Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-01-2011, 00:29   #331
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Gdy obudził go łoskot roweru zjeżdżającego po schodach do loszku, Taki, był właściwie w siódmym niebie. A raczej z tego nieba został wyrwany. Sen krótki, treściwy krzepił. Za krótki otumaniał jednak. A ten był stanowczo za krótki. Goblin siadł tam gdzie spał i przetarł oczy. Do loszku wszedł Józio obarczony ogromem tobołków. Taki zarechotał głośno. Nie dawał wiary, że to wszystko uda się ogarnąć. Mylił się. I to grubo. Spojrzał na rower. Vigry 3 stał na nóżce przy ścianie. Taki zarechotał jeszcze głośniej. Rower miał być żartem, udanym z resztą, ale teraz wpadł na pomysł, a pomysł był straszliwy.

Złość i senność przechodziła powoli. Prawda, że muzyka łagodzi obyczaje. A goblińskie uszy nastawione były na hałas trybików obracających się wewnątrz czaszki. Postał przez chwilę przyglądając się przedmiotom ułożonym bezładnie na posadzce. Musiał dokończyć listę zakupów. Musiał odszukać alchemika, cieśle, kowala i grabarza. Początkowo jednak zabrał się rozpalać palenisko.

Jak dobrze pamiętał. Platyna ma temperature topnienia ponad 1700 stopni. Miedz, dużo mniejszą, o jakieś 700, ale nie miedzią się teraz przejmował. Węgiel był za mało kaloryczny. Potrzebny był koks. A skąd tu na tym wygwizdowiu koks? To kolejny punkt do listy potrzeb.

Znając życie, to drużyna wyruszy za dwa dni. Do tej pory, musi wszystko mieć gotowe. Nie zdecydował jeszcze czy pojedzie z compadres. Miał jeszcze kilka kwestii do ugadania z hersztem tej speluny. Ale nie byłby przeca goblinem gdyby nie przedłożył prywaty przed jakikolwiek obowiązek. Bez mniejszych oporów zabrał się do rozpalania paleniska.

- Polej drewno bimbrem. - Rozległ się gruby, jak sam księżyc, głos. Taki spojrzał na rozmówce z niedowierzaniem. Wielki ogr Józio siedział sobie wygodnie na jednej z ław. Wyglądał jak jeden z tych idiotów, debili, tych powsinogów, co chodzą tylko i po stajniach sypiają. Józio uśmiechnął się przy czym jego twarz, owalna jak bochen chleba, rozpromieniła się. Wyglądał jeszcze głupiej.
- Mokre deszczułki nie będą się dobrze palić. A jak polejesz, rozpalisz raz dwa.

Taki wstał,zastanowił się przez chwile. Dłuższą chwilę. Po czym poszedł za radą. Z reguły nie przejmował się tym co gadają wszędobylscy idioci. Tym razem, może za sprawą aparycji, a może za sprawą trafnej uwagi, Taki chwycił za antałek polał szczapy i podpalił, po czym, jak gdyby nigdy nic, udał się przeglądać dobytek.

Waligóra obserwował z ciekawością poczynania szarego goblina. Ten natomiast szybko zapominając o wcześniejszym incydencie, zaczął konstruować podest na Vigry. Tak by rower mógł pracować a nie mógł się ruszać. Nastepnie wziął kartkę i zaczął notować co ma do zrobienia.

Gdy skończył podszedł co celki, gdzie na sianie ciężko oddychał jego nowy pupilek. Zwierzak ochrzczony mutek był cięgle w fazie mutacji. Taki żywił nadzieję, że szybko się ona skończy. Tymczasem żuwaczka, która jeszcze na dranem była głową, teraz była ręką. A raczej jakąś formą ręki. Goblin szybko naszkicował prowizoryczny wygląda, opisał i pomierzył. Po dokonanych oględzinach wrzucił kawał udźca do miednicy i przesunął pod wyglądającą na głowę część ciała.

Odwrócił się by wrócić do zadań i spostrzegł, że Józio zajęty jest lekturą listy, którą Taki sporządził przed paroma chwilami.
- W lesie jest osada zajmująca się wydobywaniem węgla. Można kupić od nich kilka worków. A na burzę, to właściwie się zanosi. Odkąd wróciliście zresztą coś wisi nad fortem.
- Tak? - zirytował się po chwili goblin - Co mi jeszcze powiesz?
- Że grabarza u nas nie ma. Żołnierze chowają zmarłych. Tych, których nie zjedzą, rzecz jasna. - Nie pochwycił sarkazmu Józio. Albo nie chciał.

Taki, okazało się, znalazł kompana do pogaduchy. Chwilę trwało zanim znaleźli wspólny jeżyk, a goblin przemorzył swoją wrodzoną niechęć. Po kilkunastu minutach dzień zapowiadał się całkiem pozytywnie. Jedynym nie pozytywnym aspektem jaki widać było na horyzoncie to nadchodząca rozmowa z Ekronem. Heiricha poufnikiem, psi gnat! Taki zamierzał iść tam od razu, gdy tylko upora się z uprzątnięciem i przygotowaniem loszku.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 25-01-2011, 15:19   #332
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Keeshe
Wiele można by mówić o drowach. Można było by pisać całe eposy na temat tego jakież to drowy są, a jakie nie są, na czym im zależy, a na czym nie. To, aby w pełni zobrazować sytuację jaka w tej chwili miała miejsce wymagało by sporej książki.
Jako, że jednak na sporą książkę ni czasu, ni miejsca… i nie przystoi postronnych zanudzać filozofia i fizjonomią drowów, dość by rzec, że stanęło naprzeciw siebie dwoje równych sobie. Równych w intrygach i knuciu, w walce i w przewidywaniu tego… czego można się spodziewać po przeciwniku.
Laron, przybierając dalej zacięty wyraz twarzy nie przejął się absolutnie stwierdzeniem dotyczącym pchły. Gdy powrócił wzrokiem do Ciebie, gdy skupił już na Tobie (zdawać by się mogło) całą uwagę, coś w nim „przeskoczyło”. Coś co było charakterystyczne dla drowa właśnie. Rzuciłaś mu wyzwanie, w pewnym sensie znieważyłaś go. Zdecydowałaś się na krok, który mógł zakończyć się tylko jednym. Śmiercią. To czy była by to śmierć Twoja, czy jego nie miało w tym momencie najmniejszego znaczenia. I nic co działo się wcześniej nie mogło tego zmienić. Taki właśnie był Laron, taki właśnie był drow. Czy takie były wszystkie drowy? A któż to mógł wiedzieć? Ile było istot chodzących po tym świecie, które mogły by pochwalić się tym, ze znają kilka drowów… i żyją?
Mroczny elf niespodziewanie przestał się podpierać na trzeciej nodze. Delikatnym, czułym prawie ruchem ujął dwoma rękoma laskę. Pociągnął, i naraz okazało się, iż w kawałku mahoniowego drewna ukryty jest rapier. Broń elegancka, subtelna, nie mniej jednak śmiercionośna. Rubin wprawiony w głownie laski był jednocześnie wprawiony w głowicę broni… gdyż ta była jednym i tym samym. Kamień zaczął roztaczać wokoło czerwonawą poświatę. Magiczna? Tak, byłaś pewna że broń była magiczna.
Ale czegóż można się było spodziewać po drowie, że będzie gał fair? Sama odpowiedziałaś sobie na to pytanie przed kilkoma chwilami. Tego byłaś pewna. Laron przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę, przeniósł ostrze broni do Twarzy i na chwilę zatrzymał je na wysokości twarzy. Czerwień płynącą z kamienia na chwilę zabłysła w jego oczach i rozeszła się aurą po jego twarzy. Szybki i ostry ruch ręki zaprowadził broń w dół i na prawo dopełniając salutu szermierczego. Potem?
Potem po prostu skoczył do przodu. Bez okrzyków bojowych, bez wzniosłych haseł czy nienawiści w oczach. Skoczył opanowany, skoczył zimny i zdecydowany. Skoczył by zadać mord lub znaleźć własny koniec, bez żalu, pretensji czy wyrzutu… Ale skoczył zły. I tę właśnie złość mogłaś wyczuć. Była ona po części skierowana przeciw Tobie, miałaś jednak świadomość, ze Laron jest wściekły… ale bardziej na to gdzie to wszystko się kończy… niż w jaki sposób.
Wszyscy
Cóż… należało by rzec, ze zdecydowaliście się na odrobinę marnotrawstwa czasu. Ale z drugiej strony po wypełnionym zadaniu, mieliście zdecydowanie ochotę na to, żeby po prostu się wyspać, po prostu wykorzystać swój intelekt w procesie tworzenia… czy wykorzystać swe umiejętności skrytobójcze. Robiliście co chcieliście i było Wam z tym zdecydowanie dobrze. Można było sobie pojeździć, można było pospać… poflirtować z dziewkami z baru, pochędożyć, wypić lub wyleczyć ból głowy. Mieliście na to sporo czasu… ten jednak jak wiadomo płynął w nie unikniony, nie powstrzymany sposób. W końcu przyszedł wieczór. W końcu trza się było spotkać w karczmie. Bo przecież wieczorem miał się pojawić Heinrich. Nie pojawiał się jednak. Ten fakt był w pewnym względzie niepokojący. Czemóż? Bowiem wiele mogliście powiedzieć o Waszym zleceniodawcy, jednak nie to że nie dotrzymywał słowa. Do tej pory, jeśli ork twierdził że gdzieś będzie, coś zrobi tak się działo. Mimo przeciwności losu… lub innym przeciwnościom, ork zawsze stawiał się w wyznaczonym miejscu i o wyznaczonej porze… teraz jednak tak nie było.
Siedzieliście w karczmie, kręciliście się dookoła nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Ekron kręcił się nerwowo, jednak zdawał się wiedzieć dokładnie tyleż samo co i wy. I nie był z tego powodu szczęśliwy. Coś się wyraźnie działo i nikt nie miał bladego pojęcia co. Atmosfera stawała się z minuty na minutę coraz bardziej nerwowa. Byli jednak tacy, którzy się tym wcale nie przejmowali.
W centralnej części niedźwiedziego kompleksu dwójka drowów w najlepsze się pojedynkowała. Nie zważając na to co działo się wokoło stali najpierw patrząc na siebie, a zaraz potem skoczyli sobie do gardeł. Czy fakt ten przejął kogoś? Nie bardzo. Owszem, kilka osób z „Mrocznego Księcia” stanęło w wystarczająco bliskiej odległości, na wypadek gdyby trzeba było pomóc komandorowi, inni zaczęli ukradkiem przyglądać się temu co się dzieje. Nikt jednak nie kwapił się aby specjalnie oglądać widowisko… dlaczego? Zawsze za oglądanie czegoś takiego można było dostać po nosie… tym bardziej gdy pojedynkowały się drowy.
Tak więc atmosfera stawała się gęsta, żołnierze pijani, lub pracujący nad tym by się upić, a Ekron coraz bardziej podenerwowany… cóż było robić?
Trza się było napić!
***
Dzwon odezwał się gromkim głosem. Echo rozchodzące się po okolicy tylko i wyłączeni go potęgowało. Odbiło się od murów fortu, od palisady. Zabrzmiało potężnym łomotem w Waszych głowach. Naraz w wejściu do karczmy pojawił się Ekron. Zawezwał wszystkich przed budynek karczmy. Mag stał podenerwowany. Jego oczy krążyły po obecnych wyłapując dowódców.
- Gotowość bojowa! Stwierdził chłodno. Dźwięk jego słów rozszedł się ostro. Ranił uszy, i zadawał kłam temu co działo się jeszcze przed kilkoma chwilami. Jak to gotowość bojowa? Przecież jesteście w domu? W forcie! Tu nie ma prawa nic się Wam stać… prawda?
- Najdalej za kwadrans wpadnie tu pułkownik. Najdalej pięć minut później wpadnie tu oddział uderzeniowy Cesarstwa Arkanijskiego w sile co najmniej 200 ciężkozbrojnych kawalerzystów. Z posiadanych informacji wnioskuję, iż za konnicą podąża również oddział piechoty w ilości nie znanej. Naszym zadaniem jest obrona fortu. Pomruk niezadowolenia i niedowierzania zaczął rozchodzić się wokoło. - Pułkownik wyraźnie stwierdził, że w interesie Księstwa jest zadanie możliwie dużych strat napastnikowi. Mamy, wykorzystując dostępne środki zadać możliwie duże szkody w sprzęcie i inwentarzu, oraz zadać możliwie duże straty osobowe, choć głównie chodzi nam o kadrę dowódczą. Potem wycofać się w zorganizowanym pośpiechu. Zbrojownia jest otwarta, alchemik również. Macie kwadrans na przygotowanie obrony. Ekron zatrzymał wzrok na Laronie, który zdawał się nie zauważać niczego wokoło. Dalej pochłonięty był tylko i wyłącznie swym przeciwnikiem. - Sierżancie Vogel, Sierżancie Axel. Proszę o zorganizowanie działań dywersyjnych. Macie mniej czasu. Spadajcie z fortu. Proszę obejść oddział przeciwnika, wyjść na jego tyły i zacząć niszczyć wszystko co popadnie tak szybko i tak skutecznie jak to tylko możliwe. Potem wiać, będziemy w kontakcie. Podzielcie się. Jedna grupa obchodzi z prawej, druga z lewej. Dogadacie się. WYKONAĆ! BIEGIEM LUDZIE!
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 25-01-2011, 15:43   #333
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Uu bejbe, ju mejkin mi krejze! - zanucił piosnkę bijącą ostatnio rekordy na listach przebojów białoskórców wziętych do niewoli przez dzielny orkowy naród.
- Umpa, umpa! - dodał od siebie, przecież w końcu na muzyce się znał i wiedział kiedy i gdzie "umpa" od siebie wcisnąć.

-Whoa! - zakręcił zamaszyście kierownicą (a właściwie Rąsia) i zawołał szczęśliwy. Błoto na placu bryzgało na wszystkie strony, malowniczo zdobiąc zabudowania i nieostrożne persony. Trzeba przy tym dodać, że kolumny mcphersona pojawiły się jakiś czas później, niż OS-y przed Niedźwiadkiem (de facto po kilku latach włączone do Rajdu Zgniłego Lembasa, będącego przy okazji eliminacjami do Pucharu Pogietego Szyszaka)...

eee... o czym ja tu miałem?... aha

Silnik wył na najwyższych obrotach, a Uthgor i Rąsia bawili się w najlepsze. Przez chwilę tylko ork zastanowił się, co może oznaczać ta mała kreseczka pomiędzy "1" a "E". Właściwie to zdecydowanie bliżej "E", niż "1". W sumie dla Uthgora nie miało to większego znaczenia, bo i tak ni w ząb nie rozumiał, co mogą oznaczać te małe białe robaczki na pulpicie przed nim.

- Oł, jee! Za szybcy siem wściekli... - kolejny szlagier przypomniał się światu.

- O!... - zawołał zaskoczony. - ...kutwa - dodał ciszej i jakby w skupieniu. To ostatnie zostało potwierdzone głośnym pierdnięciem, jednak ork miast wpaść w radosny rechot i samozadowolenie dalej był dziwnie spokojny i cichy. Nie zmieniało to co prawda faktu, że mobil toczył się dość szybko w stronę zielonego w durszlaku i pasażera na gapę, jednakże ograniczony przez naturę umysł zielonoskórego starał się radzić sobie z informacjami płynącymi z... nie, wcale nie z okolic lędźwi, ani nawet z żołądka. Strumień bodźców przepływał pomiędzy synapsami (chociaż w przypadku orków bliższe byłoby określenie "glutami") z Rąsi do... (i tu właściwie nie ma co pisać, bowiem zgodnie z anatomią zielonoskórych orkowie nie mają centralnego układu nerwowego i wszelkie bodźce giną bezpowrotnie "niewiadomogdzie"...).

Abstrahując wreszcie od quasi-szamańskich (by nie rzec "optometryczno-filozoficznych") analiz Uthgor zaczął obficie się ślinić i chrząkać (mobil wciąż zmierzał w stronę goblina i orka), kiedy zdał sobie sprawę z MOŻLIWOŚCI. Ten nietypowy peryskop (słowo stosowane umownie dla oddania właściwości Rąsi, nie występujące naturalnie w dwudziestowyrazowym słowniku Uthgora) mógł czynić cuda! ...zwłaszcza w kontaktach z płcią przeciwną, co, ma się rozumieć, szczególnie interesowało dzielnego wojownika - pogromcę niewieścich serc (szczegóły nie nadają się do publikacji...).

- Łyyy... w ostatniej chwili wykręcił mobilem, niemalże przejeżdżając zielonoskórym po kopytach. Kiwnął im, oddalając się dostojnie w stronę stajni... tfu! - garaży.
Do warsztatu wjechał, a właściwie wtoczył się na oparach paliwa. Drgawki, jakich dostał silnik były niczym przyjemny masaż. I jak fajowo siem mówiło:
- Yyy... Uu...ttt...hgaaa... jaa... być... Ty naprawić. - To ostatnie padło już po wyłączeniu zapłonu.
- I dobrze nawoskować - dorzucił wychodząc.

- Tania! Tania! - zaryczał z całych sił, szukając wzrokiem branki.
"Gdzie być ta durna baba?" - zastanawiał się, drapiąc Rąsią po tyłku. Uszczypnęła go. - Ała - pożalił się.
Nadszedł czas na uzupełnienie płynów i kalorii.
- Golonka und flaki - mruknął pod nosem nazwę jedynego zresztą zagranicznego dania, jakie znał.
- I dużo piwa... - rozmarzył się, po czym przyśpieszył kroku.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 25-01-2011, 16:25   #334
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Usłyszała jakieś ciche głosy. Próbowała wyostrzyć słuch, jednak wtem owe głosy umilkły. Leniwie otworzyła oczy i spod przymrużonych powiek dostrzegła najpierw zarys jakiejś postaci, a później, gdy widok sklarował się, dostrzegła, ze stoi nad nią Kaspar.
- Ekhm... Czemu stoisz nade mną i czemu ja leżę? - Rozejrzała się dokoła, po czym nie czekając na odpowiedź usiadła na łóżku.
- Sugerujesz, że też powinienem się położyć? Zemdlałaś - odparł sierżant.
Nieznacznie przekrzywiła głowę na bok i unosząc brew spojrzała nań.
- Humor cię nie opuszcza. Hm... Jeśli tak mówisz, to chyba nie mam wyboru jak zgodzić się z twoją wersją, bo jedyne co pamiętam, to że szłam do lady... Tylko czemu właściwie TY tu jesteś?
- Drugą opcją było sam na sam w towarzystwie orczej piechociarki.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że jesteś moim obrońcą i wyzwolicielem? Bo jeśli chodzi o towarzystwo, to twoje jest lepsze od tej drugiej możliwości.
- Wybacz ale nie było pod ręką rycerzy w lśniących zbrojach.
- Oh, cóż za strata. Pewno biały rumak gdzieś uciekł i owy rycerz nie miał możliwości.
- Rzuciła arogancko. - Choć widzę, że chyba źle tobie od rycerza nie poszło. Jestem w jednym kawałku, wszystko mam przy sobie, nic się nie zgubiło... Głowa mnie nie boli, czyżby sukces.
Wzruszył ramionami.
- Jak zawsze rozmowny. - Podniosła się z łóżka powoli, sprawdzając jak jej ciało będzie się zachowywało i po stwierdzeniu, że nie jest źle, znów na Kaspara spojrzała. - Dzięki za pomoc, choć nie chcę wiedzieć jak ona wyglądała, bo jeszcze zmieniłabym o tobie zdanie.
- Jak zawsze zgryźliwa. Spokojnie, nic Ci nie zrobiłem.
- I właśnie tego się obwiałam, mój drogi.
- Westchnęła teatralnie, jakby faktycznie żałowała, że sytuacja nie przybrała innego obrotu.
Na twarzy Vogela nie drgnął ani jeden mięsień.
- Myślę, że skoro tak powinnaś poszukać innego towarzystwa. Keeshe sobie już znalazła.
Zaśmiała się subtelnie i ironicznie.
- Znalazła sobie? Powiedz komu mam współczuć? - Choć wiedziała o kogo chodziło, wszak przed paroma chwilami widziała tą parkę razem.
- Lauron.
- Mhm.
- Poprawiła pasy przy spodniach. - A wydawał się, jakby to nazwać, rozumny? Cóż, nie mi oceniać... Wiesz, zmieniając temat, rozbraja mnie twój spokój - zaakcentowała ostatnie słowo, jakby nie do końca chodziło o jego znaczenie. - To ja jako przedstawiciel rasy podziemnej, iście wypranej z emocji, powinnam przewyższać cię w tej sztuce o głowę, a tu ci niespodzianka... No nic. Jeszcze raz dzięki, jak będę mdlała, to przynajmniej wiem w jakim towarzystwie.
- Daj znać wcześniej, może tym razem obejdzie się bez orczyc.
- Postaram się. Ale jak mi to wyjdzie...
- Kącik jej ust drgnął ku górze, na co on nie odpowiedział choćby gestem,po czym wyszła z pokoju.

Zeszła na dół i to rychło w czas. Minęło parę chwil i zaczęło się dziać i to jeszcze w tej sferze życia, którą lubiła. Wróg atakuje, trzeba się bronić i zaatakować go od zaplecza. Nice! W takim wypadku Sashivei postanowiła ruszyć z Kasparem, jako że on ma być w jednej z grup. Znała go, wiedziała, że to wariat i morderca jest, gdzie jak nie w jego grupie będzie jej lepiej, a przynajmniej ruszy te zardzewiałe kości. Głowa ją nie bolała, choć brała możliwość, że nerwy mogą odmówić jej posłuszeństwa, ale to i może dobrze, dreszczyk niepewności, kolejna próba dla niej.

- Kaspar, chętnie wesprę twoją grupę - odparła krótko i rzeczowo, bo po co inaczej. Zresztą jeśli chodzi o zachodzenia wroga od tyłu, to nada się. Wszak nie jest strzelcem, ni magiem, a żeby chronić front.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 28-01-2011, 19:03   #335
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Miał na dzisiaj bardzo ambitny plan zamykający się z grubsza w "zalać się w trupa". I niech no tylko ktoś spróbowałby się z tego zaśmiać.
Rozmowa z Sashivei trochę popsuła mu humor, co prawda w porównaniu do tego jak wkurwił się na misji to było nic... Resztki jego ludzkich instynktów rozbijało na drobne jego wampirzą oziębłość. Szturmowało i pokonywało. Rozbiło się jednak na czym innym, na jego sierżantowości. Nie sypia się z członkami oddziału. W oddziale nie ma miejsca na miłostki czy antypatie a takie postępowanie do tego prowadziło.
W planach miał uchlanie się a potem może znalezienie jakiejś kobiety i podać jej afekt negocjacji. Tak czy siak i z jednym i z drugim musiał poczekać na Heinircha, nie wiedział czy nie dostaną rozkazu natychmiastowego wymarszu.

Pułkownik się spóźniał a to było niepokojące. Ten niepokój wisiał w powietrzu, udzielał się. Najpierw dopadł stare wygi Niedźwiadka. Kaspara, Ekrona, załogę Mrocznego Księcia... Stopniowo przenosił się na nowych, jak rak trawił organizm, armię Morkoth. Czy raczej jej część przebywającą w tej chwili w gospodzie.

Gdyby był tu Heinrich rozładowałby całą sytuacje raz dwa starym prostym sposobem. Każdemu znalazł robotę, umacnianie ostrokołu, kopanie wychodków czy stawianie stodoły. Jednak był tu Ekron a w jego obecności oficerowie bali się wydawać rozkazy. Sam elf niepokoił się o szarego orka, było to widać i nie było to dobre.

Alkohol lał się strumieniami. Alkohol i napięcie to nie jest dobre połączenie dlatego Kaspar odstawił swój kufel. Na teksty w stylu "ze mną się nie napijesz?" odpowiadał sprawdzoną ripostą "pewnie, że się napije" i uporczywym gapieniem się na szyję nadgorliwego. Każdy raptem znajdował sobie innego kompana do picia.

W końcu odezwał się dzwon. Alarm. Armia Morkothu mniej lub bardziej sprawnie stawiła się na placu. Niektórzy nie mogli ustać o własnych siłach.
Ekron poinformował ich o sytuacji. Nie wiedział chyba zbytnio jak zorganizować obronę, dał wszystkim wolną rękę. No prawie wszystkim...
- Sierżancie Vogel, Sierżancie Axel. Proszę o zorganizowanie działań dywersyjnych. Macie mniej czasu. Spadajcie z fortu. Proszę obejść oddział przeciwnika, wyjść na jego tyły i zacząć niszczyć wszystko co popadnie tak szybko i tak skutecznie jak to tylko możliwe. Potem wiać, będziemy w kontakcie. Podzielcie się. Jedna grupa obchodzi z prawej, druga z lewej. Dogadacie się. WYKONAĆ! BIEGIEM LUDZIE!
- Tak jest sir!
Obaj sierżanci spojrzeli po sobie. Znali się, kiedyś nawet zdarzyło im się współpracować. Axel był w oddziale Larona. Co do drow to zachował się jak na oficera przystało! W obliczu zagrożenia zamiast być przy swoich ludziach pojedynkował się z Keeshe.
- Idę z lewej Axel. Biorę konnice a jak dojdzie do walk to lazaret. Tabory już nie mają sensu.
- Prawa. Piechota i jak mają to mag, nie to sztab.
- Powodzenia.
- Nie daj się znowu zabić.
Już miał biec po ekwipunek gdy zaczepiła go Sashiviei.
- Kaspar, chętnie wesprę twoją grupę.
Grupę... Drowka miała poczucie humoru. Zupełnie jakby chciał ciągnąć do lasu chuderlawego kucharza, tępego osiłka i ślepego. Jedynie Taki mógł się przydać z jego pomysłowością i obie drowki. Cóż... Jedna właśnie próbowała zarżnąć oficera. Wpłynie to na morale jak nic. Szkoda, że destruktywnie.
- Dobra. Bierz sprzęt, spotkamy się tutaj. Wezmę dla nas bomby.
Odwrócił się i złapał jakiegoś chłopaka stajennego.
- Pójdziesz do Niedźwiadka, na górze drugie drzwi na prawo. Weźmiesz z łóżka miecz i mi go przyniesiesz. Czekaj tutaj.
Pobiegł do zbrojowni gdzie była już kupa narodu. On nie musiał się tym przejmować. Szybko dostał to czego chciał. Po dwóch minutach był z powrotem przed Niedźwiadkiem i szykował sprzęt. Podał drowce dwie bomby i dwa krasnoludzkie ognie, do tego zapałki i elfi krótki miecz.
- Gdy naciśniesz pierdolnik z boku z głowicy wysunie się krótkie ostrze. Jest cholernie cienkie ale chyba potrafisz z tego zrobić użytek.
Mówiąc to zakładał oksydowaną, naoliwioną kolczugę. Między kółka wsadzone były małe szmatki by nie wydawała niepotrzebnych dźwięków. Przy pasie miał swego gladiusa i kołczan z bełtami. Pierś przecinały mu dwa pasy, jeden podtrzymujący lekką kuszę, drugi z bombami. Sprawdził czy oba noże gładko wychodzą z cholewy buta. Na koniec wziął do dłoni najnowszy wynalazek inżynierów Morkoth. Pistolet bębenkowy czy jak kto woli rewolwer. Chcieli testy to będą je mieli.

Wsunął go w specjalną kaburę na prawym udzie. Przyjrzał się światłu pochodni odbijającym się w obu pierścieniach. Rubinie i nefrycie. Nie nosił ich bynajmniej dla ozdoby.
Podniósł wzrok na drowkę.
- Zachodzimy ich z lewej i wtryniamy się na konnice. Obrzucamy ich ogniem, chodzi głównie o poparzenie jak największej ilości koni. Potem uciekamy i uderzamy na lazaret. Pytania, pomysły?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 28-01-2011, 23:45   #336
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Mówi się, że dobro jest siostrą zła, że jasność narodziła się w tym samym mroku, co ciemność. Mówi się, że spośród zwierząt istoty ludzkie i elfy zostały wybrane, by zabijać siebie nawzajem. Zabijanie i niszczenie swoich braci miało być po kres czasu ich jedynym prawdziwym, wspólnym powołaniem.

Ci wyznający biel zostali powołani, by zabijać w imię pokoju, miłości i wybawienia. Ci nie wyznający bieli rodzili się po to, by zabijać z 7 powodów. Pychy, chciwości, nieczystości, zazdrości, chorób, gniewu lub znużenia w swej wierze.

Keeshe miała całe 7 powodów y zabić Larona, gdyż właśnie poczuła się chora z pychy i gniewu, a służba Heinrichowi znużyła ją do granic możliwości. Znudziło ją takie życie. Chciała mieć tego drowa. Albo będzie go mieć albo... Cóż. Jak to mówią przemoc nie rozwiązuje wszystkich problemów, ale wiele z nich, owszem. Nie było tu nad cym dyskutować. Wszyscy tu obecni byli zabójcami, każdy był zdolny zabić, dla drowa nie istniała różnica między zabijaniem w obronie niewinnych, a zabijaniem wroga na polu bitwy. Wydawało się im, że są inni, że są poza odwiecznymi regułami, ponieważ się, w pożal się Lolth, wojsku? Nie, zieloni czy nie, dowódcy czy nie, wszyscy oni narodzili się podlegając odwiecznym zasadom tego świata – postawieni w odpowiedniej sytuacji, zabijali. Myślą, że coś zmienią, polityką, wojnami, wojskiem... Keeshe też tak kiedyś myślała. Prawda jest taka, że nadchodzi moment, kiedy najpierwotniejsze instynkty budzą się na widok przeciwnika – i przeznaczenie, jedyne jakie nadawane jest takim jak oni, odzywa się:

– Zabij.

Wyznawcy bieli wierzą, że każdy ma sobie przeznaczonego wroga i przyjaciela. Ten sam grzesznik ma przypisanych przez przeznaczenie dwóch wojowników bieli – jeden ma go zabić za grzechy, drugi ma go nawrócić. Którego spotka wcześniej – to już odwieczne gierki Sił Wyższych... Wyznawcy Lolth ograniczali krąg swoich ofiar ze względów bardziej przyziemnych. Nie rzucali się na silniejszych i dobierali metody w zależności od potęgi celu. Trafiali czasem na przeciwników, których żal było zabijać. Dlaczego?

Zaatakował pierwszy. To źle. Pewność, z jaką atakował, świadczyła że stoczył niezliczoną ilość walk. Przytłaczający i fascynujący fakt. Co jest tak fascynujące w pojedynkach, czego nie ma w zabijaniu? Możliwość sprawdzenia własnych umiejętności, możliwość zgromienia kogoś i zatryumfowania, kiedy na dodatek inni patrzą?

Czy może jest to odwieczny impuls, zasada, coś, co dzieje się, kiedy spotykają się dwie podobne do sobie istoty? Istoty o przeszłości pełnej bólu, istoty o wypaczonym systemie wartości etycznych, istoty zdolne do zabijania, istoty stęsknione czułego dotyku odbierającego ból, spragnione bezpieczeństwa i przede wszystkim obecności tej drugiej istoty... takiej, jak oni? Czy pojedynek był wołaniem o to, za czym tęsknimy, a przyjęcie wyzwania potwierdzeniem „tak, ja też tego chcę, jestem Taki Jak Ty”? „Umiem walczyć, zabijać i zadawać ból, jak ty, ale poza tym, ja też odczuwam ból, czasem męczy mnie czuwanie w ciszy, męczy mnie samotność, męczy mnie to wszystko, inaczej nie potrafię, życie nauczyło mnie, że...”

Oczywiście, w wielu przypadkach tak było. W pozostałych przeciwnik był zwykłym zwierzęciem, któremu przeznaczono zabijać i nie zastanowiła się za bardzo, dlaczego to czyni.

Naparł na nią swoim impetem, lecz jej było to na rękę. Rzuciła się w bok, celując sztyletem w słabszą nogę Larona. Próbowała zadąć głęboką, ciętą ranę, po której drow miałby problem z utrzymaniem równowagi i powoli by się wykrwawiał. Wszystkie ciosy wyprowadzała z jedną myślą. Nie chciała go zabić, chciała zadać mu ból. Uchyliła się przed wysokim cięciem, przyjęła impet kolejnego uderzenia ostrza na sztylet, podtrzymywany także drugą ręką. Pozostała na ułamek sekundy bez broni zdolnej do zadawania obrażeń, zaś w odpowiedzi na kolejny zamach przeciwnika zawirowała w pól obrocie, starając się podciąć mu nogę na którą kulał.

* * *

Dzwon odezwał się gromkim głosem. Ekron przemawiał. Keeshe i Laron wykorzystali tę chwilę na zaczerpnięcie oddechu.
- Macie kwadrans na przygotowanie obrony.
Keeshe skrzywiła twarz. Jaki sens miał pojedynek w momencie, gdy w każdej chwili mógł tu wpaść wróg i go przerwać? Nie chodziło nawet o to, z czyich rąk polegnie ofiara, ale i o bezpieczeństwo własne. Co innego zginąć w pojedynku, co innego zginąć z rąk jakiegoś durnego iblitha.
- ... WYKONAĆ! BIEGIEM LUDZIE!
Keeshe obróciła sztylet ostrzem za swoje plecy i skinęła na Ekrona.
- Idź z nimi jeśli musisz – mruknęła. – Idź do swoich iblithów. W końcu jesteś wojskowym. Możemy to dokończyć kiedy indziej. Nie lubię tak... publicznie – uśmiechnęła się krzywo. – Zabawne... Nie chcę stać się wrogiem publicznym nr 1 za zdradę i zarżnięcie oficera w momencie, gdy był najbardziej potrzebny... Widzisz jak Kaspar się na nas gapi? Jak myślisz jak iblithci zinterpretują to zdarzenie? – fuknęła. – Przed chwilą chlali w trupa i byliby zachwyceni widowiskiem, ale jeśli co pójdzie nie tak, w podręcznikach będą dzieciom pisać, z przegrali wojnę przez dworkę, która raniła czy zabiła im oficera! W gruncie rzeczy mało mnie to obchodzi, ale... twój wróg jest tam – skinęła ręką za mury. – Idź do niego skoro musisz. Twój przeciwnik może poczekać.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 29-01-2011, 14:36   #337
 
Buzon's Avatar
 
Reputacja: 1 Buzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie coś
Młody Brox upada na ziemię. Wokół niego pył unosi się do góry. W ustach czuje krew. Słodki posmak swojego osocza. Kładzie dłoń na swoim prawym policzku masując go.
-„Nigdy nie będziesz wojownikiem jeśli wróg jest w stanie powalić cię pięścią na ziemie. Wstań i walcz gówniarzu”- ostrym głosem, przypominającym dźwięk grzmotu rozdzierającego chmury młody wojownik otrzymał naganę od swojego ojca.
Brox wypluł krew. Podniósł się. Nim jednak zdążył stanąć na nogi musiał zrobić unik przed kopniakiem, który nadchodził z jego prawej strony. Był zbyt zdezorientowany by zablokować taki cios. Odskoczył jeszcze raz do tyły i przyjął gardę ciągle obserwując swojego przeciwnika. Ojciec Broxa był wyższy od niego o dwie głowy. Nie tylko był wyższy ale bardziej masywny. Jedyną wspólną cechą były oczy. Puste. Czarne. Spojrzenie w nie mogło sprawić, że przeciwnik spojrzy w swoją przyszłość i ujrzy na końcu tych dwóch mrocznych tuneli swoją śmierć. Oczy puste jak u psa. Nie widać różnicy między tęczówką a źrenicą…
Sparowanie prawego prostego lewym przedramieniem. Przyjęcie kopnięcia w lewe udo. Próba uniku w prawo. Cios powalający prosto z góry. Dodatkowo kopnięcie w prawe udo. Brox po raz kolejny ląduje na ziemi. Tym razem jednak nie ma dość sił by się podnieść. Ból zmiażdżonego mięśnia prawej nogi jest zbyt silny.
-„Musisz się jeszcze sporo nauczyć. Czeka cię ostry trening. Jutro z samego rana idziemy na polowanie. Nasza kolej. A teraz wracaj do obozu. Ja muszę coś sprawdzić. „

Bicie dzwonu było nieznośne. Wojownik obudził się. Zaklął pod nosem. Był wściekły na siebie, że usnął. Miał przecież czuwać czy ktoś przyjdzie po jego nowego znajomego. W karczmie ludzie, którzy bawili się pewnie na całego zastygli w bezruchu.
-„Czyżby bicie dzwonu oznaczało to samo co dźwięk rogu bojowego? Czy to wezwanie do walki?” – zastanawiał się ork.
Kiedy w drzwiach pojawił się nieznany osobnik i powiedział:
-„Gotowość bojowa!” – Brox nie miał pewności, że zostali zaatakowani. W takim miejscu jak to mogło zdarzyć się wszystko. Już widział wystarczająco dużo i nie zdziwiłby się jakby fort był wielką maszyną oblężniczą. Osobnik ten także nawoływał do wyjścia przed karczmę. W tej fali wychodzących osób stracił z oczy orka. Na zewnątrz nieznajomy kontynuował swój apel do nich.
-„ Najdalej za kwadrans wpadnie tu pułkownik. Najdalej pięć minut później wpadnie tu oddział uderzeniowy Cesarstwa Arkanijskiego w sile co najmniej 200 ciężkozbrojnych kawalerzystów. Z posiadanych informacji wnioskuję, iż za konnicą podąża również oddział piechoty w ilości nie znanej. Naszym zadaniem jest obrona fortu. Pułkownik wyraźnie stwierdził, że w interesie Księstwa jest zadanie możliwie dużych strat napastnikowi. Mamy, wykorzystując dostępne środki zadać możliwie duże szkody w sprzęcie i inwentarzu, oraz zadać możliwie duże straty osobowe, choć głównie chodzi nam o kadrę dowódczą. Potem wycofać się w zorganizowanym pośpiechu. Zbrojownia jest otwarta, alchemik również. Macie kwadrans na przygotowanie obrony.”
- „A jednak oblężenie”- powiedział cicho ork.
Mężczyzna złapał jeszcze kilku innych i coś im powiedział. Ale temu już się Brox nie przyglądał. Trzeba było się przygotować do oblężenia. Normalnie olał by sprawie i wyszedłby z fortu. Nie jest dezerterem bo nie należy do jego obrońców. Najemnikiem też nie jest bo nikt mu nie płaci i nikt go nie zatrudnił. Trzymała go tu inna rzecz. Honor. Miał szansę spłacić swój dług. Oni uratowali mu życie., a więc on pomoże w ratowaniu ich życia i będzie wolny.
Mieszkańcy fortu szykowali się do obrony. Brox niczego nie potrzebował. Miał broń. Ściągnął topór z pleców. Podrzucił go lekko do góry i złapał obiema dłońmi.
-„ Dwustu. Minimum dwustu dobrze wyszkolonych i uzbrojonych wojów. Brox będzie miał ręce pełne roboty. Zadać jak największe straty? Nie póki w żyłach choć jednego z obrońców nadal płynie krew to jest szansa na wygraną. Nieprawdaż ojcze?” – to ostatnie zdanie ork wypowiedział patrząc w górę.
Dziś ma szanse pokazać, że jest prawdziwym wojownikiem, takim jakim wymarzył go sobie ojciec. Wiedział, że najbardziej przyda się przy bramie. To pomocy jej zablokowania, a w razie przedostania się wrogów do obrony fortu w pierwszej linii. Tym razem nie ucieknie. Dosyć uciekania czas pokazać na co go stać choćby miał przypłacić za to swoim zyciem.
 
__________________
" Przyjaciel, który wie za dużo staje się bardziej niebezpieczny niż wróg, który nie wie nic."
GG 3797824
Buzon jest offline  
Stary 01-02-2011, 22:30   #338
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Sluuurrrpp! - mlasnął głośno, a zwisający poniżej szczęki kawałek czegoś, co kiedyś było jakimś stworzeniem, świadczył o udanym posiłku. Zaraz zresztą zniknął w otchłani zielonej gęby właściciela z towarzyszącym mu cmoknięciem.
- Błeee! - beknął, potwierdzając zakończenie konsumpcji i otarł facjatę wierzchem opancerzonej dłoni, omal się przy tym nie nokautując.
- Co by tu... - zamyślił się nad kolejnym zajęciem godnym wielkiego wojownika, jakim przecież był. - A może by tak... pochendożyć - dokończył przebiegle i mrużąc ślepia rozejrzał się po sali w poszukiwaniu... kogoś... czegoś...
To jakże ważne zadanie przerwało darcie japy jakiegoś białoskórca... tfu! chlebusia, a to jeszcze gorzej!
- No i siem zesrało... - ocenił jakby zasmucony. Nie tracąc więcej czasu wychylił do dna dzbanek z całkiem przyzwoitym piwkiem, prawdopodobnie dla zielonoskórej klienteli wzbogaconym o posmak grzybków jaskiniowych.
"Jak w domciu..." - kolejne mlaśnięcie dołączyło do bogatej gamy dźwięków wydawanych przez zielonego osobnika. Mlaśnięcie przeszło w głęboki warczący bek, co nawet wśród innych orków budziło zazdrość nad niewątpliwie wspaniałymi umiejętnościami Uthgora. Ten ukontentowany łaskawie raczył ponownie spojrzeć na ostrouchego błazna w wejściu, któremu najwyraźniej zależało na zebraniu wszystkich na zewnątrz.

- Kłać siem dzifko... - pomruczał zgodnie ze swoim zwyczajem, ale ruszył swoje cielsko w stronę wejscia. A może wyjścia? W sumie nieważne, ważniejsze było, że nieśpiesznie, bo nieśpiesznie, ale ruszył. W końcu żadna wojna w jego okolicy nie mogła się bez niego odbyć. Ta też musiała chwilę poczekać, aż raczy do niej dołączyć.

Gadu-gadu, pierdu-pierdu, blablabla na temat jakowejś taktyki, lektyki, czy jak jej było, francy jednej właściwie pominął. To samo zrobił z informacjami odnośnie liczebności przeciwnika. Orkowie i tak nie umieli liczyć, więc było mu wsio rawno, czy zabije dwudziestu białoskórców, czy milion pięćset sto dziewięćset. Żeby się tylko przy tym zanadto nie zmęczył (babka przecie mówiła "nie kop goba, bo się spocisz..."), bo tego nie lubił. Nic, a nic. Ni dudu. Znaczy - ani trochę. Nie. Najn. Nande. Łakaranaj. Łotewa.

<bierze różową pigułkę i wraca do tematu>

Rewelacje i dyspozycje E-krowa... Edgara... no, tego lembasa co się wydurniał na środku placu przyjął z iście orkowym spokojem, wysmarkując donośnie nochal. Najpierw jedna dziura (poszło gładko, a zielonoszary glut poszybował gdzieś w dal), później druga, gdzie napotkał problemy. Dopiero sprytnie gmerając głęboko wciśniętym paluchem zdołał uwolnić drugą porcję gluta. Gdyby kiedyś ktoś (NASA?) postanowił toto zbadać, odkryłby nowe nieznane formy życia... Właśnie tak.

Przyszedł czas na działania.
"Chendożenie?" - przyszło mu na myśl, jak zawsze. Potrząsnął łbem. Kandydatki się rozbiegły nie wiadomo dokąd, a Tania i tak pewnie do manicurzystki poleciała stalowe tipsy założyć.
"Wóda, czipsy i mięcho!?" - tym razem żołądek próbował odzyskać panowanie nad zielonoskórym ciałem. Zwykle udawało mu się to znakomicie, jak tylko usatysfakcjonowane Chendożenie usypiało...
"Dać w morda! Zabić!" - kolejny odruch bezwarunkowy zamigotał i zgasł - nie było jeszcze żadnych przeciwników (co prawda nie był to czynnik niezastąpiony, ale nie ma co tak przy pierwszej popijawie swoich zarzynać...).
- Drajw baj! - gdyby orkowie mieli pysie zamiast paszczy, to Uthgorowi pysio uśmiechnąłby się od ucha do ucha i bardziej przypominał ryjek Kubusia Puchatka zaglądającego właśnie do garnuszka z koślawym napisem "MIUT", niż paskudną pełną zębów paszczę okrutnego orka.
To było to! Uthgor ciężkim kłusem pognał tak szybko, na ile jego godność (i trzeźwość) mu pozwoliła do stajni... to jest garażu. W głowie miał wizję nieustraszonego szafera w mobilu naprzeciw hord wroga. A później tylko rzeź niewinnych i zjadanie pokonanych i gwałty i palenie i... i... <uspokaja się, dysząc i charcząc niczym wieloletni gruźlik>

Właściwie to, czy ostatecznie wciskając gaz do dechy pogna na spotkanie napastników, czy też w dokładnie przeciwnym kierunku (w celu ratowania tak cennych dla zielonoskórej rasy genów wielkiego i... khym.. nieustraszonego wojownika) zależeć będzie od sytuacji. Jak wszystkim wiadomo - dobry ork, to żywy ork, a przebiegły ork (na przykład ten, który grabi trupy poległych w walce gupich białoskórców) to dłużej żywy ork, czyli lepsiejszy ork. A Uthgor chciał być najlepsiejszy na świecie. Bezapelacyjnie i do samego końca, swojego lub świata. Raczej na pewno tego drugiego...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 02-02-2011, 16:08   #339
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Piwo przestało jakoś Goblinowi smakować zaraz po tym jak wpadł Ekron. Wstał rzucając kuflem w kontuar. Gliniane naczynie rozbiło się o solidne dechy, narażając Takiego na jeszcze większe cięgi od Karczmarza. Ten jednak trawił w spokoju przemówienie maga. Miał o co się martwić. 200 kopi i kilka tysięcy piechoty, a karczma w końcu była siedzibą dowódcy. Chyba pierwszy raz Karczmarz pożałował gościnności.

Taki, natomiast, pienił się ze złości. Gdyby ktoś teraz podszedł, pomyślał, przypieprzył bym mu w ryło!
- Co robimy? - Zza pleców odezwał się głos Józia. Taki ścisnął i rozluźnił pięści kilkakrotnie. Józio to raczej nie kompania do bicia.
- Ratujemy dupy, od co!

Usiadł. Jeszcze sekundę wcześniej chciał się, spakować. Ale teraz ochłonął już zdeka. A zapowiadało się, że jeszcze troszkę ochłonie. Mieli piętnaście minut. Co robić?

- Propozycję ogrze? - ze złością, było mu najwyraźniej do twarzy, gdyż Józio się uśmiechnął.
- Tatko, tak zawsze do mnie mówił. Ogrze. - rzucił uśmiechnięty Józio. - Może co by ich po prostu przetrzymać? Chociaż po zastanowianiu się, to jest nie najlepszy pomysł.
- Czemuż to?
- Ostrokół jest mizerny. Nie wytrzymie długo. Może ze trzy kwadranse.
- Słyszałeś, tego maga, jak z psiej dupy trąbka, że będą tu w 20 minut, najpóźniej, i będą konno. A Kaspar i ten drugi poszli ich od flanki zachodzić.
- Oni w kilku pójdą. Tylko przedłużą to co nieuniknione.
- Fakt...
- zamyślił się Taki. - fakt.

Wyszli z karczmy. Ci, których ominęło by wystąpienie Ekrona, szybko złapali by co się dzieje. Dowódcy wykrzykiwali swoje rozkazy. Szeregowi biegali z bronią, z balami, z czym się dało. Jakiś wąsaty, wrzasnął na Takiego, żeby ten wreszcie ruszył swój kuper i zabrał się za skrzynie, bo inaczej w kuprze znajdzie mu się, w niewyobrażalną wręcz czułością, coś ostrego i niezbyt krótkiego. Taki obrócił mu się spojrzał wkur.... bardzo, bardzo złymi oczami i wyciągnął wskazujacy palec.
A musicie wiedzieć, że to był długi paluch.

Goblin odwrócił się, a gdy zobaczył, że Józio jakby ruszył wykonywać rozkazy, krzyknął do niego, że teraz ten jest pod jego dowództwem, i że jeśli chce obronić karczmę i resztę sadyb, to trzeba działać, a nie nosić pudła. Od noszenia pudeł, dodał, jest banda debili, która potrafi tylko nosić.

Józio zgrabnie udał, że nie nosił wcześniej, na prośbę Takiego, tobołków czy innych worków. Nieśpiesznie ruszył w ślad za Goblinem. W stronę stojącego i wykrzykującego rozkazy Ekrona. Ten, poddenerwowany widocznie, wydawał się go nie zauważać.

- Magu!? - zawołał Taki. Podchodząc mówił dalej - Ekronie, mam pytanie. Kto dowodzi obroną?

- Chciałbym prosić o 20 wprawionych łuczników pod moje dowództwo. A, przynajmniej pod komendę. Mam plan. Ale kusznicy muszą wykonywać moje polecenia. W pracy pomoże mi też Józio. Chciałbym go także pod swoje skrzydła wziąć.

- Chciałbym jeszcze kogoś, kto zna podziemia. Bo rozumiem, że jest jakaś tajne przejście. Jakaś droga na zewnątrz.

- A i byłbym zapomniał. Skoro, Ekronie, jesteś tak wielce potężny, że możesz nas teleportować w te i nazat, to czemu nie możesz przenieść tych pachołów na koniach w jakąś czeluść, co? Albo razić piorunami. Albo...

Nie dokończył, machnął tylko ręką i poszedł do alchemika.
Alchemicy, jak wiecie, do zawsze próbują zamienić ołów w złoto. Nie każdemu się to udaje. Ale każdy próbuje. Ołów, rzecz powszechna. Złoto nie. Trzeba więcej powodów? Taki zamierzał zgarnąć cały garniec ołowiu od tutejszego alchemika. Pójść do kowala. Zamówić kilkaset strzał. Tak z czterysta przynajmniej. Wiedział, że z takim zamierzeniem mogą być problemy. Wyjścia innego nie widział jednak.
Później, z zamiarem roztopienia ołowiu, położy garniec na palenisku.
- Wiesz co robić? - Zapytał się Józia.

Józio wiedział. Trzeba roztopić ołów, a później,kolejno jedna po drugiej, wkładać weń groty strzał. Nabiorą ciężaru i energii przy okazji. Nie trzeba magii, nie trzeba tanich sztuczek by strzały był bardziej śmiercionośne. Wystarczy jak z większą energią uderzą w cel.
A co z tego, że jak ołów uderzy w stal to się rozpłaszczy? Przecież ołów tylko jest nośnikiem, a stalowy grot uwięziony w płaszczu ołowianym, ma siać spustoszenie.

Taki zatarł ręce i ruszył w stronę loszku, zostawiając Józia z grotami. Musiał zwerbować łuczników. Musiał też postawić na nogi swojego mutka. Szkoda byłoby, by takie doświadczenie bojowe ominęło pupila.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 28-02-2011, 21:45   #340
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Choć zamierzenia i ambicje Ghardula zawsze sięgały wysoko, choć jego plany sięgały wystarczająco daleko by stać się kompletnie niezrozumiałe dla typowych noplisków, to jednak w tej chwili cała wola orkowego szamana koncentrowała się na jednym, bardzo przyziemnym marzeniu - na chwili odpoczynku. Cały czas ciągle ktoś czegoś chciał albo musiał ratować komuś dupę na okrągło uciekając się do szamańskich zdolności a teraz odmawiano mu nawet tej elementarnej przyjemności. Czy to było naprawdę tak wiele? Kilka godzin spędzonych w ciepłym, wygodnym łóżku z perspektywą tego, że nikt tego odpoczynku mu w żaden sposób nie przerwie, nawet propozycją miłego spędzenia czasu w towarzystwie dwóch powabnych orczyc. Po prostu święty spokój, nic więcej.

Owszem, trochę czasu miał. Początkowo zasnął z głową opartą na stoliku jednak ból kręgosłupa i pijackie piosenki skutecznie uniemożliwiły mu wypoczynek. Gdy później chwiejnym krokiem dotarł do pokoju na górze i otwarł drzwi zamiast wymarzonej pościeli zauważył zwykły siennik, na dodatek niezbyt schludnie wyglądający. Ilość obecnych na nim pcheł przerażała na pierwszy rzut oka, jednak tym szaman nieszczególnie się przejmował - miał w końcu wsparcie pchlego samca alfa który w momencie podporządkował sobie pchle towarzystwo. Niestety, warg nie miał tyle szczęścia i jego żałosne wycie i odgłos drapania skutecznie uniemożliwiły sen Ghardulowi. Gdy w końcu udało mu się zasnąć drzwi pokoju otwarły się z hukiem i do środka wtoczył się jakiś zalany w trupa żołnierz. Nie zdejmując nawet zbroi władował się na legowisko orka przygniatając go swoim ciężarem, a gdy zorientował się w swojej pomyłce wstał z trudem, puścił pawia wprost na koc pod którym spał szaman po czym bełkotliwie wygłaszając przeprosiny wytoczył się z powrotem z pokoju. Tego było dość - na szczęście koc uchronił Ghardula przed zabrudzeniem to jednak pokój nie nadawał się dłużej do spania. Teoretycznie udało mu się chwilę odpocząć, jednak w ogólnym rozrachunku był jeszcze bardziej zmęczony niż wcześniej. Z trudem zszedł na dół, licząc że świeże powietrze pozwoli mu choć trochę przegnać zmęczenie i podjąć dalszą próbę znalezienia sobie miejsca na odpoczynek gdy Ekron ogłosił im swoją nowinę. Szaman wybełkotał coś pośredniego pomiędzy ,,przyjąłem" a ,,spierdalaj" i opadł na jedno z wolnych krzeseł

Powinien działać. Sytuacja była niewesoła, jednak w tej chwili zarówno jego umysł jak i ciało nie były w stanie zmobilizować się do jakiejkolwiek pracy. Jeśli nie wymyśli czegoś co może pomóc to znając życie nie zrobi tego nikt inny, w takich sytuacjach jak zawsze konieczny był szaman z genialnym pomysłem zdolnym odwrócić losy bitwy. Jak jednak wymyślić coś takiego z tępym bólem tętniącym gdzieś z tyłu głowy? Była tylko jedna metoda, choć wyjątkowo ryzykowna by szybko odzyskać siły. Jeden specyfik, choć nielegalny we wszystkich zarówno cywilizowanych jak i całkowicie dzikich rejonach świata to jednak handel nim kwitł, a każdy dobry czarnorynkowy dostawca był w stanie załatwić działkę. A wszakże to miejsce było karczmą w obozie wojskowym, czyli centrum obrotem kontrabandą w tym rejonie, czyż nie?

Z trudem, podpierając się o stoliki, krzesła czy innych biegających w panice ludzi zdołał dotrzeć do szynkwasu. Nachylił się w stronę barmana i kładąc swój tasak na ladzie by zaakcentować swoje słowa szepnął mu na ucho

- Daj mi Red Bulla... I nie próbuj gadać że nie masz... Znam was szelmy, wy zawsze macie

Chwilę później karczmę opuścił całkowicie odmieniony szaman. Stąpał dziarsko, pełen sił witalnych kierując się w stronę wykrzykującego instrukcję Takiego. Narkotyk działał na niego silniej niż na zwykłych ludzi, powodując że częściowo jego umysł znajdował się w świecie duchów, co nie zmniejszało jednak jego zdolności mentalnych. W jego głowie już bowiem zdążył ukształtować się plan. Gdy Taki skończył wydawać polecenia Ghardul położył mu rękę na ramieniu i uśmiechnął się do niego, tym samym uśmiechem który miał na ustach gdy ruszali na rozprawę z elfami. Czysta, sadystyczna radość jaka towarzyszyła mu gdy miał zamiar wyrządzić komuś krzywdę i delektować się jego cierpieniem

- Gotów pokazać tym człeczynom czego potrafi dokonać nasz duet? Mam pewien plan, jak nie tylko opóźnić ich siły ale całkowicie je zdezorganizować i stępić ich uderzenie, być może nawet zmusić do odwrotu. Masz jeszcze trochę swojej mikstury przemiany w NO? Każ łucznikom wykorzystać ją tak, jak wykorzystuje się truciznę. Pomyśl sam, każdy z atakujących nas żołnierzy z definicji posiada w sobie dużą dawkę agresji, podniesioną dodatkowo przez czynnik tłumu. Jeśli twój ekstrakt dzięki zranieniu grotem nasączonej strzały przedostanie się bezpośrednio do krwi... Dojdzie do masakry w ich szeregach
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172