Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-12-2009, 11:26   #351
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Wszechobecna mgła i ciemność tworzyły tak gęstą atmosferę grozy i zaszczucia, że aż niemal dało się ją kroić nożem. Wesołe odgłosy zabawy dolatujące z oddali nie potrafiły jej rozwiać. Natomiast narastała wraz z tajemniczym sapaniem obłaskawiającym mrok, przeciwważną dla wesołej muzyki ze wzgórza, ponurą nutą Nie pamiętał kiedy miecz z pochwy znalazł się w dłoni. Przystanął, nasłuchując w bezruchu. Sapanie wydawało się coraz bardziej odległe, wreszcie ostatecznie ucichło. Chowając miecz nie hamował gorzkiego uśmiechu występującego na twarz pomyślawszy o ironii natykania się zawsze na miasto z jakąś tajemniczą bestią ostrzącą sobie akurat na niego zęby.
„Spokojnie, przyjacielu. Za darmo nadstawiać karku nie zamierzam, więc bądźmy dla siebie mili, a żądnego z nas nie spotka szkoda.”
Od momentu odzyskania swych mieczy znowu nabrał (miejscami przesadnej) pewności siebie. Wędrował w kierunku wzgórza nie czując żadnego lęku.

Z wyjątkiem królika, który zmusił go do wyciągnięcia sztyletu wyskoczywszy nagle z krzaków, droga przebiegła bez żadnych niespodzianek. Po chwili gęsta mgła rozwiała się ujawniając zbiorowisko ludzi tańczących w rytm muzyki granej przez orkiestrę, stoły ułożone na wzór litery U i niskiego, grubego człowieka. Ten ostatni był wart uwagi tylko z racji tego, że na widok Cienia natychmiast doń podszedł.
- Witam przybyszu! Jestem strażnik Aldif Orgeyn! – przekrzyczał otaczający ich gwar.
- Shadrov Houven. Szybko poznałeś, że nie jestem stąd. Pewnie dobrze znasz okolicę i tutejszych ludzi. Podejrzewam, że widziałeś jeszcze jakieś osoby z zewnątrz. Szukam pewnego nietutejszego mężczyzny z mieczem. Na imię ma... Ronir.
- Był tu taki, ale... w tajemnicy powiedzieć mogę, że niewierny jest. Po spotkaniu z sołtysem poszedł sobie gdzieś.
- Co rozumiesz poprzez słowo "niewierny"?
- No niewierny! Co można przez to rozumieć...
- Że nie dochowuje wierności małżeńskiej, buntuje się przeciw czemuś, nie wyznaje jakiejś religii lub niedowierza - odpowiedział ze śmiechem w oczach.
- A on żonę ma? No nie wiem, ten pancerz jak skorupa jest.. Nie wierzy w Zimną Dziewicę...
A to grzech straszny jest.

Nigdy nie słyszał o kulcie Zimnej Dziewicy, bo też niezbyt interesował się jakąkolwiek religią. Gdyby była to jedna z oficjalnych religii to przynajmniej coś powinno obić mu się o uszy. Już wcześniej rodziło to podejrzenia, ale teraz po wysłuchaniu słów strażnika miał pewność. Ci ludzie stanowili jakąś zamkniętą sektę nie dopuszczającą do swych tajemnic ludzi z zewnątrz i ogólnie traktujących innowierców jak śmieci. Było tak również w przypadku wielu przedstawicieli oficjalnych religii, ale po nielegalnych sektach nie było wiadomo czego się można spodziewać. Nie warto było wyłamywać się z tej społeczności, a
nawet pewne fakty można wykorzystać na swoją korzyść.

- A no właśnie. Tak się składa, że jestem znajomym Zimnej Dziewicy. Podróżowałem wraz z nią przez jakiś czas i wraz z nią zawitałem w wasze gościnne progi.
-Nie może być! Zatem do kapłana zaprowadzić muszę! Niezwykły to wieczór, a wszystko dzięki naszej Pani! - powiedział, po czym odwrócił się i z zawołaniem na ustach "Przejście!", podążył do przodu, doprowadzając go do stołu, przy którym siedział niski kapłan o długich, siwych włosach i brodzie sięgającej mostka.
- Zna naszą Panią - przedstawił Cienia, zaś staruszek przyjrzał mu się dokładnie.
- Możesz odejść - po tych słowach strażnik zasalutował i odszedł z tym samym zawołaniem.
Tymczasem starszy mężczyzna tylko mu się przyglądał. Nic nie mówił.

Zaskoczył go ten entuzjazm i łatwowierność z jaką obszedł się z nim strażnik. Zaślepienie tych ludzi w ich wyimaginowane bóstwo było bezgraniczne, co kreowało szerokie możliwości dzięki jego koneksjom. Domyślił się, że ten kapłan to Elmeis, o którym wspominał poznany w drodze szlachcic. Jako jedyny mógł posiadać wiedzę na temat Serca Nocy. Skoro Ronira nie było w okolicy Kain postanowił wykorzystać dogodną sytuację i zaspokoić swoją ciekawość. Niestety, kapłan nie okazywał entuzjazmu.
- Tyś jest kapłan Elmeis?
- A ty podobno znasz naszą boginię?
- Owszem. Przybyłem z nią do miasta. Potwierdzić moje słowa może mężczyzna zwący się Gerwinem von Remienhem.
- Arystokrata od sołtysa - prychnął - Powiedzmy, że ci wierzę... w jakiej sprawie przybywasz?
- Poprosiłem imć Gerwina żeby powiedział ci o tajemniczym artefakcie zwanym Sercem Nocy. Jesteś chyba jedyną osobą w okolicy, która może coś na ten temat wiedzieć.
- Zgadza się. Tylko ja mogę wiedzieć o czymś takim. Co z tego wynika? - zapytał, choć wcale nie wydawał się nie znać odpowiedzi.
- Czy to nie oczywiste? Poszukuję informacji o tym przedmiocie i chciałbym żebyś mi ich udzielił.
- Nie widzę w tym nic, co byłoby moim interesem. Spraw, żebym zobaczył, a wtedy porozmawiamy - powiedział, przestając patrzeć na niego, zaś zaczął intensywnie wpatrywać się w jakieś miejsce w tłumie.
- Jest to interesem Zimnej Dziewicy. Interes, który posłuży nie tylko tobie, ale i całemu światu.
- Jeśli Pani to potwierdzi, oczywiście, mogę powiedzieć. Teraz jednak odpoczywa i nie wolno jej przeszkadzać.
- Dobrze. Ostrzegam jednak, że Pani łatwo wpada w gniew. Tak się składa, że nie mamy za dużo czasu, a gdy dowie się o posiadaniu przez ciebie takiej wiedzy i gnuśnym trzymaniu jej dla siebie... Cóż, nie wróżę ci w takim przypadku śmierci naturalnej.
Nagle kapłan roześmiał się.
- Rzuć jeszcze jedną groźbę, a nie przeżyjesz do rana. Zdaje się, ze nie wiesz jak mieszkańcy tutaj reagują na wyłączonych ze społeczności wiary. Tak się jednak składa, że Pani jest moim gościem, jej sługi od ponad pół wieku. Któż zna charakter bogini lepiej niż jej wierny kapłan?
- Ciekawi mnie tylko czy ten kapłan kiedykolwiek spotkał ją osobiście.
- Skoro jest moim gościem...-parsknął pogardliwie.
- Naprawdę? Bo jakoś nie kojarzyła twojego imienia.
- A jak twoim zdaniem, mogłaby zapamiętać imię jednego z tak licznych sług we wszystkich światach. Król również nie zna każdego imienia swego poddanego, dopóki nie spotka go osobiście i tenże poddany nie da mu gościny. Jeśli naprawdę z nią podróżowałeś, to nie widziałeś jej od pewnego czasu... Przynajmniej od chwili jej przyjścia na wzgórze - wyjaśnił lekceważąco.
Westchnął, świadomy bezcelowości dalszej dyskusji z tym fanatykiem od siedmiu boleści.
- Gdzie się w takim razie teraz znajduje?
- W moim lokum. Dowiesz się, gdy Pani tego zechce.
- Twoja pycha nie zna granic. Nie wierzę, że Zimna Dziewica taką osobę wyznaczyła na swojego sługę. A może po prostu sam się nim nazwałeś? – powiedział podirytowany postawą kapłana znacznie łagodząc słowa krążące w jego głowie.
- Kiedy to się stało, ciebie jeszcze na świecie nie było. Ponadto nie masz prawa podważać jej wyborów.
- Ale mam prawo podważać twoje. Widzę, że ta rozmowa pozbawiona jest sensu. Poczekam aż Zimna Dziewica się zbudzi i wtedy zobaczymy kto lepiej zna jej charakter.

Wściekły na kapłana rozważał nawet możliwość dobycia broni i groźbą wyciągnięcia informacji, ale nie wypadało tak ryzykować. Kapłan mógł równie dobrze nic nie wiedzieć i tylko zgrywać wszechwiedzącego. Wpadł na nowy pomysł natknąwszy się na Aldifa.
- Mogę się zapytać gdzie jest lokum kapłana? Dowiedziałem się, że tam jest nasza Pani. Niestety, przez głupotę zapomniałem się zapytać jak tam dotrzeć. No, a nie wypada kłopotać dłużej lojalnego sługi naszej Pani.
- Gdzie mieszka? Może poza wsią? Nie wiem. Na pewno nie w żadnym z domów, bo w mieszkają tam Maciejkowie, Władzorzecy, Morszczymąki, Kozłowiccy... Pytaj o kogo chcesz. Nawet o klockowatego Rayesa, ale kapłan?
- A kto może coś o tym wiedzieć? Z wyjątkiem samego kapłana.
- Karczmarz wie prawie wszystko o wsi, ale nie mam pojęcia gdzie jest. Jeśli ci to pomoże to wiem gdzie go na pewno nie ma. Tutaj i zapewne nie ma go w karczmie. Tak swoją drogą to nie radzę chodzić po wsi, ani, broń o Pani, poza wsią. Tylko mój kapitan może sobie bezkarnie chodzić gdzie chce.
Dane mu już było słyszeć powód tego ostrzeżenia i jak zawsze nie przejął się tym.
- Ostatnio byłem w karczmie. Pustki były straszne to wyszedłem. Ale obsługiwał mnie jakiś młokos przeglądający mapy. Zgaduję, iż żaden z niego karczmarz.
-A skąd! To synalek jego! Gnermarda poznasz od razu. Niższy ode mnie z wielkim brzuszyskiem, kwadratowa, łysa glaca i broda. No i wielki nochal.
- Skoro i tak nie mam nic do roboty póki nasza Pani nie odpocznie, to możesz zaprowadzić mnie do sołtysa?
- Oczywiście, ale uprzedzam, kapłan będzie bardzo mało zadowolony z tego. Wtedy już układy z Elmeisem będą niemożliwe.
- Nie ma różnicy pomiędzy niemożliwością, a pozorną możliwością. Zresztą nasza Pani przemówi mu do rozumu i wówczas i tak będzie musiał mnie wysłuchać.
- Widać, żeś nietutejszy. Nawet bardzo widać. Rozważ to jeszcze raz i jeśli ponownie dojdziesz do tego samego wniosku, zaprowadzę cię.
Skoro Aldif mówił o tym z takim przejęciem rzeczywiście coś musiało być na rzeczy. Na przekór wszystkiemu chciał wiedzy, być może, posiadanej przez kapłana.
- Jakie jest podłoże konfliktu pomiędzy kapłanem, a sołtysem?
- Ja tam się nie mieszam i nie interesuję. Wykonuję polecenia kapłana, sołtysa, kapitana i niczym się nie interesuję, bo to niebezpieczne.
- A po czyjej stronie jest kapitan?
- Zdecydowanie sołtysa, ale kapitan jest prywatnym ochroniarzem sołtysa. Musi być po jego stronie, ale kapitan jest malutki przy sołtysie czy kapłanie.
- Uwłaczy kapłanowi to, że spotkam się z kapitanem straży?
- Kapłanowi? Nie. Nie sądzę. Chyba nie. Nie wiem. W każdym razie, żeby się z nim zobaczyć, musisz wiedzieć, gdzie jest Pani, bo Kapitan Ingardi jest z nią.
- Z tego co wiem to Pani przebywa teraz w domu kapłana. Tyle, że nie mam pojęcia gdzie ten dom się znajduje.
- Zgadza się. W domu kapłana, ale... w tym już pomóc nie mogę.
- Dziękuję mimo wszystko. Bywaj.

Jego plan się nie powiódł. Niestety, nie było wiadomo nic o osobach, które mogły mu pomóc. Być może syn karczmarza wzorem ojca interesuje się plotkami i mógłby mu coś powiedzieć tak po starej znajomości. Bez żadnego lepszego konceptu wrócił do karczmy przed opuszczeniem zabawy zabierając pochodnię. Stworzenie grasujące w okolicy mogło bać się ognia lub lgnąć do światła, lecz wędrowanie w ciemności było jeszcze głupszym pomysłem. Młodzieńca zastał w karczmie siedzącego przy ladzie. Wyglądał na śmiertelnie przerażonego i podskakiwał przy każdym najdrobniejszym szmerze.
-Gdzie jest twój ojciec? – zapytał Cień bez ogródek.
- Powiedział tylko, że musi wyjść i mam go zastąpić, ale nie wiem gdzie poszedł - odpowiedział przestraszony.
- W takim razie może ty coś wiesz o miejscu zamieszkania kapłana.
- Ja widzę kapłana tylko podczas mszyyyy! - poderwał się nagle, po czym zorientował się, że to on niechcący kopnął w ladę.
Najemnik postanowił wybadać jak wiele może on wiedzieć o okolicy.
- Czy słyszałeś o pojawieniu się Zimnej Dziewicy w waszym mieście?
- Pani przybyła?! To pewnie tam poszedł ojciec! Pewnie poszedł ucałować stopy naszej Pani!
Westchnął. Niestety, kolejny plan został zaprzepaszczony przez rzeczywistość.
- A może chociaż wiesz gdzie jest wychodek?
- To wiem! Tymi drzwiami, pierwsze na prawo - powiedział, wskazując na drzwi obok lady.
- Zmarnowałem czas - burknął pod nosem szybkim krokiem kierując się do wyjścia z karczmy.

Po wyjściu na zewnątrz nie miał innego wyjścia jak tylko wrócić na zabawę. Wtedy coś znów wpadło mu do głowy. Musieli mieć jakąś świątynię zbudowaną ku czci Zimnej Dziewicy, a koło świątyni każdy szanujący się kapłan powinien posiadać dom. Rozważał powrót do karczmy, ale ostatecznie wolał spytać się o to kogoś bardziej kompetentnego.
Znieruchomiał nagle, gdy jego uszu dobiegł podejrzany dźwięk. Wyciągnął miecz i zaczął ostrożnie iść przed siebie.
 
wojto16 jest offline  
Stary 20-12-2009, 16:12   #352
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
W końcu Borin dotarł do domu Rwenda. Krasnolud zapukał w drzwi, które natychmiast uchyliły się, jakby ktoś wszedł do domu i miał zamiar go szybko opuścić. Mężczyzna niepewnie otworzył je szerzej i zajrzał do pustego wnętrza. Wszedł do środka oglądając wystrój domu, który prawdę mówiąc przypadł Borinowi do gustu. Kierując się do drzwi na drugim końcu pokoju krasnolud nie zastanawiał się nad ewentualnymi pułapkami, czy zasadzką. To był błąd.
Mniej więcej na środku pokoju, podłoga rozświetliła się, tworząc krąg czerwonego światła. Borin podszedł do granicy światła i spróbował ją przekroczyć, jednak napotkał opór, którego nie był wstanie pokonać.
Drzwi na końcu pokoju otworzyły się, a zza progu wyszedł mężczyzna, którego uwięziony krasnolud gdzieś wcześniej widział.

-Szlag... nie ten...-zachichotał do siebie.

Borin rozpoznał ten chichot. To jego spotkał przy kopcach zeszłego wieczora. Chłopak zamknął drzwi wejściowe do domu, po czym usiadł na jednej z poduch, nie spuszczając wzroku z krasnoluda.

-Gdzie jest Rwend -Borin zapytał stanowczo obserwując chłopaka -I kim jesteś ?

-Nie mam pojęcia gdzie jest. A ja jestem... duży -uśmiechnął się z rozbawieniem, wstając.

-Co robisz w jego domu ? Nie wyglądasz na kogoś, kogo on chciałby zastać w domu... Na prawdę musiałeś zgubić gdzieś jaja, skoro wkradasz się do cudzego domu i zastawiasz tam pułapki...

-A może się nie zakradłem? -zapytał radośnie.

-Więc co tu robisz?

-Stoję -odpowiedział, a następnie usiadł.
-Siedzę -wstał.
-Stoję -usiadł.
-Siedzę -wyszczerzył zęby.

-No to inaczej... W jakim celu się tu znajdujesz i jaki masz wy tym interes.

-Miałem zastawić pułapkę. To zastawiłem. Poprosili mnie. To zrobiłem.

-Kto cię prosił?

-Taki jeden pan.

-A posiadał jakieś imię ?

-Nie, bo nie musiał. Znam go.

-Więc kim on jest ?

-Człowiekiem.

- Możesz mówić trochę dokładniej ? Czym się zajmuje, jak wygląda ?

Też jest duży. Zajmuje się wieloma sprawami. Wygląda ładnie
-roześmiał się.

-Widzę, że w tej kwestii się nie dogadamy.- mruknął ze zrezygnowaniem -Co robiłeś wczoraj przy kopcach na powierzchni ?

-Pomagałem ci.

-Kto cię tam wysłał? Ten duży i ładny?

-Nikt mnie nie wysłał. Wracałem sobie.

- Ta rozmowa wykończy mnie bardziej niż walka z tym łysolem... Czego chcesz od Rwenda? Co i dlaczego chcesz z nim zrobić ?

-Kto ci powiedział, że chcę mu coś zrobić? Zmień informatora, bo cię okłamuje
-wyszczerzył się.

-Mam rozumieć, że ot tak bez powodu wszedłeś do jego domu i zastawiłeś na niego pułapkę?

-Zmień informatora, bo kłamie. Nie na niego.

-Więc na kogo?

-Nie wiem.

- Kiedy mnie zobaczyłeś powiedziałeś "nie ten", więc na pewno wiesz po kogo tu jesteś... Zacznij gadać normalnie bo sam zaczynasz się plątać.

-Może i wiem, a może i nie wiem-uśmiechnął się. -Pokażę ci sztuczkę. Patrz uważnie-powiedział, po czym podszedł do kręgu. Ustawił się bokiem do linii, zaczynając iść oraz... stać? Robiło się go coraz więcej, zaś każdy on zatrzymywał się w końcu i rozmnażał na kolejnego jego. Stawał, kolejny, stawał, kolejny. Skończył dopiero, gdy nie było miejsca na jeszcze jednego.
Nagle wszystkie obróciły się w stronę Borina, wyszczerzyły i... cofnęły, tworząc kolejny rządek tej samej osoby! I kolejny, i kolejny. W ten sposób utworzył z samego siebie pięć okręgów wokół koła.
-Jest mnie więcej! -roześmiały się wszystkie.

-Wypuść mnie. Ta rozmowa do niczego nie prowadzi, a nie mam czasu na pierdoły.

-Nie mogę-powiedział chórem.

-Czemu?!

-Bo nie umiem
-powiedzieli wszyscy, po czym zachichotali głośno. Chwilę później zaczęli się powiększać aż osiągnęli takie rozmiary, iż z trudem mieścili się w mieszkaniu.

-Zastawiasz pułapki i nie wiesz jak je rozbroić... Oferma.


-Moja wina, żeś się napatoczył, kiedy nie powinieneś?

-Trzeba być przygotowanym na różne okoliczności. Ale cóż... Wyglądasz na takiego, który ma problemy, żeby samemu chociażby tyłek podetrzeć.

-W takim razie popatrz-zaczął wyginać się jakby w ogóle nie miał kości. Owinął się wokół własnej nogi trzy razy... A właściwie wszyscy on tak zrobili.

-To nie dowodzi, że nie jesteś ofermą... Bezużyteczne sztuczki. A to rozmnożenie to pewnie iluzja... Jak dla mnie jesteś zwykłym cyrkowcem.

-Skoro ja jestem ofermą to kim ty jesteś? -roześmiał się. -Uciekałeś przed ofermą! Krasnolud boi się ofermy!

- Nie uciekałem. Staram się trzymać z daleka od upośledzonych i obłąkanych... nie chciałbym się zarazić.

Nagle wszyscy skurczyli się i wniknęli w jedno ciało.
-Za późno! -uśmiechnął się, wskazując na głowę mężczyzny, gdzie znajdowały się królicze uszy.

-Lepiej to cofnij... Bo jak cię dopadnę to z ryja zostanie ci tylko wspomnienie.- powiedział przez zaciśnięte zęby- Widzę, że boisz się zaatakować wprost... Uciekasz do takiej dziecinady. Na cmentarzu zabiłeś tych ludzi od tyły, znienacka. Niczym głodny, przerażony żebrak zimą, starający się zdobyć trochę złota.

-Ooo! Patrz, to postępuje! -kiedy to powiedział, krasnoludowi zaczął rosnąć świński ryjek. -Jesteś naprawdę chory-powiedział z udawaną powagą.

-Może wejdziesz do środa?! Zobaczymy kto tu jest chory!

Nagle do środka wkroczył właściciel mieszkania.
-Co tu się, do kurwy nędzy, dzieje? -warknął Rwand.

-Zobacz, on jest chory! -powiedział, zaś Borinowi wyrósł małpi ogon.

-Ta kurwa złapała mnie w pułapkę i zaczyna sobie ze mnie robić pierdoloną zabawkę!- warknął- Powiedz mu, żeby to cofnął!

Kiedy kończył mówić, jego głos stał się tak piskliwy, że zaczął kłuć w uszy.
Człowiek Górski spojrzał na chłopaka, a ten patrzył na niego z drgającymi kącikami ust.

-To nie ja! On się ode mnie zaraził-wysapał, próbując powstrzymać się od śmiechu, kiedy zmienił nogi w kacze płetwy.

-To jest Aren Erwason, iluzjonista, jeden z lepszych w tym mieście, artysta, lekki dziwak-kiedy to mówił, ręce Borina przekształciły się w pingwinie skrzydła. -No i nieoceniony pomocnik -dodał z lekkim wahaniem.

-Możesz go przekonać, aby to cofnął i mnie wypuścił?- powiedział z lekką niecierpliwością- Musimy porozmawiać. Natychmiast.

-Mówiłem, że nie mogę! -zaprotestował iluzjonista, tworząc goryle owłosienie.

-Przestań się wydurniać, Aren-warknął człowiek górski.

-A mogę zostawić chociaż ten świński ryjek? Tak ładnie się komponuje! -powiedział, śmiejąc się.

-Nie. Zdejmij całą iluzję -powiedział, zaś wszystko zaczęło maleć aż w końcu zniknęło. -Zauważ, że to iluzja wsteczna, coś trudniejszego niż postępująca-stwierdził fakt Rwend.

- Możemy w końcu porozmawiać... Na osobności?- zapytał zniecierpliwiony. Miał dosyć tej całej dziecinady.

-Aren, wyjdź -powiedział, zaś iluzjonista wzruszył ramionami, po czym wyszedł przez otwarte drzwi, ktore twój rozmówca zamknął.

- Dowiedziałem się kilku rzeczy, które cię zainteresują.- powiedział, gdy iluzjonista wyszedł- Idąc targiem podsłuchałem rozmowę dwóch krasnoludów o zaginionym kowalu. Byli ubrani identycznie, co może świadczyć o jakiejś przynależności. Gdy się rozdzielili poszedłem za jednym z nich. Charakterystyczny, łysy skurczybyk. Kiedy doszło do konfrontacji, powołałem się na ciebie, a on widocznie się tego przestraszył. Nie chciał ze mną iść, mówił, że jeśli to zrobi to zginie... Był też mocno zaskoczony, że rzekomo wiedziałeś o jego obecności w mieście... Kiedy zaczęliśmy walczyć okazało się, że posiada nadnaturalną szybkość i refleks. Jestem pewien, że używa jakiejś magii. Dodatkowo wiem, że mają się spotkać jutro w jakimś worku... czy mieszku... Nie pamiętam dokładnie.

Człowiek zamyślił się.
-Sądzę, że wiem, o co chodzi, ale to by oznaczało, że atakując tego krasnoluda, wpakowałeś się w niezłe gówno. Jeśli to ten facet to kowal i strażnik musieli im ładnie zaszkodzić. Nie sądzę, byśmy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczyli. W każdym razie jutro się nimi zajmę. Wezmę kilka osób i Arena.

-A co ja mam zrobić? Skoro wpadłem w takie szambo raczej nie zagrzeje tu miejsca.

Rzucił ci mieszek, którego bariera nie zatrzymała.
-Jak tylko okrąg przestanie działaś to powinieneś jak najszybciej się stąd wynieść...
Borin przytaknął. Nie pozostało mu nic innego jak zaczekać aż pułapka się dezaktywuje i natychmiast opuścić to popaprane miasto…
 
Zak jest offline  
Stary 21-12-2009, 01:27   #353
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Cesenni:

Borin:

Człowiek Górski chciał coś powiedzieć, gdy nagle zamknął usta, nasłuchując. Ty też coś usłyszałeś... Coś jakby kroki.

-Kurwa mać! Po co odsyłałem Arena?!-warknął wściekle, ściągając ogromny topór z pleców.

-Ale ja nigdzie nie poszedłem-odezwał się głos chłopaka w miejscu, w którym stał zanim odszedł. Tam też pojawiła się jego głowa, która zaczęła obracać się wariacko we wszystkie strony, po czym... zniknęła.
Iluzja niewidzialności, która faktycznie działa jak prawdziwa niewidzialność.

-Kiedy okrąg przestanie działać?-zapytał Rwend, wyraźnie nie wiedząc czy się cieszyć czy być wściekłym.

-Za jakieś piętnaście minut do pół godziny...-powiedział, po czym urwał.

-Mam pomysł! Krasnoludek zrobi za ofiarę!

-Wykluczone.

-No dobra, dobra, ale i tak się pobawię-mruknął niezadowolony, a ty zobaczyłeś jak twój zleceniodawca znika, zaś w komnacie pojawia się pełno jego klonów.

-Się zdziwią!-roześmiał się radośnie, gdy tupot obutych stóp było słychać niemalże spod drzwi.

Nagle do środka wpadło ponad trzydziestu Krasnoludów i dziesięciu Ludzi Górskich, którzy stanęli jak wryci, ale nie trwało to długo.
Ty jednak poznałeś ubiór oraz bronie, gdyż takie same miał twój łysy przeciwnik.

-Któryś z nich musi być prawdziwy! Na nich!-wrzasnął, zaś wszyscy wlali się do pomieszczenia, prawie całkowicie je wypełniając. Kilku Rwendów rozpłynęło się w powietrzu pod wpływem mieczy, jednakże pojawili się na końcu.

Nagle z rykiem ruszyło na ciebie dwóch Krasnoludów! Jeden z nich miał rudą czuprynę i brodę, zaś drugi był blondynem, a jakby tego było mało, od tyłu zaszedł cię również Człowiek Górski!

Pierwszy z napastników ciął na głowę, drugi wyprowadził pchnięcie w bok, natomiast trzeci chciał przebić ci kark!


Wary:

Cień:

Twoje ucho idealnie wychwyciło szmer w trawie, a kiedy wyciągnąłeś miecz... zobaczyłeś oczy w trawie!
Chwilę później stworzenie podniosło się, osiągając wzrost osoby o połowę wyższej niż ty!


Popatrzyło na ciebie chwilę, po czym machnęło łapą, by zwalić cię z nóg i jednocześnie wystrzelił do przodu pyskiem!

Sily'a:

Kiedy kobieta wychodziła z łóżka, by się napić, miał ochotę zatrzymać ją, by pozostała, lecz w końcu rozmyślił się.

-Jak stąd wyjdziemy-zaczął, patrząc na swoją "boginię".

-To uważaj na zarówno na sołtysa jak i na kapłana. Można nazwać ich różnie, ale nie można powiedzieć, że są głupi. Nie wiem jak to z tym było, ale po mieście chodzą plotki, że to on zabił starego sołtysa. Plotkom nie należy wierzyć, ale ta jest bardzo możliwa.

-Umiem się obronić, mój drogi. Nie jestem słabą kobietą, którą trzeba się zajmować niczym małym dzieckiem. Poza tym... Cóż oni mi mogą zrobić? Nic... Nie przejmuj się mną. Twoje kłopoty są znacznie pilniejsze.

-Nie lekceważ ich. Każdy z nich jeszcze żyje tylko dlatego, że trafił na równego sobie. To tak jak zderzające się kamienie. Jeden nie może rozłupać drugiego, lecz kruszą się. Któryś w końcu pęknie.
Samych zamachów na sołtysa było tyle, że nie ma sensu liczyć. Były różne. Zabójcy, trucizny, potwory, kwasy. Nawet był już pożar
-mówił, ubierając się.

-Jestem prawie pewien, że wszystko to na zlecenie Elmeisa, ale nikt nie ma dowodów. Starzec jest zbyt sprytny na to.

Wzruszyła nagimi ramionami.

-Mnie również najlepiej nie lekceważyć. Dla ciebie jednak postaram się odgrywać głupiutka istotkę myślącą jedynie o przyjemnościach. Co ty na to?

-Może nie głupiutką istotkę, ale postaraj się im nie sprzeciwiać...-powiedział, po czym podszedł do ciebie i pocałował.

-Lepiej, żeby jak najdłużej nie byli świadomi zagrożenia...-powiedział, po czym zamilkł na chwilę.

-Teraz przedstawię ci mojego wspólnika-uśmiechnął się lekko, zakładając rękawice, a kiedy kobieta ubrała się, wyprowadził ją na zewnątrz.
Noc powoli chyliła się ku końcowi. Mogła to być godzina czwarta bądź piąta.

Na wzgórzu odgłosy zabawy stały się mocno nieśmiałe, lecz Ingardi nie zwracał na to uwagi. Prowadził cię śmiało prosto przez trawy aż dotarł do ścieżki, wzdłuż której ruszyliście, w stronę wyjścia z wioski.
Nie mniej jednak nie zamierzał z niej wybywać, natomiast dziesięć minut później, zobaczyłaś najlepszy dom we wsi, jaki widziałaś.

Nie był on szczególnie wielki ani zbudowany z przepychem, ale i tak był lepszy niż chatki, które widziałaś.
Był to piętrowy, kamienny dom, do którego przyczepiony był zakład kowalski. Przynajmniej tak głosił szyld nad drzwiami małej parterowej dobudówki po lewej stronie.

Podeszliście do drzwi, zaś kapłan nacisnął klamkę. Zamknięte. Zapukał. Nie było żadnego odzewu, więc zapukał mocniej.

Nagle na górze rozległ się donośny łomot, po którym nastąpiła seria przekleństw pod adresem pukającego i jego rodziny na przynajmniej trzy pokolenia wstecz.
Dopiero wtedy otworzyło się okno na piętrze.

-Czego?!-wrzasnął wściekły Krasnolud o ciemnych oczach oraz ciemnobrązowych włosach i brodzie. Zauważyłaś, że na policzku ma wycięty jakiś symbol.

-To ty? Wiesz która jest godzina?!-krzyknął znowu, wymachując rękami.

-Otwórz Ghang-odparł Ingardi, patrząc w górę na zamykające się okno, za którym głośna wiązanka przemieszczała się, by w końcu schodzić po schodach na dół i stanąć przy drzwi, gdzie wszystko zmieniło się w niewyraźne mamrotanie.

Szczęknęło kilka zamków, po czym drzwi otworzyły się. Twoim oczom ukazał się ten sam osobnik, jednakże teraz mogłaś dostrzec blizny na rękach, sięgające łokci. Dominowały ślady po oparzeniach, choć były również te spowodowane przedmiotami tnącymi. Było nawet kilka szarpanych.

Ubrany był w brązowa koszulę oraz spodnie, które właśnie dopinał.

-Rozumiem. Potrzebne łóżko. Znasz drogę-warknął, uchodząc z przejścia.

-Nie. Nie chodzi o łóżko-uśmiechnął się, wprowadzając cię do środka.

Wnętrze było całkiem przytulnym dużym pokojem, wyłożonym drewnem. Po lewej stronie znajdowały się schody na górę oraz pusty kominek. Stał przy nim stolik oraz czerwona kanapa z dwoma fotelami. Znajdowało się tam również drewno, zapewne na opał.

Na przeciwległej ścianie do tej z kominkiem stały rzędy zamkniętych, wielkich szaf, zaś naprzeciwko was znajdowały się dwa skrzydła drzwiowe.

-Przychodzi z kobietą i nie chce łóżka! Kto cię podmienił?! Z resztą, nie ważne-machnął ręką, a następnie energicznym krokiem podłożył drewno i zapalił ogień. Kiedy skończył, usadowił się na jednym z foteli.

Ingardi poprowadził cie do kanapy, na której sam usiadł, ściągając broń z pleców.

-Z czym przychodzisz?-zapytał kowal.

-To jest... Aylis. Wszyscy uważają, że jest Zimną Dziewicą...-gdy kapitan to powiedział, Ghang parsknął śmiechem.

-Poważnie? Oni są aż tak głupi czy aż tak ślepi? Faktycznie, podobna to ona jest, ale to nie ona-wzruszył ramionami, zaś Armel zwrócił się do ciebie.

-To jest właśnie jedyna normalna osoba w tej wsi. Kowal Ghang Harngvall, prawdziwy profesjonalista w swoim fachu-następnie zwrócił się do Krasnoluda.

-Aylis może nam pomóc...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 26-12-2009, 20:55   #354
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Krasnolud się jej spodobał. Do wniosku takowego doszła wraz z chwilą w której swój osąd odnośnie jej jako Dziewicy, wyjawił. Czyż bowiem nie można przychylniejszym okiem spojrzeć na istotę która tak słodko o zaistniałej pomyłce się wyraża?
Mimo iż Ingardi doprowadził ją do kanapy, nie miała zamiaru siadać obok niego. Zbyt duża by to była pokusa, a pasowałoby zachować chociaż odrobinę powagi. Zadanie dość trudne i wymagające poświęcenia, lecz czegóż się nie robi dla dobra... własnego. Uśmiechnęła się nieco psotnie i ruszyła w kierunku drugiego z foteli i na nim usiadła.

- O ile nieco więcej szczegółów usłyszy i wyda się jej to na tyle interesujące by czas swój poświęcić.


-Jesteś pewien?-zapytał karczmarz kapitania, a ten skinął głową.
-Znasz ogólny zarys planu?-zwrócił się ku dziewczynie.

Podciągnęła kolana pod brodę po czym niefrasobliwie odpowiedziała.

- Tak jakby. Chcesz wykupić siebie za ziemie w których posiadaniu jesteś. Co prawda nie wiem jak sprawa będzie się wtedy miała z Ingardim, lecz wspominał że przy okazji i on wolnym będzie. Właściwie tylko to mnie interesuje i niespecjalnie podoba mi się ten plan z czekaniem. No ale.. Jego wola.

Kowal skinął głową.
-Według sołtysa i całej reszty, ja jestem właścicielem tylko najbliższego otoczenia mojego domu. Tak naprawdę mój teren dochodzi aż do cmentarza, co daje mi tereny dwukrotnie większe niż ziemia sołtysa i niewiele większe niż Święte Wzgórze. Mam zamiar zająć również cmentarz, ale ta świnia, karczmarz, kręci się tu od jakiegoś czasu.
Ktoś polecił mu szpiegowanie mnie i donoszenie o wszystkim. Zaczynają coś podejrzewać.
Na szczęście zjawiłaś się ty i zrobiłaś tyle hałasu, że nawet głuchy by wszystko wiedział.


- Zawsze do usług. - Pochyliła głowę z wesołym uśmiechem na ustach.
- Szkoda tylko że sama nie miałam okazji wśród nich się zabawić. Cóż sztuka rozdwajania się wciąż pozostaje poza moimi możliwościami. W pewnym sensie...

Opuściła nogi na podłogę po czym wstała z fotela i podeszła bliżej kominka.

- Karczmarz powiadasz? - Wyraz twarzy gdy zadawała to pytanie jasno dawał do zrozumienia że cokolwiek tworzyło się teraz w jej myślach nie mogło być nazbyt przyjemne dla tejże osoby.

-Tak, nazywa się Gnermard. Takie wielkie, łyse coś z ogromnym bandziochem i czymś, co ośmiela się nazywać brodą. Jeszcze ten kwadratowy łeb i świńskie oczka-warknął.
-W każdym razie on wie wszystko o życiu tej dziury. Nawet to, ile razy Maciejkowa jęczała w ciągu nocy i z jakiego powodu-przerwał.
-Ja nie mogę nic zrobić, bo to mnie obserwują. Ingardi jest po stronie sołtysa. Żaden z nas niczego nie może się dowiedzieć od nikogo.
Tu możesz wkroczyć ty. Interesuje mnie dla kogo karczmarz szpieguje i jakie ma z tego korzyści.


Odwróciła się i spojrzała krasnoludowi w oczy.

- Wiesz... To nawet może być zabawne. Ingardi? Co ty na to, mój drogi? Myślisz że dam radę wyciągnąć coś z niego nim ogień namiętności go pochłonie?


Przy słowie żywioł jej oznaczającym, wzrok na polana skierowała i lekko podsyciwszy trawiące je płomienie, uśmiech na usta przywdziała.

-Tylko go nie zabij. Straciłabyś swoją pozycję we wsi i już nic nie mogłabyś zrobić. Poza tym, spróbuj to zrobić bardzo delikatnie, żeby nie miał o czym donosić temu, kto go wysłał.
Poza tym on może się jeszcze przydać. On i jego informacje.
Dasz radę nie zrobić mu krzywdy, wyciągnąć informacje i przeciągnąć go na swoją stronę?


Odwróciła spojrzenie od ognia, który niczym jej własny gniew, wystrzelił w górę.

- Wątpisz? - Zapytała cicho.

-Być może-stwierdził wzruszając ramionami.
-Jeśli coś się spieprzy, trzy lata pójdą na psu w rzyć. Warunkiem sukcesu jest to, że ani kapłan, ani sołtys nic nie mogą wiedzieć o planie. Ta świnia, karczmarz w tym przeszkadza.
To wiąże mi ręce, więc zajmij się tym jak najszybciej-
stwierdził, układając sie wygodniej.

- Ingardi... - Syknęła, spojrzenie swe w stronę kochanka kierując.
- Nie wiem jak ty, lecz ja wychodzę. Szkoda by było zaprzepaścić te trzy lata przez jedną niewyparzoną krasnoludzką gębę.

Armel podniósł się, po czym podszedł do ciebie, chwytając cię za dłoń, zaś lewą wplótł we włosy, by zakończyć na położeniu jej na twojej szyi.
Nagle zobaczyłaś w jego oczach taki sam błysk, jaki widziałaś wcześniej.
-Tutaj nikt cię nie zna. Nikt nie wie co potrafisz, a od tego, czy ci się uda, zależy to, czy wyjdziemy stąd czy dalej będziemy tkwili w tym miejscu-powiedział kapitan.
-Taaa... Jak się siedzi w gównie przez dwadzieścia lat to w końcu się rzygać zachce. Niewątpliwie.

Gniew w mgnieniu oka przemienia się w żądze. Ten błysk. Wspomnienie... Przylgnęła mocniej do ciała mężczyzny niemal całkowicie ignorując słowa jakie z ust jego padły.

- Jesteś mój Ingardi i nikt poza mną nie będzie miał nad tobą władzy. Wiesz o tym... Chodźmy. Zabawa jeszcze się nie skończyła, a pod jej pretekstem będziesz mógł mi wskazać tego którym mam się zająć.

Kiedy przylgnęłaś do niego, zamruczał z zadowolenia, po czym pocałował cię raz, drugi, trzeci, a za każdym razem coraz dłużej i namiętniej, całkowicie ignorując krasnoluda, który mruczał coś o przeklętych kapitanach, traktujących jego dom jak... właściwie nie wiadomo jak co, ponieważ kowal wyszedł, mamrocząc i klnąc pod nosem.
-Tylko twój-zamruczał ponownie, zaś jego dłoń spoczęła na twoim pośladku.
-Pokażę ci, który to, ale kiedy tylko zaczniesz, będę musiał się oddalić, by zachować pozory... Jakże niewygodne...-jęknął, składając kilka pocałunków w szyję.

Odchyliła głowę do tyłu ułatwiając mu dostęp do najczulszych fragmentów. To było to czego potrzebowała od dłuższego czasu. Chętny kochanek o niekończącym się zapasie energii do igraszek. Czy można chcieć więcej? Dlatego też musiała zrobić wszystko by był jej na zawsze. Sołtys, kapłan i karczmarz mogą sobie sami dogadzać do woli. On był jej i nikogo więcej.

- Wystarczy kochany. - Szepnęła odpychając go lekko, aczkolwiek stanowczo.
- Prowadź na wzgórze. Czas się zabawić.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 27-12-2009, 11:10   #355
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Nie miał czasu na reakcję, po prostu nagle poczuł jak leci i uderza plecami o ziemię. Szybko powstał na równe nogi i ujrzał szeroką paszczękę wypełnioną kłami od ucha do ucha. Machnął pochodnią, lecz potwór ani myślał o zatrzymaniu się. Najwyraźniej nie respektował potęgi ognia, co uświadomiło Cieniowi gwałtowne pchnięcie w plecy. Przez moment miał okazję z bliska przyjrzeć się uzębieniu przeciwnika, ale szczęśliwym trafem potwór nie zdołał skosztować najemnika, chybiając dosłownie o centymetry. Wskutek uderzenia pochodnia wypadła mu z dłoni, nie wypuścił za to miecza. Ułamek sekundy zajęło mu wykonanie szermierczego wypadu przy wsparciu siły impetu nadanego przez cios.

Rozdzierająca fala bólu przeszła przez jego ramię. Jakby ktoś wbił mu w nie młotkiem szereg igieł. Zaciskając zęby do bólu nie pozwolił sobie na krzyk. Instynktownie wyciągnął sztylet ukryty za pasem i przymierzył się do pchnięcia. Kolejne uderzenie pozbawiło go tchu, upadłby gdyby nie szczęka zaciśnięta na jego ręce. Rozwścieczony cisnął sztyletem prosto w cielsko potwora i wówczas poczuł jak potwór go puszcza. W ciele stwora tkwił rzucony sztylet, ale żeby dostrzec więcej nie miał czasu. Uskoczył przed kolejnym atakiem potwora z wykorzystaniem obu przednich łap. Chciał wykonać szerokie, poziome cięcie dokonując dekapitacji. Głowa stwora ponownie wychynęła do przodu tym razem wgryzając się w przedramię. Wrzasnął ogarnięty bardziej wściekłością niż bólem i zaczął zaciekle uderzać pięścią w głowę, lecz ta nie miała wcale zamiaru ustąpić. Nagle stwór puścił go i nieco się cofnął po czysto przypadkowym trafieniu w oko.

Od początku stwór narzucał zawrotne tempo, za którym ciężko było nadążyć i dopiero teraz miał chwilę na złapanie oddechu. Wcześniejsze działania były czysto instynktowne, dopiero teraz miał chwilę na przemyślenia. Rany strasznie bolały, ale musiał je póki co zignorować. Schemat ataków polegał na dwóch rodzajach kontrataku w zależności od okoliczności. W przypadku zaatakowania przednich łap atakował głową, przy próbie ataku głowy bił łapami. Podniósł swoją pochodnię z ziemi i rzucił nią w lewą łapę. Jednocześnie drugą łapę zaatakował ukośnym cięciem w dół. Zgodnie z jego przewidywaniami potwór chciał go capnąć nie orientując się, że to zwykła finta. Kiedy tylko głowa było blisko Cień niespodziewanie skierował ostrze w górę. Niestety, potwór uniknął tego ciosu o cal. Stwór zaczął biec tyłem i zniknął w trawie najwyraźniej dostrzegając w najemniku zagrożenie.

Schował miecz i przez moment obserwował trawę, ale nic już się w niej nie poruszyło. Odrzucił od siebie myśli o bezsensownym pościgu, który bez uprzedniego przygotowania mógł się skończyć dlań tragicznie. Z zemsty poza satysfakcją nic mu nie przybędzie. Wrócił do karczmy. Chłopak dalej siedział przelękniony nie zmieniając pozycji.
- Masz może jakieś opatrunki? – spytał bezceremonialnie zaraz po wejściu. Chłopak skinął głową i dał mu kilka lekko przybrudzonych pasków materiału. Obejrzał bolące ramię przyglądając się głębokim ugryzieniom. Szczęśliwie, kości wydawały się być nieuszkodzone. Założył opatrunki i uśmiechnął się przypominając sobie analogiczną sytuację w przyszłości. Ta sytuacja uświadomiła mu, że zdecydowanie nie było to odpowiednie miejsce żeby powrócić do starego życia. Czy jednak będzie mógł do niego powrócił oszukując bogów za pomocą Ronira? Nie, nie zaakceptują takiej zamiany. Stał się ich niewolnikiem, ale wcześniej żył niewolnik własnego życia nakazującego mu wędrować przez wieczność i zabijać, zabijać dla bogatych, biednych, szarych eminencji, wpływowych, pomiatanych. Może nawet najbardziej bezsensowna wyprawa ma więcej sensu niż jego dotychczasowe życie. Ma przynajmniej jakiś konkretny cel.

Karczmarz nie posiadał żadnych ważnych informacji, ale mimo wszystko powinien wiedzieć gdzie jest świątynia.
- Zimnej Dziewicy niech będą dzięki za to, że przetrwałem ten atak. Jakiś potwór się tutaj kręcił. Niestety, uszedł z życiem. Macie tutaj jakąś świątynię, w której mógłbym się modlitwą odwdzięczyć za łaskę życia?
-Oczywiście...- powiedział z lekkim wahaniem. -Jest przy świętym wzgórzu...
- Mógłbyś mnie tam zaprowadzić? Mgła straszna i mogę nie trafić.
- Nie... Nie mogę stąd wyjść... Ojciec.. .- powiedział.
„Ciekawe ile w twojej decyzji ma do powiedzenia strach, a ile wola ojca” – pomyślał.
- No nic. W takim razie sam poszukam.
Opuścił karczmę i wyruszył na poszukiwania świątyni.
 
wojto16 jest offline  
Stary 27-12-2009, 12:49   #356
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Coś się uczepiło jego szyi. Coś niedużego, głodnego i z ostrymi ząbkami.

*Co za skurwiel* pomyślał Ronir chwytając „to coś” metalową pięścią za coś, co po omacku przypominało głowę napastnika. Następnie próbował ją ścisnąć z całej siły, a jako paladyn miał jej niemało.
Tak przynajmniej sądził. I musiał poddać to twierdzenie pod rozważanie, bowiem czaszka małego stworzonka ani myślała pękać i kruszyć się pod wpływem owej siły.

Nagle coś mu przejechało po policzku, zostawiając bolesny, krwawy ślad.
*No nie daruję psiemu synowi* obiecał sobie w myślach.
Paladyn zacisnął zęby i zamknął oczy, wiedząc że to, co zamierza zrobić nie będzie należało do przyjemnych.

Pociągnął z całej siły. I wrzasnął z bólu. Stworek nie oderwał się od jego szyi, a przynajmniej nie w pełni. Oderwała się spora jej część i teraz prawie zwisała z boku.

Ból był tak silny, że prawie upuścił płonącą pochodnię z wolnej ręki.
*Chwila! Pochodnia!*
Niewiele więcej myśląc, Ronir postanowił przypalić stworka, który zaczął machać szponami na prawo i lewo kiedy tylko poczuł ogień. Jednak szpony obijały się o metalowe rękawice paladyna, więc mogły równie dobrze machać w powietrze.

W końcu ustąpił. Ostre jak igiełki ząbki puściły szyję paladyna i ten natychmiast wyprostował rękę, którą wciąż trzymał łeb potworka.
Niewiele go obchodziło co to było za stworzenie, ani czemu go zaatakowało. Chciał je po prostu zabić.

Zsunął metalową pięść z łba potworka na szyję i znów ścisnął. Aż tamten się udusił.
I coś w nim, Ronirze, pękło. Wewnętrznie.

Patrzenie, jak zabija to małe stworzonko zlało się w nim z nagłym przypływem myśli na temat tego o czym mówił Widmo.
Zabawka Lamilidana… zepsuje się… wykorzystał go…
Nie żyje? W takim razie weźmie ze sobą życie tego stworzenia. I jeszcze setki innych. Czemu miałby pomagać innym? Bo tak trzeba? Bo kiedyś był „zły” i musi odpokutować? Szcza na to ciepłym moczem!

Patrzył jak ulatuje z niego życie. Powoli, spokojnie. Prawie zbyt powoli… jakby w zwolnionym tempie. Ronir się tym zachwycał. Uchwycił każdy szczegół tego… rytuału. A przecież to było takie proste – przecież po prostu dusił to małe stworzonko.

Po kilku chwilach latające na wszystkie strony szpony zwisły bezwładnie, w potworku nie zostało ni uncji życia.
Przyglądał mu się jeszcze przez chwile. Żywy – martwy. Jakie to proste. Jak to nic nie znaczy. Żywy – martwy. Dla natury nic nie znaczy, będzie dalej żyła własnym tokiem. Ile takich ofiar może znieść, żeby tego nie zauważyła? Setki? Tysiące? Chciał to sprawdzić…

Odrzucił małe ciałko ze zgniecioną szyją i częścią szczęki. I padł na kolana. Ekscytacja i adrenalina opadły, dając mu bolesne odczucie stanu jego szyi.
Widział jak przez mgłę, musiał czymś zatamować krwawienie. Przejrzał swój ekwipunek. Bandaży oczywiście nie było… ale były inne tkaniny.
Niewiele myśląc wysypał pieniądze z sakiewki do plecaka i przycisnął ją do szyi, sycząc z bólu.

Zastanawiał się czy wyzdrowieje… i ile mu to czasu ewentualnie zajmie… i czy będzie potrzebował czyjejś pomocy… i…
Dość. Trzeba iść.

Nie miał więcej siły się zastanawiać nad czymkolwiek. Widział jak przez mgłę, był słaby i ranny. Nienawidził takiego stanu rzeczy. To nie było w porządku.

Oddalił się od rzeki, nie miał ochoty na kolejne niespodzianki… przynajmniej takie, których raz już zaznał.
Chciał wyjąć miecz… lecz w ostatniej chwili sobie uświadomił, że nie ma wolnej ręki – w jednej trzyma pochodnię, drugą zaś przyciska materiał do rany na szyi.

W końcu, po czasie który zdawał się być całymi miesiącami, lecz prawdopodobnie trwał kilka minut, znalazł to czego szukał.
To znaczy osobę… To znaczy…
To co z niej zostało. Trupa całego we własnej krwi, jeszcze ciepłej.

Ronir czuł dziwny pociąg do zwłok… coś go wzywało, czuł że coś musi zrobić… wbił pochodnię w ziemię, nie bardzo się przejmując możliwością wzniecenia pożaru.

Następnie instynktownie sprawdził puls. Był wyczuwalny. Słaby, ale był.
Dopiero po chwili się zorientował, że wyczuł go przez metalową rękawicę, co nie powinno było się wydarzyć.

Nie bardzo wiedział co ma dalej robić. Zdał się więc na instynkt – rzecz u niego nową, dziką, agresywną. I bardzo wkurzoną.

W jednej chwili wyszarpał miecz zza pleców i bezbłędnie przebił serce niedoszłego mordercy. I czuł się świetnie. Jeszcze jeden trup na jego koncie. Co prawda ledwo się przyczynił do tej śmierci, ale i tak czuł się nadzwyczajnie.

Działanie instynktowe go nie opuszczało. Wbił miecz w ziemię obok trupa i schylił się. Zamoczył w krwi trupa dwa palce metalowej rękawicy. I spróbował.
Oprócz oczywistego, zimnego metalicznego posmaku czuł jeszcze samą krew. Ciepłą, słodką i… niezwykłą. Jakby pił wino najprzedniejszej jakości.

Instynkt zawładnął nim zupełnie. Wypił jeszcze więcej krwi.
 
Gettor jest offline  
Stary 28-12-2009, 14:17   #357
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wary:

Ronir:

To było coś nowego, niezwykłego dla Paladyna... A może już nie?
Wszak Rycerze Lamilidina nie czynili podobnie...

Krew była ciepła i wypływała stosunkowo szybko, zważając na jej ilość w ciele, leżącym przed tobą.
Swoją drogą, jej właściciel z pewnością już nie żył, co mogłeś ocenić między innymi dzięki spowolnionemu wypływowi czerwonego płynu.

Gdy skończyłeś, wstałeś, by odejść, zabierając ze sobą pochodnię, lecz nie przeszedłeś nawet piętnastu metrów.
Świat nagle stał się ciemny, jakby nieznana siła wyłączyła światło! Czyżbyś oślepł?!
To było bardzo problematyczne, ponieważ pozostanie w tym miejscu gwarantowało śmierć w ciągu najbliższych minut. Jeśli byś pozostał, miałeś najwyżej kwadrans.

Potworny ból brzucha powalił cię na kolana... Chciałeś krzyknąć, ale... nie mogłeś! Twoje gardło nie słuchało się ciebie.
Kłopoty powiększały się. Teraz nie mogłeś już nawet wzywać pomocy w przypadku czyjegokolwiek przejścia niedaleko.

Postanowiłeś wstać, żeby tylko nie zostać w tym miejscu... Zamiast tego upadłeś. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa.
W tej chwili nie byłeś w stanie się bronić. Nawet na ślepo.

Jedyne, co w tej chwili mogłeś zrobić to nasłuchiwać i myśleć. We krwi jednak musiała być trucizna. To dlatego zamachowiec nie ruszał się, nie krzyczał, nie wzywał pomocy, a jedynie leżał nieruchomo.
Ty zapewne wyglądałeś teraz tak samo. Nieprzytomny człowiek leżący na trawie, czekający na śmierć.

Tylko szum rzeki utwierdzał cię w przekonaniu, iż jeszcze nie zemdlałeś, ponieważ zmysł dotyku również przestał funkcjonować.
Słyszałeś spokojny przepływ wód, obserwujących całe zdarzenie jakby z nudą. Jakby to było codziennością i nic niezwykłego się nie działo.
Wydawało się, że nawet Odwara Górna cię zignorowała.

Nagle wszystko ucichło... Tylko jak plusk mógł ustać?
Słuch. To również straciłeś.
Gdyby ktoś nadszedł, nie usłyszałbyś go nawet.
Mimo wszystko byłeś pewien, że nie zemdlałeś. Czułeś potworny ból brzucha oraz szyi. Nie mogłeś go uśmierzyć, jedynie leżeć i odczuwać w pełni.

Nie ważne było czy zemdlejesz, czy też nie. Przecież i tak nie mogłeś zapobiec zagrożeniu, które nadejdzie. Niewątpliwie.
Może nawet lepiej byłoby stracić przytomność? Wtedy nie czułbyś nic.

Chwilę później, jak na życzenie, straciłeś jakikolwiek kontakt ze światem.

Na zawsze.


Cień:

Coś było nie tak jak być powinno... Do takiego wniosku doszedłeś w drodze do świątyni, gdy krew zaczęła przyspieszać!
W krótkim czasie opatrunki nasiąknęły krwią do tego stopnia, że ta zaczęła sączyć się strumieniem z całej powierzchni!

To nie dobrze... W takim tempie masz ogromną szansę na wykrwawienie się...
Doszedłeś do wniosku, iż nie jest to naturalne. W ślinie potwora, z którym walczyłeś, musiała być substancja rozrzedzająca.
Jak widać, działała świetnie.

W pewnym momencie pociemniało ci w oczach. Zbyt duży ubytek krwi, ale z drugiej strony pozostanie w tym miejscu oznaczało pewną śmierć.
Najrozsądniejsza była dalsza wędrówka... Skoro już przeszedłeś ponad połowę drogi do wzgórza...

Nagle świat zawirował, zaś ty straciłeś poczucie, gdzie jest góra, a gdzie dół. Wylądowałeś na ziemi, lecz to nie pomogło. Było coraz gorzej.
Zawroty głowy nie ustały, uniemożliwiając powstanie. Ty jednak próbowałeś...

... aż do chwili, w której straciłeś przytomność.


Ronir, Cień:

Coś niezwykle jasnego drażniło wasze oczy. To było bardzo upierdliwe, bo nie przestawało świecić.

Kiedy otworzyliście oczy, stwierdziliście, iż to coś to... Słońce! Jego promienie wpadały przez okno, wprost na łóżko...
Zaraz... Wasze łóżko?!

Leżeliście w jednym łóżku, w jednej pościeli, pod jednym kocem...
Nie mniej jednak dużo bardziej niepokojący był facet wyglądający jak nutria.
Długie, cienkie wąsiki, małe oczka, wielkie zęby wystające z ust, duża głowa i małe, odstające uszy, wychodzące spod rzadkich, brązowych włosów sięgających ramion. Wszystko to osadzone na wysokim i szczupłym ciele przyodzianym w materiał z włókien drzew.

-Ładnie z-szyly. Bardzo ładnie żem z-szyly-wyświszczał do samego siebie, po czym odszedł.

Wy mogliście zaobserwować, że leżycie w stosunkowo sporym pomieszczeniu, wyłożonym wszechobecnym tutaj drewnem.

W ścianach tkwiły trzy okna, jedno po waszej stronie, tuż nad głowami, zaś dwa po stronie przeciwnej.
Wasze nogi skierowane były w kierunku drzwi wyjściowych, natomiast po drugiej stronie pomieszczenia znajdowało się przejście do pokoju medyka.

Oprócz waszego łóżka, były jeszcze trzy, wszystkie wolne, natomiast pościel zrobiona była z... włókien drzew...
To wyjaśniało nieprzyjemne doznania podczas leżenia.

Była tu również szafa, tuż za waszymi głowami, naturalnie z tego samego materiału.

Z tego, co mówił ten facet, pozszywał was... Sprawdziliście... Szwy również były z włókien drzew...


Aylis:

Słońce powoli wznosiło się, przynosząc dniu coraz więcej blasku.
Już w tej chwili po nocy nie został nawet ślad, zaś patrząc na błękitne niebo, można było zapomnieć, że kiedykolwiek była tu jakaś ulewa.

Wyszłaś z domu kowala, prowadzona przez Ingardiego... Właściwie to ty szłaś przodem, zaś on trzymał się z tyłu. Wiedziałaś czemu, gdyż czułaś na sobie jego spojrzenie.
W takich chwilach zdawało się sprawdzać powiedzenie: "Apetyt wzrasta w miarę jedzenia".

Kiedy twoim oczom ukazało się wzgórze, kapitan objął cię w pasie, zatrzymując tym samym.
Jego dłonie wykonywały lekkie ruchy na twoim brzuchu, lecz wbrew pozorom nie zatrzymał cię bez powodu.

-Jest-jedna dłoń oderwała się od ciebie, by pokazać karczmarza. Okazało się, że Krasnolud wcale nie przesadzał, opisując go.
Łysy mężczyzna z krótką brodą zmierzał właśnie ku karczmie. Faktycznie miał kwadratową głowę, zaś jego brzuch do najmniejszych nie należał.
Miał na sobie ciemną koszulę i skórzaną kamizelę.

-To karczmarz Gnermard. Porywczy człowiek, który wie o wsi prawie wszystko, a za odpowiednią opłatą może dowiedzieć się wszystkiego... No, może nie wszystkiego. Teraz oddalę się-to mówiąc odgarnął twoje włosy, całując się po karku.

-Będę was obserwował, więc w każdej chwili będę mógł się dołączyć... Jeśli zajdzie taka potrzeba...-powiedział, choć nie oderwał się. Przynajmniej nie od razu i bardzo niechętnie.

Kiedy się odwróciłaś, już go nie było...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 03-01-2010, 23:08   #358
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Borin nienawidził bycia bezradnym. Teraz, gdy tkwił w tej magicznej pułapce, był całkowicie odsłonięty, przez co był bardziej czujny niż normalnie.
Zanim Rwend ponownie się odezwał, gdzieś w oddali usłyszeli kroki. Bez wątpienia była to grupa. Borin miał coraz gorsze przeczucia… Zarówno krasnolud, jak i człowiek wyczuli, co się święci, obydwoje dobyli broni, przygotowując się na ewentualną walkę. Okazało się także, że młody iluzjonista wcale nie opuścił pomieszczenia… na szczęście.

Po krótkiej rozmowie, z której przebiegu Borin nie był do końca zadowolony. Zwłaszcza z fragmentu o wykorzystaniu go jako przynęty. Na szczęście Rwend okazał się mężczyzną godnym zaufania i nie pozwolił na to Arenowi.
Kolejną złą informacją było to, że krąg pozostanie aktywny jeszcze przez kwadrans, lub dwa…

Po chwili iluzjonista stworzył armię klonów Rwenda, co było tylko niewielką pomocą dla uwięzionego krasnoluda.

W końcu do mieszkania wpadło około czterdziestu uzbrojonych mężczyzn, którzy mieli takie same zbroje oraz broń, co łysy krasnolud, z którym miał okazję niedawno stoczyć pojedynek. Goście stanęli zamurowani i zdziwieni widokiem kilkudziesięciu Rwendów w pokoju, jednak sekundę później ruszyli do przodu, atakując każdego po kolei, mając nadzieję, że w końcu trafią na prawdziwego.

Uwięziony krasnolud również został zauważony. Dwóch innych rodaków rzuciło się na niego, wyprowadzając cięcie w na głowę i tułów. Do starcia dołączył również człowiek górski, który starał się wbić swoją broń w kark Borina od tyłu.
Krasnolud niewiele myśląc zanurkował w dół i odbił lekko w lewo, spadając na jedno kolano, uznając, że tylko tak może uniknąć wszystkich trzech ciosów. Sekundę później uderzył lewą pięścią w krocze znajdującego się przed nim przeciwnika, następnie wstał uderzając w tył rękojeścią topora w tułów człowieka, oraz górną częścią topora w twarz ostatniego z napastników.
Musiał być szybki i dynamiczny, ponieważ nie miał dużego pola do manewrów. Każdy zblokowany atak miał zakończyć się szybkim kopnięciem, lub uderzeniem któregoś ze stojących przeciwników. Chciał ich trochę zmęczyć, lub zmusić do odsłonięcia się na kończący cios klingą topora.
 
Zak jest offline  
Stary 10-01-2010, 19:03   #359
 
wojto16's Avatar
 
Reputacja: 1 wojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumnywojto16 ma z czego być dumny
Czuł, że umiera. Każdy kolejny ruch coraz mocniej utwierdzał go w tym przekonaniu. Patrzył, lecz nie widział niczego. Własne nogi wydawały się za słabe żeby go utrzymać. Nie poddając się kroczył dalej na chwilę zapominając nawet gdzie i po co właściwie idzie. Kolana uginały się pod nim coraz bardziej aż wreszcie całkiem stracił równowagę. Świat zafalował przed oczami i rozmazał się, nie odczuł nawet zderzenia z podłożem. Zawroty głowy nasilały się. Było mu już wszystko jedno dokąd zmierza, co ma zrobić i dlaczego. Wilgotna gleba nasiąkała krwią. Jego krwią z rozerwanego zębami ramienia, spływała strumykami mieszając się z deszczem. Poza umieraniem i pulsującym bólem nie odczuwał niczego. Śmierć była dla niego chlebem powszednim, widział wszelkie jej rodzaje i sam ją też zadawał. Wiedział o przejmującym zimnie jakie niedługo ogarnie jego ciało, ale bardziej martwiło go, że znajdą go, gdy pośmiertnie puszczą mu zwieracze. Zresztą czy to naprawdę miało jakieś znaczenie? Nie, zdecydowanie nie.

Musiał stracić przytomność, ponieważ niespodziewanie leżał w łóżku i widział promienie słońca wpadające przez okno. Wcześniejsze uczucia mogły być tylko snem. Mogły, ale nie były. Szwy na rękach mówiły o tym aż nazbyt dobitnie. Podrapał się po swędzącej skórze, podrażnienia spowodowało nakrycie wykonane z włókien drzewnych. Po drugiej stronie łóżka leżał Ronir, który też musiał mieć wczoraj niezłe przygody. Również wyglądał na nieźle pozszywanego, może nawet bardziej niż on sam. Cień odrzucił nieprzyjemnie drapiące nakrycie i wstał łapiąc się za rękę chwyconą kolejnym paroksyzmem bólu.

Naprzeciw niego stał człowieczek wyglądem przypominający nutrię i mówiący w sposób ledwie zrozumiały.
- Gdzie ja jestem i kim ty jesteś? Medykiem? – dodał po chwili Cień.
- A we luksusowym problemie sanakt... sanukt... sanktuarium we Warach. Taaa... Ja żem medyk – powiedział człowiek uchodzący za medyka.
- Sanktuarium, nieźle – mruknął pod nosem, zaś powiedział głośno - Ty mnie znalazłeś?
- Taaa... Pod derzwiami leżelyśty to zabralymy - odpowiedział krótko.
Coś było tutaj zdecydowanie nie tak.
- Pod drzwiami? On też? – wskazał palcem Ronira.
- Taaa... Oba żeśta leżely. I napaskudzilyśta.
- Dziwne. Nie przypominam sobie żebym go widział, ani tego, że upadłem pod drzwiami sanktuarium. Na pewno nie widziałeś nikogo kto mógłby nas tu przydźwigać?
- Nie. Ale mielyśta paskudne podziabania... Ładnie żem zeszyly
- Często trafiają na twój stół ludzie z podobnymi obrażeniami? Czy może te pokraczne potwory są wyczulone tylko na świeżo przybyłych?
- Nie często... Nikt się poza wsio nie szwęda.
- Wiedz, że ja "szwędałem" - wypowiedział to naśladując sposób mówienia medyka - się wyłącznie we wsi. To cholerstwo i tak się na mnie zasadziło. Mój towarzysz ma podobne obrażenia i też trafił tutaj. Jak dla mnie stanowczo tego za dużo, aby uznać to za zwykły zbieg okoliczności.
- A gdzieśta byly?
- Ja byłem koło karczmy. Gdzie akurat był mój towarzysz. nie wiem.
- Nooo! Mówilymy, że poza wsią!
- Chcesz mi powiedzieć, że karczma nie jest integralną częścią wsi? Niedorzeczność.
- Ja tam nie wim czy ingentralną czy nie ingentralną. Ja wim, że stoi ona daleko i poza wsio jest.
- Według mnie dość blisko, ale to już kwestia punktu siedzenia. Dobra, może ty coś wiesz o miejscu zamieszkania kapłana?

- Eee... We świątyni chyba... Bo gdzie niby? Kapłan pewnikiem przed ołtarzem medykuje przez noc cało.
- Nie widziałeś ostatnio może Zimnej Dziewicy? – nie było wiadomo czy przez noc nie udała się do innego lokalu.
- Eee... Nie. Wyszly se Wzgórza i już jej żem niewidziely.
- Skoro tak to jeszcze chciałbym zapytać czy nie masz dla mnie żadnych medycznych porad na koniec?
- Taaa... Nie wstawać przez miesiąc.
- Niestety, na taki luksus nie ma miejsca w moim prywatnym kalendarzu. Poza tym już stoję na nogach. Wypada podziękować za pomoc i opuścić gościnne progi. Poczekam tylko na swego kompana.
Medyk wzruszył ramionami i odszedł.

Cień podszedł do powstałego właśnie Ronira i przez chwilę krytycznie przyglądał się jego obrażeniom.
- Co cię tak poharatało? Wściekły dzik w lesie z sadystycznymi zapędami?
- Powiedzmy... ale nieco mniejsze i bardziej od dzika wkurzające – odpowiedział paladyn
- W moim przypadku było to trochę większe od dzika, ale również wkurzające. Słyszałeś co mówił medyk? Wygląda na to, że ktoś przydźwigał nas obu pod drzwi tego gmachu.
- Słyszałem, ale bardziej mnie martwi to że będę musiał tu spędzić cały miesiąc. O ile nie znajdzie się jakaś inna pomoc...
- Ktoś mi tu niedawno prawił kazania o bezczynności. Jako paladyn masz rozkaz z góry na to żeby działać, a nie leżeć i jęczeć nad swym okrutnym losem.
- To zajebiście. A ty jesteś tutaj, żeby mnie dopilnować przy wykonywaniu tych rozkazów, tak? - Ronir zaśmiał się lekko.
- Nie, jestem tutaj żeby postawić cię do pionu i wytrzeć ci smarki spod nosa. Nie wiem dlaczego jeszcze nie poczułeś tego brzydkiego zapachu wzbierającego się nad nami, a także nad całymi Warami. W tym samym czasie zostajemy zaatakowani przez dziwaczne monstra, ktoś zabiera nas w to samo miejsce żebyśmy mogli się wykurować. To nie może być przypadek.
- To że Wary są dziwne widać na pierwszy rzut oka. Że dziwne jest, iż leżeliśmy pod jednym kocem - również. Ale nie wiem dokąd zmierzasz.
- Coś musi być na rzeczy. Hmm, nie rozmawiałeś przypadkiem z kapłanem?
- Rozmawiałem, nie polubiliśmy się.
- W moim przypadku było tak samo. Widzisz? Kolejna podejrzana zbieżność wydarzeń. Obaj jesteśmy nietutejsi, mamy na pieńku z kapłanem, zostaliśmy zaatakowani i ktoś uratował nas oboje, choć byliśmy w różnych miejscach.
- A wielka puenta tych rozmyślań?
- Powinniśmy odnaleźć Silyę oraz Rudą i opuścić to mało przyjazne miejsce jak najprędzej.
- A jak chcesz to zrobić będąc w stanie nie lepszym niż mój?
- Proste. Nie użalać się nad sobą i ruszyć się z miejsca. Jestem przyzwyczajony do bólu. Silyę odnaleźć można w świątyni, wiem gdzie to jest. Dzieciak w karczmie ma mapy, więc możemy dowiedzieć się gdzie możemy zawędrować dalej.
- Może być. Muszę tylko znaleźć coś czym przetransportuje swoją zbroję... najlepiej jakiś wóz.
- Albo wózek. Zapytaj się naszego gospodarza. Może coś dla ciebie znajdzie.
Skierował się do drzwi. Zamierzał zaczekać na Ronira, a następnie razem z nim ruszyć do świątyni
 
wojto16 jest offline  
Stary 10-01-2010, 21:34   #360
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Rozbawiło ją zachowanie kochanka. Był taki słodki z tą swoją troskliwością. Oby tylko nie zaszedł z nią zbyt daleko. To nigdy nie wychodziło na zdrowie.
Przyglądała się swemu celowi z zainteresowaniem połączonym z pogardą. Że też nie mógł wyglądać chociaż odrobinkę lepiej... Ruszyła w jego stronę niby od niechcenia, zupełnie jakby go nie widziała. Na usta przywdziała zamyślony uśmiech kobiety w pełni zaspokojonej.
Cham... Stwierdziła chwilę później gdy zlustrował ją z góry na dół i nawet nie przystanął by gębę otworzyć. Nie on ją to ona jego...

- Przepraszam.. - Zawołała za nim.
- Czy jest tu może jakaś karczma?

- A jest, Pani. Ja nawet jestem jej właścicielem i do niej zmierzam. Jeśli byś zechciała, to możesz się do mnie przyłączyć, Pani - powiedział, odwracając się.

Uśmiechnęła się radośnie.

- Z chęcią. Może będzie tam nieco spokojniej niż na wzgórzu. - Zawróciła w jego kierunku.
- Prowadź karczmarzu do swego królestwa.

Ukłonił się ponownie, po czym poprowadził. Nie powiedział więcej niczego. Przynajmniej przez pewien czas.
-Jak się udała noc, Pani?-zapytał wyraźnie nie wiedząc co powiedzieć.

- Całkiem wesoło. Sołtys był tak uprzejmy że oddał mi do towarzystwa jednego ze swych ludzi. Nie można co prawda powiedzieć by był on wielce interesującym rozmówcą, jednak miał swoje zalety. Gdy jednak usnął... Cóż, wino kapłana nie było na tyle dobre by zatrzymać mnie w chłodnych ścianach świątyni.

-Och! Sołtys kogoś oddał? Kogo? Jeśli można wiedzieć, oczywiście-dodał szybko, by nie wyjść na wścibskiego.

- Oczywiście, tylko jak on miał na imię... Ingar.. Nie, Ingardi. Chyba... - Zrobiła zafrasowaną minę.
- Nie jestem pewna... Kapitan, sołtys wspomniał że ten młodzieniec jest kapitanem. Znasz go panie?

-Któż go nie zna? Toż to nasz kapitan! Nie dziwię się, że sołtys dał aż jego. W końcu trzeba zadbać, by nasza Pani nie musiała się wysilać, by móc się obronić przed niczym.

Przystanęła.

- Obronić się przed niczym? Chyba nie rozumiem. Wszak ów Ingardi nim został przydzielony do mego towarzystwa, pokonał bestię jakąś... Kreta Kogoś Tam... Wątpię bym sama dała sobie z czymś takim do czynienia...

-Jesteś zbyt skromna, Pani. W każdym razie wszędzie tu są jakieś świństwa. Jakie tylko chcesz, o Pani. Kąsające, pełzające, robactwo czy inne paskudztwo. On najlepiej z nas wszystkich, znaczy się mieszkańców, potrafi sobie z tym poradzić.


- Wszak jest kapitanem. Nie zostaje się kapitanem będąc nieprzydatnym. - Nie zaprzeczyła swej mocy.. Zdobywanie informacji, zdobywaniem informacji lecz granice pewne są i przekraczać ich się nie powinno.

- Sołtys z całą pewnością nie mianowałby na to stanowisko kogoś takiego. Poza tym nie da się ukryć że wigoru mu nie brak. Kto wie.. Może zabiorę go ze sobą gdy ruszę w dalszą drogę...

- To nie sołtys tylko jakiś dawny dowódca kapitana awansował go na kapitana. A można wiedzieć gdzież to chcesz się udać, Pani?

- Cóż zatem szkodzi sołtysowi zrzucić go ze stanowiska? - Zapytała ignorując ostatnie pytanie.

- Bo kapitan bardzo dobrym żołnierzem jest i prywatnym ochroniarzem sołtysa.

- To dziwne bowiem jestem pewna że wspominał coś o tym że sołtys ma mu wolność zwrócić i kogoś innego na jego miejsce mianować. Nawet nazwisko podał.. Gnermard. Tak, tak właśnie brzmiało. Podobno człek ten jest niesłychany gdy sprawy po cichu trzeba załatwić. No i dość znaczną fortunę ma, która to sołtysowi miała przypaść... O jakieś dziwne zagrywki chodziło. Coś o szpiegowaniu i zagrażaniu... No i o chęci usunięcia tej osoby z ... No tak, więcej obawiam się że nie zdążył powiedzieć... - Co mówiąc uśmiechnęła się wesoło i zgarnąwszy kosmyk włosów, w najlepsze zaczęła się nim bawić.

Nagle spojrzał na ciebie zdziwiony.
-Jesteś pewna, Pani? Coś przekręcić musiał, bo to ja jestem i nie sądzę, by sołtys miał jego na mnie wymienić... Poza tym, ja niczego po cichu załatwić nie umiem, nawet piwa nalać. Szpiegować nie umiem, ziemi nie mam, a zagrażać? Ja, sołtysowi? Nie może być!
Czy domyślasz się, Pani, o co mogło chodzić kapitanowi z usunięciem?


Wzruszyła ramionami jakby jej to niewiele obchodziło.

- Jestem pewna. Wszak gdyby go sołtys nie miał usuwać ze stanowiska tedy by tak chętnie się nie zgadzał na towarzyszenie mi w dalszej drodze. Prawda? Zaś jeżeli tyś jest Gnermard wtedy masz panie chyba kłopoty. Ingardi z sympatią się o tobie wyrażał i żal mu cię było. Co prawda nie mówił że pewna jest ta decyzja, jednak... Zresztą nie mnie w to wnikać. Ani ja tutejszych spraw nie znam ani wiele do powiedzenia nie mam. Ot jestem, a w chwili następnej mnie nie będzie. To wasza wioska i wasze życia. To zaś co mnie interesuje to osoba Ingardiego, z wiadomych przyczyn, oraz kielich dobrego wina. To bowiem którym kapłan raczył mnie ugościć... - Wymownie się skrzywiła.

-W takim razie trzeba ludzi popytać i zaradzić jakoś temu. Czy ty, Pani, zechciałabyś się za mnie wstawić u sołtysa?

Spojrzała na niego zdziwiona.

- Ja? Wszak mnie tu nikt słuchać nie będzie. Spróbować jednak mogę.

- Jesteś przecież naszą Panią! Muszą cię słuchać! - powiedział, zaś w oddali ukazał się mały, choć szybko rosnący budynek.
- Tam jest moja karczma.

Muszą słuchać... Może by tak powtórzyć te słowa krasnoludowi... Słowa te niosły jednak ze sobą wiele możliwości...

- Obyś miał rację... - Mruknęła pod nosem.

Więcej nie powiedział nic. Jedynie zamyślony szedł dalej w kierunku znajomego mu, drewnianego budynku, do którego dołączona była mała stajnia.
Podszedł do drzwi, które otworzył gwałtownie, zas ze środka usłyszałaś przerażony krzyk.
-Czego się drzesz?!-wrzasnął karczmarz.
-Bo... bo... bo... tu coś było!-usłyszałaś głos jakiegoś młodego chłopaka. Kiedy weszłaś do środka, mogłaś dostrzec, iż całkiem spore pomieszczenie mieści w sobie okrągłe stoliki, przy których ustawione były krzesła.
Naprzeciwko drzwi wejściowych znajdowała się lada, za która stało źródło hałasu... Chłopak był młodym blondynem, całkiem przystojnym. Na jego twarzy był wymalowany głęboki niepokój.
-Co było?!
-Ni...eeeee wiem. Jakiś wojownik zszedł na dół sprawdzić, wszedł tylko z mieczem, a wyszedł z całym tobołkiem rzeczy, których nigdy u nas nie było!-powiedział, po czym wzdrygnął się.
-Być może to ten potworny duch...
-Przestań mleć ozorem, jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia! Mamy gościa, sama Pani nas zaszczyciła!-wrzasnął na syna, a ten popatrzył na ciebie niewidzącym wzrokiem, gdy nagle zorientował się kogo widzi. Szybko skłonił się tak nisko, że zniknął za ladą tylko po to by w końcu wyprostować się.
-Podać coś?-zapytał, po czym szybko dodał:
-Pani?

- Wina, jeżeli mogę prosić. - Odpowiedziała uśmiechając się do niego nieco zalotnie.
- O jakim to duchu ten młodzieniec opowiada?

Zapytała po czym uniosła się nieco ponad ladę po to tylko by na niej wygodnie usiąść. Duchy, potwory, nienasyceni kochankowie i masa sekretów. Robiło się coraz ciekawiej. Ciekawe tylko gdzie w tym wszystkim ugrzęzła reszta ich małej drużyny. Naturalnie, nie żeby ją ich los obchodził.... Może ów mężczyzna...
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172