Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-07-2011, 13:48   #321
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
gościnnie, w kolejności alfabetycznej abi, Glyph, Lynka.

Chwilę po odejściu Aesdila, na dole pojawiła się Tua. Na twarzy miała rozmazane ślady po łzach, które jednak w świetle pochodni były dobrze widoczne. Nie płakała, ale widać było, że nie czuje się jeszcze najlepiej.
- Raydgaście - zwróciła się do paladyna zaskakująco spokojnym głosem. Jednak miesiące ćwiczeń przy rzucaniu czarów sprawiły, że lepiej nad nim panowała. - Sorg prosi, żebyś do niej poszedł. Mógłbyś? Paladyn skinął jedynie z głową i ruszył powoli na górę. Ledwo co zaleczone/opatrzone rany nie pozwalały mu się poruszać zbyt szybko. Nie odezwał się nic, ale spoglądał nieprzychylnym okiem na Helfdana. Był to efekt słów Iulusa, które zadały wprost kłam, twierdzeniom tropiciela. Wydawało się bowiem, że Helfdan na siłę szukał winy w Kalelu. I najbardziej był wściekły nie na jego śmierć, ale na to że nic nie znalazł.

- Trzeba jak najszybciej zająć się ciałami. Iulusie, jesteś kapłanem. Możemy już teraz się tym zająć? Nie chcemy żeby... coś się z nimi stało. - czarodziejka poprosiła o pomoc Manoriana, ale można było zauważyć, że zwraca się do niego z nieco mniejszą ufnością niż jeszcze jakiś czas temu.
- Oczywiście - zgodził się Manorian - Gdy wróci Aesdil, zapytam go czy mógłby wykorzystać swoje płomienne zaklęcie do spopielenia zwłok. Na razie pozostaje modlitwa. - po tym wyjaśnieniu kapłan podszedłdo Izydora i począł szeptać modlitwę odpędzającą złe duchy. -XILQA, XILQA, BESA, BESA IN NOMINE TYRRUS - APAGE!

- Nie sądzę, żeby Aesdil mógł użyć teraz tego zaklęcia
- powiedziała nie wdając się w szczegóły Tua, już po modlitwie kapłana. Sama w tym czasie stałą w ciszy, w duchu wymawiając słowa przeznaczone dla Lathandera. - Moja magia, by pewnie nie wystarczyła, do całkowitego zniszczenia zwłok. - Głos miała spokojny, wyprany z emocji, tak jakby nie planowała spalenia swojego przed chwilą zmarłego przyjaciela.

Helfdan odczekał chwilę i trawił to, co powiedział kapłan. Zwrócił się, więc do niego gdy już pierwsze problemy pochówkowo–kremacyjne zostały omówione. Podzielił się swoimi rozterkami, raczej proforma, bo znając kapłana nie od dziś nie liczył, że spojrzy na to co zaszło z innej strony. Wręcz nie oczekiwał tego od niego. Przypomniał mu, zatem jak to Kalel udzielał niemal na każde pytanie wymijającej odpowiedzi… na pytanie co ukrywał odpowiedział czego nie będzie ukrywał, na pytanie czy wiedział, że jakiś nieumarły podąża za nami mówi o tabunach nieumarłych w Pyłach… potem, że nie wie o czym półelf mówił. Stwierdził również, że od wyruszenia z wioski elfów cały czas ktoś z nim był kiedy to Helfdan najmniej raz zostawił go samego na zwiadzie a kilkukrotnie widział jak się oddalał na posiedzenie w krzakach. Jakby jego słowom było mało to czyny też co nieco mogłyby powiedzieć – przemiana wprost spektakularna z dzieciaka trzymającego się spódnicy do nieugiętego, niezłomnego i wyszczekanego jak weteran niejednego „przesłuchania”… Mówisz, że uciekał i przypadkiem na ciebie wpadł. Na mój gust trzeba sporo złej woli żeby będąc tak sprawnym jak on po paru metrach wpaść na kogoś i trzeba być mało rozgarniętym, żeby zamiast od zagrożenia uciekać w kierunku postaci, na którą bestie się rzucają.
– Możliwe, że szliśmy tam w innym celu ty usłyszeć coś, co by wskazywało jego winę, ja zaś szukałem niewinności. Jeżeli mam, zatem do wyboru zawierzyć twoim czarom lub swoim zmysłom to chyba sam rozumiesz, co wybrać muszę. - Powiedział tropiciel. – Niezależnie od tego czy percepcja i doświadczenie mnie zwodzą czy tylko uznajecie moją czujność za niepotrzebną to moja dalsza obecność z wami jest niepożądana.

- Sługą prawa jestem Helfdanie i dlatego wierzę, iż to winę należy pokazać, nie zaś dowodzić niewinności. - odparł poważnym tonem Manorian. - Na zadane pytania Kalel odpowiedział, na niektóre wymijająco, zgodzę się, na inne zaś dokładnie. I one mi wystarczyły do wydania wyroku. Któż z nas miał rację, nie dowiemy się być może nigdy. Jeśli jednak rację masz, to twe zdolności tropienia i rozsądek są nam jeszcze potrzebniejsze. Nakazać zostać Ci nie mogę i nie miałbym ochoty, bośmy niejedno razem przeszli. Wiedz, że jeśli zatrzymasz się kilka dni w strażnicy i jeśli Tyr pozwoli nam przeżyć, to wywiążę się z mego słowa i pomogę Ci odwiedzić twą rodzinną posiadłość. - przypomniał Iulus o umowie jaką zawarli.

Tropiciel ni to przytaknął ni to wzruszył ramionami. Istotnie nikt go zatrzymać nie mógł. Nie podjął tematu – nie było sensu, wszystko zostało już powiedziane. Dlatego nie chciał komentować tego, że nie można twierdzić w jednym zdaniu jak bardzo ktoś się myli by potem mówić, że gdyby jednak tak się nie mylił to by był diablo potrzebny. Ściągnął rękawicę i wyciągnął prawicę w kierunku Iulisua by uściskać mu dłoń na pożegnanie. – Racje miał ten kto twierdził, że do ratowania świata nadaję się równie dobrze jak do pługa. A co do tej posiadłości to ruchał ją stary cap. Szkoda na nią życia. Twojego, mojego i kogokolwiek. Uśmiechnął się i wypełnił to co obiecał Torowi - Powiedz mi jeszcze tylko czy dowiedziałeś się czegoś o właścicielu Tora? - Zamykał chyba ostatnią z niezamkniętych spraw, jaka mu pozostała po przekazaniu kluczy do kajdan najemnika.

-Izydor uznał go za zabitego, gdy rozmawiał z nami będąc w pełni świadomym. Przykro mi.


***


Może to wpływ Pyłów odebrał mu chęć do dalszej wędrówki, może to poczucie przyzwoitości nakazało odejść skoro wszyscy uznali, że to co odkrył było nieprawdą, a może po prostu wrócił mu rozum do głowy. Może przestał się zachowywać jak większość porzuconych dzieci, które kurczowo wierzyły że rodzice porzucili je z jakiegoś bardzo ważnego powodu. Albo, że byli kimś znaczącym… jakimś bohaterem z ważną misją czy arystokratą i kiedyś los umieści ich na słusznym miejscu. Może przypomniał sobie dlaczego większą część roku spędzał z dala od ludzi, ich jazgotu ciągłych oczekiwań i pretensji. Może cała ta dzisiejsza sytuacja uświadomiła mu, że zawsze polegał na sobie, swoich zmysłach i ocenie sytuacji. I to właśnie on ponosił odpowiedzialność za swoje błędy – czasem utratą dobytku, czasem nową blizną czy złamaniem… a czasem krwią na rękach. Powody były nieistotne – ważna była decyzja jaką powziął. Odchodzi!

Kierunek na ratowanie Królestwa Pięciu Królestw był błędem. Docieranie do korzeni swoich przodków było błędem. Spędzanie zimy z dala od zamtuzów, zagrzanego przez jakąś młódkę łoża, kości i wódy również było cholernym błędem. Pewnych tradycji nie należy zmieniać, nie po to zarabiał przez cały rok żeby w zimie się włóczyć po świecie i odmrażać sobie jaja. Stary, a głupi… no ale jak to mawiali lepiej późno niż wcale. Oby nie było dla niego za późno…

Przepakował swoje rzeczy tak aby nie przeszkadzały mu w walce i szybkim przemieszczaniu. Nie miał tego wiele, ale zawsze było to wystarczająco dużo żeby utrudniać walkę. Przygotował swoje wspomagacze tak aby nie miał kłopotu z szybkim wykorzystaniem ognia alchemicznego, kwasu czy kamienia grzmotu. Sapnął jeszcze chwilę napił się, przekąsił to i owo nie zapominając o psie. Ten widział, że coś jest nie tak… może wyczuwał jakieś panujące wewnątrz grupy napięcie. Może krew, zwłoki ludzkie i potworze tak na niego działały. Helfdan przypatrywał mu się dłuższy czas, aż w końcu przemówił. Niestety nie mógł posłużyć się czarem tak by jednoznacznie i zrozumiale przekazać Torowi to co chciał to jednak spróbował. – Posłuchaj mnie kundlu jeden. Izydor widział jak twój pan tracił życie… Krasnolud nie żyje! Dalsze poszukiwania nie mają sensu. Ja wracam, ty zostań ze stadem lub choć ze mną. Podrapał go pod zaślinioną brodą wstał, przytroczył wszystkie klamoty i skierował się na górę. Nie wydał żadnej komendy, nie odwrócił się i nie zawołał Tora. Ruszył z iluzją, iż zostawił mu wolność wyboru.

Nie był jakimś wytrawnym mówcą nie znał się na dobrych słowach, a przynajmniej takich nie miał w głowie. Życzenie powodzenia czy stwierdzenie „do zobaczenia” wydawało mu się dalece nie na miejscu. Dlatego po prostu odszedł stwierdzając, że się zmywa z Pyłów. Bez pouczania, że reszta powinna się stąd zmywać jak szybko się da bo walka i trupy przyciągnie z całą pewnością drapieżniki te z podziemi jaki i z powierzchni. Nie przypominał o ekwipunku Kalela. Nie ronił łez, ani nie tryskał entuzjazmem z powodu uwolnienia się od uciążliwego towarzystwa. Po prostu odszedł…


 
baltazar jest offline  
Stary 09-07-2011, 14:30   #322
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Bardka słysząc kroki na schodach zerknęła kto tym razem wyłoni się z wejścia do podziemi. Minęło już kilka chwil od czasu gdy Tua zniknęła w nim idąc po kapłana. Nie był to jednak Iulus ani Raydgast, ale elf.
Aesdil wyszedł na dzienne światło i zmrużył oczy. Oddychał nierówno i urywanie, ale podszedł do Kalela i bez słowa spojrzał na jego rany. Widząc że najwidoczniej przyszedł w trakcie rozmowy wyszukał sobie dogodne miejsce do obserwacji i otworzył kosz w którym trzymał Kulla, pogłaskał Złotoczerwonego. Nie odzywał się by nie przeszkadzać w żałobie, zamiast tego miał baczenie na okolicę.
Sorg spojrzała na Złocistego, który bez słowa usiadł z boku i uświadomiła sobie, że to może być ostatnia chwila na to by pożegnać się z przyjacielem. Zaraz zapewne wróci Tua z kapłanem a i Raydgast może przyjdzie spełniając jej prośbę.
Pochyliła się ponownie nad Kalelem i zaczęła nucić melodię jaką usłyszała kiedyś podróżując, która teraz rozbrzmiewała w jej głowie.


Słuchając rozbrzmiewającej w myślach muzyki zaczęła szeptać słowa pożegnania łotrzykowi w ucho:

Gdzie twój śmiech dziś rozbrzmiewać będzie?
Gdzie swe kroki stawiać teraz będziesz?
Gdzie przebywasz teraz przyjacielu?
Śmierć twa łez przyczyną wielu.

Coraz bardziej zimne twoje lico,
Coraz łatwiej uwierzyć jest mi w to:
że już ciebie pośród nas tu nie ma
że na zawsze bez ciebie ta ziemia
że nie sprawisz nikomu psikusa
że twój śmiech nie rozbrzmi w mych uszach
że na zawsze już tu pozostaniesz
że oznacza to nasze rozstanie

Tak więc żegnam cię tutaj Kalelu
wspomnieniami naszych przeżyć tylu
Wspomnień tych nikt mi nie odbierze
Tak jak życia twego te okrutne zwierze
Pozostaniesz więc w pamięci naszej
Roześmiany łotrzyk zawsze
Chłopak pierwszy chętny do pomocy
wspierający mnie z całej swojej mocy

Pozostawiasz we mnie żal po sobie
Puste miejsce przeznaczone tobie.
Tak więc żegnaj już mój przyjacielu...
słów już więcej nie potrzeba wielu.


Skończyła szeptać i przesuwając opuszkami palców po policzku przyjaciela zaczęła się wpatrywać w wejście do podziemi czekając. Z jej oczu przestały płynąc łzy... teraz czekała aż przyjdą inni, którzy pomogą jej w spaleniu jego ciała, by nie tułał się w tym przeklętym miejscu jako nieumarły.
Paladyn w końcu do dreptał na górę i powoli podszedł do Sorg. Potarł czoło palcami dłoni. Ileż razy to już widział? Rycerzy żegnający swych towarzyszy. Magów odprawiających swych przyjaciół na tamtą stronę. Żony, matki, córki opłakujące drogie im osoby.
Ile sam tak czynił?
Westchnął i zbliżył się do półelfki, położył dłoń na jej ramieniu i przyglądał się zwłokom dzieciaka.Co tu tak naprawdę się stało? Do czego dopuścili się, tropiciel włącznie z kapłanem?
I dlaczego ich wypowiedzi były wymijające i miejscami... sprzeczne?
Bardka uniosła głowę do góry i zerkając na stojącego paladyna ponownie się rozpłakała mówiąc:
- Nie żyje... one go zagryzły... miał związane ręce...nawet nie mógł się zasłonić... - przerwała swoją chaotyczną wypowiedź i rozszlochała się na dobre.
Paladyn kucnął obok niej i przytulił ją do siebie, by mogła się wypłakać. On sam... Nie potrafił wydusić w tej chwili z siebie słowa. Zbyt wiele sprzecznych myśli krążyło teraz w jego umyśle.
Sorg szlochała rozmazując po swoich policzkach krew przyjaciela i łzy starając się opanować ich potok. Kiedy udało jej się opanować wychrypiała przez ściśnięte gardło:
- Muu...simy go poo... poo... pochować... by tu... już nie wrócił... - wiedziała, że się powtarza, wiedziała, że mówi każdemu to samo, ale było to dla niej ważne, by tak jak przyjaciel, którego teraz szykowała się pochować, jej obiecywał... nie wracał w to miejsce jako nieumarły.
- Nie tylko on. Twój... ten szlachcic, też zginął.- westchnął cicho paladyn głaszcząc wtuloną bardkę po głowie. Nie chciał mówić o swych podejrzeniach przy niej. I tak dużo dziś przeszła.
Sorg zaczęła pociągać nosem i wsunęła dłoń w spodnie w poszukiwaniu czegoś w co mogłaby go wytrzeć. Wydawało jej się, że już się opanowała, że już więcej nie będzie płakać, wyszeptała przy tym:
- Tua mi już to powiedziała... Czy kapłan wróci tu by nam pomóc przy Kalelu?
- Jestem pewien, że tak.- odparł paladyn i głaszcząc dłonią po głowie bardkę rzekł cicho.- Przepraszam.
- Za co Ray? - spytała dziewczyna zerkając na niego ze zdziwieniem.
- Za to...- przytulił ją nieco mocniej.- … obiecałem, że będę was chronił. Zawiodłem. Jestem tylko człowiekiem.
- Tak jak każdy z nas? On mi też obiecywał - rzekła dotykając policzka łotrzyka - i ja jemu... i... nie wszystkie obietnice można spełnić... Czy nie to pokazuje życie?- zakończyła szepcząc ze smutkiem w głosie pytanie.
- Życie niczego nie pokazuje. Życie po prostu toczy się dalej. - mruknął cicho Raydgast w odpowiedzi.
- Pokazuje Ray... - szepnęła z przekonaniem w głosie - że nie wszystkie obietnice możemy spełnić... Jest to niezależne od tego co chcemy i co możemy.
- Żałujesz... tego wszystkiego?- spytał. Nie precyzował co ma na myśli mówiąc “wszystko”. Liczył że sama się domyśli.
- Patrząc teraz na niego... - ponownie wskazała Kalela - … tak. Żałuję wszystkiego co doprowadziło do tego, że on nie żyje, że już nie będzie się śmiał, płakał, robił psikusów. Popatrz na niego Ray... przecież to było jeszcze dziecko... młody chłopak szukający swojego “ja” i... znalazł, lecz chyba nie takie jakiego poszukiwał. - uniosła dłoń i jej grzbietem starła kolejną łzę, która zaczęła toczyć się po jej policzku.
- A reszta?- spytał Raydgast i pokiwał głową w zaprzeczeniu.- Ostatecznie przybycie tutaj było wyborem każdego z nas. Nieważne z jakich pobudek.
- Tak... wyborem... - mruknęła dziewczyna - i “wiedzieliśmy” jak to się może skończyć. Jednak ta wiedza... to była wiedza a to... jest to i nie jest mi z tym łatwiej. A tobie jest?
- Sorg... nigdy nie jest łatwiej. Ani za pierwszym, ani za setnym razem. - stwierdził paladyn głaszcząc ją po włosach niczym ojciec tłumaczący coś małej dziewczynce.
- Sam więc widzisz... niekiedy nasze wybory nie idą z naszymi pragnieniami. A jednak coś wybraliśmy i z tym musimy potem żyć... - szepnęła przytulając twarz do jego piersi.
- Ciii... już nic nie mów.- mruknął cicho paladyn głaszcząc dziewczynę po włosach i zatapiając się samemu w zadumie.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 11-07-2011, 15:49   #323
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Pyły pożarły kolejne ofiary. Tak rzekł by bajarz czy bard. Religijny człowiek rzekł by, że bogowie opuścili podróżników, karząc ich za egoizm i niewiarę. Praktyczny - że zadziałał zwykły przypadek, nieszczęśliwy zbieg okoliczności, wypadek jakich wiele na wojnie. Jednak istotnym była nie nazwa, lecz fakt. Kalel nie żył. Nie żył też Izydor. Obaj więźniowie zginęli tą samą śmiercią - skuci, bezbronni, rozdarci kłami bestii. Lecz nad Izydorem nikt nie zapłakał, żadne sumienie nie zostało ukłute poczuciem winy. Liczył się zmarły towarzysz - nie obcy człowiek, który w nikim nie wzbudził sympatii ni współczucia. Zmieszana z wiekowym kurzem krew tężała szybko, szybko też stygło wychudłe ciało, którego nikt nie raczył przykryć kocem. Wytrzeszczone w przerażeniu oczy wpatrywały się w nicość, zastygła w grymasie bólu i przerażenia twarz zwracała się w stronę niewidocznego nieba. Dla żywych Izydor był takim samym bezosobowym kawałkiem mięsa jak leżący nieopodal trup widmowego grzyba.

Pyły pożarły kolejną ofiarę. Ofiarę z przyjaźni, lojalności, resztek solidarności i zaufania. Pozostał tylko martwy strzęp, poruszający się siłą woli drogą wyznaczoną przez bogów i ludzi, podobny nieumarłym snującym się po gruzach Levelionu. Cień drużyny.

Drżąca Sorg stała na gruzach świątyni, bezmyślnie wpatrując się w pogrzebowy stos. Zebranie odpowiedniej ilości drewna w wymarłym Levelionie było trudnym zadaniem i zajęło zbyt dużo czasu, lecz nikt nie ośmielił się protestować. Podsycany oliwą, alchemią i magią ogień powoli trawił zawinięte w koce ciała. Kłęby ciemnego dymu wznosiły się w niebo, niosąc ze sobą nieprzyjemny odór płonących zwłok. Pewność, że Kalel nie powstanie z martwych była marną pociechą wobec faktu, że już nigdy nie będą razem. Można było to śmiało nazwać ironią losu - większość ludzi oddała by wszystko, by przywrócić do życia swych bliskich. Bardka modliła się, by łotrzyk do życia nie wrócił.

Pogrzebowy stos był pięknym drogowskazem. Dym widoczny był z daleka; widział go Helfdan, przemykający pustkowiem w stronę strażnicy. Widział go ibrandlin, leniwie dojadający nieostrożnego śmieciożercę, widziały go wywerny i wiele innych stworzeń, które były na tyle inteligentne by co jakiś czas unieść głowę. Nic jednak nie zaatakowało wędrowców. Wokół świątyni zgromadził się tłum duchów, które kordonem otoczyły ruiny, łapczywie wpatrując się w płomienie. Czy widziały w nich wspomnienie wojny, czy nadzieję na prawdziwą śmierć? Nikt tego nie wiedział.

Stojąc pomiędzy milczącymi towarzyszami Sorg czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Tua miała już własne sprawy, spędzając większość czasu z Laure; Maeve praktycznie się do niej nie odzywała. Wszystkie trzy oddaliły się od siebie i nawet ich łzy i wsparcie nie zdołały zmienić tego faktu. Kiedy ostatnio siedzieli we czwórkę, śmiejąc się i rozmawiając? Kiedy chronili się nawzajem, polegali na własnych siłach nie oglądając na innych? Co powiedziała by Lidia widząc ich upadek? Teraz to napotkani na szlaku mężczyźni podejmowali za nich decyzje, kierowali ich losem w tym najważniejszym momencie i one podały się temu niemal bez protestu. A teraz Kalel nie żył. Więzy ich małej drużyny rozluźniły się już dawno, lecz dopiero śmierć chłopaka sprawiła, że bardka uświadomiła sobie ten fakt. Nie chciała się zwracać do dziewcząt, z którymi tyle przeżyła, lecz do paladyna, któremu bezgranicznie ufała. Mimo że zdradzał swą żonę, mimo że łamał słowo. Nie pomna swych doświadczeń ze Stickiem, które - pośrednio - doprowadziły ją do obecnej sytuacji, nadal uważała, że jeśli ktoś jest dla niej miły, oznacza że jest dobry. Jest niemiły, opryskliwy - jest zły. Najłatwiej było żyć według tego schematu - i nic nie mogło go zmienić.

Śmierć spogląda na ciebie z daleka
...
Wybranka śmierci...
Termin okupiony krwią...
Szubienica...
… to czyny, nie słowa stanowią o ludziach...

Wtedy nie przywiązywali wielkiej wagi do słów Henryczka i Meyai, wybierając z ich wróżb jedynie mniej straszne rzeczy. W końcu dla młodych śmierć jest zwykłą abstrakcją. Teraz było już za późno i dziewczyna mogła się tylko zastanawiać, ile krwi będzie musiało być rozlane, by wreszcie spłaciła swój pochopnie podjęty u Sticka bardowski termin...

Po drugiej stronie stosu stali Rado, Kario i Atoli - ten ostatni rozkuty i w pełnym rynsztunku. Raydgastowi jak zwykle było wszystko jedno, a strzelec nie wyraził chęci powrotu do strażnicy wraz z Helfdanem. Zresztą tropiciel spakował się szybko i wyruszył w drogę powrotną na długo przed pogrzebem. Bez komentarzy, bez zbędnych pożegnań, bez żadnego “przepraszam”. Idąc zastanawiał się tylko ile informacji o Pathoxie Izydor zatrzymał dla siebie, jako kartę przetargową w oczekiwaniu na dalsze negocjacje o swoje życie i byt. Teraz to nie miało już znaczenia, to nie on szedł bohaterować. Tor namyślał się przez chwilę, po czym obwąchał wszystkich jakby na pożegnanie, szczeknął na chowańce i pobiegł za swym nowym panem. Drużyna skurczyła się ponownie i Laure wiedział już, że powędruje z Tuą, choćby miało go to zabić. Dziewięć osób to nie było dużo, gdy liczyła się każda para rąk, nie było więc innej opcji. Widział zresztą, że jest jedną z niewielu osób, które zachowała jeszcze resztki entuzjazmu i woli walki. Nad drużyną rozciągał się ciężki całun zmęczenia, zniechęcenia i obojętności, niby dym z pogrzebowego stosu. Elf wiedział jednak, że nie śmierć Kalela wprawiła wszystkich w ten stan, pogłębiła go jedynie. Widział już takie reakcje; gdy cel wydaje się tak odległy, że aż nierealny, gdy śmierć jest lepsza od ciągłego napięcia i zmęczenia, gdy brak oparcia w bogach i ludziach, gdy do boju nie prowadzi chęć tylko obowiązek. Nie mógł się nadziwić jak to się stało - grupa Houruna poszła do Levelionu wiedząc, że idzie po śmierć. Wyruszyła mimo to wierząc, że ich ofiara przetrze szlaki innym, pomoże powstrzymać zło. Tych ludzi tu zaś nikt do niczego nie zmuszał, nikt śmierci nie przepowiadał, a mimo to widział śmierć w oczach niektórych. I wiedział, że taka postawa jedynie śmierć przynosi.





Koniec końców wiadomym było, że dym i ogień przyciągną nie tylko duchy, toteż drużynie pozostawała jedynie droga ciemnym wilgotnym korytarzem. Resztę dnia spędzono na odpoczynku i sortowaniu ekwipunku, a o świcie ruszono dalej. Magiczne pochodnie świeciły zimnym blaskiem, prawdziwe skwierczały cicho, migocząc w zatęchłym powietrzu. Czasami pod nogami chlupotała woda. Gdzieniegdzie ściany rozmokły, osuwając się i tworząc zaledwie wąskie przejścia. Klaustrofobiczna aura wielogodzinnej wędrówki jeszcze bardziej warzyła nastroje, podobnie jak kolejny grzyb (a może ten sam, tyle że już wyrośnięty), który zaatakował ich z wyżłobionej w ścianie wnęki. Tym razem jednak Aesdil czujnie wpatrywał się w ślady w rozmokłym gruncie, a i Sherin wyczuł przeciwnika, więc grzyb ich nie zaskoczył.

Po długim czasie - tym dłuższym, że w ciemnościach wszyscy kompletnie stracili poczucie czasu - korytarz zaczął się zmieniać. Miejscami sufit się obniżał; niektóre kolumny były zawalone pod ciężarem wielu ton ziemi, a wędrówka stawała się coraz trudniejsza. W końcu buty uderzył w twardsze podłoże i przed drużyną pojawiły się kolejne drzwi, podobne do tych jakie zamykały piwnice w ruinach.

A korytarz ciągnął się dalej...
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 16-07-2011 o 13:32. Powód: skleroza
Sayane jest offline  
Stary 14-07-2011, 09:02   #324
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś

Sorg stała wpatrując się w płonący stos. Nim a właściwie w nim zmieniał się w nicość jej przyjaciel. Oddałaby wiele by stał koło niej. Jednak on leżał tam, razem z jej... ojcem. Czuła ból straty, czuła osamotnienie, jednak ból ten spowodowała nie strata ojca, którego wyruszyła poszukiwać uciekając z domu lecz przyjaciela, którego odnalazła nie poszukując. A teraz leżeli tam obaj, jej przyjaciel i ojciec. Słysząc trzaskający ogień zastanawiała się czy zniweczy on również jej kryształowe kolczyki, które wsunęła w dłonie przyjaciela tuż przed tym jak zawinęli go w koc w którym miał spłonąć. Chciała aby zabrał wraz ze sobą coś co było dla niej cenne,co tak bardzo pragnęła zdobyć, że zdecydowała się na zaśpiewanie w konkursie. Jej palce wsunęły się do kieszeni spodni i zacisnęły na kosmyku włosów Kalela, który wcześniej mu obcięła i schowała tam. Jej usta rozchyliły się a ona zaczęła śpiewać na pożegnanie, zarówno łotrzyka jak i mężczyzny, którego nie znała, a który jeżeli naprawdę był jej ojcem powinien również wzbudzać w niej ból swoim odejściem.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Lweo9zFijeM&feature=related[/MEDIA]

Głos jej drżał, nie czuła gorąca bijącego od płomieni, czuła jak jej ciało przenika zimno. Tak jakby to w jej żyłach zamiast płynącej ciepłej krwi rozlewało się zimno śmierci. Stała przy ogniu, który pochłaniał jej przyjaciela, wśród pozostałych przy życiu współtowarzyszy i czuła... samotność.
Odkąd dołączyła do tych młodych “poszukiwaczy przygód”, jak wtenczas myślała, Kalel była zawsze tym do którego się garnęła, jak do młodszego brata, którego nigdy nie miała. Z nim rozmawiała, z nim psociła, z nim się śmiała i to jemu płakała w mankiet. Nie podzieliła się z nim tylko jednym sekretem... Rayem. Jej wzrok na chwilę oderwał się od płonącego stosu i zatrzymał na stojącym obok paladynie. Wsunęła swoją dłoń w jego dłoń szukając u niego... pocieszenia?
Stojąc tu teraz z poczuciem straty po przyjacielu, po słowach, które padły z ust Atoliego zdała sobie sprawę, że poddając się swym uczuciom zapomniała o “prawdziwym” życiu, że została sama. Jeżeli przeżyją, każde z nich uda się w swoją stronę, do swojego życia, zapomni?
Więcej było pytań niż odpowiedzi na nie. Wiedziała, że gdybanie “co by było gdyby?”, na nic już się teraz nie zda. Wszak gdyby nie uciekła z domu, nie dołączyła do Sticka, może teraz nie płonąłby ten stos. Jednak zrobiła to... uciekła, najpierw z domu potem od barda, a teraz stała tutaj patrząc jak na zawsze odchodzi ktoś, kto w tak krótkim czasie stał się jej bliski. Zrozumiała teraz bardzo wyraźnie, co znaczy, że nie ceni się czegoś póki się tego nie straci. Miała cichą nadzieję, że Kalel wiedział, czuł jak cenną osobą był dla niej, żałowała, że nigdy mu tego nie rzekła. A teraz... teraz było już za późno.

Nie przeszkadzał jej zapach roznoszący się od płomieni, nie przeszkadzał jej żar, stała wpatrzona w ogień, nieświadoma i nie zwracająca na nic uwagi poza nim. A ogień powoli zaczyna dogasać, pozostawiając po sobie popiół i proch. Tyle zostało po jej przyjacielu, który jeszcze dzisiejszego ranka uśmiechał się do niej pakując swój plecak, tak jakby chciał jej swoim uśmiechem dodać odwagi gdy niepokoiła się o tych co nie wracali ze strażnicy... a właściwie o jednego w szczególności. Tak jakby wiedział i chciał jej jak zawsze dodać otuchy i powiedzieć ”wszystko będzie dobrze... zobaczysz”. Stała nad dogasającymi płomieniami nieświadoma czy stoi tu sama czy z innymi, czy stoją jeszcze czy też poszli planować co dalej. Ona... stała. Tak jakby chciała doczekać się, aż ogień całkiem zgaśnie, aż wystygnie, może wtedy tak naprawdę uwierzy, że jego już nie ma. Jak dotknie... popiołu.

Wiedziała, że musi sama się również zastanowić co począć dalej. Przypomniały jej się słowa zarówno wróża Henryczka jak i przepowiednia Meyai. Przypomniało jej się to co mówili o śmierci. Zaczęła się zastanawiać czy to nie ona, czy to nie jej obecność sprawiła, że zginął Kalel, a jeszcze i pozostali mogą przypłacić to życiem? Czy nie powinna pójść dalej sama, a może zawrócić, a może po prostu odłączyć od nich by ich nie narażać swoją obecnością? Wiedziała, że musi podjąć decyzję lecz w tej chwili nie była na nią gotowa, a może specjalnie odkładała ją na później, poddając się rozpaczy po stracie przyjaciela. Jakże łatwej by było gdyby ktoś za nią podjął tą decyzję, wskazał jej co robić. Mogłaby się wtenczas temu poddać albo zadziornie sprzeciwić jak często to robiła.

Ogień dogasał, a bardka stała... czekając, już chyba sama nie wiedziała na co, nie zdając sobie sprawy z upływającego czasu. Już tylko żar został po ogniu, który zabrał ze sobą tak wiele pozostawiając w zamian... pustkę. Podświadomie zdawała sobie sprawę, że powinna stąd już odejść, jednak stała wpatrując się cały czas w to samo miejsce. Przykucnęła i ostrożnie wyciągnęła dłoń do przodu by sprawdzić czy już może dotknąć tego co pozostało po Kalelu i Izydorze. Nie czując gorąca pozwoliła by jej palce zanurzyły się w popiele, który przesypywał się pomiędzy nimi. Poruszała przy tym ustami tak jakby coś szeptała, jednak z jej ust nie wydobywał się nawet szept. A potem wstała i odwróciwszy się na pięcie ruszyła przed siebie.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 14-07-2011, 12:56   #325
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Spoglądał za Helfdanem i za biegnącym za nim Torem. Obaj bardzo by się przydali, ale nie było sensu ich zatrzymywać, skoro podjęli taką a nie inną decyzję. Psa rozumiał, Helfdana chyba też. Niektórzy wbijają zęby w to co ich boli i gryzą, co by się nie działo, inni nie. I tyle. W duchu życzył obu powodzenia. Nie zaprzątał sobie głowy dalszymi rozważaniami, nie zastanawiał się dlaczego Atoli postanowił zostać, dlaczego Rado i Kario również pozostali. Nie interesowało go to. Nie miał na to siły. Podobnie jak na długie przemówienia czy pocieszanie kogokolwiek. Jakich słów by nie użył każdy mógł się doszukać w nich kpiny, fałszu, pobożnych życzeń, nieszczerej serdeczności czy głupiej brawury. Rozglądał się po twarzach towarzyszy, spoglądał w ich oczy i szukał w nich czegoś. Potrząsnął wreszcie lekko głową. Każdy musiał sam sobie poradzić z ciężarem gniotącym jego duszę jak i znaleźć odwagę do dalszej drogi. Dlatego milczał. Odezwał się tylko w czasie pogrzebu Kalela. Nie byli przyjaciółmi, rzadko ze sobą rozmawiali, ale czuł że warto powiedzieć tych kilka słów. Więc...
- Zapytałem Kalela, krótko przed tym nim dotarliśmy do Pyłów, dlaczego tutaj przyjechał? Nikt mu przecież nie kazał, żadna przepowiednia go do tego nie zmuszała. Odpowiedział że nie chciał was, Sorg, Tuo, Maeve - spojrzał na dziewczęta - puszczać do Pyłów samych, uznał że lepiej żebyście jechały z nim niż same. Z całego serca życzyłbym sobie mieć tak wiernych i oddanych przyjaciół jak Kalel. Oby bogowie przyjęli jego duszę.

Pomodlił się za chłopaka by Pan Poranka oświetlał mu drogę do tego miejsca które bogowie mu wyznaczyli, potem zaś rozglądał się czujnie spoglądając po otoczeniu i elfich duszach, jakimś sposobem dostrzegalnych w resztkach dziennego światła. Mógł się jedynie domyślać czego oczekiwały i czego pożądały. Na roztrząsanie tego brakowało mu już energii. Gdyby udało się im pomóc … ale elfowie w Atmeeil nie pozostawili mu złudzeń. Mogli jedynie spróbować - a raczej Iulus mógł próbować, i dopiero po pokonaniu Pathoxa - przeprowadzić podobny rytuał co w podziemiach dworu rodu Vel’te’nel. Przynajmniej taką miał nadzieję.



Gdy po pogrzebie dało się wreszcie porozmawiać z Sorg, Aesdil podszedł do dziewczyny i podał jej coś. Była to laska Izydora oraz pas który ten miał wcześniej na sobie.
- Proszę, Sorg, to twoje dziedzictwo - powiedział przygotowując się wewnętrznie na to co musiało nastąpić - Oprócz tego do Izydora należała też torba, tyle że przynieśliśmy w niej żywność, więc będziesz musiała na nią poczekać. No i inne przedmioty, trzeba je będzie zebrać. Należą ci się.
Bardka spojrzała na Złocistego i rzeczy które jej podawał.
- Nie chcę ich Laure... nie chcę ani takiego ojca jakim on był, ani dziedzictwa po nim. Niech sobie je weźmie ktoś inny, ja... ja ich nie chcę. - wyszeptała do niego.
Aesdil skinął głową. Spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Słyszałem jak wyglądała rozmowa z Izydorem. I nie dziwię ci się. Pomyślałem sobie jednak że mogłabyś to obrócić na dobry cel: nie wiem kim byli rodzice Kalela, ale nie sądzę by opływali w dostatki, bo zdawał się być chłopakiem z ludu. Gdybyś je sprzedała i odnalazła ich, mogłabyś ich wspomóc … podobnie jak swoją rodzinę, albo jakikolwiek inny dobry cel. Pomyśl o tym. Sądzę że dobrze byś uhonorowała w ten sposób Kalela.
Bardka stała z opuszczonymi żałośnie ramionami słuchając tego co jej mówi Laure, od czasu do czasu kiwając głową. Kiedy skończył odparła mu:
- Nie odnajdę rodziny Kalela... bo... bo nie wiem nawet gdzie ich szukać. Jeżeli chcesz to sam sprzedaj te rzeczy i oddaj na jakowyś sierociniec przy jakiejś świątyni. Moja rodzina jest zasobna i nie trza im więcej pieniędzy. A pamięć o Kalelu nie chcę wiązać z tym człowiekiem, który twierdził iż jest mym ojcem... to on tak twiedził, ja... ja w to nie wierzę! - w jej głosie na koniec można było usłyszeć nuty zbliżającej się histerii.
Zaklinacz spojrzał na dziewczynę z niedowierzaniem, ale nie skomentował jej słów o tym że nie wiedziała skąd Kalel pochodzi, choć zdawało mu się to dziwne. Widząc zaś że Sorg jest coraz bardziej zdenerwowana pokiwał głową.
- Dobrze. Jak by nie było, a możesz mieć przecież rację, w Uran można przekazać złoto w świątyni Lathandera na sierocińce. Sprawdziłem już - powiedział z westchnieniem. - Razem spieniężymy te przedmioty i zaniesiemy tam złoto. Przyda się. Na pewno. Przechowam te rzeczy, chyba że zwolni się przenośna torba, wtedy sama będziesz mogła je nosić. Chyba że wolisz bym ja je trzymał u siebie.
- Ty je weź... - odparła cicho Sorg starając się nie myśleć co będzie potem, kto z nich wróci do Uran. Pyły jej pokazały boleśnie, że potrafią zniszczyć ich plany. Spojrzała na Laurego i z jej ust wyrwało jej się pytanie:
- A ty... jak się czujesz? Czy to... czy to boli? - uniosła dłoń tak jakby chciała dotknąć tego o co pyta i zmieszana opuściła ją pospiesznie w dół.
Westchnął ledwo słyszalnie ale spojrzał jej spokojnie w oczy.
- Chodzi o łuski? Nie. Ale faktycznie, cały jestem obolały po tym jak dwukrotnie próbowałem użyć Płomienia. Coś złego się z nim stało - mruknął cicho, by tylko półelfka go słyszała. - Nic mi nie będzie Sorg, muszę tylko odpocząć i wrócić do sił. A co potem się okaże - wskazał twarz, spojrzał na zaczynające się pokrywać łuską dłonie - to zobaczymy.
Prawda była taka że czuł się gorzej niż mówił. A nawet dużo gorzej - tak źle jak chyba jeszcze nigdy w życiu - ale nie zwykł się skarżyć. Oduczał się tego skutecznie od momentu gdy w pościg za nim ruszyli łowcy nagród z Miasta Kupców i musiał nauczyć się sobie radzić niezależnie od tego jak mocno życie dało mu kopa w pośladki.

Podszedł do niej i przytulił jej głowę do swojej, przytrzymał ją mocno przy sobie, jakby chcąc podzielić się z nią swoją siłą woli i determinacją.
- Chodź, zbierzemy rzeczy Izydora, własność Kalela też trzeba przejrzeć i zapakować - powiedział wreszcie.
- A rodzinę Kalela mogłabyś odszukać. Bardką jesteś, po powrocie bierz koniec języka za przewodnika i ruszaj w drogę. Królestwo takie duże nie jest żeby jego rodziny nie dało się znaleźć.
Sorg pokiwała głową tak jakby mu przytakiwała. W tej chwili nie wyobrażała sobie siebie stającej przed rodzicami chłopaka i mówiącej im, że ich syn zginął... może właśnie przez nią. Przełknęła nerwowo ślinę przez zaciśnięte gardło i szepnęła:
- Idź... ja... ja tu jeszcze zostanę... - zaczęła się zastanawiać czy nie powinni jakoś usunąć stąd to co zostało po spalonym Kalelu i Izydorze. Zerknęła na popiół, który pozostał po jej przyjacielu i poczuła jak kolejna łza toczy się jej po policzku.
- Może uda się w coś to zebrać - powiedział bard podążając za jej wzrokiem - i złożyć na cmentarzu przy forcie. Byłbym dużo bardziej spokojny. Tam te pozostałości trudniej byłoby komukolwiek wykorzystać, o bezpieczeństwie duszy Kalela nie wspominając... Poszukam jakiegoś naczynia.
Uścisnął jej dłoń i ruszył do piwnicy. Tknięty nagłą myślą odwrócił się jednak.
- Gdyby coś mi się stało powiedz o tym w Atmeeil Tyrionowi. Prosiłem go by coś zrobił w takiej sytuacji. I opowiedz o Sil’sunie Lente, zasłużył na to. Obiecałem sobie że elfowie usłyszą jak dzielną był osobą.
“Czy ktokolwiek z nas stąd wróci?” - przemknęło dziewczynie przez głowę a jej ciało wzdrygnęło się na to. Ona sama kiwnęła głową do Złocistego tak jakby obiecywała, że powie, nie mogła się zdobyć na to by złożyć taką obietnicę ustnie. Tyle padło obietnic i Pyły pokazały ile one są tak naprawdę warte.

Bard skinął głową i powlókł się ku wejściu do podziemi. Sporo było do zrobienia.



Spakował rzeczy Izydora. O ile dla Kalela znalazł współczucie i żal, nie poczynił najmniejszego nawet wysiłku by obudzić w sobie jakiekolwiek uczucia względem nieboszczyka. Zazwyczaj każdy wybiera swoją drogę, a nie zapomniał że imć Izydor wyciągał łapy po Tuę i Maeve. Ale nie przeklął jego pamięci. Gdyby nie staruszek, potwór mógł w piwnicy z zaskoczenia zabić któreś z nich. A rozmowa o sprzedaży jego rzeczy mogła choć odrobinę pomóc Sorg. A skoro nie żył … nie robił za chodzące przypomnienie trudnego dzieciństwa dziewczyny. Aesdil potrafił być równie zimnokrwisty i bezwzględny jak każdy inny człowiek. Na Helfdana był zły za jego nieostrożność i zacietrzewienie które doprowadziły do śmierci Kalela, a nie dlatego że tropiciel chciał wycisnąć z młodzika prawdę.

Przez chwilę przyglądał się lasce. Z tego co pamiętał zawarte w nich czary były dużo potężniejsze niż na zwojach czy nawet różdżkach. I chociażby z tego względu przedmiot był zapewne wiele wart. Ale spokojnie zawinął go w materiał i schował do plecaka. Sorg podjęła decyzję a za wszystko trzeba się kiedyś rozliczyć. Jeśli nie na tym to na innym świecie.

O mały włos a zapomniałby o lekarstwie. Poprosił więc o nie Tuę, ciesząc się chwilą sam na sam z nią, rozmową i spojrzeniem w szare oczy wiejskiej dziewuszki, którą los, przeznaczenie czy Feth jeden wie co innego zagnało aż tutaj. Jej obecność wzmagała jego determinację - nie, nie do tego by dopaść Pathoxa, ale by odzyskać siły i towarzyszyć jej w dalszej drodze. I strzec ją, w miarę możliwości umęczonego ciała i umysłu. Przez krótki moment zapomniał o kontuzjach, znużeniu i odpadających, pozostawiających dokuczliwe ranki łuskach. Zignorował ból, uśmiechnął się zakładając jej za ucho kosmyk włosów. Ktoś kiedyś powiedział że walczy się za kraj, ale umiera za towarzyszy broni. Swego czasu Aesdil trochę przerobił to powiedzenie i teraz wspomniał je gdy jego palce musnęły jej skórę. Bardzo chciał aby przeżyła.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 14-07-2011, 12:57   #326
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Podjętą przez drużynę decyzję przyjął z niedowierzaniem ale nie odezwał się ani nie skomentował jej w żaden sposób. Przy takich stratach jakie w ten czy w inny sposób ponieśli uzupełnienie liczebności o dwóch zbrojnych było jak dla niego koniecznością, podobnie jak zadbanie o bezpieczeństwo wierzchowców i zapasów, o odpoczynku i wywiedzeniu się o losie Kerstana i Herso nie wspominając. Trochę czasu jeszcze im pozostało … sześć dni, jeśli dobrze liczył. Dziewczętom się nie dziwił że chciały zakończyć sprawę jak najszybciej ignorując wszystko inne, doświadczonym zbrojnym - tak. Ale kto wie? Może właśnie taka decyzja okaże się najlepsza? Sęk w tym że wszelkie rozważania były czystym gdybaniem, bowiem niewiele wiedzieli. To chyba było najgorsze, bowiem jeśli Herso i Kerstan po drodze wpadli w łapy Pathoxa mogli mu właśnie śpiewać wszystko co wiedzieli o osobach i poczynaniach drużyny… Właśnie dlatego chciał powrócić - by zorientować się w sytuacji. Ale złość trzymał pod kontrolą. Łatwo było się rozdrabniać i obrażać na takich a nie innych współtowarzyszy, drażliwych jak niedźwiedź z hemoroidami Starszych z Atmeeil, Rudą Wiedźmę wypuszczającą dzieciaki same w jedno z najgorszych miejsc pod słońcem, mające sprawę Sticka w dupie zakony, bogów, wszystkich świętych, parszywy świat i jeszcze bardziej parszywy los. Gniew rezerwował dla prawdziwego przeciwnika. Wspomnienie tego czego Pathox i jego współwyznawcy dopuszczali się w podziemiach dworu - i nie tylko tam, zapewne, bowiem Vel’te’nelowie jeszcze przed atakiem Urgula oddawali cześć Shar, a i na wygnaniu zapewne Pathox nie zmienił cętek - podsycało jego wściekłość. Może i był mściwy, zdawał sobie sprawę z tej wady, ale jeżeli nienawiść będzie potrzebna by utrzymać go na nogach to niech i tak będzie. Pyły to nie wszystko. Pathox miał dwieście lat na to by korumpować i zarażać swoją herezją innych. Kto wie ilu mu podobnych przybyło przez te lata?

Czerpał dziwną dumę z faktu że znalazł się tu mimo że o nim przepowiednie czy proroctwa nie wspominały. Elfowie w Atmeeil przypięli mu łatę zdrajcy - jeśli nie faktycznego to prawdopodobnego. To co się wydarzyło po użyciu
Płomienia nie napawało otuchą. Dlaczego przemiana nastąpiła dopiero po wejściu w obszar działania klątwy Urgula? I dlaczego Płomień odmówił posłuszeństwa? Było to zapowiedzią czegoś gorszego?

Możliwe. Ale nadal żył i pozostawał sobą. Tak jak Sil’sun Lente, wbrew wszelkiemu spodziewaniu nie poddający się nawet po śmierci. Stracił życie, ale nadziei nie utracił, tak samo jak wiary. Przywołał wspomnienie nieumarłego kapłana by z jego przykładu zaczerpnąć gdy zaczął się modlić.
“Jak trwoga to do boga” - niektórzy mogliby to określić, nazwać nawet hipokryzją, ale Aesdil miał to gdzieś. Nie zawracał bogom głowy w małych sprawach, teraz jednak był w zniszczonym Levelionie i ten jeden raz zgiął kark w żarliwej modlitwie do Ojca Elfów. “Daj mi siłę do walki w Twoim imieniu” - prosił - “nie dla osobistego zysku, ale dla Twej chwały i by choć części zła zapobiec które Twój lud prześladuje.”

Po namyśle pomodlił się również do Lathandera. Na wszelki wypadek. Pan Poranka był pierwszym bóstwem które poznał i które wyznawał, i mimo że nigdy nawet nie rozważał służby w świątyni jego ideały nadal gdzieś głęboko w nim tkwiły. Słowa dawno nie wypowiadanej modlitwy same znalazły drogę na jego usta.


Panie Poranka. Moje oczy widzą Twój błogosławiony świt.

Panie Poranka. Moich dłoni dotyka Twe miłosierne ciepło.

Panie Poranka. Moje serce czuje Twą odwieczną miłość.




Wieczorem oczyścił zaklęciem ubrudzone w czasie walki i marszu ubranie, wyczyścił fragment podłogi na którym mógł rozłożyć posłanie, pozostałymi powoli naprawiał uszkodzony płaszcz i inny ekwipunek, zjadł, Kulla również nakarmił i sprawdził jego opatrunki. Wyciągnął księgę traktującą o smokach i usiłował przeczytać cokolwiek, ale wysiłek, ból, świadomość niebezpieczeństwa i cetnarów skały które niedługo zwisać będą nad nimi, zaduch i coraz gorsze powietrze za bardzo wysączyły z niego siły i czytanie wprawiło go w otępienie. Modlił się co jakiś czas, czerpiąc otuchę ze znajomych słów hymnu ku czci Ojca Elfów. Z wolna znane skądś obrazy zaczęły przesłaniać mu widok piwnicy...

- Thoed, Goro, Aesdil, Carados, Tae’athel, Arenae, Lukas...
- mamrotał pod nosem, niezdolny powstrzymać wspomnienia. Ten tunel był jakiś dziwny, w ogóle niepodobny do tych prowadzących do leża koboldów. A może już dotarli do korytarzy drowów?
Spoglądał na młodego Lukasa i innych. Gdzie był Carados? Był ich zwiadowcą, pewnie poszedł przodem? Może już było po tym jak Nails zginął i jego miejsce miał zająć Lukas? A może na czele miał iść Tae'athel? Ale czy Kruk nie został oślepiony rozbryzgiem kwasu? Dlaczego on,
Złocisty, o tym wiedział?? Skąd wiedział że Carados i Arenae zginą? Może uda się temu zapobiec?!
Skradający się kształt sprawił że poderwał głowę i otworzył usta do ostrzegawczego krzyku. Uderzył łokciem o coś twardego. Przenikliwy ból przebił zasłonę wyczerpania i bólu ćmiącego niczym w pękniętym zębie. To nie była złowieszcza łasica której się spodziewał, lecz … pseudosmok??

- Nie
- warknął i uderzył pięścią w ścianę. - To nie Nashkel.

Uspokoił się z wolna. Rozejrzał się raz jeszcze po towarzyszach wyprawy do Pyłów i spojrzał na swoje dłonie. Były zniszczone niemal nie do poznania - tak jakby już nigdy nie miały ująć kobiety czy lutni. Teraz jednak jedynie kontemplował ich wygląd i nadzieję że jutro będą w stanie władać mieczem czy łukiem … albo splatać czary. Zastanawiał się właśnie nad tym gdy powieki same zaczęły mu się zamykać.

“Dość”
- pomyślał i zasnął ledwo przyłożył głowę do posłania.



Panie Poranka,

Wyciągamy do Ciebie ręce i błagamy byś obdarzył nas swym dobrem, miłością i opieką. Prowadź nas, swój lud, drogą zgody, piękna i postępu, tak jak od zawsze to czynisz. Spraw by rozkwitały w nas miłość i inwencja, nadzieja i jedność - i nie pozwól by Twa hojność zepsuła nas, lecz byśmy czerpali radość z dawania. Daj nam zdolność dojrzenia dobra pośród zła tak samo jasno jak Twój święty poranek ukazuje się naszym oczom. Wspomagaj nas byśmy mogli wspierać Twoich wyznawców i wiernych Twoim ideałom.

Dziś oddaję Ci mój umysł, moje serce, moje myśli i ciało, i modlę się byś za moim pośrednictwem niósł dobro, miłość i opiekę.

W imię Lathandera.


Najbardziej się bał że upadnie w połowie drogi i nie wstanie już, po wyczerpaniu ostatniej odrobiny sił. Tymczasem szedł nadal. Czy Ojciec Elfów i Pan Poranka usłyszeli jego modlitwy i odpowiedzieli swą łaską, czy odpoczynek w połączeniu z uzdrawiającym czarem trzymał go na nogach, czy wreszcie dziedzictwo, które do niedawna drzemało w ukryciu w jego ciele i krwi ... a teraz obudziło się z gwałtownością uderzenia młota w rozżarzone żelazo, trzymało go uparcie przy życiu, dość że powoli ale uparcie maszerował na czele niewielkiej grupy. Zacisnął zęby i szedł, z jarzącą się zimnym światłem pochodnią w dłoni, gotowy złapać rękojeść zdobycznego krótkiego miecza, bardziej przydatnego w ciasnym tunelu od jego Sahandriana. Magiczny płaszcz schował do plecaczka, zamiast niego zarzucił zwykłe okrycie. Palce błądziły po różdżkach, pasach z pergaminami i buteleczkami, znając każdy przedmiot już na pamięć po dotyku i kształcie. Ku jego zdumieniu ciasnota i tysiące cetnarów ciężaru nad głową mniejsze robiły na nim wrażenie niż kiedyś. Czyżby zaczął się przyzwyczajać do podziemi, mimo tego jak bardzo podobna myśl nie byłaby zadziwiająca czy odstręczająca? Ciekaw był czy Imiogaliela, jeszcze parę lat temu rozpaczająca nad jego beztroską i roztrzepaniem, byłaby dziś z niego dumna. Westchnął. Mógł się jedynie domyślać jak odległe miejsca odwiedzała w swoich snach i gdzie przebywała teraz duchem. Miał nadzieję że ją jeszcze kiedyś ujrzy. Podobnie jak Alariele i Veyelis.


Potrząsnął głową. Kto wie? Może będzie jeszcze okazja ku temu? A nuż Pathox z jakiegoś powodu odesłał większość sił do patrolowania nie tego kierunku który powinien strzec? Może wieszczące moce w jego dyspozycji ten jeden raz go zawiodły? Wątpił w to ale wykluczyć tego nie mógł. Zaraz jednak wróciły mu zdrowe zmysły. Bezpieczniej wszak przyjąć że wszystko co może pójść źle pójdzie źle i pozostanie to co zawsze - walka do końca, w której wygra bardziej zawzięty, sprytny i twardy. Miał w tym praktykę.


Ostrzeżenie Sherina przywróciło go do rzeczywistości. Przyjrzał się dokładniej śladom w świetle magicznej pochodni. Skręcały za pobliski załom.

~ Dziękuję ~
odpowiedział pseudosmokowi z wdzięcznością.
- Niebezpieczeństwo
- szepnął. - Może nasza niewidzialna zguba się znalazła... - spojrzał przy okazji na Tuę, zadowolony że szła z tyłu, chroniona przez Kario. W końcu obu im chodziło o jej bezpieczeństwo.



Koniec tunelu przyjął z ulgą. Nie poruszane powiewem wiatru powietrze było coraz gorsze a wędrówka, mimo częstych postojów dla odzyskania sił, była męcząca i szarpiąca nerwy. Ale emocje trzymał na krótkiej smyczy. Skupienie się na modlitwie pomagało.


Zatrzymał wszystkich gdy tylko drzwi zamajaczyły w ciemnościach, na rozdrożu z naturalnym już tunelem dalej.




- Sherinie, wyczuwasz kogoś?
- zapytał szeptem pseudosmoka, ale ten obwąchawszy teren zaprzeczył. Zaraz też użył zaklęcia wykrycia magii, pilnie przyjrzał się również podłodze, ścianom i stropowi. Powoli zbliżył się do drzwi, do bólu źrenic wypatrując śladu glifów strażniczych. Nie dostrzegł takowego ale za drzwiami coś niewielkiego emanowało magią. Co dziwniejsze, była to raczej magia której kompletnie by się nie spodziewał po pułapce. Ale może był to wabik? Niezależnie od przedmiotu leżącego kilkanaście kroków za drzwiami wyczuwał również resztki aury … miejsca uświęconego? Podzielił się z resztą grupy swoimi spostrzeżeniami.
- Co teraz?
- zapytał - Jeśli szybko coś postanowimy, to zaklęciem będę mógł jeszcze sprawdzić jakiś fragment miejsca za drzwiami.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 14-07-2011, 23:08   #327
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Iulus czuł się zagubiony. Wpatrzony w płonący stos mężczyzna rozmyślał długo. Wszystko co dotąd robił uważał za słuszne i prawe, lecz śmierć Kalela kazała spojrzeć na całą wędrówkę inaczej. Manorian wyruszył za Stickem bez cienia dowodu, kierując się przeczuciami przełożonego i podświadomym przeświadczeniem o jego winie ze względu na aurę jaka go otaczała. Człowiek ten wtedy nie popełnił nic, na czym można było oprzeć choć cień podejrzeń, a prawo tyrowe nie sankcjonuje kar, bez udowodnionej winy. Czy tak samo było z dzisiejszym przesłuchaniem. Kapłan zawierzył staremu kompanowi i pozwolił mu oskarżyć chłopaka. Iulus wierzyć chciał, że był obecny jako sędzia, a nie kat. Dręczyły go jednak słowa Sorg, a później Helfdana. Czy rzeczywiście szukał dowodów winy, czy też niewinności. Czy znów na osądzie innej osoby oparł swoje decyzje, zamiast kierować się własnym rozumem. Pozwolił nawet torturować chłopaka, wmawiając sobie, że to dla dobra drużyny.

Potrząsnął głową odrzucając tą myśl. Sam podejmował decyzję będąc w pełni świadomym. Zbyt łatwo było zrzucić odpowiedzialność za konsekwencje swych działań na innych. Manorian nie zamierzał tego czynić. Starał się za to przyjrzeć sprawie z boku, analizować swe porażki. Uznawał śmierć Kalela za nieszczęśliwy wypadek, lecz niezaprzeczalnie jego czyny pośrednio do niego doprowadziły i za nie przyrzekł sobie odpokutować. Oprócz bardki nikt otwarcie go nie oskarżył, ale czuć musieli, że ich duchowy przewodnik zawiódł wielce.

***

Na śmierci łotrzyka, a potem odejściu łowcy drużyna mocno ucierpiała w kwestii zwiadu i wykrycia. Prosił więc Iulus Tyra, by instynktem go obdarzył do niebezpieczeństw i zdradzieckich mechanizmów czyhających na drodze. Póki tunel wydawał się naturalny kapłan nie próbował wykorzystywać uzyskanej łaski. Długo w stanie podwyższonego skupienia przebywać nie mógł, a tunel z opisu Izydora ciągnął się daleko. Gdy jednakże dotarli do zamkniętych drzwi zdecydował, że czas los powierzyć nie tylko ludzkim zmysłom, ale i boskiej radzie.
-Pomóż mi panie, ujawnij prawdę o stanie tego miejsca.- wyszeptał przygotowując się do odszukania wokoło pułapek.
 
Glyph jest offline  
Stary 15-07-2011, 01:42   #328
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kiedy opuścił drużynę odetchnął pełną piersią. Był prawie martwy ale jednak czuł się wolny. Miesiące jakie spędził z pozostałymi były jak wrzód na tyłku, w którym z każdym dniem zbierało się coraz więcej ropy. Helfdan cenił spokój… był prostolinijny i nieskomplikowany i takie relacje z innymi mu odpowiadały. Niestety przez te wiele tygodni miał do czynienia z ludźmi wyznającymi inne wartości, mającymi inne temperamenty i w ogóle niewiele z nim wspólnego… a do tego mającymi spory problem z zaakceptowaniem tego jakim był i jak się zachowywał. Nie mógł ich za t winić bo był typem samotnika, który zbytnio nie przejmował się jakimiś społecznymi konwenansami. Teraz zostawił ich za sobą, mieli swoją misję i swój cel… Helfdan odłożył swój na kiedy indziej, na nigdy. Mimo to słup dymu widoczny ze znacznej odległości przypominał mu o grupce jaką zostawił w tyle. Zastanawiał się czy któremuś przyszło do głowy aby jednak sprawdzić rzeczy Kalele. Czy paladyn mający na uwadze nie wchodzenie nikomu w oczy i węch przejmie się dymem i zapachem śmierci niosącym się na setki metrów. Czy najemnik po raz wtóry wrazi komuś nóż w plecy. Czy wycisnęli z Izydora wszystkie informacje. Czy im się uda dożyć następnego dnia… On zamknął ten etap. Z tyłu głowy krążyła mu myśl aby sprawdzić ponownie ślady Kalela lub aby iść za tym truposzem i udowodnić, że miał rację… tylko, że teraz tego nie potrzebował. Jeżeli jego zmysły go zwodzą to już jest chodzącym trupem a jeżeli miał rację to, to nie był jego problem.

Samotna wędrówka po Pyłach była diablo niebezpieczna, jednak Helfdan wiedział na co go stać. Mógł dostosować tempo marszu do własnych sił. Mógł wypatrzyć i usłyszeć zagrożenie wcześniej, a jednocześnie być zauważonym i usłyszanym znacznie później. O ile w ogóle. Kilkukrotnie natknął się na nieumarłych i praktycznie o włos uniknął konfrontacji. Raz czy dwa jakaś „zabłąkana dusza” przeleciała przez niego pozostawiając w nim na długie minuty uczucie rozpaczy i przeszywający chłód. Świeże ślady potworów pokazywały mu na jakim cienkim włosku wisi jego życie. Jednak było to ciemny, kręcony i przetłuszczony włos Helfdana z Altghar tropiciela, dziwkarza i samotnika!


Bogowie o dziwo patrzyli na niego łaskawym okiem… tak przynajmniej mu się wydawało. Z jakichś niezrozumiałych powodów tropiciel dotarł do strażnicy w jednym kawałku. Oczywiście wyglądał jak kupa końskiego łajna – zresztą tak się też czuł i pachniał, ale bez dwóch zdań był w jednym kawałku! Strażnica wyraźnie odrysowywała się na tle krajobrazu i mimo, że wszystkie członki półelfa rozpaczliwie chciały się znaleźć przy palenisku, misce ciepłej strawy i kubku przepalanki to jego nos nakazał mu ostrożność. Wyraźna woń palonego drewna była zawiewana od strony budowli… Helfdan spiął się po raz setny tego dnia i maksymalnie skupił swoje zmysły. Zaszył się na skraju zarośli i obserwował. Pomimo, iż ciężko mu było wypatrzeć jakikolwiek ruch z tego miejsca, a i dźwięki były przytłumione to strażnica z całą pewnością żyła. Po dłuższej chwili postanowił się przekraść nieco bliżej korzystając z już zapadającego zmroku… szybko odnalazł ślady dwójki najemników zmierzających wprost do strażnicy. Szybko dźwięki dochodzące z wnętrza poinformowały go, że stajnia znacznie zwiększyła liczbę swoich mieszkańców… zarówno o konie jak i jakieś skrzydlate wierzchowce. Niestety żadnych pokrzykiwań czy strzępków rozmów mogących coś powiedzieć mu o grupie jaka zatrzymała się wewnątrz. Od czasu do czasu mignął mu jakiś cień na blankach czy w małych okienkach tutejszych komnat. Nie odnalazł, żadnych śladów na zewnątrz sugerujących, że ktoś przybył do strażnicy… może elf miał rację. Ktoś użył pieprzonej teleportacji….

Helfdan postanowił przyczaić się i poczekać na rozwój sytuacji. Najlepszym miejscem zdawał się być cmentarz… z jednej strony mógł korzystać z ochronnej magii, miał dobry punkt obserwacyjny, a i jakaś kryjówka powinna się znaleźć. Ostrożnie przemknął obok trupów wargulców nękających kiedyś Kulla i ulokował się w miejscu gdzie ziemia i resztki jakiejś budowli dawały mu w miarę dobrą osłonę od wiatru. Tego z tych cholernie zimnych, co to przeszywają człowieka do szpiku kości pomimo wielu warstw ubrań. Przysiadł, przywołał Tora do siebie chcąc opatulić ich derką i korzystać również z jego ciepła. Ten ze zdegustowaną miną popatrzył tylko na niego jakby tropiciel miał co najmniej jakieś dziwne skłonności, mruknął i zwinąwszy się w kłębek ulokował się w bezpiecznej odległości. Nastały długie godziny kiedy to półelf próbował ze strzępków dźwięków, obrazów czy śladów wywiedzieć się kto znajduje się teraz w jego ciepłym łóżeczku, wpieprza jego ciepłe żarcie i żłopie jego wódkę. Miał sporo czasu na przemyślenia…

Wiedział jak bardzo musi dostać się do środka. Bez wierzchowców, żarcia i reszty swojego sprzętu jego szanse na dostanie się do najbliższej osady były praktycznie równe zeru. Pamiętał o tym jak opowiadano im o czarach zabezpieczających strażnicę, przed złymi intencjami to jednak czy można było ufać tym czarom? A co jeżeli był to czar, który uniemożliwiał złym istotom otworzyć drzwi a teleportować się do środka już nie… postanowił czekać do rana. Zobaczyć przybyszów z bliska i potem zdecydować – może odejść albo poczekać, aż oni odejdą. Bóg jeden raczy wiedzieć ile razy przeklinał ten pomysł. Ile razy obmyślał którędy i jak wejdzie do środka i przyglądnie się z bliska tym co pozbawili go ciepła. To była cholernie zimna noc… ale Helfdan dotrwał do rana.

Zziębnięty ze skostniałymi członkami mógł przyglądać się w blasku poranka jak ze strażnicy wylatują jakieś patrole na zwiadach. Jak na blankach pojawiają się już nie cienia ale istoty… Cholerni dowcipni są ci bogowie. Szukając samotności i spokoju, odchodząc od jednych ludzi trafia na drugich… a to niby takie odludzie! Jakby tego było mało to wszystkie znaki na niebie wskazywały to, że aktualni goście w strażnicy to magowie… sama radość. Tego mu tylko brakowało – miłej pogawędki z nadętymi bufonami. Miał sporo czasu aby oszacować swoje szanse powrotu bez znacznej części ekwipunku i zdecydował, że jednak wróci po swoje.

- Raz kozie śmierć! Pozbierał się z cmentarza i ruszył w kierunku bramy wjazdowej. Minę miał jak to on, co najmniej jakby właśnie zmierzał do karczmy wracając z wychodka… tylko trochę poszczękiwał zębami. Dopił wódę z manierki dla kurażu i przygotował się na długą pogawędkę.
 
baltazar jest offline  
Stary 15-07-2011, 15:50   #329
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gdy patrzył w ogień... czuł pustkę, duszącą smutek i żal.
Gdy patrzył w płonący stos pogrzebowy, nie czuł nic.
Raydgast zbyt wiele już widział pogrzebów, by rozpaczać przy każdym kolejnym. Zbyt wielu podwładnych, towarzyszy broni, przyjaciół... zbyt wielu już ludzi pochował.
Walki z orkami były krwawe. Zielonoskórzy nie bali się śmierci od miecza. Woleli tak zginąć niż przymierać głodem. Orki były okrutnym i bezlitosnym przeciwnikiem, ale takimi też były góry, które zamieszkiwali.
Trupy były jesienną codziennością dla paladyna. Trupy i pogrzeby. Masowe groby wynikające z tego, że nie szukano innych rozwiązań tego problemu. Tak jak i teraz...
Pognali na oślep, prowadzeni wizjami dwójki dziewcząt, pognali na oślep gnani pośpiechem, bo nikomu nie chciało się szukać innego rozwiązania problemu.
To się musiało tak skończyć. Musiała zostać przelana krew, musiał ktoś zginąć.
To normalne. To nie jet bajka barda, w której herosi zwyciężają bezproblemowo każdą przeciwność,by na końcu zatriumfować nad złem. To nie jest bajka. I nie ma gwarancji, że ktokolwiek wróci żywy z Pyłów.
Choć osobiście myślał, że pierwszą ofiarą będzie Laure, który zdawał się wierzyć we własną... nieśmiertelność.
Śmierć Kalela nie dziwiła Raydgasta, jedynie jej okoliczności... Niespójne wypowiedzi Helfdana sprzeczne ze słowami Iulusa, budziły wątpliwości co do tego, co się tam stało. Związane ręce. Po co mu wiązali ręce do rozmowy?
Zwłoki ojca Sorg, prawdziwego lub nie, płonęły wraz z Kalelem. Dla starca spotkanie z nimi i śmierć, była ocaleniem czy nieszczęściem?
Pewnie się nigdy nie dowiedzą.

Nie miał żadnych słów do powiedzenia. Jedynie krótki cichy szept.-Obyście tam byli szczęśliwi.
Szept nie skierowany do nikogo z żyjących.
Kalel zginął, tropiciel odszedł. A paladyn nie dopytywał się kapłana co naprawdę wydarzyło się na górze. Przypuszczał, że takie dopytywanie spowodowałoby kolejny rozlew krwi.

Skrzyżował spojrzenie z Atolim. Na moment. Zastanawiał się co on tu jeszcze robi? Skoro tak kocha Sorg, to niech ją chwyci w ramiona, niech porwie, niech wywiezie stąd... jak najdalej od Pyłów.
Raydgast tego nie mógł uczynić, rozdarty między bardką a żoną, spętany obowiązkiem. Nie mógł dać dziewczynie szczęścia. I nigdy nie twierdził, że da... To uczucie było tylko snem, który się skończy, w taki czy inny sposób. On to wiedział. I Sorg to wiedziała. To był tylko miły sen w morzu koszmarów.
Coś co nie powinno się wydarzyć.
Więc czemu na bogów, Atoli tego nie zrobi?!

Propozycje elfa, czasochłonne i ryzykanckie niemal, zostały odrzucone. Nawet te o znalezieniu najemników. Skoro Laure tak się bał o to że oni wpadną w łapy Pathoxa, to czemu nie powstrzymał Helfdana? Przecież tropiciel mógł skończyć tak samo.
Skoro uważał, że trzeba przekonać najemników do powrotu do drużyny, to czemu nie znalazł żadnych słów dla powstrzymania tropiciela?
Koniec końców mieli zapasy z żywnością i drogę do pokonania. Im szybciej dojdą na miejsce tym więcej będą mieli szans na powstrzymanie rytuału pokonanie Pathoxa. Dotarcie w ostatniej chwili podnosi dramatyzm w balladach, ale jest zbyt ryzykowne.

Odpoczynek, modlitwa na uboczu, krótka cicha.Wyruszenie dalej, krok po kroku, w ciszy i milczeniu. Wędrówka... monotonna i cicha, przerwana jedynie krótkim starciem z małym niewidzialnym paskudztwem, które zdołało nieco podrosnąć przez noc.
A potem dalsza wędrówka.
Aż do drzwi.
Laure i kapłan zabrali się za badania, więc paladyn rzekł, tylko czekając na decyzję reszt i wyniki czarowania.- Lepiej by się trzymać głównego tunelu, aczkolwiek przy obecnej naszej wiedzy na temat miejsca rytuału, każda droga jest dobra, o ile prowadzi do przodu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-07-2011, 11:54   #330
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Stojący w oknie Melchior ze smutkiem spoglądał na kłębiący się w strażnicy tłumek. Ci, którzy pochodzili ze wsi szukali ukojenia w oporządzaniu koni, których teraz mieli aż nadto. Niektórzy zbili się z grupki, pokrywając zdenerwowanie butnymi przechwałkami. Kilku elfów medytowało w zaciszu świątyni lub w milczeniu stało na murach, wpatrując się w górzysty horyzont. Mężczyzna zacisnął zęby w bezsilnym gniewie. Nienawidził zimowych Prób. Wiedział, że włączanie młodych magów do walk w tym sezonie było więcej niż potrzebne dla przetrwania Królestwa, lecz mimo to zawsze wybierał ich z ciężkim sercem. Gdy był dzieckiem to właśnie adepci uratowali jego sioło przed oddziałem hobgoblińskich maruderów. Ile to już lat...? Potrząsnął głową. Teraz przybyli tylko ochotnicy, dodatkowo przebrani przez niego; każdy ze ściśle wyznaczonym zestawem zaklęć. Widział jednak, że wielu już żałuje swego wyboru. Gdy wczoraj pod osłoną czarów podeszli pod miasto dwóch czy trzech musiano siłą powstrzymać przed ucieczką. On sam nigdy nie zapomniał swej pierwszej wizyty w Levelionie i owo wspomnienie zawsze napawało go takim samym lękiem.

Wołanie stojących na murach uczniów wyrwało go z rozmyślań. Do strażnicy zbliżał się człowiek.




Helfdan pozornie niedbałym krokiem podszedł do wrót i zwodzonego mostu, który natychmiast zaczął opadać ze zgrzytem. Słyszał, że jego przybycie wywarło niemałe wrażenie na nieproszonych gościach fortu, lecz gdy wmaszerował z Torem na dziedziniec, a bez mała dwadzieścia par oczu wgapiło się w niego z uwagą, pierwszą myślą która zakołatała mu się w kudłatej łepetynie było: Kurwa, dzieci!

I zaiste, na placu stała piętnastka młodych adeptów sztuk tajemnych - jak tropiciel ocenił po braku kompletnego rynsztunku. Kilku starszych miało pod płaszczami przeszywanice, większość u pasa krótkie miecze lub sztylety, ale ogólnie wyglądali jakby szli na piknik, nie do Pyłów. Co prawda Helf kiedyś słyszał, że zbroja przeszkadza w czarowaniu, lecz uważał to za bzdury. Jemu przecież nie przeszkadzała, a mag był z niego jak z koziej dupy trąba.

Większość dzieciaków była w wieku Tui i Maeve; na pewno żaden nie przekroczył trzydziestej wiosny. Rozrzuceni po obszernym dziedzińcu wyglądali jeszcze bardziej niepozornie. Większość stanowili ludzie, choć znalazły się wśród nich dwa srebrne elfy, jeden złoty i jedna dzika elfka, która ze stoickim spokojem (ostro kontrastującym ze zdenerwowaniem reszty), przypatrywała się przybyszowi.





Na ramionach kilku siedziały ptaki, łasice i szczury, większość jednak nie posiadała lub nie zabrała ze sobą chowańców. Bystre spojrzenie tropiciela zarejestrowało również siedzącego pod stajnią starego kapłana Helma (jak ocenił po symbolu na zbroi), kilku stajennych oraz stojących w drzwiach dwóch mężczyzn w pełnych kolczugach. Ci ostatni rozstąpili się z szacunkiem, gdy z budynku wyszedł półelf jakieś dwie dekady starczy od Helfdana. Wyraźna ulga, jaka odmalowała się na twarzach niektórych, oraz nagła zmiana w atmosferze panującej na dziedzińcu jasno wskazywały, że on tu dowodzi.




Nim jednak czarodziej zdążył się odezwać, ze stajni dobiegł znajomy, podniesiony, gderliwy głos i na zewnątrz wypadł purpurowy z wściekłości Kerstan. Na widok Helfdana zaklął tak szpetnie, że kilka dziewcząt zaczerwieniło się po same uszy, zawinął się i zniknął spowrotem w stajni. W półmroku mignął cień Herso.

Mag zignorował kłótnię najemników oraz ostrzegawcze warczenie Tora i zbliżył się do Helfdana.
- Helfdan Elten’vel jak mniemam? - bardziej stwierdził niż zapytał. - Jestem Melchior Asten, Trzeci Nauczyciel Biblioteki, członek Gildii Magów. Zapraszam do środka. Aido, powiadom mnie gdy wrócą zwiadowcy - zwrócił się jeszcze do leśnej elfki. Mężczyzna był najwyraźniej przyzwyczajony, iż jego polecenia są wykonywane, gdyż nie czekając na odpowiedź obojga skierował się do wnętrza dworu, a potem na piętro. Tropiciel chcąc nie chcąc ruszył za nim. Rycerze mieli wyraźną ochotę zatrzymać psa na zewnątrz, ale widząc wyszczerzone kły Tora odpuścili. Mabari wyraźnie nie miał ochoty opuszczać kolejnego pana, a Asten nie wydawał się przejmować towarzystwem psa. Mag rozgościł się w pierwszej z brzegu komnacie; prócz ognia płonącego na kominku, wąskiego kuferka w kącie i leżącej na stole mapy nic się w niej nie zmieniło. Na parapecie siedział spory kruk, szarpiąc kawał suszonego mięsa.

Melchior nie wyglądał na nadętego, cherlawego magusa, choć pozory mogły mylić. Przenikliwe niebieskie oczy wpatrywały się w rozmówcę z uwagą i szacunkiem; a spokojna, surowa twarz była naznaczona trudami życia osoby, której decyzje stanowią o losie innych ludzi. W jego spojrzeniu Helfdan poznał, że czarodziej wie na co się porywa i jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić. I że kiedyś był już w Pyłach.

Na złotym medalionie, który zwisał z szyi półelfa Helfdan dostrzegł maleńki, przemyślnie ukryty w zdobieniach symbol czaszki.





Rozmowa nie była długa, choć i tak zbyt długa jak na gust Helfdana. Przerwała ją Aida, która powiadomiła o powrocie zwiadowców kilka minut wcześniej nim głośny szum skrzydeł wypełnił dziedziniec. Jej tatuaże w mroku wydawały się niemal czarne, a twarz zachowywała typowo elfi spokój i obojętność nawet wtedy, gdy dwóch zwiadowców i blady z przerażenia mag relacjonowało wyprawę. W drodze do miasta spostrzegli pięć patroli (których forpocztę widział Helfdan), oraz mężczyznę latającego wzdłuż traktu na płaszczowcu - najwyraźniej kontrolował szkielety. W centrum miasta był tłum nieumarłych, kręcący się chaotycznie po placu. Reszta miasta wydawała się opustoszała.

Kilka godzin później wszyscy byli gotowi do drogi i kilkunastoosobowa grupa zebrała się na dziedzińcu. Wierzchowce parskały niespokojnie, wyczuwając napięcie. Gryfy - zbyt młode jak na gust tropiciela - siedziały na blankach, nerwowo gryząc pokryte runami wędzidła. Helfdan zobaczył wśród wyruszających Herso. Najemnik siedział na swym wierzchowcu, a jego egzotyczna twarz nie wyrażała żadnych emocji. Tropiciel nie miał nic do najemnika - zawsze zdyscyplinowany, skrupulatnie wykonywał swoje obowiązki, nie marnował zapasów i strzał, nie sprzeciwiał się rozkazom, wypić z półelfem też lubił, a przede wszystkim świetnie strzelał i walczył. Jak się tak dobrze zastanowić to był zbyt dobry jak na portowego rzezimieszka. A teraz wracał do Pyłów z magami. Kerstan stał pod stajnią wraz ze stajennymi. najwyraźniej ani myślał ruszać do przeklętego miasta.

Szepty ucichły gdy Melchior wynurzył się z budynku i dosiadł swego wierzchowca - podobnego Persifalowi bojowego kasztana. Odwrócił się do swych uczniów i rzekł:
- Wczoraj widzieliście martwe miasto. Widzieliście Levelion. Dziś zwiadowcy przynieśli wieści, które wszyscy już znacie. Znacie plan - szaleńczy, ryzykowny, lecz jedyny jaki mamy. Idziemy w bój. Idziemy walczyć ze śmiercią. Dla wielu z was Pyły były miejscem-legendą, gdzie można okryć się chwałą i sprawdzić swoje umiejętności. Teraz widzicie jak tu jest na prawdę.
Powtarzam: to nie jest zwykła Próba! To nie jest nawet wojenna Próba. Pyły to coś więcej. Każdy kto chce może się teraz wycofać bez konsekwencji dla dalszej nauki i członkostwa w Gildii. Nikt, powtarzam, nikt nie będzie miał wam tego za złe, gdyż strach przed Pyłami nie jest objawem tchórzostwa, a rozsądku. Wszystkie lęki, wątpliwości, wzajemne animozje zostaną tu wykorzystane przeciwko wam. Ten, kto w potrzebie nie będzie w stanie wyskandować żadnego zaklęcia zagrozi życiu nas wszystkich. Gdy przekroczymy bramy strażnicy każdy z was będzie odpowiedzialny nie za swoje życie ale za życie swych towarzyszy. Jesteście zobowiązani do zachowania w tajemnicy wszystkiego co zobaczycie po przekroczeniu granic Levelionu pod karą śmierci. CZY TO JEST JASNE?
- TAK! - huknęło z dwudziestu gardeł. Helfdan zauważył jednak, że cztery osoby oddały wodze stajennym i chyłkiem zniknęły w budynku, dołączając do osób, które zrezygnowały już wcześniej.
- Feliksie - czarodziej zwrócił się do kapłana, który głośno zaintonował ochronną modlitwę do Helma, a tropiciel uczuł znajomy spokój rozlewający się po jego duszy. Po chwili most zwodzony opadł z hukiem, a brama rozwarła się.
- Ruszamy!
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 18-07-2011 o 10:25. Powód: zguba
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172