Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-11-2011, 15:01   #1
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Wilhelm i Smoczyca

Wilhelm Archibald Ravenwild siedział w jakieś zapyziałej karczmie w Brundfähre i podobało mu się to coraz mniej. Im bardziej zbliżał się do posiadłości grafa von Blut, tym bardziej żałował swojej decyzji. Decyzji,która jeszcze przed dwoma tygodniami wydawała mu się słuszna. Bard tak piękną pieśnią zachęcał do pomocy grafowi w pozbyciu się smoka panoszącego się po jego ziemiach. Nagrodom miało być pół hrabstwa i ręka córki grafa. I chociaż paladynowi nie wypadało przyjmować nagrody, to i tak wszyscy je brali w takiej czy innej postaci. Jeżeli on sam nie mógł pojąć za żonę uratowanej dziewicy, to wpychał ją do łoża swojego krewniaka, co się łączyło z ziemiami przypisanymi do ręki i tytułami. I chociaż teoretycznie ziemie te i tytuły na zakon powinny przechodzić większość świętobliwych rycerzy rozdawała je po swych rodzinach, a sam zakon zadowolić się musiał drobnymi datkami. Oczywiście byli i tacy, którzy całą nagrodę przekazywali kapitule, ale byli zdecydowanie w mniejszości. Zresztą świętobliwi paladyni Zeusa i tak byli bogaci, to trzy wsie w tę czy wewte różnicy zbytnie nie robiły.
Skuszony nagrodą Czarny Rycerz wyruszył więc po sławę i nagrodę. Może w końcu będzie się mógł uniezależnić. Pół hrabstwa. Co tam, że marchie. Co tam, że to koniec Imperium. Co tam, że daleko od rodzinnych stron. A z ręki córki grafa jakoś się będzie można zrezygnować. Z drugiej strony, jeżeli jest tak urodziwa i cnotliwa jak ją bard odrysowywał w swych pieśniach, to i może i nad tym wartabyło się zastanowić.
Tym czasem rzeczywistość nie rysowała się najlepiej. Im bliżej marchii, tym dalej od cywilizacji. Wsie, i nie tylko one, zdawały się być w czasie zatrzymane, mniej więcej sto lat temu. No wsie to można jeszcze zrozumieć, ale żeby miasta?? To nawet na miano miasta nie zasługiwało, ot większa wieś. Karczmy były coraz podlejsze. Jedzenie i trunki w nich serwowane też.
~Żeby tylko smok okazał się naprawdę duży. ~
Rozmyślał Wilhelm nad miską czegoś co to miało być gulaszem. Może i nim było, ale z jakiego zwierzęcia mogło to być zrobione to młodszy potomek Saemusa Ravenwilda chyba wiedzieć nie chciał. Miejscowi zajadali się tym rarytasem, jak to to coś córka karczmarza raczyła była określić. Miejscowi też smalili cholewki do karczmarki. No, o gustach to się nie dyskutuje. Nie mniej jednak Wilhelm nie miał jakoś ochoty spotkać się sam na sam z lokalną pięknością, chociaż ta zdawała się go do tego zachęcać. A to otarła się o niego biodrem, niby to niechcący. A to położyła mu na kolanach swój obfity biust gdy serwowała mu posiłek. A to przypadkiem coś koło niego upuściła by mógł sobie jej krągły zadek pooglądać i do tego odsłoniła jeszcze z pół łydki.
Siedzący za jego plecami jacyś mieszczanie, wyglądali na dość zamożnych, głośno komentowali odsłaniane wdzięki panny.
A w tle jakiś grajek, co to mu chyba słoń na ucho nadepnął, raczył zebranych gości swą piosnką o dzielnym paladynie co to dziewice z rąk bestii ratował. Piosnka była sprośna, co się akurat gawiedzi bardzo spodobało. A już chyba najbardziej ten fragment opowiadający o tym, jak to przy pomocy swej kopii rycerz ów szlachetny czynił niemiłymi dla bestyj dziewice. Bo powszechnie wiadomo, że tylko dziewice lubią bestyje, więc czym prędzej trzeba je z tego dziewictwa wyleczyć.
Grajek zebrał gromkie brawa i nie mało grosza, bo słuchacze straszliwie hojni byli.
Tym czasem Wilhelm mieszał w swej misce drewnianą łyżką i zastanawiał się jak bardzo jest głodny.



A im bardziej się zawartości swej miski przyglądał tym mniej miał ochotę na jedzenie.
Karczmareczka po raz kolejny obdarzył rycerza swym perlistym uśmiechem. Chyab raczej do czarnych pereł należałby go porównać. Popękane, blade usta odsłoniły braki w uzębieniu córy karczmarza. A pozostałe zęby czarne były. Iście perlisty uśmiech lokalnej piękności.
Z opresji wyratował Wilhelma grajek, co to za jego przewodnika robił i co to sławił grafa i jego córkę.
Wpadł do karczmy i wrzeszcząc od progu i sapiąc i dysząc dopadł do stolika Ravenwilda.
- Panie mój, panie mój. - Jego zbłąkany wzrok spoczął na kuflu piwa stojącym przed rycerzem. Bard był bardzo zdyszany i Wilhelm domyślił się, że spragnionym być musi. Podsunął mu wiec swój kufel. Tego piwa to rycerz próbować też nie chciał. A grajek wypił je do dna. Otarł jeszcze usta z piany. - Panie mój. Znalazłem statek, który nas prosto do Blutfurtu zawiedzie. Do zamku grafa.
Karczmareczce w tym samym czasie mina zrzedła, bo dostojny pan nie zwracał na nią w ogóle uwagi. Ale zrazu znalazła pocieszenie przy mieszczanach siedzących za rycerzem. Tych co to jej wdzięki tak komentowali. Skomplementowali ją kilkakrotnie i z pewnością swoje łapska to tu to tam położyli, bo dziewoja zaczęła chichotać. Koniec końców na schadzkę się umówili. Za jakieś pięć minut, gdy ona będzie przerwę miała.
Bard grafa w tym czasie roztoczył przed Wilhelmem wizję wygodnej podróży statkiem. W co rycerz raczej wątpił, gdyż dotychczas to co grajek mówił dalekie było od rzeczywistości.
Zapłaciwszy za gościnę rycerz i bard udali się do portu. Raczej większej przystani. Jakież było zdziwienie Wilhelma gdy oczom jego ukazała się słusznej wielkości barak. Nie spodziewał się czegoś takiego na tym krańcu świata. Kapitan, zgięty w pół, witał swoich gości. Oczywiście z wyprawę trzeba było z góry zapłacić i to nie mało. A w zasadzie cennik był rozbojem w biały dzień. Ale ponieważ obu mężczyzną się śpieszyło to zgodzić się musieli.
Barka okazała się dość luksusowa. A goście nią płynący zamożni. A gdy dowiedziano się, że na pokładzie pojawił się paladyn od razu obskoczył go wianuszek panien i to nie tylko młódek na wydaniu, ale i statecznych matron będących ich przyzwoitkami. Zrazu posypały się prośby by rycerz uraczył ich jakąś opowieścią o swych walkach. W sukurs przyszedł mu bard. Jak z rękawa sypał balladami i pieśniami opiewającymi czyny rycerza, któremu był przewodnikiem. Był naprawdę dobry. Aż matki musiały siłą swe córki odciągać, by już spokój dały szlachetnemu członkowi zakonu.
Barka nie płynęła wcale do Blutfurtu. Jej celem był Eisental. Ale to zawsze było szybciej niż konno. Zwłaszcza, że bard wcale konno dobrze nie jeździł.
Ale w końcu po trzech tygodniach dotarli na dwór grafa Roberta von Blut.

I tu Wilhelma spotkała niemiła niespodzianka. Hrabstwo było tak rozległe, że można je było kamieniem przerzucić. A córka grafa. Bard zdaje się, że ślepy był gdy pisał o jej urodzie balladę. Była niska i gruba.
Żeby chociaż inteligentna była. Ale nie. Tego też bogowie jej poskąpili. I miała do tego przeraźliwy śmiech. Niczym rżenie konia. Głos jej był piskliwy.
Sam graf, też chyba ślepy, chwalił i urodę i inteligencję córki. Jemu też wiele brakowało. W zasadzie to chyba swoimi manierami niewiele od swych poddanych odbiegał. To był kolejny powód aby nie chcieć ręki panny von Blut.

Zamek Grafa okazał się wielką, murowaną chata górującą nad małymi, drewnianymi chatami chłopów. Na szczęście to co podawano na stoły było zjadliwe i przypominało jedzenie znane Wilhelmowi. Kucharza graf miał doskonałego. Sam cesarz nie powstydziłby się takiego.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 11-11-2011, 18:44   #2
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cnotliwa i urodziwa księżniczka, to piękna bajka. Acz bajka tylko. Jeśli urodziwa to zwykle cnotą nie grzeszyła. Jeżeli cnotliwa, to głównie z tego powodu, że z braku urody grzeszyć nie mogła.
Choć... różnie to bywało.
Ziemie grafa von Blut, nie grzeszyły urodą, podobnie jak córeczka.
A choć ziemie należące do grafa, dla ambitnego i pracowitego rycerza mogły być wyzwaniem, to dodatek w postaci córeczki skutecznie zniechęcał.


Tak więc wieczerzając wraz grafem i córeczką, Wilhelm starał się robić dobrą minę do złej gry i zachowywać jak dobrze wychowany szlachcic. Udawał, że nie zauważa braków w urodzie i charakterze “pulpecika” grafa. Uśmiechał się i rozmawiał chętnie, uważając z piciem wina. Nie chciał się bowiem zaprawić alkoholem. Niemniej w myślach już rozważał dalsze kroki. Ostatecznie wyzwania podjąć się musiał, aczkolwiek zamierzał to uczynić charytatywnie.
Poza tym, choć warunki bytowe były bardziej niż kiepskie, to jedzenie dobre. Manierami grafa i córeczki Wilhelm się z pozoru nie przejmował, przechodząc od razu do sedna.- Jakiż to problem sprawia ów smok, drogi grafie? Co o nim wiadomo?
I zaczęło się.
Władca ziem zaczął opisywać owe potworne smoczysko. Wielkie, straszne łuskowate.


Ziejące ogniem monstrum porywające kozy i owce i dziewice. Krów nie porywało, bo i ciężko było znaleźć krowę w okolicznych ziemiach. Gdy jednak rycerz zaczął się dopytywać o szczegóły, graf zaczął się plątać w szczegółach. I wyszło na to, że ani on osobiście owego smoka nie widział, ani jego przyboczni. Tylko słyszeli od poddanych. I dlatego opis owej bestii przypominał Wilhelmowi, coroczne opowieści o łowach z cesarzem, jakimi raczył go ojciec. Co roku jeleniowi poroże rosło coraz większe.
Z każdym słowem grafa mina Wilhelma rzedła. Nie dość bowiem, że przyjdzie mu walczyć za darmo (wciskanej wraz posagiem córeczki jakoś Wilhelm przyjąć nie miał zamiaru), to jeszcze nie wiadomo z czym i gdzie.
Nic więc dziwnego, że paladyn był ponury i nawet “końskie zaloty” chichoczącej córki grafa nie poprawiały mu humoru. Niemalże rzucała mu się na ramiona i nie omieszkała poinformować, gdzie powinien zachodzić, bo wszak cnotliwą damą jest. Kilkakrotnie powtarzała gdzie znajduje się jej komnata i że zdarza się zapominać zamykać drzwi na noc.
Sugestia aż nadto czytelna.

Wilhelm zaczął podejrzewać, że ta cała sprawa ze smokiem, miała być przynętą, mającą zwabić kandydatów do niezbyt udanej córeczki. O ile był to smok. Równie dobrze mogła to być wiekowa wywerna, zbyt stara by wzbić się w powietrze. Zbyt stara by być zagrożeniem, dla czegoś większego od owcy.
Niemniej skoro tu już był, to mógł się wszak rozejrzeć po okolicy. Zważywszy, że narzucająca się ciągle córeczka grafa, skutecznie zniechęcania do pozostania w zamku.
Paladyn spytał więc o przewodnika, który mógłby do smoka doprowadzić. I spojrzenie grafa spoczęło na Jasperze Złotoustym. Bardzie, który omamił Wilhelma wizją cnotliwej i pięknej księżniczki oraz bogatych i urodzajnych ziem. Z tych wszystkich kłamstw, nawet cnotliwość nie okazała się prawdziwa. Choć niewątpliwie córeczka grafa dziewicą była.
Złotousty, jako postawny mężczyzna, jednak nie liczył się w oczach dziewczyny.


Z racji swego niskiego urodzenia, nie był wart jej uwagi, ni dobrego słowa. Z czego zapewne się cieszył. Niemniej to właśnie jego graf Robert wyznaczył na przewodnika dla Wilhelma, powodując, że biedak niemalże zakrztusił się winem, popijając syty posiłek.
Wilhelm zupełnie nie rozumiał, czemu bard gładkimi słówkami próbue wyłgać się z tej roli.
Wszak i tak walczyć będzie Czarny Rycerz, a on ma tylko być przewodnikiem po tutejszych zadupiach.
Jakkolwiek giętki język Jaspera, nie zdołał przebić się przez ośli upór grafa. I bard został mianowany przewodnikiem paladyna.
Dobre i to.
Wilhelm dość szybko uwinął się z kolacją i wykręciwszy się wczesnym wyruszeniem, opuścił towarzystwo. Nie mógł jednakże odmówić córce grafa towarzyszenia jej w drodze do swoich komnat. I starał się komplementować jej urodę. Co było iście heroicznym czynem.
Dziewuszka zaborczo obejmowała ramionami, rękę rycerza. Starała się nawiązać inteligentną konwersację, co jej zresztą kiepsko wychodziło. Oraz pokrzykiwała na przechodzące służki, wplatając przekleństwa godne plebsu w swe wypowiedzi. Pilnowała rycerza niczym rasowy pitbull. I czasami, nawet “szczekała” podobnie.
Dotarłszy do swej komnaty, Wilhelm grzecznie pożegnał namolną wielbicielkę niemal siłą wypychając ją poza drzwi. Następnie, nie dość że je zamknął, to jeszcze zabarykadował.
Hałasy przy drzwiach około drugiej w nocy, świadczyły iż zabarykadowanie się było niewątpliwie dobrym pomysłem.

Ranek.
Wczesne udanie się na spoczynek sprawiło, że Wilhelm równie wcześnie wstał. W każdym razie wcześniej niż graf i jego córka. Oraz bard.
Przyjemność płynąca z kopnięcia w zadek śpiącego Jaspera, było... niewątpliwie niewielką gratyfikacją, rekompensującą choć trochę kłopoty w jakie ów złotousty kłamca go wciągnął.
Gdy już przebudził swego przewodnika, Wilhelm przygotował się do podróży.
Krótka chwila na ogolenie twarzy i dłuższa na przywdzianie zbroi.



Jak wszyscy paladyni nosił ciężką zbroję płytową, ale przeciwieństwie do reszty zakonników Zeusa, barwioną na czarną. Było to odstępstwo od srebrnych i białych zbroi paladynów i swoisty znak rozpoznawczy rycerza.
W dodatku w połączeniu ze złocistym spojrzeniem jego oczu i kruczoczarną grzywą włosów okalających jego oblicze, zbroja prezentowała się nader efektownie.
Chwilka na sprawdzenie oręża, całego zbioru oręża. Oprócz rycerskiego miecza, miał jeszcze dwuręczny miecz przy siodle, dwie kopię, mizerykordię, oraz ciężką kuszę. Polowanie na smoki to nie przelewki.
Gdy był już gotów ruszył konno na swym rumaku bojowym przez bramę zamku, z bardem wlekącym się smętnie u boku, na jakiejś chabecie.
Wilhelm nie kłopotał się budzeniem i żegnaniem grafa i jego córki. Szkoda na to czasu i nerwów.
Niech więc zaczną się łowy na smoka!... lub na cokolwiek co pałętało się po tym zapyziałym hrabstwie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-12-2011 o 14:28.
abishai jest offline  
Stary 06-12-2011, 17:01   #3
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
A hrabstwo rzeczywiście zapyziałe było. Góry i doliny, góry i doliny, góry i doliny. Trakt, jeżeli to coś czym jechali, tak nazwać można było, był zaniedbany, miejscami zarośnięty.



Mimo jakości dróg jechało się nawet przyjemnie i w miarę szybko. Byłoby szybciej gdyby jego przewodnik nie zatrzymywał się co chwila na opróżnienie pęcherza. I oczywiście za chwile uzupełniał niedobór płynów.
Koło południa zatrzymali się na krótki odpoczynek połączony z posiłkiem, którego Jasper domagał się już od dłuższego czasu. Był i plus posiłku, po za napełnieniem sobie żołądka. Złotousty zamilkł wreszcie. Nie żeby rycerz miał coś przeciwko pieśnią i balladą serwowanym mu przez Jaspera Złotoustego, ależ ile można było??
Jakąż ulgę wiec Wilhelm poczuł usłyszawszy wreszcie śpiew ptaków. Szum wiatru wśród drzew. Cisza. Czarny Rycerz nigdy nie myślał, że będzie się z niej cieszył.
Po skończonym posiłku, ku rozpaczy Złotoustego, szybko zebrali się i ruszyli w dalszą drogę. Jak wynikało z zapewnień przewodnika, za godzinę jazdy mieli dotrzeć do mostu, który umożliwi im przejście na druga stronę rwącego potoku i już, już mieli dotrzeć do wsi, gdzie swoje leże miał smok.
Jasper ponownie zaczął umilać drogę swymi pieśniami. Wilhem w pewnym momencie nie wytrzymał i dobitnie kazała mu się zamknąć. Co też grajek niechętnie ale uczynił.
Rzeczywiście, godzina jazdy i dotarli do mostu. W zasadzie kładki przerzuconej przez rwący potok. Tyle tylko, że ostatnia nawałnica ją zerwała. Jasper zaklął szpetnie pod nosem. A Wilhelm mu w myślach zawtórował. Nie dało się w tym miejscy brudu pokonać. W zasięgu wzroku nie było tez innego miejsca gdzie można byłoby rwący potok przekroczyć.
Jasper podrapał się po brodzie.
- Obawiam się panie, że będziemy musieli dużo drogi nadłożyć. - Skrzywił się przy tym. - Tędy przejechać się nie da.
Teren podnosił się. Usiany był licznymi głazami i skałami. Gęsto porośnięty drzewami. Pieszy możeby i przeszedł, ale konno z pewnością się nie dało.
- Ile??
- Musimy wrócić do tego rozwidlenia. - Zaczął rozwodzić się bard. - Następnie ominąć górę...
- Ile dokładnie?? - Przerwał mu niecierpliwy Ravenwild.
- To będzie jakiś dzień drogi, mój panie. - Ręką zasłonił twarz, jakby chciał się od ciosu osłonić.
Po dłuższej chwili otworzył jedno oko i z pewną niepewnością przyjrzał się Czarnemu Rycerzowi.
Wilhelm przyglądał się mu z lekkim zdziwieniem. W końcu, gdy bard otworzył oboje oczu, Rycerz rzucił tylko krótkie.
- Prowadź.
Jasper uśmiechnął się niepewnie i ruszyli.
Gdy zbliżali się do wspomnianego rozwidlenia dróg, bard nie wytrzymał panującej ciszy. Ciasza to coś co nie leżało w naturze przewodnika Ravenwilda i Czarny Rycerz chcąc nie chcąc musiał się z tym pogodzić. Wszak nie będzie lał barda po mordzie, to nie licowało z powaga Rycerza Zakonu Zeusa. Toteż przymknął oko na to.
Z początku Jasper odśpiewywał sobie cichutko. Co było jeszcze znośnie. Ale z czasem, zachęcony tym, że rycerz uwagi mu nie zwraca, Złotousty śpiewał był coraz donośniejszym głosem.
Wilhelm już już szykował się by zwrócić delikatnie uwagę bardowi, że jego wyczyny mogą im niepotrzebnych kłopotów narobić, gdy chyba sami bogowie uznali, że dość mają jego śpiewu. Kiedy grajek kończył ostatni wers jakiegoś utworu wchodząc w wysokie a, mucha mu do ust wpadła. Biedak począł się krztusić i kaszleć usiłując się pozbyć natręta.
- Połknąłem to. Połknąłem. - Zawołał sopranem. - Połknąłem to paskudztwo. - Pluć począł jednocześnie na wszystkie strony. Po czym zesztywniał na chwilę z ręka na brzuchu. - Czuje jak to lata we mnie. Wyżre mi wnętrzności. Umrę w męczarniach. - Aktorem doprawdy tez był wybornym. Naprawdę było co podziwiać gdy tak łkał nad swoim losem.
Rycerz miał spory problem przy powstrzymywaniu się od śmiechu. Wszak nie wypadało śmiać się z umierającego. A Jasper świetnie takiego odgrywał.
- Umrę niezaznawszy miłości. - Łkał dalej. - O okrutny losie. Pozbawiasz świat takiego geniusza. Wybrańca muz. - Nawet przekonany o rychłej śmierci Złotousty nie szczędził sobie pochwał. - Już czuję jak potwór ten okrutny dobiera mi się do wątroby. Jakiż to ból. - Ochom i achom wskazującym na wielkie cierpienie nie było końca.
W tym momencie rycerz nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Bard przez moment patrzył nań morderczym wzrokiem po czym sam wybuchnął śmiechem. I byli się tak śmiali do póki Czarny Rycerz nie zobaczył zbliżających się zbrojnych. Bard też spoważniał.
- To ludzie grafa von Aurith. - Splunął przy tym na ziemię.
Kolumna zbrojnych i kilku obdrapanych i brudnych ludzi, jednakże w strojach bogatych, zbliżyła się do nich na odległość kilkunastu metrów. Na jej czele jechał potężny wojownik.



- To bękart von Auritha. - Wyszeptał bard.
- Jestem Eberhatr Bergstein. Dowódca straży grafa von Aurith. Ścigamy bandytów którzy napadli na tych tutaj zacnych kupców.
- To był smok, panie. - Jedne z tych brudnych ludzi w przypalonych, podartych szatach odezwał się.
- To jest szlachetny Pan Wilhelm Archibald Ravenwild. Palady Zakonu Zeusa. - Bard bardzo pięknie przedstawił Czarnego Rycerza, wymieniając jego rzeczywiste i wyimaginowane sukcesy.
Na te słowa kupcy rzucili się do nóg Czarnego Rycerza.
- Panie szlachetny. Smok nas napadł. Zrabował wszystko. Pomóż, nam biednym kupcom. - Jedne przez drugiego zanosili prośby i pomstowali na bestyję, co to ich napadła.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 08-12-2011, 21:36   #4
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ziemie grafa były dzikie i zaniedbane. Ale z perspektywy rycerza miały swój urok.
Nieprzebyte knieje kusiły na skręcenie z traktu i posmakowania życia w dziczy.
Podróż z czasem stawała się coraz przyjemniejsza. Pogoda była ładna, jedzenia i wina (szczególnie wina) w bród, bowiem Jasper zabrał ze sobą, chyba połowę zapasów zamku.
Towarzystwo Złotoustego, też było coraz bardziej znośne. Więc wyprawa stawała się przyjemnością, a Czarny Rycerz widział ją w coraz jaśniejszych barwach.
Ubije poczwarę, zgarnie skarby i sławę. Oczywiście skarby, jeśli smok jakiś skarb uzbierał, bo różnie z tym bywało.
A więc zgarnie skarby... ewentualnie. I sławę, na pewno. I cnotliwie odmówi nagrody, twierdząc, że mu nie wypada. Plan wydawał się wręcz idealny.
Humor Wilhelma nie zepsuł się nawet, na widok zniszczonej kładki, która pozwalała przejść przez potok. Co prawda Jasper wspomniał, że trzeba będzie nadłożyć drogi, ale też i rycerzowi się nigdzie nie spieszyło.
Ruszyli więc dalej, pod wodzą Złotoustego i jego pieśni. Których jak się okazało, bogowie nie cenili bowiem muszką starali się je uciszyć. Nie dość sprawnie jednak, bo bard przeżył. Za to ściągnął na nich uwagę przejeżdżających osób.

Piętnastu zbrojnych pod wodzą niejakiego Eberhatra Bergstein. I trzech kocmołuchów, którzy okazali się być napadniętymi przez smoka kupcami.
Oddział Eberhatra uzbrojony był we włócznie i miecze. Nosił na sobie kolczugi i hełmy. Byli konno, więc trzeba było przyznać, że byli siłą z którą trzeba się było liczyć. I można było wykorzystać.
Wilhelm skupił swe spojrzenie na Eberhatrcie.
Jakoś nie było czasu i okazji wypytać barda, o przyczyny owej niechęci do bękarta von Aurithów. I do samych Aurithów, też. Choć się domyślał, że samo bycie bękartem było powodem pogardy u grafa bon Blut. Ale że też pozwalał swoim poddanym na takie zachowaniem, wobec Aurithowego syna, nieważne czy z prawego, czy nieprawego łoża?
To rycerza nieco dziwiło.
Ale nie wspominał teraz. Nie był to czas na takie dywagacje.
-Akurat tak się złożyło, że tropię... poszukuję owego smoka, czy też bandytów.- stwierdził rycerz.- Czyli mi po drodze z wami panie Bergstein.
- To smoka panie. - Kupcy na kolan rzucili się przed Czarnego Rycerza. - Zionął ogniem i miał wielkie świecące ślipia.
- Takie zielone. - Zawtórował inny.
- I ryczał okrutnie. Spalił kilku naszych zbrojnych. Porwał nasze wozy z całym dobytkiem.
- A cóż to właściwie był za dobytek?- spytał Wilhelm, jednego z osmalonych kupców.
- Tkaniny drogocenne. Najwyższej jakości. Do tego biżuteria. - Tu padła całą litania towarów luksusowych i drogich. A kupcy wymieniając co stracili przekrzykiwali się nawzajem i zagłuszali. I zapewne zawyżali wartość towaru, na wypadek gdyby przyszło im się dopominać odszkodowania od władcy tych ziem.
-Się poczwara lubi stroić.- zastanowił się Wilhelm. Nic więc dziwnego, że dowódca straży Aurithów nie dowierzał w te opowieści. Owszem, może i kupcy widzieli smoka, ale czy prawdziwego? Równie dobrze mogła to być iluzja, jakiegoś renegackiego czarownika, pod którą skryli się zwykli bandyci. Czarny Rycerz zwrócił się więc do Eberhatra Bergsteina.- Może więc warto połączyć nasze siły? W końcu mamy zwalczyć to samo zagrożenie.
Eberhatr Bergstein potarł podbródek. Przyjrzał się krytycznie zwłaszcza bardowi.
- Tak, tak. - Rzucili kupcy chórem.
Dowódca zbrojnych wzruszył ramionami, chyba nie chciało mu się z kupcami wykłócać.
- Jeszcze jedne zbrojny w kompanii przyda się. - Rzekł w końcu.
- Bo to nie pierwszy taki atak na kupców, panie. - Wtrącił się jedne z poszkodowanych. – Nie dalej jak miesiąc wcześniej inną karawanę z cennymi rzeczami zaatakował bestyja. W ten sam sposób. Nocą się na nich zaczaiła. Wszystkich co do nogi wybiła.
- Powiadają, że to kara dla grafa von Aurith. - Wyszeptał będący najbliżej Czarnego Rycerza kupiec. - Bo ziem jego sąsiadów bestia nie nawiedza.
- Bo jego sąsiedzi o szlaki nie dbają. - Odezwał się Bergstein. - A karawany tylko tędy chodzą. To co ma napadać gdzie indziej.
Kupcom się aż głupio zrobiło. Widać nie sądzili, ze ktoś jeszcze usłyszy to co mówili.
Wilhelm zmarszczył brwi w zdziwieniu. Skoro bestia napada ziemie Aurithów, to czemu von Blut był zainteresowany upolowaniem smoka?
- Nie tylko. - Bard się w końcu odezwał. - Ziemie mego pana też smok pustoszy. Porywa owce i inny dobytek. Dlatego szlachetny graf von Blut sprowadził smokobójcę, by pozbyć się gada. - Wypowiadając ostatnie zdanie Jasper wzniósł sie na wyżyny lizusostwa. Znać albo tak cenił swego chlebodawcę, albo może obawiał się, ze tamten na wszędzie swych szpiegów.
- Widać się bestyja zadomowiła w okolicy i leże sobie szykuje.- stwierdził autorytatywnie Wilhelm, jak na smokobójcę przystało.-Są tu w okolicy jakieś jaskinie i jamy ?
Jak się okazało w najbliższej okolicy nie było, ale w pobliżu wioski do której jechali, już tak.
Poinformował przy tym dowódcę straży o zerwanej kładce na potoku, co ten przyjął ze zdziwieniem, ale i ze zrozumieniem.

Ruszyli więc dalej wspólnie, zjednoczeni wszak tym samym celem.
Po drodze dowódca straży von Aurithów nie był zbyt wygadany. Natomiast idący z nimi kupcy jedynie biadolili.
Za to Jasper paplał jak najęty. I opowiedział przy tej okazji o napiętych relacjach sąsiadów. Oraz powodach tego stanu. Wedle jego słów, dawno, dawno temu von Bluth i von Aurith byli niemal jak bracia. Mieli wspólne plany połączenia związkiem małżeńskim swych dzieci, a przez to i ziem. Wszystko było ładnie, pięknie dopóki nie wyszło na jaw, że syn von Auritha jest upośledzony fizycznie i psychicznie .
Von Aurith zaproponował wtedy, że jego drugi syn, a w zasadzie pierworodny, ale ze związku pozamałżeńskiego, poślubi córkę von Bluta. Jakoś się załatwiłoby się sprawę nieprawego pochodzenia, wszak to możliwe. Ostatecznie stolica daleko, a prowincje żądzą się swoimi prawami.
Wtedy jednak von Blut się obruszył tym, że mu albo bękarty albo upośledzone pokraki podsyłają. I nastąpił koniec przyjaźni. Jasper bardzo ekspresywnie i przesadnie okazywał kogo wini za obecny stan rzeczy. Oczywiście nie hrabiego von Bluta i jego bardzo „urodziwą córeczkę.”
Von Aurith znalazł zonę dla swego dziedzica, ba nawet ta urodziła mu syna. Pięknego zdrowego i w niczym nie przypominającego ojca. Bardziej stryja i dziada.
Choć Jasper twierdził, że to bękart jest ojcem owego dziecka. I Wilhelm w duchu przyznał mu rację. Na miejscu von Auritha też by to tak zaaranżował.




Wszyscy już posnęli. I kupcy zdrożeni rozpaczaniem, i żołnierze zmęczeni drogą. I wreszcie bard zmęczony gadaniem.
Pozostały tylko straże na pograniczu obozowiska, oraz Wilhelm i Eberhatr przy ognisku.
Rycerz który czuł pewne “braterstwo dusz” z bękartem, podzielił się winem z bukłaka, które przezornie zabrał z kuchni Jasper.
Po czym rzekł.- Czy wśród twych ludzi jest ktoś biegły w tropieniu śladów zwierząt?
Dowódca skinieniem głowy podziękował za bukłak. Pociągnął z niego sobie. Wytarł usta wierzchem dłoni.
- Znajdzie się i taki. - Odparł oddając bukłak.
-Lepiej jak rozbijemy obozowisko w pobliżu jaskiń, a ja z wraz z tropicielem udamy się szukać owego Smoka, lub... tych którzy za Smoka się podszywają.- rzekł rycerz spoglądając w ogień.
- Nie wierzysz w jego istnienie?? - Eberhatr ze zdziwieniem spojrzał na swego rozmówcę.
-Wierzę, że coś napadło na kupców. Ale czy to smok? To się okaże.- stwierdził rycerz, po czym rzekł.- Ty stwierdziłeś, że to bandyci napadli na handlarzy.
-A bo kupcy się rozmijali w opisach. Poza tym nawet tak wielki smok nie zabrałby na raz tylu wozów.- stwierdził Eberhatr z lekką irytacją. Pogrzebał w ogniu i rzekł.- Prawda jest taka, że na początku na paści owego smoka, kupca pozostawili wozy i swych ochroniarzy na pastwę losu, a sami poukrywali się w lesie, dygocząc ze strachu. Wrócili na pole bitwy, już po napaści. Gówno widzieli, a nie smoka.
-A ślady? Przecież na miejscu ataku musiałeś widzieć ślady napastników.- stwierdził Czarny Rycerz.
-Ano. Ślady były.- stropił się Eberhatr grzebiąc kijem w ogniu. Łyknął wina z bukłaka i dodał.- Odciski łap żeśmy widzieli. Tylko, że ten smok jakoś koślawo chodził.
Potem rozmowy stały się luźniejsze. Zeszły pierwotnie na relacje między dwoma hrabstwami. I Eberhatr potwierdził, że władcy się generalnie nie lubią. Ale nie chciał opowiadać czemu, bo to „stare dzieje związane z małżeństwem”, jak to zgrabnie ujął dowódca straży. Zapytany o krążące po ziemiach legendy na temat smoków, stwierdził że o żadnej dotyczących tych ziem i smoków nie słyszał. I że lepiej byłoby spytać Jaspera, gdyby nie to że bard ululał się mocnymi trunkami. Rozmowy zeszły na dwór von Aruitha i kwestię służby na nim. Wilhelm jakoś bowiem, nie miał ochoty zahaczyć o dwór von Bluta w drodze powrotnej. A Eberhatr sobie ową służbę wielce chwalił.
Potem zaś, w miarę jak ilość alkoholu w bukłaku się zmniejszała, obaj młodzieńcy zaczęli omawiać urok okolicznych ziem, czyli piękno gór, dolin, owiec, a przede wszystkim pastereczek.
Zaś Wilhelm opowiadał o szerokim świecie, o wielkich miastach, gęstych puszczach, pięknych karczmareczkach i ślicznych damach do towarzystwa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-12-2011 o 21:45. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 14-12-2011, 21:44   #5
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Pobudka, szybkie śniadanie i na konia. Cała ekipa ruszyła w drogę. Jasper znalazł wiernych słuchaczy swych utworów w osobach kupców i kilku zbrojnych. W większej liczbie i do tego uzbrojonych można było pozwolić bardowi prezentować swoje umiejętności. Przynajmniej drogę umilał, chociaż Czarny Rycerz miał nieodparte wrażenie, że pewne pieśni już kiedyś słyszał. I to całkiem niedawno.
Jakieś dwie godziny po wymarszu bard, przy wtórze kupców, zażądał postoju. Ale Eberhatr Bergstein był nieugięty. Nie pomogły prośby, błagania. Kolumna poruszała się naprzód.
Po kolejnej godzinie dotarli go granic hrabstw. Wilhelm od razu zauważył różnicę. Ziemie von Aurithów miały porządne drogi. Nic więc dziwnego, że kupcy je wybierali.
Nieopodal granicy było rozwidlenie dróg. Dowódca starży grafa zatrzymał cały pochód. Zarządził też krótki postój. Ku radości barda i kupców.
Po krótkiej wymianie zdań obaj rycerze postanowili obejrzeć jeszcze raz miejsce, w którym obozowali kupcy, a w którym napadł ich smok i zrabował ich dobytek.
Ravenwildowi i Bergsteinowie towarzyszyło jeszcze dwóch innych zbrojnych, w tym zwiadowca.

Kupcy niezbyt rozważnie wybrali sobie na postój miejsce . Przynajmniej z perspektywy wojownika. Ale tej kwestii chyba nikt roztrząsać nie chciał.
Śladów było dużo. Ludzkie, końskie. Trochę dzikiej zwierzyny. I oczywiście smocze.
Paladyn niejednokrotnie w swym życiu widywał takowe. No niby się wszystko zgadzało. Ale jak to był już ujął dowódcza straży. Ten smok jakoś koślawie chodził.A to było wielce podejrzane.
Reszta nie wzbudzała większych podejrzeń. Atak bez wątpienia nastąpił w tym miejscu. I nie było za bardzo widać czy wozy odjechały czy odleciały. Jeżeli to pierwsze, to ktoś nieźle po sobie posprzątał.
I tyle byłoby zwiadu.
Cała czwórka wróciła do obozowiska. A tam czekała na nich jakże miła niespodzianka. Kupcy do spółki z bardem przygotowali obiad i to nie byle jaki. Pieczone bażanty. Pogardzić czymś takim byłoby grzechem.
Po skończonym posiłku Bergstein zarządził szybki wymarsz. Co oczywiście spotkało się z utyskiwaniami co poniektórych. Wystarczyło raptem jedno spojrzenie wojownika, by wszyscy potulnie na koń wsiedli i ruszyli w dalszą drogę.
Jasper przyłączył się tym razem do Wilhelma. Zaczął go raczyć opowieściami o okolicznej szlachcie. Kto komu rogi przyprawia. Kto jakie ma grzeszki. Kto z kim i gdzie. I Czarnego Rycerza naszła myśl, czarna myśl, czy bardo go czasem nie usiłuje jakby oswoić z myślą, ze będzie panem na tych włościach. Bo niby czemu miałby mu takie rzeczy opowiadać. Jedyni, którzy byli czyści jak łza to oczywiście nie kto inny jak rodzina von Bluth. Ostoja moralności i cnót.

I tak oto dotarli do wsi, którą wedle słów grafa von Bluth smok ostatnio niepokoi. Niestety zmierzchało się już powoli toteż rozglądanie się po okolicy sensu najmniejszego nie miało. Sam wieś nie przedstawiła sobą zbytnie wartości. Kilka rozpadających się chat. Chyba lepsza była perspektywa obozowania pod gołym niebem niż w tych … tych... no ruderach, bo inaczej się tego nazwać nie dało.
Noc była ciepła i pogodna. Niebo pełne gwiazd nad nimi. Ognisko dające ciepło obok nich. Wino w bukłakach i strawa. Oraz opowieści i ballady barda. Prawie jak piknik. Towarzystwo się generalnie popiło, przynajmniej ci co to mogli, czyli bard i kupcy.

Nie mniej to owi pijacy zbudzili Ravenwilda w nocy. Przerażeni kupcy i bard, ależ się zebrali, niemal zrobili rycerzowi krzywdę gdy chcieli go wybudzić.
- Smok, panie. - Krzyczeli jedne przez drugie. - Smok się zbliża. Słychać było jego ryki.
Przy takim hałasie cały obóz się zerwał. Co oczywiście wzmogło zgiełk i nie sposób było cokolwiek usłyszeć po za płaczliwymi modłami i prośbami nieuzbrojonej części tego towarzystwa.
Czarny Rycerz usiłował się wsłuchać w otoczenie chcąc się zorientować co to za, rzeczywiste czy też wyimaginowane, odgłosy tak wystraszyły tą całą hałastrę. Ale się nie dało. Wystraszeni ludzie robili tyle hałasu, że słychać było tylko ich. Wilhelm starał się uspokoić choćby barda, by ten mu na spokojnie opowiedział o co właściwie chodzi. Ale się nie dało. Lamentowali jak dziewki jakie.
I nagle, wśród całego tego zgiełku słyszeć się dał potężny ryk. Wszyscy umilkli.
- To, to, to,...- Zdołał wydusić z siebie Jasper.
Kolejny ryk, tym razem bliżej. Paladyn wsłuchał się uważnie.
- To brzmi jak jelenie na rykowisku. Tylko takie zniekształcone trochę. - Rzucił jeden z rycerzy grafa. Bergstein już szykował się by mu ręcznie wytłumaczyć, że ma dziób trzymać zamknięty gdy lepsi od niego myślą, ale Ravewild zatrzymał go.
- On ma rację. - Rzekł jakby zamyślony paladyn. - Na smoka to nie brzmi.
- Jak to jelenie na rykowisku?? - Bard wyprostował się. Dumnie pierś wypiął do przodu. Zupełnie widać nie było, ze trząsł portkami jeszcze przed chwilą. - Ktoś nas usiłuje oszukać?? - Oburzony był strasznie. Widać było, że strasznie w myślach pomstuje na żartownisi i układa piękna przemowę przeklinającą ich i ich rody. Nadął się przy tym jak balon, zapewne by swą postacią większy postrach wśród wrogów wzbudzić. Już otwierał usta by przemówić ponownie, gdy cisze przeciął inny odgłos. Był donioślejszy, ale i wyższy.
- Cholera jasna. - Zaklął paladyn. - Smok. Najprawdziwszy smok. - Zaczął się śmiać. A bestia mu zawtórowała.
Z barda powietrze całkiem zeszło, ba nawet wyraźnie optycznie schudł. Kupcy schowali głowy w najbliższych krzakach, ta że tylko tyłki im wystawały. Bard zaraz za nimi wcisnął się w sam środek. Zbrojni grafa zaczęli w pospiechu swe pancerze przyodziewać. A zadowolony z życia paladyn wziąwszy do ręki bukłak z winem, który wypaść musiał jednemu z tych dzielnych inaczej mężów co to w krzakach teraz siedzieli, wypił za zdrowie poczwary i położył się spać.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 29-03-2012 o 12:29.
Efcia jest offline  
Stary 21-12-2011, 20:49   #6
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sen jakoś nie nadchodził, więc paladyn rozmyślając na sytuacją popijał wino z bukłaka.


Dobre wino.
Myślami był przy obozowisku zaatakowanym przez smoka.
Było tam wszak pełno śladów łap...


przypominających smocze, ale....
Cosik tu nie mu pasowało. Tak jak wspomniał Eberhatr, “Smok” ów chodził koślawo niczym mocno wstawiony pijak, czasami miewał same lewe łapy.
A teraz jeszcze te ryki... głośne i równie fałszywe jak owe łapy. Ktoś tu najwidoczniej komedyje odstawiał, kupców fałszywą gadziną strasząc. Nawet byłaby to zabawna, koncepcja.
Rycerz potarł czoło zastanawiając się kim był ów żartowniś. Na pewno nie zwykłym bandytą. Osiłki z traktów podróżnych większą wiarę pokładali w mieczu niźli w przebierankach. Żaden się szanujący mag nie grasował na gościńcach. A nawet jeśli... to czyż bawiłby się w takie sztuczki. Nie lepiej użyć prawdziwej magii do zastraszenia kupców?
Z tych rozmyślań wyłaniał się obraz kuglarza, albo cyrkowego iluzjonisty. Osoby słabej w bezpośredniej konfrontacji, ale znającej masę sztuczek mogących zmylić prostaczków i tchórzy.
Fałszywy ryk smoka rozbrzmiewał się coraz donośniej i coraz głośniejsze odzywały się ryki innego smoka. Tego prawdziwego. Co prawda, bestia była daleko i do nocy tu nie doleci. Ale po co kusić los?

Wilhelm nie chciał tu sprowadzać prawdziwej zionącej ogniem bestii, tylko po to, by się wykazać w boju. Kto wie, ile prawdziwy potwór, by szkód chłopstwu narobił. Kto wie ilu by ludzi zabił, zanim by się z nim Wilhelm rozprawił.
Pozostało więc jedno do zrobienia. Paladyn wstał i zaczął się przygotować. Nałożył zbroję, sprawdził, czy zapięcia pancerza są poprawne. Przypasał miecz i wziął kuszę. Załadował ją, zabrał pojemnik z bełtami i rzekł do reszty grupy.- Idę się rozejrzeć po okolicy. Niech nikt nie lezie za mną.
Niech chciał bowiem, by ktoś zobaczył jak rozprawia się z pseudo-smokiem. O ile go znajdzie po nocy. Wilhelm sam też nie wiedział jeszcze co zrobi z oszustem stojącym za napadami na kupców. Przecież nie mógł tak po prostu zabić słabszych od siebie.

Noc była ciemna, las mroczny i gęsty.


Fałszywe odgłosy smoka wyznaczały drogę pod górkę. Wędrówka więc była ciężka i nieprzyjemna. Ale cóż... Kto powiedział, że bycie paladynem to lekki kawałek chleba?
Nie spieszył się.
Nasłuchując odgłosów fałszywego smoka, z napiętą kuszą ostrożnie przemierzał leśną głuszę.
Pseudo-smok mógł być niegroźny, ale wilki i niedźwiedzie oraz rysie były niebezpieczne.
Nie było powodu ryzykować życia, przez nadmierną brawurę.
Las w nocy, sam w sobie był zagrożeniem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-12-2011 o 11:45.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172