Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-01-2013, 11:45   #11
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Korn zamyślił się lekko słuchając opowieści elfa. Zastanawiał się jak można było wierzyć w “takie” stworzenie świata.
- My barbarzyńcy...- Korn dumnie wypiął pierś, uderzając się w nią sękatą pięścią. -... wierzymy inaczej. Według naszych podań “Najpierw była nicość pełna zimna i kąsającego wiatru. Cały Świat był wtedy wielką bryłą lodu... Póżniej z lodu wyłoniły się pierwsze istoty: lodowe bezkształtne olbrzymy, które obecnie żyją pośród bezdennych otchłani Tirgardu... dopiero po nich przybyły potężne i nieśmiertelne twory- nasi bogowie. Zgodnie z legendą było ich trzynastu. Zabili oni większość olbrzymów i utworzyli z ich kości ziemię, z zębów góry a z krwi morza...- Barbarzyńca przerwał na chwilę by przepłukać gardło resztą zawartości bukłaka. -... później pozabijali się nawzajem aż zostali tylko najpotężniejsi: Dargarot- Pan ognia i pioruna; Donnar- Władca topora, Żelazny Bóg; Nuurep- Cesarz mórz i książę urodzaju; Salvaan- Król śmierci i Azirr- Władczyni Losu; Żelazna Matka. Tych pięciu bogów zasiada na nieboskłonie po dziś dzień...”- Zakończył opowieść. Nie była to nawet dziesiąta część historii stworzenia ale Korn nie był skaldem zarabiającym na chleb gadaniną; był nieokrzesanym bararzyńcą, który pod wpływem Władcy Demonów umiał tylko niszczyć...
- Ciekawa opowieść. - Bard z miłą chcęcią zmienił temat. - Skąd pochodzisz? Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem.
- Mówiłeś wcześniej, że stworzono cztery kontynenty - powiedział Sławek do elfa. Informatyk nie wykazywał większego zainteresowania opowieścią Korna. Wolał się skupiać na jednym zagadnieniu naraz. - z których jeden zamieszkują teraz potworne istoty, a na którym teraz się znajdujemy?
- Najstarszy z Braci, Numus, stworzył trzy kontynenty, czyli tyle, ilu powinno być Braci. Czwarty Brat przejął kontynent Aspira. Znajdujemy się na Pierwszym Kontynencie, czyli tym, którym władał Numus. Na zachód jest kontynent Physisa, a na północy, skuty teraz lodem, Zapomniany Kontynent... chwila.. - Elf wyciągnął z ogniska patyk i zaczął nim rysować na ziemi. - Przez wieki kontynenty ulegały wielu przemianom. Tworzyły się wyspy, części lądów były zalewane. Teraz to wygląda mniej więcej tak. - Zakończył, wskazując na ziemię. Była tam wyrysowana konturami mapa.


Były na niej dwa wielkie kontynenty i jeden mały, na północy. W sumie bardziej wyspa, niż kontynent, jednak elf wyjaśnił, że nikt nie jest pewny, jak to w rzeczywistości wygląda, że granice Zapomnianego Kontynentu były rysowane z obserwacji marynarzy. Nikt nie podpływał blisko.
Największy kontynent, nazwany na cześć Najstarszego, Numus, znajdował się na wschodzie. Był podzielony na dwie części i elf wyjaśnił, że jest to wynikiem wojny bogów. Wschód wschodniej części kontynentu zajmowało Imperium, centralną część Minaria, w której granicach teraz się znajdowali, a zachód podzielony był między trzy królestwa. Północne wyspy były ponoć niezamieszkałe ze względu na Gryfy, a południowa wyspa zwała się Fogo i była bardzo gorąca przez wielki wulkan, który tam był.
Kontynent Drugiego z Braci, Physisa, znajdował się na zachodzie. Elf zaznaczył środek i powiedział, że tam są wielkie góry, zamieszkałe przez dzieci Aspira, które zostały wygnane ze swego kontynentu.
- Zabawna rzecz - westchnął krasnolud. - Niby spalili naszą ziemię, a teraz jest skuta lodem...Nasz bóg dobrze zrobił, zsyłając na nich mrozy. Niech wyzdychają w zimnie! Hahaha!
- Jesteśmy w Minarii. - powiedział Sławek jakby do siebie. - A Imperialni mimo to się tu kręcą i zbierają więźniów. Jakim prawem? Z tego co mówisz, są tutaj intruzami i tak należy ich traktować. Nie macie żadnej regularnej armii, że jesteście zmuszeni do walki partyzanckiej, a siły militarne Imperium mogą sobie tu przebywać jak się im żywnie podoba? Co się stało?
- Polityka - syknął bard. - Król boi się postawić Imperium, więc udaje, że problemu nie ma.
- Nawet jeśli jest takim tchórzem, by z własnej woli oddać królestwo, nie wszyscy szlachcice to pozbawione honoru szuje. Niezależnie od pobudek, nikt nie próbuje zebrać wokół siebie zwolenników i armię, by walczyć o wolność swego kraju? - wtrącił się, dotychczas milczący, Morion. Zbyt bardzo cenił informację by dzielić się z nieznajomymi, a nie ufał wystarczająco swoim towarzyszom, by dzielić się nawet nieistotnymi fragmentami swej wiedzy. Wolał się nie wychylać; nawet ciemiężeni z powodu pochodzenia partyzanci mogą niemile spoglądać na jego mroczne dziedzictwo; strach przed demonami rzadko wynikał z logicznych pobudek. Jak często zdradzali go nawet ci, którym ratował życie...
Im mniej skupiają na nim swoją uwagę, tym lepiej.
- Owszem, nie wszyscy szlachcice to szuje - przyznał elf. - Jednak ci porządni stanowią tak nieliczna grupę, że nic nie są w stanie poradzić. Jak myślisz... dlaczego jesteśmy tak dobrze zaopatrzeni? Owszem, zdobywamy sprzęty dzięki bojówkom z Imperium, które udaje nam się pokonać, jednak nie bylibyśmy w stanie na początku wygrać, gdyby nie uprzejmość kilku wysoko postawionych ludzi ze stolicy... niektórzy, jak lady Tessevin, są tu z nami i pomagają, kiedy tylko mogą. - Westchnął, obracając smętnie kubek w dłoniach.
- Inni, jak rozumiem, kupili nietykalność poprzez swoją bezczynność? Nawet szuja będzie się bronić, kiedy ktoś atakuje; nie wierzę, że tak wielu jest na tyle naiwnych, by wierzyć w obietnice skurwysynów - odrzekł - przede wszystkim należałoby przekonać każdego, że gdy przegracie, ich głowy polecą następne.
- Na razie nie jest to nawet wojna. - Pokręcił głową elf.
- Minaria boi się Imperium. - Bard westchnął. - Przeciwnicy są zbyt potężni. Jeśli król powoła ludzi do wojska, imperator oznajmi, że czuje się zagrożony i zacznie się rzeź. Przeciwnicy już teraz są zbyt potężni. Mają za dużo środków. Król chce jak najbardziej oddalić w czasie wojnę. - Spojrzał na zebranych i pokręcił głową. - Takie jest przynajmniej moje zdanie.
Nagle Morion poczuł, że coś ociera się o jego nogę. Kiedy spojrzał zaskoczony w dół, zobaczył czarnego niczym smoła psa. Był olbrzymi i diablę nie miało pojęcia, jak udało mu się niezauważenie podejść. Uwalił się na stopach mężczyzny i zamachał symbolicznie ogonem, dając znak, że mu wygodnie i zamierza tak siedzieć.
- Szlachta to... szlachta tamto... Cholera! To jest wasz kraj! W Nordaalu taki władyka nie zajmowałaby swoim dupskiem tronu nawet jeden dzień! Sądzę, że takich obozów jak ten jest więcej... Walczcie o wolność i inne pierdoły czy coś... Ja mam was tego uczyć? Jeżeli wróg jest słaby- zmiażdż go; jeżeli jest ci równy: zaprzyjaźnij się z nim... Gdy jest mocniejszy- przyłącz się doń, by wbić mu nóż w plecy. Nawet najgłupsi znają te mądrość pochodzącą z ust samego Donnara! - Korn opróżnił bukłak do dna.
- Jeśli Imperium zaatakuje, zmiażdży nas - zaoponował elf. - A przyłączyć się nie możemy, ponieważ oznaczałoby to rzeź wszystkich magów i nieludzi.
- No to trzeba będzie uciekać. - stwierdził Sławek wzdychając. - Chyba Minaria i Imperium nie zajmują *całego* tego kontynentu, prawda? Poza tym nie sądzę, żeby doszło to aż takiej rzezi o jakiej sądzicie. Wojna rzadko sprowadza się do rzezi... Imperator najpewniej kupi większość wysoko urodzonych możnych, wraz z ich pożałowania godnymi siłami zbrojnymi rzecz jasna, a wasz król zwyczajnie skapituluje, bo co innego miałby zrobić?
- Rzeźnia będzie, jeśli komuś będzie się to opłacało. Jeśli chcą wyrżnąć elfy by zająć ich ziemię i odebrać bogactwa, to rozpoczynając “świętą wojnę” trudno będzie im po prostu zatrzymać się w pewnym momencie. Jak już rozpoczną, mało kto mógłby ich powstrzymać - sprzeciwił się Morion.
- Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. - odparł młody informatyk. - Albo o kobietę. Pytanie tylko co Imperator może zyskać wybijając wszystkie magiczne istoty i magów obcego kraju? Wydaje się to całkiem proste, choć niekoniecznie poprawne: zyskałby monopol na wszelką magię.
Pies w końcu łaskawie uwolnił stopy Moriona i podszedł do Sławka. Usiadł przed nim i znacząco spojrzał na trzymaną przezeń miskę z gulaszem. Jego czarne niczym noc oczy zdawały się być pieruńsko inteligentne.
- Masz, Lusiaku. - powiedział po chwili namysłu Sławek, stwierdziwszy że pies też człowiek i coś mu się od życia należy. Ta psina przypominała mu jego własnego psa - może dlatego młody informatyk zaczął po chwili głaskać psa po głowie i karku. Czworonóg powąchał gulasz, po czym łapczywie zjadł resztę.
- Czyj to pies? - zapytał ogólnie po chwili.
- Niczyj - odpowiedział po chwili namysłu elf. - Zjawiła się tu pewnego dnia i od czasu do czasu zagląda. - Wzruszył ramionami.
- Siad! - powiedział Sławek zdecydowanym tonem do psa, pomagając sobie gestem ręki, żeby Lusiak zrozumiał o co mu chodzi.
Pies spojrzał na niego i młody informatyk miał dziwne wrażenie, że jest to spojrzenie pełne... politowania? Pies jednak ułożył się mu u nóg, przywalając jego stopy swoim cielskiem.
- Mono...mono...pol na magię był jest i będzie. Czarownicy rzadko przekazują swą wiedzę komukolwiek...- powiedział barbarzyńca i szybkim uderzeniem otwartej dłoni zabił próbującego gryźć go komara.
Wtedy do ogniska wrócił dowódca oddzialiku i klapnął wygodnie, spoglądając na zebranych.
- Wyglądacie, jakbyście rozmawiali o czymś interesującym - zagadnął, rozpierając się wygodnie. - Tamci znowu mnie wygonili z namiotu... Hmm... tak w ogóle to kim wy jesteście? - zapytał, spoglądając na Sławka, Moriona i Korna.
- Uczonym... powiedzmy. Nazywam się Sławek. - powiedział młody informatyk. - Dziwny ten pies, z pewnością do kogoś należy, albo należał.
Na te słowa pies cicho parsknął, co dziwnie przypominało parsk śmiechu, po czym kichnął.
- Zwą mnie Kornem z Północnego Nordaalu, żyję z rozpłatywania głów... można powiedzieć, że jestem chirurgiem amatorem... - Wojownik uśmiechnął się kącikiem ust, równocześnie poprawiając karmazynowy płaszcz. Spojrzał szybko na psa.
- Ha! - zawołał krasnolud z uciechą. - Belegond Drander. Kupiec - przedstawił się.
Nagle do ogniska przybiegł młody elf, rozglądając się nerwowo. Jaskier spróbował schować się za trzymaną miską, jednak niewiele mu to dało.
- Dowódca wzywa. - Rzucił na powitanie. - Kazał zbierać obóz. Ponoć zza granicy wyruszyła duża grupa zbrojnych.
- Ożesz... - wyrwało się Jaskrowi. - Ogłoś, żeby wszyscy się zbierali i zgasić to ognisko! - zawołał, zrywając się z miejsca. Pognał w głąb obozu.
Czarny pies ziewnął, wstając z nóg Sławka. Ruszył powolnym krokiem w stronę lasu.
Morion zgodnie z rozkazem zaczął przysypywać ognisko ziemią. Kiedy udało mu się je przygasić, uznał że jego obowiązek został wypełniony; rozejrzał się po okolicy, starając się dostrzec, gdzie koncentrują się partyzanci. Ten konfilkt, jakikolwiek by nie był, nie dotyczył jego; niemniej, samotna ucieczka po nieznanym terenie nie byłaby rozsądna. Gdzie może być bezpieczniej, niż za szeregami wojowników?
Elf, który do tej pory siedział z nimi przy ognisku, dokończył szybko jeść i pomógł gasić ognisko. Przysypali je wystarczającą ilością ziemi, żeby nie unosił się dym.
- Przyłączycie się do nas? Jeśli nie, dostaniecie zapas jedzenia na kilka dni i możecie odejść.
Młody informatyk najpierw odprowadził psa wzrokiem, potem pomógł zwijać obóz przy okazji ucząc się jak należy to robić (jak się zwija namiot? co zrobić z tym kołkiem? gdzie zanieść miski?), po czym uśmiechnął się w duchu na propozycję elfa.
- Ja się chętnie przyłączę, jednak nie sądzę, bym się na dużo przydał w ewentualnej walce... nie ze swoim obecnym doświadczeniem. - dyskretnie spojrzał na łuk i kołczan strzał stojące nieopodal. Łucznictwo było jego upragnionym hobby, którego nigdy się nie podjął.
- Weź lepiej kuszę; zdołasz trafić z kilku metrów, nawet jak spanikujesz. Z łukiem, bez tygodni praktyki, raczej ci się to nie uda - mruknął Morion, wyjmując i wkładając do pochew sztylety - Tylko weź taką, którą zdołasz załadować nawet ręką. Z kilku metrów siła i tak będzie wystarczająca, by przebić się przez zwykły pancerz, a przynajmniej nie będziesz marnował cennego czasu, by ją załadować.
- Kusza i sztylet - odezwał się czyjś głos.
Była to tamta młoda kobieta, która została raniona na trakcie. Wyglądała teraz znacznie lepiej - dalej była blada, jednak spojrzenie miała bystre. Niosła w zdrowej ręce miecz, który miał wcześniej czarnowłosy jegomość, który mianował się jej opiekunem. Nie było go przy niej.
- Kusza idealna na dystans, a sztylet na wypadek, jakby ktoś podszedł za blisko. Lepszy byłby miecz, ale mógłby zrobić sobie nim krzywdę - oznajmiła, przyglądając się dziwnie Sławkowi. - Wyglądasz... jakbyś był nie stąd...
Sławek wywrócił oczami i westchnął. W sumie mieli rację z tą kuszą, jednak chłopak czuł że większą satysfakcję dałoby mu szycie z łuku... gdyby tylko miał kilka dni, czy tygodni na trening... Ta, jasne...
- Tak, nie jestem stąd. - potwierdził informatyk dochodząc do wniosku, że tłumaczenie tego wszystkim i każdemu z osobna robi się męczące. - Ale to raczej mało istotne. Sztylet już mam, przemiły kapitan z Imperium mi go dał za namową topora naszego dużego przyjaciela. - wskazał na Korna. - Gdzie mogę zdobyć kuszę?
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 02-01-2013 o 11:48.
Gettor jest offline  
Stary 04-01-2013, 20:33   #12
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
- Dobrze więc. Rozumiem, że przybyłeś do tego... miejsca niedawno – zwróciła się do Sławka, jakby ignorując resztę. - Chodź za mną, znam dobre miejsce, w którym można się dozbroić. Zdobędziesz coś, dzięki czemu przeżyjesz... przy dużej dozie szczęścia. – Jej spojrzenie nie było zimne. Sprawiała wrażenie lekkoducha i wyglądało, jakby martwiła się o chłopaka, jednak równocześnie nie miała żadnych wątpliwości, że przy pierwszej okazji zginie.
Nie sprawdzając, czy ktokolwiek za nią idzie, ruszyła przez obóz.
Dokoła ludzie biegali, nawoływali siebie nawzajem, pakowali przeróżne rzeczy. Namioty znikały jeden po drugim. Wszystko działo się niesamowicie szybko. Brązowowłosa zatrzymała się dopiero przed wozem, do którego jakiś grubszy jegomość zaprzęgał w popłochu dwa konie.
- Ekhm... – Zabrzmiało to tak, jakby była wściekła... co by tłumaczyło również jej nerwowy krok.
Mężczyzna odwrócił się w jej stronę i pobladł nagle gwałtownie. Zerknął w bok, jakby chciał uciec, jednak szybko przybrał pogodną minę.
- O! Witam ponownie panienkę! Nieco się spieszę, jednak dla stałej klientki...
Dziewczyna przerwała mu jednym kopnięciem, które posłało go na ziemię kilka kroków dalej. Podeszła doń i spojrzała wściekle z góry, kładąc nogę na grubym brzuchu.
- Słuchaj no, tłuściochu. Przez twój cholerny miecz, omal nie straciłam życia. – Jej głos był zadziwiająco łagodny, jednak nasi dzielni podróżnicy poczuli chłód, którego nie byli w stanie opisać. - Teraz musisz mi się odwdzięczyć, zrekompensować to jakoś.
- Ale to był tylko...
- Obiecałeś, że ten, kto pokona cię w grze w karty, dostanie najlepszą broń, jaką masz. Zapewniałeś, że miecz tylko sprawia wrażenie lichego, a ja, głupia, uwierzyłam. – Przystawiła mu czubek miecza w pochwie do gardła. - Więc teraz. Masz nam dać broń. Za darmo. Już daruję sobie odszkodowanie. Moja wina, że ci zaufałam, nędzny krętaczu.
Odstąpiła dwa kroki i kupiec podniósł się z trudem. Nie wyglądał na przerażonego – raczej na zaniepokojonego, jednak zaraz podszedł do wozu i spojrzał ponuro na grupkę.
- Dobrze... ty i twoi towarzysze dostaniecie po jednej sztuce broni z mojego sklepu, jednak nie powiecie nikomu, co się stało. – To nie była oferta. Raczej stwierdzenie, żądanie.
Sławek, będąc osobą dociekliwą i ze słabo rozwiniętym zmysłem samozachowawczym, zrobił jedyną rzecz, jaką mógł zrobić w tamtej chwili:
- Czemu? - spytał.
Handlarz rzucił chłopakowi nieprzyjemne spojrzenie.
- Bo nie chcę, żeby ludzie myśleli, że sprzedaję trefną broń - odparł wyraźnie niezadowolony. - Ten miecz dał mi pewien dziwaczny jegomość. Powiedział, że mam go zaoferować jako wygraną, to da mi kilka sztuk doskonałej broni. - Podszedł do wozu i wyciągnął zawiniątko, które rzucił na ziemię. - [i]Oto, co mi oferował! Jak mógłbym odmówić?!
- Więc nie będzie problemu, jeśli wezmę kuszę wraz z kołczanem, prawda? - Sławek miał już wymienione przedmioty w ręce, teraz tylko patrzył się z zuchwałym uśmieszkiem na kupca.
- A bierz se! I tak mam tu coś o wiele lepszego! - Powiedziawszy to wyciągnął z zawiniątka kuszę, jednak nie taką, jaką trzymał w rękach młody informatyk. Ta kusza wykonana była cała z matowego metalu, a mężczyzna trzymał ją tak, jakby był niesłychanie silny, albo sama kusza była zdumiewająco lekka.
~A miej ją sobie. Wygląda tak, że nawet nie wiem jak jej używać. - skomentował Sławek w myślach.
- Ładna. - powiedział na głos, po czym oparł swoją kuszę o nogę, a kołczan przypiął do pasa. Następnie wyciągnął miecz imperialnego kapitana. - A skupujesz też... różne rzeczy? - pokazał miecz kupcowi.
- Jestem kupcem. Handluję bronią. Oczywiście, że tak. - Rzucił okiem na miecz i wzruszył ramionami. - Za taki, z Imperium, dam co najwyżej... trzydzieści miedzi - odparł, krzywiąc się. Sławek zmarszczył czoło, po czym ukradkiem spojrzał pytająco na kobietę z którą tu przybyli, szukając u niej... pomocy? Fachowej opinii?
Barbarzyńca podszedł do kupca i żaka.
- Coś mi się wydaje, że coś mało za ów oręż waść chcesz ofiarować... Dasz czterdzieści ze względu, że ja o to proszę... - Korn pokazał muskuły i uśmiechnął się ponuro.
- Mam przepłacać za miecz z insygniami Imperium?! - obruszył się, nieco mało przekonująco, handlarz. - Jeśli uda mi się go komuś sprzedać, będę mieć wiele szczęścia! I tak za dużo za niego oferuję! Jednak widzę, że wy nietutejsi... więc chcę pomóc, wspomóc...
- Tak, nietutejsi. Dlatego nie wiemy ile kosztuje tutaj bochenek chleba i ile wydam nim znowu urżnę się w trupa...
Dziewczyna tymczasem przyglądała się czemuś w zawiniątku. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha.
- Mówiłeś, że jak wyglądał tamten mężczyzna, który kazał dać mi miecz? - zapytała cicho, ignorując wypowiedź barbarzyńcy.
- Dziwny jegomość. Ubrany w dziwne, czarne szaty, jakich w życiu nie widziałem - odparł zamyślony, zerkając na nią zaciekawiony. - Znasz, pani, tego człowieka? Czarodziej jaki? Jeszcze nigdy nie widziałem podobnej kuszy, ani innej broni, jaką przyniósł. Wygląda na magiczną, jednak nie ma w sobie żadnej magii.
Odwinął resztę płótna, ukazując pięć sztuk broni: wielki topór bojowy, dwa sztylet i dwa miecze, w tym jeden o wymyślnym, szerokim ostrzu, a wszystko to wykonane z matowego metalu.
Reakcja dziewczyny była dość nieoczekiwana. Upuściła trzymany do tej pory miecz i, cofając się, przyłożyła rękę do ust, jakby chciała powstrzymać jęk. Oczy jej się zaszkliły, po czym bez słowa obróciła się i popędziła przed siebie.
Barbarzyńca przyjrzał się urzeczony stylisku i ostrzu topora.
- To potraktuję jako podatek... - Korn wyciągnął dłoń ku broni... I szybko ją zabrał śmiejąc się histerycznie i zachowując jak dziecko.
- Coś narobił koński fajfusie? - Zbliżył się do sprzedawcy grożąc mu swym mieczem. - Niech włos jej z głowy spadnie, a odrąbię Ci ręce. Odwrócił się na pięcie i szukał wzrokiem dziewczyny.
Zmierzała do lasu, z drugiej strony obozu, najwyraźniej biegnąc na oślep. Ludzie (i elfy) uskakiwali jej z drogi i nierzadko wyklinali pod nosem.
- Dobra, trzydzieści miedziaków - powiedział pospiesznie Sławek, niemalże wpychając handlarzowi miecz do rąk i czekając na swoje pieniądze zniecierpliwiony. Mężczyzna z westchnieniem wyciągnął sakiewkę i zaczął odliczać monety.
- Nie interesuje mnie Twoja broń i tak pewnie nie będzie tak dobra, jak moja. Zamaszystym ruchem wywinął swoją bronią w powietrzu, podrzucił nią i znów złapał, wskazał na jej koniec, by znów przemówić. - To ostrze zostało wykute daleko stąd i jest idealnie dopasowane do mojej dłoni, dzięki temu mogę walczyć wykonując akrobacje i uniki. Te twoje nożyki nie dorównają mu nigdy.
Nie pożegnał się nawet, ruszył powolnym, spokojnym krokiem za dziewczyną.
Barbarzyńca ziewnął ostentacyjnie, przytulając niezdarnie oba topory. Ciężko mu było utrzymać oba na raz w rękach, jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi. Czekał na to, co zrobi reszta.
Sławek znów zmarszczył czoło i przez chwilę odprowadzał Coena wzrokiem.
- On jst wyjątkowo nie stąd. - powiedział po chwili. - I skoro zrezygnował ze swojej broni, to wziąłbym jeszcze ten krótki łuk z drugim zestawem pocisków. Kusza kuszą, ale to z łucznictwem wiążę większe nadzieje na... przetrwanie. - Młody informatyk patrzył przez chwilę niepewnie na kupca, po czym sięgnął po drugą broń i kołczan, jednak ten pokręcił głową.
- Jeśli twój towarzysz zrezygnował z broni, jego strata, nie moja. - powiedział sprzedawca, na co wyciągnięta już dłoń Sławka zacisnęła się nagle w pięść, zaś on sam wydał z siebie warkot niezadowolenia.
- No cóż, skoro tak to żegnam i dziękuję za pomoc. - powiedział i poszedł za Coenem.
Morion, nie widząc nic lepszego do zrobienia, chwycił dwa sztylety i poszedł za pozostałymi.
Czy chciał, czy nie: Korn został zmuszony do uganiania się za pozostałymi; wolał nie zostawać tutaj z tym dziwnym kramarzem. Stwierdził jednak, że nosi o jeden topór za dużo i wrócił się do kramarza by sprzedać mu ten stary.
Mężczyzna akurat podnosił stalowy miecz wiedźmina z ziemi - miecz, który upuściła dziewczyna, zanim uciekła. Spojrzał na barbarzyńcę i uniósł pytająco brwi. Korn podał mu topór, jednocześnie unosząc dłoń w geście żądania zapłaty.
- Przykro mi, jednak ten topór jest nic niewart - odparł kupiec, wzruszając ramionami. - Nie chciałbym go nawet za darmo. Jest zniszczony, brudny... zakrwawiony... a nawet cały w tłuszczu! Jak można czegoś takiego używać?! - Przeraził się kupiec.
Barbarzyńca wzruszył ramionami i powiedział;
- Oddaj miecz wiedźmina, zwrócę go mu.
Handlarz oddał bez słowa miecz, i wzdrygnął się, spoglądając na stary topór Korna. Korn schował topór w krzakach, które były zaraz za wozem i pobiegł za kompaniją. Handlarz długo jeszcze patrzył w ślad za nim, kręcąc głową.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
Stary 09-01-2013, 22:22   #13
 
mckorn's Avatar
 
Reputacja: 1 mckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputacjęmckorn ma wspaniałą reputację
Podróżnicy podążali śladem dziewczyny. Barbarzyńca dogonił grupkę, zanim dotarli na drugi koniec
obozu i razem weszli w las. Nie musieli szukać daleko - znaleźli ją siedzącą pod drzewem. Płakała cicho,
przecierając twarz zdrowym ramieniem.
Usłyszała, kiedy nadchodzili. Uniosła głowę i spojrzała na nich wściekłym spojrzeniem.
- Odejdźcie - zażądała. - Zostawcie mnie w tej chwili.
Mówiła zdecydowanym głosem, mimo że z oczu dalej płynęły jej łzy i minę, choć gniewną, miała nietęgą.
Sławek westchnął głęboko i potrząsnął głową, po czym spełnił jej życzenie. Poszedł pomóc przy zwijaniu
obozu. Nigdy nie umiał pocieszać ludzi i w większości wypadków robił to źle, jeśli nie tragicznie, więc
teraz już nawet nie próbował.
Jednak zanim odszedł, drogę zastąpił mu czarny pies, który był wcześniej przy ognisku.
Korn usiadł powoli na pniu zwalonego drzewa. Delikatność nie była jego mocną stroną... ale mimo
wszystko- starał się:
- Co się stało? O kim cały czas myślisz?- zapytał się dziewczyny, próbując mówić głosem innym niż
zwykle... głosem, którym przemawiał nim zaraza i wojna wszystko zniszczyła, nim wpieprzyła mu się w
życie swymi zabłoconymi buciorami...
Korn zdał sobie sprawę, że oto przed około dziesięciu laty stracił żonę i córkę; i, że dziś jego córka byłaby
w wieku tej oto płaczącej dziewczyny...
Starał się ją pocieszyć, doradzić jej, zrobić cokolwiek byleby zmienić jej stan psychiczny. Niestety: nie był
jakimś mistrzem słowa, kanciarzem o tysiącu wymówek i odpowiedzi... był barbarzyńcą winionym za krew
przelaną na tuzinach wojen, w dodatku jego ciało było jedynie marionetką w rękach Morteimera - pana
demonów. Jednak po chwili spędzonej na refleksji w otaczającej go i pozostałych w ciszy zmusił się do
pewnej zdumiewającej go czynności:
- Możesz na mnie liczyć... pomogę ci go znaleźć... przecież cały czas o to chodzi? - powiedział do
dziewczyny.
Dziewczyna spojrzała na niego gniewnie.
- Nikogo nie szukam - odparła, po czym odwróciła spojrzenie i odetchnęła płytko, jakby usiłowała nad sobą
zapanować. - Chodzi o pewnego perfidnego, niedorzecznego, denerwującego manipulatora, który stara się
przemienić moje życie wedle swojego chorego widzimisię. Który od kilku lat wtrąca się we wszystko co robię. Który
sprawił, że wylądowałam w tym chorym miejscu z bandą nieumytych barbarzyńców i innych szaleńców, którzy w
życiu nie słyszeli o mydle, bieżącej wodzie w kranie, czy chociażby o głupiej elektronice! Nigdy w życiu nie myślałam,
że zatęsknię za telefonem komórkowym!! Nigdy wcześniej nie byłam zmuszona do życia w podobnych warunkach,
bez możliwości wyspania się w ciepłej pierzynie, bez towarzystwa stada pluskiew, czy pcheł!
- Z każdym słowem
coraz bardziej podnosiła głos i mówiła coraz szybciej, jednak teraz pokręciła gwałtownie głową i zaczęła ponownie,
zgorzkniale:
- Wiodłam spokojne życie, zanim ten bezduszny drań się w nim pojawił. To on sprowadził na moją rodzinę
wszystkie nieszczęścia, to przez niego tyle osób zginęło! Przez niego straciłam najlepszą przyjaciółkę, matkę, a
może nawet ojca! Szczegół, że zamordował go skrytobójca! Za tym na pewno też stał ten drań!
Teraz jestem tu. W nieznanej krainie, gdzie nie znam nikogo, gdzie nie mogę nikomu zaufać... gdzie moje zdolności
są nic niewarte, bo nie mam mojej broni! Mojej broni, która...
- Przerwała, żeby uspokoić oddech. - A to wszystko
wina tego podstępnego kundla!!!
– wrzasnęła, po czym ponownie się rozpłakała.
Sławek próbował odejść, kiedy dziewczyna zaczęła mówić, starając się ominąć czarnego psa, który ani
myślał się ruszyć.
- PASZOŁ WON PSIE! - wrzasnął i spróbował z innej strony, jednak potknął się i prawie wyrżnął
twarzą w ziemię, kiedy usłyszał słowo “elektronice” i podobnie chwilę później kiedy wspomniała o
telefonie komórkowym.
- Nic mi nie jest. Nic mi nie jest! - powiedział, jakby nagle znalazł w sobie nieodkryte pokłady
energii. Momentalnie wrócił do żalącej się aktualnie dziewczyny. - Znam te rzeczy o których mówisz,
pochodzimy z tego samego miejsca. Ziemia, dwudziesty pierwszy wiek, telefony komórkowe, laptopy,
złota era cywilizacji, tak?

Odpowiedzenie zajęło jej chwilę, bo musiała się najpierw uspokoić. Uniosła głowę i posłała młodemu
informatykowi nieprzyjemne, nadzwyczaj wrogie spojrzenie.
- Pochodzimy z tego samego miejsca, jednak z całą pewnością z różnych światów – odparła
niezadowolona. - Nie znasz się na broni – to wystarczający dowód.
- Cóż mogę rzec, urodziłem się w czasach pokoju - powiedział Sławek wzdychając. Nagle zrobiło mu
się strasznie gorąco, serce zaczęło mu walić i czuł się strasznie nabuzowany. Usiadł obok niej. - Jestem
studentem wyższej uczelni technicznej, programistą. Moje zdolności też są tutaj bezużyteczne, ale jestem
w jeszcze gorszej sytuacji niż ty. Ty przynajmniej znasz się na broni, jak sama mówisz. Jedyną bronią
jaką w życiu miałem w rękach był nóż kuchenny, a jedynym wrogiem, filet z kurczaka. Opowiesz mi o
swoim świecie? I o swojej broni?

- Też myślałam, że żyję w spokojnych czasach. - Westchnęła cicho, kręcąc głową. - A wszystkie
umiejętności, jak to hucznie nazywasz, zdobyłam w nieprzyjemnych okolicznościach, omal nie tracąc
życia... kilka razy. Inni przeze mnie ginęli. Możliwe, że codziennie ocierasz się o ten drugi świat, nie
zdając sobie z tego sprawy. Tajemnicze morderstwa, dziwne zdarzenia... a za tym wszystkim stoi ten
cholerny pies.
- Warknęła, zaciskając pięść. - Na twoim miejscu byłabym szalenie wdzięczna, że o
niczym nie wiem
- dodała trwożnie.
Korn przyglądał się tej dwójce jak bandzie idiotów. Elekterotynika? Mydło? To on oferuje jej pomoc, a ona
mu odmawia? I to w taki sposób? Południowcy to dziwne istoty...
Sławek patrzył się w nieokreśloną przestrzeń przez dłuższą chwilę.
- Tak, masz rację. - powiedział w końcu z poważną miną. - Ale teraz zostałem rzucony w wir tych
wydarzeń i muszę się o wszystkim dowiedzieć. Mówisz o tym psie?
- wycelował nienaładowaną kuszą
w czarnego kundla, który przed chwilą mu zawadzał, jednak, jak można było się spodziewać, tego już
tam nie było.
- Mówię o pewnej istocie, której w tym świecie raczej nie ma... - odparła niepewnie.
- Jak teraz o tym myślę, to on znika za każdym razem kiedy się pojawiasz. - powiedział Sławek po
chwili namysłu. - Wielki, czarny kundel o nienaturalnie inteligentnym, wywyższającym się spojrzeniu.
Łasił się do mnie wcześniej w obozie i przed chwilą zawadzał drogę. Słyszałaś chyba jak krzyknąłem
“paszoł won psie”.

- Na północy wierzymy, że czasami dusze zmarłych moszczą sobie w zwierzętach gniazda... Może i tu
tak jest?
- powiedział powoli Korn, głęboko wierzący w szamanizm i kult przodków.
- Nie mam pojęcia, jak to jest, ale ta istota... czasami materializowała się pod postacią psa... - odparła
dziewczyna niechętnie. - To coś w rodzaju...
- Doprawdy! - odezwał się nieznajomy głos. Wydawał się dosyć władczy i zadziwiająco przyjazny.
Zza drzewa wyszedł wysoki jegomość ubrany w przedziwne, czarne szaty ze spodniami, które Sławek
rozpoznał jako frak z żabotem. Mężczyzna miał czarne włosy i ciemne oczy, które wyraźnie odcinały się
na jasnej cerze.
- Powinienem się sam przedstawić - powiedział, kłaniając się nisko. - To nieco smutne, co myśli o
mnie nasza droga przyjaciółka...
- Westchnął teatralnie, rozkładając ręce. - Możecie nazywać mnie, jak chcecie, byleby nie “kundel”, czy “pies”. Takie słowa mnie ranią.
Dziewczyna, jak tylko tajemniczy jegomość zaczął mówić, wstała. Nie wyglądała na wystraszoną - raczej na wściekłą. Jakby z całego serca pragnęła się na niego rzucić i rozedrzeć mu gardło, chociażby gołymi rękoma. Ten spojrzał na nią rozbawiony.
- Doprawdy... co za niedorzeczne myśli. Nie wzięłaś broni, którą wam zostawiłem, bo wszystko to zaplanowałem? Nikogo nie wpychałem na siłę do portalu... - Zerknął niepewnie na Coena - no... może z tobą był mały problem, ale to nie ja nasłałem tamtego szarlatana. Swoją drogą, był dosyć potężny. Nic dziwnego, że wyczuł moje działania. - Roześmiał się radośnie.
 
__________________
Nieobecny

Ostatnio edytowane przez mckorn : 09-01-2013 o 22:24.
mckorn jest offline  
Stary 09-01-2013, 22:30   #14
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
- No dobra... Alfredzie. - powiedział Sławek, korzystając z okazji do nadania imienia. - Czego zatem chcesz od nas, czemu tu jesteśmy i jak możemy wrócić do naszych domów?
- Zabiję go...- powiedział spokojnie.
- To proste! - Zaśmiał się, rozbawiony klaszcząc w dłonie. Wyraźnie podobało mu się nowe miano. - Chcę, żebyście rozwiązali mój problem. Ma on związek z pewnym czarnoksieżnikiem, który usiłuje nadużywać mocy żywiołów do niecnych czynów. Nie podoba mi się to. I to bardzo. - Jak wcześniej przemawiał radośnie, teraz jego głos stał się niebezpiecznie niski, brzmiał niemal jak warkot, a powietre jakby zgęstniało, zaczęło wibrować od mocy. - Pragnę, aby ktoś się go pozbył, jednak nie mam żadnej władzy nad istotami z tego świata, a nasza droga przyjaciółka odmówiła współpracy ze mną, więc musiałem sprowadzić kilka innych osób. Tylko wy odpowiedzieliście na wezwanie. - Ponownie złagodniał i napięcie zmalało. - A wrócić możecie, kiedy tylko chcecie... oczywiście, jeśli macie wszystkie kryształy i wiecie, jak się nimi posługiwać - dodał wielce zadowolony.
- No to rzeczywiście kiedy chcemy... Wzywasz nas tu, wprowdzasz w wir walki i stawiasz jeszcze warunki naszego zakończenia misji? - po tej przemowie odchrząknął nerwowo, chyba trochę przesadził.
Młody informatyk rozejrzał się dookoła siebie. Morion, Coen, Korn... oni się nadawali do takiego “wezwania”. Powiedzmy. Ale on? Ech, szkoda nawet pytać.
- A ile jest tych kryształów i gdzie je znajdziemy? - spytał niewinnie Sławek.
- Na te pytania odpowiem, jeśli wypełnicie moją wolę - odparł “Alfred”.
- Jest czternaście kryształów - powiedziała nieoczekiwanie dziewczyna, prostując się. - Można je znaleźć na pewno w Imperium, bo tam... - Pokręciła głową, jakby odganiając myśli. - Są w różnych miejscach. Świątynie, czasami stare cmentarze. Gdzie tylko ludzie, czy inne istoty je umieściły. Trzeba ich szukać.
- Nie zaprzeczę - powiedział Alfred z uśmieszkiem na ustach. - Jednak dalej nie wiecie, jak ich użyć.
- Ale możemy się tego dowiedzieć - odparła gniewnie brązowowłosa.
Sławek, po chwili zamyślenia, spojrzał na dziewczynę.
- Wiem, że go nienawidzisz, ale czy nie prościej by było zrobić to o co prosi? No chyba, że to nie pierwsza taka “prośba”, która później zostaje bez pokrycia? - powiedział cicho.
- Uraziłeś mą dumę... - westchnął Alfred.
- Wiesz skąd pochodzę, wiesz jak mało tam znaczy czyjeś dane słowo, więc daruj mi bycie ostrożnym. - rzucił w jego stronę Sławek.
- Należy bardzo uważać. Z nimi nigdy nic nie wiadomo. Zawsze przechytrzą jakoś człowieka. Wypełnią swoją część, ale... nie zawsze tak, jak się tego oczekuje. Gorzej, niż dżin z butelki. - Dziewczyna skrzywiła się i ponownie zgromiła spojrzeniem tajemniczego jegomościa.
- Oj... daj spokój, Kate - powiedział, na co brązowowłosa drgnęła niespokojnie. Podszedł do niej powolnym krokiem i objął, na co Sławek uniósł brwi i mruknął cicho do siebie “Zły pomysł...”. - No dalej. Wypłacz się... nic się tobie nie stanie. Zadbamy o ciebie, nie będziesz więcej sama. Nic więcej się tobie nie stanie - mówił cicho, uspokajająco, jednak dziewczyna stała jak sparaliżowana.
- Zostaw ją. - O ile niektórych zaskoczyło zachowanie Alfreda, o tyle Coena bardzo zdenerwowało. Nie znał go, nie wiedział też, czego od nich chce, oczywiście poza życzeniami, których nie sposób zrealizować. Sprowadził ich tu bez pozwolenia, a teraz jeszcze żąda by angażowali się w wojne, która ich nie dotyczy.
- Nie interesuje mnie twoja wojna, nie jestem najemnikiem, ani zabójcą.
Nieznajomy spojrzał na wiedźmina wyraźnie rozbawiony. Pchnął dziewczynę tak, że upadłaby, gdyby czarnowłosy jej nie złapał.
- Nie jesteś najemnikiem, ani zabójcą? - Roześmiał się cicho. - Myślałem, że to synonimy słowa “wiedźmin”.
Wysunął się do przodu by pochwycić swe przeznaczenie. Nie pozwolił jej upaść. Łapiąc jej młode, zgrabne ciało uśmiechnął się, wcale złośliwie, raczej troskliwie. Kiedy upewnił się, że Arya stoii już pewnie o własnych siłach odpowiedział na zaczepkę. - Zatem źle myślałeś, wiedźmin broni ludzi, a nie ich zabija. Wiedźmin nie atakuje jeżeli nie musi, raczej stara się unikać walki. Wiedźmin jest sprzymierzeńcem losu i praw natury.
Sławek spojrzał z politowaniem na Coena.
- Ale interesuje cię powrót do swojego świata, prawda? - powiedział, po czym zwrócił się znów do Alfreda. - Powiedz, skoro ty nie możesz zabić tego czarnoksiężnika, to czemu sądzisz że my podołamy? Znasz na niego jakiś sposób, czy mamy go w tradycyjny, konwencjonalny sposób ukatrupić?
Młody informatyk dziwił się samemu sobie, że takie rzeczy mówi.
- Jaką masz pewność, że jeżeli mu pomożesz to wrócisz do swego świata? Już raz wykorzystał Cię bez Twej zgody. - Wtrącił się, nie robiąc sobie nic z krzywych spojrzeń towarzyszy.
Korn postanowił nie odzywać się podczas rozmowy z przybyszem. Tak było dopóty nie usłyszał o wojnie i o najemnictwie. Zrezygnowany wykonał dłonią dziwny gest, splunął na ziemię i zaciekawiony rzekł szybko:
- Mi nie robi to wielkiej różnicy... jestem najemnikiem, zarabiam na chleb wynajmowaniem topora ale ja też mam swoje zasady... za służbę zawsze przyjmuję jakieś namacalne wynagrodzenie. Zaoferuj mi coś drogiego i powiedz kogo mam zarąbać...
Korn aż zatarł ręce ze szczęścia. Ha! Nareszcie jest coś do roboty w tej dziurze!- pomyślał.
- To nie jest dziura - zaprzeczył Alfred. - To tylko jeden ze światów, jakie istnieją... Nie mogę tu nic osobiście zrobić, wykonać żadnej akcji, która będzie miała cokolwiek wspólnego z mieszkańcami tego plau. - Rozejrzał się i rozłożył bezradnie ręce. - Nie mam tu takiej władzy... mogę działać jedynie przez kogoś takiego, jak wy.
- Skoro tak, skoro uważasz mnie za mordercę, to powinieneś obawiać się wspominać o swojej niemocy, przecież w każdej chwili mogę cię zabić. Chciałbym jeszcze wiedzieć...
- Nie, nie, to nie tak - przerwał mu nieznajomy. - Nie jestem bezsilny! Po prostu nieco nie wolno mi się za bardzo udzielać w tym świecie... poza tym i tak nie byłbyś mnie w stanie zabić, nawet, jakbym ci na to pozwolił. - Pokręcił głową, szczerząc zęby. - A czarnoksiężnikowi podziękujesz, jeśli wrócisz... on ciebie wrzucił do portalu, ja tylko to umożliwiłem. Decyzję miałeś podjąć sam. - Wzruszył ramionami.
- Dla twojej wiadomości - nie mialem wyboru. Zostałem tu sprowadzony siłą - odpowiedział dość niepewnie zaskoczony wypowiedzią nieznajomego.
- Ja nie zabijam ludzi, jeżeli nie ma tu żadnych bestii, które mogą zagrażać ludzkości, albo, nie działają dziwne moce magiczne, które trzeba unicestwić to jestem bezużyteczny...
- Ale bronisz niewinnych, a tu chodzi o niewinnych. Życie wielu osób... z resztą sam się niedługo przekonasz.
- Jestem mutantem pozbawionym jakichkolwiek uczuć, nie interesują mnie losy świata. Mam jasno postawione zadanie, naznaczone wielowiekowym działaniem mi podobnych. Kodeks wiedźmiński nie pozwala na podobne zachowania.
- Poczekamy, zobaczymy... już niedługo - powtórzył ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
Barbarzyńca wbił toporzysko w ziemię i jął się nim bawić, sprawiając pozór zamyślonego.
- Skoro tak, to widzę czarny, że nie masz wyjścia. Dlatego cena za nasze usługi wzrasta...- Gdyby mógł poradzić mi jak pozbyć się tego demona, toć to jest dla mnie teraz najważniejsze... - Powiedział sobie w duchu.
Alfred spojrzał zaciekawiony na barbarzyńcę, po czym uśmiechnął się złośliwie.
- Jest to wykonalne - odparł. - Mogę wyjaśnić, co się dzieje z duszami po śmierci... jednak pewna tu obecna osoba też może to wyjaśnić. - Zerknął w stronę roztrzęsionej dziewczyny, po czym machnął ręką. - Jednak mylisz się. Ja nie mam nic do stracenia. To tylko jeden z wielu planów i są tu “bogowie” - to słowo wypowiedział głosem, który aż ociekał słodkością - którzy mogliby coś zaradzić, jednak zanim się zorientują, że coś jest nie tak, ziemia ucierpi, a wraz z tym moje wpływy tu. Później długo będzie trwało, zanim wszystko wróci do normy. Tego chcę uniknąć. Czekania i bezczynności. - Ziewnął teatralnie i odwrócił się tyłem do zgromadzonych. - Jest już późno, pozwólcie, że się oddalę. Długie przebywanie w tej postaci, w tym świecie jest dosyć... kłopotliwe. Za drzewem znajdziecie kilka sztuk broni. Radziłbym, wiedźminie, żebyś wypróbował miecz. - Zaczął się oddalać powolnym krokiem. - I zapewniam, że dopóki moje zmartwienia nie znikną, nie zdobędziecie łatwo tego, czego szukacie. - Wszedł zdecydowanym krokiem zza drzewo, jednak nie wyszedł z drugiej strony.
- Psabrat, jebaka, ścierwo!- Wykrzyknął na pożegnanie nieznajomemu, rozejrzał się po zgromadzonych. - Przystaniecie na ofertę tego czegoś?
- Na psa urok! - Korn wstał i siarczyście splunął w krzaki. - Kto to do jasnej, niespodziewanej cholery był? I dlaczego czytał w myślach? Według mnie to jakiś demon! Gdzie najbliższy chram? Święconą ziemię na ostrze i gorze mu!
- Wyczułbym demona, od niego biła inna aura, przepotężna moc, której nie da się opisać słowami. Nigdy w życiu nie spotkałem kogoś o takim potencjale osnowy. Moc, jakby dzika, nieokiełznana, silna, ale nie demoniczna. Nie na pewno nie, nie rozumiem... - Odwrócił się w stronę Aryi - Wojowniczko, dlaczego On tak Cię potraktował? Jakim prawem Cię w ogóle dotykał i czemu wydawało mi sie, że go znasz? Co przed nami ukrywasz?
- To coś nie jest demonem - odpowiedziała cicho, zduszonym głosem. - Jest czymś... w sumie nie wiem, czym. Ale potrafi wiele. Jeśli chciałby nam zaszkodzić, już dawno byłoby po nas... zawsze odnoszę wrażenie... - odwróciła wzrok i zadrżała - ... że bawi się ludźmi jak tresowanymi zwierzątkami. Wszyscy, nieświadomie, robią to, czego chce, nawet jeśli postanowią zrobić inaczej. - Westchnęła cicho, opierając się ciężko o drzewo. - Więcej nie musicie wiedzieć. I tak nic z tego nie zrozumiecie.
- No i zniknął... powiedział Sławek, kierując się powoli w stronę drzewa, za którym miała być obiecana przez Alfreda broń. - No cóż, skoro tak, to myślę że prościej będzie iść mu na rękę, przynajmniej narazie. Przeklinanie i użalanie się nad sobą i nad tym, że nas wykorzystał jest kuszącą ofertą, ale prowadzi tylko do zbędnej utraty energii. Lepiej jest rozeznać się w sytuacji i na początek dowiedzieć się kim jest ten czarnoksiężnik... - “z krainy Oz”, dodał w myślach - ... którego mamy zabić.
Młody informatyk znalazł za drzewem identyczną broń, jak miał kupiec - może tę samą? Były to dwa miecze i kusza, całe wykonane z metalu. Kiedy chwycił kuszę, odkrył, że jest niespodziewanie lekka. Przy niej leżało kilka, może kilkanaście bełtów, również w całości wykonanych z metalu.
Jeden z mieczy przypominał miecz, który miał wiedźmin, za to drugi był inny - o szerokim ostrzu, z kolczą wstęgą. Przedziwnie wyglądał.
Podszedł do "wiedźmina", jak nazywali go inni.
- Zgubiłeś coś. - Bez większych ceregieli podał czarnowłosemu miecz, który upuściła wcześniej brązowowłosa i odszedł obejrzeć miejsce, w którym zniknął "Alfred". Podszedł do Sławka i ujrzał broń, która leżała za drzewem. Bynajmniej nie wyglądała jak tajemniczy jegomość. Nie było tu żadnych więcej śladów jego bytności.
Spojrzał na dziewczynę, najwyraźniej była czymś zajęta. Ruszył za towarzyszami. Podniósł miecz, który przypominał mu jego własny.
Wydawało się, że identycznie leży w dłoni, to samo wyważenie, jednak ostrze było znacznie lżejsze, co było dziwne.
 
Gettor jest offline  
Stary 13-01-2013, 00:52   #15
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Było już ciemno, jednak światło księżyca w pełni przebijało się przez korony drzew, pozwalając nie rozbić sobie nosa o pień.
Sławek z trudem porównał obie kusze – tę, którą wziął od handlarza i tę, która leżała tutaj. Metalowa kusza zdawała się być o wiele lepiej wykonaną bronią. Lżejsza i dobrze się ją trzymało. Bełty też wyglądały całkiem obiecująco.
Sądząc po tym, czego właśnie się dowiedzieli, nie było zaskoczeniem, że wszystkie sztuki broni są idealnie dobrane do ich drużyny. Topór dla barbarzyńcy, sztylety dla diablęcia, kusza dla niewprawionego w boju informatyka i miecz dla wiedźmina. Ostatnia sztuka broni, miecz ze wstęgą, musiał być przeznaczony dla dziewczyny.
Obóz już niemal całkiem opustoszał – ostatnie osoby ładowały rzeczy na wozy, pilnowani przez grupę łuczników, którzy niespokojnie rozglądali się dokoła.
- Nadchodzą! – usłyszeli krzyk Jaskra, który musiał przebiegać gdzieś w pobliżu.
Na polanę, gdzie ostatnie osoby zbierały swoje rzeczy, wypadła grupa elfich zwiadowców, którzy nie czekając, zaczęli pomagać w ładowaniu rzeczy i popędzać zwierzęta do biegu. Ruszali się zadziwiająco szybko. Jak tylko zaczęli uciekać, z lasu dał się słyszeć dziwny szum. Tupot wielu nóg? Chrzęst broni? Jęki?!
I nagle koszmar wypadł na polanę.
Na pierwszy rzut oka była to zwykła armia, jednak te osoby poruszały się w dziwny, niepokojący sposób. Wyglądali jak banda kaleków, którzy uciekali przed czymś... Sztywne, gwałtowne ruchy, często urywane, ciche zawodzenie i częsty brak niektórych kończyć. Po chwili dało się zauważyć, że co poniektórzy nie mają głów, albo twarzy.
Podróżników uderzył niespodziewanie silny odór rozkładu i zgnilizny.
- Nie – jęknęła płaczliwie dziewczyna, cofając się o krok. – Nie mówcie mi, że to...
Nagle część napastników zmieniła kierunek i ruszyła na nich pędem. Zadziwiające, jakim cudem potrafili poruszać się aż tak szybko w ciemnościach?
- C-c-co co co, nie! Za szybko, jeszcze nie! - krzyknął przerażony Sławek, wypuszczając starą kuszę z ręki, po czym (bez żadnej wiedzy o tym jak to zrobić) zaczął ładować swoją nowiutką, metalową kuszę, jednocześnie biegnąc w stronę buntowników. Po chwili namysłu odpuścił sobie ładowanie i biegł z metalową kuszą w jednej ręce i bełtem w drugiej.

Korn miał, jak to mówił "mietkie serce" więc podbiegł z obnarzonym toporem do tej niedojdy Sławka i stanął zań, z zamiarem niesienia pomocy i przemocy.
- Biegnijcie; ja ich zatrzymam! - Warknął, gładząc stylisko topora.
Morionowi nie musiał dwa razy tego powtarzać, rzucił się w ślad za Sławkiem, byle dalej od stworów, za to dziewczyna...
- Nienawidzę zombiaków! - pisnęła cienko, chwytając metalowy miecz, od którego wcześniej stroniła. Machnęła nim jedyną zdrową ręką, jakby sprawdzała, jak leży w dłoni, po czym stanęła obok barbarzyńcy.
- Niech Żelazny Bóg doda nam sił... - Jego słowa brzmiały jak modlitwa...
- Nie pójdę stąd bez dziewczyny. Stanął obok młodziutkiej niewiasty, w rękach zaś dzierżył miecz, który znalazł pod drzewem. Zabijanie mutantów i ochrona ludzi to właśnie idealna dlań praca, a nie zabijanie na zlecenie. Stanął luźno, a broń trzymał pewnie, dawno miał ochotę by to powiedzieć, wreszcie miał okazję. - Niech cięcia idą pewnie!
Widząc, że prawie wszyscy jego towarzysze zostali, by skonfrontować nieznanych przeciwników, Sławek również się zatrzymał (choć trzymał się nieco dalej) i załadował kuszę, by następnie wycelować niepewnie w nacierające... cosie.
- No dobra, tylko pamiętaj o odrzucie, nie pozwól temu ustrojstwu uderzyć cię w twarz... - powiedział cicho do samego siebie.
- Kusza nie ma aż takiego odrzutu - usłyszał głos Alfreda. Kiedy spojrzał w prawo, zobaczył go, opierającego się nonszalancko o drzewo.
- Nie strasz tak osoby, która ma w ręku broń. - Sławek spojrzał na niego tylko przelotnie, traktując go jak zjawę, która mówi do człowieka, ale niczego nie może zrobić. - A gdybym tak teraz się odwrócił i strzelił do ciebie, hę? Może powinienem wyświadczyć Kate przysługę i posłać cię do wszystkich diabłów? - sam nie bardzo wierzył, że mógłby coś takiego zrobić, ale nagle poczuł się znacznie pewniej, trzymając broń w rękach. Prawdziwą broń.
- Próbuj szczęścia - odparł cicho, widmowo, jakby go tam nie było. Kiedy informatyk spojrzał ponownie, rzeczywiście go nie zobaczył. Zostali sami ze zgrają... zombie?
- Znowu ten dziwoląg, czym jesteś? Podaj choć jeden powód bym nie próbował zabić cię razem z tymi nieumarłymi. Moim zadaniem jest niszczyć wszystko, co złe, a ty niewątpliwie jesteś złem...
- Nie teraz - syknęła do nich dziewczyna, odchodząc kilka kroków w bok, żeby zająć dogodniejszą pozycję, poza zasięgiem broni pozostałych. (w sensie, że zombie są o włos od was - zaczyna się walka.)
Spojrzał na nią zdziwiony. Nie rozumiał kobiet, jeszcze kilka chwil temu to coś wprowadziło ją w stan złości, przerażenia, niepohamowanej i nieopisanej tęsknoty za tym, co straciła. Teraz odgania wizję pojedynku z tym czymś... - Eh, wy kobiety... jęknął.
- Spieprzaj Alfred, rozpraszasz mnie... - syknął jeszcze pod nosem Sławek, po czym na powrót skupił się na przeciwnikach. Byli już na tyle blisko, że chłopak strzelił w nabliższego z nich. Jakimś cudem trafił... jednak nie tego, w którego celował. Bełt preleciał niebezpiecznie blisko Korna i utkwił w głowie stwora, który był w pierwszej linii. Jednak ów niewiele sobie z tego zrobił... poza tym, że zwrócił uwagę na młodego informatyka i ruszył w jego stronę.
Barbarzyńca wpadł w szał bojowy - rzucił się niemal na oślep w stronę stworów, siekąc na prawo i lewo. Te zwolniły, widząc swój cel, jednak ich ruchy były dość pokraczne. Jeden z nich zamachnął się na dziewczynę, która z ledwością uniknęła ciosu. Trafił on w drzewo, rąbiąc je jak siekiera. Stworzenie, z twarzą na wpół zjedzoną, wyrwało łapę z dzikim wrzaskiem, jednak po chwili osunęło się na ziemię, ścięte niczym młode drzewo. Wierzgało jeszcze chwilę na ziemi, po czym jeszcze jeden ruch mieczem i głowa odtoczyła się kawałek.
Jednak i to nie przerwało usilnych prób ataku. Zdawało się, że nie ma innego wyjścia, jak zwyczajnie poćwiartować nieumarłych.
Coen spojrzał jeszcze raz w stronę dziewczyny - Zakład, kto więcej ich usiecze? Nie czekając na odpowiedź rzucił się w kierunku pokracznych mutantów.
- Przyjęty - odparła, ruszając ku kolejnemu.
Uśmiechnął się mimowolnie, jego działania były szybkie i pewne, postanowił zajść przeciwników od ich prawej flanki. Pierwszym okazał się ten wysunięty najbardziej w wiedźmińską lewą stronę (z11). Zaszarżował z wyciągniętą ku mutantowi bronią. Postanowił, że zakończy ten atak potężnym poprzecznym cięciem, pomógł sobie efektownym młyńcem. Wirując tak na polu walki wyglądał niczym wilk tańczący pośród swych ofiar, niczym tańcerz, który właśnie rozpoczynał swój występ. Gracja ruchów i pewność. Można przypuszczać, że Coen urodził się z mieczem w ręku. Skok w prawo, później odskok w lewą stronę. Obudziła się w nim jego wojownicza natura, na polu walki czuł się najlepiej, najpewniej.
Przekonał się tylko, że istota nie krwawi, a cięcie przeszło przez niego nadzwyczaj lekko, jakby mutant nie miał kości. Z całą pewnością je miał - widać je było przez otwarte rany...
Tymczasem barbarzyńca dotarł w sam środek potworów, powalając coraz to nowe bestie. Rąbał je z niesamowitą łatwością, jakby były to łozy.
Ręce wiedźmina zawirowały w powietrzu przecinając je w wielu miejscach, zarysowały znak śmierci, który kiedyś pokazał mu jego mentor. Był to trójkąt z wpisanym weń okręgiem, całość przecięta wpół.
Wtedy dopiero oczy zabłysnęły rubinową poświatą, wtedy był ostatecznie gotowy, jego taniec był coraz gwałtowniejszy, aż wreszcie doszedł do punktu kulminacyjnego.

Dziewczyna również nie pozostawała w tyle. Zdawało się, że, podobnie jak Korn, wpadła w szał bitewny i nie bardzo zdaje sobie sprawę, co się dzieje dookoła. Stwory ją otoczyły, jednak zdawała się tego nie zauważać.
Coen spojrzał po polu walki, zaniepokoił się, bo zauważył, że wojowniczka jest w niebezpieczeństwie. - Co się z nią dzieje?
W tym momencie czwarty mutant rzucił się na wiedźmina. Miał na sobie zniszczoną zbroję - wyglądał, jakby wstał z pola walki, nie zdając sobie sprawy, że przecież został pokonany. Większość twarzy się zachowała, jednak to tylko potęgowało obrzydzenie, kiedy z gałek ocznych wysypały się białe robaki. Czujne oko wiedźmina zobaczyło jakiś emblemat na stroju truposza - ten sam znak, który widział zaledwie kilka godzin temu, na ubraniach imperialistów.
Nie mógł być to jednak żaden z ich żołnierzy - przecież w Imperium nie tolerują magii, a tu jej było pełno! Czy to zbieg okoliczności, czy raczej nienawiść do magii była na pokaz, po to, żeby zmylić przeciwników?
Kątem oka zauważył, że dziewczyna wykonała szaleńczego młyńca, odpychając trzech z czterech przeciwników. Niestety ten ostatni zaszedł ją od tyłu. Nie zdążyła w pełni się obrócić, wyraźnie brakowało jej ręki, którą by odepchnęła przeciwnika. Całe szczęście, że pozostały jej nogi. Po chwili stwór odleciał kawałek dalej, w stronę Coena i Korna, a brązowowłosa rzuciła się na powrót na swoich trzech przeciwników.
- Nie śpij, jeszcze kilka chwil temu byłaś tak energiczna i pewna siebie. Co jest? - powiedział raczej do siebie niż do niej, jeszcze raz potężnym cięciem zaatakował potwora. Potem omijając akrobatycznym skokiem najbliższego przeciwnika doskoczył do dziewczyny. - Widzę, że muszę Ci pomóc - nie czekając na odpowiedź, która i tak nie nadeszła, rozpoczął natarcie. Najpierw zaatakował tego, który stał po ich lewej stronie, wypad z efektowną fintą i cios w nogi. Później odskok i jeszcze jedno natarcie. Tym razem zamierzył się na okolice pozostałości twarzy.
- Uważaj, za Tobą!
W tym czasie dziewczyna uporała się jakoś z przeciwnikiem przed sobą i, kiedy wiedźmin ją ostrzegał, już się obracała do ostatniego stwora. Skróciła dystans szybkim skokiem i bez zastanowienia cięła z góry na dół, wbijając miecz w czaszkę. Roztrzaskała ją na dwie połowy, jednak miecz utknął w nich. Kopnęła stwora w pierś, wyszarpując ostrze i cięła ponownie, poziomo, przecinając stwora na poziomie talii. Kiedy tułów uderzył o ziemię, odcięła ręce i odstąpiła od przeciwnika.
Wiedźmin rąbał i ciął na przemian, poczłonkował potwora na wiele części.
Dziewczyna powiodła błędnym spojrzeniem po polu walki. Nie było więcej przeciwników. Korn w swoim szale zmiażdżył najwięcej z nich, jednak kto by się teraz tego doliczył? Dopiero teraz brązowowłosa jęknęła cicho, zataczając się w tył. Zamknęła na chwilę oczy. W ciemnościach nie widać było, że pobladła gwałtownie.
Spojrzenia wszystkich skupiły się na stworze, który przedarł się przez linię obrony i popędził w stronę Sławka. Minęło już trochę czasu...
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
Stary 16-01-2013, 21:16   #16
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Sławek nie miał wyjścia, musiał przyjąć na siebie szarżującego nieumarłego. Do takiego wniosku doszedł dość szybko: odrzucił na bok kuszę. I tak nie zdążyłby jej ponownie naładować. Wyciągnął swój sztylet i czekł, aż przeciwnik się do niego zbliży.
- Nie wymachuj tak łapami patałachu, bo ktoś ci je w końcu odetnie! - krzyknął, próbując złapać zombie oburącz za jedną z machających w jego stronę rąk, by wykorzystać impet szarżującego umarlaka i go przewrócić.
Niestety. Jego strategia obróciła się przeciwko niemu i modz informatyk poleciał na ziemię, ciągnąc za sobą koszmar. Stwór przygniótł go swoim ciężarem, a Sławka otoczył potworny odór, od którego robiło mu się niedobrze.
Pozostałości twarzy stwora świadczyły o tym, że jeśli kiedyś był człowiekiem, już dawno być nim przestał. Wyszczerzone zęby, spiłowane w ostre trójkąty kłapnęły groźnie, kiedy bestia spróbowała sięgnąć twarzy swojej ofiary. Z czoła dalej sterczał mu bełt, btóry ugodził Sławka w twarz. Młody informatyk żegnał się już z życiem, kiedy zobaczył jakiś cień nad sobą.
- Poszło won! - zawołał ktoś, zrzucając bestię z chłopaka.
- Eee... dzięki. - powiedział Sławek próbując jak najszybciej wstać i dostrzec, kto tak właściwie go właśnie uratował.
Stał tam Morion, odpychając stwora i rąbiąc go porzuconym mieczem wiedźmińskim. Widać było, że nie jest to jego ulubiona broń - posługiwał się nią bez gracji, raczej, jakby rąbał drewno.
- Odetnij mu pierw nogi! - Sławek podzielił się z diablęciem swoim pomysłem z ostatniej chwili kiedy wstawał. - Może dzięki temu przestanie tak wierzgać.
- Jak jesteś taki mądry, sam to zrób! - odkrzyknął ten, unikając machnięcia łapą stwora i jął go dalej rąbać mieczem.
- Czekaj chwilę, przestań tym tak machać! - krzyknął znów Sławek, a kiedy Morion dał mu okazję, młody informatyk z impetem kopnął ożywieńca z całej siły w bok, żeby tylko nie pozwolić mu wstać. Podziałało, jednak stwór zaraz wznowił usilne próby pochwycenia kogoś i wstania.
- A może by go tak podpalić? - zaproponowało diablę.
- Na ucięcie głowy nie zareagowały, wątpię by ogień im przeszkadzał. - powiedział Sławek, starając się teraz po prostu wskoczyć na pierś nieumarłego i udaremnić mu dalsze próby wstawania.
Niestety, nawet jeśli udało mu się przygwoździć nogami ręce zombie do ziemi, to z prób utrzymania ich w miejscu niewiele wynikło. Okazało się, że bestia jest niesłychanie silna i już po chwili Sławek, straciwszy podłoże, poleciał jak długi na plecy, a tam przywitał go zombie, chwytjąc go za nogę i przyciągając do siebie.
- Ey, czep się własnego ogona zdechlaku! - warknął chłopak, po czym kopnął drugą nogą w nadgarstek trzymającej go łapy, próbując się uwolnić.
Kopał zapamietale, jednak stwór nie chciał go puścić. Dopiero za którymś razem dało mu się, jednak równocześnie poczuł ból w kostce. Nie zwrócił na niego uwagi - nie teraz. W tym czasie Morion, kożystając z okazji, zamachnał się mieczem i odrąbał stworowi łapska.
- ’Perfect timing, bro!’ - powiedział Sławek po angielsku, trochę za bardzo wczuwając się w rolę pogromcy zombie. Dla pewności odturlał się kawałek, po czym wstał.
- Au...rwa mać. - powiedział, kiedy odezwał się ból w kostce, jednak chwilowo to zignorował. - Już drugi raz mnie uratowałeś, będę o tym pamiętał.
Morion słuchał go uważnie, jednak dalej machał zapamiętale mieczem, chcąc mieć pewność, że zagrożenie zostało (przynajmniej tu) zażegnane. Po chwili stwór, całkowicie rozczłonkowany, leżał, podrygując lekko.
Kiedy Sławek rozejrzał się, zobaczył, że reszta towarzyszy skończyła ze swoimi przeciwnikami. Korn rozglądał się po pobojowisku, jakby tylko czekał, aż któryś wstanie, podobnie, jak pozostali. Dziewczyna oparła się o drzewo, oddychając szybko.
- Nienawidzę zombie - powiedziała tak cicho, że Sławek ledwie to dosłyszał, po czym osunęła się na ziemię.
- Ja te-eee...! - Sławek podbiegł natychmiast do Kate... albo raczej zamierzał podbiec, bo jak tylko stanął na zranionej nodze, poleciał jak długi. - KURWA MAĆ! - wrzasnął z bólu i spróbował usiąść, by rozmasować nieco obolałą kostkę. - Sprawdźcie co z nią! Jakby co, mam przy sobie zestaw leków, który zabrałem jeszcze od żołnierzy Imperium.
Coen przeszedł kilka kroków, najpierw zajął się Sławkiem. - Żadne leki tu nie pomogą, to zwyczajny uraz stawu skokowego wynikający z przeciążeń i zapewne ataku któregoś z tych stworów. Leż spokojnie. Wykonał kilka gwałtownych ruchów, by określić stopień patologii, która się pojawiła. Najpierw podciągnął podeszwę ku górze, potem popchnął ją ku dołowi; następnie przekręcił stopę w prawo i lewo. W momencie, gdy Sławek dał po sobie poznać, że ból jest największy uśmiechnął się.
- Masz szczęśćie, nie doszło do pęknięcia kości śródstopia, staw nie jest zwichnięty, nie jest nawet skręcony, jednak przez najbliższy tydzień musisz unikać stąpania na tej nodze. Poza tym powinieneś przykładać do stopy zimny okład jeżeli natomiast zamierzasz chodzić to musisz ją usztywnić.

Morion podszedł do nich, trzymając w rękach zawiniątko, które Sławek zabrał imperialistom. Wyciągnął z niego kawał bandarza i podał wiedźminowi.
- Nada się. - Rozwiązał kawał materiału po czym złożył go tak, by pierwsza warstwa była odpowiednio gruba i wygodnie przywierała do ciała. Później zaczął okręcać upewniając się co chwilę, czy Sławek czuje się z usztywnieniem na nodze komfortowo. Wreszcie skończył obwiązywać nogę, rozerwał koniec bandaża i przedarł go na dwie części. Związał na wysokości górnej części trójgłowego mięśnia łydki.
- Na razie powinno starczyć.
- Dzięki, wiedźminie. - powiedział młody informatyk, próbując wstać mając na uwadze oszczędzanie rannej nogi. Z trudem powstrzymywał ekscytację spowodowaną faktem, że mógł z nim rozmawiać. Wiedźmin. Zabójca potworów. *Musiał* z nim porozmawiać. Po prostu musiał! Tylko niekoniecznie w tej chwili.
O ile był pewien tego, że ze Sławkiem nie stało się nic złego o tyle obawiał się o dziewczynę, podszedł do niej. Podniósł jej omdlone ciało i założył je sobie na barki.
- Zabierajmy się stąd - powiedział stanowczo.
- Potwierdzam, powinniśmy wrócić do reszty. - zgodził się chłopak, kiedy stanął już mniej więcej pewnie. Wziął swoją metalową kuszę, a także bełt z głowy “swojego” nieumarłego i zaczął powoli iść.
Nagle, gdzieś daleko, niebo rozświetliła łuna pożarowa. Doszedł ich dziwny dźwięk, jakby wybuchu, po czym nagle niebo na powrót stało się ciemne.
 
Gettor jest offline  
Stary 19-01-2013, 20:53   #17
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Grupa skierowała się w stronę, w którą uciekali partyzanci.
Na polanie, gdzie jeszcze niedawno znajdowało się obozowisko, znaleźli nieco mniej lub bardziej przydatnych przedmiotów, w tym tajemniczą skrzynkę wykonaną z nieznanego materiału. Obrazek jednoznacznie wskazywał, do czego może służyć...


(Obrazki nie są moje!)

Nie dało się jej otworzyć, jednak towarzysze, na wszelki wypadek, postanowili ją zabrać.

Po pewnym czasie napotkali pierwsze ciała. Większość szczątków należała do nieumarłych, jednak było pośród nich też kilka ciał, które wyglądały na świeższe. Były to ciała elfich zwiadowców – zapewne poświęcili się, usiłując powstrzymać pogoń.
Naszych bohaterów zaatakowała zaledwie garstka stworów, za nimi poleciało ich o wiele więcej – cud, jeśli ktokolwiek to przeżył. Już mieli przedyskutować strategiczny odwrót, kiedy niebo rozświetlił kolejny błysk. Łuna utrzymywała się jakiś czas, po czym zniknęła.
Nie widząc lepszego wyjścia, ruszyli w tamtą stronę, ostrożnie, żeby móc w każdej chwili uciec.
To, co zastali kawałek dalej, przekroczyło ich najśmielsze oczekiwania.
Na początku poczuli smród palonych ciał. Dopiero później zobaczyli, że to, co uznali za polanę, w rzeczywistości jest sporym kawałkiem lasu, które spłonęło w jednej chwili. Nie, nie spłonęło. Zostało spopielone na miejscu. Świadczył o tym żar bijący od ziemi i fakt, że dookoła dalej stały drzewa.
Im dalej szli, tym więcej było takich miejsc, jednak jednocześnie były one coraz mniejsze.
W końcu zauważyli płomień, jednak bardziej przypominał ognisko, niż broń masowej zagłady. Zakradli się w tamtą stronę najciszej, jak mogli.
Wyglądało na to, że to tu zebrały się osoby z obozu partyzantów. Wozy stały w nieładzie, ludzie krążyli bez celu, wypatrując zagrożenia. Nagle kilka osób ruszyło do lasu – zwiadowcy. Przeszli kilka metrów od ukrytych towarzyszy, nie zauważając ich.
- Jaskier! - zawołał ktoś nagle.
Był to wysoki mężczyzna w podeszłym wieku. W ręku niósł białą laskę, o którą czasami się podpierał. Wyglądał na wyczerpanego. Zatrzymał się i czekał cierpliwie. Stal niedaleko ich kryjówki, więc spokojnie słyszeli jego ciężki oddech, jakby dopiero skończył bieg.
Nagle z nieba spłynął sokół i usiadł na lasce, rozglądając się po ptasiemu dokoła.


(Obrazki nie są moje!)

- Idę, idę! – odkrzyknął elf, podbiegając do człowieka. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ciebie widzę, Waelleosie! Spadłeś nam z nieba! Gdyby nie twój czarodziejski ogień, byłoby po nas!
- Nie ma sprawy, stary przyjacielu – odparł mag, kręcąc głową. - Byłem akurat w okolicy. Badałem pewną tajemniczą, magiczną aktywność w tych okolicach.
Elf popatrzył na niego zdumiony.
- Tajemniczą magiczną aktywność? – zapytał cicho. -Czyżby chodziło o tych imperialistów?
- Nie nie o nich, co więcej, to z całą pewnością nie mogli być żołnierze Imperium – powiedział stanowczym głosem Waelleos.
- Jeśli nie oni, to co?! - zawołał wyraźnie rozsierdzony Jaskier, machając ręką w stronę zwęglonych zwłok.
- Powstańcy mogą być pozostałością po tych, których zdążyliście zabić i pogrzebać pod granicą. Niekoniecznie muszą pochodzić zza muru – odparł spokojnym głosem. - A aktywność, o której wspomniałem, nie miała nic wspólnego z takim rodzajem magii. To było coś innego... możliwe, że potężniejszego.
Elf pokręcił głową, jednak widać było, że się nad tym głęboko zastanawia. Tymczasem sokół zaczął wpatrywać się w miejsce, które nasi bohaterowi obrali sobie za kryjówkę.
- Powstańców wysłał nekromanta, to oczywiste – oznajmił niespodziewanie mag, gładząc sokoła po piórach. - I całkiem możliwe, że ma to związek z naszymi nietypowymi towarzyszami – powiedział, spoglądając w ich stronę.
Mag uśmiechnął się i wyprostował, następnie pstryknął palcami i dokoła podróżników pojawił się pierścień z ognistych kul, które ich oświetlały.
 

Ostatnio edytowane przez Karmelek : 03-03-2013 o 18:19.
Karmelek jest offline  
Stary 22-01-2013, 23:55   #18
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Korn widząc, że sprawa się rypła i zostali już zauważeni przez elfy, wyszedł z bezpiecznych krzaków na polankę. Przerzucony przez bark pokaźnych rozmiarów topór wojenny podrygiwał w rytm stawianych przez woja kroków. Skierował się ku czarodziejowi, który oświetlił ich kryjówkę.
Sławek w pierwszym odruchu na płomienie zasłonił twarz dłońmi (i kuszą). Dopiero kiedy zorientował się, że ogień nie został stworzony po to, żeby ich skrzywdzić, rozluźnił się nieco.
- Wow, prawdziwy mag... - wymamrotał pod nosem. W tamtej chwili przyszło mu do głowy, że on sam pewnie świetnie nadawałby się na czarodzieja, gdyby nie to że za późno było już na naukę w tym kierunku. Jego pięcioletnie studia na wyższej uczelni pewnie były niczym w porównaniu z opanowywaniem sztuki magicznej. Jednak... chyba nie zaszkodzi spróbować, prawda?
Młody informatyk również skierował się w stronę czarodzieja i ocalałych, opuszczając kuszę w dół.
- No dobrze, a tak dokładniej? - spytał chłopak, kiedy podszedł z barbarzyńcą bliżej - Nazywam się Sławek i jak najbardziej nie jestem stąd, toteż nie rozumiem czemu ktoś miałby sobie zadawać tyle trudu, żeby się nas pozbyć. - zmierzył czarodzieja wzrokiem. - Ale ty chyba wiesz na ten temat coś więcej, prawda?
Coen zgoła odmiennie zareagował na pojawienie się czarodzieja. Nic bowiem bardziej nie mogło rozsierdzić wiedźmina niż obecność mocy magicznych i szarlatanów, którzy nimi manipulują. Nigdy im nie ufał, nie miał też zamiaru zmieniać swoich przekonań. - Zgaś te ognie idioto, bo się poparzysz...
Nie rozumiał podekscytowania Sławka, spojrzał nań zdziwiony, a gdyby nie to, że dźwigał ciężar młodej dziewczyny to pewnie pałnąłby tego dziwaka w łep. Kiedy jego towarzysze podeszli do grupki (elfów, ludzi i czarodzieja) wiedźmin pozwolił sobie położyć Aryę na ziemi, sam też położył się obok niej.
- Tu jesteście! - zawołał uradowany Jaskier. - Myślałem, że już po was! - Spojrzał na maga i wskazał na nich. - To są ludzie, którzy pokonali ostatnią jednostkę Imperium, która tu była. Uwolnili też Amallaris i Lirannę... - spojrzenie elfa powędrowało do nieprzytomnej dziewczyny, która leżała obok Coena. Wiedźmin nie oddał jej nikomu. - A to jest problem - dodał niezadowolony. -Co tym razem zrobiła?
- Zwą mnie Waelleos, a to jest Orvel - powiedział mag, wskazując sokoła. Wyraźnie nie zwrócił uwagi na to, jak elf zakończył swoją mowę. - Widać, że wszyscy nie jesteście stąd, a komuś najwyraźniej nie podoba się cel, w jakim tu przybyliście.
Wreszcie machnął ręką, co spowodowało, że kule ognia zniknęły.
Młodemu informatykowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, żeby domyślił się o kim mowa. Najwyraźniej czarnoksiężnik, którego mieli się pozbyć już o nich wiedział. Skoro ta osoba jest tak potężna, że na życzenie może ożywić umarłych (nawet jeśli to tylko zwykli ożywieńcy), to jak oni mieli go zabić?!
Na samą myśl Sławek pobladł i nie odpowiedział Waelleosowi.
Coen zamknął oczy, oddychał coraz wolniej, niewprawionego młodziana mógłby oszukać, mógłby wmówić mu, że drzemie. Leżał na uboczu. Nie odzywał się, nie poruszał, wytężył jednak mocno słuch, by nie uszło jego uwagi żadne ważne słowo.
- Ale widzę, że jesteście wyczerpani po ataku - zaczął Jaskier. - Organizujemy miejsce na nocleg. Nikt nie chce wracać w tamto, sporo osób ucierpiało... - Pokręcił głową. - Porozmawiać możemy tam. Idziecie, czy wolicie zostać?
- Jasne, że idziemy! - powiedział ohryple Sławek, nagle odzyskując głos. Spojrzał uprzelotnie na swoich towarzyszy- W kupie raźniej, prawda?
Coen nie silił się na uprzejmości. - Idźmy, tylko niech ten kuglarz trzyma się ode mnie z daleka.
Mag zerknął na wiedźmina zdumiony, jednak nic nie powiedział. Coen nie był jedynym, który trzymał się z dala od “kuglarza”. Morion, słysząc propozycję, skinął tylko głową i poszedł, trzymając się z tyłu.
Korn kiwnął głową. ~Oho; będzie kolejna okazja do zarobku...~ Pomyślał, jeszcze mocniej chwytając stylisko.

* * *

W porównaniu do poprzedniego miejsca obozowania, tu panował niesamowity bałagan i chaos. W powietrzu dało się czuć napięcie, jednak naszym znużonym bohaterom to nie przeszkadzało. Jedynym, czego pragnęli, była chwila odpoczynku.
Odkąd trafili do tego świata, a było to zaledwie kilkanaście godzin temu, cały czas coś się działo. Sławek trafił do niewoli, gdzie poznał Moriona, Coen napotkał nimfy wodne i wpadł na Korna, który błądził wcześniej w lesie. Później zdążyli się posprzeczać i trafili do obozu partyzantów, gdzie ledwie zdążyli zjeść, a zaatakowała ich chorda nieumarłych.
Nie był to najlepszy dzień w życiu żadnego z nich.
Jaskier poprowadził ich w stronę poustawianych po okręgu wozów, tłumacząc po drodze, że taki stan rzeczy utrzyma się do rana. Nic więcej nie mogli tutaj zrobić, a nikt nie chciał ruszać po ciemku dalej. Na poprzednią polanę raczej nigdy nie wrócą ze względu na zagrożenie wykrycia.
Mag oddalił się w inną stronę, jednak jego sokół podążał za grupką aż do miejsca, gdzie Jaskier powiedział, że mogą przenocować. Pierzasty towarzysz maga usadowił się na jednym z wozów i uważnie rozglądał się dokoła.
- Przyniosę wam za chwilę koce – powiedział Jaskier.- Potrzebujecie czegoś jeszcze? Mamy niezłe zamieszanie, jednak myślę, że uda mi się zorganizować to i owo. - Przyjrzał się nieprzytomnej dziewczynie, którą Coen ułożył na ziemi. - I trzeba coś z nią zrobić.
Cóż. Kawałek ziemi to może niewiele, ale w otoczeniu uzbrojonych w łuki elfów i maga władającego mocą, żeby spopielić nieumarłych na miejscu, było jakoś... raźniej?
Sławek odetchnął z ulgą mogąc wreszcie usiąść i dać odpocząć zranionej kostce. Na chwilę odpłynął myślami gdzieś daleko i prawie przeoczył, co Jaskier do nich mówił.
- Jakiś kij by mi się przydał - powiedział po chwili chłopak - jeśli można, bo chyba skręciłem sobie kostkę.
- Daj mi to obejrzeć - powiedział, podchodząc. Kucnął przy chłopaku i wskazał nogę. - Już jest opatrzona - mruknął zaskoczony, po czym wstał. - Przyjdę na nią zerknąć rano. A teraz pójdę po koce. - Uśmiechnął się do nich i odszedł.
Korn będący człowiekiem o "mietkim" sercu bez słowa podszedł do najbliższego krzewu i za pomocą topora pozyskał gałąź, którą obciosał i podał jako prowizoryczną kulę żakowi.
- Jako obcy powinniśmy sobie pomagać... - powiedział do studenta, co Sławek przyjął z uśmiechem i skinieniem głowy. Po zdarzeniu Korn wyjął zza pazuchy karty i zapytał głośno:
- Kto chce grać?
Morion dosiadł się do Korna i wyciągnął z plecaka lampkę. Nieco trudności znalazł w zapaleniu jej, jednak już po chwili mieli źródo światła.
- Gramy na pieniądze czy na pstryczki? Osobiście wolałbym na to drugie bo nie mam pieniędzy... ale zawsze możesz mi trochę pożyczyć...-
- Nie rozumiem. Pstryczki? - zdumiało się diablę. - Wolę na pieniądze. Mam akurat nieco gotówki. Pożyczę ci - dodał, a jego oczy błysnęły w świetle lampy.
- Dobrze... umiesz grać w wiszącego trola? - Zapytał z nadzieją barbarzyńca.
- Wyjaśnij zasady. Szybko się uczę - odparł z tym swoim dziwnym uśmiechem na ustach.
- No więc...
Barbarzyńca zaczął tłumaczyć i gestykulować, często się plącząc w tym, co mówił. Po jakimś czasie, kiedy już sam zaczął się gubić w zasadach, Morion dał znać, że chyba zrozumiał. I zaczęli grać. Pierwsze rundy wygrywał Korn, jednak diablę szybko pokazało swoje zdolności i po chwili, niewiadomym sposobem, to Morion zaczął królować. Rozdanie za rozdaniem.
W niecałe pół godziny Korn został pozbawiony opożyczonej gotówki, odzienia, broni, a nawet koca, który w międzyczasie przyniósł Jaskier.
- To co? Jeszcze jedna runda? - zaproponowało z chytrym uśmieszkiem diablę. - Może tym razem szczęście się do ciebie uśmiechnie.
- Masz pecha. Nie wiesz z kim grałeś. Demon mi coś o tobie powiedział PLANOKRWISTY! Użyć magii demonów by się wzbogacić...
- Zamknij się - przerwał mu Morion. Zerknął na pozostałych, żeby się upewnić, czy słyszeli. Z tej odległości nie było możliwości, żeby nie słyszeli. Musiał jak najszybciej uciszyć tego tu. - Jeszcze jedno słowo, a pożałujesz - warknął.
- Tak się składa, że Morteimer - władca wszystkich demonów mnie naznaczył na Cor Xhadar'a - głosiciela piekieł i bardzo się zdenerwuje jak jakieś diablątko będzie chciało mnie dotknąć...- Korn szepnął do Moriona.
- Powiedziałem, zamknij się! - wrzasnął rozsierdzony Morion, zrywając się z miejsca. Nim inni zdążyli zareagować, odszedł szybkim krokiem.
Korn wziął ze stołu topór, położył się spać i niemal od razu zaczął głośno chrapać.

Młody informatyk przysłuchiwał się - i częściowo przyglądał - zdarzeniu już spod swojego koca. Nigdy nie rozumiał idei hazardu, nigdy go to jakoś specjalnie nie interesowało, choć w karty lubił grać. Potrząsnął tylko głową i przewrócił się na drugi bok, by po chwili zasnąć.
Coen również nie zwracał uwagi na grających kompanów. Położył się wygodnie obok dziewczyny i odpoczywał, tego właśnie było mu potrzeba. Snu...
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
Stary 04-02-2013, 23:54   #19
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Napastnik był jeden. Podszedł spokojnym krokiem do śpiących, jakby właśnie wracał się położyć. Skąd więc wiadomo, że nie miał dobrych zamiarów? Ot. Chociażby dlatego, że w jego dłoni spoczywał obnażony sztylet.
Nie potrzebował światła. Bezbłędnie trafił do celu. Kucnął przy barbarzyńcy i rozejrzał się ukradkiem. Wszystko mogłoby się rozegrać w nocnej ciszy, gdyby nie nagły krzyk sokoła i ryk Korna, który postawił na nogi cały obóz.
Barbarzyńca z łatwością chwycił napastnika, nim ten go ranił, jednak przypłacił to rozcięciem ramienia. Nie zważywszy na ból, wykręcił rękę dzierżącą broń i dał się słyszeć odgłos łamanych kości.
- Puszczaj! – wydarł się Morion.
- Ty śmieciu! – zagrzmiał głos barbarzyńcy, jednak to demon przez niego przemawiał. - Podnosić rękę na moją własność?!
Następne rzeczy rozegrały się zaskakująco szybko. Dłoń Korna chwyciła sztylet i zgrabnym ruchem wbiła go diablęciu w szyję. Nadbiegło sporo osób, zaniepokojonych krzykami. Kiedy ciało Moriona osunęło się bezwładnie na ziemię, barbarzyńca wstał i rzucił błędnym spojrzeniem po zebranych.
Sławek wzdrygnął się, wyrwany nagle ze snu. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po okolicy, dopiero po chwili skupił wzrok na martwym diablęciu i stojącym nad nim barbarzyńcą.
Korn miał zakrwawiony sztylet w ręce. Nonsens, przecież barbarzyńca walczył toporem, uwielbiał swój topór. Znaczy, że sztylet nie jest jego... należał do Moriona.
A skoro to Morion od niego zginął...
Młody informatyk wstał i ostrożnie podszedł do Korna.
- Ty... on... ty... - jąkał się we własnych słowach, wskazując to na barbarzyńcę, to na diablę. W końcu zdołał zadać pytanie - czemu?
Barbarzyńca spojrzał na niego i młody informatyk mógłby przysiąc, że widział, jak jego oczy błysnęły czerwienią. Sztylet uderzył o ziemię, kiedy Korn chwytał topór.
Tym razem to była broń barbarzyńcy, stwierdził Sławek, cofając się. Najpierw powoli, jednak szybko zorientował się, że kolejny fragment jego “wiedzy” na temat gier fantastycznych się sprawdza: kiedy barbarzyńca wpadnie w szał, nie panuje nad sobą.
Albo Korn zwyczajnie go nie lubił.
W każdym razie młody informatyk rzucił się biegiem w stronę, gdzie stało jak najwięcej osób. Byle dalej od Korna.
Widząc uciekającą ofiarę, demon, który opętał barbarzyńcę, wydał uradowany ryk i rzucił się w pogoń.
Coen nie podnosił się z miejsca, przyglądał się tej scenie z zaciekawieniem, nie znał tego rodzaju energii. W tej chwili nie było to jednak ważne musiał pilnować dziewczyny.
- Hej ludzie pomocy! - Krzyknął, liczył, że ktoś zajmie się jego znajomą. Wtedy mógłby pomóc informatykowi.
Jednak ten krzyk zwrócił uwagę kogoś innego. Barbarzyńca odwrócił się, a jego oczy ponownie zalśniły na czerwono.
- Masz to, co pomoże mi przejąć władzę - powiedział zmienionym głosem, ruszając powoli w stronę wiedźmina. - Oddaj to.
- Stój, demonie! - krzyknął ktoś z tłumu. Coen z łatwością rozpoznał ten głos. Był to Waelleos, ów mag, którego poznali wcześniej. Barbarzyńca zatrzymał się i syknął gniewnie na jego widok, po czym zachwiał się niebezpiecznie i padł na ziemię.
Sławek jednak zatrzymał się dopiero po dłuższej chwili i wrócił do pozostałych, silnie utykając. Omal się nie wywrócił, jednak ból znosił dzielnie.
- Ok. - powiedział, dysząc ciężko bardziej ze stresu niż zmęczenia. - Mam jedno zasadnicze pytanie. Co tu się do kurwy nędzy dzieje?
- To tylko demon, który opętał waszego przyjaciela - odpowiedział spokojnie mag, klękając przy barbarzyńcy. - Dziwne... uciekł, ale dalej go wyczuwam... - Klepnął Korna w ramię. - Słyszysz mnie?
- TYLKO demon! - Sławek aż zachłysnął się powietrzem. - Świetnie, zatem nie ma powodu do obaw! Możemy być spokojni i iść spać. Jasne.
Chwilę zajęło młodemu informatykowi ochłonięcie i dojście do siebie.
- No dobrze, a możesz użyć swojej wiedzy tak, żeby już go nie opętywał? Zapieczętować jego ciało, czy... coś? - zaproponował nieśmiało Sławek.
- Znowu ten mag, czego On znowu chce? - zapytał tak, by nikt go nie usłyszał.
- Niestety nie mam takiej wiedzy. Specjalizuję się raczej w magii bojowej, niż pieczęciach i klątwach - odparł, wstając. -Waszemu przyjacielowi nic nie dolega. Nie wiem, na jakiej zasadzie działa jego symbioza z demonem, ale jeden bez drugiego nie mógłby żyć. Nie wiem też, kiedy może go ponownie opętać. Nigdy nie spotkałem się z czymś takim.
- Piwa... - Jęknął barbarzyńca.
- SPIERDALAJ. - wrzasnął informatyk na barbarzyńcę. - MAŁO MNIE RZEŚ NIE WYKOŃCZYŁ TYM SWOIM TOPOREM, A TERAZ PIWA CHCE.
- Marika, nie wrzeszcz; jutro naprawie ten jebany dach... daj mi kurwa świety spokój... - Korn nadal bełkotał, będąc pogrążonym w przeszłości.
Po tej wypowiedzi Coen roześmiał się w niebogłosy. Nie wytrzymał, starał się opanować, ale nie potrafił. Spojrzał na leżącą niedaleko dziewczynę, miał nadzieję, że jej nie obudził.
- Doktorze, tracimy go... - westchnął Sławek, po czym wziął długi patyk z podłogi i zaczął dźgać Korna w ramię i pierś. Informatyk wolał wciąż nie ryzykować podchodzenia bliżej.
Korn obrócił się na drugi bok i puścił kanonadę gazów po wczorajszej fasolowej wprost na dźgacza...
- Myślę, że zaraz stracimy kogoś innego - zaśmiał się Jaskier, podchodząc.
- Możesz mieć rację... - Sławek jedną ręką energicznie wachlował się przed nosem, zmieniając pozycję, jednak raz jeszcze dźgnął Korna, tym razem prosto w zadek.
- Yarpen! Ty kozojebie! Jak ci obije mordę to ci się odechce i wreszcie może będziesz uganiał się za babami! - Wywrzeszczał Korn nadal nie otwierając oczu.
- Kim jest Yarpen? - zaciekawił się elf, na co mag wzruszył tylko ramionami.
- Bredzi. Jestem pewien, że jeśli wylejecie na niego kubeł zimnej wody, wróci do siebie - oznajmił z uśmiechem, po czym spojrzał na leżące na ziemi ciało diablęcia. Spochmurniał. - I trzeba coś z tym zrobić.
- On go zabił?! - wystraszył się Jaskier.
- Yhm. - potwierdził Sławek, zajmując bardziej dogodną pozycję do dźgania. - Zabił go jego własną bronią, po tym jak tamten się na niego zasadził. Grali wcześniej w karty i Morionowi chyba wyciekł jakiś sekret rodzinny, czy coś i chciał się upewnić że Korn zabierze go ze sobą do grobu...
- Yarpen! Stój bo odetnę ci wszystkie odstające członki! I nie mam wcale na myśli rąk i nóg... - Kornowi prawie udało się otworzyć oczy.
- ... i tak to właśnie było. - dokończył Sławek, postanowiwszy przestać dźgać Korna i wyrzucić patyk gdzieś w krzaki.
- Hmm... wiecie. Zawsze możemy zagrozić, że oddamy go takim, co z miłą chcęcią wykorzystają niemoc do... niecnych celów... - zasugerował zagadkowo Jaskier. - Nawet nie wiecie, ile można na tym zarobić! - dodał, zacierając ręce. Puścił oko do zebranych.
- Taa... nie. - powiedział po chwili Sławek potrząsając głową. - Po prostu... nie.
- Myślę, że sugerowanie wykorzystania seksualnego półprzytomnej osoby jest wręcz odrażające - powiedział Waelleos, spoglądając karcąco na elfa. - Doprawdy. Spodziewałem się czegoś więcej po tobie...
- Tylko żartowałem! - oburzył się Jaskier. - Spodziewałem się, że się ruszy, kiedy coś takiego usłyszy! - Westchnął ciężko i rozejrzał się za czymś. - Sami przyznacie, że potrzebnych nam jest kilka wyjaśnień? - Odszedł kawałek na bok i sięgnął po wiadro. Zajrzał do środka, powąchał zawartość i wrócił do miejsca, gdzie leżał barbarzyńca. - Pobudka! - zawołał radośnie, próbując wylać na Korna gorącą owsiankę, jednak Sławek go powstrzymał.
- Proszę, pozwól mi. W końcu to mnie próbował zabić - powiedział chłopak.
Elf spojrzał tęsknie na wiadro, jednak skinął głową.
Sławek wziął wiadro z wdzięcznością i przez chwilę szukał dogodnego “celu”.
- POBUDKA YARPEN, DACH SAM SIĘ NIE NAPRAWI! - wrzasnął, wylewając owsiankę barbarzyńcy na twarz.
- Na wszystkie demony chaosu! - Ryknął barbarzyńca. Jednak jego złość była tak wielka, że poprawił:
- YARPEN KURWA JEBANA TWOJA MAĆ!TY TĘPY HUJU! TRZEBA BYŁO UMIEĆ STAWIAĆ TEN CHOLERNY DACH! A kurwaaaa! Co to? - Korn wrzasnął. Oblizał się językiem...- Dobre to to.... Macie tego gówna więcej? O cześć Sławek.....
Coen spojrzał nieprzyjaźnie po całej zgromadzonej tu drużynie. Te bęcwały drą się i skaczą, wrzeszczą i tłuczą, Na pewno sprowadzą tu jakieś nieszczęście. Nie to jednak najmocniej zirytowało wiedźmina.
- Wy bezmózgie istoty! Zamknijcie wreszcie swe jadaczki. Niektórzy potrzebują odpoczynku... - Odwrócił się i przeszedł kilka metrów, wrócił do dziewczyny.
Brązowowłosa leżała na posłaniu dokładnie tak, jak ją ułożył. Nic się nie zmieniło, odkąd przybyli. Oddychała płytko i powoli.
Wiedźmin położył się obok niej, stworzył sobie całkiem wygodne posłanie, przewrócił się na plecy, a wzrok posłał ku niebu, lubił to robić, od dziecka wpatrywał się bezmyślnie w niebo. Czemu? Sam tego nie rozumiał. Potrafił leżeć tak godzinami nie rejestrując najmniejszych nawet zmian. Zdawało mu się, że w ten sposób może odpocząć, oczyścić umysł z brudów życia wśród ludzi...
Jednak towarzysze nie mieli zamiaru dawać mu w spokoju odpocząć.
- Musimy chyba zadać tobie kilka pytań, drogi Kornie - powiedział mag.
Korn starłwszy resztki owsianki z twarzy zwrócił się w stronę maga.
- Jakich pytań?... Chwila... moment... Ja też mam pytanie: co to za obława, owsianka i trup tego idioty? Co tu się działo? -
- Taa... ‘Cześć Sławek’. Teraz to cześć Sławek, a chwilę wcześniej to mnie próbowałeś poćwiartować tym swoim toporem! - zdenerwowany chłopak zamachnął się pustym wiadrem i trafił Korna w twarz, gdyż barbarzyńca akurat odwracał głowę w jego stronę.
Korn złapał wiadro i z całej swej niedźwiedziej siły cisnął w studenta. Sławek stał na tyle blisko, że wiadro nie osiągnęło maksymalnego impetu i nie został uderzony, ale odrzucony. Poleciał kilka bolesnych kroków w tył i wylądował na Jaskrze, który spróbował go złapać. Upadli razem na ziemię.
W tym samym czasie Waelleos mruknął coś pod nosem i Korn poczuł uderzenie gorąca, po czym stwierdził, że nie może się ruszyć. Mag stał z laską skierowaną w jego stronę, a oczy miał groźne, czujne.
- Co jest szamanie? Zdejmij ten urok bo nie ręczę za siebie... Najpierw owsianka a teraz to... - powiedział Korn.
- Oho... - mruknął cicho Jaskier, że tylko student go usłyszał. - Zaczyna się...
Sławek rzucił mu przelotne, pytające spojrzenie, jednak przyglądał się uważnie to magowi, to Kornowi.
Mag nagle wydał się o wiele większy, niż przed chwilą. Sokół pisnął niepewnie i odfrunął kawałek dalej, a tłum odruchowo cofnął. W powietrzu czuć było narastające napięcie...
- Jak ty mnie właśnie nazwałeś? - zapytał cicho Waelleos.
- Szaman... - zaczął Sławek, jednak Jaskier szybko zasłonił mu usta ręką.
- Szaman- syn ducha- Ten, który włada magią...
- Szamanem - powtórzył zlowrogo mag. - SZAMANEM! - ryknął, puszczając w niebo słup ognia. - A CZY TWOI SZAMANI POTRAFIĄ TO?! - Ziemia zadrżała im pod nogami, a w powietrze stało się tak geste, że niemal mogli je kroić nożami. - JESTEM WYSZKOLONYM MAGIEM! INKWIZYTOREM! JEDNYM Z NAJSILNIEJSZYCH, NAJBARDZIEJ SZANOWANYCH LUDZI NA ŚWIECIE! A TEN TU WYZYWA MNIE OD SZAMANÓW!!!
- Chyba się wkurzył... - skomentował cicho Sławek tak, żeby tylko Jaskier go słyszał. - Często tak ma?
- Czasami - przyznał elf zduszonym głosem.
- Ur ' na bhar; szaman mojego plemienia jednym ruchem palca rozkazywał tysiącom duchów, wolą formował góry... A to dlatego, że wierzył w Moc, że nie zamknął swej świadomości na planie śmiertelnych.
- SUGERUJESZ, ŻE JESTEM GORSZY OD JAKIEGOŚ SZAMANA??!!
W tym momencie mag opuścił ramiona i gwałtownie obrócił się, żeby spojrzeć na coś w lesie. Sokół krzyknął, machając skrzydłami. I w tej ciszy, jaka zapadła, wszyscy usłyszeli śmiech. Złowrogi, radosny śmiech psychopaty. Jedynie tak można go opisać, jednak słowa nie oddawały głębi uczuć, jaka temu towarzyszyła.
- No dalej, “szamanie”! Pokaż na co cię stać! - zawołał rozbawiony głos.
Jaskier, który pomagał Sławkowi wstać, wzdrygnął się, słysząc go.
Nawet magiczne więzy dłużej nie trzymały Korna, więc spokojnie mógł spojrzeć na przemawiającego, a wyglądał on groteskowo. Jak faun-barbarzyńca! Był wysoki, niesamowicie umięśniony. Jego nogi były owłosione, kozie, jednak powyżej pasa znajdowała się ludzka połowa z umięśnionym torsem i ramionami. Twarz była złośliwa, a na głowie, poza bujnymi, czarnymi włosami, znajdowały się dwa zakręcone rogi. Wygląda jak ktoś, kto ma zamiar zrobić coś, co zaszkodzi wielu osobom.


- Morteimer? To ty? - Zagaił zdumiony Korn.
- Wiedziałem, kurwa wiedziałem. Wszyscy magowie to zwykli idioci, którym zależy jedynie na pogłębieniu swojej mocy. Tak naprawdę nie interesuje ich los ludzi, ani jakikolwiek innych istot.
- Nędzna istoto! - Roześmiał się w odpowiedzi. - Twój nędzny pan nie sięga mi do racic!
Na te słowa, szczególnie to ostatnie, Sławek mimochodem parsknął cicho śmiechem.
- Z wyglądu przypominasz zwykłego impa- szydercę... Gadajże kto cię tu przysłał! - Korn sięgnął po wierny topór i wykonał szybkiego młyńca.
Stwór spojrzał na niego i ryknął śmiechem. Wystarczyło jedno jego machnięcie łapskiem w powietrzu, a berserka odrzuciło w tył.
- To Diabeł - powiedział lodowatym głosem Waelleos. - Jeden z bogów. Pan obłudy i kłamstwa. Sprowadza niewinnych na mroczne ścieżki.
Stwór ryknął śmiechem, usłyszawszy słowa maga:
- Kogo ja tu widzę? Czy to nie nasz drogi Wael? Już rozwikłałeś zagadkę, którą dla ciebie przygotowałem? - zapytał przesłodzonym głosem, po czym ponownie zaczął się śmiać. - Nikt nie powstrzyma mojego ucznia i dopilnuję tego! To ostrzeżenie! Nie wchodźcie mi w drogę!
- Czyżbyś już nas opuszczał? - wysyczał mag, robiąc krok w jego stronę. - Boisz się, że przybędzie Świat i położy kres twojej marnej egzystencji?
Diabeł nie odpowiedział, jednak wyciągnął przed siebie rękę. Mag nagle stęknął i ruszył powoli w jego stronę. Wyglądało to tak, jakby całym sobą usiłował się zatrzymać, jednak nie mógł. Pozostali zdawali się być sparaliżowani strachem, jedynie sokół machał skrzydłami, wyraźnie nie wiedząc, co ma zrobić.
Waelleos podszedł do stwora, który chwycił go za szyję i uniósł.
- Świat się mnie nie pozbędzie. Nie może. Też jestem elementem tej waszej śmiesznej równowagi - wysyczał magowi w twarz. - Zapominasz, gdzie twoje miejsce, marna istoto. Czuję to... czuję wasz strach. - Nagle cisnął magiem w stronę zebranych, powalając kilka osób. - Zdaje się, że muszę wam przypomnieć, jak należy się mnie bać! - ryknął.
- Czemu niby mielibyśmy się ciebie bać? Jesteś tylko ucieleśnieniem strachu, niczym więcej. - Korn nadal hardo stał z toporem w garści. ~Mój ojciec, McKorn, zabił Lewiatana; nie boję się!~
- Eee... no nie wiem, rzucił przed chwilą naszym magiem jak szmacianą lalką... - Sławek wyraził swe powątpiewanie dla toku myślenia Korna wstając i próbując pomóc wstać pozostałym.
- Chcecie walczyć, super, nie zabraniam wam, ale wypierdalać stąd jak najdalej. Zaklął okropnie nie wytrzymując irytującego zachowania niektórych zgromadzonych.
Stwór spojrzał na wiedźmina i wyszczerzył zęby w groeskowym uśmiechu. Jego spojrzenie szybko powędrowało do nieprzytomnej dziewczyny.
- Skoro nalegasz - powiedział i zaśmiał się ochryple. - Ale ona idzie ze mną.
- Radzę Ci odejdź stąd dopóki jeszcze możesz - Coen doprowadzony do granic możliwości rozwścieczony spojrzał w stronę diabła, a z jego oczu widać było jak tryskają błyskawice.
- Nigdy.
Diabeł spojrzał na niego z rozbawieniem.
- Ach tak? A co ty na to, moja droga? - zapytał.
W tym momencie dziewczyna zaczęła wstawać. Wiedźmin nie zauważył żadnej zmiany - jej oddech był dalej niezwykle cichy, jakby w ogóle nie oddychała, albo z ledwością; oczy zamknięte. Jednak niewątpliwie właśnie stanęła na nogach i ruszyła w stronę stwora, który szczerzył szyderczo zębiska.
- Opętał ją! Opętał ją! - zawołał Jaskier, dalej stojąc w bezpiecznej odległości.
- Nie wolno tobie... - Mag ledwie mógł mówić. Jeden z elfich zwiadowców, którzy postawili go na nogi, podtrzymywał go, pomagając utrzymywać pion.
- Nie opętałem jej. Znam zasady - odparł Diabeł. - Zrobił to mój uczeń. Jeszcze sporo mu brakuje do perfekcji, jednak robi postępy.
Coen był bardzo zły, nie baczył na okoliczności. Nie myślał o niebezpieczeństwie. Ruszył w stronę diabła miał ochotę go zniszczyć.
- Odpuść jej, albo pożałujesz!
Barbarzyńca oparł się na toporze, jednocześnie przybierając na twarzy wyraz zdumienia.
- To jest tu jeszcze ktoś po twojej stronie? - zapytał Diabła Korn.
Stwór spojrzał na barbarzyńcę z politowaniem.
- O tak... na przykład on - wskazał palcem jednego z elfów. - Albo nie... nie podoba mi się... to może lepiej on... ona. - Wyszczerzył zęby, wskazując kogoś, kto nadchodził szybkim, nerwowym krokiem.
Była to postawna elfka odziana w długą szatę, która falowała w rytm jej kroków. Towarzysze z trudem, rozpoznali ufryzowaną Amallaris. Stanęła między zebranymi a stworem i wzniosła ręce.
- Patronko walecznych i nieustępliwych... - zaczęła mówić twardym tonem - ...wstaw się za mną, pomóż odpędzić zło.
-Ty chyba nie... - mruknął zaskoczony Diabeł, jednak zaraz się otrząsnął. - Ależ nie trzeba wołać Wieży. Już stąd odchodzę, jednak wezmę coś na drogę. - Wyciągnął łapska w stronę idącej do niego dziewczyny.
- Tak nie wolno! - krzyknął nagle Sławek drżącym głosem. Nie do końca wiedział o co chodziło z zasadami, których musiał się trzymać Diabeł, jednak jakaś część jego podpowiadała mu, że może zabraniają mu krzywdzić zwykłych ludzi...
Może.
Z tą myślą oraz impulsem do działania młody informatyk chwycił rzekomo opętaną dziewczynę za ramię i spróbował przyciągnąć ją do siebie, byle tylko przestała iść w stronę Diabła.
Miało to taki skutek, że dziewczyna straciła równowagę i osunęła się na ziemię, co bynajmniej nie spodobało się stworowi.
- Tłumaczysz i tłumaczysz, a ci idioci i tak coś spieprzą. - Przejechał otwartą dłonią po twarzy. - Nie mogę uwierzyć, że z taką łatwością ją zatrzymałeś. Dzięki klątwie powinna przynajmniej zacząć się wyrywać, walczyć... chwycić za miecz... - Diabeł wyglądał na podłamanego. Pokręcił głową i ruszył wolnym krokiem w stronę Sławka i dziewczyny.
W tym momencie Coen ruszył, w prawej dłoni dzierżył swój miecz. Biegł aby zadać cios, szybkim ruchenm w ostatniej fazie swej szarży zamłynkował. Miał nadzieję, że cios dojdzie. Diabeł zaśmiał się, widząc atak. Machnął łapskiem i w wiedźmina uderzyła energia, która wrzuciła go w powietrze i cisnęła w barbarzyńcę, który również szykował atak. Cios był tak silny, że wydarł Coenowi powietrze z płuc i pozbawił możliwości wzięcia wdechu, a Korna ściął z nóg.
Nie miał połamanych żeber, jednak ból był tak ogromny, że wiedźmin nie był w stanie się ruszyć.
- Przestań. - Nakazał nagle władczy, kobiecy głos. Diabeł, usłyszawszy go przeklął w dziwnym języku i obrócił się, żeby spojrzeć na przemawiającą.


Była to kobieta w pełnej zbroi. Jej szkarłatne włosy powiewały na wietrze, którego nikt nie czuł, a spojrzenie zdawało się zdolne do obalenia każdego muru. Stała wsparta na mieczu tam, gdzie, każdy mógł przysiąc, że wcześniej jej nie było, kilka kroków od pierwszego stwora. Biła od niej pewność siebie i nieustępliwość... oraz ta dziwna energia, co od Diabła.
Sławek upadł na ziemię z powodu bólu w kostce i pociągnął nieprzytomną już dziewczynę za sobą - wykorzystał ten fakt i ułożył ją w bezpieczniejszej i wygodniejszej pozycji na ziemi, po czym w milczeniu przyglądał się nowo przybyłej kobiecie. Wyglądała znajomo i młody informatyk wierzył, że jeśli ktokolwiek mógł ich w tamtym momencie uratować od Diabła, to właśnie ona.
Coen pozbierał się z ziemi, był bardzo zdziwiony mocą Diabła, poraz wtóry nie rozumiał zdarzeń, które się tam rozgrywały. Nie lubił tego świata, wszystko tu było tak nieprzewidywalne, inne od tego, co czekało nań w jego świecie. Spojrzał na kobietę, która pojawiła się kilka chwil wcześniej obok diabła.
- A ty kim jestes? Wydyszał.
Kobieta jednak jedynie nań przelotnie spojrzała, jednak Coen mógł przysiąc, że uśmiechnęła się pod nosem.
Korn szybko poderwał się na nogi. Tego było już za wiele! Ruszył w kierunku przybyszów.
- [i]Czego tym razem wy od nas żądacie? Każdy w tym pieprzonym świecie czegoś od nas chce... Żądam... Żądamy wyjaśnień!- Barbarzyńca stanął przed jakże osobliwą parą i popierając się toporem, wpatrywał się cały czas w obydwie istoty.
- Cicho bądź, porzędna istoto - warknął Diabeł.
- To ty bądź cicho i czym prędzej stąd odejdź - zażądała kobieta.
-[i] Niech będzie... ale dziewczyna idzie ze mną[i]. - Stwór wskazał łapskiem w stronę Sławka i nieprzytomnej dziewczyny.
- Nie mogę ci tego zabronić - odparła bogini, kręcąc głową. - Jednak nie mogę też na to pozwolić. Ona jest pod moją opieką. - Uniosła głowę i spojrzała na Diabła wyzywająco... z kpiną w oczach?
Stwór nie odpowiedział. Syknął złowierzczo i rzucił się błyskawicznie w stronę młodego informatyka. Jednak kobieta była równie szybka, nawet w swojej zbroi. Zalśniło żelazo, rozległ się grom i para zniknęła w nagłym rozbłysku. Zniknęła też to dziwne napięcie w powietrzu.
Sporo osób odetchnęło z ulgą, jednak wiel z ich, dalej rozglądało się niepewnie.
Amallaris usiadła na ziemi, drżąc. Jaskier zaraz znalazł się przy nie i zaczęli rozmawiać o czymś cicho.
 
Gettor jest offline  
Stary 17-02-2013, 03:09   #20
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
- K-Kto to był? - spytał po dłuższej chwili Sławek błędnym spojrzeniem patrząc dookoła. - I czego tu chcieli? Znaczy chciał, bo ta kobieta chyba przyszła po niego?
- To byli Diabeł i Wieża - odpowiedział zduszonym głosem stojący nieopodal elf.
- Dwóch z dwudziestu trzech bogów - dodał mag, siadając ciężko obok Sławka. -Ale jest coś ważniejszego - Wskazał na leżącą dziewczynę. - Diabeł powiedział, że ktoś ją opętał. Opętanie to rodzaj klątwy, przez którą dana osoba zrobi wszystko, albo niemal wszystko, czego rzucający sobie życzy. Na odległość można to rzucić jedynie za pomocą wektora... w tym przypadku powstańców. Jeden musiał ją naznaczyć.
Położył nieprzytomnej rękę na głowie, cały czas uważnie badając spojrzeniem jej ciało.
- Nie znam się na opętaniach, jednak mogę spróbować coś z tym zrobić...
- Ale przecież ten cały Diabeł powiedział, że klątwa była partacka i złamałem ją dotykając jej. - powiedział chłopak. - Więc... co tu jest jeszcze do robienia?
- Mogły pozostać ślady, a w słowo króla kłamstw nie warto wierzyć.
- Ja sądzę, że powinniśmy dać jej ochłonąć; mi to zawsze w takiej sytuacji pomaga... - Powoli powiedział Korn, nie odrywając wzroku od nieprzytomnej.
- Tylko wtedy może się nie obudzić... a nawet jeśli, może się okazać, że dalej będzie pod wpływem klątwy - powiedziała Amallaris, podchodząc do nich z Jaskrem u boku. - Moim zdaniem, najlepiej będzie pozbyć się zagrożenia już teraz. - Spojrzała znacząco na Jaskra.
Elf zawahał się, jednak po chwili ociągania się, niechętnie sięgnął po sztylet.
- Co? Ej, tak nie wolno! - Sławek wstał z jękiem bólu i zagrodził drogę elfowi. - Przede wszystkim, zabijanie kogoś na podstawie “może, a może nie” to czysta głupota. Nawet jeśli będzie wciąż pod wpływem klątwy kiedy się obudzi, to będziemy się tym wtedy martwić, co nam szkodzi zaczekać i dać jej szansę?
- To zbędne ryzyko - odparła elfka. - Jaskier?
Elf popatrzył przepraszająco na Sławka i ruszył w ich stronę.
- Sukinsynu! Chcesz mordować bezbronną kobietę? - Korn zagrodził Jaskrowi drogę i prosząco popatrzył na Sławka, by ten użyczył mu swej lagi...
Nie chcę go zabijać... dość dziś śmierci - pomyślał.
- Chyba postradaliście zmysły. - Coen dobył miecza i stanął przed Kornem. Jeśli ktoś ma bronić jego podopiecznej, to będzie to on. - Nie zbliżaj się, odmieńcu rozkazuję Ci, odsuń się!

- Spokojnie! Przecież nie musimy się od razu nawzajem zabijać - powiedział mag. - Nie znam się na klątwach, jednak ta wydaje się być słaba.

- Może za kilka dni sama zniknie? - podchwycił Jaskier, spoglądając na Amallaris prosząco.

Elfka skrzywiła się i obróciła.

- Więc zabierzcie ją z dala od moich ludzi - nakazała. - Jaskier, zadbaj o to, żeby się oddalili.
Elf skinął głową. Widać musieli opuścić gościnne(?) progi partyzantów.
- I tak nie miałem zamiaru tu zostać - Coen podniósł swoją podopieczną, założył jej bezwładne ciało na bark i przeszedł kilka kroków, potem spojrzał za siebie, rzucił zgromadzonym nienawistne spojrzenie, wypluł resztkę pożywienia, która utknęła mu w zębie i ruszył przed siebie...
Mag popatrzył nań zaskoczony, jednak nic nie powiedział. Westchnął tylko, wstając ciężko na nogi. Jego sokół, Orvel, jak go wcześniej nazwał, podleciał do niego i wylądował na podstawionym ramieniu.
- No, przyjacielu. Zdaje się, że to nasz najlepszy trop - powiedział cicho, gładząc ptaka po piórkach.
- Ej... poczekaj! - zawołał Jaskier za odchodzącym Coenem. - Możemy udać się do miasta. Coinkin. Jest jakieś dwa dni drogi stąd - zaproponował. - Zaprowadzę was, ale musimy wziąć nieco rzeczy na drogę! Poczekaj chwilkę! Nie będziesz jej przecież niósł całą drogę! Weźmiemy jakiś wóz, prowiant...
Wiedźmin zatrzymał się. Choć nie chciał tego przyznać, Coen musiał mieć jakiegoś towarzysza. Sam nie da sobie rady.
Droga jest za długa.
- Wyruszamy najpóźniej za dwie godziny, będę czekał przy tamtym stawie. - Wskazał ręką niewielki zbiornik wodny i poszedł, a szło mu się bardzo ciężko, był już mocno zmęczony.
Elf nie tracił czasu. Czym prędzej ruszył w głąb prowizorycznego obozu, a razem z nim Amallaris, mówiąca coś przyciszonym głosem. Elfka nie wyglądała na zachwyconą, jednak Jaskier ciągle kręcił głową i teatralnie zakrywał uszy. Mimo tej powierzchownej reakcji, która mogłaby się wydać dosyć lekceważąca i swobodna, jednak jego kroki były nerwowe i szybkie, a ruchy dość sztywne.
Mag również wyglądał, jakby zbierał się do drogi.
To była idealna pora na wyruszenie - słońce powoli zaczęło wstawać, leniwie pogłębiając i rozpraszając cienie. To było jak dziecinna zabawa. Mgła zaczęła unosić się znad oczka wodnego, gdzie czekał Coen. Od czasu do czasu kumknęła jakaś brutalnie obudzona przez ludzi żaba.

- O co ci tak dokładnie chodzi? - Sławek podszedł do Ammalaris, kiedy już się spakował. - Nie powiesz mi chyba, że te klątwy są zaraźliwe?
Elfka spojrzała na niego zaskoczona i skrzywiła się.
- Ta konkretna nie jest, ale osoba obłożona taką klątwą może być niebezpieczna - odparła i weszła do jednego z namiotów.
Chłopak machnął ręką i potrząsnął głową. Wolał nie drążyć tematu, z kobietą i tak by nie wygrał. Podszedł za to do Maga.
- Wyruszasz z nami? - zapytał z nutką nadziei w głosie.
Waelleos przetrząsał akurat jakiś plecak. Słysząc słowa chłopaka uniósł głowę i spojrzał nań zaciekawiony.
- Bynajmniej - odpowiedział. - Czegoś tobie potrzeba?
- Właściwie to miałem nadzieję, że opowiesz mi trochę o magii... tego miejsca - przyznał Sławek. - Wojownik ze mnie żaden, łucznik też marny, ale jeśli w czymś jestem dobry to w sztuce uczenia się i pomyślałem... no sam rozumiesz, że mógłbym spróbować być kimś takim jak ty.
Mag zamyślił się, mierząc młodego informatyka spojrzeniem, po czym powoli skinął głową.
- Myślę, że możemy porozmawiać... ale to podczas drogi - powiedział po chwili.
Sławek pokiwał energicznie głową, ukłonił się magowi i odszedł jakby weselszy, układając już w głowie pytania, które zada magowi.
Korn zarzucił swój topór na ramię i szybko otaksował obóz w poszukiwaniu Złocisza.
Zajęło mu to sporo czasu jednak w końcu znalazł konia, w towarzystwie innych. Wszystkie wyglądały na mocno wystraszone. Stąpały niespokojnie, rzucały głowami, widać było białka oczu. Kilka elfów usiłowało je uspokoić, jednak sami nie byli spokojni. Jaskier stał z boku, rozkładając bezradnie ręce.
- Wóz mamy, ale koni nie mamy - mówił, kręcąc głową wyraźnie strapiony.
Barbarzyńca postanowił uspokoić konia; jako młokos był dobry w porozumiewaniu ze zwierzętami.
Trwało to dłuższą chwilę, a kluczem do sukcesu okazało się uspokojenie pozostałych opiekunów (i siebie samego). Po chwili dało się podejść do zwierząt. Konie wyglądały na poddenerwowane, jednak pozwoliły się wyczyścić i zaprząc do odkrytego wozu, który wskazał Jaskier. Znajdowało się tam już kilka tobołków - zapewne jedzenie i koce.
- Komu w drogę...! - zawołał uradowany elf, wskakując na kozioł. Chwycił wodze i cmoknął na zwierzęta. Konie niechętnie ruszyły. Kiedy przejeżdżał obok Sławka i Waelleosa, ściągnął lejce. - Zabieracie się? - zapytał, na co chłopak skinął głową i wskoczył na wóz, robiąc sobie miejsce wśród tobołków. Był tam wór owsa, kilka koców, zapas prowiantu i kilka bukłaków wody. Zdawało się, że Jaskier pomyślał za nich o odpowiednim zaopatrzeniu. Pośród tego wszystkiego Sławek dostrzegł coś jeszcze... był to piękny, misternie wykonany łuk, a tuż obok kołczan pełen strzał. Niektóre miały kolorowe oznaczenia wzdłuż drzewca.
- Ja sobie poradzę - oznajmił mag. W ich stronę już biegł młody elf, ciągnąc za wodze osiodłanego konia. - Mam moją Aves - poklepał myszatą klacz po szyi. Odebrał wodze od elfa, podziękował i podprowadził wierzchowca do sporych rozmiarów głazu, z którego wskoczył w siodło.
Sławek w tym czasie usadowił się wygodnie na jednym kocu, przykrywając się drugim i wziął łuk do ręki.
- Ładny, twój? - spytał Jaskra.
Elf zerknął na niego z uśmiechem i przytaknął. Zdawał się być zachwycony perspektywą wyprawy z tą dziwną gromadką osób z innego świata.
- Z czego jest wykonany? Co oznaczają te kolorowe znaczki na strzałach? Czyżby były zatrute? - spytał Sławek próbując naciągnąć cięciwę, również wykazując się wysokim poziomem entuzjazmu.
- Uważaj, żebyś się nie zranił - ostrzegł elf. - Ten łuk jest dostosowany do mnie, czyli ma odpowiednią siłę naciągu. Tajemnicą jest, z czego go wykonano... Kolorowe oznaczenia na strzałach wskazują, jakim elementem dysponują. To coś jak czary... Te czerwone dysponują ogniem. Wziąłem je na wypadek, jakbyśmy znowu mieli do czynienia... z zimnymi koleżkami.
- To jeszcze lepsze niż jakby były zatrute! - entuzjazm Sławka rósł z chwili na chwilę. Wziął do ręki “czerwoną” strzałę, uważając żeby nie dotykać grotu. - Jak działa ich magia? Zadziałają tylko wystrzelone z łuku, czy jakbym coś teraz dźgnął to też się spopieli? Albo dotknął coś grotem?
-[i] W sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałem[i] - stwierdził elf po chwili namysłu. - Dźgnij się w rękę, zobaczymy, co się stanie - zażartował.
- A może ciebie w zadek? - zaproponował Sławek i dla żartu dźgnął elfa w plecy grotem strzały bez żadnych oznaczeń.
- Aj! - krzyknął elf i podskoczył na koźle, gubiąc lejce. Popatrzył na strzałę, którą trzymał Sławek i szybko zabrał kołczan i łuk. - Lepiej ja to wezmę - powiedział.
Chłopak roześmiał się tak, że nawet nie protestował kiedy elf zabierał mu “zabawki”.
- Co możesz mi powiedzieć o magii? Czarodziejach, uczeniu się zaklęć, rzucaniu zaklęć? - spytał po dłuższej chwili Sławek.
- Niewiele w porównaniu do maga - elf skinął głową w stronę jadącego konno Waelleosa. Mag skinął głową i podjechał bliżej.
- O, nie zauważyłem cię tak blisko wozu. - powiedział Sławek, zwracając się do czarodzieja.
- O magii nie można opowiedzieć - zaśmiał się Waelleos. - Mogę jednak zdradzić kilka rzeczy...
W tym momencie wóz zatrzymał się obok Coena.
- Wskakujcie - zawołał do wiedźmina uradowany Jaskier, co Sławek wykorzystał na próbę ponownego pozyskania łuku i kołczanu strzał elfa, dzięki czemu przekonał się o refleksie szpiczastouchego.
Złocisz człapał za wozem niosąc na grzbiecie postawnego barbarzyńcę. Korn dostał konia wraz z całym rzędem: ogłowiem, siodłem i sakwami (do których ktoś włożył bukłaczek wypełniony palącym gardło płynem szlachetnym).
Wiedźmin wrzucił na wóz najpierw dziewczę, dopiero po chwili sam na niego wskoczył. Głównie po to, by sprawdzić, jak czuje się jego podopieczna.
- Czego się tak szczerzysz Padalcu, jeszcze niedawno Twoi znajomi chcieli zrobić krzywdę tej dziewczynie. Powiedział pogardliwie niesprawiedliwie Coen.
- Jak zwykle uprzemy - mruknął pod nosem szpiczastouchy, poganiając konie do stempa.
- Jaskier, no weź... nie będę cię więcej dźgał. - powiedział Sławek, raz jeszcze sięgając po łuk.
- Łuk i strzały to nie zabawki - pouczył go elf.

Korn jechał posępny, markotny. Dopiero teraz doń dotarło, że znajduje się w innym świecie; innym miejscu niż jego rodzinny Nordaal. Właśnie teraz zrozumiał, że może już nigdy więcej nie zobaczyć sięgających nad nieboskłon Żelaznych Gór... Nigdy więcej nie usłyszeć rytualnych śpiewów plemienia... Ale przynajmniej będąc tutaj nie stanowił zagrożenia dla swojego uniwersum. Mniejsze zło... Mniejszym złem byłoby nie zanosić go do domu duchów przed kilkudziesięciu laty... Z rozmyślań wyrwała go rozmowa jadących przed nim towarzyszy. ~ Oni mają do kogo wracać... Śmieją się, bawią... Nie muszą nieść tak ciężkiego brzemienia...~ Powrócił do świata filozofów: świata myśli i zadumy.

Jechali w ciszy od blisko godziny, kiedy odezwał się mag:
- Skoro jesteśmy już tu wszyscy, pozwólcie, że wam opowiem nieco o magii tego świata - powiedział Waelleos, gładząc swoją gniadą klacz po szyi. - Osób obdarzonych talentem nie jest w tych czasach dużo. Jeśli zostanie odkryty u młodej osoby dar, dostaje ona (i jej rodzice) propozycję, żeby studiować magię w specjalnym miejscu. Nie wszystkie kraje mają miejsca, gdzie można się uczyć. Najbliżej nas jest Akademia w Celltown. Nie ukrywam, że to tam studiowałem i uważam ją za jedną z nalepszych. Dalej na zachód są szkoły w Ralandr i Liverii. Kiedyś, nie tak dawo temu, Imperium miało swój system nauczania, opierający się na magicznych gildiach, jednak był mało efektywny. Polegał na samodoskonaleniu się, albo przekazywaniu wiedzy z pokolenia na pokolenie. Magowie wstępowali do gildii, a tych było kilka na terenie całego Imperium.
Ale. To było dawniej. Nie znam dokładnie wszystkich trzech szkół, jednak mogę co nieco opowiedzieć o tej w Celltown. Kiedy ktoś przystępuje do nauki, musi złożyć przysięgę wierności królowi, co często spotyka się z wieloma protestami, przynajmniej ze strony zagranicznych Uczniów... Uczniowie, po skończeniu pięciu lat nauki podstawowych technik, pisania, czytania i innych przydatnych rzeczy, mogą zyskać miano Studentów Sztuki. Następnie mamy Niższych Adeptów, Adeptów Sztuki i Wyższych Adeptów. Wyższy Adept potrafiłby obronić się przed nieumarłymi, jednak na tym nie kończy się dla wielu nauka. Następnym stopniem jest Mistrz Sztuki. Bardzo ceniony poziom, zwłaszcza, jeśli szuka się towarzysza podróży do mniej przyjaznych części świata... - Westchnął cicho i napił się wody z bukłaka. - Jeśli ktoś pragnąłby zostać w szkole, może zdać testy na Wykładowców, albo po prostu na Wielkich Mistrzów. Ci drudzy pracują zazwyczaj na zaprzyjaźnionych dworach, albo opiekują się większymi miastami. - Zmarszczył brwi, jakby się zamyślił. - Kto jest Wielkim mistrzem Coinkin? - zapytał elfa.
- To nie jest przypadkiem Efereen?
- Aaa... tak, tak... Efereen... - Mag uśmiechnął się promiennie do wspomnienia. - Ja jestem Inkwizytorem. To wielce zaszczytna posada i służę jedynie królowi i Radzie. Jest to pozycja porównywalna z pozycją Dziekana Akademii. - Powolnym ruchem wyciągnął z kieszeni drewnianą fajkę i mieszek. - Macie jakieś pytania? - zapytał, nabijając fajkę.
Korn przez pewien czas przysłuchiwał się opowieści maga i stwierdził, że wniesie nieco od siebie do konwersacji.
- A w jaki sposób czynicie to wszystko, czym nas dziwowaliście?
-[i] Najpierw testują swe umiejętności... Ci praworządni na zwierzętach złoczyńcy na ludziach... Później- błyszczą przed chłopkami...[i]- Coen uprzedził maga.
Mag popatrzył na wiedźmina zdumiony.
- Nie bardzo rozumiem, przyjacielu. Nie wiem, co się działo w twoim świecie, jednak mogę zapewnić, że u nas jest inaczej - oznajmił pewnym głosem, po czym przeniósł spojrzenie na Korna. - Odpowiadając na twe pytanie... a w sumie nie odpowiadając... to tak, jakbym próbował wyjaśnić, dlaczego trawa rośnie. - Skończył nabijać fajkę i dmuchnął do środka, w wyniku czego zaczął się unosić dym i iskierki. - Każdy mag posiada pewną specjalizację, żywioł, w którym czuje się najlepiej. Moim jest powietrze. Żeby używać innych, potrzebuję posłużyć się talizmanami, które zmieniają naturę rzucanego czaru. Talizmany Inkwizytorów zawarte są w lasce. - Dotknął białego kija, który nosił przewieszony przez plecy. - Istnieją też zaklęcia nieżywiołowe. Nimi posługują się Wyżsi Adepci, którzy opanowali magię swojego żywiołu i pozostałych.
- Czemu zatem jakiś mag nas tu sprowadził? Przez was same problemy... Natura jest po to by się nią opiekować, a przez was ona ginie.
- Mag was sprowadził? - zdumiał się Waelleos, po czym pokręcił głową. - Tych, którzy wyszli z Akademii, obowiązuje ścisły kodeks. Możemy wiele, jednak nigdy nie wolno nikogo zmuszać, ani podstępem, ani w prost do czegoś, co w jakikolwiek sposób mogłoby mu zabronić. Oczywiście Inkwizytorzy, jako zaufani magowie w służbie u króla, mogą nieco więcej, jednak zawsze dla dobra ogółu. - Westchnął cicho, oglądając dokładnie fajkę. - Czasami odpowiedzialność jest tak duża, że nie daje w spokoju spać.
Usłyszawszy o specjalizacji, Sławek automatycznie zaczął się zastanawiać która by pasowała do niego. W pierwszej chwili pomyślał o ogniu, jednak szybko tą myśl odrzucił i zaczął myśleć o wodzie. Woda była wieloma symbolami: cykliczności w przyrodzie, stałości, ale przede wszystkim była źródłem życia, co mogłoby pasować do chłopaka.
- A w jaki sposób odkrywacie tych obdarzonych talentem? - spytał Sławek. - Macie jakieś specjalne wykrywacze, czy może taka niewyszkolona osoba zwraca na siebie uwagę nieumiejętnym i nieświadomym używaniem Sztuki?
- Słyszałem kiedyś od wędrownego kupca, że są też magowie korzystający z energii zawartej w ludzkim ciele do czynienia czarów...
- U nas nazywamy to czarną magią, albo nekromancją. Nic przyjemnego. - Mag się skrzywił. - Ktoś, kto tym się posługuje, zaatakował was wczoraj. - Westchnął ciężko i spojrzał na młodego informatyka. - Nie ma sposobu na odkrycie talentu. To się widzi. - Usłyszeli w oddali krzyk sokoła. Mag uśmiechnął się i wystawił ramię, na którym po chwili wylądował ptak. - Chowańce. Osobom z darem towarzyszą chowańce. Może to być mysz, ptak, pies... Takie zwierze, które w sumie nie jest zwierzęciem, pojawia się zazwyczaj w pierwszych latach życia. Kiedy chowaniec nawiąże silną więź z podopiecznym, można zacząć szkolenie.
- O właśnie, kolejny, opętany władzą idiota...
Mag rzucił niechętne spojrzenie wiedźminowi, jednak zdecydował się zignorować jego komentarz.
- Od jak małego czarodzieje uczą się czarostwa?
- Kiedy potencjalny Uczeń nawiąże dobry kontakt z chowańcem - powtórzył Waelleos. Sokół rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. - Praktycznie zależy od osoby.
- A kiedy potencjalny mag traci uczucia i woli poświęcić życie biednej dziewczyny aniżeli swoim? Czy nie powołano was w służbie ludziom?
- Nigdy nie podniosłem na nią ręki. Jeśli uważasz, że wyjaśnienie wam, co jej może dolegać i jakie mogą być tego konsekwencje wyrządziło jej krzywdę, to wolę nie wiedzieć, co by było, gdyby zadławiła się potrawką, którą ktoś jej dał - powiedział wzburzony Waelleos.
- Fakt - westchnął smętnie Jaskier, obracając głowę w ich stronę. Konie człapały miarowo środkiem drogi. - Amallaris chciała, żeby ją zamordować, bo zagrażała bezpieczeństwu obozu. Przepraszam. Musiałem jej słuchać. Jakby nie patrzeć, jest o wiele wyżej w hierarchii ode mnie.
Coen już nic więcej nie powiedział, rozłożył się wygodnie i począł odpoczywać.
Sławek prychnął cicho. Nie widział nigdzie dookoła swojego chowańca, więc to chyba znaczyło że nie miał "talentu". Chyba, że...
- Mogę zobaczyć twój kostur? - spytał. - Ciekawią mnie te talizmany.
Mag zerknął na Jaskra i jego łuk, po czym roześmiał się i pokręcił głową.
- To znak rozpoznawczy. Tylko Inkwizytor może go dzierżyć.
Sławek również się zaśmiał cicho pod nosem. Założył ręce za głowę i zamknął oczy.
- To nie. - powiedział obojętnie.
- Sza... Magu, umiesz może przenosić ludzi w inne miejsca i czasy? - Korn miał nadzieję, że czarownik umie- skróciłoby to jego podróż do Nordaalu.
- W inne miejsca i czasy? - Waelleos spojrzał na barbarzyńcę zdumiony. - Z tego co wiem, nikt w tych czasach już tego nie potrafi. Słyszałem kiedyś, jeszcze za czasów akademii, pewną opowieść o portalach. Ponoć można się było przenieść w inną część świata w mgnieniu oka... ale to tylko śmieszne bajeczki, które opowiadają sobie Uczniowie, kiedy mają za dużo czasu.
- Tak, tylko bajeczki - powiedział lekko rozdrażniony barbarzyńca.
Mag nie odpowiedział. Uśmiechnął się i zaczął delektować się swoją fajką.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172