Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-07-2011, 01:57   #251
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Aranon spędził resztę poprzedniego dnia najpierw w bibliotece, gdzie dowiedział się jeszcze kilku interesujących rzeczy o właściwościach źródła wymywającego magię. Przejrzał też kilka innych woluminów, które okazały się mniej lub bardziej pomocne w jego pracach nad nowym czarem. Oczywiście nie omieszkał sprawdzić pewnych informacji, które mogły okazać się przydatne w przyszłości.
Elf przebywał w bibliotece do momentu, kiedy musiał ją opuścić z powodu zamknięcia. Udał się potem do karczmy, gdzie po spożyciu wieczornego posiłku udał się na spoczynek, by powstać jeszcze w nocy i po studiowaniu tajemnej księgi odprawić swą codzienną modlitwę o świcie. Postanowił przy tym zmienić nieco swój repertuar czarów kapłańskich.
Dalsza część poranka upłynęła Aranonowi na dalszym studiowaniu ksiąg. Gdy w końcu zjadł wyczarowane śniadanie i udał się na dół, aby podążyć do biblioteki, wieści, które usłyszał, okazały się nader interesujące i niepokojące zarazem. W takim razie postanowił wyjechać z miasta na jakiś czas, mając nadzieję, że nie zgubi towarzyszy na zbyt długo, a nawet jeśli, to odnajdzie ich w pobliżu krasno ludzkiej twierdzy.
Tymczasem, Aranon zamierzał odnaleźć tajemne źródło. Przed wyjściem z miasta zakupił dodatkowe trzy manierki na wodę i wyruszył czym prędzej w kierunku lasu, by odnaleźć druidów lub kogoś, kto mógłby mu pomóc odnaleźć to, czego szuka.
 
Aegon jest offline  
Stary 18-07-2011, 20:27   #252
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tłum jest tak mądry jak najgłupszy człowiek tłumu.
Nie była to prawda.
Tłum jest tak mądry jak najgłośniejszy człowiek tłumu.
To że najgłośniej wrzeszczą najwięksi głupole... cóż.... to już inna para sandałów.
Im dłużej Cogito słuchach szczekacza, tym mocniej zaciskał dłonie na kosturze.
Był bowiem coraz bardziej niezadowolony.
Zamiast rozpocząć poszukiwania kultystów Cyrica, wydawali nieżyciowe rozporządzenia, których i tak mało kto będzie przestrzegał.
Przecież pewnikiem było, że sprawca się nie zgłosi, a Helmici nie postawią wszak kapłana przy każdym zarejestrowanym czaromiocie w mieście. O gościach nie wspominając.
Widać jeden głupi nietoperek może wywołać wystarczającą panikę, który sprawi że Helmici zamiast myśleć głową, zaczynają myśleć... inną częścią ciała.
Z drugiej strony czegóż się spodziewać po tutejszych kapłanach, którzy nie widzieli jak mocno mają zafajdane własne podwórko?

Na tłum Cogito nie zwracał uwagi. Był wszak magiem.
Tłuszcza tłuszczą, ale tylko głupcy rzucali by się na maga, zwłaszcza na takiego co nie wyglądał na ucznia.
Tacy głupcy kończyli zwykle rechocząc przez kilka godzin, o ile czarodziej miał poczucie humoru. Czaromiotowi mógł podskakiwać doświadczony wojownik, albo zręczny łotrzyk, a nie piekarz, rymarz czy inny dekadniowy „pogromca złych magów”.
Szalony mag przecenił jednak inteligencję zgromadzonych wokół niego obwiesi.


Kilku mężczyzn, rzuciło się w jego stronę i chwyciło za ramiona, pozostali mieszczanie wyli
"Powiesić go!" "Na stos z nim!" "Mamy jednego!".
Sytuacja ta wywołała niedowierzanie na obliczu maga, u którego jednak instynkty przetrwania szybko wzięły górę. Nerwowo wyjął z sakiewki dwa kamienie poznaczone runami.


Były to kamienie grzmotu. Cisnął je w kierunku tłuszczy na tyle na ile pozwalała sytuacja. Cisnął je z dala od siebie. Ich wybuchy miały ogłuszyć paru ludzi i wywołać panikę u reszty.
Po pierwszym kamieniu kilka osób padło na ziemię wrzeszcząc i trzymając się za uszy - drugi rzut osiągnął podobny efekt. Zaś ludzie trzymający Cogito skupili się na chwilę na tych krzykach zapominając o magu, lecz go nie puszczając... przez chwilę.
Bo trzymany mag wymachiwał swoim drągiem na oślep w desperackim atakach. Magiczny kostur buczał drżąc w jego dłoniach, gotów uwolnić energię dźwiękową w postaci grzmotu, by szczególnie celnym ataku. Ale i bez tego zaciekła furia Cogito pozwoliła mu się oswobodzić z ich łap, trafiając jednego za drugim. Trafieni osuwali się na ziemię.
A pozostali z motłochu jakoś nie kwapili się, by zająć miejsce swoich poległych w łapaniu maga... jednakże rzucali w niego kamieniami, patykami i różnymi śmieciami jakie nawinęły im się pod rękę.
Ta sytuacja zaczynała go mocno irytować, spojrzenie Cogito miotało niemal błyski, zęby się zaciskały. Ci głupcy, aż prosili się o kulę ognistą lub kulę błyskawic. Na ich szczęście nie przygotował, żadnej z nich. No i zamierzał posłuchać tutejszych zaleceń i nie używać magii... tym razem.
-Macie ostatnią szansę!- ryknął niemal czarownik.- Albo uciekniecie stąd z podkulonymi ogonami, albo poznacie czym jest mój gniew.
Po czym krzyknął.- Niech trujący dym pożre wasze dusze, głupie robaki.
I z dłoni maga zaczęły się wydobywać czarne i gęste opary, zasnuwające jego sylwetkę i rozpływające się na boki. A sam Cogito przyspieszał ów efekt machając energicznie dłonią, sam będąc niepodatny na owe tajemnicze zaklęcie związane z oparami.
Zamęt na ulicy zamienił się w czystą panikę - ludzie uciekali we wszystkie strony, jak najdalej od dymu wytworzonego przez Cogito. Ktoś krzyczał, że mu mag męża, syna, czy szwagra ubił... Cóż, zwykli ludzie są wyjątkowo podatni na działanie jego drąga.
A mieszczanie mający o magii niewielkie pojęcie nie domyślili się, że „trujące opary” były jednym wielkim kłamstwem. Że było to tylko użycie patyka dymnego ukrytego w dłoni, a sam opar miał pomóc magowi uciec w boczną uliczkę, skrytą w cieniu wysokiego budynku.
Motłochem kierują głośni głupcy, bo czyż głupotą nie jest atakowanie, czegoś o czym się nie ma zielonego pojęcia ?
Bo czyż głupotą nie jest atakowanie kupą kogoś, kto tą kupę może spopielić?
Tutejsi mieszczanie mieli wiele szczęścia... cóż... przynajmniej większość z nich.

Czarownik nie martwił się zbytnio trupami. Wszak ci którzy nie mają szacunku dla maga, sami winni są własnej śmierci. Nasunął kaptur na twarz i rozejrzał się wokół czy nikt go nie ściga. I czy Arneo jest w pobliżu. Teraz dopiero sobie przypomniał, czemu zostawił go tam wtedy.. w Pustce. Jego użyteczność była bliska zeru. Na razie się przyczaił w zaułku czekając na rozwój sytuacji. A dokładniej na strażników... wychodzących z karczmy. Obecność straży w tamtym miejscu była mu nie na rękę.
Zamierzał poczekać tak z dwie godzinki, na rozwój wydarzeń... a potem skryć się głębiej w cieniu.
Lub uciec czym prędzej, gdy przybędzie wreszcie patrol ze świątyni. Cogito był pewien, że za kilkanaście minut przybędzie co najmniej jeden Helmita z obstawą by złapać straszliwego czarownika, który zabił dwudziestu bezbronnych ludzi.
O tak... przestraszeni ludzie i nieludzie lubią wyolbrzymiać fakty. I zapominać, o swoim niechlubnym udziale w pogromach.
Cogito więc czekał, licząc że strażnicy którzy weszli do karczmy, szybko ją opuszczą. Bo jeśli tego nie zrobią czarownik będzie musiał się oddalić od Cerre na dłużej, kryjąc się zaułkach zamieszkanych przez biedotę.
Kucnął więc przy beczce z deszczówkę, nasuwając mocniej kaptur na głowę, opierając dłonie dębowym kosturze. Brudna szata, którą nosił przypominała wtedy bardziej mnisi habit, a przez to sam Cogito bardziej wyglądał na żebrzącego mnicha Ilmatera niż czarodzieja.
Kucał i szeptał do siebie.-Bo nie szanowali maga, taaaak...nie szanowali. Tak trudno dziś o szacunek, wszyscy nie szanują się... a gdzie honor? Królestwo za honor... albo za konia...
Monolog ledwo powiązanych ze sobą zdań wylewał się z ust Cogito, gdy z uporem wpatrywał się w drzwi karczmy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-07-2011 o 23:18.
abishai jest offline  
Stary 21-07-2011, 21:16   #253
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
- Kiego kapłana Helma?
- Tego, na którego wysłałaś swoje piekielne moce! - zakrzyknął półork wyciągając zza pasa kilka fiolek. - Nie pogrywaj z nami! Mam tu wodę święconą i nie zawaham się jej użyć!
- A używaj se! - sarknęła Cerre. - A najlepiej to sobie ją w dupę wsadź - uśmiechnęła się kpiąco. - albo się nią umyj, brudasie jebany.
- Tyy... - nim się mniszka obejrzała, a dostała pięścią po twarzy. Całkiem mocno. - Jak nie zaczniesz gadać to cię powiesimy!
Jeden ze strażników za półorkiem chrząknął.
- Czego tam? - Gwyrg obrócił się.
- Wyrok brzmi: spalić na stosie, sir. - wyjąkał człowiek.
- Niech będzie. Nawet lepiej. - zarechotał mięśniak.

Że strażnicy w obecnych czasach żadnych jaj nie mieli, żeby bić kobietę.
Cerre już przestało to śmieszyć. Raczej ci ją żenowali - i to mają być strażnicy? Ale w tym mieście wszystko już było możliwe. Więc czemu ją te rzeczy nadal zadziwiały (acz nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu)?
- Niczego na nikogo nie nasyłałam. I nie wiem, do czego pijesz. - postawiła jasno sprawę, jednak półork miał wrodzone ciemniactwo. I oczywiście w bolesny sposób jej teza się potwierdziła.
- Kłamiesz! - półork uderzył ją raz jeszcze. Tym razem trafił w okolice oka, co było jeszcze boleśniejsze niż poprzedni cios. Cerre czuła, jak policzek jej puchnie i stopniowo przestawała widzieć na to oko.
Oczywiście, w takiej sytuacji, gdyby rogata nie była skrępowana łańcuchem, z pewnością by mu oddała z nawiązką. Ale w obecnej chwili nie mogła nic zrobić.

Wtedy otworzyły się drzwi. Weszła przez nie kobieta w długiej, czarnej sukni.
- Starczy Gwyrg. Chcesz ją zabić przed samą egzekucją?! - zakrzyknęła czarnowłosa wersja Cristin.
- Ale... pani... ja... - półork zaczął się jąkać.
- Tak ty! Wynocha mi stąd! Cała trójka! - wszyscy strażnicy okazali się nader posłuszni i po chwili Cerre została sam na sam z Cristin.
- Co za kłopotliwa chołota, nie sądzisz? - kobieta usiadła na krześle przed mniszką.

Po co ona tu przyszła? Litować się nad nią? Ależ Cerre nie potrzebowała litości - chciała chociaż opuścić tą zasraną wielką wiochę albo spalić te napuszone świątynie i jeszcze bardziej

- Co ty tu robisz, Krysia? - mruknęła Cerre. - Czego chcesz?
- Pogadać chciałam, może dowiedzieć się jakichś ciekawych ploteczek. - czarnowłosa zaczęła wymachiwać od niechcenia trzymanym w ręce metalowym pręcikiem. - Na przykład słyszałaś, że jestem w tym mieście kapłanką Helma? - zachichotała.
- Nie słyszałaś, nic ciekawego tu nie ma - burknęła Cerre. - Byłabym bardziej za zrównaniem tej całej dziury z ziemią.
- Ale to bardzo duża dziura, jak niby chcesz to zrobić?
- Problem, że nie ma planu na zniszczenie. Ale zawsze można podpalić parę budynków i zwiać stąd.
- O tak, cudowny plan. Prawie tak genialny jak tego twojego kochasia, Cogito. Wiesz, że to dzięki jego uprzejmości możemy tu sobie teraz rozmawiać?
- Aaa, czyli to on maczał w tym swoje paluszki. To wszystko wyjaśnia. Przypomnij mi, że prócz Bareda i on będzie czekał na ukręcenie łba.

Cristin aż zaklaskała piszcząc z zachwytu.
- Ale nie ukręć im tych łbów za bardzo, mogą się nam jeszcze przydać. - zachichotała. - W gruncie rzeczy to Cogito wyświadczył nam przysługę. Dzięki niemu mogłam zamknąć i sprzątnąć ładną gromadkę sług Bane'a z tego miasta. I teraz wystarczy tylko czekać aż wielka armia Torma tu przybędzie, by zwrócić ją przeciw samej sobie.
Czarnowłosa sięgnęła sobie między piersi i wyciągnęła stamtąd mały kluczyk na łańcuszku.
- Masz jakiś plan? - mruknęła po chwili Cerre.
- A ty co zamierzasz? - spytała.
- A co mam zamierzać? Jak najdalej od tej dziury.
- Zamierzasz gonić Baredka? Czy może do lasu, za paladynką?
- Nie będę się pieprzyć z paladynką, szkoda zachodu. Baredka też nie będę gonić, to nie zając, nie ucieknie daleko.
- Więc gdzie chcesz iść? - teraz Cerre zorientowała się, że widzi już tylko na jedno, lewe oko.
- Na razie mam problem z półłośkowym przydupasem. Na razie przydałoby się jakoś przeżyć to przesłuchanie, choć mam wrażenie, że obojętne, co im powiem, na jedno wyjdzie.

- Z Gwyrgiem? - zachichotała. - W sumie to jego głupota jest nawet słodka. Ale masz rację. Obojętnie co powiesz, na jedno wyjdzie. - podeszła do Cerre i przy pomocy kluczyka rozkuła ją z kajdan.
Gwyrg, nie Gwyrg. Dla Cerre to był ten sam półłosiowy przydupas, który nie potrafił odróżnić swojej prawej ręki od lewej. Tak głupi, że nie wiadomo, czy śmiać się czy pożalić bogom. Jedyne, do czego się nadawał, to z pewnością do nabicia na pal.
- Odsuń się. - poleciła mniszce, po czym użyła różdżki. Kula jaskrawego ognia pomknęła ku ścianie robiąc w niej sporą wyrwę. - A teraz idź... a i weź tą różdżkę. Przecież mi ją zabrałaś kiedy mnie obezwładniałaś, pamiętasz? - znów zachichotała.
Na wszelki wypadek wzięła różdżkę, choć tym razem zachowała dużą ostrożność.
- Nie tylko takie rzeczy się pamięta - skinęła głową w kierunku Cristin. - Spieprzam z tego miasta. Na razie - Cerre szybko czmychnęła do dziury w ścianie.
Czarnowłosa kiwnęła głową, po czym zabrała się do odegrania teatrzyku polegającego na opieprzeniu strażników stojących na zewnątrz pokoju przesłuchań za pozwolenie mniszce uciec.

Cerre przekradała się ulicami miasteczka. Szczęśliwie, bardzo szczęśliwie umknąwszy z brudnych łapsk wybitnie głupiego półorka skierowała się w kierunku północnej bramy, której strzegli trzej kapłani Helma, z wielkimi tarczami i mieczami - odganiali każdego kto próbował się zbliżyć do wrót. Obchodzili się z motłochem jednak nieco "milej" niż żołdacy - rzadko którego pchnęli tarczą, a z reguły delikwenci się do nich nie "pchali". Zachodnią zaś, prowadzącą do lasu, podobno strzegli chłopi w zbrojach strażniczych, pewnie także niemądrzy, jak wszystko w tym miejsce z jednym wyjątkiem (elfi sprzedawca w magicznym sklepie) - za to w ilości sześciu; na tą grupkę przypadały trzy kusze oraz trzy halabardy. Południowej z kolei pilnował jegomość oficer z czterema przydupasami (dwóch z kuszami i dwóch z halabardami) - wrzeszczał na wszystkich dookoła to samo, co żołdacy przy zachodniej bramie. Sam chociaż posiadał miecz, nie miewał go jednak w ręce - okazjonalnych chojraków bił pięściami opatrzonymi stalowymi rękawicami.

Cogito pojawił się tuż za nią, nie tak cicho, by nie być przez niezauważonym zanim się odezwał.-Zapominamy o misji z paladynką?
- Zapominamy - burknęła ze złością Cerre. - Spierdalamy z tej zaszczanej dziury. Kiedyś się ją rozwali na rozpałkę.
Cogito przyglądał się jej twarzy, zwłaszcza sińcowi z uwagą. Sięgnął do plecaka i wyjął z niego fiolkę.-Na później,gdyby nie schodził.
Złapała fiolkę tak szybko, że Cogito ledwo zauważył ten ruch - spakowała specyfik pod koszulę, do biustu, dobrze zabezpieczając naczynie przed wypadnięciem.
- Dzięki - mruknęła oschle. - A teraz pora stąd spieprzać. Idę na bramę północną.
-Złapią cię... idziemy pod mury.- odparł Cogito i chwycił ją za dłoń ciągnąc w przeciwnym kierunku.
- Pod mury?!
-Wy zawsze myślicie prosto... jedną drogą... do przodu.- warknął z pewną irytacją w tonie głosu Cogito. Westchnął i rzekł.-Jest wiele sposobów na obdarcie ogra ze skóry.
- Mam gdzieś ogry! Chcę się stąd wydostać, a ja fruwać nie umiem - przedrzeźniała Cogito. - Jak zauważyłeś, wszędzie są ci pierdzieleni strażnicy! ale helmici byli tylko przy północnej bramie, a najmniejszej ilości. Masz jakiś pomysł?!
-Tsss....oczywiście że mam pomysł. Mam ich wiele!- zirytował się mag. Spojrzał na Cerre i wyrzucał z siebie kolejne słowa.-One kłębią się w mej głowie jak roje owadów. I co z tego? Wasz marazm je zabija. Trzeba działać nie czekać. Chcesz się wydostać, to pójdź za mną.
Gdy znaleźli się przy murach, mag rozejrzał się za miejscem, w którym strażników nie było.
-Co jest stałe.
Jest niestałe.
Co jest twarde.
Miękkie jest.
Mgiełki postać przybierz teraz.
Bo na taki stać mnie gest.

Czarodziej dotknął palcem dekoltu Cerre przywołując magię. Dookoła niego wirowały opary, gdy on uparcie starał się ujarzmić magię i zmusić do swego kaprysu.
Nie udało się zaczerpnąć dość magii by zaklęcie było mocne. Ale i tak ciało Cerre rozpadało się szybko przemiejąc w biały mglisty opar. Mag potarł czoło i rzekł.- Pospiesz się... i uciekaj, czar nie potrwa długo. Ja wkrótce dołączę.
Nie odpowiadając na kwestię Cogito Cerre natychmiast przeleciała nad murem, dzięki temu opuszczając (w swojej nadziei) raz na zawsze Hluthvar. Jeśli jednak miałaby planować powrót do niego - to tylko z planem zrównania jego z ziemią...
Na razie jednak pozostał plan udania się w kierunku krasnoludzkiej twierdzy, który to zaczęła kontynuować. Nie zwlekała z jak najszybszym odlotem z miasta, ale przyspieszała swoją ucieczkę z niego, jak tylko mogła.
 

Ostatnio edytowane przez Ryo : 21-07-2011 o 21:41.
Ryo jest offline  
Stary 24-07-2011, 23:19   #254
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Plan Aranona był w miarę sensowny. Zrobić zapasy, opuścić miasto...
Jednak strażnicy przy bramie mieli inne zdanie.
- Nikt nie wyjdzie, ani nie wejdzie! - żołdak wymierzył w elfa halabardę. - Dopóki nie znajdziemy niedoszłego zabójcę miłościwego ojca przełożonego!
Cóż... kapłan musiał wymyślić coś innego.

Tymczasem Aquilian kończył właśnie, wraz z pozostałą szóstką wróżbitów, właśnie zakończył rytuał.
Tym razem znów obok samych słów ujrzał obraz... a raczej wizję.


Morderstwo. Najgorsze z możliwych - cios w plecy, zdrada przyjaciela... Aquilian był święcie przekonany, że to on był tym, który trzyma ostrze, jednak nie wiedział kim... kogo miałby w tak podły sposób zabić.

"Naprowadź współbraci na właściwy trop
A zniweczysz całą swoją misję
Nic z niej nie pozostanie - jedynie żal w sercu
Będziesz chciał iść naprzód - nie dasz rady
Będziesz szukał pomocy - nie znajdziesz
Jednak
Naprowadź współbraci na właściwy trop
Postąpisz jak cię uczono
Jednak czy twa przyszłość na tak wiele wspólnego z przeszłością?
Wiesz kim on jest
Szalony czarnoksiężnik, z którym dzieliłeś posiłek."


Wyszedł z izby chwiejnym krokiem. Inni kapłani też już skończyli i właśnie dzielili się swoimi informacjami - jeden mówił o "szaleńcu udającym mnicha", inny o "mocach z innego świata", znowuż inny o "mistrzu kulawego niziołka". Dopiero Woliusowi udało się ustalić, że może chodzić o "przyjezdnego maga", jednak tyle to podejrzewali już wcześniej. Wszystkie te informacje były niby przydatne... jednak to było za mało, żeby w miarę szybko schwytać Cogito.
Nagle wszyscy spojrzeli na Aquiliana.

W międzyczasie sam zainteresowany mag właśnie odprawiał Cerre, która przelatywała przez mur jako mała chmurka.
Udało mu się też subtelnie ustalić, że strażników nie ma w karczmie, lecz nie było do końca jasne czego tam szukali. Nie chciał jednak tam iść - po co ryzykować...
Obserwował jedynie okolicę zachowując jednak większą niż ostatnio ostrożność, by nikt z tłumu go nie "wyhaczył".
Co jakiś czas przechodził patrol zbrojnych i wszystkich rozganiał, kilku aresztował i był spokój... na kilka następnych minut.

Pomiędzy takimi interwencjami władzy mag dostrzegł w oknie karczmy stojącego Arneo. Jednak, co było znacznie ciekawsze, zauważył że niziołek ma... ogon!


Teraz sobie przypominał - zostawił go w Pustce, żeby Arneo mógł tak jakby dojrzeć. Tygrysi ogon miał mu pomóc zachowywać równowagę i poruszać się o wiele zwinniej, niż zwykłemu niziołkowi. Nie mógł sobie jednak przypomnieć dalszych stadiów... rozwoju.
I wreszcie, czy rozważnie było go tu zostawiać?

Tymczasem, poza granicami miasta, Cerre oddychała pełną piersią i cieszyła się wolnością kierując się na północ. Wkrótce też dołączył do niej jej podopieczny pseudosmok, bardzo rad, że mniszce nic nie jest.
Po dłuższym czasie podróży zaczęło jej się kręcić w głowie i znów miała nudności. Zatrzymała się i usiadła na kamieniu, mając nadzieję to przeczekać, zaś smoczek usiadł obok. Jednak nie przeszło - po chwili złapała się za głowę i runęła na ziemię, tracąc przytomność.

O dziwo... miała sen.
Śniła jej się wielka, okrągła sala, której granic nie mogła dostrzec. Widziała wielu ludzi, między innymi wielkiego Gwyrga, Bareda, Cogito... Jednak byli dziwni. Ruszali się sztucznie, nienaturalnie.
Po dłuższej chwili dostrzegła sznurki uwiązane do ich kończyn. Spojrzała w górę. Nad całą salą roztaczało się oblicze znanej jej już czarnowłosej Cristin, która robiła tutaj za lalkarza.


Mniszka odkryła z przerażeniem, że i ona ma przywiązane sznurki. Szarpała się, jednak nic to nie dało - czarnowłosa tylko się śmiała.
Zobaczyła też marionetkę Aquiliana. Kapłan sztywno szedł ku niej, wyciągając miecz. Kiedy był już blisko, wziął zamach. Nie mogła się zasłonić, ani uskoczyć. Nie mogła nic zrobić, kiedy wielkie ostrze opadało na jej głowę.
Więc się obudziła.

Podczas, gdy chłopi zabrali się do swoich codziennych obowiązków, Bared postanowił przejść się po okolicy, a właściwie odbyć swoisty patrol.
Centaury udały się wprost do lasu, gdzie łotrzyk nie chciał się zbyt głęboko zapuszczać - jeszcze by się zgubił, albo wpadł w zasadzkę...

Jednak na skraju dziczy, równolegle do drogi, płynął mały strumyk - cenna informacja pod względem dalszej wędrówki.
Późnym popołudniem, w czasie kiedy chłopi odpoczywali po obiedzie, znów wybrał się w to samo miejsce, tym razem jednak poszedł nieco na południe, wzdłuż strumyka.
W pewnym momencie usłyszał jak ktoś upada, a chwilę potem pisk bólu. Dochodziło od strony drogi...

Jak się prędko okazało, źródłem dźwięku był nikt inny jak znana mu już mniszka Cerre. Leżała nieprzytomna obok sporego kamienia. Po chwili łotrzyk odkrył też, że pod nią wierci się, przygnieciony jej ciężarem, mały czerwony smoczek.
Istotce udało się w końcu wydostać spod diabliczki. Spojrzał nerwowo na nią i na Bareda, po czym syknął wrogo w kierunku tego drugiego i pogroził mu ogonem zakończonym kolcem, najprawdopodobniej jadowym.
 
Gettor jest offline  
Stary 27-07-2011, 22:54   #255
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W wiosce każdy ma swoje obowiązki, nawet dzieci. I każdy krzywym okiem patrzy na obiboka, który siedzi sobie na ganeczku i wystawia twarz na słońce, gdy inni ciężko pracują. Dlatego też, ledno śniadanie zniknęło w brzuchach tutejszych, to i Bared odszedł od stołu, zabierając ze sobą tylko chleba nieco i sera na drugie śniadanie.
Nie zamierzał ruszać tropem centaurów. Nawet gdyby trafił do ich obozowiska, to co by mu to dało? Sam miałby pozabijać wszystkie znajdujące się tam stwory? Napuścić ścigających go paladynów na centaury i inne stworzenia i mieć spokój i z jednymi i z drugimi?
Pokręcił się po lesie, nie znajdując nic ciekawego. Bardziej zadowolony był wilk, któremu udało się upolować nieostrożnego szaraka.

Drugi spacer, po obiedzie, zapowiadał się równie nudno, ale przechadzka po obiedzie zapobiegała odkładaniu się sadełka, a otyłość, w tym fachu, groziła śmiercią lub kalectwem. Dlatego też Bared, nie spiesząc się zbytnio, ruszył na południe, by zobaczyć, co znajduje się w tamtej stronie świata.
Czy znalezienie polanki pełnej czarnych jagód było ciekawym odkryciem? Może nie aż takim, by warto o nim opowiadać wnukom, ale dojrzałe owoce były bardzo smaczne, co docenił nawet wilk, z chęcią częstując się zebranymi przez Bareda jagodami.
Owocową ucztę przerwał nagle odgłos czyjegość upadku, połączony z pełnym bólu okrzykiem.
- Kogóż tu diabli przynieśli? - mruknął Bared obracając się w stronę drogi. Wyglądało na to, że jakiś podróżny-niezgraba wyłozył się na równej drodze. Zwykle bywa tak, że jak kto upadnie, to się i podniesie po chwili. Dlatego też nie chęć niesienia pomocy, ale raczej zwykła ciekawość skłoniła Bareda do ruszenia się z miejsca.

Leżące na skraju drogi ciało zdało mu się dziwnie znajme.
- Diabli nadali - stwierdził, nader trafnie, rozpoznając w leżącej swą najulubieńszą diabliczkę. - A już myślałem, że mam cię z głowy... - dodał.
Definitywne pozbycie się kłopotu byłoby bardzo proste. Niedaleko płynął strumyk... Chlup do wody, poczekać kilka minut dla pewności i po ziemi chodziłoby jedno wynaturzenie mniej. Nawet wyłażące spod ciała Cerre fioletowe 'cuś' w niczym by mu nie przeszkodziło.
Ruszył w stronę leżącej. Niezbyt udana miniaturka smoka zasyczała gniewnie na jego widok.
- Jak nie zamkniesz natychmiast pyska, to cię przerobię na pieczyste - uprzedził.
Głos smoczka rozległ się bezpośrednio w głowie Bareda.
~"Jak jej zrobisz krzywdę, to sam cię przerobię na pieczeń!"
- Stul pysk, złóż skrzydełka i siedź cicho, bo inaczej źle skończysz, jasne? - spytał Bared, unosząc kuszę. Gestem dość jednoznacznym. Nie miał zamiaru pozwolić, by jakieś karłowate byle co mu pyskowało czy groziło.
Smoczka zamurowało tak, że zrobił dokładnie to co łotrzyk mu kazał - nawet się odsunął o krok, dając Baredowi dojście do Cerre.

- Trochę diety by ci się zdało - mruknął łotrzyk, dźwigając z ziemi diabelstwo płci żeńskiej.
Może powinien nieść ją w ramionach, ale lepszym, czy raczej wygodniejszym, sposobem zdało mu się przerzucenie jej przez ramię. Z kręcącym się wokół niego smoczkiem ruszył w stronę zabudowań.

- Jak masz na imię? - spytał smoczka po przejściu kilkunastu kroków.
~ "Nie mam imienia" - padła bezgłośna odpowiedź.
- Każdy ma jakieś imię - odparł Bared. - Każdy, kto potrafi myśleć i mówić... Jak możesz nie mieć imienia?
~ "Nigdy nie potrzebowałem imienia, to nie mam imienia!"

Mały smoczek o małym rozumku, pomyślał Bared.
- Ale teraz, jak jesteś wśród ludzi, może ci się przydać - powiedział na głos.
~ "I co, masz zamiar mnie jakoś nazwać? A jak mi się nie spodoba?"
- Myślałem, że raczej sam wymyślisz coś, co ci się spodoba
- odparł Bared. - W końcu to będzie twoje imię, a nie moje.
Po dłuższej chwili milczenia smoczek wskazał na Cerre.
~ "Ona coś wymyśli"
- Widać, że jesteś pod pantoflem
- stwierdził Bared.
Stworzenie jedynie zasyczało w odpowiedzi. Widać Bared trafił w sedno.

Pojawienie się Bareda w towarzystwie miniaturowego smoczka i rogatej niewiasty o zdecydowanie nietypowym kolorze włosów nie spotkało się ze zbyt przyjaznym powitaniem.
- Diabelstwo jakieś! - jeden z mężczyzn wskazał na rogi.
- No i ten smok... - skrzywił się drugi.
- Nie widzicie, że ranna? - wtrąciła się jedna z niewiast. - Dajcie ją do izby, panie Baredzie.
- Gdzie pan ją znalazł?
- spytała, gdy wchodzili do chaty.
- Przy drodze sobie leżała - odparł zapytany. - Nie miałem serca zostawić. A nuż coś by ją zżarło.
~ ”Ja bym nie pozwolił”
~ wtrącił się smoczek.
Bared, wyjątkowo uprzejmie, nie skomentował tej wypowiedzi.

***

Cerre otworzyła oczy.
Leżała w łóżku, w nieznanej sobie izbie, bez skrawka odzienia na sobie, na szczęście pod grubym kocem. Sądząc po sposobie, w jaki słońce wpadało przez okno, był albo wieczór, albo ranek.
Rozejrzała się po izbie.
Przy drzwiach, wygodnie rozparty na krześle, siedział Bared i przyglądał się jej z nieco złośliwym uśmiechem.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-07-2011, 21:39   #256
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Miasto...wrzało.
Przez ulicę miasta, przelewały się emocje i słowa, przemieszczając wraz z falami ludzi.
Był to zabawny widok dla Cogito.
Wystarczyło tak niewiele, by praworządne i spokojne miasto wpadło w otchłań chaosu.
Czyż to nie była ironia losu?
Nie była.
Po prostu spokój i porządek był tylko fasadą stworzoną przez sługi Helma. Nie zmienili oni bowiem miasta. Nie wykorzenili zła. Ot, jedynie zepchnęli je w cień. Nic więc dziwnego, że zło wypełzło ku światłu przy pierwszej okazji.
Czarownik wędrował ulicami miasta, kryjąc się w cieniu, zarówno swego kaptura, jak i domów. Żołdacy ze straży miejskiej mieli więcej rozumu niż tłuszcza. Aresztowali zazwyczaj ludzi wyglądających na magów, samych jednak czaromiotów unikali. Jak i każdego kto wydawał się móc stawić opór. Bądź co bądź nie płacono im wystarczająco wiele, by pochopnie narażali swe życie.
A Cogito przemierzając miasto chichotał patrząc na to całe zamieszanie.
Widać było, że Hluthvar tak naprawdę nikt zła nie próbował wyplenić, a Helmici udawali, że nie widzą co się kryje pod pozornym dobrobytem miasta... lub zaślepieni samozadowoleniem nie zauważali.
Tak czy siak, drobny żarcik Cogito popchnął sprawy do rozwiązania. Szale równowagi drgnęły, a to co ostatecznie zatriumfuje... cóż... nie jest problemem szalonego maga.

Postanowił ruszyć w kierunku Czujnego Oka. Co prawda Cerre już wyprawił, Dant nie żyje, a Aquilianowi nie powinno nic grozić od strony Helmitów, ale... był jeszcze Arneo. No i gdzieś na krawędzi wspomnień miotał się jakiś elfi kapłan. Ale to akurat nie było nic, czym warto było sobie zawracać głowę.
W kilka minut po wkroczeniu do karczmy i zauważeniu przemiany Arneo, do Cogito podszedł karczmarz i zaczął pyskować. Zaabsorbowany próbą przypomnienia sobie faktów na temat Arneo szalony czarownik jednym tylko uchem słuchał narzekań gospodarza. A ten paplał coś o strażnikach którzy go przesłuchiwali i rekompensacie za jego milczenie.
-Zamknij się pieniaczu.- warknął wściekle niemal Cogito, chwycił karczmarza za koszulę i przysunął twarz swoją do jego twarzy.
Spojrzenie szaleńca...


skrzyżowało się ze spojrzeniem karczmarza, gdy mówił.- Paplesz i paplesz, jakby mnie obchodziły twoje przyziemne i prostackie problemy. Ja tu mam na głowie los Wieloświata, głupi matołku, więc siedź cicho i nie wychylaj się, a może unikniesz mego gniewu i nie zgniotę cię jak muchy, którą jesteś.
Głos Cogito niewątpliwie świadczył o tym, że szalony mag mówi szczerze.- Pozwolę ci żyć, więc bądź wdzięczny i milcz oraz słuchaj. Ja zgi-ną-łem. Czyż nie znaleźli martwego maga w jednym z pokoi? To byłem ja. I tej wersji się trzymaj. I tak mów. Bo jak powiesz inaczej...- uśmiechnął się złowieszczo Cogito.-... bo jak powiesz inaczej. Zamienię cię w karalucha i rozdepczę. Zrozumiałeś?
Gdy karczmarza kiwnął głową szalony mag puścił go, rzucił na blat pobliskiego stolika kilka srebrnych monet mówiąc.- Arneo idziemy stąd.

Czarownik był wściekły. Bo choć wytężał umysł i pamięć jedyne co mu przychodziło do głowy w związku z „niziołkiem” to słowa. „Żyhwa broń przeciwh apostołowi Thoon’a, o ile dojrzeje.”
Nie pamiętał kto i kiedy wypowie/wypowiadał te słowa. Zacisnął zęby w gniewie. Zbyt często już się odradzał, zaczynał zapominać co się zdarzy. Wspomnienia ulatniały się z jego umysłu niczym barwne motyle.
Póki co... pozostało opuścić to miejsce. Nie miał już w tej twierdzy Cyrica i Helma nic do zrobienia. Chaos który po sobie zostawił, powinien zająć i wyznawców księcia kłamstw i Helmitów i paladynkę. I lepiej by ich zajął. Bo jeśli nie, to szalony mag nie miał skrupułów co do zabijania.

Arneo podążał za swym panem, szybko i zwinnie niczym kot. I czasem czarownik miał wrażenie, że ogon nie będzie jedynym kocim dodatkiem u Arneo.
Wybrał odpowiednie miejsce przy murze i zaintonował zaklęcie. Magia nie spływała tak ja powinna, przepływ zaklęć był zbyt słaby i wątły. Niemniej wystarczająco silny, by czar został rzucony i by hipogryf z niebiańskim rodowodem pojawił się przed Cogito.


Przyzwana bestia pozwoliła się dosiąść magowi, choć zapewne wbrew swej woli. Za magiem usiadł zwinnie niziołek. Po czym obaj wznieśli się w powietrze na jej skrzydłach przelatując nad murami miasta. Przelotowi temu towarzyszyło zainteresowanie magiem w postaci kilku wystrzelonych bełtów i strzał, ale... żadna z nich nie trafiła celu. Mag odfrunął na swym latającym wierzchowcu poza zasięg łuków oraz kusz strażników na blankach, po czym wraz z Arneo ruszył w dalszą drogę na piechotę. Nie wiedział dokładnie gdzie zmierza, ale liczył że nici przeznaczenia wskażą właściwą mu drogę. Czasem szalony mag żałował, że nie poświęcił więcej uwagi szkole wieszczenia, z drugiej jednak strony chaos nie jest przewidywalny.
Szli obok szalony mag i istota udająca niziołka. Nagle Cogito zatrzymał się w pół kroku.- Kluczyk! Zapomniał o Kluczyku!
Po czym wzruszył ramionami pytając retorycznie.- Sama nas odnajdzie, prawda Arnego?!
Czymże jest jedna kobieta wobec problemów kontinuum czasoprzestrzennego. Dlatego też mag wznowił wędrówkę mrucząc pod nosem. –Powinienem pogadać z Nieuchronnymi, mimo że to takie zakute łby.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 31-07-2011 o 21:47.
abishai jest offline  
Stary 31-07-2011, 22:17   #257
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Kolejny sen wspominający Cerre, że wobec niektórych sił jest na razie marionetką. Czemu jednak jedną z tych sił miałaby być Cristin, która została świeżo przyjęta do zgromadzenia przydupasów Cyric’a? Czy to utrata mocy skierowała tamtą kobietę na złą drogę czy może przeznaczenie?
I dlaczego to ona, Cerre, miała być marionetką tej czarnej zdziry?

- Czego się tak szczerzysz? - burknęła Cerre. Zdecydowanie zauważyła brak stroju, zaraz po przebudzeniu. - To twoja sprawka, że moje ubranie zniknęło?
Miała ochotę przyrżnąć w jego twarz, żeby zszedł mu ten głupi uśmieszek. Mniszka miała dość tego, że problemy same się jej zwalają na głowę, jak ich nie potrzeba. Dodatkowo zobaczyła łotrzyka - o dziwo, o ile jeszcze zaledwie parę dni temu zamierzała z nim poważnie porozmawiać, teraz nie mogła nawet patrzeć na jego gębę.
- Jakbym nie miał nic innego do roboty - odparł Bared - jak rozbieranie niechętnych ku temu panienek... Zawsze kładziesz się do łóżka w ubraniu? - spytał z zaciekawieniem.
- To już moja sprawa. Co ci do tego? - mruknęła. - Gdzie moje ubranie?
- Może sprawdzisz w szafie? - spytał Bared uprzejmie. - Tam zwykle trzyma się ubrania.
Diablica prychnęła, jakby sądziła, że łotrzyk robił sobie z niej żarty.
Cerre nie była brzydką dziewczyną. Ale nie uważała się też za ładną - wystarczyła już sama kwestia genealogii, żeby większość ludzi omijała ją szerokim łukiem, nie wspominając o rogach, dziwnym kolorze włosów, tak samo niecodziennej barwie oczu i innych detalikach. Nie lubiła się patrzeć do lustra ani przyglądać odbiciu w wodzie. Nie lubiła także pokazywać swoich tak zwanych wdzięków komukolwiek, a już na pewno nie Baredowi.
Cogito, Dant? - Cóż, ci byli wyjątkami. Pewnie na jeden raz. Zwłaszcza dla drugiego...
- Dobrze wiem, gdzie się trzyma ubrania, Selawar - burknęła. - O ile wiem, za to ty nie wiesz, gdzie czasem należy trzymać język za zębami, wygadując jakiejś Elorze o misji. Szczęśliwie twoja Elora wróciła do zakonu. Fartem nic nie wygadała.
- Jeśli mnie pamięć nie myli - odparł Bared - a jakoś na nią nie narzekam, Elora nie dowiedziała się zbyt wiele na temat misji. I z pewnością nie miałaby czego wygadać. Masz jeszcze jakieś mądre zarzuty?
Zarzuty? “Pożalcie się tam na dole” - wycedziła w myślach. Ten złodziejaszek miał jakieś problemy z rozumowaniem? A kto powiedział Elorze, że drużyna jedzie na wycieczkę do Kresh’natal, żeby gwizdnąć jakiś tam miecz? Może ona sama przyfrunęła z więzienia i wygadała jej? Zresztą, starczył sam fakt, że w ogóle napomnął tej dziewczynie o misji, skoro miała być tajna.
Samemu Cogito też nie zdradziła prawdziwego celu wyprawy. Chyba, że tymi swymi metodami skądinąd się dowiedział o prawdziwej naturze zadania. Ale takich zarzutów Cerre sobie nie stawiała. Miała na uwadze dyskretność działania.
- Niewiele do tego brakowało, Selawar. Z innych ciekawych rzeczy - Takshor i Dant nie żyją.
Po chwili dodała:
- A tak apropos, gdzie ta twoja elfiasta koleżanka?
- Ci dwaj to z pewnością nie moja robota - stwierdził. - Niedawno mieli się całkiem dobrze. A skoro wiesz tyle o elfce, to powinnaś wiedzieć, co się z nią dzieje - mówił dalej obojętnie.
Usiadła na łóżku i zakryła swoje ciało do barków kocem.
- Dowiedziałam się dość sporo, Selawar. Ale nie jestem wszystkowiedząca - wzruszyła ramionami. - Heh, przyznaj się. Spławiła ciebie byle jaka elfka jak frajera?
Myślała, że powie “Gdzie tam?” albo zignoruje. Ale:
- Spławiła? - Bared spojrzał na Cerre z zaskoczeniem. - Skąd taki pomysł?
- A dlaczego nie? Jest dużo bardziej przystojniejszych mężczyzn, dużo bogatszych i sprytniejszych. Dlaczego taka... elfka miałaby interesować się jakimś tam podrzędnym kradziejaszkiem?
Nie wyszło zbyt zgrabnie z tym tłumaczeniem, wiedziała. Acz jego spojrzenie powiedziało samo za niego; ta elfka, “co spadła z drzewa”... nie była mu taka wcale obojętna. A jego zaskoczenie dotyczące spławienia - bezcenne.
- Ale ci się na inteligentne gadki zebrało. - Bared pokręcił głową. - Te parę dni w pudle tak na ciebie wpłynęło? Cóż ci zrobili, biedactwo, żeś się nagle stała taka złośliwa?
- Oj, biedactwo, prawda w oczy kole? - Cerre zadrwiła wyraźnie z łotrzyka. - Twoja koleżanka zwiała, i jak zwiała, tak nikt jej nie widział. Inteligentne gadki, taa? A jak trzeba być głupim, żeby nie zauważyć, że kręciła jeszcze z twoim kolegą... - mniszka udawała, że coś próbuje sobie przypomnieć. - a, jak on miał na imię? Aquillan, tak?
Bared pokręcił z ubolewaniem głową.
- Jaka ty jesteś żałosna. Kto cię kopnął w zadek, że się teraz usiłujesz w tak niezdarny sposób odegrać na mnie, skoro na tamtym nie potrafisz?
Cerre wybuchnęła śmiechem.
Jakie on ma problemy z pojęciem najprostszych pojęć!! Ja się próbuję odegrać na tobie?! Przecież to sama prawda!
- Twoja gadka nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Żałosny to jesteś ty, i w dodatku głupi. Nie staram się na tobie odegrać, bo nie chce mi się. Jesteś po prostu strasznie przewrażliwiony i tyle. I nuuuudny - ostentacyjnie ziewnęła. Znów nie wyszło z gadką, prawda. W myślach machnęła na niego ręką.
Bared z politowaniem spoglądał na mniszkę.
- No wysil się troszkę, jak na razie kiepsko ci to wychodzi.
Jeszcze jedno słowo, a obiecuję ci, że dostaniesz w ten durny łeb!” - przyszło jej od razu na myśl.
Cerre z pogardą spojrzała na łotrzyka. Owinęła się kocem i podeszła do szafy, zaczynała w niej grzebać.
Bared wstał i otworzył drzwi.
- Do zobaczenia - powiedział.
- Paszo won - rzuciła niemile do łotrzyka, podczas grzebania w szafie.
Ich rozmowa wcale się nie kleiła, a wręcz odpychała się jak dwa te same bieguny względem siebie. Na końcu nastąpiła wręcz siła rozerwania.
Kiedy tylko złodziejaszek wyszedł z pokoju, wyciągnęła z niej swoje czarne szaty i wdziała się w nie szybko. Smoczątko, które od początku rozmowy Bareda i Cerre siedziało w pokoju, teraz przyleciało na łóżko, kiedy sporo miejsca na nim się zwolniło.

- Aż się prosi, żeby go ukatrupić na miejscu, prawda, Mały? - odezwała się do smoczątka w jego języku.
~Tak się nazywam? - stworzenie zmieniło natychmiast temat strosząc uszy.
- Nom, tak na ciebie wołam - odparła Cerre. - A jak chciałbyś, żebym cię nazywała?
~Nie wiem... Ten, co to chcesz go ukatrupić stwierdził że jestem pod pantoflem, bo nie mam imienia.
- Sam jest głupi jak but - prychnęła mniszka. - On mnie tu przywlókł, tak?
~No... Groził że mnie zabije... i ciągle marudził, że nie mam imienia. - "Małemu" wyraźnie nie dawała spokoju ta ostatnia kwestia.
Cerre cały czas zastanawiała się, jakie by imię dać smoczkowi. Nie miała smykałki do nadawania imion, przynajmniej w swoim miewaniu, ale ostatecznie zawołała do niego:
- Hmmm... a co powiesz, abyś miał na imię Draco?
~Dra-co... - powtórzył smoczek powoli. Po chwili zamachał radośnie ogonem na znak, że mu się podoba.
- Draco.
~Tak? - zapytało stworzonko, szczęśliwe że jego nowe imię jest już w użyciu.
- A zauważyłeś, żeby tamten pacan coś przy mnie kombinował?
~Yyy... nie wiem... tylko tyle, że niósł cię jak worek kartofli.
- Dostanie za to kopa w dupasa.
Raz.
- Wspomniałeś, że Pacan (możemy go tak nazywać, i tak nie zrozumie, o czym tu gadamy) wspominał, że jesteś pod pantoflem, bo nie masz imienia. Ale teraz masz imię, więc nie jesteś już pantoflem. Skąd wytrzasnął tego wilczura?
~Nie wiem. W mieście już go miał... przed miastem też.
- Wytresował sobie pieska, Pacan jeden. Ale coś chyba go ruszyło, jak wspomniałam o elfce. Hehe, jednak się nie myliłam co do tego. Widziałeś się, jak gały wybałuszył? - Cerre zarechotała. - Bardziej naiwny od dzieciaka. Ale nie tylko my mu dokopiemy. Teraz będziemy musieli trzymać sztamę, Draco. Nikomu tu nie można ufać.
A, i zapiszę sobie: Bared - raz dziennie kopa w zadek. W końcu wspomniał, żeby go użyć. Na nim, oczywiście.
Dwa.
~Czyli co chcesz teraz zrobić?
- Będziemy trzymać się planu, Draco. W końcu nie wypada nie dotrzymać zadania. Ale do czasu: pozbędziemy się paru niewygodnych osób.
~Czyli kogo? - Draco wstał i wyglądał, jakby był gotowy do wyjścia.
- Czyżbyś gdzieś się wybierał, Draco?
~Yyy... no nie wiem... myślałem, że gdzieś idziemy... - smoczek na powrót się położył.
- To prawda. Pójdziemy, lecz jeszcze nie teraz.
Draco nic nie odpowiedział, tylko ułożył się wygodniej na łóżku.
Cerre zaczęła delikatnie głaskać Draco.
- A posłuchaj no, Draco. Co lubisz jeść najbardziej?
~Jagody. - odparł szybko smoczek, podsuwając się bliżej do pieszczot.
- E, jagody? Później się rozejrzymy za nimi, dobrze? - Cerre nie zaprzestała pieszczot smoczka.
~Dobrze... - Draco położył się na łóżku i wyciągnął szyję wyginając ją dziwnie.
- Draco, poczekaj na moment, zerknę, co się dzieje na zewnątrz...

Po dłuższej chwili Cerre zaprzestała głaskania pieszczocha. Poklepała go lekko po łebku, a następnie, już ubrana, podeszła ostrożnie i cicho do okna.
W domu znajdowało się z pewnością kilka osób. Gwar, prócz tego, że dochodził zza drzwi, których mniszka nie miała ochoty otwierać, dochodził też z pola. Koło chaty, jak dyskretnie podpatrzyła, znajdowało się kilka babsk, które ganiało za dziećmi oraz paru chłopów szwendających się po okolicy i gadających o czymś ze sobą; w międzyczasie za zewnątrz, koło okna pokoju, w którym przebywała Cerre, przebiegła trójka szkrabów, drąc się niemiłosiernie. Aż chciałoby się je zbesztać za zakłócanie spokoju, małe diabelstwa; ale z kolei Cerre nie miała najmniejszej ochoty na zwracanie na siebie uwagi - i tak nie raz swoim wyglądem wzbudzała jakąś niezdrową sensację. Że nawet na odludziu diablę nie mogło mieć ani chwili ciszy i spokoju...
Na wprost okna oraz na lewo w oddali wznosiły się góry; na oko pół dnia drogi od chatki, w prawo od gór stało miasto, a do niego wiła się droga. Spojrzała Cerre na chwilę, na niebo - po nim płynęło sporo białych i szarych chmurek. Niedaleko domostwa rósł również las, ale mając ostatnie, niezbyt miłe doświadczenia z lasem, diablica wolała się zbyt daleko w niego nie zapuszczać.

Z drugiej strony nie było zbyt miłe ot tak czekać. A ci ludzie nie chcieli i tak jakiejś przybłędy pod dachem - wybór wydawałby się więc oczywisty. Ale z drugiej strony - nierozsądnie byłoby się porywać w i tak nienajlepszym stanie. Ci ludzie nie wchodzili do lasu, raczej go omijali, uważali na niego - a taka postawa nie wzięła się u nich znikąd.
Cerre wolała sobie dać jeszcze parę chwil czasu na wyciszenie i przemyślenie. Wtedy powoli się będzie zbierać z tego domostwa. Na razie zdecydowała, że sobie poleży na łóżku, ale nie pod kocem.
 

Ostatnio edytowane przez Ryo : 31-07-2011 o 22:23.
Ryo jest offline  
Stary 01-08-2011, 16:42   #258
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
[/MEDIA]

Nie sposób walczyć z przeznaczeniem. To właśnie świadczyło o tajemnicy i szacunku otaczającym tych, którzy potrafią je przejrzeć. Dar widzenia wiązał się jednak nie tylko z wielką wiedzą, ale także wielkim brzemieniem. Ciężar ten stawał się bardziej nieznośny, wraz z wagą objawienia. Większość korzyła się pod nim; nieliczni byli w stanie go udźwignąć, ale tylko szaleńcy zignorować jego istnienie. Aquilian, choć coraz bardziej zagubiony w labiryncie omamów, wciąż utrzymywał pion.

Ciężkozbrojny kapłan chwiejnym krokiem, z obliczem, na którym cieniem kładły się wątpliwości dołączył do reszty świętobliwego gremium. Zdawał się być jakby przygarbiony; wiele utracił ze swego dostojnego wizerunku. Nie odważył się zabrać głosu przed starszym rangą kapłanem.
- Aquilianie... - powiedział po chwili Wolius. - Jak widzisz, nasze informacje to za mało. Może ty doznałeś dokładniejszego oświecenia?
Aquilian wziął głębszy wdech: - Chciałbym rozmówić się z Ojcem Przełożonym na osobności - spojrzał Woliusowi w oczy. - Bez umniejszenia czci i zaufania dla zgromadzonych tu duchownych - powiódł wzrokiem po reszcie Helmitów.
Prośba ta wywołała falę podejrzliwych szeptów wśród zgromadzonych, jednak Wolius szybko uciszył wszystkich gestem.
- Niech tak będzie. - powiedział, po czym zaprowadził Aquiliana do jednej z izb, gdzie jeszcze chwilę wcześniej odprawiano wróżby.
Rosły duchowny przez chwilę milczał, starając się uporządkować myśli: - Owszem, Ten Który Czuwa natchnął mnie widzeniem.
- A więc wiesz kto to był? - kapłan bacznie przyglądał się rozmówcy. - To bardzo ważne, żebyśmy go schwytali. Zaprowadzenie porządku w mieście, mając sprawcę w naszych rękach, będzie o wiele prostsze.
- Widzenie nie było wszystkim, co przekazał mi Helm - Aquilian zawiesił głos. - Przekazał mi też pewnego rodzaju posłanie.
- To nietypowe... ale można się było tego spodziewać. - Wolius przymrużył na chwilę oczy. - Mów zatem!
- Ufam w twą mądrość Woliusie i mam nadzieję, że wybaczysz mi to zbytnie asekuranctwo. Obserwator postawił na szali powodzenie mej misji i ujawnienie tożsamości zamachowca. Co więcej połączył obie rzeczy w jedno, nierozwiązywalne zadanie.
Kapłan przez dłuższą chwilę milczał, rozważając słowa Aquiliana. W pewnym momencie zaczął nawet gestykulować rękami, imitując nimi szale wagi.
- A zatem wiesz, kto jest zamachowcem, jednak Obserwator powiązał ujawnianie jego tożsamości z natychmiastowym niepowodzeniem powierzonej ci misji? Co to za zadanie, któremu musisz podołać?
- Towarzyszę pewnej grupie wędrowców. Z jakiegoś powodu Helm zainteresował się ich poczynaniami. Nie wiem dokąd zmierzają i co ich tam wiedzie. Pan zesłał mi kilka snów, w których widziałem siebie u ich boku. W jednym z nich spotkałem się z niewypowiedzianym złem i chaosem. Podejrzewam, że w swojej nieświadomości zagrożenia, mogliby dopuścić się czegoś powszechnie niebezpiecznego. Sądzę, że mam ich przed tym ustrzec. - Aquilian zdobył się na pewność siebie i siłę jakiej dawno brakowało w jego głosie. Dawno, za wyjątkiem jednej rozmowy z Elyrą.
- Coś większego, niż chaos który zapanował w mieście Obserwatora... - kapłan w zamyśleniu zaczął skubać własne wargi.
- Wybacz Aquilianie. Ty masz swoje obowiązki, ja zaś mam swoje. Do moich należy przestrzeganie prawa i utrzymywanie ładu w tym mieście. Nalegam zatem, byś natychmiast wyjawił mi tożsamość tego zamachowca! - głos Woliusa był równie stanowczy, co Helmity. Jednak w głosie ojca przełożonego była także nutka złości i agresji.
Blask nadziei tlący się w oczach Aquiliana nieco przygasł: - Poznasz tożsamość zamachowca, obiecuję ci to, lecz daj mi trochę czasu. Śledztwa potrafią ciągnąć się tygodniami, a nawet miesiącami. Nie będzie w tym niczego podejrzanego, gdy imię winowajcy ujrzy światło dzienne po pewnym czasie. Zostawię ci informacje o sprawcy, które niezależnie ode mnie, zostaną ci przekazane po dwudziestu dniach. Wizje zsyła nam sam Pan - obowiązki przydali ci zaś ludzie, Ojcze Przełożony. Ciężko dokonywać balansu gdy ważą się rzeczy niebiańskie i rzeczy ziemskie. Porządek w mieście jest równie istotny co mgliste, i przekraczające nasze zdolności rozumowania, plany Obserwatora.
- Nie! - Wolius uderzył pięścią w ścianę. - Wyjawisz mi ją natychmiast, żebyśmy mogli go czym prędzej schwytać! Wiesz co tu się będzie działo po dwudziestu dniach? Powiem ci - pospólstwo się zbuntuje do reszty myśląc, że jeśli nas obalą to będą mieli lepsze życie. Zapanuje chaos. Anarchia. Cyric zwycięży w Hluthvar! Czy tego właśnie chcesz?!
Aquilian przez chwilę milczał: - Myślę, że gniew może zmącić naszą jasność rozumowania, Ojcze Przełożony. Zgodzę się z tym, że może być to czas trudny dla miasta. Jednak jestem niemalże pewien, świątynia wprowadzi porządek. Kolizja między naszymi obowiązkami nie jest tak problematyczna jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Czy sądzisz, że Ten Który Czuwa, za pomocą swych wizji, celowo wzbudzałby animozje między swoimi kapłanami? - Aquilian nie miał wyboru, musiał posunąć się do retoryki: - Uważam, że poddaje nas próbie racjonalnego rozwiązywania konfliktów. Poszukiwania porozumienia, które zawsze leży gdzieś w połowie drogi.
Wolius wyglądał, jakby miał za chwilę wybuchnąć. Jednak zamiast tego przetwarzał w myślach słowa Aquiliana i w miarę upływu czasu, ognie w jego oczach stopniowo gasły.
- Dziesięc dni. - powiedział w końcu. - Po tym czasie chcę wiedzieć kto to był. Tylko nie myśl, że to w jakikolwiek sposób przyczyni się do zaprowadzenia porządku w mieście. Do tego czasu damy radę własnymi metodami.
Kapłan przytaknął: - Za dziesięć dni dowiesz się kto spowodował całe to zajście. - Helmita wysupłał dziesięć sztuk złota.: - Przekaż proszę te pieniądze posłańcowi, który do ciebie przybędzie.
Ojciec przełożony westchnął głęboko. Wziął pieniądze i poprosił Aquiliana, aby ten zostawił go samego.

Odnalezienie posłańca w tym głodnym pieniądza mieście nie było wymagającym zadaniem. Dziesięć sztuk złota, wraz z obietnicą podwojenia tej kwoty po przekazaniu wiadomości, brano za bardzo dobrą monetę. Kapłan zastrzegł jednak, by wiadomość dotarła do Woliusa po dziesięciu dniach. Aquilian sporządził krótki list, w którym opisał wygląd, zachowanie i personalia maga.

Nie pozostawało nic innego jak odnaleźć towarzyszy, a wśród nich siejącego chaos Cogito. Aquilian opuścił Hlutvar konno i oficjalnie - przez bramę. Po krótkich negocjacjach z przeczulonymi klerykami, ruszył na północ. Siłą rzeczy napotkał na młyn, w którym rezydowała część grupy.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 02-08-2011, 15:33   #259
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Aranon był lekko zaskoczony tym, co zastał przy bramie, ale cóż, nie mógł nic na to poradzić. Udał się za to czym prędzej w kierunku świątyni Helma, gdzie postanowił zasięgnąć języka. Niestety, zamieszanie panowało tam ogromne i niewiele dało się z tego wszystkiego zrozumieć. Po uporczywym wypytywaniu udało się wreszcie elfowi zrozumieć, że jedynym rozwiązaniem byłoby pomóc odnaleźć sprawcę tego całego zamieszania. Elf nie miał jednak zamiaru mieszać się w lokalne sprawy. Zamiast tego udał się do biblioteki, by tam, w spokoju, zdobyć trochę więcej informacji o celu podróży wyznaczonym przez wyznawców Cyrica. Nigdy za dużo wiedzy, mówił sobie.

Następnego dnia zaś miał nadzieję użyć odpowiednich czarów, aby wydostać się z tego miasta.
 

Ostatnio edytowane przez Aegon : 02-08-2011 o 15:37.
Aegon jest offline  
Stary 03-08-2011, 18:27   #260
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Aquilianowi udało się opuścić miasto z niewielkimi problemami i kierował się na północ - tam gdzie Cogito właśnie docierał, czyli do domostw chłopów, gdzie z kolei czekali już Bared i Cerre.
Mniszka w międzyczasie wciąż leżała w łóżku, kiedy zaczęła coś słyszeć niedaleko jej pokoju. Na początku ciężko było to zidentyfikować wśród całego harmidru, jaki panował w okolicy.

Jednak prędko się zorientowała co to jest. Głównie dzięki temu, że otworzyło sobie uchylone drzwi i weszło do jej pokoju...


Kwoka. Oczywiście, że gdaczący kurczak do niej przyszedł. Właściwie to wyglądał, jakby przed czymś uciekał i uznał, że pokój Cerre to doskonała kryjówka przez "tym".
Diablę i jej smoczek przyglądali się kwoce przez chwilę. Ptak usadowił się w kącie pomieszczenia, gdzie usiadł i... gdakał dalej.
Po chwili do pokoju wpadła też mała, kasztanowłosa dziewczynka. Początkowa radość i uśmiech na jej twarzy szybko zostały zastąpione przez zaskoczenie, kiedy zorientowała się, że wbiegła do pokoju Cerre.

Wykonała więc szybki zwrot na piętach i uciekła z pokoju. Jednak nie na długo - po chwili zaczęła zerkać przez drzwi z czymś więcej niż niepewnością i zaniepokojeniem.
A kurczak dalej gdakał...

Cogito w międzyczasie (wraz z Arneo) dotarł do domostw. Krótka rozmowa z chłopami wystarczyła, by pozwolono mu się tu zatrzymać.
Jakiś czas później w podobny sposób dołączył do nich również Aquilian.
Wieczorem zaś, przy kolacji, cała drużyna nie mogła nie dostrzec nagłej obecności Cristin. Pytanie "Co ona tu robi?" było jedyną słuszną reakcją na czarnowłosą.
- Och, byłam akurat w okolicy. - odparła nonszalancko. - I...
- Uratowała mojego synka! - przerwała jej radosnym głosem jedna z tutejszych kobiet. - Ugryzł go jakiś wredny gad i gdyby nie pani kapłanka, z pewnością by umarł! A jedyne o co poprosiła w zamian, to nocleg. Ze świecą dzisiaj szukać takich ludzi!

"Pani kapłanka" nie przerywała rozentuzjazmowanej kobiecie, do której szybko dołączyło jeszcze kilka zachwyconych chłopów. Jedynie puściła oczko i złośliwie się uśmiechnęła do członków drużyny.
Na wyjaśnienia i rozwianie ewentualnych wątpliwości czas przyszedł nieco później, kiedy czarnowłosa zebrała towarzyszy na zewnątrz.
- Dla tych którzy nie wiedzą... - wbiła spojrzenie w Helmitę. - Nazywam się Cristin i będę waszą... przewodniczką duchową na czas tej wyprawy. - zachichotała. - Twierdza jest o pół dnia drogi stąd, w tamtym kierunku. - wskazała na pobliską, niewysoką górę na północnym wschodzie. - Wybudowana jest po drugiej stronie tego wzniesienia. Powiedziano wam, że będziecie potrzebować kamień aktywujący portal w twierdzy, żeby wykonać waszą misję. Zapewne więc ucieszy was fakt, że to ja jestem tym aktywatorem. Dlatego też idę tam z wami.
- Nie wiemy czego możemy się tam spodziewać, ale najpewniej czegoś nieprzyjaznego i raczej niczego z tego planu egzystencji. No i naszego miecza, który jest celem naszej misji. Oraz innych skarbów. Jakieś pytania? A właśnie, gdzie jest elf? Aranon, zdaje się? - westchnęła ciężko.

Jakiś czas później, kiedy towarzystwo już miało się udać z powrotem do środka, a słońce zaczęło zachodzić, pastuszek wracał właśnie z pola prowadząc stado owiec.
Niby nic niezwykłego, ale... coś nagle zaryczało, zahuczało i porwało jedną z owiec!
Dopiero po chwili, kiedy "to" zaczęło się już oddalać, drużyna dostrzegła co właśnie się stało.


Wywerna porwała owcę, prawdopodobnie na kolację i skierowała się dokładnie tam, gdzie miała znajdować się krasnoludzka twierdza do której wszyscy mieli się niebawem udać.
- Niech to cholera porwie! - huknął pasterz podchodząc do bohaterów. Z chaty wyszło też kilku innych chłopów zainteresowanych źródłem zamieszania. - To już trzecia owca w tym tygodniu. Czy myślicie... myślicie, że moglibyście coś z tym zrobić? - zaczął mielić swoją czapkę w rękach. - Nie mamy za wiele... ale bestia na pewno ma w swoim leżu niezliczone skarby. Widzieliście, jakie wielkie to bydle było, jak smok prawie!
To akurat była prawda - wywerna była tylko troszkę mniejsza od zielonego żmija, który zaatakował drużynę kiedy spotkali karawanę kupiecką kilka dni temu. Jednak to jeszcze nie znaczyło, że miał u siebie jakieś skarby. A już na pewno nie ułatwiałoby zabicia go.
Cristin spojrzała na pasterza sceptycznie, jednak po chwili, z błyskiem w oku, powiedziała:
- Może tam być coś, co się nam przyda w dalszej wyprawie.

W międzyczasie, wciąż w ogarniętym chaosem mieście, Aranon zgłębiał kolejne tomy w bibliotece. Czy raczej próbował, bowiem zbuntowane mieszczaństwo wcale cicho się nie zachowywało. Mimo to, było o wiele lepiej niż rankiem - straż miejska, na wespół z Helmitami, dawali powoli radę opanować tłumy.
Jednak w samych książkach za dużo nie było - udało mu się jedynie ustalić, że "cudowne źródełko" znajduje się "najprawdopodobniej" gdzieś w środku lasu.

Po męczącym dniu zarówno kapłan w mieście, jak i reszta drużyny poza nim, udali się na spoczynek.

5. Flamerule, 1369 RD, Rok Rękawicy – 16. dzień wyprawy

Aranon miał precyzyjny plan na ten dzień - zjeść śniadanie, udać się pod mury i przyzwać niebiańskiego hipogryfa na którym opuści miasto w kierunku zachodnim. Ku dziczy.
Pierwsze trzy elementy wykonane zostały bezbłędnie - problemy zaczęły się, kiedy już wzbił się w powietrze na przyzwanej istocie.

Strażnicy w mieście najwyraźniej byli już przygotowani na coś takiego - zupełnie, jakby ktoś wcześniej wywinął im taki numer. W stronę Aranona posypały się dziesiątki strzał z których jedna wbiła się w kapłana, a kilka kolejnych w przyzwanego hipogryfa.
Udało mu się jednak przedostać na drugą stronę, a następnie uciec spod ostrzału bez dodatkowych obrażeń.

Następnie musiał wkroczyć w dzicz...
Samotni podróżnicy zazwyczaj źle kończyli w takich miejscach, jednak kapłan nie miał wyboru - musiał jedynie znaleźć druidów, lub leśne istoty, które mogą mieć z nimi powiązania.
Las zaś tamtego dnia wydawał się wyjątkowo nieprzyjazny, nawet dla elfa wysokiego rodu. Prawie natychmiast zaczął mieć wrażenie, że jest śledzony. Co gorsza, ze wszystkich stron.
Jakby tego było mało, znamię na plecach elfa dawało o sobie znać. Jego ciało przeszył nagły, piekący ból, który na szczęście szybko przeminął. Jednak bolesna rana wywołana przez tatuaż w tamtej chwili pozostała. I krwawiła na plecach.

Przebolał to i ruszył w dalszą drogę. Wiedział też, że w końcu musiał na coś trafić. I to oczywiście coś, co chciało go zabić. W tym wypadku była to dwójka gnolli.


Jeden z nich wyglądał na plemiennego szamana, drugi zaś z pewnością był kimś w rodzaju jego ochroniarza, lub tropiciela.
Spojrzeli na Aranona, spojrzeli po sobie i stanęli w gotowości bojowej.
- Ty się poddać i pójść z nami, żeby my go zjeść! - wycharczał gardłowo czarownik w łamanej mowie wspólnej.

Tymczasem drużyna przy młynie właśnie przygotowywała się do wyruszenia w drogę.
- Nie będziemy czekać na elfa. - stwierdziła czarnowłosa. - Skoro ma inne sprawy na głowie, to niech ginie od znamiona na plecach.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 04-08-2011 o 16:53.
Gettor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172