Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2013, 17:47   #211
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Z każdym dniem plecak Rava stawał się coraz cięższy i cięższy, całkiem jakby ktoś każdego ranka dorzucał mu do plecaka kamień czy dwa. A przecież w rzeczywistości tak nie było, bowiem zapasy kurczyły się w przerażająco szybkim tempie.
Zmęczenie? A może siły odbierał mu strach przed tym czymś, co od jakiegoś czasu usilnie usiłowało ich znaleźć? Co od ładnych paru dni deptało im po piętach? Gdyby nie Amy... No cóż, Rav nie miał wątpliwości - z grupą goblinów może i daliby sobie radę, ale na przykład ze smokiem?

Nawet gdy dotarli do traktu i mieli przed sobą prostą można by rzec drogę do domu, to i tak mieli się na baczności. Wszak każdy, kto będzie ich szukać, skieruje się właśnie tu.
Z drugiej strony tylko głupiec wybrałby najbardziej oczywistą drogę ucieczki, prawda?
Mimo wszystko byli ostrożni ponad miarę, i jakiekolwiek odgłosy świadczące o tym, że ktoś się zbliża, powodowały, że chowali się w krzakach niczym zające.
Cóż. Nie da się ukryć, że nie spodziewali się spotkać nikogo przyjaźnie nastawionego. Każdy mógł być na służbie u smoka, każdy mógł być jego okiem czy uchem.

Pojawienie się znajomej twarzy było nader miłą niespodzianką. A że właściciel owej twarzy dysponował na dodatek wozem...
Mimo tego poczucie zagrożenia nie mijało. Nawet nocą nie można było się wyspać i Rav co chwila się budził.
W gruncie rzeczy potyczka z goblinami okazała się miłym przerywnikiem w podróży.
Zdecydowanie lepiej było co chwila walczyć z takimi przeciwnikami, niż stale uciekać przed smokiem i Cieniem.

Ale, co Rava nieco zaskoczyło, do Haven dotarli cało i zdrowo. No i załatwili sobie pośrednika, który będzie pośredniczyć w sprzedaży całej zdobyczy.
Czyżby to była sprawka znajomego czarodzieja? Fizbana?

***

- Ledwo nas nie było parę dni, a tu takie zmiany - powiedział cicho Rav. - Jakim cudem?
Kto raczył się zlitować nad sierotami i sypnął grubą kasą? Czyjeś dobre serduszko? W to jakoś wątpił. Jak sięgał pamięcią Dom i jego mieszkańcy nie znajdowali się na szczycie listy ulubieńców społeczności Haven - i tej bogatszej, i tej biedniejszej. Skąd taka zmiana?
- Amy, porozmawiasz z Zmirą? Tak bez zwracania uwagi wszystkich? - zapytał szeptem.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-10-2013, 18:00   #212
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Amarys tępo wpatrywała się w Nowy Dom. Ciężko jej było uwierzyć w to, co widzi; w to, że znów są w Haven. Jej wargi poruszały się, automatycznie mamrocząc modlitwę, która przez wielu dni ukrywała ich przed wzrokiem goblinów, smokowców, smoka i bogowie wiedzą kogo jeszcze. Łapała się na tym, że budzi się z nią na ustach, zasypia, a nawet o niej śni; abstrahując od tego, że jej sny były wypełnione potworami, duchami, Cieniem, czarnymi rycerzami, zdradzającymi przyjaciółmi i wszystkim co chciało ich złapać lub co spotkali na swojej drodze. Przez to była półprzytomna ze zmęczenia; podróż z Goldkeeperem wcale nie odegnała poczucia zagrożenia - w końcu cóż mógłby poradzić jeden krasnolud wobec całej tej bandy z gór? Chyba tylko wycenić jej skarby…

Teraz, choć ciało nieco wypoczęło dzięki podróży na wozie a nie na własnych nogach, to mózg nie przetwarzał informacji. To na prawdę Dom? Ich Dom? A może już nie ich, w końcu według standardów Domu są już Dorośli. Może ich już tu nie zechcą, nie będzie dla nich miejsca? Czy to jeszcze w ogóle jest ich miejsce? Przez kilkanaście lat pobytu tu nie widziała takiego dobrobytu; przez chwilę sądziła, że coś przegapiła, o czymś zapomniała, że już tu byli, oddali skarby i ten przepych wokoło jest ich zasługą. A potem zobaczyła jak strapiona Zimira przekazuje nieprzyjemnemu człowieczkowi mieszek, którego zawartość wyżywiła by zapewne całą dzieciarnię przez miesiąc i momentalnie otrzeźwiała.
- Schylcie się, niech nas nie widzą - warknęła na resztę. - Panie Goldkeeper, proszę nas wysadzić kawałek dalej, za tą szopą najlepiej, dziękuję - wskazała miejsce, gdzie składowano nie wykorzystane jeszcze materiały. Gdy już wysiedli zastanowiła się chwilę. Obawiała się, że ich obecność może sprowadzić na Dom kolejne kłopoty. Nocować mogli w starej chacie leśnika, tej, z której prowadziło przejście do Starego Domu; lecz tak czy siak musieli porozmawiać najpierw z kapłanką. Najlepiej by było, gdyby mogli spotkać się z Zimirą na uboczu, lecz jak? Myszkę bała się wysłać, żeby jej ktoś nie stratował, a Amil raczej nie znał słowa “dyskretnie”, zresztą był na tyle charakterystyczny, że wzbudziłby zainteresowanie. W końcu Amarys zdecydowała się poczekać aż stara kapłanka znajdzie się gdzieś na uboczu i przekazać przez myszkę wiadomość. W końcu to właśnie Mateczka nauczyła ją, jak wiele może się kryć w małym umyśle gryzonia.
 
Sayane jest offline  
Stary 02-11-2013, 14:02   #213
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Haven… Zdawało się, że minęły całe wieki odkąd widzieli je po raz ostatni. Tętniące życiem i wzmożonym ruchem przed powoli zbilżającymi się chłodami. Niewiele sobie robiło z ich powrotu.
Amil zapewne gdyby miał buzię, rozdziawił by ją teraz. To w jednym miejscu może być aż tyle ludzi? Tu mieszkacie? Strasznie dużo tych kapeluszy w jednym miejscu! W każdym mieszkają ludzie? A kim są ci co mają takie wstrętne miny i tak błyszczą w słońcu i w ogóle mają dużo błyszczącego? A tamci kolorowi? A co są te…. Oooooooooo….
I to ostatnie “ooo” już było zdecydowanie oddalające się.
- To balony, Amil - odparł Trzmiel zrzucając plecak z ramienia. Odetchnął przy tym ze szczerą ulgą na widok rodzinnego miasta, za którym ze zdziwieniem przyznał, że zdążył zatęsknić - Balony…

***

Choć Amy wyraźnie mu to odradzała odczuwał jakąś nieodpartą potrzebę pójścia tam. Obiecał, że zrobi to ostrożnie i tak by unikać wszystkich którzy mogliby go rozpoznać. Absolutnie jej tym nie przekonał. Trochę racji pewnie miała. Pewnie nawet więcej niż trochę. Jak zwykle. Zamieszanie w jego mniemaniu było na tyle duże, że łatwo było pozostać tam niezauważonym… Ostatecznie stanęło na tym, że “skoro już naprawdę musi” to pójdzie tam po zmroku z Aglahadem. I że “to i tak bezsensowne narażanie się”. A niechby i. Poszli przed przybyciem matki Zimiry.

Pośród nowych budynków nie czuł się tak swojsko jak kiedyś. Trudno było się dziwć. Wszak były nowe. Nie pachniały ani ciastkami, które wypiekała Gladys ani nie śmierdziały chlewikiem, który od początku świata stał przy tylnej ścianie głównego budynku. Pachniały surowo ciosanym drewenem. Nie było w nich jeszcze żadnych wspomnień. Choć zważywszy na wiele twarzy dwa razy młodszych od Trzmiela pajtków, którzy wcześniej biegali tu i ówdzie, miały szybko jakimiś nasiąknąć. I tymi złymi i tymi dobrymi… Degary jednak nie w poszukiwaniu wspomnień tu przyszedł. Szukał czegoś. Czegoś czego nie spodziewał się zobaczyć nigdzie indziej, tylko właśnie tu. W uprzątniętych zgliszczach, o których niedawnym istnieniu świadczyła tylko zczerniała tu i ówdzie trawa. I znalazł dość szybko. Kapliczkę Mishakal. Skromną. Jako jedyną zbudowaną z nadtrawionych pożogą desek, z których wzniesiono stary Dom…
Pokazał ją Aglahadowi jako cel wyprawy. Złodziejaszek sprawnie przeprowadził ich na miejsce.
W środku poza dewocjonaliami Błękitnej Pani znajdowała się dwa dość nietypowe przedmioty wystawione niemal jak relikwie. Jednym z nich była nadpalona mitra kapłańska. Drugim połowa złamanego i częściowo spopielonego kostura. O sęk zawieszono wisior w krztałcie srebrnego księżyca Solinari.
Trzmiel obejrzał się na lustrującego otoczenie Aglahada. Nikogo w pobliżu nie było… Wyciągnął zza połów peleryny pamiętnik, który poprowadził ich w góry. Ten sam, który kazał mu odnaleźć w bibliotece Anduval. Ten sam tylko że bez mapy. Ułożył go u stóp kostura.
- Znaleźliśmy ją… - szepnął w napięciu.
Poczuł jak rozpiera go duma. Strasznie chciałby by Anduval go teraz zobaczył…
- Jeśli to klucz… zaniesiemy go do Palanthas...

***

Na widok miny Amarys, pokazał jej język. A potem powiedział to co od momentu gdy dotarli do Haven zaczęło zaprzątać mu myśli.
- Jest późna jesień. Drogi będą coraz gorzej przejezdne i coraz niebezpieczniejsze. Ale i czas działa na korzyść Cienia, a nie naszą, a pozostając w jednym miejscu narażamy się na odnalezienie. Mamy zatem dwie możliwości. Albo przezimujemy tu w Haven, albo ruszamy prosto do Palanthas. Tam Anduval chciał by zanieść laskę. Chciałbym, żebyśmy to przegłosowali i w razie remisu za ostateczną decyzję powzięli to co podpowie nam matka Zimira. I mój głos oddaję za natychmiastową podróżą. Pan Goldkeeper powiedział, że lada dzień wybiera się do Solace. Pojechalibyśmy z nim. Poleciłby nam statek i kapitana, który zabrałby nas w dalszą podróż. Co wy na to?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 20-11-2013, 00:56   #214
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Podróż do Domu dłużyła się Aglahadowi niemiłosiernie. Goldkeeper milczał niczym zaklęty, udając, że nikt z nim nie jedzie. Pozostali również większość czasu spędzali samotnie: czy to rozmyślając o tym co się stało, czy też odpoczywając po trudach wyprawy. Jakby tego było mało droga która znajdowała się przed nimi wydawała się równie trudna, o ile nie trudniejsza, od tej którą pokonali. I choć złodziejaszek cieszył się, że opuścili wysokie góry to nie mógł zapomnieć o tym co czeka przed nimi.

*

Gdy przybyli do Haven miasto wydało się Aglahadowi mniejsze niż je pamiętał. Owszem nadal było imponujące, ale jednak mniejsze niż jeszcze kilka tygodni temu. Nie zmieniało to faktu, że po raz pierwszy od dłuższego czasu Aglahad czuł się naprawdę dobrze. Tu wśród bezimiennych tłumów, ludzi spieszących się w swoich sprawach, był u siebie. Niestety, ale i tym razem nie było czasu by zatrzymać się dłużej w Haven - tylko na tyle by Goldkeeper mógł zamienić część ich skarbów na złoto potrzebne Domowi.

*

Choć nowy budynek Domu był podobny do poprzedniego to dla Aglahada był kompletnie obcy. Inny układ pokoi, ścian, zakamarków. Jedynie gwar dzieci i młodzieży - młodszych, a czasem starszych kolegów był ten sam. Aglahad trochę żałował, że nie może przed nimi pochwalić swoimi przygodami i osiągnięciami. Jakże chciałby zobaczyć minę małej Merry, gdy opowiadałby o przygodzie w jaskini. Złodziejaszek rozumiał jednak jakie byłby konsekwencje takiego występu i jakie niebezpieczeństwo mogło spaść na mieszkańców Domu. Była to ostatnia rzecz na którą Aglahad miał ochotę.

*

Aglahad z chęcią przyjął propozycję Trzmiela by udać się do kapliczki Mishakal. Nie było to ani niebezpieczne, ani trudne, a przynajmniej nie po tym co przeżyli. Na miejscu młody czarodziej wyjawił tajemnicę wizyty w kaplicy. Aglahad nie wyznający się na bogach nie wiele z tego zrozumiał. Nie ulegało jednak wątpliwości, że musieli udać się do Palanthas.
- Jeśli... a jeśli nie to i tak miejsce tego kostura jest tam.

*

Czekanie na Zimirę trwało wieki. Aglahad próbował pozbierać myśli, ułożyć pytanie do starej kapłanki, ale za każdym razem nie specjalnie mu wychodziło. Bo jak mógł się jej zapytać "Co mamy wspólnego z Smokowcami" lub "Kim jestem?". Wielkie pytanie, które pozostowały bez odpowiedzi.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 16-12-2013, 13:07   #215
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś

- Jak dobrze Was widzieć, moje dzieci... - Matka Zimira objęła Was wszystkich tak Wam dobrze znanym, matczynym gestem - A jednak to skrajna nieodpowiedzialność, że się tu zjawiliście. Od Waszego odejścia widzę niepokoje w górach, a i u nas byli tacy, co pytali o czwórkę podróżników... bez cienia wątpliwości chodziło o Was. Wypytywali dzieciaki, dyskretnie i za moimi plecami... ale dzieci tu mądre są... nie to, co Wy. Powinniście być już daleko stąd. - spojrzała na Was karcąco.
- Wybacz... - Amy należycie okazywała skruchę, podszytą jednak zarówno lękiem, jak i radością – ...ale nie mogliśmy postąpić inaczej. - w dłoniach dziewczyny pojawił się sporej wielkości ciężki, brzęczący mieszek – To... to dla Domu.
Zimira z niebotycznym zdumieniem spojrzała najpierw do wnętrza sakwy, potem na Was.
- Niebieski Habbakuku... jak... skąd...? - po raz pierwszy zabrakło jej słów. A Wy, ubiegając się nawzajem i uzupełniając, opowiedzieliście jej o tym wszystkim, co spotkało Was w drodze. O goblinach, smokowcach i tajemniczym magu także. Opowieść przerywana była oglądaniem skarbów i tymi szczególnymi chwilami ciszy, gdy docieraliście do kwestii, które nie były ani jasne, ani proste, ani oczywiste. I tak dziwne zachowanie Aglahada zostało zamaskowane dyskretną wymianą spojrzeń, choć już magiczna ręka Degarego wzbudziła spore zainteresowanie kapłanki. Jednak Zimira nie potrafiła o niej powiedzieć nic konkretnego.
- Wygląda na to, mój chłopcze, że swoje odpowiedzi znajdziesz w Wieży Wielkiej Magii w Palanthas. Po drodze staraj się jednak trzymać tę dłoń w ukryciu. Nigdy nie wiadomo, kto patrzy.

W końcu jednak opowieść dobiegła końca i znaleźliście się w niej z powrotem na wozie krasnoluda, z którym tak ściśle związało Was przeznaczenie, skąd przyglądaliście się czarnej postaci, która tak nie pasowała do atmosfery jarmarku. Kiedy padło pytanie, które musiało być zadane, Zimira zasępiła się.
- Ten człowiek to Radny Dervitt. Po zniszczeniu Domu sypnął złotem, byśmy zdążyli z odbudową jeszcze przed zimą... sporo dobrych ludzi z miasta pomogło, kto jak mógł. Gospodarze przynosili warzywa i czasem jakiegoś prosiaka przypędzili. Cieśle, stolarze, murarze... nie wzięli pieniędzy za pracę, jedynie drewno trzeba było kupić i kamienie. A to i tak spory wydatek był. Posprzedawaliśmy co się dało, ale i tak wciąż na coś brakowało. A tu nagle jak z nieba spada nam Radny Dervitt i przynosi złoto... - kapłanka zmęczonym gestem potarła skronie - Nie miałam wyjścia, dzieci nie było gdzie kłaść do snu, w namiotach było za zimno. Więc się zgodziłam na tę pożyczkę. Lichwa, ale co było robić? Datki wciąż spływają, ale to za mało... a teraz zjawiacie się Wy i przynosicie więcej złota, niż potrzeba... - kapłanka rozkleiła się zupełnie, po policzkach pociekły jej łzy, które wytarła niecierpliwym gestem - ...ale ale. Skoro już tu jesteście, powinniście się porządnie najeść, umyć i wyspać. Zwłaszcza, że wyjeżdżacie o świcie... nie mylę się? - Zimira wstała i przez chwilę przyjrzała Wam się uważnie, gdy kiwaliście głowami na potwierdzenie. W końcu utkwiła spojrzenie w złodziejaszku - Chodź ze mną Aglahadzie, pomożesz mi przynieść tu dodatkowe koce. I jakieś ubrania. I wodę do mycia, ale tę najpierw trzeba zagotować. A Wy zostańcie. Nie ma sensu, byście bez potrzeby kręcili się po Domu we czworo. Nawet nocą nie wszyscy śpią. - gestem nie znoszącym sprzeciwu zatrzymała Was w swej maleńkiej sypialni, choć Amarys wyraźnie rwała się, by pomóc. Jednak spojrzenie mentorki jasno mówiło ”on bardziej tego potrzebuje”, więc ostatecznie zostaliście we troje, w ciszy, pogrążeni we własnych myślach.

Czas biegł straszliwie powoli, a Zimiry i Aglahada nie było już z pewnością całe wieki. W końcu wrócili, niosąc naręcze kocy, ubrania, lniane ręczniki i wiadro z parującą wodą, która została natychmiast przelana do cynowej miski. Aglahad wyglądał na znacznie spokojniejszego, niż wcześniej, choć zmarszczka zamyślenia przecinała mu czoło. Zauważyliście, że przez te kilka tygodni stał się jakby dojrzalszy, choć rysy twarzy miał nadal chłopięce. „To” musiało się wiązać z jego spojrzeniem, które czasami nabierało zagadkowej głębi, choć mogły to być tylko cienie…
Nie było ani czasu ani warunków, by umyć coś więcej, niż ręce i twarze, ale już samo to, że woda była dla odmiany gorąca a nie lodowata, było sporym luksusem. Kiedy wszyscy już byliście w miarę czyści, Zimira zaprowadziła Was do jadalni, gdzie czekały już cztery miski z kapuścianą polewką, już nie parującą, ale jeszcze nie zimną, i chleb. Zjedliście szybko i w milczeniu, po czym cicho wróciliście do pokoju Mateczki.
- Amarys... - cichy szept i gest kapłanki wyrwały ją z sennego zamyślenia - ...nie miałam czasu dziś zajrzeć do kaplicy... pójdziesz ze mną?
Amy nie trzeba było dwa razy powtarzać, od razu zeskoczyła z jedynego siennika w pokoju, który chłopcy uprzejmie jej odstąpili, moszcząc sobie posłania na drewnianej podłodze, i ruszyła za staruszką.

Kaplica nie była już tym samym pomieszczeniem, co niegdyś. Większość domu spłonęła doszczętnie, jedynie piwnice i fundamenty przetrwały smoczy ogień. Po odbudowie było tu znacznie skromniej, choć widać było nawet w wątłym świetle łojowego kaganka, że wszystko zbudowane jest solidnie. Także i Świątynia Dobrych Bogów prezentowała się mniej okazale, choć wszystkie ołtarze zostały odbudowane i nawet ozdobione na tyle, na ile się dało. Nie każdy z budowniczych był obdarzony wielkim talentem, ale Amarys nie miała trudności z rozpoznaniem symboli poszczególnych bogów. Raził jednak oczy brak ogromnego witraża, w miejscu którego wstawiono po prostu zwykłe okno. Amy wiedziała, że złota, które przynieśli nie wystarczy na takie luksusy, ale obiecała sobie, że jak wróci, zrobi wszystko, by witraż powstał.
Kapliczka Habbakuka była dokładnie tam, gdzie powinna. Pachniała świeżym drewnem, lakierem i… jakby szczurem?
Jednak znajomego gryzonia nie było ani na ołtarzu ani w rogu za ołtarzem… nie było też krzywego stołka, w zamian za który stała nowiutka, równa i stabilna ławka. [i]”Miną lata, nim na nowo zapanuje tu ta znajoma atmosfera.”[i] - westchnęła w duchu Amarys, po czym przysiadła obok Zimiry, niezdecydowanie wpatrując się gdzieś w przestrzeń przed sobą.
- Dziecinko, nie mamy całej nocy. - w głosie starej kapłanki zabrzmiała delikatna nagana - Wiem, że coś Cię trapi i domyślam się, co… choć wolałabym, żebyś sama powiedziała mi, o co chodzi.
Więc opowiedziała… a Zimira słuchała i kiwała głową, mimo wieku doskonale rozumiejąc rozterki dziewczyny i lęki, których raz już dziś wysłuchała. W końcu zapadła cisza, którą przerwał łagodny głos kapłanki.
- Pamiętasz, co usłyszałaś od pewnego szczura w dniu, w którym dostałaś swój medalion? - uśmiechnęła się, a uśmiech rozjaśnił jej pomarszczoną twarz i dodał blasku oczom - Zaufaj Habbakukowi, a wszystko będzie dobrze...

***

Jeszcze kogutowi nie śniło się nawet pianie, gdy drobne, pomarszczone ręce łagodnie potrząsały Waszymi ramionami. Gdzieś zza okna dobiegło cichutknie parskanie mułów zaprzężonych do wozu Goldkeepera. Momentalnie odechciało Wam się spać, rzuciliście się do pakowania kocy i prowiantu, który leżał przygotowany na stole. Wiedzieliście doskonale, że musicie zniknąć, nim Dom obudzi się do życia.
Nagle przyszły Wam do głów te wszystkie nie zadane pytania, które jednak powinny były zostać zadane i stanęliście bezradnie w progu, niezdecydowanie popatrując po sobie. Jak to się stało, że zapomnieliście?
Matka Zimira jak zwykle jednak wykazała się nieprawdopodobną wręcz przenikliwością. Do rąk krasnoluda trafiła złożona na czworo karta pergaminu, on sam szeptem wymieniał z kapłanką jakieś tajemnicze uwagi, z powagą kiwając przy tym głową. W końcu zerknął na Was i niecierpliwie zamachał ręką w geście ponaglenia.
- Nuże, dzieciaki… zaraz słońce wstanie… - jego chropawy głos był równie zrzędliwy co zwykle, choć oczy patrzyły nieco łagodniej - Mam tu wszystko, co może Wam być potrzebne, pogadamy w drodze. Będę miał oko na tych nicponi, Matko, tak długo, jak będę mógł. - Gotri skłonił się z szacunkiem Zimirze, czekając, aż wgramolicie się na wóz. Efektem tego skłonienia był urwany protest kapłanki, zagłoszony szorstkim “ależ proszę, nalegam”, a po chwili “niech bogowie mają Cię w swojej opiece”, wypowiedziane drżącym ze wzruszenia głosem staruszki. Gdy Goldkeeper sadowił się na koźle, Zimira zajrzała do Was, uśmiechając się lekko.
- Niech bogowie wynagrodzą wasze dobre serca. Dzięki Wam nie muszę się martwić ani o długi ani o przetrzymanie zimy, będę mogła kupić dzieciarni buty i cieplejsze ubrania. Nie mam wielu znajomych na północy, ale kilka nazwisk wypisałam na karcie, którą ma Gotri. Pomogą Wam… jeśli jeszcze żyją. A teraz jedźcie, już czas… niech Habbakuk Was prowadzi. Bądźcie silni w jedności, miłości i zaufaniu, a wszystko będzie dobrze. - omiotła Was ostatnim spojrzeniem i klepnęła burtę wozu, w odpowiedzi na co krasnolud zaciął lejce i cicho ruszył na trakt.
Znów byliście w drodze…

***


Od jednego z przydrożnych drzew odkleił się kształt ciemniejszy od cienia i cicho podążył wgłąb lasu, by na najbliższej polanie rozpostrzeć skrzydła i zerwać się do lotu. Żadne z Was, przysypiających w znajomej już przestrzeni, nie zwróciło na to uwagi… bo i nie wychylaliście się spod zadaszenia. Pogwizdujący cicho pod nosem krasnolud też niczego nie spostrzegł, choć bacznie wpatrywał się w drogę przed sobą. Jedynie mała myszka poruszyła się niespokojnie w kieszeni fartucha swojej opiekunki.

***

Droga upływała Wam boleśnie powoli, zwłaszcza, że kolejne dni wyglądały dokładnie tak samo. Co z jednej strony było nużące, jednak z drugiej zakrawało o cud i dlatego było tak wspaniałe… Goldkeeper doskonale znał trasę łączącą Haven i Solace, pewnie wybierał odpowiednie szlaki na rozstajach i odnajdywał zaciszne miejsca na obozowiska. Pogoda psuła się coraz bardziej, poranki bywały coraz chłodniejsze, słońce coraz rzadziej przenikało przez chmury. W powietrzu czuć już było zmianę pogody, co i rusz niespokojnie popatrywaliście w niebo, spodziewając się lada dzień pierwszych opadów śniegu, zwiastujących nadejście zimy. Jednak chmury nie spieszyły się ze spuszczeniem swego brzemienia. Ani jeden śnieżny płatek nie spadł na Wasze głowy, dopóki nie przeprawiliście się bezpiecznie przez góry. Od czasu do czasu moczyła Was lekka mżawka, raz, czy dwa nocne deszcze zmuszały Was do schronienia się na wozie… jednak poza takimi przygodami podróż przebiegała nadzwyczaj spokojnie. Nie raz tajemnicze szelesty w krzakach stawiały Wasze zmysły w stan najwyższej gotowości, jednak za każdym razem winnym okazywało się zmarznięte zwierzę, które ciekawie wyglądało z bezpiecznej kryjówki, czując od wozu woń jedzenia. A tego Wam nie brakowało, Gotri okazał się doskonałym kupcem i pomyślał o wszystkim.
Tak to można podróżować…

Gdyby jeszcze gdzieś na dnie duszy nie czaiła się pewność, że to tylko cisza przed burzą… To coś, co Was szukało poprzednio, nie mogło ot, tak po prostu dać za wygraną. Po prostu nie mogło. Choć tak usilnie próbowaliście w to uwierzyć, nie mogliście sobie na to pozwolić. Zwłaszcza, że im bliżej było do Solace, tym bardziej niespokojnie sypiał Aglahad. Zdarzało mu się mamrotać coś niewyraźnie przez sen, jednak po obudzeniu nie pamiętał niczego. Uspokajał się dopiero wtedy, gdy trzymał w ręku pewien kozik, podarunek od Fizbana.
A mimo to, jakby na przekór niewesołym myślom, po szczególnie deszczowej nocy na niebie zaświeciło słońce. A krasnolud zawołał Was do siebie i wskazał piękny, złoto-purpurowy las, rozciągający się u podnóża gór. Nawet z tej odległości widać było dymy unoszące się z kominów.
- Mamy jeszcze jakieś dwa dni drogi, jeśli woda nie podmyła za bardzo szlaku, dotrzemy akurat na kolację. - Goldkeeper uśmiechnął się ciepło. Widać było, że chętnie odpocznie po podróży i z pewnością zimę spędzi w cieple kowalskiego ognia - Przy odrobinie szczęścia ostatnia karawana do North Keep jeszcze nie wyruszyła, ale to okaże się dopiero na miejscu. Dzięki Reorxowi nie utknęliśmy w górach, może to i prawda, że bogowie nad Wami czuwają… - mruknął pod nosem i zaciął lejce.
A Wy smętnie spojrzeliście po sobie. Miło było podróżować ze zrzędliwym krasnoludem. Poznaliście się już całkiem nieźle i polubiliście, a teraz znów jechaliście w nieznane zastanawiając się, co Was czeka na końcu tej wędrówki.

***


Zgodnie z prognozami Gotriego, do Solace dojechaliście o zmierzchu. Miasto zupełnie nie przypominało Haven. Będące niegdyś we władaniu elfów Qualinosti, w sporej części przycupnęło na dostojnych drzewach vallen, połączonych powietrznymi kładkami. Jednak z biegiem lat domy wyrosły również pod drzewami, otulając masywne pnie. Jak się okazało, Goldkeeper miał swój maleńki domek z kuźnią na obrzeżach miasta, i tam też skierował swój wóz.
- No, dzieciaki, pora się będzie pożegnać. - krasnolud wskazał ręką na jeden z okazalszych budynków przycupniętych na drzewie - To jest gospoda “Ostatni Dom”, mają tu najsmaczniejsze na świecie pieczone ziemniaczki i nigdy nie chrzczą piwa. - zabrał się za wyprzęganie mułów, które rżały radośnie, a Wy jakoś tak zupełnie odruchowo zaczęliście mu w tym pomagać. W końcu zwierzęta trafiły do niewielkiej stajenki, a wóz został sprawnie rozładowany. Ciężkie beczki z kruszcami i wyprawione skóry trafiły do kuźni, reszta drobiazgów i spory zapas trunków wylądowały w składziku, pełniącym też funkcję piwniczki, a Wy daliście się poprowadzić schodami okrążającymi potężny pień, do gospody.

We wspólnej izbie przywitał Was gwar i przyjemne ciepło rozchodzące się z kominka, na którym piekło się jakieś słuszych rozmiarów mięso, a także smakowite zapachy. Goldkeeper z uznaniem pociągnął nosem.
- Ziemniaczki właśnie się dopiekają… - rozglądał się w poszukiwaniu wolnego stolika, gdy jego wzrok przykuła jakaś niewysoka, choć słusznych rozmiarów, machająca ręką postać - ...o, tam usiądziemy. - pociągnął Was w tamtym kierunku, mrucząc wyjaśnienia - Wygląda na to, że macie niebywałe szczęście. Ten krasnolud co roku jako ostatni wyrusza z karawaną na północ. Jeśli jeszcze nie wyruszył, z pewnością zrobi to lada dzień… Flint Karlsson, cóż za spotkanie!
Krasnoludy padły sobie w objęcia, klepiąc się siarczyście po plecach.
- A kogóż tu ze sobą przyprowadziłeś? - z uśmiechem powiódł po Waszych twarzach - Objuczeni jak Twoje muły, gdy wóz Ci ukradli… w podróż się wybierają?
Flint okazał się być nieco mniej zrzędliwym i zdecydowanie głośniejszym od Gotriego, choć na pierwszy rzut oka wyglądał groźnie. No i, jak się okazało, był dość spostrzegawczy.
- Porozmawiamy o tym przy kolacji. Nie wypada tak zmęczonych po podróży wypytywać. - skarcił ziomka Gotri i zajął miejsce na ławie obok niego, wskazując Wam miejsca naprzeciwko. Zaraz też młoda kelnerka przywołana gestem brodacza podała piwo i z uśmiechem oznajmiła, że ziemniaczki zaraz zostaną podane.
Krasnoludy szybko przeszły od picia do szeptem omawianych interesów, a Wy ciekawie rozglądaliście się po izbie. Przy stolikach siedzieli przedstawiciele chyba wszystkich ras, jakie można było spotkać na Krynnie. Był i elf, i kender, i przedstawiciel ludu równin… nawet jeden goblin wesoło gawędził z siedzącymi w kącie krasnoludami. Było jasno, ciepło i przytulnie.
Wreszcie na stołach pojawiła się kolacja, a Flint postanowił wykorzystać powszechne zainteresowanie gości własnymi talerzami.
- Istotnie, ktoś musi nad Wami czuwać... wyruszam o świcie. - mruknął, zwracając się... do własnej miski - Ufam Gotriemu, ale też muszę jakoś się zabezpieczyć, rozumiecie chyba? Nie mamy czasu się poznawać, trzeba będzie zrobić to w drodze, a tam najbardziej niebezpiecznie. Dlatego też od każdego z Was wezmę jeden przedmiot, w ramach kaucji. Musi to być coś, co jest dla Was cenne, to chyba oczywiste. I muszę wiedzieć, co potraficie. Poza tym będziecie pracować jak każdy inny członek mojej karawany… co Wy na to? - dopiero teraz spojrzał na Was uważnie, a Wy mieliście wrażenie, że czyta w waszych myślach...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 20-12-2013, 13:56   #216
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Powrót do domu był… może nie do końca taki, jak sobie wyobrażała. Nie żeby oczekiwała wielkich powitań - wręcz przeciwnie. Lecz nie mogła się przywitać ze znajomymi, z opiekunami; nie było nawet Szczura... Jedynie Zimira, ciepła i czujna jak zawsze. Mimo to Amarys oczekiwała po spotkaniu ze swoją mentorką czegoś więcej. Rozwiania obaw, dobrej rady, wsparcia… przede wszystkim rozwiania obaw. Skwitowanie wszystkich jej rozterek i problemów, jakie mieli ze sobą słowami “kochajcie, ufajcie, wspierajcie” itd. nie było tym, czego oczekiwała. Bezrefleksyjne i pokorne przyjmowanie tego co zgotował los nie leżało w naturze Amy. A gdyby Aglahad zmienił się pewnego dnia w smokowca to co - też mam ufać, że Habbakuk sprawi, iż wszystko będzie dobrze? Z taką filozofią to aż dziw, że muszę kiwnąć palcem by coś się stało, burczała dziewczyna kładąc się do łóżka. Z drugiej strony fakt, że Zimira nie przejęła się tym specjalnie był w jakiś sposób pocieszający. No i widać było, że mateczka urządziła chłopakowi jakąś pogadankę podczas tej ”wycieczki po ubrania”; skoro oboje byli zadowoleni, to cóż mogła zrobić? Chyba tylko cieszyć się i mieć nadzieję, że stara kapłanka poradziła coś na aglahadowe dylematy.

Poranek nadszedł o wiele za wcześnie. Co prawda byli gotowi na szybkie opuszczenie Domu, lecz mimo to Amy chciało się płakać. Wcale nie miała ochoty opuszczać Domu i jechać w straszny świat, w którym - wydawało się - każdy chciał ich schwytać i skrzywdzić. Jaka była głupia jeszcze kilka tygodni temu siedząc w bibliotece, czytając i marząc o Przygodzie, Podróżach i Wielkim Świecie! Pewnie dlatego Bohaterowie w opowieściach nigdy (albo na końcu) nie wracają do domu; po prostu by go ponownie opuścić potrzeba więcej sił niż by zabić smoka!
Amarys w milczeniu spakowała swoje rzeczy i wdrapała się na wóz Goldkeepera. Pożegnanie ograniczyła do minimum bojąc się, że ryknie płaczem i za nic, ale to za nic nie wsiądzie z powrotem na wóz. Na szczęście Zimira rozumiała, krasnolud popędzał, więc zanim się zdążyła rozkleić byli już na drodze do Solace.

Kolejne dni biegły z miłą monotonią. Amy nauczyła się listy przyjaciół Zimiry na pamięć, starała sobie przypomnieć jak najwięcej o Solace i Palanthas (wreszcie czytane potajemnie książki nie pójdą na marne), pilnie recytowała znane jej modlitwy i starała się jak najczęściej rozpościerać nad grupą ochronne zaklęcia. Obserwowała też Aglahada, któremu najwyraźniej podróż nie służyła na głowę. Nocą, gdy nikt nie widział, szeptała nad nim błogosławieństwa, choć nie sądziła by jej moc mogła równać się wpływowi Zimiry, który najwyraźniej skutecznie kontrował moc Cienia. No i magia boskiego noża…

Solace było piękne i niesamowite z domami wiszącymi na drzewach i same drzewa… Amy rozglądała się w zadziwieniu - a potem już wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dom Gotrija, pomoc przy rozładunku, ciepła, duszna karczma i kolejny krasnolud o dziwnie znajomo brzmiącym imieniu. Dopiero wtedy do kapłanki dotarło w pełni, że muszą zostawić Goldkeepera - ostatnie ogniwo łączące ich ze znanym do tej pory światem - i wyruszyć w najprawdziwsze nieznane.
- Umiem leczyć i trochę czarować… - zaczęła niepewnie w odpowiedzi na pytanie Flinta. - Strzelać z procy i przyłożyć kijem. I gotować, oporządzić konie, muły, rozłożyć namioty i tak dalej… - dodała na koniec. Z zastawem na podróż miała większy problem. Najcenniejszym co miała były oczywiście medalion Feniksa i pierścień, ale tego dać przecież nie mogła - bez nich sobie nie poradzą! Miała też drugi, drewniany medalion. Miał dla niej dużą wartość - ale sentymentalną. Nie wiedziała czy to wystarczy, ale z wahaniem podała stary, wysłużony wisiorek krasnoludowi.
 
Sayane jest offline  
Stary 20-12-2013, 18:45   #217
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Noc miał Rav zmarnowaną. Przez cały czas zastanawiał się, czy dobrze zrobili przyjeżdżając do Haven. A dokładniej - wracając do Domu.
Czy kto z dorosłych ich widział?
A może któreś z dzieci? Zobaczyło i wyklepie komuś, że dawni wychowankowie wrócili?
A że dzieci mają oczy wszędzie i wszędzie wpychają nosy, to było wiadome. Gdy on mieszkał w Domu...
Uśmiechnął się na moment, rozbawiony tą akurat myślą. Wszak to było nie tak znowu dawno.

I jeszcze sprawa z tym całym radnym.
Aż mu się wstyd zrobiło, że w pierwszej chwili podejrzewał Matkę Zimirę o jakieś konszachty z tym typem.
Podejrzanym typem, bo w dobre serce żadnego radnego Rav nie wierzył od wieków. Cóż więc skłoniło radnego Dervitta do takiej, hmmm... hojności? Wszak nie chęć zysku. Pewnie doszedł do wniosku, że dzięki temu będzie mógł wściubiać swój długi nochal w sprawy Domu. Albo też uzna, że kupi sobie Dom na własność. Tylko po co komu dom z kupą dzieciarów w środku?
Matce Zimirze to się Rav nie dziwił, że pieniądze wzięła. W końcu jakoś musiała uratować dzieci, ale ten radny...

Ledwo usnął, ktoś go w brutalny sposób obudził. Na dodatek nawet nie wypadało narzekać.

***

Podróż z Goldkeeperem przebiegła nader spokojnie. Nawet marny goblin nie raczył zakłócić podróży. Nudy, nudy, nudy. I gdyby nie to, że krasnolud lubił dużo mówić, tudzież głośno acz fałszywie śpiewać można by połowę drogi przespać.
Rozleniwić się można, pomyślał Rav, po kolejnej, niczym nie zakłóconej nocy. Nic się nie dzieje, nic się nie dzieje i w końcu człowiek traci czujność.
I człowiek niewieścieje, gdy wozi zadek, zamiast chodzić na własnych nogach. Chociaż za to określenie Amy zapewne zdrowo natarłaby mu uszu.
No i, z czego Rav był szalenie zadowolony, kilka razy polowanie się udało

***

Solace.
Rav już kilka razy słyszał o tym mieście. Znane było. Goldkeeper też o nim opowiadał. Jednak mimo tego Rav był zaskoczony widokiem. Nie do końca potrafił sobie wyobrazić domy na drzewach. Gospoda, opiewana w opowieściach i pieśniach, też wyglądała jakoś inaczej. Ale jedzenie było wyśmienite - tak jak to zapowiadał Goldkeeper.

Podczas jedzenia Rav miał okazję przyjrzeć się tak Flintowi, jak i innym gościom gospody. Ze szczególnym uwzględnieniem kendera, o której to rasie wiele opowiadano, i to nie zawsze pozytywnych rzeczy. Plecaka wypadałoby pilnować i zawartości kieszeni, jeśli opowieści te były choćby częściowo zgodne z prawdą.

Zastaw.
To słowo, nie da się ukryć, nieco zaskoczyło Rava. Może to i była racja, żeby wziąć coś od nowicjusza, ale żeby to się miało Ravowi spodobać? No i co niby miałby oddać w ów zastaw Flintowi? Tarczę? W życiu. Już wolałby iść pieszo, na własną rękę.
Na szczęście Amy pierwsza zabrała głos, dzięki czemu nie zapanowała krepująca cisza. I dzięki temu mógł parę rzeczy przemyśleć.
- Trochę poluję - powiedział. - No i miecz też zdarzyło mi się użyć. Prace obozowe i przy zwierzętach również nie są mi obce.
- Jeśli chodzi o zastaw... - Sięgnął do sakiewki. - Zostawiłem sobie coś z ostatniej wyprawy. - Nie uznał za stosowne powiedzieć, że to była jedyna jego wyprawa. I że to nie była jedyna pozostawiona rzecz. - To - położył na stole złotą monetę - ma wartość czysto sentymentalną. Pierwsza wartościowa rzecz, jaki w życiu znalazłem - powiedział z lekkim westchnieniem. - Ale myślałem raczej o tym. - Obok monety wylądowała zapinka do płaszcza w kształcie liścia. Stare złoto ozdobione trzema zielonymi kamyczkami.

"Złoty osioł otworzy każde wrota", mawiało stare jak świat powiedzenie. Początkowo Rav nie rozumiał, po co przemalowywać biedne zwierzątko. Dopiero później pojął, że chodzi o łapówkę. Najbardziej niechętny urzędnik, celnik czy strażnik może zmienić zdanie, gdy mu się posmaruje rękę. I to bynajmniej nie masłem czy miodem. A niekiedy nie wypada dawać pieniędzy i lepiej dać jakiś drobiazg. No i Rav nie opróżnił plecaka do końca, tylko zostawił sobie dwa czy trzy takie drobiazgi. Na pamiątkę. I na czarną godzinę, gdyby taka nadeszła.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-01-2014, 02:15   #218
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
I jego tak jak Amy zachowanie matki Zimiry trochę rozczarowało. Znaczy… to złe określenie. Zwyczajnie miał na coś nadzieję. Sam nie wiedział na co. Jakąś pochwałę? Był aż tak przyziemny? Może jednak chodziło o konkretniejszą radę? Naprawdę… jadąc teraz turkoczącym wozem pana Goldkeepera nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić co sprawiało, że opuszczając miasto, w którym się wychował, czuł większą niepewność niż gdy pierwszy raz ruszali w góry. Czułby zapewne dużą większą, gdyby nie Rav, który podczas rozmowy wieczorem utwierdził Degarego w jego własnym podejrzeniu. Tym dotyczącym radnego. Jego samego też to zastanowiło, ale chyba był wtedy zbyt zaaferowany spotkaniem z matką Zimirą i tym, że przyjaciele zdecydowali się, że teraz wszyscy ruszą do Palanthas. Cieszył się wówczas na tę wyprawę i jakoś tak kwestia radnego schodziła na bok. Rav ją wyciągnął na wierzch. I Degary uznał, że mimo iż lada dzień wyruszają jest jednak coś co można w tej sprawie zrobić. Długo się wahał, komu mógłby zaufać w tej sprawie. Haven było Domem. Ale przecież tak nie wiele o nim mimo wszystko wiedzieli… W końcu podjął decyzję. I napisał list. Przekazał go matce Zimirze wraz z prośbą by w razie czego pomogła w przekazaniu treści do adresata.

***

Solace było takie jak na geograficznych rycinach w książkach z Domowej biblioteki. Chociaż nie. Po chwili zastanowienia było zdecydowanie bardziej niesamowite. Typowa miejska zabudowa Haven z jego kamienicami, wąskimi uliczkami, rynsztokami i gwarem nie miała niczego wspólnego z pamiątką jaka została tu po elfach. Domy z szarego buka wtapiające się w tło starych drzew. Ludzie spacerujący przed nimi i nad nimi. Lampiony zapalane wieczorami gdy jesienny zmierzch przeganiał mieszkańców do swych domostw jeszcze w trakcie pracy… Och, jakże miał nadzieję na spędzenie tu chociaż kilku dni by zobaczyć całość miasta. Zobaczyć panoramę ze szczytu drzew vallen. Zwiedzić lokalną bibliotekę. Znaleźć maga opiekującego się miastem. Poganiać za lampionami… ???
No tak.
Amil… Amil?
Wyglądało na to, że miał go z głowy na ten wieczór...

***

Ostatni Dom zgodnie z obietnicą krasnoluda aż kipiał od zapachu pieczonych ziemniaków, które królowały na większości stołów, czy to jako dodatek do piwa, czy też jako podstawowe danie. Nie było więc niczym dziwnym, że po dniach żywienia się suchym prowiantem podróżnym, zapach taki mógł zniewolić każdego. I Degary nie był tu wyjątkiem. Dopiero spotkanie z nowym krasnoludem, zdołało odsunąć zaspokojenie apetytu z piedestału, na którym głowy ludzi zwykle stawiają obecny cel, do którego będą dążyć za wszelką cenę.
Na stole pojawił się więc dzban z piwem. I warunek. Warunek dalszej podróży, który każdy z ich czwórki musiał spełnić osobno.
Amy wybrnęła. Rav chyba również. A on? Co takiego on mógł zaoferować? Czekał chwilę, aż może Aglahad się pierwszy odezwie, ale spryciarz tylko rozglądał się dookoła jakby go rozmowa w ogóle nie dotyczyła. Wzrok więc Flinta siłą rzeczy zatrzymał się na Degarym. Nawet miska z pieczonymi ziemniakami już nie nęciła tak bardzo.
- Ja panie Karlsson mam tylko dwa cenne przedmioty. Tę księgę i ten kij. - powiedział wyjmując wspominane rzeczy ze swoich pakunków - Ale, żadnego nie mogę panu dać na przechowanie. Jestem ma… - westchnął - uczę się czarodziejstwa. I bez księgi nie będę mógł być w żaden chyba sposób przydatny w karawanie. A kij… Kij choć na taki nie wygląda został powierzony mojej pieczy, przez bardzo ważną dla mnie osobę. Tak ważną, że choć wiem, że u pana byłby zapewne podczas podróży bezpieczniejszy niż w moich rzeczach, to… - zastanawiał się przez chwilę jak skończyć zdanie, które miało być pełne szacunku, a wyszło chyba trochę bez sensu - to po prostu nie mogę go oddać.

Trudno. Przeszedł przez pełne smokowców góry to i przejdzie do Palanthas jak będzie trzeba.

***

"Witaj Stam,

Mam nadzieję, że wydobrzałeś niedługo po tym jak opuściliśmy Haven. Jak wiesz nigdy się nie przyjaźniliśmy, ale chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił. Niby wiem, że zachorowałeś, bo ostatecznie stanąłeś po naszej stronie, ale nadal jesteś mi sporo winien za dawne lata. Po spełnieniu tej prośby uznam jednak, że jesteśmy kwita. Chcę, żebyś został w Haven i przyjrzał się temu radnemu Dervittowi, który tak chętnie obsypał Dom złotem. Wiem, że matka Zimira, która zapewne czyta ci ten list, absolutnie każe Ci zapomnieć o tym, ale uważam, że ten człowiek może nie życzyć naszemu... Domowi najlepiej. I jeśli nie przez wzgląd na to, żeś był mi wrogiem i cierniem jakich mało, to przez wzgląd właśnie na Dom, w którym obaj wyrośliśmy, zadbaj by nikt obcy na to miejsce nie nastawał. I tyle.

Pozdrawiam,
Trzmiel"
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 28-01-2014, 14:01   #219
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Aglahad cieszył się, gdy opuszczali Dom. Chociaż rozmowa z Zimirą trochę uspokoiła złodziejaszka to stara kapłanka nie potrafiła odpowiedzieć na wszystkie wątpliwości i pytania chłopaka. Dowiedział się tylko, a może aż, tyle, że został wybrany przez kogoś mającego moc, kogoś potężnego. Żadne z nich nie wiedziało czy to dobrze, czy też źle. Dowiedział się też, że w przeciwieństwie do większości sierot trafił do Domu, gdy miał sześć lub siedem lat. Nikt go nie szukał, a on sam nie pamiętał nic z swojej przyszłości, dlatego został, rozwijając swoje umiejętności. W końcu dowiedział się czegoś o Cieniu i choć był to raczej zbiór plotek i pogłosek, które Zimira zebrała. Jedno nie budziło wątpliwości, czymkolwiek był Cień -smokiem, upadłym magiem, bóstwem lub innym bytem – był śmiertelnie niebezpieczny. „Na pewno nie poprzestanie nasz szukać. Nas i tego co ma Trzmiel. Nie możemy tu zostać” pomyślał chłopak.

A potem wrócili do pozostałych, nie zdradzając czy i o czym rozmawiali. Jedynym co mogła zauważyć pozostała trójka był fakt, iż złodziejaszek, po raz pierwszy od wielu, wielu dni, Aglahad spał znacznie, ale to znacznie spokojnej, zupełnie jakby groza sytuacji została zdjęta z jego barków.

***

Wyruszyli rano. Za rano, gdyby ktoś spytał Aglahada, ale nikt oczywiście tego nie zrobił. Chłopakowi nie pozostawało nic innego jak wstać i pomóc pozostałym przy przygotowaniach. A potem ruszyć ponownie w drogę, zostawiając Dom za sobą. Dom który choć tak bliski serca i jawiący się jako bezpieczna przystań wydał mu się mniejszy niż wtedy, gdy wyruszyli na poszukiwanie mapy. Miał nadzieję, że pieniądze które przekazali

***

Trasa z Haven do Solace dłużyła mu się niemiłosiernie. Na dodatek w powietrzu dało się wyczuć zdenerwowanie Goldkeepera. Doświadczony krasnolud wiedział bowiem doskonale, że jeżeli w górach spadł pierwszy śnieg to trasy będą nieprzejezdne, a oni będą musieli nadrabiać wieleset mil naokoło. Sprzyjało im jednak szczęście lub, jak chciał krasnolud, bogowie i do Solace dotarli zanim wyruszyła z tego miasta ostatnia karawana, prowadzona przez znajomka Gotriego.

Elficka Solace architektura, domy na drzewach i piękno, tak inne od Haven, wzbudziły zachwyt Aglahada. Żałował, że nie zatrzymają się tu na dłużej. Wiedział jednak, że jeżeli nie wyruszą w dalszą drogę to zastanie ich zima, a na to nie mogli sobie pozwolić.

„Ostatni Dom” przywitał ich przyjemnym ciepłem i wspaniałym zapachem pieczonych ziemniaków, który sprawił, że Aglahadowi zaczęła cieknąć ślinka. Nie to że jedli źle podczas podróży, jednak rzadko było wystarczająco dużo czasu by móc upiec coś bardziej wyszukanego niż zając. A potem Goldkeeper przedstawił ich Flintowi, który miał ich zabrać w dalszą podróż.

Złodziejaszek nie wiedział co sądzić o tym mężczyźnie. Z jednej strony zachowywał się niezwykle głośno, a z drugiej… bacznie obserwował kto wchodzi i wychodzi z karczmy, kto z kim rozmawia i kto z jakim interesem przybył do miasta. Do tego sprawiał wrażenie znacznie bardziej niebezpiecznego niż Goldkeeper.

Pozostała trójka dała kaucję, a Aglahad poczuł jak ogarnia go zwątpienie, a noc zaczyna się robić coraz ciemniejsza i ciemniejsza. „Za długo było spokojnie” pomyślał, ale nim zdążył powiedzieć to na głos to Trzmiel trącił złodziejaszka by ten wystawił jakiś fant-zabezpieczenie. Chłopak wyjął ciężką monetę, którą zdobył z takim trudem, gdy szukali wejścia do jaskini.

- Mogę dać tę monetę. Jest dla mnie cenniejsza niż całe złoto, które mam przy sobie – powiedział, obracając ją w rękach. – Poza tym jestem mały i łatwo mnie przegapić więc nadam się na zwiad, jeżeli taka będzie potrzeba – dodał, uważnie patrząc się za okno na zapadającą noc.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 18-03-2014, 13:56   #220
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Flint westchnął i przyjrzał się uważnie każdemu z Was. W końcu z powagą przyjął drewniany medalion od kapłanki, skinieniem głowy doceniając ten wybór. A potem westchnął ponownie, przyglądając się reszcie.
- I co ja mam z Wami zrobić? Oprócz złota i obietnic… nie oferowaliście mi nic… - uśmiechnął się dobrotliwie, nieco dłużej zawieszając wzrok na Ravie - Jestem szanującym się i szanowanym kupcem… a do tego dość bogatym, by nie musieć przyjmować łapówek. - leniwym ruchem sięgnął po jedną ze starych monet, które matowo połyskiwały na blacie i przyjrzał się jej w zadumie - Stara złota moneta, wybijana przed wojną w Haven. Ciekawi mnie, skąd ją macie… ale pewnie usłyszę w odpowiedzi, że to pamiątka z ostatniej wyprawy, co? - roześmiał się swobodnie i upił solidny łyk piwa, mimochodem lustrując wzrokiem całe wnętrze karczmy. Z pewnością był nie tylko kupcem, ale i wojownikiem. Przez długą chwilę nie odzywał się, wyraźnie coś rozważając. Wreszcie na powrót skupił na Was swoją uwagę.
- Przyjmuję w zastaw medalion i te dwie monety. I muszę przyznać, że mam teraz ogromny kłopot. - podrapał się po brodze w zamyśleniu - Jest Was czworo, a bilety tylko trzy. Więc powinienem zabrać ze sobą tylko troje podróżnych… Jednak wydajecie się być ze sobą zżyci, siedzicie i tulicie się do siebie na tej ławie niczym stadko wystraszonych piskląt. - zarechotał i aż uderzył się w kolano z tej nagłej wesołości, która jednak nie znalazła odbicia w oczach Karlssona - Serce podpowiada mi, że mogę Wam zaufać, choć rozum jak zwykle wie swoje. Wiedz jednak, chłopcze-uczący-się-czarodziejstwa, że jeśli nie dowiedziesz swej przydatności w trakcie podróży… bez specjalnego żalu pozostawię Cię na trakcie. Nie bierz tego do siebie, ale darmozjadów w karawanie nie potrzebujemy… potraktuj to raczej… jak zwrócenie kaucji. - przewiercające na wylot i nieco złowieszcze spojrzenie utkwił w oczach Trzmiela, który zdobył się jedynie na lekkie skinięcie głową, będące równocześnie przystaniem na tak postawione warunki, jak i podziękowaniem. Po namyśle dodał jeszcze - I żeby było jasne, dowodzę ja. Nie zwykłem przekazywać poleceń przez posłańców, więc jeśli będziecie mieli jakiekolwiek wątpliwości, przychodźcie ze wszystkim do mnie.
Po zakończeniu dyskusji twarz brodacza rozjaśniła się w uśmiechu. Monety i medalion zniknęły w przytwierdzonej do paska sakiewce, stanannie związanej rzemieniem, a sam Flint klepnął się po udach i z rozmachem wstał z ławy.
- No, dzieciaki, na mnie pora. Sprawy nie dopilnują się same, a i wyspać by się przydało… co i Wam radzę. Jeśli o świcie nie będzie Was u stóp tego drzewa, zostawię kaucję młodemu Waylanowi… - tu wskazał palcem na niemłodego już przecież karczmarza - ...i ruszę, nie oglądając się za siebie. Jasne? - i nie czekając na odpowiedź, wyszedł z sali, głośno żegnając się ze wszystkimi obecnymi. Widocznie był tu znany i lubiany, sądząc po serdecznych uściskach dłoni i życzeniach bezpiecznej podróży.

- Polubił Was. - siedzący do tej pory cicho Gotri Goldkeeper uśmiechnął się pokrzepiająco - Dlatego też radzę posłuchać jego rady i położyć się spać… ja też już wracam do siebie. Jak pogadacie z Otikiem… nie pamiętam, którym już tego imienia... z pewnością znajdzie Wam jakiś ciepły kąt do spania. - wstał i skierował się w stronę wyjścia - Pożegnamy się jutro… muszę się przecież upewnić, że znikniecie mi wreszcie na dobre z oczu… - dodał zrzędliwie, choć w oczach błyszczały mu wesołe iskierki i wyszedł, unosząc dłoń w pożegnalnym geście.
A Wy odetchnęliście z ulgą.

***

Noc minęła równie spokojnie, co wszystkie poprzednie od czasu, gdy po raz kolejny opuściliście swój Dom. Koce rozłożone przy kominku we wspólnej sali były miękkie i wygodne, kusiły, by zignorować drobne dłonie, które potrząsały Waszymi ramionami… A jednak wstaliście, czując niesamowity przypływ energii i natychmiast zapominając o senności. Było… rześko, bladoróżowa poświata na wschodzie mówiła jasno, że dzień będzie pogodny i ciepły, w sam raz na podróż.
Kiedy zeszliście do stóp potężnego drzewa vallen, gdzie powoli i w zaskakującej ciszy zbierała się karawana, z cienia wyłoniła się znajoma, okrągła sylwetka Gotriego.
- Powodzenia, dzieciaki. - serdecznie uścisnął Wam dłonie, na koniec wciskając w ręce Amy kawałek złożonego na czworo pergaminu - Tu macie kilka nazwisk od Mateczki i jedno ode mnie. Spróbujcie ich znaleźć, jak już dotrzecie do North Keep. Flint też Wam pomoże… o ile nie zaleziecie mu za skórę po drodze. - roześmiał się i już bez zbędnych słów odszedł w swoją stronę, pogwizdując pod nosem głośno i fałszywie, by zamaskować smutek i niepokój.

Chwilę później odnalazł Was Flint, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
- A więc jesteście… cóż, w takim razie bierzcie się do roboty. Trzeba dokończyć załadunek prowiantu na ostatni wóz… i to migiem, słońce zaraz wychyli się zza horyzontu. Rzeczy rzućcie na drugi wóz… - wskazał palcem pojazd okryty burą plandeką - ...ale to tymczasowe rozwiązanie. Po drodze ustalimy, które z Was na którym wozie pojedzie. A teraz żwawo! Opóźnienie przy wyjeździe to opóźnienia po drodze, a czas to pieniądz, więc… - spojrzał na Was groźnie i już go nie było, a po chwili dało się słyszeć, jak strofuje jakiegoś innego członka karawany.
Cóż było robić? Bez zastanowienia rzuciliście się do załadunku, po drodze bez zastanowienia zostawiając bagaże we wskazanym miejscu. Czuliście, że będą tam bezpieczne… i tak właśnie było. Żaden z krasnoludów nie interesował się Waszym dobytkiem… a poza nimi nikt się tu nie kręcił. Za wyjątkiem Otika, oczywiście i uśmiechniętej kelnerki, którą poznaliście poprzedniego dnia. Oboje żegnali Flinta, wesoło się z nim przekomarzając, a przy okazji wymieniając jakieś informacje, które zarysowały zmarszczki niepokoju na twarzy brodacza. O czym jednak rozmawiali? Byliście za daleko i zbyt zajęci, by móc cokolwiek usłyszeć.

***


Kolejny wschód słońca zastał Was w drodze. Który to już raz, odkąd tak niespodziewanie staliście się dorośli, wyruszaliście w nieznane? Z niepokojem wpatrując się to w siebie, to rozglądając się wokół, zastanawiając, czy wróg, którego coraz lepiej poznawaliście, czai się gdzieś w pobliżu… Cienie zalegające w krzakach jednak przegoniło słońce, radośnie świecące na nieboskłonie. Poranek, choć rześki, był pogodny i hałaśliwy… nad karawaną rozśpiewały się chyba wszystkie ptaki, jakie tylko były w okolicy. Krasnoludy pogwizdywały lub basowo podśpiewywały pod nosem, koła wyładowanych wozów skrzypiały delikatnie, muły parskały. Groza wisząca gdzieś nad Waszymi głowami uniosła się i rozmyła wraz z poranną mgiełką, ginącą w ostatnich ciepłych promieniach jesiennego słońca.
Znów byliście pełni nadziei i ufni, że bogowie nad Wami czuwają.

***

Dzień minął spokojnie, wieczorem zatrzymaliście się na polanie, która z pewnością od lat służyła karawanom jako miejsce na nocny odpoczynek. Było tam dość miejsca na wozy, obok przyklejona niewielka polanka z wodopojem dla zwierząt, na środku okolone kamieniami miejsce na ognisko, wokół którego leżały ułożone w kształt okręgu grube bale. Flint pokrzykiwał nieustannie, ale widać było wyraźnie, że jego pokrzykiwania nie są do niczego potrzebne. Wszystko działało jak w doskonale złożonym i naoliwionym mechanizmie, każdy wiedział, co ma robić. Dwójka zajęła się zwierzętami, kolejna para poszła po chrust, następnych dwóch barczystych brodaczy poszło po wodę, taszcząc potężny kocioł… widać, że robili to nie pierwszy raz. W tym uporządkowanym chaosie czuliście się niepotrzebni i nieco bezradnie rozglądaliście się wokół.
Chwilę później za Wami rozległo się złowróżbne - Kto nie pracuje, ten nie podróżuje! - a zaraz po tym gromki śmiech, gdy Flint Karlsson zobaczył Wasze przerażone miny.
- No dobrze, dzieciaki. Jak widzicie, wszystko tu robi się samo, nie pierwszyzna nam podróżować razem. Ale nie możecie się nudzić, prawda? - uśmiechnął się dobrodusznie i spojrzał najpierw na Amarys - Panienka mówiła, że gotuje... więc zapraszam do kociołka. Naszym kucharzem jest Narvi. Uważa, że świetnie gotuje, ale tak po prawdzie to nie idzie mu najlepiej. Przyzwyczailiśmy się już, krasnolud w podróży wybredny nie jest… ale przydałaby się odmiana. - przerwał, wyraźnie czekając, by Amy wykonała jego… prośbę. Tak też zrobiła, a po chwili od strony tlącego się już ogniska dobiegła cicha sprzeczka kapłanki z dotychczasowym kucharzem - rydowłosym, niewysokim i pękatym, dotycząca najwyraźniej używanych przez brodacza przypraw.

Tym razem Flint zwrócił swoją uwagę na Rava. - Pan ponoć poluje… mimo, że mamy zapasy mięsa, zawsze staramy się polować na bieżącom jeśli mamy taką okazję. Nigdy nie wiadomo, co się zdarzy w miejscu, w którym zwierzyny nie będzie. Telchar... - wskazał na stosunkowo wysokiego i szczupłego krasnoluda o ciemnych włosach i splecionej w warkocz brodzie, który jak na zawołanie, ruszył w Waszym kierunku - ...jest naszym myśliwym. Zwykle idzie z nim któryś z naszych, ale tym razem pójdziesz Ty. Idźcie, póki zostało jeszcze trochę dziennego światła.
Raveremu nie pozostało nic innego, niż ruszyć za brodaczem, zabierając po drodze łuk i strzały.

- A z Wami nie mam pojęcia, co zrobić. - Flint w zadumie gładził brodę, wpatrując się w Aglahada i Degarego, którzy z lekkim niepokojem wpatrywali się w niego - Tu na razie jest bezpiecznie, na zwiad nie muszę nikogo wysyłać… choć oczywiście oczy i uszy wszyscy musimy mieć otwarte. Żadna magia też nam do niczego potrzebna nie jest… - rozejrzał się po obozie, który tętnił życiem - ...ale też nie możecie siedzieć bezczynnie. Obejmiecie warty. Pierwszą i ostatnią, razem z Yarpenem i Mardo. - wskazał gawędzących przy jednym z wozów brodaczy. Pierwszy miał jasną brodę splecioną w warkoczyki i jasne włosy związane w kucyk, drugi zaś był zupełnie łysy, co nadrabiał bujną, kruczoczarną brodą, dumnie spływającą na pokaźny brzuch - Jest mi obojętne, który weźmie którą wartę, dogadajcie się między sobą. - i już go nie było… w sobie tylko wiadomym celu zniknął pomiędzy drzewami.

A Wy? Posłusznie ruszyliście do brodaczy, którzy mocnym uściskiem dłoni i powalającym klepnięciem w ramię powitali Was w gronie wartowników.

A potem było zwyczajne życie obozowe, gąsiorek krasnoludzkiej gorzałki krążący wokoło, by wygnać wieczorny chłód z kości, pochwały dla nowej kucharki i oklaski na widok dzikiej świni przyniesionej przez myśliwych.
Noc minęła spokojnie, podobnie jak kolejny dzień, noc i znów dzień… powoli ogarniała Was monotonia podróży. Ale też narastał niepokój. Zwłaszcza, że Aglahad zaczynał coraz uważniej wpatrywać się w zarośla, choć nic tam nie było.

***

W środku nocy Amarys obudził szczypiący ból na dłoni. Kompletnie zdezorientowana dziewczyna podniosła rękę do oczu, by dostrzec na niej kropelkę krwi i ślad po… ugryzieniu? Nie była pewna, ognisko niemal zgasło, było ciemno… cichutkie popiskiwanie mogło jednak świadczyć właśnie o tym, że to myszka ugryzła Amy w palec. Tylko dlaczego?
Już miała zbesztać zwierzątko, kiedy usłyszała trzaśnięcie gałązki, a potem jakieś ciche, chrapliwe głosy. Z pewnością nie należące do wartowników. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jest cicho. Nie było słychać zwierząt, nikt nie kręcił się przez sen, panował niezwykły bezruch. Lekkie ciepło na piersi było ostrzeżeniem, a zaraz za nim w polu widzenia Amarys pojawił się zaniepokojony Amil. Wyglądał jak zabłąkana iskierka z ogniska i Amy zupełnie nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie zaniepokojone strzępki myśli, które wysyłał.

”śpi… nie słyszy… obudź… obudź…”
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172