Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2013, 11:02   #41
 
juva's Avatar
 
Reputacja: 1 juva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemu
Justyna ocknęła się z okropnym bólem głowy. Spróbowała wstać, jednak szybko się przekonała, że jest skrępowana... i zakneblowana.
Pomieszczenie, w którym się znajdowała, nie miało ani okien, ani drzwi... to nawet nie było pomieszczenie! Delikatne kołysanie i zapach morza świadczyły o tym, że jest na statku. Kilka promyków światła, które którędyś wdzierały się do środka, niewiele ukazywało.
Ładownia? Czy była w ładowni?
- Hmpff hmmm pfffff! - zakrzyknęła bez nadziei, że ktokolwiek jej wysłucha. Gorączkowo zastanawiała się co teraz z nią będzie. Nie zabili jej. To chyba źle. Gdzie ją sprzedają? Bo chyba właśnie to zamierzają zrobić. Trzeba było zostać u tej dziwnej lesbijki! Teraz czeka ją... No właśnie. Co właściwie ją czeka?
- Obudziłaś się - usłyszała czyjś głos i szurnięcie, gdzieś poza polem widzenia. Obróciła głowę i zobaczyła zakapturzoną postać, sądząc po głosie, mężczyznę. Podszedł do niej i kucnął. Nie widziała jego twarzy, było zbyt ciemno. - Ściągnę ci knebel, ale jeśli zaczniesz krzyczeć, zabiję. - Wyciągnął nóż i i zaprezentował go Justynie. W głosie porywacza słychać było niepokojący spokój. - A teraz powiesz mi, kim i skąd jesteście, i co tutaj robicie.
Gdy mężczyzna wyciągną brudną szmatę, czy cokolwiek to było, z jej ust, z trudem opanowała odruch wymiotny. Mimowolnie i jak gdyby machinalnie chciała rozmasować zdrętwiałą szczękę, jednak nie mogła się oswobodzić. Na moment zapomniała, że jest skrępowana. Popatrzyła na napastnika nienawistnym wzrokiem. Póki mogła mu coś powiedzieć była przydatna. Obawiała się, że tylko wtedy. Kiedy była przydatna mogła żyć. Gdy stanie się bezużyteczna, jak pusta puszka po napoju, najzwyczajniej w świecie ją zgniecie i wyrzuci za... za burtę? Na szczęście nawet nie przyszło jej do głowy, by wrzeszczeć. Była histeryczką, ale nie idiotką. Starając się wypatrzyć jego oczu pod ciemnym kapturem z równym spokojem w głosie przemówiła.
- Myślisz, że jestem durna? Nie mam zamiaru się wydzierać. Nie mam też zamiaru niczego ci powiedzieć.
Dostrzegła błysk zębów, kiedy tamten się wyszczerzył.
- Miałem nadzieję, że tak odpowiesz - mruknął, na powrót wpychając jej szmatę do ust i przewiązując sznurkiem, żeby nie wypluła. Następnie zarzucił worek na głowę i podniósł, nic nie robiąc sobie z protestów.
Nie szedł długo - zaledwie tyle, ile zajmuje przejście do innego pomieszczenia. Postawił Justynę na ziemi i złapał za związane z tyłu ręce, po czym uniósł je, wywołując ból. Kiedy puścił, Justyna uświadomiła sobie, że przywiązał je do jakiejś liny, która najwyraźniej zwieszała się z sufitu. Teraz musiała utrzymywać równowagę, żeby nie obciążać rąk, a związane nogi i kołyszący się statek, nie ułatwiały zadania. Na dodatek ta wszechogarniająca ciemność. Nie miała pojęcia, gdzie stoi mężczyzna, dopóki się nie odezwał:
- Mam coś do załatwienia na lądzie... wrócę za kilka godzin sprawdzić, czy będziesz bardziej rozmowna - powiedział szyderczym tonem.
Justyna z całą mocą siły woli powstrzymywała się przed płaczem. Powróz wżynał się w jej nadgarstki, podwieszona lina ciągnęła bezlitośnie, a knebel... Nawet nie chciała o tym myśleć, kto i co nim wycierał, gdy jeszcze spełniał funkcję szmaty. Bała się, że w końcu się udusi, jak nie własnymi wymiocinami, to od szlochu, na progu którego się znajdowała. Jeden krok, a wybuchnie w panice. Oddychała ciężko i szybko. Nic temu psychopacie nie powie, nie może dać się złamać, nie może płakać. Musi być dzielna, musi się trzymać. Pieprzony psychol, nie da mu satysfakcji, nie zdradzi mu żadnych informacji! To była jej jedyna karta przetargowa w tej nierównej walce o jej życie.

Czas mijał, a jedyny dostępny zmysł (poza dotykiem) rejestrował coraz to dziwniejsze dźwięki. Justyna nie była w stanie przypisać większości z nich istotom, które znała. Czy ten cichy tupot to szczury, a może coś innego? Nie była pewna, ile tam siedziała, kiedy odezwały się kroki.
Ktoś podszedł do niej i zamaszystym ruchem ściągnął worek z głowy, świecąc po oczach lampą. Justynie zdawało się, że patrzy w słońce, nie płomień świecy. Odruchowo zamknęła oczy, nie mogąc znieść jasności.
- Czyżbyś stała się bardziej rozmowna? - Głos oprawcy przerwał nieznośną ciszę. Po chwili lina, która trzymała ręce dziewczyny w górze, puściła. Nogi Justyny same się ugięły i upadła na podłogę. Zmrużyła oczy z bólu i wydała z siebie jeden, głuchy jęk. Nic więcej. Z ledwością podniosła twarz i wpatrywała się w punkt, z którego jak jej się zdawało, dochodził głos porywacza. Zmarszczyła brwi. Gdyby mogła splunęłaby na niego, jednak knebel nadal zatykał jej usta.
Jego głos rozległ się z bliska, jakby kucał przy niej:
- Po twojej minie widzę, że jeste bojowniczo nastawiona... ale to nie stanowi problemu. Zawsze mogę przestać być miły. Więc?
Będąc na granicy omdlenia kiwnęła tylko głową. Nie wytrzymałaby ani chwili dłużej w tej pozycji, nie czuła ramion, nie czuła nóg, miała wrażenie, że za chwile rozczłonkuje się na milion pomniejszych kawałków. Do tego godziny z workiem na głowie pozostawiły ją niedotlenioną. Chciało jej się pić, knebel do cna wysuszył jej usta. Nie było szans udawać bohaterki.
- Doskonale - mruknął mężczyzna.
Nagle lina krępująca ręce puściła, a knebel zniknął. Oprawca podniósł Justynę i posadził na czymś, co miało oparcie.
- Powiedz mi, czego szukacie w Coinkin - polecił.
Kiedy świeca pozostała w tyle, dając delikatne światło, Justyna w końcu mogła otworzyć usta. Zobaczyła, że mężczyzna dalej ma kaptur na głowie, zasłaniający rysy twarzy, jednak w ręku trzymał nie nóż, a bukłak.
- Jak ci powiem i tak mnie zabijesz. - wymamrotała i ciężko było stwierdzić, czy to pytanie, czy też stwierdzenie. Chciała rozmasować sobie nadgarstki, jednak ręce bezwładnie opadły wzdłuż ciała. Zastanawiała się, czy to dlatego ją rozwiązał. Musiał wiedzieć, jak podziała na nią podwieszanie.
- Po co mam zabijać kartę przetargową? - Rozległ się jego śmiech, jednak nie należał do tych radosnych... - Jednak pamiętaj, że jedynym warunkiem wymiany jest to, żebyś żyła... - powiedział, pozostawiając domysły wyobraźni Justyny.
Wymianę? No to wprost cudnie. Justyna szybko dodała dwa do dwóch i wiedziała już, w jakiej sytuacji się znajdowała. Nawet pomijając tortury, jakie groziły jej z rąk psychopaty, nie była ona kolorowa i usłana różami w perspektywie przyszłości. Postanowiła nie uświadamiać oprawcy, że nie wymienią za nią dziewczynki. Przynajmniej tak zrobiono by w jej kraju. Dzieci i ich bezpieczeństwo były najważniejsze.
- Ty jesteś zmiennokształtny? - zapytała starając się ugrać choć trochę czasu.
Cios nadszedł niespodziewanie. Mężczyzna uderzył Justynę w twarz, omal nie zrzucając jej z krzesła. Poczuła krew w ustach.
- Nie ty zadajesz pytania - odpowiedział, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
Justyna nie mogła powstrzymać łez. Ciężkie i słone potoczyły się nie tyle z bólu, który jej zadał, co z przerażenia. Uderzono ją po raz pierwszy, a tak jawny i gwałtowny akt agresji był jedynie iskrą, która podpaliła lont. Łamiącym się głosem odpowiedziała butnie.
- Trzeba było porwać kogoś bardziej poinformowanego. Nie wiem po co pojechaliśmy do Coinkin bo nie przybyliśmy tam razem.
- To już jakiś początek. Opowiadaj - polecił, podając jej bukłak z wodą.
Studentka obiema rękami chwyciła pojemnik niemal od razu wprawiając go w rezonans. Parę kropli spadło na klepki podłogi, a cała scena przypominała jej scenę z jednego z jej ulubionych filmów, kiedy Uma Thurman zmęczonymi od uderzania w deski dłońmi próbowała utrzymać pałeczki i zjeść odrobinę ryżu. Podobnie jak bohaterka obrazu tak i Justyna miała z tym ogromne trudności. W końcu zwilżyła usta.
- Dołączyłam do reszty na miejscu. Nie znaliśmy się nigdy i powiedzmy, że każde z nas jest z innej bajki. - mówiła próbując zatrzymać w piersiach szloch.
- Co mam ci jeszcze powiedzieć? Nie mamy nic wspólnego ze zmiennokształtnymi, na pewno nie w tej sprawie znaleźliśmy się w mieście. To był czysty przypadek.
- Skąd przybyłaś?
Pięknie! Kolejne cudne pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi. Szykując się na kolejny cios w twarz odpowiedziała cicho.
- Z Krakowa. Z innego... planu? Jak każde z nas. Zostaliśmy niejako wybrani.
Nie skomentował tego od razu. Chwilę trwał w bezruchu, żeby nagle westchnąć, jakby w rezygnacji.
- Więc mów dalej - polecił. - Jak się znalazłaś na tym... planie?
- Nie wiem. Magia? Teleportacja? Nie mam pojęcia, nie znam się na tym. Ściągnął nas tutaj koleś z jeszcze innego planu. Żywioł ziemi. - mówiła beznamiętnie i całkiem zrezygnowana. Była niemal pewna, że porywacz sam rozumie z tego wszystkiego niewiele więcej niż ona i w końcu się zdenerwuje na informatorkę, której rewelacje niewiele mu przynoszą.
- Żywioł ziemi? - zainteresował się. - Jakieś wasze bóstwo?
- Nie mamy wspólnych bóstw. Ale coś w tym sensie, jak mniemam. Sama tego nie rozumiem. - starała się wytłumaczyć jak najlepiej.
- Nie pamiętasz, w jaki sposób ciebie tu przeniósł? Jakaś inkarnacja? Mantra? Użył magicznych przedmiotów? - dopytywał się.
- Nie. - skłamała bez zmrużenia oka - Rąbnęłam głową o coś twardego. Nie pamiętam. To działo się szybko. - rozmyślnie przemilczała sprawę portalu i kryształu, który z niego wyciągnęła. Z resztą nie miała przy sobie plecaka. Porywacz nie miał szans się domyśleć.
Jego usta rozciągnął uśmiech.
- Zadziwiające... z każdą wcześniejszą odpowiedzią się wahałaś, a nagle mówisz bez zastanowienia... coś mi podpowiada, że nie mówisz prawdy... ale spokojnie, ja mogę się wszystkiego dowiedzieć. W sumie to mi sprawi większą radość, niż łatwe odpowiedzi. - Uśmiechnął się jeszcze serzej, wyciągając zza pasa sztylet. Justyna natychmiast zbladła.
- Wrzucił mnie w portal. Zadowolony?
- Może być - odpowiedział, wyraźnie zawiedziony. - I co dalej? - dopytał, bawiąz się sztyletem, od którego studentka nie mogła oderwać wzroku.
- Jak już się obudziłam ruszyłam w stronę, która wydawała mi się sensowna. Miałam dojść do Coinkin tylko dlatego, że reszta już tam była. Nie muszę ci ich przedstawiać, jak się domyślam. - łypnęła na niego podejrzliwie. - Znalazłam ich u tego całego uzdrowiciela, później elf zaatakował elfa, nas zamknięto, mnie zabrała lesbijka... - nie wiadomo czy to nerwy, czy może przewlekłe zmęczenie sprawiło, że słowa potoczyły się z jej ust jak lawina.
- Co mówił tobie tamten bożek? - dopytywał mężczyzna, znudzonym głosem. Widać, kiedy Justyna poszła na współpracę, cały entuzjazm z niego uleciał.
- Kazał nazywać się Alfred. O cel tego wszystkiego go niestety nie spytałam. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, gdyż pewnie o to chodziło zmiennokształtnemu. Sama nie mogła w to uwierzyć, jak można być aż taką kretynką? Czemu u diabła się na to wszystko zgodziła?
- Jesteś pewna? - Ożywił się, spoglądając na nią czujnie.
- Tak bardzo spodobał mi się pomysł opuszczenia Krakowa, że nawet nie pomyślałam... Wystarczyło mi tylko zapewnienie, że z moimi cechami się przydam przy przegrupowaniu sił. - westchnęła zrezygnowana. W każdej chwili mogła skończyć z pociętą twarzą.
- No dobrze... - westchnął mężczyzna, znowu zaczynając bawić się sztyletem. - A może twoi towarzysze mówili coś o celu? O! I kim są twoi towarzysze! Na pewno coś więcej o nich wiesz!
Niestety dziewczyna wiedziała tyle, co nic. Z trudem przełknęła ślinę.
- Jest jeden chłopak z mojego świata, wiedźmin, o którym nie wiem praktycznie nic. Jego dziewczyna... To znaczy chyba jego dziewczyna. Cały czas była nieprzytomna. Całkiem przyjemny barbarzyńca i aspirujący wojownik. Ale spróbuj się od nich czegoś dowiedzieć. Niestety naprawdę źle wybrałeś informatora. Wiem tyle, że chcemy się dobrać do tyłka jakiemuś magowi co ciska ognistymi kulami czy coś takiego. - gorączkowo próbowała sobie przypomnieć rozmowę ze Sławkiem na ten temat. Sama sobie wydawała się w tym momencie śmieszna ze swoimi lukami w wiedzy.
- Usiłujecie dopaść nekromantę? - upewnił się, nagle zainteresowany.
- Tak sądzę. Ale wyszłam w trakcie “dopadania”.
- Czyli usiłują ściągnąć klątwę mistrza... - mruknął pod nosem. - Nie mogłaś wyjść później? - zapytał z wyrzutem. - Teraz jestem ciekawy, co się tam dzieje... - Westchnął zrezygnowany.
- Wybacz... - sarknęła by ukryć przerażenie. Czyżby to nie był zmiennokształtny? A jeżeli jednak, jakim cudem nagle okazało się, że pracuje dla nekromanty? W każdym razie miała mgliste przeczucie, że jest w ciemnej d. i że żywa z tego nie wyjdzie.
Nagle ktoś krzyknął gdzieś z góry. Mężczyzna skrzywił się i mruknął coś pod nosem.
- Niestety nasza rozmowa musi jeszcze poczekać - powiedział, bezceremonialnie związując jej ręce, tym razem z przodu. Szarpnął ją, żeby wstała i powlekł na środek pomieszczenia gdzie z góry zwisała lina z hakiem, o który zaczepił jej ręce, po czym podciągnął lekko linę tak, że dziewczyna musiała stać na palcach. Jeszcze knebel w usta i niemal wybiegł, zostawiając Justynę samą sobie.

Dziewczyna westchnęła ciężko i zrezygnowana popatrzyła na swoje stopy. Z ledwością utrzymywała równowagę, balansowała niezdarnie na palcach, a każdy, nawet najmniejszy ruch, sprawiał trudny do wytrzymania ból. Spróbowała się odbić, jednak stopa omsknęła się o śliskie klepki podłogi. Lina szarpnęła. Przez chwilę czuła, jak gdyby wyrywała jej ramiona ze stawów. Zajęczała, jednak knebel stłumił dźwięk. Podjęła kolejną próbę. Być może powróz krępujący nadgarstki przetrze się na haku, być może będzie miała odrobinę szczęścia. Resztką sił odbiła się ponownie.
Okazało się, że wystarczyło nieco lepiej się wybić i lina krępująca nadgarski odczepiła się i dziewczyna upadła na podłogę. Nie utrzymała równowagi i poleciała na kolana, dotkliwie je obijając. Sycząc z bólu podniosła się do pozycji siedzącej. Szybko sięgnęła do kostek i poczęła rozwiązywać powrozy. Nie znała się co prawda na węzłach, jednak miała nadzieję się oswobodzić. Okazało się, że nie była mocno związana, a węzły zajęły jej tylko chwilkę. Zwinęła pozostałości liny i schowała jej do kieszeni. Rozejrzała się po dolnym pokładzie, który najpewniej był czymś w rodzaju ładowni. Szukała najlepszej możliwej kryjówki.
W ładowni, bo niewątpliwie było to ładownią, znajdowało się sporo skrzyń, beczek i innych pakunków, wszystkie dokładnie obwiązane linami i przytwierdzone do ścian, podłogi i sufitu. Z góry zwieszała się lina z hakiem, na której wcześniej wisiała. Pomarańczowe promienie dostawały się do środka przez zakratowany świetlik. Były tu też drzwi... Ciekawa, dokąd prowadzą, po cichu podreptała w ich stronę. Chwyciła za klamkę.
Były to te same drzwi, przez które wyszedł jej oprawca. Innych przecież nie było. Okazało się, że są otwarte. Zawahała się przez moment jak gdyby bojąc się, czy nie wpadnie prosto w paszczę lwa. Myślała o Alfredzie. Czemu nie mógł pojawić się tu z nią, jak wtedy przy studni, kiedy musieli wyciągać Korna? Ta sprawa była w końcu o wiele bardziej beznadziejna. Westchnęła ciężko i stanęła ostrożnie przy progu. Rozejrzała się kątem oka.
Było to kolejne pomieszczenie - ciemniejsze od tego, ale chyba puste. Nie zauważyła żadnego ruchu. Kawałek dalej znajdowały się oświetlone promieniami słońca schody.
Justyna była wyczerpana, senna. Kiedy wyszła na papierosa, zmierzchało, a teraz? Wyglądało na to, że już jest kolejny dzień. Po cichu weszła do środka z nadzieją, że może znajdzie coś, co mogłoby posłużyć jej za broń.
Niestety. Podobnie jak w poprzednim pomieszczeniu, wszystko zdawało się być dokładnie przymocowane. W sumie nic dziwnego - jeśli podczas burzy skrzynie zaczęłyby spadać na marynarzy, nie byłoby za ciekawie... Jedyną bronią zdawało się być krzesło, na którym siedziała w pomieszczeniu wcześniej, jednak bronią straszliwie nieporęczną, jeśli chciała wymknąć się, nie zwracając niczyjej uwagi. Westchnęła po raz kolejny i z niemądrą miną podrapała się po potylicy. Z braku laku chwyciła pozostałości liny, które wcześniej schowała do kieszeni. W razie czego będzie się starała zajść napastnika od tyłu i... No właśnie. I co? Udusi go? Będzie w stanie udusić człowieka? I czy to w ogóle był człowiek? Szybko jednak odgoniła głupie myśli i tak nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań. Przesuwając się przy ścianie doszła do schodów prowadzących ku światłu. Krok za krokiem pięła się w górę.
Opadła na kolana i wysunęła głowę, żeby z dołu zeknąć, co się dzieje na pokładzie. Nikogo nie zauważyła. Słońce świeciło jasno, a statek stał w porcie Coinkin - tego była pewna. Pochyliła się jak kotka szykująca się do skoku i chyłkiem, skrywając się za utensyliami znajdującymi się na pokładzie, biegła w stronę do burty zamierzając przez nią wyskoczyć.
-...ale mistrzu... - usłyszała czyjś głos zza zamkniętych drzwi, koło których się przemykała. Nie czas jednak było na podsłuchiwanie. To była jej jedyna szansa.
- CO?! - rozległ się krzyk i drzwi otworzyły się gwałtownie. Był to jej porywacz - poznała po głosie. Teraz nie miał kaptura, jednak jedynym, co zauważyła, były długie blond włosy.
Justyna popędziła do burty i skoczyła do wody, gnana wściekłymi okrzykami. Pewnie przez długie lata będzie zachodzić w głowę, jakim cudem udało jej się zmusić ramiona do wysiłku. Gnana adrenaliną płynęła kraulem w kierunku brzegu. Myślami była już na lądzie. Byle do przodu.

Nie czuła ramion, jednak widziała, jak się poruszają. Nałykała się słonej wody i ogarnęło ją zimno, jednak nie zwalniała. Gnana strachem i... chyba szalupą? Co to było? To głośne pluśnięcie? Chwila? A może to nie szalupa? za małe na człowieka... a co, jeśli to potwór?
Na szczęście do brzegu nie było daleko. Dotarła do przystani i pospiesznie, omdlewającymi rękoma, wspięła się po drabinie i padła wyczerpana na ziemię. W głowie się jej kręciło i nie miała sił się ruszyć.
- No w końcu... ile można czekać? - zapytał znajomy głos.
Kiedy uniosła głowę, zobaczyła czarne buty i spodnie od garnituru... nie. Nie garnituru. Od fraku.
- Alfred! - jęknęła tylko cicho, a jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech. Chciała się podnieść i rzucić mu się na szyję, jednak nie była w stanie. Ba! Nawet zwykłe uniesienie ręki było wyczynem ponad jej siły.
- Widzę, że twoi nowi znajomi za chwilę tu będą... - mruknął, spoglądając w stronę łodzi. - Lepiej przenieść się w nieco spokojniejsze miejsce. - I beceremonialnie wziął ją na ręce i ruszył raźnym, niemal taniecznym krokiem przed siebię. - Powiesz mi, czego się tam dowiedziałaś? - zapytał. - Mają jakieś plany w związku z wami? Pytali cię o coś?
Justyna poczuła znajome mrowienie w czubku głowy, po czym poczuła, jak jej twarz zalewa się nieprzyjemnym gorącem. Wyśpiewała wszystko temu człowiekowi i przez chwilę naprawdę żałowała, że udało jej się uciec.
- Myślę, że ten cały koleś, który mnie porwał to zmiennokształtny. Pracuje dla nekromanty. Niestety... - zawiesiła głos nie wiedząc, jak przekazać mu te mniej dla niej wygodne rewelacje.
-Torturował mnie. Groził sztyletem czy czymś... Ja nie mogłam inaczej...
- No dobrze, dobrze... ale o co pytał? - przerwał jej, wzdychając zniecierpliwiony.
- O to, kim jesteśmy. Jak się tu dostałam. O nasz cel... O wszystko w zasadzie. - mówiła cicho nie patrząc mu w oczy.
- O mnie mu powiedziałaś? - zaniepokoił się Alfred. Kiwnęła tylko głową w odpowiedzi. - Hmm... to już gorzej. - Obejrzał się za siebie i posadził dziewczynę na ziemi. - Cóż... przepowiednia mówiła, że któreś z was zginie, a w moim interesie jest, żeby nie była to moja ulubienica, więc... na razie - powiedział, uśmiechając się do Justyny, po czym ruszył raźnym krokiem w boczną uliczkę. Chciała za nim krzyknąć, ale nie miało to żadnego sensu. Co mogła mu jeszcze powiedzieć? Nie miała czasu zastanowić się nawet jak się czuje. Później się pozadręcza. Teraz musiała wrócić do uzdrowiciela. Ostrzec wszystkich, jakoś naprawić swoje błędy. Była pewna, że napastnicy nie odpuszczą. Nie teraz, gdy wiedziała, gdzie jest nekromanta.

Nogi jednak odmawiały jej posłuszeństwa, a całe ciało było jakby sparaliżowane. Nie miała sił, z ledwością utrzymywała świadomość.
Kroki. Tupot, jakby ktoś najciszej jak można, biegł. W jej stronę... Myślała, że to już koniec, kiedy z drugiej strony również dobiegły ją kroki kilku osób i przytłumione gwizdy. Czekała na to, co się stanie i kiedy już zobaczyła zakapturzoną postać nadbiegającą z jednej strony, zza rogu wyszła grupa strażników.
Radosne gwizdy się skończyły, kiedy jeden z nich zobaczył porywacza.
Nie mieli pojęcia, kim jest, jednak sztylet w jego dłoni i przemoczona Justyna pod ścianą, były wystarczającym powodem, żeby wszcząć alarm.
- Stać! - krzyknął jeden ze strażników, dobywając krótkiego miecza. Ruszył w stronę zakapturzonego, który warknął coś pod nosem.
Zawahał się. Wyraźnie się zawahał, jakby oceniał swoje szanse na wygraną z przeważającą go liczebnie i niewątpliwie lepiej uzbrojoną grupą. Posłał Justynie długie spojrzenie i cisnął sztyletem.
Na szczęście (bądź nie), sztylet trafił nie dziewczynę, ale w podbrzusze jednego ze strażników, który akurat wbiegł w pole rażenia. Padł na ziemię i się skulił. Zakapturzony przeklął pod nosem i rzucił się do ucieczki, a dwóch z czterech strażników za nim.
- Kurwa - jęknął ten, który dostał sztyletem. - Prosto w jaja.
- Ciesz się, że masz kolczugę - skomentował drugi, kucając przy Justynie. - W porządku?
Dziewczynie puściły nerwy. Rozszlochała się na dobre. Osunęła się bezwładnie po ścianie i nie mogąc wydobyć z siebie żadnej sensownej wypowiedzi ryczała w najlepsze skrywszy uprzednio twarz w dłoniach.
- Jesteś tą Justyną? - zapytał strażnik. Podniosła na niego zapuchnięte od płaczu oczy i pokiwała głową.
- Mimy ś Me efa! - szloch, nad którym nie była w stanie zapanować, zniekształcał jej słowa, jednak widać było, że to bardzo ważne.
- No dorba... - mruknął, wyraźnie niewiele zrozumiawszy. - Kouh, w porządku? Zbieramy się! - zakrzyknął do towarzysza. Sam ściągnął z ramion płaszcz i narzucił na Justynę i wyciągnął do niej rękę. - Dasz radę iść?
- Do Me lefa! Mu simy ta am!- postarała się skoncentrować. - Mu szę im po wiedzieć!
- Już dobrze - powiedział kojącym głosem, starając się ją uspokoić. - Mam na imię Nero. Zajmę się tobą, zaprowadze do Melefa.
- Tamci coś nie wracają... dalej go ścigają? - zainteresował się Kouh.
- Nie dacie im rady! - wykrzyczała w końcu poirytowana. - Musimy tam natychmiast iść! - miała nadzieję, że magowie i jej drużyna jeszcze tam w ogóle są. Przecież mogli zacząć jej szukać, a wtedy bóg jeden wie, gdzie i czy ich znajdzie.
- Spokojnie, spokojnie... - wstał i wyciagnął rękę do dziewczyny. Podała mu ją i spróbowała wstać. Nie była jednak pewna czy wiotkie ze strachu i przemęczenia nogi będą ją w stanie utrzymać w pionie. Wstała, jednak niemal od razu poleciała. Strażnik jednak ją podtrzymał i zarzucił sobie jej rękę na ramiona. Po chwili drugi podszedł i pokręcił głową.
- I ty zamierzasz ją tak wlec? - zapytał, podchodząc jeszcze bliżej. Wziął ją na ręce i ruszył przed siebie.
- Tak nie wypada... - obruszył się Nero.
- Za chwilę się zmieniamy. Nie mam zamiaru odwalać całej roboty - odparł na to Kouh. Justyna przylgnęła do mężczyzny i spokojnie dała mu się nieść, czując się przy tym niemal jak mała dziewczynka, którą niegdyś tatuś układał do snu.
Wyczerpanie i ciągłe napięcie w końcu sprawiły, że zasnęła niespokojnym snem...
 
juva jest offline  
Stary 15-04-2013, 01:32   #42
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Niecałą godzinę po tym, jak „kapitan” wyszedł, ktoś załomotał do drzwi i na korytarzu rozległ się odgłos ciężkich kroków, jakby szedł tamtędy smok. Korn chwycił topór, Coen i Stephen miecze.
Po chwili do pomieszczenia wszedł potężny jegomość o skretyniałym wyrazie twarzy. Mężczyzna musiał się mocno pochylić, żeby przejść nie zahaczając głową o framugę, a kiedy już się wyprostował, uderzył o sufit.
- No nareszcie! – westchnęła Efeeren, wstając z miejsca. Chwiejnie podeszła do osiłka, który wyciągnął w jej stronę olbrzymie łapsko. Zdawało się, że mógłby ją objąć w pasie... - Ten tu nazywa się Tõghor i jest moim kamerdynerem... a zresztą... po co to mówię? Tõghor, idziemy.
I wyszli, pozostawiając drużynę.

Melef zajął się barbarzyńcą, cały czas wyrażając pod nosem swoje niezadowolenie. Brzegi rany były gładkie i czyste, wystarczyło więc oblać potwornie piekącą cieczą z tajemniczej fiolki, następnie założyć szwy. Korn zniósł to dzielnie – nie takie rzeczy się robiło na placu boju, często też nie było wyszkolonego uzdrowiciela, więc atrakcje takie jak zszywanie rany igłą zrobioną naprędce z kości i nićmi wyrwanymi z odzienia, nie były mu obce.
Kiedy uzdrowiciel skończył z barbarzyńcą, pokuśtykał do Sławka, który zdążył już zasnąć.
- Nawdychał się oparów – mruknął pod nosem Melef. - Obudzi się z potwornym bólem głowy i nie zamierzam dawać mu nic na uśmierzenie.
Mówił jeszcze sporo, komentował inteligencję, a raczej jej brak i inne narzekania w swoim stylu, jednak od razu zajął się opatrywaniem ręki. Skropił ją odrobiną piekącej substancji, którą przemywał rozcięcie u Korna i cały czas mamrotał coś pod nosem. Coen usłyszał, że nie są to już obelgi, ale słowa w języku, którego nie znał.
- Zabandażujcie ją – polecił uzdrowiciel, po czym padł bez przytomności.
Korn, wdzięczny za pozszywanie, położył go do łóżka, natomiast Stephen owinął rękę studenta.
Towarzysze zgodzili się, że muszą odpocząć, tym bardziej, że na zewnątrz już zmierzchało. Pierwszą wartę objął Coen, jako że wolał mieć oko na swoją podopieczną po tym całym czary mary, które odstawili magowie.
Wiedźmin czujnie pilonwał, by nikt nie zbliżał się do tego miejsca. Nie szczędził nawet kotów, których było w pobliżu całkiem dużo.
Kolejną miał się zająć Stephen, a ostatnią Korn.

Czasami słychać było kroki na dworze i przytłumione rozmowy strażników, jednak to było wszystko, co się działo w nocy, ale kiedy słońce stanęło wysoko na niebie...
Korn, który miał właśnie wartę, od dłuższego czasu zastanawiał się, czy nie mógłby wyjść, porozmawiać ze strażnikami, jednak uprzedzenie Efeeren trzymało go na miejscu. Doświadczenie Sławka nauczyło go, że należy się słuchać magów... a przynajmniej na razie...
Nagle strażnicy na zewnątrz zawołali coś. Barbarzyńca nie odróżnił słów, więc obudził pozostałych, w tym Jaskra i Sławka, którego wedle słów uzdrowiciela, potwornie bolała głowa.
Melef dalej smacznie spał, a dziewczyna... pozostawała bez przytomności.
Po chwili do sali weszło dwóch strażników, niosąc przemoczoną, śpiącą Justynę...
- To wasza znajoma? - zapytał jeden z nich, uśmiechając się nerwowo.

* * *

Ogień trzaskał złowrogo na palenisku za plecami kobiety, jednak nie był w stanie pokonać przejmującego chłodu. Kamienne podłogi wysysały każde drobinki ciepła i nawet warstwy dywanów temu nie zapobiegały.
Siedziała na niewysokim, wyściełanym skórą stołku, a przed nią znajdowała się kryształowa misa, wypełniona lśniącym płynem. Jej długie, hebanowe włosy opadały po alabastrowej skórze do samej podłogi. Krwistoczerwona koronkowa suknia odkrywała więcej ciała, niż było to dopuszczalne przez etykietę.
Było to okno, dzięki któremu widziała i słyszała swego sługę.
- Więc przybyli do miasta wczoraj? – upewniła się.
- Tak, mistrzu – rozległ się głos. - Przysłał ich jakiś bóg z ich świata. Powiedziała mi, że to żywioł ziemi. Spróbuję wyciągnąć więcej informacji. Wydaje mi się, że mało wie...
- Rozumiem... więc rzeczywiście usiłują mnie powstrzymać... – mruknęła, zakładając nogę na nogę. Westchnęła ciężko
Była osłabiona. Poprzedniego wieczora odbyła zaciętą walkę z trójką magów. Dranie mieli przewagę, więc jedynym, co mogła zrobić było utrudnianie im dotarcia do informacji.
A wszystko zaczęło się tak niewinnie... kilka księżyców temu wyczuła dziwną anomalię w Minarii. Posłała tam Veneę, żeby sprawdziła, co się dzieje. Była jej najlepszą agentką. Kolejnych kilka księżyców nic się nie działo, jednak jej pan kazał pozostać czujnym... wtedy Venea zdradziła.
Musiała wysłać kolejnego człowieka, żeby dowiedział się, co się dzieje z Veneą... żeby ją przyprowadził z powrotem, albo sprzątnął. Niestety. Młoda Venea miała silną protekcję i plan się przedłużał.
Wtedy doszło do kolejnej anomalii i pojawili się przybysze, których Diabeł nakazał zgładzić. Wydawało się to proste. Wystarczyło nasłać na nich swoje sługi, jednak wtedy zaatakował ten przeklęty Inkwizytor! Całe szczęście, że zdążyła narzucić na jedną z przybyszów klątwę... całe szczęście, że w ogóle jej się udało!
To było przedziwne. Na początku ledwie potrafiła odróżnić umysł dziewczyny od wspomnień i myśli, z którymi nie mogła nawiązać kontaktu... jakby znajdowała się tam bariera, odgradzająca to wszystko. Wszystko poza umiejętnościami, które wydały się nader kuszące.
Nałożenie klątwy trwało kilka godzin, zanim stała się na tyle silna, że nekromantka mogła przerwać połączenie bez obawy, że nici łączące ją z umysłem dziewczyny pękną. Kolejnych kilka dni poprawiała połączenie, zyskując coraz to większą kontrolę. Niestety – dalej nie mogła dzięki swojej niewolnicy podsłuchiwać rozmów przybyszów... za to pojawił się większy kąsek.
Trafili do Melefa, jak mówił jej sługa. Stary mag, uzdrowiciel, stanowił spore zagrożenie, należało go więc zlikwidować. Niestety. Jak usiłowała to zrobić, wtrącili się przybysze i powstrzymali jej marionetkę. I znowu ten Inkwizytor...
Później była walka... walka na zupełnie innym poziomie. Walka woli i zdecydowania. Walka magów.
Nekromantka nie była w stanie oprzeć się trójce wyszkolonych magów, wspieranych przez dwójkę chowańców. Uległa. Jej klątwa została z łatwością zerwana, a tamta strona nie doznała większych obrażeń. Zawiodła oczekiwania Diabła, jednak bóstwo nie przybyło, żeby ją ukarać... jeszcze nie...
Miała więc dwa problemy: Veneę i przybyszów, którzy chcieli jej zguby.
- Dobre... Nie widzę większego sensu w odzyskiwaniu tej małej, niewdzięcznej gówniary. Magowie przekabacili ją na swoją stronę. Zabij ją, przybyszów i wracaj – nakazała.
- Ale mistrzu... – zaczął i przerwał. - Chyba coś usłyszałem... – Kobieta usłyszała kroki. Zapewne jej sługa podszedł do okna, kiedy nagle... - CO?! – ryknął wściekły. - Wybacz mistrzu! Więzień ucieka.
- Zabij. – Nakazała twardo i usłyszała jak jej podwładny wybiega.
Płyn w misie przestał błyszczeć i na powrót stał się krwią.
Był to jeden z najprzyjemniejszych sposobów komunikacji. W każdej chwili mogła przesłać polecenia bezpośrednio do umysłu swych sług tak, jak to robił czasami Diabeł, jednak nie lubiła tego. Wolała krwawe zwierciadło, kryształy, albo posłańców.
- Zabić – powtórzyła cicho, podchodząc do okna. Celltown rozpościerało się w dolinie i nawet z wieży nekromantki doskonale było je widać. - Już niedługo...
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan

Ostatnio edytowane przez Karmelek : 15-04-2013 o 01:36.
Karmelek jest offline  
Stary 23-04-2013, 11:43   #43
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Zbudzony nagle Sławek rozejrzał się po okolicy całkowicie nieprzytomnym spojrzeniem, mrużąc oczy. Bolała go głowa. Chciał wrócić do spania, wtedy przynajmniej nie czuło się tego bólu.

Chłopak, nie zwracając na nic uwagi, a już na pewno nie na strażników, którzy potwornie hałasowali i potęgowali jedynie jego ból, odwrócił się na drugą stronę, jęknął cicho i zamknął oczy.
Hałas obudził go, jak każdy wojak bowiem Stephen czujny miał wypoczynek senny, niczym zając. Przyskoczył do przyniesionej Justyny kompletnie zdziwiony, ale jednoczesnie uradowany.
- Powinnas rzucić palenie fajek - mruknął - skoro wywołują taką senność - szeroko uśmiechnął się, chociaż wiedział, że śpiąca dziewczyna go nie usłyszy.
Jednak zdawał sobie sprawę, że to nie taka łatwa sprawa. Justyna kompletnie przemoczona spała. Stephen pokombinował możliwe wyjaśnienia tego faktu. Owszem, słyszał kiedyś opowieść przyjezdnych kupców na temat fajki wodnej. Wprawdzie niedokładnie pamiętał, ale chyba przyjemność jednak nie polegała na tym, żeby palic będąc przemoczonym wodą.
- Albo jest pod wpływem czaru, albo tej fajki, albo nie wiem, co tam się działo - rzucił niespokojnie. Trzeba byłoby obudzić Melefa, jesli nie dałoby się przywrócić normalnego funkcjonowania Justynie. Musiala sie przecież przebrać, no, albo musiała ją przebrać jakaś inna kobieta.
- Panno Justyno, panno Justyno - powiedzial głośno. - Proszę się obudzić, nic pani nie jest? - dotknął delikatnie jej dłoni, pytając jednocześnie strazników. - Nasza towarzyszka niewątpliwie, gdzieście ją właściwie znaleźli?

- Leżała na ulicy. Jakiś człowiek usiłował ją zabić, ale ją zasłoniłem, przypłacając to własnym zdrowiem - odparł jeden ze strażników.

- Tak... podczas biegu przyjął lecący sztylet prosto na jajca - mruknął drugi, układając dziewczynę na jednym z łóżek.

- To było zamierzone - zmieszał się tamten w odpowiedzi. - Bolało... - dodał cicho, ruszając w stronę wyjścia. - Chodź, Nero. Musimy dorwać tamtego drania. - Wyszedł, nie czekając na towarzysza

- Pilnujcie jej - rzucił Nero na pożegnanie, ruszając za kolegą.

- Dziękuję! Jesteście naprawdę wspaniałymi wojownikami, dorwijcie tamtego zapchlonego sukinsyna - krzyknął za nimi jeszcze wdzięczny.
Pochylił się, próbując ponownie obudzić dziewczynę.
- Panno Justyno, hop hop! Proszę się obudzić.

Dziewczyna zamrugała szybko powiekami po czym jej wzrok zatrzymał się na wojowniku. Na jej twarzy wymalowało się potworne przerażenie. Wyprostowała się niemal natychmiast i podpierając ramionami czołgała się do tyłu ku wezgłowiu łóżka.

- Zostaw mnie! Zostaw mnie! Zostaw! - jęczała kompletnie bez sensu. Widocznie nie rozpoznała Stephena w pierwszej chwili.

Jakiś wstrząs. Bywa. Stephen widział wojownika, który bredził po upadku ze spienionego rumaka, którego próbował ujeżdżać. Przeszło jednak mu szybko, toteż wierzył, że Justynie przejdzie także. Obawiał ię jednak podskórnie pewnej rzeczy, mianowicie, że Justyna ta, to nie Justyna, tylko ów zmiennokształtny, zas prawdziwa dziewczyna jest gdzieś, może wewnątrz studni, hehehe. Byłby to doskonały pomysł, gdyby ktoś chciał spenetrować ich grupę.
- Panno Justyno, to ja Coen, proszę się obudzić. Wszytsko dobrze. Coen tutaj - rzucił na próbę, czy po oprzytomnieniu od razu pozna błąd.

Sławek w tym czasie wciąż leżał twarzą do ściany z zamkniętymi oczami, niechętnie słuchając tego co mówili pozostali. To było gorsze niż kac, na którym przyszło mu kiedyś pisać kolokwium...

Jednak kiedy chłopak usłyszał jak Stephen przedstawia się jako Coen, nie wytrzymał i obrócił głowę, otwierając jedno oko i przyglądając się z zaciekawieniem.

Dziewczyna otrząsnęła się na dobre dopiero po chwili. Zbaraniała powiodła wzrokiem po izbie. Czyżby się przesłyszała? Przecież mężczyzna, który się nad nią pochylał to ten wojownik z celi, zdawało jej się, że Coen to wiedźmin... A może tylko jej się wydawało, może słona woda i ciągłe napięcie pomieszało jej zmysły? Ale nie, dobrze pamiętała, że wojownik kojarzył jej się z tym zidiociałym niemcem.

- Stephen? Stephen, musimy wszystkich obudzić, natychmiast! - próbowała poderwać się z pozycji pół-leżącej, jednak przeceniła swoje siły. Zachwiała się i z powrotem opadła na pryczę.

- Ten cały zmiennokształtny... On wszystko wie, współpracuje z nekromantą. Oni tutaj są, zacumowali w porcie. Chcą odebrać Pam i Bóg jeden wie co jeszcze! - szeptała gorączkowo, gdyż słusznie zauważyła, że większość towarzystwa śpi. Choć tak naprawdę akurat tym razem kultura nie była wskazana.

- Uf, jak to dobrze, że to pani - uśmiechnął się radośnie Stephen. - Zaś co do reszty, szukają go. Co sie pani stało, co się działo? Oraz trzeba budzić Melefa.
- Sukinsyn mnie porwał... - zacisnęła małe piąstki, dając tym samym wyraz swojej wściekłości.

- Przetrzymywał mnie na tym statku. I... - zawahała się na moment i zawstydzona spuściła głowę - Byłam przerażona... Torturował mnie. Ja... Wszystko im powiedziałam. Później udało mi się uciec, Alfred mi pomógł. Tamci mnie gonili na szalupie jakiejś, ja nawet nie wiem jak to się nazywa! Boże, jak ja was wszystkich zawiodłam...- schowała twarz w dłoniach i tylko dygotanie ramion zdradzało, że płacze.
Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Szybko zamknął drzwi za strażnikami i podszedł do dziewczyny. Znowu starał się być delikatnym.

- Cicho, jesteś już wśród swoich... Powiedz dokładniej co się stało; napewno coś wymyślimy. - Jego głos przypominał ostrzoną wbrew instrukcji piłę łańcuchową.

- Trzeba powiadomić Efeeren... i obudzić Melefa - oznajmił Jaskier. - Skąd mamy wiedziec, czy zmiennokształtny się pod nią nie podszył? Przypominam, że oni kopiują nie tylko wygląd, ale też osobowość i część wspomnień. Mag rozpozna, jeśli to nie Justyna.

Dziewczyna posłała mu tylko pobłażliwe spojrzenie, które wystarczyło za tysiąc słów. Rozgniewana szybko wytarła łzy w mokry rękaw płaszcza. W końcu nie robiło to już żadnej różnicy.

- Naturalnie, że trzeba powiadomić Efeeren i Melefa! Pieprzony nekromanta depcze nam po piętach! Cholera, muszę się przebrać w coś suchego. Jest tu jakiś kominek? - rozglądała się badawczo po izbie.

- A co do twoich durnych podejrzeń, na które i tak nie mamy czasu... Strażnicy nie powiedzieli wam w jakich okolicznościach mnie znaleźli? Widzieli i mnie i naszego przyjemniaczka. W osobnych ciałach. A temu co się stało? - kiwnęła głową w stronę Sławka.

- Mimo wszystko nalegam na obudzenie Melefa - odparł elf.

- Rzućcie go butem, na pewno się obudzi... - wymamrotał spod ściany Sławek, jęknąwszy przy okazji z bólu. Słuchanie to jedno, ale samodzielne mówienie wywoływało istną eksplozję w jego głowie. Chłopak miał lekkie doświadczenie z takimi migrenami i po chwili odwrócił się z powrotem w stronę ściany i zwinął się w kłębek.

- No to go budź, od kiedy to moim zadaniem ma być spełnianie twoich fantazji? - Justyna sarknęła w kierunku rannego elfa.

- Wszyscy musimy poważnie porozmawiać! - dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- A-ale... - mruknął elf, jednak zaraz zamilkł. Westchnął cicho pod nosem. - No tak... nie należy sprzeczać się z kobietami... zapomniałem...
- Powaznie rozmawiać? Wreszcie mam jakiegos sojusznika. Kiedy bowiem chciałem wcześniej powaznej rozmowy, szefowa popatrzyla na mnie tak, jakby połknęła nieświeże jajko. Dobrze, że ty to ty, dobrze, że wróciłaś - powiedział Stephen zaczynając mocno, jednak kończąc wypowiedź jakoś miękko. - Pójdę go zbudzić - uśmiechając się ruszył do Melefa.

Uzdrowiciel jęknął cicho i złapał się za głowę, kiedy Stephen go zbudził.

- Czego? - warknął na powitanie, ale jakoś tak mało przekonywująco, jakby nie był w pełni sił.

- Justyna wróciła - zawiadomił Stephen nawet nie próbujac odpowiedzieć warczeniem, gdyż uzdrowiciel wygladał raczej, jak obity pies, niz pełen werwy buldog. - Zadalismy pytanie kontrolne i odpowiedziala dobrze, ale wiesz, tak na wszelki wypadek ... stanowczo nie chcemy, by Justyna nie była Justyną - wyjasnił nieco zawile.

- Dobrze - mruknął, podnosząc się słabo na łokciu. Rozejrzał się po sali i spojrzał na Justynę. - Ano... zdaje się, że to ona. - Zmrużył oczy i skinął głową, po czym ziewnął i wstał chwiejnie. - Lepiej nie przemocz mi łóżka. Przebierz się, zanim się przeziębisz - mruknął, ruszając w stronę swoich szafek.

- Już dawno bym to zrobiła gdybym tylko miała w co. - bąknęła w odpowiedzi.

Uzdrowiciel chwycił kilka buteleczek, słoików i innych przyrządów, po czym usiadł za swoim stolikiem, gdzie zaczął wszystko to mieszać. Przygotował dwa kubki dziwnego naparu, który podgrzał swoją magią... a może ciecz po prostu dymiła? W każdym razie, kiedy skończył, zaczął mieszać kolejne składniki, w efekcie czego powstały dodatkowe cztery mieszaniny.

- Obudźcie tamtego - polecił, wskazując Waelleosa. - Ten jest dla mnie i dla niego - powiedział, wskazując pierwsze dwa kubki. - Te dla Justyny, Jaskra, Sławka i tamtej tam. - Wskazywał kolejne kubki.

Szybko wypił swój napar, jakby udowadniając prawdziwość swych słów i podszedł chwiejnie do Jaskra.

- Ty chyba nie zamierzasz teraz mnie leczyć magią? - zaniepokoił się elf.

- Zamknij się - odparł uzdrowiciel.

- Ale to niebezpieczne! Odpocznij - nalegał szpizastouchy, jednak widać bezskutecznie, bo Melef zaczął mruczeć coś pod nosem, przykładając dłonie do boku elfa.

Stephen szaybko wykonał polecenie budząc Waellosa.
- Eee tego, wstawaj no tu szanowny panie - mruknął uprzejmie potrząsając go za bark pelen niekłamanej przyjemności. - Krzyczący niedźwiedź cię potrzebuje - powiedział, aczkolwiek prawda nakazuje stwierdzic, że znacząco ciszej.

Waelleos otworzył oczy i popatrzył na młodzieńca z grymasem, jakby go bolała głowa.

- Co się dzieje? - zapytał cicho. - Olverd? - zapytał zaniepokojony pod nosem, odwracając spojrzenie. Po chwili skinął głową i odetchnął, jakby kamień spadł mu z serca. - Co się dzieje? - powtórzył pytanie, spoglądając przelotnie na Stephena i rozglądając się po sali.

- Nekromanta jest w Coinkin. Co więcej, zmiennokształtny pracuje właśnie dla niego. - Justyna postanowiła nie owijać bawełnę i zagłębić się w temat bez zbędnych wstępów. Zazwyczaj źle się to kończyło, a sprawa wymagała konkretów.

- Co więcej, wiedzą o nas niemal wszystko... - przerwała na chwilę by wypić swoją porcję medykamentu. Z trudem powstrzymała odruch wymiotny. - Nie możemy się dać zaskoczyć. Obawiam się, że będą działać szybko, skoro udało mi się im spier... uciec.

- Nekromanty nie ma w mieście - zaprzeczył mag. - Jest w Cell. Znaleźliśmy go. Nie ma mowy o pomyłce - powiedział, jednak był wyraźnie zaniepokojony. - Widziałaś go? Może to był ktoś inny?

- W dupie nie w Celltown! - wykrzyknęła Justyna, a broda drżała jej ze zdenerwowania. - Ten cały psychopata mnie przesłuchiwał na statku, w ładowni. Dobrze słyszałam jak mówił coś w stylu “a więc chcą przerwać klątwę mojego mistrza”, a później, gdy uciekałam przez górny pokład, słyszałam jak zwraca się do kogoś w kajucie per “mistrzu”. To ja już sama nie wiem, albo ma niezwykle irytujący sposób zwracania się do ludzi, albo to ja mam tym razem rację i nekromanta zdecydowanie jest w Coinkin! W porcie, na statku! - rozwrzeszczała się na dobre. Przez chwilę skłonna była nawet przyklasnąć Efeeren w jej mniemaniu, że mężczyźni to idioci.

Krzyki Justyny byłyby w stanie obudzić umarłego (nieumarłego pewnie też), o czym przekonał się Coen. Jego podopieczna mrukneła coś pod nosem i poruszyła się. Było to o tyle niezwykłe, że od kilku dni jedyną oznaką tego, że żyje, był ledwie zauważalny oddech.

Waelleos się zasępił.

- Mam co najmniej cztery teorie... ale trzeba przyjąć najgorszą z opcji. Jeśli nekromanta rzeczywiście jest w Coinkin, musimy go znaleźć, zanim odzyska siły - powiedział. Zdawało się jednak, że to na razie magowie mają problem z odzyskaniem sił.

- Melef, stary? - zapytał głośno Jaskier, skupiając uwagę pozostałych na nich.

Uzdrowiciel siedział na ziemi, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem w przestrzeń. Waelleos zaklął pod nosem, usiłując wstac, jednak nie miał dość sił. Wtedy Melef padł w bok bez przytomności.

- Cholera - powtórzył Waelleos.

Stephen skoczył po wodę, planując skropić nieco nietomnego mężczyznę, tudziez zwilżyć wargi.
- Przemęczenie czarami? - rzucił pytająco.

- Zużył za dużo energii wczoraj... wczoraj? - zapytał, jakby chciał się upewnić, ile czasu minęło.

- Niemożliwe, by nekromanta był tutaj; nasi szamani powiedzieli, że jest w Celltown... Chyba, że nasz wróg chce byśmy tylko tak myśleli...

- Wszystko jest możliwe. Znam co najmniej dwa sposoby, żeby przebyć taką odległość w tak krótkim czasie... trzy sposoby, jeśli liczyć o wiele potężniejsze istoty... - mruknął mag.

- Będziemy się teraz o to kłócić? Mówię wam, co słyszałam! - Justyna obawiała się, że jeszcze chwilę, a jej poirytowanie sięgnie zenitu.

- Ja ci wierzę, ale przecież wiemy, że nekromanta jest dla nas zbyt silny... Toporem go nie pokonamy. - Barbarzyńca pogrążył się w zadumie.

- Chyba, że ktoś z nas spróbuje podszyć się pod jego przydupasa i wykonać atak z ukrycia. - "Byłbym dobrym wodzem" pomyślał, dumnie wypinając pierś.

- Ale osłabiliście go, tak? - dziewczyna pełnym nadziei wzrokiem popatrzyła na Waellosa.

- Samo przełamanie klątwy musiało wywrzeć jakiś wpływ - przytaknął. - Może ktoś pozbierać Melefa z podłogi? Zanim zaczniemy działać, musimy doprowadzić siebie do ładu.

Korn postanowił podnieść starca z podłogi i położyć na łóżku, w końcu był mu coś winien - opatrzył mu rany.

Coen wiedział, że bez pomocy magów nie da rady pokonać nekromanty- musiał być grzeczny.

Sławek, po dłuższej chwili przetwarzania we wciąż huczącej głowie dopiero co usłyszanych informacji, które bombardowały jego biedne uszy niczym seryjka z karabinu, skojarzył że Melef mówił coś o naparze dla niego. Podniósł się ostrożnie do pozycji siedzącej i upewnił się od kogoś, który kubek jest dla niego, po czym powoli go wypił. Ufał w lecznicze zdolności Melefa i miał nadzieję, że dzięki temu czemuś w kubku będzie mu lepiej. W swoim aktulnym stanie nadawał się co najwyżej na żywą tarczę dla wrogiego ostrzału. Zupełnie jak ludzie z przypisaną, wojskową kategorią E - “W razie wojny rozstrzelać, żeby nie przeszkadzał”.

Napar był po prostu ohydny. Ni to słony, ni to kwaśny, ni to gorzki... na dodatek ten metaliczny posmak. Niemal nie zauważył żadnej różnicy, jednak niewątpliwie w głowie mu się przejaśniło. Ręka pulsowała nieprzyjemnie, a w głowie dalej szumiało, jednak jakby ktoś go zaatakował, byłby w stanie jeśli się nie obronić, to przynajmniej rzucić się do ucieczki.

Tymczasem Melef leżał bez ducha na łóżku pod czujnym okiem barbarzyńcy..

Również podopieczna Coena zaczęła dawać raźniejsze znaki życia. Przekręciła się na bok i nawet Welleos, który najbliżej nie siedział, to zauważył.

- Budzi się? - zdziwił się, a może nawet zaniepokoił, mag.

Sławek czuł się lepiej, ale wciąż nie za dobrze. Siedział jedynie na łóżku, z głową opartą o rękę i obserwował otoczenie nieprzytomnym wzorkiem.
 
Kelly jest offline  
Stary 09-05-2013, 14:31   #44
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Chyba przynajmniej większość obecnych powracała do przytomności, co neiwątpliwie wydawało się dobrą oznaką. Ponadto Justyna wróciła, chyba cała, zas miejscowi przestali aż tak głosno wrzeszczeć.
- Znaczy to źle, że się budzi? spytał naiwnie Stephen czarodzieja.
- Powinna pozostać bez przytomności jeszcze jakiś czas... ona najbardziej ucierpiała... jakby to... - Mag rozejrzał się, jakby szukał pomysłu, po czym westchnął. - Starliśmy się z nekromantą, kiedy usiłowaliśmy go zlokalizować. Nie było innego wyboru jak walczyć prosto w jej umyśle. Jeśli my jesteśmy w takim stanie, ona... - Rozłożył ręce bezradnie. - Usiłowaliśmy ją osłaniać, ale nie wierzę, że tak doskonale tego dokonaliśmy.
- Przyjmijmy wobec tego, ze masz rację, jakie mogłoby być inne wyjśsnienie tego fenomenu? Że albo ona jest kimś niezwykłym, albo ktoś ...
- Raczej nie - odparł mag.
- Wiesz, ciężko chorzy też czasami się budzą w czasie swojej choroby. Ale najczęściej po to, żeby albo zaraz znów paść nieprzytomnymi, albo majaczyć bez sensu dopóki nie wydobrzeją. - powiedział niespodziewanie Sławek, wstając z łóżka.
- Wobec tego, co mogloby stanowić przyczynę? Nawet jesli wyjaśnienie wydaje się bezsensowne oraz mało prawdopodobne, to może warto nad nim jakos pomyśleć?
- A skąd ja mam wiedzieć, może sam jej zapytaj, skoro się obudziła? - Sławek spojrzał na Stephena spode łba. Wciąż strasznie mu huczało w głowie.
- Faktycznie warto - przyznał mu rację mieszkaniec faerunskiej Doliny - Wątpię wprawdzie, iżby sama miała pojęcie, raczej liczyłem na mości Waellosa, ale jeśli trudno stwierdzić, to cóż nam pozostaje poza obserwacją oraz własnie spytaniem.
Coen warknął, żeby wszyscy się zamknęli i podszedł pochylił się nad swoją podopieczną. Nie był pewien, co się może stać: zaatakuje go, czy będzie się zachowywać... normalnie? Ale, tak właściwie, co było u niej normą? Kiedy ją widział przytoną, zawsze coś się musiało zdarzyć i nie zdołał nawet z nią normalnie porozmawiać. Nie znał jej, jednak wiedział, że jest jego.
- Hej - powiedział głośno, potrząsając ją za ramię. - Wstawaj.
Jedynym efektem, jaki osiągnął, był cichy jęk z jej strony i skulenie się z równoczesnym zasłonięciem głowy rękoma - zupełnie, jakby budził małe dziecko.
- Wstawaj! - powtórzył, zdecydowany sam ją “wstanąć”, jeśli go nie posłucha.
- Zostaw - jęknęła cicho, jeszcze bardziej podkulając nogi. - Głowa mnie boli... jestem głodna...i... zmęczona... - mruczała cicho pod nosem, jednak w ciszy, jaka zapanowała, nawet mag ją usłyszał.
- Zadziwiające - powiedział pod nosem Waelleos.
- Wedle mnie zadziwiające byloby, gdyby nie była ani głodna, ani zmęczona oraz obolała. To byłoby dziwaczne, zaś obecnie jej wypowiedź wydaje sie całkiem sensowna. Może jest tutaj jakaś mikstura od boleści oraz może dałoby się upitrasić jająś jajecznicę na solidnej kiełbasie? - spytał Stephen. - Panno Justyno, Sławku, Korn, moze tez pozostali chcieliby cos przekąsić. Może nie jestem wielkim kucharzem, ale jakies omlety, czy jajka potrafie przyrządzić.
- To jest zdecydowanie dobry pomysł, inaczej popadamy tu wszyscy jak kawki z głodu i notorycznego zmęczenia. - studentka ochoczo przystała na propozycję mieszkańca Dolin.
- Dobry posiłek przywróci nam wszystkim siły. Uzdrowicielu, masz tu może choć saganek wódki? - Korn zapytał z nadzieją leżącego, jednak nie uzyskał odpowiedzi, gdyż Melef w daszym ciągu był nieprzytomny.
- Należałoby wybrać się do karczmy jakiej - zadumał się Waelleos. - Albo posłać kogoś po coś zjadliwego, bo wątpię, czy Melef cokolwiek ma w spiżarni.
- No to powodzenia! Ja już nigdzie sama nie wychodzę! - sarknęła studentka. - Poza tym nie wiem jak u was funkcjonuje handel, ale ja mam tylko złotówki. I nie, nie mają nic wspólnego ze złotem!
- Ugh... - Podopieczna Coena podniosła głowę i rozejrzała się. Spojrzała sennie na wiedźmina, a dokładniej w jego oczy, po czym krzyknęła wystraszona i szarpnęła się w tył, w efekcie czego spadła z łóżka.
- Właściwie, droga Justyno, nasze polskie złotówki mają w sobie minimalne domieszki złota. - uśmiechnął się słabo Sławek. - Poza tym skoro palisz papierosy to pewnie masz przy sobie zapalniczkę. Wyobraź sobie za ile mogłabyś tutaj sprzedać taką “podręczną błyskawicę”. - zaśmiał się.
- Gdyby nie to, że straciłam ją wraz z papierosami na randce ze zmiennokształtnym, pewnie byłabym już bogata jak rezus...- ironizowała. - Spokojnie kochana, przyzwyczaisz się, przynajmniej nie jest rozgadany. - uśmiechnęła się jadowicie do podopiecznej Coena. Ewidentnie straciła resztki dobrego humoru.
- Mogę pójść do karczmy, musielibyście dać mi tylko trochę złota - nie mam ni grosza. - Stwierdził ze smutkiem.
- Co tu się dzieje? Kim jesteście? Gdzie jesteśmy? - zapytała dziewczyna, wyraźnie wystraszona. Patrzyła na wszystkich z mieszaniną strachu (czy może raczej przerażenia) i niedowierzania.
Coen już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy...
- Słonko! - rozległ się głos od drzwi i do środka weszła Efeeren, a zaraz za nią jej “kamerdyner” z wiklinowym koszem w rękach. Czarodziejka podeszła szybko do podopiecznej wiedźmina i ujęła jej twarz w dłonie (mimo niemrawego protestu). - Moja droga, wracaj w tej chwili do łóżka. Nie mogę uwierzyć, że już się obudziłaś... pewnie nie wiesz, co się dzieje do okoła, a ci ignoranci, nie mam tu na myśli oczywiście Justynki, tylko się wydzierają i nie patrzą na twój stan...
Efeeren niemal podniosła brązowowłosą i usadziła na łóżku. Usiadła obok, cały czas trzymając ją za rękę.
- Pewnie jesteś głodna... Tõghor, daj tu w końcu ten kosz - poleciła i olbrzym postawił przed nią kosz pełen... jedzenia? Zapach świeżego pieczywa uderzył nagle wszystkich, przypominając, że od wczorajszego obiadu, zjedzonego w drodze, nic nie mieli w ustach... nie licząc naparów Melefa. - Justynko, podejdź. Zjedz z nami. - Efeeren poklepała miejsce obok siebie, zapraszając dziewczynę.
- Słonko...? - skomentował cicho Sławek. Czarodziejka z minuty na minutę traciła w jego oczach wszelki szacunek (aktualnie został jej tylko ten za fakt, że umie posługiwać się magią), jednak chłopak szczerze wątpił żeby to kogokolwiek obchodziło. Stanął jedynie przy oknie i obserwował ruch uliczny.
Wyraz twarzy wiedźmina był na tą chwilę nie do opisania, nierozumiał zaistniałej sytuacji, zachowania czarodziejki. Rozdziawił szeroko swój ryj i wydał tubalny odgłos, a brzmiał on mniej więcej tak - YYYYYYY!???
- Czy pozostali sa także zaproszeni? - spytał słodko Stephen, chociaż zwyczajnie zaczął przypuszczać, że ta kraina była wredniejsza niżele samo Ravens Bluff. - Czy też jedynie, na co możemy liczyć to powdychanie tego interesującego zapachu? Notabene - zwrócił sie do Waellosa - jesli trzeba, mogę iść do karczmy, chociaż lepiej powiedzieć, mógłbym iść, gdybym miał choć parę miedziaków.
- Doprawdy - westchnęła Efeeren. - Nie macie manier... Tõghor, przynieś, prosze drugi kosz. - Machnęła ręką i “kamerdyner” wyszedł. - Coś się stało? - zapytała, spoglądaąc srogo na wiedźmina.
Justyna zaś dorwała się do kosza jak wygłodniały zwierz. Porwała zeń jedną z pachnących świeżością pajd i jak gdyby nigdy nic zaczęła pałaszować nie zważając na resztę zebranych. Podopieczna Coena poczęstowała się zdecydowanie mniej ufnie, cały czas rozglądając się po zebranych i pomieszczeniu. Jej mina zdradzała spory sceptycyzm.
- Dziwi mnie to, co widzę i co usłyszałem. Znasz tą dziewczynę? - Coen zapytał czarodziejkę. Efeeren tylko zerknęła na niego i pokręciła głową.
- Dobrze, że się obudziłaś, przyniosłam ci płaszcz od Alfreda! - studentka wskazała ręką, w której wciąż trzymała nadgryzioną kromkę, małe zawiniątko.
- Efeeren, jest coś, o czym musisz wiedzieć. Nekromanta jest tutaj, w Coinkin. Trzymali mnie na statku zadokowanym w porcie. Wiedzą o nas i na pewno nie są naszą obecnością zachwyceni... - próbowała zrobić poważną minę, jednak policzki wypchane jedzeniem wyglądały po prostu komicznie.
- Jak tylko usłyszałam, że wróciłaś, chciałam do przyjsć i ciebie zobaczyć, Justynko, ale nie miałam sił. Przepraszam - powiedziała kobieta, cały czas trzymając na kolanach kosz z jedzeniem, z którego częstowały się obie dziewczyny. Efeeren była niczym cerber - kiedy tylko ktoś z pozostałych spoglądał w stronę jedzenia, robiła taką minę, że nawet Korn wolał nie podchodzić.
- Wobec tego, dziękuję - odparł Stephen, gdyż Efreen, albo była głupia, albo chamska podle natury, nie dostrzegając, jak wredne jest zapraszanie jednej konkretnej osoby sposród wielu stojących. Jeszcze rzuciła sobie, że nie ma manier, cóż, powinna sie udać do dobrego druida, który nakarmiłby ją jakąś miksturą na podstawy przyzwoitości oraz jakiejś kultury.
- Skąd mamy mieć pewność, że nie jesteś zmiennokształtnym, kobieto? Równie dobrze to jedzenie może być zatrute... - Barbarzyńca był pełen wątpliwości.
- To ona. Nawet zmiennokształtny nie byłby w stanie jej podrobić - zaśmiał się Jaskier, czym zarobił sobie pogardliwe spojrzenie.
- Kto idzie ze mną do karczmy? Zapoznamy się tam z tubylcami i dowiemy co oni sądzą o tym bez kształtu, hę? - Dodał pod wpływem pragnienia; od dawna nie pił niczego mocniejszego...
- To zbyt wielkie ryzyko - zaoponował Waelleos.
- Przepraszam bardzo... - odezwała się cicho podopieczna Coena. - Bo ja za bardzo nie rozumiem, co się tutaj dzieje. I gdzie jesteśmy? I kim wy jesteście?
- Spokojnie, nie przemęczaj się. Jeszcze kilka chwil temu byłaś w stanie przypominającym śmierć kliniczną. Jakiś nekromanta postanowił uprzykrzyć ci życie. - Był rad, że dziewczyna ma siłe przemówić,ale nie mógł pozwolić, by znów opadła z sił. - Na imię mam Coen. Pamiętasz? Los chciał, że nasze drogi się splotły. - Zapytana spojrzała na wiedźmina, jakby postradał zmysły.
- Dziewczyno? Zdziwił się jej reakcją, czyżby nie pamietała, co się wydarzyło?
- Jesteśmy kumplami Coena oraz Jaskra - wyjaśnił Svein. - Jak sie pani czuje?
- Ja też nie wiem kim jesteś i żyję... - podły humor Justyny dawał o sobie coraz bardziej znać.
- Przepraszam... jestem Kate - odpowiedziała, zerkając przestrszona na Justynę. - I nie znam żadnego Alfeda... A czuję się... dziwnie, słabo.
- Jestem Korn... Korn Barbarzyńca, uratowałem cię z Coenem z rąk żołnierzy imperium. Nie mów, że nic nie pamiętasz - powiedział przestraszony.
- To wszystko wygląda jak jakiś durny sen z którego za chwilę się obudzę - westchnęła, kręcąc głową. - Bo to nie może być prawda, prawda?
- O! To nie będzie ci przeszkadzało, jeśli się ze mną... - zaczął Jaskier, jednak jedno spojrzenie Efeeren skutecznie go uciszyło.
- Powinnaś jeszcze odpocząć - powiedziała czarodziejka. - Może w jakiś sposób uda ci się odzyskać pamięć, kochanie, ale niestety są na to marne szanse. Ale spokojnie. Jest szansa na to, że ją odzyskasz...
W tym czasie Sławek, wciąż stojąc przy oknie, obejrzał się jedynie przelotnie na Kate i pozostałych. Za nic nie miał ochoty odzywać się w pobliżu czarodziejki, bo to stwarzało zbyt dużą szansę na to, że ta jakoś skomentuje jego wypowiedź, a w tamtym momencie sam jej głos już go denerwował. Chłopak więc jedynie westchnął bezgłośnie i odwrócił się z powrotem do okna.
Jego, to jest wiedźmińskie przypuszczenia okazały się prawdziwe- Kate najzwyczajniej w świecie straciła pamięć. Musiała być to przejściowa utrata, mająca charakter amnezji wstecznej. Czyżby zapomniała o wszystkim, co wydarzyło się przez ostatnich kilka dni, a może to coś więcej? Coen musiał to zbadać, ale na pewno nie teraz... - Zgadzam się z czarodziejką, odpoczywaj. Powiedział rozpromieniony. Wreszcie jego Kate się ocknęła. Teraz kwestią czasu jest by wróciła jej pamięć.
Stephena niespecjalnie interesowało, co chciałby, lub nie chciał rozpromieniony Coen, jednak chlopak z Dolin życzył dobrze każdemu. Jej oczywiście także. Nie wiedział, czy pocieszają ją uczciwie, czy tylko tak, by sie nie rozpłakała, ale chyba dobrze robili. Miał takze nadzieję, że wrócą jej wspomnienia.
- Eee... wiecie co? Miło się rozmawiało i w ogóle, ale może lepiej ja już wrócę do siebię - powiedziała, wstając z miejsca.
- Słonko, powinnaś jeszcze odpocząć - powiedziała miękko Efeeren.
- Do siebie, czyli gdzie? - Spytał Stephen, jakby sprawdzając, co takiego dziewczyna pamięta.
- Do domu? - mruknęła w odpowiedzi, spoglądając na młodego rycerza sceptycznie.
- Czyli? Znaczy, gdzie pani ma dom - wyjaśnił. - Pamięta pani?
- Nie muszę odpowiadać na takie pytania. Nie znam was. Do widzenia... - odparła, ruszając w stronę wyjścia. - I nie jestem żadną panią... - mruknęła.
- Kiepski pomysł kochana. Po pierwsze, to niestety nie jest sen, ani wariacki omam. Nie wybudzisz się z tego, nie ma żadnej czarodziejskiej różdżki, za dotykiem której znajdziesz się nagle w ciepłym, przytulnym fotelu przed swoim kominkiem. Czy co tam się u was miłego w domach posiada... Po drugie, wyjście na zewnątrz w obliczu, gdy miasto terroryzuje nekromanta i jego fanatyczny wyznawca to kretyński pomysł. Wiem z autopsji. - burknęła w odpowiedzi Justyna. Z reguły irytowały ją inne dziewczyny i ta także, nawet pomimo jej znacznego uszczerbku na zdrowiu. Zdecydowanie bardziej podobała jej się nieprzytomna.
- Rzeczywiście, nie musi pani nic, czego pani nie chce. Osobiscie podobnie, jak panna Justyna, także nie radzę, ale proszę bardzo, jeśli pani sobie życzy - odparł preferując poświecenie się przyjemniejszym sprawom. Stephen nie był bowiem kłótliwy, właściwie unikał sporów. Wolał odpuscić sobie, jeśli ktoś pragnął sporu, albo upierał się przy czymkolwiek..
Jak zwykle Coen postępował w sposób niezrozumiały dla innych wstał za dziewczyną i zaraz potem do niej doskoczył popychając jej osłbione ciało. - Nie wyjdziesz stąd dopóki mnie nie pokonasz. Powiedział całkiem poważnie. Starał się przyprzeć Kate do ściany, czego dokonał z niebywałą łatwością.
- Puszczaj! - zawołała wyraźnie wystraszna, nie wiedząc, co się dzieje.
Efeeren zacisnęła usta i wstała. W tym momencie wszedł Tõghor, niosąc wielki, wiklinowy kosz, pełen jedzenia i prawdopodobnie napitków. Postawił go przy wejściu i naprężył muskuły, widząc swoją panią, wyraźnie wściekłą.
- W pięknym towarzystwie się obracasz, Inkwizytorze - warknęła zniesmaczona do Waelleosa i ruszyła w stronę wyjścia, a jej “kamerdyner” za nią. - Justynko, wiesz gdzie mnie znaleźć - rzuciła za sobą i już jej nie było.
Sławek odczekał jeszcze chwilę po tym jak czarodziejka wyszła, odprowadzając ją wzrokiem za oknem, po czym odwrócił się do pozostałych.
- Kate. - zwrócił się do dziewczyny siłującej się z Coenem. - Ja rozumiem, że jest ci ciężko, bo jesteś w obcym środowisku i otaczają cię ludzie, których nie znasz. Ale prawda jest taka, że nie jesteśmy ci obcy, tylko straciłaś pamięć. Na przykład, jaka jest ostatnia rzecz jaką pamiętasz przedtem?
- Brawo Coen, brawo! - tylko na tyle było stać w tym momencie Justynę, która już nawet nie miała się siły wściekać na to wszystko i wszystkich. - Poczęstujcie się żarciem chłopaki póki ciepłe. Zanim dojdziemy do ładu z tym wszystkim, minie jeszcze dobrych kilka godzin...
- Zostawcie mnie - jęknęła Kate.
- Nie możemy tego zrobić, nawet gdybyśmy chcieli. - powiedział Sławek, podchodząc do wiklinowego kosza i przeglądając zawartość, by po chwili wziąć sobie coś do jedzenia i picia - Gdyż po mieście w którym się znajdujemy grasuje seryjny morderca i, uśmiejesz się, wziął sobie naszą grupę na celownik. Zamiast tego lepiej byś coś zjadła. Wyglądasz okropnie.
- Mości Coen, niechaj pan się napije czegoś chłodnego, ażeby otrzeźwieć, bowiem wcale się nie dziwiłbym, gdyby niewiasta owa bardziej obawiała się pana, niżeli nieznanego osobnika. Proszę pamiętać, że ona nie pamięta niczego oraz nie wie, czy nie kłamiemy dla sobie wiadomych przyczyn. Szkoda ponadto, że ta dziwaczna czarodziejka wylazła miast pomóc. Szanowna pani Kate, przecież może pani na moment usiąść, na chwilę, aby zebrać myśli. Dosłownie przeciez ten moment nie zaszkodzi. Rozumiem, ze chce pani gdzieś wyjść, ale prosze pomyśleć, że jeśli mówimy prawdę, to rzeczywiscie wychodząc byłaby pani mocno narażona. Ca pani szkodzi trochę poczekać, żeby przekonać się, jak jest - twierdził własciwie Stephen, coraz bardziej niezadowolony ze swoich kompanów. Jedynie Justyna oraz Sławek reagowali normalnie, Korn jak barbarzyńca, zaś małomówny Coen, jak cos robił wreszcie, to jedynie groził. Dobra mikstura na melissie powinna mu pomóc.Druidzi nawet wiele nie wymagają sprzedając takie solidnie uspokajające napary. Wprawdzie Coenowi przydałby się jakiś garnek melissy, ale trudno inaczej, jak się jest tak mocno nadpobudliwym.
- Najlepiej myśli się po jedzeniu... Weźmy się za śniadanie i dopiero potem planujmy. - Twardo stwierdził Korn. Był stanowczy, nie lubił, gdy inni ludzie gadali o dupie marynie. Pozatym taka skomplikowana gadanina zaczęła go irytować.
Szybko zabrał się za jedzenie. Jadł palcami, w imię starej zasady "sztućce są dla słabełuszy". Coraz bardziej kusiło go, by wyjść do tawerny - kac jest zły, ale trzeźwość jeszcze gorsza.
Coen nie zamierzał słuchać rad innych, on sam najlepiej wiedział, co zamierza zrobić. Szybkim ruchem wyciągnął miecze. Jeden z nich podarował jakiś czas temu dziewczynie. Niestety przez wzgląd na nagłe wydarzenia Kate miecz ów porzuciła, a później reszta rozegrała się już za szybko, zdecydowanie za szybko. Coen musiał zwrócić jej pamięć.
-Masz i walcz! Wykrzyczał, przyjmując przy tym straszliwą, krwiożerczą minę. Rzucił jeden z siepaczy w kierunku nastoletniej piękności. Dziewczyna jednak, zamiast złapać w locie miecz, czego spodziewał się wiedźmin, krzykneła cicho i skuliła się, osłaniając głowę.
Korn spojrzał obojętnie na wiedźmina i Kate. Oni i ich urojenia... Wrócił do śniadania i przysunął do siebie swój topór, tak na wszelki wypadek. Jeśli wiedźmin rzeczywiście zaatakuje, będzie zmuszony zareagować.
Coen nie przejął się ułomnnym zachowaniem Kate, nie darował, ni chwili i zamachnął się wykorzystując całą szerokość swego prawego barku, a później niezbyt szybkim ruchem przywiódł rękę. Zaatakował!
- Walcz! Dziecko przeznaczenia! Pokaż mi, żem się nie pomylił. No już! - W swych atakach wykorzystywał tempą stronę miecza, by conajwyżej mocno posiniaczyć ciało dziewczyny. Hamował się na tyle, na ile potrafił. Mimo wszystko dziewczyna musiała czuć silną presję.
Kolejny cios i jeszcze jeden; z prawa, z lewa; mocniej i mocniej. - Walcz dziewczyno, inaczej zginiesz! Już !- Starał się nie pokazywać po sobie, jak bardzo w rzeczywistości obawia się o losy Kate...
Jednak dziewczyna tylko bardziej się skuliła...
 
Gettor jest offline  
Stary 09-05-2013, 20:58   #45
 
juva's Avatar
 
Reputacja: 1 juva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemu
Stephen wielu rzeczy się mógł spodziewać, ale nie takiego zachowania. Coen zaatakował dziewczynę. Wyjasnienia były następujące;
- albo ziółka uszkodziły mu wreszcie zdolność myslenia, czyli jest niepoczytalny,
- albo został opanowany magią przez wspomnianego nekromantę, czyli nie panuje nad sobą,
- albo działa pod jego rozkazami, czyli jest zdrajcą.
Wszystko jedno, należało go powstrzymać. skoczył od tyłu próbując chwycić go za ramiona.
- Opanuj się! - krzyknął.
- Oszalał, zdecydowanie oszalał. - skomentował Sławek, kręcąc głową. Nie miał zamiaru wskakiwać pod wiedźmiński miecz, za dużo się naczytał o tym ile on potrafi. Nie zamierzał też aprobować tego, co Coen robił w tamtej chwili. A że nie mógł zrobić nic konkretnego, żeby temu zapobiec to jedynie kręcił głową z dezaprobatą i jadł bułeczkę.
- Wael! Zróbże coś! - krzyknął Jaskier, jednak mag nie mógł nic zrobić. Nie miał sił wywołać nawet lekkiego podmuchu, nie mówiąc o silniejszych czarach.
- Korn, pomóż - wrzasnął Stephen do silnego barbarzyńcy, nawet jesli bowiem walka nie była specjalnością Sławka oraz Justyny, jednak powinni jakoś sobie poradzić.
Wstał od kosza z prowiantem, strzepnął okruchy z swego mocno wytartego płaszcza i chwycił za topór. Skierował się ku wiedźminowi.
- Czerwonooki, rozumiemyy, że chcesz pomóc, ale nie potrzebujemy TAKIEGO rodzaju pomocy. Daj nam zjeść spokojnie; potem wymachuj tym mieczem gdzie tylko ci się podoba. - Podłubał w zębach. - Nuu, to by było na tyle. - Dodał szybko. Wrócił do biesiadowania i gestem zaprosił wiedźmaka do śniadania.
Ponieważ Coen atakował, Stephen liczył na pomoc fizyczną, nie werbalną. Kiedy barbarzyńca jednak powstanowił wesprzec go jedynie słownie, spróbował sam powstrzymać Coena, bo nie zapowiadało się, żeby zaniechał atakowania pełnej obaw młodej niewiasty.
Jednak nie miał szansy dopaść do wiedźmina, zanim padł pierwszy cios. Był po prostu zbyt daleko. Mógł miec tylko nadzieję, że cios Coena nie jest zabójczy, zaś nawet jesli jest, to powstrzyma go przynajmniej na moment, by ktoś inny mogł wkroczyć. Przecież owładnięty nienormalną idee fixe wiedźmin mógł komuś innemu zrobic krzywdę. Tak naprawde nie myslał na temat szczegółów, wszak wszystko trwało mgnienie. Zachowanie wiedźmina, okrzyki, reakcje pozostałych.
Wiedźmin przerażony trochę, co doskonale uwidaczniała jego twarz spróbował jeszcze raz. - Kate Twoją mocną stroną jest posługiwanie się mieczem. Pamiętasz?
Tuż przed tym, jak spadł na nią pierwszy cios, Coen usłyszał warkot. Ale nie taki zwykły, warkot Burka spod karczmy, ale warkot potwora... Czarna masa wpadła przez okno i chwyciła w zęby miecz. Był to olbrzymi, czarny pies. Nawet jego oczy były czarne. Co gorsza, ostrze wiedźmina nie rozpłatało mu pyska, a ugrzęzło z metalicznym szczękiem, jakby zęby stwora były najtwardszego z metalu.
Stwór warknął i gwałtownie przekręcił pysk, wyrywając miecz z wiedźminiej ręki, następnie skoczył. Coen zdołał uniknąć powalenia, odstępując kilka kroków. Odzyskał równowagę i rozejrzał się za mieczem, jednak ten był poza jego zasięgiem, przy Kate, do której dostępu broniło to coś...
Pies, bo niewątpliwie był to pies, warknął jeszcze raz, po czym położył się przy dziewczynie, cały czas spoglądając na wiedźmina.
Najwyraźniej to zdarzenie wcale nie zaskoczyło Coena. - Dziecko przeznaczenie- mruknął pod nosem.
Tymczasem nadzwyczaj aktywny Stephen, który usiłował cokolwiek normalnego zrobić stanowczo przecenił swoja umiejetność chodzenia, zaś skakania to już na krasnoludzki bank. Próbując zablokować od tulu Coena zwyczajnie skoczył oraz potknąl się o własne nogi, ewentualnie pośliznął, bowiem lecąc szczupakiem na podłogę, nie przeanalizował wszystkiego.
- Aaa! - wyrwało mu sie jeszcze odruchowo, kiedy całym impetem rypnął jakiś stołek, łamiac go oraz wpadł pod ścianę. - Łał! - trzasnął nią barkiem, plecami oraz tyłkiem, aż ściana zatrzeszczała, zas Stephen był nieco pomrocznie wskazujący. Nawet nie zastanawiał sie, czy pod wpływem wstrzasu nie wywala sie na niego, czy ogólnie owe słoiczki oraz miksturki stojace na półkach. Na szczęście nic takiego się nie stało.
Sławek na początku był w ciężkim szoku i nie wiedział co się właśnie stało, jednak po chwili do niego dotarło: czarny pies. Wielki czarny pies.
- Witaj Alfredzie. - powiedział w miarę spokojnym głosem chłopak.
Pies spojrzał na niego z dezaprobatą i ziewnął zasłaniając pysk łapą. Teraz, kiedy jego sierść nie była zjerzona, wydawał się znacznie mniejszy i o wiele mniej groźny.
- Naprawdę myślałeś, że Coen zrobi jej krzywdę? - Sławek kontynuował rozmowę z psem. Kiedy jednak zastanowił się nad tym pytaniem to sam nie był pewien oczywistości jego odpowiedzi. Student do tej pory nie miał pojęcia, że wyraz pyska może tak wiele mówić, jednak kiedy pies spojrzał na niego, doskonale znał odpowiedź. Nagle pies zamarł bez ruchu i nastawił uszu.
- C-co się d-d-dzieje? - zapytała drżącym głosem Kate, unosząc głowę.
- Doskonałe pytanie - rozległ się kobiecy głos.


(Grafika nie jest moja! Zapożyczona z zasobów internetu.)

Nagle zrobiło się jakby jaśniej i wszyscy poczuli dziwną presję. W pomieszczeniu, przed Waelleosem pojawiła się kobieta odziana w złote szaty. Jej włosy unosiły się lekko, jakby były naelektryzowane i promieniało od niej dziwne światło.
- P-pani? - zająkał się zdumiony mag, czym prędzej się podnosząc. Zachwiał się niebezpiecznie, jednak nie przeszkodziło mu to w opadnięciu przed nieznajomą na kolano.
Sławek, Coen i Korn już wcześniej spotkali bóstwa z tego świata, więc z łatwością domyślili się, kim może być owa nieznajoma.
~Jestem w tym świecie mniej niż tydzień, a już objawiły mi się trzy boskie postaci. - pomyślał Sławek, jednak ani słowem się nie odezwał, tylko stał spięty na baczność.
Coen ze zwykła sobie obojętnością patrzył na boginie. Bardziej interesowały go losy Kate. Czy ta dziewczyna wreszcie zazna spokoju?
Właśnie kończył jeść kurczaka. Wydarzenia dziejące się wokół nie wywarły nań większego wrażenia. Nigdy nikt i nic nie może stanąć pomiędzy barbarzyńcą, a jego posiłkiem.
- Wstań, dziecko i wyjaśnij, co to za dziwna magia tutaj działa - nakazała bogini, wskazując Waelleosa.
Mag z ledwością wykonał polecenie i nie wiadomo, czy nogi trzęsły się mu z wyczerpania, czy zdenerwowania. Bogini uśmiechęła się i podała mu dłoń, której ten nie przyjął.
- Wybacz, o pani. - Pochylił głowę. - Ściągnęliśmy klątwę rzuconą przez nekromantę na tę dziewczynę, z innego świata - powiedział, spoglądając na nowoprzybyłą przepraszająco. - Straciła pamięć i jej... towarzysz usiłował ją przywrócić w dość niekonwencjonalny sposób. Zaatakował. Wtedy pojawił się ten pies.
Bogini przyjrzała się zwierzęciu podejrzliwie. Po łagodnej minie nie można było wywnioskować.
- Nie czuję od tego stworzenia nic niezwykłego... - powiedziała powoli.
- Chwilę temu sam wyczułem zawirowanie mocy, jakby to była boska istota - mruknął cicho mag.
Coen usłyszał coś, co zainteresowało bezpośrednio jego osobę. Czyżby znowu ktoś starał się skrzywdzić Kate?
Sytuacja wyglądała dziwacznie, chociaż chyba była opanowana. Czując się osobą raczej niepotrzebną w tym towarzystwie, jednocześnie jednak nie mając ochoty ryzykować zdecydował się wyjść po prostu na ganek. Przed drzwiami usiąść oraz pocieszyć się chłodnym powietrzem. Pytanie, czy strażnicy pozwoliliby nawet na to? Uznał najprawdopodobniej, że nie. Ponadto jakiegoś zamieszania robić nie chciał ani komukolwiek przeszkadzać. Cicho zwlókł się spod ściany, początkowo na czworakach, nieco oszołomiony, Potem zaś odpełznął pewnie niezauważony do najdalszego możliwego kąta. Olewając Alfreda pieskiego oraz całą resztę usiadł sobie wygodnie mając nadzieję, że tutaj ani on nie będzie nikomu wadził, ani nikt jemu. Natomiast spokojnie sobie słuchał to co inni mówią.
I jakby tymi myślami wywołał strażników, którzy zaczęli zaglądać przez okno. Jednak dzielni wojacy, kiedy zobaczyli boską istotę, woleli się wycofać...
- Chodzi o... psa? - spytał się Sławek niepewnie, jakby nie wiedział czy wypada mu się odzywać. - To jest... Ten pies jest... No jakby to powiedzieć... To nie do końca jest pies... Znaczy teraz wygląda jak pies, ale umie się zmienić w człowieka... I to chyba on nas sprowadził do tego świata... Człowiek, nie pies oczywiście... - Stwór warknął na młodego informatyka, rzucając mu poirytowane spojrzenie.
Korn skończył jeść i obrócił się w kierunku rozmawiających. Na widok boginki wydał ciche westchnienie.
Justyna zaś do tej pory z nadzywczajnym spokojem przyglądała się temu, co działo się w izbie. Postanowiła śladem Korna, skoncentrować się na bardziej prozaicznych rzeczach, jak na przykład banalna konsumpcja. Poza tym, była jeszcze przemoczona i nie chciało jej się za bardzo ruszać, by kogokolwiek powstrzymywać przed czynieniem idiotyzmów. Wszyscy wydawali się koncentrować na sprawach bez żadnej wagi czy też znaczenia i nikomu przez myśl nie przeszło, że za chwilę wszyscy mogą zginąć. Woleli marnotrawić energię na pierdoły -ich sprawa. Dopiero pojawienie się tajemniczej kobiety, przed którą klękał Waellos, wyrwało ją ze stanu cichego nadąsania. Studentka nie miała nigdy wcześniej do czynienia z tego typu siłami, ale być może to specyfika tego świata sprawiła, że nie zdziwiła się specjalnie. Próby dowiedzenia się czegokolwiek spełzłyby prawdopodobnie na niczym. Jedyne, co ją uderzyło to to, co Sławek zamierzał obcej babie wypaplać, a dobrze pamiętała, że Alfred bardzo niechętnie podchodził do idei zdradzania swojej obecności
-Sławek! - syknęła do chłopaka i starała się dyskretnie dać mu znać, że źle robi rozpuszczając język.
- Czego? - odsyczał jej informatyk, nie tak dyskretnie dając do zrozumienia co myśli o jej dyskretnym znaku.
- Mówisz więc że to stworzenie jest zmiennokształtne? - zaciekawiła się bogini, podchodząc do jeżącego sierść psa.
Stwór rozejrzał się i warknął ponownie... i nagle się rozmył. Rozmył się i na jego miejscu pojawił się nie kto inny, ale Alfred.
- Wybacz, pani, ale moja magia jest nie z tego świata. Wolałem się nie ujawniać - odparł, spoglądając na boginię sceptycznie.
- Och... widzę - odparła, odwracając się. - Żegnajcie - rzuciła i zniknęła w nagłym błysku, pozostawiając ich w osłupieniu.
Alfred mruknął coś pod nosem w dziwnym języku, a po tonie głosu wszyscy mogli stwierdzić, że było to niewątpliwie przekleństwo. Spojrzał na Sławka spode łba, jednak nic nie powiedział. Obrócił się za to do Kate.
- Hej... podnieś proszę głowę - powiedział kojącym tonem. Zdumiona dziewczyna spełniła prośbę. - Pamiętasz mnie? - zapytał, jednak ona pokręciła głową. - To już wiemy, na czym stoimy. - Wydawał się szczerze zaniepokojony, jednak kiedy się obrócił, Coen mógł dostrzec przelotny, uśmieszek, jakby Alfred był wielce ukontentowany obecnym stanem rzeczy.
- Co to było? - Justyne stęknęła niejako sama do siebie po zniknięciu postaci.
Właściwie trudno byłoby określić sytuacje Stephenowi. Lokując własnie pod sciana swoje jestestwo przypuszczał, że pewnie lepiej się nie wychylac, kiedy sytuacja jest tak dziwaczna. Dosłownie wszak, kiedy Coen usilowal ubić dziewczynę, wszyscy albo to mieli gdzieś, albo reagowali, jakby oglądali występ jakiegos barda. Później pokręcona akcja stawała się jeszcze bardziej niepewna. Pojawiła się urodziwa bogini. Pojawił się Alfred, którego hobby pewnie było merdanie ogonem oraz padło szereg kompelnie niezrozumiałych uwag. Przypuszczał, ze trzaśnięcie po głowie Alberta, jako podziękowanie oraz rekompensata byłoby całkiem milutkie, jednak chwilowo nie chciało mu się uaktywniać, skoro bowiem nie ma się czegoś inteligentnego do powiedzenia, warto robic przynajmniej mądrą minę. Pomny własnie wspomnianej senstencji Faeruńczyk siedział cicho, co najwyżej cichutko pomrukując sobie jakąś ludową piosenkę.
- Priam pam pam pam, paruri ruri, priam pam pam pam …
Słuchał niegdys, jak wędrowny bard piewał ją na wioskowym festynie. Spamiętal melodię, ale slowa uciekły. dlatego miat śpiewu mógł tylko pomrukiwać lub ewentualnie nucić.
- To było najpewniej kolejne z bóstw tego świata. - westchnął Sławek, jakby zawiedziony. - Po co my tu właściwie jesteśmy, bo gdzieś po drodze tego wszystkiego kompletnie zapomniałem...
- Pozwól więc, że przypomnę - zaproponował Alfred, ozsiadając się wygodnie na jednym z łóżek. - Po tym, jak w autobusie, którym jechałeś, przypadkowo tłoki “skleiły się” w silniku, wysiadłeś i poszedłeś na stronę... pech chciał, że nikt nie zauważył twojego zniknięcia i kiedy, jakimś niewyjaśnionym trafem, silnik zaczął działać normalnie, autobus odjechał, pozostawiając cię na pustkowiu. Nie mając większych perspektyw zacząłeś krążyć po lesie w nadziei, że natrafisz na jakąkolwiek cywilizacje i ot! Natknąłeś się na portal, który własnoręcznie uruchomiłeś i dobrowo...
-Nie, nie, nie. - przerwał mu Sławek. - Tą część jeszcze pamiętam. Ja miałem na myśli to miasto. To konkretne, zawszone miasto. Co my tu do cholery robimy? Uganiamy się za płatnymi mordercami, którzy potrafią zmieniać kształt?
- Mnie pytasz? - wzruszył ramionami.
- Chwila! - zawołał nagle Jaskier, unosząc się cieżko na łokciu. - Kim, lub czym, tak właściwie jest ten... ktoś? - zapytał, wskazując Alfreda.
- Hmm... wybacz, elfie - odparł ten, wstając z miejsca i kłaniając się nisko, jednak sposób, w jaki mówił bynajmniej nie był uprzejmy. - Możesz mnie nazywać Alfredem. Tak. Alfred. - Pokiwał głową, z kpiącym uśmieszkiem.
- Dziwak - podsumował chłopak.
- Wszystkie elfy są dziwne - przytaknął mu cicho Alfred.
- Jaskra się nie czepiaj, zakało jedna.
- No wiesz? Ranisz moje serce...
-Dziwak, który sprowadza sobie ludzi z innych światów, żeby wykonali jego brudną robotę. - wyjaśnił elfowi, ignorując dalsze wtrącenia Alfreda.
- Rozumiem... - mruknął Jaskier.
- Wybaczcie mi, moi mili, ale ja muszę się już zbierać, zanim bogini wróci ze wsparciem. Tak, magu. Wiem, że kazała ci mnie zatrzymać, ale wybacz. Nie dasz rady. - Ukłonił się teatralnie i zamiast wyprotować, przetopił się ponownie w psa. Wielkiego, czarnego psa... który skoczył przez okno. Waelleos zawołał coś, jednak nawet magiczny ogień nie zdołał dosięgnąć uciekiniera, za to wycieńczony już mag, padł na ziemię bez przytomności.
- No i pięknie! Zabili dziadka! - pisnęła Justyna i pędem rzuciła się w stronę starca, by sprawdzić, czy żyje. Gdy upewniła się, że minęło go najgorsze, odetchnęła z ulgą. - Chłopaki, moglibyście mi pomóc zawlec go na łóżko? - pytała z wyczuwalnym wyrzutem w głosie - Swoją drogą, Sławek... Mógłbyś się czasem ugryźć w język! - powstrzymywała się od gorszych komentarzy.
- Nic mu nie będzie - skwitował Jaskier. -[i] Nie zdążył jeszcze zregenerować sił, a już ich użył. Przejdzie mu.
- Pewnie masz rację, ale tego chuja złamanego nie mam zamiaru kryć - chłopak wzruszył ramionami, podchodząc by pomóc z nieprzytomnym magiem.
Stephen wstał, podszedł, jeśli było to konieczne pomógł przenieść owego magusa. Później natomiast ponownie usiadł przy swoim rogu. Kombinowanie bowiem jest fajne oraz miłe, jeśli ma się jakies pomysły oraz możliwości. Stephen własciwie ani tego ani tego nie miał. Aczkolwiek zdarzyło się cos, czego nie rozumiał. miał niekiedy wątpliwości, czy właściwie odczytuje mowę Justyny oraz Sławka. Używali bowiem niekiedy dziwacznych pojęć, chociażby własnie podczas tej rozmowy, kiedy dziewczyna powiedziała coś na temat gryzienia po języku. Adept uczelni wyższej tymczasem określił ów narząd brzydkim słowem opisującym męskie przyrodzenie dodając, że wcale nie ma zamiaru go ukrywać. Tylko właściwie co miał na myśli, uprawianie seksu przy pomocy języka? Prawdopodobnie pewnie to jakas mało subtelna propozycja? Jednak dlaczego właściwie Justyna się nie obraziła? Uff naprawdę, ich rzeczywistość była nadzwyczaj dziwna, albo obcemu trudno było pojęć jej wulgarne subtelności. Przynajmniej tak właśnie Faeruńczyk ją średnio pochlebnie oceniał.
- Nie mówcie mi tylko, że teraz będziemy mieć kłopoty, jak tamta z rozwichrzonym włosem wróci z obstawą... Mam już dość bycia zamykaną, przesłuchiwaną i torturowaną! - studentka nie kryła poirytowania. - Tym bardziej, że nastała najwyższa pora, by ustalić, co właściwie zamierzamy teraz robić. Nie możemy tu przecież zostać na stałe, chociażby ze względu na uzdrowiciela, który lada chwila wypieprzy nas na zbity pysk. No i nie zapominajmy, że raczej się stąd nie wydostaniemy, póki sprawa z nekromantą nie zostanie zamknięta. Gdyby Coen był na tyle przytomny, by nie wkurzać Efereen, mielibyśmy przynajmniej jakiegoś maga na chodzie po naszej stronie, a tak... Nie mam pomysłu co możemy zrobić. - westchnęła ciężko.
- Spokojnie, Justynko - powiedział elf ze swojego miejsca. - Najpierw wszyscy muszą odzyskać siły. Ty też nie wyglądasz najlepiej. Odpocznij, skoro mamy nieco czasu... a co do bogini, podejrzewam, że była to Moc. Patronka życia i energii... nic nam nie zrobi, spokojnie - powiedział, uśmiechając się szeroko. Może nawet zbyt szeroko? Justyna przyjrzała się przez chwilę elfowi, którego kiedyś opacznie wzięła za starego Melefa. W pierwszym odruchu chciała zaprotestować i swoim zwyczajem przeforsować własne zdanie, jednak w końcu dała za wygraną. Być może ten długouchy kobieciarz faktycznie ma rację, w końcu sama nie dość, że nie posiadała żadnych przydatnych umiejętności w obliczu nowego niebezpieczeństwa, to jeszcze była wciąż przemoczona i przemęczona zarazem. Chociaż to pierwsze było bardziej upierdliwe.
- No dobrze, to może zacznę od tego, czy ktoś ma coś odpowiedniego na przebranie dla mnie? Chętnie założyłabym coś suchego.
- Ależ nie musisz się ubierać. Schowaj się wszybko pod koc, ja ciebie popilnuję - zaproponował Jaskier, uśmiechając się przyjaźnie.
- A chcesz kopa pod żebro? - dziewczyna nie była w nastroju do żartów. Co więcej, zamierzyła się i przez chwilę wyglądała, jakby naprawdę miała mu zamiar solidnie nakopać do zadka.
- Chyba nie uderzysz rannego? - elf zasłonił się ramieniem. - Jeszcze mi się rana otworzy i się wykrwawię!
Wedle poprzednich chęci Stephen mruknął obojetnie coś nieokreślonego oraz ponownie polazł tam, gdzie wcześniej. Jak widać zarówno Justyna jak elf doskonale sie bawili. Dobrze własciwie, ze przynajmniej oni. Kto sie lubi ten sie czubi, jak powiada przysłowie.
 
juva jest offline  
Stary 09-05-2013, 21:06   #46
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
Wszyscy postanowili wypocząć, chociaż dzień się dopiero zaczynał.
Justyna, chociaż nie dane jej było spać w nocy, nie czuła się senna. Dopiero, kiedy wskoczyła pod koc (Jaskier powiedział, gdzie Melef trzyma zapasowe ubrania dla „pacjentów”), uświadomiła sobie, jak bardzo jest wyczerpana i obolała. Zasnęła niemal natychmiast.
Magowie zostali ułożeni na łóżkach w rzędzie, obok Jaskra, który siedział spokojnie, jak najbardziej starając się ograniczać ruchy. Podopieczna Coena zasnęła podczas ich wcześniejszej rozmowy, więc wystarczyło ją gdzieś przenieść i był niemal porządek. Jedynym pozostałymi przy przytomności osobami byli: Sławek, Korn, Coen, Stephen i Jaskier.
Rozmowa ewidentnie się nie kleiła. Wiedźmin był raczej tajemniczy, barbarzyńca poza stwierdzeniem, że należy rozłupać kilka czaszek, niewiele miał do dodania, Jaskier łypał na Justynę i Kate, więc Coen i Stephen go pilnowali. A Sławek... Sławek znalazł, myszkując tym razem bardzo ostrożnie po półkach uzdrowiciela, starą, grubą księgę, oprawioną w skórę.
Okazało się, że po kilku minutach odcyfrowywania pisma, był w stanie coś przeczytać. Język wydawał się bardzo podobny do jego ojczystego języka... jednak czy to za sprawą magii, czy po prostu to był jego język? Któż to wie.
Dzieło prawiło o różnych składnikach alchemicznych, ziołach i unikalnych przedmiotach. Zaintrygowany wertował, aż trafił na... Smocze Łzy.
Poza tym, że jest to niezwykle rzadki, trudny do zdobycia składnik, niewiele tam było informacji. Kto miał z tym styczność ginął, albo przeżywał i... w tym miejscu strona była zalana jakąś brązową breją i słowa się rozmyły. Młody informatyk usiłował to odcyfrować, jednak mimo najszczerszych chęci, niewiele mógł zdziałać.
W ciągu dnia niewiele się działo: ot. Wpadła Efeeren, wypytała, co się stało i standardowo wyzwała ich od zidiociałych mężczyzn, po czym odprawiła dziwne czary nad Justyną, mówiąc, że dzięki temu jej się polepszy i bezceremonialnie wyszła. Och! Oczywiście towarzyszył jej kamerdyner, który i tym razem przyniósł kosz pełen wspaniałości: kilka bochenków, kawały mięsa i sporo jabłek – nie musieli się więc martwić o posiłek.
Gorzej był z wodą. Ich skromny zapas, który wiedźmin przyniósł poprzedniego dnia, powoli się kończył. Zapytani strażnicy wzruszyli bezradnie ramionami, mówiąc, że mają swoje rozkazy i nie mogą zejść ze stanowiska.
Całe szczęście, że przynajmniej ta cała bogini się nie pokazała.
Pod wieczór ocknął się Melef...
 
__________________
"Większość niedoświadczonych pisarzy Opowiada zamiast Pokazywać, ponieważ jest to łatwiejsze i szybsze. Trenowanie się w Pokazywaniu jest trudne i zajmuje dużo czasu."
Michael J. Sullivan
Karmelek jest offline  
Stary 20-05-2013, 14:03   #47
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
- Co, do ciężkiej cholery...? – mruknął pod nosem, siadając ostrożnie. Wyglądał, jakby straszliwie go bolała głowa... nie był zadowolony, widząc okno. - Co wyście tu narobili? – warknął.
- Nic - odparl mu konkretnie Stephen - oprócz pierdzenia na stołku myślałem sobie, żeby właściwie się jeszcze zająć żonglerką, ale nie miałem odpowiednich kul. Dlatego wystarczy wywietrzyć, jakbyci cokolwiek przeszkadzało - akurat Faeruńczyk owego smrodliwego problemu nie miał, jednak humoru także nie, więc na warczenie odpowiedział ironią. Jednak ponieważ chłop oóolnie przyzwoitą posiadał naturę, widząc boleść glowy czarodzieja, dodał normalniej. -Mogę podać ci łyka wody, jak chcesz, ale nie mamy jej wiele. Ogólnie poza odwiedzinami twojej wrzaskliwej kumpeli jakoś tam tego poszło.
- Dobrze. Więc możecie się stąd w końcu wynieść? - zapytał ponuro.
- Chętnie, gdyby nie twoja przyjaciółeczka oraz strażnicy, którzy nie pozwalają wyłazić na zewnątrz. Pogadaj najlepiej z nią osobiście. Wyjaśni szczegóły - rzucił słodkouprzejmie Stephen, ktoremu niekłamaną radochę sprawiłoby spełnienie chęci magusa.
Melef zmarszczył brwi i wstał powoli z miejsca, wspierając się silnie na swym kosturze. Podszedł do szczątków okna z boku sali, spojrzał na nie krytycznie i wyjrzał.
- W tej chwili zabierać mi tych nieokrzesanych idiotów z MOJEGO domu!! - wrzasnął tak głośno, że nawet Korn podskoczył, a Justyna została wyrwana ze snu. - Jeśli ta cholerna Efeeren chce ich tutaj, niech trzyma ich u siebie!!
Studentka przez chwilę nie mogła rozeznać się w sytuacji. Machała rękoma na oślep, jak gdyby broniąc się od spadających na nią ciosów i piszczała, przerażona niewidzialnym zagrożeniem.
-Nic nie powiem, nic nie powiem! Zostaw mnie, zostaw! - jęczała w półśnie.
- Melef, nie drzyj się tak, bo straszysz niewinne niewiasty! - zaproestował głośno elf.
- Ty jeszcze tu? Uleczyłem ciebie ostatnio! Już ci nic nie dolega! Wynoś się stąd! - warknął na niego uzdrowiciel.Tymczasem Justyna zdążyła się już otrząsnąć z sennego widziadła.
-Czy mógłby pan łaskawie poprosić w takim razie, by nas wypuścili? Myśli pan, że to takie proste? - syczała ironicznie, jednak wciąż nie miała na tyle odwagi, by przejść ze starcem na “ty”, jak to robił choćby Stephen.
- Oczywiście, że tak - warknął w odpowiedzi. I w tym momencie, jak na zawołanie, w oknie pojawiła się blada twarz strażnika. - ZABIERAĆ MI ICH STĄD!! - ryknął na niego.
- W-wybacz panie, ale rozkazy... - zaczął ten w odpowiedzi, jednak przerwał mu ponury warkot uzdrowiciela.
- Znowu wstałeś lewą nogą? - usłyszeli znajomy głos od strony drzwi i do izby wszedł Sevin.
Ów głos wyrwał nawet Sławka od lektury książki na temat alchemii i zielarstwa. Co prawda do biologii ani chemii nigdy nie miał głowy, może dlatego że zawsze widział je tylko na papierze bez żadnych perspektyw użycia tej wiedzy w normalnym życiu. Ktoś mógł uznać za fascynujące, że substancje mogły się spalać na aż trzy sposoby (spalanie, pół-spalanie i... coś tam jeszcze) ale w gruncie rzeczy co z tego?
Z tą księgą było jednak zupełnie inaczej. Sławek w miarę jej lektury czuł rosnącą chęć wyprawy do najbliższego lasu w celu szukania odpowiednich składników i przyrządzenia mikstury o której dopiero co wyczytał. To było po prostu fascynujące!
Teraz jednak wreszcie wyrwał sie ze swojego świata marzeń i po cichu, dyskretnie, odłożył kięgę na miejsce, bo jeszcze biedny Melef dostałby zawału, gdyby zobaczył ją w rękach studenta.
- A on kiedykolwiek wstał prawą nogą? - spytał niewinnie chłopak, podchodząc do pozostałych. - Możemy stąd wreszcie wyjść, panie kapitanie? Albo chociaż dostać trochę wody? Twoi strażnicy chcieli nas tu odwodnić.
- Wody... Wody?! - ryknął ten, zdumiony. - Ktoś zatruł w nocy wszystkie studnie! Efeeren usiłuje coś z tym zrobić, ale jest zbyt wyczerpana! Nie ma wody! Moi ludzie się rozproszyli, żeby pilnować studzien! Niech no ja tylko dorwę tego pieprzonego zmiennokształtnego... - warknął. - Jeśli chcecie, możemy was odeskortować do wieży maga, gdzie rezyduje Efeeren. Wierzę, że tam będziecie mieć lepsze warunki, niż tu.
- Zatruł studnie?! - zawołał uzdrowiciel, czym prędzej kuśtykając w stronę swoich szafek. - Dlaczego jeszcze nie przyprowadziłeś poszkodowanych?! Zgłupiałeś do reszty?! Jakie są objawy?
Sevin popatrzył na Melefa ponuro i się skrzywił.
- Nie ma objawów - odparł, na co uzrowiciel zamarł.
- E? - Sławek spojrzał zdziwiony na Sevina. - Jak to, zatruta woda która nie truje? W takim razie co w niej takiego trującego? Trująco zły smak?
- Źle się wyraziłem... - mruknął kapitan. - Jedynym objawem była śmierć. Niemal natychmiastowa. Nikt nie uskarżał się na bóle - na początku nie wiedzieliśmy, co się dzieje. - Melef zaczął kląć pod nosem.
Tym razem chłopak spojrzał na kapitana z przerażeniem.
- Każdy kto się napił wody natychmiast umierał? To ile osób zginęło w tym czasie? - spytał.
- Jeszcze nie wiemy - odparł zapytany. - Gdyby nie to, że w warowni trzymamy zapas wody w beczkach, niemiałbym już ponad połowy ludzi... Melef, wiesz, co to może być? - zapytał z nadzieją.
- To może piwo? - Spytał z nadzieją Sławek. - Piwo chyba nie jest zatrute?
- Nawet jeśli zrobić na tej wodzie piwo, to nie pomoże. Będzie jeszcze bardziej zabójcze - mruknął Melef. - To Czarci Dar, czy, jak kto woli, Cicha Śmierć. Podczas wojen często używany, jednak, żeby go przyżądzić, trzeba mieć sporo mocy. Sakwa proszku na studnię wystarczy, żeby zatruć ją na wiele lat. Jest sposób, żeby to zniwelować, jednak to zajmie sporo czasu... i energii...
- E, na tej wodzie? - Chłopak po raz pierwszy spojrzał na Melefa z powątpiewaniem. - Przecież wodę zatruto wczoraj, a proces ważenia piwa trwa co najmniej kilka tygodni. Jeśli jest w miasteczku piwo to musiało być ważone dawno temu i nadawać się do picia. - Spojrzał na Sevina z nadzieją.
- Ale piwo w końcu się skończy, prawda? - warknął uzdrowiciel, kręcąc głową. - Sam wspomniałeś o piwie! Zamknij się i nie przeszkadzaj.
- Kogo to obchodzi, pić mi się chce! - dodał z wyrzutem Sławek. - A potem będzie można zaradzić temu problemowi zatrutej wody.
- Dobrze mówi, ja też bym się napił - podchwycił wiedźmin. Nie pozwalając na zmianę tematu. Zimne piwo jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło.
Barbarzyńca entuzjastycznie potrząsnął głową. Piwo... tego było mu trzeba. Wstał, rozprostował kości i zawiesił Rozbijacz Czaszek na plecach.
- Nie wiem jak wy, ale ja się chyba przejdę do tutejszej karczmy. - Zarzucił i skierował się ku wyjściu. Zatrzymał się chwilę na progu
- Dzięki za opatrunek.- Rzucił do Melefa i wyszedł.
Sevin ryknął za nim, żeby się zatrzymał, a strażnicy nie zdołali go nawet spowolnić. Jaskier wstał i też się przeciągnął, po czym ruszył w ślad za Kornem.
- Poczekaj na mnie! Znam doskonałe miejsce! - zawołał uradowany elf. Stephen natomiast dodał.
- Cóż, wobec tego nadzieją jest czerpanie wody ze strumienia za miastem. Idąc tutaj mijałem także jeziorko. Tego wytruć się nie da. Obawiam się, że trzeba będzie, dopóki studnie się nie oczyszczą jakoś, robić wyprawy za miasto po wodę, bowiem co innego trudno wymyślić. Czarodzieju, co do karczmy to oni mają rację. Zaszpuntowanych beczek nie da się przytruć tak, żeby to uszło uwadze. Lepiej chodźmy wszyscy skorzystać, ty także, zanim inni miejscowi wpadną na ten pomysł, zaś karczmarz wielokrotnie podniesie ceny. Chodźmy najlepiej wszyscy, panno Justyno, pani także, jesli mogę zaproponować - spojrzał pytajaco na dziewczynę oraz na czarodzieja. Ta podeszła do Stephena niewzruszona i niedbale zarzuciła plecak na ramię.
- Chodźmy, tutaj i tak niewiele zdziałamy. A pić się chce!
- Prowadź. - Rzucił w kierunku elfa. Oblizał się na myśl o tych wszystkich beczkach chmielnego specyfiku.

Jaskier ukłonił się głęboko i czym prędzej ruszył przodem, prowadząc drużynę, ku wielkiej uciesze Melefa, który nareszcie mógł zostać sam.
Coen wolał nie zostawiać na miejscu - bezpieczniej jest w tłumie, a jego podopieczna ponownie była niedysponowana. Spróbował ją obudzić, jednak twardo spała. Uzdrowiciel wyjaśnił, że tak powinno być, ponieważ jeszcze nie odzyskała sił po klątwie. Powinna budzić się, żeby coś zjeść i wypić, a później zapaść w sen. Wiedźmin owinął ją więc w koc i niósł tak całą drogę do tawerny wskazanej przez elfa. W duchu liczył na jakiś cichy pokoik, w którym będzie mógł spokojnie się wyspać.
Jaskier poprowadził ich w dół miasteczka, ku portowi, gdzie znajdowała się zapyziała karczma... bardzo głośna karczma. Elf w ostatniej chwili uskoczył, kiedy przez drzwi wyleciał jakiś człowiek.
- Ty skurwysynu chędożony! – ryknął, zrywając się z ziemi i szarżując z powrotem do środka.
- Znowu w domu – westchnął szczęśliwy Jaskiej i ruszył do środka. Drużyna chwilę stała, przyglądając się, jak nagle szpiczastouchy się zatacza i cofa gwałtownie kilka kroków, obejmując głowę. - Ciebie też miło widzieć! – zawołał i zaszarżował, znikając w środku.

(Grafiki nie są moje! Zapożyczone z bogatych zasobów internetu)


Kiedy pozostali zerknęli ostrożnie przez drzwi, ich oczom ukazało się zadymione pomieszczenie wypełnione wesołą ciżbą. Właściciel tawerny przybił wszystkie stoły i ławy do ziemi, zapewne w celu uratowania uch prze przykrym losem, jednak wyglądało na to, że to tylko urozmaiciło zabawę zebranych. Jeden właśnie walił głową towarzysza o blat, krzycząc coś głośno. Jaskier zaś... Jaskier rozmawiał z brzuchatym człowiekiem w szarym fartuchu, który co rusz łamał ręce - zapewne właściciel.
- Właściwie chcemy tylko coś się napić - Stephen podszedł do rozmawiających - Znajdzie się jakieś wolne miejsce dla nas? Słowo daję, że nie planujemy rzucać stołami, zaś jak bywało, mogę chwilę pograć dla uciechy gości.
Sławkowi zaś przypomniała się pewna książka, którą czytał nie tak dawno temu. Bohater owej powieści został, podobnie jak on sam, rzucony w wir dziwnego świata fantasy i od początku marzyło mu się znaleźć w karczmie takiej jak ta, by móc podejść do kontuaru, rzucić monetę i krzyknąć “Gospodarzu, piwa!”. Chłopak sam w sobie jednak nie mógł raczej tak zrobić, z tej prostej przyczyny że nie wiedział czy ma wystarczająco pieniędzy. Stanął więc obok Stephena i kiwając głową dawał znak, że w pełni popiera jego słowa.
Brzuchaty mężczyzna popatrzył na nich, kiwając głową.
- Mamy kilka ostatnich beczek piwa i wina... ale od kiedy port jest zamknięty, ci tutaj nie piją niczego innego i, na moje oko, trunku wystarczy jeszcze na trzy dni... - powiedział wielce zatroskany. - Nawet pokoi nie chcieli! Zajmijcie, jakie chcecie, i tak stoją puste. - Machnął ręką, wyraźnie zrezygnowany.
- Wobec tego usiądźmy. Dla mnie lekkie piwo - Stephen nie planował podpić czegoś mocniejszego. Jakby nie było, osada miała bowiem problem, zaś pewna ręka, która nie drzała od nadmiaru alkoholu przydawała się do mocnego uchwytu oręża.
- Jedna beczka piwa powinna wystarczyć... - Korn miał istny obłęd w oczach. Nie obchodził go już żaden nekromanta i zmiennokształtny... teraz liczyło się tylko piwo!
Justyna zaś nie była do końca przekonana do miejsca i jego atmosfery. O ile pomysł napicia się czegoś mocniejszego z początku bardzo przypadł jej do gustu (zawsze odstresowywała się w ten właśnie sposób), o jeden, istotny szczegół napawał ją lękiem. Cała wesoła kompanija nie miała pieniędzy! A przynajmniej ona nie dysponowała środkami płatności, odpowiednimi dla miejsca i czasu, czemu szybko i dyskretnie dała wyraz. Podeszła chyłkiem do Stephena i stanąwszy na palcach wyszeptała mu do ucha.
- Mamy czym zapłacić?
- Melef stawia. Powinien jakos podziękować za to, że wynieslismy sie od niego - wyjasnił uprzejmie Stephen.
Justyna wydęła usta w grymasie zdziwienia. Musiała najwyraźniej przeoczyć moment, w którym Melef dawał im jakiekolwiek pieniądze. Nie zamierzała jednak narzekać.
- Czy kobiecie wypada zamówić samej? - spytała towarzyszy.
- Ja poproszę o tymerskie wino, a jak nie ma wina, to dajno mi Panie beczkę piwa - odpowiedział, jakby niezainteresowany wiedźmiński wojownik.
Sławek spojrzał na Coena po części zarzenowany.
- Może od razu Est Est z Toussaint? - mruknął pod nosem chłopak, po czym sam zwrócił się do gospodarza. - Dla mnie też wino, niekoniecznie z Tymerii.
Brzuchaty mężczyzna popatrzył na wiedźmina, wyraźnie sfrasowany.
-Tymerskie wino? Pierwszy raz o takim słyszę. To z Ralandru? - zapytał.
- Nie zwacaj na niego uwagi - polecił mu Sławek. - Obecny tu kuzyn Antek ostatnio o kilka razy za dużo uderzył się w głowę i wszystko mu się popieprzyło. Nikt z nas czasami go nie rozumie, ale i tak wszyscy go kochamy - zarzucił wiedźminowi rękę na ramię w geście pojednawczym.
- Ne... coś jej dolega? - dopytał mężczyzna, wskazując podopieczną Coena, która ten w dalszym ciągu trzymał.
- Ta dolega jej, ale ciul Cie to interesuje.- Po czym Coen spojrzał na informatyka i rzekł. - Całe szczęście, że ta miłość nie objawia się w nazbyt ekstremalny sposób inaczej wzięliby nas wszystkich za nieludzi .
- Kto powiedział, ze dał jakieś pieniądze? Odeślemy karczmarza do niego. Taka persona ma swój rachunek. Dla mnie lekkie piwko, jak mówiłem, dla damy wino - wyjaśnił karczmarzowi Faeruńczyk.
- Melef? Rachunek? Tutaj?! - zaśmiał się mężczyzna. - Nawet, jesli jesteście z Jaskrem, bez pieniędzy nic nie dostaniecie!
- Spokojnie, ja coś mam... - i tak wiedźminek wysypał na stół wszystkie swoje oszczędności. - Wystarczy?
Oczy brzuchacza zrobiły się wielkie jak spotki, jednak szybko przybrał fachową minę.
- Za tyle macie zapewnione pokoje, picie i strawę na cztery dni - oznajmił, czym prędzej zgarniając monety. - Możesz zanieść ją do jakiegoś pokoju. Wybierzcie sobie. Niemal wszystkie są wolne.
- Hola, hola, przyjacielu! - zawołał elf, łapiąc mężczyznę za ramię. - Owszem, są nietutejsi, ale miej na uwadze, że są ze mną. Nie pozwolę, żeby moich kompanów spotkała taka niesprawiedliwość!
- Niech będzie - warknął ten, przez zaciśnięte zęby. - Tydzień i ani dnia więcej. Ale tylko ze względu na naszą... przyjaźń. - I czym prędzej udał się za szynkwas.
- Ech... rozumiem, że ceny trunków gwałtownie skoczyły, ale to już przesada... co najmniej dziesięciokrotne przebicie... pamiętajcie, żeby pić i jeść ile się da - poradził cicho elf, udając się schodami do góry.
Po chwili drzwi ponownie się otworzyły i nagle wesoła kompania, która do tej pory radośnie przemeblowywała sobie nawzajem twarze, zamarła.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
Stary 21-05-2013, 00:10   #48
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Do środka weszło czterech strażników, z czego dwóch wlokło... Waelleosa.
- Ten psubrat, uzdrowiciel, kazał wam go dostarczyć, mówiąc, że albo spełnimy jego prośbę, albo wyrzuci go nieprzytomnego na ulicę - oznajmił strażnik i dwóch kolejnych oddało nieprzytomnego maga w ręce Stephena i Sławka. - Idziemy. - polecił twardo i kompania ruszyła do wyjścia.
- Eee, wobec tego nie pojmuję, dlaczego wybraliście wersję, gdzie występowaliśmy?- spojrzał na nich poły żartująco poły prawdziwie. - Ano-rzekł Stepnen poważniejąc - nikomu nie życzę bycia wywalonym na goły pysk. Ułużmy go gdzieś na podłodze oraz chodźmy pić. Ponadto dzięki stary, że postawiłas nam te wiktuały - powiedział szczodremu wiedźminowi. - Pierwszy kielich będzie wzniesiony na twoją cześć.
Korn chwycił za najbliższy pusty kufel i pobiegł w kierunku beczki. Rozpasana konsumpcja- tego było mu trzeba.
- “Ja od piwa nasiąkam, jak od wody gąbka, bo piwo to ma druga krew, butelka jest dla mnie jak dla trębacza trąbka, a każdy łyk to jakby zew.” - Korn zaczął śpiewać słynną piracką pieśń, której nauczył się wieki temu. Pieśń ta przypominała mu przygody jakie przeżył żeglując z piratami przez Okrągłe Morze.
Właśiciel tawerny jęknął głośno, widząc zapał Korna do opróżniania jego beczek.
Justyna kiwnęła głową w podziękowaniu wiedźminowi i Stephenowi, który zamówił dla niej trunek. Sama nie miała jeszcze na tyle śmiałości, by przebić się przez wrzawę. Czuła się skrępowana i czym prędzej wychyliła kielich swojego napitku. Wino było mętne, cierpkie i zostawiało nieprzyjemny posmak w ustach. Żałowała, że nie ma szczoteczki do zębów i pasty. W duchu obiecała sobie, że jak tylko gdzieś wyruszą, rozejrzy się za miętą.
- Korzystajmy, dopóki możemy- Powiedział Coen. Jego zachowanie znowu się diametralnie zmieniło... Tym razem był aż nazbyt miły.
-Hej! - zawołał nagle za studentką tubalny głos. - A panna tak przy chłopach pije? Ho no tu! Zabawim sie!
Był to szeroki w barach, brodaty mężczyzna, którego skóra świadczyła o wielu dniach spędzonych na wietrze i słońcu. W jego ustach tkwiła fajka. Od czasu do czasu puszczał dymne kółka z ust. Poklepał konala, dając do zrozumienia, że Justyna ma na nich usiąść.

(Grafiki nie są moje! Zapożyczone z bogatych zasobów internetu)


- O! Widzę, że ten już sobie jedną zaklepał! - zarechotał jeden z bardziej barczystych kompanów mężczyzny, wskazując kuflem Coena i jego podopieczną. - Podrzuć ją nam, kiedy skończysz!
Justyna przerażonym wzrokiem powiodła po zebranych, jak gdyby próbując wybadać, czy wszyscy słyszeli chamską zaczepkę brodacza. Nie za bardzo wiedząc co ma zrobić, przylepiła się do ramienia Stephena.
- Jezu, Stephen... - jęknęła boleśnie.
- Ta te zajęta, kapitanie - mruknął znowu barczysty jegomość do brodacza.
- Na pewno się podzielą, jesli im zapłacimy! - oznajmił ufnie kapitan i spojrzał na Justynę. - Z ostatniej wyprawy przywieźliśmy sporo złota, co nie, chłopcy?
Po sali rozległ się radosny ryk, po którym zafalowały w górę kufle. Nawet Korn został na chwilę oderwany od swojej beczki.
Studentka jeszcze mocniej wtuliła się w ramię towarzysza.
- Nawet o tym nie myślcie! - syknęła.
Coen nie mógł puścić tego płazem. Był miły, starał się, lecz dlaczego ktoś pozwolił sobie na żarty z dziewczyny- jego znajomej.
- Powiedz jeszcze słowo, a wysrasz mój miecz. - odpowiedział i poszedł odstawić do pokoju dziewczynę. Zmienił zdanie, miał zamiar spędzić tę noc czuwając nad jej snem.
Kiedy wiedźmin wszedł po schodach, niemal wpadł na Jaskra, który akurat wychodził z jednego z pokojów. Elf miał na policzku ślad szminki, a jego ubrania były w nieładzie. Popatrzył na Coena zdumiony i czym prędzej się ogarnął.
- Ekhm... ten pokój jest zajęty - powiedział, pośpiesznie otwierając inne drzwi. - Ale ten jest wolny. Możecie go zająć. - I ruszył pędem ku schodom.
Wiedźmina bardzo rozbawiło delikatne zażenowanie Jaskra, jednak nie drążył tematu. Uśmiechnął się tylko i odpowiedział - Drogi Jaskrze, masz coś na policzku... Potem wszedł do pokoju. Zanim zamknął drzwi rozejrzał się po całym pomieszczeniu.
Niewiele się różniło od tych, które czasami dane mu było zwiedzić. Jedynym źródłem światła była świeczka smętnie dogorywająca na beczce. Dwa łóżka, krzesło. Nie było okna - jedyną drogą do środka były drzwi.
Wreszcie mógł liczyć na spokój, Upewniwszy się, że w środku nikogo nie ma Coen położył dziewczynę na łóżku, zdjął z niej obuwie i wierzchnią warstwę ubrań, by po chwili okryć ją kołdrą. Już teraz miał pewność, że jego podopieczna nie zmarznie tej nocy. Sam zaś zajął miejsce na drugim łóżku. Na razie się nie rozbierał, usiadł tylko wygodnie i wpatrywał się w ścianę. Wiele się wydarzyło przez ostatnich kilka dni. To wszystko działo się tak szybko, że Coen nie miał nawet czasu na rozmyślenia o tych dziwach.
Z korytarza dało się słyszeć rozmowę pozostałych. Kłócili się - nic niezwykłego.
Ta swoistego rodzaju rutyna ukołysała zmęczonego wiedźmina do snu.

* * *

Tymczasem zgromadzeni w tawernie hulacy opróżnili kufle i uderzyli nimi o blaty, powodując niesamowity huk. Obok ławy, gdzie siedział kapitan, ktoś przezornie ustawił beczkę i teraz każdy nalewał sobie nową porcję chmielnego trunku. Widać słowa wiedźmina albo do nich nie dotarły, albo nie wywarły najmniejszego wrażenia.
- Panowie! Pijemy! - zawołał kapitan. - Za piękne kobiety i rychłe wypłynięcie!
- Aye! - wydarło się kilkanaście głosów.
Sławek przyglądał się temu wszystkiemu przez pryzmat swojego kufelka z winem, siedząc obok Stephena. Był wdzięczny w duchu Coenowi za "sponsoring" ale zachował to dla siebie. Wbrew pozorom sytuacja w której się znalazł nie była dla niego aż tak nowa, choć z pewnością jego przeszłe doświadczenia z głośnymi ferajnami były inne niż to tutaj.
Westchnął jedynie ciężko, poprawiając chwyt na ramieniu nieprzytomnego maga.
- Stephen, zanieśmy go do pokoju - powiedział. - I połóżmy mu obok łóżka kufelek z czymś dobrym do picia, pewnie będzie spragniony jak się obudzi.
- Chyba was pogrzało, że mnie tutaj zostawicie! - Justyna zachrypiała nienaturalnym głosem i pierwsza doskoczyła do Waellosa.
- To chodź z nami - powiedział Sławek, przewracając teatralnie oczami. - Też mi problem.
- Zostanie z nami, nic jej nie będzie! - podchwycił kapitan, jakimś cudem usłyszawszy, co mówią. - Potrafimy zająć się kobietą, prawda, panowie? - Po sali rozbrzmiał rechot i kilka radosnych okrzyków.
- Mogłam was olać i zostać u Efereen. - Justyna warknęła Sławkowi w odpowiedzi, w ogóle nie zważając na to, co mówił pirat i jego wesoła kompanija. Do szału doprowadzało ją, gdy ktoś wywracał na nią oczami, jak gdyby co najmniej była upośledzona.
Natomiast spokojnie stojący Stephen po prostu powiedział:
- Róbcie co chcecie, ale proponuję, żeby każdy, kto połozy na niej rękę, wcześniej powiedział do widzenia wszystkim bliskim, bowiem raczej ich już nie będzie miał okazji spotkać. Pomogę Ci Sławku, jak panowie grzecznie się wyniosą, albo jak będą wyniesieni. Panowie szanowni preferują które spośród podanych rozwiązań? - spytał uprzejmie.
- Słyszeliście, chłopcy? - zarechotał kapitan. - Ten wyrostek nam chyba grozi! - I ponownie rozległ się śmiech kilkunastu gardeł.
Wtem ze schodów zszedł Jaskier. Z pogodnym uśmiechem podszedł do Justyny i objął ją w talii.
- Wybacz, że musiałaś czekać, Justynko - powiedział radosnym tonem. - Wybaczcie, ale obiecałem tej oto panience, że zaprezentuję jej kilka... technik rekalksu. - Pokiwał głową i pociągnął lekko dziewczynę w stronę schodów. - Przepraszam, że musiałaś na mnie czekać, ale chciałem sprawdzić pokoje... - mówił na tyle głośno, że rechocząca kompania z całą pewnością go słyszała. I bynajmniej im się to nie spodobało, jednak zasady zdawały się być proste...
- Te! Tylko wiesz! Nie przesadź! Zostaw coś dla nas! - zawołał jeden z mężczyzn, dolewając sobie piwa.
Puszczone przez Stephena nogi czarodzieja znalazły się na podłodze, zaś miecz w jego ręku, co spotkało się pierw z przekleństwem, a potem z oburzeniem ze strony Sławka. Młody rycerz odniósł jakieś durnowate wrażenie, ze ktoś go atakuje, ale oczywiście było to jedynie idiotyczne, kompletnie niczym nie uzasadnione przywidzenie. Dlatego pozostawało mu tylko przeprosić Sławka.
- Wybacz, odbiło mi. Nieśmy dalej - ponownie ujął nogi czarodzieja, obiecując sobie stanowczo więcej powściągliwości oraz opanowania. Justyna zaś nie śmiała odpychać od siebie natrętnego elfa w towarzystwie oprychów zwłaszcza, że sytuacja wydawała się być napięta i jeden, nieprzemyślany ruch z pewnością doprowadziłby do eskalacji i rozlewu krwi.
- Do cholery jasnej, chodźmy stąd wreszcie... - burknęła zniecierpliwiona. Najwyżej później przyłoży Jaskrowi w żebro, gdyby nie miał zamiaru się odwalić.
- A buziak? - zapytał elf, obracając ją tak, żeby znajdowała się mięzy nim a szynkwasem. Uśmiechnął się szeroko, nachylając do niej.
- Na górze dam ci takiego buziaka, że się obsrasz! - warknęła zaciskając gniewnie piąstki.
- Lubię zadziorne - oznajmił, przyciągając studentkę bliżej. Ta, im więcej czasu spędzała w barze, tym gorzej zaczynała się czuć. Była zdenerwowana i wręcz wściekła. Czuła, że jeszcze chwila poryczy się z bezsilności.
- Na litość boską, odwalże się! - syczała.
Tymczasem niosacy obok czarodzieja Stephen, niby przypadkiem stanął obcasem elfowi na nogę.
Jaskier się skrzywił, klepnął Justynę w tyłek i pocałował w czoło.
- Na żartach się nie znają - mruknał, ciągnąc studentkę ku schodom. - Jeden całus... to tak wiele? - mamrotał. Studentkę dosłownie zatkało. Wleczona przez Jaskra przez chwilę bezwolnie dawała się prowadzić, rozdziawiając przy tym usta z niedowierzania. W końcu jednak otrząsnęła się, szybkim ruchem wyrwała rękę z jego uścisku i wymijając go na schodach, sprzedała mu porządnego kuksańca w żebro, mając nadzieję, że trafiła w chore miejsce. Elf zatoczył się aż na ścianę, sycząc i jęcząc.
- W to swoje przydługie ucho się klepnij, kretynie! - zawarczała i czmyhnęła po dwa schodki w górę, by dogonić chłopaków niosących maga.
Na górze dogonił ich Jaskier, po którym nie było widać, że cokolwiek go boli. Uśmiechnął się promiennie do Justyny i wskazał jedne z drzwi.
- Są tu same dwuosobowe pokoje. Ja mogę spać z Waelem w jednym pokoju. Dobrze by było, gdyby Justynka była z Kate. W byście zostali razem, a Coena rzuciłbym na pastwę Korna... - dodał ciszej. - Niesamowite, jak nasz duży przyjaciel chrapie... brr... - mruknął, po czym klepnął się w kolano. - No! Ale Coen poszedł z Kate (drań to ma farta), więc proponuję, żeby Justynka poszła ze mną. - Jaskier zerknął na studentkę i przezornie odsunął się poza zasięg jej łokci... i nie tylko łokci.
Zaś z dołu słychać było pijackie przyśpiewki zebranych hulaków i... Korna? Widać zaprzyjaźnił się z kapitanem i jego załogą...
- A ja proponuję, żebyś spieprzał!! - wrzasnęła Justyna, której już najwyraźniej zabrakło cierpliwości do upierdliwego elfa. - Zresztą, ja śpię ze Stephenem w jednym pokoju. Możesz sobie zmacać Sławka. Prawda Stephen? - doskoczyła do mieszkańca dolin i wzrokiem zbitego psa, proszącego o okruszki z obiadu, spoglądała mu błagalnie w oczy. Tylko on jeden z całej tej zgrai wydawał jej się rozsądny i najzwyczajniej w świecie normalny. Reszta zachowywała się jak stado fanów festiwalu Sunrise na kwasie. Albo chcieli ją zgwałcić, albo dosrać w dziwny sposób. Zawsze jedno z dwóch. I nie ważne, czy był to facet, czy przypadkowo spotkana kobieta. Co za świat!
- Jeśli Sławek lubi takie igraszki, jeśli tak, to już wasza sprawa, panowie. Możecie wedle swej woli macać chociażby bez chwili przerwy - uśmiechnął się, wątpiąc nieco, by adept magicznej szkoły wyższej miał ochotę na czucie męskiej dłoni na własnym, równie męskim tyłku. - Cóż Jaskier, wreszcie ktoś słusznie kopnął twoje wybujałe ego. Dajcie sobie po prostu spokój, nie każdy odbiera takie zabawy, jak jakieś żarty, Ponadto takie dowcipy bywają średnio dowcipne oraz przyjemne dla obydwu stron. Panno Justyno, dziękuję za zaufanie oraz słowo ryce..., eee, jeszcze nim nie jestem, ale moje słowo po prostu, że wie pani, obiecuję że będzie pani bezpieczna. - trochę nie wiedział jak to określić, bowiem nigdy nie obiecywał jakiejkolwiek dziewczynie niczego. Po prostu każdy rycerz, albo giermek, miał obowiązki. Podstawy obejmowały ochronę dam, dzieci, słabszych etc. Obejmowały śluby ochrony panien, Na pewno zaś nie dozwalały klepania ich po tyłku. Nawet jeśli Stephen żałował niekiedy, to cóż, idealista czekał na swoją wyjątkową miłość. Ponadto polubił Justynę i odnosił wrażenie, że rzeczywiście średnio się bawiła, zresztą tutaj akurat chyba podobnie do innych kompanów.
- No wiecie co?! Ja nie z tych! - zaprotestował gorąco Jaskier.
Na komentarze pod adresem swoim i Jaskra Sławek zrobił znudzoną minę i pokazał pobliskim osobom Palec. Nie zwyczajny palec, a Palec Środkowy, który informował pozostałych co chłopak myśli o ich toku rozumowania.
- Jaskier ma naszego nieprzytomnego towarzysza na karku, Wy sobie będziecie do siebie wzajemnie ćwierkać w pokoju, a Coen chwilowo porwał nam Kate. Zatem pozostaje mi pokój z Kornem. - westchnął ciężko, salutując pozostałym niemrawo i udał się z powrotem na dół, żeby się czegoś napić.
- Ponuracy z was... - mruknął Jaskier i odebrał Waelleosa. Kopniakiem otworzył jedne z drzwi i zaciągnął tam maga, po czym wyszedł i ruszył do innych drzwi. - Widziecie? I przez was muszę się teraz pocieszyć w milszym towarzystwie... - Zniknął za tamtymi drzwiami, zza których zaraz rozlegly się chichoty. Justyna stała jeszcze przez chwilę w korytarzu i w zakłopotaniu szczypała się w lewy łokieć. Stephen miał rację, nie czuła się ani trochę dobrze. Jednak nie chciała się nad tym zastanawiać, nic to w końcu nie zmieni.
- Dziękuję ci Stephen, już sobie nie dawałam rady z tym wszystkim. Naprawdę nie mam do tego siły. I przepraszam, że tak trochę na siłę wepchałam ci się do pokoju, ale sam widzisz, jak tu się wszyscy zachowują. Nekromanta robi swoje, a oni swoje, jak gdyby w ogóle nie potrafili oszacować zagrożenia. Kompletnie tego nie rozumiem. - zasępiła się.
- Prędzej powinienem ciebie przepraszać, że sam nie zaproponowałem, ale jesteście, wiesz mieszkańcami bardzo innego kraju. Nie wiedziałem, jak ten tego jakoś wyglądałoby … - zaplątał się trochę. - Uff, obiecuję po prostu, że przynajmniej z mojej strony wygłupów obawiać się nie musisz, bowiem nie wszystkie muszą być takie zabawne, jak się myśli. Natomiast tamten nekromanta - urwał dumając. - przyznam ci się, że myślę, iż trudno może być przy powrocie. Jeśli byłby ów wredny magus takim łotrem, może lepiej po prostu uciec gdzieś oraz osiedlić się? Pewnie głupio gadam, jednak nie ufam Albertowi. Gra swoją grę. Kiedy podjąłem propozycję jego, myślałem, że to będzie fajna przygoda. Cieszę się rzecz jasna poznaniem ciebie, ale wszystko nie przypomina mi radosnej wyprawy na orki. Natomiast towarzysze podróży są dziwnie niefrasobliwi, Masz rację. Ech, ględzę za dużo. Nie słuchaj mnie - rzekł wreszcie, bowiem chociaż nie był gadułą, czuł się zagubiony oraz jakoś musiał się wygadać. - Wejdźmy, proszę. Wybierz łóżko, które chcesz. Pewnie jest także karczemna łaźnia, albo przynajmniej jakaś balia. Jeśli chcesz, idź pierwsza, później także się wybiorę. Przyniosę także wspomniany napitek. Lepiej dla ciebie nie schodzić do izby - rzekł biorąc pod uwagę bawiące się męskie towarzystwo, które chciało dorwać Justynę. Mówiąc właśnie to, nawet nie zauważył, że jakoś odruchowo przeszedł na ty, pomijając grzecznościowe określenia.
Sławek zszedł do izby i od razu został zaciągnięty przez Korna do popijawy z wilkami morskimi. Nie był pewien, do której pili...
 
Kelly jest offline  
Stary 01-06-2013, 20:35   #49
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Justyna obudziła się pierwsza. Pokoik nie miał okna, a świeca zgasła, więc otaczała ją ciemność. W przemożnej ciszy słyszała jedynie ciche pochrapywanie Stephena. Wcześniej, mimo że była zmęczona, nie mogła zasnąć – dobiegające z dołu pijackie wrzaski sprawiały, że czuła się nieswojo. Teraz ucichły...
Dalej była zmęczona.
Niemal w tym samym momencie obudził się Coen. Jego wiedźminie zmysły odnotowały niesamowitą ciszę i przebijające się nad nią chrapanie czegoś olbrzymiego... znał to chrapanie. Chrapanie, przez które budził się czasami w nocy. Korn...
Coen był zły na siebie. Miał przecież czuwać nad snem Kate, tymczasem zasnął po chwili zmęczony wysiłkami ostatnich dni. W całej izbie, na całej kondygnacji dało się słyszeć donośne chrapanie barbarzyńcy. - Ma dech... Powiedział zwykłym dla siebie tonem głosu. W tym samym czasie spojrzał na łóżko dziewczyny.
Niczego nie widział ze względu na panującą w środku ciemność, jednak słyszał jej oddech. Spokojny... zagłuszany przez donośne chrapanie, dobiegające gdzieś z zewnątrz.
Wstał i przeszedł kilka kroków w totalnej ciemności. Miał nadzieję, że nie przewróci się o jakiś mebel. Doszedł do drzwi i rozchylił je delikatnie, aby do pokoju wdarł się promień światła. Spojrzał na Kate, całe szczęście spała spokojnie.
Jednak równocześnie chrapanie stało się nie do zniesienia... wierciło wiedźminie zmysły, doprowadzało do szału.
Coen nie chciał zostawić Kate samej. Już sam fakt, że usnął na warcie bardzo go przytłoczył. Teraz musiał to odpokutować, nie mógł się jeszcze bardziej pogrążyć. Został, mimo że miał ochotę zniszczyć źródło pochrapiwania.
Tymczasem rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i Coen usłyszał głos Stephena.
- Eee, wszystko w porządku?
- Wydaje mi się, że tak choć ten hałas jest strasznie dokuczliwy. Boję się, by Kate się nie obudziła. Odpowiedział pógłosem Coen nieco zdziwiony widokiem Stephena. To znaczyło, że nie tylko on już wstał.
Stephen tymczsem wrócił do drzwi, z których wyszedł i powiedział, żeby Justyna je zamknęła, po czym skierował się na dół. Chwilę potem wrócił, prowadząc gospodarza, po czym ponownie udał się na dół. Nie trzeba było dużo czasu, żeby rozległy się wściekłe okrzyki.
Co się tam działo? Coen nie miał pojęcia, jednak się domyślał. Wiedźmin pokręcił głową z dezaprobatą, dalej nasłuchując. Uzdrowiciel powiedział, że Kate obudzi się, żeby coś zjeść i wypić. Chciał na to poczekać. Może uda mu się z nią porozmawiać...

Na dole znowu podniosły się wrzaski i po chwili ktoś wbiegł po schodach - lekkie kroki... pewno Justyna. I rzeczywiście. Przemkneła pod drzwiami wiedźminowego pokoju i zastukała do innych drzwi.
Chwilę później do drzwi zajrzał Waelleos i poprosił Coena, żeby ten zszedł na dół. Ten, jednak nie zamierzał zostawiać Kate samej. - Pocóż to schodzić na dół, możesz magu powiedzieć, co Cię dręczy tutaj. Jeżeli zaś nie masz ważnych powodów by mnie wyciągać z pokoju to znikaj.
- Musimy ustalić, co robimy dalej. Wszyscy - odparł i ruszył w stronę schodów.
- Ehhh, a jeżeli to coś znowu nią zawładnie. ja zostaję. Znasz się na telepatii, więc jeżeli będzie trzeba i coś konkretnego wymyślicie to zapytasz... - Odpowiedział i zamknął drzwi, po czym przeszedł kilka metrów i usiadł przy łożu dziewczyny.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline  
Stary 03-06-2013, 20:24   #50
 
juva's Avatar
 
Reputacja: 1 juva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemujuva to imię znane każdemu
Drzwi obok chrapanie wielkoluda również przyczyniło się do powstania małego poruszenia. Justyna zerwała się z łóżka słysząc te cokolwiek dziwne dźwięki. Przez chwilę obawiała się, że ktoś czai się w ciemności i chce ją związać, jednak szybko zmiarkowała, z czym ma do czynienia. Z niejaką ulgą odprężyła się i usiadła po turecku na posłaniu.
- Stephen, śpisz? - zapytała cicho. Z wczorajszego wieczora pamiętała tylko, że proponował jej kąpiel, ale była tak przemęczona, że padła niemal natychmiast. A tak bardzo chciała z kimś porozmawiać.
Właściwie spanie stanowczo nie było Stephena ulubioną czynnością, jednak niekiedy emocje lub przemęczenie powodowały, że chrapał niczym kłoda, może cicho, lecz solidnie. Jednak usłyszałe przez sen głos Justyny budzącej go ze snu mocnego. Drgnął jakoś półdosypiając, mruknął coś, wymruczał szybką modlitwę do faeruńskich bóstw, wreszcie dobudził się całkiem, bardzo szybko.
- Aaa - przeciągnął się poziewując - Dzień dobry Justyno, jak się spało? - spytał. Spojrzał na nią pytająco, cóż się takiego specjalnego wydarzyło.
- Nie mogłam za bardzo spać przez to wesołe stadko na dole. - odpowiedziała z kwaśną miną.
- Chociaż dobre i to. Nie wiadomo, co się zdarzy dzisiaj i czy w ogóle jeszcze będziemy mieli okazję spać w jakichkolwiek łóżkach. Bardzo chciałabym opuścić to całe miasto. Mam złe przeczucia, naprawdę złe przeczucia. Bo co my właściwie możemy zrobić temu nekromancie? W ogóle nie daje mi to spokoju. Nikt się tym nie interesuje! To jak jakiś zły sen, gdzie nikt nie chce ci pomóc, ani wysłuchać. Co jest z nimi wszystkimi nie tak?- gderała ścieląc swoje łóżko.
- Także kiepsko widzę bezpośrednie starcie przeciwko nekromacie - przyznał Stephen rację dziewczynie, bowiem po prostu także odnosił podobne wrażenie. Tak samo, co do reszty towarzyszy. - Akurat wrzaski na dole nie przeszkadzały mi. Tam gdzie mieszkam to także normalne, chociaż raczej pomieszkiwałem na pokojach ojcowego dworu, niżeli po przydrożnych karczmach. Pewnie pod tym względem u was jest inaczej - uśmiechnął się jakoś, po chwili jednak zrobiło mu się głupio. Musiało być jej bardzo trudno. Była kobietą, nie szkolono jej do walki, ani rzucania magii. Rzeczywistość Sławka oraz Justyny wydawała się tak bardzo inna. Spoglądał jakoś miękko na ścielącą łóżko dziewczynę. Także wstał zrywając się oraz biorąc się za skłądanie poscieli. Mówił jednak dalej - Pewnie jest ci wiele ciężej, gdyż moja rzeczywistość przypomina właściwie tą tutaj jakoś. Są czarodzieje, nekromaci, rycerze,smoki. Także elfy, krasnoludy, orki. Natomiast nikt się nie przejmuje, powiadasz. Racja, także myślę sporo na ten temat. Jednak chyba trochę inaczej, niżeli ty. Zawsze chciałem być rycerzem, znaleźć sobie jakieś specjalne miejsce, gdzie mógłbym mieć wiele przygód, pomagać innym, walczyć przeciwko łajdakom. Takie tam rycerskie, wiesz, może to śmieszne dla ciebie, ale tak właśnie chciałem oraz chcę - widać wstydził się trochę takiego mocno romantycznego podejścia, albo raczej nieco wstydził się mówić na ten temat, nie wiedząc, jak będzie odebrany przez inną osobę. - Specjalnych obiekcji nie miałbym więc, żeby pozostać. Dlatego spoglądam na nekromantę, jako kogoś do pokonania, ale jeśli nie uda się teraz, kiedy przecież nie znamy tej rzeczywistości, może się uda za wiele lat. Dla mnie to całkiem do przyjęcia. Dlatego właśnie podchodzę luźniej pewnie. Bardziej zależy mi, na tę chwilę, żeby poznać kto jest kto oraz ogólnie, co się dzieje, bowiem kiedy patrzę na innych, czuję się, jakby opili się szaleju. Ogólnie kompletny chaos. Czym się wyróżnili chociażby Meleef oraz Waellos? Wedle mnie jedynie wrzeszczeniem oraz jakimś dziwactwem. Efreen natomiast, ten tego, sama doskonale wiesz. Niby Sławek jeszcze normalny, chociaż pewnie mocno zagubiony. Korn natomiast to klasyczny barbarzyńca, taki jacy bywają na północy Faerunu. Natomiast pewnie Coen największym dziwakiem jest. Ten jego atak na własną przyjaciółkę wzbudzał niepokój - nie dodał, że nie mniejszy niepokój wzbudzało to, że dokładnie nikt nie zareagował na ów atak. Wszyscy potraktowali go jako normalność. - Dodajmy jeszcze Jaskra oraz tych, co się pojawili, Alfreda oraz tą nieznajomą Damę. Jeśli mogłoby cię jakoś pocieszyć, to właśnie na nich liczę. Skoro Alfred nas ściągnął przypuszczam, że jakiś plan ma, przynajmniej właśnie na to mocno bardzo liczę. Pomoc natomiast - przystanął na chwilę - pomogę ci zawsze, tak jak będę mógł, kiedy tylko będziesz potrzebować. Jakże mogłoby być inaczej Justyno - powiedział dobitnie. Zresztą ogólnie jego wypowiedź była mocno emocjonalna. Mówił szybko, zdarzały mu się przerwy. Także podchodził do tego wszystkiego pełen frasunku oraz trochę wstydu, że nie może jej pomóc inaczej, niżeli wysłuchując oraz doradzając cierpliwe czekanie, aż Alfred cokolwiek wykombinuje. Tymczasem ruszył swoje cztery litery z wyra. - Zaraz przyniosę jakąś lampkę, lub coś świecącego, moment - wyszedł poszukać coś takiego.

Justyna uśmiechnęła się tylko blado, jednak Stephen nie mógł tego zauważyć. Była przerażona. Bardzo chciała wrócić do domu, jednak zdawała sobie doskonale sprawę, że nie było to możliwe. Kurczliwie trzymała się myśli, że to tylko na chwilę, że w końcu pojawi się Alfred, powie, że to zwykły żart dziwnego bożka, jakiś durny kaprys i że mogą wracać. Nawet sama przed sobą nie chciała się przyznać, jakim wielkim kłamstwem się karmiła. Oczekując na powrót rycerza in spe rozmyślała nad jakąś sensowną odpowiedzią, jednak ciężko jej było skupić się nad zwykłą konwersacją.
Zza drzwi dobiegało donośne hrapanie... jakby jakiegoś dużego zwierzęcia. Żadne z nich - ani Justyna, ani Stephen, nie mieli okazji wczęsniej usłyszeć chrapania Korna (jakimś trafem, barbarzyńca nie chrapał u uzdrowiciela), więc nie mieli pojęcia, co to może być.
Kiedy młodzieniec wyszedł na korytarz w poszukiwaniu jakiegokolwiek źródla światła, zauważył, że drzwi do pokoju Coena i Kate są uchylone. Było tam ciemno - widać nie mieli żadnej świecy.
- Eee, wszystko w porządku? - spytał bynajmniej nie planując tam się pakować. Coen udowodnił już, że jest średnio poczytalny, toteż wystawiać mu się pod meicz stanowczo nie miał ochoty ani jakiegokolwiek zamiaru nadstawiania tyłka.
Tymczasem ponownie rozległo się donośne chrapanie. Jakby to był niedźwiedź jaki, albo co... i dobiegało od strony schodów, a więc od strony głównej izby...
- Wydaje mi się, że tak choć ten hałas jest strasznie dokuczliwy. Boję się, by Kate się nie obudziła - odpowiedział pógłosem Coen
Czyli dobrze. Cokolwiek się działo, pytanie raczej było zadane tylko dla przyzwoitości.
- Idę pewnie będę wiedział, co to jest, może uda się jakoś uciszyć - odrzekł Stephen wiedźminowi półgłosem, nie chcąc przyczyniać się do budzenia dziewczyny.
Podszedł do drzwi ich własnego pokoju ponownie:
- Justyno, zamknij proszę skoblem oraznie otwieraj, dopóki nie wrócę. Tutaj nie ma lampy, muszę spojrzeć na dół poszukać czegokolwiek - rzekł ruszajac najpierw korytarzem, później schodami. Wprawdzie jakiś gość chrapał niczym wieloryb, jednak uznał to za nadmiar wypitego piwa. Spokojnie powinien go jakoś uciszyć.
 
juva jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172