Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-02-2009, 20:07   #1
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Sfinks uśmiechnął się drapieżnie na jego słowa. Czyżby nie był z czegoś zadowolony? Blacker starał się być tak uprzejmy jak zdołał (a jeśli nie do końca mu to wychodziło to tylko z winy tych wszędobylskich, ciasnych korytarzy). Słowa uwielbiającego zagadki stworzenia zdawały się jednak to potwierdzać

-Skoro tak ładnie prosisz...

Złe przeczucia ogarnęły Blackera. Nagle na podłożu pojawiły się błękitne okręgi, w centrum których stały Chimery. Okręgi nachodziły na siebie w pewnym stopniu. Równie gwałtownie pojawiły się ściany, uniemożliwiające obejście któregokolwiek z dwóch okręgów. Znalazł się w "korytarzu" o szerokości dwudziestu metrów, zaś każdy okrąg miał średnicę około dwunastu metrów.

-Zastanawiasz się pewnie czym są te okręgi... Są to miejsca, po których mogą poruszać się Chimery. Nie mogą z nich wyjść.

Świetnie. Wielkie dzięki za instrukcję! Czy to oznacza, że ma się gonić po jakichś kółkach z chimerami? Pięknie, po prostu bosko...

Okazało się, że jednak się mylił. Pomiędzy nim a okręgami pojawiło się dwadzieścia kwadratów, zajmujących całą szerokość korytarza.
Wzdłuż korytarza również ciągnęło się dwadzieścia kwadratów i pojawiły się do chwili, aż utworzyły kontury wielkiego kwadratu. Te figury płaskie, pojawiały się jednak jeszcze wewnątrz wielkiej figury, wypełniając całe pole. Brzegi niektórych kwadratów stykały się z okręgami i te kwadraty podświetliły się na bladoszaro, zaś Chimery ochoczo stanęły na nich, wychodząc z okręgów.

Wyglądało to jak nieco groteskowa szachownica, stykająca się z okręgami. Nie podobało mu się jednak, że to on miał na niej być pionkiem

-Chimery muszą poruszać się po podświetlonych kwadratach, stykających się ze sobą, chociażby rogiem, lecz nie mogą się cofać. By nie mogły wrócić do okręgów musi ich dzielić od nich dwadzieścia pięć kwadratów. Wtedy będziesz mógł przejść bezpiecznie. Pamiętaj, że na jeden twój ruch, przypada jeden ich ruch. Muszą jednak poruszać się rzędami lub kolumnami. Obierają sobie na drogą rząd lub kolumnę i decyzji zmienić nie mogą, póki nie przestąpią trzech kwadratów.

Blacker zastanowił się nad instrukcją sfinksa. Zagadka pozornie wydawała się trudna, jednak dzięki dodatkowej regule o rzędach lub kolumnach pojawiała się metoda jej przejścia. Jeśli będzie postępował ostrożnie, to chimery po prostu nie będą mogły go złapać. Musiał jednak dokładnie obliczać w pamięci każdy krok, bo jedna pomyłka mogła ponownie kosztować go życie. Na szczęście nie był przeciętnym śmiertelnikiem i ufał swojej inteligencji

Wszedł na pierwsze pole, praktycznie pośrodku większego kwadratu. Chimery postąpiły o krok w jego stronę. Blacker jednak jakby tego nie zauważył, ruszył raźno do przodu, jakby zmierzając na spotkanie bestii. Nie spowalniał ani się nie obracał. Odległość pomiędzy nim i chimerami malała, jednak syn szczęścia zdusił w zalążku rodzące się wątpliwości. Nagle, tuż przed wykonaniem kolejnego kroku usłyszał głos sfinksa

- Teraz zobaczymy czy masz aż tak wielkie poparcie Sylliny

Blacker zagapił się na mówiącego, automatycznie robiąc krok naprzód. Spod płytki na której stanął nagle wystrzeliła włócznia. Miał szczęście i pułapka zamiast pozbawić go życia zraniła go tylko. Każdy zaalarmowany w ten sposób zacząłby uważać, ostrożnie stawiając każdy krok. On natomiast postąpił wręcz odwrotnie - ruszył dalej ignorując możliwość niebezpieczeństwa. Oddał się całkowicie w ręce losu, jedynej siły która nigdy go nie zawiodła

Ruszył dalej, tym razem lekko zbaczając z prostej trasy. Chimery by go dopaść również musiały skręcić, dzięki czemu bez problemu Blacker przeszedł pomiędzy nimi. Zasada trzech ruchów miała swoje zalety

Gdy jednak zbliżał się do końca pola, unikając kolejno wstęgi ognia i spadających stalaktytów. Szczęście mu dopisywało i już zdawałoby się, że uda mu sie dotrzeć gdy chimery wróciły do swoich okręgów. No tak, zapomniał o zasadzie dwudziestu ruchów. Musiał zmusić je, by ruszył się dwudziestokrotnie i dopiero przechytrzyć je przechodząc na drugą stronę. Była na to dość prosta metoda. Ruszył z powrotem do początku drugi, idąc dokładnie po swoich śladach. Chimery ruszyły za nim, jak dwa wierne brytany. Gdy dotarł do pola w którym rozpoczynał grę chimery miały za sobą już 15 ruchów. Bożek uśmiechnął się do siebie. Bywały jednak chwile, gdy bywał przebiegły

Ruszył ponownie na stotkanie dwóm monstrom. Tym razem nauczone doświadczeniem tego, jak łatwo przechytrzył je poprzednim razem nie dawały się łatwiej podejść. Podejmował kolejne próby, jednak chimery broniły się tworząc przed nim żywy mur. Z każdą chwilą cofały się jednak do pozycji początkowych. W końcu, po uniknięciu jeszcze kilku kolejnych pułapek przedarł się pomiędzy nimi i dotarł do mety

Przebiegłe spojrzenie sfinksa napotkało znudzony wzrok Blackera. Gra zbliżała się do końca, a on miał zamiar to zwyciężyć

-Przeszedłeś drugą część. Teraz trzecia. Tu jednak będziesz miał tylko jedną szansę. Odpowiedz, co to jest: ma władzę nad większością istot, nawet nad potężnymi, rządzi czasem nawet Bogami, choć nikt o tym nie wie. Może mu się jednak oprzeć najzwyklejszy człowiek. Jest zły i zatruwa umysły oraz serca, by pod wpływem tego, co zawsze biegnie, zniknąć. Jak nic innego, potrafi spotkać się nawet ze wszystkimi istotami na raz. Jednakże są osoby, nad którymi nie ma najmniejszej władzy, a są to Kapłani Lehteni, których sprawność fizyczna, umysłowa, spokój i wiara są niezmierzone.

Nie przepadał za zagadkami. Więcej, niecierpiał ich. Tam, gdzie triumfowała logika czuł się pewnie, jednak przy grach słów jego pewność znacznie się zmniejszała. By odgadnąć taką zagadkę myśl zgadującego musiała popłynąć tym samym torem, co myśl tego, który ją stworzył. Wątpił, by mógł myśleć podobnymi schematami jak sfinks, jednak w tej chwili nie miał wyboru

- Odpowiedzią są emocje. Są nią wszelkie pragnienia i pożądania. Każdy kieruje się pożądaniem, każdy ku czemuś innemu. Można się mu oprzeć, ale nie uwolnić od niego. Zatruwa swoim wpływem serce i umysł, popychając do działań zdałoby się bezsensownych. Kapłani, dzięki medytacją i modlitwie są zdolni uwolnić się od niego, na co nie stać nawet Bogów.
 
Blacker jest offline  
Stary 06-02-2009, 01:22   #2
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Ludzie, Krasnoludy, Ogry, Centaury. Wszystko to jest żałosną drwiną Bogów. Kontakt z nimi powoduje upośledzenie umysłowe oraz trwałą dysfunkcję mózgu. Rozmowa lub chociażby przebywanie w otoczeniu kogoś takiego, kończy się źle, co dostrzegła cała rasa Emeliena i dlatego rozsądnie wznieśli bariery oraz zaostrzyli brzegi wysp. Oni, kontrolujący magię całkowicie, nie mogą stracić swego daru od Mastii przez prymitywniejsze istoty, zajmujące niższe miejsce na drabinie społecznej.
Co prawda Druid wyszedł ponad prymitywów swojej rasy, lecz krew zawsze pozostanie krwią. Jest w połowie nędznym człowiekiem, a w połowie Elfem, lecz nie Wysokim, więc stawia go to poniżej Elfów Wysokich. On, pomimo swej niekwestionowanej siły, nie ma szans w starciu z grupą Wysokich Elfów, a co dopiero powiedzieć o narodzie.
Salinar Wielki słusznie postanowił zastosować jeszcze silniejszą barierę, by niepokoiło ich jedynie kilku przedstawicieli marnych ras.
Oni nigdy nie zrozumieją ich sposobu myślenia, gdyż nie pozwala im na to mały, ograniczony móżdżek oraz znacznie niższa inteligencja.
Jak pisał historyk ich narodu w epopei o stworzeniu świata, ras i Wysokich Elfów: "Elfy Wysokie powstały jako doskonałe ukoronowanie jakże niedoskonałego świata oraz po to, by zrównoważyć wady pozostałych, swą nieskazitelnością."
Co prawda to nie wina pozostałych, ze są gorsi, lecz nie znaczy to, że oni mają zrównać się poziomem z tamtymi. Gdyby tamci zrównali się z nimi, granice nie byłyby potrzebne, jednakże na chwilę obecną, są więcej niż niezbędne, co rozumiał cały naród, dlatego też był teraz tutaj, by zdobyć coś, co pozwoli ostatecznie odciąć się od świata. Coś, dzięki czemu sama najwyższa Bogini, Bogini Bogów, Mastia, będzie musiała prosić ich o pozwolenie na wejście na ich ziemie.
Był to sposób, czerpiący z zachowanej części starożytnej magii, magii nowoczesnej oraz łączeniu przedmiotów o ogromnej mocy magicznej. Plany były idealne i nic nie mogło pójść źle. Ponadto ich rasa zadbała o wszystko, nawet ma pod kontrolą Druida Elessedila. Nie jest głupi, opiera się, próbuje zwodzić, wije się jak piskorz, ale nic to nie daje. Jest poprostu za słaby, o czym wszyscy się przekonali i nie jest takim zagrożeniem jak się wszyscy spodziewali.
Król Salinar Wielki wysłał go tu po kwiecie o nazwie Zir'haar. Jest potrzebne do starożytnej części magii, do której był niezbędnym komponentem.
Teraz jednak stał w grocie ze słonecznymi kwiatami, które zbierał do torby. Roślina ta rośnie tylko w nielicznych miejscach i to pod ziemią. Nie wiadomo od czego zależy miejsce, w którym rosną te kwiaty. Doniesienia mówią, że spotykano je w tylko w jaskiniach, ale nie miały one ani jednej cechy wspólnej. Ponadto nie wiadomo jak powstają, gdyż nie mają nasion, ziaren ani cebulek.
Nie mniej jednak wszystkie miejsca, gdzie rosły kwiaty miały to do siebie, że kwiatów było tam piekielnie mało. Tutaj był tylko jeden, rozświetlający całe wnętrze.. Tu jednak było najbliżej od wysp Wysokich Elfów.
Emelien wyjął zza pasa sierp, którym delikatnie uciął kwiat przy skale, z której wyrastał.

***

-Lepiej niech się pospieszą-mruknął Alaron, stając u podnóża gór. Miał już dosyć podchodów, kiedy w każdej chwili Wysokie Elfy mogły rozpocząć, w ich zamyśle, słuszną teorię odizolowania się od świata. Przeczytał wszystkie księgi w ich bibliotekach, lecz stwierdził, że na historyczne nie ma co liczyć, gdyż wszystkie jednakowo wychwalały wspaniałość i doskonałość Wysokich. Każdy widział w nich wady, lecz nie oni sami, ślepo uważający się za najwspanialszych i najwyższych. Dojdzie w końcu do tego, że będą chcieli rozkazać Bogom co mają robić! Arogancja powiększa się z każdą chwilą, podsycana przez ich samych.
Myślą, że zdołają opanować każdą magię i za jej pomocą stworzą coś, czego nie pokonają Bogowie. To był jeden, wielki błąd od samego początku do samego końca.
Serce Nocy było potrzebne nawet w tej chwili, lecz nie było go jeszcze, przez co musiał zapewnić drużynie więcej czasu.
Nagle uniósł się w powietrze, przelatując nad najniższym punktem, po czym na skrzydłach wiatru poszybował tak, żeby otaczały go wszystkie wyspy Wysokich Elfów, po czym do poniesienia jego słów, użył grzmotu.
-Wysokie Elfy, zrozumcie, że to nie może się udać. Dostrzeżcie to, że w ten sposób wywołacie jedynie burzę, której nikt nie zdoła powstrzymać. Raz wypuszczona magia żąda wolności i uczyni to też tym razem, Nie pamiętacie co się stało poprzednio? Zniszczycie ten świat, a ja, jako Druid, nie będę się temu przyglądał!-z jego ust nie wydobywał się najmniejszy odgłos, lecz głos gromu, układający się w słowa, przekazywał dźwięki, pomimo bezchmurnego nieba.
Postać w czarnym, łopoczącym płaszczu, podniosła ręce. Wiatr wzmógł się, zaś cała postać zaczęła jaśnieć, a kiedy wydawało się, że drugie słońce zagościło na niebie, blask zniknął, ale tylko po to, by za chwilę roznieść się, obiegając cały świat, łącznie z Wszechświatami i Planami.
Kiedy blask zniknął, Druida już nie było.

***

Jaskinia:

Garluk, Alemir, Arcagnon, Dean:
Alemir wyszedł z jaskini bez najmniejszej obawy,rozpoczynając mowę do Garluka, lecz zanim tamten zdążył odpowiedzieć cokolwiek dosłownie spod ziemi wynurzył się Arcagnon, krzycząc, że tam jest ich ekwipunek.
Nagle coś na zachodzie przyciągnęło waszą uwagę. Światło przybierało tam na sile aż do chwili, w której zniknął. Wszystko wokół jakby zamarło na chwilę, po czym wielka eksplozja światła przebiegła po was, lecąc dalej.
Nagle Garluk poczuł się lepiej. Był w pełni sił, a wszystkie rany zagoiły się. Nawet na zwłokach rozbójników zniknęły wszelkie zranienia, lecz to nie wszystko. Doświadczyliście czegoś dziwnego. Stopniowo zaczynaliście widzieć coraz gorzej wasze otoczenie, ale zaczęliście widzieć coś jeszcze. Coś jakby budynki? Kiedy przyjrzeliście się dokładnie, zobaczyliście człowieka i Elfa, którzy próbowali zabić jakieś monstrum.
Obraz wyostrzał się, zaś otoczenie, w jakim znajdowaliście się przed chwilą, słabło, aż w końcu całkowicie zniknęło, a wy stwierdziliście, że cały wasz ekwipunek jest z wami.

Aflon:

Sualir, Cień:
Cień wykonał unik, polegający na przyklęknięciu i odturlaniu się na bezpieczną odległość, lecz tylko na chwilę, tylko po to, by ruszyć ponownie na potwora. Skoczył na tamtego, zadając cięcie, lecz w tym samym czasie zauważyliście blask na zachodzie, dorównujący światłu słonecznemu, po czym zgasł, by za chwilę wybuchnąć z nową siłą, która przeniknęła przez was.
W tym samym czasie Cień zadał uderzenie, które trafiło przeciwnika w oko. Ostrze dostało się do mózgu, przebijając go i powodując śmierć na miejscu.
Ponadto poczuliście się lepiej. Tak jakbyście byli chorzy i nagle byście ozdrowieli.
To nie był jednak koniec dziwów. Nagle pojawił się Ork i trzech Ludzi.

Garluk, Alemir, Cień, Sualir, Arcagnon, Dean:
Obraz zaczął się wam rozmazywać i zaczęliście widzieć jakieś budynki. Z każdą chwilą stawały się coraz wyraźniejsze, aż w końcu mogliście zauważyć ich piękno. To zdecydowanie nie było miasto pokroju Aflonu. Było dużo ładniejsze i schludniejsze, bardziej uporządkowane.
Obraz zaczął się wyostrzać, zaś Aflon zniknął zupełnie sprzed waszych oczu.


Orfal:

Garluk, Alemir, Cień, Sualir, Arcagnon, Dean, Kimmuriel:
Była noc, a wy staliście przed jakimś Wysokim Elfem, a kiedy rozejrzeliście się, zobaczyliście balkony oraz palące się w domach światła. Z któregoś z nich dobiegały odgłosy zawziętej kłótni dwóch pijanych mężczyzn, sądząc po głosach. Kłótnia odbywała się tuż nad wami, lecz nagle...
Nagle z nieba spadł fortepian! Instrument spadł prosto na niczego nie spodziewających się Arcagnona, Deana, Kimmuriela, miażdżąc ich ciała. Tego nie mogli przeżyć, gdyż fortepian mógł ważyć około trzystu kilogramów, a uderzył prosto w głowy waszych towarzyszy, roztrzaskując się dodatkowo na brukowanej ulicy. Jego lot musiał być wyjątkowo krótki, bo nie zauważyliście jak nadlatywał! Poza tym skąd się on wziął?!
Spojrzeliście w górę i zobaczyliście, że barierka balustrady balkonu nad wami, jest kompletnie zniszczona. Więc to stamtąd spadł...
W każdym razie kłótnia ucichła, trzy osoby nie żyją, a jedynymi osobami, które znają się jako tako, to Sualir i Cień, ale poczuliście coś takiego, jakby jakaś silna osobowość pospieszała was...


Gdzieś:

Blacker:
Sfinksowi z ust zszedł uśmieszek, kiedy tylko wypowiedziałeś odpowiedź na zagadkę, lecz coś było nie tak. Spojrzałeś Sfinksowi w oczy, które zdradzały smutek, zaś sam podniósł się i odszedł kawałek od drzwi... by nagle powrócić na miejsce z przebiegłym uśmieszkiem i wzrokiem?
-Źle-wyszczerzył się, a to słowo brzmiało jak wyrok.
-Wiedz, że chodziło o gniew, irytację czy rozdrażnienie. Jakby tego nie nazwać, chodzi o to, choć przyznaję, że byłeś blisko. Bardzo blisko. Szkoda, tyle przeszedłeś na marne...-podniósł łapę, z której wysunęły się pazury...


Darfanilion:

Valar:
-Mam dla ciebie książkę. Przeczytaj ją-rzekł nagle Salvador, a na stoliku pojawiła się księga "Metamorfozy i mutageny".
Nagle po całym Planie rozeszło się światło. Nekromanta otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz nagle zjawił się Renevir z mieczami Valara w dłoniach. Szybko skłonił się Mistrzowi.
-Zaewne chciałbyś mnie widzieć, Mistrzu-rzekł oddając ostrza, a Czarnoksiężnik uśmiechnął się.
-Właśnie miałem cię zawołać. Coś się dzieje. To było zaklęcie Druida, zaś on nie wysyła ich od tak sobie. Musi mieć w tym jakiś cel-powiedział Salvador, natomiast ty poczułeś, że jesteś jak nowo narodzony. Jednocześnie jednak poczułeś przynaglenie do czegoś.
-Renevirze, idź do naszego wielkiego przyjaciela, bo chyba ma lekki problem-dodał w zadumie, a Wampir skłonił się Mistrzowi i zniknął.

Gdzieś:

Blacker:
Nagle obok ciebie pojawił się Renevir.
-Przepuść go.
-Nie masz tu władzy Renevirze.
-Chcesz się przekonać?
-Nie możesz wejść do środka.
-Ale on może-wzruszył ramionami Wampir.
-Może i musi to zrobić, więc masz go wpuścić-dodał.
-A jeżeli tego nie zrobię?
-Przekonamy się czy rzeczywiście nie mam tu władzy.
Nastało milczenie, zaś twarz Sfinksa wykrzywił grymas niezadowolenia.
-Przechodź-warknął tamten, a ty ruszyłeś w stronę drzwi, a kiedy je otworzyłeś, pojawiłeś się w jaskini. Stał tam Wysoki Elf z kwiatem w dłoni. Miał w dłoni kwiat, przypominający słońce. Ten, po który wysłano ciebie, zaś innego nie dostrzegłeś.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 07-02-2009, 12:48   #3
 
Whiter's Avatar
 
Reputacja: 1 Whiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wynik walki był już przesądzony. Dwoje dobrych szermierzy miało wielką przewagę nad jednym „czymś”. Cięcia szły raz za razem wydobywając resztki życia z potwora. Po kilku kolejnych ciosach Cień zadał ostateczny cios który dokończył działa. Kiedy walka ucichła spojrzał w oczy cienia pytająco.

-Też to czujesz? Jakby brzemię tego miasta spadło nagle w przepaść.

Patrząc w oczy cienia obraz nagle zaczął się rozmywać. Stawał się coraz bardziej niewyraźny. Najprawdopodobniej dopadła ich choroba. Przelotne uczucie wolności było tylko złudzeniem, by ten jad uderzył z zdwojoną siłą. Lecz podejrzenia były błędne. Obraz powoli stawał się coraz bardziej ostry, coraz bardziej wyraźny. Miasto ogarnięte walkami znikło a pojawiło się inne, o wiele piękniejsze. Naprzeciwko stal elf. Najwidoczniej to nie był sen ani omam choroby. Ktoś go tu przeniósł, ale najwidoczniej nie tylko jego. Obok stało jeszcze kilku innych ludzi i … ork?!

Odruchowo zrobił krok do tyłu spuszczając swobodnie ręce. Od zarania dziejów jest wiadome, że elfy nienawidzą orków. Utożsamiają ich z przejawem chaosu. Ta brzydota i ten smród jest wprost obrzydliwy. Ci ludzie są zapewne jego właścicielami, lecz nie widział nigdzie smyczy. Może kontrolują go magicznie.

Miecze miał tak jak zwykle za pasem trochę bardziej z tyłu. Lepiej na razie nie prowokować ataku gdyż sytuacja może się jeszcze wyjaśnić. Ni stąd ni z owąd w miejscu gdzie przed chwilą stał spadł … fortepian? Nieszczęśnicy którzy nie mieli tyle szczęścia zginęli marnie na bruku. Sytuacja robiła się naprawdę nieciekawa. Na szczęście znał cienia i tylko jego. W razie czego mógł liczyć na jego pomoc. Wyczekiwał cierpliwie, gdyż ten tajemniczy elf może coś wyjaśni. Nie pochodził z jego ludu co widać od razu. Ale tak czy owak darzył do szacunkiem jak brata. Mimo że wieki temu elfy podzieliły się, to więzy krwi dalej pozostały.
 
__________________
"Znaj siebie i znaj przeciwnika, a możesz stoczyć 100 bitew nie odnosząc porażki"
Sztuka Wojny
Whiter jest offline  
Stary 07-02-2009, 13:57   #4
 
Buzon's Avatar
 
Reputacja: 1 Buzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie coś
-"Teraz muszę odebrać swoje rzeczy oraz dowiedzieć się czegoś więcej o nowym towarzyszu."-rzekł szaman w duchu.

Kierował się ku człowiekowi, który go nawoływał. Kiedy się zbliżał się do schowka ujrzał na horyzoncie światło. Było one
tak czyste i pełne pozytywnej energii, że ork się nie obawiał stanąć mu na drodze. Światło nagle zniknęło, jego miejsce zajęła eksplozja czystej energii
z której promienie światła otluały nie tylko orka ale wszystko co znajdowało się w pobliżu. Orka ogarnęło przyjemne ciepło. Jego rany zagoiły się w zaskakującym tempie. Nie czuł już ani bólu ani nawet zmęczenia. Świat zaczął powoli zanikać. Przed na oczy orka nachodziła mgła, która zakrywała mu widok jaksini i najbliższej okolicy. Prze mgłę zaczynały pojawiać się inne obrazy. Przedstawiały one budynki. Na pierwszy plan weszły dwie osoby: człowiek i elf oraz jedna bestia o której istnieniu ork nawet nie słyszał. Po raz kolejny mgła zasłoniła orkowi oczy. Ty m razem wiedział, że czeka go kolejna podróz. Interesował go tlyko cel i przyczyna jego wędrówki. Tym razem również zaczęły pojawiać się budynki, ale tym razem o wiele większę i piękniejsze. Osada w jakiej żył przez całe życie wydała mu się latryną w porównani z tym co teraz widzi. Po mimo nocy jaka panowała w mieście do którego prawdopodobnie się zbliżali ork czuł się bezpiecznie. Może zbyt bezpiecznie.
Garluk oraz reszta nieznajomych stała przed elfem. Elfy budziły odruch obrzydzenia u Garluka. Nie lubiał tych istiot. Były one słabe i wątłe w przeciwieństwie do ludzi, których ork szanował. Nie raz stoczył walkę z człowiekiem, który dorównywał mu siłą. Ale elfy... elfy to
tchórze, które kryją się za łukiem, boją się stanąć twarzą w twarz ze swoim rywalem w otwartej walce. Może i elfy są szybsze i zręczniejsze od orka, ale wystarczy jeden dobrze zadany cios a elf pada jak kłoda na ziemie. Ale nie walka mu teraz w głowie. Miał teraz ważniejszą rzecz do załatwienia. Obrócił się w stronę człowieka, który zabił bandytów w jaskini i rzekł:

-" A więc nazywasz się Alemir. Wybacz, że zignorowałem Cię wcześniej, ale miałem wyższy priorytet. Zwą mnie Garluk. Jestem wdzięczny
za pomoc przy ucieczce. Orkowie są honorowi- wypowiadając te słow spojrzał na elfa, po czym ponownie obrócił się w tronę Alemira- więc i
ja muszę pomóc Tobie, aby nie splamić honoru mojego klanu oraz rasy."

Odgłos łamanych kości i pękającego drewna szybko zwrócił uwage orka. Spod instrumentu na ktorego ludzie mówią fortepian widział trzy ciała. Dwa z nich należały do ludzi, którzy wraz z nim byli uwięzieni, ale trzeciego nie znał i już nie miał szansy poznać.
Ork spojrzał na górę skąd spadł owy instrument. Był to balkon z którego wcześniej było szłyszeć odgłosy kłotni na które ork nie zwracał większej uwagi.
-" Coś mi mówi, że należałoby się stąd oddalić. Nie mam zamiaru oberwać szafą albo czymś innym. A ponadto trzeba się zastanowić co nas tu sprowadziło bo wierze, że nie jesteśmy tu przez przypadek."- Rzekł Garluk do swoich towarzyszy.
 
__________________
" Przyjaciel, który wie za dużo staje się bardziej niebezpieczny niż wróg, który nie wie nic."
GG 3797824

Ostatnio edytowane przez Buzon : 07-02-2009 o 17:32.
Buzon jest offline  
Stary 08-02-2009, 11:16   #5
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Mutant jakby w przeczuciu swojego przyszłego losu zaczął rozpaczliwie i chaotycznie wymachiwać mackami nie dopuszczając do siebie zbliżającej się śmierci. Śmierć jednak pozostała nieustępliwa. Pokierowała ostrzem Cienia pomiędzy kończyny potwora prosto w ciemny oczodół wbijając je w mózg i ostatecznie przecinając jego linię życia. Cień wyszarpnął zakrwawione ostrze i ujrzał jak ciało stwora uderza bezwładnie o ziemię. Cieszył się, że zrzucono tutaj jedynie pojedynczego mutanta. Gdyby walczył z całą grupą nawet z pomocą Sualira wynik walki wyglądałby odwrotnie.

Wtedy ujrzał coś czego nie spodziewał się ujrzeć w ciągu nocy. Światło. I nie pochodziło od żadnego znanego ludziom źródła. To światło było znacznie silniejsze i jaśniejsze od słonecznego. Zalewało brudne uliczki i zaniedbane domy Aflonu jakby w jakimś rytuale oczyszczania.
-Też to czujesz? Jakby brzemię tego miasta spadło nagle w przepaść. – usłyszał wypowiedź elfa. Już chciał odpowiedzieć, że ująłby to zdecydowanie inaczej, ale nie zdążył tego uczynić. Białe światło oślepiło go i ogarnęło całe jego ciało. Został całkowicie ogłuszony, nawet nie było charakterystycznego szumu jaki zazwyczaj słyszy się po zatkaniu uszu. Jego nogi ledwo utrzymywały go w pozycji pionowej, a ręce zwisały bezwładnie. Był pewien, że rękojeść miecza zaraz wysunie się z umęczonej dłoni. Nie mógł oddychać, wszelkie procesy życiowe do tej pory swobodnie biegnące poprzez całe jego ciało ustały jakby zmęczone nadmiernym wysiłkiem. Mógłby określić to chorobą gdyby nie fakt, że najpoważniejszą na jaką chorował był katar. Dla niego było to jakby śmierć, ale tylko na kilka sekund. Zaraz po tym poczuł gwałtowny przypływ nowych sił, znów czuł powietrze, docierały do niego odgłosy otoczenia. Ostatnim co zostało mu przywrócone był wzrok.

Pierwszym obrazem jaki ujrzał po zniknięciu tajemniczego światła było miasto nie przypominające nawet w najmniejszym stopniu Aflonu. To miasto było znacznie czystsze i bogatsze co w porównaniu z brudnym i ponurym Aflonem robiło naprawdę spore wrażenie. Wraz z pierwszym obrazem nadeszły również pierwsze odgłosy. Odgłosy kłótni dwóch niekoniecznie trzeźwych osób dobiegające z domu obok. Kolejnym obrazem jaki ujrzał byli jego towarzysze, których przed chwilą nie było. Poza Sualirem stało tu jeszcze kilka nieznanych mu osób. Niektórych z nich jak na przykład wielkiego orka rozpoznał jako uczestników jego niedawnego snu. Wcześniej nawet nie widział ich na oczy, a jednak śnił o nich. Jeśli miał teraz uwierzyć w przeznaczenie to był chyba najlepszy moment z możliwych.

Spojrzał na trzymany w dłoni miecz i swoje ubranie, z których pod wpływem światła zniknęły ślady krwi. Spojrzał jeszcze raz na towarzyszy. Żaden z nich nie wydawał się być agresywny, wszyscy byli zaskoczeni tym nagłym błyskiem i chyba nikt nawet nie zwrócił na niego uwagi. Schował, więc miecz i wykonał krok naprzód unikając mrocznego żartu w wykonaniu śmierci. Zaraz po wykonaniu kroku usłyszał trzask pękającego drewna za plecami. Odwrócił się i zobaczył stos kawałków drewna sporej wielkości, które dawniej były jeszcze nazywane fortepianem. Spojrzawszy w górę widział balkon z naderwaną barierką. Co ciekawe balkon przylegał do domu, z którego dobiegały pijackie kłótnie.
Zaklął uświadomiony jak mało brakowało do tego, by jego życie zakończyło się w tak głupi sposób. Trójka innych osobników nie miała aż tyle szczęścia. Ich ciała spoczęły pod sporym fortepianem nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do życia i śmierci. Cień w swoim życiu widział wiele rodzajów brutalnych oraz krwawych śmierci na polu bitwy i nie tylko. W porównaniu z nimi ta śmierć z powodu wyrzuconego przez balkon pianina wydała mu się nawet zabawna, ale nie uśmiechał się. Odwrócił głowę. Zawsze wyznawał filozofię „co się stanie to się nie odstanie. Po co patrzeć, więc w przeszłość?„ . Wtedy zobaczył jeszcze jedną osobę, która widziała te wszystkie wydarzenia i ich nagłe pojawienie się. Był nią tajemniczy Wysoki Elf. Tej tajemniczości nie ujmował fakt, że elf nie był istotą żywą. Był śladem cywilizacji pozostawionym po to, by rozpaść się lub zarosnąć winoroślą, gdy miasto przestanie istnieć. Spojrzał na swoich kompanów niedoli. Dość długo uważnie badał ich wzrokiem analizując ich wszystkie słabe i silne strony aż wreszcie rzekł:
- Pięknie, kurwa, pięknie.
Przemówił szeptem do Sualira:
- Trzymaj się blisko i nie spuszczaj ich z oczu. Z takimi lepiej jest się liczyć zawczasu.
Następnie, w odpowiedzi na propozycję orka, powiedział do pozostałych:
- Zaiste. Lepiej się stale przemieszczać niż zachowywać bierność. Wszelkie dysputy o sensie naszego obecnego życia radzę zachować na później jak już trochę się tu rozejrzymy i zapoznamy z tym miejscem. Skoro nasza ponura gromadka została przetransportowana w to właśnie miejsce to znaczy, że odpowiedź kryje się gdzieś w tej okolicy.
Jeszcze raz rzucił okiem na milczący i stale obserwujący ich pomnik Wysokiego Elfa. W tym momencie przyszło mu do głowy, że być może Najwyższy, którego miał odszukać z Sualirem, należy do tej właśnie rasy. A może nawet to on odnalazł ich pierwszy i sprowadził ich tutaj, by się z nimi spotkać?
Nie mówiąc nic więcej do nowych towarzyszy ruszył w wybraną drogę.
 

Ostatnio edytowane przez wojto16 : 15-02-2009 o 14:34.
wojto16 jest offline  
Stary 09-02-2009, 12:18   #6
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Valar nigdy nie potrafił rozmawiać z kobietami. Z rudowłosą poszło mu szczególnie źle, ponieważ kobieta obraziła się na niego za pytania, które jej zadał. Po „ciepłej i czułej” odpowiedzi, mężczyzna wzruszył bezradnie ramionami i rozejrzał się dookoła.

-„Jak do cholery mam znaleźć Salvadora na tym cmentarnym zadupiu?”- pomyślał, drapiąc się po głowie.

-Przepraszam, że przeszkadzam, ale Mistrz sądzi, że ta ranę trzeba w miarę szybko uleczyć.

Valara przeszedł zimny dreszcz. W jednej chwili obrócił się na pięcie i położył dłoń na rękojeści miecza.
Jego oczom ukazał się duch, który natychmiast się pokłonił i nie czekając na odpowiedź złapał oboje, poczym przeniósł ich do siedzimy Salvadora.

Nekromanta siedział na fotelu, bawiąc się czarnym kamieniem, który po chwili rzucił w stronę Valara. Zaraz po tym jak mężczyzna chwycił kamień, ogarnęła go ciemności, oraz przenikliwy chłód. Energia kamienia rozeszła się po jego ciele. Bez wątpienia nie było to komfortowe uczucie. Sekundę później, poczuł, że traci równowagę i ląduje w czyichś ramionach, a następnie ktoś przenosi go na coś miękkiego.
Po dłuższej chwili wszystko wróciło do normy i mężczyzna mógł normalnie funkcjonować.

-„ Więc to jest Serce Nocy…”- pomyślał- „Całe to ryzyko, wszystkie straty, śmierć towarzyszy… Wszystko przez coś tak małego i potężnego jednocześnie…”

Valarowi nie mieściło się w głowie, że poniekąd losy świata, zależą od tego kamyczka. Po chwili wyciągnął ze swojej torby małą sakiewkę, do której włożył przedmiot.

-Całkiem ładnie poradziłeś sobie w Mor Paronie. Uratowałeś też ją. Czyn chwalebny, można tak powiedzieć.- dopiero teraz mężczyzna uświadomił sobie, że siedzi naprzeciwko Salvadora. Trzeba przyznać, że był to w pewnym sensie zaszczyt. Siedzieć przy jednym stole z kimś, kto potęgą może równać się z bogiem.

Valar tylko uśmiechnął się na słowa nekromanty. Wiedział, że rozmowa na temat jego misji, tego, że nie odpowiedział na jego wołania i wielu innych spraw, o których wcześniej rozmyślał nie miała sensu. I tak nic by się nie zmieniło, a kłótnia to ostatnia rzecz, na którą miał w tej chwili ochotę.

-Mam dla ciebie książkę. Przeczytaj ją.- powiedział Salvador podając mężczyźnie książkę, na której okładce widniał napis „Metamorfozy i Mutageny”.

Mężczyzna uznał, że to nie czas na lekturę, więc schował ją do torby. Zaraz po tym, jak Valar chwycił książkę wszędzie dookoła rozeszło się silne światło, które musiało być na tym planie rzadkością.
Chwilę później pojawił się Revenir z mieczami, łowcy. Mężczyzna ucieszył się na ich widok. Był przekonany, że już nigdy ich nie zobaczy.

Wampir i nekromanta zaczęli rozmawiać, a Redslinger starannie i dokładnie obejrzał miecze, upewniając się, że nadal są zdatne do użytku. Z konwersacji tej dwójki wychwycił wzmiankę o druidzie. Był pewien, że chodzi o Alarona. W tym samym momencie poczuł coś w rodzaju ponaglenia. Jakby jakaś potężna siła mówiła mu, że powinien się pospieszyć.

-Renevirze, idź do naszego wielkiego przyjaciela, bo chyba ma lekki problem.- nekromanta zakończył rozmowę, odsyłając wampira.

-Salvadorze
- odezwał się Pielgrzym- Niechciał bym nadużywać twojej gościnności, ale mam jedną… w zasadzie dwie prośby. Czy znalazłoby się dla mnie jakieś nowe odzienie?- zapytał wprost- Moje całkowicie się zniszczyło, podczas tej podróży, a nie chciałbym stawać przed Alaronem w takich łachach. Wystarczy, że byłem zmuszony stanąć tak przed tobą.- Valar wiedział, że każda potęga lubi, jak się jej schlebia. Poza tym, mężczyzna nie chciał, aby nekromanta pomyślał, że ceni Alarona bardziej niż jego. Właściwie była to prawda, lecz nie roztropnie było prowokować kogoś tak wielkiego.
-Drugą sprawą jest przeniesienie mnie do Druida. Muszę się z nim jak najszybciej zobaczyć. Chciałbym też, abyś przeniósł tam moich towarzyszy, jak tylko się tu pojawią.
 
Zak jest offline  
Stary 10-02-2009, 22:22   #7
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
*Ki diabeł?*

Alemir właśnie został ponownie przeniesiony… gdzieś. I bynajmniej mu się to nie podobało. Bardzo mu się to nie podobało.

Teraz stał na placu, a otaczały go różne balkony i domy. Równie dobrze mogło to być rodzinne miasto Alemira i jakieś miejsce na końcu świata.

Zabójcy bardzo się nie podobał fakt, że nim tak targano z miejsca na miejsce. Frustrację potęgowała jeszcze bardziej świadomość, że nie może na to nic poradzić. Przynajmniej nie w tej chwili.

Trzema martwymi osobami przejął się tylko tyle, że był zdziwiony ze sposobu w jaki zginęły – wszak nie zawsze widzi się spadające z nieba fortepiany. Lub z balkonów.

Kiedy Alemir rozejrzał się znów, tym razem nieco bardziej przytomnym wzrokiem, spostrzegł że teraz jest ich siedmiu, w tym jeden ork i reszta ludzi.
Wtedy swą krótką, acz treściwą mowę zaczął właśnie ork. Kiedy skończył, zabójca uśmiechnął się. Generalnie lubił honorowych ludzi, czy inne istoty. Tacy rzadko oszukiwali i można nimi manipulować do woli.

Jednak, mimo wszystko, coś tutaj było nie tak… bardzo nie tak…
Zabójca spojrzał w niebo.

- Zaprawdę mało to ważne kto jest tu najważniejszy. Powinniśmy się raczej skoncentrować na zdobyciu Serca Nocy. – rozejrzał się raz jeszcze po okolicy. – Co my właściwie wiemy o tym przedmiocie? Albo jeszcze lepiej, wiemy gdzie on jest?

Alemir znów spojrzał w niebo.

- Ki diabeł… - powiedział cicho. – Przecież przedtem dopiero co noc zapadła… a teraz to już prawie świta. Hmm…

Cała ta sytuacja – całe to miasto, ten fortepian, trzy osoby pod nim i następne cztery obok niego bardzo Alemirowi się nie podobały.

- Hmm… - powtórzył patrząc się na zniszczony balkon, z którego najwyraźniej spadł instrument i skąd jeszcze przed chwilą dochodziły odgłosy zażartej kłutni. – To wy tutaj ustalajcie przywództwo, a ja pójdę... hmm... zasięgnąć języka.

Jak powiedział, tak zrobił. Wziął głęboki oddech i zapukał do drzwi domu z którego domniemanie wypadł fortepian.

Zabójca byłby bardzo rad, gdyby mu grzecznie otworzono. Mógłby wtedy, jeszcze grzeczniej, zapytać czemu fortepian spadł z balkonu tegoż domu i czemu przy okazji zabił trzy osoby.

Oczywiście mogło się zdażyć inaczej – odpowiedź gospodarza mu nie przypadnie do gustu, lub nikt mu nie otworzy. W takim wypadku Alemir będzie zmuszony wyjąć swoją broń i przygotować się do ewentualnej walki, a następnie wyważyć drzwi do domu i zadać to samo pytanie nieco mniej grzecznym tonem i ze sztyletem jako środkiem motywującym.
 
Gettor jest offline  
Stary 15-02-2009, 00:10   #8
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Jego odpowiedź była błędna, tak jak się spodziewał. Jego myśli płynęły innymi torami, a po zagadce widać było że stworzono ją dla śmiertelnych. Sfinks wysunął pazury przygotowując się do walki, na co Blacker wsunął rękę do kieszeni zaciskając ją na talii tarota. Ostre jak brzytwa pazury przeciwko talii kart. Starcie już miało się rozpocząć gdy znikąd zjawił się Renevir i nakłonił sfinksa, by ten go przepuścił. Blacker zbył to obojętnością - zdawał sobie sprawę, że wampir nie robił tego z ukrytej sympatii do jego osoby. Prawdopodobnie on lub nekromanta mieli w tym swój cel. Pytaniem pozostawało jak na razie po co im jakiś kwiatek?

Pytanie to musiał pozostawić tymczasem bez odpowiedzi, ruszył więc przed siebie przekraczając złote wrota prowadzące prosto do jaskini, pośrodku której stał wysoki elf. Bardziej jednak uwagę Blackera przykuł kwiat, trzymany przez elfa w dłoni. Najwyraźniej był to ten sam, po który bożek został tutaj wysłany

Nie miał zbyt wiele pojęcia o zwyczajach tych istot. Prawdę mówiąc ogólnie nie wiedział zbyt wiele o śmiertelnych. Zatrzymał się więc kilkanaście kroków przed nim, nie chcąc być tym który przerwie ciszę. Elf spojrzał na niego bez zainteresowania i ruszył w przeciwną stronę. Zdumiło to Blackera, gdyż nie przywykł by ktokolwiek okazywał mu ignorancję. Wiedział jednak, że do niektórych ras nie dotarło jeszcze światło cywilizacji i wśród nich pojęcie grzeczności jest nieznane. Niestety nie miał paciorków ani kolorowych szkiełek by wymienić się za kwiat. Postanowił się więc na dobry początek przywitać

- Bądź pozdrowiony przyjacielu!
- Nie przyjaźnię się z prymitywnymi istotami gorszej rasy-rzekł, nie poświęcając mu ani jednego spojrzenia oraz kontynuując marsz

Blacker uśmiechnął się do siebie. Miał serdecznie dość. Najpierw duchy, potem sfinks a na końcu nadęty elf. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kubek z kośćmi. Sześć idealnych szcześcianów zagrzechotało z nabytym u mrocznych krasnali kubku. Sześć kości jednocześnie dotknęło ziemi. Zatrzymały się one na wynikach 5, 6, 5, 1, 2 i 5. Zdezorientowany elf przerwał swój marsz wpół kroku i zaczął się cofać, o dokładnie 24 kroki. Gdy dotarł do miejsca z którego wyruszył spojrzał na bożka z pogardą i ponownie ruszył przed siebie. Blacker przez chwilę zastanawiał się, czy nie ponawiać sztuczki dopóki się elfowi nie znudzi, ale uznał że nie ma na to czasu. Nigdy nie spotkał się z kimś tak niekulturalnym.

Postąpił kilka szybkich kroków w stronę elfa. Gdzieś znikła jego irytująca grzeczność którą rezerował dla większości ludzi. Tym razem jego głos zabrzmiał metalicznie, a życzliwość została zastąpiona pogardą. Także, choć w jego wyglądzie teoretycznie nie zaszła żadna zmiana to jednak aura wokół niego zmieniła się diametralnie. Nie było w nim już nic z dobrodusznego i nieco gderliwego bożka. Przez chwilę miał przebłysk tego, kim był naprawdę. Po chwili wrażenie zanikło, ale majestatyczny głos wciąż pozostał

- To ciebie można określić prymitywnym, skoro nie rozpoznałeś kim jestem. Istnieję nieporównywalnie dłużej od ciebie. Przekroczyłem granicze czasu które dla ciebie nie bądą nawet najśmielszym marzeniem. Zastanów się więc zanim ponownie palniesz podobną głupotę

Elf zatrzymał się na chwilę, odwrócił głowę, pokazując zbudzone oblicze, po czym ziewnął, mlasnął i odwrócił się, kontynuując wędrówkę spokojnym, niemal melancholijnym krokiem.

Ta istota nie zasługiwała na rozmowę z nim. Dlatego nadszedł czas by działać nie pozwalając mu odejść z kwiatem. Blacker chwycił w lewą dłoń złotą podkowę i delikatnie ją podrzucając powiedział, aktywując moc

- Invidia gloriae umbra est!

Elf odwrócił się gwałtownie, spoglądając ku tobie z nienawiścią w oczach. Już otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz nagle zamarł. Spojrzał na swoją torbę, a wyraz zamyślenia wstąpił na jego twarz, po czym wzruszył ramionami i wszedł w jedyny korytarz jaki tu się znajdował. Blacker ruszył szybkim krokiem za elfem, dyskretnie sprawdzając czy może wystarczająco szybko wydobyć bumerang. Wysoki elf z nieukrywaną irytacją na twarzy, odwrócił się do niego.

-Perenie termante!-zawołał, zaś z jego dłoni wystrzeliła płonąca lina, wijąca się po ziemi jak wąż

Blacker wyszarpnął płynnym ruchem bumerang i rzucił nim w stronę elfa. Drugą ręką wyciągnął czterolistną kończynę i przyczepił ją sobie do maski ze słowami ,,Tempus Fugit". Rzucony bumerang świsnął elfowi tuż przed nosem, zaś płonąca lina podpełzła bliżej, po czym rzuciła się, zapewne z zamiarem oplątania się wokół bożka. Blacker odskoczył, starając się wykorzystać moc kończyny by uniknąć liny i wyciągnął przed siebie prawą dłoń przyzywając bumerang.

-Armee nervini!-krzyknął Elf, zaś w dłoni zmaterializowała się bladoniebieska poświata, która wystrzeliła w kierunku Blackera, tworząc grot. Lina tymczasem ponowiła próbę i wyskoczyła w górę. Blacker uśmiechnął się. Wiedział, że ryzykuje ale zezwał do siebie bumerang z powrotem, jednocześnie wykorzystując kolejną ze swoich mocy

- Audaces fortuna iuvat!

Akrywował swoje szczęście, lecz nie zdołało ochronić go przed grotem. Gwałtowny ból przeszył ciało bożka, ale nie wszystko poszło na marne. Lina ponownie chybiła. Zapewne to dlatego, że użył swojej umiejętności. Tymczasem bumerang powrócił posłusznie do jego ręki, dając Blackerowi możliwość wykonania kolejnego ataku Bumerang poszybował w kierunku wysokiego elfa, podcinając go i powodując jego upadek.

-Alenti wereh alvera!-wypowiedział kolejne zaklęcie, lecz nic się nie stało. Upierdliwa lina ponownie zaatakowała.

Blacker po raz kolejny uniknął atakującej liny. Szczęście wspierało go, ale wypadałoby to już skończyć. Rzucił bumerangiem po raz kolejny, tym razem celując w twarz. Nie chciał już tylko postraszyć swoimi atakami. Budził się w nim Boski Gniew, jednak elf dokończył swoją inwokację i rozwiał się w powietrzu. Przeciwnikowi najwyraźniej także dopisało szczęście

Walka jednak należała do niego, bo oto na podłodze korytarza leżał kwiat, najpewniej zgubiony przez elfa w trakcie walki...
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 17-02-2009, 00:38   #9
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Miasto:

Wszyscy:
Postanowiliście odejść, by nie zostać trafionymi jakimś innym przedmiotem, jednakże odgłosów kłótni już nie było słychać.
Nie mniej jednak Alemir chciał zastosować nieco inną taktykę. Podszedł do drzwi i zapukał. Przez chwilę nie było żadnego odzewu, lecz moment później, drzwi otworzyły się z impetem.
-Czego?-zapytał burkliwie jakiś gruby mężczyzna w jedwabnej piżamie.
-Dobry panie, zechciej mi powiedzieć czemu kurwa fortepian wyrzuciliście przez balkon zabijając trzy osoby?-rzekł wasz towarzysz do domownika, zaś tamten łypnął na was spode łba i wyjrzał zza progu. Kiedy ujrzał tam trzy ciała pod jego fortepianem, wrócił do poprzedniej pozycji i wzruszył ramionami.
-Musiał sam się stoczyć-powiedział obojętnym głosem, zaś Alemir złapał go za kołnierz i podniósł do góry tak, że tamten musiał stanąć na palcach, co było dla niego nie lada wyczynem.
-Jaja se robisz skurwielu? Mam Cię pierw wypatroszyć jak prosiaka żebyś raczył mi powiedzieć co ten pierdolony fortepian robi na ulicy?-zapytał wasz towarzysz. Trzymał tamtego, choć z pewnością nie było to łatwe ze względu na to, że tamten mógł ważyć ponad sto kilogramów. To, że tamten stał na palcach, ogromnie ułatwiało podnoszenie.
-Zostaw mnie w spokoju, prymitywie! Mówiłem, że się stoczył! Nawet nie zdajesz sobie sprawy kim ja jestem!-wrzasnął.
-Och, mylisz się-stwierdził Alemir, po czym puścił tamtego i popchnął do środka, po czym zamknął drzwi.

Alemir:
-Jesteś wieprzem. Tłustą świnią, której się wydaje że wszystko mu wolno. To jak będzie, chcesz żebym się pierw podziurawił jak ser, czy zaczniesz gadać?-zapytałeś, wyciągając miecz. Grubas cofnął się ze strachem w oczach
-Nie możesz mnie zabić! Jestem królewskim ministrem! Powieszą cię za jaja razem z tamtymi!-wskazał palcem na pozostałych, stojących za drzwiami. Bez wątpienia pięciopiętrowy, duży dom był bardzo ciężki w utrzymaniu.
-Nie mogę? Ależ oczywiście że mogę. Widzisz, metod przekonywania ludzi do współpracy jest wiele, jednak moja należy do tych skuteczniejszych. To jak będzie? Powiesz mi w jaki sposób ten fortepian stoczył się z balkonu? A przy okazji co to za miasto?
-Stoczył się! Nie miał zablokowanych kółek, bo wyprowadziłem go na balkon, wszedłem do domu, a ten się stoczył!
To jest Orfal! Stolica chędożonego Imperium, z którym właśnie zadarłeś!
-spojrzał na ciebie jak na niepełnosprawnego umysłowo.
Teraz rozejrzałeś się i zobaczyłeś gdzie się znalazłeś.
Znajdowałeś się w ogromnym, przestronnym pomieszczeniu. Zauważyłeś, że brązowa, drewniana podłoga była idealnie wypastowana. Drewno podłogi wyglądało tak, jakby nie miało łączeń, a ozdobne sęki idealnie pasowały do siebie. Z pewnością było to bardzo drogie przedsięwzięcie. Podobnie miały się ściany o identycznym kolorze drewna oraz konstrukcji. Jedynie sufit był pomalowany, lecz farbą, która miała taką samą barwę. Nie mniej jednak był on rzeźbiony tak, że wyglądał, jakby obramowania wielu kwadratów, wyglądały jak drewniane. Z sufitu zwisały trzy wielkie żyrandole z magicznymi kulami, rzucającymi żółte światło. Umieszczone były tak, ze tworzyły wielki trójkąt równoboczny, zaś na jego środku, który był również środkiem pomieszczenia, wisiał ogromny kandelabr, również z takimi światełkami. To właśnie on rozświetlał całe pomieszczenie.
Na ścianach wisiały obrazy, przedstawiające wielkie wojny. Zauważyłeś symetrię pomieszczenia, jeżeli chodzi o ozdoby ścienne. Jeżeli na jednej wisiał obraz, po drugiej stronie musiał wisieć podobny. Oprócz obrazów, wisiały również szable oraz tarcze. Na końcu ponieszczenia znajdował się ogromny, kamienny kominek, w którym huczał ogień. Nawet kamienie idealnie pasowały do koloru pomieszczenia. Przy nim stała olbrzymia sofa oraz cztery fotele z zestawu. W jednym fotelu mogły swobodnie siedzieć dwie osoby lub jeden grubas.
Po lewej stronie znajdowały się okna, zaś po prawej, drzwi oraz szerokie schody prowadzące na górę. Ani jedna rama okienna ani futryna nie miała kąta prostego w górnych rogach. Ponadto ramy okienne nie miały ich również na dole. Drzwi również były u góry zaokrąglone.
Na środku pomieszczenia stał stół z krzesłami, stojący na dywanie, pasującym kolorystycznie do wnętrza. Nawet najzwyklejsze rzeczy miały swoje ozdobniki takie, że wyglądały bardzo niezwykle. Nawet krzesła obite były materiałem. Miały również oparcia na ręce. Wyglądały na bardzo solidne i były tak duże, że właściciel mógł spokojnie na nich usiąść.
Widok wszystkiego psuł grubas w jedwabnej piżamie, trzęsący się ze strachu.
Nagle Alemir podszedł do ściany, oglądając obraz z udawanym zainteresowaniem.
-Hmm... ładny obraz. Co przedstawia?
-Wojnę Ludzi z Elfami, a konkretniej wygraną bitwę pod Rovinorem-odparł właściciel domu. Rzeczywiście na obrazie idealnie uchwycone zostało uzbrojenie. Typowo Elfie zbroje z pięknymi mieczami przeciwko ludzkim wyrobom, nie wyglądającym aż tak dobrze. Było to starcie piechoty.
Alemir podszedł bliżej do grubasa, lecz tamten cofnął się.
-Jak ci na imię?
-Każdy głupiec w tym mieście wie jak się nazywam! Onine Legren, królewski minister skarbu państwa!-prychnął pogardliwie.
-Nie krzycz, bo to bezcelowe
-Nie będziesz mi w moim domu rozkazywał co mam robić!-teraz na twarzy ministra odmalowywała się wściekłość.
-Widzisz Oninie, mógłbym cię teraz zabić. Jednak tego nie zrobię. Wiesz czemu? Bo potrzebujemy siebie nawzajem. Ludzie tacy jak ty mają wrogów. Nie zaprzeczaj, wiem że ty także ich masz. Ludzi, którzy ci wadzą i których chciałbyś się pozbyć. Ja natomiast mam środki i sposoby, by nikt już nigdy o takich ludziach nie usłyszał-powiedziałeś, zaś tamten stał się niezwykle zainteresowany propozycją.
-Do rychłego zobaczenia Oninie. Gdybyś potrzebował moich... usług, to pytaj o Alemira-powiedziałeś, po czym wyszedłeś.

Cień, Sualir, Garluk:
Wasz towarzysz wszedł do budynku i nie wychodził z niego przez kilka minut. Dopiero teraz zobaczyliście, że budynki ustawione są w pewnym porządku. Chodnik był lekko zakrzywiony tak, że wyglądał tak, jakby był częścią wielkiego okręgu. Pięciopiętrowe budynki były tak jakby po wewnętrznej jego stronie. Po przeciwnej stronie znajdował się również pięciopiętrowy dom, lecz był niższy niż ten, przed którym staliście.
Jeżeli ten schemat powtarzał się, to miasto zbudowane zostało na planie koła. W centrum musiał znajdować się zamek królewski, dalej urzędy oraz wszelkie budynki państwowe, domy ważnych urzędników, bogaczy, a także najbardziej wpływowych ludzi. Idąc tym tokiem myślenia, przy murach musiały znajdować się niskie, jednopiętrowe budynku najmniej zamożnych obywateli.
Z budynku wyszedł wasz towarzysz.

Wszyscy:
-Co tu się dzieje?-usłyszeliście głos, a kiedy odwróciliście się, zobaczyliście patrol Straży Miejskiej, składający się z trzech Strażników.

http://www.enklawamagii.pl/images/ga...duze/img11.jpg

Byli to ludzie w pełnych zbrojach płytowych ze sporymi naramiennikami. Niżej były opachy, nałokcice, zarękawia oraz rękawice. Nagi chroniły nabiodrniki, nakolanniki, nagolennice i masywne buty. Głowę osłaniał im hełm garnczkowy. Na napierśniku mięli godło Imperium-płonący hełm garnczkowy na czarnym tle. Pod napierśnikiem zamocowany był fartuch.
Nieco powyżej zapięty miał pas, u którego wisiał długi miecz. Z drugiej strony widniał jednoręczny młot bojowy. Na plecach znajdował się wielki, dwuręczny miecz przykryty dużą, trójkątną tarczą z tym samym godłem. Nie mniej jednak naramienniki przyozdobione były innymi godłami. Każdy ze Strażników miał inne godło, co mogło znaczyć, że było to ich godło.
Wyglądali zdecydowanie na ciężkozbrojnych, ale coś tu było nie w porządku. Tylko nie wiadomo co.
Nagle z budynku wyszedł grubas, z którym rozmawiał Alemir.
-Straże! Jak to dobrze, że jesteście! Próbowali ukraść mi fortepian i tak skończyła trójka z nich! Grozili mi bronią i włamali się do domu! Do tego słyszałem jak spiskowali na temat śmierci króla i pierwszego ministra!-powiedział, zaś Strażnicy słuchali. Ostatnie stwierdzenie uderzyło w nich najmocniej.
-Pierwszy minister nie żyje-powiedzieli, zaś grubas zdziwił się niepomiernie.
-Nie żyje? Strasznie szybko działają! Chrońcie króla!-krzyknął.
-W takim razie pójdziecie z nami-zwrócili się do was, a z przeciwnej strony usłyszeliście kolejne kroki. Właśnie przybył drugi z patroli.
-Planowali zamach na króla. Pierwszy minister zginął z ich rozkazów-wyjaśnił jeden z nich. Dłonie wszystkich strażników leżały na mieczach jednoręcznych.
Jeżeli nawet któremuś z was przyszło do głowy, by się sprzeciwić, to patrząc na Strażników, od razu wywietrzał wam z głowy ten pomysł. Wy, zwykli przedstawiciele swoich ras, nie mieliście szans przeciwko dwóm wyszkolonym patrolom Straży Miejskiej. Teraz nie mogliście nawet próbować wydostać się poprzez ucieczkę, gdyż sześciu wojskowych otoczyło was, prowadząc w uliczkę zakręcającą w prawo.
-Wszelkie wyjaśnienia złożycie przed Nadoficerem Straży Miejskiej-uciął wszystkie rozmowy jeden z nich.
Po minięciu rozległych domów, zobaczyliście, że wszystkie mają, jak się domyślaliście, ogromne ogrody otoczone żywopłotami, zasłaniającymi wszystko, co znajdowało się wewnątrz.
Dalej znajdował się wielki plac targowy, ogromnym okręgiem otaczający budynki państwowe takie jak ratusz, bank, biblioteka, urzędy oraz inne budowle.
Stragany na placu były teraz puste, a odgłos obutych stóp dźwięczał na brukowanej ulicy. Chwilę później przeszliście obok budowli państwowych i stanęliście przed czymś, co wyglądało jak potężny żywopłot.
Oddzielał on miasto od pałacu króla, który mogliście teraz widzieć.

http://www.holidayiq.com/uploadimage...486_4_dest.jpg

Nie wyglądał on jak budowla obronna, lecz można było być niemal pewnym, że podczas wojny, spełniłby swoje funkcje. Był wyższy niż każdy z budynków miejskich i o wiele bardziej rozległy powierzchniowo. Z tego, co mogliście ocenić, to zmieściłoby się w nim ponad dziesięć domów grubasa.
Przed żywopłotem stały dwie postacie w czarnych płaszczach. Miały spuszczone głowy, a czarne włosy jednakowej długości, opadające tak, że tworzyły kurtynę zasłaniającą twarz. Wyglądały tak, jakby pełniły tu straż, a kiedy podeszliście bliżej, ręce w czarnych, skórzanych rękawicach, jednocześnie powędrowały pod płaszcz. Ich głowy podniosły się, ukazując zamaskowane oblicza. Nosili jednakowe maski, przypominające łeb kruka, lecz bez dzioba. Miały one jedynie okrągłe, puste, czarne oczy.
Teraz poznaliście ich. Są to Czarne Kruki, elitarne oddziały straży królewskiej, jednakowi, bezosobowi i widzialne tylko wtedy, kiedy tego chciały.
Widać było, że Strażnicy drgnęli z niepokojem, gdyż zazwyczaj stali tu właśnie Oficerowie Straży Miejskiej.
-My do Nadoficera Straży Miejskiej. Gdzie jest... brama?-zapytał jeden z nich.
-Nie wolno nam wpuszczać nikogo do środka-rzekł jeden z Kruków.
-Oni zamieszani są w morderstwo Pierwszego Ministra oraz w spisek czyhający na życie króla. Musimy spotkać się z Nadoficerem-ciągnął twardo Strażnik, zaś Czarni zawahali się przez chwilę, po czym jeden z nich wymruczał coś pod nosem. Za nimi żywopłot rozstąpił się, ukazując grubą, solidną bramę, mogącą zatrzymać atak Ogra.
Na kolejne słowo Kruka, wrota uchyliły się, wpuszczając was do środka, po czym zamknęły się, zaś żywopłot zamknął się za waszymi plecami.
Przed sobą ujrzeliście kolosalny ogród.

http://lh6.ggpht.com/_cliuTGzSdpg/Ru...ember9+031.jpg
http://www.ave.net.pl/francja/tours/ogrod.jpg
http://free.art.pl/rogalin/rogalin_park_francuski.jpg
http://upload.wikimedia.org/wikipedi...choenbrunn.JPG
http://upload.wikimedia.org/wikipedi...lmenhaus01.jpg

Właśnie mogliście podziwiać legendarny Kompleks Ogrodowy Niralli, jeden z najpiękniejszych obiektów świata, przodujący w wielkości i pięknie. Podobno są tu najlepsi Elfi ogrodnicy świata.
Szliście ponad pół godziny szybkim marszem, gdy dopiero wtedy znaleźliście się przed wejściem do pałacu. Tam stał cały oddział Czarnych Kruków w tych samych pozycjach. Jednocześnie wykonali ten sam ruch, co tamci przy bramie.
-Zaprowadźcie ich do lochu i wezwijcie Nadoficera oraz Ministra Obrony. Stoją za morderstwem Pierwszego Ministra, a także planowali zamach na króla-pierwszy Kruk odłączył się od oddziału i zastąpił wszystkich Strażników Miejskich.
Tylko w budynku nie było wejścia... Kruk zaprowadzili was do ściany, a następnie wyszeptał kilka słów, po których pojawiły się solidne drzwi wejściowe wysokości trzech metrów i szerokości dwóch. Na jego komendę otworzyły się, wpuszczając was do środka, gdzie automatycznie zamknęły się, znikając.
Znajdowaliście się w wielkim, pustym holu. Stały tam puste zbroje z halabardami. Przed wami znajdowały się szerokie schody, prowadzące na piętro. Tam korytarz rozgałęział się w trzy drogi. Prosto wiodły kolejne schody, zakręcające gwałtownie, a na lewo i prawo, były drzwi.
Marmurową podłogę zdobił czerwony dywan, który wyznaczał ścieżkę do dwóch wejść po lewej i dwóch po prawej stronie holu.
Wasz strażnik zaprowadził was w pierwsze wejście na prawo, gdzie na ścianie po lewej stronie, wisiały obrazy odległe od siebie o około pięć metrów. Po prawej stronie mogliście zobaczyć okna wychodzące na ogród. Teraz jednak stalowe pręty widniały w w oknach, zamykając ewentualną drogę wyjściową.
Na końcu korytarza znajdowały się dębowe, podwójne drzwi, a kiedy dotarliście do nich, spostrzegliście, że jest tu cały oddział Kruków! Przecież przed chwilą ich tu nie było! Wszyscy, dosłownie wszyscy byli tacy sami. Nawet wzrostem się nie różnili.
Wasz strażnik otworzył drzwi, które okazały się z drugiej strony ze stali, jednakże tam nie było tak pięknie. Surowe, kamienne ściany, sufit oraz schody prowadzące prawie pionowo w dół. Kruk przemykał przed wami, nie obawiając się o swoje życie ani o to, że uciekniecie.
Prowadziły one około połowy kilometra w dół, gdzie było przeraźliwie zimno. Na dole zobaczyliście cały korytarz drzwi Stało tam dwóch Strażników Więziennych w skórzniach oraz z krótkim mieczem. Wy jednak doszliście do końca, gdzie Kruk otworzył drzwi, po czym zaczął schodzić po kolejnym zejściu. To jednak było krótsze, ponieważ miało około stu metrów prawie pionowego spadku. Tam było już pięciu Strażników Więziennych w kolczugach. Był to taki sam korytarz, lecz krótszy. Ponownie doszliście do ostatnich drzwi, ale za nimi nie czaiły się kolejne schody. Było to spore pomieszczenie, w którym zobaczyliście około dziesięciu osób. Wszystkie wyglądały na zawodowych morderców, a także inne najgorsze margines społeczny, lecz był tam jeden człowiek odbiegający od wizerunku reszty. Był to starszy, siwy, wychudły człowiek z długą brodą, siedzący w kącie z podkulonymi nogami. Na sobie miał szatę, która kiedyś była biała, lecz teraz była lekko przybrudzona.
Siedział w kącie, szlochając gorzko, a kiedy zorientował się, że przybył ktoś nowy, podniósł głowę. Miał czerwone od łez oczy i zbolałą twarz, którą opuścił, zanurzając ją w tkaninie na nogach.
Reszta, o dziwo nie tknęła starca, natomiast na was patrzyli z drwiną w oczach. Można było odnieść wrażenie, że patrzą na was jak na potencjalne ofiary. Dobrze, że mieliście... Zaraz! Zabrali wam wasze bronie!


Jaskinia Mokradeł Falarian:

Blacker:
Udało ci się. Znalazłeś kwiat, który miałeś zanieść Salvadorowi, jednakże był tu korytarz, do którego uparcie dążył Wysoki Elf. Miał on wysokość około metra i siedemdziesięciu centymetrów, lecz był również stosunkowo szeroki. Nie mnie jednak przebyłeś go w około pięć minut, lecz to, co tam zobaczyłeś, było ogromną niespodzianką. Zobaczyłeś tam ruiny miasta Krasnoludów! Widać było, że już od dawna stoi samotnie, nie mniej jednak mury były nietknięte, tak jak brama, która była otwarta.
Wszedłeś tam i zobaczyłeś domy bez dachów i części ścian. Niektóre ulice były nieprzejezdne z powodu gruzów. Dziwne... Miasto wyglądało tak, jakby zostało rozsadzone od środka, ponieważ im dalej wgłąb się poruszałeś, tym więcej zniszczeń było na drodze. Z domów znajdujących się najbliżej zamku zostało tylko pięć centymetrów ścian. Najgorzej jednak sytuacja miała się z samym zamkiem. Spojrzałeś w górę i stwierdziłeś, że musiał niegdyś wisieć niczym stalaktyt, dotykając ziemi jedynie schodami oraz jakąś dziwną platformą, po której obywatele zapewne wjeżdżali do góry, gdzie czekał ich świat bogatszy i lepszy od ich własnego.
Teraz zamek leżał na ziemi, jako wielkie gruzowisko... Zaraz! Było coś, co nie uległo zniszczeniu. Wyglądało to jak pojedyncze klocki z drzwiami. Kilka pomieszczeń ocalało!
Skierowałeś się do jednego z nich, a po otworzeniu drzwi spostrzegłeś, że jest to biblioteka, w której wszystko stało tak, jak zostało poustawiane mimo tego, ze pomieszczenie znajdowało się pod kątem około trzydziestu stopni do podłoża. Żadna książka nie spadła z półki.
Kiedy zajrzałeś do kolejnego pomieszczenia, zobaczyłeś napis obok drzwi. "Nie ma na świecie prawa i sprawiedliwości".
Rzeczywiście nie było, skoro z tego miejsca została jedynie ruina. W każdym razie w środku znajdowały się różne tarcze.
W kolejnym był portal z wygrawerowanymi na nim runami. Czyżby Wysoki Elf potrafił z niego skorzystać?
Nagle zobaczyłeś na środku właz opatrzony runami. Co mogło być pod ziemią? Z pewnością nie można było normalnie otworzyć tego ani wyrwać, ponieważ magia Krasnoludów już pokazała swą siłę. Na włazie było jednak wgłębienie, przedstawiające coś jakby odcisk pierścienia. Teraz zobaczyłeś rysy na kamiennym podłożu, prowadzące do jednego z zaułków, w którym ktoś wyrył słowa "Muszę mieć tarczę..."


Darfanilion:

Valar:
Salvador spojrzał na ciebie ze zmarszczeniem brwi, po czym zamyślił się.
-Ubrania powinny chyba być w skrzydle zachodnim, na parterze. Jakby coś to rozejrzysz się. Jeżeli zaś chodzi o przeniesienie, to raczej jest to niewykonalne. Przynajmniej przez pewien czas...
-Jakto niewykonalne?- zapytał lekko zmieszany.
-Przecież wykonałem zadanie. Teraz muszę jak najszybciej zobaczyć się z Alaronem.
-Po pierwsze, po wykonaniu zadania miałem ci powiedzieć o Sercu Nocy, a nie wypuścić. Po drugie, mogę łączyć światy tylko kilka razy w ciągu stu lat. Właśnie wyczerpałem limit i będziesz mógł wrócić do swojego świata w po upływie właśnie stu lat.
-Tylko powiedzieć?- zapytał. Był bardziej zszokowany niż mogłoby się wydawać. Nagle jego cały plan runął.
-Czy ten kamień który mi dałeś to też tylko oszustwo? Nie mogę czekać stu lat! Przecież wampir właśnie się przeniósł i to właśnie do Alarona, jeżeli dobrze zrozumiałem waszą rozmowę...
--Ten kamień cię uleczył-Nekromanta usiadł, a w jego dłoni pojawił się kielich z winem. Na stole pojawił się drugi, zaś Czarnokaiężnik wskazał go dłonią.
-Renevir przeniósł się do twojego wielkiego towarzysza. Jego brosza wystarczy jeszcze jedynie na powrót.
-Salvadorze, przybyłem tutaj tylko i wyłącznie po Serce Nocy. Nie wiem ile cię to obchodzi, ale od tego czy mi się powiedzie zależą losy mojego świata. Musi istnieć jakiś sposób, aby się stąd wydostać, lub skontaktować się z druidem.
-Nie tylko wasz świat umrze, ale wszystkie Plany i Wszechświaty również. Świat rządzony przez uwolnione, niczym nie ograniczone żywioły, eksploduje od nadmiaru energii, która nie może się wydostać. W końcu wszystko eksploduje, niszcząc wszystko w pobliżu, a od waszego świata, destrukcji ulegną najbliższe mu, a one zniszczą najbliższe im. Moim zdaniem przetrwa tylko Plan Mocy, a zniszczony zostanie również Plan Boski-stwierdził tamten ze spokojem, graniczącym ze znudzeniem.
-I nie zamierzasz nic z tym zrobić!? Chyba nawet ty nie jesteś tak potężny, aby to przeżyć! Musi istnieć jakieś wyjście z tego popieprzonego miejsca! Podejmę się wszystkiego, jeżeli dasz mi trochę czasu i możliwości na przygotowanie się i uzupełnienie niezbędnego ekwipunku.
-Poprawka. Nic nie mogę z tym zrobić, bo nie mam ani jednego z Serc. Poza tym, kiedy ten Plan rozpadnie się, przeniesiemy się wszyscy na Plan Mocy. Być może Bogowie boją się tam wchodzić, ale będzie tam też Driud, o czym jestem przekonany. Będą tam Najpotężniejsi wraz ze swoimi siłami, kiedy to Plan Mocy będzie mocno osłabiony.
Jeżeli chodzi jednak o wyjście, to ja nie mogę pomóc. Musisz teraz liczyć na to, że Driud przybędzie tutaj i zabierze cię ze sobą.

-Więc powiedz mi Salvadorze... Gdzie mogę znaleźć Serce Nocy?-zapytał po chwili już spokojnym tonem.
-Nie mam pojęcia-odrzekł krótko.
Valar odchylił się w tył, śmiejąc się z własnego nieszczęścia.
-Więc po co? Po co to wszystko. Ryzykowałem życie, aby usłyszeć od ciebie, że gówno wiesz, na temat tego gdzie jest Serce Nocy? Powiedz mi- To była tylko zabawa, na którą chciałeś popatrzeć po tylu latach nudy?- Valar zamilkł, nerwowo szukając w torbie drewnianej fajki i tytoniu. Po chwili z jego usty wypływały kłęby białego dymu.
-Skoro i tak mam tu trochę zabawić, opowiedz mi o Sercu.
Salvador uśmiechnął się do siebie.
-Wreszcie zaczynasz zadawać właściwe pytania-powiedział, po czym zamyślił się.
-Wraz z innymi osobami, które były niekwestionowanymi potęgami w swych dziedzinach, przez sto lat, przynajmniej tak nam mówiono, bo dla nas było to mgnienie oka, stworzyliśmy Serca, będące arcyreliktami. Każdy miał przynajmniej jedno, a Driud był prawdziwym monopolistą na Serca.
Tak właśnie powstało Serce Nocy, które należało do mnie i miałem je w posiadaniu bardzo długi okres czasu.
Później miał je Druid, ale wtrącili się zazdrośni Bogowie i kiedy nikt z nas nie spodziewał się takiego zuchwalstwa ze strony tych żałosnych stworzeń, ukradli je i ukryli, a nasze zabezpieczenia stały się naszą zgubą. Nie można namierzyć Serc za pomocą magii, więc żeby je znaleźć, trzeba je śledzić, a jeśli nie wiesz, że to ten przedmiot nim jest, nigdy się tego nie domyślisz. Na tym polega magia obronna. Druid długo szukał wszystkich Serc, ale odnalazł nieliczne. Serce Światła powędrowało do właściciela i teraz dalej jest u Upadłego Serafina, który pilnuje je jak oka w głowie.
Kolejną z zapór obronnych jest to, że musisz wiedzieć jak tego użyć, żeby to zrobić, a także być wystarczająco silnym, choć przy próbie nie grozi ci śmierć, bo nie pobiera energii. Przez to jeszcze żadne się nie ujawniło.
Druid kiedyś coś wspominał, że było na Krovel, kilka tysięcy lat temu, może dalej to tam jest.

-Więc co byś proponował... Jak ty byś zaczął poszukiwania?
-Ja zacząłbym od Krovel.
-Cholera... Przecież tam właśnie odesłano nas do ciebie... Pieprzone kurduple! Myślisz, że krasnoludy mogą być w posiadaniu artefaktu?-wrzasnął Valar.
Salvador spojrzał na ciebie, po czym wybuchnął lodowatym śmiechem.
-Od nich? Sprytnie to sobie przemyślały. Chciały, żebym ja was zabił, bo wtedy oni mięliby czyste ręce. Na obecną chwilę jesteście nietykalni, bo stoi za wami Druid, a on ma monopol na sojusze. Co prawda podobno sojusz z Mrocznymi Elfami i Słonecznymi nie wyszedł przez Silvarina, który wyrżnął tam ponad czterystu Elfów, bo go rozwścieczyli-pokręcił głową z rozbawieniem. Szybko przejrzał plan Krasnoludów.
-Gnoje... Jeszcze jedno mnie trapi. Na statku, którym przypłynąłem na Korvel odkryliśmy tajną ładownię z magicznymi towarami. Z niej pochodzą te dwa ostrza i amulet. Wyglądało to, jakby szykowały się na jakąś wojnę. Co więcej na statku w jednej chwili zniknęło kilkoro moich towarzyszy, w tym Fillin, który był naszym przewodnikiem... Wiesz może gdzie mogli się znaleźć? Jeszcze jedno. Słyszałeś może o Cieniu? Pieprzony sadysta ukradł coś co dostaliśmy od Alarona...
-To stamtąd mieliście księgę... Ciekaw jestem skąd oni to biorą-zastanowił się, biorąc od ciebie przedmioty, które obejrzał dokładnie. Odłożył jeden miecz i amulet, po czym przyjrzał się dokładnie. Dmuchnął na klingę, a ta pokryła się szronem, lecz jednocześnie jakieś znaki zapłonęły czerwonym ogniem. Nekromanta wczytał się w nie, po czym odłożył miecz. Znaki zgasły, ale miecz dalej był oszroniony. To samo zrobił z drugim mieczem i amuletem.
-Amulet, na twoje żądanie, uleczy cię, ale nie chciej cudów. Jest bardzo ograniczony. Miecze... Ten jest ze Światłem, a ten, z Ciemnością. Fillin, o ile mi wiadomo, jest potrzebny na froncie. Broni Fortecę Pandemonium przed najazdem Demonów. Cień? Powiedz coś dokładniej, bo takich jest na świecie pełno. Co jest w jego posiadaniu?
-Wyjątkowy sadysta... Najpier ponacinał nas zatrutymi ostrzami, a później uleczył... Reyal spędził tam kilka lat w tej ciągłej męczarni... Jeżeli chodzi o ten przedmiot, to jest to amulet prawdy. Artefakt o bardzo szerokim zastosowaniu, ale na pewno ty o tym wiesz. Właśnie gdzie jest Reyal i co to jest do cholery Forteca Pandemonium?
-Jeżeli powiem ci "Wysoki Elf", to będziesz wiedział o kogo mi chodzi? A jeżeli dodam, że był to "Mag"? Cienie to rasa tak jak każda inna i prawie każdy jest doskonałym wykonawcą tortur. Reyal? Gdzieś sobie chodzi.
Forteca Pandemonium to forteca, stojąca na pograniczu waszego świata, ze światem Demonów Develirusa. Stacjonują w niej Anioły, broniąc dostępu. Jeżeli padnie, świat zostanie zniszczony przez Demony.

-I domyślam się, że i tam nie mogę się znaleźć... O Cieniu nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Wiem tylko, że spotkaliśmy się na wielkim statku wielkiego Minotaura, który podczas sztormu zagonił wszystkich do wioseł... tyle.
-Chyba wiem o jakiego Minotaura chodzi, ale dalej nie wiem nic o tym Cieniu. W każdym razie jeżeli Druid nie odzyska Wisiora Prawdy, to się wścieknie. To jest coś, czego używa w najważniejszych sprawach, do potwierdzenia swych myśli-rzekł Salvador, zaś ty skierowałeś się do wyjścia.
-Twoja towarzyszka jest w pokoju naprzeciwko, a gdybyś chciał odpocząć-rzekł Carthan, a w jego dłoniach spoczywała już otwarta księga.
Ruszyłeś przez korytarz, do pokoju naprzeciwko.
Kiedy tam wszedłeś, rzucił ci się w oczy półmrok, w którym zobaczyłeś, że jest to spory pokój, a za razem sypialnią. Drzwi znajdowały się w lewym rogu pomieszczenia o żółtym kolorze ścian. Podłoga pokryta była miękkim, czerwonym dywanem z pomarańczowymi słowami na obramowaniu. Wewnątrz płonął wyszyty ogień, a kiedy patrzyłaś na niego, robiło ci się przyjemnie ciepło. Wydawało ci się, że płomienie ruszają się, ale w następnej chwili zdałeś sobie sprawę z tego, że musiało to być złudzenie.
Na suficie zawieszony był żyrandol, w obecnej chwili nie rzucający rzadnego światła.
W prawym rogu, na ścianie z drzwiami, stały dwa regały z książkami. Zauważyłeś tam lśniące litery, układające się w słowa "Wieczór", a pod nimi "Leviaene Slevenn". Była to powieść romantyczna o Elfie, który mógł spotykać się z wybranką jedynie wieczorami.
Obok biblioteczki, na ścianie prostopadłej do tej z wejściem, znajdowały się dwa fotele w ciemnopomarańczowym kolorze, dostawione do eliptycznego, jasnego stolika.
W rogu, na prostopadłej do drzwi, ścianie, łączącej się z tą, naprzeciwko ciebie, równoległą do ściany bibliotecznej, stało wielkie łoże, również utrzymane w jasnej tonacji. Kotary były całkowicie odsłonięte, ukazując to, że ktoś już tu leżał. Zapewne ruda musiała się na chwilę położyć.
Teraz jednak siedziała w ciemnopomarańczowym fotelu, ustawionym pod kątem około czterdziestu pięciu stopni do trzaskającego wesoło, kominka, znajdującego się dokładnie na środku ściany przeciwległej do tej, przy której stałeś. Obok, pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, znajdowała się kanapa, natomiast po jej drugiej stronie, znajdował się jeszcze jeden fotel, ustawiony tak, że można by spokojnie przeprowadzić oś symetrii w miejscu, gdzie znajdował się środek ściany. Z pewnością wszystko było symetryczne.
Niedaleko łóżka, znajdowała się potężna szafa.
-Słuchaj... Wybacz za wcześniejsze pytania, ale w moim świecie nie spotyka się czegoś takiego codziennie. Nie chciałem cię urazić.
-Twój świat, to również mój świat. Poza tym to, co chciałeś, a to, co zrobiłeś, to dwie różne sprawy-warknęła, nie patrząc w twoją stronę.
-Wiem, dlatego przepraszam. Ekstremalne sytuacje budzą w człowieku dziwne odruchy-powiedział posępnie.
Odwróciła się i spojrzała na ciebie przekrzywiając głowę, a jej wzrok zamglił się, po czym stwardniał, a ona wzruszyła ramionami, co można było zrozumieć jako potwierdzenie.
-Mam do ciebie prośbę... W sumie drobiazg. Czy mógłbym pożyczyć sztylet, którym raniłaś demona? Zwrócę ci go jeszcze dzisiaj-poprosił Valar.
-I tylko dlatego mnie przepraszałeś?! Wielkie dzięki za takie przeprosiny-posłała ci wściekłe spojrzenie, odpinając od pasa pochwę ze sztyletem, który rzuciła do ciebie, odwracając się. Sztylet upadł ci pod nogi, lądując na dywanie, a kiedy podniosłeś go, poczułeś ciepło na palcach, pochodzące od tkaniny.
-NIE! Oczywiście, że nie. Gdybym nie chciał cię przepraszać, poprostu bym zapytał wprost o sztylet. Nie jesteś kimś wyjątkowym, żebym musiał się starać o ciebie...-odpowiedział hardo.
-Wyobraź sobie, że ty też. Zapity brudas-parsknęła pogardliwie.
-Z reszta... nieważne-rzekłeś, po czym ruszyłeś w poszukiwaniu Reyala. Salvador nie pomógł za bardzo w znalezieniu go, stwierdzając jedynie, że gdzieś sobie chodzi. Ty jednak szedłeś korytarzami wąskimi oraz szerokimi. Widziałeś obrazy. Największy zajmował całą długość pomieszczenia, a najmniejszy ledwo zauważyłeś, gdyż miał jedynie pół centymetra kwadratowego. Były tam portrety, przedmioty, krajobrazy, budowle, maszyny, magia, wojny. W pewnym momencie łatwiej było powiedzieć jakich przedmiotów nie widziałeś. Ponadto cały czas towarzyszyły ci rozmaite drzwi, a wszystkie były zamknięte. Co jakiś czas przemykał ci przed nosem jakiś duch, mijałeś Wampiry, spotkałeś Lisza i Kostuchę, szkielety bezkarnie łaziły sobie. W pewnym momencie spotkałeś nawet jakąś dziwną istotę, która nie miała żadnego kształtu, lecz była czarna, kłębiąca się mgła z czerwonymi oczami. Jednakże nie znalazłeś tego, kogo szukałeś, a mianowicie Reyala. Wiedziałeś jednak jedno, z pewnością pałac był większy od niejednego miasta. Tylko co on trzyma w tylu pomieszczeniach?
Chodziłeś po posiadłości ponad pół godziny, gdy nagle zdałeś sobie sprawę z tego, że taki labirynt korytarzy jest niezwykle trudny do spamiętania. A niby miałeś sobie poszukać pomieszczenia z ubraniami...
Nagle zobaczyłeś, że ten, którego szukałeś, zmierza ku tobie z przeciwnego kierunku.
-Wiesz może jak się wydostać z tego Planu?-zapytał Valar, zaś tamten wzruszył ramionami.
-Nie mam pojęcia. W każdym razie chodzę tu od ładnych kilka godzin i nie mogę sam znaleźć wyjścia. Ponadto nie byłem jeszcze dwa razy w tym samym miejscu-westchnął. Cóż, miałeś ogromne szczęście, że na niego trafiłeś. Teraz jednak trzeba było znaleźć się w punkcie, z którego wyszedłeś. Nie było jednak możliwe kroczenie po własnych śladach, bo ilość zakrętów była zbyt duża.
-Trzeba zapytać pierwszą napotkaną istotę, jak się stąd wydostać...-zastanowił się, po czym ruszyliście w kierunku, z którego przyszedłeś. Po pewnym czasie trafiliście na Kostuchę, zaś Reyal spojrzał na ciebie z powątpiewaniem, po czym wzruszył ramionami. Szybko się przyzwyczaił.
-Chyba się zgubiliśmy... Czy wiesz może jak dostać się do biblioteki Salvadora?-zapytał twój towarzysz.
-Śmiertelni nigdy sami nie będą potrafili się stąd wydostać-rzekł chłodny, szorstki głos mężczyzny. Śmierć odwróciła się, po czym zniknęła za rogiem. Chyba się nie udało. Nagle ponownie zobaczyliście tą samą postać, która gestem wskazała wam, byście za nią podążyli. A jednak.
Ruszyliście przez korytarze, które widzieliście poraz pierwszy w życiu. Mniej niż połowę godziny później, dotarliście do miejsca, które poznaliście, lecz nie do końca. W miejscu, gdzie powinny być drzwi do biblioteki... nie było nic!
Z tego, co mówił ci Czarnoksiężnik, do ciebie należał pokój obok pomieszczenia należącego do rudej.
-Dziękujemy!-zawołał Reyal, kiedy tylko tamten zaczął się oddalać, lecz nie było żadnego odzewu. Czego jednak spodziewać się po... Śmierci? Twój towarzysz wzruszył ramionami, po czym ponownie zagłębił się w korytarz, zdążając najprawdopodobniej do swojego pokoju.
Cóż, tobie pozostało nic innego, jak zrobić to samo. Nacisnąłeś na klamkę i wkroczyłeś do środka.
Wnętrze twojego pomieszczenia różniło się lekko od sypialni twojej towarzyszki, jednakże różnice były nieznaczne. Kolory były takie same, rozmieszczenie również było podobne, dywan był identyczny, lecz było coś, co odbiegało od tamtego wystroju. były to małe drzwiczki, sięgające trochę powyżej pasa, wbudowane w ścianę, na której znajdował się regał z książkami, lecz bardziej na środku. Nad nim znajdowały się kolejne małe drzwiczki, ale te były na poziomie głowy i miały około trzydziestu centymetrów wysokości. Kiedy je otworzyłeś, zobaczyłeś rozmaite szklane naczynia od szklanki, poprzez kufel, aż do kielicha.
Za drzwiczkami niżej, kryły się półki z alkoholami, zaś wewnątrz panowała niska temperatura. Być może było to spowodowane dziwnymi napisami na tyłach wnęki. Zobaczyłeś ludzkie Piwo Lormańskie oraz Trunek Hekhermeński. Dalej były tylko mocniejsze alkohole, jeżeli Hekhermeńskiego, czym było piwo Krasnoludzkie, można było nazwać czymś słabym. Z win dostępne były Eleneńskie, Verfaldzkie oraz Feleneraelskie oraz najmocniejsze, Czarna Krew. Wytwór Elfów. Właściwie to jedynie Verfaldzkie było Krasnoludzkie oraz Eleneńskie, produkcji ludzkiej.
Były tam również wódki takie jak Aharska, wytwarzana przez ludzi pustyni oraz Kaharnarska, potężny wyrób Krasnoludzki, lecz temu nie było końca. Był tam Spirytus Urghardzki, wylany spod pieczy najlepszych w swym fachu, Krasnoludów oraz coś, co jest poszukiwane na całym świecie. Tym czymś był Spirytus Khrgaugar, czysty alkohol bez żadnych domieszek. Był w charakterystycznej butelce, w której ciśnienie było tak wielkie, że alkohol skroplił się, tworząc czysty spirytus bez żadnych domieszek. Oczywiście był tam element magii, ale służył jedynie temu, by zmusić alkohol do przejścia w stan ciekły.
Za jedną butelkę można było kupić dom średniej klasy i wielkości.
Wziąłeś kufel oraz butelkę piwo Hekhermeńskie, po czym nalałeś do kufla, a kiedy odstawiłeś butelkę, tamta zniknęła. Cóż, wcale za tym nie płakałeś.
W każdym razie oprócz bezczynnego leżenia i picia, mogłeś poczytać. Wyjąłeś księgę "Metamorfoz i Mutagenów", które otworzyłeś na pierwszej stronie.

"Księga ta traktuje o metamorfozach wywołanych przez mutageny. Uściślając, mówi o metamorfozach mutacyjnych...
Tytułem wprowadzenia, należy powiedzieć, czym jest mutagen? Jest to substancja lub inny czynnik wywołujący zmiany w strukturze genów czy DNA, czyli powodujący mutację. Jest to jedna z metamorfoz, czyli przemian, lecz to jest ich gałąź, która należy do metamorfoz nienaturalnych, a także metamorfoz mikroświata..."


Narazie była to tylko wiedza, lecz ciebie interesowała praktyka.

"Mutageny można podzielić na fizyczne, chemiczne, alchemiczne, magiczne i pochodzenia naturalnego.
Mutacje fizyczne zachodzą pod wpływem promieniowań, które mogą mieć pochodzenie magiczne, lecz nie będzie się to do nich zaliczało.
Mutacje chemiczne powstają za sprawą substancji chemicznych, lecz nie można tego mylić z alchemią. Choć są podobne do siebie, chemia bazuje na żywiołach, zaś alchemia dołącza składniki również innego pochodzenia.
Mutacje alchemiczne mają na podstawie podania eliksiru mutagennego, zaś magiczne są jednymi z najcięższych mutacji, jakie można przeprowadzić, ze względu na stopień zaawansowanie tychże praktyk oraz siły, jakie należy do nich przyłożyć
Mutacje naturalne są najprostszymi, lecz także najbardziej niebezpiecznymi, a także najbardziej niespodziewanymi w efektach, zmianami, do których używane są surowe składniki pochodzenia naturalnego..."


Mutacje fizyczne, chemiczne i magiczne nie interesowały cię, ponieważ fizycznych ani magicznych przeprowadzić nie byłeś w stanie, a do chemicznych nie miałeś składników. Inaczej sprawa miała się w przypadku mutacji pochodzenia alchemicznego oraz naturalnego, lecz ostatniej poświęcone było niewiele uwagi. Powiedziane było jedynie, że skutki są nieprzewidywalne, a Demonia Energia działa jedynie na ich Łowców.
Cóż, zostały ci tylko alchemiczne. Co prawda nie potrafiłeś ich zrobić, ale to najbliższe temu, co posiadałeś.

"Mutageny alchemiczne:
Eliksiry te wymagają szczególnej uwagi. Są również najtrudniejszymi eliksirami do sporządzenia. Są to eliksiry, a nie mikstury, więc pojęć tych nie wolno stosować zamiennie.
Eliksir mutagenny wymaga dużej ilości składników, które nie są łatwo dostępne oraz co najmniej jeden, zaliczany do składników elitarnych, czyli takich, których zdobycie jest bardzo trudne..."


No to świetnie. Właśnie dowiedziałeś się, że nie możesz sam sobie nic zrobić, ale jednak przekartkowałeś tam, gdzie był dział dotyczący mutagenów z Energii Demonów.
Z tego, co przeczytałeś, najsłabszy mutagen powodował nadnaturalną potencję, zaś najsilniejszy poprawiał parametry fizyczne i psychiczne dziesięć razy. Do tego potrzebna była litania składników, mająca ponad pięćdziesiąt pozycji. Wśród nich była krew Tytana, Energia potężnego Demona oraz... łuska Thevira?
Kiedy jednak spojrzałeś, zobaczyłeś, że z jakiegoś Thevira, były najpotężniejsze mutageny, silniejsze nawet niż z Tytana.
W każdym razie eliksiry, które mogłyby cię interesować, to te nieznacznie wyostrzające zmysły, lekko poprawiające zwinność, zręczność lub siłę. Ewentualnie przyspieszające regenerację tkanek.
Mutagen nieznacznie wyostrzający zmysły składał się z dziesięciu płatków róży, korzenia piołunu, nasion żółtego ursyna i dwóch grzybów oriane.
Eliksiry poprawiające zwinność, zręczność lub siłę, różniły się dwoma składnikami: liściem kwiatu yene i grzybnią wersi dla zręczności, płatkiem alabanu oraz łodygą kwiatu ceruke dla zwinności, natomiast fragmentem porostu tyure, a także nasionami kwiatu ornalin dla siły. Wspólnymi składnikami była krew martwego rekina, nasiona jabłek, sok z łodygi kwiatu erteire, a także owoce krzewu zerren.
Do zrobienia mutagenu poprawiającego szybkość regeneracji tkanek, należy zebrać płatki czerwonego ursyna, korzenie kwiatu yene, soki kwiatu ornalin, a także mech lefis.
Bazą dla tych eliksirów jest kwas z gruczołów jadowych żmii. Oczywiście do tego wszystkiego potrzebna jest Energia Demona.
Teraz musiałeś podjąć decyzję, czy zaryzykować przyjęcie naturalnego mutagenu czy nie...

***

Głęboko pod ziemią siedział stary Krasnolud z kluczem i młotkiem w ręku. ego długa, biała broda spływała na stary, zniszczony kaftan oraz skórzany fartuch. Jego skóra nie spotkała wody od bardzo dawna, z resztą tak jak odzienie. Twarz wykrzywił mu gniew, zaś orzechowe oczy zalśniły niebezpiecznie. Podreptał szybko na krótkich nóżkach, do jakiegoś mechanizmu.
Przed chwilą jeszcze stał przy platformie, która miała go zawieść na samą górę i to uczyniła, lecz był tam zamknięty właz, którego nie potrafił otworzyć. Właśnie zszedł z niego, zmierzając do wielkich, walcowatych kontenerów, połączonych rurami o kablami. Były tam również kurki, pokrętła, wajchy i korby.
-Psia mać! Niech to pies wychędoży. Elfia dupa, a nie mechanizm!-wrzasnął, rzucając kluczem.
-Na pohybel Elfim dupom!-wrzasnął, czerwony na twarzy, po czym usiadł na kamieniu. pociągając tęgi łuk gorzały z bukłaka. Właśnie patrzył na mechanizm parowy, zaopatrujący dawniej, całe miasto. To dzięki taki mechanizmom Krasnoludowie mięli tak wysoko rozwinięty przemysł zbrojeniowy, wydobywczy oraz kamieniarski. Miały również swój udział przy produkcji piw, gorzał, spirytusów, a także wiele innych.
-Gówno może rozpieprzyć kamień, roznieść go w trzy Elfie zady, zniszczyć!-warknął, wspominając ostatni start maszyn. Tak wielkie ciśnienie pary spowodowało, że rozsadziło rurę. Wcześniej cała moc skierowana została na całe miasto, ale teraz, kiedy trzeba było całą siłę skierować w jeden punkt, żadna rura nie wytrzymywała, przez co Krasnolud potwornie się wściekał i ciskał. W całym pomieszczeniu było dużo miejsca, gdyż było wysokie na około dziesięć metrów, zaś powierzchnia miała około pół kilometra kwadratowego, a kontenery sięgały sufitu. Było ich trzydzieści, a każdy mógł mieć ponad trzy tysiące litrów pojemności. Rzemieślniczy umysł Krasnoluda pracował na najwyższych obrotach.
-Myśl Kehelgevie Harvaghu, stary psie-zaczął pukać się młotkiem w głowę. Nie były to mocne uderzenia, ale lekkie ślad zostawiały, czym Kehelgev się nie przejmował.
Próbował już rozmontowywania rur i wzmacniania ich konstrukcji. Udałoby się, gdyby mógł je zespawać, ale nie miał odpowiedniego przyrządu, który jak na ironię, napędzany był parą.
-Muszę się, kurwa, napić-rzucił młotek, po czym podążył do jedynego tu korytarza, który był duży i szeroki tylko dlatego, że toczono tędy beczki. Chwilę później doszedł do dużej platformy, którą musiał zmodyfikować tak, by nie musiała działać na parę. Teraz napędem była korba, którą Kehelgev musiał obracać do znudzenia, zanim zjechał na dół.
Było tam zimno, co stwarzało idealne warunki do tego by przechowywać tu żywność oraz napitki. Co prawda było drugie wejście, które prowadziło prosto do magazynu i to stamtąd głównie dostarczane były towary, lecz zawaliło się. Krasnolud wielokrotnie próbował je odkopać, ale nie udało mu się nigdy.
Teraz szedł wzdłuż całych rzędów beczek, które miały różne opisy, mówiące o rodzaju alkoholu, jaki w nich się znajdował. Dalej były haki z mięsem, zboże, ryż oraz trochę produktów nabiałowych. Spokojnie mógł przetrwać w podziemiach do końca swojego życia, ale nie miał takiego zamiaru. Chciał wyjść z tej jaskini jak najprędzej i mało go to obchodziło w jaki sposób to zrobi. Poprostu miało mu się to udać.
Chwycił jeden z potężnych kufli, po czym nalał sobie piwa po brzegi, usiadł i napił się potężny łyk.
Jakieś trzy kufle piwa później, Krasnolud zastanawiał się nad sposobem wyjścia. Nie miał jak wzmocnić rur, które nie wytrzymywały na łączeniach. Miał przed sobą obraz jak tamte pękają naglę, od tak sobie, co mu się wybitnie nie podobało.
-No i trzeba było zakręcić kurek od tego chędożonego gazu...-mlasnął. Próbował już wszystkiego. Podczepiał wielkie głazy, które napędzane parą, miały opadać i wznosić się, uderzając w strop , kawałek od włazu, próbował rozsadzić wszystko samą parą, ale to też na nic.
Na podłodze czynił miliony wyliczeń, aż mu w końcu miejsca zabrakło, a wszystko sprawdzał po stokroć, lecz wszystko na nic. Powoli ten stary Krasnolud tracił siły i nadzieję, choć sam przed samym sobą nie chciał się do tego przyznać.
-Gdyby tu był jakiś Gnom, z pewnością wykorzystałby proch, zrobiłby rakietę i rozsadził wszystko materiałami wybuchowymi... Za stary jestem na takie siłowania się...-westchnął, obracając kufel w silnych dłoniach.
-Gdybym tylko miał beczkę prochu, to spróbowałbym rozsadzić wszystko na górze... Ale co ja mam? Kilka metalowych beczek z zapasową wodą...-nagle zamilkł, zaś jego oczy zabłysły.
-Ty stary psie! Elfia dupa z ciebie, a nie mechanik-można było wnioskować, że porównywanie wszystkiego do zadków Elfów, stało się hobby Kehelgeva. Szybko nalał sobie jeszcze jeden kufel, który wypił duszkiem i odstawił na beczkę, wracając na platformę. Z zapałem zaczął kręcić korbą, jadąc mozolnie na górę, ale w końcu dotarł tam. Pobiegł do maszynowni tak szybko, na ile pozwalały mu jego krótkie nóżki.
-Muszę być pewny, że nic się nie spieprzy-mruknął, biorąc do ręki swoje dłuto i zaczął nim wypisywać cyfry w rogu sali. Po kilku minutach obliczeń, schował dłuto i podszedł do beczek z zapasową wodą. Spojrzał na nie krytycznym wzrokiem. Miały około dwustu litrów pojemności, mających około siedemdziesięciu litrów wody. Krasnolud podrapał się po głowie, po czym złapał beczkę w stalowe objęcia, nabrał powietrza i uniósł ją, drepcząc szybko w stronę platformy. To samo powtórzył jeszcze z dziewięcioma beczkami, które ustawił w okręgu, na platformie prowadzącej do włazu.
-Za dużo wody...-mruknął, a następnie zastanowił się. Szkoda by ją było zmarnować. U Krasnoludów zawsze zapadała szybka decyzja. Khelgev postanowił umyć się w części wody i rzeczywiście, kiedy to zrobił, wody było tyle ile było potrzeba, więc zamknął beczki ponownie, odwracając je do góry nogami.
Wyliczył, że ciśnienie będzie tak duże, że powinno wysadzić wieka beczek, ale w takim momencie, że beczki wzbiją się w powietrze i uderzą w sufit, ale kolejne obliczenia pokazały, że nie będą leciały prosto, co zmusiło Krasnoluda do wykonania innych wyliczeń, a po nich mechanik z aptekarską precyzją dodał stateczniki okra obciążenie w postaci kamieni, położone na dno beczki.
Zapomniał o jednym. Palniki.
Wściekły na siebie, szybko wymontował palniki spod wielkich kontenerów, po czym postawił beczki na nich, regulując przyszłą siłę ognia.
-Cholera. Ogień-mruknął do siebie, szukając krzesiwa, a kiedy je znalazł, sapnął z zachwytem, podpalając wszystkie palniki, po czym szybko uciekł za kontenery, wyglądając zza nich.
Jakiś czas później Krasnolud mógł podziwiać swoje dzieło...

***

Ruiny Krasnoludzkiego Miasta:

Blacker
Kiedy przyglądałeś się napisowi, nagle usłyszałeś potężny huk, dobiegający z centrum miasta. Pospieszyłeś tam, a kiedy już byłeś na miejscu, zobaczyłeś, że kamień w promieniu metra od włazu, popękał!
Z pewnością ktoś musiał być pod ziemią i próbował się wydostać, lecz nie za bardzo mu się to udawało, choć być może dwa lub trzy takie uderzenia załatwiłyby sprawę. Swoją drogą dziwne, że tak potężny wybuch nic nie zrobił włazowi i korytarzowi, gdy od środka właśnie ktoś go niszczył. Być może zaklęcia działały tylko od góry. Tego nie było wiadomo w każdym razie pewnym było, że ktoś chciał się stamtąd wydostać. Tylko kto? Gdybyś to wiedział o wiele łatwiej byłoby ocenić czy mu pomóc czy starać się przeszkodzić.
A może próbować otworzyć od góry? Tylko wtedy trzeba by było zrozumieć słowa, które zostały tam wypisane. Co mogły jednak znaczyć słowa "Muszę mieć tarczę..."? Czyżby to było aż tak proste? A może jest w tym jakieś drugie dno, które trzeba rozgryźć?
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 18-02-2009, 20:46   #10
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Zamierzał odejść, ale widząc błysk sztyletu w dłoni zakapturzonego osobnika zatrzymał się zaciekawiony. Zakapturzony wepchnął otyłego właściciela domu do środka, wszedł za nim i zamknął za sobą drzwi. Sytuacja zarysowała się niezwykle ciekawie, więc Cień nie mógłby darować sobie takiego przedstawienia. Zawrócił się i przez chwilę rozważał wejście do domu, ale ostatecznie zdecydował się poczekać na zewnątrz. Z wyjątkiem niego żywymi na placu pozostali jeszcze Sualir i wielki ork. Początkowo trochę się go obawiał co było wynikiem licznych, krótkich i burzliwych znajomości z innymi przedstawicielami tej prymitywnej i barbarzyńskiej rasy. Jednakże przed chwilą słyszał, że ork mówi płynnie ludzkim językiem i nie wykazuje żadnych oznak prymitywizmu. Dzięki temu nabrał do niego trochę więcej zaufania.
- Przed chwilą nie mieliśmy okazji się sobie przedstawić. Możesz nazywać mnie Cieniem, a mój towarzysz – tu wskazał elfa – to Sualir. Razem zostaliśmy wyznaczeni do pewnej misji, o której prawie nic nie wiemy z wyjątkiem tego, że chodzi jakoby o losy świata i musimy odnaleźć kilka osób. Wiem, że to głupio brzmi, ale tak nam powiedziano. A ile w tym prawdy? Tego mi nie wiadomo. Ogólnie miałem ochotę rzucić to w zadanie w cholerę i zająć się swoją robotą. O tym jaka to robota moje miecze na plecach mówią więcej niż słowa. Niestety, zostałem przymuszony do pojawienia się tutaj w zapewne znany ci sposób co wywnioskowałem z twojego bezgranicznego zdziwienia jakie zauważyłem zaraz po pojawieniu się. To chyba wszystko co natenczas mogę ci o sobie powiedzieć. Wybacz, że trochę się rozgadałem, ale próbuję jakoś zabić czas oczekiwania na naszego przymusowego kompana. A słysząc te podniesione głosy wydaje mi się, że już niedługo sobie na niego poczekamy.

Minuty ciągnęły się niczym godziny. Wrzaski zdążyły już umilknąć, ale zakapturzony wciąż nie pojawił się na horyzoncie. Po przywitaniu z orkiem Cień robił wszystko byle się tylko nie nudzić. Poodrzucał wielkie kawałki drewna z pianina odsłaniając 3 ciała. Sprawdził ich puls w celu definitywnego upewnienia się co do ich losu. Definitywnie upewnił się. Rozglądał się nieco nerwowo po okolicy, ale nie widział nikogo kręcącego się tutaj o tej porze. Wiedział, że widok 3 ciał wywoła małe poruszenie, ale obawiał się dostrzeżenia w trakcie próby ich ukrycia. Odciągnął je na bok, oparł o ścianę i zrobił wszystko żeby widoczne gołym okiem obrażenia pozostały zasłonięte. Dzięki temu wyglądali jak trójka pijaków, którzy w drodze do domu zasnęli pod cudzym domem. Przy okazji delikatnymi gestami pozamykał im szeroko otwarte oczy wyrażające przedśmiertne zdziwienie. Ten czyn w sumie nic dla niego nie znaczył, ale tak należało postępować ze zmarłymi i tych zasad przestrzegał.

Wreszcie drzwi się otworzyły i wyszedł z nich zakapturzony. Cień był nieco rozczarowany widokiem czystego sztyletu nie noszącego nawet śladu użycia.
- Nareszcie! Jak widzisz czekaliśmy specjalnie na ciebie, choć bezpieczniej byłoby stąd odejść. Skoro już łaskawie się stawiłeś lepiej stąd chodźmy nim ktoś nas tu przydybie.
-Co tu się dzieje?- usłyszany za plecami głos ścisnął mu żołądek i przyśpieszył regularny rytm serca niczym zimne ostrze wbijające się w ciało. Odwrócił się powoli do tyłu nie mogąc uwierzyć, że coś przeoczył i popełnił błąd. Tak jak się spodziewał stali za nim uzbrojeni strażnicy miejscy trzymający dłonie na rękojeściach mieczy skłonni na jeden, niepożądany ruch odpowiedzieć natarciem i przyszpileniem osobnika do ziemi.

Już chciał odpowiedzieć na pytanie na szybko ułożoną wymówką, gdy drzwi otworzyły się po raz drugi i na zewnątrz wybiegł grubas terroryzowany przez zakapturzonego.
-Straże! Jak to dobrze, że jesteście! Próbowali ukraść mi fortepian i tak skończyła trójka z nich! Grozili mi bronią i włamali się do domu! Do tego słyszałem jak spiskowali na temat śmierci króla i pierwszego ministra! – krzyknął grubas.
- Niezwykłych rewelacji się o sobie dowiaduję w tym miejscu. Mówią, że się włamałem, groziłem bronią i spiskowałem przeciwko królowi oraz pierwszemu ministrowi. Ciekawe kiedy dowiem się, że zgwałciłem twoją żonę – odpowiedział ze złośliwym uśmiechem. Jego dobry humor został nadszarpnięty przez dalszą wymianę zdań, z której dowiedział się o autentycznej śmierci pierwszego ministra. Na domiar złego doszedł jeszcze jeden patrol straży. O ile pierwszemu jeszcze mogli spróbować uciec i mieć jednocześnie jakieś szanse na sukces, to już dwóm naraz nie daliby rady. Na ich niekorzyść przemawiało to, że byli nietutejsi, a mężczyzna był stałym mieszkańcem. Ich słowo znaczyło znacznie mniej od jego słowa. Po chwili coś zrozumiał:
- Pierwszy minister nie żyje. Niespodzianka, że zginął zaraz po tym jak zaczęliśmy spiskować o zamachu na niego. A może jesteśmy tylko szczęśliwym trafem dla tego grubasa? Wiedział o tym zamachu i wykorzystuje nas żeby mieć na kogo zwalić winę – powiedział głośno nie zdając sobie sprawy z wysokiej funkcji przez owego „grubasa” pełnionej. Następnie zwrócił się do strażników:
- Naprawdę nie macie oczu przystosowanych do wnikliwej obserwacji i umysłu dość szerokiego, by pojąć to czego oczy nie dostrzegą? Skoro tak chyba nie pozostawiacie mi żadnego wyboru.
Wyciągnął miecz z pochwy obserwując ich bardzo nerwowe reakcje. Już chcieli się na niego rzucić, ale rzucił miecz na ziemię. Moment później to samo uczynił z drugim mieczem. Po chwili zastanowienia wyciągnął ukryty sztylet i rzucił go na miecze czemu towarzyszył metaliczny brzęk.
- Składam swój oręż dobrowolnie w wasze ręce razem z sobą samym. Jeżeli jednak doprowadzicie mnie do egzekucji, czyli kresu mej drogi na uwadze miejcie, że jeżeli słowa o mojej niewinności są prawdziwe do końca życia na swoich licach nosić będziecie piętno głupców. Oznajmiam, więc wszem i wobec: czynów mi zarzuconych winien nie jestem. I tego stanowiska bronić będę do śmierci. Jakakolwiek by nie była.
-Wszelkie wyjaśnienia złożycie przed Nadoficerem Straży Miejskiej – odpowiedział jeden ze strażników.
- Jak rozkażesz.
Na tym zakończył całą swoją płomienną mowę i od tej pory przez całą drogę wyłącznie milczał. Prowadzony przez strażników obojętnie spoglądał na wspaniałości tego miasta. Wreszcie udało mu się je rozpoznać jako Orfal, stolica Imperium. Zawsze chciał tu spędzić więcej czasu marnotrawiąc pieniądze zdobyte na zabijaniu innych w miejscowych karczmach i burdelach. Teraz nie cieszył się perspektywą dłuższego pobytu oczekując jedynie jak najszybszego tego miasta opuszczenia. Mijani ludzie i nieludzie spoglądali na niego z pogardą i wyższością z jaką on do tej pory patrzył na nich z prostego powodu. Zawsze cieszył się wolnością, nie był niewolnikiem wielkich miast, mógł udać się tam gdzie chciał nie zatrzymywany przez nikogo. Ta wolność tak naprawdę zawsze pociągała go w prostym życiu najemnika. Nie żądza przygód czy mordu. Mieli prawo patrzeć na niego z góry, ponieważ ostatnia rzecz, która sprawiała, że czuł się lepszy od nich została mu właśnie odebrana. Nie miał nawet pewności czy uda mu się ją kiedykolwiek odzyskać.

Podróż zakończyła się przed królewskim pałacem. Wejście było pilnowane przez oddział Czarnych Kruków. Zazwyczaj, gdy patrzył na nich z boku zawsze wywoływali u niego wyłącznie śmiech z powodu swojego wyglądu. W tej sytuacji nie miał ochoty do śmiechu, czuł tylko i wyłącznie niepokój wywołany ich obecnością. Eskortowali ich aż do lochu co nie wydawało się wcale dziwne z racji czynów o popełnienie jakich zostali niesłusznie oskarżeni. No, może z wyjątkiem zakapturzonego, który naprawdę włamał się i groził bronią grubasowi. Jednak Cień przed strażą ręczył wyłącznie za siebie i całe to przedstawienie miało na celu zasiania ziarna niepewności w strażnikach co do prawdomówności oskarżyciela. Przy okazji miał nadzieję zyskać dodatkowe zainteresowanie ich sprawą dzięki czemu Nadoficer być może przybędzie wcześniej. Teraz pozostało mu jedynie przetrwać do tego momentu. Patrząc na zapijaczone i drwiące gęby współwięźniów wcale nie wydawało mu się to łatwe. Na dodatek tylko raz jeden był w więzieniu i już zapomniał o wszystkich zasadach tu panujących. Mimo wszystko zachowując całkowity spokój usiadł na ziemi z daleka od innych współwięźniów. Przyglądał im się tak długo aż wśród nich dojrzał zapłakanego staruszka, na którego pozostali więźniowie nie zwracali żadnej uwagi.
- Coś się stało? – powiedział spokojnie do staruszka nie siląc się na zatroskany ton. Był to zaczątek kolejnej dyskusji mającej na celu zabicie czasu.
- Zabili... zabili... pierwszego ministra!-łkał starzec, nie podnosząc głowy.
- A tak. Coś mi się obiło o uszy. Słyszałem, że jakiś grubas to zaplanował, ale to mogą być tylko plotki.
- Nie wiem kto to zaplanował, ale widzieli mnie jak go zabijałem, ale mnie tam nie było! Akurat niosłem mu nową pościel!-pociągnął nosem starzec.
- To świetnie się składa, ponieważ - lekko się zawahał, ale ostatecznie wolał na razie nie rozpowiadać wszystkim dookoła o swoim uwięzieniu za spiskowanie przeciwko pierwszemu ministrowi - siedzisz jedynie za niewinność. Nie żeby to robiło jakąś różnicę, ale zawsze coś. Czy ktoś z bliskiego otoczenia był do niego wrogo nastawiony? Do ministra znaczy się. Szczególnie interesuję się tymi otyłymi zawistnikami.
- Nie... Nie miał żadnych... Był bardzo dobrym rządzącym i większość go lubiła. A nawet, jeżeli miał wrogów, to ani on, ani ja o tym nie wiedzieliśmy...
Ale tuż po jego śmierci było tu kilku. Pytało o plany Ministra. Chcieli, żebym go zdradził, ale nic im nie powiedziałem!-podniósł głowę, patrząc na Cienia.
Cień zrozumiał to częściowo jako zarzut pod swoim adresem, więc odpowiedział:
- Ja tam nic od ciebie nie wyciągam. Tak tylko pytam. Z ciekawości. Tak czy inaczej miałeś pecha stając się narzędziem w rękach sprawujących władzę. Tak samo jak my. Tyle, że my w znacznie większym stopniu.
- Nigdy nie byłem narzędziem w rękach ministra! On był moim najlepszym przyjacielem!-oburzył się rozmówca, lecz złość potrwała tylko chwilę, gdyż zastąpiona została łzami żalu.
- Nie mówiłem o ministrze. Miałem na myśli innych. Może nawet znaczniejszych.
- Ponad pierwszym ministrem jest tylko król, ale on zapewne nie wie, że ja istnieję...
Najemnik rozważał jeszcze przez chwilę zakończenie rozmowy tutaj, postanowił zadać jeszcze jedno pytanie:
- Czy znasz Nadoficera? Co możesz mi o nim powiedzieć?
- Nadoficer? Twardy, doświadczony żołnierz, którego interesują tylko fakty. Fakt był taki, że widziano kogoś podobnego do mnie...
- Nauczyłem się, że są dwa rodzaje faktów: prawdziwe i fałszywe. Nadoficer na twoje nieszczęście przyjął fakt fałszywy. Zdarza się.
- Minister zawsze mówił, że nie istnieje coś takiego jak fakt nieautentyczny. Ktoś się pode mnie podszył, ale nie ma na to dowodów... Z resztą nieważne. Mogę tu zgnić. Nic mnie to nie obchodzi...
- Jakoś trudno w to uwierzyć, ale niech ci będzie. Zostawię cię z twoimi własnymi wewnętrznymi demonami.

Wstał otrzepując ubranie ze słomy i piasku. Podszedł do swoich towarzyszy i powiedział do nich szeptem:
- Przesłuchanie na razie jest nieuniknione. Trzeba obmyślić taktykę. Proponuję sypanie wszystkich i wszystkiego czego żal wam nie będzie. W miarę możliwości mówcie prawdę, ale posunięcie się do kłamstwa nieraz może ocalić wam skórę. Żeby nam uwierzyli musimy ustalić jedną wersję wydarzeń. Po pierwsze: razem przyjechaliśmy dzisiaj do miasta i jeszcze go nie znamy. To przecież prawda, nie? Nie wnikajmy w szczegóły. Potem powiedzcie, że ktoś zrzucił pianino na naszych towarzyszy. Nikt nie byłby taki głupi żeby stwierdzić, że zostali tak zmiażdżeni w trakcie próby jego kradzieży. Chyba, że uznają, iż zrzuciliśmy im pianino żeby mogli je zabrać i przez to zginęli, ale to będzie świadczyło o ich niskim poziomie inteligencji. Fakty świadczą o tym, że nie mogliśmy dopuścić się tej kradzieży. Problemem jest nasz zakapturzony kolega, wobec którego część zarzutów nie jest bez pokrycia. Jemu pozostaje już tylko kłamać. To tyle moich rad na wstępie. Reszta wyjdzie w praniu.
 

Ostatnio edytowane przez wojto16 : 13-04-2009 o 10:10.
wojto16 jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172