Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2011, 21:46   #321
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Wróciła do karczmy, Larona już nie było tam, gdzie go zostawiła. Ciekawe, co porabia...
Kelnerka z siniakiem na pysku z płaczem przebiegła obok. Keeshe nie zdążyła podłożyć jej „przypadkiem” nogi. Durny iblith.
Było wiele opcji. Albo któryś z gości dobierał się do panienki, albo wręcz zdołał się dobrać. Mógł być to Laron. W tym przypadku opcji było więcej. Być Może drow wkurzony swoją chwilową porażką chciał się wyżyć na tym co mu „przypadkiem” w ręce wpadło – bardzo prawdopodobne. Być może wręcz namówił tę kelnereczkę aby odegrała z nim tę scenkę „zazdrości” przed momentem, a niezadowolony z efektów nalał jej. Być może wręcz przeciwnie – poszli zrobić sobie dobrze, tylko iblithowi nie przypadł do gustu hmm... drowi temperament... Opcji było naprawdę wiele. Postanowiła olać całą sprawę. Wiadomo jak jest z drowami – teraz zamilknie, będzie się stroszył, obserwował ją z oddali i udawał, że wcale jej nie obserwuje. Jeśli mu zależy i poczuł się odrzucony, tak właśnie będzie się zachowywał. A potem zacznie prezentować, jakim to jest atrakcyjnym samcem, poprzez maskę zimnej jak lód duszy, poprzez brutalność i okrucieństwo prezentując jej swoją siłę, wciąż udając, że nie ma to nic wspólnego z próbą zwrócenia na siebie uwagi. Będzie puszczał zabójcze, zimne spojrzenia, w całej swojej tryumfalnej samczej okazałości udając obojętność i robiąc wszystko, aby to ona spasowała pierwsza i okazała zainteresowanie. Drowy które chcą zaimponować kobiecie zachowują się bardzo charakterystycznie, symptom samca alfa i pewność siebie widać w każdym ich ruchu i geście który wykonują. Oni po prostu nie boją się niczego, a zwłaszcza nie boją się kobiet [co w drowiej społeczności oznacza co innego niż w ludzkiej...], nie boją się tego jak ona zareaguje. A ona wymięknie prędzej czy później, albowiem nie ma niczego, na co warto ślinić się bardziej, niż na bezlitosnego drowa, z zimną krwią rozrywającego ofiary na strzępy, przy świadomości, że czyni on to specjalnie dla Niej.

Przynajmniej tak wyglądała większość klasycznych drowich romansów. Nie była pewna, czy chciała takiej właśnie klasyki.

Dlatego naszły ją wątpliwości. Przystanęła w pół kroku do stolika i zawróciła. Przyspieszyła kroku, a do drzwi dopadła wręcz biegiem i wyskoczyła z karczmy. Pognała co tchu za kelnerką i dogoniła ją. Złapała za rękaw i szarpnęła, zmuszając dziewkę by się zatrzymała i spojrzała na nią.
- Zaczekaj! – to brzmiało wręcz jak groźba. – Skąd te siniaki? Ktoś cię pobił? Kto i jak do tego doszło? Mów! – zrozumiała że nie powinna w ten sposób rozmawiać z kimś... takim. – Spokojnie, już dobrze, może... będę mogła ci pomóc – osłodziła ton głosu. – Kto ci to zrobił, powiedz, chcę tylko wiedzieć co się tam stało...
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 08-01-2011, 16:19   #322
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Wgramoliła się na pokład, choć to nie jest trafne określenie dla jej zgrabnych ruchów. W każdym razie stanęła, na deskach, które to wymagają kompleksowego czyszczenia. To się majtkowie narobią. Krew, krew, flak, krew, kolejne wnętrzności, jednym słowem niezłe pobojowisko. Spojrzała na swoich i dostrzegła pewne braki. Chwilowo jednak postanowiła nie wdrążać się w temat, bo co ją obchodzili przegrani. Gdyby Kaspar padł, to chyba by głęboko westchnęła i stwierdziła, że tego człeko-wampira przeceniła i nadto wywyższyła. Swoją drogą, wykonali zadanie? To było dobre pytanie, ale tym też nie zaprzątała sobie głowy, bo zauważyła, że nie rozmawiając prawie z nikim, wszystko wiedziała, a jeśli nie to resztę sobie dośpiewała.
Zdecydowanie zapomnieli o niej. Choć ten fakt nie zdziwił ją w ogóle. Wszak ona miała ich w głębokim poważaniu, a i oni jej za specjalnie nie zauważali. Zresztą pulsujący ból w czaszce nie dawał jej spokoju, tym bardziej, że nie mogła spokojnie wyłożyć się w łóżku, tylko wiosłowała, a pot który spływał jej po czole sprawiał, że rana jeszcze bardziej piekła.
Wyjęła z kieszeni chustkę, którą przetarła delikatnie czoło, jednak szybko zaprzestała jego, bo otóż to niespodziewaną wizytę sprawił im Ekron, którego już kiedyś widziała w Niedźwiadku.
Czyli się udało - skwitowała w myśli. I wyszło na jej, dowiedziała się nie pytając nikogo, to trzeba umieć. Jednak na tym skończyły się jej przemyślenia, bo została wskazana przez niego i pufff.


Karczma, na dodatek znana jej. Czyli pewno Heinrich będzie miał coś dla nich kolejnego, albo przynajmniej zapłatę. Zresztą pamiętała ich ostatnią rozmowę, która zapadła jej w pamięć. Wzięła trunek i siadła i jak na nią przystało z dala od innych. Po teleportacji ból głowy nasilił się. Wzięła już lekko zakrwawioną chustkę i znów przetarła czoło, po czym przytknęła ją do skroni, jakby miało jej to pomóc, co było mylne. Chustka ni zimna była, ni maści nie miała chłodzącej, ale zdawać by się mogło, że pomaga. Wsparła podbródek o rękę, której łokieć spoczął na stoliku. I znów łubu, dubu. W obozie wylądował statek. Magowie, to lubią się bawić i potrafią mieć mocne wejście - skwitowała pod nosem. Westchnęła ciężko, zmęczona wszystkim co dokoła się działo i teraz i wcześniej. Nie narobiła się nic, ominęła ją cała rozrywka, a i tak miała dosyć, przez ból, który przeszywał jej całe ciało, upadek to jednak nic przyjemnego, a dodając do tego leżenie w co najmniej nie wygodnej pozycji dopełnia obrazek zmęczenia.
Nie myliła się, Ekron potwierdził jej przypuszczenia. Wieczorem... - zamyśliła się. Omiotła spojrzeniem dobytek. Jakiś drow, który wcześniej też o oczy obił się jej dał coś Kasparowi i potruptał w głąb sali, a za nim Keeshe. Natomiast sierżant mignął jej, wychodząc z dobytku. Za to parka drowów zaczęła rozmowę. Mimo, że Sashivei zatrzymała na chwilę tam swoją uwagę, to jednak w końcu zwróciła swój wzrok na kufel, który stał tuż obok jej przedramienia. Upiła z niego łyk, pęcherzyki piany pękały chaotycznie. Znów zapatrzyła się, po chwli zamykając oczy. Nie wiedziała ile minęło, ale gdy podniosła wzrok Keeshe wyszła, za to jej towarzysz zachował się dosyć dziwnie. Obserwowała go bacznie. Choć mało ją interesowały sprawy byłej dowódczyni i nieznanego jej elfa, to zlustrowała jego zachowanie dokładnie. Trochę wywnioskowała, ale bez znania choć części historii jego, Keeshe i ich wzajemnych relacji po prostu poprzestała na tych spostrzeżeniach, które się jej nasunęły, nie sprawdzając ich wiarygodności i trafności.
Działo się, szczególnie między tą parką drowów...
Wzięcie piwa było złym pomysłem - stwierdziła, patrząc na ledwo co napoczęty trunek. Dlaczego właściwie za niego złapała? Chyba z tłumem poszła, który to zrobił. A co to własnego rozumu nie miała. Chyba faktycznie zmęczona była. Wstała i podeszła do lady, jednak musiała oprzeć się o nią, ponieważ obraz zaczął jej niespokojnie poruszać się i chylić zbyt mocno na boki. Przymknęła momentalnie oczy i wzięła większy haust powietrza.
- Teleportacja nie służy... - syknęła pod nosem. Wzięła kilka kolejnych głębszych oddechów. Poczuła czyjeś spojrzenie na sobie, jednak nie miała siły otworzyć oczu. Na dodatek musiała by unieść mocniej głowę, która opadła jej mimo woli ku dołowi. Ten nieprzyjemny zimny dreszcz, który opanował jej ciało wraz z pulsującymi żyłkami na skroniach, sprawiały, że wolała się nie ruszać, próbując trzymać się w miarę na równych nogach.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."

Ostatnio edytowane przez Szaine : 08-01-2011 o 16:32.
Szaine jest offline  
Stary 08-01-2011, 17:12   #323
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wino, kobiety i śpiew... Taaa. Szkoda, że w "Niedźwiadku" za śpiew robiło darcie się ostro zalanych żołnierzy czwartej dywizji konnej. Wino Kaspar zamienił na krew zmieszaną z wódką (a raczej wódkę z krwią) a kobiety... No cóż, były. Nie rozwódźmy się nad ich urodą. Jeszcze dwa, nie, trzy bukłaki wódki i będzie można coś popróbować.
- I ja... Wtedy... A ona miała...
Słowa Huberta, majtka z "Mrocznego Księcia" docierały do niego piąte przez dziesiąte. Wszyscy w końcu wybuchnęli śmiechem dla zasada i on się do nich dołączył. Ktoś rozlał wódki, Vogel uzupełnił swój kubek krwią.
- Za kobiety!
- Za kobiety! Ładne i chętne!

Wypili.
- Swoją drogą to komandor sobie znalazł niczego sobie dupe.
Wszyscy jak na komendę spojrzeli na biegnącą do drzwi Keeshe. Musiała się czymś ostro struć tak się śpieszyła.
Bosman syknął i wskazał wzrokiem Kaspara, wampir uznał taktownie, że tego nie zauważa. Nie miał humoru na mordobicie.
- No daj Fred spokój! Przecież Kaspar to swój chłop! Służył u Barbaka, Rzeźnika i... U kogoś tam jeszcze!
Ostro już zalany Dietrich zakończył swoją wypowiedź uniesieniem palca wskazującego. Vogel ciągle zachowywał kamienną twarz. Bosman wzruszył ramionami.
- A no właśnie Kaspar. Przecież u niej służysz. Jaka jest? Ostra?
Marynarz mrugnął do niego znacząco. Siedzący obok Boris, najlepszy strzelec z kompani Larona wyszczerzył zęby.
- Bo my tylko wiemy, że znajduje dziwną przyjemność w pozbywaniu się jedzenie i przywiązywaniu się!
- Bulimiczka lubiąca sado-maso!
Roześmieli się. Puentującym wypowiedź strzelca był Ernst, nieźle wykształcony półelf, który nie wiadomo skąd wziął się w tej zbieraninie rębajłów. W armii Morkoth raczej nie pyta się o historie.
Vogel wychylił do dna swoją porcję wódki i podsunął kubek do napełnienia.
- Przede wszystkim nie u niej. Heinirch ją zdegradował. Jaka jest? Wiecznie ma Chorobę Wściekłych Krów.
Roześmieli się.
- Zero autorytetu u podwładnych i zero zdolności do koordynowanie oddziałem. Jednym słowem dupa a nie oficer.
- To widzimy.
- A jaka jest? Nie gadajcie, że się jej nie przyjrzeliśmy. Wszystko ma na swoim miejscu, umięśniona o ile takie lubicie to niezła. A z tego co słyszałem o drowkach to i pewnie w łóżku bardziej woli przywiązywać niż być przywiązywaną.

Zaśmiali się, wypili. Jeszcze chwilę gawędzili o kobietach i tym do czego się nadają zamiast dowodzenia. Rozmowa może niezbyt wyszukana ale z pewnością odstresowująca. Co lepsze teksty podsumowywali kolejnymi kolejkami tak więc gdy w Niedźwiadku zaczął się tumult wszyscy byli mniej lub bardziej podchmieleni. Obejrzeli się, było jakieś zbiegowisko przy kontuarze.
- Kie Czort.
Wstali i zaczęli się przepychać w stronę baru. Do brzegów zbiegowiska dotarł tylko on, Fred i Boris. Reszta albo miała problem z wstaniem z ławy, albo nie załapała co się dzieje albo utknęła w tłumie. Pić trzeba umieć.
Przy barze leżała Sashiviei. Chyba zemdlała. Przy niej klęczała jakaś orcza piechociarka i z wdziękiem właściwym dla swojej rasy (nie płci) tłukła ją na otrzeźwienie po twarzy. Nie pomagało.
- Zostawcie żołnierzu.
Głos Vogela był cichy, orczyca (orka?) spojrzała na wampira z wyraźną zaczepką. Napotkała zimny wzrok. Skapitulowała, odsunęła się.
- Miejsca. Nie tłoczcie się. Musi mieć czym oddychać.
- Przecie ma.

Ktoś podłapał dowcip i wybuchnął śmiechem. Kaspar nawet nie spojrzał na żartownisia. Znał ten charakterystyczny, chrapiący głos. Mówiący dostał kiedyś w krtań co teraz było słychać.
- Dowcip Ci się wyostrzył Sepp. Łap ją lepiej za ramiona. Gosbert, Ty za nogi. Za ramiona Sepp. Jeżeli nie odróżniasz ich od cycków to współczuje kobietom z którymi sypiasz. I ostrożnie na powietrze. Niech ktoś się kopnie po fleczera.
- Ja jestem medykiem.

Vogel spojrzał na lekarza.
- Niech ktoś skoczy po fleczera, trzeźwego. Chyżo. Reszta niech wraca do wódki, chyba, że się im nudzi i chcą mieć więcej wart.
Tłumek się przerzedził. Raz, że Kaspar był sierżantem. Dwa był sierżantem wyiadu. Trzy, za nim stał Dred i Boris. Wampir odwrócił się, skinął marynarzom głową i wyszedł dopilnować Seppa i Gosberta.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 10-01-2011, 23:21   #324
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Ała! - krzyk wydostał się wbrew woli Uthgora - tak jakby bokiem, bo wydatne szczęki miał zaciśnięte z bólu. Ponieważ zezował to na nową Rąsię, to na puste flaszki, trudno było dociec, co tak naprawdę było powodem boleści orka.
- Szerzej nogi... - wysyczał, a Rąsia w mig podłapała, ponownie prezentując poprawnego "fakera".
- Ooo... - zachwycił się zielonoskóry - Ty mi siem podobać! - dodał wyraźnie zadowolony z nabytku. Tego, że nie za bardzo miał właściwie cokolwiek do powiedzenia, zdawał się nie zauważać.

Łaskawie zdawał się nie zauważać również małej wpadki z toporem. Właściwie gęba aż mu się rozdarła w zębatym uśmiechu, gdy pomyślał, jak byłoby czadowo i ogólnie wesoło, gdyby topór jednak dziabnął orkowego pasażera na gapę. W końcu dobrej zabawy nigdy za wiele. Nic to - innym razem wyjdzie lepiej.
- Nie udać siem... - z brzękiem i chrzęstem zbroi wzruszył ramionami, tym niemniej w głowie każdego postronnego obserwatora zakiełkowałoby podejrzenie, czego tak naprawdę żałuje Uthgor. Tego, że nieomal przerąbał innego zielonoskórego na pół, czy wręcz przeciwnie. Jego dziwnie uchachana gęba niemal jawnie skłaniała ku jednej z tych opcji...

Z krótkiej, skądinąd, podróży do jaskini wypadowej, jak swojsko określił karczmę z przerośniętym chomikiem na szyldzie nad drzwiami, zapamiętał swojepróby znalezienia napitku oraz ujarzmienia Rąsi. O ile z tym pierwszym poszło nieźle, o tyle Rąsia zdawała się mieć własne zdanie co do słuchania tego, który był przyczepiony do jej drugiego końca (by nie rzec dupy...).
Pomny zadziwiającej, jak na Rąsię rodzaju żeńskiego (w końcu żaden Łap by się nie zgodził na oczko z malowanymi, długimi, trzepoczącymi rzęsami, prawda?) sile drzemiącej w tych delikatnych, przynajmniej na orkowe standardy, paluszkach próbował skłonić łapkę do różnych aktów obstruk... ee.. destrukcji. Nic z tego nie wyszło, chociaż kiedy zrezygnowany i kompletnie wyczerpany walką ze swoją lewicą oparł się o burtę, by chwilę odsapnąć, a później ruszył szukać czegoś mocnego do przepłukania gardła, w jednej z dłoni pozostał mu spory kawał wspomnianej burty. Zgadnijcie, która łapka to była? Podpowiedź - ta, która chwilę później z wyraźną kpiną mrugała do zdumionego orka.
Dalej już tylko pił.

Później fru-sru i byli przed karczmą. Nawet się nie zdążył rozluźnić (te kilka powitalnych beknięć i bąków się nie liczy), kiedy ten dziwny chudy osobnik (z pewnością mający obrzydliwe upodobania seksualne) zrobił kolejne fru-sru i przed Chomikołakiem, nie wiedzieć czemu zwanym Niedźwiadkiem (pewnie z powodu podobnej mordki...) pojawił się stator. I co ważniejsze - mobil Uthgora!

Wielki i dzielny (a jakże!) wojownik Klanu Złamanych Kłów mruknął gardłowo do Rąsi:
- Cho no, mała, przejedziemy siem - po czym ruszył swobodnym krokiem w stronę bryki.
- Kici, kici - kiwał do mobila Rąsiowym paluszkiem. "Chodź, chodź" - pokazywał paluszek.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 11-01-2011, 12:50   #325
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Taki zaniósł się i byłby rzygnął. Byłby tylko, bo trzewia były puste. Wszystko tak szybko się działo, że Zank nawet nie zdążył nic upichcić. Będzie musiał o tym porozmawiać z kim trzeba. I jeszcze o czymś. O czymś co go bezkreśnie irytowało. I miał o to zapytać Gównodowądzącego.
A narrator wcale się nie pomylił! Ale o tym później.

Wiecie jak to jest za pewne po popijawie. Ale takiej fest. Gdzie bimbru i berbeluchy leje się bez ograniczeń? Gdzie żarcia styka, a dziewki tańczą na stole? A wiecie jak jest następnego dnia? To właśnie teraz szary goblin przeżywał następny dzień i przeklinał w duchu, że tego poprzedniego wcale nie pamięta by się wydarzył. Czuł się oszukany.

Taki poleżał chwilę po jedna z ław. Głowa z galopującego bólu przeszła w drobny tentem, a flaki powróciły na swoje miejsce. Wtedy dopiero otworzył oczy. Wszystko wirowało, chociaż można było zauważyć stopniową poprawę. Gdy już się uspokoił, usiadł na ławce, pokręcił głową i wyszedł.

Na zewnątrz karczmy było mokro i bynajmniej nie padało. Wszystko wskazywało, że elfi mag nie tylko ma zdolność przetransportowywać istoty humanoidalne, ale nawet cały statki z owymi istotami. Tym bardziej Taki zirytował się, że zmarnowali całe dnie na podróż w wyspę, gdy to mogło być tak proste.

Goblin obszedł dookoła Niedźwiadka w poszukiwaniu osobnika, którego teraz potrzebował. Józia znalazł jednak w karczmie. Nie było go przy wejściu do więzienia (które to nawiasem mówiąc stało się laboratorium alchemicznym), bo kraty i zagrody zionęły pustką. Nie było nikogo, ale sprzęt pozostał. Mimo to goblin postanowił spisać listę potrzebnych rzeczy. Później postanowił się wyspać. Nie spał już bardzo długo. I gdy w przypadku wojowników o ograniczonych zdolnościach mózgowych to nie przeszkadzało, to dla osób pracujących umysłowo, było niewskazane. Goblin słyszał nawet o takim magu, który co prawda szprycował się wspomagaczami, ale i to nie pomogło i pomylił zaklęcia na wzrost owłosienia u swojego jakiegoś możnowładcy z czarem powiększającym piersi. Wyszło nieciekawie.
Znaczy jak dla kogo, oczywiście.

Lista nie była krótka. Miał obawy, co do tego czy Józio da radę wszystko załatwić. Ale skoro ostatnio dał, to czemu nie tym razem? Józio położył mutka w kącie sali na klepisku. Jak ten wielki ogr w ogóle wlazł do piwniczki Taki nie wiedział, ale miał na dzieję, że z równą gracją wyjdzie. Mutek był jeszcze trochę zdezelowany mimo to wyglądał coraz lepiej.

Taki raz jeszcze spojrzał na swoją listę.

Cytat:
- Kubełek miedzi.
- Kubełek platyny.
- Bimber - dużo
- Rower
- Aluminum albo miedz - całe wiadro.
- Duży Garniec 2x
- Dwa szklane naczynia wielkości około litra.
- Cylinder szklany wielkości około 3 litrów.
- Mięso
- Józio, idź zanieś tą listę Karczmarzowi. Powiedz... Spójrz na mnie. Józio, spójrz na mnie. Chcesz pieczyste? O już lepiej. Tak, powiedz...
- Pieczyste - rozanielił się Józio.
- Tak, tak pieczyste. Dostaniesz jak mnie posłuchasz. Masz ten liścik i daj karczmarzowi i ...
- Pieczyste?
- Tak,.. daj ten liścik i powiedz, żeby przygotował z tej listy co się da. Najlepiej wszystko, zrozumiałeś?
- Pieczyste! -
Józio wyszczerzył zęby w uśmiech, a obślinił się przy tym co niemiara..
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia.

Taki szybkim ruchem dorzucił na górę listy "- Pieczyste dla Józia", a na dole "Rozliczymy się jak przyjdę rano". I podpisał się zamaszyście. Kartka powędrowała do ogromnej ręki ogra, a ten zrobił niezgrabne w tył zwrot i począł się przeciskać przez wyjście. Goblińskie powieki zaczęły ciążyć. Taki otworzył jedną z krat celi. Sprawdził czy posłanie jest suche i ciepłe, po czym dołożył siana z innych cel, wyciągnął się, ziewnął i położył się spać.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 17-01-2011, 15:25   #326
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Czy zdarza się Wam tak, że mimo iż staracie się za wszelką cenę zorganizować sobie czas w sposób właściwy, mimo iż dokładacie wszelkich starać aby ze wszystkim się wyrobić, aby zdążyć ze zobowiązaniami, aby wypełnić swe obowiązki…. Z jakiegoś powodu braknie Wam czasu? Nie jesteście się w stanie wyrobić ze wszystkim, nie jesteście w stanie wypełnić tego czego inni od Was oczekują?
Czy świadczy to, iż nie jesteście godni zaufania? Czy może raczej, że nie jesteście w stanie zorganizować sobie czasu w sposób odpowiedni? Ale jak to zrobić, jak zorganizować się tak, aby ze wszystkim się wyrobić? Jedno z orczych i mocno seksistowskich powiedzeń stwierdza iż: „jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził”. Stwierdzenie to niesie ze sobą pewną prawdę uniwersalną. A jak ona brzmi?
Jesteśmy tylko ludźmi, orkami, elfami, czy też zwariowanymi pół-demonami. Mamy tylko dwie ręce (choć w przypadku demonów bywa różnie), mamy ograniczone możliwości przerobowe i bez względu na to jak bardzo byśmy się nie starali, jak długo byli w stanie żyć o kawie i tak nie ze wszystkim dane nam będzie się wyrobić. W jaki sposób zatem to układać? W jaki sposób tak gospodarować życiem, jak układać sobie czas aby zdążyć jednak z możliwie dużą ilością zadań?
Ten kto znajdzie odpowiedź na to pytanie, niech czem prędzej ją opublikuje. Idę o zakład, że zgarnie za to sporo kasy.
***
Ostatni z pierogów stojących na stoliku, leżących na papierowym talerzyku znalazł się w orczej paszczy. Plastykowe widelce, noże i samo papierowe naczynie znalazły swe miejsce w koszu na śmieci. Zielona postać natomiast westchnęła, przeciągnęła się pokaźnie (bo ponoć przeciągnięcie się daje tyle samo przyjemności co 1/3 orgazmu). Kości pleców strzeliły w proteście.
Wielkie jak bochen chleba łapska przetarły ostatki snu z zielonego ryjka, to czego nie zmyła woda i czego nie usunęła z niego kawa (w ilościach olbrzymich i podawana dożylnie). Zielony wstał, zamknął laptopa, schował go do torby, poprawił pas mocujący tasak na plecach, po czym schował narzędzie pracy do torby, ziewnął przeciągle i poszedł przed siebie. Kolejne zadanie czekały, kolejnych dusz nie można było zawieść… a czasu cholera cały czas było za mało.
***
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej…
***
Dotarliście do niedźwiadka. W końcu. Zadanie zostało wykonane. Nic to, że przynajmniej połowa z Was nie miała bladego pojęcia co tak na dobrą sprawę zrobiliście…. a druga nie wiedziała po co tak na dobrą sprawę w ogóle ruszaliście zwłoki z karczmy. Jednak fakt, iż Wam się udało pozostawał bezsporny. Wykonaliście zadanie, rozkazy… słowem stanęliście na wysokości zadania. Zasłużyliście by nie nazywać Was już zieloną zbieraniną … a…. hm… należało by się nad tym głębiej zastanowić. Określenie Was mianem oddziału było by określeniem na wyrost. Za wyłączeniem jednostek nie byliście wojskowymi. Błędem było by zatem określenie Was mianem oddziału. To określenie bowiem niesie ze sobą właśnie militarne skojarzenia. Kim zatem byliście? Byliście zbiorem jednostek wykonującym określone zadania… operacje. Byliście zbiorem działającym w sposób coraz to bardziej zgrany i skoordynowany. Byliście grupą? To chyba było by najbliższe stanowi faktycznemu. Byliście grupą wykonującą polecenia od Waszego mocodawcy. Od kogoś kto Wam za to płacił (i to nie mało), byliście zatem grupą do wykonywania zadań, operacji… byliście grupą operacyjną.
To określenie odnosiło się nie tylko do Was. Gdy przybyliście do Niedźwiadka, gdy na jego podwórzu znalazła się grupa Larona, okazało się że nie jesteście jedyni. W Niedźwiadku stacjonowały przynajmniej jeszcze trzy takie grupy. Wszystkie składały się ze zbieraniny ludzi, nie ludzi, istot bardzo kolorowych i jeszcze bardziej niebezpiecznych. Byli wśród nich wojownicy, byli magowie, kapłani, druidzi. Znaleźliście jakiegoś skalda, czy kogoś kto wyglądał na grubego kupca, a kto operował sztyletem z taką wprawą, że nie sposób było odgadnąć jego profesji. Wszystkie te zespoły… grupy wyraźnie się od siebie odróżniały. Owszem wymieniano zdawkowe pozdrowienia i wzajemne uprzejmości, jednak podział był bardzo wyraźny. Grupy siedziały przy osobnych stołach, ogniskach. Zespoły razem piły, razem walczyły, razem zdobywały fortuny… razem też umierały. Czasem.
A jak było z Wami? Co by o Was nie mówić nauczyliście się współpracować. Postacie choć tak różne od siebie, choć działające w tak różny, odmienny i czasem wręcz sprzeczny sposób, paradoksalnie uzupełniały się. Paradoksalnie w takiej właśnie konfiguracji były skuteczne… niebezpieczne. Czy taki był właśnie zamysł szarego orka? Jeśli tak to bardzo łatwo można było doszukać się w tym licznych korzyści. Drużyna rekrutowana pod przymusem, której potem obiecywano złote góry początkowo idealnie mogła sprawdzić się w roli zasłony dymnej. Zbieranina losowo zebranych ostrzy, była wręcz idealna do siania zamętu i terroru na tyłach przeciwnika… a gdyby z jakiegoś powodu coś poszło nie tak, utrata takich istot wiązała się z niewielkimi stratami taktycznymi. Gdy jednak z jakiegoś względu takiej drużynie udawało się jednak przeżyć. Gdy, w okrojonym nawet składzie udawało jej się wykonać zadanie… zaczynała ona stanowić wartość bojową, która nie tylko była zaskoczeniem dla przeciwnika. Była także bardzo sprawnie działającym, a może najważniejsze, relatywnie tanim rozwiązaniem.
Łatwiej było zapłacić, nawet bajońsko duże stawki garstce dobrze wykwalifikowanych wojowników, niż łożyć żołd na regularne oddziały. Dlaczego? Prócz żołdu oddziały takie trzeba było jeszcze wyposażyć, wykarmić.. koszta, koszta i raz jeszcze koszta. W przypadku grup operacyjnych nie wymagano jednolitych uniformów, nie wymagano jednego rodzaju uzbrojenia. Oddziały w znacznej mierze zbroiły szkoliły i żywiły się same… trzeba było jedynie odpowiedniej motywacji… a tą jak dobrze wiadomo bardzo często jest pieniądz… i odpowiednio dobrane w rozmowie argumenty. A tak kasę jak i argumenty miał Heinrich…
***
Keeshe
Zdecydowałaś się na współczucie? Zareagowałaś na płacz i nieszczęście kobiety. D’hoine, marnego człowieka. Czy przypadkiem czas przebyty na powierzchni nie czynił Cię istotą miękką? A może chciałaś delektować się widokiem obitej buzi, kogoś do kogo jeszcze przed kilkoma chwilami ślinił się Laron? Może był to jedynie element? Coś na kształt kosztownej (szczególnie dla tej kobiety) figury retorycznej?
Dziewczyna, gdy podeszłaś do niej siedziała przy studni. Zapatrzona w jej głębie. Patrząc z boku można się było zastanawiać co tak na dobrą sprawę sobie myśli. Ty się jednak nie zastanawiałaś. Po prostu zapytałaś.
Przez łzy i ataki strzęsiawki dziewczyna zobaczyła twe hebanowe oblicze, przestraszyła się. Spojrzała na Ciebie tak, jakby nie dowierzając w to co tak na dobrą sprawę widzi… przestraszyła się nie tak, jakby mogła przestraszyć się kogoś napotkanego wieczorem przy studni. Przestraszyła się dużo bardziej, przestraszyła się bowiem nie osoby, która właśnie do niej podeszła. Przestraszyła się podchodzącego do niej drowa. Było to widoczne, było ewidentne i jasne jak słońce. Choć porównanie drowa i słońca może nie było najszczęśliwsze.
Zapytałaś co się stało.
Mimo, iż siniak był potężny, mimo iż wyraźnie odznaczały się na nim czyjeś palce, nie był on w stanie ukryć szeroko otwartych oczy. Oczu zdziwionych i niedowierzających. Coś jednak, może słabość ludzka, może nie umiejętność przystosowywania się do takich sytuacji, może brak umiejętności rozpoznawania kogoś, kto nie zadaje pytania a żąda odpowiedzi… a może najzwyklejsza naiwność skłoniła dziewczynę do mówienia.
- To ten drow. Chlipnęła.- Był taki miły, taki czuły. Patrzył na mnie tak… tak…Urwała i ponownie zaczęła łkać. - Chciałam być przy nim, być z nim…. A on… Kobieta wskazała gestem policzek i ponownie wybuchła płaczem….
A Ty stałaś koło niej. Nie bardzo wiedząc co zrobić. Dziewczyna wdzięczna najwyraźniej, zachęcona pytaniem i spragniona pocieszenia, rzuciła Ci się na szyję zanosząc się cały czas płaczem. Jej łzy spłynęły na twój policzek, a jedna z nich zawadziła o kącik Twoich ust. Były słone.
Zabawne.
Jak niewiele potrzeba do tego, aby w ludzkich oczach pojawiły się łzy. Jak niewiele trzeba, by taka istota zaczęła płakać, żalić się, otwierać swe serce przed inną istotą. Jak niewiele trzeba, żeby człowiek stał się bezbronny, odsłonięty, nie mogący bronić się przed atakami tak fizycznymi, jak i tymi zadawanymi słowy…
Taki
Nie miałeś problemów natury moralnej, miłosnej, czy też innej… podobnej. Ograniczyłeś się w zasadzie do zaspokojenia pierwotnych potrzeb szalonego naukowca:
- wyspać się
- zdobyć potrzebne składniki do szalonego planu
- zadbać o nowego podopiecznego.
W zasadzie tyle. Potrzeby takie jak jedzenie czy picie zeszły na plan dalszy… bo i po co zaprzątać sobie nimi głowę, gdy ma się coś tak ważkiego do wykonania.
Mutant, w postaci cały czas przypominającej bardziej pomieszanie galarety, masła i tego co Uthgor rozjechał w czasie jednej ze swych szaleńczych jazd, niż czegoś konkretnego spoczął sobie (za wydatnym wpływem Józia) w jednej z cel. Spał? Dumał? Metamorfował? Pojęcia bladego nie miałeś. W postaci z twarzy podobnej zupełnie do nikogo, leżał sobie w celu i … śmierdział.
Ale z wiedzy jaką posiadałeś o mutantach (a nie przyznając się przed nikim musiałeś stwierdzić, że nie wiedziałeś za wiele), nie byłeś w stanie jednoznacznie stwierdzić dlaczego proces trwa tak długo… No ale pozostawało mieć nadzieję, że jak się już skończy to efekty będą takie, że hej…
Posłałeś, swego nadwornego sługę, Józefa po całą masę z pozoru do niczego nie potrzebnych rzeczy. Samemu zapadłeś w sen.
Ten trwał zdecydowanie za krótko jak na twoje oko. Józio wtarabanił się do loszku, trzymając pod pachami całą wszystko co było wymienione na liście. Dostałeś od ogra karteczkę. Obok listy, i „ptaszków” odznaczających kolejne pozycje znalazłeś dość finezyjną wiązankę na temat tego co karczmarz zrobi Tobie, gdy tylko cię zobaczy… i jaki będzie to miało wpływ na Twoje dzieci.
Ponieważ nie podszedłeś jeszcze poważnie do tematu potomków, takeż więc groźby nie zrobiły na Tobie większego wrażenia. Poza tym przeca działałeś za przyzwoleniem swego mocodawcy, przełożonego tegoż bajzlu… więc byłeś w prawie… chyba.
Józio, upaprany polewką od uszu po łokcie zdawał się być najszczęśliwszą istotą pod słońcem. Przycupnął sobie pod ścianą i zaczął bacznie przyglądać się Twym poczynaniom co i rusz sypiąc jakimiś uwagami. O dziwo wzmianki na temat przełożenia zębatki w prądnicy, czy podstawowych wiadomości na temat metalurgii były sensowne i na temat… ogr nie ograniczał się do tępych Uhh, czy YYYYyyy! .. cóż… A ponoć już nic miało Cię nie dziwić?
Ghardul
Byłeś zmęczony. Trzeba uczciwie powiedzieć. Walka i ratowanie kompana wyczerpały cię. Śmiało można powiedzieć iż byłeś z…męczony jak koń po westernie. Tak więc usiadłeś sobie, nie wadząc nikomu we wkarczmie, poprawiłeś swoje nakrycie głowy, pogłaskałeś wilka, który ułożył się u twych stóp… i nim zdążyłeś sowicie pociągnąć z kufla piwa, zasnąłeś z pięścią zaciśniętą na uchu glinianego naczynia.
Uthgor
Rąsia. W zasadzie to był główny obiekt Twego zainteresowania. Nowy organ zdawał się być obdarzony własną, ograniczoną inteligencją. Zdawał się kierować swym własnym, zagadkowym… kobiecym wręcz kodeksem. Dziwna była ta rąsia… tak w jednym zdaniu.
Temat rąsi, przestał być jednak jedynym, gdy w polu widzenia pojawił się balonowóz. Powiadają że stara miłość nigdy nie rdzewieje, a także że dorosły samiec różni się od pisklaka tylko i wyłącznie wielkością (i kosztem) zabawek…. Cóż byłeś tego najlepszym przykładem. Miałeś w tej chwili dwie zabawki, byłeś jednym ze szczęśliwszych orków na świecie. Poczłapałeś w kierunku wozu. Wdrapałeś się na pokład statku. Przechył nie robił na tobie większego wrażenia. Naj większym plusem tej sytuacji było to, że pokładem nie rzucało, a automobil ustawiony był przodem w kierunku burty skierowanej niżej… cóż trza było sprowadzić autko. Prawda? Rąsia zachęcająco skinęła kciukiem na widok auta i zachęcająco machnęła paluszkami na widok kierownicy. Jako że auto miało konsoletę z prawej strony, takoż podstawową zasadą odpowiedniego lansu było dzierżenie kierownicy wyłącznie lewą dłonią… wyłącznie rąsią. Tej jednak zdawać by się wcale to nie przeszkadzało. Złapała paluszkami za materiał, a ty poczułeś ekscytacje w związku ze zbliżającą się podróżą… cóż…. Można było po tym wnieść, że rąsia ma zadatki na dyplomatkę. Nie bacząc jednak na powyższe, przekręciłeś kluczyk, motor początkowo protestował. Czas spędzony pod wodą zdawał się nie wpływać dobrze na tego typu wynalazki… jednak ostatecznie motor „zagadał”. Ta część załogi statku, która jeszcze nie piła na umór, zdjęła blokady z kół pozwalając aby mobil ruszył. Rąsia, przechodząc Twe najśmielsze oczekiwania uniosła się do pionu (na chwilę puszczając kierownicę), „rozejrzała” się po okolicy, a następnie zgięła się w pięść wysuwając wyprostowany palec wskazujący, mały i kciuka. Pokazując takiż oto znak przyjaźni wszystkim tym co zostali na pokładzie zdecydowała się pomknąć przed siebie. A ty nie protestowałeś… nacisnąłeś gaz i pomknąłeś ku przeznaczeniu.
Brox, Zank
Wteleportowaliscie się do dość dziwnego miejsca. Była tu karczma z futrem niedźwiedzim rozciągniętym nad wejściem, była świątynia z platynowym smokiem prężącym się przed wejściem. Był fort murowany, który na oko miał obsadę ze 250 wojowników…. A wszystko to było otoczone bardzo poważnie wyglądającym częstokołem. Normalnie warowania jak się paczy. W sumie jako przedstawiciel zielonej rasy przedkładaliście walkę w otwartym terenie (lub najlepiej brak walki, a dużo gotowania) nad potykanie się w zamknięciu, mieliście jednak świadomość, że i do takich potyczek czasem dochodzi. Ze zdziwieniem obserwowaliście to jak w centralnej części pojawił się statek… jak stał sobie teraz w najlepsze. Cóż… dziwy nad dziwami. Naraz to ze statku na poły zjechał na poły spadł mobil. Za jego kierownicą siedział ten sam ork, który jeszcze przed kilkoma chwilami starał się wykonać trepanację twej czaszki orka, przy pomocy obosiecznego topora… na całe szczęście jedynie na próbach się skończyło. Uthgor siedział za kierownicą, prowadził tą swą dziwną ręką i zdawał się być roześmiany od ucha do ucha. Naraz to puścił kierownicę i wystawił tę dziwną kończynę w twoim kierunku… w geście jakby pozdrowienia….
Uthgor
Spadnięciu z pokładu towarzyszyło głośne uderzenie i jęk zawieszenia. Wszystko jednak skończyło się dobrze. Uradowany docisnąłeś pedał gazu do samej podłogi. Jednostka napędowa zawyła, zredukowany bieg szybko przeniósł wszystkie niutonometry na tylną oś… ta, jako że natrafiła na sporych wielkości kałużę błota nie znalazła początkowo odpowiedniej przyczepności. A dla ciebie stanowiło to najlepszą z możliwych zabaw. Koła boksowały, rąsia skręciła kierownicę zgrabnie wykonując z dwa bączki. Założyła następnie wprawną kontrę i wychodząc z łuku zgrabnym slajdem potoczyłeś się w kierunku tego nowego orka i goblina w durszlaku. Naraz to rąsia uniosła się, puściła kierownicę, ty natomiast zacząłeś widzieć świat z innej perspektywy… po dłuższej chwili załapałeś że widzisz przez oko w rąsi… widzisz orka, goblina a jego persony ujęte są w czarny okrąg z umieszczoną na środku kropką, przeciętą dwoma liniami… poziomą i pionową….
Przypomniałeś sobie jednocześnie, iż przed zjechaniem z pokładu, gnomi inżynier, prosił cię o dostarczenie mobila do ichniejszego garażu celem wprowadzenia kilku udoskonaleń… Ale przecież zabawa przede wszystkim najpierw… nieprawdaż???
Sashivei
Cóż powrót do karczmy w której ta impreza się zaczęła mógł być zdecydowanie bardziej fortunny. Taki nie był i w zasadzie niewiele mogłaś na to poradzić. Wróciłaś do żywych, jednak niewiele się w zasadzie zmieniło. Mocno bolała Cię głowa i nie było to spowodowane jedynie skutkami po teleportacji. W końcu stało się to co stać się musiało, a co nie było niczym czym potem mogłaś się szczycić. W pewnej chwili powieki stały się ciężkie, nogi natomiast nie były w stanie utrzymać Twego ciężaru… gdy świat odpływał, nim pogrążyłaś się w ciemności zobaczyłaś jeszcze zieloną, pełną zębów paszczękę nachylającą się nad tobą. Paszczęka była zdecydowanie nie apetyczna… dlaczego jednak buła wyszminkowana?
Kaspar
Nie darzyłeś drowki specjalnie ciepłymi uczuciami. W zasadzie od Twej przemiany nikogo nie darzyłeś ciepłymi uczuciami. Wszystko co było ciepłe wydawało Ci się jakby obce. Jednak jakby na to nie patrzeć, drowka była częścią składową tegoż oddziału co by o niej nie mówić jeśli już brała udział w walce, była dość niebezpieczna…. A co za tym idzie wartościowa. Po wymianie kilku co bardziej pieprznych uwag z kompanami zdecydowałeś się jednak pomóc. To że budziłeś respekt wśród wojska było związane nie tylko z Twoją osobą. Żelazna dyscyplina, serwowana tak przez armię Księstwa jak i samego pułkownika, wszystkim obecnym w Niedźwiadku wpoiła głęboko czym jest szarża i z czym wiąże się złamanie rozkazu. Gdy kazałeś odnieść drowkę, szybko znalazło się dwóch, którzy się zaoferowali… a to, ze przy okazji ktoś macną nie tam gdzie trzeba… cóż… zdarza się prawda? Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi… chyba że jesteśmy orkami… lub jesteśmy martwi. Tak czy inaczej, w stanie wskazującym na jeden kawałek (choć odrobine wymiętoszony) przeniesiono drowkę do osobnego pokoju. Posłałeś też po felczera.
Pchła pojawiła się nim ktokolwiek zdążył zareagować.
- Jakież to epickie. Emanuel zadrwił.- Bawicie się teraz w paladyna? Wiesz, nie rezygnuj. Jeśli orkowi się udało… może uda się i Tobie. Pchła doskoczyła do Szyi elfki, oparła na niej rączkę, przyklękła i zaczęła się modlić. Pokój wypełnił blask, który boleśnie ranił Twoje oczy i sprawiał, że chciałeś z pokoju wiać gdzie pieprz rośnie. Emanuel zdawać się zrobił to specjalnie. Znowu. Przestał jednak na tyle szybko, że prócz dyskomfortu i niewielkich nudności nic więcej się nie działo.
- Zaraz się ocknie. Rzekł był, po czym skoczył pod drzwi wejściowe i zniknął pokrzykując w ślad za jakimiś „lachonami”.
Ty natomiast zostałeś w pokoju… sam z ranną drowką.
Sashivei
Otworzyłaś oczy. Nie wiedziałaś dokładnie ile czasu minęło. Chyba niewiele. Głowa o dziwo już nie bolała, o dziwo widziałaś wszystko z właściwą ostrością, choć jeszcze trochę Ci się w głowie kręciło. Leżałaś. Skonstatowałaś, że leżałaś na łóżku… ubrana. Z bronią… ze wszystkim na swoim miejscu, choć ubranie miałaś jakby wymięte. Nad tobą stała postać. Stał Kaspar.
Wszyscy
Zabawom, harcom, spaniu, czy też leczeniu bólu głowy nie było końca. Zakończone zadanie świętowaliście w bardzo różny… czasem skrajnie odmienny sposób. Mieście jednak świadomość, że w pewnej chwili zabawa się skończy, że przyjedzie szary ork, że zabawa się skończy.
Nim to jednak nadejdzie mogliście ten krótki czas cieszyć się wolnością i niczym nie skrępowaną zabawą…
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 17-01-2011, 18:50   #327
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Reakcja na płacz kobiety została odebrana dokładnie tak, jak miała zostać odebrana. Jako miękkość i współczucie, tak typowe wsparcie od kobiety dla kobiety w obliczu „faceta-świni”. Oczywiście, Keeshe miała dla drugiej drowki tyle współczucia, co miłości braterskiej. Dla kobiety rasy ludzkiej miała tyle współczucia, co brudu pod paznokciami [a o pazury akurat dbała]. Zależało jej tylko na jednym, żeby kobieta przestała ryczeć i zaczęła gadać. Chciała dowiedzieć się prawdy, możliwie szybko i składnie. A nic tak nie nastraja iblithów pozytywnie jak ktoś oferujący pomoc. Tak przynajmniej zawsze ją uczono. Tak, chciała delektować się widokiem obitej buzi, nie tylko dlatego, że dostała ta, na którą Laron się ślinił. Keeshe po prostu lubiła, jak inni cierpią. Większość drowów zadaje zbędne cierpienie po to, żeby się ponapawać, żeby czyimś cierpieniem zatuszować własne krzywdy. Jest to cierpienie nie zadawane w obronie własnej – a przez „obronę” własną drowy rozumieją „wszelkie działania jakie podejmują, żeby utrzymać lub polepszyć swoją egzystencję”. Dla przykładu cios sztyletem w plecy dla przechodzącego obok kolegi będzie obroną własną, ponieważ broniłem się przed tym, żeby nie zdążył dobyć broni jako pierwszy. No i więcej powietrza dla mnie...

- To ten drow. Chlipnęła. - Był taki miły, taki czuły.
No, zaczęła gadać. Keeshe zacisnęła usta „w złości”, a tak naprawdę by nie buchnąć śmiechem. „Miły drow”!
- Patrzył na mnie tak… tak…Urwała i ponownie zaczęła łkać. - Chciałam być przy nim, być z nim…. A on… Kobieta wskazała gestem policzek i ponownie wybuchła płaczem…
- Aaaaaaw... – Keeshe zrobiła minkę zbitego psa, ale nie chciała żeby kobieta wezwała swoje powierzchniowe posiłki co by cały obóz rzucił się do wypędzania dwóch złych drowów. – Wszyscy faceci są tacy sami, naucz się tego...
Drgnęła kiedy kobieta rzuciła się jej na szyję. Widziała, co się święci, miała szansę zareagować, połamać rączki i kark, by wybronić się przed tym macaniem, ale nie zareagowała chwilowo. Łzy w oczach ludzi zawsze ją fascynowały. Nigdy nie rozumiała, skąd się biorą.

Przecież to takie proste, żeby nie płakać! Czy ci durni iblithci naprawdę nie potrafią nie płakać?! Czy muszą to robić, te łzy, jęki, skamlenie i to wszystko?! Jak kretyńsko się wygląda kiedy się płacze – czy oni tego nie widzą? Nie obchodzi ich to, że ktoś widzi ich w takim stanie, kiedy zupełnie tracą nad sobą kontrolę, pożałowania godni?!

- Spokojnie, spokojnie, lesbijsko to wygląda... – mruknęła Keeshe, wyzwalając się z objęć tamtej. – No już. Zapomnij, wszyscy faceci są tacy sami – machnęła pocieszająco ręką.

Ruszyła przed siebie, oddalając się od karczmy.

Ssinssrigg dos
She says to me, I hear the pain in her voice
Then we danced underneath the candelabra
She takes the lead

That's when I saw it in his eyes - it's over

Then he says "ssinssrigg dos”
Then he put his hand around me waist
I told him no

She said „naut stre"
Told her I'll never run away, but let me go
but I saw it in her eyes, without asking why
she said " Ssinssrigg dos ", somebody tell me what she said
Don't it mean "I love you"
Think it means "I love you"
Don't it mean "I love you"

Yes, we can dance
But you gotta watch your hands
Watch me all night
I'm movin' to the vibe
because I understand
That we all need love
And I'm not afraid
To feel the love
But I don't feel that way

But I saw it in her eyes, without asking why
She said " medri ", somebody tell me what she said
Don't it mean "death bringer"
Think it means " death bringer "
Don't it mean " death bringer "

* * *

Nie było łatwo znaleźć Ekrona. Durny mag. Szlajał się. Znalazła go jednak wreszcie w okolicy jego laboratorium. Bezpardonowo weszła, bez pukania. Lekko skinęła głową na powitanie i zaczęła prosto z mostu:
- Witaj. Sprawa jest.
Oparła się o futrynę drzwi i dała magowi czas na utratę dezorientacji wynikającej z jej odwiedzin. Skrzyżowała ramiona na piersi w geście pokojowym, ale z jej oczu biły pioruny i zmarszczona twarz sugerowała że drowka ma kiepski humor.
- Wykonaliśmy zadanie jakie nam powierzono – ciągnęła. – Wszyscy się bawią i ogólnie jeden czad. Zakładam, że rozdacie nam znowu jakieś prezenty... – wyjęła swój sztylet.
Ten, który dostała za poprzednie zadanie. Jakby widziała go po raz pierwszy, zaczęła oglądać ostrze, obracać je w palcach, bawiąc się.
- Widzisz, szczerze mówiąc mam głęboko tam, gdzie Światło nie zagląda takie prezenty – powiedziała bez ogródek. – Bez urazy, są ładne i w ogóle... – ze złością gwałtownie wbiła ostrze w futrynę drzwi, aż elf drgnął. – Przyszłam tu jednak prosić o coś innego – wyszarpnęła sztylet z futryny i spojrzała Ekronowi w oczy. – Chcę żebyś skonsultował się z Heinrichem w sprawie mojego wynagrodzenia... Nie chcę pieniędzy. Nie chcę broni – prychnęła kpiąco.
Spojrzała wyczekująco na maga, ale widziała, że nie skumał.
- Chcę pojedynku z Laronem – syknęła przez zęby.
W pomieszczeniu zapadła cisza.
- Jeśli wygram, zażądam czegoś od Larona i chcę, żeby żaden z „wojskowych” tutaj nie przeciwstawiał się mojemu wyborowi! Jeśli przegram, wyruszę na kolejną misję za darmo... – z bardzo sugestywnym podkreśleniem samego słowa „wyruszę”.
Znowu zapadła cisza.
- Oczywiście od was chcę tylko abyście się nie wtrącali – bąknęła. – Czy Laron przyjmie wyzwanie, to zależy wyłącznie od niego. Jeśli nie przekażesz mu moich słów, prędzej czy później sam się... dowie... - sugestywnie przestała bawić się sztyletem i schowała go. - Więc...?
Oparła się znów o futrynę. Nie czekając na odpowiedź rzuciła;
- Będę czekać przy studni. Każ mu tam przyjść. Ma pół godziny na decyzję.
Wyszła. Skierowała się na plac. Podeszła do studni i w oczekiwaniu czujnie przysiadła na brzegu. Podejrzewała, że drow przyjdzie. Ale to nie oznaczało wcale, że przyjmie jej wyzwanie. Oczekiwała więc, z narastającą ciekawością i narastającą odrazą do iblithów wokół, świętujących hucznie.
„Łzy... pffffeh” – żachnęła się z odrazą w myślach.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 20-01-2011, 15:29   #328
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
X
Drzwi otworzyły się z energią i prędkością z jaką nikt przy zdrowych zmysłach ich nie otwiera. Dobrze wykonane sosnowe skrzydło wyskoczyło z ram futryny i wykonując półobrót na zawiasach zajęczało przeciągle. Uderzyło w ścianę. Zatrzeszczało, odbiło się, jednak nie powróciło na powrót na futrynę. Nienaturalnie i wbrew zasadzie akcji i reakcji, drzwi nie zamknęły się. Potężnie uderzone, otwarły się i pozostały otwarte. Za nimi stała postać elfa. Jego szata unosiła się niby podwiewana wiatrem… wiatrem którego nie było. Mag zdawał się lewitować, płynąć w powietrzu. Jego twarz była zimna, a oczy składały całemu światu obietnicę. Ta wrażała mord, gwałt i zniszczenie.
- Mógłbyś pukać. Mam wolny wieczór i jestem bardzo zajęty! Drow, leżąc na pryczy nawet nie drgnął. Pusta butelka, stojąca jeszcze przed kilkoma chwilami na drodze drzwi, teraz leżała w przeciwnym koncie pokoju. Szkło rozprysło się i rozleciało pod ścianą. Laron nawet tego nie zauważył. Leżał spokojnie, przedramieniem prawej ręki przykrywał oczy. Barłóg wyglądał dokładnie tak, jak wygląda posłanie żeglarza. Śpiąc, czy też kontemplując leżał w koszuli. Jego spodnie i reszta odzienia wisiały na krześle. Broń leżała na stole. Mag spostrzegł, że w lewej dłoni połyskiwało ostrze sztyletu. Mimo, iż elf na niego nie patrzył, mimo iż nie zwracał na niego w tej chwili najmniejszej uwagi, Ekron zdawał sobie doskonale sprawę, że broń mogła w każdej chwili, bezbłędnie ugodzić go w serce…. W serce… ta myśl rozbawiła go szczerze .
- Właśnie widzę…. Mag nie przejął się w najmniejszym stopniu. - Sprawa jest. Chcesz posłuchać?
- Gdyby sprawa nie wymagała mojego słuchania, lub gdybym miał faktyczny wybór, nie było by Cię tutaj. Prawda?
- Laronie, ranisz moje uczucia.
Drow prychnął.
- Co?
- Uczucia. Wracając do tematu. Do sprawy jaka jest do wyjaśnienia. Mam do Ciebie pytanie.
Elf zrobił pauzę jakby ważąc słowa.
Laron odjął od oczu przedramię, spojrzał po raz pierwszy na maga. W tym czasie uniósł prawą brew w oczekiwaniu.
- Pytasz, czy nie?
- Co znaczy dla Ciebie Keeshe?
Pytanie zostało zadane szybko i bez emocji w głosie. Laronowi nawet powieka nie drgnęła.
- Jeśli pytasz, masz powód. Jaki?
- Nie odpowiedziałeś na pytanie. Choć w zasadzie odpowiedziałeś. Widzisz, ta drowka wpadła mi do laboratorium, zdawała się być przeświadczoną iż mnie zastraszyła. Skubana nie kryła nawet pogróżek w głosie. A chodzi jej, wystaw sobie o Ciebie. Dlatego pytam…
- Cóż….
Drow zawahał się nie wiedząc tak na dobrą sprawę co odpowiedzieć.
Mag pokiwał głową.
- Zatem zrobiłem dobrze.
- Co?
- Normalnie persony, które wpadają do mojego laboratorium bez pytania, kończą z kulą ognia w rzyci. Persony które ważą się grozić mi, lub wydawać polecenia… kończą nawlekane na pal, lub jako obiekty moich doświadczeń. Keeshe wyszła z laboratorium. Pamiętaj o tym.

Laron wiedział, że tak właśnie było. Mimo tego, iż zdawał sobie sprawę, że każde słowo Ekrona jest szczerą prawdę, na jego twarzy nie zagrał nawet jeden mięsień. Panował nad nią doskonale. Mimo tego kiwnął głową. Nie powiedział słowa.
Ten jednak drobny gest wystarczył aby go zdradzić. Mag uśmiechnął się. Znał drowa na tyle dobrze, aby odczytywać jego myśli, nawet bez udziału zaklęć.
- Skoro Ci na niej zależy do tego stopnia, to wiedz że czeka teraz na Ciebie przy studni. Wystaw sobie, że zapragnęła się z Toba pojedynkować. Określiła to mianem zapłaty za wykonane zadanie…
Drow parsknął raz jeszcze.
- No i… ?
Mag wzruszył ramionami. Spojrzał na drowa, a potem cynicznie się uśmiechnął.
- Ludzie potrzebują rozrywki… a i sztylet tnący za frajer się przyda.
Drow skinął głową.
- Zostaw mnie zatem. Muszę się ubrać. Nie wyjdę przecież w bieliźnie. Nie?
- Idę o zakład, że niektórym by to nie przeszkadzało.
- Wtedy walka przeniosła by się do sypialni.
Drow ponownie uśmiechnął się. Nie szyderczo, a smutno. Ekron odwzajemnił uśmiech, oddalając w niepamięć swoje poirytowanie. Skinął drowowi parodiując dworny ukłon, po czym wyszedł. Drzwi zamknęły się same.
Drow podniósł się niespiesznie w łóżka. Nałożył spodnie, włożył w nie koszule. Paski pochew od sztyletów zapinały się gładko. Ich skóra była szorstka, a klamry nawet przez ubranie zimne, jednak drow był do nich przyzwyczajony. Stanowiły jego drugą skórę. Na sam koniec założył bordową marynarkę, ujął w prawą dłoń swą drewnianą, oprawioną w wielki rubin laskę.
Wyszedł z pokoju zamykając za sobą cicho drzwi.
Wieczór był raczej zimny. Bezchmurne niebo odsłaniające księżyc czyniło z tę porę uroczą. Srebrne światło, nieśmiało i bardzo delikatnie rozlewało się po całym podwórzu. Powodowało iż wokoło rozgrywał się prawdziwy teatr cieni. Widowisko, które urzekało wszystkie istoty nocy. Wszystkie stworzenia, które właśnie z tą porą wiązały swe istnienie. Stworzenia świadome tego jak zabójcze jest to piękno… jak łatwo będąc istotą nocy, być łowcą… ale o ile łatwiej stać się ofiarą…
Keeshe
Przy studni spędziłaś długi czas. Laron wyraźnie się nie spieszył. Jednak w chwili, gdy już zamierzałaś się oddalić, zauważyłaś postać idącą w jednym z wielu cieni. Twe oczy nawykłe do półmroku nie dały się zwieść. Od razu poznałaś kulejącą delikatnie na prawą nogę postać. Poznałaś Larona.
Drow niespiesznym, jednak zdecydowanym krokiem szedł w Twoim kierunku. Zatrzymał się w odległości, która nie pozwoliła Ci na bezpośredni atak. Jakakolwiek czynność dała by mu wystarczająco dożo czasu… Na co? Na ucieczkę, na wezwanie pomocy? Na wystarczające przygotowanie się do walki? Nie wiedziałaś. Jedno jednak było pewne. Chciałaś go mieć w tym miejscu? To go miałaś. Przyszedł tu jak owieczka pędzona na rzeź, jak pluskwa którą można było rozgnieść… A może przyszedł tu jako drapieżca… a to Ty byłaś zwierzyną?
Blask księżyca delikatnie oświetlił jego hebanowe lico. Źrenice jego wielkich oczu delikatnie się zwęziły. Mimo to, były tak duże, ogromne. Na twarzy nie było uśmieszku. Nie było zawziętości i czegokolwiek, co mogło by świadczyć o tym, iż bawi się tą chwilą. Twarz była zacięta, szczęki zaciśnięte. Prawa dłoń delikatnie oparta o laskę, ciężar ciała przeniesiony na nogę lewą, zakroczną. Pozycja jaką przyjął była z pozoru niewinna i nonszalancka. Miałaś jednak świadomość, że w ułamku sekundy jest z niej w stanie zaatakować. Że mgnienie oka wystarczy, aby ten słodki i niewinnie wyglądający chłoptaś, stał się krwiożerczą bestią. A Ty stałaś naprzeciw niemu…
Ale tego chciałaś. Nieprawdaż?
Laron wciagnął powietrze pełnymi płucami. Mierzył Cię cały czas uważnym spojrzeniem. Uspokajał sam siebie. Byłaś tego pewna. Stał naprzeciw Ciebie i musiał się uspokajać.
- Epickie nieprawdaż? Ni to zapytał, nie stwierdził. - Zarządałaś… oto jestem…. Tylko co teraz?

***
Emanuel nie na darmo uważał się za artystę. Mimo, iż jego głównym zajęciem było składanie istot, które przed kilkoma chwilami decydowały się na okaleczanie na różne finezyjne sposoby, to lubił uważać się za artystę, poetę, barda, minstrela. Uważał tak z wielu powodów. Głównym było, iż potrafił zawsze odnaleźć sytuacje, która mogła natchnąć jego poetyckie „ja”. Uważał, że miał w sobie coś, co naprowadzało go na wszelkie zdarzenia, które warte były uwiecznienia w balladach.
Takeż i było tym razem. Siedząc sobie w najlepsze i delektując się noca, z pełnym żołądkiem i pełnym naparstkiem dobrego trunku, który barman specjalnie wyniósł mu na werandę siedział i cieszył się chwilą. A chwila udowodniła raz jeszcze że potrafi go zaskoczyć.
Ujrzał stojących naprzeciw sobie drowa i drowkę.
Nie zmieniając pozycji ciała, ujął ukulele i delikatnie uderzył w struny. Jego głos od razu przybrał ton właściwy dla ballad, i zaczął rozchodzić się wokoło.
I’m goanna stand hire watch them burn,
But that is all right, because they like the way it hurts.
I’m goanna sand hire watch them cry,
But that is all right, because they like the way they lie.
They love the way they lie.


***
Laron zaklął z cicha patrząc przez chwilę w stronę karczmy i rozchodzącej się pieśni…
- To chyba dla nas….
X
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 20-01-2011, 22:38   #329
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
No i przyszedł.
Oczywiście, że przyszedł. Każdy drow by przyszedł. Gdyby nie przyszedł źle by to o nim świadczyło. Demony, elfy i drowy z reguły podejmują wyzwania. Wyzwania są po prostu fajne i warto z czystej ciekawości chociażby przyjść i zerknąć.

Przyszedł tu jak owieczka pędzona na rzeź, jak pluskwa którą można było rozgnieść… Na pewno nie. Nie wyzwałaby go na pojedynek, gdyby uważała go za pluskwę, a gdyby chciała go zgnieść, szukałaby okazji w truciźnie i sztylecie w plecy. Po pierwsze demony, elfy i drowy, które się szanują nie pojedynkują się z pluskwami i owieczkami. One lubią przeciwników, którzy potrafią zrobić kuku. Inaczej cała zabawa nie ma sensu. Po drugie drow, który jest owieczką i pluskwą nie przyjmuje wyzwania od innego drowa dla dobra własnej egzystencji.

A może przyszedł tu jako drapieżca… Czemu nie. Takim był w jej oczach, drapieżcą. Takiego pragnęła. Gdyby demony, elfy i drowy nie były odrobinę szalone, nie lubiłyby tak bardzo walczyć, a przecież doskonale zdają sobie sprawę, jak łatwo ostrzem odciąć kończynę, rozpruć bebechy czy wykuć oko zupełnie przypadkiem...

Kulał. Oczywiście, pamiętała. Elf rzuciłby miecz w tym momencie i zapierał się, że z rannym walczyć nie będzie. Ale drowy miały gdzieś podobne akcje i Laron na pewno był tego świadomy. W końcu był od niej starszy stażem, jedna sprawna kończyna w tę czy w tę nie robi mu różnicy... To tyle jeśli chodzi o fair play.

Laron nie był szczególnie zdziwiony, ale też nie był rozbawiony chorą żądzą krwi. To dobrze. Ucieszyło ją to. Jego twarz była zacięta, szczęki zaciśnięte. Był taki piękny, kiedy strzelał takie miny. Był przystojnym, młodym drowem potrafiącym zabijać, był zadziorny i dostojny w swoim buncie przeciwko kobiecie. A to sprawiało, że Keeshe w głębi duszy szalała z pożądania. Każda kobieta ma swój typ mężczyzny. Keeshe miała od zawsze jeden – typ istoty o zimnym, inteligentnym ale lekko szalonym spojrzeniu, typ wzbudzający respekt i strach, typ z pozoru spokojny i cichy, zdolny do niesamowitego okrucieństwa i wyrafinowania. To dawało drowom przetrwanie. I przyjemność.

Laron wciągnął powietrze pełnymi płucami. Był taki piękny, po części zdołowany, po części wściekły, po części podniecony perspektywą walki. Jego reakcja była wręcz podręcznikowa. Bardzo cieszyło ją, że przyszedł tutaj. To było jak kolacja przy świecach, nie taniec ostrzy i krwi. Nikogo się tak nie kocha i nie docenia, jak godnego przeciwnika, kogoś, kto spełnia nasze oczekiwania walcząc lepiej, niż my sami. Drowy które chcą zabić nie wyzywają na pojedynki. Zabijają w cieniu, cicho, z zaskoczenia, bez ceregieli. Pojedynek jest symbolem, jest czymś niesamowitym. Apogeum zaufania? Jaką gwarancje ma walczący drow, że przeciwnik nie zechce zabawić się w „a, w sumie jak już tu jestem, jest ranny i jest okazja, to go po prostu zabiję...”?

Uspokajał sam siebie. Skinęła głową na powitanie, uspokajając go dodatkowo, dając tym gestem znać, że cieszy się na jego widok. Cieszy się, jakby spotkała starego, dobrego przyjaciela. Spokojnie. Nie przyszłam tu żeby rzucić się na ciebie i wypruć ci flaki. Cieszę się, że tu jesteśmy. Pragnę tej walki. Pragnę pojedynku z tobą. Uważam cię za godnego przeciwnika. Za kogoś, na kogo warto marnować czas, siły i krew. Jestem na ciebie zła, jestem zła na samą siebie, chcę rozładować ten gniew. Chcę się więcej o tobie dowiedzieć, intrygujesz mnie. Boję się ciebie, fascynujesz mnie. Chcę się z tobą zmierzyć, ponieważ muszę wiedzieć, czy jesteś w stanie mnie pokonać. Zaimponowałoby mi to.

YouTube - Armin van Buuren ft Sharon den Adel - In and Out of Love (Official Music Video)

Tak poprzez wymianę spojrzeń rozmawiają drowy przed pojedynkiem.
- Epickie nieprawdaż? Ni to zapytał, nie stwierdził. - Zażądałaś… oto jestem…. Tylko co teraz?
- Cieszę się, że przyszedłeś – powiedziała na głos.
W jej głosie nie było nienawiści, choć groźba, że nie będzie łatwo, owszem. Laron zaklął z cicha patrząc przez chwilę w stronę karczmy i rozchodzącej się pieśni.
- To chyba dla nas….
- Nie wiem jak ty, ja nie lubię pcheł. Wybacz, że posłałam po ciebie elfa – dodała spokojnie i z pewnego rodzaju czułością. – A ponieważ nie znam Ekrona zbyt dobrze, muszę spytać: czy powiedział ci co się stanie jeśli wygram ten pojedynek? – spytała poważnie. – Wiesz, po co tu przyszłam?
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 22-01-2011, 22:17   #330
 
Buzon's Avatar
 
Reputacja: 1 Buzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie coś
-„Co jest do cholery?! Czy gdzie ja jestem?! Czy ja jeszcze żyję?”- Brox zadawał sobie pytania aby za chwilę móc na nie odpowiedzieć.-„ Czy to jest świat po śmierci? Czy to jest niebo czy piekło? „ –zamiast odpowiedzi nasuwały mu się tylko pytania, coraz więcej pytań. Po chwili kiedy doszedł do siebie, próbował odpowiedzieć sobie samemu.
Pierwszą odpowiedzią było to, że żyję. Ból spowodowany upadkiem dawał znać o sobie. Po spojrzeniu na dłonie i kilkukrotnym złożeniu je w pięści i rozłożeniu czuł, że żyję, a więc pytanie o śmierć, piekło czy niebo mógł odhaczyć z listy. Zostało teraz dowiedzieć się gdzie jest i po co. Rozejrzał się po okolicy. Był zaskoczony. Dopiero co była statku, a teraz stoi pośrodku fortu. Jak się tu znalazł? Nie miał pewności ale domyślał się jednego- Magia. Tak ktoś musiał użyć równie czarnej i mrocznej magii nie tylko do stworzenia tej dziwnej i niebezpiecznej rzeczy, z którą miał do czynienia na wybrzeżu, która strawiła goniących go ludzi ale także do przeniesienia go tutaj, ale w jakim celu? Co chcą mu zrobić. Czy chodzi o tę dziwną rzecz? Czy oni chcą go ukarać za zniszczenie ich rzeczy. Tak! Pewnie o to im chodzi. To musiało być bardzo cenne dla nich. Zapewne ta siła, którą w sobie to posiadało. Ale Brox nie ma pieniędzy. Jak zapłaci im za to? Tego nie wie ale się dowie. Jego rozmyślania przerwał dziwny widok. Statek na środku fortu… Ork przekręcił lekko głowę w lewą stronę. Opuścił szczękę. Ten widok go bardzo zdziwił. Kiedy na ziemi wylądował dziwny pojazd orkowi zaczął drżeć prawy policzek. Ork otrząsnął się kiedy na pokładzie tego dziwnego pojazdu zobaczył orka. Brox’owi zmarszczył się nos, brwi naszły mu na oczy. Czuł złość. Ten ork chciał go zabić ja jeszcze byli an statku. Brox miał już chwycić za broń kiedy owy ork, powitał go. Może ork zapomniałby się i zaatakował by go nie patrząc na to, że jest w środku fortu i będzie to pewna śmierć, ale ten ork uśmiechał się. I nie był to szyderczy uśmiech.
Ork splunął przed siebie. Poprawił broń. Rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś z kim mógłby porozmawiać, ork na pojeździe odpadał- Brox nie ufał mu na tyle by podejść porozmawiać. Jego oko dostrzegło innego orka, który też był na pokładzie. Wchodził do karczmy, której wizerunkiem była niedźwiedzia skóra rozciągnięta nad wejściem. Udał się w jego kierunku.

- „Przyjacielu! Poczekaj!”- Brox pobiegł w stronę orka, którego rozpoznał.
Ork wyglądała zmęczonego. Jego oczy mówiły, że potrzebuje on odpoczynku. Brox nie chciał zamęczać go i chciał jak najszybciej załatwić ową sprawę, ale ork mu przeszkodził nim ten zaczął cokolwiek mówić.
- „Bądź pozdrowiony w imieniu przodków”- odpowiedział mu ork.
Brox wybity lekko z rytmu jaki sobie nadał przed odpowiedzią orka, szybko kontynuował wymianę słów z zielonym towarzyszem.
- „Brox przeprasza. Brox nie chciał popsuć. Brox znalazł. Brox przyznaje sie, chciał zabrać to ale to zranić Brox’a. Brox to tylko rzucił w ludzi. Brox nie chciał popsuć. To samo bum albo ludzie popsuć wasza rzecz. Nie Brox. Ale jeśli wy wybaczyć Brox to Brox zapłaci, ale nie ma czym tylko. Co ork chce aby Brox dał aby ty i jego koledzy nie byli źli na Brox’a i puścili go wolno”- Kiedy zadał to pytanie ork z niecierpliwością czekał na odpowiedź. Miał nadzieję, że wymagania jakie postawi mu nieznajomy będę w granicach jego możliwości.
- „Chciałeś się stamtąd wydostać, uciec na statek, prawda? Dlatego cię zabraliśmy. Nie musisz nic nikomu zwracać ani nic płacić”.
-„Tak Brox chciał pomocy. Ale ork nie spodziewał się, że ork zostanie zabrany tutaj. Czy wy naprawdę nie chcecie od Brox'a nic za zepsucie rzeczy? Brox dziękować wam za uratowanie życia. Brox na pewno się kiedyś zrewanżuje przyjacielu. Brox nigdy wam nie zapomnieć tej pomocy. Wy być przyjaciele.”- Płomyczki w oczach orka wskazywały na to, że ulżyło mu. Ork poprawił mu humor. Musiał się dowiedzieć się gdzie jest.-„ A gdzie jestem przyjacielu? Nie znam tego miejsca, a nie chcę ci już zabierać czasu. Brox widzie, że jesteś zmęczony i nie chce męczyć dłużej.”
Ork ziewnął wyraźnie wykończony - „Wiesz... najlepiej jak znajdziesz i porozmawiasz z tym, który cię tutaj przeniósł... ja naprawdę muszę się teraz zdrzemnąć. Wybacz więc” - odpowiedział odwracając się i z trudem idąc w stronę karczmy
- „A gdzie go znajdę? W karczmie?”- zadał pytanie równając się w nim w jego marszu do karczmy.
Orku nie odpowiedział, wszedł tylko do karczmy i pogrążył się w odpoczynku. Brox rozejrzał sie po karczmie. Jeśli miał porozmawiać z tą osobą, która go tu sprowadziła najlepiej będzie poczekać, aż przyjdzie do nowo poznanego orka. To był jedyny trop. Brox musi tylko poczekać. Znalazł wolne miejsce. Rozsiadł się. Strzelił palcami u rąk i trwał w czekaniu aż ktoś przyjdzie po jego zielonego towarzysza.
 
__________________
" Przyjaciel, który wie za dużo staje się bardziej niebezpieczny niż wróg, który nie wie nic."
GG 3797824
Buzon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172