Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-06-2011, 23:49   #31
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Strzały uderzały w samochód, rykoszetowały, świszczały niebezpiecznie blisko głowy Kelevry. Co robią byli żołnierze, obecnie najemni zabijacy w takiej chwili?
Na pewno nie kładą się na ziemi i umierają, jak przystało na jakiś nędznych cywili, tylko bronią się tak zaciekle jak tylko potrafią. I nie inaczej było w tym przypadku.
-Gazu! - krzyknął najemnik, a kiedy zobaczył opieszałość kierowcy krzyknął jeszcze głośniej – Pedał w podłogę do kurwy!
Stara taksa ruszyła powoli, jakby taksiarz wiózł klientów, którzy zażyczyli sobie małą przejażdżkę krajoznawczą. Dopiero kiedy zderzak Inglota uderzył w zderzak Cabbiego, samochód jakby zaczął nabierać szybkości.
- Niech się Pan nie boi, zaraz oddamy pięknym za nadobne – rzucił do taksówkarza, nie czekając na reakcję, a do Jacka powiedział – Starzy kumple? – i uśmiechnął się ironicznie.
Cały czas wyjmował z torby AK i magazynki, które rzucił na siedzenie. Skontrolował stan naboi w magazynku. Wystrzelił siedem pocisków na akcji, więc miał jeszcze dwadzieścia trzy załadowane w magu. Chwilę wcześniej ostrzał rozpoczął Jack, waląc ze swojego małego Troopera. Szybko wystrzelał trzy szybko ładowacze i resztę amunicji, którą musiał zbierać po tym, jak taksa wpadła w dziurę, a naboje poleciały pod przednie siedzenia dla pasażera. Miał tam może jeszcze z dwa nabicia bębenka, więc i te rozsypane szybko mu się kończyły. W końcu Slevin podał mu swojego Sig Sauera każąc olać rewolwer. Chłopak przytaknął i przejął pistolet.

Sam Slevin dzielnie strzelał z swojego AK-101. Jego możliwość składania kolby, w ciasnej taksówce bardzo się przydała. Oparta o zagłówki tylniego siedzenia lufa, wypluwała co kilka sekund pociski i rozświetlała pogrążone w ciemnościach ulice Great City.
Starał się być jak najcelniejszy, ale wysłużone amortyzatory i nierówności w drodze, skutecznie mu to utrudniały, konsekwencją czego był duży rozrzut. A pociski nie trafiające w samochód, czy też pasażerów leciały sobie spokojnie dalej, lądując w wystawach sklepowych, innych uczestnikach ruchu drogowego, w oknach mieszkań spokojnych obywateli.

Aż przypomniała mu się przygoda z Afganistanu, kiedy jeszcze nie był ani kierowcą Bradleya, ani dowódcą czołgu, tylko początkującym kierowcą HUMVEE. A przynajmniej za takiego go uważali, dopóki nie zaczął się ostrzał. Pickup z CKM’em na pace, gonił ich wąskimi uliczkami jakiejś wioski i nie żałował amunicji. Dzielni żołnierze również jej nie żałowali, ale nie mogli się liczyć z karabinem tak znacznego kalibru. Dopiero Slebvin pokazał im, jak się prowadzi. I nawet jak na tak wielki krążownik, jechał z iście szwajcarską dokładnością i z zawrotną szybkością. W końcu pickup został zgubiony i przechwycony przez Apache. Lubił to wspominać, jak i inne przygody z woja, które tak go wyruchało…

Kierowca taksy robił co mógł, żeby przeżyć i chyba nawet cieszył że miał dwóch zabijaków z małym arsenałem na tylnich fotelach, bo sam z pewnością już dawno by poległ. Chyba. W końcu jeden pocisk z pistoletu przeszybował z lufy, do kabiny Cabbiego i trafił Slevina w ramię.
Siła pocisku cisnęła nim między przednie fotele. Na całe szczęście, pod bluzą miał zakupioną w Ammunacji kamizelkę kuloodporną. Szybko się podniósł i wrócił do ostrzału, aż w końcu jakieś pociski, jego lub Jacka, trafiły w kierowcę. Samochód elegancko wykonał nagły skręt w lewo i wjechał w restaurację, potrącając przy tym uciekającego przed rykoszetami mężczyznę w średnim wieku.
Ciekawe czy ludzie z Inglota w ogóle się tym przejmą i po zmianie kierowcy, zaczną kontynuować pościg. Na razie Slevin sprawdził poziom amunicji…
Zeszły mu dwa pełne magazynki, z pięciu. Zostały trzy. Za to Jack wystrzelał mu wszystko co miał do Sig Sauera, wraz z zapasami luźnych pestek walających się po torbie.
Sam Slevin zaczął wystrzelane magazynki, nabijać luźnymi nabojami, chwaląc w głowie to, co skłoniło go do kupna kamizelki.
Postrzał bolał, to pewne. Ale ramię spuchnie, może zsinieje. A to na pewno o wiele lepsze, niż krwawiąca dziura. Na wszelki wypadek nie odkładał jeszcze AK do torby, tylko obserwował wzrokiem co się dzieje za samochodem.
W między czasie poklepał kierowcę po ramieniu i pokazał mu palec w niemym geście „dobra robota”.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 13-06-2011, 12:55   #32
 
DzikiBonzo's Avatar
 
Reputacja: 1 DzikiBonzo nie jest za bardzo znany
- O kur...

Thomas nie zdążył dokończyć. Pierwsze pociski rozbiły tylną szybę. Spojrzał w lusterko. Zobaczył jak obaj studenci, których wiózł, padają na ulicę bez ruchu.

-Gazu! - krzyknął jeden z kolesi na tylnym siedzeniu.

Thomas robił co mógł. Szybko wrzucił pierwszy ruch i ruszył. Niestety Cabbie miał już swoje lata, więc auto nie miało dobrego zrywu. Po chwili taksówkarz zobaczył jaki arsenał mają jego "pasażerowie".

"Dobrze, że na nich trafiłem. Może uda się przeżyć..."

Jeden z nich powiedział coś do Thomasa, jednak ten skupił się na tym, żeby rozpędzić starego Willarda. Po chwili Inglot uderzył w tylny zderzak taksówki.

"O wy gnoje.... moją taksówkę!?"

Thomas docisnął pedał do podłogi nie przejmując się złym stanem drogi i wybitym, tylnym zawieszeniem Cabbie. Przypomniał sobie czasy, kiedy jako gówniarz kradł samochody. Uciekał nimi przed glinami. Sprawiało mu to dużo frajdy. Taksówkarz nie był przyzwyczajony do huku broni, więc po kilku seriach z tylej kanapy Thomas poprostu ogłuchł.
Wymiana ognia trwała w najlepsze. Kierowca przykulił się do kierownicy, nisko trzymając głowę. Manewrował pomiędzy ciasnymi uliczkami Candem starając się wymanewrować napastników. Po chwili Thomas zobaczył jak samochód napastników skręcił... w restaurację. Jednak Thomas nie odpuszczał. Pasażerowie przestali strzelać, a taksówkarz po chwili odzyskał słuch na jedno ucho. Po chwili poczuł poklepywanie po ramieniu i znany mu gest "dobra robota". Thomas uśmiechnął się nieznacznie i krzyknął:

-Dzięki! Szkoda tylko, że moja taksówka nadaje się już tylko na złom!
Taksówkarz nie słyszał jeszcze dobrze, więc mówił zdecydowanie za głośno.

"Wiedziałem, że wizyta w Candem to najgorsze rozwiązanie jakie mogłem wybrać, ale mogło być gorzej gdybym nie miał tych z tyłu."

Thomas nie zwalniając tempa dojechał na Colonial Ave w Hepburn.

- Dzięki za uratowanie mi tyłka... - rzucił wyraźnie rozstrzęsiony taksiarz do pasażerów.

-Thomas... - Kierowca podał dłoń w kierunku większego osiłka.
 

Ostatnio edytowane przez DzikiBonzo : 13-06-2011 o 13:27.
DzikiBonzo jest offline  
Stary 13-06-2011, 16:22   #33
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
-Zapraszam.- powiedział niezbyt tryskając przy tym entuzjazmem.

Rzucił jeszcze okiem na drzwi obok i przewrócił oczami. Powoli uchylił własne, wpuszczając dziennikarkę do środka. Niemalże w bezwarunkowym odruchu obciął ją wzrokiem od góry do dołu, oceniając figurę i strój.




-Wczesna pora jak na wywiad...- mruknął, zamykając za nią drzwi.- Zapraszam do gabinetu.

W środku było biurko obrotowe krzesło, kanapa, stolik dwa fotele oraz szafki z książkami. Wpuścił Melanie przodem, samemu wchodząc za nią.

-Zgadza się, ja też wolę spać do południa, ale taka praca. Kazali mi przyjść jak najszybciej, żeby, jak to określili, panowała odpowiednia atmosfera. Jak widzę atmosfera jest - rzuciła okiem na pobojowisko w salonie.

Z luźnej bluzy, którą miała na sobie, wyciągnęła dyktafon oraz notes z czerwonym długopisem. Usiadła na kanapie, zarzucając nogę na nogę.

-Jak dowiedział się pan o tym zdarzeniu? - omiotła wzrokiem szczątki salonu i rozbity ekran telewizora.

-Wróciłem do domu dość późno i zobaczyłem radiowóz. Gdy wszedłem na górę, okazało się że w progu mojego mieszkania stoi dwóch policjantów i dozorca, pan Seamus.- odpowiedział, siadając na jednym z foteli.- Zaproponowałbym pani coś do picia, ale w kuchni działa tylko kuchenka i lodówka.

Oparł się wygodnie, uprzejmie zostawiając dziewczynie otwarte drzwi, by w charakterze atmosfery miała widok na rozwalony salon.

-Jak zareagowała policja? Skąd oni się o tym dowiedzieli? Jak się zachowywali?

Spojrzał na dyktafon, bardzo powoli pozbywając się przekleństw kłębiących się w głowie.

-Policjanci dostali informacje od agencji ochroniarskiej chwilę po uruchomieniu się alarmu i mniej więcej w tym samym czasie telefon od pana dozorcy. Słowem, jakąś minutę od chwili wejścia tutaj włamywaczy, policja miała już zgłoszenie.- odpowiedział spokojnie.- Widziała pani ten syf w salonie. Taki sam mam w kuchni, sypialni i łazience. Ile czasu mogła zająć włamywaczom taka rozwałka?

Spojrzała przez otwarte drzwi gabinetu w głąb mieszkania:

-To zależy ilu ich było. Do tego pałki, siekiery łomy... Poza tym, jak usłyszał ich dozorca, nie zachowywali się cicho, więc nie uważali na odgłosy. Wystarczyło maksymalnie kilka minut. Im wystarczy maksymalnie 10 ale to w przypadku większych mieszkań lub domów. Mają wprawę.

-Im?

-Najpewniej zrobiła to grupa anarchistyczna, która przeciwko wszystkiemu. Telewizor to wróg, bo propaguje globalizację, ekspres do kawy tym bardziej, bo ogłupia ludzi do tego stopnia, że bez tego urządzenia nie potrafią zrobić kawy. Pana mieszkanie jest pierwsze, zwykle raz na miesiąc dochodzi do podobnego incydentu. Rzadko się o tym mówi. Nie odpowiedział pan na najważniejsze pytanie: Jakie wrażenie wywarli na panu policjanci? Proszę być szczerym, nie siedzimy u glin w kieszeni.

-Cóż. Gdyby jeden nie był bardziej opanowany, pewnie usłyszałbym tekst w stylu "To pańska wina", "Po co nas w ogóle wezwano" albo "To nie nasza sprawa". Słowem, cholernie złe wrażenie.

-Rozumiem - reporterka zmieniła położenie nóg. - Na ile szacuje pan poniesione straty? Chcemy uczulić czytelników na takie wulgarne, chuligańskie poczynania.

-Hmmm... Meble, telewizor, kuchnia, łazienka, sypialnia... Przynajmniej nie porobili dziur w ścianach, co nie zmienia faktu że kupienie nowych rzeczy pochłonie jakieś dziesięć tysięcy dolarów. Może więcej...- mruknął, odruchowo śledząc ruch nóg dziennikarki. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i przy okazji zaproponował jedną cygaretkę rozmówczyni.

"Szkoda, że ona ma na sobie spodnie" pomyślał z bólem.

-Jaka jest pana opinia odnośnie firmy ochroniarskiej, za którą pan płaci? Skoro jak otrzyma zgłoszenie informuje ona po prostu policję, to czy ona ma prawo brać pieniądze za ochronę? Czy to nie wygląda panu na typowe zagranie w stylu mafijnym?

-Nie wiem co ma pani na myśli, mówiąc o stylu mafijnym.- odpowiedział gładko, tym razem skupiając się na samej dziewczynie. Może pytanie było standardowym w jej arsenale, ale Dorian nie lubił zdradzać swoich delikatnych powiązań z półświatkiem.- Co do firmy, jest dobra. Skoro wezwali policję, znaczyło to że w okolicy nie było patrolu. Z resztą najbliższy komisariat jest dwie ulice stąd, więc statystycznie policja powinna być tu przed nimi. Statystycznie.

Podkreślił, starając się rozgryźć rozmówczynię.

-To było tylko porównanie do procederu. Pieniądze za ochronę, nic więcej. - uśmiechnęła się ciepło. - Szczerze, to są wszystkie pytania. Czy chciałby coś jeszcze pan dodać, spytać się o coś?

-Tak... Opisywała już pani podobne przypadki?- zapytał, kopcąc papierosa. Dym wypuszczał w drugi koniec pokoju.

Jeszcze raz się uśmiechnęła, wyłączyła dyktafon.

-Tak, ale na studiach, kiedy przeprowadzałam wywiad z właścicielem sklepu RTV, któremu wykręcili podobny numer jak panu.

-A przypadki atakowania zwykłych mieszkań ostatnimi czasy? Wie pani, coś bardziej podobnego do mojego przypadku. Bo ja nie utrzymuje się ze sprzedawania ogłupiaczy zwalczanych przez anarchistów.

-Ostatnimi czasy... no, może było jeszcze jedno. A to też wtedy, kiedy byłam na studiach, więc się za bardzo ta sprawą nie interesowałam, na wywiady puszczali studentów dopiero od 5. semestru. Poza tym, to są anarchiści, nikt poza innym anarchistą ich nie zrozumie. Moja koleżanka zapragnęła być anarchistką, a kiedy udało jej sie nawiązać kontakt z tymi popaprańcami, to ją wyśmiali. Dlatego też nie potrafię odpowiedzieć na pana pytanie sensownie.

-Rozumiem...- mruknął, czekając aż Sue wstanie z kanapy. Nie poganiał jej by wyszła. Tyko idiota by tak zrobił. Albo facet nie doceniający kobiecych wdzięków. Z kieszeni wyjął wizytówkę i podał ją jej.- Jeśli byłaby pani taka miła, to prosiłbym o kontakt jeśli obiłoby się pani o uszy coś w temacie podobnych zajść. Dobrze wiem że dziennikarze mają swoje źródła i wiedzą o wielu rzeczach.

Ozdobne litery układały się w napis:

"Dorian Zibowski. Profesjonalny krupier. Dzwonić pod... "

-Dzięki - powiedziała - chce pan zachować względną anonimowość czy pozwala pan na wymienienie pana z imienia i nazwiska?

-Nie lubię kiedy piszą o mnie w gazetach. Anonimowość to rzecz którą sobie cenię. Kiedyś napisali o mnie z powodu Mistrzostw pokerowych...- wzdrygnął się i uśmiechnął lekko do dziewczyny.- Cóż... W życiu nie miałem gorszego okresu, aż do zmiany numeru telefonu i adresu.

-Nie ma problemu, ten wywiad zostanie włączony w ramy większego artykułu o bezpieczeństwie w Great City. Pana z tym artykułem mogą poznać tylko nieliczni czytelnicy "Streets", czyli ewentualnie Ci policjanci, dozorca. Będzie pan anonimowy. Do widzenia! - zbiegła po schodach.

Dorian zszedł za nią na półpiętro, obserwując przez okno na klatce schodowej, jak wsiada na żółtego Faggio i odjeżdża. Sam mężczyzna powoli pozbył się z głowy wizji jej bez ubrań i zszedł na dół, zabierając z rozwalonej szafy jeasny, koszulkę, bieliznę oraz skórzaną kurtkę. Korzystając z wspólnej łazienki umył się i odświeżył. Wychodząc zerknął do kanciapy pana Filchera. Staruszek spojrzał na niego znad kubka kawy.

-Ta?

-Idę w interesach. Mógłby pan zadzwonić po szklarza oraz grupę sprzątaczy. Tą gdzie pracuje pana syn. Wszystkie koszta pokryję ja, ale niech tylko doprowadzą moja mieszkanie do porządku

-Się wie, się wie. Nie musi się pan o nic martwić.

-Dziękuję.- Zibi szybko opuścił klatkę schodową i ruszył do garażu. Dosiadając Vendi poprawił skórzaną kurtkę i kask na głowie. Po chwili mknął już przez miasto, w stronę biura senatora.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 13-06-2011 o 16:25.
Makotto jest offline  
Stary 13-06-2011, 19:12   #34
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Hepburn, 22:15, poprzedni dzień.

Niebieski Inglot wjechał prosto w szybę Fast-Fooda, demolując doszczętnie wnętrze. Zawył alarm.
-Kurwa, zwiewamy! - przywódca silnym uderzeniem odblokował drzwi wozu i wybiegł na ulicę. Puścił jeszcze krótkę serią z microUZI ale z tej odległości nie mógł im nic zrobić. Wrócił do wozu, martwego kierowcę wyrzucił do środka baru, samemu zasiadając za kierownicą.
Usłyszeli syrenę policyjną. Przywódca odpalił silnik, i wrzucając wsteczny, wycofał się z baru. Wszyscy słyszeli, jak cegły szorują po podwoziu.Wyjechał na trawnik, potem nerwowo zaczął przełączać biegi, manewrując na ulicach, ostatecznie wyjeżdzając na Monopoly Ave. Niestety, w sprawnej ucieczke przeskodziły dwie rzeczy: Olej, który wyciekł z miski olejowej oraz radiowóz z gliniarzami na pokładzie. Przywódca na ręcznym zakręcił o 90 stopni, po chwili on i jego kumple otworzyli ogień do nadjeżdzającego radiowozu. Kilka kul trafiło w szybę, reszta zrykoszetowała od maski.
-Uciekamy! - krzyknął i wysiadłszy z wozu, pobiegli do stacji metra Trust Street, na peron zielony. Przeskoczyli przez bramki, bron na widoku robiła swoje. Inni pasażerowie padli na ziemię, trzęsąc się ze strachu.
Byli wolni.
Natromiast w radiowozie siedzieli dwaj przestraszeni, skuleni policjanci.
-Jezu, co to było?

Hepburn, Colonial Ave.

Thomas jako tako dowlókł taksówkę pod dom Slevina.
-Dzięki za uratowanie życia, kurs gratis.
-Drobiazg - odparł najemnik.
-Thomas, zmieniłem zdanie, mógłbyś mnie jeszcze gdzięs zawieść? Zapłacę. - wtrącił się Jack.
-Jasne, tym złomem nie zabiorę już raczej żadnego innego klienta.
Pojechali. Wiatr wiatr wiał nad maską, omiatając twarze uciekinierów.
-Zatrzymaj się pod wiaduktem, chcę porozmawiać.
Blocke zatrzymał Willarda. Obaj wysiedli, Blocke przeprowadził oględziny wozu. Nie było dobrze. Najlepiej wyglądał przód, tylko zbita szyba. Po bokach zauważyli ślady rykoszetów po kilku kulach. Najgorzej jednak wyglądał tył. Zbite światła, dziurawy układ wydechowy, i mnóstwo dziur w klapie bagażnika. Thomas trzęsącymi się rękami otworzył bagażnik. Miał tam torbę sportową plus kilka innych rzeczy. Teraz wszystko było w strzępach.
-Thomas, zobacz jeszcze to - powiedział Jack, odciągając taksówkarza od bagażnika, w którym był cały jego dobytek. Pokazął mu niewielki otwór wlotowy w prawym przednim nadkolu. Podnióśł maskę.
-Jeszcze ci akumulator uszkodzili - wskazał na cieknący cienką strużką kwas.
-Cholera, jak ja to kurwa naprawię? Pół roku temu ledwo co udało mi się zdobyć reflektor do tego samochodu. Ale to? Gdzie jak znajdę nowe szyby? Karoserię muszę wyklepać, blacharz weźmie jak za zboże...
Był załamany.
-Czekaj, chyba wim jak rozwiązać twój problem...

Middle Park, 7:00

Była dość wczesna pora, kiedy Zibi zaparkował przed biurem senatora. Zdjął kask, zabezpieczył motocyk i podszedł do szklanych drzwi, za którymi znajdowała się portiernia.
-Szlag! - zaklął kiedy zauważył na drzwiach naklejone litery:

Senator Henderson
Pon. - Pt.
od 9:00

Miał jeszcze dwie godziny.
-Kurwa!

Downtown, 7:00

Melanie Sue po wejściu do redakcji od razu natknęła się na naczelnego?
-I co, pociągnęłaś go za język?
-Tak, ale gadał ostrożnie.
-Masz coś na GCPD?
-Tak, jedno zdanie o tym, jak jeden z policjantów chciał mu prawie dowalić za to, że dostał wezwanie.
-Świetnie, idź do pokoju Raya i dodajcie ten tekst do artykułu. Dziś w nocy ma być już wydrukowany, a jutro rano ma byc w sprzedaży. Nie wiem co się dzieje, ale z ostatniego tygodnia mamy więcej materiałów do artykułu, niż z całego poprzedniego miesiąca...
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 13-06-2011, 20:10   #35
 
DzikiBonzo's Avatar
 
Reputacja: 1 DzikiBonzo nie jest za bardzo znany
Thomas zatrzymał się pod wiaduktem. Zgasił silnik i wyszedł z wozu trzaskając drzwiami ze złością. Samochód był w opłakanym stanie. Szyby rozbite, dziury od kul w klapie bagażnika, rzeczy osobiste, które miał w bagażniku nie nadawały się już do niczego.

"No to pięknie. Siedzę w tym gównie po same uszy."

Jack zwrócił uwagę na dziurę na dziurę w przednim nadkolu.

" Tylko nie to.." - pomyślał Thomas. Bez zastanowienia otworzył maskę. Stało się to czego się obawiał. Z dziurawego akumulatora wyciekał kwas.

-Cholera, jak ja to kurwa naprawię? Pół roku temu ledwo co udało mi się zdobyć reflektor do tego samochodu. Ale to? Gdzie jak znajdę nowe szyby? Karoserię muszę wyklepać, blacharz weźmie jak za zboże.

Thomas z furią zatrzasnął maską i z wściekłością kopnął w przednie drzwi od strony kierowcy. Na drzwiach pojawiło się małe wgniecenie jednak nie zmieniło ono zbytnio wyglądu auta, które i tak nie nadawało się już do niczego.

-Czekaj, chyba wim jak rozwiązać twój problem... - zwrócił się Jack do Thomasa.

Taksówkarz bił się z myślami.

" Można powiedzieć, że w ciągu kilkunastu minut straciłem wszystko. Ci kolesie na pewno nie odpuszczą. Będą mnie tak długo szukać, aż dopadną i zabiją. To paradoks, ale w tej sytuacji chyba tylko ta dwójka osiłków może mi pomóc...

Ta niezręczna cisza trwała dłuższą chwilę.

- Nie mam nic do stracenia. Jestem otwarty na wszelkie propozycje. Zamieniam się w słuch - stwierdził Thomas wkładając ręce do kieszeni spodni.
 
DzikiBonzo jest offline  
Stary 13-06-2011, 20:50   #36
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Slevin zatrzasnął drzwi do taksówki i pożegnał się z nowymi znajomymi, nie zapominając zabrać swoje pieniądze, bronie i wszystkie inne bambetle. Zastanawiał się jakiś czas czy pozbierać łuski, ale zrezygnował z tego. Teraz to już był problem taksówkarza.

Do swojego mieszkania ruszył dopiero, jak jego znajomi, jeszcze nie pewni odjechali. Nie chciał sobie ściągnąć na głowę jakiś dodatkowych problemów, wystarczyło mu ich na dzisiaj. Kątem oka widział swojego Cadillaca zaparkowanego na parkingu. Nie widział żadnej innej osoby, ani żywej duszy.
Wszedł do budynku, w którym mieściło się jego mieszkanie.
Stara, brudne i obdrapana klatka schodowa, była oświetlona migającymi w sobie tylko znanym rytmie starymi żarówkami. Złuszczona i odpadająca farba, zalegała w małych kupkach pod ścianami. W kątach stały szczotki, a nieco wyżej grasowały pająki tworząc zawzięcie swoje domostwa. Już dawno powinien zmienić to lokum, stać go było, ale kochał je. Wychował się tu wraz z rodzicami, jak jeszcze żyli. Zmarli przedwcześnie w wypadku samochodowym i Slevin dawno się z tym pogodził. No cóż, życie nie kończy się na jednej śmierci. Nie w jego profesji.

Wszedł do domu. Od razu wyjął swój karabin i postawił go za szafą, koło drzwi. Magazynki położył na niej. Świecące pustkami magazynki do Sig Sauera, uzupełnił nową partią amunicji, którą trzymał w szafce nocnej.
Zdjął również kamizelkę i kominiarkę z czubka głowy, które ulokował na wieszaku w szafie. Scyzorykiem wydłubał z niej jeszcze kulę, która prawie nie poszarpała mu ramienia. Na szczęście był to mały kaliber.
Przed snem zrobił kilka podciągnięć na drążku, a potem wziął długi i relaksacyjny prysznic. Obiecał sobie nawet że wybierze się nad basem, lub nad rzekę i trochę popływa. I odwiedzi znajomego lekarza. Póki ma pieniądze, załatwi sobie trochę lekarstw.
W końcu trafił do łóżka i zasnął kamiennym snem.

Obudził go odgłos budzącego się miasta, który wtargnął mu do mieszkania przez uchylone okno. Była może z godzina 7.00, w końcu wczoraj nie poszedł tak znowu późno spać. Szybko ubrał się w swoje codzienne ciuchy i ruszył do sklepu, ze stówą w portfelu.

Jak zawsze obsługiwała go ta ładna, wstydliwa dziewczyna. Ale tym razem spojrzała mu w oczy… O jasny gwint, jakie ona miała oczy. Duże, zielone, szczere. Pełne namiętności i kobiecości. Slevin został prawie sparaliżowany tym widokiem. A do tego usłyszał jej wesoły, aksamitny głosik:
- Hej… Co u Ciebie?
- Eee… Hej… Ciężką noc miałem, z przyjaciółmi na mieście byłem trochę postrze… - ugryzł się w język - To znaczy napić się. A u Ciebie? – mówił powoli starając się mądrze dobierać słowa.
- Nuda, masz plany na dzisiaj wieczór?
Slevin zastanawiał się, czy aby jeszcze aby nie śpi albo te piękne zielone oczy przestały widzieć, i nie zdaje sobie sprawy jak wygląda jej rozmówca. Może wyglądał dość osobliwie, ale blizna po oparzeniu odebrała mu cały urok już dawno temu. Mimo wszystko zaryzykował.
- Jestem wolny. Chcesz się umówić? – wybąknął, a dziewczyna zachichotała.
- Jestem Sara, a ty Slevin, prawda?
- Zgadza się – uśmiechnął się – O której i skąd mam Cię zabrać?
- Stąd. Mieszkam z matką nad sklepem. Bądź po zamknięciu, po 21.00.- Nie ma sprawy.
Długo patrzyli na siebie, aż w końcu Slevin przerwał ten pojedynek mrugnięć.
- Podasz mi moje zakupy? – dziewczyna lekko się zarumieniła, ale podała Kelevrze pakunek.
Pożegnali się, a Slevin wyszedł. Czuł się doskonale.
W domu zażył ostatnią dawkę morfiny i ruszył do znajomego lekarza, po więcej. Po drodze miał w planach zatankowanie samochodu i kupienia jeszcze jednej paczki amunicji do Sig Sauera.
A wieczorem miał w planie zabrać dziewczynę do znajomego baru, a porem przywieźć ją do domu.
Co mogło wyniknąć z tej znajomości? Nie miał pojęcia, ale był dobrej myśli.
Wyszedł z domu, zabierając pistolet, kluczyki, forsę i dokumenty.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 14-06-2011, 14:40   #37
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Zibi klnąc pod nosem odstawił motor na strzeżony parking obok siedziby senatora i zapłacił z góry za trzy godziny. Dwóch postawnych ochorniarzy chętnie przyjęło odgórną zapłatę oraz nadpłatę wchodzącą w jej część. Sam Dorian wyszedł powoli z kilkupiętrowego parkingu i rozejrzał się dookoła.

Co jak co, ale senator miał całkiem ładny widok na park. Drzewa, stawy, mostki, krzaczki... Middle Park pełną klasą. Mężczyzna wypalił kolejnego papierosa dla pozbycia się tego nieprzyjemnego napięcia i westchnął, pozbywając się tym samym ostatniej dawki dymu z płuc. Peta odrzucił na bok i raźnym krokiem ruszył w kierunku kiosku. Rozłożone na stoliku przed budką gazety lśniły nowością, wrzeszcząc na przechodnia kolorowymi nagłówkami. Zibi szybko odnalazł "The Streets" i zapłacił za nie dolara z haczykiem. Szybko odszukał rubrykę gdzie pisywała Melanie Sue.

O tej porze ławki w parku nie były zbyt oblegane, przez co łatwo odnalazł jedną naprzeciwko biura Hendersona i usiadł, rozkładając gazetę.

Dziewczyna miała całkiem przyjemny styl pisania. Nie poruszała zbyt strasznie ciężkich tematów, lekkim tonem opisując zdarzenia w mieście. Jej artykuł był całkiem spory i bogato okraszony zdjęciami. Zibi uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając ile fotek zrobiła jego mieszkaniu z najpewniej ukrytego aparatu. Może miał paranoję, ale ogółem mógł coś przeoczyć w czasie skupiania się na jej nogach.

Miała świetne nogi i ogółem była miła. I do tego blondynka. Uwielbiał inteligentne blondynki. Jakby lubił walczyć ze streotypami.

-Saaaj'gonki. Banan w cie'cie. Pen'di bambuusa!

Mężczyzna poderwał głowę, słysząc dość znajomy głos oraz skrzypienie pchanego wózka.



Lee-Fong był chyba jedynym chińskim właścicielem wózka z objazdowym jedzeniem od którego Dorian Zibowski nie obawiał się kupować czegoś na ząb. Chudy i siwy jak gołąbek azjata szedł swoim charakterystycznym, kaczkowatym krokiem pchając przed sobą rozklekotaną konstrukcję z plastiku, drewna i blachy. Zibi wstał od razu, składając gazetę pod pachą.

-Witam pana, panie Fong.- powiedział z uśmiechem, podchodząc bliżej.

Dziadek nastroszył gniewnie wąsy.

-Lee-Fong. Lee! Gupi amerykani'e nawet tyle nie umieć...- rozchmurzył się, widząc znajomego polaka.-O! Pan Zibi. Co pan tu robi?

-O to samo chciałem zapytać pana. Zwykle widuję pana w Hepburn albo niedaleko rzeki.- odpowiedział, kolejno zaglądając pod blaszane przykrywki nad każdą przegrodą wózka. Uśmiechnął się lekko, widząc swój ulubiony makaron w sosie słodko-kwaśnym. Sprzedawca machnął tylko kościstą ręką.

-Łok'ieć mnie boli. A jak boli, znaczy że w parku ładna pogoda be'dzie.- zaskrzeczał, przygładzając dłonią wąsy. Dorian pokiwał głową, bardziej wierząc staremu chińczykowi niż prognozie pogody.

-Poproszę makaron i... Hmmm... Co pan dzisiaj włożył do sajgonek.

-Kluski sojowe, przyprawy, ryż i trochę longxia.

Zibi spojrzał na nigo pytąjąco z pałeczkami w połowie drogi do pojemnika z sajgonkami. Lee-Fong zmarszczył brwi i nastroszył wąsy, dając w ten sposób upust swojemu poirytowaniu. Po dłuższej chwili powtarzania tajemniczego słowa i robienia palcami nożyczek, podniósł przykrywkę znad garnka z lodem i sięgnął do środka.

-No lonxia! Longxia! Gupi polak...- burknął gniewnie, oburącz wyjmując z garnka rozgniewanego homara. Zibi aż podskoczyły gdy zwierze znalazło się kilka centymetrów od jego twarzy.

-A! Homar!- prawie krzyknął. Chińczyk wrzucił skorupiaka z powrotem do garnka i poprawił okulary na nosi.

-No a co inn'ego? Pies? Pies nie dobra.

Zibi ze śmiechem zapłacił staruszkowi i wrócił na swoją ławkę trzymając w rękach papierowy pojemnik z chińskim żarcie. Jedząc, czytając i obserwując kobiety w czasie porannego biegania czekał na pojawienie się senatora. Po prawie dwóch godzinach, chwilę przed dziewiątą pod biurem zaczął się jakiś ruch. Zibi od razu wstał ze swojego siedziska, wyrzucając do kosza przeczytaną gazetę oraz opakowania po swoim śniadaniu. Szybkim krokiem ruszył w stronę siedziby Hendersona.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 14-06-2011, 22:58   #38
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Hepburn, poprzedni dzień
Thomas wraz Jackiem pochylali się nad jeżdzącym wrakiem.
-Nie wiem chciałbyś w to wejść, jest to trochę ryzykowne.
-Jack, jestem spłukany, mam inne wyjście?
-Tak, kredyt w banku.- Jack się uśmiechnął.
-Tak, ale minie miesiąc, za nim dadzą mi kredyt, a tych szybkich pożyczek nie zamierzam brać, bo mnie nie stać na opłaty dodatkowe, które doliczą, złodzieje jedne.
-Czyli jesteś zdesperowany?
-Tak,tak, tak.
-Więc słuchaj, mój szef prowadzi działalność gospodarczą w wielu branżach, niektóre z nazw nic ci nie będą mówiły. Otóż jest on od kilku miesięcy zainteresowany kupnem firmy Marlowa, w której pracujesz. Niestety Mr. Marlow wciągle odrzuca jego oferty. Ze źródeł mojego szefa wynika, że firma nie generuje żadnych zysków. Podejrzewa także, że działalnośc firmy Marlowa jest tylko przykrywką dla innej, bardziej opłacalnej branży, która szkodzi interesom mojego szefa. Czy zgadzasz się na współpracę?
To była trudna chwila dla byłego złodzieja samochodów, który chciał wyjśc na prostą drogę. Nwet mu się udawało, gdyby nie ten feralny kurs do Candem.
-Zgadzam się, co będę miał w zamian?
Jack popatrzył na wóz.
-To jest tylko umowa przedstępna, o tym musisz pogadać z moim szefem. Daj mi swój numer telefonu, a jutro rano ktoś do ciebie zadzwoni, jak zgodzisz się na warunki, to na pewno na tym nie stracisz, a możesz wiele uzyskać. A teraz zostaw tego grata, wsiądź w metro albo nocny autobus, jedź do domu i się prześpij. Jutro ktoś do ciebie zadzwoni.
-Tylko że ten Willard to było wszystko co miałem. Spałem na tylnej kanapie.
Jack nie namyślając się długo sięgnął do portfela.
-Masz... 60 dolców, na dobę w motelu i porządne śniadanie spokojnie wystarczy. A teraz trzymaj się, muszę już lecieć - pobiegł w stronę południowego Hepburn, chowając Smartfona w kieszeni.

Thomas się uśmiechnął. Akurat na motel miał pieniądze, utarg z całego dnia jazdy. Ale skoro ten facet szasta forsą...

Middle Park, 9:00

"I znowu to samo" - pomyśłał Dorian na widok tego samego recepcjonisty, co dwa dni temu.
-Chwileczkę, dokąd? Nie wpuszczamy obcych.
-Ja do senatora, byłem przeciez dwa dni temu...
-Nazwisko?
-Zibowski
Recepcjonista zadzwonił.
-Proszę wejść, szóste piętro. - rzekł niechętnie.
-Dziękuję - Zibi stracił resztę dobrego humoru.
Wjechał windą na górę. Henderson nie spodziewał się, że Dorian do niego jeszcze wróci.
-O, Dorian, co cią do mnie sprowadza? Jak minął wczorajszy dzień? Nie schlali cię przypadkiem?

Zaczęło się, trzeba pociągnąć go za język i podac go Ruskim na lunch. Z kawiorem, ma się rozumieć.

Hepburn, gabinet Joe Plistiffa

Gdy tylko Slevin wszedł do siedziby doktora, w jego nozdrza uderzył zapach typowy dla wszelkiego rodzajów gabinetów lekarzy. Joe chodził po całym pokoju, rozmawiając przez telefon. Lewe oko mu nerwowo drgało.
-Kiedy zorganizujesz te cholerne środki?... Jutro? Ja ich potrzebuję już dzisiaj! ... Szlag! - Joe się rozłączył, dopiero teraz zauważył najemnika.
-Cześć Slevin, uprzedzając twoje pytanie, Nie, nie mam morfiny. Ani niczego innego równie skutecznego. Chcesz aspirynę? Taki żart, nieudany zresztą. Ten palant, co wiózł mi prochy na najbliższy miesiąc, zrobił sobie kurwa przerwę na kawę, zanim dostarczył towar. Tutaj, w Great City. Stanął w tym barze przy Trasie WE obok Uniwersytetu. I co się stało? Jakiś kieszonkowiec zwinął mu kluczyki i ukradł cały wóz z towarem towaru. W rezultacie obaj oraz inni moi pacjenci zostaliśmy na lodzie.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 14-06-2011, 23:59   #39
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
- Kurwa jasna, potrzebuję działki. Nie dasz rady nic, ale to nic skołować? – Slevin był bardzo poirytowany.
- Nic, a nic. Moja studnia wyschła.
- Dobra, jak wygląda ten samochód?
- Srebrny Habanero… Kierowca nazywa się Williams i powinien jeszcze siedzieć w barze. On Cię wprowadzi.
- Skąd masz pewność, że mam zamiar tam jechać?
- Bo jesteśmy przyjaciółmi Slevin, a ty potrzebujesz darmowej morfiny, co Ci mogę obiecać. Oczywiście w realnych dawkach.
- Dobra, przekonałeś mnie. Jedziesz ze mną?
- Nie, mam jeszcze kilku pacjentów do poinformowania że mnie wydymano.
- Jak chcesz. Jak znajdę towar, to dam znać.
- Na razie – krzyknął Joe za wychodzącym Slevinem.

Slevin wsiadł w Cadillaca i zażył trochę pigułek i zapalił lufkę gandzi. To go jeszcze trzymało i na tym mógłby funkcjonować. Co prawda jak upośledzony, ale on nie miał takiego zamiaru. W dodatku wieczorem umówił się z tą dziewczyną ze sklepu spożywczego i na pewno będzie chciała z nim zatańczyć.
Kelevra w myślach przeklął szpetnie.

Cadillac sprawdzał się jak zawsze, niezawodnie. Zanim odwiedził bar, wjechał na stację benzynową i poprosił o pełne tankowanie. Należność uiścił w kasie i kupił jeszcze napój izotoniczny, jakby rana za bardzo go wycieńczała. Do baru dotarł i tak szybko, bo mieście panował ograniczony ruch. Pewnie policja prowadziła jakąś po świąteczną akcję, albo zwyczajną łapankę na co dłuższych odcinkach drogi w Great City, co skłoniło go po namyśle do zwolnienia. I miał rację, bo kiedy minął ustawiony na drodze radiowóz i dwóch policjantów z suszarką, zaśmiał się wesoło. Włączył radio, na swoją ulubioną stację.
Na hip-hop, co pozwalało mu się odprężyć i skupić zarazem. Skłaniało do refleksji i zadumy. Kochał to po prostu.

I znalazł się w końcu pod barem. Nad dachem wirowała wielka filiżanka z napisem „Hot Cafe Bar”.
„Fajna nazwa” – pomyślał Slevin, po czym zaparkował swój wóz i ruszył do drzwi.
Wielkich, stalowych i przeszklonych. Od razu dopadł do niego William, którego musiał mu opisać Plistiff, co zapewne wyglądało tak:
- Jedzie do Ciebie najemnik, wspomoże Cię.
- Jak on wygląda.
- Zeszpecony na twarzy, brzydka gęba. Poznasz na sto procent.

No i William poznał Slevina od razu, dopadając do niego już przy samym wejściu.
- Jestem William Clopter, pan jest Slevin, tak?
- Tak. Mów co się wydarzyło.
- No, jadłem gofry z mlekiem, wstałem od baru i ruszyłem do samochodu. Patrzę, nie ma samochodu ani kluczyków w mojej kieszeni.
- Rozmawiałeś tu z kimś?
- Tylko z kelnerem.

Slevin nie czekając na reakcję Williego, zostawił go i usiadł naprzeciwko barmana, który polerował właśnie jakiś talerz.
- Dzień dobry, nie widział pan tu jakiegoś podejrzanego typa?
- Dzień dobry. Podejrzanego… Nie, raczej nie.
- Na pewno? Kręcił się przy tamtym panu – Slevin wskazał palcem na stojącego jak słup stoli Williama, w miejscu, w którym go zostawił.
- Aaa… Był taki jeden. Taki łysiejący, niepozorny. W średnim wieku, średniego wzrostu… Pierwszy raz go na oczy widziałem, ale wydał się podejrzany.
- Dziękuje, bardzo Pan pomógł. Jak Pan go zobaczy, niech zadzwoni pod ten numer – Slevin napisał na serwetce swój numer i podał go wraz z kilkoma dolarami barmanowi, który ucieszył się nawet z takiego drobiazgu.

Slevin wstał i popychając Williama do drzwi, wyszedł wraz z nim.
- I co? I co się dowiedziałeś? – zapytał podekscytowany kierowca, zresztą już kolejny poznany ostatnimi czasy.
Slevin tylko nakazał mu milczenie, przytykając palec do ust. Właśnie dzwonił do, jak mu się wydawało, grubej ryby i człowieka, który może sporo wiedzieć o tym zajściu. I jak mu się wydawało, miał rację.
Ale czy na pewno?
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 16-06-2011, 00:02   #40
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
-Myślą że schlali. Udawałem że jestem pijany i podsłuchałem to i owo.- usiadł na fotelu przed biurkiem i splótł ręce na piersi.- Obaj dobrze wiemy że nie wysłał mnie pan do nich z koleżeńskiej uprzejmości. Chciał pan informacji a ja je dla pana zdobyłem. I po pracy dla pana rozwalili mi mieszkanie. Dziwny zbieg okoliczności? Wątpię. Tak czy inaczej, chciałem określić moje honorarium za pracę i uszczerbek materialny.

Senator spojrzał na Doriana:

-Ja nigdzie cię nie wysyłałem, to Rosjanie poprosili o krupiera - uśmiechnął się - co nie znaczy, że na tym nie skorzystałem, ogólnie ostatnio Rosjanie są jacyś tacy zamknięci w sobie. A co do twojego mieszkania, to akurat przypadek, Raz usłyszałem o tych anarchistach i ich wybrykach, ale żadnego nigdy nie spotkałem. Według mnie to był przypadek. A co do kasy... Ile chcesz?

-Śmieszna sprawa, bo już druga osoba wciska mi kit o anarchistach. Nie wierzę w przypadki. Za informacje, a wierz mi, spodobają się panu, pięć tysięcy. Dwa tysiące zaś na pokrycie strat. Na wypadek gdyby komuś nie spodobała się moja wizyta na pańskim bankiecie.

-Zgadza się, ja też nie wierzę w przypadki, szczególnie te polityczne. Ale ja do cholery nic nie wiem o tym włamaniu, być może naprawdę był to przypadek. Dobra, za informacje dam ci kasę, ale za twoje mieszkanie już nie. To jest twoje mieszkanie a nie moje.

-Pan naprawdę nie rozumie co się do niego mówi. Albo nie chce rozumieć. Nic dziwnego że jest pan senatorem.- stwierdził Dorian, obserwując jak rozmówca wypisuje mu czek. Już ze świstkiem w ręku poprawił rękaw kurtki. -Rosjanie planują znacznie rozszerzyć swoją działalność w Vice City i mają przy okazji zamiar pozbawić sporej części wpływów inne gangi tam funkcjonujące. Inne, czyli mam na myśli Kartel Kolumbijski i po części Triady. Po pijaku mają straszne tendencje do gadania o przyszłości.

-Dorian, to ty nie rozumiesz. To nie jest moje mieszkanie, tylko twoje, i ty za nie odpowiadasz. A z tym odszkodowaniem to idź do swojego ubezpieczyciela albo kogoś innego, ale ode mnie tej forsy nie wyłudzisz. To jest wyłudzenie. A co do Rosjan... No cóż, ciekawa informacja, a mogę prosić więcej szczegółów? Taka ogólna informacja raczej nie jest warta całych 5 tysięcy.

-Doprawdy? A skąd by się pan niby o tym dowiedział?- zapytał retorycznie Dorian, siedząc na fotelu.- Nie powie mi pan że ta informacja jest ogólnie dostępna w biuletynie "Ruska Mafia - plany budżetowe". To informacja o planach ich działania, przez co dowiedziałby się pan o nich dopiero gdy zaczęliby robotę w Vice City. A na pewno ma pan tam jakiś znajomych w senacie czy innym okręgu rządowym którym ta informacja uratuje tyłki a panu zapewni kolejne wdzięczne osoby mające u pana dług.

-Tylko że równie dobrze mogła to być propozycja. I czego się dowiedziałem? Że w przyszłości Rosjanie będą chcieli wpakowac się do Vice City i wepchać się między Kartel a Chinoli? A mogę prosić o więcej szczegółów? Jak paplali o tym po pijaku, to nie wierzę, że starannie wyselekcjonowali te informacje. Jest tu tylko jedna informacja: Rosjanie planują wejście na rynek w Vice City. A coś więcej?

-Tak jak mówiłem, ich głównym zadaniem przed tym wejściem będzie pozbycie się Kartelu, a potem triad. Z czego: "Najpierw tsza się skupić na Kolumbijczykach, a chinoli to pognamy na spokojnie potem". Słowem, w Vice będzie pewnie wojna gangów. Podzieli się pan tymi informacjami z łysym chińczykiem który był tutaj dwa dni temu? - uśmiechnął się lekko, udając uprzejme zainteresowanie. Za równo on jak i senator pamiętali numer wywinięty przez szefa triady przed grą w pokera.

-No i to jest coś, za co dam ci spokojnie 5 tysięcy baksów. I nie zamierzam się dzielić niczym z tym żółtym... - szukał odpowiedniego określenia - psem. Akurat dawno temu przerabiałem interesami z a azjatami i nie wyszedłem na tym dobrze. To wszystko?

-W sumie to tak. Ja też miałem już sporo interesów z politykami i ludźmi z półświatka. Moje zapytanie o te dwa tysiące nie było wymuszeniem. Było delikatnym zapytaniem czy ma pan wrogów którzy byliby w stanie zastraszać pana ludzi. Gdyby pan zapłacił, widziałbym że tak. Teraz nie mam pewności. Więc? Mam się czego obawiać?

Senator zamyślił się.

-Nie, nie przypominam sobie, żeby demolowali mieszkania osób ze mną powiązanych. Nie znam nawet nikogo, kto by operował takimi środkami. Podobno niszczenie nieruchomości lubił niejaki Tommy Vercetti, co namieszał w Vice City ponad 20 lat temu. Ale to inne czasy.

-Dziękuję, i polecam się na przyszłość.- Zibi wstał z miejsca i poprawił kurtę. Rzucił też okiem na senatora.- Nie wygląda pan zbyt świeżo. Jakaś impreza z partnerami w interesach?

Zapytał, samemu prezentując się niewiele lepiej.

-Raczej spotkanie zawodowe, ledwie kilka minut, a emocjonujące jak rodeo

- Niech pan spróbuje kiedyś wyciągnąć informacje robiąc za krupiera u Yakuzów. To dopiero zabawa. Do widzenia.- siknął senatorowi głową i ruszył do wyjścia.

Szybko i sprawnie odebrał motor z parkingu, po czym ruszył przez miasto w stroną Hepburn. Zatrzymał się przy budce telefonicznej niedaleko mostu i spokojnie wybrał numer do Aleksiejewicza. Miał mu coś nie coś do przekazania.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172