Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-12-2016, 23:34   #31
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Udam się do Orzammaru... - Rozpoczął Lord Bratter - Muszę poinformować krasnoludzkie rody o tym co dzieję się w państwie, być może to przekona je do udzielenia nam poparcia w tym całym szaleństwie... Czarne chmury zawisły nad Fereldenem...
Jakaś grobowa atmosfera zawisła dookoła lepiąc się jak smoła i nie chcąc ustąpić. Rina z jednej strony czuła ulgę mając świadomość, że póki co wszystko szło po myśli i ucieczka wyszła dosyć dobrze, choć z drugiej prześladowała ją paląca myśl, że to był jedynie wstęp, a kolejne etapy będą o wiele trudniejsze
- Chcieliśmy w miarę możliwości stłumić wojnę nim rozpleni się zbytnio, a przynieśliśmy na Ferelden jeszcze większe kłopoty – mruknęła pod nosem ponuro – Wojna między dwoma władcami zapowiadała się w tej chwili na całkowite szaleństwo w obliczu Plagi, wojna między trzema… - jedynie westchnęła nie kończąc myśli – Powiadomienie krasnoludów to dobry pomysł, będziemy zdecydowanie potrzebowali wsparcia z zewnątrz, ale co dalej? – popatrzyła na pozostałych swoich towarzyszy – Podejrzewam, że zakończenie tej wojny jak najszybciej jest w interesie wszystkich mieszkańców Fereldenu, niezależnie od rasy i pochodzenia, sami osłabiamy siebie stając na straconej pozycji wobec fali pomiotów… Może my moglibyśmy spróbować dotrzeć też do innych?- rzuciła cicho - Lepsze to niż stać i patrzeć, a mamy już trochę doświadczenia w dyplomatycznych dyskusjach, szczególnie tych nietypowych - zakończyła siląc się na ponury żart.
Można było się spodziewać krókiej ciszy po słowach kobiety. Rinie nie można było zarzucić bezczynnośći czy poddawania się rozpaczy, ale naturalnym jedynie byłoby, by w tak trudnym momencie każdy odczuł potrzebę zmierzenia się z własnymi myślami, teraz, gdy każdy pomysł miał prawo wydawać się najgorszy i bezsensownym, gdy ich misja mająca być krokiem na drodze do przywrócenia ładu w królestwie, przez nienawistność losu i ambicję jednego człowieka została wywrócona wnętrzem do góry, karykaturalnie okaleczając wszelką nadzieję i strącając do czeluści, w którą nie sięgał niczyj wzrok.
- Przegraliśmy. - rozległ się szept Marcusa, którego zapewnie nikt nie zdołałby usłyszeć, gdyby nie zapadła na sekundę całkowita cisza.
Było to jak szept ducha i po ucieczce, gdy byli już bezpieczni - a przynajmniej mniej narażeni na natychmiastowe schwytanie, czy konieczność walki o życie - i buta zeszła z gwardzisty, faktycznie był cieniem siebie i osoby. Siedział teraz obrócony bokiem na swoim krześle, z ramieniem na oparciu i podbródku spoczywającym na ramieniu, a spojrzenie nie skierowane na nikogo ze zebranych było zupełnie puste. Popielatowłosy mężczyzna o dziewczęcej, pięknej twarzy brzmiał przyjemnie takim szeptem, ale i do cna żałośnie gdy powiązać słowa z tym obrazem.
Subtelnym obrazem rozpaczy. Siedział teraz, przykryty w większości szaroburą opończą, której zażądał z tak grobowym głosem, że służba nie mogła odmówić. Miało to skrywać fakt, że nie miał na sobie kupieckiego odzienia jak reszta, ale wykąpawszy się w balii uzyskał kolejną i z uporem człowieka złamanego i rutyną wieloletniego służącego wyprał tabard i koszulę i rękawice i nogawice, i wypolerował na błysk napierśnik z królewskim herbem. Całą noc słychać było wyżymanie i trzepanie tkanin, które traciły sporo kolorów fereldeńskieńskiego błękitu.

Sam przerwał hipnotyzującą pustkę ziejącą ze studni rozpaczy, jaką była cisza po jego słowach.
- Nie ma jedności królestwa. Jak w dawnych czasach i w Imperium, będzie się dalej dzielić. Nikt nie podoła Pladze, tak jak sam Tevinter, a później Orlais, nie mogły podołać naszym przodkom… - nie patrzył na zebranych, tylko jakąś drzazgę wystającą ze ściany. - A kim byli oni, wobec pomiotów? - i na to retoryczne pytanie patrzył znowu w przeszłość i oczy mu wyraźnie zwilgotniały.
Głośne, głębokie westchnięcie przerwało kolejną chwilę bez słowa, która przeciągała się gdy tylko Marcus zamilkł. Kobieta na kilka sekund przymknęła oczy, a jej palce zacisnęły się mocno, walczyła z nieprzyjemnym uczuciem pustki i ogromnym niepokojem, które pozostały po niedawnym pożegnaniu, jednak ze wszystkich sił starała się tego nie ujawniać, to nie był czas na słabości
- Poznałam cię jako człowieka honoru Marcusie - przemówiła wreszcie, gdy miała pewność, że jej głos nie będzie drżał, a jego zdecydowanie i siła dadzą złudzenie nieodpartej wiary w powodzenie - Mówiłeś, że nie chcesz dopuścić do śmierci niewinnych, że nie chcesz ponowić rzezi jak ta pod Ostagarem, a teraz widzę, że rezygnujesz przekonując, że już przegraliśmy - pokręciła głową - Sytuacja jest zła, ale nie beznadziejna, do cholery, obudźcie się. Każdy z nas ma swoje obawy i własne bolączki, ale czy nie widzicie, że teraz trzeba działać? Ci ludzie sami sobie nie pomogą, własnoręcznie skazujemy ich na śmierć - dodała z buzującym zacięciem - Jest jeszcze szansa, nikła, bo nikła, ale jest, a wy... - zwróciła się do ogółu, patrzyła jednak przeszywająco na Marcusa - zamierzacie już teraz się poddać i odpuścić? Może jeszcze się zwiążemy i wystawimy pomiotom jako podarunek powitalny. Równie dobrze możemy tym wszystkim bezbronnym ludziom poderżnąć gardło w tej chwili, przynajmniej nie będą cierpieć... - wywróciła oczami. Była pewna jednego: nawet jeśli połowa jej drużyny odpuści dalszą misję to ona nie zamierzała. Może i w pewnym sensie chodziło jej o honor, o chęć walki i perspektywę zaistnienia dzięki temu, ale… przede wszystkim wiedziała, że w obecnej sytuacji nie mogłaby siedzieć w domu i bezczynnie czekać. Działanie nie pozwalało myśleć i martwić się… a miała o kogo… miała zdecydowanie zbyt wojowniczych braci i… jego, o którego teraz bała się szczególnie - Lordzie - podniosła dumnie wzrok, wyprostowała się, jej rozchwianie i strach odeszły, przynajmniej powierzchownie, znów była tą dumną kobietą, od której biła niezachwiana pewność i dostojność - Do kogo możemy się jeszcze udać z prośbą o wsparcie?

Lord Bratter pogładził swoje wąsy w zamyśleniu. Jego z reguły ułożone na bok włosy, sterczały teraz we wszystkie strony.
- Nie wiem…- Powiedział cicho - Trudno powiedzieć… W samym Fereldenie mało kto pozostał bezstronny. Chyba jedynie magowie, chociaż oni nie opowiadają się z reguły po niczyjej stronie, więc nie będą chcieli się mieszać raczej w politykę… Elfy najchętniej patrzyły by na to jak wzajemnie się wybijamy, a nie wzięły naszą stronę… Pozostają jedynie - Potrząsnął głową. - Nie. Nikt nie jest w stanie zapanować nad nimi… Są zbyt nieprzewidywalni.
Nieruchomy wzrok kobiety pozostawał wbity gdzieś w podłogę, myślała, słuchała, analizowała
- Wydaje mi się, że nawet tak uparcie neutralne osoby jak magowie z kręgu zdają sobie sprawę co grozi Fereldenowi i zrozumieją, że muszą połączyć siły z jedną ze stron. Są zbyt potężni a jednocześnie zbyt słabi by nie bratać się z nikim wobec tego całego chaosu - podniosła wzrok na lorda - Myślę, że nic nie stracimy idąc do nich. Pierwszy Zaklinacz uchodzi za rozsądnego mężczyznę, warto spróbować - nie spuszczała teraz pewnego wzroku ze swojego rozmówcy, miała jednocześnie budującą i obarczającą odpowiedzialnością świadomość, że na chwilę obecną przypadła jej samozwańcza rola przywódcy ich grupy. Nie było innej rady, nie wobec stanu Marcusa jak i pozostałych, których morale zdawały się złamane - Elfy… z elfami jest podobnie. Wiem, że nas nienawidzą, ale mam pewne znajomości wśród tej rasy, mogę poruszyć kontakty i spróbować jakoś dotrzeć do nestorów - westchnęła cicho słuchając dalszych słów mężczyzny - Nikt nie jest też w stanie zapanować nad Plagą i wojną domową która wisi w powietrzu. Mów - zachęciła.
Bratter westchnął i zawiesił głowę pomiędzy rękoma.
- Awarowie - Powiedział tylko.
- Aw… - urwała z ogłupieniem - Co? - spytała jedynie i podrapała się w czoło - Jak w ogóle mamy do nich dotrzeć?
- Widać, żeście zdesperowani. I bogaci, milordzie, milady. - powiedział zupełnie bez tonu i obojętnie Marcus - Po prawdzie, nasza największa szansa przeminęła… gdy nie podjęliśmy wszelkich starań by uśmiercić Wayneara.
- Szansa już przeminęła Marcusie, teraz musimy się skupić na tych, które są przed nami i mądrze z nich korzystać - odpowiedziała cicho Rina - Jeśli wciąż jest szansa na jakiekolwiek powodzenie to czy można mówić o zbyt wysokiej cenie? - szepnęła bardziej do siebie - Jak byś to widział lordzie? - spytała wreszcie - Skoro to zaproponowałeś to musiałeś o tym myśleć
Bratter spojrzał ze zdziwieniem na towarzysza, musiało wydarzyć się coś o czym nie powiedział nikomu, gdyż zmiana w Marcusie była widoczna.
- Awarowie…- Westchnął po chwili - Z tego co wiem, zostali zmuszeni przez pomioty do opuszczenia Głuszy Korcarri i dołączenia do innych plemion w Górach Mroźnego Grzbietu… To nieokrzesani wojownicy, ale nikt nie kwestionuje ich umiejętności i… Dość specyficznego pojmowania honoru. Jeśli skłonić ich do pomocy sprawie… To może przeważyć konflikt wewnątrz państwa.
- Nikt nie zawładnie podzielonym Fereldenem, prawy czy nie, bez miłości ludu… - wyszeptał Marcus, powoli zwracając wzrok na zebranych - A wy o barbarzyńcach z południa rozprawiacie?
- Miłość ludu może zdobyć każdy, wystarczy, że ma przy swoim boku odpowiedniego doradcę, który wskaże mu co robić by osiągnąć poparcie i oddanie. Taka jest niestety prawda. My w tej chwili potrzebujemy siły, na której oprzemy tą miłość i zaufanie ludu - wbiła wzrok w Marcusa, znowu zaczęła zastanawiać się co spowodowało w nim taką zmianę - Sam lud nic nie zdziała, tak samo jak i nawet najpotężniejsi wojownicy gdy będą musieli walczyć przeciwko mieszkańcom Fereldenu. Musimy znaleźć złoty środek tego wszystkiego - skrzyżowała ręce na piersi i przygryzła wargę myśląc przez moment - Jeśli w jakiś sposób uda nam się zapanować nad tym chaosem przy pomocy Awarów to zaufanie ludu pozostanie jedynie zabiegiem dyplomatycznym. Wystarczy zrobić kilka rzeczy, pokazać się.
- Barbarzyńcy z południa, milady, nijak się mają do czegokolwiek. Myślicie jak wielmożowie, którzy przesuwają pionki po kątach wielkich map, a nie ludzie, którzy przy swej codzienności stawić czoła będą musieli i Pladze. - powiedział to patrząc na Brattera i dopiero gdy skończył, skierował puste spojrzenie ku Rinie.
- Jedyny, kto może ocalić ich, nas, Króla, Królestwo i nawet pretendentów do tronu… to Stwórca.
Rina zagryzła wargę by się nie skrzywić. Wierzyła w wiele rzeczy, ale zdecydowanie nie podzielała entuzjazmu Marcusa względem Stwórcy
- Tak… - mruknęła siląc się, by zabrzmiało to z przekonaniem - Ale też i Stwórcy trzeba pomóc - odrzuciła lekko warkocz z ramienia na plecy - Uważam, że należy najpierw udać się do magów, w międzyczasie mogę spróbować też dotrzeć do elfów… a dalej… - umilkła na chwilę ważąc swoje kolejne słowa, które zamierzała wypuścić z ust - A dalej… sądzę, że niczego nie stracimy jeśli choć spróbujemy jakoś dotrzeć do Awarów i porozumieć się z nimi. Nawet jeśli nas zabiją to niewielka strata dla wojny i Ferelden, jeśli zaś uda nam się cokolwiek wypaktować… wtedy zysk będzie spory.
- Pierwsze miejsce… jeśli naprawdę chcecie pomocy, i Stwórcy, i ludu, i wielu innych… - powiedział prawie z cieniem przekonania, że może być jeszcze nadzieja dla Ferelden - To katedra Stwórcy w Amaranthine.
Kobieta z każdym słowem towarzysza stawała się mniej cierpliwa. Nie przepadała za fanatykami religijnymi, a Marcus wydawał się teraz przemawiać jak jeden z nich
- Ale… co właściwie tam ma na nas czekać? - spytała spokojnie - Jeśli tak zależy Ci na modlitwie to możesz śpiewać pieśń światła nawet w drodze, musimy działać, zbierać siły do walki
- Arcykleryczka Stwórcy, która ponownie potwierdzić może, że król jest pomazańcem bożym z woli boskiej, i wsparcie każdej kantyczki i wszystkich sióstr Zakonu. A z nim każdego, kto oddaje cześć Stwórcy. - wyjaśnił Marcus, nieco jak dziecko, nieco jak gdyby zaczął sam dostrzegać sens tego co mówi.
- To ma sens - przyznała powoli - W ten sposób można zyskać poparcie sporej części ludu - pokiwała głową potwierdzając własne myśli - Sądzę, że możemy zawitać tam w drodze pomiędzy kolejnymi etapami naszej podróży albo wysłać tam kogoś z poselstwem. Ale proponuję zacząć od wieży magów
- Powinniśmy się tam udać. - powiedział z pewnym naciskiem Marcus, teraz dziwnie zawieszony między rozpaczą a pewnością i siłą przekonań - Osobiście. Wieża zaś… - zawahał się - Znajduje się… po drodze. Zaiste moglibyśmy tam zajść… Ktoś jeszcze jednak musi donieść królowi o… - nie zdołał dokończyć zdania, głos załamał mu się na ostatniej sylabie. I zamilkł.
- Dobrze - westchnęła z cichym zrezygnowaniem. Uważała, że przedzieranie się do Amarantu tylko po to by porozmawiać z arcykapłanką było bezsensowne, ale miała cichą nadzieję, że uda jej się przekonać do tego Marcusa już w drodze. Na chwilę obecną wyraźnie coś innego zaprzątało mu głowę i wydawało się go łamać całkowicie - Postanowione - zwróciła się tym razem do lorda - Myślę, że do Awarów… też zawitamy w miarę możliwości.
Bratter spojrzał zaciekawiony na młodego mężczyznę.
- W czym imieniu chcesz przemawiać? Sądzisz, że do arcykapłanki dopuszczają każdego, kto zechce się zbliżyć? Oświecona ma świtę liczną tak jak Loghain albo Cailan… Potrzebujecie odpowiednich papierów, żeby występować w imieniu króla… A nawet wtedy to nie będzie łatwe - Wbił spojrzenie w Marcusa - Zdajesz sobie sprawę, że jeśli ludzie Loghaina was złapią to w najlepszym wypadku powieszą was o następnym brzasku?
- Jeśli Plaga tu dobrze, nie będzie to miało znaczenia. - wzruszył ramionami Marcus. - Natomiast... gdy przybędziemy… Oświecona na pewno nas wysłucha. - po prostu powiedział Gwardzista Królewski, cichnąc z każdym słowem.
- I co to da? - zapytała głośno Agi. Do tej pory w ponurym milczeniu słuchała towarzyszy, drapiąc szczęśliwą Isanę za uchem. - Arcykapłanka w najlepszym razie wyśle nam ze swoim błogosławieństwem i listem żelaznym pomoc templariuszy. Wspaniały pomysł, jeśli chcemy się skłócić z magami, których mamy prosić o pomoc. Poza tym, co Jej słowo w tym chaosie, jaki tu mamy, będzie znaczyło? Zaryzykujesz taki szmat drogi, żeby się tego dowiedzieć? Nie, nie zgadzam się, żeby się tam wlec bezsensu, kiedy Awarowie faktycznie mogą być tą siłą, która jest nam potrzebna. Skoro i tak będą prędzej czy później tłuc się z pomiotami, równie dobrze mogą to zrobić prędzej i pod chorągwią prawowitego króla. Żyli tu, to jest w ich interesie. W przeciwieństwie do moich pobratymców, Lordzie, którzy mają dość problemów z własną polityką, do fereldeńskiej nie będą się ładować bez wyraźnych korzyści, a tych nie możemy im teraz zaoferować. Wyśmieją nas. Zaś pomiotów do walki mają u siebie pod dostatkiem. Nie muszą w tym celu wyłazić na Powierzchnię. Wierz mi.
Wstała i podeszła do Marcusa. Stanęła naprzeciwko niego, gdy tak siedział. Miała wielką ochotę rzucić mu rękawicę pod nogi, ale nic by to nie dało. Jej satysfakcja nie zatrzyma fali pomiotów, ani nie przywróci rozumu ludziom na Powierzchni.
- Chcesz pomocy waszych niebios? - zapytała go. - Dobrze się składa, bo Awarowie zbiegli akurat w te same góry, w które, jeśli mnie pamięć nie myli, jej lojalni słudzy i przyjaciele zanieśli prochy prorokini Andrasty. A wieża fereldeńskiego kręgu również jest po drodze.

Marcus długo się przyglądał Agigreen podczas jej pełnego pasji wywodu. Wcześniej nie patrzył na rozmówców, choć może odmiana teraz wynikła z tego, że krasnoludka podeszła i nie pozwoliła się w żaden sposób zignorować. W oczach Gwardzisty widziała jednak, że ten unika skrzyżowania z nią wzroku, opuszcza spojrzenie… chociaż nie z powodu jej słów.
- Nie jestem zdziwiony, że podchodzisz do tego jak lord i milady… Synowie i córki Orzammaru znani są i z pasji do swych przedsięwzięć, i rozsądku i kalkulacji. Ale musiałaś ulec powszechnym wyobrażeniom o relacji magów i templariuszy… zaś… - zerknął na wszystkich zgromadzonych, przerywając w pół zdania bez wyraźnego powodu.

Bratter westchnął cicho.
- Cokolwiek wybierzecie… Weźcie pod uwagę to, jaka sytuacja panuje w całym kraju. Magowie od jakiegoś czasu zamknęli dostęp do wieży i Stwórca jedyny wie, co aktualnie planują. Wsparcie Kościoła - nieważne jak wątpliwe - wymaga udania się do Amaranthine, a obecnie cały Północny Trakt jest kontrolowany przez Wayneara i jego ludzi, a już na pewno, każdy jego człowiek został zapoznany z naszymi podobiznami, Awarowie i Elfy natomiast są sami w sobie zagrożeniem dla każdego Fereldeńczyka, a tereny na których żyją są niezbyt bezpieczne i przyjazne… - Uśmiechnął się lekko i poprawił swój wąs - Tej decyzji nie podejmę za was moi przyjaciele. Gdziekolwiek się udacie, nie będziecie ani przez chwilę bezpieczni...
- Mimo wszystko obstawiam Awarów. Nie mogą być większymi oszołomami, niż przedstawiciele wszystkich “cywilizowanych” grup, jakich do tej pory spotkałam na powierzchni - burknęła Agi.
- Pierwszą kwestią… - znów zaszeptał Marcus - To donieść Królowi o wszystkim. I dalszych zamiarach.
- Możemy wysłać naszego maga - zaproponowała krasnoludka natychmiast.
- Milorda… należałoby odeskortować, by jakoś mógł do Tevinteru powrócić. Nie sposobna, by w wojnie domowej ambasadorowi krzywda się trafiła… - jakoś smutno zaproponował Gwardzista.
Mag nie zwracał uwagi na prowadzoną rozmowę, tłumacząc żarliwie coś swojej elfiej towarzyszce i wyrażając głęboki żal i ubolewanie nad sytuacją w jakiej się aktualnie znalazł.
- Och, mój wuj na pewno może wyekspediować w stronę obozu króla małą, niepozorną karawanę, która pozwoli mu się bezpiecznie dostać do monarchy. Potem może robić, co chce - odparła Agi. Zastanawiała się, dlaczego Marcus wynajduje same problemy, zamiast rozglądać się za rozwiązaniami.
- To bardzo rozsądne… - przytaknął zgaszony sługa Cailana.
Agi kiwnęła wolno głową i spojrzałą z ulgą na Rinę. Dla niej sprawa była załatwiona.
- A więc Awarowie.
Krasnoludce odpowiedziało tylko zamyślone skinienie głowy. Nie było już nic do dodania
- Więc postanowione jak sądzę. Odsyłamy magusa i ruszamy - przytaknęła
- Tak. Proponuję też, żebyś zgodnie z wcześniejszą propozycją objęła nad nami przewodnictwo. Będę cię wspierać każdym moim wysiłkiem - dodała Agi i wróciła do zabawy z Isaną.
Czujny wzrok Riny przeniósł się z Agi na Marcusa i z powrotem
- To dla mnie wielki honor i przyjmę go o ile Marcus nie ma nic przeciwko. Nie chcę robić niczego wbrew komukolwiek.
- Gwarrrantuję ci - syknęła Agi. - Że Marcus nie ma nic przeciwko - dokończyła, patrząc na Gwardzistę.
Marcus zerknął przeciągle na krasnoludkę.
- Pomóż mi proszę. - wyszeptał, wstając z krzesła i odpinając rzemienie kirysu z symbolem królestwa i ojca Cailana.
Agi podeszła, oddała insygniom salut, uderzając się mocno pięścią w pierś i przyjęła je.
- Jeśli będziesz chciał nam powiedzieć, co ci się stało tam na dole w lochach, chętnie wysłuchamy - dodała już spokojniej i oddała kirys Rinie. - Inaczej nie będę Ci w stanie pomóc.
Marcus nie odniósł się do tych sług. Przejął jeszcze ciężki kirys od Riny i podszedł do lorda Brattera, przyklękając przed nim na chwilę i składając zbroję co nie widziała ni jednej walki u jego stóp.
- Do Króla powrócić musi, dlatego jako królewskiemu reprezentantowi, na twoje dłonie składam, milordzie. Nie jestem już sługą Jego Wysokości, śluby co tylko śmierć może je przerwać odwołałem. - wstał i wrócił kilka kroków raptem do Agi, ją i Rinę mierząc pustym wzrokiem - Musimy pomówić, moje panie… Na osobności.
- Jestem Twoja. Możemy choćby zaraz, skoro już skończyłeś szopkę - stwierdziła.
Była na niego zła za tak wiele rzeczy, a teraz doszło jeszcze robienie sobie kpiny z przysięgi złożonej suwerenowi. Krasnoludzcy zdrajcy skalani hańbą nie przestawali być sługami swoich królów. Jednocześnie też nie mogła się doczekać tego, co mężczyzna chce im powiedzieć. Ten skinął głową, jeszcze na Rinę zerkając, po raz pierwszy od początku tej rozmowy Zdawał się płonąć wstydem, ale zdeterminowany był pomówić z dwiema towarzyszkami niedoli i zdaje się, dalszej wyprawy. Na jego znak kobieta jedynie bez słowa podeszła patrząc spokojnie, ale z jakimś widocznym oczekiwaniem. Widziała stan towarzysza i musiała przyznać przed samą sobą, że była ciekawa co takiego zaszło, że ten zdeterminowany mężczyzna zaczął nagle zachowywać się jak własny cień.
- Jeśli pozwolicie… - rzucił jeszcze zniewieściały do Riny i Agigreen, po czym zaczął spokojnie spacerować od obozu, by mogli porozmawiać na odosobnieniu. Wzrok niespokojnie błąkał się pomiędzy otaczającymi trakt drzewami, jak gdyby w każdej chwili spodziewał się dostrzec… coś wyłaniającego się z wieczornej mgły, tak częstej w okolicach Wielkiego Jeziora.
- Rozumiem lady Agigreen… - skinął nieznacznie głową krasnoludzkiej kobiecie - I nie jestem zaskoczony… wagą doczesnych kwestii w porównaniu ze Stwórcą, milady. - dokończył do Riny - Lecz dziwi mnie, skoro tyle czasu spędzasz pośród pośledniej urodzonych… choćby mnie, że nie rozumiesz jak ważne jest wsparcie Stwórcy. Lub jego kleru. - dokończył grobowo, jak gdyby tłumacząc coś co dla niego zrozumiałe, na makiavelańskie podejście kobiety.
Słowa Marcusa nie wzbudziły w Rinie żadnych emocji poza wzmagającą się ciekawością, wciąż czekała na to, co powie w ramach wyjaśnienia swojego obecnego stanu. Jednak obecne jego słowa zbyła tylko wzruszeniem ramion
- Może nie tyle nie rozumiem, co mam swoje osobiste podejście do tego tematu - stwierdziła spokojnie nie zamierzając najwyraźniej drążyć sprawy - Obawiam się jednak, że zostało postanowione, że grozi nam zbyt wielkie niebezpieczeństwo i za bardzo naciska na nas czas by udać się w pierwszej kolejności do Matki - urwała na chwilę patrząc porozumiewawczo na Agi - Jednak… chyba chciałeś z nami o czymś porozmawiać Marcusie… - spróbowała nakierować go na właściwy temat
- Nie. Chciałem przypomnieć wam, że magowie pod Orzammarem i towarzyszący im templariusze wyruszyli za zgodą lorda-komendanta i Pierwszego, ale dopiero za przyzwoleniem Wielebnej. - Marcus obydwie zmierzył wzrokiem - Ale to nic wobec faktu, że dla wszystkich, którzy urodzili się sługami, lub pańszczyźnianami, lub rzemieślnikami, dla których całe życie zapisane przed urodzeniem, Stwórca jest tym co nadaje długotrwały rytm życia. Nie na co dzień, oczywiście. Tych prawdziwie wierzących jest niewielu, i są we wszystkich częściach Fereldenu, przynależą do każdej klasy. - wyjaśnił, mając na myśli oczywiście strukturę społeczeństwa podzielonego na wzór Orlais.
- Stwórca jest jedynym, kto jest ponad królem. Król jest królem z woli Stwórcy. Dla bardzo wielu plebejuszy. Również mnie. - wyjaśnił - Krąg jest tak blisko, że jest po drodze do każdego zakątku naszego kraju, jesteśmy blisko. Ale przeciwstawianie Awarów… niezorganizowanych i wrogich barbarzyńców… - pokręcił głową.
- Poprzednia Wielebna w chwili sukcesji wskazała Cailana jako wybranego z woli Stwórcy, lecz każdy oczekuje tego. Teraz jej słowo, jej wybór jednego z trzech pretendentów zaważy dla wielu. Bardzo wielu o tym, kto jest prawdziwym królem. Jeśli ten kogoś wskaże, templariusze i magowie nie wesprą nikogo innego. Kapłanki zaś są niezmiernie ważne, przez ich wiedzę, przez zdolność opiekowania się rannymi i umierającymi… - wymieniał - O wiele łatwiej będzie prosić Wielebną o powtórzenie co już wypowiedziała i uczyniła, aniżeli przekonać niezjednoczonych barbarzyńców, których świat, których życia są tak różne od naszych, by ugięli kolano i uznali króla. Nawet jeśli… są o wiele mniej warci niż mieć Stwórcę po waszej stronie.
- Możecie nie wierzyć w cuda, ale choć Awarowie byliby przydatni gdyby się zgodzili wesprzeć Jego Wysokość… nie można ich porównać z bogiem, kościołem, magami i templariuszami i wszystkimi o prawdziwej wierze. - Marcus pokręcił przecząco głową - Powinniśmy się do nich udać, jeśli jesteśmy tak zdesperowani… choć nie zareagują dobrze na rozmowę z kobietami o władcy, który nie zjawił się u nich, ponieważ walczy ze swymi poddanymi. Jednak po Amaranthine. Decyzja, po prawdzie… jest twoja. - skończył, odwracając się do Riny i nadstawiając jeszcze ucha, co Agigreen na to.
Chwila, w której Rina milczała myśląc nad tym co właśnie usłyszała przedłużała się nieznośnie, a ona jedynie wpatrywała się bez ruchu w jeden martwy punkt
- Nie zamierzasz łatwo zrezygnować ze swojego pomysłu, prawda? - spytała i westchnęła ciężko, ledwo została okrzyknięta decyzyjną osobą a już musiała stawać przed ciężkimi wyborami - Agi, co Ty na to? - spytała krasnoludkę patrząc na nią uważnie i czekając co powie - Mamy jeden problem, wątpię by Matka zechciała nas poprzeć jeśli zbratamy się z Awarami i to może być główny problem zaraz po tym jak mamy się do niej dostać nie będąc jednocześnie zauważonymi przez kogokolwiek niepowołanego… - skrzyżowała ręce na piersi - Jeśli zaproponujesz jakieś rozwiązanie tych dwóch problemów będzie można się nad tym zastanowić, jeśli zaś nie… sądzę, że Awarowie przydadzą nam się bardziej. Wolę stawiać na pewną siłę mięśni niż na niepewne nawoływanie kapłanki. Wierzę w czyny, nie w słowa - dodała pewnym głosem - Jeśli jednak uważasz, że jest możliwość namówić Matkę na poparcie nas mimo, że zamierzamy zalać Ferelden barbarzyńcami to przekonaj nas.
- Ja też wolę te ich siłę, od wątpliwych wpływów, jakie może mieć przewielebna - stwierdziła oschle Agi. - I ciężko mi brać Twoje słowa na poważnie, bo skoro król jest pomazańcem Stwórcy, to już dwie znaczące siły polityczne miały owego Stwórcę głęboko w dupie, odwracając sie od niego w najważniejszej chwili. Obawiam się zatem, że ciężko nam będzie zyskać coś, machając innym przed oczami Stwórcą jak nie przymierzając… - urwała i splunęła. - Chowanie się za sukienką starej kobiety która reprezentuje boga nic nam nie da. Wasz kraj najwyraźniej ma go w swojej pogardzie, unosząc rękę na jego pomazańca.
Krasnoludka pokręciła z niechęcią głową.
- Ta decyzja została już podjęta, a pomysł został przegłosowany. Nie marnujmy więcej czasu na czcze gadanie - dodała z powagą i spojrzała na Marcusa bardzo uważnie. - Teraz z kolei pora, żebyś powiedział nam, co się z Tobą wydarzyło w lochach. Wróciłeś wymydlony i wyfiołkowany jak stróż świątynny, ale nie wierze, że to z tego powodu sabotujesz nas swoim marazmem, brakiem wiary w swojego Stwórcę... - nie mogła mu tego nie przypomnieć po pomyśle, jakim je poczęstował. - ... i takimi projektami, jak ten z wielebną, która jest pół świata od nas. - Jeśli mamy iść razem, musimy sobie ufać, a ja, żeby ci ufać, muszę się dowiedzieć, czym cię tam złamali i jak ci pomóc. Byłeś zupełnie inny niż jesteś teraz.
- Sam się złamałem. Rozmawiałem z Waynearem. Zapewne mogłem go zabić. Zamiast tego wyrzekłem się mej przysięgi złożonej Jego Wysokości. - zniewieściały przyglądał się krasnoludce dłuższą chwilę z jakimś smutnym, smutnym uśmiechem.
- Widzisz, Agigreen, wielu jak Rina… przedkłada sprawy doczesne nad wiarę. Ale jedno jest pewne. Król nie poparty przez wysłanniczki Stwórcy nigdy nie będzie władał Fereldenem. To nie kwestia podboju, minęły już dawne czasy. Wpływy Wielebnej są oczywiste dla mnie. Siła Awarów jest bardziej niepewna. - zerknął na obydwie.
- Marny był ze mnie żołnierz w tych miesiącach, w jakich parałem się wojaczką. Ale armia królewska… złożona z kwiatu rycerstwa, z doborowych wojów, z wiernych templariuszy i z potężnych magów… przede wszystkim składa się z miernych żołnierzy. I są w niej najważniejsi. Dlatego, że słuchają rozkazów i podporządkowują się jednej woli. Dlatego, że do śmierci ćwiczą manewry i koordynację i współpracę i zawierzają sobie. Awarowie wyemigrowali nie bez przyczyny. Dawniej mogli ograbić kilka wiosek, ale cała banda Awarów nie mogłaby przeciwstawić się dobrze prowadzonej, zjednoczonej armii. Oczywiście… - wzrok strażnika się zamglił - Armia nie była zjednoczona pod Ostagarem i oto cena. Ale do dziś wybrałbym grupę uzbrojonych i oćwiczonych chłopów, sług, rzemieślników, desperatów, z dobrym przywódcą i dobrym doboszem, nad hordę Awarów. Siła jednego Awara jest bardzo prawdziwa. Ich siła w wojnie… historia uczy nas zwycięstw czegoś całkiem innego niż barbarzyńcy.
- Nie będę was przekonywał za wszelką cenę. Ale wobec tego co nas spotkało, wobec tego, jak zgubiony jest Ferelden… w jak strasznej sytuacji jesteśmy… - otaksował obie wzrokiem.
- Chcecie działać, ponieważ wierzycie w to, że coś jeszcze można uczynić. Pod Ostagarem wielu poległo, silnych, sprawnych, doświadczonych, a ja przeżyłem. To wiara w coś większego od nas, czy Stwórcę, czy cokolwiek uznacie pisała krótką historię naszego kraju… nie liczba wojowników, czy to która strona poczyniła więcej zniszczeń, czy inne proste do pojęcia rzeczy.
Agigreen westchnęła. Zastanawiała się, czy jej towarzysz stracił rozum. Postanowiła nie zwracać uwagi na brednie i skupić się na tym, co ważne.
- O czym z nim rozmawiałeś i dlaczego go nie zabiłeś?
- Bo kosztowałoby mnie to życie, i bo honor mi nie pozwolił. - usłyszała cichą odpowiedź pełną bólu.
Krasnoludka byłą całkowicie spokojna, gdy kiwnęła głową.
- W porządku… - powiedziała zupełnie bez gniewu. - Być może nie rozumiem zwyczajów panujących na powierzchni. U nas żaden zdrajca, który na dodatek pogwałcił prawo gościnności nie może liczyć na honor. Ale rozumiem, że tu jest inaczej.
Krasnoludka, jeśli Marcus mówił prawdę, zrozumiała powód jego złamania. Zerknęła szybko na Rinę, żeby się przekonać, czy i ona widzi źródło problemu. Kobiety najwyraźniej zrozumiały się bez słów, gdyż jej towarzyszka nieznacznie skinęła głową dając potwierdzenie, iż również zrozumiała to, co było tu najistotniejsze.
Mieć szansę zabić zdrajcę swojego pana, ale ulęc się o własne życie - cóż znamy siebie tylko o tyle, o ile zostaliśmy sprawdzeni. Pani Tuhoneen sama nie wiedziała, jakby się zachowała. Podejrzewała, że mimo wszystko rzuciłaby się kurwiowi do gardła, ale teraz było to po prostu czczą mrzonką. Jeśli nie przechwałką.
- O czym więc rozmawialiście? - powtórzyła drugie pytanie.
Rina nie odzywała się przez większość czasu, wydawało jej się, że Agi potrafi w skuteczniejszy sposób dotrzeć do Marcusa i nie zamierzała jej w tym przeszkadzać. Teraz zależało jej na czasie, a krasnoludzka przyjaciółka osiągała doskonałe efekty dzięki swojemu uporowi i zaciętości. Uśmiechnęła się delikatnie czując jak wzbiera w niej szacunek do tej córy kamienia
- Nie musisz się martwić o nic, nie zamierzamy Cię osądzać - przeniosła wzrok znów na Marcusa - po prostu musimy być ze sobą szczerzy jeśli mamy działać wspólnie. Opowiedz nam jak to wyglądało i ruszajmy, nie ma czasu do stracenia, czeka nas daleka droga.
Przez chwilę przyglądał się obydwu, jak gdyby chciał oderwać wzrok od intensywnego spojrzenia Agigreen.
- Co zatem postanowiłaś? - zapytał Rinę na co ta westchnęła ciężko i wywróciła oczami zniecierpliwiona
- Rozumiem, że nie zamierzasz nam powiedzieć nic więcej - stwierdziła zrezygnowana pokręciła głową - Zaufanie i szczerość… - mruknęła poirytowana - No dobrze… - popatrzyła na Agi spojrzeniem typu “może zostawmy go teraz, przyciśniemy później” i wzięła się pod boki - JA niczego nie postanowiłam, to MY podjęliśmy decyzję. Awarowie są teraz naszą główną nadzieją. Później możemy martwić się kapłanami, Stwórcą i czym tylko zechcemy.
Odpowiedź Marcusa sprawiła, że Agi zmartwiała. Na głębokich ścieżkach w obliczu zagrożenia ze strony pomiotów, albo w pałacach Diamentowego Zakątka, gdzie lojalność byłą droższa od złota, za taką odpowiedź krasnoludy zarabiały cios w pierś.
Marcus był dla nich niebezpieczny w każdy możliwy sposób. Nie mogły go zostawić za sobą, bo wiedział, gdzie jest obóz króla. Nie mogły go zabrać ze sobą, bo będzie je sabotował swoim morale na każdym kroku. Możliwości, że Marcus jest zdrajcą, nie chciała nawet rozważać. Wiedziała, że jest inteligentnym, mądrym człowiekiem. Musiał wiedzieć, co robi i jak jego zachowanie może zostać przez nie odebrane.
- Idziemy do Awarów. - powtórzyła za Riną. Czuła, że gdyby nie ludzka szlachcianka już dawno całą te misję posłałaby w diabły. - Po drodze możemy odwiedzić Krąg i poszukać nawet miejsca spoczynku Prorokini. Muszę cię jednak ostrzec, Marcusie. Lojalnie - powiedziała spokojnie. - I ty wiesz, dlaczego to mówię. Nie dlatego, że nie zabiłeś lorda, choć miałeś szansę. Drugiego ostrzeżenia nie będzie.
- W takim razie nie traćmy więcej czasu. - rzucił tylko zniewieściały, wpatrując się pusto w obydwie kobiety.
- Postanowione - zakończyła kobieta - Ruszajmy - odeszła od Marcusa w drodze posyłając jeszcze Agi lekki uśmiech w podzięce za wzajemną pomoc i jako cień nadziei na powodzenie ich misji.
Agi odpowiedziała jej tym samym. Ranek nadejdzie i tak zdecydowanie za szybko. Więc skoro nie ma to większego znaczenia, równie dobrze mogą wykorzystać resztkę nocy.
- Mój wuj… - zaczęła. - Mój wuj w ramach ekwipunku spakował mi kilka ciekawych buteleczek. Mam ochotę zapoznać się z ich zawartością - stwierdziła zapraszająco - W przynajmniej jednej jest silna trucizna, ale pozostałe... Przodkowie świadkiem, że muszę się napić.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 22-12-2016, 16:51   #32
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Północny Trakt, Ferelden. 9:30 Smoka.

To co stary krasnolud zapakował swojej siostrzenicy szybko się rozeszło i całej trójce chociaż na chwilę poprawił się humor - nawet Marcus, dotąd milczący i zamknięty w sobie rozchmurzył się na krótki moment, kiedy zrezygnowany skosztował krasnoludzkich trunków. Pomimo głośnych uwag Tevinterskiego maga na temat całej sytuacji i upijania się w jego obecności, każde z nich po niedługim czasie zasnęło błogim snem. W karawanie to najęci strażnicy zajmowali się nocnymi patrolami, więc mogli spokojnie wypoczywać w nocy. Najemnicy byli solidnie opłaceni, więc nikt z nich nawet nie zadawał zbędnych i wścibskich pytań o dodatkową grupkę jadącą z nimi. Wydawało się, że pomimo wszystkich problemów, mają chociaż jedną spokojną noc przed sobą.


***


- Wstawaj - Syknął Dave i kopnięciem w bok obudził Marcusa - Ktoś się zbliża od strony traktu, wszyscy się przygotowują.

Marcus zaspany otworzył oczy i dostrzegł ciemne sylwetki najemników i członków karawany, którzy sprawnie przekazywali sobie różne bronie. W ciągu paru chwil, prowizoryczne umocnienia z beczek, worków i wozów stały gotowe, a wszyscy trzymali łuki i kusze w pogotowiu, wyczekując przybyszów.

Od strony traktu wyraźnie było słychać ciężki tętent końskich kopyt, ciężko było dokładnie stwierdzić dokładnie ilu ich było, ale wyraźnie się spieszyli i zmierzali prosto w tą stronę.

- Kurwie syny! - Krzyknął zadowolony Keldorn przerzucając zniecierpliwiony topór z jednej ręki w drugą - Zaraz się przekonają o tym, że na pewne karawany nie warto napadać!

- Spokojnie mości krasnoludzie - Bratter wydawał się zmartwiony całą sytuacją - Boję się, że to raczej ludzie lorda Wayneara… Zwykli rozbójnicy nie gnali by tak na łeb na szyję i raczej próbowali by nas wziąć z zaskoczenia… To, że nie silą się nawet na dyskrecję świadczy tylko o ich pewności siebie i dużej przewadze liczebnej… Ale jakim sposobem tak szybko by nas odnaleźli?

- To nie temat do rozważań na teraz - Syknął Dave - Musimy zająć pozycję. Każdy niech dobierze broń strzelecką - na wozie powinniście znaleźć wszystko czego potrzebujecie. Niech Stwórca ma nas w swojej opiece… - Powiedział i ustawił się wraz z strażnikami w drugiej linii z długim łukiem w ręku.

Byli emisariusze rozejrzeli się po pospiesznie umocnionym obozie. Pięć wozów tworzyło okrąg, a większość przerw pomiędzy nimi została wzmocniona przez eskortę karawany, za pomocą różnych beczek i worków i dodatkowo przy każdym umocnieniu były ustawione stanowiska z zapasowymi strzałami i bełtami. Wszystkie konie zostały uwiązane niedaleko ich wozu i teraz jedynie rżały niespokojnie. Na polanę, na której aktualnie się znajdowali prowadziły dwie wyjeżdżone ścieżki od północy i południa, a ona sama była otoczona gęstym lasem, w którym niemożliwa była szybka jazda konna. Mieli zaledwie parę chwil, aby przygotować się przed przybyciem gości.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172