Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-05-2012, 13:34   #11
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Sołtys odstąpił swoją chatę rycerzowi i bardowi. Sam ulokował swoją rodzinę u dalszych krewnych.
Jasper poczłapał smętnie za paladynem. Gdy już znaleźli się sam na sam w przybytku sołtysa, gdy się już w nim rozpakowali, bard podjął temat. Wygłosił długą, płomienną mowę zachwalając wszystkie przymioty grafa von Bluth. Większość z nich wymienił dwu albo i trzykrotnie. A takiej ka honor, praworządność czy wierność ideałom rycerskim padały chyba w co drugim zdaniu. Bard podkreślał jakim to obrońcą ludu jest jego pan. Jak to doba o włościan. Wilhem na własne oczy zobaczył jak to graf, bard przyodział mu niemal świetlistą zbroję paladynów, dba o swoich poddanych.

Pod wierczór do domu wpadł wójt.
- Panie. - Pokłonił się nisko. Był zdyszany i czerwony z wysiłku. - Zbrojni się zbliżają. - Rzekł niepewnym głosem. - Lepiej żeby was tu nie zastali.
- Ilu ich jest?? - Wilhelm Archibad Ravenwild zapytał.
Otyły mężczyzna zaczął coś rachować na palcach w końcu pokazał całą dziesiątkę swoich brudnych paluchów.
- Błagam panie. - W jego głosie słychać było rozpacz. - Oni nas wszystkich wymordują.
Paladyn Zeusa dał się przekonać. A gdy Jasper otwierał już usta by głośno zaprotestować warknął tylko na niego by zamknął się wreszcie.

Sołty Günter osobiście zaprowadził ich w bezpieczne miejsce. Była to jaskinia nieopodal wioski. Wejście do niej maskowały młode drzewa i trzeba było wiedzieć, że coś tam jest po za skałą.
W środku było dość ciemno, ale i tak można było dostrzec, że grota jest używana. Podłoże było wyściełane słomą, nawet niezbutwiałą. Byłą tam też beczka z wodą i dwa drewniane kubki. Chłopi musieli dość często owej kryjówki używać. Nim zbrojni dotarli Wilhelm wiedział już do czego owej groty używano. Przyprowadzono tu wszystkie kobiety i dzieci z wioski. Ala oni trzymali się na dystans od obcych.
Czarny Rycerz ukryty za ścianą z młodych drzewek starała się obeserwoać co się dzieje wśród zabudować.

Do osady wjechało dziesięciu zbrojnych. Mieli lśniące zbroje, ale bez żadnych symboli. Zatrzymali swe wierzchowne przed chatą sołtysa. Dóch zsiadło z koni. Ruszyli w stronę domostwa. Kopniakiem otowrzyli sobie drzwi, które niestety nie wytrzymały tego i rozleciały się na kilka kawałków. Z wnętrza wyciągnięto sołtysa i rzucono go na kolana przed dowódcę.
Ravenwild nie słyszał o co pytali się zbrojni, ale widział, że odpowiedź nie spodobała się im gdyż jeden z tych, którzy wywlekli go z chaty uderzył chłopa w twarz dłonią zakutą w rękawicę.
łysiejący meżczyzna upadł na ziemię. Zadano kolejne pytanie. I znów odpowiedź była niezadowalająca. Sołtys trzymał ponowny cios. A gdy się nie podnosił przez jakąś chwilę dowódca kazał go podnieść.
Zdaje się że grubasek był już nieprzytomny, gdyż odrzucono jego ciało do tyłu. Konni rozeszli się po zabudowaniach w poszukiwaniu czegoś.
Z chat wyrzucano kolejnych mężczyzn. Wszystkich spędzono na plac przed domem sołtysa. A następnie popędzono mężczyzn do wielkiej stodoły w drugim końcu wsi. Gdy już prostaczków zamknięto na Rvewild dostrzegł kolejną grupę nadjeżdżającą z przeciwnej strony. Byli równie nieliczni, ale im dla odmiany towarzyszył tęgi jegomość. Jego bogaty strój świadczył o tym, ze musi być kupcem i to takim, któremu Hermes sprzyja.
Jedna i druga grupa wymieniła się pozdrowieniami, a następnie kupiec i dowódca zbrojnych w lśniących zbrojach odeszli od pozostałych.

Wilhelm rzucił okiem na ukrytych razem z nimi w grocie.
Dzieci tuliły się do matek i wszyscy ze strachem w oczach spoglądali ukradkiem na rycerza i barda. Ale o dziwo dzieci nie płakały. Znać było, że nauczono je chowa się tutaj.

Tym czasem kupiec i jego towarzysz zatrzymali się tuż pod nosem Ravenwilda. Teraz paladyn mógł dokładniej przyjrzeć się obu. Twarz zbrojnego wydawała mu się znajoma.
- To Dieter Żelazna Pięść. - Bard wyszeptał. - Dowódca straży grafa. Ale co on tu robi??
Gdy tylko bard rzucił imieniem paladyn odraz sobie go skojarzył. Wilhelm widział go raz czy dwa raz w zamku i nie spodobał mu się ten zakuty w stal mężczyzna.
- Tego drugiego nie znam. - Bard ciągnał dalej.
- Ciiiiiiiiii... - Uciszył go Ravenwild przykładając palec do ust.

- Ponoć graf wynajął nawet smokobójce?? - Akcent kupca był... chyba bretoński. Zresztą ubiór także odstawał od mody imperialnej.
- To uwiarygoni plotkę, panie. - Żelazna Pięść zarechotał.
- Byleby nie wszedł nam w drogę. - Kupiec rozejrzał się podejrzliwie po okolicy. - Następny transport chcę odebrać jutro w nocy. I żeby tym razem towar był dobrej jakości. Tych co mi przysłaliście ostatnio musiałem półdarmo oddać. - Kupiec był wyraźnie zły.
- Spokojnie przyjacielu. - Kapitan starży grafa von Bluth rozdział swą gębe w czymś co miało być uśmiechem.
- Myślisz, ze na zniedołężniałych starców czy brzydkie kurwy łatwo jest znaleźć kupców?? Niektórzy padli w czasie drogi.
- Może powineneś ich lepiej karmić?? - Dieter zaśmiał się ze swojego żartu, ale kupcowi wcale nie było do śmiechu.
- Powiedz temu swojemu zapchlonemu grafowi, ze jeżeli nie potrafi dostarczyć ludzi dobrej jakości, to poszukam kogoś innego!! - Pieklił się kupiec.
- Ale ktoś inny nie mógłby ci dostarczyć tak dobrej jakości towarów za tak niską cenę. - Zbrojny zupełnie nieprzejmował się humorami rozmówcy. - A teraz mamy coś naprawdę dobrego. Tkaniny, klejnoty i wonne pachnidła.
- Z Tilei??
Wojak tylko się zaśmiał.
Ravenwild mógłby przysiąc, że zauważył jak kupiec szerzej otwiera oczy ze dziwienia, usta zresztą też, chociaż było już dość ciemno.
- Z Arabii??
- Mhmmm... - Zbrojny pokiwał głową.
- A co do smokobójcy. - Kupiec nagle zmienił temat.
- Spokojnie. Nie masz się czym przejmować.
- Jestem jedynie ostrożny.
- Pozwodzimy go trochę odgłosami, a później pozwolimy znaleźć jakieś gnaty. - Dowódca straży von Blutha był niezwykle zadowolony z siebie. - Nie on pierwszy da się nabrać.
- Oby. - Kupiec był jednak mniej entuzjastycznie nastawiony.
Kupiec wyciągnął z kieszeni swojego ciemnozielonego kubraka sakiewkę. - Tak ja się umawialiśmy. - Rzucił ją wojakowi. Złoto zadzwonił gdy upadło na wielkie jak bochny chleba dłonie zbrojnego.
- Tak jak się umawialiśmy. - Rzucił beznamietnie kupiec gdy jego rozmówca zajrzał do środka.
- Dobra, dobra. - Wysypał zawartość sakiewki i począł pieczołowicie przeliczać.
- Nie ufasz mi?? - W głosie bogato odzianego mężczyzny znać było nutę oburzenia. - Bez wzajemnego zaufania nie może być o partnerskich relacjach.
- Ależ oczywiście, że ufam. - Mężczyzna w lśniącej zbroi schował monety do sakiewki, a następie ukrył i tę. - Jak jaśnie panu grafowi Bretończyku.
- To kiedy zobaczę towar i ludzi?? - Kupice wrócił do intersów.
- Spokojnie. Najpierw musimy pozbyć się tego pajaca z zeusowych.
- Paladyn Zeusa tu jest?? - Kupiec był bradziej niż zaskoczony.
- Tak. - Wojak odparł spokojnie.
- Ten smokobójca to Paladyn Zeusa?? - Kupiec zadawał pytania jak małe dziecko, które nie za bradzo rozumie co do niego się mówi.
- Tak. - Ton był wręcz lekceważący.
- I ty mi mówisz, że mam być spokojny??
- A czym się tu przejmować??
- Paladynem.
-Nie ma czym. - Wojak mówił to tak jakby mówił o jakimś prostaczku a nie doświadczonym łowcy potworów.
- Jesteś bardzo pewny swego. Obyś przed katem też taki był. - Kupiec zdawał się mieć więcej oleju w głowie niż jego rozmówca.
- Grozisz mi Bretończyku?? - Wojownik w lśniącej zbroi wyciągną swój długi miecz i przyłożył do krtani kupca.
- Ostrzegam tylko. - Bretończyk stanął na palcach by ostrze nie skaleczyło jego gładko wygolonej szyi.
- Wsadź sobie swoje ostrzeżenia. - Dowódca straży schował broń. Paladyn zrozumiał dlaczego gdy w polu jego widzenia pojawiło się trzech najemników z obstawy kupca.

Bretończyk odszedł w swoją stronę, a dowódca straży w swoją. Kupiec i jego obstawa odjechali. Wilhelm przynajmniej tak przypuszczał sądząc po odgłosach.

Rycerze von Blutha kręcili się jeszcze trochę po wiosce i okolicy. Kilkukrotnie przechodzili koło kryjówki, ale nie zorientowali się, że ktoś może koło nich. W końcu i oni odjechali zabierając ze sobą kilka kur, dwie świnie i kilka dzbanów z piwem chyba.

Wilhelem Archibald Ravenwild rzucił okiem na tłoczących się w dalekim krańcu jaskini ludzi. W zasadzie widział tylko niewyraźne zarysy sylwetek. Dzieci spały wtulone w swoje matki, które nawet nie chciały spoglądać na rycerza i jego towarzysza. Widział w ich oczach strach. Czół go wokół siebie.


Gdy już się zrobiło cicho paladyn zdecydował się opuścić kryjówkę. Było już na tyle ciemno, że nie obawiał się wykrycia. Nie mniej jednak bardzo ostrożnie wyszedł zza młodych drzew zasłaniających wejście do jaskini.
Upewniwszy się, że rycerze odjechali Wilhelm poszedł do stodoły, w której zamknięci byli mężczyźni. Wrota były zaryglowane od zewnątrz. Dla kogoś takiego jak Ravenwild nie stanowiło to jednak większego problemu.
Wszedł do środka. Kilku chłopów poderwało się natychmiast z ziemi, na której siedzieli.
- Spokojnie, odjechali. - Starał się mówić spokojnie, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że oni są i tak wystarczająco wystraszeni.
Mężczyźni nadal stali w miejscu.
- Słyszeli co szlachetny pan powiedział. - Wreszcie odezwał się sołtys. Rycerzowi chwilę zajęło nim wypatrzył go w tym tłumie. - Odjechali. Idźcie po swoje rodziny.
Chłopi natychmiast ruszyli się. Sołtys również wyminął Ravenwilda, sam też najwyraźniej chciał sprawdzić czy jego żonie i dzieciom nic się nie stało.

Nocą znowu słychać było fałszywego smoka. Zresztą prawdziwego też. Sołtys wyjaśnił paladynowi, że muszą to robić, gdyż inaczej spotka ich kara. Było jednak za ciemno by uganiać się za tymi, którzy mieli udawać bestię. Ponad to rycerze nie znał terenu. Dał sobie więc spokój na tę noc.

Po śniadaniu, prostaczkowie postarali się, Czarny Rycerz dostał jaka na twardo, ser, szynkę, owoce i podpiwek, po śniadaniu paladyn postanowił rozmówić się z sołtysem. Zażądał dwóch ludzi, którzy dobrze znaliby teren. Postraszył chłopów gniewem grafa, żeby bradziej ich przekonać. Chociaż nie był pewnien czy to coś da. Oni i tak już bali się swojego pana, a teraz byli między młotem a kowadłem.
Nim jednak Ravenwild zebrał się by objechać okolicę we wsi wybuchła panika. Ktoś wypatrzył zbrojnych ze sztandarami von Auritha. Żeby tego było mało z drugiej strony nadciągł graf ze swym dworem.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 20-05-2012, 16:49   #12
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Siedząc w ukryciu i przysłuchując się rozmowie kupca z rycerzem Dieterem Wilhelm niemalże gotował się ze złości. Korciło go wyskoczyć z kryjówki i dać temu Dieterowi zakutej pale nauczkę. Pokazać mu, gdzie raki zimują.
Ale nie mógł. Za dużo ludzi się kręciło. I naraziłby wieśniaków na nieprzyjemności.
Niemniej, dobrze sobie zapamiętał oblicze Dietera. I obiecał w duchu, że przy pierwszej okazji, złoi mu skórę. I nie wątpił, że taka okazja prędzej czy później się trafi.
Na razie należało cicho siedzieć i słuchać o nieprawościach jakie się tu działy. Tu nie Smokobójca był potrzebny, a sąd książęcy.

W końcu owa banda ( bo rycerstwem tej hołoty nazwać nie można było) oddaliła się od wioski, można było wyjść i pomyśleć. Na razie jednak rycerz nie miał, żadnego planu. Mógł co prawda zawiadomić sąsiada von Blutha, ale albo zakończyło by się to lokalną wojenką, albo... „przykładnym ukaraniem” tej wioski.
Musiał więc wymyślić, coś innego.

Następnego ranka sytuacja pokomplikowała się jeszcze bardziej. Zamiast jednej grupy, przybyły dwie.

Niemal jak dwa wojska szykujące się do boju. Z jednej strony von Aruith, z drugiej von Blut.
A w środku on i wieśniacy. Rycerz spokojnie oceniał sytuację próbując w głowie ułożyć jakiś plan i o dziwo... coś mu już po głowie chodziło. Należało jednak przy tej okazji nieźle pomielić językiem, bo miecz to tu się niewiele przyda.
Wyruszył więc w kierunku grupy prowadzonej przez Bergsteina, wyjechał konno w pełnej zbroi i zostawiwszy barda w wiosce. Wyjechał uśmiechnięty i pewny siebie.
Zatrzymał się tuż przed grupą i rzekł.- Długo wam się przyszło zbierać do drogi. Obawiam się jednak, że na próżno. Wioska raczej uboga, na wygody liczyć nie można.
Dowódca zatrzymał cały oddział. On również się uśmiechnął.
- Nie o wygody nam idzie. - Rzekła zdejmując z głowy hełm. Potrząsnął głową by włosy z oczu odrzucić. - Zbrojnych mój patrol wypatrzył. Można by rzecz, że zatroskaliśmy się o wasze bezpieczeństwo panie. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Tak, panie, tak. - Kupcy wyrwali się do przodu. - Na sercu nam leży wasze bezpieczeństwo. - Ukradkiem spoglądali na trzymającą się z tyłu trójkę cudzoziemców.
-Zbytek łaski panowie, zbytek łaski.- rzekł Wilhelm śmiejąc się głośno.- Marny byłby ze mnie smokobójca, gdyby trzeba było się troszczyć o me zdrowie.
Po czym zwrócił się do Bergsteina.- To co teraz planujesz ? Rozbicie obozu to jedno, a co dalej? Kupcy na polowaniu na smoka, tylko kłopotem są, bo ich trzeba chronić.
Bękart zsiadł z konia i kiwnął na rycerza by podążył za nim. A gdy oddalili się już trochę od kupców, którzy ucha nastawiali rzekł.
- Ja to wiem. Ty to wiesz. Ale oni nie za bardzo. - Wskazał na przestępujących z nogi na nogę kupców. - Oni chcą dowodów. Chcą to pokazać tej... tej... - Szukał właściwego słowa. - Chcą oczyścić się w oczach tej kobiety. To dla niej przewozili te towary. Boją się jej jak jakiego stwora. - Uśmiechnął się z pobłażaniem.
-To widać trzeba pominąć pośredników i rzec coś zleceniodawczyni. Aaaa i jeszcze...- Wilhelm wskazał przeciwny kierunek.- Ludzie von Blutha nadjeżdżają. Sporo luda się zbiera na te łowy. Lepiej więc będzie jak oba obozy, będą w odpowiedniej od siebie odległości. Co by niesnasek uniknąć. To ruszam pogadać z tą kobietą.
Po czym szlachcic pognał konia, by zbliżyć się do owej kobiety i jej obrońców.
Drogę zastąpił mu ten wyglądający bardziej na tutejszego. Jego obie ręce spoczywały wzdłuż tułowia. Za to ten drugi cały czas trzymał swoje na rękojeści miecza.
-Nie przyszedłem nikogo tu zabijać, ani krzywdy twej pani robić.- rzekł szlachcic opierając dłoń o miecz który swą długością przekraczał bronie obu mężczyzn. Potężny dwuręczny miecz służący do zabijania smoków. Jedyna broń którą można było przebić smoczą łuskę. Ale też broń wymagająca wprawy w używaniu. No i... siły.-Odstąpcie więc, rozmawiać przybyłem.
Wojownik rzekł coś w niezrozumiałym dla Ravenwilda języku, ale cały czas patrzył na rycerza. Kobieta odpowiedziała coś. Ale nie więcej niż trzy słowa.
- Moja pani wysłucha twych słów szlachetny panie. - Ale na krok się nie ruszył. Stał cały czas spokojnie. Jego towarzysz opuścił dłonie z miecza.
-Rozumiem, że utrata towarów bardzo was boli pani. Ale nie ma co gonić za smokiem i jeszcze wciągać w to tych biedaków.- tu rycerz wskazał dłonią na kupców.- Tu i tak może być bardzo nieprzyjemnie. Tutejsi sąsiedzi nie żyją ze sobą w zgodzie i ów spór może zakończyć się krwawo. Można ucierpieć przypadkiem.
- Jesteś pewien panie, że to smok był?? - Wojownik zapytał jakby sam z siebie, gdyż ani jego pani nie odezwała się, ani on jej nic nie powiedział.
- Lepiej uznać, że smok. W innym przypadku sprawy mogą się skomplikować jeszcze bardziej.- odparł Wilhelm.- W zasadzie dla wszystkich będzie lepiej, jeśli uznamy że to był smok. Niemniej radziłbym... tak po przyjacielsku... rozważyć znalezienie potem szlaku omijającego ziemie von Bluth szerokim lukiem. Nawet jeśli owego smoka pokonam, a towary... a przynajmniej część z nich zdołam odzyskać.
Tym razem nastąpiła wymiana zdań miedzy zbrojnym a jego panią i to dość długa.
- Moja pani dziękuje ci za ostrzeżenie i dobrą radę. - Kobieta skinęła nieznacznie. - Ale i smoka chce zobaczyć. Dowód chce mieć, że jej nie oszukano. Potrafimy o siebie zadbać.
-Że ją kupcy nie oszukali ?- upewnił się rycerz, licząc na uściślenie.
- Towar zniknął. Kupcy żyją. - Pod wąsami drgnęły wargi mężczyźnie jakby w uśmiechu. - To nie jest pierwszy raz.
Wilhelm zerknął na kupców. Możliwe że ów mężczyzna miał rację. Kupcy mogli pokątnie handlować towarem używając smoka jako wymówki.- To ile razy ich ta bestyja napadła?
- Mówili, że dwukrotnie stracili towar. - Odparł mężczyzna.
-Na wojaków to oni nie wyglądają.- Wilhelm zerknął za siebie oceniając mizerne sylwetki kupców.-Nic dziwnego, że na pierwszy ryk smoka brali nogi za pas. Ale to że są tchórzami, jeszcze nie czyni z nich oszustów.
- Życzeniem mej pani jest poznać prawdę.
- W moich stronach jest takie powiedzenie. Uważaj czego sobie życzysz, bo jeszcze może się spełnić. - rzekł Wilhelm i by nie zabrzmiało to jak groźba dodał z ciepłym uśmiechem.- Moim zaś życzeniem, by twoja pani jak i wy, jak i kupcy... jak i... chłopi. Byście uniknęli śmierci. Prawda i smok mają to wspólne, że i z jednym i z drugim trzeba się obchodzić ostrożnie.
Między kobietą a jej zbrojny nastąpiła długa wymiana zdań. Wilhelm jednak nie był wstanie nawet z intonacjo odczytać jakie są nastroje rozmawiających.
- Jesteś wiec panie znawca smoków?? - Czyżby w głosie nieznajomego paladyn usłyszał nutkę lekceważenia??
-Smokobójcą. I co więcej, już się zorientowałem z jaką bestią mam do czynienia.- rzekł w odpowiedzi paladyn.
Kolejna wymiana zdań, tym razem jeszcze dłuższa. Nieznajoma w pewnym momencie zaczęła bacznie przyglądać się smokobójcy. Obdarzyła go nawet delikatnym uśmiechem.
- Moja pani chciałby wiedzieć cóż takiego złego uczyniły ci smoki, że je ścigasz i życia pozbawiasz.
-Nic. Smoki, wilki, niedźwiedzie. To wszystko są drapieżniki. Póki trzymają się z dala od ludzi, póty nie są moim problemem. Ale gdy zaczną polować w okolicy ludzkich osiedli, to albo trzeba je przepędzić albo ubić. Osobiście jednak nic do nich nie mam.- rzekł w odpowiedzi paladyn.-Zresztą tego smoka chcę uciszyć także dlatego, że może kolejnego ściągnąć w te strony.
- Moja pani życzy ci zatem powodzenia w łowach. - Tym razem nie było w jego głosie kpiny, lecz autentyczne uznanie.
-Rozbijcie swój obóz na uboczu, ale blisko obozu Bergsteina. Tak będzie najlepiej w tej sytuacji. Obawiam się, że w wiosce będzie tłoczno. - poradził na koniec rycerz powoli zawracając konia.- I postaram się zwrócić to co zostało z waszego towaru.
Zbrojny kiwną głową i chwyciwszy uzdę konia, na którym siedziała kobieta zawrócił.

Pozostało więc Wilhelmowi zawrócić konia i pojechać do grafa, który rozkładał się na polach uprawnych z całym i przepychem. Niepomny że w ten sposób niszczy zbiory, których cześć należy do niego. Choć towarzyszyło mu tylko trzydziestu zbrojny z czego dziesięciu rycerstwa to ludu było znacznie więcej. Bo i sługi, i grajkowie i błazny i damy dworu i trubadurzy nawet... świadczący, że Jasper nie był jedynym pochlebcą na dworze grafa. Choć może jedynym tak naiwnym.
Graf i córeczka nie fatygowali się konno, a w otwartym powozie, którego z trudem ciągła czwórka koni. Bo oprócz grafa i jego pulchnej latorośli, byli i grajkowie umilający mu podróż.
Wśród wojaków grafa, uwagę Wilhelma przyciągnęły znajome mordki. Bowiem część z nich brała udział w tym ohydnym procederze handlu niewolnikami.
Rycerz poczekał cierpliwie, aż ludzie von Blutha rozłożą ten cały majdan, po czym ruszył w jego stronę konno. Uśmiechając się od ucha do ucha, rzekł.- Witam, drogi grafie. Przyznaję, że spotkanie nieoczekiwane, acz szczęśliwym jestem, żeśmy się zetknęli.
- Moja słodka Beatricze nie chciała za nic przegapić takiego widowiska jakim jest polowanie na smoki. - Córka grafa obdarzyła paladyna jednym ze swych najsłodszych uśmiechów. Zalotnie zatrzepotał rzęsami i skryła się za wachlarzem niczym spłoszona dziewica. Widok był raczej żałosny lub komiczny. Wilhelm zmuszony był nawet odchrząknąć nieznacznie by się od śmiechu powstrzymać.
Nie wypomniał grafowi, że głupotą byłoby się pojawiać w okolicy której grasuje smok, a tym bardziej obserwować cały przebieg walki. Smoki to bowiem nerwowe bestyje i nie mają obiekcji przed ubijaniem gapiów.
- Przyjechaliśmy twój triumf obejrzeć, szlachetny rycerzu. - Graf von Bluth był już trochę wstawiony. Zeusowy rycerz dopiero teraz dostrzegł kielich w jego dłoni, kielich który paź zdążył już po raz kolejny napełnić.
-A ja właśnie o tym triumfie i smoku chciałbym porozmawiać.- rzekł rycerz zeskakując z konia.- Na osobności najlepiej.
Von Bluth oddał kielich służącemu i ruszył za paladynem.
- O smoku?? - Zapytał zaskoczony. - C.. coś nie tak ze smokiem??
-Nic poza tym, że smoka nie ma... Jest fałszywy.- odparł cicho paladyn obserwując oblicze grafa.- Jacyś bandyci smoka udają, co by... kupców i kmieciów straszyć. Oczywiście przegonię tych bandytów jak najszybciej. Rzecz jednak w tym, że... może być i drugi smok. Tym razem, prawdziwy.
Graf stał dłuższą chwilę oniemiały.
- Obawiam się, że nie bardzo rozumiem. - W końcu szlachcic odzyskał mowę. - Chcesz mi panie wmówić, że dałem się nabrać prostaczkom?? Że oszukali mnie. - Podniósł głos święcie oburzony. - Mnie, swojego pana?? Już ja im pokażę.
Podniesiony głos pana ściągnął uwagę sług.
- I cieszy mnie twój entuzjazm panie. Przyda mi się bowiem pomoc. Bandytów może być kilku, sam ich nie wyłapię.- rzekł w odpowiedzi Wilhelm.
- Każę ich końmi włóczyć, na kole łamać. - Graf aż się zapluł gdy wymieniał jakie tortury zadać każe nieszczęśnikom, którzy ściągnęli na siebie jego gniew. - A tak łgali, że im bestyja dobytek odbiera, że nie maja z czego podatku zapłacić. Żartów się im zachciało. Niewdzięczne kmiotki. Ja ich ojcowską opieką otoczyłem a oni tak mi się odwdzięczają?? - Ciągnął swój monolog graf.- Niedoczekanie. Całą tę wieś z dymem każe puścić. To będzie przestroga dla innych.
-Tyle że to nie wieśniacy akurat smoka udają. Ich też ktoś... oszukuje.- odparł w odpowiedzi paladyn spokojnym tonem.- Nie. To nie wieśniacy.
- Że jak?? - Zająknął się graf.
-Nie wiem skąd podejrzenie, że to wieśniacy. Przecież mówiłem, że smoka bandyci udają.- rzekł spokojnym tonem paladyn lekko się uśmiechając.
- A tak. - Graf zmieszał się na chwilkę. - Bandyci. Dobrze. Hmmm... Dobrze, że taki prawy człek jak ty panie, to odkrył. Mam nadzieję, że wymierzysz sprawiedliwość. - Pan tych ziem wyraźnie wyglądał jakby się pogubił o czym mówią i chciał wyjść z twarzą.
-Tak też zamierzam i liczę, że udzielisz mi pomocy w postaci swych dzielnych rycerzy.- rzekł w odpowiedzi Wilhelm z lisim uśmiechem.
- Moich ludzi?? - Żachnął się graf . - Użyczyć?? Do pomocy?? - Tu nastąpiła chwila wahania, w trakcie której starszy szlachcic musiał rozważać wszystkie za i przeciw. - Ależ oczywiście. - Odparł koniec końców, chociaż zrobił to nad wyraz niechętnie.
-Świetnie, zacznę więc układać plany łowów fałszywego smoka.- rzekł usłużnym tonem Wilhelm i oddalił się od grafa. Bo i miał co planować.

Łowy jednak miały się ułożyć inaczej niż się spodziewał graf. Smok bowiem miał być przynętą, a zdobyczą "Dieter Żelazna Pięść". Aby go jednak złowić potrzebował ludzi godnych zaufania, ludzi nie zamieszanych w tutejsze układy. Bergstein więc się nie nadawał i jego podwładni też. Byli stroną w ewentualnym sporze i przez to Ravenwild mógłby nad nimi nie zapanować.
Potrzebował kogoś komu mógłby zaufać w swym zamiarze, jakim było pojmanie i porwanie Dietera i wyciśnięcia z niego siłą zeznań i prawdy.
I tym kimś była zleceniodawczyni kupców. Miała ludzi znających się na wojennym fachu i nieustraszonych. A rycerz miał to czego pragnęła. Prawdę.
Prawdę, że za smokiem stoi Dieter Żelazna Pięść, bogacąca się za plecami swego grafa. I że to on ma jej towary i zamierza sprzedać je pewnemu bretońskiemu kupcowi.
Oczywiście nie była to cała prawda. Wilhelm nie wiedział, czy von Bluth też siedzi w tym nieczystym interesie. Czy też jest oszukiwany. Nie wiedział kto jeszcze bierze w tym udział, poza bretończykiem.
Wilhelm wiedział zbyt mało i potrzebował się dowiedzieć więcej. A w tym celu potrzebował ludzi, którzy pomogą mu pojmać Dietera i przesłuchać. Ludzie grafa posłuchają wszak kapitana straży, a nie obcego.
Więc po krótkim posiłku Wilhelm zamierzał więc ponownie udać się do kobiety, by za prawdę i obietnicę kolejnych faktów zakupić wsparcie jej ludzi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-07-2012, 20:52   #13
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Jak mógł się łatwo domyśleć, Wilhelm został zatrzymamy przed namiotem przez wojownika, z którym już raz rozmawiał.
Namiot, który rozbiła nieznajoma ze swoimi ludźmi znacznie różnił się od tych używanych przez znane Ravenwildowi, cywilizowane ludy. Nie dość, że był jeden, to jeszcze nie wyglądał zbyt zachęcająco. Ot pozszywane ze sobą kawałki kawałki wojłoku. Wyglądało to raczej jak domostwo jakiegoś żebraka niż możnej przedstawicielki kupieckiej kasy.



-Przekaż swej pani, że chcę porozmawiać ważnej sprawie dotyczącej jej karawan. I rozmawiać z dala od tutejszych ciekawskich uszu.- Wilhelm wyjaśnił swój pojawienia się tak szybko.

Mężczyzna kiwną nieznacznie głową i zniknął w namiocie. Po chwili wrócił i ruchem ręki zaprosił rycerza do środka, rozchylając znacznie poły namiotu by Ravenwild mógł spokojnie wejść.
Rycerz wszedł i rozejrzał się ciekawsko po namiocie, głównie po to by znaleźć sobie siedzisko.
Namiot w środku okazał dużo większy, a do tego był taki zadziwiająco inny niż to do czego przyzwyczajony był paladyn. Nie było tam krzeseł ni stołów, tylko miękkie poduszki poukładane na wielobarwnych, puszystych dywanach.



Ravenwild znalazł miejsce, tak mu się przynajmniej zdawało. Obok niskiego stolika na którym stały dwa przepięknie zdobione kubki i karafka.
-Wiem kto stoi za aferą ze smokiem. Problem w tym, że nie wiem czy tylko on jeden, czy też ma wspólników lub mocodawców.- rzekł szlachcic przechodząc od razu do sedna problemu. Po wypowiedzi zaś obserwował kobietę ciekaw jej reakcji na te wieści.
Kobieta ruchem ręki wskazała zeusowemu paladynowi kilka miękkich, jedwabnych poduszek, na których mógł spocząć.
Co też rycerz uczynił natychmiast usadawiając się na nich.
- Afera ze smokiem?? - Spytała kobieta w języku zrozumiałym dla rycerza. Tak zupełnie zwyczajnie spytała nalewając jednocześnie do obu kubków napoju z karafki. Jeden podała rycerzowi.
-Smok jest fałszywy. Jest oszustwem. Przynajmniej ten smok co kupców rabuje i wioski pustoszy. Za smokiem stoi jeden z rycerzy o imieniu Dieter Żelazna Pięść. A może stoją i inni... tego nie wiem. Acz z waszą pomocą, mogę się wywiedzieć.- rzekł w odpowiedzi, po czym podziękowawszy za kielich łyknął nieco trunku z niego.
Wilhelm miał w życiu do czynienia z wieloma trunkami, tymi gorszymi i tymi lepszymi. Teraz miał do czynienia z tym lepszym. Dawno nie pił tak dobrego wina, czy też czegoś podobnego.
- Zamieniam się w słuch. - Kobieta usiadła nieopodal rycerza trzymają w ręce drugi kubek.
-Smok jest oszustwem. Zmuszeni do posłuchu biciem, zastraszeniem i autorytetem pana ziem, tutejsi wieśniacy odgrywają taką komedyję. Dieter bowiem jest rycerzem grafa von Blut, choć...- tu na moment przerwał by dobrać odpowiednie słowa.-... nie mam pewności, czy działa z jego poruczenia. Czy też na własną rękę. Skłaniam się raczej ku tej drugiej opcji. Zamierzam wkrótce wyruszyć na owego smoka i uzyskałem od grafa zapewnienie o tym, iż wesprze mnie swymi ludźmi. Zamierzam wziąć ze sobą Dietera właśnie i zgubić się w lesie.
Na twarzy rycerza pojawił się złośliwy uśmieszek.- I właśnie gdy będziemy samotni w głuszy lasu, wziąć Żelazną Pięść na spytki. Ku temu potrzebuję ludzi godnych zaufania i nie zamieszanych w tutejszy układ zależności. Ludzi nie stojących po żadnej ze stron. Twoich ludzi.
- Nie ufasz zatem swoim ziomkom?? - Kobieta również uśmiechnęła się.
-Nie ufam tutejszym ziomkom. Ludzie grafa są jemu winni lojalność, ale pierwej staną po stronie zausznika von Bluta niż paladyna ze zewnątrz. Są jeszcze ludzie grafa von Aurith, ale tutejsi sąsiedzi się wadzą między sobą. Tak więc jego ludzie będą stronniczy. Nie chcę rozpętać to lokalnej wojenki, jeśli okaże się, że jedyne czym Robert von Blut zawinił to głupotą i kiepskim doborem lenników.- odparł spokojnym tonem rycerz.- Ty i ja jesteśmy z zewnątrz. W naszych interesach leży spokój tych ziem, a nie krwawy konflitkt. Jeśli grafowie wezmą się za łby, ten szlak handlowy zostanie przecięty.
- Fakt, nie zależy mi na zamknięciu tego szlaku. - Kobieta pokiwała nieznacznie głową. - Graf von Aurith obiecał zająć się sprawą napadów, ale nic nie zrobił do tej pory. Karawana, którą złupią bandyci jest dużą stratą dla nas. Przystanę zatem na twoją propozycję.
- Zamierzam wyruszyć dziś wieczorem na polowanie na smoka. I wtedy twoi ludzie będą mi potrzebni. Trzeba będzie Dietera pozbawić szybko eskorty i obezwładnić. Taki mam przynajmniej plan.- rzekł w odpowiedzi paladyn zeusowy ciesząc się z tak udanego obrotu sytuacji. Pozostało jeszcze mu u grafa wyprosić Dietera właśnie powołując się na famę o jego umiejętnościach bitewnych i dla niepoznaki kilku innych knechtów. Liczył że von Blut oponować nie będzie. Gdyby było inaczej, byłoby to... podejrzane.
- Załóżmy, że uda ci się zrealizować plan. Pojmiesz i przesłuchasz Dietera. I co dalej?? - Ruchem ręki zaproponowała kolejną dolewkę. Teraz dopiero Wilhelm poczuł siłę owego trunku. Piło się go niemal jak wodę.
-Przesłucham go w lesie i dowiem się prawdy. A potem można zadecydować co dalej.- stwierdził szczerze paladyn.- Chcę zakończyć sprawę smoka, zanim tutejsi sprowadzą prawdziwą bestię nam wszystkim na głowy. I chcę to zrobić bez niepotrzebnego rozlewu krwi.
Wszystko zależy od tego co Dieter wyśpiewa.
- Prawdziwego smoka?? Zdaje się, ze smok miał być jedynie przykrywką dla zbójników łupiących karawany. - Kobieta zainteresowała się wyraźnie sprawą prawdziwego smoka.
-Czasem na fałszywe ryki odpowiadał prawdziwy smok, albo smoczyca. Specjalistą w tych sprawach nie jestem i pewności mieć nie mogę. Może się ich ruja zbliża i bestie partnerów szukają. A może fałszywy odzywa się zbyt blisko terytorium prawdziwego.-paladyn wzruszył ramionami wypowiadając słowa.- Powody nie są ważne. A to, że prawdziwy może w koncu przylecieć szukać fałszywego... A wtedy dopiero się zaczną kłopoty.
- Może należałoby mu, to znaczy temu prawdziwemu przylecieć. Zrobić porządek. - Zamyśliła się na chwilę.
-Zapewne... tyle, że ziejąca ogniem bestia, atakująca na oślep wszystko co się rusza, porządku nie zaprowadzi. A chaos wzmocni.- odparł z ironią w głosie paladyn.- Nie. I bez smoka jest tu wystarczający bajzel. Lepiej nie zawracać gadzinie łba, tylko dyskretnie i po cichu smoczej podróbie łeb ukręcić. Kto wie, może zyskasz pani większy wpływ w okolicy znając brudne sekreciki tutejszej szlachty?
- Lub nowych wrogów zyskam.
-Dostaniesz wiedzę. Co z nią zrobisz, twoja wola i pomyślunek. Ja zaś skupię na sobie ich gniew za pokrzyżowanie planów.- odparł w odpowiedzi paladyn.- Mnie za jedno czy mnie będą kochać czy nienawidzić. Jak tylko sprawa smoka zostanie załatwiona, opuszczam okolicę... więc mogę być kozłem ofiarnym dla ich żalów.
- To wielce szlachetne z twojej strony. - Rzekła kobieta z pewnym przekąsem w głosie. - Tak się poświęcać dla nieznajomej.
-Rycerski obowiązek, że tak powiem.- odparł żartobliwym tonem Wilhelm. Po czym poważniejszym tonem głosu dodał.- Po prostu chcę sprawców ukarać bez deptania po niewinnych ludziach po drodze do tego celu.
Kobieta tylko pokiwała głową na znak, że rozumie, jednakże w żaden sposób nie skomentowała wypowiedzi paladyna.
Wilhelm uśmiechnął się i rzekł wstając.-Dość już chyba zająłem twego cennego czasu pani, a muszę jeszcze von Bluta odwiedzić, by wziąć od niego Dietera... i paru zbrojnych dla niepoznaki.Przyjdę wieczorem jeszcze... Po wyznaczonych przez ciebie wojowników, dwóch wystarczy.
- Troje nas będzie na tej wyprawie. - mówiąc to podniosła się z poduszek aby gościa swojego odprowadzić.
-Nie wiem czy to... Nie może pani iść razem. Lepiej niech pani poczeka w lesie, a dopiero podtem dołączy do wyprawy. Graf przywiózł ze sobą córeczkę i wolałbym, żeby nie znalazła sobie argumentu do dołączenia do polowania. A takim byłaby obecność innej kobiety.- ostatnie czego potrzebował Wilhelm to klejącego się do niego grafowego pączusia na polowaniu.
- Dobrze, niech będzie. - Zgodziła się po chwili namysłu piękna nieznajoma.
Paladyn skłonił się przed kobietą i rzekł.-Jeszcze raz dziękuję za pomoc.

Po czym wyszedł, by rozmówić się z grafem i uzyskać od niego dzielnego Dietera, o którym wszak tak wiele “dobrego” słyszał.
Wychodząc z namiotu Wilhelm dostrzegł Jaspera coś tłumaczącego strażnikowi, temu samemu z którym rycerz zdążył już był zamienić kilka słów. Bard też dostrzegł Ravenwilda i stała się rzecz niesłychana, Jasper Złotousty zapomniał języka w gębie. Zaczął się jąkać. Zdania nawet nie był w stanie sklecić. Gapił się przy tym cały czas na rycerza, a nie na swojego rozmówcę.
Paladyn ordynarnie chwycił barda za fraki i bez słowa odciągnął go na bok. Po czym dopiero się wtedy spytał.-No co się stało? Wyduś z siebie. Chyba nie wypaplałeś grafowi czego byłeś świadkiem w wiosce?
- Nie... bo... no... - Jasper nie wiedział co powiedzieć, spuścił oczy. - Jego miłość... on wie... znaczy się... ta cała historia... jego miłość wszystkich nas pozabija. - Wydukał wreszcie z siebie Złotousty.
-Powiedziałeś grafowi?- powtórzył pytanie paladyn nie przejmując się jego dukaniem.
- Nie!! - Załkał. - Jego miłość sam, sam się domyślił.- Nie było to zbyt udane kłamstwo, zwłaszcza jak na możliwości barda, które Czarny Rycerz zdołał już trochę poznać.
-Ty tępy kołku. Nikt cię nauczył, że milczenie jest złotem!- ryknął wściekle Wilhelm chwytając Jaspera za koszulę.- No pewnikiem ciebie teraz obwiesi, ale sam sobie ten sznur zadziergnąłeś na szyi, ty paplo.
Bard opadł na kolana płacząc. - Ja nie chciałem. Jego miłość musiał wiedzieć. On wie wszystko. - Zadziwiające, że nawet w takiej chwili wychwalał swojego suzerena. - Sam się domyślił. - Zapłakał znowu. - Sam... on sam...
-Zeus jest wszechwiedzący, Atena... ale nie jakiś graf z pogranicza.-odparł gniewnie paladyn i splótszy ręce razem.- Opowiadaj jak było. Opowiadaj przebieg rozmowy.
- Jego miłość wezwał mnie do siebie. Miałem zdać mu relację z twych poczynań, panie. - Przestał już płakać. - Jego miłość był bardzo zadowolony, że nie pokazałem ci brodu tylko powiodłem dłuższą trasą. Chociaż obecność aurithowego bękarta go nieco rozwścieczyła. Ale na to nic nie mogłem poradzić. - Jasper wyraźnie się uspokoił i słowotok mu wrócił. - Chwalił mnie za rozmyślność, dzięki czemu mógł nadciągnąć tu ze swoim dworem. - Mężczyzna potarł ręką brodę. - Tak. Później opowiedziałem mu o nocnym polowaniu, twoim polowaniu panie, na smoka. I o kupcach okradzionych. Ale jego miłość nie chciał słuchać o tych biedakach, tylko o twoim polowaniu. To do niego nie podobne. Mój pan zawsze wspomaga potrzebujących. - Chyba wychwalanie przymiotów grafa bard we krwi już miał i robił to mimowolnie. - A teraz nie chciał o tym słuchać i krzykiem rozkazał opowiedzieć czego zdołałeś się dowiedzieć. - Tu Złotousty wyraźnie posmutniał. Widać wiadomość o tym, że graf von Blut potrzebującym pomóc nie chce musiała na nim zrobić wielkie wrażenie. Tak jakby się nigdy wcześniej z takim zachowaniem von Bluta nie spotkał. - To ja mówię o podróży do wioski. Że z chłopami rozmawiałeś. Jego miłość się pyta o czym. Ja, że się panie chciałeś dowiedzieć czegoś więcej o poczwarze. Ale że chłopi strachliwi i że za bardzo to nie chcieli pomagać, a jak jeszcze się zbrojni pojawili, to już zupełnie pouciekali, pochowali się i my się z nimi musieliśmy chować. I że ci zbrojni, że oni potem odjechali. Graf von Blut zapytał się , a jak oni wyglądali. I ja mu ich opisałem. Że w lśniących zbrojach, że bez znaków. Że zupełnie jak drużyna Dietera. I wtedy się jego miłość wściekł. - Dodła znowu łkając. - Wściekł się i krzyczał, że go oszukać usiłuję, jego, mojego dobroczyńcy. - Znowu bard płakał niczym jaka baba. - I ja mu chcą swoją wierność opowiedziałem o podsłuchanej rozmowie.
-I co graf na to?- spytał paladyn chłodnym tonem głosu. Po czym westchnął z irytacji.- Weź się zbierz do kupy Jasper, bo jeszcze pomyślę że cię za młodu wykastrowali dla zachowania głosu. Mażesz się jak dziewucha, a chłopem masz być.
- A wtedy jego miłość powiedział, ze jeżeli chcę skórę uratować, to mam dokładnie jego polecenia wykony... - W tym momencie Jasper Złotousty zorientował się, że chyba za dużo paladynowi powiedział. - O Hero, o matko bogów, strzeż mnie. - Z zakrytymi ręką ustami i przerażeniem na twarzy zaczął się modlić do wszystkich olimpijskich bogów po kolei, a później raz jeszcze, wplatając w modlitwę przekleństwa swojej głupoty i gadatliwości.
-Lepiej gadaj co ci graf nakazał, albo szukaj gałęzi by się samemu powiesić.- Wilhelm jakoś nie odczuwał litości dla Jaspera. Nawarzył niezłego piwa, którego nie tylko on będzie musiał wypić.
- Że mam tobie nic nie mówić o tym, że jego miłość wie. Miałem też zaprosić do jego miłości tę nadobną niewiastę. - Wskazał na namiot kobiety. - Jego miłość chciał poznać osobiście kobietę, której smok majątek zrabował.
-A cóż on taki ciekaw owej kobiety, co?- spytał podejrzliwym tonem paladyn.-Zawsze taki miły dla kupców?
Złotousty pokiwał potakująco głową. - Ttak. To znaczy... Jego miłość chciałby osobiście z nią porozmawiać o zmianie szlaku handlowego. Bo ten, którego ona teraz używa to niebezpieczny jest.
-Oczywiście że niebezpieczny, bo smok po nim grasuje.- rzekł w odpowiedzi paladyn i znów chwytając Jaspera za kołnierz rzekł.- Ale żebyś wiedział jaki ze mnie dobry człek to pomogę ci w zaranżowaniu spotkania z tą damą. Po czym opowiesz o zaproszeniu grafa... i o wszystkim co mi powiedziałeś też. I dopilnuję przy okazji, żebyś przypadkiem czegoś nie pominął w tej rozmowie.
- Jak to o wszystkim?? - Bard jakby na chwilę zapomniał o płaczu. - Jak o wszystkim?? Przecież jego miłość każe mnie końmi włóczyć. Nie mogę. - Zaparł się. - Nie mogę i już.
-Możesz i powiesz, albo ja powiem grafowi... i rzeczywiście końmi cię rozerwą.- rzekł w irytacji paladyn.
Tłustawy mężczyzna zaczął nerwowo obgryzać paznokcie, kalkulując jednocześnie w myślach wszystkie za i przeciw.
- Ale przecież... przecież... - Rzucił się na kolana przed Ravenwildem. - Przecież jego miłość mi zakazał ci mówić. - Rozpłakał się jeszcze głośniej niż wcześniej. Objął obie nogi rycerza. - Błagam. Panie. Nie każ mi tego robić. Jego miłość mi tego nie wybaczy. Jestem za młody by umierać. Zwłaszcza taką straszliwą śmiercią. Błagam. Panie. - Zaczął wręcz całować buty paladyna.
-Może i za młody, ale wystarczająco głupi. Jak dalej będziesz stał za grafem, to zginiesz marnie.- rzekł w irytacji paladyn.- Przestać się wydurniać i słuchaj. Pójdziemy teraz do namiotu tej kobiety i powiesz wszystko jak i mi rzekłeś. Do von Bluta się nie zbliżaj, a resztę zostaw mnie.
- Tak panie. - Jasper Złotousty padł na kolana przed Ravenwilde. - Rozumiem panie. - Zaczął go po rękach całować. - Dziękuję panie.
-Nie całuj, bo jeszcze nie ma za co. Trzymaj się blisko mnie po prostu.- odparł w odpowiedzi paladyn i ruszył z powrotem do namiotu kobiety, by bard wyspowiadał się ze swego długiego jęzora.
Przywitał ich po raz kolejny ten sam uzbrojony strażnik. Paladyn przedstawił pokrótce sprawę, że ma nowe wieści i barda który ma pilne posłanie do jego pani. I że to ważna sprawa.

Kobieta spokojnie wysłuchała nieskładnej opowieści barda. Po czym, podawszy obu mężczyzną po kubku ze znanym już rycerzowi alkoholem, rzekła.
- Rozumiem zacny rycerzu... - Wilhelm mógł wyczuć nutkę ironii w tych słowach. - że przyprowadziłeś tego nieszczęśnika do mnie w jakimś celu??
-Skoro już...- przerwał paladyn na moment i rzekł.-Jasper wyjdź z namiotu i czekaj przy strażniku.
Co też bard posłusznie uczynił, oczywiście uprzednio osuszywszy kubek zaoferowany mu przez kobietę. Złotousty skłonił się nisko wyrzucając z siebie potok słów chwalących urodę gospodyni, jej roztropność,a także odwagę zeusowego paladyna i jego miłosierdzie.
-Skoro już w me spiski cię wciągnąłem to..- rzekł ciszej paladyn.-Wypadałoby się naradzić. Drogi są dwie. Udajemy, że nie wiemy co von Blut planuje i realizujemy nadal nasz plan. Ty pójdziesz na spotkanie z grafem, ja porwę Dietera i wezmę na spytki. A przynajmniej spróbuję... zobaczymy jak długo będzie grał swą rolę i na ile się zgodzi.
- Albo??
-Albo... Szukamy wsparcia u ludzi von Auritha. I wykorzystujemy fakt, że obaj się nie lubią. Ale wtedy walka jest nieunikniona.- rzekł w odpowiedzi paladyn wzdychając smętnie.
- Na ile ufasz bardowi von Bluta??
-Bardowi ufam, jego językowi już nie. Za długi i przydało by się go przyciąć.- rzekł w odpowiedzi paladyn z żartobliwym uśmiechem.- To strachliwa papla jakich mało.
- Zatem ktoś go musi pilnować. - Uśmiechnęła się tajemniczo. - Myślę, że graf von Blut zechce wypożyczyć tak utalentowanego barda.
-Dobry pomysł. I dziękuję za pomoc pani.- odparł z entuzjazmem paladyn.
- Wszak tu chodzi o moje towary, o moje złoty, szlachetny rycerzu. -Odparła uprzejmie.
-To prawda, niemniej dziękuję. Będę spokojniejszy, gdy ktoś będzie pilnował by bard trzymał się od von Bluta na odległość.- rzekł w odpowiedzi Wilhelm lekko się uśmiechając.- Graf ma zdecydowanie zły wpływ na Jaspera.
- Pozostaje nam zatem pomodlić się o pomyślne łowy.
-Nawzajem.- rzekł paladyn ucieszony rozwojem sytuacji i ponownie się pożegnał. Po czym podszedł do Japsera i powiedział bardowi, że zostaje pod jej protekcją.

Zadowolony z rozmowy z orientalna pięknością Ravenwild wracał do obozowiska pana tych ziem i obmyślał jak by tu grafa przekonać by nakazał swemu wasalowi udać się na wyprawę z Czarnym Rycerzem.
- Tu się chowasz mój wybawicielu. - Z zamyślenia wyrwał rycerza znajmy głos. To była Esmeralda, córeczka grafa. Aż ciarki przeleciały paladynowi po plecach gdy nadobna dama podpłynęła do niego, rzucając mu jednocześnie jedno ze swych jakże zalotnych spojrzeń. - Gotowam pomyśleć, że mnie unikasz. - Palce powędrowały po napierśniku Ravenwilda, dobrze, że ku górze powędrowały.
Zeusowy cofnął się troszeczkę i rozejrzał niespokojnie po okolicy, daremnie szukając jakiś gapiów, którzy mogliby go z opresji wyratować. Esmeralda von Blut przybliżył się jeszcze bardziej, napierając swym cielskiem na pewne wrażliwe miejsce.
- Nie musisz się obawiać ojca. - Wyszeptała mu do ucha. - Teraz rozmawia z kupcem z Bretonii. Negocjują jakiś intratny kontrakt. - Jakoś udawanie namiętnej kochanki jej nie wyszło. Ba, wypadła wręcz przekomicznie.
Jej ręka powędrowała w dół, ale celu nie osiągnęła gdyż Czarny Rycerz wprawnie wywinął się z uścisku napalonej damy.
- Oj, przestań. - Zachichotała. - Tego donosiciela, Złotoustego, nie musisz też się obawiać. Ojciec posłał go do tych zamorskich kupców. Tam jego talent się zda. Ma ich przekonać by z ojcem się ułożyli, a nie z von Aurithem.
Wilhelm chciał się jeszcze bradziej odsunąć od natarczywej damy, ale natrafił na drzewo. Zadowolona Esmeraldna wykorzystała sytuację, chłopa dopadła i już, już miała się na niego rzucić, gdy na horyzoncie pojawiła się jakaś otyła matrona.
- Panienko Esmeraldo. - Krzyczała sapiąc z wysiłku.
- A niech to... - Zaklęła szpetnie córeczka grafa i odsunęła się od rycerze.
- Panienko Esmerado. Wszędzie panienki szukam. - Otyła matrona okazała się być piastunką dziewoi.
Wilhelm Ravenwild w duchu dziękował wszystkim bogom za ratunek.
- Do zobaczenia mój luby. - Dziedziczka frotuny von Blutów pomachała do rycerza i oddaliła się za stara kobietą.
Wilhelm starł z czoła pot. Bliskiego spotkania z ta bestią to on by z pewnością nie przeżył. Westchnął ciężko i ruszył w stronę namiotu grafa von Blut.
Nawet nie specjalnie musiał się natrudzić by go wpuszczono do środka, gdzie graf i znany mu już Bretończyk omawiali coś.
Gdy tylko pojawił się rycerz, kupiec wymówił się jakimiś ważnymi sprawami i opuścił ich. Zostali wiec sami, tym łatwiej przyszło mu przekonanie pana ziem pustoszonych przez bestyję, by dał mu do pomocy swych najlepszych ludzi. Teraz pozostawało tylko czekać nocy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 11-09-2012, 17:19   #14
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Późnym wieczorem, żegnani przez biesiadników grafa von Blut wyruszyli. Sam graf przybył by ich pożegnać i swymi słowy dodać im odwagi. W płomiennej przemowie raczył był podziękować szlachetnemu paladynowi z Zakonu Zeusa za przybycie do jego włości. Z przekonaniem graniczącym z pewnością stwierdził, że już niedługo wszyscy ujrzeć będą mogli łeb poczwary, która terroryzuje okolicę.
Gadanie które to Wilhelm słuchał jednym uchem. Trzeba przyznać że mówca z Roberta był przedni. Aż dziw, że siedział na tym zadupiu, zamiast brylować na dworze.
Zbrojnych żegnały też damy, co jedna to brzydsza. Na ich tle córunia grafa prezentowała się nader wspaniale. Pochrząkując, co miało udawać chichot niewinnej dziewoi, rzuciła się na Czarnego Rycerza.
- Mój ty bohaterze. - Dyszała mu do ucha uwieszając się na jego ramieniu.
- Nie wypada mi się tak zbliżać do cnotliwej dziewicy. Nie chciałbym twej czci wystawiać na plotki czynione przez zawistne języki.- szlachcic mówiąc te słowa delikatnie odsunął od siebie córeczkę grafa na możliwie jak największą odległość od siebie.
Odsunięcie od siebie kobiety postury Esmeraldy von Blut nie było łatwe, zwłaszcza że ta wcale nie chciała puścić rycerza.
Na wzmiankę o cnotliwej dziewicy zatrzepotała ona zalotnie swoimi rzęsami. Uśmiechnęła się niby to nieśmiało i westchnęła tak teatralnie, że słychać ją było chyba na końcu obozu. Ta chwila nieuwagi pozwoliła Czarnemu Rycerzowi odsunąć się od namolnej oblubienicy. Reszty dokonał sam graf, który stanowczo dał córce do zrozumienia, że powinna się cofnąć.
- Moja córeczka rwie się do ciebie panie. - Rzucił klepiąc jednocześnie rycerza po plecach. - Jest już w tym wieku, ze dzieci wypadałoby mieć. Liczę więc, że bogowie ci pobłogosławią i zwycięski wrócisz panie z tego polowania. A wtedy weselisko wyprawimy i dziewięć miesięcy później... - Tym razem graf porozumiewawczo szturchnął Ravenwilda łokciem w bok.
-O tak, niewątpliwie.- stwierdził Wilhelm bynajmniej nie mają zamiaru żenić się z córką grafa. Zastanawiało go jak dobrym ów Robert von Blut jest aktorem. Gdyby nie długi jęzor barda, rycerz nigdy by się nie domyślił dwulicowości grafa. A może to bard był dwulicowy? W końcu też aktor z niego. Od tych całych spisków rycerz miał mętlik w głowie. Ostatecznie jednak wiedział o Dieterze... jego intencji był pewny.

Polowanie na smoka się rozpoczęło.

Grupa zbrojnych wyruszyła z obozowiska. Podchmieleni ludzie von Bluta śpiewali sobie, a najgłośniejszym z nich była nie kto innych jak Dieter Żelazna Pięść. Zbrojni wymieniali też miedzy sobą wielce dowcipne uwagi o tym co to zrobią poczwarze gdy już ja dopadną. Dwóch nawet poddało w wątpliwość celowość ściągania smokobójcy. Wszak oni sami potrafiliby sobie poradzić. Najwyraźniej do ich zakutych, dosłownie i w przenośni, łbów nie dotarło, że wcale tak cicho nie szepczą.
Wilhelm zliczył owych zbrojnych wyraźnie zadowolony z ich upojenia. Pijacy mogą być łatwo pokonani, a na to liczył mając do pomocy ledwie dwóch. Bo wszak niewiastę delikatną jaką była mocodawczyni jego dwóch pomocników wszak nie mógł brać pod uwagę. Nie była zbudowana jak wojowniczka.
W tej chwili paladyn zeusowy czekał na pojawienie się wojowników od swej sojuszniczki, by razem z nimi wyruszyć w głąb lasu. Kobieta pewnie będzie w nim czekać, wszak nie mógł jej zabrać ze sobą, bezpośrednio z obozowiska.
Akurat jednemu z dziarskich ludzi von Bluta nie zachciało się akurat lać. Był na tyle nie kulturalny, że na stronę odjeść nie chciał tylko interes wyciągnął...
- O żesz kurwa... - Wrzasnął wystraszony.
Wojownicy pojawili się, nie wiadomo kiedy. Cisi jak cienie.
- O żesz kurwa, spodnie sobie pomoczyłem. - reszta pijanej kompaniji ryknęła śmiechem.
- O żesz kurwa... - Krzyczał.
Z opuszczonymi portkami do kolan odwrócił się gwałtownie. Prawdopodobnie chciał ruszyć w ślad za mijającymi go dwoma obcymi. Nie wyszło mu to najlepiej. Zaplątał się we własne odzienie i runął jak długi.
-No to skoro już wszyscy się zebrali, to ruszamy. Smok się sam nie upoluje!- krzyknął rycerz ruszając w kierunku lasu. W końcu był tu dowódcą i znawcą smoczej natury.
Wojak za spuszczonymi portkami chyba nie usłyszał słów Wilhlema Ravenwilda. Podniósł się. Wyszarpnął jakoś swój miecz i przytrzymując drugą ręką opadające spodnie rzucił się na dwóch zbrojnych przysłanych przez kobietę.
-Spokój tam!- niemalże warknął paladyn zatrzymując się i zerkając przez ramię sięgając po miecz.-Kto zacznie bójkę, ten zostaje tutaj!
Po czym ruszył biegiem w kierunku walczących mężczyzn, choć ciężko to było nazwać walką.
Napastnik wciąż zaplątany we własne gacie machał niezdarnie mieczem, próbując trafić unikającego ciosów sługę kobiety. A reszta przyglądała się temu widowisku śmiejąc się do rozpuku. Wilhelmowi jednak nie było do śmiechu. Doskoczył do pijaka i walną go pięścią w twarz, powalając na ziemię.- Co to za cyrki?! Był rozkaz to macie go wykonywać. Jesteście na łowach czy w karczmie?!
Wściekłym spojrzeniem przesunął po Dieterze i reszcie rycerzy, szukając kolejnych wesołków na swą ofiarę.
Poskutkowało. Śmiechy ucichły jak ucięte nożem, a każdy starał się schować przed piorunującym wzrokiem rozgniewanego paladyna. Wyprawa, tym razem już w milczeniu, ruszyła dalej.
Wilhelm ruszył z całym oddziałem w las, z zamiarem jak najdalszego oddalenia się od obozowiska. Od czasu do czasu “rozglądał się” w poszukiwaniu tropów smoka.

Na ślady smoka wpadli i to całkiem szybko. Rzecz jasna, na ślady fałszywego smoka. Ravenwild udawał, że nie widzi, iż to fałszywe ślady są. Tropiciel, który im towarzyszył, też najwyraźniej udawał, że ich nie rozpoznał, albo taki z niego tropiciel był, że powiódł grupę po owych śladach.
Ryki stawały się coraz głośniejsze. A i okolicę, chociaż było już ciemnawo Wilhelm rozpoznał. Tropiciel prowadził ich prosto do jaskiń.
Wilhelm od razu zdecydował posłać całą grupę Dietera poza nim samym naokoło, co by poczwarę zajść z dwóch stron.
Oczywiście nie taki był zamiar rycerza. Chciał Dietera osaczyć wraz dwójką ludzi od przełożonej kupców. A resztę drużyny posłać w pierony. Dlatego nakazał im obejść prawdopodobną kryjówkę poczwary bardzo szerokim łukiem.
I wszelkie próby dyskusji, ucinał hasłem... “ja tu jestem smokobójcą”.
Wilhelm widział ten pytający wzrok skierowany ku Dieterowi Żelaznej Pięści. I widział też delikatny ruch głowy grafowego rycerza. Może i on był tu smokobójcą, może i był najbardziej doświadczony z nich wszystkich, ale i tak tę decyzję musiał, niezbyt dyskretnie potwierdzić Żelazna Pięść.
Wojacy ruszyli, choć niechętnie. Tym bardziej, że niespodziewanie na głos fałszywego smoka odpowiedział prawdziwy. Więcej nawet, prawdziwy smok przeleciał nad ich głowami. Czuli powiew wiatru wywołany ruchami potężnych skrzydeł. To wprowadziło zamęt, nawet spory, w szeregi ludzi von Bluta. Bestia przeleciała nad nimi raz jeszcze.
Jedynymi, którzy w ogóle nie zareagowali byli dwaj cudzoziemcy. Nawet głów w górę nie zadarli.
Smok odleciał. Zbrojni grafa jeszcze raz wymienili spojrzenia i ruszyli swoją drogą.
Co ciekawe, fałszywy smok zamilkł.
- Że też ten smoczuś musiał mi zepsuć plany.- westchnął pod nosem Wilhelm i poprowadził swoich ludzi naokoło, próbując zajść z boku prawdziwego smoka. A przynajmniej pozorując ten zamiar. Bo gdy oddalili się od Dieterowych ludzi, padła komenda z ust rycerza.- Teraz! Żywcem go brać!
A przeznaczona dla cudzoziemskich uszu.
Jakież było zdziwienie Żelaznej Pięści. Nawet się nie bronił. Już związany zaczął miotać przekleństwa i groźby.
- Co to kurwa ma być?? - Wrzasnął.- Na rycerza grafa von Blut sie porywacie kozojebcy. - Poczerwieniał ze złości. - Jego miłość się o tym dowie. Oj dowie się. Każe was końmi włóczyć. Na kole łamać. A ciebie, ty pożal-się-boże rycerzyku, ciebie jego miłość już przejrzał. Lepiej bierz nogi za pas. Lepiej, żeby cię, kurwa, graf w swoje ręce nie dostał. - I tak w kółko starał się Dieter przekonać trzech swoich współtowarzysz, że błąd wielki popełnili.
- Do mnie!! Ludzie!! Do mnie!! - Woj grafa zmienił nagle taktykę i zaczął się drzeć wniebogłosy.
Wilhelm wysunął miecz i przytknął mu do gardła.- Zamilcz psie, albo zostaniesz ładnym trupkiem.
Dieter przełknął ślinę i cofnął się, a w zasadzie spróbował cofnąć, gdyż dwaj pomocnicy Wilhelma ruszyć się mu nie dali.
- Nie ujdziesz sprawiedliwości jego miłości. - Dodał już cicho. - I wszyscy się dowiedzą o pazerności Paladyna Zakonu Zeusa. - Splunął pod nogi Wilhelma.
-Cieszę się, że taki gadatliwy jesteś. Z bretońskim kupcem gaworzyłeś, aż miło było posłuchać.- rzekł ze złowieszczym uśmiechem Wilhelm.- Może teraz chętnie opowiesz mi o waszych interesach, o napadaniu na wozy, o braniu biedaków w niewolę? Myślisz, że takie grzeszki umkną wzrokowi bogów tylko dlatego żeś przydupas grafowy?
Dietera Żelazną Pięść zatkało nagle. Zaczął coś w myślach rachować.
- Twoje słowo przeciw memu. - Rzekł w końcu hardo. - Komu jego miłość uwierzy?? Hmmm...?? - Uśmiechnął się, chociaż dość słabo.
-Mnie. Bo będziesz idealnym kozłem ofiarnym, gdy opowiem o twych zbrodniach głośno i otwarcie. Przy grafie, przy ludziach sąsiedniego władyki i przy przedstawicielce kupców o której przychylność zabiega przecież.- rzekł w odpowiedzi paladyn chłodnym tonem głosu.- Zapominasz swoje miejsce psie. Paladynem jestem, rycerzem szlacheckiego rodu... nie byle najemnikiem z mieczem. No i zważ na jeszcze jedną sprawę. Czy będziesz miał okazję się przy grafie odezwać. Możesz nie dożyć ranka. Smok cię rozszarpie.
- Tak swą nieudolność próbujesz ukryć?? - Najemnik jeszcze próbował grać hardego. - Wytłumaczyć niepowodzenie w polowaniu na smoka?? Wielki smokobójca, a dał się chłopom zwieść. Chłopom co to bestię udawali. Nie ,a co mnie tu rozszarpać. Moi ludzie i tak zaraz wrócą z tą hołotą. A kmiotki się przyznają do żarciku.-

Prawdziwy smok zawył znowu. A potem słychać było już tylko jęki straszliwe. Wilhelm Ravenwild wiedział, że bestia na polowanie się udała. Domyślał się też kogo dopaść mogła.
Dieter zaczął się nerwowo rozglądać po okolicy. A jęki ofiar smoka aż ciarki na plecach wywoływały. Może z wyjątkiem dwóch sług kobiety, którzy stali niewzruszeni i przytrzymywali woja grafa.
Nagle w oddali coś błysnęło. Później drugi raz. I do uszu czwórki mężczyzn dotarł nieludzki skowyt. A chwilę później ujrzeli płonącą sylwetkę biegnącą w ich kierunku. To ów nieszczęśnik tak się darł. Biegł na oślep, a zielonkawe płomienie trawiły jego ciało. Ryk bestii ucichł. Słychać było tylko konających.
Nagle płonący zatrzymał się. Coś nim szarpnęło, drugi, trzeci raz. A potem upadł już nie krzycząc więcej.
W lesie zapadła cisza, wręcz grobowa. Ravenwild słyszał nierówny oddech swego więźnia i swój własny. Zielonkawe płomienie wesoło tańczyły pożerając ciało jednego z ludzi grafa. Gdzieś w oddali, za drzewami musiały płonąć i inne ciała. Zielona poświata unosiła to tu, to tam. A potem, jakby spod ziemi wyrósł jakiś kształt. Przedzierając się między drzewami podchodził coraz bliżej i bliżej.
- A może pchnąć do w stronę smoka Dieterze? Może chcesz spotkać się z tym, co w swej głupocie sprowadziłeś ?- Wilhelm sięgnął po swój miecz. Duże wielkie i masywne ostrze. Oręż nie przeznaczony do walki z ludźmi, a ze smokami właśnie. Takim mieczem można było przeciąć człowieka na pół. Ale też i z racji swej masy ciężej było utrzymać nad nim kontrolę w boju. Nie nadawał się do finezyjnej szermierki. Tylko do siekania...
Osłoniwszy się tarczą Ravenwild czekał, aż smok przybędzie ku nim. Wiedział, że rycerze von Bluta nie mają szans ze smokiem. Do tego trzeba wyszkolenia i zbroi zdolnej wytrzymać ognisty podmuch. Do tego trzeba miecza na tyle mocnego by przeciął smoczą łuskę.
Wiedział że rycerze von Bluta nie mają szans, ale też i nie spodziewał się, że prawdziwy smok przybędzie tak szybko.-Chcesz się zmierzyć z nim Dieterze? Chcesz sprawdzić czy masz zadatki na smokobójcę, czy wolisz mówić?
Żelazna Pięść starła się jak mógł odsunąć od ostrza, które Ravenwild trzymał w ręku, ale z racji swego położenia nie za bardzo mu to wyszło. Nie mógł ruszyć się ni o centymetr, gdyż za jego plecami stali cudzoziemscy wojownicy. Związany rycerz von Bluta przełknął nerwowo ślinę.
I Czarny Rycerz wiedział, że Dieter Żelazna Pięść już nie jest taki twardy. Że będzie współpracował.
- Ssmook?? - Wycedził piskliwym głosikiem. - Pprawdziwy?? Pprzprzecież nie byłooo ich tuuu od od sstuu llat. - Zaczął się jaąkać. - Wywybittoo je je doo noggi. - Wzrok zbrojnego w służbie pana tych ziem biegał nerwowo od twarzy zeusowego paladyna do tego czegoś najprawdopodobniej powaliło jego kompanów, a co teraz nieuchronnie zbliżało się do nich.
Wilhelm Ravenwild mógł w oczach niegdyś hardego rycerza wyczytać niemą prośbę o ratunek. Zapewne tak samo na Żelazną Pięść patrzyli chłopi. Z przerażeniem.
-I pewnie żaden by się nie pojawił, gdybyście kapuściane głąby nie ściągnęli go swoimi rykami. Powinienem pozwolić ci spotkać się wprost z efektem twoich działań.- warknął niemalże Wilhelm.- Masz ochotę sprawdzić Dieter jak to jest być smokobójcą. Czy też wolisz... gadać?
Dieter pokręcił w zaprzeczeniu głową. Z pewnością nie miał ochoty na spotkanie ze smokiem, zwłaszcza związany i bezbronny.
-Mów więc wszystko co wiesz o tym oszustwie. Ino szybko.- rzekł w irytacji Wilhelm.
- Jego miłość kazał chłopom smoka udawać. - Załkał jak baba jakaś. - To miał być łatwy sposób na podreperować kiesy grafa. Litości. Ja tylko wykonywałem wolę jego miłości.
Wiatr zmienił kierunek i obrzydliwy swąd palonych ciał dotarł do nich. Księżycowe światło z trudem przebiła się przez dym, który dotarł tu niesiony chyba przez Notosa *. W lesie i po nocy ciężko było określić kierunek, z którego wiało.
- Widzę, że doskonale sobie poradziliście. - Dźwięczny głos cudzoziemki zabrzmiał w ciemnościach. Chwile później wyłoniła się ona z leśnej gęstwiny i dymu. W rękach trzymała łuk.
-Wygląda na to, że graf maczał jednak w tym palce.- stwierdził Wilhelm i rzekł.- Ale nasz Dieter nie wyznał jeszcze, kim jest ów bretoński kupiec i gdzie się zatrzymuje.
- Bretończyk kupuje niewolników od grafa. - Dieter Żelazna Pięść był już tak przestraszony, że sam z siebie zaczął śpiewać. - Smoki wszak i ludzi porywają. - Kontynuował swój wywód. - Kto doliczyłby się kilku zaginionych chłopów??
-Imię owego bretończyka i gdzie się spotykacie. Gdzie ten handlarz niewolników ma swój obóz?- Wilhelm nie ustępował.
- Jagu z Brionne. A obozowisko ma ze dwa kilometry stąd. - Jaspre mógłby uczyć się od niego, tak żałośnie zawodził teraz wielki woj. -
-Interesujące. Trzeba będzie mu złożyć wizytę i pouczyć prawodawstwa tej krainy. A ty mój Dieterze, skończysz tak jak tych którymi pomiatałeś. Niewola cię czeka. Jestem pewien, że będzie z ciebie dobry niewolnik, a twoją sprzedażą w jej krainie, ta dama zrekompensuje sobie straty na jakie ją twój graf naraził. Niech to będzie nauczką, że nie można łamać kodeksu rycerskiego dla nikogo.- zawyrokował paladyn zeusowy.
- Nie odważysz się. Na wszystkich bogów Olimpu. - Żelazna Pięść padł na kolana, a przynajmniej próbował, gdyż dwaj zbrojni kobiety nadal go mocno trzymali. -Jesteś rycerzem. Paladynem Zeusa.
-Ale ty nie jesteś już rycerzem. Zhańbiłeś swoją zbroję, złamałeś przysięgi, posłałeś niewinnych ludzi w niewolę. Powinienem cię stracić na miejscu. Powinienem powiesić na byle gałęzi. Niewola to dość łagodny wyrok. Jesteś silny i wytrzymały. Jesteś dorosłym mężczyzną, a nie dzieckiem odrywanym od rodziców, żoną od męża... - rzekł w odpowiedzi Wilhelm z wyraźnym gniewem w głosie. Po czym spokojniej dodał. -A puścić wolnym cię nie mogę. Zaraz pogonisz donieść grafowi, nieprawdaż?
- Odejdę. Odejdę stąd i nigdy nie wrócę. - Zaczął gorąco zapewniać skruszony niegodziwiec. - Nie zdradzę. Przysięgam.
Pytający wzrok kobiety spoczął na paladynie.
-Jestem za miękki. Rozwiążcie go, a potem niech się rozbierze i sakiewkę ostawi. Zbroja, oręż i sakiewka będzie twoją rekompensatą. Ino tarcza dla grafa... jako pamiątka po dzielnym Dieterze, którego smok zjadł. -rzekł paladyn, przeklinając w duchu własną słabość.-Tylko jeśli cię potem spotkam, to zabiję jak psa... I nikt mnie zdoła wstrzymać. A na pewno nie ludzie von Bluta.
Kobieta kiwnęła na swoich ludzi, a ci posłusznie puścili Dietera Żelazną Pięść. Oczywiście wcześniej pomogli mu się rozebrać do samego rosołu. Jeden ze zbrojnych ściągnął z szyi wojaka grubą sakiewkę, której zawartość wdzięcznie pobrzękiwała gdy całość poruszała się na zakrzywionej broni. Grafowski dowódca straży uciekł w las z podkulonym ogonem.
- Za bardzo ufasz ludziom. To cię może kiedyś przywieść do zguby, szlachetny paladynie Zeusa. - Powiedziała kobieta zaglądając do sakiewki zabranej uciekającemu. - Ładnie mości graf nagradza swoich ludzi. - Wysypała na dłoń jej zawartość. Było tam kilka pierścieni, ze dwa naszyjniki, kolczyki z perłami i kilka złotych monet. - Ciekawam zatem cóż jego pan w swym skarbcu trzyma?? - Rzuciła ironicznie.
-Przypuszczam... że twoje towary, lub pieniądze za nie. I towary innych kupców. Niby szlachcic, a bandyckie nawyki kultywuje.- westchnął rycerz zabierając tarczę sir Dietera. Z której to zamierzał zrobić dowód jego bohaterskiej śmierci. Wilhelm spojrzał na kobietę i jej ochroniarzy. Lepiej się oddalcie, najlepiej po śladach się Dietera. Bo jeśli przyjdzie mu ochota na zmianę zdania i ruszy do grafa, to...- wzruszył ramionami.- To ja umywam ręce. Może skończyć jako eunuch. Jeśli jest na tyle głupi, by ryzykować życie, to... dzieci mieć nie powinien.
Wskazał mieczem kierunek. –Ja postaram się zaś odpędzić stąd smoka. Szkoda by go było zabijać. W końcu nie on winny, że tu go przywabiono fałszywymi rykami.
Kobieta miała rację, Wilhelm miał za miękkie serce do tej roboty.

* Notos- w mitologii greckiej to wiatr południowy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-11-2012, 22:44   #15
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Wilhelm Ravenwild poruszał się ostrożnie do przodu. Chmury powoli odsłoniły świecącą tarczę księżyca i paladyn mógł więcej dojrzeć. Chociaż i tak doskonale wiedział co może się przed nim znajdować, jego nos mu to podpowiadał. Swąd spalonych ciał był nie do wytrzymania. Pierwsze dostrzegł nadpalone ciało nieszczęśnika, który biegł w ich stronę. Z pleców trupa sterczała jedna strzała. Ravenwild domyślił się, że to kobieta strzeliła do palącego się wojownika. W sumie tylko mu wyświadczyła przysługę inaczej biedka konałby w męczarniach.
Paladyn ominął trupa i ruszył dalej. Znalazł jeszcze trzy ciała ze strzałami. Tym mógł się przyjrzeć jeszcze dokładniej, gdyż kikuty drzew nadal się paliły. Płomień musiał być bardzo gorący, gdyż część metalu stanowiąca ochronę zbrojnych zwyczajnie się stopiła. I tak to co miało chronić stało się przyczyną śmierci. Wilhelm nie zazdrościł im wcale. Słyszał opowieści o paladynach upieczonych we własnych zbrojach. Widział nawet kilka takich przykładów, kapituła zakonu dbała o takie relikty, ku przestrodze dla młodych.
Zeusowy rycerz dotarł w końcu do centrum wydarzeń. Tu była już tylko wypalona ziemia, może z wyjątkiem wielkiego okręgu, w którym z pewnością musiał stać smok siejąc zniszczenie dookoła. Ravenwild szybko policzył w myślach napotkane trupy. Brakowało czterech ludzi Dietera, nie miał wątpliwości, że napotkane trupy należą do zbrojnych Żelaznej Pięści.
Zatrzymał się chwilę i zaczął nasłuchiwać. Nic. Cisza. Mógł więc założyć, że był tu sam. Był niemal pewien, że wieśniacy uciekli gdy tylko pojawił się prawdziwy smok. Jednak bali się bestii bardziej niż gniewu swego pana.
Po dokładnych oględzinach miejsca rycerz ruszył dalej. Po kilkuset krokach natknął się na dwa ciała. Ci dla odmiany nie byli nawet liźnięci przez ogień. Ktoś podciął im gardła. Szybko i profesjonalnie. Zatem brakowało dwóch ludzi.
Wilhelm natknął się też na ślady chaotycznej ucieczki chłopów. Zostawili tyle śladów, że nawet ślepy wytropiłby ich. Nie oni byli jednak celem Wilhelma. Paladyn jeszcze raz rozejrzał się po pobojowisku. Popiół. Trupy.

Nie śpieszył się z powrotem do obozu. Jakoś nie miał ochoty spotkać się z córką grafa. A dobrze wiedział, że napalone dziewczę będzie dążyło do tego. Był i tez drugi powód. Paladyn miał wrażenie, że ktoś go śledzi. Chociaż z początku sądzić mógł, że to jakieś zwierzę kręci się w pobliżu. Szybko jednak doszedł do wniosku, że żadne zwierze nie jest na tyle głupie by robić tak dużo niepotrzebnego hałasu. Zaczął więc kluczyć po lesie. Było to trochę ryzykowne, gdyż nie znał okolicy. W końcu stracił orientację gdzie jest. Przystanął na chwilę. Zdjął hełm i otarł pot z czoła.
Gdy zakładał go z powrotem coś uderzyło go. W uszach mu zadźwięczało. Stracił równowagę i upadł.
- Ty skurwielu. - Ktoś krzyknął i rzucił się na leżącego paladyna. - Ty pierdolony skurwielu.
W pierwszej chwili Wilhelm był zupełnie zaskoczony, dlatego napastnikowi udało się go powalić na ziemie. Rawenwild był jednak dobrze wyszkolonym wojownikiem. Potrafił ocenić przeciwnika, a ten tu był zwykłym rębajłą bazującym na swojej sile. Chociaż dla paladyna też nie był to jakiś mocny przeciwnik. W tym starciu przewagę zdobył tylko i wyłącznie dzięki zaskoczeniu.
Rycerzowie udało się zablokować kolejny cios. Zrzucił z siebie napastnika. To był jedne z ludzi Dietera. Mężczyźni zaczęli krążyć w okół siebie. Rawenwild z obnażonym mieczem, tamten z toporem.
Rębajło nie był cierpliwy, zaatakował pierwszy. Rycerz sparował jego cios i odepchnął przeciwnika. To podziałało na tamtego niczym czerwona płachta na byka. Ruszył ponownie na Wilhelma, tym razem paladyn wykonał unik, co zaowocowało upadkiem przeciwnika.
Ravenwild trochę bawił się. Chciał zmęczyć swojego przeciwnika i powoli zaczynało mu się to udawać. Ruchy zbrojnego z oddziału Dietera nie były już takie płynne. Ciosy coraz rzadziej dochodziły celu.
W końcu jednak Wilhelm się znudził. Pozwolił przeciwnikowi zbliżyć się do siebie. Chciał zakończyć ten cały taniec.
Wszystko szło po myśli zeusowego paladyna do czasu, aż wystający korzeń pokrzyżował jego plany. Źle postawiona noga i Ravenwild już leżał. Jego przecinki jakby na odzyskał siły. Wykorzystując upadek chciał przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.
- Zaplanowaliście to wszystko. - Krzykną ruszając na leżącego rycerza. - Ty i tak suk...
nie dokończył. Miecz paladyna wbił się w jego gardło w chwili gdy ten zamachiwał się toporem.
Ravenwild w ostatniej chwili zdołał się przeturlać, inaczej ciało rębajły spadłoby na niego. Trochę żałował, że nie będzie mógł przesłuchać tego. Ale z drugiej strony pewnie niewiele wyciągnąłby od niego. Zostawił ciało na żer dla nocnych łowców.

Po kilki godzinach udało mu się odnaleźć drogę do obozowiska grafa. Słychać je było z daleka. Znać goście pana tych ziem mieli jeszcze siłę trzymać się na nogach.
Ubrudzony krwią i błotem paladyn wszedł do namiotu. Muzykanci natychmiast przestali grać. W pierwszej chwili graf chciał się na nich wydrzeć, ale dostrzegł stojącego u wejścia rycerza. Jego córcia też. Zerwała się z miejsca i chciała rzucić się na swojego “księcia z bajki”, ale ojciec ją stanowczo powstrzymał.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 17-12-2012, 19:14   #16
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie dopadł bestii, ta odfrunęła pozostawiając po sobie martwych ludzi Dietera. Zdradzonych przez niego ?
Wilhelm nie wiedział co o tym myśleć. Nie miał w planach spotkania prawdziwego smoka, a tym bardziej napuszczania na nich, nie przygotowanych do walki z bestią nieszczęśników.
Czy zdradził ich. Nie... Nie zdradził, mieli iść na smoka, to i poszli na smoka. A że owa bestia okazała się inna niż się spodziewali? Wyrok bogów, ani chybi.
Kara za podłe występki, za oszustwa, za kłamstwa. Może ten smok którego przywabili był właśnie boską karą za złe czyny von Bluta?

Gdy dotarł do obozowiska , paladyn posępnym spojrzeniem zmierzył zgromadzone towarzystwo. Szedł w milczeniu, powoli krok za krokiem. Aż stanął przed samym grafem.
Cisnął mu pod nogi tarczę Dietera, utytłaną w błocie i krwi ze słowami.- No i otrzymaliście od bogów swoją bestię. Smok jest i nie wiadomo ile jeszcze szkód uczyni zanim odleci. Zważcie swoje czyny i zastanówcie się, czy ostatecznie było warto.
Graf odłożył na bok swój kielich i kość, którą właśnie obgryzał. Całe towarzystwo również przerwało biesiadowanie. Muzykanci umilkli.
Wilhelm przyglądał się w milczeniu grafowi przez chwilę nim rzekł beznamiętnym tonem głosu.- Bestia zdołała zbiec, nie wiadomo ile jeszcze zniszczeń dokona. I kiedy oraz gdzie zaatakuje. Być może nawet uderzy tutaj, co mnie by nie zdziwiło. Tyle ludzi, tyle zapachów i tyle jedzenia.
Von Blut podniósł się bardzo powoli ze swojego miejsca. Wytarł rękawem szaty usta.
- To że smok jest, to ja wiedziałem i bez takiego autoryteta. - Gwałtownie odsunął swoje krzesło, które upadło na podłogę wzniesienia, na którym zasiadał pan tych ziem. - Chciałem, żebyś ubił tę poczwarę rycerzyku. - Graf zachwiał się lekko na nogach, widać sporo miał już we łbie.
-Doprawdy ? I zjechałeś tu z całym tym... jarmarkiem?- Wilhelm wskazał palcem zebrane towarzystwo.- Albo mnie przeceniasz, albo nie doceniasz smoków, albo... wiesz coś, czego ja nie wiem.
- Widocznie cię przeceniłem. Jasper potrafi opowiadać niestworzone historie. - Graf zaczął rozglądać się po swoich gościach. - Potrafi wmówić ludziom, że świnia to najprawdziwsza księżniczka. Ma dar. - Wyraźnie kogoś szukał, ale znaleźć nie mógł. - Gdzie u licha się podziewa ten darmozjad o złotych ustach??
-Widocznie... mnie nie doceniłeś.- odparł z ironicznym uśmieszkiem na ustach Wilhelm.- A jeszcze bardziej przeceniłeś swój rozum. Zgadnij czyje ziemie będzie pustoszył smok, któregoś ściągnął na siebie?
- Ja ściągnąłem na siebie?? - Tym razem to graf uśmiechnął się ironicznie. - Ja?? - Wskazał przy tym palcem na siebie. - Doprawdy lepiej sprawujesz się w roli trefnisia niż rycerza. - Goście ryknęli śmiechem za swym panem. - Ten smok tu już był. - Ale von Blut szybko śmiać się przestał. - I liczyłem, że znajdę rycerza, co się bestyi pozbędzie. Przeliczyłem się.
-Tego możesz być pewien panie. Nie spocznę, aż nie pozbędę się... najgorszej z bestii.- uśmiechnął się ironicznie paladyn. Nie wspomniał wszak jaką bestię ma na myśli. Po czym nie czekając na odpowiedź von Bluta odwrócił się i zaczął odchodzić, nie chcąc pozwolić sobie na wybuch gniewu, który zakończyłby się rozlewem krwi.

- To oszust!! To kłamca!! - Wilhelm zobaczył przed sobą jakąś sylwetkę. Nawet szybko ją rozpoznał. Był to golusieńki i umorusany w błocie, liściach i czymś innym Dieter.
Paladyn... mimo grozy całej sytuacji uśmiechnął się. Po czym wybuchł śmiechem.- A ty... kozi bobku, śmiesz mi kłamstwo zarzucać ? Ty zakało rycerskiego rodu, ty żałosna karykaturo wojownika, śmiesz mi zarzucać oszustwo? I to jeszcze świecąc gołym zadkiem ?!
- On to uknu... - Ale słowa nagiego rycerza utonęły w salwie śmiechu gości. Nie zważając na to Dieter Żelazna Pięść ruszył w stronę podwyższenia. Ludzie coś krzyczeli. Coś obraźliwego. Ravenwild musiał się nawet przed jakimiś resztkami uchylić, gdyż ktoś postanowił zabawić się kosztem dowódcy straży grafa i rzucił w niego jedzeniem, a w zasadzie tym co mu na talerzu zostało.
Paladyn już się w to nie wtrącał, odsunął się na bok, pozwalając pijanej tłuszczy obrzucać biednego gołodupca jedzeniem. Dieter mimo tego „ostrzału” próbował podejść do grafa, by rozmówić się z nim, lecz udawał że go nie zauważa. A goście uznali to za dodatkowo za zachętę do obrzucania biedaka resztkami jedzenia.
Wilhelm trochę mu współczuł tego upokorzenia, ale po prawdzie Dieter zasłużył na coś gorszego swymi uczynkami.
Zresztą zeusowy paladyn miał coś lepszego do roboty niż przyglądanie się poniżeniu Dietera.
Skierował swe kroki w kierunku obozowiska swej tajemniczej wspólniczki. Którego już nie było. Kobieta i jej ludzie spakowali swe manatki, pozostawiając po sobie tylko jedną pamiątkę.
Śpiącego Jaspera przytulonego do pustego bukłaka i mamroczącego pod nosem coś na temat jakiejś kobiety i jej wdzięków. I tego że chciałby zobaczyć więcej.
Paladyn z całej siły kopnął śpiewaka w wypięty zadek, budząc go tak gwałtownie. Po czym warknął.- Zbieraj się, ruszamy teraz w nocy... Pamiętasz w którą stronę kupczyk bretoński ruszył ?
My ruszymy za nim. Musimy go dogonić jak najprędzej. I nie waż mi się protestować. Nie mam nastroju ku temu. I idziesz ze mną, jeśli nie chcesz zadyndać na gałęzi powieszony przez twego wspaniałego grafa.
Po tej mieszaninie gróźb, paladyn ruszył po swe rzeczy i konia. Zamierzał udać się tropem bretońskiego kupca i dogonić go. A potem... Wilhelm nie planował dalej. Jak dotąd jego dalekosiężne plany się rozbijały w pył. Nie było więc potrzeby planować dalej. Przynajmniej na razie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-02-2013, 15:41   #17
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Jasper zebrał się, chociaż widać było, ze niechętnie. Perspektywa dyndania na jakiejś suchej gałęzi przemówiła do niego. Widać było, że się boi. I że na poważnie brał słowa paladyna. Zebrał swoje rzeczy i oczywiście nie zapomniał o bukłaczku wina, do którego tak się przytulał. Jednakże po jakiejś chwili wyrzucił go, stwierdziwszy uprzednio, że jest pusty.


Szli ciemnym lasem. Panujące w okół cisza była nienaturalna. Ravenwild dość szybko to zauważył. Coś wypłoszyło zwierzęta. Tylko co??
Złotousty nieprzejmował się takim drobiazgami. Szedł przed siebie mamrocząc coś pod nosem. Od czasu do czasu potknął się o jakiś korzeń czy inny kamień. Ale o dziwo jeżeli klną, to robił to nawet po cichu. Bard co jakiś czas spoglądał na rycerza tak jakby chciał go o coś zapytać, ale za każdym razem rezygnował.

Pusty, ciszy las był dziwny. Jakiś taki nieprzyjemny. Czarny Rycerz miał najgorsze przeczucia. Spodziewał si ę jakiejś zasadzki. Wystawionych straży. Ale nic takiego się nie pojawiło. A zeusowy paladyn zaczynał sądzić, że ta potrafiąca śpiewać moczymorda nie wie tak naprawdę, gdzie się znajduje i dokąd zmierza. Ale nim zdążył odezwać się usłyszał jakiś szum. Wilhelm przystanął nagle, Jasper zresztą też. Obaj zaczęli rozglądać.
- Smok!! - Wrzasnął niespodziewanie bard wskazując na niebo.
Rzeczywiście jakiś wielki, ciemny kształt przeleciał nad nimi. Żadne normalne zwierzę, nie mogło osiągnąć takich rozmiarów.
- To smok, to smok. - Pucołowaty mężczyzna zaczął rozglądać się za jakimś schronieniem. - Pożre nas, pożre. - Nieznalazłszy nic godnego uwagi rzucił się do stóp rycerza. - Ratuj panie, ratuj.
- Uspokój się. - Warknął Ravenwild odpychając barda jednocześnie nogą. - Przecież nie wylądował tutaj. Rusz się lepiej.
Jasper pokiwał nerwowo głową. Podniósł się, otrzepał swoje ubranie z gałęzi i liści i ruszył z powrotem do obozowiska grafa.
- A ty gdzie?? - Wilhelm zastąpił mu drogę.
- Tam. - Wskazał przed siebie bard trzęsąca się ręką.
- Przecież obozowisko jest w przeciwną stronę.
- Ale tam poleciał smok. - Odparł płaczliwym głosem Złotousty. - Ja tam nie chcę.
- A zadyndać na gałęzi chcesz?? - Wihlem splunął na ziemię. Jasper milczał. - No właśnie. Rusz wiec swój zadek i prowadź dalej.

Nie uszli daleko gdy Ravenwild usłyszał jakieś hałasy. Paladyn instynktownie pociągnął barda w jakieś zarośla zatykając mu jednocześnie usta. Zaskoczony Jasper zaczął szarpać się, wyrywać i krzyczeć. Jednakże żelazny uścisk zeusowego rycerza mocnej zaciskał się wokół jego szyli i torsu.
- Ciiiiii... - Przyłożył palec do ust. - Teraz cie puszczę. Zobacz tam. - Mówił szeptem. Wskazał na ścieżkę, którą szli. Było tam dwóch uzbrojonych mężczyzn. Gdy podeszli bliżej mogli się przekonać czyi to zbrojni.
- Bretończycy. - Wyszeptał prawdę oczywistą Jaser.
Czarny Rycerz wiedział te barwy wcześniej, w wiosce.
Z dwoma Wilhelm mógłby sobie poradzić, zwłaszcza działając z zaskoczenia. Ale sprawa nieco się skomplikowała gdy nadeszło jeszcze dwóch i zaczęli intensywnie przeszukiwać zarośla, pokrzykując do siebie.
- Kogoś szukają. - Szepnął Złotousty zdradzając się, że zna język. Wilhelm też go znał i też zrozumiał co mówili do siebie. I nie podobało mu się.
Teraz już sześciu zbrojnych zaczęło kręcić się wokół jego kryjówki.
Jasper zaczął coś przebąkiwać o poddaniu się, ale wystarczyło jedno spojrzenie paladyna aby zamilkł, ale szczękać zębami przestać nie mógł.
A zbrojni zacieśniali krąg wokół ich kryjówki. Wilhelm Archibald Ravenwild nie miał zamiaru pozwolić się wziąć żywcem. Był wszakże potomkiem znakomitego rodu i był paladynem, był członkiem zeusowego zakonu.
Jego rozmyślania nad tym czym był i jaką śmiercią powinien zginąć przerwał nagle cień, który z wielkim szumem przesunął się po niebie.
Zbrojni przeszukujący zarośla też to dostrzegli. Zaczęli rozglądać się po niebie. Chwilę później doszedł ich odgłos jakiegoś wybuchu i to ostatecznie uratowało dwójkę kryjącą się w krzakach. Sześciu zbrojnych ruszyło czym prędzej w stronę obozowiska, znad którego zaczęła unosić się świetlista łuna. Coś płonęło.
Czarny Rycerz odczekał chwilę, aby mieć pewność, że nikt więcej nie kręci się w pobliżu i nikt mu sztyletu w plecy nie wsadzi.
A gdy już nabrał tę pewność szturchnął Złotoustego w zadek.
- Wstawaj. Idziemy.
- Nie, nie, nie. Ja tu zostaję.
- Jak sobie chcesz. - Wilhelm wzruszył ramionami. - Albo smok albo ci zbrojni dobiorą ci się do rzyci.
To poskutkowało i Jasper od razu znalazł się obok paladyna. Nim dotarli do obozwiska usłyszeli jeszcze ze dwa wybuchy.
Bretoński kupiec rozłożył się na polanie, koło strumyka.
Czarny Rycerz w świetle płonących wozów i namiotów mógł dokładniej przyjrzeć się układowi obozowiska. I nie groziło mu nawet wykrycie. Gdyż zbrojni z eskorty Bretończyka biegali zagubieni wśród płonącego dobytku. A sam kupiec, jedynie w koszuli starał się zaprowadzić jako taki porządek. Ale jakoś mu to nie szło. Smok raz po raz zataczał koła nad obozowiskiem i raczył zebranych swym ognistym oddechem.
Był naprawdę imponujących rozmiarów. Jego skóra połyskiwała odbijając płomienie, które sam wzniecił. Bretończycy starali się bronić, strzelając nawet do bestii z łuków, kusz. Ale strzały i bełty odbijały się od łusek na cielsku smoka, lub zwyczajnie w nie nie trafiały.
W pewnym momencie potwór zniżył lot i porał w swe szponiaste łapy dwóch ludzi celujących do niego. U powietrzu zmiażdżył ich jak jakieś laleczki i rzucił ich zakrwawione ciała na kilku innych.
W obozowisku panował totalny chaos.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 18-02-2013, 15:42   #18
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Smok był... imponujący. Wielka łuskowata bestia, systematycznie zataczająca koła nad obozowiskiem Bretończyka, tylko po to by zniżyć lot i zionąć ogniem.
I znów unieść się w powietrze. Strażnicy kupca stawiali desperacki opór, ale też nieskuteczny. Łuki nie były bronią na smoki. Ciężkie kusze raczej.
Wilhelm to wiedział i dlatego... nakazał Jasperowi skryć się z końmi w gęstym lesie.
Sam sięgnął po ciężki pawęż obity z jednej strony żelazem i zdobycznymi smoczymi łuskami.
Oraz po równie ciężki oszczep o masywnym grocie zdolnym przebić skóra smoka.
Po czym zaczął się podkradać wykorzystując fakt, że w przeciwieństwie do innych paladynów, jego zbroja była czarna i wtapiała się w mrok nocy.
Tymczasem bestia podlatywała co chwila, by swym ogniem wzbudzać chaos i panikę w szeregach najemników.
Zapach spalonej trawy zmieszał się, ze swądem spalonych ciał i rozerwanych zwłok ludzkich.
Przybliżył się do pola walki i osłoniwszy tarczą czekał... Miał pod ręką jeden oszczep, a więc jedną szansę na przepędzenie smoka. Nie liczył, że zdoła go zabić, ale atakująca bestia zapewne nie liczyła się z możliwością odniesienia rany podczas tej napaści, więc nawet niezbyt poważna rana powinna ją zniechęcić do dalszego udziału w boju.


Czekał więc...
Smok nadlatywał ponownie. Zniżył lot, strumień ognia wystrzelił z jego pyska paląc dwójkę bretońskich najemników. Zginęli na miejscu, nawet nie zdążyli krzyknął.
Potężne machnięcia skrzydłami, by nabrać wysokości... Teraz.
Teraz, gdy bestia jest najmniej zwrotna. Szybki zamach i oszczep poszybował w kierunku celu.
Wbił się z impetem między łuski smoka. Bestia zaryczała z bólu i z zaskoczenia. Po czym szybko zaczęła się oddalać, rezygnując z dalszego boju.

Rycerz przyglądał się jak bestia zmieniła kierunek i zaczął rejterować zaskoczona takim obrotem sytuacji. Wilhelm wiedział, że mieli trochę szczęścia. I że następnym razem smok nie ustąpi tak łatwo. Ale dziś... rycerz nacieszywszy się widokiem rejterującej skrzydlatej bestii, spojrzał na pobojowisko powstałe po ataku tej zionącej ogniem bestii.
Sporo zbrojnych padło, lub krzyczy, umiera. Dobytek poniszczony. A czym się kupiec zajął ? Otóż pognał nieco w prawo, patrząc od strony Wilhelma, i zaczął wrzeszczeć na swoich. Coś mu uciekło. Coś ważnego.
Wilhelm podszedł do kupca i uderza go dłonią (w pancernej rękawicy) w potylicę.- Dobrze wychowany człek winien choć podziękować swemu wybawcy. Czyżby Bretończycy zapomnieli manier
Kupca powalił ten cios na ziemię. Zupełnie zaskoczony powoli zaczął się z niej podnosić, ale jak tylko zaczął powstawać z ziemie, zaczął wołać swych ludzi do pomocy w swej rodzimej mowie, którą na jego nieszczęście czarny rycerz znał, będąc dobrze wykształconym szlachetnie urodzonym mężczyzną.
Wilhelm chwycił Bretończyka za kosztowny kubrak brutalnie pomagając w podnoszeniu z ziemi i widząc zbliżających się ludzi kupca, bezceremonialnie przytknął ostrze miecza do jego grdyki, marudząc coś pod nosem o niewdzięcznikach.
Sprawiło to, że najemnicy zbliżający się do swego pracodawcy, nagle zatrzymali się... niepewni co czynić dalej.
-A teraz ładnie wyśpiewasz, co tu się na cały Olimp dzieje.- rzekł stanowczym głosem rycerz.
- Co?? Ślepy jesteś?? - Kupiec starła się odsunąć od miecza. - Smok nas zaatakował.
-Wiem, wszak smoka żem przegonił panie... handlarzu niewolników.- rzekł zimnym tonem Wilhelm szczególnie akcentując dwa ostatnie słowa.
- Cc..co?? - Ale twarz mężczyzny nie wyrażała zdziwienia jeno złość. - Jakżeś śmiał mnie nazwać??
-Nie udawaj oburzenia kupczyku.- mrunkął rycerz nie przejmując się jego oburzeniem. -Przypomnieć ci może narzekania na starców i dzieci, jakie padły z twych słów nie tak dawno temu w pobliskiej wiosce?
- Myślisz, że ktoś da wiarę twoim słowom?? - Zapytał z drwiną w głosie, zapomniawszy o zimnej stali u jego gardła.
-Na twoim miejscu kupczyku, nie o słowa bym się martwił, tylko o to czy nie zastąpię sędziego i kata zarazem.-rzekł poirytowany Wilhelm.- Albo... czy nie pozwolę smokowi następnym razem dokończyć dzieła.
- Czego chcesz? - Spytał kupiec węsząc jakieś interes.
-Odpowiedzi na temat tego całego interesu, jaki żeście sobie z grafem urządzili. Tak na początek.- odparł czarny rycerz.- I tego co tak szukałeś żarliwie przed chwilą.
- Chcesz procentu, co?? Grafowi też to zaproponowałeś??
- Nie był tak skłonny do negocjacji jak ty. Ale może jeszcze zmienić zdanie.- odparł rycerz postanawiając nie pozbawiać złudzeń swego jeńca.
Wilhelm zobaczył dwóch zbliżających się kuszników.
- Teraz ja złoże ci propozycję. - Bretończy też ich zauważył.
-Za późno... albo ci głupcy rzucą broń, albo poderżnę ci grdykę, wybieraj. Nawet jeśli mnie trafią, zdążę przed śmiercią cię zabić.- odparł znudzonym głosem Wilhelm, nieco blefując w tym przypadku. Nie był bowiem pewien, czy rzeczywiście by zdołał.
W oddali zaryczał smok. Kusznicy od razu podnieśli swoja broń w górę wypatrując zagrożenia. Reszta zbrojnych rozpierzchła się gdzie po krzakach. Jasper też gdzieś dał nogę, Wilhelm nawet nie wiedział kiedy.
- Na mnie się patrzcie idioci. - Warknął kupiec widząc zachowanie swoich zbrojnych.
-Pomogę wam podjąć decyzję. Rzucić broń i gnać w las. Smok nie będzie się bawił w polowanie na pojedyńczą zwierzynę, tylko wybierze najbliższe ludzkie skupisko. A jeśli nie rzucicie broni, wasz pracodawca zginie. -krzyknął głośno rycerz.- Więc wykonać rozkaz!
Posłuchali. I czym prędzej zabrali nogi za pas. Kupiec posłał za nimi stek wyzwisk i gróźb.
- Głupcze. - Zwrócił się wreszcie do Wilhelma. - Uganianie się za tymi bestiami nie jest tak dochodowe jak to. Puść mnie i pomóż złapać tych co uciekli, a oddam ci nawet połowę zysku.
-A kto powiedział, że robię to dla pieniędzy?- spytał retorycznie rycerz odsuwając ostrze od szyi Bretończyka. Po czym... kopnął w zadek kupca, powalając go na ziemię.- Jesteś teraz moim więźniem. Niewolnikiem, zapewne więc zauważasz ironię losu.Wstań i ruszaj do przodu. I nie próbuj uciekać, bo cię ubiję jak psa.

Rycerz rozglądał się bacznie. Może i przepędził na razie najemników kupca. Ale ci mogą wrócić. Pozostało więc wrócić do pozostawionych koni i odjechać jak najdalej stąd. Celem miały być owe jaskinie, w których skrywali się wieśniacy.
- Panie!! Panie!! Panie!! - Jasper wyleciał zza jakiegoś drzewa. - Tam. Tam. - Wskazywał za siebie. - Tam są wozy z klatka... - Zatrzymał się na widok kupca. - Tam klatki. - Wydyszał ciężko. - Jest w nich jeszcze kilkoro ludzi.
-Chodźmy więc tam...panie kupczyku. A i zdradź nam swe miano bretoński psie.- rzekł do kupca Wilhelm trącając go czubkiem miecza między żebra. Po czym zwrócił się do Jaspera.- Konie przyprowadź.
Jasper kiwnął głową i ruszył po wierzchowce.
- Dieudonne Frechet. -
Nie trudno było znaleźć owe klatki, o których mówił Złotousty. Gdy tylko pojawili się koło nich, w las zbiegło kilkoro ludzi, którzy wcześniej coś grzebali przy klatkach. A siedzące w nich osoby starały się wcisnąć w jak najdalszy ich kat by tylko nie zostać zauważonych przez idących rycerza i kupca.
Brudne, obdarte, posiniaczone. Tak najprościej można było opisać tych co tam siedzieli. Były to głównie kobiety i dzieci.
Paladyn popchnął Dieudonne w kierunku klatek, po czym uderzeniem miecza rozciął sznur, którym obwiązane było zamknięcie klatki.- A teraz panie Frechet, proszę z łaski swojej wyskoczyć z sakiewki i wskoczyć do klatki. A co do was?
Tu zwrócił się do biedaków zamkniętych w niej.- Jeśli macie dość sił, proszę opuścić tą klatkę. Pan Frechet pewnie wolałby siedzieć sam, niż... zdany na łaskę swych ofiar, czyż nie Dieudonne?
Wychodzili niepewnie. Czasami ktoś kogoś podtrzymywał.
Dieudonne Frechet niechętnie odciął sakiewkę wiszącą u pasa.
- Zam ja takich jak ty, rycerzyków w lśniącej zbroi. Ale jak chodzicie do burdelu, to już zapominacie o swoich ideałach. Na pewno nie pytasz się skąd się tam tak kurwa wzięła, którą będziesz właśnie obracał. - Napluł Ravenwildowi pod nogi.
-Ach, drogi panie Frechet... -rzekł rycerz ważąc w dłoni sakiewkę.- Nie wiem skąd te złudzenia, że moja zbroja jest błyszcząca.
Spojrzał zimnym spojrzeniem wprost w oczy kupca.- Wiem co nieco o świecie. O chłopach sprzedających swe córki do zamtuzów, o rycerzach mających tyle honoru co kot napłakał. O gnidach, szujach... takich jak waść. Dziwi mnie Bretończyku, że ty taki światowiec nie wiedziałeś jak mocno się można sparzyć takim interesie. Niemniej będziesz miał nauczkę. A teraz ładuj swój zad do środka, bo ci wbiję miecz w półdupek na zachętę.
Kupiec wszedł do klatki. Po ludziach tam trzymanych śladu już nie było, być może obawiali się, że Czarny Rycerz zdanie zmieni.
Po chwili zjawił się Złotousty z końmi.
Wilhelm zaprzągł konia barda do klatki, pytając Jaspera.-Powozić umiesz?
Kiwnął głową na znak, że tak.
- Co teraz?? - Zapytał się wdrapując się na kozioł.
- Na razie przyczaimy się w jaskiniach, które znajdują się w okolicy. I porozmawiamy z panem Frechetem. A nuż mu serduszko zmięknie, jak pozna smak niewoli.- rzekł w odpowiedzi Wilhelm wsiadając na konia. I ruszając przodem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-03-2013, 15:05   #19
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Wóz kołysał się i skrzypiał na nierównej leśnej drodze. Koniki spokojnie człapały ciągnąc ciężki ładunek. Z początku bretoński kupiec usiłował nawet składać jakieś oferty Jasperowi. Bard zdawał się jednak go ignorować. Siedział na koźle i nie odwracała się nawet do szepczącego coś mu do ucha kupca. Kilka razy smagnął go nawet batem, niestety grube kraty klatki osłoniły siedzącego w środku mężczyznę od razów. Ale jakby dla niepoznaki zasłonił się ręką. Kupiec dalej coś szeptał.

- Zamknij się wreszcie. - Syknął w końcu bard i o dziwo kupiec zamknął się. Siedział teraz oparty o karty i wydawał się być całkiem zadowolony z siebie. Czyżby zdążył przedstawić powożącemu mężczyźnie jakąś propozycję?? Ravenwild musiał zdawać sobie sprawę z faktu, że bard jest niepewnym sprzymierzeńcem. Na dworze grafa von Blut miał zapewniony ciepły kąt i miskę strawy. Ten pucołowaty mężczyzna nie wyglądał na amatora życia w podróży, które to niestety było mu pisane, gdyż chcąc uniknąć gniewu swego pana musiał uciekać.

Czarny Rycerz jechał pogrążony w myśleniu za wozem. Jeżeli chciał się wydostać z ziem von Bluta i dotrzeć do jakiejś cywilizacji, to musiał zaufać Jasperowi, który dobrze musiał znać tutejsze okolice. Gdyby był sam, to jakoś poradziłby sobie jeszcze, ale z takim ładunkiem... Spojrzał na siedzącego w klatce bretońskiego kupca, który teraz pogrążył się chyba we śnie. Jego głowa, zwisająca bezwładnie nad podkurczonymi kolanami, kołysała się w rytm toczącego się wozu.

Z takim ładunkiem, to zeusowy paladyn musiał podążać traktami, na których był łatwym do wytropienia celem i łatwym do zaatakowania. To że teraz nikt ich jeszcze nie ścigał nie oznaczało, że zbrojni z karawany jego więźnia nie ruszą za nimi. W końcu Dieudonne Frechet był ich chlebodawcą. Ravenwild jakoś nie liczył to na, że ludzi ci nagle doznają oświecenia i zrozumieją jakim ohydnym procederem się parali. Dlatego dobrym pomysłem było przyczajenie się w jaskiniach.

Słońce powoli wschodził gdy dojeżdżali do jaskiń. Ale nawet to nie uspokoiło paladyna. Od jakiegoś czasu miał wrażenie, że ktoś podąża ich śladem. I na pewno nie były to drapieżniki. Dzikie zwierzęta nie zachowywały się tak głośno. Nie płoszyły się nawzajem. To co szło ich tropem nie potrafiło zachować się w lesie. Ravenwild widział i słyszał kilkukrotnie spłoszone ptaki, które z głośnym krzykiem podrywały się z drzew. Jasper zdawał się nawet tego niezauważać. Pogrążony jakby w pół śnie siedział na koźle i kołysał się razem z wozem.

- Pogoń konie. - Rzucił Wilhelm zrównując się z wozem.

- co, co, co jest?? - Wyrwany ze letargu bard zaczął się nerwowo rozglądać wokół siebie.

- Ciszej bądź. - Skarcił go rycerz. - Pogoń konie. Ktoś jest za nami.

- Ktoś?? Smok?? - Słowa paladyna chyba wywarły odwrotny efekt, bo zamiast się uciszyć i wykonać polecenie Jasper podniósł głos i jeszcze bardziej zaczął się kręcić na koźle.

- Miałeś być cicho. - Warknął rycerz i rzucił okiem na kupca. Ale ten najwyraźniej spał.

Ruszyli szybciej. Droga schodziła w dół do jaskiń. Wóz kilkukrotnie podskoczył na jakiś kamieniach.

- Auć!! - Krzyknął kupiec łapiąc się za głowę. Musiał udrzeć się o klatkę, gdy koło najechało na nierówności. - Co jest?? - Zaczął rozglądać się. A potem nagle uśmiechnął się szeroko. - Nie macie szans. Moi ludzie zaraz was dojdą. I jak zamierzacie się bronić?? Lepiej mnie uwolnijcie, to może o wszystkim zapomnę.

Ravenwild zignorował Bretończyka, ale Jasper chwilę przyglądał mu się uważnie, dopóki paladyn nie pogonił go by zabrał się do roboty.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 15-04-2013, 16:24   #20
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kupiec miał rację, nawet wyszkolony paladyn nie jest niepokonany. A ludzie Frecheta nie wyglądali na nie obeznanych z orężem rzezimieszków. Mogli w kupie stanowić zagrożenie dla Czarnego Rycerza. Ale czy z tego powodu miałby porzucić więźnia i uciekać?
Nigdy!
Wilhelm nie mógł porzucić tego Bretończyka. Nie mógł pozwolić mu ujść bez kary. Nie był może w stanie dosięgnąć samego von Bluta, od którego to się zaczęło. Ale Frechet… to już inna bajka.
Ravenwild pogonił Jaspera do szybszej jazdy, a sam rozejrzał się po okolicy. Był w lesie, ale o dość gęstym poszyciu co ułatwiało sprawę. Łatwo mógł się skryć na poboczu drogi. Łatwo mógł przyszykować zasadzkę.
A w walce, gdy to strona przeciwna dysponuje przewagą liczebną, każdy atut się liczy.
Wilhelm ukrył wierzchowca w gęstwinie i przywiązał luźno do drzewa. Sam zaś przyczaił się w sąsiadujących z drogą zaroślach. Szmelcowana na czarno zbroja, którą nosił pozwalała mu się lepiej ukrywać w mroku. Ciężka kusza załadowana bełtem pod ręką, miała posłużyć do walki ze stworem… a ostatecznym argumentem był duży ciężki dwuręczny miecz. Wystarczająca siła rażenia, by rozbić z zaskoczenia mały oddziałek.
Pozostało jedynie czekać, aż oni się zjawią.
I wkrótce ich zauważył… Zbrojnych na koniach. Z początku nie zauważył jakiż to herb był na nich namalowany na tarczach i wyszyty na tunikach i sztandarach. Ale po chwili oczekiwania, aż się dostatecznie zbliżą Wilhelm zorientował się że to udzie von Auritha. A nawet zobaczył wśród nich samego Eberhatra Bergsteina. Odetchnął z ulgą. Ostatnio czuł się osaczony, więc widok przyjaznej twarzy był pocieszający.
Rycerz uznał, że nie ma co się kryć po krzakach. Cichaczem zabrał swój oręż i wycofał się ku swemu wierzchowcowi. A potem ruszył na spotkanie z przejeżdżającym oddziałem von Auritha.
Na jego widok Eberhatr Bergstein zatrzymał swoich ludzi unosząc prawą rękę w górę. Kiwną głową na przywitanie Ravenwildowi podjeżdżając jednocześnie bliżej.
- Ravenwild, miło cię znowu widzieć.
-Dokąd to wam tak śpieszno ? Rozumiem, że gościna von Bluta trochę wam nie w smak?- spytał wesoło Wilhelm.
Zbrojny uśmiechnął się krzywo.
- Wracaliśmy do siebie, na ziemie ojca, gdy napotkaliśmy na drodze dwóch rycerzy poranionych. Smok ich ponoć zaatakował. Wiesz coś o tym??
-Smok ich napadł... to prawda. Napadł karawanę handlarza niewolników.- potwierdził Wilhelm , dodając jeszcze. -Przegoniłem go, przynajmniej na jakiś czas.
- Handlarzy niewolników?? - Eberhart nie krył zdziwienia. - Oni nic nie mówili czym handlują. A to chyba zmienia postać rzeczy.
-Handlarza ująłem i wsadziłem w jego własną klatkę. W sumie... nie bardzo wiem co z nim uczynić. Pilnować go nie mogę, wypuścić nie powiniem.- Wilhelm uznał, że komuś musi zaufać, bo przeciw von Blutowi sam rady nie da.
- Aha. - Ni to zapytał ni stwierdził.
-Zabrałbyś go ze sobą i zatrzymał pod strażą na ziemiach barona von Aurith?- spytał ostrożnie Wilhelm przyglądając się obliczu Eberharta.
- Baron von Aurith nienawidzi takich kreatur. - Odparł. - Nie wróżę mu długiego żywota. A ty co w tym czasie zamierzasz??
-Jest tu jeszcze kilka spraw nie rozwiązanych łącznie ze samym smokiem. No i... Myślę, że baron von Aurith będzie zainteresowany słowami owego handlarza, zwłaszcza tego, od kupował tych ludzi.- rzekł paladyn enigmatycznie się uśmiechając.
- Dobrze. Pokaż no te ptaszynę w klatce.

Gdy dotarli do jaskini, w której ukryty był Jasper z wozem i więźniem kupiec pierwszy się odezwał.
- Panie, ratujcie. - Zwrócił się błagalnym głosem do Bersteina. - Napadli mnie i jak psa jakiego w klatce trzymają. Jam jest kupiec korzenny z Bretonii. Zapłacę za wolność. Pieniędzy u mnie pod dostatkiem.
-A te korzenie, to w takich wozisz?- spytał kpiąco Wilhelm i dodał do Eberharta.- Mogę poręczyć rycerskim i zakonnym słowem, za to com słyszał i widział. A widziałem niewolników w jego obozie, widziałem ludzi w klatkach trzymanych jak bydło. I słyszałem jak się zmawiał ze sługą von Bluta, jak narzekał, że starców i dzieci... jedynie daje.
- Ja też słyszałem. - Wtrącił się cicho Jasper. - Niestety, prawda to.
- Łżą panie. - Kupiec w klatce zaczął zawodzić, ale bard szybko go uspokoił. Berstein tym czasem dał znać swym ludziom by zabrali wóz z klatką.
- Graf von Aurith sam zdecyduje co z nim zrobić. Ale zapewne będzie chciał usłyszeć to z twych ust. Życzę ci powodzenia Czarny Rycerzu. - Rzucił na pożegnanie Berstein i ruszył ze sowimi ludźmi i przesyłką w kierunku ziem swojego ojca.
- Co teraz panie?? - Zapytał się Jasper. - Smoka chcesz szukać?
-Teraz… chcę spocząć. Zmęczony jestem, a ty nie ?- spytał retorycznie Wilhelm. Rankiem zamierzał podejrzeć z dala obóz von Bluta i zobaczyć jaka jest tam sytuacja. Potem… niewątpliwie dobrze było poszukać obecnego leża smoka. Co prawda mogło być ono daleko, ale zraniona bestia raczej wybrała jakieś pobliskie miejsca na wyłuskanie oszczepu tkwiącego między łuskami. Poza tym spodziewał się, że znajdzie przy okazji coś więcej. Tajemnicza córa Orientu, za bardzo interesowała się owym smokiem, by sobie odpuścić jego poszukiwania.
Ale to wszystko jutro rano... dopiero.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172