Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-09-2013, 22:27   #21
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rześki poranek wyrwał paladyna z objęć Morfeusza, a Czarny Rycerz rześko wyrwał z sennych marzeń barda, który nie był tym faktem zachwycony. Ale wstał. Rozpalił ognisko, dokładając trochę suchych gałęzi do resztek po wieczornym ogniu. Posili się. Wprawdzie Jasper oponował przeciwko powrotowi do obozowiska grafa von Bluth. Ale cicho i niezbyt mocno.
Ruszyli. Droga powrotna, zresztą jak to zwykle bywa, była o wiele krótsza. Do obozowiska. Podeszli od innej strony. Konie zostawili uwiązane kawałek dalej.
Siwy dym unosił się z kilku ognisk, wokół których stali oparci o swoje halabardy zbrojni. Nawet nie chciało im się kręcić po obozowisku. Widać graf był bardzo pewien swojego, albo był wyjątkowo głupi. Po za nielicznymi wojami i służbą nie kręcił się nikt. Goście najwyraźniej jeszcze spali. Gdyż z głównego namiot, w którym wczoraj odbywała się biesiada nie dochodziły żadne dźwięki.
- Jego Miłość lubi długo ucztować. - Powiedział szeptem Jasper. - A potem długo śpi. Za nim nie wstanie obóz będzie tu tak stał. A wcześniej niż jak słońce będzie już o tam - Wskazał mniej więcej trzecią część nieboskłonu. - to to nie nastąpi.
-Rozpoznajesz barwy proporców? Sami to możni z okolicy?- spytał paladyn rozglądając się po obozowisku z zainteresowaniem. Ciekaw był, kogóż to sobie sprowadził graf do świętowania zabicia smoka.
- Możni?? - Prychnął Jasper. Po chwili się jednak zreflektował. - To znaczy, tak. Jego Miłość sprosił szlachetnie urodzonych z okolicy.
-Mających trzy chłopskie chaty na krzyż, czy kogoś naprawdę wpływowego i bogatego?- dopytywał się paladyn.
- Nikt wpływowy nie chce się z grafem zadawać, tak po prawdzie. Ci tutaj - Wskazał na proporce. - korzystają z jego gościny, bo oni z nazwy jedynie szlachta.
-Podkradniemy się bliżej. Nie wiem jak ty, ale mnie burczy w brzuchu.- uśmiechnął się rycerz skradając się jak najciszej do obozowiska.
Bard złapał się za brzuch. Spojrzał niepewnie w kierunku rozstawionych namiotów. Później na swój brzuch, na rycerza, raz jeszcze na namioty.
- Ale, ale, ale... - Nie był zdecydowany. - Ale jak nas złapią??
-Jak będziesz cicho... to nas nie złapią. Zresztą zostań tutaj i stój na czatach.- mruknął Wilhelm dodał.- Znasz jakieś odgłosy dzikiego ptactwa, umiesz je naśladować?
Naśladować ptaki to grubasek potrafił i to jak. Wilhelm mógł wybrać z rozległego repertuaru.
Pozostało więc ustalić plan. Paladyn miał się podkraść i podwędzić coś do zjedzenia, a bard w razie zauważenia kłopotów, odezwać się ptasim trelem. Prosty i skuteczny w teorii plan.

Rycerz zdjął z siebie ciężką i hałasującą zbroję, po czym jedynie z mieczem zaczął się podkradać do obozowiska von Bluta. Czuł się zupełnie jakby był nastoletnim dzieckiem. Bo takie właśnie żarty robił wraz z bratem kucharce.
Udało się, prawie. Wpadł przez przypadek na jakąś pomywaczkę. Dziewczyna wychodziła właśnie z jednego z namiotów. I na ich nieszczęście zderzyli się.
Zareagował gwałtownie i błyskawicznie, pochwycił dziewczynę w ramiona, zakrył jej usta dłonią dociskając je mocno.- Ciii... Nic ci nie zrobię. Przyszedłem wziąć sobie coś do zjedzenia panieneczko.
Strach. W jej oczach czaił się strach. Pokiwała tylko nieznacznie głową na zna, że go rozumie. Wolną ręką wskazała za siebie.
-Nie chcę ci zrobić krzywdy, więc ty nierób niczego niedorzecznego i nie krzycz dobrze? Odsłonię ci teraz usta, powoli.- szeptał jej do ucha rycerz, by po chwili rzeczywiście ostrożnie uwolnić jej usta od swej dłoni.
- Proszę nie rób mi krzywdy. Proszę. Proszę. - Dało się w końcu słyszeć, chociaż cicho i niewyraźnie.- Dziewczyna zamknęła oczy, w zasadzie to mocno zacisnęła powieki i jak jakąś modlitwę powtarzała w kółko “proszę”.
-Nie zamierzam. Pójdziemy po jedzenie, cichutko i powoli.- mruknął jej do ucha paladyn powoli ruszając we wskazanym kierunku, nadal trzymając zakładniczkę w objęciach.- Jak ci na imię?
- Eee Ester. - Pokiwała głową. Ale ruszyć się nie ruszyła.
-Ładnie masz na imię. - na szczęście też i ciężka nie była, to też ciągnął ją ze sobą nie zwracając uwagę na jej opór.- Nic się nie martw Ester, nic ci nie zrobię.
Namiot był na szczęście pusty. Widać kucharze dawno skończyli już swoją robotę, pozostawiając po sobie niezły bałagan. Ale dzięki temu Czarny Rycerz mógł wybierać. Chleby, ser, jakieś wędliny, nawet owoce się znalazły. I oczywiście coś do picia.
Wilhelm rozejrzał się po namiocie i zobaczywszy jakiś wór, szepnął.- Zapakujesz do nie go jedzenie. Jakoś boję się wypuścić cię z objęć, więc ty będziesz musiała to zrobić.
Dziewczyna się rozpłakała. Trzęsącymi się rękom zaczęła pakować co jej rycerz kazał. Dość sprawnie poszło.
-Ciii...Przecież cię nie zjem.- szeptał cicho rycerz, gdy przygotowała pakunek. A potem mając już jedzenie trzymane w jej rękach i nieduży dzban wina do popitki paladyn zaczął wycofywać się z zakładniczką z namiotu. -Teraz pójdziemy w las i jak już będę bezpieczny, to cię wypuszczę i wrócisz tutaj. Słowo honoru.
Opuszczenie obozowiska okazało się rzeczą trochę trudniejszą niż zakradniecie się do niego. Może dlatego, że Ravenwild ciągnął ze sobą dziewczynę. Kilkukrotnie musiał zmieniać swoją drogę, żeby nie wpaść na ludzi, którzy to albo szli się odlać, albo zabawiali w najlepsze. Takie kluczenie poskutkowało tym, że zeusowy paladyn wszedł do lasu w innym miejscy niż zostawił Jaspera.
Zabrawszy worek z rąk Ester oraz dzban, wypuścił dziewczę mówiąc.- No to jesteś wolna. Liczę, że nic nie powiesz w obozie młoda damo.
Dziewczyna stała jednak nadal. Z mocno zamkniętymi oczami. Z głową wciśniętą w zgarbione ramiona. Stała tak i nie śmiała drgnąć.
-Coś się stało Ester ?- spytał cicho paladyn, postawił dzban na ziemi i pogłaskał ją po włosach. -Jesteś wolna, możesz wrócić do obozu przecież.
Dziewczyna zadrżała pod jego dotykiem. Była cała spięta.
Ciche - Nie. Proszę. - Dało się usłyszeć.
-O co prosisz ?- spytał cicho Wilhelm zerkając jej wprost w twarz. -Czego chcesz?
- Nie rób mi krzywdy. Proszę.
-A jak bym ci mógł zrobić krzywdę, w jaki sposób? Przecież możesz po prostu sobie pójść, gdzie chcesz. Choćby i do obozowiska von Bluta.- rzekł paladyn biorąc worek z prowiantem na plecy i dzban z trunkiem obejmując drugą ręką.- Jak niby miałbym cię skrzywdzić? Ręce mam zajęte.
Nie obejrzała się. Postąpiła krok do przodu. A potem drugi i trzeci, by w końcu rzucić się do ucieczki. Raczej nie patrzyła gdzie biegnie, gdyż kilkukrotnie upadała, potykając się o coś. Wreszcie zniknęła Wilhelmowi z oczu.
Problem z głowy... Paladyn ruszył ze zdobyczą na poszukiwanie barda i swej zbroi, by jak najszybciej zacząć się posilać.

Jasper marnym był strażnikiem. Dał się podejść. I o mało co nie wrzasnął zdradzając ich kryjówkę.
- O na Asklepiosa. - Wysapał bard chwytając się za serce, gdy tylko paladyn pojawił się koło niego. - ależ mnie panie wystraszyłeś. Mało nie zszedłem na serce. - Wziął kilka głębszych oddechów by uspokoić się.
-Przyniosłem jedzenie i napitek. - rzekł w odpowiedzi paladyn.- Kubków nie ma. Z dzbana pić trzeba.
Postawił zdobycze na ziemi i zaczął podawać bardowi chleb i mięsiwo.- Posiedzimy tu i popatrzymy. Jestem ciekaw co von Blut zrobi po przebudzeniu. A i na razie nie musimy się spieszyć.
Póki co zaś jedli i pili korzystając z grafowych zapasów.
Na pojawienie się grafa długo przyszło im czekać. Tak jak przewidział bard. Jego Miłość wstał bardzo, bardzo późno. I chyba był nie w sosie. Zaczął ganiać i okładać sługi. I najwyraźniej zarządził wymarsz, gdyż zebrał swoich rycerzy i na ich czele ruszył w kierunku jaskiń, gdzie rzekomo smok miał mieć leże.
Zaś paladyn zaczął zakładać zbroję i zamierzał ruszyć za von Blutem, ciekaw co ów graf planował przy jaskiniach z fałszywym smokiem. Taki orszak w końcu na pewno przyciągnie uwagę prawdziwego smoka. Był wszak zbyt liczny i zbyt głośny.

Kolorowy korowód dotoczył się późnym popołudniem do pieczar. Jadący na czele graf von Bluth zatrzymał wszystkich uniesioną dłonią. Wszyscy starali się podejść jak najbliżej by móc usłyszeć co też pan tych ziem ma do powiedzenia. Rycerz tez podkradł się bliżej niezauważony przez nikogo. A stary graf miał o czym gadać. Najpierw roztoczył przed zebranymi wizję tego co straszliwa bestia tu wyczyniała. Dodając oczywiście drugie tyle do listy jej przewinień. Nawet dwie damy trza było ratować, gdyż zemdlały, tak się przejęły tym co graf mówił o pożeraniu przez bestię dziewic.
Wihlem Ravenwild dostrzegł też biegającą i szukającą czegoś służbę grafa. W między czasie stary spryciarz opowiedział jak to odejmując sobie od ust zebrał odpowiednią sumę by sprowadzić smokobójcę. Słów pochwały nie szczędził owemu pogromcy bestii w osobie Ravenwilda. Oczywiście i jego dokonania znacznie podkolorował, ukradłszy chyba teksty Jasera. Gdyż sam bard stojący obok rycerza powtarzał słowo w słowo to co graf. A paladyn oczyma wyobraźni mógł widzieć twarzy tych wszystkich niewiast wzdychających do niego. I jakby ten westchnięcia zebrały się w jeden odgłos, tak że słyszał je wyraźnie.
Tak, tak. Graf długo chwalił rycerza.
W końcu jeden ze sług podszedł do grafa, coś szepnął mu na ucho. Coś co bardzo rozwścieczyło von Blutha, bo walnął na oślep nieszczęśnika szpicrutą przez głowę. Być może pan tych ziem okładałby dłużej swego sługę gdyby nie zorientował się, że ma dosyć sporą widownię.
Coś wyraźnie poszło nie po jego myśli, gdyż zaczął się nerwowo rozglądać po okolicy. A jego słudzy szybciej przeczesywali jaskinie i zarośla wyraźnie czegoś poszukując. A gapie czekali.

Wilhelm też czekał, zważywszy że graf miał przewagę liczebną i samych pochlebców dookoła siebie, publiczne go wykpienie nic by rycerzowi nie dało. Ravewild zastanawiał się nad samą jaskinią. Już raz przekonał się jak zdradliwe może być to miejsce. Nie mając pochodni nie odważyłby się tam zapuszczać.
Wrzawa tan w oddali przybrała na sile gdy w końcu z jednej z jaskiń wytaszczono jakieś ciało. I cyrk ruszył na nowo. Graf von Blut pełnym smutku, łamiącym się głosem poinformował wszystkich, że oto przed nimi leży ciało bohatera, który uratował tę okolicę przed straszliwym, ziejącym ogniem smokiem, samemu ponosząc w tej walce śmierć. Córeczka grafa, piękna Esmeralda rzuciła się zrozpaczona na ciało. Głośno zawodziła pytając się bogów dlaczego odebrali jej wybranka serca. Przekomiczna sytuacja. Jasper pokładał się ze śmiechu, jednocześnie wyrażając podziw talentowi aktorskiemu dziewczyny.
Po kilku chwilach cały orszak, zabrawszy ze sobą ciało ruszył w drogę powrotną.
Wilhelm nie był pewien, czy kobieta rzeczywiście udawała. Córka von Bluta nie odziedziczyła po nim bystrości. Z początku rycerz zastanawiał, się czy nie wyskoczyć na drogę i nie zdemaskować kłamstw grafa. Nie miało to jednak sensu... Nie było bowiem przed kim odkrywać prawdy.
-Czas żebyśmy sami sprawdzili tą jaskinię.- zadecydował w końcu paladyn, gdy orszak żałobny znikł za zakrętem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-03-2015, 21:51   #22
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Przy wejściu do jaskini znalazła się nawet jakaś pochodnia. Zapewne pozostawioną przez ludzi grafa. Nie było to zresztą takie istotne. Rycerz odpalił łuczywo od tlącego się jeszcze ogniska i ruszył w głąb tunelu.
W nikłym, naturalnym świetle całość wydawała się być naturalna. Jaskinia jakich pełno w okolicy, ba nawet w całym Imperium.
Ślady sadzy na nierównych i chropowatych stropach świadczyły o tym, że miejsce to było niejednokrotnie odwiedzane. Również w miarę gładka powierzchnia podłoża mogła potwierdzać tę tezę.
Po kilku metrach korytarz skręcał lekko w prawo. Od tego miejsca jedynym oświetleniem była pochodnia trzymana przez Wilhelma. W tak nikłym świetle niewiele dało się zauważyć. Jedynie to, że tunel gwałtownie się zmniejszał. Chociaż pozostawał jeszcze na tyle duży by rosły mężczyzna mógł tędy spokojnie iść. Nic niezwykłego.
- Nic tu nie ma. - Zagaił niepewnie Jasper. - Za małe to to na smoki. - Mówił jak prawdziwy znawca tematu. Chyba starała się przekonać rycerza do powrotu. Nie przekonał. Dał temu wyraz głośnym westchnięciem wyrażającym zawód.
Ravenwild szedł jednak naprzód nie zważając na marudzenie barda. W słabym świetle pochodni dostrzegli, że korytarz zakręca dość ostro. Po kilku krokach znowu nastąpiła zakręt, a później następny. Za dużo tych zakrętów jak na twór naturalny. Ravenwild poświecił bliżej ścian i przejechał ręką po ich gładkiej powierzchni. Zbyt gładkiej. Nie wyglądało to też na twór ludzkiej ręki. Owszem, kamieniarze potrafili nadawać temu tworzywu bardzo delikatne, wręcz filigranowe formy. Ale na taką skalę nikt nie męczyłby się.
Po następnych dwóch zakrętach doszli do końca tunelu. Gładka skała blokowała im przejście.
- A nie mówiłem. - Odezwał się triumfalnie bard. - Możemy wracać. - Odwrócił się na pięcie, ale rycerz chwycił go za opończę i przyciągnął do siebie.
- Patrz. - Powiedział Wilhelm przysuwając pochodnię do ściany. Płomień zamigotał i zwrócił się ku skale, jak gdyby jakaś siła ciągnęła go do siebie.
- To jakieś czary. - Jasper pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Jakie tam czary. Trzymaj. - Odparł Zeusowy Paladyn i podał bardowi pochodnie. Następnie natarł na skałę.Niestety ta poddać się nie chciała.
Bard westchnął głośno. Jednak widząc minę rycerza przyjął tylko minę przecież-ja-nic-nie-mówiłem.
Przez dobrych kilka chwil Wilhelm bezskutecznie mocował się z kamienną ścianą. Bard w tym czasie zdążył kilkukrotnie zmienić miejsce. Zaczął też pogwizdywać sobie różne melodie z początku cicho, później coraz głośniej. W końcu znudzony oparł się o skałę. Coś zgrzytnęło, stęknęło i nagle ściana blokująca im drogę zaczęła się przesuwać.
- To nie ja. - Bard podskoczył przerażony. - Ja nic nie zrobiłem. - Zaczął się tłumaczyć.
Ravenwild zabrał mu pochodnię z ręki uśmiechając się przy tym.
- Chodź. Idziemy. - Machnął na zaskoczonego wierszokletę ręką.
Ruszyli korytarzem, który od miejsca przegrody rozszerzył się bardzo. Tu już nie dało się zauważyć, że nie jest to twór rąk ludzkich. Wytworem natury też nie mógł być.
Pochodnia dawała niewiele światła. A czerń kryjąca się za jego barierą wydawała się głęboka, nieprzenikniona i taka nieskończona. Echo niosące odgłosy ich kroków dodatkowo potęgowało to uczucie.
Gdzieś tam w oddali usłyszeli cichy szum, który narastał wraz z pokonywaną przez nich drogą. A gdy odgłos stał się już dość wyraźny poczuli wilgoć na skórze. I wtedy stało się jasne, że to spadająca woda tak brzmi. Brakowało tylko znajomego skrzypienia koła napędzającego żarna w młynie. Podłoże stało się też śliskie i trzeba było uważać gdzie i jak stawia się stopy. Po swojej prawej stronie mieli skalną ścianę. Zimną. Mokrą. Porośniętą śliskimi porostami. Można ją było zobaczyć gdy tylko zbliżyło się rękę z pochodnią. Natomiast lewa strona, z której dochodziły odgłosy wodospadu, kryła przed nimi swoje tajemnice w mroku. Nawet wyciągniecie ręki nie pozwalało zobaczyć gdzie ta nicość się kończy.
Po pewnym czasie grunt zaczął się nieco obniżać, w miarę jednak łagodnie. Nie musieli się zatem obawiać zjazdu na czterech literach z w razie upadku. Ale czerń nicości otaczająca ich nie zmieniła się ani trochę.
Chociaż coś chyba tę czerń rozpraszało.
Z początku wydawać się mogło, że to oczy ich oszukują chcąc uciec od monotonii ciemności jaka ich otaczała. Zwłaszcza, że owa poświata zniknęła po jakimś czasie. Jakąś chwilę później wypłynęła ponownie. I znowu zniknęła. Za każdym takim razem stawała się wyraźniejsza.
Za bardzo nie mieli wyboru. Wprawdzie mogli się cofnąć, nie dało by in to jednak nic.
Jednak po chwili owa poświata stała się nieodłącznym ich towarzyszem. Zapewne oni ze swoją pochodnią tez stali się widoczni dla… właśnie czego??
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 15-04-2015, 18:25   #23
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Czego?...Czarny rycerz uznał, że w tej chwili nie ma to znaczenia. Nie było dla niego odwrotu, było jedynie twarde parcie naprzód ku nowym odpowiedziom.
W obecnej sytuacji krzyki mogłyby niewiele dać i były niepotrzebne. W końcu na pewno zwrócili uwagę owego drugiego źródła światła. Wilhelm nie martwił się też tym, iż może to być potencjalne zagrożenie. W tak ciasnych korytarzach przewaga liczebna traciła na znaczeniu.
A ciężko opancerzony pogromca smoków nie był przeciwnikiem, którego można byłoby traktować protekcjonalnie. Głównym wrogiem Wilhelma nie byli więc osobnicy przy drugim źródle światła. Nie… problemem były śliskie ściany i podłogi… kruche półki. Ciężka metalowa zbroja i tarcza były doskonałą osłoną, ale też kotwicą utrudniającą potencjalną wspinaczkę. Z czego Czarny Rycerz dobrze zdawał sobie sprawę. Póki co jednak nie miał takich dylematów.
Po prostu szedł z Jasperem w kierunku światła, powoli i ostrożnie, wyczulony na potencjalne zagrożenia.
W trakcie ich pochodu poświata zmieniła się w jaśniejący punkt, większy od tego, który dawała pochodnia w ręku paladyna. Z czasem urosła. To musiało być jakieś ognisko. Chociaż nie czuli dymu. Widocznie jaskinia była na tyle rozległa, że nie groziło im uduszenie się.
Na tle tej jasnej łuny poruszały się co jakiś czas tylko dwa ciemniejsze cienie. Oczywiście istniało ryzyko, że jest ich więcej, a tylko maskują swoją obecność.
Paladyn starał się iść jak najciszej, starał się skradać co jednak przychodziło mu z trudem w ciężkiej płytowej zbroi. Wiedział, że w końcu zostanie zauważony, ale starał się by to nastąpiło jak najpóźniej. Osłaniał swym ciałem Jaspera, który nie był tak odporny. Planował wejść do jaskini otwarcie i bez czajenia się, zwłaszcza że na pewno nie dotrze do ogniska niezauważony.
Ci tam, przy ognisku jakoś nie specjalnie zwracali uwagę na zbliżająca się dwójkę. Lub tylko udawali, a gdzieś w tej nieprzeniknionej czerni czaiło się wiele oczu obserwujących ruchy rycerza i barda. Pozwolili zbliżyć się do siebie bardzo blisko. Na tyle blisko, że można było dostrzec leżącą na podłożu trzecią postać.
Jasper, o dziwo, zachowywał się nad wyraz cicho i przytomnie. Zupełnie jakby nie on. Nie odzywał się. Nie marudził. Był cicho, niczym ta szara myszka pod miotłą.
- Co się stało?- zapytał wprost Wilhelm podchodząc coraz bliżej. Nie było wszak powodu, by się dalej czaić. Rycerz nie miał wszak wrogich zamiarów.

W stronę Ravenwilda odwróciły się dwie, jak się okazało, znajome twarze. Byli to towarzyszący egzotycznej piękności mężczyźni. Takich twarzy nie zapominało się.
Ten, który przypomniał tutejszego siedział grzebiąc kijem w ognisku. Drugi klęczał przy leżącym na podłożu ciele.
Obaj popatrzyli na przybyłych, później na siebie. Na leżącą postać i znowu na siebie. Ten przy ciele kiwnął nieznacznie głową.
- Zaatakowano nas. - Oparł grzebiący w ognisku. - Nie jest ważne kto. Ale nasza pani jest poważnie ranna. Jibril - wskazał głową na towarzysza. - zrobił co mógł by jej pomóc. Teraz czekamy.
Paladyn nachylił się nad kobietą, by ocenić jej stan.
Rana była głęboka, ale krótka. Zadana najprawdopodobniej oszczepem, włócznią czy inną bronią drzewcową. Znajdowała się mniej więcej na wysokości biodra. Została starannie wyczyszczona. Chociaż można było lepiej zatamować krwotok. Można było przypalić ranę.
- Lepiej przypalić ranę tak dla pewności i…- rycerz zamilkł nagle. Jaskinia była zimna i wilgotna. Ciepło ogniska mogło nie wystarczyć. A utrata krwi połączona z wyziębieniem organizmu mogła być zabójcza dla niej. Ogrzanie jej było więc ważne dla jej uratowanie. Ogrzanie jej ciałem drugiej osoby… na przykład. Ale ta propozycja jakoś nie potrafiła przejść mu przez gardło.
Jibril odezwał się pierwszy. Rzucił kilka słów nie cały czas wpatrując się w ciało, które leżało przed nim. Jego towarzysz wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi. Ten przy ciele wygłosił tym razem dłuższy komentarz, na który uzyskał odpowiedź. Tak wywiązała się dłuższa wymiana krótkich zdań. Wilhelm i Jasper mogli się tylko temu przyglądać nie rozumiejąc nic.
- O czym oni tak prawią? - Powiedział konspiracyjnie Bard. Nawet zakrył usta przy tym, tak by słowa mogły dotrzeć tylko do paladyna.
Rycerz tylko wzruszył ramionami, sam również nie znając owej jękliwej mowy. Po czym zwrócił się wprost do nich.- Co tam między sobą rozważacie?
Nie widział powodu traktowania sług owej kobiety podejrzliwie. Nie chciał szukać kolejnych wrogów. Tych już miał wystarczająco dużo.
Pierwszy odezwał się ten siedzący bliżej kobiety w swoim niezrozumiałym języku. Ten drugi uśmiechnął się tylko i rzekł.
- Jibril pyta o to samo.
Ponownie odezwał się wspomniany wcześniej. Ten drugi coś mu odrzekł i zwrócił się do paladyna.
- Potraficie panie zająć się raną naszej pani?
- Mogę się zająć na tyle, na ile zajmowałem się swymi ranami z pola bitwy, ale medykiem nie jestem.-
rzekł zgodnie z prawdą rycerz.
Znowu nastąpiła krótka wymiana zdań między mężczyznami.
- Zgoda. - Powiedział, ale sam nie był do końca przekonanym. Wyraźnie było to słychać w tym jednym słowie.
- To się może źle skończyć. - Prawie zaśpiewał Jasper złowróżbnie.
- Nie kracz.- prychnął kpiąc rycerz i zwrócił się do dwóch obrońców kobiety.- Zakneblujcie ją… żeby sobie przypadkiem nie odgryzła języka z bólu, gdy ranę będę przypalał.
Sam zaś wysunął sztylet o szerokim ostrzu i zaczął go rozgrzewać w ogniu. Były to prymitywne warunki na taką operację, ale… nie mieli wyboru.
Zbrojni niewiasty okazali się nader zdolnymi pomocnikami, w przeciwieństwie do Barda, który zemdlał gdy tylko boży wojownik wyciągnął rozżarzony sztylet z ognia.
Wilhelm szybko i sprawnie przypalił ranę, a pacjentka została dobrze przytrzymana. Echa jej jęku rozniosły się po pieczarze i wróciły do nich spotęgowane i odmienione wywołując ciarki na plecach.
Nieprzytomną kobietę ułożona ponownie na posłaniu koło ognia.
- Co teraz? - Padło następne pytanie z ust najemnika służącego kobiecie.
- Jesteśmy w zimnej jaskini.- mruknął paladyn dotykając czoła pacjentki, by sprawdzić jej temperaturę. Była rozpalona. - Samo ognisko nie wystarczy. Musi być ogrzewana ciepłem…-kolejne słowa przechodziły mu z trudem przez gardło.- ...ciepłem innego człowieka. Ktoś musi przy niej legnąć, przytulić, by się nie wyziębiła.
Ten z którym paladyn prowadził rozmowę znieruchomiał przyglądając się bacznie twarzy rycerza. Było w tym coś niepokojącego. Jakaś zapowiedź groźby. I choć nie wykonał żadnego gestu, nic nie powiedział, Ravenwild wiedział i czuł, że jego rozmówca nie jest zadowolony ze słów, które usłyszał.
- My niegodni. - Odparł w końcu zbrojny niewiasty. - Ty, obcy.

Rycerz zaczął odpinać paski zbroi i oraz odkładać swój oręż na podłogę jaskini. Spojrzał na sługi kobiety.- Namoczcie też jakąś szmatę w zimnej wodzie. Należy zbić też gorączkę przy okazji. Trzeba zrobić jej też okład.
Postępowanie rycerze wywołało ostrą reakcję Jibrila, który szybko podniósł się i sięgną po broń. Jego towarzysz powstrzymał go jednak. Chociaż i on z podejrzeniem przyglądał się poczynaniom paladyna zeusowego. Obaj mężczyźni wymienili kilka uwag i ten bardziej krewki odszedł. Ponieważ blask ognia nie sięgał tam, trudno było określi co robi. Po chwili pojawił się z czymś w ręku. Podał mokrą tkaninę patrząc przy tym podejrzliwie i groźnie na rycerza.

Będąc już jedynie w wierzchnim przyodziewku, rycerz położył się tuż przy kobiecie. Objął ją w pasie i przytulił do siebie, by jej ciało w jak największym stopniu stykało się z jego ciałem. I mogło się ogrzać jego ciepłem.
Kobieta była rozpalona, nawet bardzo. Wręcz można by rzec, że za bardzo. Jednakże jej lico i pierś niezroszone było potem jak to powinno być przy gorączce trawiącej ciało.
Paladyn zeusowy położył okład na jej czole i przylgnął mocniej do jej ciała starając się skupić swe myśli na innych...także ważnych sprawach. Wszak nie mógł już pomóc bardziej kobiecie.
- Jakim cudem utknęliście w tym miejscu?- zapytał.
- Utknęliśmy? - Padło pytanie, a mówiący był bardzo zdziwiony. - Tu jest spokojniej niż na zewnątrz. A spokoju potrzebujemy.
- I posiłków i medyka i ciepła… też potrzebujecie.
- paladyn skwitował ich słowa dość sceptycznym tonem głosu.
- Owszem.
- I co takiego sprawiło, że wybraliście jednak zimno, ciemność i potencjalne niewygody?-
drążył dalej temat Wilhelm starając się nie skupiać na sytuacji w którą się wpakował.
Wojownik obrzucił rycerza badawczym spojrzeniem.
- Nasza pani kazała.
- A z jakiego powodu?-
zapytał rycerz starając odciągnąć myśli od niefortunnej sytuacji w jakiej się znalazł.
Ten tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi.
Wilhelma trochę irytowała ta zdawkowość wypowiedzi i praktycznie wyciąganie każdego słowa z ich ust.
-A jak została zraniona?- starał się jednak być uprzejmy i nie okazywać tej frustracji.
- W walce. - Odparł przenosząc wzrok na leżąca kobietę. Twarz jednak miał nadal zwróconą w stronę Ravenwilda.
Kobieta nieznacznie poruszyła się. Podobnie jak Jasper. Ale ten wydał z siebie bardzo głośnie jęki, które miały świadczyć o wielkich cierpieniach jakich w danym momencie bard doznawał.
Rycerz zerknął w kierunku Jaspera udającego… ducha, zastanawiając się czemu zebrał w sobie tyle uwagi, by się odezwać.
Bard zwyczajnie uderzył się w głowę upadając. Leżał teraz trzymając ręce na skroniach, wił się w bólach równie spektakularnie co wydawał odgłosy.
- A z kim żeście się bili?- spytał w końcu paladyn wzdychając smętnie. Sytuacja w jakiej się znalazł była bowiem moralnie niewygodna, choć pod innymi względami… stymulująca.

Jasper spostrzegłszy, że nikt się nim nie interesuje zaprzestał odstawiania komedii. Podniósł się sapiąc przy tym niesamowicie. A gdy już stanął na własnych nogach z równie wielkim talentem co poprzednio odegrał zdziwienie widząc rycerza w jakże niedwuznacznym położeniu. I być może powiedziałby coś, ale w słowo wszedł mu najemnik służący kobiecie, którą Wilhelm obecnie ogrzewał. Chociaż poprawniejsze byłoby stwierdzenie, że to ona grzała jego.
- Wyglądali na jakiś obszarpańców. Bić się też nie potrafili.
Dość logicznym wydawało się, że obcokrajowiec, zwłaszcza z tak daleka, nie był obeznany z tutejszymi herbami.
-Napadli was?-zapytał rycerz, po czym dodał spokojnym tonem.- Trzeba okład jej zmienić.
- Nie napadli. Napatoczyli się.
- Odparł i rzucił kilka słów do swojego milczącego, choć bardzo pochmurnego towarzysza. Jibril podniósł się. Podszedł do swojej nieprzytomnej pani i leżącego koło niej paladyna. Położył rękę na jej czole. Coś powiedział i odszedł w ciemność z kompresem w ręku. Po krótkim czasie powrócił i na nowo umieścił lnianą chustę na głowie nieprzytomniej.
Jaser w tym czasie usiadł ciężko koło ognia.
- Napiłby się człowiek czegoś. - Rzucił tak przed siebie.
- Nie mam nic przy sobie.- odparł zgryźliwie Wilhelm i rozejrzawszy się dodał.- Ale wody mamy chyba pod dostatkiem.
Trochę zmęczyło go wyrywanie faktów z ust towarzysza Jibrila, więc nie pytał o więcej. Po prostu leżał cicho i starając się jak najmniej poruszać i jak najbardziej swym ciepłem ogrzewać kobietę. Powoli zasypiał… nie on jeden zresztą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 10-07-2015, 21:14   #24
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Przyjemne ciepło rozpływało się po całym ciele rycerza. To był naprawdę przyjemne, odprężające. Po trudach noszenia ciężkiego ekwipunku, nawet zaprawiony mężczyzna, odczuwał pewne dolegliwości.
Po pewnym czasie ten błogi stan ustąpił. Wilhelm nie był nawet w stanie określić kiedy przyjemne ciepło zmieniło się w gorąco. Z początku nie było to takie dokuczliwe. Szybko jednak rycerzowi zrobiło się za gorąco. Momentami miał wrażeni, że leży koło rozgrzanego pieca a nie gorączkującej kobiety.
To właśnie to gorąco go obudziło. Był cale zlany potem. Koszula lepiła się do ciała. Włosy do czoła.
Na posłaniu leżał sam. Ciszę zakłócało donośne chrapania barda. Ogień tlił się nieopodal. Widać było, że ktoś dorzucał do niego i to niedawno. Ale po kobiecie i jej zbrojnych nie było śladu. Ich rzeczy jednak nadal znajdowały się tu.
Rycerz powoli usiadł i przeciągnął się zastanawiając się co się właściwie stało. Na razie nie widział potrzeby by reagować nerwowo, choć dla pewności usiadł blisko swego miecza i ogrzewał ciało przy ognisku. Uznał, że szukanie kobiety i jej sług nie ma sensu, ani też celu. Pewnie ruszyli w swoją stronę. Szlachcic postanowił poczekać, aż jedyny towarzysz jego podróży się wyśpi, a potem spenetrować całkiem tą jaskinię… Bo też i taki był jego pierwotny plan. Być może po drodze napotkają owych tajemniczych przybyszy z obcych krain?
Długo przyszło czekać paladynowi aż bard obudzi się. Jasper przewracała się z boku na bok nim wreszcie raczył otworzyć oczy i podnieść się. Sporo też czasu zajęły mu czynności, które większość ludzi robi po przebudzeniu. Bard musiał się przeciągnąć. Później ziewną jeden i drugi raz. Znowu się przeciągną, a czyniąc co zamarł w pół ruchu z wzrokiem wlepionym w puste posłania obcych.
- Nie ma ich… Nie czekali, aż się obudzimy.- wyjaśnił krótko rycerz wpatrzony w ogień. Wilhelm był lekko… rozczarowany tym, że pozostawiono ich bez słowa. Z drugiej jednak strony przypuszczał że sam zrobiłby na ich miejscu podobnie. Mniej więcej. Więc było to dziwne dla niego uczucie. Być zawiedzionym i jednocześnie rozumieć pobudki. Może to przez fakt, że w tej chwili naprawdę potrzebował kogoś kto stałby po jego stronie… i nie byłby przy okazji mało użytecznym bardem? Paladyn gubił się już w tym co winien zrobić. Walka ze smokami wszak nie powinna być tak skomplikowana.
- Ale, ale… - Przez krótką chwilę Jaser pokazywał palcem na puste legowiska, w końcu dotarło do niego to co rycerz mu zakomunikował. - … zostawili swoje rzeczy. - Opisał prawdziwy stan rzeczy. Było to jednak nikomu do niczego nie potrzebne.
- Możliwe że wrócą…- zastanowił się rycerz, gdy dotarł do niego argument barda.
- Yyyyyy, no. - Zgodził się Jasper nadwyraz zadowolony ze swojego toku myślenia.
- Więc zostaniesz tutaj i przypilnujesz naszych i ich rzeczy.- zadecydował paladyn.- Ja się przejdę.
- Tak. - Odparł ochoczo.
Ale już po chwili dorzucił niepewnie.
- Ssam? Ttutaj?
- Sam… nie martw się. Tutaj jesteś bezpieczny. Gdyby coś nas miało zabić, zrobiłoby to gdyśmy spali.- stwierdził rycerz zaczynając zapinać pas z mieczem i puginałem na swych biodrach. A ja się tylko rozejrzę w najbliższej jeno okolicy.
Wierszokleta nie wydawał się zachwycony, ale zgodził się z argumentami zeusowego paladyna.
- Wrócę za kilkanaście minut.- paladyn ostrożnie sięgnął po jedną z gałęzi przeznaczoną do podtrzymania ognia i odłożoną na bok. Odpalił od leniwie tlącego się ogniska i ruszył na rekonesans i by w spokoju przemyśleć dalsze swe kroki.
Ciemność. Ciemność. Ciemność. Tak najkrócej i najdokładniej można było opisać to co widział.Nawet ta pochodnia niewiele dawała. Tylko tyle, że nie potknął się o nic.
Jedynym dźwiękiem, który mu towarzyszył były odgłosy jego butów. Dopiero po jakimś czasie, gdzieś przed nim, usłyszał coś jeszcze. Słaby odgłos. Jakby jakieś uderzenie. Dalej coś jakby szuranie. Znowu uderzenie. Brzęk czegoś metalowego.
Wilhelm nie miał za wielkiego wyboru, mógł iść tylko do przodu. A po pokonaniu małego załamania korytarza dojrzał łunę jakiegoś blasku. I z pewnością nie był to blask pochodni. Zielone, nienaturalne światło nie mogło pochodzić z kija owiniętego szmatą zamoczoną w materiale łatwopalnym.
To… był niepokojący widok, ale nie wzbudził strachu w sercu rycerza. Wprost przeciwnie… wypędził marazm i zniechęcenie. Dotąd bowiem Wilhelm nie wiedział co znajdzie w jaskini. Obawiam się nawet, że nie znajdzie nic… że ta cała wyprawa okaże się chybionym pomysłem. Teraz wiedział, że natknął się na coś. Ukrył więc własną pochodnię za zakrętem z którego przybył. I z wyciągniętym mieczem podążył w kierunku nienaturalnego światła.
Cieszył się, że obecnie nie nosi zbroi, bo mógł się dzięki temu poruszać cicho i niezauważalnie.
Odgłosy stały się głośniejsze i wyraźniejsze. Dołączyły do niech jeszcze ludzkie głosy. Chociaż słów nie mógł rozpoznać, rozpoznał jednak ten melodyjny język przybyszów. A wkrótce i zobaczył ich razem z panią. Szuranie i uderzenia wydawały skrzynie, które ustawiali na środku większej komnaty jaskini. Skrzynie wypakowane kosztownościami. Przygotowywali się chyba do załadunku. Nigdzie jednak nie widać było wozów.
Zielonkawe światło pochodziło od zawieszonej u sufitu kuli i dość dobrze oświetlało to zdawałoby się naturalne pomieszczenie.
- W mojej… - Rycerze nie zdążył dokończyć gdyż w jego kierunku poleciał sztylet wypuszczony z ręki Jibrila. To był odruch niemal bezwarunkowy wskazujący na lata praktyki. Ale i Wilhelm miał za sobą lata praktyki, toteż nie miał problemu z odbiciem lecącej w jego stronę broni.
-...kulturze… wypada się pożegnać przed opuszczeniem.- rzekł rycerz wzdychając głośno i bynajmniej nie przechodząc do kontrataku. Opuścił w dół trzymany miecz, ale jeszcze go nie schował. Sytuacja była bowiem nadal podejrzana.- Co tu robicie?
Kobieta ruchem ręki nakazała nożownikowi powstrzymanie się od kolejnego ataku.
- Pakujemy swoje rzeczy. - Dodała podchodząc do rycerza. - A ty?
- A ja… jestem ciekaw waszych dalszych planów.- wyjaśnił Wilhelm. - W związku z całą obecną sytuacją.
- Zabiorę co moje i opuszczę tę krainę. - Odparła po czym zwróciła się do swoich ludzi w niezrozumiałym dla Ravenwilda języku. Po jej kilku słowach obaj mężczyźni wrócili do wcześniejszego zajęcia.
- A to całe poszukiwanie smoka?- zapytał rycerz przypominając sobie zainteresowanie kobiety.
W odpowiedzi ona uśmiechnęła się niewinnie. - Dobry pretekst, żeby się tutaj dostać.
- Niech zgadnę… magazyny z łupami ze zrabowanych karawan?- zapytał retorycznie Wilhelm.
- Nieźle wybrał ten wasz baron.
- Zabierzecie nas ze sobą. - stwierdził rycerz krótko.- Mnie i barda. Nie chce mi się włóczyć przez kolejne jaskinie do wyjścia. Zabierzecie na powierzchnię i tam się rozstaniemy.
Kobieta zamyśliła się na dłuższą chwilę wpatrując się w pracujące sługi.
- Dobrze. - Dodała po dłuższym namyśle. - Ale oddasz cała broń, do wyjścia na powierzchnię.
-Nie ma problemu.- stwierdził rycerz spokojnym tonem głosu. I rozejrzał się dookoła mówiąc.- Liczę, że planujecie zabrać wszystko.
-Owszem. - Zgodziła się. - Możesz pomóc, pójdzie szybciej.
Wilhelm nie zamierzał uciekać od wysiłku fizycznego i wzruszając ramionami rzekł.- Więc jestem do dyspozycji twej, pani.
Po czym ruszył w stronę jej pomagierów.
Nie było już tego dużo i uwinęli się dosyć szybko z tym wszystkim, a zeusowy paladyn zorientował się, że całość stawiana jest na wielkiej sieci.
- Możesz iść do twojego towarzysza. Ra’d pójdzie z tobą.
Na jej słowa mężczyzna, z którym Wilhelm prowadził rozmowę kiwnął głową.
Paladyn tylko się uśmiechnął doceniając ten gest ze strony kobiety. Wszak uspokajała jego wątpliwości takim ruchem. I rzekł do mężczyzny, który miał mu towarzyszyć.
- Ty przodem.
Tamten tylko kiwną głową w odpowiedzi i ruszył.
Droga powrotna, jak to zwykle bywa, była krótsza. A Jasper aż podskoczył gdy zjawili się.
- O bogowie! - Wydyszał ciężko trzymając się za serce. - Ależ mnie wystraszyliście. Tak się skradać. - Zaczął wyrzekać.
Z ulga jednak przyjął wiadomość, że zwiedzanie jaskiń dobiegło końca i mogą wyjść na powierzchnię. Niespodziewanie szybko zebrał rzeczy i to nie tylko swoje. Cała trójka ruszyła.
Gdy dotarli do skrzyń bard zagwizdał głośno z podziwu.
- No, no, tegom się nie spodziewał. Takie łupy. Naprawdę. - Chodził przy tym wokół skrzyć i przyglądał się ich zawartości.
Ravenwild rozejrzał się po grocie, gdyż nigdzie nie widział kobiety. A i część ładunku jakby gdzieś zniknęła.
- Oddaj broń. - Ra’d wyciągną rękę przed siebie.
Paladyn oddał wszystko.
- Usiądźcie tutaj. - Powiedział mężczyzna wskazując na skrzynię, a sam zabrał się za przewiązywanie uzbrojenia i mocowanie jego do innej skrzyni, na której siedział już jego towarzysz.
Gdy wszyscy się już usadowili poczuli najpierw delikatny powiew wiatru, który z czasem przebrał na sile. A gdy unieśli głowy, by sprawdzić skąd ten wiatr…
- Smok!! - Wykrzyczał Jasper wskazując na bestię, która zawisła nad nimi.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 02-10-2015, 13:17   #25
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Smok… wedle legend, wielka ziejąca ogniem i pożerająca owce i dziewice bestia. Łuskowaty potwór.Taki widok potrafił napełnić serce strachem. Także i Wilhelma, który stał oko w oko z zagrożeniem, które dotąd zwalczał. Bezbronny i zdany na jego łaskę.
Widok jednak potwora tak majestatycznego sprawił, że rycerz po prostu przyglądał mu się w zachwycie i zaskoczeniu. Nie czuł strachu. Po tylu męczących godzinach wałęsania się bez celu i jedynie kierując się przeczuciami miał uczucie, że do czegoś. Być może do płonącego zgonu pewnego paladyna, ale cóż.. Wilhelm nie widział szans w ucieczce. I nie bał się śmierci. Jeśli przyszedł na niego czas, był gotów na sąd Minosa,Radamantysa i Ajakosa.
Płomiennousty nie podziwiał tak jak Ravenwild bestii, która właśnie pojawiła się nad nimi. On zemdlał. Z przerażenia zapewne. Tak było lepiej.
Dwaj woje nieobecnej kobiety zdawali się zupełnie nie zwracać uwagi na zagrożenie, które zawisło nad nimi. Obaj chwycili liny przy skrzyniach i…
… nie do wiary!! Rzucili je obniżającemu swój lot smokowi. Bestia pochwyciła je w powietrzy i zrazu zaczęła wznosić się. A razem z nią i cały pakunek, na którym siedziało czterech mężczyzn.
Wilhelm miał wiele pytań, lecz te musiały poczekać. Na razie kurczowo trzymał się pakunku i podtrzymywał nieprzytomnego barda. Ów oszałamiający lot, budził dziwne uczucia… przyspieszał bicie serca i był niewątpliwie jednym z najbardziej niesamowitych doświadczeń rycerza. I sprawiał że przez chwilę zeusowy paladyn nie był w stanie myśleć o niczym innym, tylko o delektowaniu się tą niezwykłą chwilą. Zresztą łopot skrzydeł zagłuszał wszelkie próby odezwania się.
Smok, mino swoich gabarytów, lawirował wcale sprawie w jaskini. Inna sprawa, że ta musiała być naprawdę potężna skoro o nic nie zahaczyli podczas tego lotu. Ciemność nie pozwalała podziwiać widoków podczas tej podróży. Dało się wyczuć, że stworzenie kilkukrotnie zmieniało kierunek. W połączeniu z mrokiem dawało całkiem ładne zagubienie w przestrzeni. Aż w końcu dał się dostrzec odrobinę jaśniejszy punkt gdzieś w dali. Punkt ten rósł wraz z dystansem jaki pokonywali, by okazać się wyjściem z jaskini.
Smok łagodnie posadził swój bagaż na ziemi. To wyjście z jaskiń znajdowała się na wzniesieniu, czy raczej górze, gdyż przed sobą mieli piękny widok na czubki potężnych drzew otoczonych majestatycznymi skałami. Nad nimi górowało błękitne niebo, po którym leniwie płynęły białe obłoki. Widoczna w oddali, pokryta jeszcze śniegiem góra zdawał się zawadzać szczytem o białe, podniebne bałwany.

[media]http://i.imgur.com/zoKc70v.jpg[/media]

Widok zapierał dech w piersiach, wydarzenia zapierały dech w piersiach. Sytuacja w jakiej się znalazł Czarny Rycerz, sprawiły że z początku żadne z kłębiących się w jego głowie pytań nie znajdowało swego ujścia w ustach. Wreszcie padło to najbardziej głupie i prozaiczne.
- Gdzie… jesteśmy?- rzekł Wilhelm rozglądając się, bo poza wejściem do jaskini nie miał żadnych punktów odniesienia i znikomą znajomość okolicy.
- Jeżeli zejdziecie tą drogą, - Odezwał się sługa kobiety wskazując ścieżkę między skałami i drzewami. - to dojdziecie do swoich. Tam jest wioska. Nie znam jej nazwy.
Wilhelm oczekiwał… właściwie nie wiedział czego oczekiwać po odpowiedzi na swe pytanie. Ale gdzieś w głębi serca oczekiwał czegoś więcej.
- A… to.. ta… sytuacja? - wskazał na smoka i przyniesione towary.- Oczekuję wyjaśnień co do tego, co tu się… wydarzyło.
- Odbieramy co zrabowali naszej pani. - Odparł spokojnie.
- Dobrze wiesz… że nie to pytam.- odparł Czarny Rycerz wskazując na smoka.- Ta istota to nie juczny muł. Wiesz co taki smok potrafi zrobić z oddziałem zbrojnym? One nie przenoszą towarów, to drapieżnik nie mający równych sobie.
- To wy tak twierdzicie. Traktujecie je jak bezrozumne bestie, które tylko polują. Na szkodę rodzaju ludzkiego.
- Polują na dużą zwierzynę, a tą najłatwiej znaleźć z postaci stad bydła przy wioskach.- odparł paladyn i wzruszył ramionami.- Może tępe bardy, takie jak tam ten…- wskazał dłonią na nieprzytomnego Jaspera.-... śpiewają w balladach o bezrozumnych bestiach, ale ja wiem, że jest inaczej. Nie są bezrozumne, są bystre i sprytne, potężne i dumne… i niebezpieczne. To nie są istoty, które można dosiąść jak wierzchowca czy wytresować jak ogara. Nie dają się ujarzmić.
- To prawda. Są bystre i sprytne. Są dumne i potężne. - W głosie mężczyzny dał się słyszeć wyraźny podziw, wręcz uwielbienie. - I niebezpieczne, ale tylko gdy zagrozi się ich leżu.
- Więc chyba nie dziwi jak dziwna jest ta sytuacja. Gdzie jest wasza pani?- zapytał Wilhelm uznając, że kobieta będąc bardziej elokwentna od swych sług, lepiej wytłumaczy to, czego był świadkiem.
- Nasza pani… - Sługa kobiety zaczął się nerwowo zastanawiać.
Smok tym czasem wykonał okrążenie nad ich głowami i przycupnął na pobliskiej skale. Wydał z siebie zduszony pomruk utkwiwszy swoje spojrzenie w paladynie.
- Nasza pani jest… yyyyyy…
- Czego chcesz człowieku? - Usłyszał paladyn. Tego nie mógł powiedzieć jego dotychczasowy rozmówca. Głos był chrapliwy i zniekształcony. I pochodził od smoka.
To musiał być zabawny widok dla smoka… młody dumny paladyn z szeroko otwartymi ustami próbujący wydusić z siebie słowa.- To.. nie… mo..żli...we… niemo...żliwe.
W odpowiedzi smok wydał z siebie głuchy odgłos, coś co można było zinterpretować jako śmiech.
- Ale miałem sen. - W tym momencie Jasper odzyskał przytomność. - Mówię ci panie. Śmiało mi się, że… - Nie dokończył. Jego oczy otworzyły się jeszcze szerzej ze zdziwienia. - Ale… ale… przecież… - Nie mógł wydobyć z siebie żadnego sensownego zdania. - … przecież… jak… my… mogliśmy… się… tu … dostać…
Wilhelm właściwie nie wiedział jak odpowiedzieć Jasperowi. Cała ta sytuacja go przerastała. Skoro to była ich pani, to co się stało z kobietą. Czy… czy… nie… to niemożliwe…
-...- Czarny Rycerz zamilkł przypominając, że nigdy nie poznał jej imienia. Nigdy mu go nie zdradziła, a on uważał za niegrzeczne wtedy ją przepytywać. Teraz nie miał oporów.- Kim jesteś… smoku?
- Jestem mieczem sprawiedliwości, który ma ukarać tych co cudze sobie przywłaszczają.- Zahuczał gad.
- I taki otwarty atak… uważałaś za… sposób na ukaranie sprawców?- westchnął Czarny Rycerz smętnie.- Nic to nie dało.. tylko uwiarygodniłaś kłamstwa von Bluta.
- Niech się zjadą. Zobaczą. - Ponownie smok wydał z siebie głuchy odgłos.
- Nic nie zobaczą. Zakłamie wszystko.- stwierdził Wilhelm oceniając sytuację .- W końcu zapolują na ciebie.
Tym razem w odpowiedzi smok zacharczał basowo. Długo. A Wilhelm mógłby przysiądz, że widział jak paszcza bestii w uśmiech składała się.Chyba jednak gad był głupi, skoro nie wierzył, że ludzie mogą na niego zapolować.
Całość tych rozważań przerwało gwałtowne szarpniecie za rękaw.
- S..ss..smok. - Wydusił z siebie bard. I to on ciągnął rycerza za ubiór.
- Smok, smok… gadający smok.- burknął Wilhelm nie mając czasu i ochoty wyjaśniać sytuacji, tym bardziej że sam jej nie rozumiał.
- Więc jaki jest twój plan teraz. Znów atak z powietrza, znów zionięcia ogniem i znów… von Blut uniknie kary?- westchnął szlachcic.
- Nie. - W tonie głosu bestii, chociaż niedorzecznością to było, pobrzmiewała jakaś wesołość. - Nie. Nie pozwolisz na to.
- Jakoś ostatnio zaczynam w to wątpić. -westchnął smętnie paladyn załamany ostatnimi zdarzeniami.- Jestem rycerzem wyszkolonym do bojów. Intrygi… nawet na tak niskim lokalnym poziomie, nie są moim żywiołem.
- Jeżeli tak do tego podchodzisz… - Smoka jakby wzruszył ramionami.
Jeśli tak do tego, jeśli tak do tego podchodził… Rycerz zacisnął zęby starając się nie ulec wściekłości. Co mu jak dotąd dało jego lawirowanie? Nikomu nie pomógł, intrygi wyszły bokiem, a on sam się w tym wszystkim zamotał. Nie miał sojuszników, nie miał twardych dowodów, a nawet gdyby je miał, to i tak nie miał by ich przed kim przedstawić.
- Podchodzę do sprawy realnie.-burknął w końcu. Pocierając podstawę nosa dodał.- Najprościej byłoby pewnie namówić grafa von Aurith, do napaści i zlikwidowania grafa von Blut. Jednakże skoro dotychczas obaj sąsiedzi nie rzucili się jeszcze sobie do gardeł, to musi być ku temu jakiś powód. I z pewnością nie jest nim dobre imię Roberta von Blut.
- I realnie dałeś się uśmiercić. - Gadzina nie dawała za wygraną i igrała z Ravenwildem.
- To plotka rozgłaszana przez von Bluta…- mruknął w odpowiedzi Wilhelm.- Sam się zdziwiłem przedstawieniu jakie zrobił u wejścia do jaskini.
- Zapewne graf von Blut będzie chciał o tym wspomnieć podczas jarmarku. - Wtrącił się Złotousty nim smok zdążył się odezwać. - Gdybym tam był wygłosiłbym mowę pożegnalną chwalącą twe cnoty panie. - Rozmarzył się bard. - To byłaby pieśń nad pieśniami opisując walkę z okrutną, złą best… - Chyba zorientował się, że zbytnio zagalopował się i zamilkł.
- Tak… jeśli chodzi o opowiadanie bajek, to w pełni zasługujesz na swój przydomek.- odezwał się sarkastycznie rycerz przypominając sobie, że kłopoty Wilhelma zaczęły się od długiego języka Jaspera. Potarł podbródek.- Pewnie masz rację, Robert lubi być w centrum uwagi, więc będzie na jarmarku z okazji świąt. Gdzie one się odbywają ? Które to miasteczko ma taki przywilej?
- Mielau mój panie. - Odparł Złotousty. - Mielau ma ten przywilej. Na bogów!! - Wrzasnął nagle. - To my tak daleko dotarliśmy? Długo musiałem spać. Ze dwa dni będzie.
Rozwiązanie tylko jedno wydawało się możliwe. Rozwiązanie szaleńcze w swej naturze.
- Smok może nas.. zawieść w pobliże.- stwierdził krótko i głośno Wilhelm sam dziwiąc się sobie, że rozważa taką możliwość.
- Jesteśmy w pobliżu Mielau. - Bard wypowiedziała te słowa jakby była to jakaś prawda objawiona czy inne święte przesłanie bogów do ludzi.
- Achaaa… czyli problem rozwiązany, tak?- zamyślił się szlachcic, który bądź co bądź nie znał za dobrze okolicy.- Więc możesz tam mnie zaprowadzić?
Zerknął na trójkę niecodziennych towarzyszy, zreflektował się i poprawił.- … albo nas… zaprowadzić.
- Ale smoka? - Bard zdziwił się bardzo.
- No… smoka to akurat nie. Mówię o sługach i ich pani.- Ravenwild dopiero teraz zauważył, że kogoś tu brakowało. Ale cóż… sytuacja go przytłoczyła swoją irracjonalnością równie mocno co Jaskra.- Pewnie smok przywiózł ją tutaj… wcześniej. Zapewne.
- Nie, no. Tak. Oczywiście. - Jasper podrapał się po potylicy. - Tam mają taką wspaniałą karczmę. Podają najlepszą pieczeń w tej części Imperium. - Złotousty rozmarzył się nad jedzeniem opisując je niezwykle sugestywnie.
Smok tym czasem wzbił się w powietrze wzbijając tumany kurzu i suchych liści. Wykonał dwa okrążenia nad półką skalną na którą stali. Wydał z siebie głuchy pomruk i zniknął z pola widzenia.
- Tu jest zejście w dół. - Odezwał się jeden z milczących do tej pory przybocznych nieobecnej kobiety wskazując ścieżkę.
- Ale co? Teraz, już? - Jasper spojrzał pytająco na Wilhelma.
- Nie będziemy stać jak kołki tutaj.- rycerz ruszył po swój ekwipunek, by go załadować na siebie.- I czekać na cud. Nikt za nas stąd nie zejdzie.
Bard wzruszył ramionami i począł schodzić za dwoma mężczyznami. Pochód zamykał Ravenwild.
Po ostrym skręcie w lewo ścieżka poszerzyła się, a kąt jej nachylenia zmniejszył się tak, że można było w miarę bezpiecznie się po niej poruszać. Chociaż nadal trzeba było uważać na leżące kamienie. Jeden nieuważny krok i skręcona kostka była najlżejszą z nieprzyjemności na jakie człowiek narażał się.
Zejście zajęło im sporo czasu. Z całej czwórki najbardziej sapał Jasper. Był cały czerwony i spocony gdy dotarli do niewielkiej polanki u podnóża góry.

Na kamieniu, pośrodku owej polany, siedziała kobieta. Paladyn rozpoznał ją od razu. To była ta sama kobieta, którą nie tak dawno temu ogrzewał gdy jej ciało trawiła gorączka. Obaj obcy przyklęknęli przed swoją panią na jedno kolano z szacunkiem pochylając głowy. Ona kiwnęła im nieznacznie w odpowiedzi.
- Prowadź bardzie. - Zwróciła się do ciągle sapiącego Złotoustego.
- Chwileczkę. Ja muszę odpocząć. Gardło spłu…
Nie dane mu było dokończyć gdyż kobieta podała mu bukłak z winem.
- Ty też, szlachetny rycerzu? - Zwróciła się do Wilhelma.
-Też… - uśmiechnął się szlachcic i upił nieco wina. Usiadł obok kobiety mówiąc.- Nie miałem okazji wyrazić swego zadowolenia z faktu, iż wydobrzałaś przez noc.
- Dziękuję za troskę. - Odparła uprzejmie.
Jej towarzysze powstali. Jeden z nich sięgnął koło kamienia na którym siedziała i wyciągnął zawiniątko. Jak się okazało z jedzeniem.
- Jedzenie! - Bard niemal zawyła błagalnym głosem ale z wyczuwalną ulgą.
Dosiadł się do posilających się mężczyzn nie czekając na zaproszenie. Ułamał sobie kawałek chleba. Odkroił spory kawał kiełbasy. Co tam kawałek, to było pół pęta.
- Nie jest to wprawdzie… - Tu nikt nie zrozumiał nazwy, gdyż Złotousty mówił jedząc jednocześnie. - … ale rozkoszuje się moje podniebienie.
- Poczęstuj się panie. - Kobieta zwróciła się do rycerze. - Po takiej podróży musisz być głodny.
-Dziękuję.- uśmiechnął się rycerz sięgając po jedzenie.- Ciebie też smok wiózł jak pozostałych, czy może dosiadałaś go jak wierzchowca?
Był ciekawy tego nowego środka transportu. Bo czyż rycerstwo nie marzyło o lotach na pegazach? Tylko najbogatsi bądź najważniejsi parowie cesarstwa mieli możliwość dosiadania takiego latającego wierzchowca. Ale pewnie to bladło przy smoku.
Wilhelm jadł wstrzemięźliwie sam zauroczony taką wizją. Czemu nikt wcześniej na to nie wpadł?
- Też mnie wiózł. - Odparła sama również posilając się nieco.
- Acha.. długo się znacie z tym smokiem? Ma jakieś imię?- zapytał zaciekawiony rycerz, po czym dodał.- Wybacz pani, ale właściwie wpierw powinienem spytać cię o twoje imię. Aż dziw, że jakoś nigdy tego nie zrobiłem.-
Po czym dodał próbując zatuszować ten afront komplementem.- Może dlatego, że zawsze mnie twoja uroda onieśmiela.
- Ma pani - Poderwał się na równe nogi ten, który mówił w języku zrozumiałym dla Ravenwidla. - zwie się…
- Isra. - Przerwała mu kobieta. - Wystarczy jeżeli zwracać się będziesz panie do mnie Isra. Na reszcie i tak połamałbyś sobie język panie… - Zawiesiła głos czekając aż i rycerz się przedstawi.
Wilhelm… zaczerwienił się. Bo wszak zapomniał, że kobieta również nie zna jego imienia. Jak mógł pozwolić sobie na taką niegrzeczność? Toż to był niewybaczalny uczynek z jego strony.
- Wybacz mi pani te kolejne niestosowne przeoczenie.- wstał szybko by pokłonić się kobiecie dworsko mówiąc.- Jestem Wilhelm Archibald Ravenwild, drugi syn Saemusa Ravenwilda i Leonory Saenwick. Dziedzic… - tu zamilkł i uśmiechając się ironicznie dodał.- W sumie niczego nie dziedziczę, poza koniem, zbroją i mieczem.
Po posiłku ruszyli w dół kamienistą drogą. Schodzenie okazało się bardzo forsującym zadaniem. Zwłaszcza tam gdzie nachylenie terenu okazywało się znaczne. Gdy dotarli ma dół, do doliny zasapany bard zażądał krótkiej przerwy. Usiedli przy małym strumyku, którego krystalicznie czysta i zimna woda dawała ochłodzenie i doskonale gasiła pragnienie. Las wokoło był cichy i spokojny. A nieopodal, w górze strumienia stado jeleni również gasiło pragnienie zupełnie nie zwracając uwagi na ludzi.
- Dorodne sztuki. - Zauważył Jasper gładząc się po brzuchu.
- Którędy teraz? - Zapytała Isra ignorując niewypowiedzianą uwagę o zapolowaniu i uraczeniu się jelenim mięsem.
- Yyyy… - Z kwaśną miną Złotousty podrapał się po głowie. Rozejrzał po okolicznych szczytach by w końcu zawyrokować. - Na północ! - Jak powiedział tak zrobił. Problem w tym, że ruszył w zupełnie przeciwnym kierunku.
- Północ jest tam. - Jibril wskazał na właściwą stronę świata.
- A tak. - Odparł lekka zamieszany Jasper. - Wiedziałem. Sprawdzałem tylko waszą czujność. To idziemy.

O dziwo jeszcze przed zachodem słońca dotarli do rzeczonego Mielau. Miasteczko niczym nie wyróżniało się spośród innych tej wielkości. Częściowo murowana w większości jednak drewniana zabudowa. Tylko główne ulice brukowane. Głośne. Ze specyficznym aromatem siedzib ludzkich.
Mielau, odświętnie przystrojone, przyciągające nie tylko mieszkańców okolicznych wsi. Dlatego ich pojawienie się nie wzbudziło specjalnie niczyjego zainteresowania.
Bard prowadził krętymi, zatłoczonymi ulicami z premedytacją omijając lepiej wyglądające karczmy.
- To tu. - Oznajmił z dumą wskazując budynek o obdrapanych ścianach bliżej nieokreślonego koloru. - Podają tu najlepszą pieczeń w całym Imperium.
Zapachy dochodzące do ich nozdrzy zdawały się potwierdzać tę tezę.
Bard szeroko otworzył drzwi “Krogulca”, gdyż tak nazywała się karczma i bardzo nisko skłoniwszy się ruchem ręki zaprosił swoich towarzyszy do środka.
W środku szynk prezentował się o wiele lepiej niż na zewnątrz. Panował tu spory ruch, nie mniej jednak udało się znaleźć wolny stolik. Gdy tylko się przy nim usadowili zjawiła się pulchna karczmarka.
- Co podać? - Spytała dość głośno by przekrzyczeć brząkających na podwyższeniu nieopodal baru muzykantów. - Jasper! - Krzyknęła następnie widząc Barda. - Jasper Złotousty! - Muzyka ustała, rozmowy gości też.
- Agnes. - Wydusił z siebie Jasper z przytykiem.
- Bard Jasper! - Krzyknął ktoś z drugiego końca sali. - Uracz nas swoją balladą!
Cała sala podchwyciła to i zaczęła skandować imię Złotoustego.
Bard powstał uśmiechając się lekko i ręką uciszając zebranych. Chwycił swój instrument i ruszyła na podwyższenie.
- Zamówcie mi pieczeń. - Rzucił jeszcze przez ramię.
Grajkowie momentalnie zrobili mu miejsce i Złotousty mógł uraczyć publikę swym śpiewem.
Pierwsze tony popłynęły gładko z instrumentu oczarowując zebranych. Trzeba to było przyznać Jasperowi. Śpiewać potrafił.
Nawet karczmarka stała wsłuchana w pieśni zupełnie zapominając o swojej powinności. Dopiero głośnie chrząkniecie jednego z przybocznych kobiety przywróciło ją do rzeczywistości.
- Ależ on śpiewa. - Westchnęła głęboko i zwróciła się siedzących przy stole. - To co podać?
- To prawda.- zgodził się z nią rycerz, po czym z uśmiechem spytał.- Co dziś do jedzenia macie przygotowane. Czym możecie ugościć wygłodniałych podróżnych, z w miarę pękatą kieską?
Kobieta przedstawiła nie za długą listę prostych, ale dobrze znanych potraw.
- Niech będzie... Zając w piwie z szatkowaną czerwoną kapustą i dzban ciemnego mielaudzkiego. Dwie porcje tego zająca i nie żałujcie przypraw. I dwa kubki.- zadecydował rycerz kładąc na stół kilka monet na zachętę dla karczmarki do szybszego usłużenia klientowi.
- O nie, nie, nie panie. Przyjaciele Jaspera jedzą za darmo. - Odsunęła monety. - Czy pokoje też przygotować?
- Dla mnie kuropatwa w sosie z sherry i białe wino. - Powiedziała Isra. - Pokoje też przygotować. - Spojrzała pytająco na Wilhelma.
- Dwa razy pieczeń i piwo. - Dorzucił Jibril. - A nie, trzy. - I położył na stole monety.
- Już powiedziałam, że przyjaciele Jaspra nie płacą. - Karczmarka ponownie odsunęła monety.
-Pokoje przygotować.- rzekł z uśmiechem rycerz chowając monety i dodał ciszej.- A i jeśli można, to nie rozgłaszać za bardzo iż sławetny Jaskier pojawił się w Mielau. Otóż… bowiem wkrótce powinni przybyć do miasta nasi… przyjaciele. I chcemy im zrobić niespodziankę. Zdaję sobie sprawę, że być może i tak się rozniesie, ale może da się obyć bez większego rozgłosu?
- Obyć bez rozgłosu, phi. Też coś. - Odparła lekko kpiącym tonem karczmarka.
Bard skoczył właśnie wykonywać pierwszą pieśń. Otrzymał gromkie brawa. Zaraz przy nim pojawił się kufel z piwem. Jasper spłukał gardło i uraczył publikę następną pieśnią.
- Już za późno. - Obsługująca ich kobieta dodała odchodząc od stolika.
Nim skończyła się druga pieśń na stole pojawiły się zamówione potrawy. Pachniały wyśmienicie. A smakowały jeszcze lepiej.
Złotousty dalej bawił gości. Odśpiewał jeszcze dwie ballady i zszedł, przy głośnych protestach zebranych, z podwyższenia obiecując powrót gdy tylko trochę się posili.
- O! Pieczeń! - Rzekł z niekłamaną ulga i zachwytem w głosie.
Od razu przystąpił też do konsumpcji. Na stoliku pojawiło się jeszcze kilka piw, butelka wina i czegoś mocniejszego.

Złotousty szybko uporał się ze swoim posiłkiem i wrócił bawić zebranych.
Wilhelm i nie tylko on zauważył, że w karczmie zrobiło się jakby tłoczniej.
Sam rycerz mógł tylko westchnąć smętnie. Niewątpliwie przylepiony do niego niczym rzep bard po prostu przynosił mu pecha. To przez niego w ogóle wpakował się w tą kabałę, to on mielił językiem nie wtedy kiedy było potrzeba… eeech… a cóż teraz raczej ciężko będzie ukryć swą obecność w mieście. Teraz gdy Jasper jest w Mielau, to… Wilhelm zamyślił się przez chwilę. Przecież von Blut z pewnością nie spodziewa się, że bard mógłby pojawić się tu przed nim. Może więc choć przynęta z Jaskra będzie dobra?
No cóż… nie ma się co martwić nad tym, czego zmienić nie można. Zwłaszcza gdy zając stygnie. Czarny rycerz zabrał się więc za pałaszowanie posiłku.
Jasper cieszył się chyba swego rodzaju sławą w Mielau. W krótkim czasie w karczmie zrobiło się tłoczno, a nowi goście wciąż napływali dając wcale nie mały zarobek właścicielom. To mógł być jeden z powodów dla których karczmarka odmówiła przyjęcia od nich zapłaty. Mógł, ale nie musiał.
Na stole pojawiło się jeszcze więcej niezamówionego alkoholu. Agnes zjawiła się jeszcze raz przynosząc duży kawałek placka ze śliwkami.
- Ja on cudownie śpiewa.- Dodała z jakąś dziwną iskra w oku stawiając ciasto przed Ravenwildem.
- Z pewnością jest najlepszym śpiewakiem w okolicy.- zgodził się z nią Wilhelm, który na muzyce nie znał się za dobrze. Spytał jednak przy okazji.- Ponoć w Mielau ma się odbyć jarmark?
- Tak, panie. Ludzie już się zjeżdżają. - Odparła mu Agnes.
- Ktoś możny go zaszczyci? Czy tylko chłopi i kupcy przybywają do Mielau?- wypytywał Wilhelm udając zwyczajne zaciekawienie.
- O nie, panie. Przybędą też i znamienici gości. - Tu sypnęła garścią nic niemówiących rycerzowi nazwisk. - A także graf von Blut i graf von Aurith. Są tutaj rok rocznie. To zaszczyt dla nas gościć ich.- Dodała z dumą w głosie.
Wilhelm przy nieznanych mu nazwiskach kiwał głową jakby gdzieś je słyszał. Jakby były mu znajome, lecz przy Aurithcie i Blucie zasępił się.
- A kim są ? Bo jakoś… ci akurat nie obili mi się o uszy.- zapytał wyraźnie się namyślając i licząc, że dziewczyna opowie nieco o ich obu.
Karczmarka chwyciła przynętę i z pasją oraz niemal nabożną czcią wytłumaczyła paladynowi kim są dostojni goście. Wilhelm nasłuchał się plotek… o planach matrymonialnych i nieudanych planach von Bluta. O tym, że biedna Esmeralda nie może znaleźć męża. Co zresztą Wilhelma nie dziwiło. Popijał piwo i przysłuchiwał się opowieściom o ciąży synowej Auritha. I o tym że oba rody się nie lubią.
- A wasza karczma ma zaszczyt gościć… którego z nich?- zapytał zdając sobie sprawę, że Blut i Aurith nie wytrzymaliby ze sobą pod jednym dachem.
- Nikt szczególny. Niestety. - Powiedziała z nieudawanym zawodem w głosie. - Tylko Eberhatr Bergstein. Ale zawsze to coś.
- Bergstein?- zapytał Wilhelm z ciekawości i dla podtrzymania rozmowy.
- To dowódca straży grafa von Aurith i ponoć jego syn z nieprawego łoża. - Ściszyła głos mówiąc to i kiwnęła porozumiewawczo głową.
- To on nie powinien przebywać z grafem i jego strażą. Zakładam bowiem, że obaj rozbiją obozowiska, gdzieś w pobliżu miasta?- zapytał Ravenwild.
- Nie panie. Będą w mieście.
- Tak… a gdzie oni zwykli pomieszkiwać na czas jarmarku?- zapytał rycerz.
- U dziedzica tutejszych ziem. Pana Eisental. To daleki kuzyn grafa von Blut. Z kolei panna Eisental, teraz to już pani Aurith. Biedna dziewczyny. Taki los ją spotkał.
- Jakiż to los?- spytał współczującym tonem zaciekawiony rycerz.
- No wydali ją za syna von Auritha, no wiesz panie - Ściszyła głos. - tego upośledzonego syna grafa i ona jest teraz w ciąży.
- Kara Bachusa nie musi spotkać i wnuka.- stwierdził uspokajającym tonem Wilhelm, a skoro syn von Auritha zdołał spłodzić dzieciaka… to znowu nie taki znowu upośledzony. Co prawda rycerzowi przeszło przez głowę, że kto inny może być ojcem, ale takie podejrzenia bez mocnych dowodów… były niegodne stanu rycerskiego.
- Oby. - Powiedziała z powątpiewaniem w głosie.
Isra i jej przyboczni zdawali się zupełnie nie interesować rozmową toczoną przez paladyna i karczmarkę.
- Ach.. wstyd mi przyznać. Nic nie wiem o panie okolicznych ziem. Jakiego jest rodu i imienia?- zapytał speszony swym nietaktem.
- Otto von Eisental. Pan tych ziem. Ale nazwisko żony przyjął. - Znowu ściszyła głos. - Ponoć był paladynem, aha, - Kiwnęła porozumiewawczo głową. - Zeusa. - Jeszcze raz kiwnęła głową w ten sam sposób. - I porzucił zakon dla kobiety, właśnie dziedziczki rodu von Eisental. Jego nazwiska nikt nie zna.
-“Interesujące”- pomyślał czarny rycerz, ale nie powiedział tego głośno. Tylko skinął głową dodając. -Bardzo romantyczne historia, aż dziw że żaden bard nie uwiecznił jej w swych pieśniach.
Po czym zmienił temat.- A ów graf von Blut, gdzie raczy się zatrzymać?
- Też u pana Eisental. To w końcu jego daleki kuzyn.
- Czyli von Aurith i von Blut, zamieszkają pod jednym dachem. Czy to nie powoduje jakichś kłopotów. Skoro się nie lubią?- zapytał zaciekawiony rycerz.
- Cóż… - Stwierdziła Agnes wywracając przy tym wymownie oczami. - To już chyba problem panów, nie nasz, prawda?
- Chciałbym żeby tak było, ale… problemy władców zawsze odbijają się czkawką poddanym prędzej czy później.- wzruszył ramionami Wilhelm i znów spytał.- A jakież to atrakcje będą na jarmarku, poza oczywiście straganami pełnymi dóbr wszelakich.
- Najważniejsza będzie procesja z błogosławieństwem. - Tu rozwodziła się długo o kolorowych strojach i całej tej otoczce religijnej towarzyszącej takiemu wydarzenia. - Będzie też turniej. rycerski. - Dodała chcąc podkreślić wagę tego znaczenia. - A i dla prostego ludu przewidziano zawody z nagrodami.
- A jakiż to bóstwo patronuje i opiekuje się okolicznymi ziemiami?- zapytał uprzejmie Wilhelm.
-No Demeter panie, wielka bogini Demeter.
Po tych słowach czarny rycerz zaczął wypytywać o sam turniej i lokalnych uczestników. Zapewne był otwarty dla widzów z plebsu, ergo...jako lokalna atrakcja pewnikiem przyciągał uwagę wszystkich. I niewątpliwie kobieta miała swoich faworytów, oraz znała czempionów poprzednich turniejów. I opowiedziała. Chociaż bez tego panieńskiego rumieńca na twarzy.
- Ludzie gadają też, - Tu się lekko ożywiła. - że zięć grafa von Blut weźmie udział w turnieju. To dzielny rycerz. Przegonił rabusiów z ziem grafa, co to kupców napadali.
- Naprawdę?- zdziwił się Wilhelm, czyż wedle opowieści von Bluta Ravenwild nie miał być martwy?- A jak zwą owego grafowego zięcia? I kiedy był ów ślub?
- Yyyyyyy… - Zająknęła się karczmarka. - Nie wiem.
- A imię tego dzielnego rycerza brzmi…?- zapytał zaciekawiony Wilhelm.
-No...yyy.. nie wiem. - Cofnęła się lekko zmieszana.
- No cóż … trudno… a może… poświęcisz mi swój wolny czas później i oprowadzisz po mieście?- rzekł z ciepłym uśmiechem rycerz dodając.- Jestem pierwszy raz w Mielau i chciałbym poznać miasto, żeby się nim potem nie gubić.
- Mam męża panie. - Odparła nieco oburzona.
- Nie planowałem nastawać na twoją cześć pani, ale rozumiem twe obawy…- odparł z cichym śmiechem rycerz.- I przepraszam za kłopot.
Kiwnęła tylko głową i oddaliła się.
Jasper dalej zabawiał gości. W karczmie zrobiło się już zupełnie tłoczno, a nowi klienci ciągle przybywali.
Po jakimś czasie pojawił się kilkunastoletni chłopak. Pokłonił się niezdarnie.
- Pokoje są gotowe. - Oznajmił.
Rycerz skinął głową, po czym zabrał za kończenie posiłku. A tuż pokłonił się szarmancko Isrze i pożegnał. Jutro czekał go pracowity dzień, więc planował wypocząć przed nim w łóżku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 11-12-2015, 10:36   #26
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Ciszę i spokój odpoczynku przerwał Wilhelmowi drażniący uszy dźwięk. A później jeszcze jeden. Chwilę to trwał nim paladyn zorientował się co to było.
Trzeszczące deski na podłodze. Ktoś nieudolnie usiłował poruszać się po cichu.
Wilhelm powoli podniósł się z łóżka do podstawy siedzącej i ziewnął dodając i otwierając oczy.- Nie musisz się skra…
- O bogowie. - Pisnął Jasper. Rycerz rozpoznał jego głos, tyle się tego nasłuchał wieczorem.
- Nie zachowuj się jak…- mruknął rycerz znów kładąc się do snu.- … dziewica w noc poślubną. I przestań piszczeć. Jutro czeka nas… mnie długi dzień, masz się kłaść, to się kładź.
- Boooo jaaaa… ja… ja muszę… za potrzebą muszę wyjść.
- Nie wnikam jaka to potrzeba… czy związana z wychodkiem, czy z łóżkiem jakiejś wielbicielki. Nie musisz się skradać, ani tłumaczyć… tylko drzwi porządnie zamknij.- mruknął w odpowiedzi Wilhelm.
Bard wyszedł normalnie stąpając po podłodze, która o dziwo przestała skrzypieć.
A Wilhelm mógł pogrążyć się w płytkim śnie, bądź co bądź… Mielau zachęcało do czujności. Kto wie jakich to popleczników miał von Blut w tym mieście.
Sen przyszedł dość szybko. Równie szybko, albo było to tylko złudzenie, paladyn został ponownie wyrwany z objęć Morfeusza. Jakieś dziwne odgłosy za drzwiami budziły paladyna. Przez szparę w drzwiach widział też ruch na korytarzu.
Ostrożnie wstał sięgając przy okazji po miecz. Należało wszak zachować czujność, podszedł cicho do drzwi, by się rozejrzeć dyskretnie. Możliwe wszak, że niepotrzebnie się niepokoił.
Zza drzwi dobiegły go jakieś stłumione głosy. Nie mógł rozróżnić pojedynczych słów. Gdy zerknął przez niewielką szparę, która powstała przy uchylaniu drzwi niewiele zobaczył. Osoby, tego był pewien, stać musiały po za zasięgiem jego wzroku, skrywane dodatkowo przez same drzwi.
Cóż… on wszak nie zamierzał nikogo podglądać, ani podsłuchiwać. Było to niegodne rycerza działanie. Stał więc przez chwilę nasłuchując odgłosów, by upewnić się, że nic niebezpiecznego dzieje się na korytarzu.
- Musimy uważać. - Usłyszał.
- Spokojnie. Nikt się nie dowie.
- Nie dowie? - Zadźwięczała nuta beznadziejności. - Pełno straży zawsze. Już chyba zaczęli coś podejrzewać.
- To tylko twoje wymysły.
- To nie moje wymysły. - W tej wypowiedzi Ravenwild wyczuł więcej pewności. - Sama słyszałam.
- Co?
- No, ludzie… Chcą donieść.
- Nie odważą się.
- Dla złamanego grosza ludzie gotowi są sprzedać nawet własną matkę. A jeszcze teraz. - Głośnie westchniecie. - Tutaj.
Jakieś głośnie odgłosy z dołu przykuły uwagę dwóch rozmawiających osób, paladyna zresztą też.
Po chwili wszyscy doszli do wniosku, że to po ciemku ktoś musiał na coś w kuchni wpaść i rozbić coś.
Ale para za drzwiami postanowiła już nie kontynuować swojej rozmowy. Ruszyli mijając, niczego nie świadomi, stojącego przy uchylonych drzwiach Ravenwilda. Czarny rycerz mógł dostrzec tylko ich plecy, toteż ciężko było mu powiedzieć kto prowadził przy drzwiach jego pokoju takie sekretne rozmowy. Jedyne co mógł powiedzieć, to to że była to kobieta i mężczyzna. Dama ta poruszała się niezwykle dystyngowanie, chociaż z pewnymi problemami, których natury rycerz nie mógł dostrzec. Mężczyzna musiał być obeznany z wojennym rzemiosłem. Jego też zdradziła postawa i sposób poruszania się.
Dobre wychowanie walczyło u rycerza z ciekawością. W końcu jednak uznał, że nie wypada śledzić tej dwójki. Zresztą nie był w takich sprawach dobry. Ravenwild uznał jednakże, że rankiem wypyta Agnes o tą dwójkę. A nuż będzie wiedziała coś ciekawego. Teraz jednak trzeba było się udać na spoczynek.
Po raz trzeci przerwano Wilhelmowi Ravenwildowi nocny wypoczynek w “Krogulcu”. Po raz drugi zrobił to Jasper Złotousty, który tym razem nieudolnie usiłował się wślizgnąć do pokoju. A że za oknami widniało już nie było zatem sensu układać się ponownie do snu. Bard przepraszająco chciał dać rycerzowi do zrozumienia, że może sobie jeszcze podrzemać, bo i on zamierzał tak spędzić jeszcze trochę czasu.
Rycerz jednak się ubrał przypinając do pasa miecz i puginał. Przypuszczając, że jego towarzyszka i jej sługi jeszcze drzemią, szybko się ubrał i zszedł na dół. O tej porze miasto pewnie jeszcze drzemało, ruch był niewielki. Idealna więc okazja by się rozejrzeć po Mielau i poznać rozkład ulic. A nuż taka wiedza przyda się później.
Nie całe miasteczko spało. Kuchnia w karczmie pracowała już w pełni. A i w jadalni gość się już pojawił. Wilhelm wypatrzył siedzącego do niego tyłem Eberhatra Bergsteina.
- Co za niespodzianka. Tak wcześnie tutaj?- zapytał wesoło podchodząc do mężczyzny. Rzekł to wystarczająco wcześnie, by Eberhart zdążył się do niego odwrócić.. zanim Wilhelm podejdzie do niego.
Dowódca straży grafa von Aurith odwrócił się szybko na te słowa. Zmrużył oczy jakby nie dowierzając im kogóż mu ukazały.
- Dziwne rzeczy o mnie opowiadają. Raz żem zginął dzielnie w walce ze smokiem, raz żem jako zięć von Bluta wezmę udział w tutejszym turnieju. Co chwila to inne kłamstwo. Jakież to opowiedziano tobie?- spytał Wilhelm przysiadając się.
- Żem łasy na bratowe ziemie i tytuły. - Odparł dość ponuro. - Wina dla mojego towarzysza. - Rzucił do znanego już Wilhelmowi chłopaka. - I coś do jedzenia.
Posługacza kiwną głową i zniknął w kuchni.
- Słyszałem że graf von Blut twą śmierć ogłosił. - Rzekł przyglądając się paladynowi jakby nie do końca wierzył w to, że żywego człowieka a nie uciekiniera z Hadesu ma przed sobą. - Powiadają, żeś poległ ratując jego ziemie od smoka.
- Doprawdy? Cóż… Żyję i mogę stwierdzić, że von Blut to oszczerca.- uśmiechnął się kwaśno Ravenwild.- Na jego ziemiach nie było smoka, dopóki jego teatrzyk takiej bestii tam nie przywabił. I nie ubiłem na jego ziemiach żadnego smoka.
- Rzucisz mu to w twarz? - Bergstein spytał starając się ukryć zainteresowanie.
- W odpowiednim miejscu i czasie… wepchnę mu jego kłamstwa w gardło.- stwierdził szlachcic splatając dłonie i uśmiechając się.- Ale wpierw musi je wygłosić przy świadkach, otwarcie… by nie mógł ich się wyprzeć.
- A co ze smokiem? Tym prawdziwym?
- Prawdziwego smoka przywołały ryki fałszywej bestii używanej do straszenie kupców na ziemiach von Bluta. Skoro nie ma już podrabianego smoka to… z pewnością prawdziwy zajął się swoimi sprawami z dala od waszych ziem.- odparł Wilhelm starając się balansować na granicy szczerości.
- Straszenia kupców? Tak? - Dowódca straży von Auritha zainteresował się bardziej. - Czyżby robił to z jakiegoś konkretnego powodu?
- Przestraszeni kupcy gubią towary… czasami wszystkie i konie.. i własne sakiewki, gdy uciekają z nocnego obozowiska.- rozważał na głos Wilhelm pocierając podbródek.- A smoki ponoć zbierają skarby. Tak gadają bardowie.
- Całkiem rozsądne. - Eberhatra zauważył z pewnym podziwem w głosie. - Można podreperować własny skarbiec. Tak mówią plotki. Von Blut jest ponoć zrujnowany.
- Doprawdy? A te całe towarzystwo chudopachołków które mu liże buty? Kto napełnia ich żołądki?- zapytał zaciekawiony rycerz.
- Proszę nie udawać, że to coś obcego. Dwór to coś co trzeba utrzymywać. Dwór fałszywych pochlebców.
- To mnie właśnie dziwi. Taki zmyślny człowiek jak von Blut powinien przepędzić tych darmozjadów na cztery wiatry, gdy w skarbcu robiło się pusto. A może… uwierzył w owe pochlebstwa i nie potrafił żyć bez nich? Powiedz, są wśród jego dworaków, jacyś prawdziwi rycerze i wojownicy? - rozmyślał Wilhelm.
- Są.
- Możesz opowiedzieć coś o nich?- zamyślił się Wilhelm, coś wyraźnie rozważając.- Ilu z nich wystartuje w turnieju, jak dobrzy są?
- A to. Nie, to nikt dobry. Ci co biorą udział w turnieju nie zasługują na miano wojowników, a już na pewno nie rycerzy.
- Interesujące.. a czy tutejszy władyka będzie zainteresowany dołączeniem, tajemniczego rycerza do turnieju, który nigdy nie podnosi przyłbicy i nic mówi. Rycerza którego imię pozostanie nieznane… dopóki sam go nie wyjawi w odpowiednim momencie?- zapytał Wilhelm coś rozważając w myślach.
- Myślę, że nie powinno być problemu.
- Dobrze… wolałbym aby moja skromna osoba pozostała tajemnicą tego miasta, ale też chciałbym uczestniczyć w turnieju.- zamyślił się Wilhelm.- Czerwony, albo szmaragdowy rycerz… w zależności jaką farbą zdążą powlec moją zbroję tutejsi rzemieślnicy. Niestety… czerń byłaby podejrzana.
- Znam niezłych, tu w Mielau. Mogę polecić.
- Byłbym wdzięczny gdybyś tak zrobił.- rzekł z uśmiechem Wilhelm i dopytywał.- A co do turnieju… wiesz jakie będą na nim konkurencje?
- Oczywiście. Pomogę. - Eberhatra również uśmiechnął się. - Turniej będzie tradycyjny, na kopie, a później broń ręczna.
- Cieszy mnie.- rzekł z uśmiechem rycerz i wstając od stołu rzekł.- A teraz wybacz, ale cię opuszczę, chcę się rozejrzeć po mieście, zanim zjawi się w nim orszaki von Bluta i innych wielmoży.
- Gdy trafisz na ulicę kowali poszukaj warsztatu Matthiasa. Powołaj się na mnie. - Dowódca straży von Auritha podniósł się również by pożegnać Czarnego Rycerza.

Karczma “Krogulec” mieściła się niedaleko rynku. Idąc w jego kierunku rycerz mógł zorientować się, że miasto zostało ulokowane na tradycyjnym prawie Imperium. Czworoboczny rynek z ratuszem po środku i rzędem wąski kamienic po bokach. O samego rynku, który jak na tak małe miasto był całkiem sporym, podchodziły proste ulice. Ciągnęły się one aż do murów i przecinały między sobą pod kątem prostym. Stąd i trudno się w mieście zgubić było.
Paladyn, szukając ulicy kowali, przeszedł przez kilka innych usługowych, krawców, garbarzy kuśnierzy. A na każdej ktoś oferował mu swoje wyroby.
Z jednej z ulicy musiał się szybko zejść, gdyż zauważył swoją niedoszłą narzeczoną. Chyba w ten sposób koiła swe smutki po stracie adoratora. Służka idąca za nią miała ręce wyładowane pakunkami, a panna von Blut zatrzymywała się przy kolejnym stargania by coś jeszcze nabyć.
Dzięki tej próbie uniknięcia spotkania z jakże pogrążoną w żałobie Esmerladą, Ravenwild trafił na ulicę kowali.
Warsztat mistrza Matthiasa znaleźć nie było trudno.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 30-12-2015, 19:49   #27
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rycerz nie miał w zasadzie planu. Jedynie zarys swych działań. Właściwie nie wiedział co osiągnie swoją zaplanowaną maskaradą. Nie był wszak dobrze znany w okolicy i nie miał dowodów na to co widział. Jednakże złapanie Bluta na kłamstwie na oczach zgromadzonej szlachty, dawało mu możliwość zagonienia Roberta w kozi róg. I Wilhelm zamierzał skorzystać z tej szansy. Skierował więc od razu swe kroki do warsztatu mistrza Matthiasa, którego szyld przyuważył
Sam mistrz Matthias okazał się młodszy, niż się Wilhelm spodziewał.
Ale był pracowity.


I sądząc po wykutych ostrzach mieczy i kawałkach pancerz, w pełni zasłużył sobie na tytuł mistrza. Wyglądało więc na to, że trudnił się nie tylko płatnerstwem, ale i był zbrojmistrzem. I jak się okazało w rozmowie jaką przeprowadził z nim Wilhelm czekając na swoją kolej, Matthias był uczniem Kuźni Hefajstosa, jednym z wielu klasztorów w których to uczniowie boga ognia i rzemiosła szykowali się na kapłanów i mnichów. Matthias nie został co prawda ni kapłanem, brakło mu też wytrwałości by zostać w klasztorze na dłużej… Nie jemu jednemu, tego typu klasztory brały na uczniów sporą ilość dzieciarni, głównie biedoty i żebraków. Kapłani uczyli je fachu, czytania i wierzeń. Większość z nich kończyła jak Matthias, bez święceń, ale za to z fachem w ręku i renomą ucznia Kuźni. W praktyce dawało to wielką popularność tego bóstwa wszędzie, niż gdyby ta cała dzieciarnia była wyświęcana lub lądowała w zamkniętych klasztorach. Niewielu dostępowało łaski służenia Hefajstosowi, ale co roku po zimowej próbie ognia klasztory opuszczało wielu zdolnych i solidnych rzemieślników, którzy zakładali warsztaty w całym państwie… Bowiem żaden uczeń Kuźni nie skalał swych dłoni fuszerką. Duma z własnych talentów i wiara prawom boga ognia nakazywały wkładanie wysiłku w każde dzieło.

Oznaczało to jednak, że Wilhelm musiał poczekać na swoją kolej. Matthias nie mógł zabrać się za kolejne zadanie nie skończywszy wcześniejszych zleceń. Toteż Wilhelm musiał czekać i czekając zabijał czas rozmową. Bowiem kowal znał ich wszystkich… każdego rycerza w okolicy i każdego uczestnika turnieju. Znał też ich zbroje, ale oczywiście nie mógł zdradzić słabości ich pancerzy. Także i Ravenwild nie chciał poznać takich faktów. Byłoby to niehonorowe. Natomiast interesował się kto zwyciężył w ostatnim turnieju i poprzednich. I jak ocenia owych rycerzy… Była to ciekawa rozmowa.
Ale jeszcze ciekawsza była mina zbrojmistrza, gdy dowiedział co ma się robić i z jakiego powodu. Zaintrygowany kowal zgodził się wykonać robotę i nawet odmówił przyjęcia pieniędzy za milczenie. Bądź co bądź, taka niespodzianka na turnieju wyraźnie wzbudziła entuzjazm.
- Ostatnio zrobiły się bardzo nudne i powtarzalne.- tłumaczył. Matthias zabrał się więc za szmelcowanie czarnej zbroi zieloną emalią, a także wyszukiwaniem ozdób, co by… zbroja się efektowniej prezentowała.
A sam czarny rycerz ruszył, by zakupić konia na turniej oraz by się zapisać. Na szczęście na taki podrzędnym regionalnym turnieju nie wymagano rodowodu, a jedynie ekwipunku odpowiedniego i wpisowego, za którego dostarczano kopie. Wilhelm mógł więc zapisać swego pana, jako “rycerza dębowego liścia”.

Z naciągniętym kapturem Wilhelm przemierzał jarmark nasłuchując, na kogóż to stawiają mieszczanie i kierując się do karczmy. Większość tych nazwisk nie była mu znana. Widać sława żadnego z tych rycerzy nie przekroczyła granic marchii. Dobry znak, zwłaszcza że bywały w świecie Matthias z kpiną wyrażał się o zdolnościach wielu rycerzy.
Dotarłszy do karczmy Wilhelm zbliżył się spożywającej posiłek Isry w towarzystwie jej sług i poprosił ją o małą przysługę. Mianowicie potrzebował, by dopilnowała aby Jasper nie pojawił się tam, gdzie nie powinien i nie narobił kłopotów. Isra zgodziła się, a Wilhelm mógł się udać do kuźni, by odebrać świeżo wyszmelcowaną na zielono zbroję od Mistrza Matthiasa… zdobioną w dodatku pięknie, za co zbrojmistrz znów odmówił pobrania opłaty. W końcu czarny rycerz mógł przywdziać zbroję i udać się przed świątynię Demeter… i stać się sensacją oczywiście.
Nie dość że był obcy tutaj, nie dość że był czarnym koniem tego turnieju, to w przeciwieństwie do innych rycerzy odmówił zdjęcia hełmu z głowy tytułując się Rycerzem Dębowego Liścia.
Miał do tego prawo, choć wynikające ze zwyczaju. Rycerz który nie walczył dla własnej chwały, a na przykład swego suzerena, lub wybranki serca mógł walczyć w turnieju anonimowo.
Powołanie się na to prawo pozwoliło Ravenwildowi zachować hełm, ale… musiał sobie znaleźć swego damę serca i wskazać lub ogłosić ją przed turniejem.
Póki co jednak miał na to czas, najpierw była wszak ceremonia ku czci Demeter - pani pól i zbóż wszelakich, tej która przynosi dobre plony. Potem zaś wyruszyli ku polu turniejowemu, gdzie przed kapłanem Aresa rycerze mieli ślubować mężną i honorową walkę. I nieustępowanie pola, gdyż bóg wojny gardził tchórzami.
Jadąc w orszaku Wilhelm był oczywiście w centrum spojrzeń, odbierając zainteresowanie tłumów jak i większości szlachetnie urodzonych innym uczestnikom turnieju. Wszak zjawił się znikąd, walczył pod przydomkiem i przyciągał spojrzenie tajemnicą. Szybko zdobył więc sympatię tłumów.
Na miejscu zebrali się rycerze i rozpoczęło się ślubowanie.


Wśród tych rycerzy, był też dobry znajomy Wilhelma, Dieter Żelazna Pięść. Widać wrócił do łask swego pana. Nosił na tarczy kruka trzymającego czaszkę. Idealny herb dla urodzonego ścierwojada.
Toteż Wilhelm się nie zdziwił, gdy Dieter podjechał do Esmeraldy von Blut, by od niej otrzymać białą chustę. Nie wyglądał na szczęśliwego walcząc w imieniu pulpecika grafa, ale cóż… zapewne musiał wiele przecierpieć by znów wrócić do jego łask.
Zaś Wilhelm ruszył w kierunku loży honorowej, przy której przycupnęła Isra i…
- Czy uczynisz mi honor pani i pozwolisz mymi zwycięstwami wychwalać twe cnoty i urodę?- była przez moment zaskoczona tym obrotem sprawy. O tym akurat jej Wilhelm nie wspominał, gdy rozmawiali w karczmie. Ale zgodziła się i udekorowała wstążką “Rycerza Dębowego Liścia”.
Milczącemu Wilhelmowi pozostało więc wrócić do szeregu rycerzy czekających na pierwszy pojedynek.
Otto von Eisental, pan tych ziemi siedzący na środku loży zadecydował, że pierwszymi walczącymi będą Hubertus von Epptel z Czerwonego Potoku i Rycerz Dębowego Liścia.
Nie dziwiło to Ravenwilda, młody Hubertus wyglądał na kogoś kto próbował zdobyć sławę na turniejach licząc na swą młodość i siłę. Jeden z tych co wyrwał się z rodzinnych ziem składających się z sypiącej się warowni i połowy wioski. Zbroja jaką na sobie nosił była już antyczna, a choć Hubertus miał krzepę to nie wydawał się doświadczony w boju. I pewnie pochodził z daleka podobnie jak Wilhelm. Dwóch obcych więc zderzono ze sobą, żeby miejscowi rycerze wiedzieli z kim mają do czynienia.


Hubertus był młody, ale to nie znaczy, że nie był groźny. Doświadczenie wszak nie rozstrzygało pojedynku, zawsze była jeszcze kapryśna Fortuna. Wilhelm wziął kopię obserwując Hubertusa. Stanął po przeciwnej stronie i nachylił kopię, podobnie jak Wilhelm. Obaj spięli swe rumaki i ruszyli z kopyta.
Wilhelm opuścił kopię i w skupieniu obserwował młodzika zbliżając się ku niemu coraz szybciej. Trzymał kopię za sztywno, za wysoko uniósł jej czubek… nie wiedział jak używać tarczy w szarży. Ravenwild delikatnie skierował kopię, tuż nad pas przeciwnika. Prosto w napierśnik. Choć osłonił się tarczą, ale nie ustawił ręki tak by kopia Ravewilda się na niej poślizgnęła. Wystarczyło uderzyć w tarczę mocno, by Hubertus stracił równowagę i zleciał z konia. Półtora, metr, pół… już !
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 04-03-2016, 20:02   #28
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Ostrze kopi uderzyło w zbroję. Zgromadzona na trybunach publika aż jęknęła gdy stępiona na potrzeby turnieju broń rozsypała się przy zderzeniu z bokiem przeciwnika. Wilhelm poczuł całym ciałem to uderzenie. Rozpędzone wierzchowce minęły się. Publiczność zamarła wstrzymując oddech.
W ciężkiej zbroi trudno było się odwrócić, ale cisza która zapanowała nagle mówiła paladynowi, że nie wszystko poszło po jego myśli. On sam trzymał się na koniu. Broń przeciwnika nawet go nie dotknęła. Wiec to musiało być coś innego. Coś czego tutejsi wcześniej nie widzieli. Sprawa wyjaśniła się gdy wierzchowiec Ravenwilda zawrócił.
Jego przeciwnik utrzymał się na koniu. Wyczyn doprawdy niezwykły, zważywszy na siłę uderzenia, który słusznie zasłużył na owacje zgotowane przez widzów.
Kopie zostały skruszone. Żaden z rywali nie spadł z konia. Pojedynek trzeba było zatem rozstrzygnąć w walce na miecze.
Von Epptel, gdy tylko dostał miecz i tarczę, zaczął wywijać ostrzem w powietrzu młynki. Chciał chyba pokazać się z jak najlepszej strony publiczności i przestraszyć przeciwnika. O ile to pierwsze udało mu się, gdyż widzowie zareagowali oklaskami na taki popis, o tyle to drugie wcale. Zeusowy paladyn był zbyt doświadczony by takie bezcelowe wymachiwanie mieczem wywarło na nim jakiekolwiek wrażenie. Dało za to pogląd na umiejętności młodzika. A te były żadne.
Hubertus ruszył na przeciwnika. Wilhelm wykonał prosty unik i von Epptel wyrwał swoim mieczem sporą kępę trawy. Razem z korzeniami. Niezrażony tym młodzik ponownie ruszył na starszego od siebie przeciwnika zadając razy gdzie popadnie. Ravenwild przyjął kilka uderzeń na tarczę i musiał przyznać, że krzepę to chłopak ma. Hubertus tężyzną fizyczną nadrabiał brak talentu. I gdy nie doskonałe wyszkolenie, Czarny Rycerz, zwany w turnieju Rycerzen Dębowego Liścia, pewnie uległby sile przeciwnika.
Tych kilka ciosów które wymienili dało Wilhelmowi wiedzę o słabych stornach obrony przeciwnika. A w zasadzie o jej braku. Hubertusowi tarcza zwyczajnie ciążyła. Prawdopodobnie odrzuciłby ją najchętniej
Ravenwild pozwolił von Epptelowi na kilka jeszcze szarż. Ataki młodzieńca spotkały się z uznaniem ze strony publiczności, podobnie jak uniki paladyna. Zachwyceni tą spektakularną, jak na warunki tego turnieju, acz sporadyczną wymianą ciosów gapie nie szczędzili swego uznania walczącym.
Wilhelm wiedział jednak, że z każdym odpartym atakiem jego potencjalni konkurenci zyskują wiedzę o jego umiejętnościach. Tę potyczkę trzeba było zakończyć niebawem.
Odpowiednia chwila nadarzył się i z kolejnym ciosem młodego von Epptela. Zdesperowany nowicjusz, widząc że sama siła, która i tak go opuszczała, nie wystarczy, zdobył się na odrobinę innowacji. Zaczął okładać Wilhelma na przemian mieczem i tarczą. Pod ciosami rycerza z Czerwonego Potoku Rycerz Dębowego Liścia zaczął się cofać. Atakujący przyjął to z zadowoleniem, sądząc że jest to oznaka osłabienia przeciwnika. Nie zauważył, że Wilhelm tylko czeka aż ten się odsłoni. Jeszcze cios, jeszcze drugi i…
Hubertus von Epptel z Czerwonego Potoku został powalony, a przy jego gardle znalazł się miecz Wilhelma.
Publiczność byłą w niebo wzięta. Pierwsza walka turnieju dostarczyła im wielu emocji.

Następne walki nie były już takie spektakularne. Wręcz były nudne. Uderzenia mieczy o tarcze wybijały monotonny rytm, który prawie uśpił widownię.
Wilhelm obserwował, oceniał i zapamiętywał.
I być może nic ciekawego nie wydarzyłoby się do wieczora, gdyby nie piąta walka.
Rycerz reprezentujący gospodarza zamiast trafić w swego przeciwnika trafił kopią w jego konia. Broń załamała się tak niefortunnie, że wbiła się w mocarną pierś zwierzęcia. Koń zarżał dziko z bólu, stanął dęba i zrzucił jeźdźca. Oszalałe z bólu i przerażenia zwierzę popędziło na oślep tratując grupę gapiów. Wśród zebranych wybuchła panika i turniej trzeba było przerwać.
Służba von Eisental uporała się z przywróceniem porządku, chociaż nie tak szybko jakby tego życzył sobie pan. Czasu do zmierzchy starczyło tylko na jeszcze jedną walkę. Walkę w której zmierzył się Dieter Żelazna Pięść, któremu na kopii swą chustę zawiązała Esmeralda von Blut i Olaf von Buckow, piąty syn dziedzica na Buckow.
Walka była krótka, Dieter szybko wysadził z sidła von Buckowa. Wilhelm miał nawet wrażenie, że przeciwnik Żelaznej Pięści wręcz oddał walkę podkładając się.

Po zakończonej walce pan na Mielau podziękował i pogratulował uczestnikom. Wyraził również nadzieję, że jutrzejsze walki dostarczą jeszcze więcej rozrywki. Zgromadzeni oklaskami nagrodzili biorących udział w turnieju. Jednak największy poklask zebrał sam dziedzic gdy zaprosił wszystkich zebranych na wielką ucztę.
Wilhelm widział jak jego pani zasiada przy głównym stole. Jemu pozostało dołączyć do dwóch jej sług lub udać się na spoczynek.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 08-06-2016, 19:05   #29
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wilhelm nie zamierzał spoczywać. Nadal ukrywając swą tożsamość pod zbroją ruszył więc na wystawną ucztę, by przysłuchiwać się rozmową i przyglądać się zgromadzonym. I szukać swojej szansy na ruch. Nie był tak biegły w polityce jak w szermierce, toteż nie zamierzał rzucać się w nieznany mu nurt szermierki słownej. Póki więc należało wykorzystać w pełni fakt swej anonimowości.
Pojawienie się zakutego w zbroję rycerza wzbudziło spore zainteresowanie wśród biesiadników. Z początku było to swego rodzaju zniesmaczenie. Przecież jakże tak można w pełnym rynsztunku na uczcie się pojawić.
Podejście zebranych zmieniło się, gdy ktoś rozpoznał rycerze. Nagle ci, co sarkali na brak dobrych obyczajów u Rycerza Dębowego Liścia stali się jego gorącymi zwolennikami. Dziwić się nie można było tym ludziom, wszak pierwsza walka, walka której uczestnikiem był właśnie nieznajomy, zamaskowany rycerz stała się największą atrakcją turnieju.
Wilhelm zewsząd był “atakowany”. Chciano poznać jego tożsamość. Damy, a także mieszczanki, zgromadzone na uczcie rzucały mu zalotne i prowokujące spojrzenia. Mężczyźni, nie zawracając uwagi cóż też ich żony i córki czynią wznosili toasty za zdrowie rycerza.
Rycerz to jednak zbywał uprzejmie ignorując, a powód noszenia zbroi tłumaczył ślubowaniem, że wszak nie o sławę przybył walczyć na tym turnieju, więc zbroję musi nosić tak przysięgał. Wybrał sobie miejsce blisko szlachetnie urodzonych, by słyszeć ich rozmowy.
Rozmawiano o wielu sprawach. Głównie jednak pomawiano różne osoby. Na pierwszy ogień poszła karczmarka z “Krogulca”, bo gacha sobie przygruchała. I nie ważne było skąd owe rewelacje pochodzą. Ważne było, że wiarołomna właścicielka karczmy swojego sparaliżowanego męża oszukuje.
Ktoś inny rzucił, że nie tylko upadek obyczajów u mieszczan obserwuje się. Przecież córka ich pana brzemienna jest. A powszechnie wiadomo, że mąż jej dziedzica spłodzić nie jest w stanie. Ludzie zaczęli typować kandydatów, którzy pani, teraz już von Aurith, mogli dzieciaka machnąć. Przewijali się bardowie, co co ich graf von Aurith na swój dwór sprowadza, brat męża, a nawet sam graf von Aurith.
Całe to towarzystwo siedziało na podwyższeniu.
Graf von Aurith, o surowym obliczu rozprawiający o czymś z gospodarzem.
Obok siedziała blada i jakby nieobecna Elvira von Aurith. Od czasu do czasu popijała trochę z pucharu nic przy tym nie biorąc do ust.
Jej przeciwieństwem była córka graf Robert von Blut, Esmeralda. Ona pchała do swojej pulchnej budzi wszystko co się jej pod rękę napatoczyło.
Zaraz koło niedoszłej narzeczonej Zeusowego Paladyna siedziała obecna dama, w imieniu której paladyn bił się, Isra. Swą egzotyczną urodą przyciągała spojrzenia. Przy Esmerladzie zdawała się jeszcze bardziej dostojna i dystyngowana, zgrabna i pełna wdzięku.Obie panie prowadziły jakąś niezobowiązującą konwersację, która wyraźnie dla Isry była męcząca.
Wyraźną ulgą dla damy Rycerza Dębowego Liścia było omdlenie Elviry. Nim ktokolwiek zdołał się ruszyć egzotyczna piękność już była przy dziewczynie. Sama pomogła wstać pani von Blut i wyprowadziła ją z dala o tego zgiełku.
Wtedy dopiero się zaczęło. Powtórzono wszystkie przytoczone już zdania odnośnie zdrady jakie nieszczęsna pani von Aurith się dopuściła.
Wilhelm po raz kolejny usłyszał o niedoli dziewczyny, która została wydana z ułomnego syna grafa von Aurith.
Podpity już jegomość w barwach von Bluta ogłosił, że jego pan powinien ziemie swego sąsiad odziedziczyć. Jego tłumaczenie było mgliste i pozbawione sensu. Twardo jednak obstawał przy swoim. Na koniec ogłosił, że jego pan i tak dopnie swego, gdyż po zwycięstwie swego reprezentanta , rycerza Dietera Żelaznej Pięści, ma zamiar publicznie oskarżyć panią von Aurith o cudzołóstwo i wyzwać ją na są boży. A że jej czci nie będzie miał kto bronić, wynik sądu był pewny.
Dalej rozprawiano już tylko o turnieju i o tym kto i jakie ma szanse.
Temu Ravenwild się nie przysłuchiwał. Odczekał jeno chwilę, by dyplomatycznie odstąpić od stołu i ruszyć w korytarze w poszukiwaniu damy swego serca oczywiście, choć powód dla którego Wilhelm ruszył był bardziej prozaiczny. Chciał się rozmówić i z Elvirą także.
Jego odejście spotkało się z protestami współbiesiadników, wszak pozbawiał ich swego szacownego towarzystwa. Damy protestowały równie gorąco co ich mężowie. W końcu jednak udało mu się.
Wilhelm zauważył również, że co najmniej jedna z pań podążyła jego śladem. Wypity alkohol dodał jej animuszu, ale utrudnił poruszanie się dając tym samym rycerzowi sposobność by ją zgubić.
Kręcąc się po korytarzach posiadłości pana na Mielau Ravenwild natką się na kolejną, nachalną szlachcianką, która koniecznie chciała uraczyć go swoimi wdziękami. Dama ta był starsza od niego, nadal jednak mogła konkurować z niektórymi pannami na wydaniu, a zwłaszcza niedoszłą narzeczoną.


Niestety musiał pozostać anonimowy w tych murach, więc dama ta… cóż. Nie wiedząc jak ją zgubić, musiał się z nią zmierzyć na dworskich zasadach. Więc skręcił w kierunku najbliższego korytarza na których wisiały malunki i portrety rodowe, udając że jeden z nich go zafascynował.
Dama przystanęła również przed portretem. Przedstawiał on zbrojnego na koniu stojącego dęba. Zbroja była starego typu, Wilhelm znał takie z rodzinnych portretów. Jego dziad lub pradziad takie nosił.
- Znasz panie historię tego rodu? - Zaczęła zupełnie niewinnie.
- Niestety nie milady.- rzekł dworsko Wilhelm przenosząc uwagę z portretu na ową wielbicielkę i jej… zalety.
- Ja też nie. - Odparła z nieukrywanym żalem odwzajemniając spojrzenie.
Wilhelm zobaczył w jej oczach tę iskierkę pożądania.
- Gościnne występy - Zbliżyła się do niego tak, że jej dłoń spokojnie mogła dotknąć jego torsu ukrytego pod zbroją. Palcem powoli zaczęła kreślić zawiły szlak na nim schodząc coraz niżej. - nie tęskno ci panie za domem?
- Moim domem jest pole bitew milady. Moją kochanką jest chwała i… dama serca której akurat cnotę opowiem swoją kopią. Rycerz… który ukrywa swe oblicze, nie może sobie na zbyt wiele pozwolić. Dyscyplina tego wymaga.- rzekł Wilhelm spoglądając przez szpary hełmu.- Ta zbroja oddziela mnie od świata niestety.
- Szlachetne to postanowienie. - Rzekła z podziwem. A w zasadzie wyszeptała z podziwem. - Czasami jednak można sobie na trochę pozwolić. Nawet wbrew dyscyplinie. - Niespodziewanie ujęła dłoń rycerza i umieściła na swej kształtnej piersi.
Pancerna rękawica niespecjalnie przekazywała wrażenia, acz… Wilhelm chwycił śmiało krągłość kobiety i drugą dłonią przesunął po jej pośladku przez materiał sukni.- Czasami… tak, acz… moje oblicze musi pozostać ukryte i w ciemności. Bym mógł sobie pozwolić na tak śmiałe działania, moja… tajemnicza kochanka, musiałaby pozwolić na zakrycie swego wzroku.
Kobieta, dotykając ręką czoła udała zemdlenie. Ravenwild widział jednak, że spod półprzymkniętych oczu uważnie obserwuje co też rycerz robi.
Wilhelm pochwycił ją w swe ramiona i uniósł w górę. Sytuacja była dość kłopotliwa.Może Ravenwild był młody, ale i tak nie dość naiwny by zdjąć hełm przy niej. Za to ruszył z nią w kierunku najbliższej komnaty w nadziei, że będzie mógł ją tam ułożyć wygodnie.
Dama dała się prowadzić, chociaż cały czas obserwowała. A gdy paladyn zerkał otwarcie na jej twarz oczy szybko zamykała.
Pierwsze drzwi były zamknięte. Drugie też. Dopiero przecie puściły pod naporem siły rycerza. Pomieszczenie nie było komnatą sypialną ino jakimś magazynkiem. Stał tam jednak stół. Damę ułożyć się dało. Tylko czy wygodnie?
Na razie powinno wystarczyć. Delikatnie położył kobietę na stole sam zastanawiając się jak daleko może być inna komnata gdzie udałoby się znaleźć wygodne miejsce dla jej ciała.
Zamki rycerskie miały to do siebie, że podobnym rozkładem pomieszczeń charakteryzowały się. Paladyn z dość sporą dokładnością mógł zakładać, że gdzieś w pobliżu jakaś komnata z łożem znajdować się musi. To była kwestia kilku drzwi.
Ruszył więc powoli i ostrożnie do drzwi wyjściowych, zerkając za siebie co chwila. Przecież ta dama wyraźnie coś planowała.
- Ciekasz? - Podniosła się gwałtownie. - Zostawiając damę w potrzebie?
Nie była damą… ale miała temperamencik. Wilhelm zamknął drzwi za przed sobą, pogrążając miejsce w półmroku.- Milady jestem… rycerzem, nie zostawiam damy w potrzebie, acz… pewne warunki muszą być bezwzględnie spełnione.
- Acha. - Odparła i położyła się ponownie.
Rycerz sięgnął po chustę, noszoną w sakiewce i owinął głowę kobiety zakrywając jej oczy i dopiero wtedy zaczął powoli zdejmować zbroję i hełm. Usunąwszy na bok pancerz, zaczął od pocałunku czule złożonego na jej ustach, a potem na szyi. Nie wiedział z jaką kochanką ma do czynienia, ale póki co wyglądała, że oczekuje od swych wybranków aktywności sama pozostając czarująco “bierną”. No cóż, powinno pójść szybko. Kobieta jęknęła cicho z pełną satysfakcją gdy rycerz zabrał się wreszcie do rzeczy. Bierna pozostał, ale tylko przez chwilę.
- Pocałunki zostaw dla młódek. - Rzuciła kładąc swą dłoń na najwrażliwszym ogranie mężczyzny.
- W takim razie… -Wilhelm nie bawiąc się w subtelności dłonią zadarł spódnicę i przesunął palcami po bieliźnie.- … czy będziesz tak… łaskawa, by obrócić się na brzuch?
Skoro jej się spieszyło, to czemu on miał protestować? Najważniejsze że opaska okrywała jej wzrok ciemnością.
- Och! - Jęknęła z zachwytem i spełniła prośbę.
Zsunął to co mu przeszkadzało, palcami popieścił jeszcze gładką skórę doświadczonej kobiety i lancą dokonał szarży od razu i gwałtownie. Młódką nie była, więc… z pewnością wytrzyma trochę dzikości. Pochwyciwszy jej pośladki, zajął się pragnieniami swej damy zdobywając bramy jej zamku raz po raz… aż stolik skrzypieć zaczął.
Wkrótce poskrzypywania stolika zagłuszyła głośna aprobata szarży, jaką rycerz przepuścił, wydobywająca się z gardła rozochoconej kobiety.
Nie wiedział jak wytrzymała jest jego kochanka, jak wiele sztychów potrafi przetrzymać, za to czuł jak ciepła jest, jak miękka jak rozkoszna. Wilhelm pod przyjemnością jaką mu sprawiały te szturmy zbliżał się szybko do granicy wytrzymałości swego ciała.
Dama poddała się przed końcem szturmu, pozwalając nacierającym wojskom w pełni napawać się zwycięstwem.
To było przyjemne… ale niekoniecznie potrzebne. Niemniej zakończył sprawę delikatnymi pocałunkami na prowokująco wypiętych pośladkach kochanki i w ciszy zaczął powoli się ubierać. Nie protestowała. Nie przeszkadzała. Ale też nie podniosła się by siebie do porządku doprowadzić.
Wilhelm założył zbroję i jedynie bez hełmu podszedł do przodu, kucnął i ująwszy jej oblicze dłońmi nadal z osłoniętymi chustą oczami pocałował drapieżnie jej usta, by po tym pocałunku szepnąć.- Ty były zaprawdę rozkoszne chwile milady.
Potem założywszy hełm, okrył nagość jej pośladków suknią.
- Dla mnie również. - Odparła rozmarzona. - Dla mnie również. - Wyprostowała się nieśpiesznie. Z gracją wygładziła suknię. Wilhelm mógł dostrzec uśmiech na jej twarzy.
- Życzę ci wygranej rycerzu. W turnieju. - Wyminęła go i pierwsza opuściła pomieszczenie.
Wilhelm odczekał chwilę i również opuścił ów zakątek rozkoszy, jakim przez chwilę stał się ten składzik. Po czym udał się na poszukiwanie “damy swego serca” Szukać daleko nie musiał. Stała nieopodal drzwi z których wyszedł. Z jej twarzy niewiele dało się wyczytać.
- Jak… jaka sytuacja? Czy ona dobrze się czuje?- zapytał Wilhelm cicho.
- Dobrze. - Odparła spokojnie Isra. - To naturalne w jej obecnym stanie. Jeżeli tylko rodzina otoczy ją odpowiednią opieką nic jej nie będzie.
- Jeśli… a co ty sądzisz o tym… wyzwaniu?- zapytał Wilhelm zamyślony.- Jestem pewien, że mógłbym zostać jej czempionem. Jeszcze lepiej by było, gdybym przegrał wpierw turniej.-
- Jej teść, jeżeli tylko powije syna, będzie ją pod niebiosa wielbił. - Odparła. - Po cóż chcesz zatem turniej przegrywać? Chciałeś zdemaskować swego niedoszłego teścia. Jak to zrobisz gdy przegrasz?
- Jeśli… rycerz von Bluta wygra, to rzuci jej wyzwanie, a wtedy ja je mogę podjąć. Ale pewnie masz rację… za dużo komplikuję. Lepiej zostać przy pierwotnym planie. - zgodził się z nią rycerz.
- Rzuci jej wyzwanie? Co masz na myśli?
- Jeśli czempion von Bluta, Dieter wygra turniej Robert oskarży Elvirę o cudzołóstwo i wyzwie na sąd boży. Mając po swej stronie zwycięzcę turnieju, nie musi się bać przegranej, prawda?- wyjaśnił Wilhelm.- A przyjnajmniej takie plotki słyszałem.
- Więc po to zaczepione me sługi. - Tym razem to Isra zamyśliła się.
- Dokładnie.- stwierdził Wilhelm zamyślony.-Sąd Boży to ciekawa instytucja… jej wyroki są niepodważalne, a walka toczy się na śmierć i życie.
- Nie mogę ci niczego zabronić.
- Nie możesz zabronić, ale poradzić możesz. Cenię twoje zdanie Isro.- wyjaśnił rycerz.- Liczę, że wspólnie będziemy działać aby zrealizować naszą małą zemstę na von Blucie i ukrócić jego intrygi na zawsze.
- Jeżeli czempion grafa rzuci wyzwanie i przegra, on sam się od tego odżegna. Czyż nie?
- To Sąd Boży… nie można się odżegnywać od wyroków boskich. Walka taka nie jest zwykłym pojedynkiem, świętym rytuałem.- wyjaśnił Ravenwild cierpliwie.- Nie można się odżegnywać od wyroków boskich, to świętokradztwo… to nazwanie Zeusa kłamcą.
- Od wyroków nie. Ale od oskarżycieli?
- To znaczy? Nie rozumiem.- teraz z kolei Wilhelm nie nadążał za jej argumentacją.
- Kto ma oskarżyć Elvirę o cudzołóstwo?
- Sam Robert von Blut, a Dieter w jego imieniu będzie walczył.- wyjaśnił Wilhelm.- Słów Żelaznej Pięści nikt nie brałby poważnie. On ledwie jest za rycerza uznawany. Nie ma odpowiedniej pozycji, by rzucać takie kalumnie.
- Chyba, że tak. - Zastanowiła się chwilę kobieta. -A jesteś pewien, że wygrasz z Dieterem? - Dodała po chwili.
- Myślę że tak.- ocenił Wilhelm.- Turniej się jeszcze nie skończył, więc nie mam pewności, ale do jego zakończenia będę miał
- Skoro tak. - Uniosła do góry prawą brew. - Pomogę. Kiedy chcesz odpaść?
- Hmm… dajmy tak przed półfinałem może?- spytał bardziej niż stwierdził Wilhelm.- Chyba że natrafię na Dietera wcześniej… lub odpowiedniego przeciwnika. I przykro mi że tak kiepsko twą cnotę i urodę wychwalę przegrywając tak sromotnie.
- Myślę, że to dobry pomysł. Uprzedź mnie tylko w której dokładnie walce.
- Tak zrobię. Zobaczymy jak się jutro turniej rozwinie. A co ty sądzisz o tej rozrywce?- spytał rycerz podając uprzejmie dłoń Isrze z zamiarem zaprowadzenia jej do głównej sali.- Czy podobają ci się walki na kopie.-
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172