Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2013, 12:58   #41
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Pytanie chłopca wcale nie było niecodzienne, ale bardzo zaskoczyło Fanny. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, wyraźnie nim zawstydzona, zerknęła na męża, uśmiechnęła się niepewnie do Belgo i stwierdziła, że „trochę umie”. Kołysankę wydostała z zakamarków pamięci. Pozornie zapomniane słowa, w rzeczywistości wpisane w Fanny jak w księgę, niczym nanizane na sznurek korale, pojawiały się jedno po drugim, w ściśle określonej kolejności narzuconej im dawno temu. Piękna, stara melodia w ciemnościach Mrocznej Puszczy zyskiwała nowy wymiar, jakąś ukrytą grozę, ale nadal miała zdolności kojenia dziecięcych tęsknot i kiedy Fanny skończyła Belgo miał zamknięte powieki. Bardyjka przykryła chłopca ciepłym kocem, dłuższą chwilę, zadumana, nasłuchiwała jego coraz spokojniejszego oddechu, po czym zdjęta nagłą myślą podniosła się i podeszła do Mikkela.
- Musimy czekać. Tak długo jak będzie trzeba.
Fanny pokiwała głową. Mikkel emanował pewnością siebie, wyprostowany, czujny, spokojny. Tylko płomień w oczach i zaciśnięte szczęki przeczyły niewzruszonej pozie. Fanny wyciągnęła rękę żeby pogłaskać kilkudniowy zarost na twarzy męża. Mikkel miał lekko szorstką, ciepłą skórę. Przytulił policzek do jej otwartej dłoni. Fanny raptownie cofnęła rękę. Odwróciła się bokiem, żeby nie widział jak drżą jej usta.
- Wiesz Mikkelu, gdybyśmy … - zaczęła formułować tę myśl, z którą tu przyszła –gdybyśmy mieli nigdy… - Przerwała. Nie mogła znaleźć słów dla wyrażenia prostej rzeczy. Ona, Kronikarka. – Zawsze wiesz, co robić. Myślałam z pójdziesz, a ty zostałeś i dzięki temu Belgo i ja żyjemy. Dziękuję.
Ale to nie był koniec wypowiedzi. Fanny jeszcze chwilę się wahała i w końcu ściszonym głosem, tak, że mężczyzna nie był już pewny czy dobrze słyszy, dokończyła.
- A ja, bardziej niż Mrocznej Puszczy boję się, że nie rozpoznam, czy … czy kiedy robisz to, co słuszne, robisz to, czego pragniesz.

***

Szczekanie Bursztyna, okrzyki Belgo, śmiech Iwgara. Wrócili. Wszyscy trzej. Cali i pozornie zdrowi.
Potem wielokrotnie wypytywała o szczegóły tej wyprawy. Na czystych kartach najlepiej jak umiała przedstawiła historię dzielności i odwagi swoich towarzyszy, szukanie nikłych śladów w mrokach wrogiego lasu, straszliwą wspinaczkę po pajęczych niciach i walkę z potworami. Namówiła Iwgara, żeby wspólnie z nią spróbował nanieść na mapie położenie ruin. Kilka razy prosiła też żeby i Rathar i Iwgar dokładnie je opisali, za każdym razem z zakamarków ich pamięci wydobywając nowe szczegóły. Jak były rozległe, z czego zbudowane, czy odczytali jakieś ślady zamysłu dawnych architektów? W przyszłości zamierzała poszukać dawnej nazwy tego miejsca. Ale to wydarzyło się później, bo najpierw radość z tego szczęśliwego powrotu sprawiła, że Fanny wyściskała nie tylko Iwgara, którego znała dobrze, ale i Beorneńczyka i bardyjskiego pracodawcę, a potem zdała sobie sprawę z kiepskiego stanu Baldora. Przez to biwakowali na olbrzymiej polanie jeszcze pół dnia. Zatruta woda, jad pająka i Cień, który przeniknął do serca starszego mężczyzny, stworzyły złowrogą mieszankę. Fanny przez wiele kolejnych wieczorów opowiadała i czytała starszemu mężczyźnie o jego własnym życiu. Były to długie, trudne godziny, pochłaniające całą jej uwagę, ale najgorszy w tym wszystkim był cichy żal Belgo i to on najbardziej odbił się na zachowaniu Fanny dokonując tego, czego nie zdołała zrobić Mroczna Puszcza, Kronikarka posmutniała. Gdyby była tak mądra jak Kolbeinn, umiałaby sprawić, żeby chłopiec odzyskał swojego ojca. Na razie ze skupioną zawziętością opowiedziała Baldorowi większość wydarzeń z ich podróży, ucząc się jego reakcji i starając się wyłowić najlżejsze choćby echa pamięci. Rozmawiała też z Belgo. Historie poznane przez chłopca, wplątywała w swoje opowieści. Posunęła się do tego, że kilka razy odegrała przed Baldorem sytuacje, które już się wydarzyły, prowadziła stare rozmowy tymi samymi słowami, które kiedyś już padły, o mapach, o targu zabawek, pradziadku kupca, którego znalazła w Kronikach, a którego sam Baldor pamiętał. I wreszcie o Halli i dniu jej strasznej śmierci. Tak było, co wieczór. Fanny zabezpieczała obóz, siadała przy ognisku obok kupca, opowiadała i zadawała pytania, potem zasypiała i budziła się myśląc o tych rozmowach. Jak dokonać słowami tego, czego nie dokonał widok syna. Było to może dążenie zbyt ambitne, pomysł w swej istocie zuchwały, ale przecież prawdziwy Kronikarz właśnie tym się zajmował. Kształtowaniem pamięci.

***

Burza była straszliwa i Fanny nie miała wątpliwości, że muszą się gdzieś zatrzymać. Gdy Iwgar przyniósł wiadomość o wielkim drzewie, Fanny od razu przytaknęła Mikkelowi. Nie mieli wyjścia, potrzebowali skorzystać z tego schronienia. Potem z ulgą przyjęła wiadomość, że drzewo jest puste. Tak jak inicjatywę Wszędobylskiego, że weźmie na siebie pierwszą wartę.

Kronikarce nie przeszkadzało ani wchodzenie w skulonej pozycji, ani surowy i dziki wystrój niecodziennego siedliska, mięso pachniało, a kosze pełne owoców wręcz wydały jej się wróżbą, że ten, kto tu mieszka nie może być nikim złym. Pomogła w rozsiodłaniu koni i wniosła do środka część juków, żeby przygotować coś rozgrzewającego do picia dla wszystkich. Przesunęła mięsiwa, robiąc na ruszcie miejsce dla garnka z wodą, dosypała do niego otrzymaną od Iwgara aromatyczną mieszankę ziół, rumianek, szałwię i przynajmniej kilka innych, których nie rozpoznawała. Dopiero, gdy napar się zagotował, wraz z Mikkelem dokładnie obejrzała chatę. Obydwoje zatrzymali się nad posłaniem nieznajomego gospodarza. Wyryte w martwym drzewie rysunki, twarze i postacie, mimo miniaturowych rozmiarów, budziły grozę. Demony i potwory, których Fanny nie potrafiła nazwać. Ktokolwiek tu mieszkał, dręczyły go straszliwe koszmary.

Kiedy rozległ się gwizd Rathara, Fanny właśnie wychodziła na zewnątrz z garnuszkiem parującej cieczy w dłoniach. Rathar jeszcze przemawiał uspokajająco do pustelnika. Bardyjka stanęła obok Beorneńczyka. Wygląd gospodarza drzewnej izby wstrząsnął nią, ale zachowała spokój, może dlatego, że przede wszystkim poczuła współczucie. Trudno było sobie wyobrazić, co mogło skłonić kogokolwiek do życia w mrokach tego lasu, ale głębokie blizny po kajdanach częściowo udzielały odpowiedzi. Natrętnie przyciągały też wzrok Fanny, więc skłoniła się głęboko, żeby przestać tak zuchwale się im przyglądać.
- Wybacz nam panie, to wtargnięcie do twojego domu. Ale tak jak mój towarzysz powiedział nie jesteśmy wrogami. – Odezwała się patrząc już na twarz Pustelnika – Podróżujemy z Esgaroth. Przemierzamy Mroczną Puszczę Ścieżką Elfów i bardzo potrzebujemy schronienia przed tą ulewą i wichurą. Bylibyśmy bardzo wdzięczni gdybyś udzielił nam gościny. Tylko na tę noc. Jest nas sześcioro, w tym dziecko i straszy człowiek, nie będziemy ciężarem. Mamy własne zapasy, a rano ruszymy dalej w swoją stronę. W zamian z przyjemnością podzielimy się z tobą kolacją. I opowieściami z podróży i ze świata. Proszę – wyciągnęła w stronę Pustelnika rękę z parującą cieczą- Zaparzyłam właśnie te rozgrzewające zioła, miałam je przynieść swojemu towarzyszowi. Czy pozwolisz nam przenocować w twoim domu, panie?
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 02-04-2013 o 21:19.
Hellian jest offline  
Stary 02-04-2013, 21:45   #42
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Ścierwa nie zdradziły żadnych swoich sekretów. Mikkel przyjął to jednak za dobrą monetę. Lepiej, żeby byli to zwyczajni orkowie, którzy zapuścili się zbyt głęboko w mroczną knieję, niż... sam nie wiedział. Sługusy czegoś znacznie gorszego niż one same? Tylko czego? Czy to możliwe, że coś zwiodło Baldora do napicia się zatrutej wody po to by ich rozdzielić? A potem zaatakować osłabionych? Czy może po prostu los na chwilę się do orków uśmiechnął dając im szansę napaści na uszczuploną z uczestników karawanę?
Czym by myśli o tym tajemniczym trochę ataku nie zaprzątać, najważniejsza prawda była taka, że orkowie leżeli teraz martwi. A on i Fanny odnieśli tylko lekkie rany. Tylko i aż. Powinien bardziej uważać.

Większość dotychczasowych wątpliwości uleciała z niego gdy dotknęła dłonią jego policzka. Zimną, a jednak tak nienaturalnie ciepłą w tym nieprzyjaznym miejscu... Tak zaskakująco... potrzebną. Za to szybko dotarła do niego jedna ważna rzecz. Zarośniety był już odrobinę za bardzo...

Z początku nie dosłyszał co powiedziała. A gdy już dopowiedział sobie brakującego głoski, nie rozumiał. Czy powiedziała mu właśnie, że za mało serca wkłada w swoje obowiązki? Że sprawia wrażenie jakby się do nich zmuszał? Patrzył na żonę, ale ona stała już tyłem i nie chciała spojrzeć mu w oczy. Przecież... czy to przez to, że ten ork ją ranił? Nieeee... za długo ją znał.
- Fanny?
Stanąwszy za nią ujął ją za rękę. Tym razem wrażenie było odwrotne. To jej skóra była zimniejsza...
Nie umiał powiedzieć czy to on ją odwrócił czy może ona pierwsza się ruszyła. Ich usta zetknęły się i złączyły. Na kilka długich jak cała noc sekund. Póki nie usłyszeli szelestu zarośli. I dobywszy broni nie spostrzegli wynurzających się z ciemności wyczerpanych towarzyszy. Całej trójki.

***

Podzielił się z Ratharem i Pszczelarzem swoimi spostrzeżeniami. Znali las lepiej niż on. Być może mogli dojść do bardziej konkretnych wniosków? Znikający warg. Baldor pijący wodę ze strumienia. Napad orków. Pająki...
- Chciałbym myśleć, że to kilka niefortunnych przypadków - powiedział - Ale...
Nie dokończył. Nie za bardzo wiedział jak dokończyć. Wzruszył bezradnie ramionami.
- Dni pokażą.

***

- Coś się stało?
- Nie wiem... Słyszałem czyjeś głosy. Rozmowę. W gęstwinie jednak nikogo nie było.
- Może to Iwgar i Rathar?
- Nieee... Na pewno nie. Raczej... To ten las...
- ...
- ...
- O czym była rozmowa?
- O niczym właściwie. Ktoś zapowiadał deszcz.


***

Deszcz istotnie wkrótce nastał. I nie byle jaki deszcz. Wichura była z tych jakich mało. Drzewa miast dać nieco schronienia przed rwącymi się nad ich głowami chmurami, jakby zbierały wodę i zalewały nią i tak ledwie przejezdną ścieżkę. Ich konary z lubością też przepuszczały do niższych partii lasu dmący powyżej koron wiatr. Choć to ostatnie Bardyjczyk przyjął z niejaką ulgą. W końcu można było chociaż na trochę zapomnieć o panującym w lesie zaduchu i odetchnąć świeższym powietrzem burzy. Na tym jednak pozytywy ulewy kończyły się. Każdy kolejny krok i zmaganie się z próbującymi pokonać drogę końmi było nielada wysiłkiem fizycznym. Belgo i Baldor którzy od ostatniego wypadku i tak osłabli nie tylko psychicznie, ale i na ciele, choć nie skarżyli się nie umieli ukryć tego czego domagały się ich organizmy. Konieczności postoju. Odpoczynku. Choćby na chwilę. Gdy tylko było to możliwe, Mikkel ładował go na grzbiet Perły. Pens był co prawda silniejszy, ale za wysoki w łęku. Chłopak za każdym razem prostestował, że da radę.
- Jeszcze będzie wiele okazji by dać radę, Belgo... - odpowiadał wtedy Bardyjczyk. I nie miał co do tego wątpliwości. Las nie chciał ich. I napewno zamierzał jeszcze nie raz o tym dać znać. A chłopak na razie musiał dojść do siebie po tym co spotkało jego ojca.

***

Pagórek istotnie dawał jakieś nadzieje na odpoczynek. Choćby tym, że wystawał z powstającego od gwałtownego deszczu trzęsawiska z liści, błota i gnijącej ściółki. Ale największe emocje wzbudzał unoszący się z pustego konara, dym. Dym oznaczał ognisko. Schronienie. Co więcej większość istot Mrocznej Puszczy o jakich wiedział Mikkel i o jakich wspominał mu Gilglin nie przepadała za ogniem...
Bardyjczyk spojrzał na kompanów. Potem na zmokłe jak kury na deszczu, konie. W końcu na Belgo. Cień tego chłopaka, który radośnie biegał po pałacu leśnych elfów.
Spojrzeniem dał do zrozumienia żonie i kompanom, że trzeba podjąć decyzję i by się zbliżyli po czym rzekł:
- I chłopak i ojciec ledwo się trzymają. A kuce będą co i rusz grzęznąć z tym ładunkiem. Stracimy więcej sił na brnięciu przez tę ulewę niż zyskamy na przebytej odległości. Myślę, że trzeba zobaczyć kto tu mieszka. Poprosić o gościnę. Albo wprosić się siłą jeśli to jakaś nikczemna istota....

***

Wiek szaleńca wydawał się nijak nie iść w parze z jego zaradnością. Kimkolwiek był, zdawał się mieszkać sam. Radził więc sobie z Lasem. A to zmuszało do myślenia. Respektu. Człek jest tyle wart ile potrafi. Reszta to tylko opakowanie. Czasem ładne. Czasem nie. W tym przypadku już dla nosa zdawało się odrażające. Niemniej sam szaleniec na Mikkelu zrobił wystarczające wrażenie, by Bardyjczykowi przeszło przez myśl, by dla bezpieczeństwa najlepiej by go było związać na czas ich pobytu w drzewie i rozwiązać po jego opuszczeniu. I znalezione nad posłaniem ryciny nie były jedynym tego powodem. Choć dość poważnym. Cokolwiek się działo w duszy tego człowieka, najprawdopodbniej doprowadziło go do tego stanu.

Mikkel postanowił nie dopowiadać niczego do tego co już powiedzieli Rathar i Fanny. Przekaz Beorninga był bardzo prosty. Fanny zaś niezwykle uprzejmy. Jeśli żaden nie podziała to i jego słowa nic by tu nie dały.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 05-04-2013, 07:53   #43
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Słowa Fanny nie zdążyły jeszcze przebrzmieć, gdy z tunelu wnurzył się Pszczelarz. Bacznie przyjrzał się szaleńcowi a później pozdrawił go gestem w zwyczaju leśnych ludzi.

- Jam jest Igwar zwany Pszczelarzem z Rhogosbel. – na te słowa starzec oderwał wzrok od trzymanej przez Fanny miski i skupił spojrzenie na brodaczu. – Zmierzamy z Esgaroth ku Leśnemu Grodowi. To moi przyjaciele. Fanny córka Kolbeina z mężem Mikkelem synem Thoralda z Dali, Ratahr z Gór Mglistych oraz Baldor i Belgo, ojciec i syn z królestwa Dali. O gościnę prosimy tak jak moi kompani już powiedzieli. – Pszczelarz kiwnął głową dając znak, że powiedział co miał powiedzieć i że głos oddaje gospodarzowi.

Pustelnik, co wcześniej po słowach Rathara zatrzymał się w miejscu, nadal nie opuszczał uniesionego przeciwko nim grotu lecz zdawał się być o wiele bardziej zrelaksowanym. Napięcie i nerwowość, która biła z szalonej postaci, teraz ustąpiła nieco z jego oblicza.

- Ranni. Ranni. Czemu ranni? – zapytał monotonnie, lecz w oczach nagle zaraz zaświecił się błysk podejrzliwości a starzec jakby znowu zesztywniał spinając się w sobie.

- Z pająkami, orkami i wilczym wrogiem walczyliśmy w lesie. – odrzekł bez zastanowienia Igwar. – Wrogami Nekromanty jesteśmy i wszystkich jego sług. – dodał z naciskiem.

Pustelnik z miejsca zmienił postawę i opierając sie na drzewcu włóczni jak na wędrownym kiju, podszedł bliżej. Popatrzył po wszystkich jakby czegoś szukał w ich twarzach a potem mrucząc coś pod nosem, wyminął ich naturalnym krokiem jak znał ich wszystkich od lat i nim zniknął w tunelu między korzeniami wszyscy jeszcze usłyszeli.

- Chodźcie, zjemy, zjemy, zjemy.

Stojący w strugach deszczu ludzie spojrzeli po sobie. Pszczelarz od razu wziął taki obrót spraw za pożądany od razu zniknął za hermitem w dziurze. Reszta z wyjątkiem stojącego na straży Wszędobylskiego poszła w ślady Igwara.












Starzec z chęcią przystał na zaoferowany mu przez Baldora i Fanny posiłek. Zdawał się być wygłodzonym zwłaszcza gdy pałaszował chleb, który przypadł mu szczególnie do gustu. Nie było czemu sie dziwić, Puszcza w tym rejonie nie była idealnym miejscem do polowania. Juz raczej do bycia upolowanym. Ponad oczywistym głodem widać jednak było, że dawno takiego rarytasu jak suchy chleb w ustach nie miał. Z dziwaczną wdzięcznością przyjął również gorący napar z rąk Kronikarki. Kiedy skończył sie posilać, a ta czynność pochłaniała go całego, w końcu pierwszy raz uśmiechnął się. Beknął przeciągle co Pszczelarz skiwtował życzeniem zdrowia.

- Jak masz na imię? – Belgo wypalił z ciekawością do pustelnika.

- Nie potrzebuję imienia, czyż nie? Tylko ja jestem. Wiem kim jestem. Jestem mną. Ty potrzebujesz imię. Nie jesteś mną. Kiedyś miałem, ale zabrali je.

- Te demony? – zapytał ostrożnie chłopiec, który teraz i on dojrzał wyryte w drewnie głowy straszydeł.



Starzec spiął się wyraźnie rozglądając na boki a jego oddech zrobił się nieco szybszy.

- Jam je zrobił. Żeby straszyły koszmary. Żeby koszmary nie przychodziły. – wyjaśnił z rozbieganym wzrokiem. – Ciemność jest w lesie. Między drzewami. Wielki Cień! – mówił z naciskiem. – Światło je przegoniło, ale Cień wraca i rośnie znowu… On słyszy je. - dotknął chudą pierś kciukiem. – Przez sen skrada się... I czai nad nim... We drzewie się schowałem. We drzewie. – omiótł wzrokiem swój dom. – Od ludzi z daleka. Cień wpełza do serc i zamienia ludzi z bestie. – zerwał się na nogi. – Każdy z was może być bestią!

- Nie! – Pszczelarz zareagował pierwszy. – Pamiętasz? Jesteśmy wrogami Cienia. – powiedział dobitnie. – To nasz wróg.

Starzec odetchnął z ulgą i kiwając głową usiadł znowu w kucki przy ogniu. Zapatrzył się w płomienie na bliżej nieokreślony czas. Przez grzeczność zapanowała w drzewie cisza mącona z zewnątrz jedynie trzeszczeniem kołysanych wiatrem suchych konarów i stukającymi o korę strugami deszczu. Ludzie przyglądali sie starcu, jakby ten miał coś jeszcze niewypowiedzianego do oświadczenia. Starzec faktycznie zdawał się prowadzić dialog, lecz jakby z samym sobą. Usta lekko poruszały się drżąc a w oczach ognisko obijało się z różną intensywnością blasków. Jakby czasem wspomagane iskrami z głębi duszy starca a czasem wręcz przygaszane. W końcu gospodarz sięgnął ku posłaniu i grzebiąc w nim głęboko pod skórami i liśćmi, wyciągnął spod niego spory topór z połamanym ostrzem i kikutem trzonu drzewca. Mikkel, który cały czas nie spuszczał wzroku z dziwaka a ręki z rękojeści sztyletu teraz wyprostował sie zasłaniając sobą Fanny. Jednak pustelnik nie robił z żelastwem żadnych gwałtownych ruchów. Zaalarmowany Pszczelarz również zebrał sie w sobie gotowy do działania. Starzec jednak na wyciągniętych przed sobą dłoniach wcisnął resztki oręża w ręce Iwgara. Juz na pierwszy rzut oka topór był niegdyś wspaniała bronią. Przez brudne, wyszczerbione i pęknięte w pół na dwoje ostrze i zbutwiały, połamany drzewiec, wciąż przebijała emanująca spod nadgryzionego śladu zęba czasu, dostojność i niezwyczajna przeszłość broni. Leśny Człowiek znał sie na toporach a Mikkel na kowalstwie. W swoich spojrzeniach tylko upewnili się co do oryginalności tego, na pierwszy rzut niedoświadczonego oka, jakby bezużytecznego starocia.

- Cień kryje się w rzeczach i lepiej nie mieć nic cennego. – powiedział z przekonaniem. - Ciemność może kryć się w kamieniu. Skorupce jajka. Klejnocie. – zwiesił wzrok i podniósł go wprost na Mikkela. - Pierścieniu. – zamilkł na chwilę. - Długo, długo, długo mam to a teraz chcę żebyście to ode mnie zabrali. – trząsł siwymi włosami zaciskając Pszczelarzowi dłonie na żelastwie. Igwar wiedział co ma w swoich rękach. Pamiątka rodowa jednego z rządzących klanów Leśnego Grodu. Legendarny topór. Pogromca Wilków.

Fanny czasami wiedziała rzeczy dawno przez innych zapomniane lub których istnienia inni pojęcia nie mieli. Tak było i tym razem. To co Mikkelowi podpowiadała intuicja zrodzona z doświadczenia pracy z metalem, żona jego potrafiła ubrać w zgrabną całość przypominając sobie zasłyszane lub spisane niegdyś słowa historii. Pogromca Wilków, rodowy artefakt Leśnych Ludzi zaginął dawno, dawno temu wraz z pojmaniem syna jednego w wodzów w niewolę orków.

Jeszcze kilka minut gospodarz rozmawiał z gośćmi. Przerwał niespodziewanie i bez dalszego już słowa zwinął się w kłębek i zasnął.

Noc minęła szybko tym co mogli ją przespać. Burza ucichła tuż przed świtaniem. Pustelnik otworzył oczy. Noc się skończyła a wraz z nią gościna pustelnika; ponaglał podróżnych do opuszczenia drzewa.











Następnego dnia było ciepło od samego rana. Wręcz upalnie. Karawana wkraczała w zachodnie obrzeża Mrocznej Puszczy. Pajęcze sieci, tak bardzo charakterystyczne dla lasu, który przemierzali, teraz pojawiały się coraz rzadziej. Drzewa były jednak równie stare. Ponure i nieprzychylne. Coraz więcej filtrowanego przez liście dziennego światła przebijało się przez gęstwinę. Czasem nawet dostrzegli skrawki błękitnego nieba. W tych jaśniejszych terenach widzieli również obrośnięte mchem kamienie, resztki murków a może fundamentów pradawnych budowli, często pokryte antycznymi runami. To były ślady obecności ludzi z przeszłości. Starożytne drzewa wciąż pamiętać musiały ich obecność, siekiery przykładane do ich pni. Teraz jednak po dawnych mieszkańcach las nie został dobrze ułożony kamień na kamieniu. A drzewa spode łba, groźnie i nieprzychylnie, patrzyły na zakłócających ich spokój złymi wspomnieniami, dwunożnych stworzeń zwanych ludźmi.

Było ciepło i temperatura przyjemnie rozleniwiała i nużyła wędrowców. Muchy brzęczały z cicha koło uszu, a szum licznych potoków niesiony przy Ścieżce Elfów szeptem swym dołączał się do melodii spokojnej kołysanki. Wszyscy z wyjątkiem Pszczelarza czuli nieopisane pragnienie ucięcia sobie popołudniowej drzemki. Słoneczne snopy promieni siadały na twarzach zmęczonych ludzi zachęcając do odpoczynku. Jedynie Igwar czuł się inaczej lecz on jak to zwykle było o tej porze dnia, zapuszczony był nieco dalej z przodu na ścieżce przepatrując okolicę szlaku.

W Fanny odezwało się przeogromne przeczucie, że w pobliżu znajduje coś czekające na odkrycie to co zostało zgubione i dawno zapomniane. Silna lecz z początku niezbyt natarczywa myśl drążyła w jej sercu pragnienie odpowiedzi na zew pragnienia poznania tajemnicy. Obietnicy skarbu wiedzy, który był na wyciągnięcie reki. Przed nią. Między drzewami. Schowana. To była schowana księga. Kronika. Kronika pradawnych ludów północy. Zapomnianych królestw potężnych ludzi. Z czasów potęgi, piękna i wiedzy...

Mikkel nie odpoczął zeszłej nocy. Podróż dawała mu się we znaki, drobna rana irytowała, a pilnowanie podejrzanego szaleńca nie sprzyjały regeneracji sił. I tylko duże i mądre oczy Fanny łagodziły znużenie i odpędzały czarne myśli, których natłok w Mrocznej Puszczy każdego dnia coraz głębiej wkradał się do ludzkich serc. Kiedy przystanęli na krótki odpoczynek, aby rozprostować nogi, w lesie z wczorajszej ulewy została tylko świeża niż zazwyczaj wilgoć w powietrzu i okazjonalne kałuże między korzeniami drzew. Nie chciało mu się jednak siedzieć. Co dziwne, mimo chęci odprężenia czuł się po krótkim czasie pobudzony do działania. Jakby drzewa przed nimi wyciągały zapraszające ramiona do wspólnego towarzystwa, włóczenia się między ich samotnymi pniami.

Rathar spokojnie oddychał na przymkniętych powiekach czując ciepły dotyk słońca. Wrażenie ważnej obecności trudnej do opisania obietnicy i źródła potęgi, kryjącej się między drzewami na które obróconą miał twarz, nęciła go coraz bardziej. Jakby kusiła i drażniła, że przecież zamiast wyciągnąć po nią rękę, on wygrzewał się jak bierny tchórz grzecznie schowany pod trzewikiem Bardki. Powinien przewodzić tej grupie ludzi. Pokazać kto jest prawdziwym przywódcą. Co tam było i dlaczego dzięki temu miałby to osiągnąć. Dlaczego to miałoby go dopełnić? Co mu brakuje, że został sprowadzony do roli pełniącego najgorsze warty kiedy mąż wydającej polecenia smacznie spał jak królewicz? Dlaczego nie miałby tam pójść między drzewa choćby i po to aby im pokazać, że może, bo mu tak sie chce, nawet gdyby mu nie pozwalali? Tylko Pszczelarz może zapuszczać się na zwiady?

- Mama! – krzyknął Belgo.

Od pewnego czasu pomału, krok za krokiem oddalał się w kierunku drzew spacerując na uboczu po Leśnej Ścieżce. Nikt nie zwracał na niego uwagi do czasu, gdy wydał z siebie nieoczekiwane, pełne radości i tęsknoty wezwanie.



Zaraz potem ściskając w ręku swój medalion pobiegł ile miał sił w nogach między zapraszające świdrującymi promykami słońca drzewa. Te same zresztą, które wołały resztę ludzi. Baldor pobiegł pierwszy za nim nie oglądając się na resztę.

- Stój Belgo! Stój! - krzyczał nadaremnie.

Reszta nie kazała długo na siebie czekać. Niewidzialna ręka doprawiła im skrzydeł. Nawet cieszyli się, że mają okazję zatrzymać chłopca. Pierwszy raz opuszczanie Ścieżki Elfów związane było z taką uwodzicielską przyjemnością i obietnicą satysfakcji. Ukojenia tęsknoty i najskrytszych pragnień. Wszak biegł tam, gdzie oni pragnęli również.

Nie musieli biec długo. Na wprost nich, między drzewami, Belgo nagle zapadł sie pod ziemię. Dosłownie. Nieopodal między starymi drzewami majaczyła dziura w ziemi. Kamienie ułożone dookoła dołu sugerowały studnię. Teraz była, a przecież wcześniej jej nie było? Była. Była teraz i wcześniej też. Ona wołała. Przecież tam jest to czego potrzebują. To co im się należy. To co potrzebuje należeć do nich.










Pszczelarz był w drodze powrotnej zastanawiając się jak to możliwe, że zapuścił się tak daleko, żeby teraz tak długo cofać sie na szlaku, aby spotkać swych towarzyszy. Nie podobały mu się tutejsze drzewa. Okolica była podejrzana. Jakby przeklęta, choć nie było to to samo zło, które zamieszkało w Mrocznej Puszczy na południu i w północnej części Ścieżki Elfów, której ciemności przemierzali już tak wiele dni. A może tylko Cień miał wiele twarzy? Dosyć, że Leśny Człowiek czuł się nieswojo i nerwowo oglądał się na starożytne drzewa przyspieszając coraz bardziej kroku. Nagle usłyszał euforyczny krzyk.

- Mama! – zdziwiony głos Belgo dotarł do uszu równie zaskoczonego tym okrzykiem Pszczelarza.

Widok jaki Igwar zastał na szlaku był następujący. Stojące na ścieżce konie strzygły na niego uszami. A w oddali między drzewami pies targał nogawkę syna Thoralda. Ciążył Dalijczykowi niczym kula u nogi. Rathar rzucił się w dół ziejącej czernią studni, za nim Fanny. I wkrótce pewnie dołączyłby do nich Mikkel, gdyby nie fakt, że krótkowłosy mężczyzna zatrzymał się w porę.

Bursztyn warczał kiedy tarmosił nogawkę Mikkela spowalniając go znacznie. W końcu uczepił sie cholewy buta i za nic nie chciał puści. Zaparty tylnymi łapami sunął po ziemi ciągnięty przez pana.

Pszczelarz pędził przez las, przeskakiwał korzenie i zwalone pnie, gnał niczym atakujący swą ofiarę wilk. Był w połowie drogi, gdy z otworu z wnętrza ziemi wystrzeliło kilka lin, macek w kształtach splecionych lian, warkoczy z zaplecionych gałązek, korzeni i liści. Od razu zaatakowały będących kilka kroków od studni Bardyjczyka i Bursztyna. Chciały ich pochwycić w swe ramiona.

Leśny Człowiek był już niedaleko.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 11-04-2013, 15:58   #44
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wołało go. Przyciągało. Mamiło. Rathar zwykle twardo stąpał po ziemi, nie wierzył w to, czego sam nie doświadczył lub zdobył. Pewne obietnice były jednakże wiążące. Jak ta, którą sam złożył swojemu bratu nie tak dawno temu. Docierały głęboko do świadomości, nie pozwoliły się od siebie uwolnić. Nie mógł przejść obok obojętnie. Nie mógł! Gdyby to była prawda, gdyby to mogło zmienić coś w jego życiu...
Niemal na głos dziękował Belgo, rzucającemu się w tamtą stronę z krzykiem. Nie zastanowił się co mógł oznaczać. Nie myślał już jasno. Skoro tam mogło kryć się szczęście to i dlaczego nie matka biednego chłopaka?
Biegł. Biegł, a potem skoczył.
Bez zawahania, bez chwili na poświęcenie jakimkolwiek jasnym myślom. Nie był to gest niezwykłej odwagi w pogoni za dzieckiem. Tylko egoistyczna potrzeba zdobycia czegoś. Uzyskania nierzeczywistej nagrody, ukojenia dla własnych pragnień.

Wylądował, przetaczając się. Topór już był w jego dłoni, czuł dokładnie chropowatą, owiniętą rzemieniem rękojeść. Broń, której nie chciał, bowiem nie była jego. Coś należącego do innych nigdy nie przynosiło chwały. Tutaj, teraz, mogło być jednak inaczej. Za jego pomocą napisze nową historię. Otrzyma nowe imię Rathara Wielkiego.
Jego oczy omiotły ciemność, w świetle z góry dostrzegając związane sylwetki trzech osób. Tę najmniejszą rozpoznał od razu. Belgo nie odnalazł matki. To była pułapka! Olbrzymi wojownik cofnął się o krok, czujnie wypatrując niebezpieczeństwa. Rozpoznał też pozostałe związane postacie. Baldor. I... Fanny. W potarganym ubraniu, wymęczona, wyczekująca na jego ratunek. Beorning miał pewność, że ich nie zawiedzie.
Szukał wroga. Szukał tej paskudnej bestii, która zrobiła to bezbronnym ludziom. Nie potrzebował wsparcia. Był silny i pewny siebie, tylko on mógł ich uratować. Sam. Tak musiał pozostać zapisany na kartach ksiąg. Samotny wojownik i jego bohaterskie czyny.
W końcu go dojrzał.

Dwa czerwone punkciki zawieszone w czerni. Wyłaniający się zarys wielkiej, humanoidalnej, zgarbionej sylwetki trzymającej rozszczepiony na pół topór. I szaleńczy, obłąkańczy wręcz śmiech. Pustelnik. Wiedział, że nie można było mu ufać. To dlatego z tak wielką ulgą opuścił tę jego dziuplę, bardzo zdawkowo się żegnając. Przejrzał go... ale nie dostrzegł Cienia, ciągle ciasno oplecionego wokół. Teraz już widział, jak na dłoni. Potwór pozbawiony całkiem zmysłów.
Jeszcze nie było za późno!
Rathar ryknął wściekle i runął na przeciwnika, z szybkością błyskawicy nurkując pod przecinającym powietrze toporem. Jego własne ostrze cięło na płask, pozostawiając w mrocznej sylwetce spływającą czerwienią ranę. Pustelnik zawył z bólu, obracając się. Jego nierzeczywiste kontury zamajaczyły i rozpłynęły się w ciemności, tylko po to, by wyłonić się z zupełnie innej strony. Potężne uderzenie Beorning zdołał przyjąć na swój oręż i odbić, choć sama siła i jego odrzuciła w tył. Pozbierał się szybciej niż przeciwnik, wyskakując w górę na kilka stóp i uderzając Zewem znad głowy.
Wbił ostrze głęboko w czaszkę przeciwnika, z którego zaczęło ulatywać życie w postaci mrocznych pasm.
Cień został chwilowo pokonany.

Rathar prawie od razu znalazł się przy związanych i zakneblowanych więźniach, a sztylet, który nagle znalazł się w jego dłoni począł przecinać więzy. Belgo rzucił się do jego nóg, mocno ściskając z wdzięczności. Baldor nie przestawał potrząsać dłonią, zapewniając, że wszystkim będzie powtarzał o dzisiejszym zdarzeniu, chwaląc jego imię. A najważniejsza w tym była Fanny, która rzuciła mu się na szyję, obdarzając gorącymi pocałunkami.
- Opiszę cię w kronikach, twoje imię zostanie zapamiętane na wieki!
Gdzieś tam kątem oka dostrzegł zazdrosne spojrzenie Mikkela, patrzącego na nich z oddali.

W tym też momencie na jednym z jego policzków eksplodował ból.

***

Miał wrażenie, że ocknął się z jakiegoś snu. Pamiętał dziwną obecność, a potem jawa mieszała się z urojeniami. Teraz odzyskał jasność widzenia. Obok niego stał Baldor. To on musiał go uderzyć. Uwalniał Belgo, podsadzając go, aby mógł wydostać się po korzeniach wystających ze ścian studni. Bo to właśnie tu się znajdowali. Ze cztery metry średnicy nie dawało wielkiego pola do manewru. Kątem oka dostrzegł klęczącą, ciągle związaną Fanny. Gdzieś obok Pszczelarz walczył z dziwacznym, roślinnym potworem. Macki trzaskały niczym bicze, atakując mocno, wściekle i szybko.
I jedna trafiła Beorninga w plecy. Olbrzym zaklął z bólu, wreszcie wyrwany z kontemplacji otoczenia i zmuszony do czynu. Wszystko go bolało, co zauważył po tym, jak sięgnął po topór. Do góry było z sześć metrów, a to całkiem długi lot. Miejsce lądowania wyłożone kośćmi i czaszkami, zdecydowanie wcale nie zwierzęcymi, również nie wyglądało na miękkie. Cud, że nie wyglądało to, by komuś stała się poważniejsza krzywda.

Nie czekając, natarł na paskudną roślinę. Ostrze śmignęło, tym razem rzeczywiste. Potężnym cięciem odciął dużą część macki, która natychmiast zaczęła chować się pod ziemię. Rozejrzał się. Były jeszcze trzy.
- Osłaniaj!
Krzyknął do Iwgara, który tylko kiwnął głową. Beorning był już przy Fanny, rozcinając krępującą ją roślinę. Nie znając zbyt wielu sposobów, zastosował ten, co podziałał na nim samym. Spoliczkował kobietę, przemawiając do niej, gdy tylko wróciła do zmysłów.
- Wybacz. Musimy się stąd zwijać.
Wskazał na górę. Sam odgonił jeszcze jedno z odnóży potwora Mrocznej Puszczy. Dla niego wspinaczka wyglądała na łatwą, ale inni?
- Spróbuję dostać się na górę i was wciągnąć!
Nie miał pojęcia, czy przeciwnik ma jakieś dodatkowe macki, kryjące się jeszcze w ziemi, dlatego działał szybko. Zaczął wchodzić... i prawie od razu poczuł uderzenie. Spadł, klnąc z bólu.
- Przeklęty bydlak. Najpierw trzeba wykarczować.
Wściekle zaatakował kolejne odnóże, starając się zwrócić na siebie uwagę, by nie atakowało innych. Wciąganie na górę musiało zaczekać. Zacisnął zęby, starając się nie zwracać uwagi na ból. W końcu z miękkiej gliny go nie ulepiono.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-04-2013, 21:08   #45
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Pewnie zawsze tak jest, że najbardziej docenia się to, co wydawało się bezpowrotnie stracone. Kiedy pierwszy raz przez gęste korony drzew przebiło się słońce i weszli w smukłe kolumny światła, zmieniające bury mrok w zieleń, a niekształtne ciemne plamy w resztki budowli starożytnych królestw, Fanny w zachwycie śmiała się i klaskała w dłonie. Przejaśnienia na firmamencie stawały się coraz częstsze i działały na Bardyjkę niczym najlepsze lekarstwem, zmęczenie i zniechęceni ustępowały szybciej niż po miruvorze. Szła teraz tanecznym krokiem, prawie w podskokach, za każdym zakrętem oczekując krańca Mrocznej Puszczy. I chociaż go nie znajdowała, a rozsądek dobrze wiedział, że gdyby ten koniec był tuż tuż, Iwgar pierwszy przybiegłby ze wspaniałą nowiną, i tak w kolejnych plamach słońca widziała niezbity dowód na to, jak są już blisko. Ścieżka była tu dość szeroka. Grunt suchy i równy. Wreszcie nie musieli cały czas iść gęsiego. Bursztyn natarczywym szczekaniem zmuszał Fanny do zabawy. Rzucała mu kawałek drewna, który przynosił i oddawał jej do ręki i właściwie dopiero zdała sobie sprawę, że niepostrzeżenie rudzielec nauczył się aportować nie gorzej niż dobrze wyszkolony pies z Mikkelowej sfory. Ale nawet bawiąc się Fanny, wierna swojej misji przywracania pamięci, rozmawiała z Baldorem. Pełna energii snuła kolejne opowieści z początków ich wyprawy. Baldor był niezwykle uprzejmy, gdy słuchał na jego czole pojawiały się świadczące o wysiłku bruzdy, zadawał coraz to nowe pytania, mijały godziny, i nagle Fanny uświadomiła sobie coś, co kupiec zapewne dobrze wiedział od jakiegoś czasu, że te pytania już padły, że zatoczyli koło, że Fanny nic więcej nie może zrobić, bo niczego nie kształtuje, na nic nie wpływa i nie pokona tego czaru. Bo nie jest mądrą elfką, ani czarodziejem. Jest tylko skrybą, spisującym cudze losy i czyny.

Tak bardzo się starała. Tyle słów, tyle czasu i wysiłku, a wobec magii Mrocznej Puszczy nie znaczyły one nic. Poczuła się słaba i niepotrzebna. Tak samo jak przed laty wobec potęgi Smauga, smoczego ognia, który spalił rękę Kolbeinna i strawił część jego duszy. Ze starą magią nie może się mierzyć żaden człowiek.

Albo Melierax. Wzrok Fanny jeszcze niedawno tak radosny, stał się posępny i ponury, i tak też młoda kobieta popatrzyła na wyprostowaną sylwetkę idącego przed nią mężczyzny. Cudowny, wspaniały Melierax, tak doskonale prezentujący się na ramieniu Mikkela. Bardyjski łuk, który dziadek podarował wnuczce, a który ona przekazała mężowi. Nie było lepszego łuczarza nad dziadka Fanny, nie było nawet pół takiego wśród znanych jej ludzi. Ale iluż spośród spotkanych elfów miało lepsze łuki? O Męce, Bardyjka gniewnym gestem poprawiła skórzany pas na własnym barku, nawet nie warto wspominać. W królestwie elfich łuków obnażona w swych słabościach Męka, byłaby jedynie za krótkim kawałkiem cisu.

Całe szczęście, że ona, Fanny, zawsze dzielna i twarda, nie podda się i będzie doskonalić to, do czego ją przeznaczono. Urodziła się, jako córka swego ojca. Kontynuuje ważne dzieło, dla przodków i dla potomnych, a że nie dla siebie… przecież nie można marzyć o byciu skrybą. Kroniki Fanny córki Kolbeinna; dokładne, rzetelne, przejrzyste. Tyle da radę osiągnąć. Bo słowa nie uginają się przed nią, nie tańczą, nie swawolą. Niczego nie zmieniają. Fanny nie namówi słowami drzewa do współpracy, nie wyciśnie łez z nieczułego serca, nie wróci pamięci, nie obudzi miłości.

Fanny Rzetelna, oto godny jej przydomek. Ohydny, upokarzający i trafny.

Gdyby istniał sposób, dostęp do tej magii, która sprawia, że słowa elfów są niczym kołowrotek tkający rzeczywistość, nie dźwięki tylko narzędzia, co zmieniają białodrzew w stół. Gdyby ktoś ją nauczył jak z papieru i atramentu stworzyć prawdę równie prawdziwą jak ta ziemia pod trzewikami i promienie słońca na twarzy.

I Fanny nagle uświadomiła sobie, że po to właśnie weszła do Mrocznej Puszczy, że przecież to doskonale tłumaczy, dlaczego Walda zamieszkała u jej niegościnnych progów. Bo Puszcza wołała ją od dawna i dziwne tylko, że dopiero teraz usłyszała ten zew. To tu czeka na śmiałka największa tajemnica, sekret spisany w welinowym tomie stokroć starszym niż początki Dali, księga prawdziwych słów i jedynego języka. Teraz Fanny pozna słowa tak doskonale obrazujące świat, że nieróżniące się w swej istocie od tego, co opisują. Będzie wiedziała jak napisać chłód żeby wyczarowywał uczucie zimna, jak tkać opowieść o przeszłości żeby zastępowała ścieżki pamięci. A gdy nazwie drzewo łukiem ono samo wygnie ramiona i przybierze wypowiedziany kształt.

Była tak blisko, musiała tylko przebiec kilka kroków i …skoczyć. Zaraz usłyszy szelest welinu, zaraz przewróci strony, zdobędzie wiedzę, jakiej nie ma żaden człowiek. Będzie TWORZYĆ.

***

Spadła na mięciutkie poszycie dna przytulnej studni, domu pradawnych ksiąg, gdzie leżały zwinięte w rulony pergaminy oraz księgi w pięknych skórzanych oprawach a złociste i szkarłatne liście były ich zakładkami. Czuła, że musi, bo tak bardzo chciała je pozbierać, więc na kolanach zbierała woluminy i pergaminy jakby układała sobie chrust, drewno na ręce. Była szczęśliwa i tuliła welinowe stronice aż zapierało jej dech w piersiach! Ciepłe słońce oświetlało dno studni i głaskało ją po głowie. Fanny śmiała się aż rozbolały ją policzki. Wkrótce posegreguje i przeczyta te skarby. I będzie mogła wszystko! Wyleczy Baldora, nada Męce kształt doskonały i żadna legendarna broń nie będzie mogła się równać z dziełem jej rąk. Napisze Kronikę, która będzie najwspanialszą księgą swoich czasów, pełną mądrości i sekretów, i głębokiej prawdy. Mikkel będzie ją podziwiał i pokocha na wieki, bardziej niż kogokolwiek i cokolwiek na świecie. I to wszystko dzięki tulonym do piersi kartom, na których spisano tajemnicę prawdziwych słów.

Nagle z rąk Fanny wypadł jeden wolumin, boleśnie uderzył o policzek, potem o drugi, Fanny patrzyła zdziwiona, to nie karta, nie księga, przed nią stał Rathar, przeszkadzał jej, to on ją uderzył, chciała się wyrwać, krzyknęła gniewnie, potknęła się, zatrzymała w miejscu, powoli przedzierały się do jej świadomości wypowiadane słowa, trzeba uciekać, ale dlaczego, Rathar dalej mówił, spojrzała na swe pełne skarbów dłonie, czaszki, kości, zbutwiałe korzenie, krzyknęła, wypuściła z rąk, zniknęło słońce, studnia cuchnęła, mdląco-słodki zapach krwi i zgnilizny osadzał się na ubraniu i skórze. Olbrzymi korzeń ze świstem przeciął powietrze tuż obok nich, Rathar go zaatakował. Zrozumiała. Beorneńczyk ją uratował. Teraz dostrzegła i Iwgara, który ciął kolejne żywe pędy. Z boku Baldor tulił do siebie Belgo. Wojownicy zwyciężali. Ostatnia macka zaczęła wycofywać się pod ziemię. Gdzie jest Mikkel? Fanny krzyknęła wołając męża.

Jakiś żal jeszcze kierował jej spojrzenia na podłoże, kazał kolejną straconą chwilę przeszukiwać je wzrokiem, jakby jednak mogła znaleźć tu to, czego pragnęła.
I wtedy ściany studni zaczęły się ruszać. Powoli ze zgrzytem, ze wszystkich stron, zwężały się, zamykały niczym gardziel. Fanny poczuła wściekłość. Uniosła sztylet i wbiła go, raz, drugi, trzeci między kamienie, w ziemię i korzenie, w ruchomą cembrowinę, jakby w ten sposób mogła zabić potwora. Także tego co mieszkał w jej sercu i za dużo chciał.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 12-04-2013, 22:44   #46
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Odejść. Szalona myśl. Zła. Okropna. Jakby będąc chłopcem miast z braćmi bić się na kijki wolał z siostrami brać na ręce króliki i udawać, że są niemowlętami... Czy coś było z nim aż tak nie w porządku? Są pewne rzeczy niezmienne i nienaruszalne. I tylko dzięki temu, że takimi są, można siebie jakoś konkretnie zdefiniować. Można o sobie powiedzieć “jestem synem Thoralda”... z drugiej strony...
Puszcza dzisiaj jakby przepraszała za swoją mroczną naturę. Oferowała ciepło, słońce, spokój i muzykę w postaci szumiących leśnych strumieni. Niczego nie wymagała w zamian. Mówiła... “taka jestem. Bywam niecierpliwa i agresywna. Czasem też złośliwa do granic bólu i nienawistna dla moich gości. Ale potrafię też być miła. Widzisz? Ja nie oszukuję i nigdy niczego nie wymagam”...
Bo czyż była to jej wina, że bliskość Wzgórza Czarnoksięstwa odcisnęła na niej swoje piętno? Nie. Mroczna Puszcza nie kazała się lubić, ani nawet rozumieć. I było w tym coś szalenie nęcącego. By odejść choć na chwilę w jej głąb zostawiając za sobą tych, którzy mają wobec niego jakieś wieczne oczekiwania. By był prawdziwym Bardyjczykiem. By wywiązał się z danego słowa. By bardziej się starał. By swobodniej się zachowywał. By bardziej chciał...

Z wigorem zerwał się by ruszyć za młodym Belgo. Rana nadal mu doskwierała, ale teraz zupełnie mu to nie przeszkadzało. Każdy krok był przyjemnością. Krokiem w nieznane. Ulgą. Po chwili zaś już nie pamiętał za czym biegł. Było ciepło. W głowie szumiały poruszane leniwym wietrzykiem liście. Oddychał głęboko. Z przyjemnością. Taką młodzieńczą wręcz jakiej nie pamiętał od dawien dawna. Czyż można było zawrócić? Cóż kosztował jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden... I choć szło się niełatwo, bo jedna z nóg mu ciążyła niemiłosiernie nie miał zamiaru na kilku poprzestać... Chciał przejść jeszcze kawałek. Jeszcze tylko kawałeczek...

Syknął z bólu gdy coś ostrego wbiło mu się w nogę.

Szczekanie. Ujadanie wręcz. Bursztyn?

I ktoś wołał “Fanny”?

I znów ból. Tym razem gorszy. Kłujący. Jakby właśnie ktoś wbił mu nóż w plecy. Zgiął się i upadł na kolano jęknąwszy boleśnie. Obite płuca z trudem łapały powietrze gdy Mikkel dojrzał roślinną mackę, która przelatuje nad oszczekującym ją Bursztynem i kieruje się w stronę Bardyjczyka.
Nie do końca jeszcze wiedząc gdzie jest i co się wokół niego dzieje odruchowo dobył miecza. Cokolwiek miało tu miejsce, roślinną macką napewno nie kierowała wola żadnej dobrej istoty...

Świst powietrza przeszytego wpierw stalą, a potem grotem strzały. I psi warkot... Wszystko w mgnieniu oka... W głowie mu się kręciło. Ruchy wykonywał odruchowo. Nadal nie do końca wiedział gdzie jest... co się z nim dzieje... Przez chwilę rozglądał się do okoła bo macek już nie było. Bursztyn skamlał obok cichutko. Ktoś do nich dobiegł. Mikkel prawie ciął go mieczem. Prawie, bo w porę zorientował się, że to Pszczelarz... Miał potworny mętlik w głowie. Co tu robili? Jak się tu znaleźli? I to coś co nadal choć już znacznie ciszej wzywało go by szedł. W jednym miejscu jest źle. Trzeba iść... Zawsze i wszędzie. Zawsze przed siebie. Raz przystaniesz zbyt długo a już jakieś macki się pojawiają... Iwgar coś do niego powiedział chyba. O ogniu? W każdy razie wręczył mu pochodnię. A potem znikł. I Bardyjczyk znów był sam. Owady brzęczały dookoła, liście szumiały leniwie, nawet popiskiwanie Bursztyna było takie... spokojne. Mikkel spojrzał na trzymane w prawej dłoni łuczywo, które dostał od Iwgara. Z zaskoczeniem spostrzegł jak ręką odrzuca ją w zarośla. Zakleszczony w stali rubin zabłyszczał dumnie w pełnym słońcu. Jakby dopiero teraz uznał, że warto pokazać kunszt swojego twórcy. Jakby coś go wywabiło... Ale tylko przez chwilę, bo ręka zaraz cofnęła się w cień drzew. Jakby rubin ze wstydem zauważył, że oczy Bardyjczyka go zauważyły.
Mężczyzna półświadomie położył się na ziemi. Rozrywany między rozsądkiem, a czarem który mimo iż chyba rozwiany przez pulsujący od strony pleców i ugryzionej nogi ból, nadal gdzieś w nim siedział...

Poczekać. Poczekać na odzyskanie zmysłów...

- Mikkel!!!

Fanny!

Zerwał się na równe nogi. Już w pełni świadomy. Bursztyn nie piszczał, a szczekał na niego. I krzyki. Przestraszonego Baldora i Belgo. Zaniepokojonej Fanny. Rozwścieczonego Rathara. Nieustępliwego Pszczelarza. Wszyscy byli na dnie studni... Studni, która zatrzęsła się w swoich cembrowinach i zaczęła zaciskać na uwięzionych towarzyszach.

Szybko obrzucił spojrzeniem okolicę. Jego miecz, pochodnia Iwgara... sznur. Gruby, lniany sznur, który Pszczelarz chyba zostawił tu w jakimś bardzo konkretnym celu... Celu, o którym chyba nawet wspomniał, ale Mikkel go wtedy nie dosłyszał. Błyskawicznie chwycił jeden z końców i obwiązał dookoła najbliższego drzewa. Drugi zrzucił na dół.
- Tędy! - krzyknął do walczących i dobył miecza gotów ściąć każdą mackę, która wychynie ze studni...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 12-04-2013 o 23:30.
Marrrt jest offline  
Stary 13-04-2013, 01:08   #47
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Pustelnik nie miał już imienia. Tak jak on był umarłym dla świata tak i świat był umarły dla niego. Iwgar nie wiedział czy to jakiś strażnik którego umysł został wypaczony przez Cień czy może to jeden z tych co to honor nie pozwolił przyznać się przed bliskimi do porażki w każdym razie był to człowiek… Leśny Człowiek. Jeden z tych, których imiona były znane, o których czynach były opowiadane historie i jeden z tych który nigdy nie powrócił. Pszczelarz wiedział, że nie powróci.

Nie pamiętał jego imienia. Ani imienia jego ojca. Pamiętał tylko, że wywodził się z Klanu Darandel. Klanu nie byle jakiego… i że dzierżył Pogromcę Wilków nim wieść o nim zaginęła. A teraz jemu został powierzony strzęp dawnego artefaktu… przez strzęp dawnego człowieka.

- Jam jest Iwgar syn Righunta zwany Pszczelarzem. Mój klan wywodzi się spod Woodland Hall. Całą noc go to gryzło. Część niego mówiła mu, że powinien to zostawić tak jak jest. Niedopowiedziane. Jednak druga część niczym trawiona chorobą Fanny Kronikarki zadawała pytanie „jak?”, „dlaczego?” W końcu rankiem przysiadł się do pustelnika. – Wiem że twój los dawno przypisany został do tych mrocznych ostępów. Zmieniać twego przeznaczenia nie mogę. Czasu cofnąć też nie… tym bardziej szukać powodów dlaczegóż to nie wróciłeś do swoich. Nie moja to sprawa. Być może jednak coś rzec bym mógł komuś… Klan Darandel w dalszym ciągu jest silny… a pamięć w nas Leśnych Ludziach zawsze była przekazywana z ust do ust. Być może słowa przekazane komuś ukojenie przyniosą tobie lub jemu…

- Pogromca Wilków. Powrócił po chwili do „daru”. - Czy on nosi znamię Cienia? Czy zniszczyć go powinienem czy przekuć na nowo? Czy komuś przekazać?

***

Iwgar mógł się pomylić… o ćwierć mili, może o pół… ale kiedy zdążył przebyć i tą odległość i dalej nie natknął się na karawanę… na przyjaciół, to wróżyło kłopoty. Zebrał się w sobie. Wytężył zmysły, wzmógł czujność. Wydobył z mięśni pokłady energii jakie tam miał na sytuacje trudne i ruszył wzdłuż elfiego traktu. Wracał. A w duchu miał nadzieję, że się myli… że go kalkulacje zawiodły. Że mijany strumień był na tyle grząski że spowolnił karawanę bardziej niż przypuszczał. Że zawalony konar jednak tarasował więcej drogi niż mu się zdawało i Rathar postanowił go odwalić… że reszta straciła czas w inny sposób. Że nic im nie ma…

Pot skraplał się na jego czole. Koszula na plecach już nie chciała go wchłaniać. Plecak ciążył coraz bardziej. Zwiadowca nerwowo zaciskał dłoń na łuku. Maszerował mocnym tempem. Kiedy mógł podbiegał. Nie oszczędzał się bo wiedział, że jeżeli to był kolejny podstępny atak to każda chwila może być cenna na wagę czyjegoś życia.

Najpierw dostrzegł karawanę. Porzucone konie. Zdziwione, lekko zaniepokojone… same. Trzymały się w razem, nic ich nie przepłoszyło. To był dobry pierwszy znak. Potem do jego uszu zaczęło dobiegać powarkiwanie i szczekanie Bursztyna. Szybko go zlokalizował i powód z jakiego czworonóg to czynił. Mikkel… Rathar i Fanny zniknęli w gęstwinie jakby się zapadli pod ziemię. A Dalijczyk pakował się w ten sam mrok jakby nie widząc własnej zguby. Pszczelarz darł się i nawoływał. Wygrażał i prosił. A ten krok za krokiem podążał tam gdzie przed chwilą zniknęła pozostałą dwójka. Kiedy dostrzegł pełzające po ziemi pnącza wiedział, że nie ma już chwili do stracenia. Sięgnął do kołczanu i błyskawicznie wydobył strzałę z barwionymi na żółto lotkami. Napiął łuk. Wstrzymał oddech i przymierzył. Dokładnie w środek szerokich pleców. W miejsce stalowego grotu wstawiona była drewniana kulka średnicy blisko trzech centymetrów. Tymi strzałami Iwgar mógł próbować ogłuszyć swój cel. Przy pomyślnym strzale w głowę. Tym razem pocisk jednak miał otrzeźwić, miał wyrwać z odrętwienia… bólem miał przywrócić myślenie tej bezwolnej kupie mięśni. Świst przeciął powietrze. Właściwie w tym samym momencie Pszczelarz wyrwał do przodu. Pędem ruszył w tamtym kierunku.

Rycerz upadł ale po to by powstać. Mikkel wrócił. Ale Cień nie odpuszczał. Roślinne macki przystąpiły do ataku. Próbowały pętać i obalać. Ogłuszać i obezwładniać. Rozpoczęła się walka. Leśnego człowieka, Dalijczyka i psa… z jakąś przerośniętą, żyjącą fasolą. Jednak w zetknięciu ze stalą nie miała szans. Zmusili ją do odwrotu… jednak na dnie studni byli zakładnicy. Fanny i Wszędobylski spętani i bezwolni. Belgo coś mamrotał i tylko kupiec z całej trójki wykazywał się rozumem. Tylko on… jeszcze walczył. Nie było czasu. – Mikkel, skacz… rozpalę pochodnię i to wypalimy. Na pokrzywy za domem miał w zwyczaju szczać, żeby się ich pozbyć… ale tutaj potrzeba było czegoś więcej. Ogień zawsze odganiał Cień. Wyszarpał linę. Pochodnię. Począł ją rozpalać. Skrzesana iskra szybko zajęła nasączone szmaty. Dalijczyk stał jak kamienna rzeźba przymocowana do cokołu z której nie mogła zejść. Po twarzy przeleciał mu czerwony refleks.

Pszczelarz nie miał czasu myśleć. Mikkel znowu pogrążył się w jakimś innym świecie. – Ogarnij się człowieku! Dobył myśliwskiego noża. Jedna noga wylądowała na wystającym kamieniu. Ręką złapał się jakiegoś korzenia. Osunął się jeszcze metr. Zeskoczył. A później to już Pszczelarz rozpoczął prawdziwe sianokosy. Nie oszczędzał jednak oddechu. Co i rusz dopominał się liny albo pochodni. Wołał z imienia oczarowanych studzienną florą towarzyszy i przerabiał zielone pędy na pędziki…
 
baltazar jest offline  
Stary 15-04-2013, 18:07   #48
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Kiedy miękka ziemia w studni zadrżała, na ich głowy posypały się grudki ziemi i złapanych w korzenie liści. Ściany jak ożywione zacieśniały się powoli lecz nieustannie. Nie spiesząc się. Na tyle jednak krawędź cienia przesunęła sie po ich twarzach by jeszcze ciemniej się zrobiło w dole, do którego dotychczas wpadało kilka bladych świdrujących przez listowia promyków. Widoczne u góry przez otwór studni korony drzew kołysały się jakby w niemym proteście kręcącej głowy.











Kiedy jednak cień położył się na brodatej twarzy Igwara, przypomniał sobie leśny człowiek rozmowę z szalonym pustelnikiem.

- Jam jest Iwgar syn Righunta zwany Pszczelarzem. Mój klan wywodzi się spod Woodland Hall. - Całą noc go to gryzło. Część niego mówiła mu, że powinien to zostawić tak jak jest. Niedopowiedziane. Jednak druga część niczym trawiona chorobą Fanny Kronikarki zadawała pytanie „jak?”, „dlaczego?” . W końcu rankiem przysiadł się do pustelnika. – Wiem że twój los dawno przypisany został do tych mrocznych ostępów. Zmieniać twego przeznaczenia nie mogę. Czasu cofnąć też nie… tym bardziej szukać powodów dlaczegóż to nie wróciłeś do swoich. Nie moja to sprawa. Być może jednak coś rzec bym mógł komuś… Klan Darandel w dalszym ciągu jest silny... a pamięć w nas Leśnych Ludziach zawsze była przekazywana z ust do ust. Być może słowa przekazane komuś ukojenie przyniosą tobie lub jemu…

Kiedy padło z ust Igwara rodowe nazwisko klanu Darandel, strzec drgnął, przewrócił oczyma, jakby przyglądał się czemuś w przestrzeni przed nim, przed jego twarzą a potem rozejrzał się na boki wciskając głowę w ramiona.

- Pogromca Wilków. Powrócił po chwili do „daru”. - Czy on nosi znamię Cienia? Czy zniszczyć go powinienem czy przekuć na nowo? Czy komuś przekazać?

- Ciiiiii. – przyłożył kościsty palec do spękanych ust. – Rób jak uważasz. – dodał poufale ciszej. - Uważaj jak robisz. – wyszeptał konspiracyjnie. – Nie moja to już rzecz. – oczy zblakły mu jakby stracił zainteresowanie dalszym zgłębianiem tematu i odwrócił się bokiem do Pszczelarza. Z zadowoleniem przyglądał się nowej, prostej stali z kuźni Ereboru myśliwskiego noża, który otrzymał w podarku od Baldora za udzieloną karawanie gościnę.

- Idźcie, idźcie, idźcie już!– mamrotał przeciągając palcem po ostrzu. - Już, już, już... – szeptał jak echo własnych słów.

Odwrócił się nagle ku leśnemu człowiekowi i spojrzał mu prosto w oczy przytomnie i rozumnie.

- Cień nadchodzi. – powiedział twardo po czym jak gdyby nigdy nic wstał z kucek, czemu towarzyszyło łupnięcie stawów w jego kolanach.

I odszedł mamrocząc pod nosem do siebie.










Cokolwiek ich zaatakowało znikło w grząskiej plątaninie liści i kości. Kto wie, może wróciło tam skąd przylazło lecz nie dane im było tego sprawdzić, bo lina spadła im dosłownie z nieba, którego nie widzieli, lecz które gdzieś tam na zewnątrz musiało być. Bo choć zwątpienie podpowiadało inaczej w trudnych chwilach, wiedzieli, że po nocy wstaje dzień, światło zwycięża cień. Jest życie, piękno i słońce poza drewnianymi murami czarnego gmachu Mrocznej Puszczy. Jest nadzieja.

- Tędy! – usłyszeli znajomy głos Mikkela.

Jego głowa pojawiła się z szarym otworze studziennego okna.

Musieli się spieszyć.











Ostatnie cztery dni wędrówki przez las były znośne. Ich ciała wystawione na niemałą próbę lasu były obolałe. Czuli Mroczna Puszczę w kościach. Wciąż było ciemno, półmrok nie opuszczał puszczy, lecz ich czy przyzwyczajone już do większego mroku cieszyły szarzyzną i coraz częstrzymi promieniami, które zaglądały na nich z pomiędzy koron ponurych drzew.

Każdy na swój sposób radził sobie z doświadczeniem ze studni, własnych słabości. Prawdy o sobie czy kłamstw?

Kiedy ujrzeli jasną plamę w oddali, światełko w tunelu, nawet konie ochoczo przyspieszyły kroku. Bursztyn jeszcze trochę kulał po przygodzie z potworem ze studni. Znosiło sie na to, że nieprędko w przyszłości przekona się do beztroskiego przebywania w cieniu drzew.

Oczy wędrowców zdążyły przyzwyczaić się do słonecznego blasku od którego trudno im był je oderwać gdy zbliżali się ku niemu ciemnym, leśnym korytarzem. Gdy wyjechali z mrocznej Puszczy przez Bramę Lasu, którą tworzyły dwa, skręcone, rozłożyste drzewa, przywitała ich dolina Anduiny.

Nieopisany kontrast. Przeszli przez las i żyli aby o tym opowiedzieć!

Przed nimi rozpościerały się tereny kontrolowane przez lud Beorna. Dwadzieścia mil na zachód, była Wielka Rzeka Anduina. A jeszcze dalej za nią, po drugiej stronie doliny, stały gdzieś ośnieżone szczyty Gór Mglistych. Teraz jednak, jak okiem sięgnąć, falujące pagórki przykryte kobiercem zielonej trawy, nie spalonej jeszcze słońcem wczesnego lata, witały wędrowców beztrosko, jakby zupełnie nieświadome swego naturalnego uroku i że w ich sąsiedztwie, za granicą pradawnych drzew, czai się nieprzyjazny mrok. Kronikarka wiedziała, że kupiec się stara. Bardzo się stara. Aby pokonać przepaść, która która wypełniła go pustką jakie zostawił po sobie brak pamięci oraz aby nie dać po sobie tego poznać. Jakże różne problemy mieli ci dwaj dotknięci Cieniem mężczyźni. Bezimienny pustelnik z Mrocznej Puszczy i dobrze już jej znany kupiec z Dali. Ten, którego prześladowały koszmarne wspomnienia oraz ten, które stracił te jakże mu potrzebne. Jeden pamiętał zbyt wiele a drugi wciąż za mało. Kto wie, może supły ich kłopotów mogłyby się rozwiązać, gdyby tylko mogli zamienić się miejscami? Kiedy słońce pozdrawiało ich gorąco a ciepły letni wiatr rozwiewał im włosy wszystko wydawało się być możliwym. Lekarstwo Baldorowi jak i szaleńcowi, tylko czy w przypadku tego drugiego słusznym by było zmieniać jego przeznaczenie tak blisko związane z lasem? Niektóre rzeczy winny być zostawione takimi jaki mi są i tylko czy to była jedna z nich?

Na znak Fanny karawana ruszyła szlakiem na południe wzdłuż granicy Mrocznej Puszczy. W sąsiedztwie ponurej kniei, lecz w bezpiecznej odległości od niej. Poza zasięgiem wzroku ciemnozielonych drzew schowanych teraz za wzgórzami. Szli w letnim słońcu, zupełnie jakby wędrowcy nie chcieli czuć na sobie spojrzenia lasu, ani kroczyć w jego cieniu. Jedynie Mikkel na karym Pensie stąpał po zielonej grani mając na oku i karawanę po prawej ręce a Mroczną Puszczę w oddali na horyzoncie po lewej. Ogier rwał się do galopu i po pewnym czasie Bardyjczyk dał mu sie wybiegać wiedząc, że na dłuższą metę wędrówka stępa zmęczy ich obojga. Pensa, bo serce miał w kopytach i Mikkela, bo musiałby je łamać nieustannie osadzając zapędy ogiera. Jeszcze tego samego dnia syn Thoralda najpierw usłyszał znajomy śpiew a potem zobaczył znajomego sobie kosa. Przysiadł na grzbiecie Gałgana, który leniwie zajadał się skubaną trawą na popołudniowym postoju.

Pszczelarz po wyjściu z lasu zapuszczał się przed karawaną chyba z przyzwyczajenia. On zobaczył w oddali tych, którzy już musieli zauważyć i jego. Czterech konnych. Ziemie Beorna były jednymi z najbezpieczniejszych w tej części Starego Świata, jeżeli w ogóle którakolwiek kraina Dzikich Krajów mogła być wolna od zagrożeń. Taką opinię te ziemie zasłużyły sobie dzięki Beornowi i jego naśladowcom, którzy przysięgli mu lojalność i służbę. Tereny Beorningów strzegli strażnicy pobierając opłaty za przekraczanie ich granic. Słudzy ciemności płacili za to życiem, więc zwłaszcza w sąsiedztwie domu Beorna niesłychanym było słyszeć o zapuszczających się w jego pobliże pomiotów Cienia.

Igwar przyprowadził ze sobą konnych strażników, którzy okazali sie przede wszystkim bezpośredni.

- Jam jest Merovech Mocny. – powiedział olbrzym jeszcze większy od Rathara. – W imieniu Beorna zbieramy opłaty za korzystanie ze szlaku na naszych ziemiach. – powiedział bez ogródek.

Baldor skwapliwie sięgnął do kiesy wręczając wojownikowi kilkanaście monet.

- Masz. To za dużo. – Merovech, wojownik o gęste czarnej czuprynie przeplatanej pojedynczymi nitkami siwizny, zwrócił resztę kupcowi, Potem przyjrzał się Ratahrowi i skinął mu głową. Odrzucił kupcowi kolejne dwie monety, gdyż od swych pobratymców wszak nie pobierali opłat. Wszędobylski znał Merovecha tylko z widzenia i dużo więcej ze słyszenia. Był to jeden z pierwszych ludzi, którzy zjednoczyli się wokół Beorna. Wielki wojownik, weteran Bitwy Pięciu Armii słynący z męstwa, honoru i niemałego wkładu w zadbanie, aby dolina Anduiny wolna była orków i wargów – Kim jesteście i dokąd zmierzacie dobrzy ludzie?

- Baldor syn Helgrima ojciec Belgo, kupiec z Dali. – kupiec przestawił sie zwięźle a chłopiec kiwnął głową. – A to moi przyjaciele i ochroniarze. Fanny i Mikel z Dali oraz Rathar z Gór Mglistych. – powiódł ręką kolejno po wymienianych osobach. – Igwara Pszczelarza, naszego przepatrywacza, już poznaliście. Do leśnych ludzi, do Leśnego Grodu, panie, zmierzam z towarem. – wyjaśnił kupiec. – Przeszliśmy Mroczną Puszczę Leśną Ścieżką Elfów.

Jego ostatnie słowa zrobiły wrażenie na dużym wojowniku i jego towarzyszach, bo z nową uwagą przyjrzeli się wszystkim.

- Szlak przed wami bezpieczny raczej za dnia. Choć sami wiecie o tym najlepiej, miejcie baczenie na las. – przestrzegł. – Przed wami karczma. Za tamtymi wzgórzami. Dojdziecie przed zmrokiem. Kuchnię mają wyśmienitą "mądre dzieci". – pierwszy raz uśmiechnął się od początku ich rozmowy.











I faktycznie, zaraz po zmroku,zobaczyli w oddali przytulne, zapraszające światła karczmy nazywanej „Wschodnią”. Wszyscy czuli trudy podróży. Gospoda była wymarzonym miejscem na dobrą strawę i wygodne łóżko, noc spędzoną pod dachem. Jeśli mieliby wracać do Dali to każdemu przydałby się kilkudniowy postój na podreperowanie tak ciała jak i ducha, bo przeprawa przez Mroczną Puszczę nie była spacerkiem po którym wystarczy strzepnąć kurz i pajęczynę z ubrania...

Pszczelarz prócz trudów przeprawy przez Mroczną Puszczę niósł w plecaku zawinięte w szmaty, połamane szczątki sławnego topora. Musiał on, a może nawet oni wszyscy musieli urodzić, co dalej winni z nimi zrobić. Była to wspaniała broń, która, kto wie, naprawiona w odpowiedni sposób przez nie byle jakiego kowala, może i miała szansę odzyskać swą dawną moc. A nawet jeśli nie miała już nigdy nikomu służyć tak samo jak niegdyś w boju, to czyż nie powinna trafić w ręce starszyzny z Leśnego Grodu. Tym, którym była cenniejsza niż złoto?

- Oto wasza zapłata moi drodzy. – Baldor wręczył każdemu resztę należnego im złota nim zbliżyli sie do karczmy. – Dziękuję wam bardzo. Bez was już wiem, to com podejrzewał wiosną. Nie dałbym rady w lesie. I pewnie nie dałbym nawet ze zwykłymi zbrojnymi. Nigdy wam tego nie zapomnę. Tutaj jednakże, na ziemiach Beorna, usług waszych już nie potrzebuję. Wolni jesteście z obowiązku nas ochraniania. Jeżeli wam po drodze do leśnych ludzi to rad byłbym ze wspólnego towarzystwa w podróży. Jeśli zaś przeznaczenie woła was w inna stronę, to niech szczęści się wam gdziekolwiek was zaprowadzi.












Karczma była drewniana. Nowiutka. Tak nowa, ze jeszcze czuć było świeżość kleju, żywicy a ściany miała prawdziwie białe a nie pożółkłe od dymu z fajek. Niewielki budynek stał na kamiennym mostkiem, które przeskakiwał mały potok, który z Mrocznej Puszczy wartko spływał do Anduiny. Żółte światło w oknach i latarniach zatkniętych przed wejściem i za mostkiem bramie płotu okalającego, płonęło cieplutko i przytulnie mamiąc strudzonych ludzi ku sobie. Gdy tylko przekroczyli mostek wybiegł ku nim duży, czarny pies, który najpierw obwąchał się z Bursztynem dokładnie a potem podszedł kolejno do każdego, kto nie jechał konno i obwąchał ręce przyjezdnych. Krasnolud, który chyba musiał być stary, bo siwym była na głowie i brodzie, lecz w barach i piersi szeroki i zdawać by się mogło jak tur dojrzał wciąż silny, przyjął od wóz z końmi odprowadzając je na odpoczynek. Za karczmą stała przytulona do niej drewniana szopka a na podwórzu większa stodoła i stajnia.

Po przekroczeniu karczemnego progu, wędrowców przywitał zapach świeżego pieczywa, ciasta oraz dymy z fajki którą pykał hobbit w kuchennym fartuszku zajmujący się dwa krasnoludami przy stoliku pod oknem. Przy innym siedziało trzech Beorningów, wysokich, szerokich w barach, o długich włosach wojowników, którzy zaprawieni byli w życiu w Dzikich Krajach. A mimo to śliczna na buzi, choć juz nie pierwszej młodości i nieco grubej kości, jak to zwykle z hobbitami bywało, z uporem nalegała cierpliwe, aby wojownicy przy stole używali serwetek.

Spostrzegłszy nowych gości, hobbit o kręconych, brązowych puklach gęstych włosów, doskoczył do Baldora i jego towarzyszy kłaniając się szczerze i wręcz naturalnie do samej niemal, dębowej podłogi. A że niewysokim był wszak hobbitem, to i przesadnie schylać się nie musiał, aby taki efekt osiągnąć.

- Witam szanownych gości! – promieniał. – Dinodas Brandybuck jestem do waszych usług! Radzi jesteśmy z małżonką mą Agathą służyć wam kolacją i wygodnym łożem z czystą pościelą.

- Baldor jestem, kupiec Dali z synem i towarzyszami podróży, których bohaterska służba w ochronie mnie i mej karawany, okazała się nieceniona i bezcenna podobnież jak dobre serca tych bohaterów, którzy życie uratowali synowi memu i mnie, w ciągu zaledwie kilku miesięcy kilkakrotnie. – z dumą wskazał swoich byłych ochroniarzy. – Im chciałbym, u ciebie zacny panie hobbicie, podziękować raz jeszcze za Mrocznej Puszczy przeprawę gościną w twych progach za nich na mój koszt.

- Zapraszam. – hobbit przyjrzał się wędrowcom i kurtuazyjnie zaprowadził ludzi do dużego stołu przy kominku, w którym wesoło trzaskał mały ogień.

Potem oddalił się zostawiając ich samych, a nim wrócił z trunkami, aby przyjąć zamówienie na strawę, zasłuchał się ze strapiona miną w rozmowę pary krasnoludów przystając przy ich stoliku. Khazadzi głośno dzielili się wieściami ze szlaku. Że z zachodu przybywali przekroczywszy góry. Że gobliny schodzą coraz liczniej z górskich twierdzy Gram i Gundabad niepokojąc szlaki, przełęcze, karawany a nawet mniejsze wioski. Że niebezpieczniej się robi i że choć sami nie widzieli orczych śladów zniszczenia, to wieści od wędrowców słyszeli niepokojące.

- Ciekawym, czy król Dain lub inny władca północy tym się zainteresuje? – podsumował relację krasnolud o nosie w kształcie podłużnego ziemniaka. – Skórę przetrzepaliśmy goblinom w Bitwie Pięciu Armii i nie można pozwolić wszak by zwycięstwo marnowało się przz niekonsekwencję! – łupnął pięścią w stół aż podskoczyły pięknie zdobione talerze i srebrna zastawa.

- Bracie. – machnął ręką drugi kahazad. – Samotna Góra daleko. Dalia daleko. Rozejdzie się zwycięstwo po kościach i nim minie kolejnych kilka lat, z sojuszu i przyjaźni zostaną wspomnienia, gdy ludzie i elfy izolować się zaczną coraz bardziej nieufni... – pokręcił smutno głową i upił do dna ze sporego kufla oblewając sobie przy tym brodę piwem.

Dinodas wrócił do stołu karawany z Esgaroth z taca pełną trunków i niekłamanie zasmuconą twarzą, jakby coś go gryzło i spokoju nie dawało. Postawił przed nimi kufle. Rathar z Pszczelarzem dostali przedni dzban miodu a reszta podróżnych w osobach Fanny i pozostałych mężczyzn z Dali znaleźli się w posiadaniu dużej butelki wyśmienitego wina. Belgo dostał gorącej czekolady.

- Rad jestem was widzieć drodzy podróżni. Na mój koszt się napijcie i wysłuchajcie mego strapienia za to. – Hobbit uśmiechnął się blado nerwowo poprawiając szelki. – Mówcie mi Dindy.

Opowiedział wędrowcom w wielkim skrócie lecz ciekawie dla ucha jak to wraz z żoną i bratem za namową i sutą inwestycją Bilbo Bagginsa otworzyli niecały rok temu ten przybytek za zgodą Beorna.

- O brata mego Dodericka się martwię. – westchnął. - Dody po stopnieniu śniegów, a wiosna wczesną w tym roku się wszak okazała, przeprawił się przez góry w nasze strony po towar. List od niego dostałem, że w Bree zakupy czynił zgodnie z planem przygotowując sie do wyprawy powrotnej i że zbrojnych do ochrony wozu poszukuje wśród ludzi. Wedle planów brata pół tuzina ochroniarzy miało mu towarzyszyć w przeprawie przez góry i zjawić sie tu miał u nas z powrotem w karczmie po miesiącu. – kolejny raz westchnął ciężko. – Miesiąc minął i trzy tygodnie. Słuch po Dodym zaginął. Żaden wędrowiec na szlaku o nim nie słyszał, czego wieść by do nas dotrzeć mogła... Co o tym myślicie? - spojrzał po ich zmęczonych podróżą twarzach. - Chętnie was zakontraktuję do informacji choćby uzyskania o losach młodszego brata mego Dodericka. – z nadzieją w oczach szukał ich spojrzeń. – Zastanówcie się proszę, a że myśli się lepiej o pełnym brzuchu i decyzje słuszne wtedy na spokojnie przychodzą, najpierw mi powiedźcie moi drodzy goście, czego sobie życzycie na kolację?





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 18-04-2013, 13:40   #49
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ostatnie cztery dni podróży przez Mroczną Puszczę, były dla Rathara czasem przemyśleń. Odzywał się jeszcze rzadziej niż wcześniej, zmagając z własnym bólem i co ważniejsze - z własną głową. W górach wszystko było proste. Tu zadziałała jakąś magia, której nie rozumiał. Dlaczego tak łatwo temu uległ? Czy faktycznie był tak słaby, by nie potrafił stawić czoła omamom, ukazujących obrazy, których nie powinien pożądać?
Baldorowi za otrzeźwienie z własnych mrocznych marzeń podziękował krótkim skinieniem i jasnym spojrzeniem. Obaj wiedzieli, że słowa nie są potrzebne w takich chwilach, chociaż to ciągle stary kupiec ucierpiał na podróży znacznie bardziej niż którekolwiek z nich. Może prócz młodego Belgo, ale tych ran nikt z wynajętych do ochrony ludzi uleczyć nie mógł i Rathar był tego świadomy.

Z każdą kolejną godziną marszu, zalegający na sercu cień powoli się rozpraszał, zwłaszcza potraktowany przebijającym się tu i ówdzie słońcem, jakże rzadko widywanym ostatnimi czasy. Beorning także ostatecznie porzucił swoje rozważania, bez dojścia do sensownych wniosków. Tylko jego spojrzenie jakby częściej zatrzymywało się na towarzyszach podróży. Aż do czasu opuszczenia puszczy, co przyjął z pełnym ulgi westchnieniem. Znacznie bardziej znajome wzgórza i równiny wypędziły cień do końca. Żartobliwym tonem zwrócił się nawet do Iwgara.
- Nie wiem jak Leśni Ludzie całe życie spędzają w takich miejscach. Cery nie macie tak zupełnie białej chyba przez ciągle picie dużych ilości miodu!
Ulga związana z opuszczeniem pozbawionych słońca leśnych ostępów była wyraźna i Rathar jej nie ukrywał, choć przecież do strachliwych zdecydowanie nie należał. Nie o strach jednakże tu się rozchodziło.

Dalej poszło już znacznie lepiej. Spotkany patrol, w którym był sam towarzysz Beorna, piękna zieleń, rozległy teren i ciepłe słońce. Życie stało się znacznie piękniejsze. Beorning nawet udał się na polowanie, z którego przyniósł dwa zające, zwierzynę w miarę smaczną i jedną z niewielu dostępnych w takich otwartych miejscach.
Karczma "Wschodnia", którą pamiętał jeszcze z czasów, gdy dopiero była budowana, była tylko zwieńczeniem szczęśliwie, mimo wszystko, podróży. Odebrał swoją zapłatę, w tym również obiecaną zabawkę. Nie zależało mu na niej tak bardzo, umowa jednakże pozostała umową.

***

Wszędobylski, po wypiciu toastu za szczęśliwe przebycie Mrocznej Puszczy i ustaleniu kilku dalszych szczegółów, wstał od stołu i zamówiwszy wcześniej dzban miodu, podszedł do swoich pobratymców, naczynie na stole stawiając i przysiadając się, skłoniwszy się i przedstawiwszy. Przy stole ojciec siedział, wraz z synem i szwagrem, wszyscy z tych okolic to i nie znali się wcześniej.
- Witajcie przyjaciele. Z długiej podróży do domu wróciłem. Coś działo się na ziemiach Beorna w ciągu ostatnich miesięcy? Krasnoludy o jakiś goblinach opowiadają.
Po wymianie zwyczajowych grzeczności, wojownicy przyjaźnie zaoferowali mu poczęstunek z ziemniaczanych placków i słodkiego ciasta.
- Nie ma więcej rajdów niż zwykle, z tego co nam wieść bracia z gór przesyłają, ale to na wiosnę było. Zimą ruch wzmożony był, bo wilki i gobliny głodne.
- Nie wiemy tak czy inaczej
- dodał drugi. - Pilnujemy doliny. Z gór jesteś to sam wiesz ze to co tam za spokojne się bierze, tutaj byłoby niebezpiecznym czasem.
Nie wyglądali na dobrze poinformowanych, ale Rathar na to nie liczył. Gdyby na pograniczu wydarzyło się coś istotniejszego, to wieści dotarłby szybko i tutaj i to dlatego w ogóle spytał. Najwyraźniej orki i gobliny jeszcze na szczęście nie ruszyły bardziej stadnie.
- Prawda to żeście przez puszczę przeszli elfim traktem? Z elfami pewnie? - zagadnął nagle trzeci najmłodszy Beorning.

- Czyli po staremu, mówicie. Może to i dobrze, dobrze wrócić na swoje.
Wszędobylski uniósł kufel, wznosząc toast, całkiem głośny. Dopiero po wychyleniu połowy zawartości odpowiedział najmłodszemu.
- Prawda to, ale z elfami tylko przez ich ziemię. Baldor, kupiec, którego eskortowaliśmy, jest przyjacielem tej rasy. Niezwykle osobliwa. I raczej smutna. Dalej przez Mroczną Puszczę sami, po ścieżce.
Chciał dalej nawet mówić, nagle jednak przypomniał sobie wydarzenia z tej dziwnej studni. Obejrzał się jakby mimowolnie na Fanny i Baldora, a potem wrócił wzrokiem do pobratymców, nie kontynuując wątku sam z siebie.
- A warto się włóczyć po Mrocznej Puszczy? Nie lepiej naszych ziem strzec? Co to wielmożne tyłki z Dali bały się same iść, że ciebie i człowieka z lasu wzięli, czyście wy raczej na ich towarzystwo nastawali dla złota? - powiedział najstarszy nie okazując po sobie czy na nim wyprawa przez las zrobiła wrażenie. - Takich jak tu nam trzeba ludzi naszych ochraniać, a nie domokrążców i leniwych rycerzy. Kobieta i dziecko przez mroczny las? Głupota to nic więcej. Niepotrzebne ryzyko dla niskich celów - skrzywił się. - A na ścieżce elfów widać bezpiecznie od ich magii, jako żeście rade dali - wzruszył ramionami. - Ale twe zdrowie, żeś do domu wrócił. - upił miodu.

Rathar spokojnie odpowiedział na toast. Znał swój lud, to takie oskarżenia nie dziwiły go wcale. Sam przecież był wielce niezadowolony swojego czasu, gdy siostra przekazała mu swoją decyzję.
- Być może moja obecność uratowała życie temu dziecku i tej kobiecie, bo oni i tak wzięliby udział w przeprawie przez puszczę. A mnie na drugą stronę wywiały sprawy rodzinne. Powoli uczę się nie wydawać pochopnych sądów, choć teraz ciągnie mnie już ku górom.
Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Brodacz spojrzał na Belgo przy stole karawany.
- Nie wyglądasz na takiego co by miał wężowy język w gębie, to i wierzę ci, żeście o śmierć się otarli w lesie. Dziękować zatem Ratharze bogom winni ci ludzie, że na ich drodze cię postawił.
Potem zasłuchali się wszyscy w krasnoludzką pieśń, która spłynęła z ust khazadow, gdy zaspokoili pierwszy głód i pragnienie.
Później pożegnali się, gdyż z nich czterech tylko Wszędobylski pozostawał na noc w karczmie.
 
Sekal jest offline  
Stary 21-04-2013, 01:10   #50
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Pszczelarz już nie pamiętał czasu kiedy tak się cieszył wychodząc z lasu… kiedy opuszczał cień drzew, dźwięki i zapachy puszczy zostawiał z tyłu i wracał do cywilizacji. Czując ulgę, a nawet radość. Wychodził na równiny brodząc po kolana w trawie. Dał się objąć promieniom słońca. Po prostu się cieszył. Tęsknił już za tym. Nie krył radości. Udało im się…

No ale w końcu nie był aż tak stary to jak się nad tym chwilę zastanowił to sobie przypomniał kiedy taką radość z powrotów z wypraw odczuwał. To było za czasów Mariki… tak wtedy nawet uwielbienie ciszy i spokoju jaki oferował mu las nie mogło równać się tym wszystkim emocją jakie budziły w nim te wszystkie pagórki i doliny córki starszego wioski. Tej radości kiedy tonął w jej błękitnych oczach i a skórę pokrywały jej miękkie pocałunki. Dzikość natury ustępowała ludzkiej namiętności. Z tym nic nie mogło się równać, ani kąpiel w krystalicznie czystym wodospadzie, ani wylegiwanie się na miękkim dywanie z traw licznych polan. Ba nawet zapach dzikich dzwonków czy smak bukowego miodu… Tropienie zwierzyny czy tępienie szkodników pokroju goblinów. Teraz jednak rozpościerała się przed nimi dolina Anduiny a nie otwarte ramiona Mariki ale i tak Iwgar się cieszył.

Ostatnie cztery dni były dość trudne. Nie tylko przez wydarzenia związane z potworem ze studni i podupadłym morale po tym spotkaniu ale głównie ze względu na zmęczenie i świadomość tego że zwiadowca właśnie teraz nie może sobie pozwolić na najmniejszy rozluźnienie. Byli już tak blisko… każde z nich wiedziało, że skraj Puszczy może być lada chwila… ale Iwgar wiedział też, że takie poczucie złudnego bezpieczeństwa może być opłakane w skutkach. Sił mieli coraz mnie… ty bardziej, że każdy z nich miał nowe rany. Te, które zwiadowca mógł opatrzyć i podleczyć i takie o które wolał nawet nie pytać. Nie chciał wiedzieć co każdego z nich przyciągnęło do studni… co ich mamiło. Kiedyś słyszał taką historię i wiedział, że mogło z człowieka wyjść wtedy sporo pragnień o które nawet by siebie nie posądzał… Nie pytał.

Ze studni wylazł ostatni. Właściwie to ni to wylazł ni to go Mikkel wyciągnął. Kiedy mu podawał dłoń by go podciągnął i wreszcie stanął na ziemi chwilę się mu przyglądał. Nie wypuszczając jego dłoni z uścisku. Nie mówił nic o strzale w plecy. Nie mówił nic o dopalającej się pochodni. Nie mówił o pozostaniu na górze. – Na twoim miejscu to ja bym takiego chwosta nie sadził w ogródku. Uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu.

- Wszyscy cali? Ruszmy się stąd bo niebezpiecznie tu jeszcze może być. Godzina spokojnego marszu i jest dobre miejsce na postój… tam was sobie dokładnie obejrzę i kto wie jak będzie trzeba to może jaką maścią posmaruję. Zawołał do reszty zwijając linę.

*** Rathar, Fanny, Iwgar, Mikkel ***
Karczma przywitała ich dawno zapomnianą wygodą. Ciepła strawa, pachnąca pościel i do tego kąpiel w bali z gorącą wodą. To były pokusy jakich nie mógł sobie odmówić nawet Leśny Człowiek. Niestety też zakończył się pewnie etap w ich podróży… a wieści jakie docierały do ich uszu nie były zbyt optymistyczne. Nieszczęścia i zło przecież nie kończyły się równo z granicą drzew wyznaczających Mroczną Puszczę.

Rathar słów hobbita uważnie wysłuchał i choć ochrona kolejnego kupca wydawała się zajęciem strasznie powtarzalnym, to wyprawa w góry brzmiała dobrze. Jak zawsze dla Beorninga. Odezwał się więc do towarzyszy.
- Nie wiem jak wy, ale mi do domu niespieszno, choć dom mój tutaj i nigdzie zarazem. Skorośmy o goblinach słyszeli, może i warto by wybrać się tym szlakiem, którym miał hobbit wracać? Ziemie te bezpieczne, Baldor w dalszej drodze problemów nie powinien mieć.

Wszyscy wiedzieli, że problemy miał inne, tylko czy ktokolwiek z nich mógł mu w nich pomóc?
Fanny, która dotąd zdawałoby się bardzo spokojnie wpatrywała się we własne, złożone na kolanach dłonie, po słowach Rathara odezwała się z pośpiechem. - Chciałabym pojechać dalej z Baldorem. Wiem, że nic… to znaczy, chyba nic…- kolejne słowa Fanny wypowiedziała z wyraźną niechęcią - nie możemy zrobić, ale czuję, że czegoś nie dokończyliśmy.

Westchnęła i wzięła głęboki oddech. - Wiem Ratharze, że masz rację. I pomagając Dindy’emu, i wyruszając w góry, żeby sprawdzić pogłoski o goblinach prawdopodobnie zrobilibyśmy coś pożyteczniejszego. Ale może wy też macie to uczucie, ze nasze miejsce jest jeszcze przy Baldorze i Belgo? Może bylibyście skłonni dalej im towarzyszyć?

Beorning zdecydowanie pokręcił głową. - Nic tu już nie poradzimy, Fanny. On nie chce naszego dalszego towarzystwa, bo zapłacić nam mu się nie opłaca, a nam nie opłaca się podążyć tym szlakiem bez celu. Mi, wybaczcie to "nam". Jest bezpieczny. Głowy mu nie wyleczymy. Mnie ciągnie do pomocy, bo to było moje zajęcie we wcześniejszych latach. Strzeżenie górskich szlaków. Pszczelarz na miód na swoje ziemie zaprasza, tylko miód nie ucieknie.

Leśny Człowiek do tej pory przysłuchiwał się jeno rozważaniom towarzyszy. Milczał, a na jego twarzy zamiast typowego uśmiechu malowała się zagwozdka. Pszczelarz najzwyklej na świecie nie wiedział co ma czynić. Każda obrana droga miała swoje wady i zalety… każda. Jednak teraz jakby poczuł się wywołany do odpowiedzi, od której nie zamierzał się wymigiwać. – Zdaje mi się, że nie po to się spotkaliśmy żebyśmy mieli teraz się rozdzielać tym bardziej kiedy los nam sprzyja i dokonaliśmy niemało. Każdego z was kocham jak rodzinę… Fanny jak siostrę a was jak braci. Dlatego to co by mnie najbardziej zasmuciło to gdybym musiał się z wami rozstać. I właściwe to co miał do przekazania to przekazał w tym momencie… ale, że do milczków nie należał to po chwili dodał. – Baldor istotnie jawi się jakby wolał od nas odpocząć, kto wie może sam na sam z synem pozwoli mu znacznie szybciej odbudować to co odebrał mu Cień. Z drugiej strony serce ciągnie do moich stron… do miodu, dziewek i domu. I to, że niesiemy Pogromcę Wilków nie bez znaczenia też jest. Oręż, ów dawno zaginął… i jest niezwykle cenny nie tylko dla klanu ale dla wszystkich moich ludzi. Góry z tegoż samego powodu są dobre… bo kto jak nie krasnoludy byłby zdolne go na powrót przekłuć i przywrócić dawny blask, a może i dać nowy. Może to nam jest pisane przywrócić mu życie i odbudować jego legendę. Może jeżeliśmy go odnaleźli to nam on przypisany? Co się zaś tyczy zaginionego brata… hmmm nie wypada zostawić kogoś w potrzebie. Może poszukiwania małego hobbita i zapasów żywności jawią się mało chwalebnym i mizernym epizodem w kronikach ale z drugiej strony czy to nie jest najlepszy sposób na to by przegonić Cień jaki zalęgł się w naszych sercach?

- Nie wiem co nam czynić. Nie wiem która droga jest słuszna. Wydaje się, że jedyny kto nie może czekać to ów Doderick… a reszta… Ale jak mówiłem i możecie się ze mnie śmiać i drwić furda mi to. Tej drużynie ktoś spisał już pierwszy rozdział… i nie ostatni. Rozdzielać się nie chcę. Przynajmniej póki mnie nie zdenerwujecie. I jak to miał w zwyczaju roześmiał się rubasznie i to tak, że aż mu się oczy cieszyły.

Mikkel trochę liczył na to, że nie będzie musiał zabierać głosu w tej kwestii. Szczególnie gdy przed chwilą ubiegł go w tym Pszczelarz, który zdawał się z początku przynajmniej myśleć identycznie jak on. Z początku, bo na koniec stanęło na tym samym co na początku i znów zaległa cisza. A on jako jedyny przecież nic jeszcze nie powiedział. Tylko popijając domowej zdaje się roboty zeszłoroczne i nader mocne wino przyglądał ciekawie Shadrachowi.

Wiedział gdzie go ciągnie. Wiedział też jednak co należy zrobić. Nie miał co do tego wątpliwości. Po prostu miał ochotę pozwolić sobie na odrobinę gnuśności decyzyjnej. Dać się porwać wydarzeniom niczym podmuchowi wiatru i nie musieć gryźć się z sumieniem. Spojrzał na Fanny. Tak jak wcześniej gdy mówiła, patrzyła na nich. Nawet więcej na Iwgara i Rathara niż na niego. Najwięcej nawet na Rathara. Teraz jej spojrzenie błądziło gdzieś między kamiennym mostkiem widocznym przez okno, a krzątającą się po izbie Agathą. Była zawiedziona. W taki bardzo charakterystyczny sposób. Widział to czasem gdy siadała do pisania. Gęsie pióro w jej dłoni. Karafka z winem obok. Iskra w oczach. Pisała Kronikę. Uwieczniała to co nie miało prawa być zapomniane. Czasem jednak później taką ją właśnie zastawał. Zawiedzioną. Że nie umiała skończyć opisywanego wydarzenia.
- Mają rację, Fanny - powiedział. Jakiś impuls podkusił go by położyć rękę na jej dłoni. Nawet nieznaczny ruch w tym kierunku wykonał, ale szybko zatrzymał go tak, że trudno było upatrywać w tym ruchu czegoś więcej niż przypadek - Baldor powinien trochę sam ze swoim synem pobyć. Prawie ze sobą nie rozmawiali od tamtego dnia. Nie musieli, bo byliśmy w pobliżu. Tworzyliśmy wrażenie bliskości, którą stracili. Podróż we dwójkę powinna im pomóc. Ale zgadzam się z Tobą, że nasza ścieżka i droga Baldora nie powinny się rozdzielać jeszcze. Porozmawiam z kupcem. Myślę, że trochę zabawi w Leśnym Grodzie, a i podroż tam choć bezpieczna nie jest najkrótsza. Umówię się z nim tu we Wschodniej karczmie powiedzmy za jakieś trzy tygodnie gdy będzie wracać do Esgaroth. Jeśli będzie potrzebował więcej czasu, możemy ruszyć za nim. A my w tym czasie powinniśmy sprobować pomóc tym halflingom. I rzeczywiście sprawdzić pogłoski o orkach. Zapuszczają się w nawet sobie nieprzyjazne tereny Mrocznej Puszczy więc dobrze by było zebrać trochę wiedzy by później przekazać ją elfom i królom z Dali i Spod Góry. Tak jak się spodziewał nie spojrzała na niego. Nic więcej jednak nie dodał. Niedopowiedziane słowa zostawił na później. Może gdy będą sami.

***

Iwgar pamiętał tego hobbita i może dlatego właśnie tak trudno było mu to olać. Wiedział, że te kurduple to czasem są tak beztroskie że parę dni w tą lub w tamtą nie stanowi dla nich kłopotu ale wiedział też że ludzie są różni i ochroniarze równie dobrze mogli być tak samo kiepsko dobrani jak ich poprzednicy u Baldora. Kontynuowanie podróży z kupcem było też średnim wyborem tym bardziej, że jego zdaniem poradzi sobie teraz doskonale sam… A zabawa z orkami i goblinami to chyba nie dla Pszczelarza. Nie teraz. Był zmęczony, potrzebował odpoczynku… nie miał też ochoty wstępować do jakiegoś oddziału a w czwórkę to niewiele mogli zrobić prócz sprawdzeniem plotek i unikaniem zielonych jak ognia. Szarpanie się z nimi, podchody, wykańczanie zwiadów i odskoki… chyba mógł z tego teraz zrezygnować. Z czystym sumieniem.

Pogromca Wilków… to było to czemu mógł się teraz poświęcić. Ale to mogło poczekać a Doderick mógł nie mieć czasu.

Trzy dni. Tyle oni potrzebowali żeby złapać oddech i być może w tym czasie coś się wykrystalizuje… być może wóz się pojawi na horyzoncie. A jak nie to chyba propozycja Mikkela co do trasy była dość rozsądna.

***

Niezależnie od celu ich misji to Iwgar postanowił zasięgnąć co nieco informacji i o najbliższej okolicy i o tej dalszej. Zarówno od Beorneńczyków jak i od brodaczy. Wypytywał zarówno o orków jak i inne niebezpieczeństwa. Próbował dowiedzieć się o zagrożeniach w tych okolicach ale też o przejezdnych przełęczach albo i skrótach.

Dużo gorzej poszła mu przeprawa z krasnoludami. Bo jak się okazało każdy krasnoludzki kowal czy zbrojmistrz jest najlepszy pod słońcem a ci z Samotnej Góry to już wręcz samym ułożeniem kawałka stali na kowadle czynią cuda to jednak Iwgar szukał bardziej precyzyjnych informacji. Po długich rozmowach poznał trzy imiona. Rzemieślników godnych swoich ojców i dziadów. Na szczęście tylko jeden z nich miał kuźnię w Górze. Co się zaś tyczy rewelacją o zejściu orczych watah z gór to zwiadowca miał szereg wątpliwości czy może wierzyć im co do liczby i ruchów. Jakoś tak było że w potyczkach z krasnoludami orcze siły urastały co najmniej dwukrotnie… a w potyczkach z ludźmi to się kurczyły. Cholera ich tam wie co im po głowach chodziło.
 
baltazar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172