Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-11-2009, 17:23   #341
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Ronir nie do końca rozumiał co się wokół niego działo: dlaczego postanowił iść z nieznajomymi, co właściwie ten dziadek miał wspólnego z Widmem, jeśli miał cokolwiek, gdzie zmierzali i wreszcie kim była Zimna Dziewica, że aż obchodzono jej święto.

Zauważył jednak, że jeśli szybko nie zareaguje to zostanie sam – niby nic takiego dla zakutego w ciężką zbroję paladyna, a jednak wolał się czegoś pierw dowiedzieć.

Tak zwana Ruda, oraz staruszek postanowili iść na wzgórze by dołączyć do święta, zaś Shadrow wygłosił iście piękne przemówienie mówiące „mam was w dupie, idę w swoją stronę”.
Ronir postanowił od niego się czegoś dowiedzieć. Skoro ma dosyć to zapewne ma ku temu powód.
- Zaczekaj. – zawołał za nim paladyn. - Jak to walka z wiatrakami? Jacy nieudolni bogowie? Możesz mi właściwie wyjaśnić co tu się dzieje i po jaką cholerę ten starzec nas tu prowadził?

Cień zatrzymał się i spojrzał na paladyna zimnym wzrokiem:
- To już nie jest moja sprawa, ale powiem ci. Skoro zostałeś paladynem to pewnie odczuwasz nieprzepartą chęć ratowania świata. Teraz masz taką okazję. Chodź ze mną, a wszystko ci wyjaśnię - i znów ruszył do karczmy.

Paladyn bez słowa podążył za nim. Tawerna nie była daleko i nie była też ładna. Przypominała nieco tą w której Ronir spotkał pierwszy raz Widmo… choć mogły to być tylko pozory. Usiadł przy jednym ze stolików, zaś Cień dołączył do niego chwilę później z dwoma kuflami piwa podając mu jeden z nich.

- Widzisz, sytuacja zarysowuje się w taki sposób. Bogowie spieprzyli skazując na banicję jednego ze swoich zwanego Akkerahem i nie dopilnowując go. Teraz pan A z pomocą zaślepionych Wysokich Elfów planuje pojawić się w tym świecie i urządzić niezłą rozróbę. Wraz z jego pojawieniem się nastanie kres świata i bogów. I to wcale w nie tak odległej przyszłości.
Ronir prawie się nie zdziwił. Nie po tym co już wcześniej usłyszał w pewnej piwnicy od pewnego starca… I był nawet skłonny w to uwierzyć. Bo czemu by nie? Dziwne otoczenie, dziwne rzeczy wokół niego się dzieją to i dziwne muszą być tego przyczyny.
Była jednak jedna rzecz której nie rozumiał…

- Zaraz. Mówisz że nastąpi kres świata, nas i wszystkiego co znamy, a twoim planem jest siedzenie w karczmie i popijanie piwa?
- Jak słyszę wszystko idealnie zrozumiałeś.

- Nie zależy ci na tym świecie? Nie czujesz... że powinieneś coś zrobić? Coś innego niż beztroskie popijanie piwa?
- Pozwól mi się zastanowić. Nie. Nie zależy. I tak będzie to już po mojej śmierci, czyli mało mnie to obchodzi.

- Więc nie mamy już o czym rozmawiać. Żegnam. Miłego umierania.
- Nawzajem. Na zdrowie - Cień uniósł kufel z piwem - Niech cię bogowie prowadzą... prosto na ścianę.

Ze złości narastającej w Ronirze, słowa Shadrova prawie stały się prawdą. Jednak w porę się opanował i wyszedł przez drzwi. Westchnął ciężko. Nic nie mógł zrobić żeby go przekonać do bezsensowności jego działań. Albo nie chciał? Zresztą, jakie to ma teraz znaczenie?

Stał teraz pod drzwiami karczmy. On, paladyn od siedmiu boleści, któremu powiedziano właśnie że ten świat umiera i że będzie miał zajęcie. Nie powinien się przypadkiem cieszyć? Nie wiedział. Nic już nie wiedział.

Poszedł na wzgórze. Ot tak zobaczyć czym była ta cała zabawa i czy staruszek jeszcze nie rozpłynął się w powietrzu.
 
Gettor jest offline  
Stary 24-11-2009, 00:06   #342
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Cesenni:

Borin:

Opuściłeś głębie miasta na korzyść chłodu "parteru".

Krasnoludowie musieli, zapewne, przystosowywać się do takiej temperatury przez dłuższy czas, ponieważ zejście oraz zamieszkanie w tak niegościnnym gorącu mógł zakończyć się katastrofalnie, chociaż i tak musiały tam zginąć ogromne rzesze.
Chociażby przy kuciu ścian pod budowę mieszkań oraz korytarzy okalających bulgoczący lawą otwór.

Ty jednak postanowiłeś opuścić całe miasto na rzecz swojego pokoju. Małego, ciemnego i ciasnego, ale twojego. Przynajmniej w najbliższym czasie.
Najkrótsza droga do niego prowadziła przez środek miasta, gdzie znajdował się targ.

Był to średniej wielkości plac o nieregularnym kształcie, pełny od straganów z rozmaitymi towarami oraz usługami, gdzie jako sprzedawcy dominowali mężczyźni zarówno ludzcy jak i Krasnoludzcy, jednakże to kobiety i dzieci były głównymi osobami, które oglądały wyroby.
Nie znaczyło to jednak, iż mężczyzn nie było wogóle, lecz byli oni rozproszeni, a także w zdecydowanie mniejszej ilości.

Stragany zawierały rozmaite towary, ale największe ożywienie mogłeś zaobserwować w miejscu, gdzie młody, tępy osiłek próbował sprzedać wyroby garncarskie swojego ojca lub innej bliskiej osoby.
Oblegane było również stoisko z zabawkami, gdzie najeźdźcami były małe dzieci wyciągające rączki ku szmacianym lalkom.

Nagle, kiedy przechodziłeś obok budki z niezidentyfikowanymi grzybami, usłyszałeś trzy słowa. "...Ten czerwonowłosy kowal...".
Autorem tych słów był brązowowłosy Człowiek Górski oparty o ścianę budynku, gdzie prowadził przyciszoną rozmowę z łysym Krasnoludem. Obaj nie należeli do najmłodszych osobników, aczkolwiek byli młodsi od ciebie niezależnie od przeliczników wiekowych.

Nie uszło twej uwadze, to że byli ubrani podobnie. Zarówno jeden jak i drugi miał na sobie identyczny skórzany pancerz, który nie chronił przed mocnymi ciosami.
Przy ich pasach spoczywały w pochwach proste miecze.
Różnili się jednym szczegółem. Krasnolud miał solidne, ciężkie buciory, natomiast jego towarzysz, wysokie i stosunkowo jasne.

Kiedy przysłuchałeś się temu bardziej, mogłeś usłyszeć więcej.

-O to się nie martw-wzruszył ramionami wyższy osobnik.

-Może i nie powinienem, ale może mleć ozorem.

-Bardzo wątpię. Nie będzie mógł, bo już w tej chwili jest związany, a my zwiążemy go jeszcze bardziej. Nawet jak będzie chciał, nic nie powie.

-Jeśli będzie miał okazję-uśmiechnął się paskudnie Krasnolud.

-Uwaga... Kobiety idą. Za dobę w Worku. Rozproszenie-powiedział szybko, po czym zrobił w tył zwrot, odchodząc, natomiast Krasnolud wszedł na bazar, zaczynając zagłębiać się w tłum.


Wary:

Sily'a, Cień, Ronir:

Okazało się, że nikt nie miał ochoty na dołączenie do staruszka, który ze swoim źródłem światła podążył skocznym krokiem w górę, ku szczytowi wzgórza, skąd dobiegała głośna muzyka, śmiechy, piski oraz krzyki.

Zostaliście sami wśród otaczających was mgieł w opustoszałej wiosce.
Nic dookoła się nie poruszało, a domy oddalone były od siebie na tyle, iż większości nie było widać.
Mogliście dostrzec jedynie te najbliższe wam, chociaż one również nie były zbyt wyraźne z racji odległości.

-Nie wiem jak wy, ale ja mam dosyć tego miejsca za wszystkie czasy-warknęła wściekle Ruda, odwracając się na pięcie, by odejść, niknąc w mlecznym obłoku.

Została jedynie wasza trójka, z której zaraz wyłamał się Cień, mający zamiar pójść do karczmy, tym samym udając się w drogę przeciwną niż dotychczas.
Za nim podążył Ronir, nosząc się z chęcią porozmawiania z towarzyszem.

Tym sposobem Sily'a została sama wraz z Falkierim. Ona również odeszła w kierunku wsi, tak jak Ruda i tak jak ona, błyskawicznie zniknęła we mgle.

Miejsce to ponownie stało się puste...

Cień, Ronir:

Waszym celem była oberża, lecz by do niej dojść musieliście wrócić po własnych śladach.

Ciszę przerywały jedynie odgłosy waszych stóp stąpających po wilgotnej ścieżce. Stały się one w końcu niezwykle monotonne w swej regularności, lecz po pewnym czasie dobiegły końca, ponieważ ukazał się budynek.
Karczma.

Ów dróżka doprowadziła was pod same drzwi stosunkowo niskiego budynku średniej wielkości. Jego dach w całości pokryty był strzechą.
Obok, połączona z budynkiem tawerny, znajdowała się mała, pusta stajnia.

Drewniany budynek trzymał się względnie dobrze, choć daleko mu było do świetności sprzed wielu lat.
Zabrudzone okna oraz podniszczone drzwi nie dodawały uroku, natomiast pusty szyld nad wejściem nie mówił niczego. Można było się zastanowić po co on tam wisiał, gdyby nie inna kwestia.

Wewnątrz było prawie ciemno. Prawie, ponieważ paliły się jedynie pojedyncze świece. Ponadto panowała tam grobowa cisza.

Weszliście do środka, gdzie ukazała się wam izba tonąca w mroku. Rozmieszczenie stolików w pomieszczeniu dało się ocenić jedynie dzięki blaskowi świec o małym promieniu intensywnego oświetlenia.
Było ich dokładnie pięć, a wszystkie stały na ladzie, gdzie pochylony nad grubym woluminem, siedział młody chłopak o słomianych blond włosach.

Podniósł on głowę, po czym wstał, zaś świece rzucały głębokie cienie na jego twarz przydawały jej swego rodzaju demonicznego zmęczenia.

-Co się stało? Ja...-mówił z rosnącym zaniepokojeniem, wodząc oczami z jednego na drugiego.
Oprócz zielonookiego młodzieńca i was, nie było tam nikogo.

Niemniej jednak kiedy zamówiliście dwa piwa, tamten wyraźnie odetchnął z ulgą, podając zamówienie, a następnie usiadł, ponownie pogrążając się w lekturze... choć nie całkiem, ponieważ co jakiś czas spoglądał ku wam lekkim niepokojem.

Nagle za oknem mignął cień jakiejś osoby, ale w drugim, sąsiednim oknie już się nie pojawiła.
Młody człowiek nie zauważył tego. Wtedy czytał.

Po kilku chwilach paladyn wyszedł, zostawiając Cienia samego.

Cień:

Przez pewien czas siedziałeś sam wśród mroku pomieszczenia oraz delikatnego światła świec, gdy nagle coś stuknęło.
Dźwięk dochodził z kierunku, gdzie była lada.

Chłopak szybko podniósł głowę, mamrocząc nieśmiałe przeprosiny.

-Pan podróżny, prawda?-zapytał po długim milczeniu.

-Na długo pan przyjechał do naszej wsi? Jeśli można zapytać...-ponownie coś stuknęło. Dźwięk był identyczny, ale "karczmarz" wyglądał na zdezorientowanego.

-To nie ja...-mruknął z lekkim lękiem w głosie, podrywając się z siedzenia.
Odgłos ponownie pochodził od strony lady, ale tym razem musiał dochodzić z zaplecza, ponieważ młodzieniec również oglądał się za siebie.

Ronir:

Cień, który pojawił się tylko w jednym oknie był co najmniej bardzo dziwny. Być może ktoś był i sobie poszedł? Może, acz stwierdzenie tego z całą pewnością było niemożliwe.
Wydawałeś się jedyną osobą w pobliżu, która posiada zdolność chodzenia na dwóch nogach, jeśli nie liczyć dwóch osób dalej przebywających w karczmie.

Niemniej jednak w takiej mgle bardzo szybko można zniknąć.

Postanowiłeś uczynić to samo, jednakowoż twoim celem było wzgórze, a nie samo zniknięcie z tego miejsca. To był jedynie efekt uboczny.

Podczas przebywania tej samej drogi trzeci raz, nie dostrzegłeś nikogo. Żadnego człowieka, zwierzęcia czy czegokolwiek, oprócz roślin, co dawałoby oznaki życia.
Nawet cienia tych oznak nie było, lecz ta cisza... Wydawała się być nienaturalna, dlatego też pierwsze dźwięki skrzypiec zabrzmiały niezwykle ładnie.

Odgłosy nasilały się w miarę zmniejszania odległości do celu, by w końcu całkowicie opanować ciszę.

Szedłeś drogą, którą wcześniej szedł starzec, czyli wzdłuż ścieżki aż do pierwszego jej zakrętu zbiegającego się z zaokrągleniem wzgórza w tym właśnie miejscu.

Za zakrętem znajdowało się pasmo łagodnego, krętego wzniesienia, prowadzącego na szczyt.
Im byłeś wyżej, tym bardziej wychodziłeś z mgły, którą w końcu zostawiłeś pod sobą, by wejść ja szczyt.

Zobaczyłeś tam trzy długie stoły zastawione jedzeniem... przynajmniej jeszcze do niedawna, gdyż teraz były tam smutne resztki.
Jeden z nich ustawiony był równolegle do zabawy, natomiast dwa pozostałe, symetrycznie, pod kątem około stu dwudziestu stopni do pierwszego mebla.

Nikt przy nich nie siedział, ponieważ ludzie bawili się wokół prowizorycznego podestu, na którym grała wiejska orkiestra.

Nagle od zabawy odłączył się niski, gruby jegomość o niezwykle pulchnej, dobrotliwej twarzy.
Na czoło opada ła mu grzywka brązowych, krótkich włosów.

-Witam przybyszu! Jestem strażnik Aldif Orgeyn!-przekrzyczał hałas z radosnym uśmiechem na twarzy.

-Co cię sprowadza w nasze piękne okolice?!-zapytał, zakreślając wyciągniętą ręką z otwartą dłonią, półkole. Przynajmniej miało to być w jego wydaniu półkole, a wyszła ćwiartka koła...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 06-12-2009, 15:14   #343
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Droga do karczmy na powierzchni prowadziła przez duży, zatłoczony targ, na którym można było znaleźć praktycznie wszystko. Borin rozglądał się po straganach, bez większego zamiaru kupna czegokolwiek, jednak jedna z wystaw przyciągnęła jego uwagę. Stary siwy krasnolud stał przy różnego rodzaju i różnej wielkości buteleczkach, woreczkach z kruszcami i ziołami. W czasach dzieciństwa wiele czasu spędzał na nauce przyrządzania różnych specyfików, który miały ułatwić mu walkę z przeciwnikami.

-Oho! Klient!- przywitał wesoło Borina. – Czym mogę służyć?
-Potrzebuję kilku rzeczy z twoich towarów- odrzekł- Pozwól, że je przejrzę.
-Naturalnie! Powiedz, gdybyś miał z czymś problem.

Wędrowiec zaczął przeglądać materiały, osadzone na drewnianym wozie, który pełnił funkcję stoiska. Po krótkiej chwili w jego rękach znalazło się sześć średniej wielkości butelek, trzy woreczki z kruszcami oraz cztery mieszki z ziołami.
Podał wszystko kupcowi, aby ten przeliczył wartość zakupu.

-Wiedzę, że lubisz się bawić ogniem.- powiedział zawijając wszystko w szary materiał, robiąc zgrabną paczkę.- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmujesz bawiąc się tymi substancjami.
-Naturalnie. Inaczej bym ich nie kupował.- Borin uśmiechnął się do starca i podał odliczoną sumę pieniędzy. Następnie spakował paczkę do plecaka i odszedł.

Gdy zbliżał się do wyjścia z targu, do jego uszu doszły słowa, które natychmiast zwróciły jego uwagę. Dwójka krasnoludów rozmawiała o zaginionym kowalu. Borin natychmiast znalazł dogodne i nie rzucające się w oczy miejsce i wytężył słuch, aby usłyszeć, o czym rozmawiali mężczyźni.

-O to się nie martw…

-Może i nie powinienem, ale może mleć ozorem.

-Bardzo wątpię. Nie będzie mógł, bo już w tej chwili jest związany, a my zwiążemy go jeszcze bardziej. Nawet jak będzie chciał, nic nie powie.

-Jeśli będzie miał okazję.

-Uwaga... Kobiety idą. Za dobę w Worku. Rozproszenie.

Po kilku sekundach rozeszli się. Borin ruszył za łysym krasnoludem z zamiarem złapania go i przesłuchania. Okazało się, że Krasnolud zmierzał do schodów, prowadzących na piętra. Po pewnym czasie zaczął się podejrzanie kręcić. Tak jakby podejrzewał, że ktoś idzie za nim, a kiedy zniknęli z oczu mieszkańcom, ten nagle odwrócił się, wyjmując gwałtownie miecz.

- Nie będziemy walczyć... Mam ci przekazać tylko wiadomość, więc odłóż to.- wypalił natychmiast. Wiedział, że musi rozegrać to ostrożnie.

-Co to za wiadomość i od kogo? -zapytał podejrzliwie, lecz nie schował broni.

- Rwend chce się z tobą spotkać w karczmie. Teraz- powiedział stanowczo.

-Skąd o mnie wie? -zapytał, lustrując cię wzrokiem.

Borin wiedział, że zabrnął bardzo grząski grunt i musi teraz baczniej dobierać słowa. Nie orientował się w sytuacji, jaka miała miejsce w mieście i mógł przez przypadek powiedzieć coś, co mogło być zupełnie sprzeczne z faktami.

- W jego interesie jest wiedzieć o wszystkim w tym mieście. Dostałem wyraźne polecenia- ściągnął z pleców topór- Jeżeli nie pójdziesz po dobroci mam cię tam przywlec.- Ostrze rozświetliło się.

Nagle tamten roześmiał się.
-Groźby?! Do mnie?! -roześmiał się ponownie, po czym rzucił się na Borina, tnąc od dołu.

Krasnolud odbił uderzenie ostrzem topora, po czym wyprowadził uderzenie rękojeścią w twarz przeciwnika. Ten okazał się jednak nienaturalnie szybki. Zaraz po zbiciu uderzenia, odzyskał równowagę i z impetem wyprowadził pchnięcie w przód. Borin odskoczył w bok i momentalnie okręcił się wokół własnej osi, tak by znaleźć się przodem do pleców oponenta. Ponownie rywal okazał się szybszy. Zanim krasnolud zdążył się odwrócić ten atakował go już mieczem.
Wędrowiec chciał przyjąć pchnięcie na rękojeść topora, po czym wytrącić miecz z ręki wroga, jednak po raz kolejny został zaskoczony. Odskoczył w tył wyciągając rękę do przodu, chcą zatrzymać przeciwnika.

-Wystarczy!- krzyknął- Czy naprawdę jesteś taki głupi, żeby starać się zabić wysłannika Rwenda? Wie, że rozmawiałem z tobą, więc moje zniknięci będzie jednoczesnym wyrokiem na twoje dupsko!

Wiedział, że jego sytuacja pogarsza się z każdą sekundą, dlatego łapał się każdej możliwości, by wyjść z tego zwycięsko.

-Nie mam zamiaru iść do niego. Pójdę-zginę. Możesz mu powiedzieć, żeby ten swój topór sobie w dupę wsadził

- Też mam go w dupie!- krasnolud postanowił zmienić taktykę- Zgodziłem się ciebie przyprowadzić tylko dla tego, że miałem nadzieję samemu z tobą porozmawiać bez ściągania na siebie podejrzeń! 5 minut- dodał- I nigdy więcej się nie spotkamy.

-Niech będzie.- rzekł podejrzliwie.

- Kowal i strażnik. Muszę wiedzieć gdzie są.

-Słyszałem jak mówiłeś o kowalu. Nie próbuj mnie wystawić!

-Nie twoja sprawa, o czym rozmawiam-warknął.

- Masz rację. Gówno mnie to obchodzi, o czym gadasz. Chcę tylko wiedzieć gdzie jest kowal i strażnik.- odpowiedział- Muszę się z nimi zobaczyć.

-Nic nie wiem, wypierdalaj-powiedział, przyglądając się swojemu mieczowi.

- Jednak jesteś tak głupi, na jakiego wyglądasz... Mówisz o jednym z nich a potem starasz się wmówić, że nic nie wiesz... A mówią, że wszystkie Krasnoludy wiedzą, co to honor!

-W jednym mieście byliśmy, dziwak to był, więc znam go, ale nic nie wiem. Won! -wrzasnął, odchodząc.

-Jeszcze nie skończyłem!- ryknął.

To był moment, którego zawsze wolał unikać. Musiał wykorzystać swoją najsilniejszą broń, inaczej nie miał szans na pokonanie tego nadnaturalnie sprawnego krasnolud.
Zacisnął zęby i zaczął koncentrować się na swojej wewnętrznej sile. Po kilku sekundach ryknął tak donośnie. Nie był to zwyczajny ryk przepitego krasnoluda. W tym dźwięku czaiła się groza i siła. Jego skóra zaczęła przybierać czerwonego odcieniu, jakby był silnie poparzony. Oczy zmieniły się w białe punkty bez źrenic, a na całej twarzy i przedramionach pojawiły się grube i pulsujące żyły.

-Nie dajesz mi innego wyjścia…- rzekł do krasnoluda. Jego głos brzmiał jak połączenie kilku niskich tonów.

Zrobił krok w przód, specjalnie wbijając nogę w skałę, która ustąpiła pod naciskiem uwolnionej siły i pękła, zostawiając spore wgniecenie. Przemieniony Borin ruszył do przodu ze znacznie zwiększoną prędkością i kilka metrów przed przeciwnikiem wyskoczył w górę z okrzykiem, zamachując się dezaktywowanym toporem, chcąc uderzyć jego obuchem w okolice barku łysego krasnoluda. Teraz jego celem było wykończenie przeciwnika, lecz tylko do utraty przytomności. Potrzebował go żywego.
 
Zak jest offline  
Stary 07-12-2009, 22:42   #344
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Nie wiedział czego się spodziewać po przybyciu na wzgórze. W każdym razie nie do końca. Strażnik Aldif mieścił się zatem w kryterium jego oczekiwań.

Paladyn odwzajemnił serdeczność człowieka.

- Witaj cny strażniku. Ja zwę się Ronir Arendir i jestem paladynem, sługą Lamilidana. - odparł paladyn. - Sam chciałbym wiedzieć co mnie tutaj sprowadza... Zdrożna ciekawość zbiegowiskiem jak sądzę. Obiło mi się o uszy że jest to święto Zimnej Dziewicy. Ja przybysz i nietutejszy nie wiem niestety kim jest owa kobieta. Zechcesz mi to przybliżyć?
- Toż to bogini nasza najwspanialsza, cuda nam dająca wszelakie! Wybawienie nam przyniosła, a wszystkie ludzie inaczej na świat spozierać zaczęły! - przekrzykiwał dalej.

- A cóż takiego wam zagrażało, że wybawienia potrzebowaliście?
- Życie zwykłe! Dom, robota, robota, dom, sen, dom, robota, robota, dom, sen... i tak ciągle. Zbrzydnąć może!

- W jaki zatem sposób zostaliście wybawieni? Pracować nie musicie czy jak?
- Musimy, ale ona nam klapki z oczu ściągnęła! Nie tylko robotą się żyje!

- A zatem nauczyliście się dzięki niej czym jest zabawa i rozrywka? Czy tak?
- My na świat inaczej spojrzeliśmy!

- Znaczy że jak? Z punktu widzenia roślinek wokół rosnących?
- Że jak człowiek! To ona stworzyła ludzi!

Ronira dziwiło dokładnie każde zdanie, jakie dochodziło do jego uszu od strażnika, bowiem nigdy nawet nie słyszał o „Żelaznej Dziewicy”. Co prawda staruszek o niej wspominał, kiedy tam szli, ale to było stanowczo za mało.
- Och, więc to tak? Zatem i ja dzięki niej istnieję?

-Oczywiście! To ona naszym dawnym, dawnym, dawnym przodkom dała ludzi!
- Zatem cały świat powinien być jej wdzięczny. Jak to zatem możliwe że większość ludzkości nigdy o niej nie słyszała?

- Bo nie widzą jej, ale korzystają z jej wpływów!
- Zatem wy ją widzicie? Gdzie ona jest?

- Kapłan mówi, że inne światy odwiedza, ale pogłoski chodzą, że niedawno w okolicach była.
- A jak ona wygląda?

- To kapłana najlepiej spytać, on szczegół każdy zna, jeśli chodzi o Zimną Dziewicę.
- Tak więc zrobię, dziękuję za rozmowę. - Ronir odwrócił się i miał zamiar odejść, jednak poniechał i spojrzał na strażnika raz jeszcze. - Chyba że jest jeszcze coś co chciałbyś mi powiedzieć?

- A co niby? - zapytał, drapiąc się po głowie.
- To ty jesteś tutaj strażnikiem, czyż nie? - Ronir uśmiechnął się. - Zresztą nieważne, pójdę do kapłana.

Rozpoznanie kapłana nie było szczególnym problemem. Najgorzej było go znaleźć wśród wszystkich tych osób, które zgromadziły na wzgórzu, ale mimo wszystko w końcu znalazłeś go.

Był to niski, chudy starzec o długich, siwych włosach i białej brodzie sięgającej mostka.
Owa postać w białej szacie z czarnymi pasami po bokach, siedziała przy stole, uważnie obserwując jakąś osobę, lecz nie mogłeś rozpoznać na kogo patrzy. Za dużo ludzi.
- Witaj, mości kapłanie. - powiedział Ronir podchodząc. Jednak kapłan nie zareagował, prawdopodobnie przez zgiełk wokół nich. Paladyn szturchnął go lekko - ten wzdrygnął się i odwrócił.
- Witaj, mości kapłanie - powiedział ponownie. - Wybacz, że ci przeszkadzam. Zwę się Ronir Arendir i jestem paladynem. Powiedziano mi, że możesz mi głębiej wyjaśnić kim jest Zimna Dziewica. Nader rad bym wiedzieć skąd wzięło się to imię i czemu sądzicie, że stworzyła ona ludzi.

Nagle spojrzał na Ronira, jakby ten mu matkę zbrzuchacił.
- Bo stworzyła, heretyku i nie waż się więcej bluźnierstw przeciw dobrodziejce naszej wymawiać!
Ona to nam człowieczeństwo podarowała! Stworzyła człowieka duchowo, albowiem człowieczeństwo nie w cechach fizycznych leży, lecz w przymiotach ducha!
Nie ona ukształtowała takich ludzi, jakimi my jesteśmy, ale bezwolnymi lalkami, gdyby nie ona, bylibyśmy!
Lalkami tonącymi w otchłaniach rutyny oraz życia codziennego dla spelniania tylko naszego obowiązku. Żadnych praw, same obowiązki!
- oburzył się

- Spokojnie dobry człowieku. - powiedział. - Nie ma się co denerwować. Nie twierdzę przecież że cokolwiek z rzeczy, które wymieniłeś jest kłamstwem. Po prostu pierwszy raz o tym słyszę. Jak to możliwe, że nigdzie indziej na świecie jej się nie czci?

Z informacji, jakie paladyn uzyskał dotychczas mógł wywnioskować tylko, że Zimna Dziewica – jeśli faktycznie istniała – była dość dziwną boginią. Patronowała najpewniej odrywaniu ludzi od monotonii i codzienności, między innymi poprzez zabawę.

- Zaślepieni są przez bogów nieprawdziwych, heretyku! Ty też po zlej ścieżce stąpasz! Przejdź na właściwą drogę, a w końcu ujrzysz Zimną Dziewicę!

- Bacz na słowa, kapłanie. - powiedział Ronir z poważną miną. - Ja twojej wiary nie obrażam, ani z niej nie kpię i oczekuję tego samego od ciebie.
- Fałszywej wierze hołdować w żaden sposób nie będę, niewierny! Jak zapisano w Księdze Zimnej Dziewicy, "Dary moje dla każdego dostępne są, lecz dla wiernych więcej ich przygotowanych zostało"! Na dar mądrości gotowy będziesz jak z twych oczu mgły zasłona zejdzie! Wtedy przybądź, a ja, przez Zimną Dziewicę, z przyjemnością do społeczności wiernych cię przyjmę. A teraz, jeśli zdania nie zmieniłeś... - urwał na chwilę, spoglądając na paladyna.

Ronir przybrał bezwzględny, wręcz nienawistny wyraz twarzy, który miał nie pozostawiać kapłanowi wątpliwości, że zdania nie zmienił. Miał wielką ochotę zademonstrować to dosadniej, przy pomocy swojej stalowej rękawicy… lecz jakimś cudem się powstrzymał.

- ...odejdź heretyku niewierny! - wrzasnął, zaś najbliższe mu osoby spojrzały najpierw na kapłana, a później na Ronira, zdecydowanie mniej przychylnie.
Chwilę później wszyscy podjęli zabawę, lecz nim powrócił dobry humor, szeptali do siebie.
W końcu jednak przestali.
Ronir po prostu zaczął się śmiać.
- Heretyku niewierny? Kto jak kto, ale kapłan powinien znać znaczenie tych słów. Przynajmniej tego pierwszego. - spojrzał na człowieka i spoważniał na powrót. - Żałosny jesteś. Wasza bogini daje wam tyle dobrego, a ty nic nie robisz żeby w dobry sposób szerzyć jej słowo. Obyśmy się więcej nie spotkali, dla twojego własnego dobra.
Po tych słowach paladyn odszedł kierując się do karczmy, gdzie zamierzał spędzić noc.

Kapłan nie odpowiedział nic, jednakże wydawał się już nie zwracać na Ronira uwagi. Dziwne było jednak to, iż jak się odwracał, by odejść, na jego twarzy zdawał się malować wyraz zadowolenia. Gdy spojrzał drugi raz, nic takiego już tam nie było. Możliwe, że w ogóle nie było.

Po chwili zastanowienia Ronir pomyślał, że powrót do karczmy mógł nie być wcale takim dobrym pomysłem… postanowił więc zapytać strażnika o najbliższe większe miasto w okolicy.
-Słyszałem, żeś niewierny, ale straż dla ludzi jest. Miasto hen, hen! Hen, nen jest daleko w tamtą czy tamtą stronę... A może w tamtą... Jakoś tak będzie - wzruszył ramionami wskazał w trzy różne kierunki.

Tuż po zakończonej rozmowie ze strażnikiem, podszedł do nich jakiś niski mężczyzna o prostych rysach twarzy. Jeśli wygląd miał odpowiadać charakterowi to przed tobą stałby jeden z najuczciwszych ludzi, jakich znał Ronir.
- Panie Orgeyn, sołtys prosi o doprowadzenie gościa do jego stołu.
Strażnik spojrzał na ciebie, po czym wzruszył ramionami.
- Jak sołtys nakazuje, tak trzeba, panie paladyn. Proszę za mną - powiedział, po czym ruszył przed siebie, wołając co chwila "przejście".
Wtedy właśnie tłum rozstępował się na tyle, ze gruby strażnik przechodził bez problemu.
Doprowadził go do kompletnie przeciwnej strony stołów niż ta, w której siedział kapłan. W tej znajdował się wychudzony mężczyzna średniego wzrostu. Jego zapadnięte, ciemne oczy patrzyły na ciebie bystro spod krzaczastych brwi.

Policzki tego osobnika były stosunkowo mocno zapadnięte.
- Proszę siadać - wskazał krzesło obok, poprawiając czarny kontusz z białym pasem.
- Panu, panie Orgeyn już dziękuję. Może pan ponownie oddać się modłom ku Zimnej Dziewicy - powiedział, natomiast gruby osobnik skłonil się i odszedł, wołając "przejście".
Sołtys zamilkł, wpatrując się w kapłana, natomiast paladyn dostrzegł, że kapłan wpatrywał się również w niego. Przypominało to mierzenie się wzrokiem przed pojedynkiem.

- Witaj cny sołtysie, nazywam się Ronir Arendir, paladyn Lamilidana. - powiedział. - Czemu zawdzięczam zaszczyt wezwania mnie?
- On cię odesłał. Ot i cały powód - wzruszył ramionami.
- Z tego, co słyszałem, zdążył nazwać cię heretykiem i niewiernym. To chyba jego rekord. I to właśnie jest podejrzane-zastanowił się, ale nie spojrzał na ciebie w ogóle.
- Nazwał cię tak dlatego, że wyznajesz inne bóstwo?

- Zdaje się, że nie jestem pierwszym który to od niego usłyszał. Tak, to było powodem.
- Nie pierwszym i nie ostatnim, ale ci, których tak nazwał, mają bardzo utrudnione życie w Warach. Jeśli ci nie są po mojej stronie, mogą nawet nie żyć. Przypatrz się jemu. Tak wygląda stary, zagrzybiały skurwysyn. Nic dodać, nic ująć... - przerwał.
- On coś knuje... ale co? - postawił pytanie retoryczne.

- Z tej krótkiej konwersacji jaką z nim prowadziłem. - powiedział. - Wynikało że jest bardzo, ale to bardzo oddany tej Zimnej Dziewicy. I bardzo by "chciał" żeby inni też ją wyznawali. Taki fanatyzm może być niezwykle niebezpieczny... jednak jak sądzę nie odkryłem nic nowego.
- Nawet nie masz pojęcia jaki to sukinsyn. Ja chcę zaprowadzić porządek, ale jemu się to nie podoba. On chce mnie wykończyć. Ja mu się nie dam. Uważaj na niego. Jeśli wyrzuci cię ze społeczności, nawet ja mogę nic nie zdołać nic zrobić.

- Cóż... mogę po prostu opuścić wieś, czy tak? W ostateczności rzecz jasna... Jednak wolałbym pomóc tak długo jak jestem w stanie. Więc... zgaduję że chcesz abym coś zrobił?
- Dobrze zgadujesz. Niedawno dostałem informację od Ingardiego, kapitana tutejszej straży. Był zamach zeszłej nocy. Na szczęście nieudany, a sprawca zbiegł. Nie zdążyłem zauważyć twarzy, ale Ingardi znalazł go. Skurwiel nie był tak sprytny jak sądził, lecz mimo wszystko zdołał uciec kapitanowi.
Jestem przekonany, że nasłał go Elmeis, zaś twoim zadaniem będzie złapać tego psa za jaja i zaciągnąć go do mnie. Musi być żywy.


Ronir pokiwał głową na znak że się zgadza.
- Skoro Ingardi go znalazł to gdzie jest teraz? Na kogo został właściwie przeprowadzony zamach? I kim jest Elmeis?
- Znalazł go, ale tamten spierdolił wzdłuż Odwary Górnej. Zamach był na mnie, a Elmeis to ten - splunął. - To ten kapłan.

- Rozumiem... Odwara Górna to jedna z tych rzek?
- Tak. Jest tam - wskazał przed siebie.
- Nocą nie jest tu bezpiecznie, dlatego ludzie siedzą w kupie albo w domach. Dzisiaj w kupie, ale tamten pies jest sam, a na dodatek poza miastem. To źle wróży dla niego. Z trupem nie pogadam zbyt długo. Masz konia? - zapytał.

- Nie, nie mam. Jakaś pochodnia też by mi się przydała, albo coś innego do oświetlania "okolicy".
- Pochodnię weź jedną z tamtych stert - wskazał poustawiane drzewce po drugiej stronie wzgórza.
- Powodzenia - mruknął na pożegnanie.

I tyle było z planów opuszczenia miasta przez paladyna. Lecz nie żałował, wszak miał ująć mordercę. Dodanie do tego faktu, iż tym samym miał szanse odegrać się na znienawidzonym kapłanie sprawiło, że Ronir ruszyłby w podskokach w kierunku rzeki, gdyby nie ciężka zbroja jaką miał na sobie.

Wziąwszy dwie pochodnie ze wskazanej sterty, Ronir zapalił jedną z nich i ruszył w kierunku rzeki starając się po drodze wyciszyć.

Nie mógł wszak zapominać kim był i po co to robił.
Sprawiedliwość.
Odmówił krótką modlitwę do Lamilidana prosząc go o wskazanie właściwej drogi do szubrawcy, po czym ruszył w górę rzeki.
 
Gettor jest offline  
Stary 08-12-2009, 17:52   #345
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Nagłym opuszczeniem karczmy przez paladyna był lekko zaskoczony, gdyż zdradził naprawdę niewiele, tyle żeby wzbudzić ciekawość. Wywołał wyłącznie irytację swoją postawą. Przecież nie było jego winą, że pewnego razu jakiś pieprznięty Alaron Elessedil na spółkę z, żałosnymi w całej ich wyimaginowanej wszechmocy, bogami, upatrzył go sobie na osobę skłonną ratować świat na co nie miał najmniejszej ochoty. Nie pytano go o zdanie, nawet nie poinformowano zawczasu. Wskazano palcem i powiedziano „Ruszaj! Ruszaj na tą bezsensowną wyprawę bez żądnych nadziei na powodzenie! Nie, nic ci nie powiemy, bo sami gówno wiemy!”
„Pierdolcie się. Wszyscy.” – mocniej zacisnął palce na uchwycie kufla w niewypowiedzianej wściekłości.

Młody karczmarz zbliżył się do niego i zaczął nieśmiało pytać o jego podróż co skwitował milczeniem i kolejnym łykiem piwa. Nagle z zaplecza karczmy rozległ się głośny stuk. Cień przez chwilę pozostawał w nieruchomej pozycji, wreszcie dopił kufel i wstał chwytając swój kostur. Wszystkie czynności wykonywał powoli z widocznym rozleniwieniem. Z jego twarzy dało się odczytać głębokie znużenie.
- Czy w tym domu jest ktoś jeszcze poza nami?
- Nie... Nie wiem... Nie powinno być. Nikt nie wchodził - odpowiedział szybko karczmarz wychodząc zza baru z mieczem w drżącej dłoni.
- Ani chwili spokoju – zaburczał niewyraźnie pod nosem.
Fachowym spojrzeniem ocenił miecz.
- Umiesz tym władać czy nosisz tylko na pokaz?
Karczmarz sam spojrzał na swój miecz, po czym pokręcił głową. Wyraźnie zastanowił się nad czymś, ale nic nie zrobił. Wyglądało tak jakby zaraz miecz miał wysunąć mu się spomiędzy trzęsących się palców.
- Co powiesz na małą zamianę? Z bronią sieczną jestem obyty bardziej niż ty, a stal zawsze jest pewniejsza niż drewno. Oddam zaraz po rozpoznaniu i możliwej eliminacji problemu – nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek niedomówienia, choć jego kompan wyglądał na tak przerażonego, że oddałby mu swoją broń nie potrzebując żadnych zapewnień.
Młodzian pomyślał chwilę, po czym podał mu miecz, ostrzem skierowanym w swoją stronę. Nagle zdał sobie sprawę ze swojego błędu, więc położył miecz na ladzie, a rękojeść skierował w jego stronę. Cień podał mu kostur, chwycił miecz i wykonał kilka próbnych cięć. Wydawało mu się, że minęły wieki od kiedy ostatni raz czuł ciężar miecza.
- Stań przy drzwiach. Jeśli za chwilę usłyszysz kolejne hałasy dochodzące z zaplecza, wiej ile sił w nogach ci matka natura dała – poinstruował młodzieńca.
Wziął w drugą rękę jedną z zapalonych świec i wkroczył w czerń zaplecza.

Świeca niosła nikły blask. Nie udało jej się oświetlić pomieszczenia. Widział przeciwległą oraz prawą ścianę zaplecza, pod którymi stały skrzynie oraz worki, jednakże nie było nikogo ani nic, co pozwoliłoby myśleć, iż było źródłem hałasu. Poszedł dalej, gdzie zdołał zobaczyć beczki, zapewne z piwem, a także zejście na dół. Prawdopodobnie do piwnicy. Nie było nikogo, kto mógłby strącić skrzynkę z beczki. Owa skrzynka była przewrócona, natomiast resztka ziemniaków leżała na podłodze. Przeszukał pomieszczenie w poszukiwaniu jakiegoś tylnego wyjścia, ale nie znalazł niczego takiego. Jedyna droga, którą mógł podążyć tajemniczy złodziej wiodła do piwnicy, więc tam się skierował.
Kiedy podniósł klapę, uderzył w niego zapach mięsa. W dół prowadziły schody, pogrążające się w ciemności. Podczas schodzenia widział wiszące pod sufitem płaty mięsa. Od podłogi piwnicznej do sklepienia było około dwa i pół metra, a pod ścianą stały trzy metalowe kije, służące do zdejmowania mięsa z haków. Oprócz tego nie było tam nikogo i nic więcej. Panował tam dotkliwy chłód, dlatego też w dość dużym pośpiechu sprawdzał całe pomieszczenie nie znajdując jednak niczego podejrzanego.
„ Pewnie szczur przewrócił tamtą skrzynię, a ja marznę tutaj jak głupi. Lepiej wrócę do izby i się ogrzeję.”.

Gdy był już przy szczycie schodów, poczuł nagły ból głowy, zaś w oczach błysnęła jasność. Przecież nikogo tam nie było! Zdążył już wystawić głowę! Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że ponownie jest na dole. Nie można było powiedzieć, że był tym jakoś specjalnie zaskoczony.
- Świetne sztuczki. Jeśli masz do mnie jakąś sprawę ukaż się wpierw - powiedział głośno i dobitnie domyślając się, że włamywacz posiada magiczne zdolności.
Przez pewien czas nie było nikogo. Nagle ogień świeczki zamigotał i zgasł. Zrobiło się chłodniej, natomiast jego epicentrum przeszło za plecami najemnika.
Odwrócił się instynktownie, ale w ciemnościach nie widział niczego. Odrzucił zgasłą świecę i ujął miecz oburącz wodząc oczami dookoła. Nagle coś dużego uderzyło go w brzuch, po czym brzęknęło o podłoże. Było w tym coś metalicznego. Przezwyciężywszy ból podniósł przedmiot. Podczas podnoszenia słyszał przy uchu czyjś śmiech, któremu towarzyszył zimny oddech.
Nagle klapa otworzyła się, a w otworze ukazała się twarz "karczmarza". Trzymał on świeczkę w drżącej ręce, zaś w drugiej kostur. Dziwna obecność rozwiała się, jakby nigdy jej tu nie było.
- Nic się nie stało? - zapytał chłopak, głośno przełykając ślinę.
Przypatrywał się podniesionemu przedmiotowi lekceważąc pytanie karczmarza. Był to pokaźnej wielkości, brzęczący tobołek, w którym znajdowało się coś długiego, owiniętego w szmaty. Podszedł do karczmarza i w świetle świecy rozwinął tobołek. Znalazł tam swój utracony ekwipunek i dodatkowy sztylet.
- Nie dacie mi spokoju, prawda? - szepnął pod nosem. Głośno zaś powiedział - Wracajmy do izby. Złodziej zniknął i już więcej nie zawita w te progi.

Zapłacił za piwo, zgodnie z obietnicą oddał miecz i odebrał kostur. To ostatnie mógł sobie teraz darować, ale mając wzgląd na poranne wydarzenia ten kostur miał dla niego wartość sentymentalną i nie miał ochoty go porzucać. Wiadomość otrzymana od bogów była na tyle jasna, że nie musiał się trudzić przy jej interpretacji. Wciąż nie miał najmniejszej ochoty brać w tym udziału, lecz aby uwolnić się od wiecznych dręczycieli potrzebował następcy. Kogoś takiego jak Ronir. Nie mógł go wysłać na tak niebezpieczną misję bez powiedzenia wszystkiego. Toteż po opuszczeniu karczmy skierował się do miejsca gdzie odbywała się zabawa. Miał nadzieję tam go zastać.
 
wojto16 jest offline  
Stary 09-12-2009, 15:54   #346
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Cesenni:

Borin:

Odwrócił się i spojrzał na ciebie. Zmiany, jakie w tobie zaszły, zaskoczyły Krasnoluda, a kiedy tylko ryknąłeś, tamten lekko się zaniepokoił.

-Naćpałeś się czegoś?! Zaraz, do jasnej kurwicy, zbiegnie się cała straż tego pierdolonego grajdołka!-warknął rozglądając się, ale ty nie odpowiedziałeś na to stwierdzenie. Zamiast tego ruszyłeś, demonstrując siłę, a następnie wyskoczyłeś do góry. Widziałeś, że spadniesz idealnie na Krasnoluda...

Tamten postanowił przeciwdziałać i zareagował... z opóźnieniem, ale jednak. Wylądowałeś na ziemi, lecz tamtego nie było już w miejscu, w którym stał jeszcze przed chwileczką. Był za tobą.

Podczas spadania widziałeś jak tamten ruszył do przodu, jakby go samo piekło goniło, natomiast podczas stawiania przez ciebie stóp na podłożu, poczułeś tępy ból w lewym boku.
Pięść lub rękojeść miecza wbiła się, trafiając pod żebra. Czym cię uderzył? Czy to miało jakieś znaczenie? Ty wiedziałeś, że miało. Pamiętałeś, że tamten trzymał miecz w prawej ręce, natomiast przy twojej szybkości nie miał czasi na odwrócenie się.
To sugerowało, iż przez moment staliście do siebie tyłem.
Albo uderzył lewą pięścią z zamachu, przez co stał do ciebie przodem, albo głowicą bez zamachu i dalej stał tyłem.
Niestety bardziej prawdopodobna była pierwsza opcja, zaś powierzchnia tego, co cię uderzyło, mniej więcej pasowała do pięści.

To ustawiało cię w wybitnie niekorzystnym położeniu, gdyż umożliwiało przeciwnikowi cięcie lub pchnięcie w plecy.
Należało jak najszybciej wyjść ze śmiertelnej pozycji, więc wyskoczyłeś do przodu, obracając się jednocześnie.
Tuż przed sobą dostrzegłeś miecz, który zakończył wyprowadzanie pchnięcia, zaś twój przeciwnik odskoczył.

W oddali usłyszałeś tupot obutych nóg, natomiast łysy Krasnolud zerknął w tamtym kierunku i na ciebie.
Niemniej jednak stał. Nie poruszył się...


Wary:

Cień:

Bezzwłocznie wyruszyłeś do wsi, mając nadzieję na znalezienie tam Ronira.
We mgle prowadziła cię ścieżka, gwarantująca to, iż nie zboczysz w niewłaściwą stronę.
Ciemna noc nie sprzyjała wędrówkom, nawet wtedy, gdy miało się do pokonania stosunkowo mały dystans.
Nagle usłyszałeś sapanie, dobiegające z... właściwie nie wiadomo skąd. Dźwięk rozchodził się tak, że wydawał się dobiegać zewsząd, gdy nagle... wszystko ustało, jakby to coś postanowiło jednak odejść.

Nie wiadomo czy nie postanowi wrócić...

Dźwięki zabawy stopniowo dobiegały do ciebie, stając się coraz głośniejszymi. W końcu zobaczyłeś nawet światła na wzgórzu oraz samo wzniesienie, zaś podczas rozpoczęcia wchodzenia na nie, coś zaszeleściło w krzakach... chwilę później wyskoczył z niego królik.

Wraz ze zbliżaniem się do szczytu, mgła ustępowała, by zaniknąć gwałtownie, jak ucięta nożem.
Dzięki temu widziałeś wiele szczegółów, których nie dostrzegłbyś w tak gęstym obłoku.

Na środku stała orkiestra wiejska, wygrywająca muzykę, natomiast wokół nich ludzie tańczyli lub próbowali to robić, jednakże wszyscy wydawali się dobrze bawić.
Nieco dalej znajdowały się stoły, ułożone w literę "U", natomiast po bokach ułożone były stosy pochodni. Najwyraźniej przeznaczone dla mieszkańców, by nie opuszczali zabawy bez światła.

Nagle podszedł do ciebie gruby, niski mężczyzna o szczerej, radosnej, a za razem niezwykle pulchnej twarzy. Jego czupryna krótkich, brązowych włosów zaczesana była tak, iż grzywka opadała mu na czoło.

-Witam przybyszu! Jestem strażnik Aldif Orgeyn!-wywrzeszczał, by przebić się przez zgiełk.

Ronir:

Wyruszyłeś natychmiast, biorąc ze sobą dwie pochodnie, po czym skierowałeś się ku rzece.
Ciemna noc otaczała cię, zaś mgła skutecznie ograniczała widoczność. Postanowiłeś iść w kierunku wody aż do chwili, w której dojdziesz do brzegu.
Nagle usłyszałeś coś... jakby sapanie...
Dziwne było to, ze dobiegało ze wszystkich kierunków jednocześnie, jakby dźwięk rozpraszał się na wszystkie kierunki.
Źródło mogło być zarówno przed tobą jak i daleko za tobą.

Nagle zatrzymałeś się. Mało brakowało, a wpadłbyś do Odwary Górnej. Pojawiła się jakby znikąd...
W każdym razie miałeś już czego się trzymać. W miarę szybko posuwałeś się do przodu. Być może zbliżałeś się do celu, może oddalałeś się, ponieważ tamten idzie szybciej...
Trzeba było mieć tylko nadzieję, że nie dojdziesz do następnej...

Nagle usłyszałeś za sobą plusk wody, a w chwilę później coś spadło na ciebie z siłą spadającego worka ziemniaków.
Zobaczyłeś oślizgłe łapy na swoich ramionach i... To coś cię ugryzło! Wbiło zęby w twoją szyję, zaciskając szczęki wyposażone w długie kły, coraz mocniej...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 11-12-2009, 00:01   #347
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
No i została sama. No prawie sama bo futrzak uparcie trzymał się jej boku niczym jakieś dziecko albo ... No ale to zazwyczaj innej części ciała trzymać się ma zwyczaj. Sily'a czułaby się zdecydowanie lepiej gdyby i on gdzieś zniknął ale widać nie miała aż tyle szczęścia. Krążąc pomiędzy cichymi domkami, psimi budami, starymi płotami i ogólną ciszą, rozmyślała. Było to o tyle dziwne że nie pamiętała kiedy ostatnio poświęciła tyle czasu myśleniu zamiast używać go do działania. Od czasu spotkania druida tyle się zmieniło. Ona się zmieniła, a po ostatnich wydarzeniach zmiany te posunęły się tak daleko, że przestała je już kontrolować. Jakaś cześć jej samej nakazywała poddać się. Nakazywała cieszyć się nimi i czerpać z nich pełnymi garściami. Nie dało się ukryć że to ta cześć wygrywała i tej części łatwiej się było słuchać. Była jednak i inna. Jej głos słabł z każdą chwilą. Gdy się skupiła mogła wyłapać cichy szept zabarwiony błagalną nutą. Szept proszący o walkę. O przeciwstawienie się mocy, która przejęła władanie nad nią i nadała jej nowy wygląd. Z mocą która oddala ją od przyjaciół, od dobra, od obowiązku.
Szła dalej pogrążona w samej sobie. Szła próbując dotrzeć do jednej i drugiej i wybrać pomiędzy nimi lub wybrać z nich tak by być sobą w największej możliwej części. Szła, a nogi same niosły ją na wzgórze, które pośrodku wioski stało.
Noc była na tyle ciemna, iż niewiele było widać. Sytuacji nie poprawiał gęsty, mleczny obłok, zawieszony tuż nad ziemią, przez siły przyrody.
Szła ścieżką, oddalając się od wzgórza... Nie, nie oddalała się, a raczej okrążała je z lewej strony, patrząc od kierunku, z którego przybyli.
Po prawej stronie znajdowało się wypiętrzenie, słabo widoczne, ale jednak. Z lewej strony nie widać było niczego, natomiast wokół panowała cisza. Oczywiście, jeśli nie licząc tego zgiełku na górze.
Zapewne cała wieś lub prawie cała, zgromadziła się na szczycie.
W pewnym momencie, po lewej stronie zobaczyła słabe światło, wręcz ledwie zauważalne. Z pewnością, gdyby miała przy sobie pochodnię, nie zauważyłaby tego.
Nie musiała schodzić z drogi, gdyż źródło blasku zdawało się leżeć tuż przy niej.
Prawdopodobnie był to dom, w którym płomień rozświetlał wnętrze.
Chwilę później okazało się, iż rzeczywiście zbliżała się do budynku, o małej powierzchni. Straty te rekompensowało piętro.
Kiedy podeszła do okna, zobaczyła, że ma przed sobą coś, co może być posterunkiem straży.
Mogła to poznać po surowym wystroju. Podłoga była drewniana, ale ściany już kamienne. Po prawej stronie pomieszczenia, od miejsca, w którym stała, znajdowały się zakratowane cele.
Dokładnie naprzeciwko znajdowało się biurko oraz krzesło, na którym spał średniego wzrostu strażnik. Był oparty o ścianę, z podbródkiem spoczywającym na piersi. W ogóle się nie poruszał. Wyglądał tak, jakby umarł, ale nagle drgnęła mu ręka. Podrapał się po nodze, w bardzo oszczędny sposób.
Twarzy nie udało się jej dostrzec, ponieważ zasłaniała ją gęsta czupryna kasztanowych włosów...
Coś było nie tak. Czuła na sobie czyjś wzrok, ale kiedy rozejrzała się, nikogo nie było, lecz uczucie pozostało.
Falkieri wydawał się nawet czuć czyjąś obecność, nie tylko wzrok na sobie.
Mogła wejść do środka i porozmawiać ze strażnikiem, obudzić go czy po prostu posiedzieć w pomieszczeniu, jednakże wolała wrócić na wzgórze.
Ścieżka była najlepszym przewodnikiem, ponieważ pamiętała, że to przy niej znajdowało się miejsce, w którym stromizna była na tyle łagodna, by można było wejść.
Cały czas jednak wydawało się jej, że ktoś za nią chodzi. Czuła to nawet podczas wędrówki w górę, choć nikogo nie było...
Uczucie ustało wtedy, gdy wynurzyła się z mgły, znajdującej się pod jej stopami.
Wtedy zobaczyła, że rzeczywiście zgromadził się tu pokaźny tłum. Jego centrum stanowiła wiejska orkiestra, wokół której wszyscy tańczyli bądź próbowali tańczyć. Po prawej i lewej stronie znajdowały się stosy pochodni. Zapewne przeznaczone były dla mieszkańców, by mogli oświetlić sobie drogę podczas powrotu do domów.
Na przeciwległym końcu wzgórza znajdowały się stoły, ustawione w literę "U".
Nagle podszedł do niej wysoki, gruby jegomość o krótkich, brązowych włosach z grzywką opadającą na czoło. Uśmiechał się niezwykle szeroko, natomiast jego pulchna twarz wydawała się bardzo dobrotliwa i sympatyczna.

-Witam pani! Jestem strażnik Aldif Orgeyn!-przekrzyczał zgiełk. Nagle zamarł. Spojrzał na jej głowę, po czym przyjrzał się jej bardzo, ale to bardzo dokładnie, oglądając od samego czubka rogów do stóp.

-Pani! Wybacz mi! Nie poznałem... Już jeden był... O Pani!-padł nagle na kolana, całując ją po stopach...

Odskoczyła pospiesznie umykając stopami przed nachalnymi ustami jegomościa. Nie żeby takie powitanie nie połechtało mile jej poczucia własnej wartości, ale co za dużo to niezbyt zdrowo wychodzi.

- Ciężko żebyś poznał skoro pierwszy raz w życiu się widzimy...

Warknęła gniewnie dla pewności postępując jeszcze krok w tył.

- Zdecydowanie też nasza znajomość długo nie potrwa sadząc po twych manierach. Nikt ci nigdy nie powiedział że nie gapi się na piersi obcej kobiety bez jej zgody?

Prychnęła już nieco mniej gniewnie.

- Wstałbyś wreszcie i rzekł co to za okazje macie by taka huczną zabawę wyczyniać...

-Ja... nigdy... ty... twoja... znaczy... Pani... przepraszam... ja... już... natychmiast... na rozkaz!-podniósł się nagle.
-To wigilia święta na twoją cześć, o wspaniała Zimna Dziewico!

Miała ogromną ochotę pójść w ślady Falka i parsknąć śmiechem. Niestety obawiała się tego jak takie zachowanie mogłoby wpłynąć na jej status Zimnej Dziewicy.

- No dobrze... Pomyślmy chwile.

Starała się mówić najspokojniej jak się dało i nie zwracać uwagi na bezwstydnie tarzającego się po ziemi Falka... Zadanie dość ciężkie.

- Przyjmijmy przez jedną, krótką chwile, że nie jestem dziewicą. To co tu się dzieje czy też będzie działo? I nie zapomnij dodać o co z tym dziewictwem chodzi....

-Się robi, o Pani! Dzisiaj odbywa się wigilia święta na Pani cześć! Ja od początku w Panię wierzyłem tak, jak kapłan mówił! Od samego początku! W każde słowo i wierzyłem w powtórne przyjście Pani, jak Dziewice kocham! Znaczy się... Za dwie noce odbędzie się huczne, doroczne święto, obejmujące całą wieś!
Dziękujemy za twoje dary, o Pani i wiedz, że korzystamy z nich godnie-nagle padł na kolana i najwyraźniej chciał znowu ucałować stopy, ale przypomniał sobie rozkaz i wstał.

W panicznej próbie zebrania myśli przyłożyła dłonie do skroni. Strażnik najwyraźniej nie brał zupełnie pod uwagę możliwości zaistnienia pomyłki. Pomyłki, która zdecydowanie zaistniała! Tylko jak ona na wszystkie moce piekielne ma mu to wytłumaczyć?! Przecież nie rzuci się na niego tu i teraz i nie udowodni swego stanu zbrukanego...

- Dobrze, rozumiem...

Starała się, naprawdę starała się mówić spokojnie i w miarę przyjaźnie.

- Wciąż jednak umyka mi ta kwestia dziewictwa i mojego w tym udziału. Wybacz Aldifie ale nieszczególnie poczuwam się do roli ... Dziewicy.

Ostatnie słowo zabrzmiało w jej ustach bardziej jak obelga niż pochwała stanu powszechnie zwanego czystym.

- Umyka mi również uparte twierdzenie kolejnej już osoby, że mogłabym nią być...

-Nie musisz, Pani, udawać, bo każdy cię tu pozna! Nie ma najmniejszej wątpliwości. Pozwól, że zaprowadzę cię do twojego najgorliwszego sługi-Poprowadził ją bokiem, by nie zwróciło na nią uwagi zbyt wiele osób.
Okazało sie, że osoba, do której zmierzał to niski, stary kapłan o długich, siwych włosach i białej brodzie, sięgającej mostka. Chuda osoba o zimnych, niebieskich, zapadniętych oczach spojrzała na ciebie niechętnie.
Nagle wyraz niedowierzania zagościł na jego twarzy.

-Dziękuję, Aldifie, odejdź-powiedział, nie patrząc na niego.

-O Pani! Zaszczyceni jesteśmy, że zechciałaś objawić nam swą wspaniałą osobę podczas obchodów własnego święta-również padł na kolana... Najwyraźniej miał zamiar całować ją po nogach...

- STÓJ!

Warknęła wściekle.

- Ani się waż całować mnie po stopach.

Gniewnie odrzuciła kosmyk włosów, który nieposłusznie wysmyknął się zza rogów.

- Na wszystkie demony tego świata! Wszyscy tu powariowali czy co?! Czy mam się przespać z każdym mężczyzną i każdą kobietą w tej wiosce żebyście dali mi spokój?

~Nie zapomnij o kotach...

- Zamknij się!


Odwarknęła kocurowi prowokując kolejną salwę śmiechu. Jej w przeciwieństwie do śmiechu było daleko. Wręcz przeciwnie. Czuła że powoli zbliża się do granicy swej wytrzymałości i że ma ogromna ochotę ją przekroczyć.

-Jak sobie życzysz, o Pani-powiedział, lecz nie podniósł się, składając głęboki pokłon. Zamilkł.

No i pięknie. Bosko! Wspaniale! Idealnie! Cudnie! Szlag by to!

- Wstań!

Sapnęła i z trudem odpędziła od siebie ochotę tupnięcia nogą. Zamiast tego pochyliła się i chwyciwszy mężczyznę za ramię pomogła mu się podnieść.

- Nie zrozum mnie źle. To wszystko jest wspaniałe. Ta cała zabawa, ta cześć i w ogóle. Problem w tym, że ja zdecydowanie nie jestem tą dziewicą na która wszyscy zdają się czekać. Na demony, nawet nic nie wiem o żadnej Zimnej Dziewicy. Rozumiesz?...


Nie wierzyła że się tłumaczy. To ona powinna wysłuchiwać ich tłumaczeń i przeprosin. Sprawę jednak trzeba było wyjaśnić. Później... Później mogą sobie ją całować po stopach... Byle to ona wybierała całujących...

Kapłan wyglądał tak, jakby teraz to on niczego nie rozumiał. Nagle uśmiechnął się.

-Ah! Już wiem! Rzeczywiście... Wyglądasz nieco inaczej niż... No tak! O Pani! Jesteś inkarnacją Zimnej Dziewicy!

Sily'i opadły ręce.

- Dobrze... Niech ci będzie. Tak długo jak nie będziesz wymuszał na mnie dziewictwa mogę być nawet królową wysokich elfów. Teraz zaś... Gdzieś tu musi być coś do jedzenia, nie sądzisz Falk?

Kapłan otworzył już usta, jakby chciał coś powiedzieć, gdy nagle przecisnął się do ciebie jakiś wychudły człowiek średniego wzrostu. Jego twarz przypominała czaszkę obciągniętą skórą, zaś policzki wydawały się dotykać zębów.
Zdążyłaś jeszcze zobaczyć zapadnięte, ciemne oczy nim padł na kolana z tym samym zamiarem co inni..

Nie wytrzymała. Nikt by tego nie wytrzymał, a po raz setny nie miała zamiaru tłumaczyć. Falkieri najwyraźniej wyczuł nosem sprawę gdyż pospiesznie wycofał się na bezpieczna odległość. Nim usta właściciela łysej czaszki dotknęły jej stóp zapłonęła złością. Tym jednak razem nie był to płomień ukryty tylko w jej myślach. Nie, tym razem ogień uwolnił się z okowów i objął jej ciało niczym swą kochankę. Zawładnął nim i ożył na jego powierzchni tworząc barierę, którą miała nadzieję, nikt nie odważy się przekroczyć.

Nagle najbliższe osoby przestały się bawić i spojrzały na ciebie.
Do twoich uszu dotarło kilka urwanych słów i zdań: "To ona...", "O Najwyższa, to Zimna Dziewica!" oraz ogólne pomruki uznania.
Chudy mężczyzna na kolanach spostrzegł co się dzieje i zamyślił się, a następnie wstał, otrzepując swój czarny kontusz z białym pasem.

-Ludu! Pokażcie naszej bogini, jak potraficie się bawić na jej cześć!-wrzasnął, zaś wszyscy popatrzyli po sobie i... zaczęli się bawić, śmiać tak jak poprzednio!

-Załatwione, o Pani!-powiedział patrząc triumfalnie na kapłana, który gotował się od środka. A jeszcze przed chwilą było całkowicie odwrotnie.

-Pani Dziewico, czy zechcesz obejrzeć twoją świątynię?-zapytał kapłan.

Przygasiła ogień. Wyglądało na to, że cokolwiek by nie zrobiła i tak wszystko obróci się przeciwko więc po co marnować moc? Przynajmniej przestana ja całować zajęci zabawą. Nagle poczuła zmęczenie, które stanowiło nieodłącznego towarzysza większym pokazom.

- Tak, z chęcią. Jeżeli tylko będzie tam coś do zjedzenia, gorąca kąpiel, czyste ubranie i miejsce w którym będę mogła odpocząć. Dziękuje.

Zdobyła się nawet na uśmiech w kierunku chudego mężczyzny.

Tym razem to kapłan wydawał się triumfować, zaś chudy mężczyzna wyraźnie się zamyślił. Jego mózg pracował tak gorączowo, ze wydawało się, iż zaraz on zapłonie.
Nagle odwrócił się. Wyglądał jakby spadła mu z nieba skrzynia pełna złota. Kapłan wyglądał na zaskoczonego, a kiedy wyciągnął szyję, spoważniał i oczy mu się przymrużyły.

-Ingardi!-wrzasnął chudy człowiek w kierunku, z którego przyszedł, a Sily'a zobaczyła, że przez tłum zaczął zmierzać w ich kierunku wysoki, przystojny mężczyzna o długich bardzo ciemnych blond włosach, które miał w niebywałym nieładzie.
Miał na sobie skórzaną kurtę, a poniżej gruby pas oraz wysokie, ciemne buty.
Szedł z niezwykłą lekkością, zaś między tłumem lawirował jak... jak kot, nie potrącając nikogo, co było nie lada wyczynem.
Gdy zbliżył się, zobaczyła kilkudniowy zarost na twarzy oraz ciemnobrązowe oczy. Zasalutował od niechcenia ręką w skórzanej rękawicy.

-Tak, sołtysie?-zapytał, patrząc tylko na niego. Udawał, że nie interesuje go ogień oraz postać w nim.
Dostrzegłaś coś... owy mężczyzna oddychał głębiej, jakby właśnie przebiegł ponad milę.

-Pani, oto nasz najlepszy człowiek, kapitan Armel Ingardi-wyszczerzył się, natomiast kapitan szybko odwrócił głowę ku tobie. Mogąc ci się przyjrzeć inaczej niż kątem oka, błyskawicznie zauważył to, co inni dostrzegli. Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, ale ukląkł... na jedno kolano. Nie bił ci pokłonów, ale tylko pochylił głowę.
Wtedy dostrzegłaś podwójny miecz na jego plecach oraz drobne plamki krwi na dłoniach.

Gdyby była kotem zapewne w tej chwili rozległby się jej głośny i zadowolony pomruk. Wygasiła ogień zupełnie.

- Witaj kapitanie. To zaszczyt móc poznać takiego wojownika.


Z uśmiechem podeszła do mężczyzny. Powoli, zapewne przez wzgląd na wygląd kapitana, zaczynała ją bawić ta walka pomiędzy kapłanem, a chudzielcem.

- Wstań proszę. Zechcesz towarzyszyć mi w drodze do świątyni? Przy okazji z chęcią posłucham o tym co ci się przytrafiło...

Mówiąc wskazała na ślady krwi na jego dłoniach.

Kapitan wstał, po czym spojrzał na sołtysa z kwaśną miną.

-Idź, Ingardi. Idź, jesteś potrzebny w innym miejscu-
uśmiechnął się przebiegle, natomiast kapłan prawie pękł z wściekłości.

-Kapłanie Elmeis, zachciej poprowadzić naszą Panią do świątyni. Ingardi będzie tuż przy niej, by żadna potwora nie wyrządziła krzywdy-dodał sołtys, natomiast kapłan zrobił się czerwony, jednakże nic nie powiedział. Ruszył tylko przodem, zagarniając jedną z pochodni, którą przypalił.

-Noc nie jest bezpieczną porą-odezwał się niskim głosem.
-Sołtys posłał po mnie do domu kowala, jedynej osoby, która się w tym g... w tej wsi zna na swoim fachu. Rolnicy nie potrafią dobrze orać, strażnicy śpią albo się nie ruszają... szkoda gadać. Posłaniec od sołtysa Diploena przybiegł i o mało ducha nie wyzionął. Nawet się porz... zobaczył ponownie kolację, którą zjadł niedawno.
Teraz już wiem czemu musiałem tak pędzić... Tylko przy okazji, jak pech to pech, natknąłem się na Kreta Księcia Flarbena...
-przerwał nagle, kiedy schodziliście ze wzgórza. Popatrzył w dal z zamyśleniem, po czym odwrócił głowę ku tobie.

-Znasz może tego stwora?-zapytał, szybko odwracając wzrok. Walczył bardzo dzielnie, by nie pokazać niczego, aczkolwiek ty zdołałaś zauważyć drobną iskierkę w jego oczach, oprócz ich blasku. Iskierkę tłumionego ognia pożądania.
Założył ręce za plecy, zaciskając dłonie.

Sily'a miała ochotę śpiewać, tańczyć i ogólnie robić rzeczy, które zapewne nie przystoją Zimnej Dziewicy. Pomyśleć, że jeszcze chwilę temu miała serdecznie dość tego miejsca i mieszkańców tej dziury na końcu świata.

- Nie, nie dane mi było spotkać. Trochę to dziwna nazwa dla bestii.

Uśmiechała się wesoło i co rusz spoglądała zalotnie ku przystojnemu kapitanowi. Gdyby tak pozbyć się kapłana...

-Trochę dziwna jest, ale trafna. Tutaj trzeba uważać wszędzie, niezależnie czy nad rzeką, w pustym terenie, obszarze zabudowanym. Nie ważne. Chodzenie nocą jest szczególnie nie wskazane.
Kret Księcia Flarbena jest zagrożeniem podziemnym. W ogóle nie jest podobny do zwierzęcego odpowiednika. Przynajmniej na początku. Jego macki upodabniają się do trawy, a kiedy się w nie wejdzie, chwyta ofiarę. Później z ziemi wysuwają się łapy. Mają one wciągnąć człowieka w tunel na tyle wąski, że tylko dziecko miałoby tam swobodę. Jeśli Kretowi uda się wciągnąć zdobycz pod ziemię, już po niej.
Jeśli to się nie uda, a stwór zacznie tracić panowanie, wysunie paskudny ry... yyy... łeb wyjdzie na zewnątrz. Wtedy można dostrzec podobieństwo do kreta.
Stara się wtedy odgryźć nogi i ręce, po czym chowa się, by wciągnąć nieszczęśnika.
Mnie udało się go zabić. Jeden mniej.
Drugi człon nazwy pochodzi od odkrywcy, czyli pierwszej udokumentowanej ofiary
-opisywał bardzo dokładnie, starając się nie patrzeć w twoją stronę. Głowę miał nieruchomo, ton był spokojny, niezmienny, jednakże oczy często wędrowały w jej kierunku.
Nie był ślepy, widział spojrzenia jakie mu posyłała, przez co odwrócił głowę, udając, że czegoś wypatruje. Zauważyła, że jego jedna dłoń raz zaciska się, raz rozluźnia, natomiast druga drży.

Opowieść o krecie zupełnie jej nie interesowała. Znacznie ciekawszym wydawało się zachowanie młodzieńca.

- Zapamiętam twe słowa, kapitanie. Mam jednak nadzieję że w razie potrzeby będziesz w pobliżu by wyratować damę z opałów.

Ponownie posłała mu zalotny uśmiech i przysunęła się nieco bliżej. Kuszenie go sprawiało jej radość. Kuszenie ogólnie tak na nią działało jednak w tym wypadku... Było w tym mężczyźnie coś co ja intrygowało. Zachowywał się nieco dziwnie. Zupełnie jakby skrywał tajemnice i bał się że ona może ją odkryć. Ciekawe. Podniecające. Wręcz koniecznie wymagające głębszego zbadania.

Kiedy przysunęła się, ręka Ingardiego poleciała w twoim kierunku. Zapewne z zamiarem objęcia bądź czegoś innego. W porę pohamował się, maskując to w postaci przeczesania włosów.
Teraz już w ogóle zdawał się nie zwracać na nią uwagi. Przynajmniej, jeśli chodziło o wzrok, ponieważ był on zamglony. Zapewne celowo wprowadził się w taki stan, by walczyć z samym sobą.
W tym czasie zeszli ze wzgórza, zaś kapłan prowadził ścieżką dookoła.
W pewnym momencie zobaczyła kamienną budowlę wciśniętą między strome zbocza wzgórza. Przestrzeń między nimi była na tyle wąska, że idealnie mieściła się tam świątynia i nic więcej nie mogło tam stanąć. Nawet człowiek miałbym problemy z przeciśnięciem się.
Sakralna budowla była na tyle wysoka, że zawierała w sobie dwie trzecie wysokości wypiętrzenia terenu, aczkolwiek skok ze szczytu na dach musiałby skończyć się źle, ponieważ był bardzo spadzisty.

-Zapraszam do środka, o Pani-powiedział, otwierając jedno skrzydło wysokich wrót.
Przy dokładniejszym przyjrzeniu się, mogłaś stwierdzić, iż materiałem budulcowym był kamień. Dokładnie na środku odległości między szczytem ściany, a szczytem portalu, którym ozdobione były drewniane wrota, znajdowała się duża rozeta. Było to jedyne okno.
Weszli do środka, gdzie panowały ciemności, zaś ich kroki odbijały się po wysokim pomieszczeniu z donośnym echem.
Mogła teraz zobaczyć na nierównej, kamiennej podłodze, stary, sfatygowany dywan oraz rzędy zniszczonych ław. Były tu również kolumny, bardzo proste, by nie powiedzieć toporne.
Ścian bocznych nie mogła zobaczyć, ponieważ światło pochodni ledwo tam docierało.

-Otóż i miejsce, w którym składamy ci modły, o wspaniała!-odezwał się, prowadząc cały czas od przodu aż doszliście do schodków. Były tam dokładnie trzy niskie stopnie.
Elmeis podniósł pochodnię wyżej, oświetlając nogi posągu nagiej kobiety. Chyba była to jedyna rzeźba w okolicy.

-Czy masz jakieś pytania, Pani? Chętnie odpowiem na wszystkie-powiedział uprzejmie, odwracając się ku tobie.

Sily'a z uwagą przyglądała się wnętrzu świątyni. Jak na jej gust było tu trochę zbyt pusto i ponuro. Jeżeli jednak wzięło się pod uwagę że była to świątynia poświęcona dziewicy i to w dodatku Zimnej. Pasowało idealnie.

- Zapewne pytań uzbiera się mi wiele, jednak zanim je zadam chciałabym coś zjeść, wykąpać się i chwile odpocząć jeżeli nie będzie to stanowiło jakiegoś kłopotu. Będę również wdzięczna jeżeli kapitan zechce dotrzymać mi towarzystwa.

Kapłan uprzejmie skinął głową, po czym odwrócił się.

-W takim razie proszę za mną-rzekł, kierując się w stronę dębowych drzwi, znajdujących się obok posągu Dziewicy.

Otworzył, wpuszczając ich do środka, po czym zamknął je, ponownie wysuwając się do przodu.
Szli długim korytarzem, który raz zakręcił w lewo, tuż za wejściem, a potem w prawo.
Tak właśnie doszli do czegoś w rodzaju holu... pustego, ale za to miał wiele drzwi. Elmeis zapukał do jednych, uchylając skrzydło.

-Zabierz się za robotę. Szykuj najlepsze danie...

-Które...-odezwał się jakiś piskliwy głosik.

-To, które jadam co poniedziałek-dodał kapłan nieco ciszej, lecz plotkarskie echo wszystko rozniosło.

-Proszę bardzo, tymi drzwiami do końca, a następnie na lewo. Tam znajduje się pokój, wybudowany specjalnie dla ciebie, o Pani
-powiedział.

-Pan Ingardi może przenocować w pokoju na prawo-dodał nieco chłodniej.

-Kucharz zaraz przyniesie coś do jedzenia. Czy będę jeszcze potrzebny w najbliższym czasie?

- Nie, dziękuje. Jestem ci niezwykle wdzięczna Elmeisie. Gdy odpocznę z największą przyjemnością z tobą porozmawiam.

Rzuciła obdarzając mężczyznę przyjaznym uśmiechem. Następnie zaś ruszyła w stronę przeznaczonego dla niej pokoju.

- Armelu zapewne nie jadłeś jeszcze wieczerzy. Przyłącz się do mnie proszę.

Rola którą przyszło jej grać coraz bardziej zaczynała się jej podobać.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 13-12-2009, 18:33   #348
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Przeciwnik ponownie okazał się, nierealnie szybki. Uniknął uderzenia Broina, oraz dodatkowo zdążył uderzyć krasnoluda w bok pięścią lub rękojeścią.
Nie było czasu na myślenie o ewentualnym zranieniu. Pozycja, w jakiej się teraz znajdował mogła być powodem jego zguby przez odsłonięcie pleców na wszelkie ataki miecza przeciwnika.
Borin skoczył do przodu, wykonując jednocześnie obrót, aby móc widzieć oponenta. Tuż przed nim świsnął miecz, który na szczęście okazała się zbyt krótki, aby sięgnąć celu. Mężczyźni stanęli przed sobą, mierząc się wzrokiem. Gdzieś w oddali zaczęły dobiegać odgłosy tupotu ciężkich, wojskowych butów, co świadczyło o nadciągającej straży.

Łysy krasnolud spojrzał na Borina, który wiedział, że dalsza walka nie ma sensu. To zwarcie przegrał, jednak zdobył pewne informacje, które mogły uczynić z niego zwycięzcę.
Jego skóra pomału zaczęła wracać do normalnych odcieni. Ciepło wokół niego zaczęło ustępować nieco chłodniejszym podmuchom. Spojrzał na mężczyznę normalnymi już oczami i rzekł:

-To jeszcze nie koniec… Zapamiętaj.- w jego głosie nie było już tyle energii, co w początkowej fazie starcia. Krasnolud dyszał ciężko, a na jego twarzy malowało się zmęczenie, jak po całodziennej, regularnej bitwie.

Najemnik odwrócił się i odszedł szybkim krokiem. Borin splunął siarczyście pod nogi, patrząc przymrużonymi, wściekłymi oczami na odchodzącego. Nienawidził takich szumowin…

Ruszył spokojnym krokiem pobliskim korytarzem, w kierunku domu Rwenda. Miał mu wiele do opowiedzenia i szczerze mówiąc, miał nadzieję, że to co wie wystarczy, aby móc odebrać zapłatę i opuścić to popaprane miejsce…
 
Zak jest offline  
Stary 13-12-2009, 22:22   #349
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Cesenni:

Borin:

Postanowiłeś iść do domu Rwenda. Droga wcale nie była ciekawa, najpierw parter, a potem wspinaczka po schodach.
Nikt cię nie zatrzymywał, nikt cię nie wołał, nikt nic od ciebie nie chciał. Również strażnicy, którzy nie zdążyli dojść zanim ty odszedłeś.

Kiedy znalazłeś się przy domu zleceniodawcy, zapukałeś do drzwi, które... uchyliły się.
Otworzyłeś je trochę szerzej, lecz nikogo nie było w pokoju. Był nawet prawie całkowicie pusty, jeśli nie liczyć niskiego, nawet jak na Krasnoluda, stolika oraz dużych poduch porozstawianych dookoła niego.
Ściany i sufit pokryte były drewnem, co podkreślało pozycję Człowieka Gór, ponieważ nigdzie dookoła, w promieniu kilku mil, nie widziałeś ani jednego.
Podłogę pokrywał gruby, miękki dywan.

Wszedłeś powoli do środka, lecz nic się nie działo. Przeszedłeś dokładnie połowę pokoju, na którego końcu znajdowały się drzwi...

Nagle pod twoimi nogami zabłysnął krwawą czerwienią krąg! Ty znajdowałeś się dokładnie w środku, a kiedy próbowałeś wyjść, napotykałeś opór! Miał on około dwóch metrów średnicy, zaś czerwona obręcz wyznaczała granicę, której nie mogłeś przekroczyć.

Drzwi, do których zmierzałeś, otworzyły się, a z nich wyszedł jakiś wysoki chłopak w niebieskich szatach. Skądś kojarzyłeś go. Miał krótkie, brązowe włosy i zielone, rozbawione oczy.

-Szlag... nie ten...-zachichotał do siebie. Wtedy go poznałeś. To był ten sam, którego spotkałeś na "cmentarzu". Podszedł on do drzwi wyjściowych, które zamknął, po czym ponownie przeszedł przez pomieszczenie, siadając na jednej z poduch, przypatrując ci się.

Wary:

Sily'a:

-Skoro nasza Pani tego chce-wzruszył ramionami Ingardi. Wydawał się być obojętny... ale nie był.

Kapitan podszedł do drzwi, które otworzył dla ciebie.
Za nimi krył się korytarz, który miał około dwóch metrów szerokości i pięciu długości.
Na końcu istotnie znajdowały się drzwi, po lewej i prawej stronie.
Mężczyzna otworzył dla ciebie również te drzwi, zaś ty po wejściu zobaczyłaś średniej wielkości pokój ze starym, lecz dobrze utrzymanym dywanem w barwach brązu i zieleni. Był tu również mały stolik dla jednej osoby oraz jedno krzesło z miękkimi obiciami.
Oprócz tego było tu duże łoże o ciemnozielonej pościeli.

Upór kapitana by zachować pozory obojętności niezmiernie ją bawił. Wodząc spojrzeniem po przydzielonej komnacie zastanawiała się jak długo może wytrzymać. Co takiego będzie musiała zrobić by złamać jego opór i wreszcie dobrze się zabawić.

-Cudownie..

Wyszeptała podchodząc do łoża i gładząc pościel. Co prawda nie były to luksusu pałacu, jednak w tej sytuacji...

-Kapitanie..? Nie wejdziesz?

Przez chwilę stał w drzwiach, ściskając klamkę tak mocno, że aż dziw, iż się nie połamała.
Nie patrzył na ciebie, tylko na drzwi do jego pokoju, ale mogłaś zobaczyć jego zaciśnięte szczęki.

-Nie śmiałbym przeszkadzać w odpoczynku-wykrztusił z siebie, lecz dalej stał, jakby jego prawa połówka ciągnęła go jak najdalej od ciebie, zaś lewa, do środka.

- Drogi kapitanie...

Zaczęła po czym ruszyła w jego kierunku zatrzymując się dopiero gdy ich ciała niemal się ze sobą złączyły.

-Jesteś istotną częścią tego odpoczynku.

Dokończyła po czym położyła swoją dłoń na jego przesyłając jednocześnie sporą dawkę zachęcającej energii.

Kiedy go dotknęłaś, napiął się cały do tego stopnia, że jego kurta zatrzeszczała w proteście, po czym spuścił głowę.
Nagle drzwi zatrzeszczały, kiedy nieświadomie zaczął ciągnąć klamkę do siebie, jednocześnie własną osobą uniemożliwiając im zamknięcie się.

-Ja również...-powiedział cicho.

-...jestem zmęczony-powiedział zdecydowanie bez przekonania.

Uśmiechnęła się.

-Zatem wszystko przemawia za tym byś przestał się opierać Ingardi.

Uniosła drugą dłoń po czym samymi opuszkami palców dotknęła skórę policzka pokrytego lekkim zarostem.

-To niegrzecznie odmawiać kobiecie...

Nie odpowiedział, jedynie jęknął cicho, zaś cały zaczął drżeć. Na wpół z podniecenia, a na wpół...
Nagle rozległ się donośny trzask. Na twarzy Ingardiego zobaczyłaś zaskoczenie. Rozluźnił się całkowicie, po czym podniósł prawą dłoń, w której zobaczyłaś klamkę.
Nagle roześmiał się dźwięcznie.

-Kapłan się wścieknie-zaśmiał się ponownie.

-Przepraszam na chwilę-uśmiechnął się, co dodało mu jedynie uroku. Odwrócił się do ciebie plecami, po czym nachylił się, próbując naprawić zniszczenia.

Zastanowiła ją ta druga reakcja. Cóż to być mogło. Podniecenie wszak nie dziwiło. W końcu sama o nie zadbała, jednak to drugie..

-Jak sobie życzysz.

Odpowiedziała nieco chłodniej po czym wróciła do łoża, na którym to wygodnie się ułożyła i ułożywszy głowę na dłoniach, wbiła wzrok w kapitana.

Niezbyt długo klęczał przy drzwiach, ponieważ wstał po chwili, oceniając efekty. Klamka chybotała się na wszystkie kierunki, ale działała.
Mimo wszystko udawał zainteresowanego. Prawie jej sie udało. Prawie, gdyż uratowały go drzwi.
Z jednej strony chętnie poddałby się jej i nie wyszedł z tego pokoju przez najbliższe dwa lata, lecz z drugiej starał się pohamować. Jednym z jego sposobów był ból. Teraz go nie odczuwał. Drugim spięcie się do tego stopnia, by nie móc wykonać żadnego ruchu, lecz i to by zawiodło.
Musiał przyznać, że była świetną kusicielką... a jej dotyk...
Zadrżał na wspomnienie jej palców na swojej twarzy.
Nie mógł na nią patrzeć, bo sam widok napełniał go żądzą.

-Czy potrzeba ci czegoś, Pani?-zapytał dalej oglądając drzwi.

-Zainteresowania...

Mruknęła odsuwając uparte kosmyki, które i tak po chwili wracały i zasłaniały jej widok.

-Dlaczego to robisz?

Odwrócił się nagle ze zdziwieniem wypisanym na twarzy, ale kiedy na ciebie spojrzał, szybko wpił wzrok w podłogę.

-Co robię?-zapytał tak, jakby nie wiedział.

Westchnęła i przeturlała się na plecy opuszczając głowę nieco niżej niż linia ciała przez co mogła swobodnie oglądać mężczyznę do góry nogami.

-Opierasz się. Unikasz. Wymykasz. Bronisz jakbym była jedna z tych bestii czających sie w ciemności... Dlaczego?

-To bardzo niewygodne pytanie, Pani...-powiedział, gdy nagle ktoś wszedł do pokoju.
Był to wysoki, szpakowaty mężczyzna, który w dłoniach trzymał wielką tacę, na której znajdował się wielki indyk w gęstym sosie, natomiast dookoła poukładane były małe ziemniaki.
Postawił danie na stoliku, po czym wyjął zza pasa butelkę wina oraz jedną szklankę. Skłonił ci się bardzo nisko, a następnie wyszedł.

Sily'a kompletnie zignorowała pojawienie się jedzenia.

-Nie zbywaj mnie Ingardi. Chce usłyszeć odpowiedź. Szczerą i pełną.

Spojrzał na ciebie, po czym przełknął ślinę, a dłonie zaczęły drżeć. Wiedziałaś, że nie bał się pytania, lecz wszystko to spowodował twój widok oraz pozycja. Jego oczy płonęły tym, co widziałaś wcześniej w postaci iskierki.

-Nie umiem...-nie dokończył, wpatrując się w ciebie bardzo dokładnie. Zbyt dokładnie...

-Umiesz.

Stwierdziła spokojnie. Może popełniała błąd dręcząc tego mężczyznę jednak.. Zaczynał ja to intrygować zbyt mocno by mogła odpuścić. Nie dało się również zignorować iskierki podniecenia która powoli rozpalała ją samą.

-No dalej, mój drogi.

Dręczyła przeciągając się jednocześnie i wiercąc w próbach znalezienia nieco dogodniejszej pozycji.

Kiedy wiłaś się, on drżał coraz mocniej, jednocześnie ponownie napinając się, czemu towarzyszył jęk kurty... oraz jego własny, znacznie cichszy. Mimo wszystko nie umiał oderwać wzroku. Potrząsnął lekko głową, tak, jakby ktoś trzymał ją w uścisku i zmuszał go do patrzenia.
Czuł się teraz tak, jak pod drzwiami z tą różnicą, że wtedy osiągnęła to samo podczas tylko jednego dotyku.
Wstał powoli i... zastygł, lecz twoje wijące się ciało przyciągało jego wzrok silniej niż odpychała wola.

Sapnęła wreszcie gniewnie i miast nadal szukać odpowiedniej pozycji zwyczajnie usiadła. Fakt że przy okazji ramiączko sukni zsunęło sie nieco bardziej niż przyzwoitość nakazywała pozostał bez odzewu z jej strony.

-Więc?

Zapytała z rosnącym powoli zniecierpliwieniem.

-Usłyszę wreszcie odpowiedź?

Wydawało ci się, że Ingardi zaraz eksploduje na miliardy kawałeczków. Teraz myślał już tylko o niej i o jej niezwykłym dotyku.
Nagle jęknął nieco głośniej, zaś delikatne drgania uległy zmianie. Teraz zwyczajnie trząsł się. Obnażone ramię wcale mu nie pomagało.
Przestał chcieć czegokolwiek poza jej dotykiem.Zrobił krok w twoim kierunku, ale na tym się zakończyło. Pozostała mu jeszcze jedna bariera. Bardzo pragnął, żeby ją złamała, a także chciał, by tego nie robiła.

-Poddaj się.

Powiedziała w odpowiedzi na jego reakcję. Uśmiechnęła się przymilnie jednocześnie zaś łagodnym ruchem dłoni powędrowała ku wypukłością piersi.

-Po prostu się poddaj. Nim jednak to uczynisz odpowiedz na moje pytanie.

W ostatnich słowach zabrzmiała niemal lodowata stanowczość i gniew całkiem jej przeciwny.

-Bo nie wyjdę z tego gówna-sapnął z trudem, po czym westchnął, starając się dać upust tłumionej żądzy. Nic z tego.

Spodziewała się wszystkiego. Skłonności do swej płci, do zwierzątek, braku podstawowego narzędzia, jednak to... Cóż, udało mu się sprawić że na chwilę zapomniała dlaczego go dręczy. Wyprostowała się i nieco zakryła skrzydłami by dać biedakowi odpocząć. Naturalnie nie za darmo.

-Wyjaśnij.

Rozkazała.

Kiedy się zakryłaś, na jego twarzy odmalowała się ulga, ale również żal. Najwyraźniej myślał, że przegapił moment, który mógł wykorzystać. Prawdopodobnie sądził, że już nie dostanie ciebie.
Podszedł do ściany, przy której usiadł, po czym szarpnął z lekką złością za pas, który utrzymywał podwójny miecz. W ten sposób odpiął go, zsuwając z ramion.

-Nienawidzę tego miejsca. Ingardi! Do mnie! Ingardi! Sprawdź to! Ingardi! Przesłuchaj go! Uciekaj stąd zanim wszystkiego się dowiesz-powiedział, po czym położył się na podłodze, zamykając oczy.

Przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami. Zanim wszystkiego się dowie... Zeskoczyła lekko z łóżka po czym podeszła do młodzieńca i usiadła obok, opierając sie oskrzydlonymi plecami o ścianę.

-Czego się dowiem?

-Każdy tu utopił się w gównie. Jeden poradził sobie lepiej, inny gorzej. To miejsce przez rok potrafi zniszczyć każdego-rzekł z goryczą, przecierając zamknięte oczy.

-Więc dlaczego nie odejdziesz?

Zapytała wyciągając dłoń i robiąc to na co od dawna miała ochotę, zanurzając ja w gęstych włosach Ingardiego.

-Chodź ze mną. Jestem pewna że pozostali nie będą mieć nic przeciwko. Jeżeli nawet to i tak nic mnie to nie będzie obchodziło.

-Nie mogę... Nie tkwię tu od czterech lat, bo tak mi się podoba. Nie mogę-powtórzył. Teraz już był spokojny. Pogrążył się w doznaniu, jakie mu dawałaś.

-Dlaczego?

Musiałą wiedzieć. Musiała wiedzieć co w tym miejscu jest takiego że trzyma człowieka takiego jak kapitan, wciąż w miejscu.

Pokręcił jedynie głową
-Siedem lat. Nie cztery-zdecydował się na szczerość, po czym uśmiechnął się lekko.

-Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dlaczego?

-Nie mogę odejść. Kowal też nie może, a chce równie mocno jak ja. Jeśli się uda, legalnie stąd odejdziemy, jeśli nie... zdechnę tu.

Zaczynał ją złościć.

-Jeżeli nie odpowiesz na moje pytanie tak abym cokolwiek twoje męki zakończą się wcześniej niż myślisz.

Zagroziła jednocześnie szarpiąc go mocno za włosy w nadziei że ból pozwoli mu się opamiętać na tyle by wreszcie cokolwiek jej wyjaśnił.

Nagle otworzył oczy, zaś w nich czaiła się tłumiona złość.
-Bo mojemu bratu należy się szacunek. Tak jak mojej rodzinie i nie pozwolę, żeby wytykali ich palcami przez jeden wybryk ulubionego synalka.
Brat jest generałem, nie jakimś kapitanem. Pułkownicy wydzierają się na podwładnych: "Spójrz na Ingardiego! Tak awansują osoby, które mają talent! Pokaż swój!".
Rodzice są szanowani w ich otoczeniu, a ja zawsze byłem pupilkiem. Zawsze mówili: "Najśliczniejszy jest Armelek. I taki zdolny, inteligentny, mądry! On dojdzie wyżej niż jego braciszek.", a wtedy widziałem Daira i jego smutek.
Synalek się, do jasnej kurwicy, zaćpał, a w swej mądrości podpisał kilka papierów i wylądował w najgorszym burdelu!
-ostatnie słowa wywrzeszczał, po czym błyskawicznie wstał, zabierając swój miecz. Wyszedł bez słowa, ale słyszałaś, że nie odszedł daleko. Poszedł do swojego pokoju...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 16-12-2009, 00:02   #350
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację

Zdenerwował ją. Nie znosiła... Nienawidziła gdy ktoś na nią wrzeszczał. Ten.. Ten człowieczek... Czując rosnący płomień, który lada chwila groził wyswobodzeniem się z okowów, zerwała się z miejsca i ruszyła w stronę drzwi.

- Przeklęty, mały, głupi, niewychowany, pozbawiony męskości człowieczek!

Warczała pod nosem zmierzając w stronę pokoju Ingardila. Nie miała ochoty tracić czasu na pukanie. Zebrała w sobie moc i pchnęła ja w stronę drzwi.

Drzwi otworzyły się z łatwością, ponieważ nie było tam rygla. Tak jak wejście pozbawione było zabezpieczenia, tak pokój pozbawiony był wielu przedmiotów.
Ściany, sufit i podłoga były kamienne, zaś jedynym elementem wystroju było łóżko dla jednej osoby, na którym znajdował się zgniłozielony koc.
Widziałaś liczne sprężyny, tworzące duże wybrzuszenia. Z pewnością nie zapewniały wygodnego snu... Zakładając, że na czymś takim dało się zasnąć.
Kapitan spojrzał na ciebie poirytowany, zaś jego podwójny miecz leżał na wyrku, najwyraźniej rzucony tuż po wejściu.

- Przeszkadzam?

Zapytała przesadnie słodkim głosem po czym skierowała dłoń w stronę łóżka uwalniając część buzującego w niej ognia. Żywioł posłusznie ogarnął to co stanowiło jedyny element wystroju pokoju nie będące kamieniem, a wraz z nim podwójny miecz.

Natychmiast rzucił się w stronę płomieni z szybkością, której Elfowie mogliby pozazdrościć.
Kiedy był przy łóżku, rzucił się przez nie rękami do przodu, w przelocie łapiąc swoją broń.
Chwilę później uderzył w podłogę, wykonując przewrót, po którym prawie wpadł na ścianę.

- Brawo! Właśnie dałaś mi zajęcie na resztę nocy i pozbawiłaś łóżka. Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna-warknął, czyszcząc przydymioną skórę.

- Zachwycona.

Warknęła gniewnie zbliżając się do niego.

- Wstawaj. Wracamy do mojej komnaty gdzie wszystko wyjaśnisz mi tak bym to bez kłopotów zrozumiała. Biorąc poprawkę na to że nie jestem człowiekiem i poza prokreacją niewiele się wami interesowałam więc moja widza jest nieco ograniczona. Następnie zjesz ze mną i pójdziemy spać. Zrozumiałeś czy też mam ci to wytłumaczyć w inny sposób?


Spojrzał na ciebie mało przychylnie, po czym przyjrzał ci się dokładnie, zatrzymując się na dłuższą chwile w miejscu biustu i na nogach.
Zacisnął zęby.

-Dziękuję, o Pani za tak szlachetną ofertę, lecz zmuszony jestem odmówić. Tu przynajmniej mam ognisko-odparł, siadając przy płonącym łóżku.

Zacisnęła dłonie w pięści.

- Dobrze... Jak sobie życzysz. Zatem skoro nie masz zamiaru dotrzymać mi towarzystwa poszukam go w innym miejscu. Na wzgórzu zdaje się jest zabawa na mą cześć...

Odwarknęła po czym ruszyła do wyjścia.
Nagle poderwał się na nogi, po czym ruszył za nią, starając się palcem wyczyścić skórę pochwy i rękojeści.
Odwróciła się nim zdążył opuścić swoją komnatę.

- Czego chcesz?

-Mam z tobą być. Polecenie sołtysa, więc wszędzie, gdzie idziesz, ja też muszę być. Rozkaz jest jasny-powiedział z taką goryczą, że wystarczyłoby na co najmniej dziesięć cytrusów.

Wzruszyła ramionami.

- Wkrótce osobiście zwolnię cię z tego przykrego obowiązku. Jestem pewna że sołtys przychylnie potraktuje moją prośbę o zmianę ochroniarza na kogoś kto będzie odrobinę pozytywniej nastawiony do ciężkiej pracy jaką jest towarzystwo mojej skromnej osobie. Ewentualnie poproszę o to kapłana. Wszystko mi jedno...

Odwróciła się i stanowczym krokiem ruszyła przed siebie.

- Uważasz, że sołtys zgodzi się na kapłana? Nie kpij. Kogo chcesz na ochroniarza? Orgeyna, który potrafi zawlec swoją osobę na wzgórze tylko dwa razy w roku? Kersenina, który już od roku nie ruszył się z krzesła? Orheri jest niedysponowany, ale on jest dziki. Nikogo więcej tu nie ma
- wzruszył ramionami.

Ponownie się odwróciła.

- Nikogo! Zgodziłam się na ciebie... Nie wiem dlaczego. Bo wydałeś się... Zresztą kogo to obchodzi? Chce zjeść, przespać się i ruszyć dalej. Tylko tyle. Miałam nadzieje że będziesz miłym towarzyszem.. Pomyliłam się. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Na szczęście ta pomyłka nie niesie ze sobą nazbyt widocznych konsekwencji.

Mówiąc wyciągnęła dłoń by dotknąć ostrych rogów. Nagle zatęskniła za delikatnymi skrzydełkami i czekoladowymi lokami. Zatęskniła za swoimi kilkoma centymetrami. Zatęskniła za więzią jaka łączyła ja z Falkierim.

-Poproś o kowala. To jedyna osoba we wsi, której warto zaufać. Być może sołtys zgodzi się na to, a wtedy powiedz Krasnoludowi, że jesteś ode mnie.
Przygotuj się na porządną porcję zrzędzenia. Nie proś też o żadnego mieszkańca, bo są porąbani. Medyk jest świrem, grabarz gburem, karczmarz świnią, Elmeis fanatykiem władzy jak sołtys, natomiast rzeźnik jest psychopatą. Wybieraj co chcesz-
przedstawił po kolei.

Jej melancholijny nastrój prysł niczym bańka mydlana. Miała ochotę krzyczeć.

- NIE CHCĘ NIKOGO!

Wrzasnęła po czym usiadła dokładnie w miejscu w którym stała i otuliła się skrzydłami.

- Chcę znów być sobą! Sobą! Nie chcę tych myśli. Nie chcę tego wyglądu. Nie chcę tych mocy. Chcę być sobą. Chcę moje skrzydełka. Chcę by przestano zwracać się do mnie tym głupim tytułem i mówiono mi po imieniu. Chcę... Chcę do domu...

-Ludzie tu nie zauważą, że nie jesteś Zimną Dziewicą, choć to imię bogini przyznane bardzo mocno ironicznie. Bardziej pasowałoby Gorąca Dziwka, ale nie brzmi zbyt majestatycznie.
Poza tym... akurat swojego wyglądu nie musisz się czepiać-usiadł pod ścianą, odkładając swoją broń.

Uniosła głowę spoglądając na niego ciekawie.

- Gorąca Dziwka? Faktycznie niezbyt majestatycznie za to dość trafnie gdy weźmiesz pod uwagę istotę która się stałam. Kiedyś... Mówisz że nie mam się co czepiać swojego wyglądu... Kiedyś byłam wróżką. Maleńką wróżką, która może nie była nazbyt mądra czy prawa, jednak była dobra, serdeczna, przyjacielska, oddana. Byłą inna... Odkąd tu przybyłam... Coś się stało... Nie mogę skupić się na misji. Nie myślę o swoich powinnościach. Nie myślę o zagładzie świata ani o przyjacielach, którzy w niej zginą. Myślę jedynie o sobie, o swoich wygodach, o swoich przyjemnościach. Wyglądam inaczej, czuje inaczej. Nie zwracam uwagi na uczucia innych. Ranie tylko dla zabawy lub ot tak, bo mogę. Teraz rozmawiam z tobą normalnie, a zaraz zaczne się wściekać, prowokować, niszczyć, ranić... Nienawidzę siebie tak jak ty nienawidzisz to miejsce. Oboje nie znamy... Nie mamy jak wydostać się z własnych koszmarów.

Nagle w jej wzroku pojawiła się złość.

- Głupoty. Nienawidzić siebie! Też mi coś. Mam wszystko, mogę mieć każdego. Każdego...

Dodała wyciągając dłoń w stronę mężczyzny i dotykając nagiej skóry na jego dłoni. Wraz z dotykiem przelała tyle żądzy i pragnienia ile tylko była w stanie.

Dotknęła Ingardiego, gdy ten w ogóle się nie spodziewał, zaś siła była tak duża, że każdy mięsień na jego ręce napiął się.
Po chwili złapał za jej dłoń i wstał, przyciągając ją do siebie jednocześnie się jej przyglądając. Twarz, szyja, biust...
Z tyłu jego ręka zjechała z talii, zatrzymując się na krągłościach.

- Możesz -powiedział cicho, zanurzając twarz w jej włosach.

Zamruczała z rozkoszy. Tego właśnie potrzebowała. Przylgnęła do niego niczym druga skóra otaczając ramionami szyję i wtapiając palce we włosy. Błoniaste skrzydła otuliły ich niczym kokon oddzielając od świata świątyni. Zamknęły w świecie wspólnej rozkoszy. Zgrabne palce dziewczyny błądziły po każdym zakamarku ciała kapitana. Powoli pozbawiała go ubrania ciesząc się niczym mała dziewczynka rozpakowująca swój Bożonarodzeniowy prezent. Prezent o całkiem niezłym wyglądzie i wyposażeniu. W międzyczasie sama pozbyła się stroju, który sam w sobie nie stanowił nazbyt wielkiego problemu. Gdy paznokcie, które w międzyczasie przybrały formę długich szponów, wbiły się w plecy mężczyzny, a usta wypełniła krew płynąca z przeciętej ostrymi ząbkami wargi Ingardiego, Silya rozłożyła skrzydła by unieść ich w powietrze.

- Nareszcie.

Wyszeptała gdy poczuła jak w nią wchodzi. Uśmiech rozjaśnił jej twarz, która zamiast przybrać pełen uniesienia wyraz, zamieniła się w maskę ekstazy wymieszanej ze złem jakie w pełni rozbłysło w jej towarzystwie. Chłonąc doznania zbierała siły. To że jednocześnie odbiera je temu człowiekowi, niewiele ją obchodziło. Czuła się silna, piękna, potężna. Może nawet pozwoli mu żyć. Może uczyni z niego swego niewolnika. Może maskotkę. Może...

~Sily'a!

Głos który rozbrzmiał w jej głowie należał do kogoś na kim powinno jej zależeć. Powinno, jednak nie zależało.

- Przeszkadzasz...

Wysyczała w kierunku intruza.

~Sily'o co ty wyprawiasz?!

- Przeszkadzasz mi...

~Sily'o.

- Wystarczy...


Jej głos choć brzmiący niczym czuły szept kierowany do kochanka, niósł z sobą śmierć. Strumień ognia wystrzelił z jej dłoni wprost w tego, który kiedyś coś dla niej znaczył pozostawiając jedynie kupkę popiołu na zgliszczach przeszłości.

- Nie jestem Sily'ą. Jestem Aylis.

Powiedziała z dumą po czym powróciła do doznań jakie ofiarował jej kapitan. Niesamowite, ale nie czuła u niego upływu sił. Zupełnie jakby był studnią bez dna, z której można czerpać do woli wiedząc że nigdy nie braknie w niej wody.

- Kim jesteś?

Wyszeptała tuż przy jego uchu nie dając jednak możliwości odpowiedzi. Ponownie zatraciła się w rozkoszy dzieląc z nim własną energie. Dzieliła się tym co sama czułą biorąc w zamian to co było jego esencją. Uczciwa wymiana.
Gdy wreszcie pozwoliła im opaść na chłodna, kamienna posadzkę była więcej niż zadowolona.

- Kim jesteś?

Powtórzyła. Tym jednak razem wyraźnie oczekiwała odpowiedzi.

-Wiesz kim jestem. Mówiłem-powiedział cicho, całując ramiona kochanki i powoli schodząc niżej.

Miała ochotę poddać się pieszczocie, jednak... Odsunęła się o krok do tyłu.

- Nie powiedziałeś wszystkiego. Twoja energia... Wyssałam z ciebie tyle że każdy zwyczajny człowiek już dawno leżałby u mych stóp martwy, ty jednak... Odpowiedz.


-Po raz pierwszy to było aż tak mocne... Wiesz czym jest amfrotaina?

- Amfro...?

Pokręciła przecząco głową.

- Nie...

- To narkotyk, bardzo silnie pobudzający ośrodek odpowiedzialny za głód. Ten sam ośrodek odpowiada również za popęd. Efektem ubocznym jest to, że uzależnia bardzo silnie. Kiedyś to, co pokryło paznokieć małego palca, wystarczało na miesiąc... teraz na tydzień. Cholernie drogie i mocne... ale też niebezpieczne. Wielu mężczyzn i kobiet umarło na kochanku lub kochance. Nie mieli już sił. Tego amfrotaina nie zwiększa... To jeden z moich problemów-powiedział i zbliżając się do ciebie objął cię w talii. Chwilę później zaczął całować twoje usta, by w końcu od delikatnego pocałunku przejść do gorącego oraz namiętnego. Równocześnie jego dłonie wodziły po całych plecach, by zjechać w końcu niżej.

Przydatny środek. Uśmiech w jej myślach powiększał się z każdą chwila w której nowe możliwości ukazywały się jej przed oczami. Jednak... Nie, to szaleństwo należało przerwać. Nie żeby miała żałować gdyby kochanek wykończył się dostarczając jej przyjemności. Aylis, jak sama się nazwała, zwyczajnie była głodna. Nasycona mocą lecz jednocześnie przepełniona ochotą na dobrze przyprawionego indyka.

- Wystarczy.

Rozkazała cofając usta.

- Pora na jedzenie, mój drogi. Szkoda by było gdybyś się wykończył nim w pełni się tobą nacieszę.

Ingardi był wyraźnie zawiedziony, zaś w jego oczach czaił się skrywany żal. Jeszcze nigdy nie przeżył niczego podobnego z żadną kobietą. To było niezwykłe. Sam jej dotyk mógł rozpocząć i zakończyć wszystko.

-Skoro tego chcesz-mruknął, po czym naciągnął spodnie i pozbierał ubrania, zanosząc je do sąsiedniego pokoju, gdzie zamknął drzwi za swoją kochanką.
Swoje miejsce znalazł na podłodze, tuż przy ścianie, gdzie usiadł, przypatrując się tobie uważnie. Wyglądał na jedynie lekko zmęczonego.

Obdarzyła go promiennym uśmiechem, który o dziwo sięgnął również oczu. Czyż nie był słodki z tym swoim zapałem i marudzeniem. Idealny na partnera. Tymczasowego oczywiście, wszak nie należała do monogamistek. Różnorodność dobrze wpływała na apetyt... Z tej oto ścieżki jej myśli od igraszek przeszły do indyka czekającego na stole. Podchodząc do niego czuła na sobie wzrok Ingardila. Przyjemny dreszcz przebiegł po jej plecach. Oderwała nóżkę od reszty polanego sosem tułowia. Gęsty sos spłynął pomiędzy palcami. Nie bacząc na to sięgnęła w stronę butelki i nalała trunku do szklanki. Przez głowę przemknęła jej myśl o rozmowie na ten temat z kapłanem. Jedna szklanka... Tak się nie traktuje jej gości. Wszak to była jej świątynia więc... Teraz jednak nie czas był na rozmyślania o głupim starcze zakochanym we władzy jaką mu daje pozycja doradcy duchowego i pośrednika bogów. Odwróciła się i ruszyła w stronę Ingardila niosąc swą zdobycz.

- Spragniony?


Zapytała z błyskiem w oczach podając mu szklankę, sama zaś zabierając się za zlizywanie sosu z dłoni. Smakował.. Cóż mogło być lepiej i zapewne by było gdyby sos ten był gorący. Oczywiście winę zrzucić należy na tego, który danie to przyniósł. Jakże by inaczej... Uśmiechnęła się ponownie.

- Opowiedz mi o nim więcej.

Rozkazała ruszając w kierunku łoża. W przeciwieństwie bowiem do swego towarzysza nie miała zamiaru chłodzić tyłka na zimnych kamieniach. Tym bardziej że był on wciąż nie odziany, a co za tym idzie znacznie na takowe nieprzyjemności wystawiony. Ułożywszy się wygodnie na pościeli zwróciła spojrzenie na mężczyznę.

- Dlaczego go zażywasz? Skąd się bierze. Co takiego jest w tej wiosce że wszyscy z którymi mam styczność darzą ją taka miłością. Na koniec możesz dodać co nieco o tej kobiecie, z którą mnie tu mylą.

-Muszę to brać. Mój mózg już nie potrafi interpretować sygnałów organizmu na temat apetytu czy pragnienia. Wtedy towarzyszy mi uczucie sytości choć żołądek jest pusty. Próbowałem zjeść cokolwiek, ale chwilę później zwracam całe jedzenie i więcej. Organizm mówi, że spożyłem zdecydowanie za dużo, więc pozbywa się nadmiaru, którego nie ma.
Śmierć z głodu, którego się nie odczuwa to, mimo wszystko, nic przyjemnego. Szczególnie ostatnia faza, czyli samo umieranie.
Ponadto uczucie ciągłego zmęczenia, choć w ogóle go nie ma oraz ból j... znaczy... potworny ból.
Jakby tego było mało, trzeba to zażywać regularnie w coraz większych ilościach.
Jeśli chodzi o Dziewicę, w dzień światło przechodzi przez rozetę, oświetlając posąg. Jesteś do niej podobna, ale nie identyczna. O niej samej wiele nie wiem, oprócz tego, że z pewnością boginią nie była. Pewnie nawet już nie żyje, choć widziałem jeszcze jedną w wiosce... Było w niej coś... Skojarzyła mi się z "boginią", ale to nie ważne.


Skinęła głowa. Było to jakieś wyjaśnienie chociaż wciąż nie odpowiedział jej na wszystkie zadane pytania.

- Dobrze, część odpowiedzi masz za sobą. Opowiedz mi teraz dlaczego w ogóle zacząłeś to brać. Nie zapomnij wspomnieć skąd się to bierze. Oczywiście wciąż czekam na odpowiedź tyczącą się wioski, no i oczywiście wytłumacz dokładniej czym jest to "coś" co dostrzegłeś w tamtej dziewczynie.

Wymieniała pytania po kolei jednocześnie systematycznie obgryzając nóżkę indyka trzymaną w dłoni.

- I nie zapomnij się poczęstować.

- Sposobu ani składników narkotyku nie znam, a dostarcza mi go sołtys. Nie pytaj skąd go ma, bo nie mam pojęcia. Wiem tylko, że w tej sprawie mi pomaga i zawsze mam tyle ile potrzebuję. Co tydzień przychodzę do niego, a tam czeka na mnie odmierzona porcja. Jeśli mi nie wystarcza, zwiększa ilość, choć niechętnie - powiedział, po czym zamilkł, wpatrując się we własne palce.

- Zatem uczynił z ciebie swojego pieska na posyłki. Cóż. To raczej mi nie pasuje więc zajmiemy się tym z rana. Dlaczego w ogóle zaczynałeś?

Zdawała się być szczerze zainteresowana i nawet nieco przejęta sytłacją biednego wojaka.

- Lepiej zostawić wszystko tak, jak jest. Mamy już plan, ale czekamy na to, by móc wprowadzić go w życie. Poza tym nikt nie może o tym wiedzieć-powiedział, po czym wychylił wino ze szklanki.
- Ciepłe - mruknął niezadowolony.

Roześmiała się. Od chwili w której się jej poddał wprawiał ją wciąż w dobry humor. Zdecydowanie musiała go zatrzymać dla siebie. Póki co niby od niechcenia ucałowała wnętrze lewej dłoni po czym posłała mu pocałunek wraz z powiewem mroźnego powietrza skierowanym w trzymaną przez niego szklanice.

- Czekacie na co? I wciąż, kochany, nie odpowiedziałeś na pytanie dlaczego rozpocząłeś ten bieg w stronę przepaści.


Uśmiechnął się, spoglądając na chłodne wino w szklance.
-To efekt innego problemu. Po zażyciu zwiększa się popęd i... powiedzmy skutek takich spotkań.

Wzruszyła ramionami.

- Zatem któraś z panien w tej dziurze spodziewa się twego potomka? Więc czkacie na rozwiązanie. Cóż... Będzie musiała dać sobie radę sama. Ty bowiem wyruszysz ze mną jutro.


Nagle roześmiał się.

-Nie. Co prawda byłem ze wszystkimi ładniejszymi, ale... nie, to nie to. Problem rozpoczął się na długo przed moim zesłaniem do Warów.
Byłem... i właściwie to jestem dalej uzależniony od seksu, a skoro amfrotaina dawała większą przyjemność... Cóż... Czemu by nie spróbować? Teraz już wiem czemu nie.
Poza tym, nie mogę odejść. Jestem coś winno kowalowi. Może i jestem uzależniony, ale nie jestem aż takim śmieciem.


Oczy zabłysły jej podejrzanie gdy o swym kolejnym uzależnieniu rzekł.

- Cóż mój drogi... Nie ty tą decyzję podejmiesz. Po prawdzie to niewiele mi na twych zobowiązaniach i zdaniu zależy. Chcę cię i będę miała. To proste... Jednak z czystej kobiecej ciekawości zapytam. Cóż takiego winnyś kowalowi?

Przeciągnęła się w oczekiwaniu na odpowiedz. Jednocześnie wszystkimi zmysłami badała siebie, swoje ciało, to kim była, odczucia. Podobała się sobie. Nareszcie była pełna, bez zbędnych głosów i wyrzutów sumienia. Rozkoszne uczucie przywołujące uśmiech zadowolenia na twarz.

- Wyciągnął mnie z szamba, pomógł mi i pomaga dalej - wypił resztę wina, po czym usiadł za tobą, umieszczając cię między własnymi nogami podkulonymi tak, iż łydki stykały się z udami. Objął cię, badając dłońmi twój przód. Jednocześnie czule całował szyję i ramiona.
- Będę twój do końca tej nocy. Jeśli będziesz chciała więcej, będziesz musiała zostać - wyszeptał ci do ucha, które ucałował.

Rozgniewał ją. Jakże śmiał stawiać warunki. Kimże był?! Szarpnęła się do przodu jednocześnie uderzając skrzydłami w mężczyznę.

- Zrobisz co ci rozkaże. Będziesz mój lub nie będzie cie wcale.

Nie spodziewał się uderzenia, ale kiedy nadeszło, szybko zsunął się z łóżka.

- Więc nie będzie mnie wcale. Nie wypnę się na osobę, której tyle zawdzięczam -
odparł niezwykle chłodno, po czym podszedł do ubrania.

- Nie jestem twoim niewolnikiem, byś mogła mi rozkazywać. I nigdy nie będziesz - powiedział, kończąc zakładanie butów, a następnie błyskawicznie naciągnął koszulę.

Oddychała szybko, gniewnie. Rozpalonym wzrokiem śledziła jego ruchy niczym wąż szykujący się do ataku.

- Więc zginiesz.

- Dobrze, mogę zginąć, ale spróbuj już po mojej pomocy kowalowi. Nie przed - wzruszył ramionami, zakładając kurtę, w której zapiął wszystkie klamry, a następnie założył rękawice.
- Byłem z wieloma kobietami. Z tobą było nieporównywalnie lepiej, lecz mimo wszystko, mam swoje zasady, których nie złamię. Mam u Krasnoluda dług. Zamierzam go spłacić. Jeśli będziesz mnie chciała, zostań we wsi. Po spłaceniu długu, będę mógł z tobą odejść - zacisnął pas przełożony przez ramię. Sięgnął za plecy, chwytając za rękojeść, a następnie opuścił ręce. Sprawdzał czy podwójny miecz dobrze leży.

Roześmiała się.

- Cóż mnie twe długi obchodzą. Będziesz miał czas, obiecuję ci to. Może nawet zostanę by śmierć twą obserwować. Ciekawe ile bez kolejnej dawki przeżyjesz...

-Skąd podejrzenie, że nie będę jej miał?-zapytał, zakładając ręce na piersi.

Podniosła się i stanęła na chłodnej podłodze rozglądając się za rzeczami swoimi.

- Gdyż jeszcze tej nocy zabiję sołtysa. Tylko on zna tajemnice tych ziół, prawda? Cóż, jaka szkoda.


- Nie uważałaś. Zacząłem ćpać dużo wcześniej niż pojawiłem się w Warach. To znaczy, że sołtys, jeśli wytwarza, nie jest jedynym dostawcą.
Poza tym... Oprócz tego, że jestem kapitanem straży, jestem również jego prywatnym ochroniarzem...


- Więc idź, chroń swego pana niczym grzeczny piesek którym cię uczynił. Może ci się nawet uda. Może w nagrodę sypnie ci nieco więcej karmy...

Wysyczała, a z braku celu lepszego chwyciła butlę z trunkiem i potężny zamach biorąc, rzuciła nią w ścianę.

- Nie jesteś nikim kogo by zastąpić się nie dało. Jutro odejdę, a ty tu sczeźniesz. Teraz zaś zejdź mi z drogi.

Rzekła ruszając w stronę swego ubrania, które w nieładzie rzucone leżało koło drzwi.

Zastanowił się przez chwilę.
-Służę sołtysowi, żeby uchronić rodzinę. W tamtym otoczeniu to, co ja zrobiłem, jest niedopuszczalne. Jeśli syn dopuścił się haniebnego czynu, wina spada na ojca, jako głowę rodziny, więc jednocześnie na wszystkich jej członków.
Dair straciłby stopień, a cała reszta poparcie innych rodów, a także dom, interes. Na dodatek żadnych środków do życia-
stwierdził ponuro.
-Nie cierpię tego miejsca i chętnie odszedłbym, ale to oznaczałoby zniszczenie rodziny i zdradzenie jedynego, prawdziwego przyjaciela.
Wiesz, co oznacza słowo "przyjaciel"? Teraz pewnie już nie. Żałuję, że nie wyszedłem, a tym samym dałem się skusić, bo zniszczyłem moją dwumiesięczną pracę nad sobą, a ty zmieniłaś się.
Spaliłaś zwierzę. Wcześniej byłaś człowiekiem, teraz już nim nie jesteś. To nie jest zmiana na dobre-
stwierdził, po czym pokręcił głową.

- Co ty możesz wiedzieć?!

Warknęła zatrzymując się w pół kroku.

- Nigdy nie byłam i nie będę człowiekiem wiec daruj sobie porównywanie mnie do tych marnych istot. Nie wysilaj się również na moralne rozmówki. To zwierze... Ten kot był kiedyś przyjacielem. Nie, nie moim. Istoty, która wcześniej zamieszkiwała .. Nie, którą byłam.. Też nie...

Pokręciła głową nagle tracąc pewność siebie.

- Nie.. To ja.. Na pewno ja... Przemiana się dokonała...

Ponownie pokręciła głową sprawiając że coraz liczniejsze kosmyki zasłaniać jej poczęły obraz mężczyzny.

- To już nie jest istotne. Podobam się sobie i to jest najważniejsze. Dobro... Zło.. Kogo to obchodzi? Głupi kocur mógł się nie wtrącać. Jego problem... Ty zaś... Jesteś taki wspaniały. Szlachetny. Mężny. Poświęcasz się by odkupić dawne winy. Jakież to słodkie. Tylko widzisz... Mnie to nie interesuje. Chce czegoś to biorę. Pojawiają się przeszkody to je niszczę. Proste, przyjemne, skuteczne.

Wyprostowała się i przejechała dłonią po własnym ciele.

- Dzięki temu znów istnieję. Jestem wolna. Ofiary... Kto by się przejmował kupką popiołu... Jeżeli będę musiała... Jeżeli będę chciała to spale ta wioskę do ostatniej żerdzi. Co ty na to?

Nie czkając pochyliła się by podnieść szatę.

- Pomyśleć że wystarczyło byś powiedział mi wszystko o co cię prosiłam. Byś zrzucił swoje ciężary... Wolisz je jednak załatwiać samotnie. Trudno. Czas zatem bym się zabawiła.


Odwróciła się z uśmiechem na twarzy.

- Co powiesz na sołtysa z rożna?

Zapytała niewinnie.

-To zdecydowanie zły pomysł. Przy planie kowala skorzystam również ja. Będę miał szansę na awans. Jeśli chodzi o ochronę rodziny i przyjaciela to... jestem im coś winien. Mam u nich długi-zamyślił się.
-Człowieczeństwo to nieodłączny element większości istot. Miałaś to. Teraz jesteś piękna, ale też pusta. Gdybyś miała wybór: pozostać w tym stanie i powrócić do poprzedniego, co byś wybrała?

- Pusta?

Zapytała lecz o dziwo nie gniewnie ani też bez sarkazmu, którego by się można spodziewać.

- Skoro tak uważasz... Gdybym miała wybierać zostałabym sobą. Zbyt długo czekałam w zamknięciu by po krótkiej tylko chwili do niego powrócić. Nie znam tej którą zwano Silyą. Dlaczego miałabym chcieć ponownie przywrócić ja do pełni istnienia?

- Żeby nie być potworem. Wyglądasz jak sukkub, a nawet jeszcze lepiej. Tak też wyglądałaś poprzednio. Nie wiem czy wyglądałaś tak od zawsze, nie wiem też czy twoje nastroje zawsze były zmienne, ale teraz jesteś pustym potworem... jakże pociągającym, ale pamiętaj, że oddałem się tej pierwszej.

- Oddałeś się mnie.

Podkreśliła każde słowo.

- Cały czas to byłam ja. CAŁY CZAS. Ta marna istota która przebiła się na chwilę... Cóż, była tu tylko krótki ułamek czasu. Nigdy jej nie poznałeś. Nigdy! Więc oszczędź mi swoich wywodów. Pożądałeś to ciało i temu się poddałeś. W każdej chwili mogę cię zmusić do tego samego. Na nią jednak nie licz. I tak byłaby dla ciebie za mała. Słodka, głupia, dobra leśna wróżka. Tyci, tyci...

Co mówiąc lekko musnęła biodro mniej więcej w jego połowie.

- Zajęta ratowaniem świata przed jego zagładą i rozkochana w Wysokim Elfie, który zrobił z niej swoją niewolnice. Coś wspaniałego....

- Dawała coś, czego ty nie dajesz. Trochę czułości. Kusiła, bawiła się, ale nie była potworem, którym jesteś ty. Byłabyś idealna, gdybyś odzyskała swoją ludzkość.
Z potworem nigdzie bym nie odszedł-
powiedział, odgarniając włosy do tyłu, by nie opadały mu na oczy.

- Czułość...

Prychnęła.

- Co mi po czułości? Nic nie daje poza niepotrzebnym traceniem czasu. Nie chce odzyskać tego co nazywasz człowieczeństwem. Nie wiesz co ze sobą niesie dla takich jak ja. Zamęt, niepotrzebne myśli, ból... Tego chcesz? Byłbyś szczęśliwy widząc jak cierpię? Chcesz tego?

Mówiła coraz szybciej z coraz większym gniewem.

- Chcesz? .. Mam ją przywołać? Powiedz... Mam ją przywołać byś mógł się nacieszyć jej czułością?


-Pomyśl co by było gdybyś zapłonęła na stosie, a nie sołtys czy kot? Czy byłoby to w porządku, według ciebie?


- Nic. Ogień jest moim naturalnym sojusznikiem. Panuje nad nim jak i nad innymi żywiołami. Odpowiedz. Chcesz ją?

- Chcę, żebyś była taka, jaką cie poznałem. Przynajmniej pod względem charakteru - ściągnął rękawice, zrzucając je na podłogę, po czym podszedł do ciebie i pocałował namiętnie, a także czule, wplatając palce w twoje włosy.

Oddała pocałunek czerpiąc z niego siłę do tego co chciała uczynić. Samotna łza spłynęła jej po policzku gdy w końcu odepchnęła Ingardiego z siła wzmacnianą sporą dawka magi. Jednocześnie sięgnęła w głąb siebie szukając lśniącego, ciepłego centrum, które znaczyło miejsce ukrycia tej drugiej.

~Wyjdź. Weź go sobie. Daję ci to co moje. Imię, moc, jego. Korzystaj.

Rzuciła wraz z falą mocy, którą miast w niego wycelowała w siebie. Mieszanka żywiołów ogarnęła jej ciało raz za razem wnikając w jej wnętrze. Ból był nie do wytrzymania. Chyba krzyczała, nie była pewna. Jasność raniła jej mroczną duszę, przenikała do środka, ujawniała tkwiące tam zło.


Gdy energia opadła pozostała tylko pustka. Uniosła głowę niepewna tego co zobaczy i czyimi oczami. Co poczuje? Kim jest?

- Ingardi?

Głos... Nie gniewny, niepewny głos zagubionej istoty.

Kiedy wszystko się skończyło, błyskawicznie znalazł się przy kobiecie, którą przycisnął do siebie, wplatając palce we włosy, które łagodnie zaczął przeczasywać.
-Dobrze się czujesz?

Czy dobrze się czuła. Nie była pewna.

- Tak... Chyba tak.

Czuła pustkę i pełnie jednocześnie. Czuła się sobą i ... Nie. Wspomnienia, wrażenia, uczucia. Wszystko to stanowiło chaos.

- Chyba jestem zmęczona. Tak, zmęczona.

Wyciągnęła dłoń i samymi opuszkami przejechała po twarzy kapitana.

- Ingardi.

Powtórzyła jego imię po czym uniosła się i wbiła w jego usta.

- Ingardi.

Wypowiedziała imię po raz trzeci odrywając się jednocześnie od jego warg.

- Kim jestem?

- Nic nie pamiętasz? - zapytał, ponownie chcąc posmakować jej ust, ale powstrzymał się.

Potrząsnęła głową próbując zmusić myśli by ułożyły się w sensowną całość.

- Pamiętam... Za dużo. Niektóre myśli i wspomnienia nie są moje. Niektórych brakuje... Tak mi się wydaje.


Uniosła dłoń i przyłożyła w miejscu w którym powinny być rogi. Były, jednak niepomiernie mniejsze niż powinny.

- Są mniejsze...

Kosmyk włosów który opadł jej na oczy miał kolor głębokiej czerni. To się zgadzało. Włosy nie były jednak proste.

- Są inne...

Przesunęła dłoń tak by mieć ja przed oczami, a następnie przywołała ogień. Udało się.

- Tak samo.


Dłoń powędrowała z kolei ku odsłoniętej skórze mężczyzny. Wraz z dotykiem pojawiła się fala pożądania, a przynajmniej powinna.

- Czujesz?

-O tak-wymruczał jej do ucha, mimowolnie przyciskając cię mocniej, po czym wypuścił powietrze nieco głośniej.

- Przepraszam.

Wyszeptała po czym cofnęła dłoń.

- Powinnam zapytać.

Uśmiechnęła się.

- Powoli wracają na swoje miejsce.

Zamilkła po czym spojrzała na niego uważniej.

- Padło wiele słów. Zbyt wiele. Powiedz, mogę to jakoś naprawić? Twój nałóg... Jestem pewna że Falk...

Urwała nagle.

- Falkieri?

W jej oczach zamigotało przerażenie.

- To niemożliwe... To się nie stało...

Podszedł do niej ponownie, po czym chwyciła ją za dłoń, natomiast grzbietem drugiej przejechał kilka razy po policzku, a następnie położył na nim dłoń, odwracając ją uprzednio.
-Chodzi o twojego kota? Cóż...-urwał nagle, uważnie, patrząc na piękną "Dziewicę".

- Przyjaciela.

Poprawiła. Powoli dochodziła do siebie. Zdecydowanie następowało to jednak szybciej niż powinno.

- Zmieniłam się.

Stwierdziła niezbyt odkrywczo.

- Nie wiem na ile.

Powoli zaczynała się podnosić, lecz w połowie tego ruchu zachwiała się.

- Coś jest nie tak.

Rzuciła odzyskując równowagę przy pomocy męskiego ramienia, które chwyciła by nie upaść.

- Moje skrzydła...

Wyszeptała wykazując równie dużą dozę przejęcia co w przypadku Falka. Wyprostowała się po czym poruszyła niepewnie ramionami.

- To dziwne uczucie.

Nagle jednak jej twarz rozjaśniała uśmiechem. Wraz z jego pojawieniem się z pleców istoty wyrosłą para cienkich, błoniastych skrzydeł. W przeciwieństwie jednak do poprzednich te przeplatały złociste żyłki mieniąc się i lśniąc przy każdym ruchu.

- Wróćmy jednak do ciebie.

Zmieniła nagle temat z własnej osoby przenosząc skupienie na towarzysza.

- Jak macie zamiar się stąd wydostać?

Spojrzał na ciebie, po czym się zastanowił.

- Kowal jest skazany na to miejsce za długi pieniężne. Te zostały odsprzedane sołtysowi. Krasnolud jest jednak niezastąpiony, przez co zbiera pieniądze na swój wykup. Jednocześnie powiększa ziemie, która dorównuje... no, prawie dorównuje ziemi sołtysa. Zamierza zgromadzić tyle ziemi, by móc rywalizować o władzę z Elmeisem i Diploenem. Gdy zgromadzi jej już tyle, że zyska przewagę, wspaniałomyślnie odsprzeda ziemię za swoje długi i moją osobę.
Jeżeli któryś z warunków nie zostanie spełniony, kowal zacznie rywalizację.
Problem Hernisa Diploena i Elmeisa jest taki, że my jesteśmy praktycznie nietykalni, no może kowal mniej podatny. Jest na tyle niezastąpiony, iż sołtys nie może go wygnać ani odebrać ziemi, natomiast kapłan nie może wypędzić z kręgu wiary. Nawet wtedy, gdy on jawnie znieważa i ignoruje ową wiarę.
Przy odsprzedaniu będę wolny. Tak jak Krasnolud -
powiedział spokojnie.

- Zatem sprawa kowala tyczy się pieniędzy. Twoja zaś? Co musisz uczynić by stać się wolnym?

- U mnie jest dokumentacja... niezwykle niewygodna. Odkupienie jej będzie oznaczało moją wolność. Ale do tego potrzebna nam ziemia i pieniądze.

Pokręciła głową.

- Wydaje mi się że proponowałam rozwiązanie lecz odmówiłeś. Nie rozumiem dlaczego. Wszak tak by było prościej. Dokumenty przeszłyby w wasze dłonie, a ziemia byłaby lżejsza o kolejnego żądnego władzy człowieka. Mogę też o nie poprosić. Nie wiem ile władzy ma tu moje słowo, jednak... Zawsze mogę spróbować. Chcę cię uwolnić. Chcę żebyś był szczęśliwy. Czy to źle?


Mówiąc objęła go ramionami i uniosła głowę by móc spojrzeć mu w oczy.

- Nie będę cię jednak zmuszać. Może zostanę dzień, dwa... Nie mogę jednak dłużej. Mam zadanie do wykonania, i chociaż nie palę się do niego tak jak kiedyś to jednak czuję że powinnam je wykonać. Chciałabym mieć cię przy swoim boku.

- Jest pewien arystokrata. To przez niego siedzę w tym miejscu, to on mnie tu ściągnął i to jemu podpisałem papiery jak się naćpałem. Żeby je unieważnić potrzebny jest podpis sołtysa, a ja jestem dla niego zbyt cenny. Były już na niego zamachy. Nie jeden. Zapewne zorganizowane przez Elmeisa, ale nie wiem dokładnie. Trzeba by było to wybadać-wyjaśnił, po czym uśmiechnął się, również obejmując kobietę.
-To nie jest źle i chętnie bym z tobą poszedł i to jak najszybciej, ale... to trochę potrwa.

- Zobaczymy.

Odpowiedziała z niekoniecznie przyjaznym błyskiem w oczach.

- Póki co chcę się jednak tobą nacieszyć.

Dodała chwytając jego dłoń i ruszając w stronę łoża.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172