Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-10-2010, 15:18   #151
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Robert chyłkiem przemykał przez ciemne korytarze, unieszkodliwiając kolejnych strażników. Nie było już czasu na zastanawianie się czy to, co robi jest słuszne czy nie - nie mieli przecież innego wyjścia niz tylko przeć dalej. Z dumą przekazał pozostałym spadkobiercom informacje o wydarzeniach w zamku, których świadkiem była Yocelyn; wyglądało na to, że sprawy idą w dobrym kierunku. Na górze była nieledwie pora kolacji, toteż drwal sądził, że mają czas do mitycznej północy, gdyż wtedy przeprowadzane są wszelkie rytuały. Ponoć. Szybko okazało się, że potomkini Emerysa nie miała zamiaru stosować się do przesądów - rytuał właśnie się rozpoczynał. Robert poczuł niejaką satysfakcję - najwyraźniej, mimo przewagi liczebnej, przeciwnicy cenili spadkobierców na tyle, by bać się ich ingerencji w rytuał. I dobrze, pomyślał patrząc na zdecydowane twarze towarzyszy. Lady Shannon bez wahania sprawdzała im drogę, służąc nie raz i nie dwa za przynętę, a przecież była wysoko urodzoną damą! Nawet Marie wyglądała na zdeterminowaną, jak gdyby widok dziewczyn idących pod nóż jak bezwolne gęsi paradoksalnie dodał jej sił.

Robert wytchnął za załom i jeszcze raz przyjrzał się sali, dokładnie zapamiętując pozycje oprawców. Wiedział, że w późniejszy zamęcie nie będzie miał czasu na wyszukiwanie celów, a każda przelana kropla krwi mogła przybliżyć Emerysa do zmartwychwstania. Jak wtedy odróżnili by go od samego króla? Przewiesił kołczan tak, by łatwo było szybciej do niego sięgać, przeliczył strzały, po czym sięgnął po pierwszą starając się ignorować cichy szum towarzyszący zamurowywaniu przejścia. Teraz na prawdę nie mieli odwrotu.

Nie przebrzmiał jeszcze okrzyk Wulfa, gdy Robert wypuścił płonącą strzałę w kierunku czarodziejki. Miał czas by przymierzyć i wycelować; pewny strzału sięgnął po kolejne pociski, wypuszczając je w kierunku mężczyzn z nożami, celując wysoko. Liczył, że oszołomione dziewczęta nie podniosą się z klęczek - zapewne nawet nie zorientują się, że dzieje się coś złego - więc nawet jeśli spudłuje nie uczyni im krzywdy; a może trafi kogoś innego. Starał się przy tym nie celować w miejsce, gdzie wcześniej znajdowała się czarodziejka - nie chciał ryzykować trafienia Alta. Zdjął jednego ze strażników, który biegł w ich stronę, potem kolejnego kapłana i syknął do zdenerwowanej ostatnim pudłem bardki: Zostaw kapłanów mnie, ty zajmij się strażnikami po bokach.

Miał tylko nadzieję, że żaden z kultystów Shar za rozpadliną nie para się magią. Wtedy wszystkie ich plany i kalkulacje wzięłyby w łeb.
 
Sayane jest offline  
Stary 18-10-2010, 21:35   #152
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Magpie wyszczerzył się do Brana biorąc broń do ręki. Zważył go, podrzucił dwa razy i złapał zręcznie:
- Potrzebuję habitu – powiedział krótko. Nie musiał wyjaśniać. Strażnicy króla nie należeli do głupców i nauczeni byli wykonywać polecenia natychmiast. Nie minęło kilka uderzeń serca, a łotrzyk z pochylona głową i dłońmi wsuniętymi w poły rękawów pewnym krokiem przeszedł obok strażników i ruszył w kierunku czarodziejki. Kobieta, ubrana w długą, czarną szatę, lśniącą od naszytych na nią diamentów stała z rozpuszczonymi do pasa blond włosami i wzniesionymi do góry dłońmi pomiędzy pentagramem, a leżącym na postumencie, nieprzytomnym królem. Niskim, modulowanym i pewnym głosem wymawiała jakieś niezrozumiałe, ale wyjątkowo złowróżbnie brzmiące słowa. Linie pentagramu zalśniły mocniej, zaczynając pulsować. Magpie poczuł jak włoski jeżą mu się na ciele. Zawahał się na sekundę, niestety najwyraźniej wystarczającą by wzbudzić podejrzliwość obserwujących go uważnie strażników. Jeden z mężczyzn oderwał się od swego stanowiska przy wejściu i szybkim krokiem ruszył w jego kierunku z napiętą kuszą.
Łotrzyk nie mając już nic do stracenia ruszył pędem w kierunku czarodziejki, pochłoniętej rytuałem. Instynktowny unik pozwolił mu uchronić skórę przed przedziurawieniem bełtem. W centrum pentagramu rozświetliły się runy. Błękitne promienie strzeliły w górę. Magpie uderzył w będąca już w jego zasięgu maginię. Jedna ze smug odbiła się od podłoża i poszybowała prosto w kierunku zamachowca przebijając go błękitnym gromem. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał pozostała kupka zwęglonego popiołu. Kobieta nawet nie drgnęła. Jakby to co się działo zupełnie jej nie dotyczyło. Dalej powtarzała gardłowe zaśpiewy.

Tłum po drugiej stronie rozpadliny zawył, a niewidoczny Alto, zmierzający do Esmeraldy z drugiej strony na chwilę skamieniał w miejscu. Pojawiający się w wejściu, z którego wyszedł spopielony przed chwilą mężczyzna, kamienny stwór Megary pozwolił mu odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. Łotrzyk zakradł się w pobliże magini powietrza doglądając stosownej do ataku okazji i składając modły do wszystkich bogów, by nie miała więcej podobnych, jak zademonstrowane właśnie, zabezpieczeń.

Strażnicy widząc kolejnego przeciwnika, w postaci przywołanego golema, rzucili się na niego. Na strażników rzucił się Bran, któremu tylko na chwilę zabrakło rezonu na widok śmierci złodziejaszka. Za Branem runęli na nich pozostali rycerze, nie dając im większych szans. Pięcioosobowa grupa popędziła prosto do leżącego króla, by go zabezpieczyć. Kusznicy ustrzelili dwóch z pięciu katów stojących przy ofiarach, zanim kolejne zaklęcie czarodziejki pokryło jaskinię, a zwłaszcza okolice pentagramu gęstym pyłem. Z drugiej strony Mysz i Robert powstrzymali dwóch kolejnych zanim ich ostrza dosięgły białych, smukłych ciał kobiet. Tylko jedna z dziewczyn nie ochroniła się przed złym losem. Zakapturzony oprawca przejechał po smukłej białej szyi. Trysnęła krew, a dziewczyna upadła otwierając usta do krzyku lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

***

Unosiła się w szarej i gęstej niby zupa chłodnej mgle. Ogarniała ją całkowita niechęć do wykonywania jakiegokolwiek, najprostszego nawet gestu. Ruszenie dłonią wymagało tyle wysiłku, a podniesienie głowy czynem wprost ponad ludzkie siły. Zresztą po co było robić cokolwiek? Nicość nie wymagała działań. Była tylko wiecznym trwaniem. Chciała zamknąć oczy, pogrążyć się w ciemności, zasnąć, zapomnieć. Oczy jednak jakby jej nie słuchały cały czas pozostając otwarte. Nijakość wyżerała z mózgu resztki racjonalnych myśli. Zapomnieć? O czym zapomnieć? O tym co istnieje poza mgłą? Czy cokolwiek istnieje poza mgłą?...
... Nagły ból wyrwał ją z otumanienia. W koło było ciemniej, a widoczność dalej ograniczona tym razem jednak nie przez mgłę, lecz rozsnuwający się wokół pył. Odruchowo dotknęła dłonią policzka i starła wilgoć jaką tam wyczuła. Popatrzyła półprzytomnie na dłoń:
Krew!
Prawie instynktownie wyczuwszy ruch za sobą skuliła się i szybko przeturlała po zimnej, najwyraźniej skalistej powierzchni. Pamięć dziwnie zawodziła. Skąd się tu znalazła? Ostatnie co pamiętała to rozmowa z kuzynką Luisa. Zorganizowała im sekretne spotkanie...
Nad głową zobaczyła dziwnie połyskliwe błękitne smugi i ciemną sylwetkę człowieka w kapturze rzucającego się na nią z ostrym sztyletem w dłoni. Ponownie wykonała unik i w panice, zaczęła się tyłem na czworakach odsuwać od niego jak najszybciej. Bała się odwrócić i wstać by nie stracić go z oczu, by nie wbił jej ostrza w plecy. Zdała sobie sprawę, że ma na sobie jakąś idiotyczną, krępującą ruchy szatę. Zatrzęsła się na myśl, ktoś ją dotykał gdy była nieprzytomna! Co jej zrobili? Dlaczego chcieli zabić. Co tu się działo? Słyszała w koło jakieś krzyki i jęki jakby odgłosy walki. Myśli w panice biegły po głowie. Zraniła dłoń o coś ostrego, ale nie krzyknęła z bólu lecz ze strachu gdy mężczyzna rzucił się gwałtownie do przodu. Ledwo umknęła jego klindze rzucając się w bok, a on opadł obok bezwładnie. Dopiero wtedy dostrzegła sterczącą między jego łopatkami, nieznacznie tlącą się jeszcze strzałę. Nie zastanawiając się długo wyszarpnęła nóż spomiędzy jego palców. Z bronią w ręce od razu poczuła się pewniejsza. Teraz rozejrzała się po otoczeniu. Mgła powoli zaczynała opadać. Na wprost siebie zobaczyła kolejnego mężczyznę. Tym razem z napiętym łukiem. Jęknęła z bezsilności gdy wycelował i wypuścił strzałę. Zamknęła oczy instynktownie kuląc się i osłaniając głowę. Nic się nie stało...
Ponownie otwarła oczy. Mężczyzna zniknął. Pył opadł już całkowicie, W koło najwyraźniej toczyła się regularna bitwa. Rycerze i ludzie w habitach takich jak ten co próbował ją zadźgać. Usłyszała jęk z prawej strony. Zobaczyła kilka kroków dalej na prawo dziewczynę w tej samej idiotycznej szacie jak ta która nosiła. Leżała na wznak a od jej głowy płynęła jakby w jakimś zagłębieniu strużka purpurowej krwi. Jaśniejąca nad nim błękitna smuga zaczęła zmieniać kolor pokrywając się czerwienią. Zerwała się szybko i podbiegła do dziewczyny. Odcięła nożem dół swej szaty i tym prowizorycznym bandażem nacisnęła tętnicę. Struga zwolniła niezasilana nowym płynem, ale dalej rozciągała się kierując do centrycznego środka. Ranna patrzyła na nią bez ruchu ogromnymi, błękitnymi oczami. Najwyraźniej była przerażona i sparaliżowana strachem. Wzięła jej dłoń i przycisnęła do rany:
- Masz siłę by trzymać – zapytała szeptem. Tamta nie zareagowała, a dłoń z powrotem opadła bezwładnie na skałę. Zaklęła ponownie i znowu nacisnęła tętnicę. Czasowo unieruchomiona rozejrzała się dokładniej.

***

Z dzikim bojowym okrzykiem kapłan Tempusa runął na strażników. Uderzeniami nadziaka kończąc ich mizerną egzystencję sług plugawej bogini. Towarzyszący mu kamienny sługa rozgniótł głowy leżących na krwawa papkę i ruszył za swym chwilowym panem.
Megara, zaczęła tkać kolejne zaklęcie. Całą moc kierując na sufit znajdujący się nad najwyraźniej będącą w jakimś transie czarodziejkę. Ukierunkowana na niewielkim obszarze moc, by jej ewentualne oddziaływanie nie zaszkodziło stojącym niedaleko osobom, oderwała od powały metrowy prawie stalaktyt, który prawem tylko grawitacji podążył prosto ku ziemi i znajdującej się pod nim złotowłosej kobiecie. W ostatniej chwili kawał skały odskoczył jakby odbity od niewidzialnej bariery, nie został jednak spopielony, a Esmeralda opuściła dłonie w wyrazem oszołomienia i gniewu na twarzy. Ten moment wykorzystał Alto. Jego sztylet dziwnie łatwo dotarł do ciała kobiety i zagłębił się w nim aż po rękojeść. Osunęła się na ziemię z jękiem. Podobnie jak ostatni z walczących strażników.

Wąska smuga szkarłatnej krwi dotarła do lśniących magia napisów. W środku pentagramu pojawił się jakiś niewyraźny kształt, i zaczął stawać się coraz wyraźniejszy. Shannon z przerażeniem rozpoznała w nim swego odwiecznego wroga Emrysa. Twarz istoty wykrzywiona była wściekłością. Obraz, który tak dokładnie zapamiętała jako ostatni w swoim poprzednim życiu. Czarodziejka ponownie zaczęła inkanty próbując rozproszyć utkane w jaskini magiczne sploty. Czy to dzięki jej interwencji czy tez dzięki modlitwom trzech królewskich paladynów, którzy stanęli wokół kręgu, zaczęły one powoli pękać. Zjawa otwarła usta, a powała zadrżała od jej potężnego głosu:
- To jeszcze nie koniec uzurpatorzy z Elandone! Spotkamy się i wtedy pożałujecie, że tu kiedykolwiek przybyliście! - ostatnie słowa rozmyły się w krzyku i wyciu wyznawców Shar próbujących jeden przez drugiego wspiąć się na kamienne schody prowadzące do portalu i wyjścia.
- Odetnij im drogę jeśli możesz! – Krzyknął jakiś mężczyzna z symbolem Ilmatera na tunice do Meg. - Może uda nam się wyplenić choć część tego ohydnego kultu.

- Wyprowadźcie króla, pomóżcie kobietom
– zawołał inny.
Zmęczeni, ale zwycięzcy spadkobiercy mogli zobaczyć jak dwóch z rycerzy pomaga zejść z postumentu wyraźnie jeszcze oszołomionemu władcy, a kilku innych podbiega do leżących na ziemi kobiet.

Do Alto podszedł zarośnięty mężczyzna w przykrótkim ubraniu i pochylił się nad leżącą na ziemi bez życia czarodziejką:
- Co z nią? - zapytał głosem, od którego niebijące od ponad stu pięćdziesięciu lat serce lady Ashbury ponownie stanęło.
- Nie żyje – odpowiedział łotrzyk spokojnie nie zdając sobie sprawy z szaleństwa myśli rozgrywających się obok. Choć zarośnięty i wymizerowany jego rozmówca wyglądał dokładnie jak Madoc ap Gruffydd. Tak jak go zapisała sobie w pamięci...
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 21-10-2010, 11:22   #153
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Jak mawiał pewien barbarzyńca najwspanialsze jest „Zwyciężać. Niszczyć wrogów i … wspaniałość kobiet”. W tym wypadku Bran był skłonny zgodzić się z tym prymitywem. Pokonanie wrogów umożliwiło im dostęp do całego zamku z wyjątkiem komnat królewskich i Bran skorzystał z okazji, by poszperać po lochach, bo a nuż kogoś jeszcze trzeba by uratować. Niestety wszyscy już zostali ocaleni, ku niejakiemu żalowi rycerza. Potem udał się do komnat wziętego w łyka barona. Tam zastał dwóch królewskich rycerzy, którzy przeglądali papierzyska arystokraty. Jako ze praca kancelaryjna, to było coś do czego czuł wstręt od dzieciństwa poprosił jeno, by mu odłożyli dokumenty, w których będzie coś o Elandone. Ledwo zdążył wyjść na korytarz a niemal wpadł na zapłakaną Unę.
- Czemu płaczesz Uno ? Co się stało ? – spytał wrażliwy na łzy dziewczęce.
- Moja siostra zniknęła pół roku temu... pooorwali ją. - hlip - miaaa..ałam nadzieję że ją znajdę w podziemiach.
- A to dlatego nam pomagałaś. Dość dziwnie się zachowywałaś jak na zamkową służkę. Porwali ją deLaneyowie ?
Pokiwała smętnie głową i roztarła dłonią płynące po twarzy łzy.
- Jedyne co możemy zrobić, to spróbować przesłuchać barona, albo poszukać śladów u Esmeraldy. Może pozostawiła zapiski co do wcześniejszych rytuałów. Nie trać nadziei. Rozpacz nie pomoże twej siostrze. Spójrz udało nam się osiągnąć, to co wydawało się niemożliwe jeszcze kilka godzin temu.
Na wzmiankę o Esmeraldzie oczy jej zabłysły:
- Możemy sprawdzić jej pokój? Wcześniej nie mogłam się tam dostać.
Potem znowu posmutniała:
- Nie umiem czytać...
- Myślę, że tak. – odparł rycerz - Lecz parała się magią. Musimy być ostrożni. Jeśli będę miał czas nauczę Cię czytać i pisać.
Uśmiechnęła się przez łzy:
- Zabierzesz mnie ze sobą? I Reinę kiedy ją odnajdziemy?
- Jestem Ci to winny. Gdyby nie Twoja odwaga nie wiadomo jakby to wszystko się skończyło.

Una bez zastanowienia przywarła do rycerza i objęła go dłońmi:
- Dziękuję!
Pokój czarodziejki był bardzo schludny. Można by nawet powiedzieć ascetyczny. Wąskie łoże, dwa kufry jeden z ubraniami i obuwiem, drugi wypełniony jakimiś księgami i woreczkami o trudnej do określenia zawartości zdecydowanie kojarzącymi się z magią i często paskudnie cuchnącymi, niewielki stolik z kilkoma słoiczkami z różnymi ingrediencjami i maściami oraz spore biurko. Na nim kolejna księga zapisana ręcznym równym pismem. Niestety w języku zupełnie nieznanym Branowi. Rycerz przeczytał kilka słów.
- Rozumiesz coś z tego Uno ?
Dziewczynka wywróciła oczami:
- Paskudnie to brzmi. Ledwo cokolwiek... - Popatrzyła na niego podejrzliwie - Ty nie umiesz po damarsku?
- Oczywiście, że nie. Jestem Cormyrczykiem.
Stwierdził z dumą w głosie.
- To ja mogę Cię nauczyć w zamian za naukę pisania - Wyglądała na zadowoloną ze swojego pomysłu.
- A to może niech to przeczyta ktoś kto zna damarski? - wskazała na dziennik.
- Hmmm … - zamyślił się rycerz – Możemy poprosić Shannon. Ona zna damarski. Tylko może być kłopot z jej odnalezieniem.
Okazja zdarzyła się niebawem. Bowiem Marie sprosiła wszystkich do gospody „Pod Czarnym Kamieniem”, gdzie mieli świętować ostatni sukces.
Jako ze spotkanie z królem zostało wyznaczone na następny dzień, nic nie powinno przeszkodzić zabawie do białego rana.
Rycerz pieczołowicie zawinął księgę znalezioną w pokoju Esmeraldy w lnianą szmatkę i schował do torby. Zabrał też ze sobą Unę i wiernego Tima. Im też należała się zabawa za przeżyte trudy. Miał tylko nadzieję, że w gospodzie nie dojdzie do gorszących dzieci scen. O co przy lejącej się strumieniem gorzałce i tańcu w ścisku nie było bynajmniej trudno.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 22-10-2010, 17:05   #154
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wszystko się zakończyło jak w bardowskiej balladzie. Zło zostało odparte, rytuał przerwany a czarodziejka zadźgana. Znowu triumfowało dobro, a tak się przynajmniej zdawało. Król co prawda był oszołomiony ale chyba rytuał na niego nie wpłynął. Taką przynajmniej pozostawało mieć nadzieję.
W każdym bądź razie mogło się to skończyć znacznie gorzej. Było się z czego cieszyć. Przede wszystkim z tego, że mocno się obłowiła. Bała się nawet przeliczać klejnoty na gotowiznę. No i ze starcia wyszła bez szwanku.

Pierwsze kroki skierowała do niedoszłej ofiary, którą to przypadkiem, drasnęła zezowatym strzałem z kuszy.

- Wybacz - Mysz wskazała na draśnięcie na policzku dziewczyny i uśmiechnęła się krzywo. - Obawiam się, że to moja wina. Celowałam w kultystę.
Kobieta odruchowo dotknęła rany.



- Nie ma czego wybaczać. Uratowałaś mi tym życie.

- Ja? - Mysz podniosła wysoko brwi w wyrazie dogłębnego zdziwienia. - Wszystko ci się pomieszało, ale nic dziwnego, pewnie nadal jesteś w szoku. To moim towarzyszom życie zawdzięczasz. A szczególnie temu wielkiemu co wywijał nadziakiem. To on odwala większość brudnej roboty. Jemu dziękuj.
- On odwalał robotę gdzie indziej, nie przeczę pewnie pięknie, ale w tym czasie ten zakapturzony by mi gardło poderznął... - uśmiechnęła się do bardki - Ty pomogłaś mi bezpośrednio.
- No to... - Mysz uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie z siebie dumna – chyba... masz u mnie dług? To nie byle co w końcu, kiedy ci ktoś życie ratuje. Już wiem! Musisz się zrekompensować. Może... pójdziemy razem na zakupy? Nic tak nie poprawia dziewczynom humoru jak nowiuśka sukienka. Idziemy z marszu?
- A może umówimy się na zakupy w Heliogabarze? Mój ojciec jest bogaty... - mrugnęła do Myszy - Nie poskąpi na zakupy osoby, która uratowała mu jedyną córkę.
- Wobec tego w Heliogabarze też pójdziemy. Ale wiesz... - Mysz zmarszczyła nosek. - W tej kultystycznej podomce to się będziesz bardzo w oczy rzucać. Pozwól, że ci coś kupię na już. No i zadośćuczynię, że cię z bełta potraktowałam.
Dziewczyna objęła bardke i ucałowała ją w policzek: - Będziesz moją przyjaciółką. Mam na imię Lucia.
- Mysz – bardka odwzajemniła uścisk. - Mów mi po prostu Mysz.

Przez chwilę przyglądała się bacznie swojej rozmówczyni. Przyjaciółka? To była nawet miła perspektywa. Nie miała żadnej od czasów Fascioli, dziecięcego biegania po dachach i odcinania podróżnym sakiewek. Czasem brakowało Marie damskiego towarzystwa. Meg była skryta i chyba nie do końca pasował jej Myszy sposób bycia. Poza tym ostatnio była mocno zajęta integracją z Wulfem. Nie żeby im źle życzyła. Fajnie by było gdyby po zamku zaczęły biegać radosne berbecie.
Była jeszcze Shannon, ale ta... No wiadomo jak się z nią rzecz miała. Na początku Mysz chciała aby zostały przyjaciółkami. Ale to już się zdezaktualizowało. Dokładnie w chwili gdy tamta się przyznała, że źle Myszy życzy i że... Eh. Szkoda gadać.
Denerwowało ją, że tak dużo upiór czasu spędza z Altem. Tak, upiór. Tak ją ostatnie złośliwie w myślach nazywała. To za to, że jej podstępnie kradła łotrzyka kawałek po kawałku. A przecież ona go pierwsza poznała! Pierwsza! Gdzie fair play i zasada „kto pierwszy ten lepszy”?

* * *

Sytuacja wyglądała na opanowaną. Króla zabrano, gwardia jego wysokiej mości urządzała łapankę na kultystycznych niedobitków. Może i moment nie był całkiem odpowiedni ale Mysz uznała, że dzisiejszy dzień trzeba jakoś uczcić. Stanęła na środku sali i krzyknęła. Akustyka w podziemiach była przednia i jej głos zabrzmiał nad wyraz donośnie.

- Ci którzy mają ochotę celebrować rozgromienie kultystów niech się zjawią dzisiejszej nocy w gospodzie „Pod Czarnym Kamieniem”. Jako organizatorka zapewniam mnogość atrakcji! I biorę na siebie rachunek!

* * *

Jak wyglądają najdroższe skarpety świata? Są miękkie, wełniane, w żółto niebieskie paski. Wyglądają, prawdę mówiąc, dosyć niepozornie. Ale mają... bogate wnętrze. A gdy nimi potrząsnąć słychać radosne brzęczenie. Słuchajcie i się delektujcie. To cudowny odgłos dobrobytu.

Myszy się gęba śmiała. Wzięła tylko jeden rubin, a resztę oddała Wulfowi na przechowanie. Po pierwsze, jego trudniej będzie okraść. Po drugie, Mysz miała zamiar iść w tany i wprawić się w stan, w którym najpewniej by wszystko zgubiła. Po trzecie, istniało poważne ryzyko, że wydałaby całą sumę szybciej niźli by to było w normalnej ludzkiej mocy. Bo rozrzutność moi drodzy, to było Myszy drugie imię.

Zgarnęła ze sobą Lucię i opuściły upiorne tunele. Łotrzyk gdzieś przepadł i było to bardce wyjątkowo nie na rękę. Złorzeczyła na niego chwilę (a jeszcze bardziej na upiora). Wybiegł bez zdania wyjaśnień i nawet nie spojrzał czy Mysz aby nie sczezła w tej walce!

Chciała się na Alta pogniewać. Chciała, poważnie. Ale był jej za bardzo potrzebny. A kiedy Mysz ma na uwadze interes potrafi schować fochy do kieszeni.
Odnalazła łotrzyka w gospodzie. Siedział sam w pokoju (znaczy prawie sam) i wyglądał na przejętego.
- Musisz iść ze mną – podała mu płąszcz i poczęła ciągnąć do wyjścia. - Później sobie pogruchacie. Teraz muszę skorzystać z twego talentu do targowania. No ruchy, ruchy!
Zaśmiała się perliście i ponaglająco klepnęła mężczyznę w tyłek.

Najpierw pobiegli do jubilera i, z racji później pory wybudzili mężczyznę z głębokiego snu. Średnio mu się chciało handlować w nocnej koszuli i czapce z pomponem. Ale jak kamyczek zobaczył to się zaopatrzył w szkiełko i począł wzdychać. Chyba się też ślinił. Zaoferował im siedemdziesiąt sztuk złota! Siedemdziesiąt na bogów! Za jeden ledwie rubin! Mysz chciała darować sobie jednak targowanie i brać od ręki to co oferują. Ale Alto ją powstrzymał. Złapał dłoń bardki, wyciągniętą już przeto po pieniążki, i siłą wsadził do kieszeni.
Negocjował twardo i stanęło na setce. Mysz mało trupem nie padła kiedy zgarniała mieszek drżącymi rękoma.

Kiedy się już raz konwenanse złamie, to kolejne razy przychodzą bez wstydu.
Skoro już więc jednego kupca po nocy zbudzili to i mogli kolejnego. Odszukali sklep z damską galanterią i Mysz poczęła walić do drzwi. Właściciel nie był zachwycony ale Mysz go z premedytacją zagadała. Wyłuszczyła, że Lucia niemalże padła ofiarą podłych kultystów i że nie można jej zostawiać w tych ceremonialnych szatach bo zdolna w stan katatonii popaść z nerwów. Nic jej tak samopoczucia nie poprawi jak nowy strój bo kultystycznej podomki musi się pozbyć natychmiast! Ii... bla bla bla. A wszystko na jednym wdechu.
Bardka dostała takiego słowotoku, że kupiec wreszcie się ugiął. Ah, no i poblask złotych monet też go nieco zmiękczył.

Gdy już były obie, cudnie wystrojone, dotarły do gospody a Mysz wywaliła na blat kilka złotych monet i poprosiła by imprezę sutą zgotowano.
- I prosiaki muszą być pieczone! I gąski, przepiórki, ryby oraz małże... I koniecznie alkohol! Wino i gorzałka. No i sok z żurawin! Niechaj szynkarz kupi zapas bo zabraknąć nie może. I kapela koniecznie! Z czterech bardów. Albo pięciu! Ma być skocznie i wesoło!

Mysz wykładała życzenia (oraz gotowiznę) a gospodarz spisywał i od razu ludzi posyłał aby czym prędzej wszystko załatwiali. Sprawnie mu to poszło bo już za pół dzwonu bal się srogi rozpętał. Zjawili się spadkobiercy, zjawili królewscy rycerze, paladyni i kapłani Iltatera. Zjawiły dziewczęta, co to niemal ofiarą złej bogini padły.

Salę wypełniały melanż przyjemnych dźwięków i zapachów. Parujące potrawy pojawiały się co rusz przed biesiadującymi, stoły się uginały od jadła i trunków. Orkiestra bardów uzbrojonych w instrumenty uprzyjemniała czas swoim śpiewem. Hulanka trwała w najlepsze.

Wrzuta.pl - 07-Horpyna _ Tecze Woda

Mysz, wczuwając się do szczętu w rolę organizatorki, wskoczyła na stół i unosząc w dłoń kubek z winem zaczęła:
- Za dzielnych bohaterów! Za tych co ratują dziewice i tępią szubrawych kultystów! To miasto niechaj dziś pije ich zdrowie! A jam była świadkiem dzisiejszych zdarzeń i zaświadczam, że toast im się należy. Za Wulfa, którego rozwaga i waleczność przewyższa nawet jegoż gabaryty! Za Alta, jego wprawną rękę i lisi spryt! Za Roberta, jego celne oko i szybkie palce! Za Shannon, bo to czego nie widzi oko potrafi pokrzepiać serce a i wroga w pułapkę napuścić! I Meg, której mądrość i magiczne talenty przyćmiły dziś nas wszystkich. Zdrowie! Do dna kamraci, a ten kto krople uroni niechaj się wstydem szkarłatu pokryje!

- I za waleczną Mysz, pogromczynię grobowców, układanek i kultystów!
Alto uśmiechnął się wrednie i stuknął kubkiem w blat po czym wychylił do dna. O pogromczyni szlachetnych kamuszków nic nie dodał, choć wiedział że kilka ich zostanie puszczone wkrótce w obieg. Uhh… dobre, mocne winko. Odprężał się powoli, nerwowe chwile w labiryntach kamiennych korytarzy uchodziły w niepamięć. Zaraz też porwał antałek i zaczął dolewać kompanom do kubków.


Robert zręcznie usunął spoza zasięgu zgrabnych nóżek Marie chwiejący się dzban z winem, po czym uniósł kubek w kolejnym toaście... zawahał się, opuścił lekko i uniósł ponownie. Obecność zauszników króla peszyła go, a po wstępnie Marie i Alta nie chciał zabrzmieć zbyt frywolnie... ani zbyt pompatycznie
- Za współpracę, prawość i zaufanie. Oby kult Shar udało się wyplenić z korzeniami, ku chwale króla i kraju.
No i zabrzmiało. Wychylił kubek do dna i podstawił do ponownego nalania. Wolałby świętować w węższym gronie..
.
Rycerze króla wstali wzniesli swe kielichy i zgodnym hurem zakrzyknęli:
- Za króla! Za Damarę!
Potem zaś skierowali je w kierunku siedzących przy wspólnym stole spadkobierców i Lothar dopowiedział:
- Za bohaterów Walls! Za was przyjaciele!
Wychylili zawartość do dna, uderzyli kielichami w stoły i zakrzyknęli radośnie ponownie:
- Za bohaterów Walls!

Mysz zeskoczyła gibko wprost na cztery litery pomiędzy łotrzyka i tropiciela.
- Robercie... - ściszyła nieco głos. - Lucia jest bardzo miła. I ładna... - jej brwi unosiły się kilka razy to w górę to w dół, a na twarz wypełzł szeroki uśmiech.

- Ano ładna... chcesz Altowi rany wynagrodzić? Okłady z młodych piersi zrobić? - odciął się Robert z uśmiechem.

"Alto- zaszeptała Shannon łotrzykowi do ucha - przekaż proszę wszystkim i od tych, których nie widać, najlepsze życzenia i podzięki. Byliście wspaniali, naprawdę."

Alto nie marnował czasu. Zawładnął antałkiem jak lennem wasalnym, nikt w jego okolicy nie miał pustych kubków. Łotrzyk wstał i zwrócił się do wszystkich spadkobierców, ciszej nieco niż Marie:
- Wspierająca nas wszystkich duchem, gratuluje nam dobrej roboty i składa najlepsze życzenia – strawestował po swojemu słowa Białej Damy i mrugnął okiem.
Humor mu zaczął dopisywać, kaptur nasunął głęboko na oczy i zaczął spełniać kolejne kielichy. Miał ochotę się dzisiaj zabawić. Spoglądał ochoczo na rżnącą od ucha kapelę. Marie wskoczyła pomiędzy jego a Roberta i zaczęła najwyraźniej swatać tropiciela.
Alto parsknął na uwagę mężczyzny i wychylił duszkiem następny kubek. Szumiało już mu lekko we łbie, nie ma co, ale zeskoczył zwinnie z ławy i pokłonił się bardce w parodii dworskiego ukłonu i nie pytając o zgodę porwał ją w dzikie tany do taktu skocznej muzyki.

Mysz chichocząc piskliwie skoczyła do tańca. Wywijała młyńce jak mysikrólik, aż zadyszki dostała. Kiedy wrócili do stołu pot się z niej lał strugami i w gardle jej zaschło. Wychyliła wobec tego do dna kubek wina.
- Robercie... A ty nie potańczysz? Lucia taka sama... - znów błysnęła białymi ząbkami.
- Lucia chyba nie narzeka na brak adoratorów - drwal kiwnął głową w stronę rycerzy. Na sali był wyraźny niedobór niewiast a ratowanie dziewic najwyraźniej działało rycerzom na wyobraźnię - Za to tobie nóżki się chyba jeszcze nie zmęczyły - błysnął zębami i porwał ją w tan.
Lucia, drobna zielonooka dziewczyna z burzą czarnych loków na głowie i świeżą raną na policzku, roześmiała się na te słowa i pomachała im wesoło dłonią. W obecności tylu mężczyzn zdecydowanie nie mogła narzekać na brak towarzystwa i partnerów do tańca. Podobnie jak dwie pozostałe dziewczyny, które zdecydowały się przybyć na zabawę zorganizowaną przez Marie. Obie wysokie, smukłe, blondynki. Pierwsza jak się okazało zaginiona córka sołtysa, Elena Mardok, miała jak na obrazku, który pokazywał jej ojciec ogromne błękitno bławatkowe oczy, ale jej wijące się włosy znacznie pociemniały od czasów dzieciństwa i przybrały niezwykłą barwę złota. Druga dystyngowana, elegancka platynowa blondynka mogła zaskakiwać ciemną oprawa i intensywnym brązem oczu. Ann Rawington, jak się przedstawiła, wyjaśniła tym, którzy byli zainteresowani losem pozostałych dwóch dziewcząt, że życiu Kati Fallen dzięki interwencji kapłanów Ilmatera nie zagraża już niebezpieczeństwo, ale nie czuła się na tyle dobrze by przyjść na huczna zabawę. Kapłani zalecili jej spokój i odpoczynek, a Madaline Derin zdecydowała się czuwać przy niej w nocy.

Bran słuchał toastu Marie z uśmiechem, tak pochwała należała się wszystkim. Uniósł nieco brwi ze zdziwienia, że jednak w ustach bardki nie dla wszystkich. Jednak nie wypadało dopominać się uznania, choćby zasługi były bezsprzeczne. Miast tego uniósł kubek w niemym salucie i opróżniwszy go przysiadł się do stołu.
- Szkoda tylko ... - zagadnął do Alto - że syn barona uciekł. Może nam bruździć. No i to bydle, którego nie udało się przywołać wiedźmie też się odgrażało.
Zamilkł na chwilę po czym uśmiechnął się przepraszająco.
- Wybaczcie. Dziś czas świętowania, a ja o frasunkach. Na razie przynajmniej nie mamy się czego obawiać.

- Grunt że zapobiegliśmy rytuałowi. – odpowiedział Alto i łyknął z kubka wspominając los pierwszego z łotrzyków który zaatakował czarodziejkę – A z baronem i Emrysem przyjdzie się pewnie jeszcze spotkać.

Robert po raz kolejny wzniósł kubek.
-
W takim tempie toastowania dużo nie potańcujemy - mruknął do Marie, która dysząc po tańcu raczyła się czym karczma bogata.

To była wspaniała noc! Mysz wstawiła się srogo i fikała na parkiecie z każdym bodaj przedstawicielem płci męskiej jaki znajdował się na sali. Zawczasu chciała też uregulować rachunek. Wywaliła szynkarzowi należnych pięć sztuk złota a dwie dodatkowe dorzuciła mu za wyborną obsługę. Po jednym złociszu dała dwóm szynkareczkom, które się cudownie uwijały z jadłem i napitkami. I dodatkowe dwie sztuki dla orkiestry bardów.
Niektórzy mawiali niesprawiedliwie, że Mysz lubi "pieniądzem szastać". Ale ona wolała twierdzić, że po prostu "ma gest". Ładniej brzmiało i pokazywało ją w znacznie lepszym świetle.

 

Ostatnio edytowane przez liliel : 22-10-2010 o 20:25.
liliel jest offline  
Stary 22-10-2010, 19:29   #155
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Shannon przez całe starcie czekała na Emryssa. Szukała go wzrokiem, choć wypadki toczyły się błyskawicznie, a gdy się pojawił, równie widmowy jak ona sama, miała ochotę pluć jadem i wrzeszczeć. Uzurpatorzy. Każde jego kłamliwe, przepełnione wściekłością słowo zapadało jej w pamięć i wiedziała, że raz po raz będzie odtwarzać je w przyszłości. Nie bała się. Wbrew temu, co myślała wcześniej. Podbudowana zwycięstwami sprzymierzeńców, czując nieustannie obecność łotrzyka obok siebie, nie bała się wcale. Jakby wreszcie dotarło do niej, że już, a może jeszcze, nie musi. Zaciskała ręce za powodzenie akcji i właściwie jej znikoma rola do tego tylko mogła się ograniczać. Odetchnęła, gdy upadł ośrodek plugawego kultu, choć akurat kwestia wyznania, była dla niej teraz mocno drugorzędna. Liczyło się tylko zniszczenie jego planów. Uśmiechała się nawet, szczęśliwa, że wszystkim udało się przeżyć. Stała obok Alta, nie spodziewając się już niczego więcej. I cios, podstępny, wwiercający się cierpieniem niemożliwym do wytrzymania, nadszedł ze strony, o której istnieniu nawet nie wiedziała...



- Co z nią? - zapytał ktoś za plecami łotrzyka.
- Nie żyje - Alto odpowiedziął mechanicznie i dopiero po chwili się obrócił. Spojrzał na wymizerowanego, zarośniętego mężczyznę w łachmanach. Żebrak, tutaj, na zamku? Może więzień...
- Kim jesteś? - spytał ocierając z krwi zbrocze krótkiego miecza. - Za co siedziałeś, jeśli można spytać?
Jego zainteresowanie czarodziejką zaciekawiło łotrzyka.
- Za pamiątkę rodzinną można by powiedzieć - Wzruszył lekceważąco ramieniem - Po prostu łatwo się wywinęła... - machnął ręką wskazując na martwą czarodziejkę.
- Łatwo jak łatwo - schował miecz do pochwy i zerknął na strzelców prujących przez rozpadlinę do tłoczących się na schodach uciekających kultystów. - Trochę się namordowaliśmy aby tutaj dotrzeć. Dwuznaczność słów dotarła do niego dopiero po chwili i uśmiechnął się krzywo.
- A ta pamiątka? Ty ją ukradłeś czy tobie ukradli? No i jak się zwracać do ciebie?
- Kenneth ap Gruffydd - wyciągnął rękę do łotrzyka - wystarczy po prostu Ken, a pamiątka rodzinna, legendarna i chyba nigdy nie istniejąca. Choć po tym jak próbowali ze mnie wiedzę na jej temat wycisnąć... zaczynam mieć co do tego pewne wątpliwości.

- Alto... - nie słyszał jeszcze tego głosu. Ni krzyk, ni jęk rozległ się w jego głowie niosąc ze sobą pulsujący ból i widok Shannon opadającej na kolana. "Zabierz mnie stąd". Słyszał rozpaczliwą prośbę i widział twarz zastygłą w wyrazie głębokiego szoku. W głośnym jęku dudniły łzy ostatkiem sił trzymane na wodzy. "Zabierz mnie" krzyczała nie poruszając ustami. Zwinięta na ziemi, wbijając palce w podłogę odwracała wzrok od mężczyzny stojącego naprzeciw nich.
Łotrzyk zmrużył oczy i złapał się ręką za skronie naciskając mocna nasadę nosa. Ból mrugał w jego głowie, a on nie wiedział co się stało. Rozpacz w głosie Shannon spowodowała, że uścisnął dłoń mężczyzny i uśmiechnął się blado do niego.
- Miło było poznać, Ken. Pora mi znaleźć kapłana Ilmatera. - pomacał się po żebrach i ruszył w stronę korytarza, którym wpadł do jaskini Bran z ciężkozbrojnym wsparciem ich hałastry. Kenneth ap Gruffydd, potomek trzeciego rodu... Gdy byli już blisko powierzchni spytał w końcu.
- Shannon co się stało?
Zapłakana Shannon przypadła do jego piersi, jakby w ten sposób mogła zaznać choć odrobiny pocieszenia
- To on...- przeciągły jęk stłumiła zagryzając pięść - To on. Jego twarz. Jego głos. Jego nazwisko. Wszystko...- głęboki, pusty dźwięk w niczym nie przypominający głosu Shannon wychodził z jej drżących ust.
- Alto, bogowie dlaczego...Madoc...

Nie wiedział co powiedzieć. Wszystkie jej wspomnienia ożyły w jednej chwili, stała z oczami pełnymi łez, a on nie wiedział co jej powiedzieć. Przeszli jeszcze kawałek i w końcu dotarli na dziedziniec. Łotrzyk skręcił w jakieś ustronne miejsce.
- To jego krewny - wspomniał co mu opowiadała o narzeczonym. Mimo woli popatrzył na medalion wiszący na jej piersi.- Tak podobny?
Uniosła ku niemu zrozpaczone oczy. Na ich dnie widział majaczącą granicę szaleństwa. Shannon stała bardziej krucha niż odłamki szkła niezręcznie posklejane razem. Wolno, bardzo wolno pokręciła głową.
- Nie podobny... to on, to jego... - zadrżała niezdolna wypowiedzieć tego słowa. Myślała, że straciła już wszystko. Teraz zabrano jej także wspomnienia. Bezdusznie wydarte marzenie. Przeżył... a potem...
- Ale jak to możliwe? - łotrzyk patrzył nic nie rozumiejącym wzrokiem na Białą Damę i jej cierpienie - Przecież on półtora wieku temu... Mówiłaś, że..Starał się jakoś ją uspokoić, dotknąć współczująco dłoni. Nie był sobie w stanie wyobrazić co czułby w takiej chwili.
Obejrzała się na niego, a potem dookoła siebie. Ukryła twarz w dłoniach, a chwilę później opuściła ją i zatkała sobie uszy.
- Zabierz mnie do pokoju, Alto. Gdziekolwiek...

Przeszedł szybko do zajętej wcześniej gospody. Kluczył trochę wśród zasypanych śniegiem wąskich uliczek, aż w końcu rzucił miedziaka obdartemu smykowi z zaczerwienioną od mrozu twarzą by pokazał mu drogę. Dotarli po kwadransie, łotrzyk poszedł na górę i zaczął ściągać z siebie robocze wyposażenie. Nie mówił nic, bo nic sensownego powiedzieć nie mógł. Usiadł na krześle i czekał. Wyszli pierwsi z zamku, do wyznaczonego spotkania w tawernie z całą kompanią było jeszcze sporo czasu.
- Shannon, jak nie chcesz... Mogę ukryć kamień w pokoju...
Droga do gospody pozwoliła jej się nieco uspokoić. Jak na to spojrzeć z optymistycznej strony, o ile takowa w ogóle istniała, coraz szybciej przychodziło jej opanowanie. Była wdzięczna, za milczenie i czas jaki jej dał. Zdradzieckie łzy z trudem dawały się odepchnąć.
- Ja muszę wiedzieć... - pomimo wysiłku głos zadrżał znowu. Skuliła się na jego kolanach, jak ciężar którego nie było, przytulając policzek do koszuli - Muszę usłyszeć, że przeżył... że się myliłam... Nie szukał mnie. Nigdy mnie nie szukał...
- Dobrze. Pomogę ci zorganizować chwilę na osobności z Kennethem. Jeśli jesteś pewna, że tego chcesz. Będziesz mu się chciałała ujawnić? - łotrzyk spytał po chwili milczenia.
- Nie wiem - szepnęła cichutko - Alto... nie idź jeszcze, ja i tak nie czuję, ale pozwól mi choć przez chwilę wierzyć...
- Mówiłem ci już, że jesteś bardziej ludzka niż niektórzy z nas. Czujesz i nic tego nie zmieni. Nie musisz w nic wierzyć. - Łotrzyk popatrzył przez okno. Znowu milczeli przed dłuższy czas - Wolałabyś nigdy się nie dowiedzieć?
Spojrzała mu w oczy pokazując kryjącą się w nich tęsknotę. Wyciągnęła dłoń i lekko, ze smutkiem zagłębiła ją w jego piersi. Pokręciła głową.
- Nie czuję...ciebie - spróbowała uśmiechnąć się blado - To miałam na myśli. Jakie ma znaczenie moje głupie serce? Nawet gdyby mnie szukał... - Skrzywiła się biorąc do ręki medalion - Nie wiem czy będę potrafiła się odezwać. Jeśli on nic nie wie... - pokręciła głową starając się pozbyć napływających łez.
- Ja nie umiem ci doradzić, Shannon. - Łotrzyk czuł że nie powinien się wtrącać. - To twoja decyzja, może jednak warto z nim porozmawiać. Jeśli to rzeczywiście potomek Madoca... Teraz gdy go poznałaś, może będzie wiedział coś, co powie ci co się stało.
- Zapytaj go, proszę, zapytaj go o Madoca, o jego historię, a jeśli nie będzie nic wiedział... Po co miałabym się pokazywać? - westchnęła - To wieczór waszej radości. Naszej... - zsunęła się i zwinęła na łóżku - Będzie zabawa... - odezwała się jeszcze głucho.
- Masz rację. Zapytam go - łotrzyk spojrzał na Białą Damę - Stary, dumny ród, mówił przecież jeszcze w jaskini o pamiątce, o trzecim krysztale. Jeśli tak chcesz, to go zapytam.

Przysięgał, że nigdy jej nie zostawi. Choć nie dano im w obliczu prawa połączyć się wspólnym węzłem, przysięgał że tylko śmierć zdoła ich rozłączyć. A ona mu wierzyła. Nie miała ciała, ani serca bijącego żywo w piersi, ale wiara ta zakorzeniona była w całym jej istnieniu. Przez niezliczoną ilość lat wspierała się na wspomnieniach czarnowłosego młodzieńca i ból, jaki czuła w obliczu jego zdrady był nie do opisania. Pragnęła gorąco znaleźć się z powrotem w cichym i pustym Elandone i szukać ukojenia w brudnoszarych murach, które jako jedyne nigdy jej nie zdradziły.

Alto wyszedł zostawiając ją samą. Nie miało to już żadnego znaczenia. Zaciśniętą pięścią raz po raz uderzała w ścianę i zanosiła się przejmującym płaczem, gdy nie przynosiło to żadnego rezultatu. Nikt nie słyszał jej krzyków. Elandone pulsowałoby bólem wraz z nią. W tym obcym miejscu była sama. Zmęczonym wzrokiem rozejrzała się w poszukiwaniu ukrytego kamienia. Ta iskra znajomej energii była jej teraz bardzo potrzebna. Gdyby tylko pomyślała o tym wystarczająco mocno... Zamrugała gwałtownie. Tam, każdy kamień będzie o nim przypominał...

Nie potrafiła zrozumieć. Nagle wszystko zdało się być kłamstwem. Wbijała palce w skronie w niemożliwej do spełnienia potrzebie wyrwania z siebie wszelkich myśli. W heroicznym wysiłku zerwała z siebie naszyjnik i wkładając w to pełnię sił odrzuciła go daleko.

A potem długo, długo jeszcze stała przed pękniętym lustrem w absolutnej ciszy wpatrzona w wiszący na szyi klejnot.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."

Ostatnio edytowane przez Karenira : 22-10-2010 o 19:34.
Karenira jest offline  
Stary 22-10-2010, 21:57   #156
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Walka toczyła się błyskawicznie i krwawo. Odgłosy magii i stali zwielokrotnione przez kamienne sklepienia dudniły w uszach. Przykucnięty przy ścianie w obawie przed bełtami czekał na okazję. Z jakiegoś faceta, który próbował szczęścia została kupka popiołu. Alto uśmiechnął się krzywo i ruszył do ataku.
Walka skończyła się równie szybko jak rozgorzała. Czarodziejka leżała martwa, rycerze i paladyni dożynali niedobitki. Kilku zaczęło pruć przez rozpadlinę z kusz to uciekających kultystów. Alto nachylił się nad zabitą maginią i przeszukał jej odzienie. Zaraz potem zagadnął go jakiś zarośnięty mężczyzna.

***

Szedł za Marie ośnieżonymi uliczkami miasta. Zastanawiał się czy dobrze zrobił, ukryty kamień w pokoju dawał Shannon odrobinę prywatności. Wydawało mu się, że potrzebowała tego, spotkanie potomka Madoca wstrząsnęło nią do głębi, a on nie umiał powiedzieć jej nic co pomogłoby uspokoić rozpacz bijącą z jej głosu. U jubilera dobrze mu poszło, ale i starać się nie trzeba było wiele. Kamienie były pięknego szlifu i jakości. Krasnoludzka zapewne robota, no i wielkość słuszna. Sam sprzedał jeden ze swoich rubinów i osiem platynowych monet spoczęło w sakiewce. Gdy dziewczyny przymierzały kiecki, on odszukał jednego z paladynów Ilmatera i poprosił go o odrobinę łaski cierpiętniczego boga. Zaraz dokuczliwy ból w żebrach zelżał, mroźne powietrze nie kłuło już tak w płucach. Wrócili do gospody, a Mysz zaczęła zarządzać karczmarzem i jego pomocnicami. Alto tym czasem poszedł do pokoju i zabrał zielony kamień po czym schował go do sakiewki. Shannon nie pokazała się, nie powiedziała słowa. On też milczał. Był ciekaw jak zareaguje Kenneth na jego pytania, czy Biała Dama dowie się czegoś co pomoże zrozumieć zdarzenia sprzed lat, tak dla niej bolesne. Zszedł w końcu do głównej sali i usiadł przy stole razem z kompanami. Dość szybko udzieliła mu się radość i humor, szczególnie gdy kubki zaczęły krążyć ostro. Wypatrywał okazji do rozpoczęcia rozmowy z Kennethem, a w międzyczasie obtańcował Marie i Meg oraz kilka uratowanych panien. W końcu gdy większość uczestników biesiady ruszyła gremialnie na parkiet, dosiadł się do Kennetha siedzącego przy jednym ze stołów.

- Witaj znowu Ken. Jestem Alto Paperback. – łotrzyk spojrzał z przepraszającym wyrazem twarzy na mężczyznę – Jakoś niezbyt nam wyszła rozmowa w jaskini. Nawet się nie przedstawiłem zdaje się, a przecież mamy dużo wspólnego. Mieszkamy po sąsiedzku, na przykład. Nasz zarządca w Elandone wiele opowiadał nam o rodzie ap Gruffydd. No i ciekawią mnie rodzinne pamiątki, bo naszą po rodzie Kintal też ktoś chciał… zaginąć ostatnio.
Kenneth, który właśnie przełykał most zwodzony, kawał arcydzieła kulinarnego Larishy, zakrztusił się tym kawałkiem i przez chwilę kasłał próbując złapać oddech.
- Opowiadał o mojej rodzinie? No to w sumie się nie dziwię, że ulotniłeś się tak prędko - powiedział w końcu gdy był zdolny do wykrztuszenia czegoś sensownego.
- Dawne dzieje. – Alto nalał do dwóch kubków i podał jeden Kennethowi, przepijając do niego - Ale opowiadał też o trochę Madocu ap Gruffydd. Ciekawa historia. To twój przodek, prawda?
- Dawne? -
Mężczyzna zdziwił się po raz kolejny - Przecież stryja Gwidona skazali cztery lata temu... Madoc... to dość popularne imię w moim rodzie, o którego dokładnie Ci chodzi?
- Według opowieści żył półtora wieku lat temu i… zginął z rąk Emrysa DeLaneya. Ciekawa historia powiedziałem, bo wiąże się z Elandone. Musiałeś o nim słyszeć. –
Alto mówił spokojnie i patrzył od czasu doi czasu na rozmówcę.

Stojąca obok Shannon wstrzymała oddech z napięciem wyczekując odpowiedzi.

Kenneth odchylił się na oparciu krzesła i uważnie przyjrzał rozmówcy:
- Masz dziwne informacje i nie całkiem prawdziwe. Ten Madoc owszem został zraniony przez Emrysa DeLaneya, ale zdecydowanie nie zginął wtedy. Inaczej mnie nie byłoby na świecie. Jestem jego... - zawahał się - prapraprawnukiem.

- Z kim? Z kim, Alto...Dlaczego mnie zostawił? - jęknął duch nie potrafiąc się powstrzymać

- Hmm… - Alto spojrzał w swój kubek, starając się podzielić uwagę – No to rzeczywiście ciekawe. A wiesz może co się z nim dalej działo? Po tym jak uszedł Emrysowi? I jak w ogóle mu się to udało? Widzisz, niech cię nie dziwi moje zainteresowanie, po prostu przypomniała mi się ta historia, po tym jak zobaczyłem jego twarz w tym całym pentagramie w jaskini.
- Madoc został naprawdę ciężko ranny. Głównym problemem było to, że ostrze było zatrute. Podobno nie dawano mu wielkich szans. Różni lekarze się zjawiali, magowie, kapłani, zielarze i nikt nie potrafił go wybudzić. Podobno trwało kilka miesięcy -
brunet wypił łyk trunku ze stojącego obok kubka - Pewnego dnia zjawiła się jakaś guślarka. Skłoniła zrozpaczonego ojca do obietnicy, że jeśli uzdrowi mu syna ten będzie musiał ją poślubić. I tak się stało choć podobno Madoc bardzo się temu sprzeciwiał. Związała go przysięga ojca. Tak się zaczęła najgorsza udręka naszego rodu. - Ponownie pociągnął solidnego łyka.
- Guślarka? – Cholera jasna. Alto zastrzygł uszami, starając się ignorować przygrywającą kapelę.
- Ano guślarka. Przybyła znikąd. Nie miała rodziny, nikt jej nie znał. Nikt o niej nie słyszał - wzruszył ramionami.

- Guślarka? - Powtórzyła za nim jak echo Shannon, skupiając się tylko na tym, że ukochany nie porzucił jej z własnej woli - Guślarka? - Syknęła wściekle momentalnie obdarzając nieznaną osobę nienawiścią.

- Wiedźma - splunął przez ramię.

- Nie wyraża się najlepiej o prapraprabace... - mruknął duch niespodziewanie znajdując w sobie jeszcze pokłady ironii.

- Wiedźma od której zaczęła się udręka rodu… Dokończ, Kenny. Kim ona była? – starał się zachować obojętny ton pomimo denerwującej maniery rozmówcy.
- Podobno była czarownicą - zakręcił kubkiem - Ja tam myślę że na pewno nią była. - Rzuciła na naszą rodzinę klątwę, która nadal trwa.
Czekał chwilę, ale Kenneth znów zamilkł. Łyknął trochę wina z kubka:
- A jak się nazywała? No i co to za klątwa?

Shannon pochyla się nad stołem, z płonącymi oczami wyczekując końca opowieści.

- Ailine, miała na imię Ailine. Madoc ożenił się z nią, ale powiedział, że nigdy nie weźmie do łoża. Trwał w tym postanowieniu, ale była wiedźmą. Jakimiś swoimi sztuczkami skłoniła go do wejścia do swojego łoża. Gdy się rano zorientował podobno wstał wyszedł z zamku i nigdy nie wrócił. Jedni mówią że poszedł w góry i rzucił się w przepaść. Inni że utopił się w rzece. Jeszcze inni, że został pustelnikiem. Dziewięć miesięcy później Ailine powiła syna. Podobno nad jego kołyską wyrzekła słowa: "Żaden z rodu Madoca nie zazna szczęścia w małżeństwie, aż z miłości nie pocznie się córka." Potem weszła na najwyższą wieżę zamku i rzuciła się z okna.
- Ot i dawna historia... od tego czasu w rodzie rodzili się tylko synowie, a ich małżeństwa... -
machnął ręką - to stryja Gwidona to można by nawet uznać za szczęśliwe biorąc pod uwagę historie jakie się tam działy, ale nie chcę cię zanudzać.
- Powiedz jeszcze jedno. – Alto zawahał się trochę, ale Shannon zaraz rozwiała jego wątpliwości. – Wiesz dokąd jechał Madoc zanim został ranny? Jak ta historia wiąże się z Elandone? Wiesz kogo jechał poślubić?
- Oczywiście -
jego rozmówca wzruszył ramionami - To nigdy nie była tajemnica, że praktycznie od dziecka był zaręczony z dziedziczką Elandone.

- Zbył mnie wzruszeniem ramion, widziałeś? Jakby nie było ważne... jakbym... - Shannon mruknęła rozżalona - A ty mówiłeś, żebym się pokazała. On nawet by nie uwierzył.

Alto zerknął na faceta i pokiwał głową.
- A po napaści? Wiedział co się z nią stało?
Kenneth przez chwile przyglądał mu się z dziwna miną:
- Człowieku to o czym opowiadamy działo się ponad sto pięćdziesiąt lat temu. Skąd ja mam wiedzieć czy mój prapraprzodek, który przecież dość szybko zniknął z kart rodzinnej historii wiedział coś albo czegoś nie wiedział? Po za tym jakie to teraz ma znaczenie?
Alto spojrzał tylko na niego i zmrużył oczy.
- Dziękuję ci panie ap Gruffrydd, za pamięć i wiedzę. Nie będę cię już więcej niepokoił. Wesel się z odzyskania wolności. – Wstał i wrócił do kompanów.

Shannon nie odezwała się więcej, a on wrócił do kielicha. Mniej czasu spędził w tańcu, więcej na rozmowach z kompanami. Wypił z Wulfem i Branem, choć przy ich tempie szybko ległby pod stołem. Wymienili parę zabawnych złośliwości z Robertem, ale nie odgryzł mu się za te okłady. Drwal nie był z tych co się dają w kaszy zjeść. Porozmawiał chwilę z czarodziejką, która widać było że jest w doskonałym humorze. Zawsze poważna, teraz uśmiech nie schodził jej z twarzy. Zatańczyli jeszcze kilka razy, choć jemu tańce z dworskim zacięciem kiepsko szły. Jednak i przy prostych skocznych melodiach wycinanych przez kapelę bawili się świetnie.
Mysz wodziła rej i rejwach przez całą zabawę. Uśmiechał się na jej widok wirującej w tańcu, furkoczącej jak fryga do taktu muzyki i drobiącej nóżkami wokół coraz to nowych tancerzy. Sam dopchał się do niej kilka razy, bawili się i śmiali się razem do późnej nocy.

Impreza się miała ku końcowi. Kapela przygrywała niemrawo smętne kawałki, część osób zwinęła się spać, pozostali albo leżeli dawno pod stołami albo wznosili ostatnie toasty.
Mysz podeszła na chwiejnych nóżkach do łotrzyka i uwiesiła mu się na szyi gapiąc się weń jak krowa w malowane wrota. Uśmiech miała błędny, a oczka śmiejące.
- Wyjdziemy na...phi! - czknęła w połowie wypowiedzi. - zewnątrz? Jeśli nie odetchnę - phi! - świeżym powietrzem najpewniej - phi! - umrę lub zemdleję.
Alto siedział na ławie i dyskutował zawzięcie z jednym z rycerzy królewskich. Dyskusja polegała na tym że łotrzyk kiwał głową, starając się nie zasnąć, wypity alkohol rozbierał go coraz bardziej. Niby dużo zakąszał, niby hulał całą noc w tańcach, no ale swoje wypił. Mysz spadła mu jak z nieba. Przeprosił perorującego rycerza i objął bardkę w pasie. Chwycił swój płaszcz w przelocie i jeszcze jeden, pierwszy z brzegu. Herb jakiś kolorowy wyszyty na nim się pysznił, ale właściciel dawno chrapał pod stołem.
- Wyjdźmy. – uśmiechnął się spoglądając w wesołe oczka Myszy – Mroźne powietrze dobrze nam zrobi.
Już w trakcie chwiejnego marszu, gdzie zdaje się oboje potrzebowali wsparcia zaczął opatulać ją i siebie zagarniętymi płaszczami.
Mysz targana pijacką czkawką wydawała z siebie cichutkie rytmiczne "phi". Doszli wreszcie do drewnianej ławy na ganku gospody. Alto opadł na nią ciężko opierając się o ścianę budynku, a Marie zwinęła się w kuleczkę i ułożyła głowę na jego kolanie.
- A co z naszą - phi! - umową?
- Jaką umową? – średnio mu już szło kojarzenie. Po chwili jednak spojrzał podejrzliwie na główkę ułożoną na kolanach i zaśmiał się zaraz. – Ty tak na serio?
- A ty nie? - w jej szepcie zabrzmiała nutka oburzenia. - Przecież, szlag, splunąłeś.
- No a co z tym, co mówiłaś przed Elandone, hmm? – poprawił płaszcz opatulając mocniej skuloną bardkę i uśmiechając się znowu. Zimno jak cholera… - o tym że najpierw, to byś się musiała, no wiesz…
- Że co bym się najpierw musiała? - szukała w pamięci co też takiego powiedziała w Elandone, ale ona przecież mówiła dużo i czasem od rzeczy a już na pewno większości słów, które padały z jej ust nie pamiętała minuty później. - Przypomnij z łaski swojej. -odnalazła jego dłoń i zacisnęła na niej drobną piąstkę.
- Serenady pod oknem śpiewać, wierszem bez przerwy gadać. No wiesz przecież… – zaśmiał się cicho i zacisnął drugą rękę na jej delikatnej dłoni. – To już nieważne? Zmieniłaś zdanie na wspomnienie dziewic potrzebnych kultystom do rytuałów?
- Wykręcasz się - zaśmiała się a z jej ust wypadł obłoczek mlecznej pary. Poranki były niezwykle mroźne ale przez alkohol się tego nie czuło. - Wiesz... ja wiem, że do tej umowy na poważnie nie podszedłeś. I już cię nie będę namawiać. Ilekroć to robię kończymy na kłótni.
- Ja się wykręcam? – spytał z przekąsem łotrzyk i popatrzył w rozgwieżdżone niebo – Lubisz przecież te kłótnie ze mną, przyznaj się.
Uśmiech nie schodził mu z twarzy. W głowie przyjemnie szumiało, choć policzki czerwieniły się od mrozu.
- Słuchaj, umowa to umowa nie ma zmiłuj się. Jak nie znajdziesz lepszego kandydata… - Zaśmiał się znowu. – Ale może musisz zerknąć lepiej, poszukać.
Mysz zamrugała półprzytomnie nie bardzo chyba kontrolując przebieg rozmowy. Zgubiła się gdzieś, przy kandydacie, bogowie jedni wiedzą na co. W ramach rekompensaty posłała Altowi najśliczniejszy ze swoich uśmiechów i szybko zmieniła temat aby nie zorientował się, że ciut nie kontaktuje.
- Alto? - zaczęła a gdy łotrzyk opuścił głowę aby spojrzeć jej w oczy dodała. - Dawno się nie całowaliśmy, co nie?
- Czy ja wiem?
– drażnił się dalej. – jak dobrze kojarzę, to koło kolosów rzuciłaś się na mnie jak kotka.
- Masz rację - bardka przewróciła oczami. - Wyczerpałeś limit na ten dekadzień.
- Tyle przysługuje mi na dekadzień? Uschnę przecież jak trzaska. – spojrzał na nią znowu. Pochylił się i pocałował ją najpierw delikatnie, a potem coraz bardziej namiętnie. Po chwili uśmiechnął się znowu w cieniu kaptura. Ta noc była niezwykła. Ciepło jej ciała grzało go bardziej niż płaszcze i wypite wino. Odsunął niesforny kosmyk włosów z jej czoła. Myślał czy nie powiedzieć jej o czym rozmawiał dziś z Shannon. O tym kogo spotkała, co to spotkanie sprawiło. Zaraz jednak odrzucił ten pomysł, to nie byłoby właściwe. To była jej rozpacz i cierpienie, nie miał prawa rozmawiać o tym, szczególnie z nią. Niechęć pomiędzy dwoma kobietami była aż nadto widoczna, a on nie czuł się z tym dobrze. Popatrzył w czarne oczy. Nie mógł się dłużej oszukiwać, prawdą było to co powiedział Białej Damie tuż po kłótni w Heliogabarze z Marie. Jest skazany na nią, ale nie było to całą prawdą… Zaplątał się w nią z własnej woli. Nie umiał sobie tego poukładać, ale zrozumiał, że to jest coś więcej niż przyznawał w duchu do tej pory.
Leżała z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi ustami jakby chciała zachować na dłużej jego smak na języku. Uśmiechnęła się lekko po czym jakby czytając mu w myślach, nagle spoważniała:
- Ostatnio blisko z Shannon jesteście. - w jej głosie zabrzmiał jakiś wyrzut. - Lubisz ją? Bo to, że ona ciebie... No, tamto już ustaliliśmy.
Milczał długo. Shannon szukająca w nim oparcia, bezpieczeństwa, zrozumienia. Może czegoś więcej, o czym kazała mu zapomnieć. Czegoś czego nie mógł jej dać. Spojrzał w czarne niebo.
- Tak, jesteśmy blisko. Trzy kroczki.

- No właśnie - odparła. - Cały czas zapominam, że ona jest obok... To dość nieprzyzwoite. Całować się gdy ktoś drepcze ci po piętach i najpewniej się gapi.
Wstała pomalutku i szczelniej opatuliła się płaszczem.
- Idę spać, Alto - posłała mu kolejny uśmiech i lekko się zachwiała. Alkohol bezdusznie zniekształcał percepcję. - Ja... - chciała chyba coś powiedzieć ale rozmyśliła się w pół słowa. Dodała więc jedynie - Dobrej nocy.
Pocałowała go w policzek gładząc gładką bliznę.

Alto wstał i podparł swoim bokiem chwiejącą się Marie, obejmując ją ramieniem. Chyba jednak lepiej im się rozmawiało gdy myśli i pragnienia krążyły gdzieś daleko, przytłumione, niższe o jeden ton. Ciężej było wtedy wybuchnąć, unieść się gniewem, ale i ciężej było czuć coś co próbowało się wydostać na powierzchnię. Alkohol przytłaczał wszystko równomiernie. Uśmiechnął się smutno odprowadzając ją po schodach do pokoju.
- Dobranoc. – ścisnął jej dłoń i zamknął drzwi, po czym ruszył do swojej izby. Było już blisko świtu, ale nie mógł zasnąć. Na stoliku znalazł księgę, zapalił kaganek i zaczął kartkować znalezisko.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 22-10-2010 o 22:30.
Harard jest offline  
Stary 23-10-2010, 13:00   #157
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Znów im się udało przetrwać i zwyciężyć, gdy prowadził do boju potężny okrzyk wojenny Wulfa. Ale to nawet nie wielki wojownik pierwszy wpadł do komnaty, tam już błysnęła magia, spopielając jakiegoś biedaka. Zajęta ciskaniem czarów Megara wciskała to w zakątki swojej świadomości, skupiając się na tym, co najistotniejsze. Nawet z tak dużej odległości czułą wyładowania magiczne, ale wiedźma nie miała ostatecznie żadnych szans ze zmasowanym atakiem, a magiczne ochrony szybko się wyczerpały.
Ostatecznie wszystko zakończył sztylet pojawiającego się znikąd Alto.
Nieliczni kultyści nie stawiali też szczególnie silnego oporu, teraz znacznie mniej liczebni od napastników, którzy wybiegli z naprzeciwka, zaraz za wiodącym ich rudowłosym wojowniku. Meg nie marnowała więcej mocy na tych, którzy jeszcze bronili się ostatkiem sił i sama zbliżyła się do tracącego moc pentagramu. Groźby skwitowała tryumfalnym uśmiechem.
Nie czuła wyrzutów związanych ze śmiercią przeciwniczki. Może jednak miała jakąś czarną skazę w swoim sercu.

Gdy podbiegł do niej jakiś mężczyzna z prośbą o pomoc, bez słowa skinęła głową, odwracając się w stronę specyficznej widowni. Nie musiała już bawić się w subtelność ani oszczędzać mocy, dlatego skupiła się, sięgając do splotu i prawie rozrywając kilka jego cieniutkich nici. Ziemia gdzieś w dalszych korytarzach zatrzęsła się i czarodziejka miała pewność, że z jednej strony, z tej z której przyszli, ucieczki kultyści już nie mieli.
Druga wymagała więcej pracy i subtelności. Meg z zamkniętymi oczami błądziła umysłem po skalnych korytarzach, śledząc uderzające w posadzkę stopy uciekających w panice ludzi. Wyprzedziła pierwszego z nich i przywołała moc, zmuszając tunel do zakrętu, a potem jeszcze jednego. Prawdopodobnie to widzieli, ale wszak nie mogli biec gdzie indziej, niż tylko tam, gdzie ich prowadziła. Czyli wprost na czekającą grupę rycerzy i Wulfa, który szczerzył się paskudnie, ważąc w dłoniach broń. Wypadali pojedynczo lub małymi grupkami, z którymi nikt nie miał problemu. Chyba stracili wolę walki. Shar będzie niezadowolona.
W przeciwieństwie do Megary.

***

Rzuciła się na łóżko, z głośnym pomrukiem zadowolenia przyjmując dotyk delikatnej pościeli i miękkiego posłania. Czuła się doskonale. Skrzywiła się tylko widząc poobijaną i zakrwawioną zbroję Wulfa.
- Dobrze, że opuściliśmy już te jaskinie. Były piękne, tylko dodatek w postaci wszędobylskich kultystów psuł urok... a twojej zbroi nie doszorowalibyśmy nigdy!
Olbrzym nie skomentował, delikatnie odkładając prowizoryczny worek wypełniony przeróżnymi dobrami. Rozpiął też pas, rzucając go na ziemię tuż obok i przez chwilę mocował się z płaszczem.
- Metal myje się dobrze, gorzej z ubraniami. To dlatego nosimy stroje tego koloru, mniej na nich widać krew. - rzucił materiał na rosnącą stertę, ale potem zamarł.
- Przydałby mi się giermek, może nowicjusz. Tej zbroi nie idzie zdjąć samemu.
Meg wstała, z niewielkim uśmieszkiem igrającym na ustach. Zbliżyła się, przesuwając palcami po metalu jego zbroi.
- Masz rację, musisz kogoś znaleźć. Pancerz zdjąć pomogę z chęcią, ale konia czyścić i ubrań prać nie będę.
Zerknęła w górę, rozpinając rzemienie i paski.
- W zakonie tak sobie radziliście? Ci najmłodsi tylko usługiwali starszym?
Kapłan skinął głową i chrząknął. Perspektywa, którą miał z tej odległości doskonale nadawała się do oglądania dekoltu Megary. Uniósł więc znów głowę, skupiając się na zdejmowaniu po kolei wszystkich elementów zbroi.
- Tak, to naturalna kolej rzeczy. Najlepsza nauka, ja również tak zaczynałem. Rycerze robią to samo, wystarczy spojrzeć na Tima.

Czarodziejka kiwała głową, ale przygryziona warga twierdziła, że nie było to pytanie, które chciała zadać. Dręczyło ją inne, które samo wypłynęło na wierzch, gdy zobaczyła na nim krew.
- Wulf... kiedy pierwszy raz zabiłeś?
Podejrzewał, że coś takiego może paść, ale on już od dawna nie patrzył na to wszystko tak, jak inni ludzie. Został wyszkolony, a to co wpojono mu do głowy, pozwalało także bez wahania odpowiadać na takie pytania.
- Gdy miałem piętnaście lat, gobliny zeszły z gór i trzeba było każdej pary rąk, a ja już wtedy nie byłem mały i słaby. - zamilkł na chwilę, odkładając napierśnik na stertę - Człowieka zabiłem pierwszy raz mając lat osiemnaście i wyruszając już ze starszymi kapłanami na krótkie wyprawy. Służyliśmy Cormyrowi, także jego granic strzegliśmy i naszymi wrogami byli wrogowie kraju.
Nie wdawał się w szczegóły, zdając sobie sprawę, że Meg ich nie pragnie w żaden sposób. Dziewczyna przez jakiś czas nic nie odpowiadała, rozpinając kolejne paski. Dopiero, gdy skończyła, wróciła na łóżko, siadając na nim i nie patrząc na Wulfa.
- A... co wtedy czułeś? - podniosła głowę, uśmiech dawno zniknął z jej oblicza. - Dziś widziałam jak cieszysz się z... z porażki przeciwnika...
Pozbawiona zapiętych części zbroja dawała się już zdejmować szybko i sprawnie. Zajął się nią, zastanawiając się jak odpowiedzieć na kolejne pytanie. Nie zamierzał kłamać, ale wydobył z siebie także sporą dawkę delikatności.
- Nauczono mnie cieszyć się ze zwycięstwa w walce. Do bitwy nas stworzono i do tego przyuczono. Nie bawi nas zabijanie, a tylko zwycięstwo odniesione honorowo i z uniesioną głową. Żadne inne nie ma prawa przywołać uśmiechu na usta. Nie jestem dobrym człowiekiem, to co zrobiłem dziś nie napawa mnie może chwałą, ale nie odczuwam nawet grama litości nad kultystami. Osobiście zawsze twierdziłem, że pewne osobniki przestały być ludźmi i stały się zwyczajnymi...
Czarodziejka wstała nagle i położyła mu palec na ustach.
- Ciii... nie mów już więcej. Wychowałam się w miejscu, w którym zadawano ból dla własnej przyjemności. Przepraszam, że mogłam choć przez chwilę pomyśleć, że jesteś choć trochę do nich podobny. Szczerze wierzę, że nie jesteś. Chodź, zasłużyliśmy na kąpiel, ale wcześniej spełnimy moją obietnicę i przywrócimy czarny kamień nad wejście gospody.
Wulf spojrzał na nią dziwnie, ale wzruszył ramionami i poszedł. Nikt nigdy nie twierdził, że kobiety dało się zrozumieć.

***

Już czysta i z nowym zapałem sił, nie potrafiła powstrzymać swojej ciekawości. Ułożyła kostur na stole i wypowiedziała zaklęcie, pozwalając niciom mocy przesunąć się po kamieniu. Reakcji, jaką to działanie wywołało, nigdy by się nie spodziewała.
- Ej no... to łaskocze... wystarczyło zapytać! - Głęboki męski głos rozległ się w pokoju w momencie gdy tylko czarodziejka aktywowała identyfikujące zaklęcie.
Meg zamrugała, przypatrując się kosturowi.
- Ty... mówisz? Znaczy, oczywiście, że mówisz. Ale wcześniej tylko słyszałam o takiej magii.
- Oczywiście że mówię jak słusznie zauważyłaś. Jestem Walter.
- Eeeeaaaa... ja jestem Megara Ravenrock, a to Wulf
- wskazała na kapłana. - Chyba... musiało ci się strasznie nudzić, znaczy w grobowcu.
Meg wyglądała na całkiem zbitą z tropu.
- Pozwolisz mi... yyy... z siebie korzystać?
Przez chwilę panowała cisza:
- Inteligentna istota nigdy się nie nudzi w swoim towarzystwie - Ton głosu Waltera wydawał się nieco oziębły.
- No tak... ale wiesz... ty chyba możesz tylko myśleć... no i mówić. Należałeś... znaczy, towarzyszyłeś Rigardowi Raven?
Głębokie westchnienie wyrażało niezgłębioną głębie uczuć;
- Mowa jest srebrem a myślenie złotem. Jak niby miałbym się inaczej znaleźć w jego grobowcu?

- Mogłeś zostać... zdobytym na kimś innym... albo tylko tam pozostawiony, bez wcześniejszego... używania. Pytam, bo zdaje się, że Rigard był moim przodkiem...
- Oczywiście że był Twoim przodkiem inaczej nigdy byś nie otworzyła tej jego super tajnej skrytki. I tak, byłem jego towarzyszem przez dobrych kilkadziesiąt lat
- dodał z wyraźną dumą w głosie.
- A czy w związku z tym, zechcesz towarzyszyć i mi?
Pełna napięcia cisza zawisła w pokoju:
- Widziałem co robiłaś tam w jaskini... - Walter odezwał się w końcu - masz potencjał dziewczyno, ale jeszcze się sporo musisz nauczyć. Ze mną na pewno nauczysz się szybciej... lubiłem starego drania - zmienił nagle temat i trochę smętnym tonem dodał - Brakuje mi go.
- Opowiesz mi o nim? Może nie teraz... ale w ogóle. Musiał być niezwykle potężny, a do teraz pozostały tylko legendy...
- Może kiedyś Ci opowiem.
- A poza mówieniem i myśleniem... posiadasz jakieś inne talenty?
- Dzięki mnie możesz bez ograniczeń roztrzaskiwać wszystko co zechcesz, możesz wykrywać czary i magiczną aurę bez rzucania inkanty, możesz wreszcie przenosić różne przedmioty na odległość... ale... tak zawsze jest jakieś ale, moc tych umiejętności będziesz opanowywać powoli. Po za tym moja niezwykła, cudowna aura będzie wpływać na moc Twojego umysłu.


Wulf, który przez cały ten czas leżał rozciągnięty na łóżku, przyglądając się ciekawie, teraz wstał i uniósł kostur. Mimo swojej siły, zrobił to z wyraźnymi problemami.
- No... byle złodziejaszek na pewno tego nie ukradnie!
Roześmiał się, odkładając gadający przedmiot. Czarodzieje. Zawsze otaczali się dziwactwami. Najpierw gadający ptak, teraz gadający kawał dziwacznego kamienia.
- Atos, idziesz? Jestem pewien, że chociaż ty nie zaczniesz gadać.
Pies zamerdał resztą ogona, zrywając się z posłania. Czas był ruszać, skoro Mysz urządzała bal, należało z niego skorzystać.
Czarodziejka wsunęła na siebie magiczną szatę, nie mogąc nacieszyć się delikatnością jej dotyku. Już chciała wychodzić, gdy coraz bardziej znajomy głos znowu się odezwał.
- Zabierz mnie na zabawę. Mam dość siedzenia w samotności.
A ponoć się nie nudził! Zaśmiała się i wzięła go ze sobą.
 
Lady jest offline  
Stary 23-10-2010, 13:06   #158
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wulf już podnosząc pierwszy kubek zauważył, że coś jest nie tak, ale jako, ze toast już szedł, a on był nieco spóźniony, to łyknął. I prawie od razu wypluł, patrząc na Alto z wyrzutem. A potem parsknął śmiechem, machając na gospodarza.
- Miły panie, dajże coś, co można alkoholem nazwać, bo nam tego cieńkusza co najwyżej na popitkę wystarczy!
Odebrał od niego zupełnie inny gąsiorek, odsuwając swój i Brana kubek z winem i nalewając doń przeźroczystego płynu.
- Teraz możemy wznosić toasty. - klepnął wojownika w plecy - A ty przyjacielu nie martw się szczegółami, nasza dzielna Mysz na pewno tak samo podziwia wszystkich i wszystko, zwłaszcza jak się świeci i jest sporo warte!
Wstał, teraz górując nad wszystkimi, nie potrzebując do tego stołu.
- Toast za tych, którzy życie oddali, niech im lepsze będzie w zaświatach!
- Sława wieczna dla nich. Dobrze nam poszło Wulf
. - Bran przerwał dla zaczerpnięcia oddechu po hauście gorzałki - Ale w pewnym momencie zrobił się taki rozgardiasz, że o taktyce nie było co myśleć. Co teraz zrobimy? Wracamy do Elandone, jak król zatwierdzi nasze dziedzictwo?

Wulfowi nie dane było odpowiedzieć na pytanie Brana. Przynajmniej nie od razu. Oto bowiem drzwi do gospody otwarły się i stanęła w nich sporej tuszy kobieta, przepasana białym fartuchem i z solidną warzechą w dłoni i solidnym marsem na okrągłym niczym księżyc w pełni obliczu. Zapewne atrybutem jej niepodzielnej władzy. Krokiem iście królewskim wkroczyła do środka i rozejrzała po zgromadzonym w pomieszczeniu tłumie, który ucichł nagle przyglądając jej się z uwagą. Kobieta najwyraźniej dostrzegła to czego szukała, bo skierowała się prosto do Brana. Wyciągnęła serdelkowaty paluch i podetknęła go rycerzowi pod nos:
- Najpierw karzesz mi szykować ucztę, a potem znikasz i jeszcze zabierasz wszystkich mężczyzn co by mogli się zająć konsumpcją! Jak ja czegoś nienawidzę to tego jak się dobre jedzenie marnuje. - Jej ponura dotąd twarz nagle rozjaśniła się w dobrodusznym uśmiechu. - Jak to mówią w naszych stronach "Nie przyszedł Wulfgar do góry przyszła góra do Wulfgara" - Matrona skinęła dłonią, a na ten znak do gospody zaczął wkraczać orszak kuchcików, wnosząc tace z jadłem tak wyrafinowanym i smakowitym, że niejednemu na ten widok pociekła z otwartych ust ślina.
Pierwszy niósł ogromny pasztet będący idealną miniaturą zamku Walls, czterech kolejnych dźwigało solidnego świniaka z jabłkiem w mordzie na podściółce z aromatycznej kaszy, następnie kapłony z rusztu, potrawki z gęsi, szczupaki, sumy, karasie pieczone i w galarecie, sery przeróżne w gwiaździste wzory ułożone na paterach, dalej szły jaja przepiórcze i kurze sosami polane i ziołami przyozdobione. Na koniec zaczęli wnosić ciasta i wszystko rozstawiali na stołach gospody.
Mistrzyni ceremoniału, najwyraźniej wielce zadowolona z siebie dyrygowała wszystkich pokrzykując i wydając polecenia.

Rycerz przełknął ślinę, gdy zbliżyła się do niego wielka i zła kucharka. Przez chwilę myślał, że dostanie chochlą i aż mu się gorąco zrobiło, gdy wyobraził sobie tak niehonorowy atak przed tyloma ludźmi. Na szczęście agresja była tylko pozorowana i wkrótce na stołach pojawiła się smakowita zagrycha, co się zowie. Bran spojrzał na świniaka z jabłkiem w ryjku.
- Biedaczyna. Mogli mu chociaż dać zeżreć to jabłko nim go ubili.
Jego wzrok padł na siedząco w pobliżu Unę, która patrzyła na niego znacząco.
- No przecież. Zupełnie zapomniałem.
Bran z torby wyciągnął jakąś księgę.
- Shannon jesteś gdzieś tu? - spytał tocząc niewidzącym wzrokiem, gdzieś w pobliżu Alto.
- Znalazłem tą księgę w pokoju Esmeraldy. niestety zapiski są po damarsku, a ja nie znam tego języka. Możesz mi powiedzieć, czy jest tu coś o porwanej dziewczynie? Na imię miała Reina i zniknęła pół roku temu. To siostra Uny.
Rycerz wskazał ręką na siedzącą nieopodal rudowłosą dziewczynkę.
Una obserwując uważnie Brana z wyraźnym zdziwieniem nachyliła się do niego i spytała:
- Do kogo to powiedziałeś? Przecież tam nikogo nie ma...
- Shannon jest tak jakby ... trochę niewidzialna. To jakby ... duch, ale z tych dobrych.
- dodał uspokajająco się uśmiechając.
Oczy dziewczynki zrobiły się okrągłe, jednak bynajmniej nie ze strachu, ale z autentycznej fascynacji:
- Duch? Taki prawdziwy co jęczy, potrząsa kajdanami i robi w nocy "uhuuu"?
Bran zastanowił się chwilę spoglądając na sufit karczmy.
- Raczej nie. - powiedział przepraszającym tonem. - Niestety nie robi "uhuuu", chyba że ją poprosić i nie jęczy po nocach. Przykro mi, ale nawet kajdan nie ma. Nie wygląda też strasznie. O ile jest widzialna to wygląda jak całkiem ładna, choć blada dziewczyna.
- Aha...
- Una wyglądała na mocno rozczarowaną.
Tim siedzący obok nachylił się do niej i szepnął:
- To prawdziwa Biała Dama - zniżył głos jeszcze bardziej - straszy w naszym zamku...
- Macie zamek z duchem?
- Tym razem w głosie Uny słychać było ton autentycznego szacunku, a chłopak pokiwał głową dumny niczym paw.

- Jeszcze słowo, a dopilnuję, żeby na zamku z duchem nader nieprzyjemnie ci się mieszkało - Shannon syknęła wściekle wprost do ucha giermka.
Chłopak podskoczył przerażony, a jego talerz ruszony gwałtownym ruchem ręki poszybował w górę i opadł w dół uderzając go prosto w ciemię. Gęsta kasza spłynęła po włosach i zaczęła kapać na ubranie. Una najpierw zaskoczona potem wybuchnęła szczerym śmiechem.
- Nie ma się z czego śmiać - powiedział z urażoną miną Tim tonem skrzywdzonej niewinnie męskości, której nie dano wykazać się odpowiednio przed płcią słabszą. Starł gęstą maź z twarzy. Una zaczęła mu pomagać porządkować wygląd:
- Nie gniewaj się, ale to naprawdę było zabawne.
Shannon uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją i obróciła w stronę samego rycerza. Głosem, w którym wciąż dało się słyszeć lodowatą urazę zaszeptała cicho:
- Dostarcz księgę do pokoju Alta, przejrzę ją nocą.
- Dobrze.
- zgodził się rycerz. Po czym dyskretnie podrapał się palcem w uchu do którego szeptała. Zrobiło mu się bowiem zimno.
- Powiedziała, że przeczyta w nocy. Najwyraźniej poczuła się urażona. Powściągnij swoją fantazję Tim. - skarcił giermka, który i tak został już ukarany.
Bran schował księgę. Należało zadbać, by nie polała się sosem, czy nie uległa pobrudzeniu. Mogła zawierać ciekawe informacje na różne tematy.

Wulf nie przejmował się takimi problemami. Nakładał sobie i Meg plastry mięsiwa, nawet nie myśląc, by zagryzać je jakąś kaszą. Przecież byli teraz lordami, nie musieli jeść jak pospólstwo! W pewien sposób mu się to wyraźnie podobało, chociaż na widok wielkiej kucharki raz jeszcze klepnął Brana po plecach.
- No, kiedyś ty zdążył zawrzeć tak intratne znajomości! Żony jeszcze nie masz, a tu proszę, partia do zamku idealna. Mysz w gotowaniu dobra, ale to niespokojna dusza, a tu uczta i to podana w taki sposób!
Roześmiał się głośno, wychylając kolejną szklanicę okowity, która niewielkie na nim robiła wrażenie. Potem wstał i chwycił Megarę, ciągnąc do tańców.
- Tim ...- Bran wskazał wzrokiem chłopcu Unę. - tylko ładnie poproś. - Szepnął do chłopca, który zagapił się na swego pana zupełnie nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Do tańca matołku. - uśmiechnął się rycerz.
- Aaaaa... - Chłopak zerwał się z miejsca strzepnął z kubraka resztki mięsa i ukłonił się w pas, przykładając dłoń do serca:
- Mogę... eeee... do tańca... eee... prosić? - wydukał w końcu.
Dziewczynka bez dalszych ceregieli zerwała się z miejsca, złapała go za rękę i pociągnęła w wirujący tłum.

Łotrzyk zabrał się do pałaszowania. Świnka wjeżdżająca na stół przypomniała nu Marianne, kulinarne dzieło Myszy jeszcze na statku. Teraz przynajmniej będzie się mógł podelektować potrawą… Szyneczka była świetna, tak samo jak baszta pasztetowego zamku, którą wykroił sztyletem, nakładając też na talerz siedzącej obok Marie. Zasyciwszy głód obserwował z rozbawieniem miskę na głowie Tima. Taaak, parę słówek z zaskoczenia do uszka daje taki właśnie efekt, sam doświadczył tego na własnej skórze. Shannon umiała pilnować swojej prywatności. Zaraz przepił do kapłana i korzystając z jego nieuwagi, uśmiechnął się do Meg po czym poprosił czarodziejkę do tańca.
Robert skorzystał z okazji że wszyscy dobrali się do jedzenia i usiadł również. Marie była wymagającą partnerką i choć nogi niosły go pewnie, to wolał zachować nieco sił na potem. Rozmaitość podanych potraw oszołomiła go nieco, toteż pozostał przy starym dobrym świniaku i kapłonach, które wprost rozpływały się w ustach. Dopiero gdy poczuł, że zjadł wystarczająco tłustych potraw by przeżyć kolejne toasty zabrał się za próbowanie pozostałych specjałów. Aczkolwiek ryby pominął stwierdzając, że z pewnością przejedzą mu się gdy zamieszka w Elandone.
Myśl o Elandone przypomniała mu o córce i jego spojrzenie powędrowało do Uny. Obiło mu się o uszy, że Bran chce zabrać małą do zamku. Rycerz nie wyglądał na wielbiciela dzieci, ale czego wdzięczność nie robi z ludźmi... Przynajmniej Tim będzie miał towarzystwo. I Pola, jeśli ją sprowadzi. Zadrżał na myśl o groźbach Emrysa. Czy powinien sprowadzać tu córkę? Jednak dla maga wywiedzenie się o jego dziecku będzie banalnie proste; w zamku zaś Pola będzie bezpieczniejsza niż w domu. Ech. Robert ze złością wbił nóż w kawałek pieczeni wyobrażając sobie, że to serce Emrysa i zabrał się za jedzenie.

Mysz miała już lekko miękkie nogi. Myślała kogo by tu jeszcze obtańcować i wzrok jej spoczął na Branie. I wtedy do niej dotarło jaką popełniła gafę. Na Bogów! Chybam go w toaście nie uwzględniła – pomyślała zalawszy się rumieńcem.
Wskoczyła z impetem na stół, balansując pomiędzy potrawami i poczęła walić entuzjastycznie łyżką w cynowy półmisek. Wreszcie kapela dostrzegła jej gimnastykę i muzyka umilkła, a zaraz potem wszystkie oczy zwróciły się ku bardce.
- Niektórzy z was mogliby pomyśleć – zaczęła donośnym głosem łapiąc się za pierś w dramatycznym geście – że nie o wszystkich pamiętałam! Że w swej ignorancji nie uznaję zasług co niektórych bohaterów. Ha! Nic bardziej mylnego! Z rozmysłem to zrobiłam aby zachować stosowną pauzę i podkreślić teraz wielkość poświęcenia drugiej grupy śmiałków! Przeto należą się dzięki także rycerzom królewskim, których poprowadził nie kto inny, jak mąż prawy i odważny - Bran z Lon Hern! Gdyby nie odsiecz jaką przyszykował najpewniej bylibyśmy martwi a zło rozlałoby się po ulicach tegoż miasta! Zdrowie! A obecnym tutaj pannom wspomnę jeno, że Bran jest nadal w stanie kawalerskim. A lepszej partii, uwierzcie, po próżności szukać! Za Brana! Niezwykłego rycerza, którego mam zaszczyt zwać swoim przyjacielem!
Uśmiechnęła się do rudowłosego i wypiła do dna dzbanek.
- Może damie nie wypada do tańca prosić, ale dziś etykietą nikt się nie winien martwić. Proszę ciebie tedy.
Ukłoniła się w pas.
- Branie, czy zaszczycisz mnie towarzystwem i pójdziesz ze mną młyńce na parkiecie wywijać?
Meg na początku nieśmiała i tak jakby zagubiona, wraz z każdą minutą, toastem i kielichem, wciąż napełnianym winem, czuła się coraz lepiej. Wypieki pojawiły się na jej twarzy, a usta same składały się do śmiechu, choć ona sama nie mówiła zbyt wiele, przyłączając się tylko do innych. Myśli błądziły jej wokół miejsc, które odwiedzili i ciężko było o tym zapomnieć, gdy dwie księgi i przedmioty należące być może do jej przodka czekały tuż obok. Dopiero gdy najpierw Wulf a potem Alto wzięli ją do tańca, zapomniała o wszystkim, bawiąc się i śmiejąc, w tanecznych figurach, które przypominała sobie z przyjęć w Ravenrock. Nie pamiętała kiedy ostatnio, a może czy w ogóle, była na takiej zabawie! Miała nadzieję zatańczyć także z Branem, któremu mimo wszystko należały się pewne przeprosiny. Chociaż nic nie mogła poradzić na to, że najwyraźniej przyciągał korpulentne damy.

Próżność Brana została mile połechtana przez Marie, bowiem na pochwały był łasy niczym kot na słoninę. W dodatku dziewczyna poprosiła go do tańca i zaczęli wywijać takie młyńce, że rycerz dziękował bogom, iż przezornie nie jadł, ani nie pił zbyt wiele, bowiem jego posiłek ani chybi zechciałby się wydostać na wolność. Taniec z tak wymagającą partnerką sprawił, iż wkrótce zgrzał się i musiał napić. Podziękował tedy Marie i odprowadził ją do stołu proponując wspólne wychylenie szklanicy wina.
To były proste przyjemności. Taniec z ładną dziewczyną, dobre jedzenie i coś mocniejszego, ale póki ich nie kosztował nie zdawał sobie sprawy, jak dobrze jest się bawić z gronie przyjaciół. Gdzieś zgubił swoją zwykła sztywność, która chroniła go niczym zbroja. W przypływie uczuć cmoknął Marie w policzek.
- To był taniec co się zowie. Masz tyle energii, że niewielu mężczyzn może Ci sprostać i chyba nie ma takiego, który by Cię okiełznał.
Zaśmiał się serdecznie. Muzykanci tymczasem zaczęli przygrywać kolejną skoczną melodię i Bran chwyciwszy dłoń Marie znów pociągnał ją do tańca, który był chyba nawet bardziej skoczny, niż poprzedni. Rycerz niestety nieco się zapędził i przypadkiem wpadli na inną parę. To byli Meg i Alto. Rycerz już otworzył usta by przeprosić, gdy nagle zmienił zdanie i zawoławszy:
- Odbijany!
Porwał czarodziejkę do tańca. To był czas radości i zabawy w dodatku wielce zasłużony. Na smutki szkoda było czasu, wszak życie było takie krótkie. Gdy muzyka ucichła Bran skłonił się lekko przed Meg dziękując za taniec. Po czym zrobił nieco głębszy ukłon mówiąc:
- Wybacz mi proszę. Ostatnio nie byłem dla Ciebie zbyt miły chowając w sercu urazę, za niewinny przecież żart. A przecież szkoda życia na tak błahe sprawy.
Wyciągnął w jej stronę dłoń.
- Przyjaźń? - spytał patrząc jej w oczy.
Meg wykonała przepisowe dygnięcie, popisując się znajomością podstaw etykiety i uśmiechnęła się szczerze, wciąż trzymając palcami rąbek sukni. Zamiast coś powiedzieć, zbliżyła się bardziej, omijając dłoń i obdarowała całusem policzek rudego mężczyzny.
- Oczywiście, Branie z Lon Hern. Ja obiecuję powstrzymać się od żartów, gdy następnym razem będziesz czynił niestosowne propozycje. Zamiast tego oberwiesz prosto w głowę czymś ciężkim i kamiennym.
Odsunęła się i dygnęła jeszcze raz, śmiejąc się do niego. A potem, kontynuując wieczór pewnego zbliżania się do innych spadkobierców, podeszła do Roberta, wyciągając do niego dłoń.
- Nie mieliśmy jeszcze tej przyjemności.
Uśmiech tego wieczora nie schodził z jej twarzy.
 
Sekal jest offline  
Stary 23-10-2010, 15:58   #159
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozgromienie kultystów poszło szybko i sprawnie - głównie dzięki nieoczekiwanej pomocy królewskich rycerzy. Robert nie spodziewał się, że widziana na dziedzińcu drużyna zdoła dotrzeć do podziemi, toteż był mile zaskoczony, iż dzięki nim wzięli przeciwników w dwa ognie. Potem wystarczyło pomóc wyprowadzić ocalałe dziewczęta na zewnątrz i sprawa była zakończona.

Po powrocie do gospody najchętniej rzuciłby się na łóżko, ale Marie zarządziła imprezę. Robert był zdumiony, że dziewczyna - i inni również - mają jeszcze siłę na zabawę. Cóż... przywilej młodości. Z lubością wyciągnął się w przygotowanej przez sługi balii, potem przebrał się w czyste ubranie i zszedł do zatłoczonej jadalni i dołączył do wspólnego biesiadowania, tańców i toastów. Wkrótce miał już nieźle w czubie, toteż i humor mu dopisywał gdy na zmianę pląsał, pił i jadł.
Na zaproszenie Megary zaś ukłonił się zamaszyście i ujął dłoń czarodziejki.
- Dzisiejszy wieczór pełen jest przyjemności, a jedna prześciga drugą - błysnął zębami w uśmiechu.
Wino przyjemnie szumiało mu w głowie toteż nie przejmował się zbytnio swoim brakiem obycia w dworskich tańcach. Zapewne nie wypadało z Megarą wywijać takich hołubców jak z Marie, ale co tam! W końcu to nie bal u króla. Chwycił dziewczynę w pół, zawinął nią w powietrzu i ruszył w tan
, klucząc między innymi parami i zręcznie przenosząc Meg w inne miejsce, gdy zderzenie zdawało się nieuniknione. Nie pamiętał kiedy ostatnio bawił się tak dobrze... nie pamiętał nawet kiedy w ogóle tańczył i bawił się z przyjaciółmi!
Przyjaciele... czy mógł ich tak zwać? Części z pewnością nie. Część... może już niedługo... Ale obopólny szacunek to już było coś. Walka z pewnością ich zbliżała, choć Robert wolałby inne sposoby zadzierzgiwania więzi. Słowa Emrysa dźwięczały gdzieś na obrzeżach pamięci, jednak odsunął je od siebie stanowczo.
Dziś był czas na zabawę.

Gdy melodia się skończyła oddał Meg w ręce Wulfa i zaczął rozglądać się za następną ofiarą swego dobrego humoru.
I była tam - rumiana, czarnowłosa i z dużym... wszystkim.
- Pani Larisho, czy za te wspaniałe potrawy mogę wywdzięczyć się choć krótkim tańcem? - wyciągnął dłoń w stronę kucharki, uśmiechając się przyjaźnie i patrząc jej prosto w oczy. Przynajmniej nie musiał się schylać. Kobieta przerwała przytupywanie w miejscu, chwyciła drwala w objęcia i... Robert pierwszy raz doświadczył tańca z kobietą, która prowadziła go z taką wprawą. Która w ogóle prowadziła. Najwyraźniej Larisha była przyzwyczajona do dowodzenia nie tylko w kuchni. Biedny jej mąż i dziatwa!
- Uczta w pani wykonaniu była fantastyczna. Dawno nie jadłem tak doskonale przyrządzonego prosięcia. Przydałaby nam się w Elandone taka kucharka - nie ujmując niczego obecnemu patelmistrzowi, ale Peterowi lepiej wychodzą miody i nalewki niż pieczyste - zagadał, gdy w końcu zdołał złapać oddech.
- Elandone? Elandone... - Kobieta zastanawiała się chwilę nie tracąc rytmu. Hołubce, które wyczyniali z Robertem mimo jej gabarytów najwyraźniej nie zrobiły na niej wielkiego wrażenia. Ta kobieta musiała mieć kondycję pięciu koni - Jakoś mi się nie obiła o uszy taka nazwa.
Obróciła mężczyzną w miejscu, złapała go wpół i przechyliła do tyłu.
Robert zatchnął się gdy nagle odkrył, że jego ciało wygina się w dziwaczny łuk.
- Już nigdy nie będę tak robił z partnerką - sapnął drwal, gdy z powrotem znalazł się w pionie, po czym zaczął mętnie tłumaczyć kucharce gdzie znajduje się Elandone, zachwalając uroki okolicznej dziczy i dziczyzny.
- Ciekawe, ciekawe... - Larisha z przytupem ruszyła do przodu, a inne pary rozstępowały się przed nimi niczym morskie fale w czasie odpływu - I mówisz, że ten Peter nie wchodziłby mi w paradę? Nie lubię jak mi ktoś zagląda do garnków i marudzi. Dużą macie kuchnię? Ilu pomocników? I na ile osób mam gotować?
- Eee... po prawdzie to nigdy nie zaglądałem do kuchni, ale zamek duży, więc ona pewnikiem też. Na razie osób nie więcej jak tuzin, ale niedługo zjadą się robotnicy, najemnicy i inni potrzebni do oporządzenia zamczyska, to gąb do karmienia będzie w bród. Będziesz mogła sobie sama pomocników dobrać i kuchnię urządzić... - kusił Robert, mając nadzieję, że uderza we właściwe struny... albo garnki. - I pewnie bankiety też będą - dodał w desperacji. Gdy zaczął odpowiadać kucharce zdał sobie sprawę ile ludzi będą musieli wyżywić. Irma z Peterem na pewno nie podołają obowiązkom. Kucharka jest im niezbędna - zwłaszcza taka!
- I nikt się nie będzie mi do niczego w kuchni mieszał?
- My na pewno nie! - gorąco zapewnił Robert. Za małżeństwo nie mógł ręczyć, ale pewnie ulży im brak dodatkowego obowiązku... choć mogą się poczuć urażeni nagłą zmianą.
Larisha zerknęła w kierunku gdzie Bran tańczył z jedną z uratowanych dziewczyn:
- I ten rudowłosy przystojniak będzie tam także mieszkał? - Popatrzyła na Roberta i mrugnęła znacząco, a potem roześmiała się serdecznie. - Mam słabość do rudych. Mój pierwszy mąż był rudy. Ach jaki to był ogier w łóżku...
- Bran też pewno jurny... i kawaler - roześmiał się Robert. - I tak, będzie mieszkał, jak najbardziej. - "Wołami by go stamtąd pewnie nie wywlekli", dodał w myślach.
- No to zgoda! Macie kucharkę. Co do zapłaty się pewnie dogadamy... a... i zabieram swoich pomocników. Przynajmniej takich co będą mieli ochotę się przenieść.

Kulinarna mistrzyni, skoro ten temat został już zakończony, powróciła do wdzięcznych pląsów Robertem po niewielkim parkiecie, który jakoś w jej pobliżu robił się dziwnie pustawy. Lawirowała tak zręcznie, że po chwili znalazła się za plecami rudowłosego rycerza. Klepnęła go w ramię i huknęła prosto w ucho:
- Odbijany!
Robert z wdzięcznością przejął partnerkę Brana uśmiechając się pod nosem. "Ciekawe co powie Bran gdy dowie się, że przehandlowałem go za pieczone prosięta, pasztety z dziczyzny i szczupaki w galarecie..." Bo co do tego, że to osoba młodego rycerza zaważyła na decyzji Larishy drwal nie miał wątpliwości. Wyszczerzył zęby do nieco zaskoczonej tym dziewczyny i, zagadując o jej rodzinne strony, puścił się w tan.

Rycerz niemal natychmiast został przyciągnięty do obfitego biustu z siłą, jakiej nie powstydziłby się minotaur
. Podobnie jak Robert nie był przyzwyczajony do tego, by partnerka prowadziła. Jednak nic na to nie mógł poradzić, wszak nie wypadało siłować się z krewką niewiastą. Tym niemniej starał się przy każdej sposobności przejmować dowodzenie, choćby na chwilę.
- Miło mi Cię ponownie widzieć Larisho. Jeszcze raz wybacz takie obcesowe potraktowanie, ale na wojnie różnie bywa. I dziękuję za wyborne jedzenie. Jesteś prawdziwą artystką, jeśli idzie o przygotowywanie potraw. Całuję te Twoje pulchne rączęta. - Bran uniósł dłoń kobiety i cmoknął w wierzch jej dłoni. - Una bardzo ciepło się o Tobie wypowiadała. Znasz ją od dawna?
Spytał dla rozkręcenia miłej konwersacji.

Na pierwsze słowa rycerza matrona zaśmiała się pogodnie:
- Proszę, proszę odważny, przystojny i do tego jeszcze dworak. Jak bym się mogła gniewać że mnie taki galant zniewolił? - Widząc lekka panikę w oczach Brana zaśmiała się jeszcze głośniej. - Una słodka dzieweczka i taka śliczna ruda kruszynka. Jej siostra to była prawdziwa piękność. Mieszkały z rok na zamku po tym jak troll im chałupę zniszczył i rodziców ukatrupił - westchnęła - Niestety Reina wpadła w oko młodszemu panu, a potem zniknęła jak kamień w wodę...
Po tych słowach zawirowała ciągnąc rycerza za sobą.
- Una właśnie mnie prosiła bym pomógł jej odszukać Reinę, ale chyba się do tego źle zabraliśmy. Przeszukałem pokój Esmeraldy zamiast młodego barona. Słyszałaś może, gdzie zwykł urządzać schadzki. Na zamku Reiny nie ma może ... gdzieś ją ukrył?
- Ja mu tam do łóżka nie zaglądałam - Larisha prychnęła - mam lepsze zajęcia niż śledzenie napalonych byczków. Reina była dorosła, ładna, ale i głupia.
- Myślałem do tej pory, że Esmeralda zrobiła jej krzywdę podczas swych magicznych rytuałów, ale jeśli to młody deLaney ją uwiódł, to jest szansa, że żyje.
- Szansa zawsze istnieje choć dziewczyna przepadła sześć miesięcy temu jak kamień w wodę. - Popatrzyła z czułością na podskakujących niedaleko Une i Tima. - Dzieciom jednak nie powinno odbierać się nadziei.
Zakręciła się i przytupnęła do kolejnej figury. Jak na osobę jej postury poruszała się bardzo żwawo i nadal nie było po niej widać nawet odrobiny zmęczenia:
- Teraz jednak nie czas na smutki. Mam w ramionach przystojnego młodzika. Muzykanci grają znośnie i dostałam ciekawą propozycję. Radujmy się!
Nowa świecka tradycja nakazywała jednak zmienić partnerkę. Co było tym bardziej po myśli Brana, że już cokolwiek czuł się wymięty tańcem z Larishą. Gdy więc tylko koło nich zawirowała tańcząca z jakimś niewysokim rycerzem Elena Sołtysówna Bran radośnie zakrzyknął:
- Odbijany!
Po czym porwał dziewczynę do tańca. Kątem oka zauważył jak Larisha uniosła ustępującego jej sporo wzrostem rycerzyka w górę i porwała w tan. Uśmiechnął się do Eleny:
- Obiecałem Twemu ojcu, że Cię uratuję. Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa. Nazywam się Bran z Lon Hern.
Przedstawił się cokolwiek niezgodnie z etykietą. Bowiem bez należytego ukłonu, o co jednak trudno było w tańcu, by nie uderzyć dziewczęcia głową w czoło.

Dziewczyna w pierwszej chwili nieco zaskoczona nieoczekiwaną zmianą partnera, po słowach rycerza spuściła nieśmiało oczęta i szepnęła:
- Dziękuję po stokroć. Jesteś więc moim wybawcą... - zmarszczyła złociste brwi - Lon Hern? Nigdy nie słyszałam o takim zamku.
- Cóż ... Lon Hern oznacza w potocznej mowie tyle, co "Lwie Siedlisko". A miejsce owo znajduje się w Cormyrze. Daleko stąd. Moje zadanie nie dobiegło jednak końca, gdyż obiecałem Twemu ojcu, że mu Ciebie zwrócę. Proszę Cię zatem, byś zechciała skorzystać z mej gościny przez kilka dni, nim nie podejmę powrotnej podróży do Elandone skąd przybyłem. Zatrzymałem się w tej właśnie gospodzie i uczynisz mi zaszczyt, jeśli skorzystasz z pokoju, jaki Tu dla Ciebie wynajmę.

Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. Potem skromnie spuściła rzęsy:
- Dziękuję bardzo, ale czy to uchodzi? No i co powie na to twoja żona Panie, że się zajmujesz obcą dziewczyną?
- Oczywiście, że tak. Wprawdzie deLaneyowie zostali pokonani, ale jeden uciekł. Jeśli mam nadal Cię chronić Eleno muszę być w Twoim pobliżu. Wszak nie będziemy dzielić jednego pokoju. Tym bardziej, że jestem stanu wolnego i w żadnym razie nie chciałbym narazić Twej reputacji.
Różane usta Eleny rozciągnęły się w uśmiechu ujawniając w policzkach dwa urocze dołeczki. Skinęła głową wdzięcznie odrzucając do tyłu gęste złociste loki. Całkiem przypadkiem jej jędrna i kształtna, choć nie tak dorodna jak Megary pierś, otarła się przy tym ruchu o ramię rycerza:
- W takim razie chętnie skorzystam z tej hojnej propozycji i bardzo dziękuję za pomoc Panie.
- Będę zaszczycony. - odparł rycerz spoglądając głęboko w oczy dziewczynie i oddając się już bez słów tańcowi.


W końcu, by zażyć odpoczynku po nieco forsownej zabawie usiadł za stołem obok Roberta i sięgnął po pieczonego kapłona.
- Jutro. jak dobrze pójdzie. Zostaniesz szlachcicem. Będziesz mógł z tym żyć Robercie? To nie takie złe. Kłaniają Ci się, czapkują i w ogóle. - zagadnął uśmiechając się.
- Nie będę miał wyjścia, nieprawdaż? - mruknął Robert między jednym łykiem wina a drugim. - Ale afiszować się z tym nie mam zamiaru, ani ludzi do szacunku batem gonić. Jak sobie zasłużę to i mi się kłaniać będą, a jeśli nie - nie zbiednieję od tego.
- Ale będziesz miał w Damarze coś swojego. Część, ale zawsze. Będziesz mógł sprowadzić córkę. Ja w Cormyrze zostawiłem matkę i siostrę. Jak już się uspokoi chciałbym, aby tu przyjechały. Teraz mieszkają u stryja, ale cudzy chleb jest zawsze ciężki.
- Koło Marsember tez nie było mi źle. Duża posiadłość, własny interes... - wzruszył ramionami Robert. - Nie dla własnego kąta przyjąłem spadek. Ale to prawda, chcę sprowadzić Polę do Elandone. Martwią mnie pogróżki Emrysa; wyraźnie się na nas zawziął, a pachołki i drwale w Ronwyn nie będą mieli szans z jego sługami. Tu będzie bezpieczniejsza, zwłaszcza gdy odzyskaliśmy już klejnot.
- Możemy spróbować jutro uzyskać u króla zbrojne wsparcie. Nie załatwiliśmy też sprawy młodego barona DeLaneya. Jakoś nie ufam temu klejnotowi. Przyzwyczaiłem się polegać na mieczu, ale schodzimy na poważne sprawy, a przecież powinniśmy zadbać, by nasza własność nie uległa rozdrobnieniu. Gdyby tak połączyć udziały przez ożenek? Dał byś córce dwie części zamiast jednej.
- stwierdził dolewając wina Robertowi i sobie. - Choć zdaje mi się, że nie pierwszy wpadłem na ten koncept. - stwierdził rzucając spojrzenie ku Megarze i ku Wulfowi.
Robert omal nie upuścił kubka słysząc tak bezpośrednią propozycję. Co prawda nie miał aż tak nowomodnych poglądów by pozwolić córce samej wybrać sobie męża... no, przynajmniej nie do końca samej; niemniej jednak butny rycerzyk znajdował się gdzieś pod koniec listy potencjalnych kandydatów. Pod sam daleeeki koniec. Zresztą drwal nie miał złudzeń, iż Bran chętnie położyłby łapy na majątku młodej żonki i to jemu właśnie sprezentowałby kawałek zamku. Niespecjalnie mu się to podobało, choć sama idea połączenia nie była zła. Omiótł spojrzeniem pozostałe pary - gdyby się szybko uwinęły mógłby wydać Polę za Wulfowego lub Altowego syna...
- Najpierw musimy doprowadzić Enaldone do porządku i obronić przed zakusami deLaneya. A potem będziemy mnożyć i dzielić - rzekł wymijająco, po czym uniósł kubek. - Za zamek i naszego opiekuńczego ducha!


 
Sayane jest offline  
Stary 24-10-2010, 21:52   #160
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Zabawa w Gospodzie „Pod Czarnym kamieniem” trwała prawie do świtu. Wino, piwo, okowita i inne trunki mniej lub bardziej szlachetne płynęły strumieniami, a zachwycony gospodarz tylko donosił kolejne dzbanki i pokrzykiwał na dwie szynkareczki, którym i tak wysokie napiwki dodawały skrzydeł. Doskonałe, słynne na całe Walls potrawy Larishy, szybko znikały w pełnych zachwytu ustach. Wszyscy tańczyli, śpiewali lub wybijali takt do muzyki, opowiadali bardziej sprośne lub mniej dowcipy, historie o walecznych czynach swoich, przodków, ogólnie znanych bohaterów, snute z dawien dawna, zasłyszane od napotkanych wędrowców lub po prostu wyssane z palca. Ogólnie zabawa była głośna, przednia i na pewno długo pozostanie w pamięci uczestników.
W końcu jednak wszystko ucichło. Trzyosobowa muzyczna trupa, która zaangażowała na ten wieczór Mysz, nie wylewała za kołnierz. Zasnęli pod stołem oparci o swoje instrumenty, podobnie jak ta część gości, która wcześniej nie rozeszła się do swoich pokoi lub domów, bo na darmową biesiadę załapało się także sporo mieszkańców miasta.

Spadkobiercom nie dane jednak było zaznać długiego odpoczynku. Skoro świt do gospody wkroczył sekretarz królewski Onufry Korhonen, jak przedstawił się wszystkim kiedy już zwlekli się z łóżek i stawili w pokoju, który gospodarz udostępnił im do prywatnej rozmowy. Starzec niezbyt wysokiego wzrostu tuszą jednakże doskonale nadrabiający braki w wysokości, zdecydowany, pewny siebie i wyraźnie przejęty powagą reprezentowanego urzędu.


No początek skrupulatnie sprawdził dokumenty które mu przedstawili. Wysłuchał, wypytał o szczegóły i okoliczności uzyskania spadku. Zadał także wiele pytań o ich poprzednie życie i pochodzenie, politycznie udając że nie zauważył uników stosowanych przez niektóre osoby. Potem wytłumaczył ceremoniał audiencji królewskiej, zawile opisując co należy robić, czego nie należy oraz co zdecydowanie nie wypada. Gdzie stać, jak się kłaniać, jak chodzić, co mówić, kiedy mówić... Już w połowie tej wypowiedzi Robert i Alto spocili się ze strachu stwierdzając, że chyba się nie odważą stawić przed królewskim obliczem, a Mysz zaczęła ostentacyjnie ziewać i ostatecznie pewnie by zasnęła gdyby łotrzyk od czasu do czasu nie trącał jej łokciem. W końcu sekretarz skończył zapowiadając że audiencja wyznaczona została na godzinę dwunastą, a po niej odbędzie się na zamku uczta, na którą oczywiście zostali zaproszeni.
Pozostało im więc kilka godzin na wypoczynek i ewentualne przygotowania na pierwsze oficjalne spotkanie z damarskim monarchą.

O wyznaczonej godzinie stawili się wszyscy w holu reprezentacyjnej sali siedziby barona DeLaneya. Sekretarz już na nich czekał. Obrzucił uważnym spojrzeniem i najwyraźniej uspokojony eleganckimi strojami i zdecydowanie lepszym od porannego wyglądem zacmokał i powiedział:
- Mistrz ceremoniału będzie was wywoływał po nazwisku. Wchodzicie po jego usłyszeniu. Podchodzicie do króla na nie bliżej niż dziesięć kroków, kłaniacie się i czekacie. Stanę w miejscu, którego nie powinniście przekroczyć – Powiedział na koniec mniej oficjalnym tonem, chyba dostrzegając niepewność niektórych. Potem pospiesznie wszedł do sali i zniknął im z oczu:
- Megara Ravenrock – Pewny donośny głos z sali wywołał czarodziejkę jako pierwszą. Po niej zostali wezwani i pozostali spadkobiercy.

Sala została wyraźnie odświętnie udekorowana. Ze sporym zdziwieniem dostrzegli wiszące na ścianach obok oczywiście damarskiego, sztandary Cormyru, Anm, bitewną chorągiew z symbolem Tempusa, a Bran z prawdziwym wzruszeniem dostrzegł na jednej z chorągwi herb Lon Hern. Większość jednak powierzchni ozdobiona była godłem Elandone: Podkową z krzyżem, a nad nimi kruk z pierścieniem w dziobie. Od drzwi do ustawionego po drugiej stronie sali na trzystopniowym podwyższeniu i przyozdobionego królewskimi insygniami fotela z wysokim oparciem, pełniącego funkcje tronu biegł miękki purpurowy dywan. Sala wypełniona była głównie mężczyznami, ubranymi w eleganckie stroje lub wypolerowane zbroje. Było ich kilkudziesięciu. Jak się okazało później, nad ranem powróciły z rozpoznania królewskie wojska i każdy kto miał przywilej uczestniczenia w uroczystości, chciał zobaczyć ludzi, którzy pod ich nieobecność uratowali życie króla. Wszystko to oprawione było kolorowym blaskiem słońca, przechodzącego przez ogromne, witrażowe okna i rozlewającego się na widzów i uczestników ceremonii.
Najwyraźniej ktoś zadał sobie wiele trudu by uroczystość zaprzysiężenia nowych władców Elandone miała jak najbardziej uroczystą oprawę i nawet przyroda chciała do tego dołożyć swoją własną cząstkę.
Król Damary siedział na prowizorycznym tronie z powagą i dostojeństwem na twarzy. Wydawał się dziś dużo młodszy, niż wczoraj w podziemiach leżący na ofiarnym łożu.


Gdy wszyscy wywołani spadkobiercy zjawili się przed jego obliczem, wstał i wziął d dłoń miecz podany mu przez mistrza ceremoniału. Zgodnie z tym co zostało ustalone na porannym spotkaniu z sekretarzem, każdy ze spadkobierców miał kolejno podchodzić przed oblicze króla, a potem przyklęknąć na pierwszym stopniu i złożyć przysięgę wierności swemu nowemu władcy. Dla uniknięcia nieporozumień sekretarz zdecydował, że kolejność tę najlepiej ustalić w losowaniu, które przeprowadził także rano. Dlatego to Megara jako pierwsza podeszła przed królewskie oblicze, uklękła i nieco drżącym głosem wypowiedziała formułę przysięgi:
- Ja Megara Ravenrock obiecuję i przysięgam królowi Damary Garethowi zwanemu Smocza Zguba, a także jego przyszłym potomkom, być wierną poddaną i wszelkim szkodom przeciw niemu i krajowi według własnych możliwości zapobiegać. Radą i pomocą służyć. Tajemnic powierzonych strzec i dochować nawet pod groźbą śmierci. A dobro kraju, jego dobrobyt i bezpieczeństwo granic ponad własne życie i interes osobisty przedkładać.
Król uniósł miecz i jego końcem dotknął najpierw prawego potem lewego ramienia czarodziejki:
- Ja Gareth, z łaski Ilmatera król Damary, nadaję Megarze Ravenrock i wszystkim jej potomkom tytuł Lady Kintal, pani na ziemiach Elandone.
Oddał miecz mistrzowi ceremoni, Pochylił się i pomógł wstać magini. Wziął z rąk stojącego z drugiej strony sekretarza zwój opatrzony królewską pieczęcią i podał kobiecie:
- Witaj w Damarze lady Kintal.

Po czarodziejce kolejno Robert, Wulf, Alto, Bran, a na końcu i Marie wypowiedzieli słowa przysięgi i otrzymali dokumenty potwierdzające ich nadania. Gdy król wręczał glejt bardce w koło rozległy się głośne wiwaty i brawa. Władca usiadł i uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia. Najwyraźniej także był zadowolony z zakończenia oficjalnej części ceremonii. W końcu uniósł dłoń i gwar powoli ucichł:
- Nikt bardziej niż ja nie cieszy się z nowych rządów w Elandone. Zwłaszcza że jego władcy przybyli do Walls w najbardziej odpowiednim momencie. Gdyby nie wy – zwrócił się bezpośrednio do spadkobierców – moja dusza prawdopodobnie na wieki zostałaby uwięziona w okowach magii, a ciałem dysponował jakiś uzurpator. Uratowaliście coś cenniejszego niż królewskie życie, dlatego jestem wam za to niezwykle wdzięczny i chciałbym choć w niewielkim stopniu odwdzięczyć się za ten czyn. Niech każdy z was wypowie swoją prośbę, a zostanie ona jak najszybciej spełniona.

Nowi lordowie Kintal popatrzyli po sobie nieco zaskoczeni i uradowani jednocześnie słowami króla. Przez chwilę wyraźnie wahali się kto ma przemówić jako pierwszy w końcu wystąpił kapłam Tempusa:
- Potrzebujemy w Elandone ludzi, Wasza Królewska Mość - uśmiechnął się. - Tych, którzy znają się na zarządzaniu włościami, skarbcem czy szkoleniu innych, zbrojnych zwłaszcza. Zaczynamy od zera, a potrzebujemy doświadczonych, którzy pokażą nam i innym jak zacząć. A także takich, którzy nauczyliby nas tutejszego języka, zarówno w mowie jak i piśmie. Okres ich służby u nas oczywiście zależny byłby tylko od ciebie, panie.
Władca skinął głową i kazał sekretarzowi zająć się tą sprawą. Jako kolejny głos zabrał Bran:
- Potrzebujemy też zbrojnych, zwłaszcza do obrony ziem ze strony hobgoblinów, które się tam panoszą. Gdybyś panie zechciał wspomóc nas wojskiem dla rozprawienia się z tym plugastwem bylibyśmy bardzo wdzięczni. Poza tym Panie jest nas do władania ziemia Elandone siedmioro. Na razie pracy jest wiele, ale z czasem może każdy będzie chciał założyć własny zamek i zamieszkać osobno... chciałbym prosić o zgodę na rozszerzanie naszych granic w kierunku wschodnim. Wiem że obecnie ziemie te nie mają żadnego lorda... - rycerz zawahał się – może się zgodzisz byśmy je zagospodarowali?
- Oddział do walki z hobgoblinami oczywiście wam przydzielę. Co do zajmowania ziem...
- Uśmiechnął się nieznacznie – jak na razie w Damarii znacznie więcej jest ziem leżących odłogiem niż ludzi zdolnych je użytkować. Jeśli zdołacie poszerzyć obszary pół, rozwiniecie rolnictwo, zbudujecie nowe miasta, czy otworzycie szlaki handlowe ja tylko temu przyklasnę.

- Wasza Królewska Mość
– łotrzyk skłonił się sztywno wypowiadając jako kolejny swoją prośbę – Ja poproszę o łaskę dla naszego skrawka ziemi i ludzi którzy będą się chcieli na nim osiedlić. O okres wolnizny od świadczeń i podatków do królewskiej kasy dla Elandone i włości podległych zamkowi. Dla ludzi którzy zechcą założyć warsztaty, wsie, młyny na naszych ziemiach. Pieniądze te pozwoliły znów odbudować Elandone i uróść mu w siłę.
Przemowę przygotowywał sobie przez ostatnią godzinę, mamroczą pod nosem a i tak nie powiedział nawet połowy tego co chciał. Mówca z niego był świetny… Dobrze przynajmniej że nie jąkał się za bardzo
- Na dziesięć lat o wolniznę proszę – dodał tylko jeszcze i skłonił się znowu.
Gareth ruchem dłoni przeszkodził w zabraniu głosu sekretarzowi królewskiemu, który słysząc słowa łotrzyka wyraźnie się zdenerwował.
- Wszyscy nowi osadnicy otrzymują w Damarii automatyczne zwolnienie ze składania danin na lat pięć – powiedział władca – Skoro do tej pory i tak nie mieliśmy z Elandone żadnych zysków, gdyby ktoś nie zajął się tą ziemią nic by się nie zmieniło. Zgadzam się na zwolnienie od podatków i innych zobowiązań finansowych na okres lat dziesięciu jednakże pozostawię sobie przywilej wezwania was na pomoc jeden raz w ciągu roku.

Następny przemówił Robert widząc że kobiety ociągają się ze swymi prośbami. Skłonił się, odchrząknął próbując wydusić głos ze ściśniętego tremą gardła i rzekł:
- Ponieważ moi poprzednicy poprosili już o to, co w Elandone jest nam niezbędne, zmuszony jestem prosić o coś dla siebie... - zawahał się, po czym kontynuował. - W rodzinnym kraju zostawiłem córkę, którą chciałbym sprowadzić do siebie. DeLaney odgrażał się zemstą, a w Eladone dziewczyna będzie bezpieczniejsza niż w swoim domostwie. Nie mam jednak zaufanych ludzi, których mógłbym po nią posłać, a pod opiekę najemnych jej nie dam. Chciałbym więc prosić o kilku zaufanych rycerzy, którzy by mogli mą córę bezpiecznie dowieźć do naszego zamku.

- Każde nowe dziecko jest radością i źródłem przyszłej potęgi naszego kraju
– król uśmiechnął się i zwrócił do sekretarza – Panie Onufry dowiedz się jak najszybciej i najbezpieczniej sprowadzić dziecię pana Valstroma do naszego kraju.

- Jestem maginią żywiołu ziemi, ale moje możliwości i wiedza są ograniczone.
- Jako przedostatnia przemówiła Megara. - Chciałabym prosić o swobodny dostęp do waszych magów, panie, aby w razie potrzeby czerpać od nich wiedzę i zakupywać trudne do znalezienia magiczne komponenty. A także o dostęp do ksiąg oraz sposób na komunikację z Damarą, albo chociaż jej stolicą, szybszą i pewniejszą od posłańców, jeśli taka możliwość istnieje.
Dygnęła, pochylając głowę i czerwieniąc się na całej twarzy.
- Nad komunikacją pomyślimy. Dostęp do ksiąg z królewskiej biblioteki masz Pani oczywiście nieograniczony. Obawiam się jednak, że na magów wpływ mam niewielki. W Damarze inaczej niż w Cormyrze nie mamy magów na stałym etacie. Współpracują oni ze mną tylko kiedy i na jakich warunkach zechcą i do niczego nie mogę ich zmusić, a wiadomo jak czasami zazdrośnie strzegą swoich tajemnic.
- Rozumiem
- Megara skinęła głową - w takim razie sama w razie potrzeby poproszę ich o pomoc.
- Może więc zechcesz poprosić o coś innego? Słyszałem że to dzięki Twojej mocy Pani udało nam się schwytać wszystkich kultystów. To kolejny powód do okazania wdzięczności.
- Nie, Wasza Królewska Mość. Chyba, że...
- przełknęła ślinę. - Do wykonania wielu magicznych czynności potrzebny jest złoty pył, a obecnie mogę jedynie niszczyć monety, by go osiągnąć. Może jest w Damarze trochę tego kruszcu, który moglibyśmy na coś wymienić? W zamian mogłabym pomyśleć nad systemem komunikacji magicznej, dzięki któremu wieści mogłyby być przekazywane natychmiast.
- Dostaniesz pani złotego pyłu w ilości równej Twojej wadze
– Król uśmiechnął się i jakby mimochodem zawiesił wzrok trochę dłużej na wydatnym torsie czarodziejki.

Marie odezwała się jako ostatnia. Ujęła rąbki sukni i skłoniła się głęboko przed królem. Trwała w tej pozie z wdzięcznie spuszczonymi oczami.
- Wasza najjaśniejsza mość - zaczęła swym dźwięcznym głosikiem. - Mogłabym prosić o coś dla Elandone ale moi towarzysze już to uczynili. Poproszę więc o coś dla siebie w szczególności. Jestem, miłościwy panie, estetką i miłośniczką piękna. Jeśli nie życzę sobie zbyt wiele i miałbyś ochotę zaspokoić próżność swojej poddanej, to proszę cię uniżenie o ogiera, najzacniejszego jaki zamieszkuje królewskie stajnie. Konia mocnego, o szlachetnej krwi, który mógłby dać początek hodowli na naszych ziemiach.
Gareth uśmiechnął się słysząc słowa dziewczyny. Pokręcił głową i powiedział:
- Oddam Ci mojego ulubionego ogiera. Nie wiem czy wszyscy uznali by go za najznaczniejszego. Dla mnie jednak właśnie taki jest. Piękny, silny, wytrzymały i płodny – Mysz miała wrażenie, że przy ostatnim słowie władca Damary mrugnął do niej.
- Skoro chcesz hodować konie na tych ziemiach wybierz się do Vaasy do tamtejszych koczowników. Mają idealne konie na nasze tereny. Silne i szybkie jednocześnie, wytrzymałe na trudny i niską temperaturę. Nie chce sprzedawać tych najlepszych co oczywiste, ale można ich do tego czasem przekonać czynem bohaterskim, ciekawą historią lub wygraną w zawodach które urządzają. To tak właśnie zdobyłem Parsifala. Teraz jest Twój lady Marie.
Po tych słowach król zawahał się, potem jednak kontynuował:
- Lady Shannon, nie musiałaś składać przysięgi, bo przecież od wieków Twoja rodzina należy do najwierniejszych sług królestwa Damary. Jednak pani także należy się życzenie.
Słowa władcy rzucone w przestrzeń wywołały pewną konsternację wśród zgromadzonych na sali osób. Ciche szepty uciął niczym nóż niespodziewany głos:
"Miłościwy Panie, moje serce pragnie znać losy i miejsce spoczynku narzeczonego, Madoca ap Gruffydd, z którym niegodziwy Emryss rozłączył mnie prawie sto sześćdziesiąt sześć lat temu."
Gareth skinął głową:
- Moi urzędnicy przeszukają wszystkie archiwa i dostępne księgi. Spróbujemy dowiedzieć się czegoś konkretnego.

Potem król wstał zaklaskał w dłonie:
- Teraz zacznijmy ucztę – powiedział, zsunął koronę z czoła i wcisnął ją w dłoń mistrza ceremonii. Zszedł z podwyższenia podchodząc do spadkobierców.
Po słowach króla niczym z podziemi zjawili się liczni słudzy zwijając dywan, demontując podwyższenie, a potem rozstawiając stoły, na nich zaś jadło. Nowi lordowie i lady Kintal zaproszeni zostali oczywiście do stołu królewskiego. Siedzieli przy nim także Lothar d'Anglay, dowódca straży przybocznej króla oraz Kenneth ap Gruffyd, wszystkie pięć niedoszłych ofiar kultystów oraz kilku znaczących rycerzy króla.

***

Przysięgi zostały złożone, życzenia wypowiedziane. Zgodnie z królewską obietnicą do Myszy przyprowadzono czarnego ogiera z długą czarną grzywą i ogonem, o iście ognistym temperamencie. Na powitanie ugryzł w pośladek stajennego, który niebacznie odwrócił się do niego tyłem i wywalił sporą dziurę w niezbyt solidnym boksie stajni.
Megara obdarowana została kilkoma sporymi workami złotego pyłu. Królewską tajemnica pozostało w jaki sposób zgromadzono go tak szybko i jak udało się należycie ocenić wagę towaru, która rzeczywiście idealnie odpowiadała wadze czarodziejki.
Robert poproszony został o udzielenie dokładnych informacji potrzebnych do sprowadzenia Poli do Elandone, a także o list na podstawie którego królewscy wysłańcy mogliby uzyskać od rodziny drwala zgodę na zabranie dziewczynki.
Onufry Korhonen osobiście wręczył Alto glejt królewski zapewniający zwolnienie od wszelkich datków na rzecz korony na okres całych lat dziesięciu, a przed Branem zjawił się oddział pięćdziesięciu zbrojnych gotowych do walki z Hobgoblinami. Wszyscy zgłosili się do tego zadania na ochotnika.
Najbardziej problematyczne, zwłaszcza w zakresie znalezienia odpowiednich specjalistów okazało się życzenie Wulfa. Sekretarz królewski zapewnił jednak że gdy tylko odpowiedni ludzie zostaną wybrani przybędą do Elandone wraz z kolejnym oddziałem wojska.

Skoro wszystko zostało załatwione spadkobiercy mogli wyruszyć w drogę powrotną. Grupa która wyruszała z Walls do Elandone była naprawdę spora. Ze względu na spory dobytek Larishy i pięciu pomocników których zabierała ze sobą, zdecydowali się zakup wozu. Jechała z nimi także Una. Losu jej siostry nie udało się ustalić, ale dziewczynka nie traciła nadziei, że Branowi uda się ją odszukać jak jej obiecał. Z całą pewnością nie było jej ani w zamku DeLaneyów ani w mieście, które bardzo dokładnie przeszukano. Nie było w nim także młodego barona. Najwyraźniej musiał je upuścić kiedy tylko rycerze królewscy uwolnieni zostali z więzienia. Może nawet jeszcze wcześniej, bo tropiciele nie odnaleźli na drogach żadnych śladów. Oczywiście mógł także przemieścić się za pomocą teleportera. W takim przypadku odkrycie miejsca jego pobytu będzie wyjątkowo trudne.
Kolejną osoba która ruszała w stronę Elandone był Kenneth ap Gruffyd. Jego dom znajdował się na drodze ich powrotu, a on sam od czasu wystąpienia Shannon najwyraźniej próbował w jakiś sposób zbliżyć się do Alto i z nim porozmawiać na osobności.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 24-10-2010 o 22:21.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172