałymi bezradnymi pannami i rannym wojownikiem. Również Mave dała popis swych zdolności, szkoda tylko, że nie przyznała się do nich wcześniej bo może lepiej zaplanowana akcja z pomocą magi dała by lepszy rezultat. Lecz nie było co płakać nad rozlanym mlekiem, zwłaszcza, że dzięki jej czarom w ich ręce wpadł zakładnik. Ponownie postanowił poświęcić najprzydatniejszą osobę obok siebie aby pilnowała więźnia. Lusus sam czuł ciężar jaki bierze na swoje barki ale czuł też, że nie ma wyboru, że taki jest jego obowiązek jako przyszłego Rycerza Bogów, mianowicie stawanie w obronie bezbronnych niewiast oraz uwięzionych i rannych przyjaciół.
Lususa przytłaczał nieco ciężar nadchodzącej walki. Był przekonany, że ma do czynienia z dużo bardziej doświadczonym wojownikiem od siebie, ale nic to, bo oto stoi przed swoim pierwszym prawdziwym pojedynkiem, istnym chrztem bojowym.
Nie zwlekając dalej zwinnym susłem przeskoczył ławę tnąc mieczem w najbardziej odsłonięte miejsce swego wroga. Miecz zagłębił się w lewy bok elfa. Siła ciosu musiała zrobić na nim nie małe wrażenie. W końcu mina mu zrzedła, przestał się odzywać tylko skupił całkowicie swą uwagę na walce. Siła ciosu obróciła go nieco więc wykorzystał swą pozycje i wykonał piruet kierując miecz w pierś Lususa. „Muszę odskoczyć.” Przemknęło chłopakowi rozpaczliwie przez myśl. „Za wolno!”
Miecz Drowa boleśnie rozciął skórę jego przedramienia. Ból zalał głowę siejąc panikę i strach w myślach młodego wojownika. Ale przyniósł też migawkę wspomnienia z przeszłości.
Miał wtedy może sześć lat. Stał na szczycie sporego wzniesienia wraz ze swym ojcem. Słońce świeciło mocno pomimo wielu cumulusów gnanych po niebie z niesamowitą szybkością przez niezwykle porywisty wiatr. Patrzył na ojca stojącego naprzeciwko niego w bojowej pozycji. Ubranie malca trzepotało na wietrze a włosy wpadały do oczu, słońce go oślepiało.
-No!! Na co czekasz?! Zaatakuj mnie Lususie!- ojciec odezwał się do chłopca przekrzykując wiatr. Chłystek mocniej ścisnął swój drewniany miecz i ruszył na ojca a ten cierpliwie udzielał mu wskazówek bez trudu odbijając jego ciosy.
- Oj mój chłopcze, drwal byłby z ciebie dobry hehe. Sieczesz mocno i szybko aż miło popatrzeć. Ale wojownik musi być trochę jak tancerz. Musisz się więcej ruszać, pracować nogami. Nie będziesz walczył z nieruchomymi drzewami lecz z groźnymi złoczyńcami, którzy również będą atakować. Zawsze pamiętaj o uniku i odskoku po każdym wyprowadzonym ataku. Rozumiesz?
- Tak ojcze! Rozumiem.
Rzeczywistość wróciła wraz z falą wściekłości. Lusus wykorzystał swój ból, zaczerpnął z niego siłę. Zamarkował cios z góry poczym w szybkim piruecie wywinął swoje ostrze uderzając od dołu. Jego zręcznie obracany miecz przeszedł przez zastawę przeciwnika godząc go boleśnie w ramię. Elf ryknął z bólu przez zaciśnięte zęby. Rozłączyli się na moment. Młody Paladyn jeszcze nigdy nikogo nie zabił i wolałby aby tak pozostało. Spróbował przemówić obficie krwawiącemu Drowowi do rozsądku.
- Słuchaj, to wcale nie musi się kończyć w ten sposób. Poddaj się. Jeszcze możesz ujść z życiem z tej opresji… ty i twój brat.- jednak w odpowiedzi otrzymał jedynie pogardę. Białowłosy splunął na niego prowokując dalszą walkę. Crowfield nie zamierzał go zawieść.
Pewnie skoczył na przód uderzając mieczem z półobrotu w krwawiący bok wroga lecz ten nie dał już się nabrać na ten numer, uchylił się przed ciosem i wyprowadził celne cięcie w ramie Lususa. Miecz Elfa tylko o grubość włosa minął szyję. Ponowny ból, kolejna rana. Potężna dawka energii przeszyła jego ciało, od duszy natomiast zależało czy przeobrazi się ona w strach czy w siłę. Napłynęło również kolejne wspomnienie.
Był wczesny poranek. Rosa na trawie ziębiła jego bose stopy. Delikatna bryza orzeźwiała i odpędzała sen. Lusus był już starszy, miał około trzynastu lat. Przyglądał się swojej matce jak żegnała się ze swoim najmłodszym synem Jeadem. Ściskała go z całych sił i szeptała coś do jego ucha, w oczach miała łzy… i coś co zawsze powodowało dreszcze… złość, bezgraniczna i niszczycielska Złość. Starszy brat LususaCaleb również pożegnał się z bratem lecz po męsku. Uścisnął jego drobne dłonie i poklepał po ramieniu. Stojąc koło siebie bracia byli zupełnie do siebie nie podobni. Starszy był wysoki i barczysty, doskonały materiał na wojownika. Młodszy natomiast był niski i wątłej postury. Teraz mając zaledwie dziesięć lat otulony szczelnie podróżnym płaszczem szykował się do drogi. Jego przeznaczenie czekało na niego. Świątynia, księgi, nauka i Bogowie. Wreszcie młody kapłan podszedł do Lususa z którym zawsze spędzał najwięcej czasu. Razem zawsze dużo rozmawiali o kwestiach moralnych i duchowych, zawsze z trwogą przyglądali się kiełkującej złości matki i Caleba.
Uściskali się serdecznie.
- Uważaj na siebie braciszku. Nie daj się tam w tej świątyni. Pamiętaj, że księgi to nie wszystko.
- Masz rację, Bogowie są wszystkim. Cały czas twierdzę, że za mało z nimi rozmawiasz, za mało się modlisz. Ja wiem, że masz dobre serce, lecz czasem to za mało.
- Eee… nie martw się tak o mnie. I co właściwie miałbym im powiedzieć? Nie chcę aby bogowie słuchali tego co mam im do powiedzenia. Wolę, żeby patrzyli na to co mam im do pokazania, bo gadać to każdy może. Sądzę, że oni przedewszystkim doceniają czyny i poświęcenie.-
odparł z uśmiechem Lusus.
- Obyś miał rację bracie. Będę się modlił o to.- odrzekł i nie odwracając się już więcej wsiadł do wozu. Woźnica po chwili popędził konie i ruszyli. Młody uczony miał wtedy taki dziwny wyraz twarzy… taki jakiś… zatroskany.
Wspomnienie przeminęło przed jego oczyma niczym błyskawica, czas wrócił do normy. W ranach pulsował ból, w głowie aż huczało od adrenaliny. Pojedynek trwał dalej. Paladyn wykonał proste cięcie z ukosa, ostrze przedarło się przez zastawę wroga lecz ledwie drasnęło jego ramie, choć cios był słaby to krwi mu nieco upuścił. W tym wyrównanym pojedynku każda kropla była na wagę słota i mogła zadecydować o zwycięstwie. Drow w ułamku sekundy znalazł się przy nim omijając ostrze wojownika i wbijając swój miecz w bok… głęboko. Dla Lususa był to szok, jeszcze nigdy nie został tak mocno zraniony. Ból przybrał nową formę i osiągnął nowy, nieznany dotąd Paladynowi poziom. Promieniował po całym ciele. Wyjący z bólu czuł, jak jego nogawka nasiąka krwią cieknącą obficie z rany. Brzeszczot elfa zachrobotał po jednym z żeber gdy uśmiechając się Elf wyszarpnął ostrze z powrotem. Umysł młodego wojownika ponownie uciekał przed bólem, chował się we wspomnieniach…
W rodzinnym miasteczku było dzisiaj święto. Gwardziści złapali jednego z Drowów na przeszpiegach. Dzisiaj po wielu dniach jego przesłuchiwań Burmistrz ogłosił, że będzie publiczna kaźń zakończona zamęczeniem nie-ludzia z głębin. Lusus z jednej strony był ciekawy jak wyglądali mordercy jego ojca, lecz nie wiedząc dlaczego nie miał ochoty tam iść. Niestety jego matka i brat zmusili go aby poszedł z nimi. Na głównym placu przywiązali skazańca do pala aby co odważniejsi mieszczanie mogli go dobrze obejrzeć, nabluźnić, opluć i skopać. Był widokiem nędzy i rozpaczy, nagi, ranny, umęczony i upokorzony. Młody paladyn aż nie mógł uwierzyć, że taka żałosna istota była w stanie zabić jego ojca. Nagle usłyszał głos swojej matki.
- To za mojego męża ty ścierwie!- jej głos był naprawdę przerażający a jej spojrzenie mogło zabić. Cisnęła kamieniem w więźnia trafiając w głowę. Cały tłum ryknął śmiechem. Caleb popisując się odwagą podszedł blisko do Drowa. Szykował się na swoją pierwszą wyprawę u boku Prawdziwego Paladyna jako giermek więc chciał się wykazać. Nikt mu nie zagrodził drogi, wszyscy znali tragedię ich rodziny. Młodzieniec zaczął uderzać Elfa z pięści. Jego ciosy były celne i moce. Chłopak był silny pomimo swojego młodego wieku. Na obitej twarzy skazańca wdać było ból i nienawiść. Jeden z katów podszedł do Caleba i delikatnie go odsunął.
-Spokojnie chłopcze, spokojnie. Zostaw coś dla nas!- motłoch ryknął śmiechem.
- Czy jeszcze ktoś? Czy możemy zaczynać?- zapytał inny oprawca. Lusus poczuł jak matka wcisnęła mu kamień do ręki i wypchnęła w stronę Drowa. Nastała cisza, wszyscy wpatrywali się w młodzieńca w oczekiwaniu na dalszą rozrywkę. Ten powoli podszedł do więźnia równie blisko jak jego brat. Po chwili z jego dłoni wypadł ściskany kamień i głucho uderzył o bruk. Lusus położył dłoń na barku skazańca. Jego oczy były pełne smutku. Po chwili głowa Elfa uniosła się, ich spojrzenia spotkały się. Młodzieniec wyszeptał do niego:
-Wybaczam ci i twoim ludziom… i przepraszam za to co cię czeka…- z czerwonego oka Drowa wyciekła jedna łza torując sobie drogę przez zabrudzony policzek. Publiczność wyśmiała i wybuczała litościwego chłopca. Matka natomiast uderzyła go mocno w twarz gdy tylko podszedł do niej. Od tamtej chwili nigdy się już do niego nie odezwała.
Dwugodzinną egzekucję i zamęczanie Lusus wspominał bardzo boleśnie, zupełnie jakby to on był ofiarą tortur. Ostatecznie konającego i wybebeszonego Elfa nabito na pal i podpalono stos poniżej. Z gardła zarówno Drowa jak i młodzieńca wydobył się przeraźliwy krzyk:
NNIIIEEEE!!!!!
Rzeczywistość wróciła wraz z zapachem krwi. Wciąż tam stali, chwiejąc się na nogach obydwoje. Broczyli krwią obficie, lecz chęć walki nie zgasła w nich jeszcze. W komnacie nagle jakby trochę pociemniało. Bez zastanowienia ruszyli na siebie. Ich ruchy były już coraz wolniejsze i mniej dokładne, tracili siły. Ich kolejne ataki nie przynosiły skutku. Lusus zdał sobie sprawę, że musi zebrać resztkę swoich sił aby zakończyć to szaleństwo i zabić Drowa, gdyż ten ani myślał o poddaniu się. Zebrał więc się na kolejny cios, ostrze świsnęło z dużą siłą, zawirowało omijając zastawę wroga. Miecz ponownie zagłębił się mocno w ciele Elfa. Ten zrobił kilka nieskładnych kroków do tyłu, chwiał się mocno, jego ruch stały się bardzo chaotyczne. Dalej atakował ale już mniej składnie. Paladyn zawahał się, na ułamek sekundy ogarnęła go litość. Twarz Drowa wygięła się w złowieszczym grymasie, zebrał swe siły do kolejnego mocnego ataku, Lusus nie był na to przygotowany. Kontem oka dostrzegł miecz elfa zbliżający się nieuchronnie w stronę jego głowy… znowu ból… a potem ciemność.
-Więc opowiadaj Caleb, jak było na tej pierwszej wyprawie? Otarłeś się o śmierć?- pytał brata w kolejnym wspomnieniu. Było to podczas ostatniego ich treningu przed pasowaniem na Paladyna.
- Jeżeli mam być szczery to nie. Jako początkujący nie miałem za dużo do roboty, ot koni pilnowałem i zabezpieczałem tyły, tylko mianowani Paladyni prowadzili prawdziwą walkę… Za słabo ta zastawa!- pouczał w walce swego młodszego brata. Jednak zapomniał się i nie wykonał uniku. Ostry miecz Lususa boleśnie rozciął udo starszego brata. Ten krwawiąc upadł na kolana.
- Do stu demonów! Przepraszam bracie! Przecież miałeś zrobić tutaj unik! Pozwól, spojrzę na to.- niezmiernie przejęty wypadkiem podczas treningu młodzieniec odłożył miecz i przyklęk przy rannym.
- Głupcze!- krzyknął Caleb i wciąż trzymanym przez siebie mieczem zrobił krótki wymach raniąc brata w bark.
-Nigdy! Ale to przenigdy nie odkładaj miecza dopóki twój wróg żyje i nie lituj się nad nim! Jeszcze cię tego nie nauczyli?! Ty zawsze byłeś słaby… nigdy nie zostaniesz prawdziwym Paladynem jak nasz ojciec!
-Oszalałeś!? To boli!!-
syczał w gniewie i bólu Lusus. - Przecież to był wypadek, to miał być trening!
- Już ja ci dam trening bracie! Nauczę cię raz na zawsze! Wykorzenię z ciebie tą litość! Pokarzę co się robi ze słabymi!-
krzyczał w gniewie Caleb i podniósł się, z całej sił kopnął leżącego brata w brzuch.
- To jest ból, przyzwyczaj się do niego. bo jak masz zamiar się litować to będzie on twoim towarzyszem!

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Vt2r2rUHc7Q[/MEDIA]


Lusus chciał się jeszcze podnieść, wrócić do rzeczywistości i dokończyć walę, ale ciemność ciągnęła go w stronę otchłani. Czuł jak wszystko mu ucieka, wszystko się wymyka… nawet bolesne wspomnienia. Choć z oddali słyszał jeszcze stłumione głosy, lecz nie wiedział już czy to wspomnienia, czy jego własne wymysły… głosy były znajome a słowa raniły jego duszę… odcinały od chęci życia.
- Za wolno się ruszasz synu! Za mało pracy nóg!- wołał zrozpaczony ojciec.
- W ogóle nie rozmawiasz z bogami! Jesteś dumnym ignorantem!- pouczał młodszy brat Jead.
- Jesteś po prostu za słaby. SŁABY!! Nigdy nie zostaniesz prawdziwym wojownikiem!- szydził głos Caleba.
-Zawiodłam się na tobie w każdy możliwy sposób…- słowa matki bolały najbardziej, wbiły ostatni gwóźdź do trumny. W jego głowę wkradła się jeszcze nieprzyjemna myśl, że oto zawiódł swoich nowych przyjaciół, te biedne niewiasty, rannego wojownika oraz uwięzionego młodzieńca. Liczył, że mu wybaczą.
Lusus de Crowfield odpływał w niebyt… tak było lepiej… już przestało nawet boleć… tak ciało jak i dusza.
Pozwolił aby wzięła go w swoje ramiona i utuliła do ostatniego snu jego nowa matka…
…ŚMIERĆ…
 
__________________
D&D is a Heroic Fantasy.
Not a Peasant-oic Fantasy.
Know the difference.
Feel the difference.

Ostatnio edytowane przez madman : 16-09-2009 o 20:25.
madman jest offline  
Stary 18-09-2009, 16:10   #76
 
Bażna =^^='s Avatar
 
Reputacja: 1 Bażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumny
Post by Lynka i Bażna

Dwie rudowłose kobiety przemykały pod murem fortecy. Pierwsza biegła wyższa, szpiczastoucha. Miała napięty łuk. Tuż za nią podążała niższa, ze sztyletem w dłoni. Obie minęły już basztę. Nikt do nich nie strzelał, nikogo nie zauważyły, ani żadne niepokojące odgłosy nie doszły do ich uszu. Chwilę później przechodziły już między spichlerzem, a murem twierdzy. Przestrzeń, którą szły była dla nich wystarczająco szeroka. Łuczniczka szła przodem zaś młodziutka Tua ubezpieczała jej plecy. Jednak gdyby ktoś chciał zastawić oba wyjścia w tym „korytarzu”, którym właśnie się przekradały, to obie byłyby w potrzasku. Jednak tak się nie stało. Przebiegły spokojnie, bez żadnych niespodzianek. Następnie weszły pod wiatę łączącą kuchnię ze spichlerzem. Tu się rozdzieliły. Lidia weszła do spichlerza, jednak nie było tam nic interesującego. Po zapasach żywności nie było już śladu. Tua, weszła do drugiego budynku – kuchni. Dach był tam częściowo zawalony, a zardzewiałe garnki i patelnie przez to porozrzucane. Widać było, że nie używano już ich od bardzo dawna.
Gdy obie wyszły, wymieniły się spojrzeniami i posłały pocieszające uśmiechy. Wciąż chronione przez zadaszenie, ruszyły w stronę zamku. Lidia czujnym okiem obserwowała okna budynku wypatrując strzelca. Wodziła łukiem tam gdzie padało jej spojrzenie. Starała się też mieć baczność na to, co mogło ich zaskoczyć na dziedzińcu. Ciężko jednak było mieć oczy dookoła głowy. Pokrzepiała ją jednak myśl, że ma za sobą Tuai. Młodziutka dziewczyna zaskoczyła ją swoją postawą. Była młodsza od Verny i Lidii, a mimo to cechowało ją większe opanowanie i zaradność niż te pierwszą. Zbliżyły się do wejścia. Starsza dała młodszej znak, po czym dziewczyny przylgnęły do muru po obu stronach bramy. Półelfka nasłuchiwała przez chwilę. Tua w skupieniu czekała na jej skinienie dzierżąc w ręku sztylet. Była opanowana a jej duże szare oczy upewniały towarzyszkę, że jest gotowa, gdy ta tylko da znak. Łuczniczka ostrożnie i powoli wejrzała do środka. Po chwili, gdy uznała, że jest bezpiecznie, skinęła na młodszą towarzyszkę by weszły. Obie znalazły się w wielkiej sieni, łączącej się po obu stronach z szerokim korytarzem. Szpiczastoucha ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. Oczy Tuai wędrowały po trzech możliwych wyjściach, jakie przed nimi się znajdowały. Po lewej stronie były schody prowadzące na wyższe piętra, na wprost: drzwi, po prawej zaś kamienne stopnie, schodzące w podziemia zamku. Wokół panowała cisza. Tua poczuła się niepewnie. Spojrzała pytającym wzrokiem na Lidię.

- Hm… te drzwi pewno powiodą nas do głównych pomieszczeń – odparła Lidia po czym przeniosła wzrok na schody wiodące w górę – Ten kupiec mówił, że Lusus walczy z jednym z drowów… a drugiego ponoć mają już schwytane.
- Może ten tchórz mówił prawdę i naprawdę został już tu tylko jeden? – w głosie Tuai zadźwięczała nutka optymizmu – Strzelali do nas z góry, a jak Lusus walczy teraz z tym Hisilem… to powinnyśmy iść tam – kiwnęła głową w górę.
W tym momencie obie coś usłyszały. Odgłosy dochodziły z dołu. Z początku były niewyraźne, ale po chwili już rozpoznawalne… echo wycia.
- Kupiec mówił, że trzymają Kalela w lochu – rzuciła Lidia kierując łuk w stronę niepokojącego dźwięku. Serce jej zabiło szybciej. Źrenice się powiększyły. Postąpiła dwa kroki.
- Czekaj Lidia Tua niepewnie przytrzymała ją za ramię - ale oni coś jeszcze trzymają w tym lochu… przecież słyszysz.
- I temu właśnie chce jak najszybciej zabrać stamtąd Kalela – odparła półelfka patrząc na nią z niezrozumieniem – Co jeśli ta bestia się uwolni jakimś piekielnym sposobem? Mag przywołał to plugastwo bogowie jedni wiedzą skąd. A kto wie co to może zrobić będąc głodne i rozjuszone.
- Ale kupiec gadał też, że Lusus walczy z jeszcze jednym drowem. Meave pewnie też z nim walczy, ale jednak to jest drow. Mogą w każdej chwili umrzeć. A Kalel, albo już poszedł na karmę dla tego bydlęcia, albo jest bezpieczny w innej celi.

Od momentu gdy przekroczyły próg zamku, minęło zaledwie kilka chwil. Szpiczastoucha wiedziała, że nie ma co zwlekać. Obie to wiedziały. Każda sekunda stania tam bez podjętej jeszcze decyzji denerwowała ją i zmniejszała szanse towarzyszy. „Co zrobić? Nie dam rady uratować obu w tym samym czasie!” Lidia chciała jak najszybciej dopomóc Lususowi i Meave w walce. Martwiła się jednak i o Kalela, który został teraz zupełnie sam… „…sam jak Verna i Rang… och Kalel ty głupi jeden ty!” Lidia czuła się rozdarta. „A co jeśli podejmę złą decyzję?” Słowa Tuai „ - …LususMeave… mogą w każdej chwili umrzeć… -” zawisły nad Lidią jak fatum. „A jeśli nie zdążę…?””

- Chodźmy – łuczniczka zerwała się z miejsca i pospieszyła schodami na górę. Obie szybko pokonywały kamienne stopnie. Gdy dotarły na piętro musiały podjąć kolejną decyzję.
- Którędy w końcu? – Tua wychyliła się zza ramienia łuczniczki spojrzawszy na dwa przeciwległe korytarze.
- Lusus i Meave weszli od tamtej strony zamku… - szybko wyobraziła sobie ten budynek z lotu ptaka - … tędy! – po czym obie skręciły w prawo. Szły ostrożnie, ale dość szybko. Było cicho, żadne odgłosy nie dochodziły do ich uszu. Okna na dziedziniec znajdowały się po prawej stronie, po lewej zaś były komnaty. Dziewczyny skradały się po zakurzonym korytarzu, zaglądając do mijanych pomieszczeń. Niektóre były puste, w innych porozrzucane były pozostałości zamkowego mienia. Zrujnowany wystrój, odpychający odór starości i rozkładu. Z każdego konta ziało przygnębieniem. Lidia wzdrygnęła się czując, jak gościnność tego miejsca usiłuje ją wchłonąć. Kiedy była mała, dzieciaki z jej wioski straszyły się nawzajem opowieściami o prastarym cmentarzu, który „żywił” się wszelkim życiem jakie mijało go w pozornie bezpiecznej odległości. Im dłużej szła korytarzem, tym bardziej ogarniało ją o nieodparte uczucie, że bogowie już dawno przestali patrzeć na to miejsce.
Słońce w zenicie, ciepłe powietrze, schyłek lata. Tu jednak to nie docierało. Jedynie wiatr gdzieniegdzie podrywał w powietrze drobiny kurzu i próchna. Półelfka na sekundę zerknęła tęskno w stronę słońca padającego na dziedziniec. Gdy po kilku minutach skradania się, zaczęły dochodzić do końca korytarza, do ich uszu dobiegły głosy i szczęk mieczy. Tua nieświadomie przegryzła wargę. Była zdeterminowana i gotowa na wszystko, co nie zmieniało faktu, że przed walką czuła pewne opory. Nie lubiła tego. Łuczniczka kilkoma susami znalazła się przy końcu korytarza a wraz z nią Tua. Młodsza stanęła za półelfką, trzymając sztylet w gotowości. Starsza wzięła głęboki oddech po czym ostrożnie wyjrzała za róg. Zobaczyła otwarte drzwi komnaty. Dziewczyny najciszej jak umiały postąpiły parę krów, zbliżając się do ich progu. Na środku sali stał przewrócony stół. Był niedbale zbity z co lepszych desek, obok niego zaś stały dwie ławy. Szpiczastoucha w ciszy dalej wiodła łukiem gotowym do strzału. Kolejne meble znajdowały się pod ścianą, podobnie jak kufer oraz sporo różnych worków i tobołów. Tua powoli i ostrożnie wyjrzała zza pleców Lidii próbując dojrzeć to, co widziała też jej towarzyszka. Wtem półelfka wstrzymała oddech.

Szczupły mężczyzna o ciemnej jak heban skórze i białych, od dawna niemytych włosach, stał do niej zwrócony bokiem. Zdawało się jej, że jeszcze nie zauważył ich obecności. Przetłuszczone i niedbale związane na karku włosy, na wpół ukrywały długie, spiczaste uszy. Lidia i Tua po raz pierwszy w życiu zobaczyły drowa. Znały je tylko z opowieści, w których elfy te były zawsze mrocznymi i złymi postaciami. Obie wiedziały, że te istoty są okrutne i niebezpieczne. „A jednak mówił prawdę…” szpiczastoucha bacznie zmierzyła mężczyznę ubranego w czarny płaszcz z kapturem. Był niższy od niej o głowę. W ręku trzymał zakrwawiony sejmitar. Na ciemnych rękawach i dłoniach widniały sączące się rany. Największą jednak miał na lewym boku. Była głęboka i wyglądała naprawdę poważnie. Po rozciętym materiale ściekała krew. I wtedy Lidia zamarła. U jego stóp leżał Lusus. W pierwszej chwili wyglądał na nieprzytomnego. Krew spływała po czarnych włosach i twarzy chłopaka. Jej źródłem była rana cięta na głowie. Jego nagi tors był zbroczony krwią. Na prawym boku widniała paskudna rana. Gołe ramiona były poranione cięciami ostrza. Dłonie bezwładnie leżały na kamiennej podłodze. W jednej wciąż dzierżył miecz. „O Selune… on nie żyje…” w tym momencie Lidię ogarnął mrok. „O bogowie… spóźniłam się…” wspomniała dyskusje z Tuai i poczuła niewyobrażalny ciężar na sercu. Zrobiło jej się gorąco. Poczuła jak coś niemiłosiernie ściska jej całą głowę i próbuje wbić dziewczynę w podłogę. Jeszcze nigdy nie czuła się winna… czyjejś śmierci. Paliło ją nieodparte uczucie, że „ …gdybym była tu chwile prędzej… chwile… te jedną chwile…” Lusus... młodzieniec, którego znała zaledwie parę godzin… a właściwie tylko poznała jego imię i cel podróży. Jaki człowiek dołącza do grupki obcych i walczy w ich obronie? Szaleniec czy… czy człowiek, który ponad wszystko zasługuje na życie? Wspomniała dwóch pomagierów, którzy nie tak dawno opuścili ich w potrzebie. Mimo znajomości liczącej się w dniach, tamci dwaj nie żywili potrzeby ani żadnego innego uczucia co by ich motywowało do niesienia … bezinteresownej pomocy.
Lidie poczęły piec oczy a obraz na jedną krótką chwile się rozmazał. I wtedy coś w niej pękło. Spojrzenie stało się znów wyraźne i dokładnie wiedziało co miało się zaraz stać. Złote oczy zabłysły w niepohamowanym gniewie. Czas jakby zwolnił tępa. Spojrzenie pełne furii, wbiło się w twarz przeklętego dla niej drowa. Półelfka wycelowała w te jątrzącą się, głęboką ranę na boku Hisila

Widząc, że ta celuje do mrocznego elfa, Tua przesunęła się stając na skos od łuczniczki, pół kroku za nią, by widzieć co dzieje się w pomieszczeniu i móc odpowiednio wcześnie zareagować. Kątem oka zauważyła wypieki, które wypełzły na twarz Lidii. Dziewczyna czuła jak w tej wzbiera agresja. Z każdym oddechem, jej pięść zaciskała się na skórzanej rękojeści łuku coraz mocniej i mocniej. Lecz Tua zaraz przestała się tym interesować, gdy ujrzała to, co wprawiło półelfkę w takie wzburzenie. Lusus. „Nie żyje? Ale…” Jej ciało drgnęło. Chciało podbiec do niego i sprawdzić czy może jeszcze mu pomóc. „Gdyby nie kupiec, byłybyśmy tu wcześniej… Ale najpierw ten!” Źrenice jej szarych oczu zwęziły się. Mocniej ścisnęła sztylet i instynktownie nieco się pochyliła, jakby szykując do ataku. Wyobrażała sobie jak nóż pożyczony od kupca wbija się w jedną z ran białowłosego, aż po samą rękojeść. A potem jeszcze przekręca, by wyrządzić więcej szkód i zadać więcej bólu. Jednak wiedziała, że aż do takiego bestialstwa zdolna nie jest. Gdyby tylko miała możliwość, zadałaby mu szybką, jak najmniej bolesną śmierć.

Dźwięk szarpniętej cięciwy poprzedził głuchy szum pędzącej strzały. „O bogowie… dlaczegóż to? Czegóż żądacie w zamian…?” źrenice łuczniczki rozszerzyły się, ona zaś z trudem pohamowała zdziwienie. Strzała świsnęła tuż przy jątrzącej się ranie drowa. Hisil zaskoczony obejrzał się w ich stronę. Czerwone oczy drowa zwęziły się w złości i zanim Lidia zdążyła sięgnąć po kolejną strzałę, ten rzucił się na łuczniczkę. Ruchy długouchego było szybkie. Zamachnął się na nią mieczem, jednak półelfce udało się zrobić unik. Wykorzystując to natarł na łuczniczkę barkiem wytrącając jej przy tym łuk z ręki i wypchnął ją na Tuai. Stało się to tak szybko, że młodsza z kobiet nie zdążyła nawet zareagować. Drow wyskoczył przez drzwi i pognał co sił wzdłuż korytarza. Lidia leżąc te parę sekund na podłodze miała w zasięgu wzroku Lususa. Po jednej z zamkniętych powiek prześlizgnęła się stróżka krwi. Dziewczyna spojrzała na jego poraniony bok i nagą pierś… ale ta nie podnosiła się w rytm oddychania… bo oddychania nie było. Z krzykiem złości zerwała się na nogi porywając łuk. Tua szybko się podniosła i popędziła za uciekającym drowem. Półelfka namierzyła oddalający się cel… cięciwa szarpnęła… Strzała minęła ze świstem biegnącą Tuai. Grot wbił się tuż przy stopie uciekiniera… ten jednak oddalał się. Mroczny elf spojrzał przez ramię, nie zatrzymując się. Lidia zaklęła w duchu zaciskając zęby i rzuciła się w pogoń. Wściekłość dodawała jej pędu. Hisil zaczął zwalniać. Otwarte rany nie pozwalały mu biec szybciej. Tua dostrzegła jak drow kuśtyka. Postanowiła to wykorzystać i rzuciła w niego sztyletem, choć nie miała w tym wprawy. Półelfka była już tuż za nią, trzymając spuszczony przy boku łuk z kolejną strzałą. Sztylet poleciał lecz nie dosięgnął celu, co wcale nie zdziwiło Tui. Wiedziała, że to co robi ma nikłą szansę powodzenia, ale coś zrobić musiała. Hisil na dźwięk upadającego, tak blisko niego ostrza, prawie się potknął. Nie zatrzymywał się. Pędził dalej trzymając zakrwawiony sejmitar. Gdy dobiegł do drugiego końca korytarza niezgrabnie skręcił w lewo i zniknął za rogiem. Tua zatrzymała się na ułamek sekundy by podnieść leżący sztylet. Półelfka minęła ją i skręciła za róg. Białowłosy dopadł do schodów i zbiegł w dół. Lidia stanęła na jednym ze stopni by namierzyć cel. Tua minęła ją i popędziła za nim ostrożnie uchylając się, by nie stała się przeszkodą dla pędzącej strzały. Drow miał już za sobą pół drogi. Kolejna strzała przemknęła koło Tuai… kolejna klęska. Hisil ponownie wyjrzał przez ramię, ale ani myślał się zatrzymać. Półelfka, klnąc pod nosem naciągnęła ponownie łuk i pobiegła w dół schodami. Wtem uderzył ją odrażający odór. Na schodach unosił się smród palonego mięsa i czuć było kwasem. „A jednak… więc gdzieś tu musi być Meave!” Gdy długouchy znalazł się na podeście, Lidia zatrzymała się mierząc w jego bolesną ranę na boku. Strzeliła ponownie.

- Vith ! ! ! – zaklął Hisil chwyciwszy się za lewy bark… jednak po sekundzie zastanowienia zbiegał dalej po schodach.
- Niech cię wszyscy… - wycedziła przez zęby łuczniczka sięgając do kołczana.
Tua krzywiła się czując ten smród. Powietrze było wręcz ohydne w smaku. Widząc swoją szanse, zamachnęła się i rzuciła sztyletem w drowa. Długouchy był już prawie na parterze, gdy koło uda przeleciało mu srebrne ostrze. Zachwiał się lekko i utykając pobiegł przez korytarz. Tua pokręciła głową i ponownie puściła się w tą dziwną, pogoń. Pogoń rodem z najdziwniejszych opowieści jakie słyszała w życiu. „Że też dzieje się to naprawdę. Ach, gdybym władała już magią…” pomyślała. Lidia wypuściła kolejną strzałę. I tym razem grot nie ugrzązł w ciele mrocznego elfa. Oczy półelfki zabłysły w gniewie po czym dziewczyna popędziła w dół. Tua biegła już korytarzem. W jego półmroku zobaczyła wóz, którym dostał się tu Lusus… jednak nie dostrzegła nigdzie Meave. Łuczniczka zobaczyła jak już blisko wejścia do piwnic był morderca Lususa. „To ostatnia szansa – nie zmarnuj jej!!” wykrzyknęła w duchu i szybkim ruchem posłała strzałę.

„Nieee!!!”
Ranny drow ledwie dychał. Strzała, która była przeznaczona z namaszczeniem specjalnie dla Hisila, przeszyła jego powiewający płaszcz na wylot. Oddalające się kroki cichły w czeluściach schodów wiodących do podziemi.

- Meave! - krzyknęła Tua dobiegając do schodów w dół. "Przyda się pomoc" pomyślała patrząc w czarny otwór, do którego się zbliżała.
 
Bażna =^^= jest offline  
Stary 18-09-2009, 19:56   #77
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Maeve, minuty mijały, a Ty z wolna traciłaś poczucie czasu. W Twojej kryjówce było ciemno i cicho, tylko chwilami zdawało CI się, że słyszysz echo jakichś odgłosów. Rana od bełtu coraz bardziej Ci doskwiera; co prawda nie krwawi, ale boli jak diabli. Jedyną ulgę stanowi zimny mur Fortecy, do którego możesz przyłożyć ranę. Zaczynasz się trząść - nie wiesz, czy to od zimna, czy też z szoku wywołanego - wreszcie - odniesioną raną. Od zniknięcia grubasa minął co najmniej kwadrans, gdy prostokąt światła po lewej zakrywa jakiś cień. A raczej dwa cienie... Z tej odległości widzisz jedynie zarys sylwetek; wolisz więc nie ryzykować ujawnienia. Cienie znikają, a TY znów zostajesz w ciemności.
Nie wiesz ile czasu minęło, gdy z góry dobiegł Cię tupot wielu stóp i zduszone przekleństwa. Zaskoczona widzisz, jak ze schodów niemal stacza się ranny drow, a za nim biegnie Tua i Lidia. Drow porusza się zadziwiająco szybko i wkrótce znika w mroku korytarza, przy akompaniamencie rozczarowanego okrzyku półelfki. Dziewczyny zakończyły pościg w okolicy sąsiedniego wejścia i zatrzymały się, wołając Cię głośno.


Kalel, długie minuty niepewności, które mijały Ci na wpatrywaniu się w zakratowany lufcik wreszcie się zakończyły. Na korytarzu usłyszałeś śpieszne kroki i w mdłym świetle zobaczyłeś Hisila. A może Dilija... Nie, chyba jednak Hisila. W dłoni trzymał obnażony sejmitar, drugą trzymał się za bok; z pomiędzy palców ciekła krew. Oddychał ciężko, lecz jego oczy pałały wściekłością. Zatrzymał się przed Twoją celą i dźgnął sejmitarem pomiędzy pręty. Broń była zbyt krótka, by Cię dosięgnąć, lecz i tak odruchowo odskoczyłeś w tył, waląc głową o ścianę.
- Jeszcze mnie popamiętacie... - wysyczał drow ruszając do sąsiedniej celi. Mimo strachu zbliżyłeś się do krat. Hisil majstrował przy kłódce zamykającej więzienie bastora.
- Zobaczycie... szczeniaki... popamiętacie... - sapał próbując trafić kluczem do zamka, zaraz jednak odskoczył niezdarnie, gdy ogon zwierzęcia walnął w pobliżu jego doni; i zatoczył się pod sąsiednią ścianę. Nie masz już wątpliwości, że drow jest ciężko ranny, a zapach krwi jeszcze bardziej podniecił potwora, który rzuca się teraz po swojej celi skacząc na kraty i wydając krótkie, gardłowe warknięcia. Hisil spróbował raz jeszcze otworzyć zamek, lecz wyraźnie bał się agresywnego zwierzęcia; w końcu chwycił posiadany pęk kluczy i z wyrazem sadystycznej przyjemności na twarzy cisnął go wgłąb klatki potwora.
- To siedź tu na zatracenie głupie bydle. Będziesz mieć doborowe towarzystwo. Ciekawe który z was zdechnie pierwszy - rzucił jeszcze w twoją stronę, po czym, zataczając się i klnąc zniknął w mroku korytarzy.
 
Sayane jest offline  
Stary 18-09-2009, 21:41   #78
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Na odgłos kroków Kalel zerwał się na równe nogi. Uczucia jakie nim teraz zawładnęły były mieszane - z jednej strony paląca ciekawość, co się dzieje i jak wyglądają sprawy, z drugiej zżerająca go obawa, że to któryś z drowów przyszedł nakarmić Bastora. Nim nakarmić. Czekał więc czujnie na to, co zobaczy przez kraty, przysięgając sobie skorzystać z każdej okazji, by uniknąć śmierci. Na pierwszą nie musiał długo czekać. Hisil zaraz jak tylko zobaczył więźnia sieknął szablą pomiędzy prętami. W ułamku chwili chłopak był już pod ścianą na drugim końcu celi, nawet nie zauważając kiedy i jak wykonał ten dwumetrowy sus do tyłu. Podniósł rękę i pomacał się po głowie, którą zdrowo przygrzał w mur, jednocześnie uważnie przyglądając się Hisiliowi. Drow nie wyglądał najlepiej. Wyraźnie zmęczony tak jakby przed chwilą przebiegł maraton i co ważniejsze ranny. Kalel wpatrywał się w krew plamiącą tunikę i palce swego oprawcy z zainteresowaniem najwidoczniej nazbyt radosnym dla wrażliwości rannego, który wściekły zamachnął się ponownie ostrzem, tym razem tak jakby chciał nim rzucić w chłopaka. Ostatecznie szabla nie opuściła jego dłoni, a ruch zakończył się czymś w rodzaju zrezygnowanego machnięcia. Jeszcze mnie popamiętacie szczeniaki wysyczał i skierował się do pomieszczenia, w którym był zamknięty Bastor.

Kalel ostroznie zbliżył się do krat, w każdej chwili gotów ponownie czmychnąć w głąb celi, i z zaciekawieniem zaczął przyglądać się poczynaniom Hisila. Nieco pobladł, gdy dostrzegł jak drow w pęku kluczy próbuje odnaleźć ten, który otworzy zamek do celi potwora, lecz gdy kolejne próby wsunięcia klucza w dziurkę kończyły się niepowodzeniem, nie powstrzymał się od rechotu: Paluszki się trzęsą u panienki? Czyżby ktoś strachu napędził? Nieco zaspany rozum odezwał się w końcu i Kalel choć już trochę za późno ale ugryzł się w język. Na widok wściekłej twarzy Hisila cofnął się w głąb celi z kołaczącą się w głowie myślą "Rany, co ja wygaduję, jeszcze chwila a będzie po mnie..." Paradoksalnie tym co w tej chwili uratowało mu życie był Bastor. Nagle, najwidoczniej rozjuszony widokiem krwi, zaatakował ręce Hisila, któremu z wrażenia klucze wypadły z dłoni by głośnym brzękiem wylądować na kamiennej posadzce. Bestia jak oszalała zaczęła się miotać po celi, a potężne uderzenia jej cielska wstrząsały co chwilę ścianami i kratą z przerażającą furią. Kalel poczuł jak z wrażenia na karku włoski stają mu dęba. Podobnie musiał poczuć się też i Drow, który po paru nieudanych próbach dostania się do zamka cisnął kluczami w Bastora i wywrzeszczał A zdychaj sobie tutaj głupie bydlę!, po czym ruszył dalej. Przechodząc obok swego więźnia rzucił jeszcze tylko Ciekawe, który z was zdechnie pierwszy. "Z tą dziurą w boku, to na pewno Ty" ale te słowa Kalel już przezornie zachował dla siebie.

Gdy plecy drowa zniknęły w mroku korytarza zarówno bestia jak i młodzieniec uspokoili się, tak że w podziemiach ponownie zapanowała cisza. Kalel nie mógł się opędzić radosnym myślom, że to jednak jego kompani byli górą. Hisil zdrowo oberwał i najwidoczniej miał już dość walki. Co prawda był też i ten drugi... Dilija, ale wypuszczenie Bastora i szczucie nim przeciwników wyglądała na rozpaczliwą próbę ratowania sytuacji, a nie na zaplanowane działanie. "Daliśmy im popalić, zaraz będę wolny" twarz młodego łotrzyka rozjaśniła się w szerokim uśmiechu i nawet myśl o tym że klucze są bardzo dobrze pilnowane, nie zepsuła mu humoru. "Jak tylko wytrychy powrócą do mnie, to nic mnie już nie powstrzyma przed wyjściem stąd!"
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 20-09-2009, 22:25   #79
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Minuty mijały, a Meave traciła poczucie czasu. Nie wiedziała jak długo już siedzi w tej ciemności. Była wściekła i obolała. Lusus zostawił ją tu samą, a sam poszedł robić z siebie bohatera. Co za kretyn! Myślał, że sobie sam poradzi! Przekonana była, że lada chwila usłyszy jego wołanie o pomoc, jednak ono nie nadeszło. Dookoła panowała cisza, która deprymowała rudowłosą. Drow był nieprzytomny, więc nie było kogo poobrzucać złośliwościami, a nie miała ochoty sprawdzać pozostałych terenów. Znudzona oczekiwaniem Meave podarła koszulę jeńca i zmieniła sobie opatrunek. Przez moment zastanawiała się, co zrobić z przesiąkniętą krwią chustą. Miała zbytni sentyment do tego kawałka materiału, aby od tak go wyrzucić. W rezultacie przewiązała ją na przedramieniu. Wystarczająco mocno, by jej nie spadła, ale również wystarczająco luźno by jej nie uwierała.

Rana już nie krwawiła, jedynie bolała jak jasny grom. Jedynym ukojeniem były dla niej zimne mury Fortecy, do których mogła przyłożyć zranione miejsce. Wzdychając ciężko nasłuchiwała. Cisza była niepokojąca… Co prawda wydawało jej się, że słyszy echa jakiś odgłosów, ale równie dobrze to mogła być jej wyobraźnia. Była już w końcu nieco zmęczona, a wtedy umysł zaczyna płatać figle.

W pewnym momencie, Meave zaczęła się trząść. Nie miała pojęcia, czy to z powodu odniesionej rany czy też szoku. Starając się opanować drżenie Meave wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić. Nagle usłyszała tupot czyichś obutych stóp. Jakiś wyjątkowo gruby człowiek biegł na łeb na szyję, ewidentnie nie zwracając uwagę jak biegnie. Od upadku powstrzymywała go chyba jedynie balustrada. Meave poczuła jak napinają jej się wszystkie mięśnie, a ból ponownie przeszyła jej ciało. Zaciskając mocno zęby w duchu modliła się, aby jej kryjówka nie została odkryta. Nie miała ochoty stawać w tak bezpośredniej walce sama. Świetnie sprawdzała się jako wsparcie, ale nie była pewna, czy sama, na dodatek ranna poradziłaby sobie z przeciwnikiem. Mężczyzna zbiegł jednak dalej, wyraźnie nie zwracając na nią uwagi. Najwyraźniej coś go nieźle wystraszyło, bowiem wrzeszczał (w jej opinii) niczym opętany.

Znów nastała cisza. Meave wydawała się być ona jeszcze bardziej złowieszcza niż poprzednio, o ile jest to możliwe. Siedząc z ciągle nieprzytomnym drowem rudowłosa zaczęła się już powoli martwić o Lususa. Czy wszystko było z nim w porządku? Nie znała go dobrze, ale zdążyła się na swój sposób przywiązać do niego. Do tego dochodziła ta sprawa z Kalelem…
”Pięknie, po prostu cudownie. Po co ja się w to pakowałam?” Poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. Po raz pierwszy ona, Meave Talaudrym, płakała. Miała tego wszystkiego powyżej uszu. Byli bardzo blisko stracenia Ranga, nie wiadomo, co się działo z Kalelem a na dodatek ta przerażająca cisza.
”Musisz być silna.” Usłyszała głos w swojej głowie, jednak to nie był jej głos. Nie mógł być, bowiem był to głos męski, dobrze jej znany… Głos Houruna. Coś, co zawsze potrafiło ją uspokoić. Jego ciepły, głęboki głos i wspomnienie uśmiechu na tej twarzy. Tak, musiała być silna. Dla niego. Musi to przeżyć i go odnaleźć. Musi.

Rudowłosa poczuła się nagle lepiej. Nadzieja, tylko tego jej było trzeba. Wiedziała, że nie może się tak łatwo poddać. Poddanie się oznaczało śmierć, a ona nie mogła umrzeć. Miała powód by żyć i chwytała się go tak mocno jak tylko potrafiła. Lekki uśmiech pojawił się na jej zmęczonej bólem twarzy, a oczy zalśniły dawnym blaskiem. Wróciła jej niezłomna natura i nie miała zamiaru ponownie się z nią rozstawać.

Nie miała pojęcia ile czasu minęło od pojawienia się grubasa do momentu w którym zobaczyła dwa cienie. Jako, że widziała jedynie zarys sylwetek wolała nie ryzykować ujawnienia. Gdy po chwili cienie znikły, zostawiając ją ponownie samą w ciemnościach.

Ciemność… Była jednocześnie jej przyjacielem i wrogiem. Pozwalała jej się ukryć, jednak pozwalała również potencjalnemu wrogowi zaatakować z zaskoczenia. Toteż gdy usłyszała tupot stóp po schodach przygotowana była na atak. Jakież wielkie było jej zdumienie, gdy zobaczyła jak ze schodów niemal stacza się ranny drow, a za nim biegnie Lidia z Tuą. Pomimo odniesionych ran, drow poruszał się bardzo szybko i zniknął w mroku korytarza. Meave usłyszała zawiedziony okrzyk Lidii. Obie kobiety zakończyły pościg w okolicy sąsiedniego wejścia i zawołały Meave głośno. Upewniając się, że jej jeniec jest nieprzytomny, a nie tylko udaje, rudowłosa podążyła ku kobietom. Czuła niepokój nie widząc Lususa z nimi. Coś musiało się stać…
- Nie krzyczcie tak. – Powiedziała wychodząc ze swojej kryjówki. Spoglądając z Tui na Lidię zmarszczyła brwi.
- Gdzie… gdzie Lusus? – Zapytała niepewnie. Nie była pewna, czy chce to wiedzieć…
 
Callisto jest offline  
Stary 23-09-2009, 12:57   #80
 
Bażna =^^='s Avatar
 
Reputacja: 1 Bażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumny
- Meave! - krzyknęła Tua biegnąc w stronę schodów. Po drodze chwyciła leżący na podłodze sztylet, którym wcześniej chybiła drowa. Zatrzymała się przy pierwszym stopniu prowadzącym do podziemi i poczęła się rozglądać za Meave. Gdy Lidia dysząc dobiegła do zejścia, spojrzała w mrok za Hisilem. „Nie… nie będę więcej marnować na ciebie czasu… niech bogowie cię odnajdą! ” wycedziła w duchu a złote oczy wściekle patrzyły w ciemność, w którą uciekł.

- Nie krzycz tak. – po krótkiej chwili odezwała się Meave, która wyszła ze swojej kryjówki. Spoglądając z Tuai na Lidię zmarszczyła brwi.
- Gdzie… gdzie Lusus? – zapytała, lecz nie była pewna, czy chce to wiedzieć… Młodziutka dziewczyna spojrzała na Meave. Kobieta, oczekując odpowiedzi zobaczyła zasępienie na jej twarzy.
- Lusus… - Tua przerwała na moment, przewiercając wzrokiem posadzkę. W tym momencie myśli Lidii wyszły z mroku, a ona oprzytomniała. Przegrała pogoń za mrocznym elfem, ale jeśli się nie pospieszy to przegra też z czasem. Szybko obejrzała się na ranną Meave i nie czekając na nic pobiegła z powrotem korytarzem.
– Na górze Lusus walczył z drowem, ale… - obie obejrzały się za łuczniczką. Meave zdenerwowało jej zachowanie. Zdezorientowana spojrzała na Tuai, która w tym momencie zwróciła się ku niej – …nim przybiegłyśmy on… on już leżał - nieświadomie przygryzła wargę i spojrzała na towarzyszkę – Spóźniłyśmy się…
Po tych słowach zobaczyła jak Meave, obojętna na ból w ramieniu, zacisnęła mocno pięści a na jej twarzy malował się niepohamowany gniew i niedowierzanie. „Co za głupek!” krzyknęła w duchu. Ogarnęło ją to uczucie, które mówiło, że nie powinna była go zostawiać tylko pójść za nim.

- Idę za Lidią rzuciła krótko i minęła Tuai.
Dziewczyna wejrzała na kryjówkę, z której wyszła Meave, potem spojrzała w stronę schodów. Odwróciła się za kobietą ze słowami:
- Na dole pewnie jest uwięziony Kalel, a drow poszedł w jego kierunku… Trzeba mu pomóc. - ta jednak nie zareagowała - Meave, ale jeńca nie możemy zostawić bez sztyletu przy gardle. Meave, tyś ranna. Może byś przy nim została?
Na te słowa kobieta odwróciła się, stwierdzając, że jak jest taka mądra to może sama go poniańczyć, bo ona siedziała i niańczyła go, a w tym czasie biedny Lusus poszedł walczyć. Natura Meave i poczucie odpowiedzialności, za to co się stało, nie pozwalały jej silić się na delikatny ton. Jej postawa zdenerwowała Tuai. W takiej sytuacji trudno było komukolwiek o spokój. Podejmowanie decyzji i uciekający czas… Tua wiedziała, że, ani ona, ani Meave, nie pomogą Lidii w ratowaniu Lususa. Ale mogły pomóc Kalelowi, któremu przecież też grozi śmierc!
- W takim razie zostawimy Kalela bez pomocy? – odezwała się niemal krzykiem - Czy pozwolimy temu tu obudzić się i narobić kłopotów?
Meave spojrzała na nią zirytowana i odparła:
- Kalel jest silny i następne 20 minut wytrzyma tam na dole. A skoro takaś mądra i chętna do pilnowania to proszę, nikt ci nie broni siedzieć tu z jeńcem w ciszy, obrywając jak ja. Ciekawe, jak szybko ci się to znudzi.
Tua popatrzała na Meave nie rozumiejąc, skąd u niej takie podejście. Kobieta podeszła i okrążając ją powiedziała:

- Wiesz, w przeciwieństwie do niektórych ja walczyłam, może i jestem ranna, ale przynajmniej uratowałam raz komuś życie. A ty, co zrobiłaś? - prychnęła spoglądając z litością na Tuai.
- Fakt – Tua stanęła naprzeciw Meave - Ja nie zrobiłam wiele i miejmy nadzieję, że nieuzbrojony i zamknięty w celi Kalel da sobie radę z drowem. - odparła spokojnie, patrząc twardo na Meave - Ale jeśli nie - ściszyła głos - to ty będziesz go miała na sumieniu. Oby rachunek się nie zrównał. Jeden ocalony, a drugi przez twoje znudzenie, stracony.
Meave przeszyła ją gniewnym spojrzeniem. Młodziutka Tua nie spuszczała wzroku z magiczki, nie wiedząc, że ta poczuła palące świerzbienie w dłoni. Po chwili kobieta podniosła rękę, gotowa spoliczkować dziewczynę… jednak się powstrzymała. Ten gest zdziwił Tuai. Bystry wzrok, mierzył Meave spod uniesionych brwi.
Obie wymieniły się spojrzeniami. Po chwili dziewczyna minęła Meave i skierowała się do miejsca, w którym wcześniej ukrywała się magiczka. Znalazła tam związanego Dilija. Mroczny elf wydawał się być nie przytomny. Tua skryła się w cieniu, dzierżąc sztylet w reku. Jeńca miała dość blisko siebie, a jednocześnie w zasięgu jej wzroku znajdowało się zejście w dół.


* * *


Lidia pędziła po schodach prowadzących na górę. Serce w jej piersi biło tak mocno, że aż bolało. Biegła tak szybko jak tylko umiała, co jakiś czas przeskakując po dwa stopnie. „O bogowie jakżem ja głupia!” biła się w pierś na myśl, że wybrała pogoń za drowem niż pozostanie przy Lususie. Mrocznego elfa nie dopadła a ponad to straciła tak cenny czas. Gdy znalazła się na podeście, przed oczami mignął jej obraz Lususa, leżącego we krwi. „Żebym tylko zdążyła… żebym tylko zdążyła… żeby tylko zdążyła...” Prawie się potknęła gdy jej stopy dosięgły piętra a ona wbiegła na korytarz. Obraz otwartych na oścież drzwi komnaty, do której chciała dostać się jak najszybciej, rozmył się jej na chwile gdy biegła w ich stronę. Wpadła do środka dysząc i upadła na kolana przy jego ciele.

Lusus, Lusus !!! – drżącymi dłońmi dotykała jego twarzy starając się go „wybudzić” – Lususie błagam zostań! – głowa bezwładnie przechylała się pod wpływem jej dłoni. Delikatnie rozsunęła palcami jego powieki, jednak zamiast zielonego spojrzenia, widniało tylko bielmo nieruchomych oczu. Przytknęła ucho do jego warg… jednak ciepły, choćby i najsłabszy oddech o jaki w duchu się modliła, nie wydobył się z jego ust. Mimo to odruchowo przyłożyła ucho do jego piersi. Ciało chłopaka było jeszcze ciepłe, ale serce nie biło. Złote oczy zaszkliły się.
- Lususie ty nie możesz umrzeć! – pólelfka poczęła pospiesznie odpinać swoją pelerynę. Zwinęła na prędce czarne sukno i przyłożyła do jego boku. Klęcząc w obfitej kałuży krwi, próbowała zatamować jej źródło. Miała nadzieję, że ocknie się pod wpływem bólu jaki mógł czuć gdy dotykała tej paskudnej rany. Nie było jednak najmniejszego drgnienia mięśniem, ni cienia życia. Szybkim ruchem ściągnęła swoją torbę z barku i zaczęła nerwowo czegoś szukać. Trzęsącymi się rękoma wytargała z niej resztę płóciennych pasków materiału, którymi poczęła opatrywać mu ranę na głowie. Krew na jego czarnych włosach już zastygła.
- Lusus… - spojrzała na niego z wciąż nie gasnącą nadzieją.
„Tak nie może być, to nie sprawiedliwe…” wyszeptała w duchu pochylając się nad nim. Wydawało się jakby spał. Przymknięte usta i spokój na jego młodej twarzy. „O Selune litości… przecież on walczył w naszej obronie…” Rozejrzała się bezradnie po komnacie, szukając ratunku. Szybko wstała i podbiegła do pakunków leżących pod ścianą. Wtedy do komnaty wbiegła Meave. Dopadłszy ciała chłopaka, poczęła sprawdzać czy zostało w nim choć trochę życia. W tym czasie Lidia przetrząsała wszystkie tobołki, pakunki nie pomijając kufra. Nie zareagowała na przyjście Meave, w duchu jednak pokładała cień nadziei… liczyła ta magiczkę. Usłyszała jak ta klęła pod nosem i mruczała coś jakby, że „ …że kretyn nie powinien był porywać się na drowa sam…” Półelfka zgromiła ją w duchu. To co zrobił Lusus, jak bardzo by się nie wydawało być bezmyślne, godne potępienia i wołało o krytykę, to zrobił przecież dla nich. Zostawił w stajni bezbronne kobiety i rannego, pod jej opieką. Ruszył na wroga z jak się wydawało, równie bezbronną lecz odważną kobietą. Lidia przypomniała sobie jak tamtego wieczora siedzieli wszyscy razem w karczmie w Podkosach. Była jedną z osób, które nie odezwały się przy stole ani słowem. Podobnie, gdy wyruszyli do Przeklętej Twierdzy, podczas kilkudniowej podróży, również nie była zbyt rozmowna. Zawsze uważała, że nie należy na ludzi naciskać, tylko czekać aż cię obdarują zaufaniem. Ta sama myśl towarzyszyła jej, gdy prowadziła dziewczyny do zrujnowanego kościoła. Teraz jednak gotowa była roztrzaskać te swoją myśl na tysiące drobnych kawałków.
„Znaleźliśmy się w takiej sytuacji… gdzie przyszło nam polegać tylko na sobie… a mimo to nie potrafiliśmy się przed sobą otworzyć… powiedzieć jak możemy sobie wspólnie pomóc…” półelfka zatrzasnęła wieko od kufra, aż po komnacie poniósł się głośny huk. Znalazła trochę maści i eliksiry. Meave patrzała w milczeniu na Lidie. Obie wiedziały, że daremne było wcieranie ich w martwe ciało. Mimo to łuczniczka uklękła przy nim, i wmasowała delikatnie małą kapkę maści. Magiczka przyglądała się jak dziewczyna tłumiła pierwsze łzy. Po chwili półelfka odłożyła maść. Ciepło powoli zaczęło uchodzić z ciała chłopaka. Lidia wsunęła rękę pod jego szyję i wsparła go na swym ramieniu. Płyn z flakonika w większej mierze wyciekł kącikiem ust i polał się po brodzie. Daremne i bezsensowne były próby ratowania go na sposoby, jakie obie znały. Dramatyczne starania i bezmyślne marnotrawienie medykamentów… niemy krzyk rozpaczy.

- Nie proszę, nie… - jęknęła cichnącym łamiącym się głosem. Próbowała nie dopuścić tych myśli do siebie, jednak one brutalnie się w nią wbijały. Czuła jak Śmierć szeptała jej za uchem, że „… już za późno Lidio, córko Elidora i Scarlett… jego dusza jest już moją… na próżno niepokoisz jego ciało… oddaj mu cześć i odejdź…” Popłynęła pierwsza łza, za nią kolejna.

„ . . . ” pustka, dokąd uciekły wszystkie myśli? W jednej chwili jej umysł był wypełniony nicością. W całym swoim młodym życiu Lidia jeszcze nigdy nie czuła się tak pusta. Kolejna łza spłynęła jej do ust. Gdzie się podziały wszystkie uczucia? Półelfka przez chwilę wpatrywała się w jego twarz, tak spokojną i wolną już od wszelkich trosk. Wyjęła mu z dłoni miecz i z brzękiem puściła go na podłogę. Wtedy wszystkie te uczucia wróciły i wywołały burze w jej duszy. Ogromny smutek, przejmujący żal, ciężar na sercu, zżerający gniew, poczucie winy, paląca rozpacz. Wszystko to kotłowało się w niej gdy na niego patrzała. Zamknęła oczy. Wzięła głęboki oddech, próbując ukoić serce. „ Nie czujesz już żadnego bólu… ” pomyślała głaszcząc go po głowie „ …ale zostawiłeś w bólu rodzinę, która nawet nie wie… ” bezsilność spłynęła na nią jak deszcz. Pochylając się nad Lususem, przypomniała sobie jedną z wizyt bliskich przyjaciół swego wuja. On wraz ze stryjami i stryjenką, wspomnieli wtedy nigdy przedtem nie słyszaną przez Lidię historię. Opowiadała ona o tym, jak pewna przygoda kosztowała życie jednego towarzysza z ich kompani. Shannen – wojowniczka, o której istnieniu Lidia dowiedziała się wtedy po raz pierwszy. W ich opowieści była wspaniałą kobietą, niezrównaną wojowniczką i najbliższą przyjaciółką. Była bohaterem. Bez wahania poświęciła swe życie by uratować swoich druhów, przez co zginęła w męczarniach. Lidia mimo młodego wieku, była wtedy na tyle dojrzała żeby zrozumieć i docenić jakim skarbem i błogosławieństwem są ludzie, którzy są gotowi oddać za Ciebie życie i nie oczekują niczego w zamian. Świadomość, że możesz na nich liczyć bo oni nigdy Cię nie zawiodą sprawiała, że w jakiś sposób, nie zależnie od okoliczności, nigdy nie można było poczuć się samotnym i opuszczonym. I wtedy pólelfka zrozumiała coś, co nie docierało do niej przedtem, aż do tego momentu. Mimo tych paru godzin spędzonych przy boku Lususa… mimo, że było to wszystko co miała i co wiedziała o nim, to zrozumiała, że wystarczyło to jej aby poczuć się bezpiecznie przy nim. Wydawało się to być absurdem, lecz czy nie można by było raz w życiu, spotkać na swej drodze człowieka, który jest właśnie bezinteresowny w swych czynach? Kogoś kto jest szlachetny i postawił sobie za cel w życiu, bronić ludzi i pokazać im, że jest na tym świecie coś jeszcze, coś więcej i, że warto mieć jeszcze wiarę w ludzi? „ Miej nadzieję… bo wiara czyni cuda… ” przemknęły jej w duszy słowa, które miała zwykle mawiać Shannen.

- Moja nadzieja jeszcze nie umarła – wyszeptała Lususowi do ucha po czym wstała i sięgnęła po swoją torbę. Wyjęła z niej woreczek obwiązany rzemieniem, w którym ukryta była kreda. Zdjęła łuk i kołczan. Odsunęła na bok swoją torbę i to co w komnacie je przeszkadzało. Meave kierowana intuicją, odstąpiła parę kroków, przyglądając się Lidii. Na podłodze półelfka rozrysowała symbol swojej bogini Selune, tak aby Lusus był w jego środku.




Nad jego głową uczyniła dwoje kobiecych oczu a powyżej nich gwiazdę. Podobne sześć ciał niebieskich naszkicowała wokół jego ciała, tak aby go otaczały. Uklękła przy jego stopach. Spojrzała na Lususa… jego widok cisnął kolejną, gorącą łzę a potem jeszcze jedną. Po chwili przeniosła wzrok na symbol Selune. Skupiła się na każdej gwieździe i na oczach swej Patronki. Wtem zacisnęła lewy palec wskazujący i przyłożyła do niego kciuk i w takim geście dotknęła swego czoła i serca. Podobnie uczyniła z prawą dłonią i obie przytknęła do czoła. Raz jeszcze spojrzała na młodego towarzysza „ Zrobię wszystko co w mojej mocy… przyjacielu.” Zamknęła oczy i zaczęła inkantować:

Selune, cicha i spokojna Księżycowa Panno, nakłoń swe ucho, wysłuchaj mnie proszę. Bogini moja, gdy prosiłam Cię o opiekę, Tyś nigdy mi jej nie odmówiła. Strzegłaś mojego życia, zbawiałaś od złego. W swej trosce, niczym Matka otaczałaś opieką nas, którzy wyruszyli w podróż. Dziękuję Ci za to. Ma dusza wznosi się ku Tobie, pełna czci i ufności do Ciebie, boś Ty jest najukochańsza, strzeżesz wędrowców i działasz cuda. Selune Moją Srebrną Panią w duszy i sercu. Wołam do Ciebie w dniu mego utrapienia, bo Ty mnie wysłuchujesz. Z ufnością patrzę na Twój blask Selune i wierzę, że każda miłość ożywająca w Twym świetle, znać będzie Twoje błogosławieństwo. Wysłuchaj, o Bogini Księżycowa i zważ na głos mojej prośby! Błagam przeto pokornie o laskę, lecz nie przez wzgląd na moje czyny, które Tobie były miłe, a przez wzgląd na świadectwo Twej łaskawości i Twoją łagodną naturę. Na to powołuje się, abyś wejrzała i ocaliła mego towarzysza; szlachetnego i oddanego tym co są w potrzebie – Lususa de Crowfield. Zwróć się ku niemu i zmiłuj się nad nim. Zważ na jego złote serce, na jego dobre i bezinteresowne czyny. O Moja Srebrna Pani, zapomnij proszę, o smutkach, które jeśli były, a Tobie nieświadomie wyrządził. Proszę Cię Selune, ocal go! Sprowadź go na powrót z krainy umarłych i zwróć duszę jego ciału. Tchnij życie! Otul swymi łagodnymi dłońmi jego rany. Pozwól mu wyzdrowieć, pozwól mu się cieszyć życiem. Proszę Cię Selune jak jeszcze nigdy przedtem Cię o nic tak nie prosiłam. Błagam wysłuchaj mnie…
 

Ostatnio edytowane przez Bażna =^^= : 01-11-2009 o 02:29.
Bażna =^^= jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172