Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-10-2010, 22:19   #141
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Musiał przyznać, że nieźle im szło. Dużo szybciej niż miałby się biedzić nad tym sam, bo ukrytych niespodzianek w korytarzach było naprawdę sporo. Krewniak Meg namęczył się ostro. Szczególnie mechanizm ostatniej pułapki do jakiej się zabrali był wredny. Żadnego dojścia z zewnątrz, tak by zorientować się w ogóle jak działa. Ale bezcielesna Shannon zerknęła przez ścianę i opisała dokładnie co widzi. Powstrzymywał wesoły uśmiech gdy mówiła o takich kółkach z zębami, linkach i innych dziwnych dla niej rzeczach, ale dzięki temu zlokalizował wreszcie dojście do zapadki i spustu, po czym zabrał się za rozbrajanie.
- Dobry byłby z ciebie pomocnik włamywacza, Shannon. Nie chciałabyś się przyjąć do terminu? – uśmiechnął się do niej, widząc że jej też sprawia radość myszkowanie po ciemnych korytarzach.
Zaśmiała się dźwięcznie nie kryjąc zadowolenia.- A wiesz, że już nad tym myślałam? Ciekawa jestem, co mój kochany ojciec powiedziałby na to. Zawsze cierpliwie znosił wszelkie moje wybryki. Jest tylko jedna rzecz... myszkowanie rzeczywiście jest ciekawe, ale... - zawahała się nie chcąc go urazić - zabieranie należących do kogoś rzeczy... Myślę, że mniej by mi się podobało - dokończyła cichutko.
- Bo jest kradzieżą. – uśmiechnął się krzywo. - Widzisz ja nie mam tego dylematu. No, ale ja jestem złodziejem i… złym człowiekiem. Dla mnie to jest zapłata za moją pracę i umiejętności, za krew tutaj przelaną. Opuścimy to miejsce za chwilę i pewnie nikt z nas tutaj nie wróci. Jego budowniczy nie żyje od wieków, a jednak zostawił po sobie coś, co nam może się przydać. Jemu już nie. Dla mnie, to jest właśnie takie proste.
Mocował się dalej z cholerną wąską szczeliną w płycie. Nie mógł dobrze złapać zębatki i zablokować ostatniego ustrojstwa.
- Widzisz, tak uważam teraz. Bo wcześniej często było tak, że nie myślałem o tym wcale. Jak nie ukradłem dziś, jutro przymierałem z głodu. Następnego dnia już siły człowieka opuszczają, dygotałem tak, że zrobiłbym wszystko byle napełnić brzuch. Byłaś kiedyś głodna tak, że myśl o kawałku chleba przesłaniała wszystko inne?
Nie musiała się nawet zastanawiać długo nad odpowiedzią. Cisnęła się na usta sama, wraz z przepraszającym tonem jakby opływająca od zawsze w dostatki Lady chciała powiedzieć, że daleka jest od osądów.- Nie. Nie byłam. Na naszych ziemiach nikt nie musiał przymierać głodem. Alto ja rozumiem, jak mniemam, że to dawna potrzeba i może po trosze już nawyk. I cieszę się, że teraz - celowo nie poddała ich przyszłości w wątpliwość - będziesz mógł się tym zajmować tylko dla przyjemności.
Stęknął cicho półleżąc w niewygodnej pozycji z ręką włożoną głęboko w szczelinę w ścianie, tuż przy podłodze. Wreszcie zazgrzytało i Alto zadowolony usiadł na zakurzonej, kamiennej posadzce. Spojrzał na Białą Damę poważnie i milczał chwilę. Niepotrzebnie mówił ostatnie słowa, nie chciał jej wprowadzać w zakłopotanie. Jednak prawda była taka.
- Shannon, ja jestem, kim jestem. Tytuł Lorda Kintal tego nie zmieni. Wystrojony w ciemnozielony dublet i kłaniający się królowi w pas – wspomniał wspólne zakupy – dalej będę Alto Paperbackiem. Z dobrodziejstwem inwentarza.
Obdarzyła go miękkim spojrzeniem i ciepłym uśmiechem. Spoglądała mu w twarz żałując, że nie może czuć przyspieszonego bicia własnego serca. Nie wiedziała jak mu powiedzieć ani jak pokazać, że przecież wcale nie musiał się zmieniać. - Kiedyś dzieliłoby nas mnóstwo rzeczy. Będąc we własnej skórze nigdy bym cię nawet nie poznała Alto Paperbacku. Cieszę się, że tak się nie stało. Naprawdę się cieszę. W dublecie czy nie... myślę, że warto było czekać.
- Też się cieszę, Shannon. – uśmiechnął się swobodnie i puścił do niej oczko. – Wiem, że nie jest ci łatwo… no wiesz, poza Elandone. Parę razy zalazłem ci za skórę, wiem o tym. Ale myślę że nie jest tak najgorzej, prawda? Wytrzymujemy ze sobą mimo próby włamu do pokoju, zwidki, kości w spelunie… Mimo tego, że jesteśmy w końcu z innych światów.
Wstał wreszcie i dał znać że droga wolna do kolejnej kwadratowej komnaty. Ehh... Zerknął na Marie, która zniecierpliwiona pognała do ostatniej łamigłówki i zaczęła z wystającym z buzi figlarnie językiem przestawiać segmenty układanki.

***

Oglądnął ciekawie znaleziska w kamiennych skrytkach. Raj dla czarodziejki: kostur, płaszcz, rękawiczki, zwoje i różdżki. I księga. Dziedzictwo warte królów. Widząc że Wulf pakuje wszystko do wora, jak rasowy rabuś – zdjął z półki lekką i precyzyjnie rzeźbioną kuszę oraz mały kołczan z bełtami. Wrzucił wszystko do plecaka z myślą nie tyle, że może się kiedyś przydać, ale że może trzeba w wolnej chwili nauczyć się wreszcie z czegoś takiego strzelać.
Pora była ruszać, a bardki nie było nigdzie widać. Uśmiechnął się pod nosem i nie zastanawiał się wiele gdzie jej należy szukać. Kamuszki miały nawet większą moc nad nią niż nad łotrzykiem. Niewiele większą, ale większą.
Zdjął ją z ramienia i postawił w końcu z boku przed samym portalem, poprawił broń i ekwipunek po czym skoczył przed siebie, zamykając oczy. Hucząca spirala kolorów i dźwięków wydarła mu powietrze z płuc, cholera nigdy się nie przyzwyczai. Potrząsnął głową i zatoczył się lekko. W międzyczasie Wulf już zaczynał masakrę. Jeden ze strażników przy teleporcie z rozwaloną czaszką, drugi bardziej zaradny i głośny rozpłaszczony tylko na ścianie. Gębę co prawda zdążył otworzyć, ale Wulf już się brał za czterech następnych wybiegających z dwóch korytarzy. Kolejna dwójka wyłoniła się za ich plecami. Niedobrze. Skryte podejście poszło się walić w mgnieniu oka, a jeśli nie opanują tego chaosu zaraz będą mieć wszystkich pieprzonych kultystów na głowie. Marie dorwała jednego w czarnym habicie, choć jeszcze moment i pobiegnie do niego i zacznie przepraszać ze łzami w oczach.
Alto błyskawicznie dobył noża z tejsaka przy pasie na plecach i rzucił się za drugim habitem, który zaczął uciekać w głąb korytarza. Wyminął Wulfa wymachującego nadziakiem w nierównej walce. Dotarł do wlotu naturalnego, pogrążonego w półmroku tunelu, po czym zamachnął się krótko i cisnął broń w kierunku uciekającego. Ostrze zafurkotało w powietrzu i wbiło się w kark mężczyzny. Fartowny rzut, daleki, ruchomy cel. Alto z satysfakcją zaklął pod nosem, po czym podbiegł ostrożnie patrząc pod nogi. Przy okazji rąbnął w łeb głowicą swojego miecza faceta ustrzelonego w nóżkę przez Marie. Jeśli była jakakolwiek szansa na to, że reszta panów w kolczugach i habitach w dalszej części jaskiń nie usłyszała tego rejwachu to należało szybko wyeliminować nabierającego właśnie powietrza do wrzasku rannego kultystę. Jego cel nie wydał z siebie żadnego dźwięku na szczęście. Rabanu narobili, ale nadzieja na ciche podejście umiera zawsze ostatnia.
Przeszedł ostrożnie dłuższy odcinek naturalnego tunelu i zatrzymał się przed załomem. Odgłosy walki zza jego pleców toczonej przez kompanów powoli ucichały. Gestem pokazał Shannon wskazując na swoje oczy, a następnie na zakręt by zerknęła co się tam znajduje. Sam wytężył słuch i czekał.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 08-10-2010 o 22:25.
Harard jest offline  
Stary 09-10-2010, 17:00   #142
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Przemierzając korytarze Shannon rozmyślała nad tym, co jej powiedział. Choć czasy o jakich opowiadał odchodziły już, jak miała nadzieję, w zapomnienie, było jej przykro, że życie dotykało go wcześniej w podobny sposób. Gorzkie słowa były nad wyraz prawdziwe. To pozwoliło jej po raz pierwszy spojrzeć na całą sprawę ze Spadkobiercami inaczej. Już wcześniej rozmawiali o domu i wszystkim tym, co oznaczał. Wtedy jednak nie przyszło jej do głowy, że dzięki Elandone życie niektórych z tej szóstki mogło się znacząco poprawić. Nagle zapragnęła ich przygarnąć. Jak koszyk kociaków odnaleziony w stodole. Absurdalna chęć, bo przecież niewielki miała wpływ na to, co się z nimi stanie. Nie mówiąc już, że im do kociąt było zdecydowanie daleko. Nawet Myszy, której małą, zadziorną postawę najłatwiej szło przyrównać do domowego zwierzątka. Shannon zaśmiała się na podobne wyobrażenie i zbliżając się wraz z Altem do przedmiotu swoich rozmyślań zupełnie nieoczekiwanie obdarzyła bardkę uśmiechem. Z wysuniętym języczkiem, skupiona na wydłubywaniu szlachetnych kamieni przypominała bardziej psotne dziecko niż kobietę, o którą duch mógłby być zazdrosny.

Dla Shannon przechodzenie przez portal nie oferowało niecodziennego wrażenia bezcielesności. A jednak przedłużające się chwile w niebycie raz po raz smagały ją rosnącym niepokojem. Chcąc nie chcąc zgadywała czy mogłaby utknąć w miejscu, gdzie istniał tylko roztrzęsiony umysł. Coraz więcej pojawiało się myśli o powrocie do życia. Czy Emryss w ten właśnie sposób przedłużał własne? Przenosząc duszę do cudzego ciała? Kilkakrotnie na przestrzeni wieku zdarzyło jej się na moment wejść w inną osobę. Za każdym razem spotykała się z oporem i im silniejsza wola była takiego człowieka, tym trudniejszym było to zadaniem. Nigdy jednak nie przyszło jej do głowy, że podobny zabieg mogłaby zastosować na stałe. Na ułamek sekundy pojawiła się w jej głowie paskudna myśl, że gdyby Mysz… Wzdrygnęła się, najpierw z przyjemności, a potem żalu, gdy uświadomiła sobie, że to, co mogła mieć tamta stałoby się wtedy i jej udziałem. Aż zgrzytnęła rozumiejąc skalę własnych pragnień. Sięgnęła po malachit pozwalając, by wspomnienie domu ukoiło jej myśli. Nie powinna dopuszczać do siebie podobnych możliwości. To było nie tylko niewłaściwe, ale i złe. Nie powinna tego pragnąć. Miała wszystko inne. Dotyk wcale nie był taki ważny. Ani ta bliskość, której prawie już nie pamiętała.

Byli blisko rozwiązania. Musieli być. Po przejściu Spadkobiercy momentalnie rzucili się do walki. Nawet przestraszonej bardce udało się wystrzelić z kuszy. Shannon zarejestrowała to mimochodem. Alto ciągnął ją do przodu, pomimo, że nauczona już po części jego ruchów starała się za nim nadążać. Jej nieistniejąca suknia mogłaby całkiem zabawnie furkotać przy tym w powietrzu. Śledziła wzrokiem nóż, który wyrzucony jednym, sprawnym ruchem przeleciał przez jej pierś i nie natrafiwszy na żaden opór śmignął dalej, by wreszcie wbić się w uciekającego mężczyznę. Łotrzyk zaklął radośnie, a ona przyklasnęła mu w uniesieniu. Ferwor walki w jakimś stopniu i jej się wreszcie udzielał. Widok konających wrogów sprawiał przyjemność. Shannon nie miała dla nich nawet cienia litości. Dla popleczników Emryssa tylko śmierć. Nic więcej.

Zwolnili posuwając się naprzód tunelem. Shannon dzieliła uwagę pomiędzy otoczenie i ostrożne, wyważone ruchy mężczyzny idącego za nią. Nie musiał jej wcale prosić, by wyjrzała zza wyłomu. Jak dumny czeladnik wiedziała co powinna robić. Podekscytowana zostawiła go za rogiem i rozejrzała się dokładnie. Nikt się tu nie czaił. Korytarz biegł jeszcze kawałek dalej i kończył jaskinią, z której Shannon widziała jedynie rozświetlony migotliwym blaskiem sufit. Zwisające z niego stalaktyty stanowiły piękny, niemal groźny widok w miękkim świetle pochodni. Zastygła jak urzeczona, a po chwili, przypominając sobie swój cel, wróciła do łotrzyka opowiedzieć mu to, czego sam jeszcze nie mógł zobaczyć. Głos drżał jej, gdy szeptała mu do ucha. Jej wróg mógł być naprawdę blisko.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 09-10-2010, 20:15   #143
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Był taki moment, w którym pragnęła zostać w tym niesamowitym, kamiennym miejscu. Tak wiele wspomnień i emocji! A wszystkie powoli, niespiesznie niczym czas pieszczący skalne pomieszczenia, spływały na nią, powodując dreszcze na skraju świadomości zachwyconej czarodziejki. Nie chciała odchodzić, wiedząc jak małe miałaby szansę trafić tu ponownie. Świat zwolnił, życie przestało się tak liczyć, gdy przychodziło do podziwiania tego dzieła. Dzieła pozostawionego do odkrycia. Czy Raven zdradził się z tym komuś? Czy to, że trafiła tutaj właśnie ona to był czysty przypadek? Tak wiele tajemnic, które chciałaby odkryć! Okręciła się dookoła własnej osi z rozpartymi ramionami. Udała nawet, że nie widzi działań Alto i Myszy.
- To był on. To musiał być on, a legenda mówi prawdę o jego potędze!
Ravenrock nie było tak cudowne, być może skażone wieloma pokoleniami mrocznych władców. Było także z czarnego kamienia, ale jakże różniło się od tego przepięknego grobowca!

Dopiero przesłuchanie jeńca przywróciło jej trochę racjonalności. Nie mieli zbyt wiele czasu, by zatrzymać rytuał i uwolnić Brana, jeśli to co mówił ten oślizgły człowiek było prawdą. Z żalem pogładziła golema po czarnym jak noc przedramieniu. Już tęskniła, choć jeszcze opuścili tego miejsca. Z pewnością nie wszyscy czuli to samo. Dla nich była to tylko żyła złota lub ogromna ilość kamieni, nawet jeśli pięknych. Oszpecanie ścian poprzez wydłubywanie tych pięknych ozdób... Meg spuściła głowę, nie mogąc na to patrzeć. Nie mogła im nic zabronić, nie mogła nawet spodziewać się, że trafią tu kiedyś po raz kolejny, chociaż drogę już znali. Nie miała pojęcia kim mógł być ten Raven na prawdę i jakie miała prawo do jego spuścizny. Ale i tak łzy zaszkliły się w jej oczach.

Badanie dalszych korytarzy przyniosło kolejne rewelacje. Grobowiec zawierał wiedzę, o której Meg nigdy się nie śniło! Nie tylko ciało, ale i najskrytsze zakamarki umysłu, przelane do ksiąg. Niemal z namaszczeniem przesunęła dłonią po okładce, czując emanującą z niej moc. Odczytanie jej będzie niezwykle trudnym i długim procesem, ale czarodziejka już wiedziała, że podoła temu zadaniu. Przecież bariera nie przepuściłaby jej, gdyby miało być inaczej!

Spojrzała na pozostałych. Zostało jeszcze jedno miejsce, zabezpieczone jeszcze bardziej niż pozostałe. Komnata prawdziwych skarbów. Uśmiechnęła się, przesuwając dłonią po czarnym kamieniu magicznego kostura, takiego, który wcześniej widziała tylko oczami wyobraźni. Uniosła go jakby z wahaniem. Jeśli to należało do niego w chwili jego śmierci... czy nie powinno być potężnie magiczne? Niestety nie mieli czasu, aby mogła to zbadać, a nie chciała marnować mocy nawet na proste zaklęcia.
Czekała ich bitwa i z trudem skierowała swe myśli ku niej.

Weszła w portal jako ostatnia. W dłoni dzierżyła nowy kostur, miarowo uderzając nim w posadzkę wraz z każdym krokiem. Po drugiej stronie czekała już na nią śmierć i walka, krzyki rozlegały się w korytarzu, w którym widziała znikające plecy Wulfa i Alto.
Rozejrzała się, próbując dostrzec jeszcze jakieś inne źródło zagrożenia, w każdej chwili do uwolnienia prostego czaru, który dałby jej znacznie więcej czasu. Ale gdy nic nie zobaczyła, przyzwała odrobinę mocy szepcząc inkantę. Nici magii rozpełzły się po okolicy, macając wszystko, czego dotknęły. Jeśli gdzieś tutaj była wroga magini, to Meg musiała wyczuć ją pierwsza. Powoli ruszyła za pozostałymi. Skupiała się tylko na wykrywaniu, walkę pozostawiając towarzyszom. Wiedziała, że całą energię musi pozostawić do czasu spotkania i magicznego pojedynku.
 
Lady jest offline  
Stary 10-10-2010, 21:51   #144
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Słowa wzywające posiłki były ostatnimi w życiu drugiego strażnika. Wulf nawet nie zwolnił rozgniatając go na ścianie, a ognista strzała Roberta przybiła mu gardło do skalnego podłoża. Drwal nie miał czasu podziwiać tego niezwykłego zjawiska posyłając kolejną w kierunku drugiego kusznika, który jednak zdążył zwolnić spust swojej broni. Na szczęście uniesione gwałtownie ramię sprawiło, że bełt przeleciał o centymetry nad głową cormyrczyka. Strażnik zwalił się na ziemię ze strzałą tkwiąca w piersi. Zanim stojący obok miecznik zdążył dopaść przeciwników i jego dosięgły strzały tropiciela. Z tej odległości magiczna broń przebijała skórzane zabezpieczenie niczym palec roztopione masło.
Tymczasem bełt drugiego odbił się od magicznej tarczy kapłana, który runął na swych przeciwników niczym anioł zemsty. Strażnik z kuszą nie miał żadnych szans przeciw sile Wulfa. Zasłonił się absolutnie nie nadającą się do tego bronią instynktownie. Rozpadła się na kawałki, a właściciel cofnął się do tyłu najwyraźniej próbując ucieczki. Stalaktyt wiszący nad jego głową oderwał się dzięki niewielkiej dawce mocy czarodziejki. Uderzenie w czaszkę pozbawiło go przytomności eliminując z dalszej walki. Z drugiej strony miecznik zamachnął się na wyznawcę Tempusa mierząc w bok. Broń odbiła się od pancerza skupiając tylko na dzierżącej go postaci cały gniew kapłana. Przeciwnik okazał się całkiem dobrym wojownikiem, nie był jednak w stanie długo opierać się umiejętnościom Wulfa.
Z ubranymi w habity sylwetkami rozprawili się równie sprawnie. Mysz zatrzymała pierwszego niezbyt pokazowym ale w ostatecznym rozrachunku skutecznym strzałem z kuszy, a Alto ostatniego mistrzowskim rzutem noża.

Wszystko to rozegrało się tak szybko, że nawet nie zdążyli odetchnąć po mało przyjemnie wpływającej na zawartość żołądka podróży przez portal. Kilka uderzeń serca. Kilka zamachów bronią i wypuszczonych w eter pocisków i u stóp spadkobierców leżało osiem trupów, a do dalszych korytarzy najwyraźniej nic nie blokowało dostępu. Przynajmniej z miejsca w którym się znajdowali. Wyglądało też na to, wezwania i alarmu nie słyszał nikt więcej, bo po kilku kolejnych chwilach nikt się nie pojawił.

***

Czasami najprostsze rozwiązania wydają się najlepsze. Lothar Ganesh wysłuchał planu Brana. W jego oczach przez chwilę mignął jakiś błysk. Potem klepnął młodego rycerza po ramieniu i powiedział:
- Podoba mi się Twój styl. Ruszamy! - zwrócił się do swoich ludzi – Ponieważ i tak wszyscy nie zdołamy naraz szturmować jednych drzwi, Marcel weźmie piętnastu ludzi i ruszacie do arsenału. Dziewczynka wskaże wam który to budynek. Potrzebujemy broni. Przynieście jej jak najwięcej i jak najszybciej. Weźcie drugi stół.

Rycerze króla bez słowa chwycili prowizoryczne osłony i ruszyli na zewnątrz. Kilku strażników przechadzających się po dziedzińcu w pierwszej chwili stanęło zaskoczonych. Potem jednak wyciągnęli broń i ruszyli na królewską gwardię. Nie mieli jednak szans. Mimo że bez broni, rycerze króla stanowili zgrany zespół, a ich doskonałe wyszkolenie obejmowało także bardziej rynsztokowe sposoby walki. Po kilku chwilach przeciwnicy zostali rozbrojeni, a ich oręż przeszła na własność królestwa. Rycerze ruszyli w kierunku arsenału. Dopadli do drzwi, zanim zbrojni barona wezwali posiłki tym razem z kuszami. Stół nie stanowił dużej ochrony, po uśpieniu zostali pozbawieni zbroi, więc woleli nie ryzykować takiego starcia.
Tymczasem druga grupa na czele z Branem szturmowała wieżę będącą siedzibą czarodziejki. Pierwsze uderzenie stołem w drewniane odrzwia wywołało gwałtowną falę powietrza, która prawie powaliła szturmujących. Głośny, drażniący bębenki hałas rozległ się wokoło. Ani jednak rycerzom króla ani Branowi najwyraźniej nie zależało na dyskrecji. Kolejne dwa uderzenia uszkodziły futrynę i wojownicy wdarli się do środka, gdzie już czekał komitet powitalny w postaci kilku mnichów. Zaczęła się zażarta walka.
Wszystko co działo się na dziedzińcu obserwował z wyraźną ciekawością siedzący na balkonie wieży kruk.

***

Alto i Robert ostrożnie się skradając podeszli do krawędzi otworu u wylotu jednego z korytarzy. Dalej znajdował się niezbyt szeroki podest od którego prowadziło w dół kilkadziesiąt wykutych w skale schodów. To co zobaczyli poza krawędzią podestu zmroziło im krew w żyłach, a główną tego przyczyną nie był wcale kłębiący się kilkadziesiąt stóp poniżej tłum podnieconych kultystów, tylko znajdujący się po drugiej stronie, szerokiej na trzydzieści i głębokiej na zbliżoną ilość stóp rozpadliny, unoszący się jakby w powietrzu nad czarna czeluścią i stworzony z błękitnych świetlistych smug, pentagram. Ilość mocy potrzebna do wykonania czegoś podobnego z pewnością była ogromna.


Jeden z wierzchołków skierowany był prosto na kamienny postument, na którym leżał, odziany w królewskie szaty mężczyzna. Z tej odległości, z jakiej obserwowali jaskinię, ani łotrzyk, ani tropiciel nie byli w stanie dojrzeć czy był martwy czy tylko nieprzytomny. Nie byli także w stanie stwierdzić czy był królem, czy też kimś kto próbował się w niego wcielić. Jedno było jednak pewne dla obserwującej to także Shannon: Absolutnie w niczym nie przypominał Emrysa, którego którego obraz tak mocno utrwalił się w jej pamięci. Czy to jednak po stu pięćdziesięciu latach mógł być jakiś wyznacznik?
W ścianie jaskini z trzech stron pentagramu zobaczyli trzy wyjścia, a przy każdym z nich stało po dwóch strażników. Atmosfera oczekiwania była tak silna, że prawie namacalna.
Zwiad spadkobierców wycofał się pospiesznie by zdać relację reszcie i sprawdzić drugi z korytarzy.

Po dwóch zakrętach dostrzegli wiodące w dół schody, a po ich pokonaniu i kolejnym skręcie Shannon wysłana przodem zobaczyła jaskinię, w niej zaś przynajmniej trzech przeciwników. Dwóch pilnujących wylotu z jaskini i trzeciego przechadzającego się niespiesznie po jej wnętrzu.
Może było ich jeszcze kilku, ale zawsze było to lepsze niż czterdziestu o wylotu poprzedniego przejścia. Zastosowanie klasycznej metody na wywabienie przeciwnika z groty było oczywiste, a pojawiający się znienacka świetlisty duch, kobiety w ślubnej sukni w roli przynęty prawie idealny.
I rzeczywiście, dwóch mężczyzn wybiegło z jaskini. Ruszyli korytarzem za uciekającą zjawą. Gdy tylko minęli zakręt dopadli ich czekający spadkobiercy. Nadziak Wulfa ponownie ruszył w tan. Nóż Alto wbił się pod żebro. Robert przygotowany do strzału wybiegł zza zakrętu i popędził do przodu strzelając w tych, którzy pozostali w jaskini. Nie żałował strzał. Nie mogli sobie pozwolić na to by ostrzegli kolejnych.
Dopadł do wejścia ale nie wszedł do środka. Skupił się nasłuchując. W jaskini nie słychać było żadnego dźwięku, ale instynkt podpowiadał mu ostrożność. Przyklejony do ściany nieznacznie wysunął głowę poza otwór. Kątem oka dostrzegł ostatniego strażnika, który zaczajony z boku rzucił się na tropiciela. Drwal odskoczył, a przygotowane przez czarodziejkę zaklęcie usnęło jego przeciwnikowi ziemię spod stóp. Runął jak długi. Dopadli go w ciągu sekundy.

Kolejny kawałek terenu został zdobyty. Nie było już jednak wiele czasu. Gdzieś z przodu dotarł do nich pomruk, niczym ponura inkanta. Ruszyli dalej, schodami w dół. Pokonali kolejny zakręt i zobaczyli jaskinię z pentagramem. Udało im się dotrzeć do jednego z trzech wejść.
Zobaczyli także jak kultyści prowadzą ubrane w długie białe szaty dziewczęta i rozstawiają je przy wierzchołkach figury. Ofiary, ze spiętymi do góry włosami, bezwolne, apatyczne, szły posłusznie i klękały na rozkaz wyciągając do przodu długie białe szyje. W dłoniach stojących obok oprawców błysnęły ostrza.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 10-10-2010 o 21:53.
Eleanor jest offline  
Stary 14-10-2010, 22:37   #145
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Olbrzym, poza pierwszymi chwilami, w których pojawili się w sieci jaskiń, nie grał szczególnej roli w ich badaniu. Przezornie trzymał się z tyłu, starając się sprawiać, by jego ciężka metalowa zbroja wydawała z siebie jak najmniejszą ilość dźwięków. Nie mogli sobie pozwolić na wykrycie, to najpewniej oznaczałoby ich porażkę, w ten czy inny sposób. Śmierć, czy ukończony rytuał, jedno i drugie było niemal takie samo. Kapłanów Tempusa uczono nie walczyć, a wygrywać.
Zostawiając zwiad lepiej nadającym się do tego towarzyszom, trzymał się blisko Megary, szepcząc ciche modlitwy i obdarzając ich łaską wszystkich spadkobierców. Zatroszczył się, by żaden strach nie zagościł w ich sercach, a ich ciała i ciosy były pewniejsze. Niemal mogli teraz poczuć to, co on sam czuł zazwyczaj, gdy boska łaska, nieskazitelna, potężna i czysta wpłynęła w ich wnętrza, wypełniając w całości niezależnie od ich własnej wiary. Byli teraz sojusznikami Wulfa, kapłana boga wojny. Im też należało się błogosławieństwo, chociaż łaska pana kapryśną była.
To lepszych uznawał.
Lepszym pomagał.
Olbrzym tym lepszym miał zamia być, tej nocy i zawsze. Pycha w tym wymiarze miłą była Tempusowi.

Gdy dojrzeli pentagram, okazało się, jak mało mają jeszcze czasu. Wciąż jednakże go mieli, co było tą dobrą wiadomością. Kapłan przyjrzał się stojącym w skupieniu ludziom, a po jego twarzy przeszedł nieprzyjemny grymas pogardy i wściekłości. Warknął.
- Musimy zabić wiedźmę. Straciłem ochotę na środki zastępcze.
Kobieta zasługiwała na śmierć. Zasługiwała także na rzeczy znacznie gorsze, ale śmierć Wulfowi wystarczy. Alto i Robert poszli już dalej, dlatego podążył powoli za nimi. Tutaj był już bardzo narażony na zdradzieckie odgłosy, dlatego, gdy Shannon wabiła strażników, on dopiero docierał za załom. Wciąż jednak miał bardzo dużo czasu, by się przygotować i jednym celnym ciosem pozbawić człowieka życiem.
Śmierć. Z całkowitą pogardą spojrzał na truchło.
Takie osobniki już nawet nie były ludźmi. Nie czuł skrupułów i żalu. Spojrzał na pozostałych. Potrzeba było planu, ale olbrzym myślał w takich sytuacjach zaskakująco szybko i sprawnie.
A może wcale nie zaskakująco. Przecież do tego go szkolono przez pół życia.
Tylko, że czasu prawie nie było.

Mówił przyciszonym głosem, mając nadzieję, że tamci są za bardzo zajęci rytuałem, by usłyszeć cokolwiek.
- Meg, możesz zablokować przejście za nami? Po cichu.
Nie mogli dopuścić, by tamta czterdziestka dopadła ich od zadka. Gdy czarodziejka zajęła się splataniem magii, Wulf przywołał swoją, wyjmując kawałek pomiętej stronicy jakiejś księgi i przyłożył ją do czoła zaskoczonego Alto. Tym razem modlitwa, którą wymówił, wybrzmiała w zupełnie nieznanym im języku.
- Użyj niewidzialności i podkradnij się do wiedźmy. Zaatakujesz ją razem z Meg i Robertem, na mój rozkaz. Modlitwa jaką jesteś obdarzony pomoże ci potem wydostać się z opresji. Zatrzyma część ciosów i strzałów, ale tylko część. Idź!
Musieli dać chwilę łotrowi, ale Wulf nie marnował czasu. Wydobył kamienną figurkę i wyjrzał za róg. Przywołał kamiennego stwora, który zmaterializował się tuż przy nim. Czarodziejka skończyła już swoje zaklęcie, dlatego przedstawił resztę planu.
- Meg, możesz wezwać kamiennego stwora po drugiej stronie komnaty? - gdy ta kiwnęła głową, kontynuował. - Dobrze. Zrób to zaraz po okryciu pentagramu jakąś zasłoną. Nie możemy im pozwolić zabić tych kobiet! Niech pył dostanie się im do oczu, cokolwiek, co nie zostawi trwałych obrażeń. Gdy będą się rozglądać co się dzieje, niech kamienny potwór zaatakuje ich z przeciwległego korytarza. Wtedy uderzymy. Wy wszyscy najpierw w czarodziejkę, ja postaram się zatrzymać innych. Robert, zostań tu i strzelając chroń dziewczyny.
Klepnął tropiciela w ramię, ale zanim sięgnął po broń, niespodziewanie przyciągnął Megarę mocno do siebie i głęboko pocałował. Odsunął się po krótkiej chwili.
- Zaczynajmy.
Mocniej chwycił tarczę i nadziak, a gdy czarodziejka rzuciła swoje zaklęcia, rozpoczął szarżę.
- NA NICH! TEMPUUSSS!!!
Potężny okrzyk odbił się od ścian jaskini, dobiegając ze wszystkich stron. Lepiej, by myśleli, że jest ich znacznie więcej!
 
Sekal jest offline  
Stary 15-10-2010, 13:24   #146
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Rozgorzała walka w ciasnych pomieszczeniach wieży. Jakkolwiek zakapturzeni wrogowie w walce mano a mano z pojedynczym strażnikiem mieli przewagę szybkości i umiejętności, to jednak w starciu grupowym wyraźnie sobie nie radzili. Niejako chcąc utrzymać przewagę Bran podczas walki pokrzykiwał:
- Trzymać szyk ! Nie rozpraszać się !
To dawało efekty. Strażnicy osłaniani przez kolegów nawet jeśli nie dawali sobie radę sami, to mogli liczyć na pomocny brzeszczot z flanki.
Udzielając takiej pomocy Bran z zaskoczenia wraził miecz w kałdun jednego z wrogów, który akurat zajęty był wyprowadzaniem wrednego ciosu w krocze strażnika po lewej ręce rycerza.
Cóż … jak mawia ludowe przysłowie „nawet Tempus dupa kiedy wrogów kupa”.
Dwaj kolejni walczyli już ostrożniej, nauczeni przykładem martwego kompana. Tym niemniej miecze strażników skutecznie ich rozpraszały. Dzięki czemu Bran miał łatwiejsze zadanie. Co gorsza dla „łapomachaczy” lepsi byli w ofensywie, a nie defensywie i przy każdej próbie ataku odsłaniali się licząc na przewagę szybkości.
Dwóch się przeliczyło pokonanych przez dość prosty zestaw cieć Brana. Prima w szyję, secunda w bark i kończąca tercja w splot słoneczny, przy asyście jednego ze strażników, który blokował ciosy przeciwnika.
Tym niemniej starcie nie było wcale jednostronne. Wielu strażników już padło i Bran na chwilę się wycofał z pierwszej linii. Podszedł do walczącego Lothara i tylko zawołał:
- Ustąp ! Ze skrzydła !
Rycerz króla w mig pojął o co chodzi. Pokierował swoimi ludźmi tak, że Ci z czoła cofnęli się, a wrogowie natarli. Tymczasem Bran z kilkoma innymi uderzył w flanki oskrzydlając przeciwników. Walka była zacięta i nikt nie prosił, ani nie dawał pardonu.
Wrogowie bili się do końca i kilku strażników jeszcze padło nim wszystkich wycięto w pień.
Nic zatem dziwnego, że Bran najbardziej męczył się z ostatnim jakiego zabił. Zwłaszcza, że zranione ramie zaczęło mu się dawać we znaki nieprzyjemnie drętwiejąc.
Lon Hern i strażnicy przeszukali wierzę licząc, że znajdą króla. Jakież było ich rozczarowanie, gdy wieża okazała się być pusta.
- Tu musi być zejście do podziemi. – doszedł do wniosku Bran po namyśle.
- W porządku, tylko gdzie ? – zastanawiał się Lothar, bo jako żywo żadnego nie było widać. – Musi być ukryte. Gdybyśmy mieli maga … albo złodziejaszka.
- Zaraz. Przecież mamy. W lochach został ten łotrzyk Magpie. –
przypomniał sobie Bran.
Rycerz udał się zatem do lochów po onego, lecz ten jakby nie widząc swego marnego położenia zaczął się targować z bezczelnością właściwą niektórym ludziom niższego stanu. Chciał bowiem by za udzieloną pomoc puścić go wolno. Słowne argumenty Brana go nie przekonywały, toteż rycerz, który nie miał czasu na bezowocne negocjacje, kazał go strażnikom przytrzymać i przejechał po grzbiecie hultaja batem. To i obietnica jedzenia pomogły.
Magpie ze smętnie spuszczoną głową poszedł do wieży. Poszperał, poszukał, popukał i ku radości rycerzy po wciśnięciu jakiegoś kamulca w ścianie ukazały się spiralne schody prowadzące w dół.
- Idż przodem Magpie. Mogą być pułapki i pamiętaj, że jestem tuż za Tobą na wyciągnięcie miecza. - rzekł Bran specjalnie nie ukrywając groźby w głosie.
- Obiecałeś coś do jedzenia. Nie mogę myśleć jak mi skręca kiszki. – odpowiedział słaniając się z głodu na nogach.
- Masz kiełbasę, tylko nie zjedz od razu wszystkiego po ci zaszkodzi. - rzekł rycerz dając łotrzykowi kawałek mięsa.
Magpie chwycił łapczywie i wpakował sobie do ust. Żując ruszył do przejścia. Zaczął dokładnie sprawdzać ściany i podłogę, a potem stopnie. Spiralnie ułożone wokół szerokiego słupa pogrążone były w całkowitej ciemności.
- Potrzebujemy światła. - rzekł szubrawiec.
Bran skinał głową i po chwili strażnicy przynieśli płonące łuczywa. Schodzili głęboko pod ziemię. Tak długo, że Bran dał sobie spokój z liczeniem schodów.
W końcu dotarli na sam dół. Lon Hern usłyszał dziwne zaśpiewy i zobaczył blask ognia sączący się chyba z jakiejś jaskini.
- W porządku Magpie idź na tyły. Zaraz … zaczekaj.
Bran uniósł rękę pod wpływem złego przeczucia.
Ostrożnie by nie wywołać hałasu podszedł do wylotu korytarza i zajrzał do obszernej jaskini. Patrzył na rozgrywająco się scenę bez słowa, by po chwili wrócić do towarzyszy.
- Magpie, tam jest król. Dam Ci szansę, jak pomożesz go ocalić dostąpisz jego łaski. Zmaż swe winy ratując króla. W zamieszaniu bitewnym król może zostać zabity nim do niego dotrzemy. Ty się łatwiej do niego zakradniesz, a zwłaszcza do owej magiczki. Żadna znana mi magia nie chroni przed ciosem w plecy. Brzydzę się skrytobójstwem, ale w wypadku tej wiedźmy stojącej przy królu to rozsądne podejście.
- Dobrze -
łotrzyk skinął głową i wyciągnął rękę - Jeśli król przeżyje będę wolny?
Bran tylko spojrzał na niego przeciągle.
- Towarzysze mi opowiadali o Tobie Magpie. Podobno, to Ty ukradłeś kryształ spod murów Elandone. Jeśli chcesz liczyć na łaskę, to tylko królewską, nie moją.
Rycerz uciął tym samym wszelki spór.
- Mości Lotcharze tam jest i król, i wiedźma, i baron. W dodatku pentagram przy którym klęczą porwane dziewczyny, a za każdą stoi kultysta ze sztyletem. Chcą zrobić coś niedobrego, a my musimy im w tym przeszkodzić. Mamy pięciu kuszników. Plan jest taki. Dwóch z nich podejdzie i z korytarza ustrzeli najbliższego kultystę stojącego przy dziewczynie. Potem wszyscy wpadamy do jaskini, po prawo jest wiedźma. Trzech pozostałych kuszników strzela do niej, a my atakujemy na wprost, by odbić króla. Najważniejsze to pozbyć się tej magini, z ludźmi miecza poradzimy sobie sami. Musimy tedy ściągnąć na siebie uwagę wiedźmy, by Magpie miał czas do niej dotrzeć.
Bran podał łotrzykowi sztylet.
- To dla Ciebie. Zrób z tego dobry użytek.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 15-10-2010 o 13:33.
Tom Atos jest offline  
Stary 15-10-2010, 16:56   #147
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mysz się czuła kompletnie bezużyteczna. Nie stawało jej to kołkiem w gardle ani nie kuło jak ciernie bo i się już dawno temu oswoiła ze swoją nieprzydatnością. Nikt też na szczęście nie oczekiwał od niej spektakularnych działań. Wlokła się tedy na końcu pochodu i całkiem niewzruszona nie robiła nic.
Podziwiała silne ciosy Wulfa kiedy machał nadziakiem. Zachwycała się zwinnością Alta i sprężystością jego ruchów. Delektowała oko precyzją z jaką Robert wypuszczał kolejne strzały i opanowaniem Megary gdy tkała kolejne zaklęcia. Sama zaś... dłubała w zębie.
Pożałowała, że nie poszła z Branem. Rycerz na pewno milej spędzał czas niźli na upuszczaniu krwi kultystom. Po co ona się w to pchała? Ona, która nie była stworzona by kroczyć na wojennej ścieżce? Ona, która krwi się bała i się jej brzydziła?

Doszli wreszcie do wylotu korytarza i oczom im ukazała się ogromna hala wypełniona po brzegi zakapturzonymi fanatykami. Widziała kobiety z bezmyślnie zwieszonymi głowami i sztylety, które były im przyrzeczone. Przecież sama miała być na ich miejscu. Ta myśl przepełzła jej po plecach zimnym dreszczem.

Panowie wciągnęli w głąb korytarza dwóch strażników z zamiarem zmniejszenia liczebności wroga. Wulf przedstawiał plan ale Mysz miała wrażenie, że mówi do wszystkich oprócz niej jednej. Jak mawiał kiedyś znajomy felczer „przede wszystkim nie szkodzić”. To była strategia bardki na to dramatyczne starcie.

Wulf rzucił natenczas jakieś zaklęcie i trzeba przyznać miało ono wielce praktyczne i przydatne działanie. Cały strach ulatywał z niej błyskawicznie niby mocz z przepełnionego pęcherza. Poczuła, że umysł się przejaśnia a ręce nie drżą już tak konwulsyjnie. Przeładowała kuszę i po raz pierwszy od bardzo dawna przepełniał ją szczery zamiar jej użycia.

Innym tak łatwo to przychodziło. Zabijanie. Dla Wulfa to już była rutyna. Alto sam przyznał, że święty nie jest a i jego dłoń się nie wahała gdy operowała sztyletem. Robert, człowiek z pewnością prawy i szlachetny, niegdyś mąż a i po dziś ojciec. On także wypuszczał śmiercionośne strzały z lekkością i wiarą w słuszność własnych poczynań. Nawet Meg... Zdawać by się mogło, że kobiety są kruche a ich sumienia miękkie. Ale Meg zdawała się tej zasadzie krnąbrnie nie podporządkować. Wszyscy radzili sobie wyśmienicie. Jakby zabijanie było rzeczą najnaturalniejszą w świecie i człowiek właśnie do tego był zrodzony. Gdy jesteś głody – jesz, gdy spragniony – pijesz, gdy masz na karku rój kultystów – robisz rzeź.
Ale dla Myszy był to nie lada dylemat. Czuła, że jeśli pozbawi kogoś życia, nawet mendę i śmiecia, to straci resztkę niewinności jaka jej została. Nie miała się brukać przemocą. Tak chował ją Fergus, pod kloszem niemal. Przez całe życie starał się jej tego oszczędzić, ale nadszedł wreszcie moment kiedy należało wybrać. Co jest ważniejsze? Własne sumienie czy życie niewinnych panien, które za chwile złożą w ofierze? Co ważniejsze: jej moralność czy wierność wobec towarzyszy?

Zaczęło się. Łotrzyk zniknął na niewidce, Meg plotła inkanty, Robert szył z łuku a Wulf przerodził się w maszynę do zabijania. Mysz nie zamierzała się wynosić z przytulnego korytarza. Miała tu niezłą zasłonę. Zawsze to lepsze wychylić się, oddać strzał i znów się schować niźli być w samym centrum zawieruchy. Wulf co prawda nie podzielał jej wątpliwości, ale on miał na sobie płytę, która ochroni go przed niejednym ciosem. Ciosem, który dla bardki byłby a nuż śmiertelny.

Uniosła kuszę. Przymierzyła. Wstrzymała oddech.

Chciała trafić. Naprawdę chciała. Była psychicznie nastawiona aby siać śmierć. Patrzyła na kultystę pochylającego się nad półprzytomną dziewczyną i pociągnęła za cyngiel. Ale los to przewrotny błazen. Już niemal pogodziła się z faktem, że pozbawi kogoś życia. Już układała w głowie scenariusz jak będzie wylewać łzy, później się opije a koniec końców zaakceptuje miano zabójcy. Ale wszystko się posypało. Może ktoś, tam na górze, uznał, że jednak Mysz nie jest na to gotowa? A może po prostu nędzny był z niej strzelec.

Koleżka w habicie stęknął kiedy bełt przebił mu ramię. Mysz oczywiście celowała w czerep. Ale w głowę trafić, wiadomo, niełatwo. Postanowiła, że w korpus będzie może prościej. Jest przecież wielkości treningowej tarczy. Tam też posłała drugi pocisk ale ten zdradziecko nie dosięgnął celu. Chyba, że celem była w zamiarze białogłowa w opresji. Bełt drasnął ją lekko, na szczęście niegroźnie.

- Szlag! - krzyknęła Marie wciskając się w ścianę korytarza. - Okrutna fortuno! Kiedym się już zdecydowała, że im pomogę? Że krwią się zbrudzę? Nie możesz mi tego zrobić, nie możesz! Nie każ o łaskę żebrać! Jeśli dziś nikogo nie zabiję to lata całe miną nim się znów zdecyduję na tak radykalną operację.

Czmychnęła z korytarza uzbrojona w noże. Rzuciła jeden prosto w głowę kultysty. Wbił się... w udo. Cholerny zez! Dobrze chociaż, że udo dla odmiany nie należało do ofiary, które mieli ratować. Westchnęła wściekle i sięgnęła za pas po kolejne ostrze.
 
liliel jest offline  
Stary 15-10-2010, 17:16   #148
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Dotarli wreszcie do jaskini. Alto spojrzał na przygotowania innych do walki i sam zaczął swoje. Dociągnął paski płaskiego plecaka i pasów z miksturami. Wyciągnął z pochwy swój miecz. Shannon pewnie przyglądała im się z mieszaniną ciekawości i niepokoju, ukryta w swoim niematerialnym świecie. Miał złe przeczucia… Nie miał pojęcia po co w ogóle się tutaj pchał. Dla króla? Wolne żarty… w sumie na rękę by mu było bezkrólewie. Nie trzeba byłoby się pokazywać za bardzo publicznie. Nazwiskiem szafować, w regestry wpisywać. Zanim by następca tronu zaczął władzę sprawować minęłoby trochę czasu w spokoju, w Elandone. Bez pokazywania się, bez przyciągania wzroku. Spojrzał jeszcze na czarodziejkę, która koncentrowała się przed walką. Ją tutaj ciągnęło najbardziej, no ale nie dziwota skoro odnalazła swój skarb. Swoją spuściznę i dzieło wielkiego przodka. Popatrzył jeszcze na dziewczyny wpisane w jakiś obrzydliwy sposób w pentagram wyrysowany na skalnym podłożu. Ciekawe ile z nich przeżyje następne chwile...
Taak, zdecydowanie miał złe przeczucia. Od początku tej hecy ze spadkiem nie miał szczęścia. Za każdym razem gdy ćwiczonymi sposobami próbował wyuczone od Starva sztuczki, nieodmiennie dostawał po dupie. Jakby pierwszy raz w życiu miecz i sztylet w ręku trzymał. Skryte ciosy w plecy… dobre sobie. Najwyraźniej wychodził z wprawy, pomimo ćwiczeń z Marie, Robertem i Wulfem. Pomimo magicznych przedmiotów którymi się wspierał. Walka ze szkieletem nauczyła go sporo, nieruchomy, poraniony cel, który zaszedł od tyłu, a mimo to ledwo uszedł z życiem. Pokręcił głową i uśmiechnął się krzywo. A teraz znowu to samo…

Zakręcił furkoczącego młynka krótkim mieczem i srebrzystym, długim sztyletem. Rękawiczki ze skarbca Białej Damy spisywały się idealnie. Pewny chwyt, mimo spotniałych rąk i zimnej kuli w żołądku. Wulf wyłuszczał swój plan, Alto słuchał jednym uchem szczegółów. Jego rola, na którą się już zdecydował gdy zobaczył jaskinię była jasna. Czarodziejka. Zaskoczona i zajęta inkantami powinna się odsłonić, dać mu szansę. Jemy wystarczy parę sekund i jeden cios, tylko to umiał. Jednakże czarne wizje go nie opuszczały. Dzięki sztuczkom Wulfa nie bał się śmierci, ale to było coś innego. Przeczucie, nieuchwytne ale obecne. Coś jak ranka w podniebieniu, którą jakby ciągle nie dotykać językiem to zagoiłaby się szybko, nie przypominając ciągle o sobie. Spojrzał na Marie, przycupniętą koło niego za załomem i przygotowującą kuszę. Zsunął rękawiczkę z dłoni i pogładził pierścień z niewidzialnością, który pożyczył od niej nie tak dawno. Podszedł do bardki cicho po czym dotknął delikatnie jej policzka. Zanim zaskoczona zdążyła zareagować aktywował umagicznienie i zniknął w mroku korytarza.
 
Harard jest offline  
Stary 15-10-2010, 21:43   #149
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Wiedziała, że będzie ciężko. I było, chociaż nie na samym początku. Wtedy wystarczyły niewielkie muśnięcia kłębiącej się wokół mocy. Ciągle też utrzymywała skupienie na wykryciu magii i szybko się to opłaciło - mogła iść w sobie tylko znanym kierunku, wyczuwając moc używaną do przygotowywania rytuału. Zamiast tego przerwała swoje zaklęcie, w żaden sposób nie chcąc ujawnić się wrogiej czarodziejce. Wystarczył zwiad wykonywany przez Alto i jego widmową pomocnicę, o której przypominała sobie głównie właśnie w takich chwilach, gdy splot błyszczał wykrywając ruchy eterycznej istoty.

Nie przestraszyła się widoku dużej grupy kultystów. Tu w tym miejscu bała się tylko wiedźmy w służbie Shar oraz tego, co stanie się z królem i tymi biednymi dziewczynami. Czy zdążą ich uratować? Ciasne skalne korytarze łatwo dawały się zawalić lub zablokować, tutaj zwykły człowiek nie miał z nią szans, jeśli zechce tylko przeżyć. Ale nie chciała. Wypełniona modlitwami Wulfa szła z podniesioną głową, pozwalając innym spadkobiercom eliminować grupy strażników. Nie czuła wyrzutów sumienia. Oni chcieli bestialsko zamordować niewinne istoty!
Dotarli do ostatniego z korytarzy, słuchając o tym, co zobaczyła Shannon. Kapłan znów przejmował dowodzenie, z pewnością siebie i całkowitym przekonaniem. Nie widziała nawet odrobiny lęku czy niepewności.
Jakże mogła przy tym nie uwierzyć, że się im uda?

Przywołała magię, rozpoczynając inkantę od odejścia kilka metrów od pozostałych. Miała nadzieję, że wrogowie są zbyt zajęci, by usłyszeć lub poczuć cokolwiek, bo o ile zawalenie tunelu było bardzo proste, to zablokowanie go po cichu już nie. Za to wystarczyła dość cienka warstwa skał, by bez odpowiednich narzędzi przeciwnicy nie mogli się przez nią przebić.
Już po krótkiej chwili od rozpoczęcia zaklęcia, ściany zaczęły przesuwać się w bok, sufit opadać, a podłoga wypiętrzać, ostatecznie, całkiem szybko, powstała skalna bariera. Otoczona magią Meg nie wiedziała jak wiele rabanu narobiła, ale inni spadkobiercy nie zwrócili na to uwagi, więc najwyraźniej nie było tak źle. Wysłuchała reszty słów Wulfa i już miała zabierać się do pracy, gdy poczuła mocny pocałunek. Pierwszy tak bezpośredni. Odprowadzała go wzrokiem, przez chwilę zagubiona.
Ale tylko chwilę, mieli przecież zadanie do wykonania.

Wypowiedziała kolejne zaklęcie, wychylając się zza załomu i skupiając na drugim z korytarzy. Gdyby nie to, że było tam ciemno, kultyści pewnie dojrzeliby formującego się ze skał stwora i jego ciemne ślepia, patrzące na swoją tymczasową panią. Widziała to nawet z tej odległości.
To było ostatnie, co zrobiła skrycie. Nakazała skalnemu stworzeniu atakować, a sama ukucnęła, kładąc rozpostarte dłonie na skalnej podłodze. Sięgnęła po moc, jak najgłębiej się dało bez ryzyka i zmusiła drobinki kurzu, pyłu i ziemi do wirowania i uniesienia się dokładnie na środku komnaty. Wrogowie łapali się za oczy lub padali, nie wiedząc co się dzieje. Większość z nich, prócz stojących na obrzeżach chmury, przestała być w ogóle widoczna.
Wulf już krzyknął.
Megara cisnęła w wiedźmę małym kamykiem, który jeszcze w locie przybrał formę trzech skalnych kul, pędzących bezbłędnie do celu. Nie mogła spudłować, te dziewczyny stały tak blisko! Syknęła, widząc, że Mysz nie ma takich oporów i strzela z kuszy wprost w chmurę pyłu. Następnym razem chyba będą musieli ją związać tuż przed walką!
 
Lady jest offline  
Stary 15-10-2010, 21:59   #150
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Ostatnie przygotowania, myślał duch zwieszając się nad nimi. Rozdzielili zadania i pobiegną. Zabijać lub ginąć. Skrzywiła się zmartwiona. Granice oddzielające te dwie rzeczy mogły być niewielkie, a różnice ogromne. W ustach kapłana plan brzmiał całkiem nieźle, łatwo było uwierzyć, że mogą wygrać to starcie. Shannon pamiętała jednak, że nie było wcale pionków na szachownicy. Czarne, białe i śmierć. Ona jedna mogła uciec stąd w mgnieniu oka. Tylko nie miałaby do czego.

Wielkie błękitne wstęgi przykuwały uwagę. Malachit szarpał ją, a ona wciąż uparcie odwracała wzrok. Niepotrzebnie zastanawiała się nad całym rytuałem. Pytania kłębiły się jak szalone, a z głębin bezcielesnego tworu wypływały na wierzch gorzkie pragnienia. Mdli mnie, myślał z zaskoczeniem duch. Mdli mnie od chęci, za które nie jestem gotowa płacić.
Wszystkiemu winna była zemsta. Teraz, tutaj, ożywały wieki zadawnionych uczynków. Chęć krzywdy zmieniała ją, niemal widziała jak skraj sukni barwi się szkarłatem. Chciała chodzić we krwi. Wyznawców Shar, wrogów, nieznajomej czarodziejki z nazwiskiem, które pragnęła przekląć na zawsze.
Dusza zmieniająca ciało. Nie, przejmująca je. Rozglądała się poszukując, ale nie widziała go nigdzie. A może widziała, nawet o tym nie wiedząc? Wzdrygnęła się nie wierząc. Poznałaby. Nawet w obcym ciele, nawet nie wiedząc co zmienił upływ lat. Nie ominęłaby go. Na dłoniach nosił przecież ślady jej niepełnej śmierci.

Alto…, myślała bezładnie. Nie musiała go ostrzegać ani mówić, by uważał. Nie miała mu do pokazania zatroskanej twarzy. Oblicze ściągnięte gniewem nie należało Shannon. W ostrych rysach zagościł gniew i chęć mordu. Niezrealizowane pragnienie wykręcało ją sprawiając mentalny ból. Musiała zadowolić się patrzeniem.

Czarne i białe. Oni byli żywi. Nie siedziała w zamkniętej głucho komnacie. Figurki poruszały się zwinnie, niektóre krzycząc, niektóre w ciszy mieszając się z wrogiem. Nawet nie patrzyła, które pierwsze zaczną upadać. Nie było przecież spokojnej partii.

Łotr wywijał mieczem, Shannon czuła bardziej niż widziała jego wahanie. Złe słowo, do przodu szedł przecież pewnie. Ostrze zataczało kręgi w powietrzu, a duch ze wszystkich sił powstrzymywał się, by nie wkroczyć w jego ciało. Zbliżała się raz po raz przyciągana malachitem i energią bijącą z ciepłych, żywych tkanek. Nie wierzyła, że o tym myśli. To widok wrogów sprawiał, że pragnęła smakować ich śmierć zmysłami, których ją pozbawiono. Dawniej uczono ją walczyć. Niepokorną córkę dumnego rodu.

Szedł zabijać.

Garg`n Uair Dhuisgear.
Wściekły, gdy zbudzony. Gdyby ten raz, jeden raz za jej życia sen się sprawdził.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172