Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-06-2011, 22:09   #21
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Slevin już dawno miał na sobie kamizelkę, a na głowie nie zaciągniętą na twarz kominiarkę. Do uroku osobistego, zabrał z domu, w ostatnim momencie czarne okulary przeciwsłoneczne. Za paskiem popularnych ostatnio jeansów czekał Sig Sauer, a w torbie podróżnej czekał na swoje pięć minut AK-101 od Lewisa. Karabin sprawdził w domu i nasmarował go na wszelki wypadek. Zacięcie się broni na akcji, to ostatnie czego potrzebował. Gruntowny przegląd się przydał, ponieważ podajnik w jednym z magazynków był lekko uszkodzony i mógł się zaciąć, ale nie musiał. Naprawa go nie zajęła Slevinowi nawet czterech minut. Po gruntownym teście, wiedział że co jak co, ale broń go nie zawiedzie.

Uliczka o której wspomniał, obserwował nieraz z okna swojego domu i dlatego ją wybrał. W razie kłopotów, mógł szybko uciec do swojej twierdzy i z niej się bronić skuteczniej, niż z poziomu chodnika. Przewaga wysokości w mieście robiła imponujące wrażenie, o czym przekonał się w Afganistanie. Niestety on był wtedy na poziomie chodnika.

W uliczce nieco się niecierpliwił na swojego kierowcę. Smartfon pokazywał umówiony czas, a jego nie było. Potem zaczął się niecierpliwie rozglądać na boki i poczuł na plecach ciarki, że może to być jakaś pułapka na jego życie. Ale na szczęście jego obawy okazały się nadaremne. Wkrótce pojawił się rzężący się samochód za którego kierownicą siedział wcześniej poznany kierowca Jack.
Co zrobił z Shelby, którym miał nadzieję się przejechać na misji, nie miał pojęcia. Mimo wszystko i tak był zadowolony że to Sabre, a nie np. Peremial.

Kiedy kierowca wyciągnął perukę, Slevin o mało nie popuścił w majtki, a jego śmiech z całą pewnością był słyszany w Vice City i San Fierro. Kierowca obruszył się jak obrażony dzieciak, ale nic nie powiedział. Slevin nie powinien gasić jego ambicji, z pewnością była to jego pierwsza taka akcja i chciał wypaść jak najelepiej.
- Słuchaj Jack, zrobimy to tak – wsiadł do samochodu – Jedź na tamto skrzyżowanie, ja Ci zaraz wszystko powiem co i jak
I Slevin jak poczciwy opiekun, wyjaśnił Jackowi o co mu chodziło w jego planie. A miało to wyglądać tak.

Sabre Jacka miało zajechał furgonetce drogę lewą stroną. Na drzwiach z prawej strony miał siedzieć Slevin. Taka pozycja pozwoliła by mu na oparcie broni o dach pojazdu, co zmniejszyło rozrzut broni, on sam owinął by nogą siedzenie pasażera żeby nie wylecieć. Kiedy Sabre by się tylko zatrzymało, od razu otworzył by ogień do siedzących w szoferce ludzki. Rozpędzone pociski AK mają większą siłę przebicia niż Amerykańskie „emki”, to też poczęstował by ich całym magazynkiem.
Następnie wyskoczył by z samochodu, wprawionymi we wojsku i na wojnie ruchami zmienił magazynek i ruszył oczyścić furgon z niedobitków, czy ukrytego z tyłu, dodatkowego ochroniarza.
Cała akcja nie potrwała by nawet dziesięciu minut, razem z zapieprzeniem tego furgonu i zawiezieniu go we wskazane przez Jacka miejsce.

Jack i jego Sabre właśnie dojeżdżali na miejsce, a Slevin kończył opowiadać zamysł zasadzki.
- Zgoda – usłyszał.
O taki znak mu chodziło. Szybko rozpiął torbę, magazynki umieścił w kieszonkach kamizelki, plus jeden w tylnej kieszeni jeansów, w drugiej leżały magazynki do Sig Sauera. Opuścił kominiarkę na twarz. Była to kominiarka tego typu, która miała tylko jeden otwór, podłużny na oczy. Na ten otwór przypadły czarne okulary. Poprawił też swoje rękawice taktyczne, które miał już od dawna. Nie musiał ich kupować, wystarczyło trochę przeprać i przewietrzyć. Teraz nadal były trochę wilgotne, ale tylko trochę. To było mu nawet na rękę, skóra z jakiej były zrobione, mokra mniej się ślizgała. Jeśli by ich nie przeprał, teraz by w nie napluł.
Kelevra odsunął okno samochodu, wygramolił się przez nie i posadowił tyłek w miejscu, gdzie pierwotnie chowała się szyba. Kiedyś ktoś mu wspominał że ma to swoją własną nazwę, ale nie miał jej teraz w głowie.
Liczyła się skuteczność.
Jeszcze tylko po hamowaniu, kazał Jackowi trzymać głowę nisko i podnosić jej, dopóki nie usłyszy jak go woła. Jack skinął głową.

W końcu pojawiła się furgonetka, a Sabre ruszyła nabierając szybkości. Sam Slevin mimo wszystko jedną ręką złapał znajdujący się po stronie pasażera uchwyt ulokowany pod sufitem. Karabinem się nie martwił, i tak był przewieszony na pasku.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 10-06-2011, 15:05   #22
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Dorian zaśmiał się, zapalając kolejnego papierosa. W międzyczasie zdążył pozbyc się swojego kapelusza i marynerki. Krawat poluzował nieznacznie, rozpinając także pierwszy guzik koszuli. Na kamizelce i spodniach pojawiło się kilka zmarszczek od ciągłego siedzenia.

-Szczerze? Sam nie jestem go w stanie zrozumieć. Ot, chociażby przykładem jestem ja. Każdy normalny facet na jego miejscu i z jego zasobami zielonych, zatrudniłby profesjonalnego krupiera z jakiegoś dużego kasyna albo nawet z samego Vegas. A on co? Szlaja się po klubach dla nowobogackich i zatrudnia mnie. Nie powiem, w Europie sporo się grało i miało się renomę ale tutaj jestem raczej szaraczkiem.


Przerwał, sprawnie tasując karty. Co prawda miał lekko w czubie, ale polska krew swoje robi. Trudno było go upić.

-Gadał coś o tym że u niego to są negocjacje w pokojowej atmosferze, miejsce spotkań ogółem kulturne miejsce i osoba... Słowem, taki wujek co go nikt nie ruszy bo nikomu jeszcze nie wlazł na odcisk. Wiecie...- przerwał, rozdając kolejną partię.-Facetowi chyba zależy na znajomościach, a tych mu nie brakuje. Walnął mi też gładką gatkę o obserwacji i gromadzeniu informacji, ale tak gada co drugi polityk.

Spokojnie dopił swoją porcje miodówki i sapnął.

-Wkurwił go też jakiś chinol przed tym bankietem. Że niby jest chory i nie może przyjść, przyśle syna... Sroty pierdoty. Łysy facet o mordzie jak mongolskie siodło. I nawet niepiwku nie dał!- Dorian znów zaśmiał się, kiedy gracze dorzucali do puli.-Ale w jednym sie z nim zgodzę. Chińczycy to podejrzany naród, a te ich Triady tym bardziej.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 10-06-2011, 20:21   #23
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Klub Potiomkin.

Michaił był wyraźnie ucieszony wywodem Doriana. Niby żadne informacje, ale grunt już jest.
-Słuchaj, mam małą prośbę, czy mógłbys się dowiedziec, dlaczego senator jest tak strasznie cięty na Chińczyków? I w czym mu szkodzą.
- Przecież wam też te chinole szkodzą?
-Zgadza się, dlatego chcemy znać powód kłopotów Hendersona, żeby je rozwiązać, przy okazji rozwiązując nasze problemy, ponieważ powód jest ten sam. Zgadzasz się? Oczywiście odpowiednio wynagrodzimy twój trud. Czyli co zgadzasz się dostarczyć te informacje? Borys, polej jeszcze, widać w butelkach dno, a niech się spiritus nie ulatnia...

Hepburn

Furgonetka jechała spokojnie, przepisowo, do czasy kiedy kierowca ujrzał zbliżający się w jego stronę Sabre z facetem w kominiarce wychylonym przez okno.
-Gazu kurwa! - krzyknął pasażer obok kierowcy fotela wyjmując z kabury pistolet. Silnik zawył ale ładunek z tyłu przeszkodził w nabraniu odpowiedniej szybkości.
Jack zahamował i wjechał tuż pod maskę rozpędzającego się Moonbeana. Kierowca furgonetki był trudnym przeciwnikiem, skręcił, zachaczył zderzakiem samochód Jacka i wjechał na chodnik. Byłby wyjechał znowu na drogę, gdyby nie jakiś głupi urzędnik, który ustawił hydrant na ich drodze. Kierowca wcisnął hamulec i wyhamował tuż przed hydrantem. Wrzucił tylny bieg, lecz te kilka sekund wystarczyło, żeby Jack uderzył Sabrem w tył furgonetki i ją zablokował.

"I piękny plan szlag trafił. Zajechać się nie udało, kierowcy nie dało się zaskoczyć. Dobrze chociaż że Jack potrafi robić coś innego niż charakteryzowac się na blondynkę..."

W tej sytuacji strzelanie z okna było po prostu bezsensowne, oddał tylko dwa strzały, zbijając lusterko i szybę od stony pasażera.

"Trzeba działać"

Middle Park, apartament Senatora Hendersona: 21:58

Senator siedział w fotelu za biurkiem na szóstym piętrze. Z drugiej strony blatu stało trzech latynosów o ponurych minach.
-Gadaj Gringo, dlaczego psy przechwyciły nasze pieniądze?
Senator nic nie stracił ze swojego opanowania:
-Nic nie wiem, wysłałem zgodnie z umową.
-Ale jakoś FIB zrobiło nalot zaraz po przyjeździe.
-Nie wiem, poza tym mijają trzy lata od zamknięcia biura FIB w Great City. Może któryś z twoich ludzi zdradził.
-Jestem pewien swoich ludzi jak swojego gnata
- wyjął potężnego Desert Eagle i przycelował w uśmiech senatora.
Temu ostatniemu zszedł z twarzy.
-Spokojnie panowie, jutro będziecie mieli kolejną partię. Przecież każda wasza strata jest i moją strata, bo ja wtedy nic z tego nie mam, comprende?
Latynos opuścił broń.
-Comprende Gringo, ale pamiętaj, jeszcze jedna wpadka, ale będziesz kolacją dla rekinów. Comprende?
- Tak.
Odeszli bez słowa, ostatni trzasnął drzwiami, sekretarka podskoczyła na swoim krześle.

Senator nalał sobie czegoś mocniejszego.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 10-06-2011, 22:03   #24
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Jak widać, nawet najlepszy plan może się spieprzyć, a że Slevin nie był Pattonem, tylko żołnierzem, procent niepowodzenia wzrastał z każdą sekundą jego wykonywania. A że plan Slevina właśnie się doskonale pieprzył, musiał zaimprowizować.
Siedzenie w oknie, w tym momencie okazało się spalone. Udało się pozbawić furgonetki lusterka kilkoma pociskami, co już mu pomogło. Nie widzieli gdzie znajduje się ich przyszły oprawca. A że Slevin nie miał najmniejszego zamiaru opuszczać tego świata w czarnej folii, ruszył ostro głową. Wyskoczył z samochodu.

Great City nocą wyglądało bajecznie. Drogi mało uczęszczane, ludzie grzecznie chodzący spać po większości specjalnych pasm z filmami akcji na co większych kanałach. Tylko narkomani i naprawdę ciemne typy miały na tyle duże jaja, aby chodzić po mieście bez najmniejszej broni, czy znajomości. A znajomości w tym mieście potrafiły zdziałać cuda, a Slevin lubił jak cuda się zdarzały. Szczególnie w tak patowej sytuacji.

Zaraz po wyskoczeniu z pojazdu, przytulił się do Sabre i wymierzył karabin przed siebie. Mierzył przed maskę, lub w drzwi, jeśli by się otworzyły i w ten sposób ruszył do przodu. I chyba to wykrakał, bo drzwi uchyliły się ze zgrzytem i pojawiła się w nich uzbrojona ręka ochroniarza.

„Trach, trach, trach…” – dało się słyszeć charakterystyczny dla AK dźwięk wystrzałów. Ręka trzymająca broń wypuściła ją i sama bezwiednie opadła w dół, po niej sam ochroniarz wykulał się z szoferki i upadł na jezdnię. Slevin podbiegł i odkopnął jego broń w tył, w kierunku Sabre.
Delikatnie zajrzał do szoferki po to tylko, żeby po chwili odskoczyć w tył i uniknąć kilku śrutów w twarz wystrzelonych ze strzelby śrutowej. W środku siedział pocący się jak świnia ochroniarz, który w przypływie adrenaliny nie mógł nawet poradzić sobie z zamkiem drzwi, ale świetnie udało mu się dorwać do radia.

- Zaatakowali nas! Jakiś Sabre z gośćmi z kałasznikowami. Wytłuką nas! Słyszycie wytłuką nas! – w tym momencie wystrzalił z strzelby, w urojony cel – Błagam, pomóżcie! – skomlał ochroniarz.

Tym czasem sam Slevin ze spokojem tylko mu charakterystycznym, obszedł furgonetkę dookoła, prześlizgując się po masce Sabre. Kiedy stanął za drugimi drzwiami, ochroniarz cały czas skowyczał do gruszki CB radia, nie puszczając przez cały czas przycisku nadawania, tak mocno strach kazał mu zacisnąć na niej rękę. Slevin wymierzył w tył głowy przyklejony do szyby i delikatnie zapukał lufą. Nie popierał strzelania w plecy do nic nie spodziewających się ludzi.

Ochroniarz powoli się obejrzał i zorientował, że po drugiej stronie jest wycelowany w jego stronę AK i barczysty facet w kominiarce. Próbował obrócić strzelbę w kierunku Slevina, ale długa rurka jakoś mu w tym nie pomagała. A Slevin pociągnął tylko za spust.
Pocisk kalibru 5,56 mm NATO wyleciał z prędkością 1005 metrów na sekundę z lufy karabinu i nie robiąc sobie nic z przeszkody jaką była szyba furgonetki, spenetrowała czaszkę przeciwnika i poleciała dalej, wylatując drugimi, otwartymi drzwiami furgonu, kończąc swój los w jakimś drewnianym płocie.
Martwe ciało ochroniarza osunęło się pod deskę rozdzielczą, wypuszczając z rąk mikrofon radia i zwalniając przycisk. Z głośnika dało się słyszeć czyjeś przenikliwe nawoływania i przekleństwa:
- Gdzie jesteście? Podajcie pozycję? Cholera! Co tam się dzieje! Kim są napastnicy?!
Slevin wyciągnął drugą rękę i wyjął wtyczkę od radia z gniazda od zapalniczki samochodowej. Głos w głośnikach umilkł.

Pozostało sprawdzić mu, co siedzi z tyłu. Powolutku, na paluszkach podszedł do drzwi i rozsunął je. Mierząc w środek pomieszczenia, z zadowoleniem stwierdził że nikogo w nim nie ma. Oprócz pudełek po butach wnętrze paki furgonetki było wręcz sterylne. W środku dało się czuć smród farby drukarskiej. Podszedł do ochroniarza z rozwaloną ręką, który na jego widok zaczął mu strasznie złorzeczyć i paskudnie przeklinać, na krótko tylko. Stracił przytomność po trzech ciosach kolbą AK.
Gestem zawołał przyglądającego się temu wszystkiemu Jacka, który siedział w Sabre. Chłopak wyskoczył, podnosząc jeden z pistoletów ochrony.
- Teraz ty działaj – powiedział Slevin - Jest czysto.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 11-06-2011, 23:40   #25
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Zibi zaśmiał się, czując okazję do zarobku. Gra na dwa fronty, podwójna kasa. Spokojnie spojrzał w stronę rosjanina i taktownie położył dłoń na swojej szklance. Kiedy mężczyzna spojrzał na niego niemal z odrazą, szuler uśmiechnął się kącikiem ust.

-Jeśli mają być informacje, to lepiej żebym nie był na ciężkim kacu w czasie ich zdobywania.- wyjaśnił, spokojnie nalewając sobie soku jabłkowego ukrytego pod stołem. Faceci mieli tu spory zapas, na wypadek gdyby po nocnej balandze ktoś obudził się na swoim miejscu do gry z mega kacem.- Ale wie pan... Z tymi informacjami to nie będzie tak łatwo. Senator nie jest głupi i zbyt chętnie nie powie co mu leży na wątrobie...

Zaczął, jednocześnie pozbywając się z umysłu obrazu zmartwionej Mitzi oraz jej słów. Interesy z ruskimi to nic dobrego.

Potrząsnął głową i mówił dalej.

-On na pewno też chce informacji o was. Inaczej by mnie tu pewnie nie przysłał. Słowem, dajcie mi coś dla niego. Cynk dość istotny żeby uwierzył że musiałem się o niego trochę postarać, a dostatecznie dla was nieważny abyście spokojnie mogli przygotować się na konsekwencje z niego płynące. Tak zwany trefny talar.- rzucił okiem na zgromadzonych, mając nadzieję że nie przesadził.-To jak? Dacie mi jakieś informacje dla naszego polityka? Inaczej może być ciężko. W zamian za nie, otrzymacie to czego chcecie.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 12-06-2011, 13:25   #26
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Rozdział IV - Taksówkarz

Hepburn

Cała akcja trwała może z dwie minuty. poprzednia załoga furgonetki leżała na ziemiz uciekającą z ich ciął krwią, której strużki rozwały się po chodniku i po spękanym asfalcie. Nie, nie przypominało to żadnego fraktalu, raczej lorzenie jakiegoś chwasta, a raczej dwóch.
Jack odjechał Sabrem na środek ulicy i wyrzucając kluczyki do kratki w ulicy, wpadł do uwalonej krwią szoferki. Przez ramię zlustroował pakę. Teoretycznie towar był nienaruszony. Silnik był wciągle właczony, wystarczyło wcisnąć gaz. Poprzednik zdołał również wbić tylny bieg. Jack powoli wycofał, zmienił keirunek jazdy i już rozpędzali się, jadąc w stronę południowego Hepburn.
-Dobra, teraz do Niemca, musimy załadować kontener, mamy w zapasie jeszcze pół godziny.
-Jakiego znowu Niemca?
-No do Schrodera, ma firmę spedycyjną przy stacji.
-Ale przecież byliśmy prawie obok stacji..
-Ale mamy się stawić trochę dalej. - wyhamował i skręcił w lewo, stając przed blaszaną bramą.
-Roosvelt! - krzyknął. Po chwili ktoś z wewnątrz zacżął otwierać bramę.
-Roosvelt?
-Takie tam hasło, jak bym prosił, żeby otworzyli, to by trwało to o wiele dłużej. A tak wiedzą, że nam się spieszy i że nie jesteśmy po zwykły towar. - ruszył, wjeżdzając na wybetonowany plac pomiędzy niskimi budynkami a torem kolejowym, na którym stało kilka wagonów z kontenerami. Jeden kontener stał na placu. Jack wyhamował, zza kontenera wyszedł krótko ostrzyżony mężczyzna po czterdziestce.
-Dobra, ładujcie to do kontenera, jak załadujecie, idcie do mnie do biura.
Robota nie była szczególnie ciężka, uwinęli się w miarę szybko, zwłaszcza, że pudła był pozaklejane. Kilka ostatnich po prostu wrzuktórym stało kilka wagonów z kontenerami. Jeden kontener stął na ziemi, za nim jakaś cili do wnętrza. Zamknęli drzwi, zgrzytnęły zawiasy zamka. Poszli do biura. Jack niósł w ręce strzelbę z furgonetki. Położył ją na zwalonym stole u Schrodera.
-Po co mi to kładziesz?
-Przekaż to naszemu pracodawcy - odparł Jack - my musimy jeszcze pozbyc się wozu. Masz kasę?
-Dobra, przekażę mu. A co do kasy to tyle ile było w umowie. Ten wielkolud dostał zaliczkę? - wskazał palcem na Slevina.
-Dostał, dawaj resztę.
-A propo pieniędzy, sądzę, że moja praca kosztuje więcej niż początkowa suma - wtrącił Slevin, skoro ten cały pracodawca ma kasę, to pewnie uda mu się wysupłać coś premię.
Schroder spojrzał na najemnika:
-O tym gadaj z twoim pracodawcą, on ciebie wynajął, ty się zgodziłes na jego zapłatę za robotę. Masz jego numer telefonu, z nim się targuj. -Wyłożył na stół tysiąc dolców dla Kelevry - bierz, to twoje.
Wcisnął jeszcze zwitek banknotów Jackowi.
-No to idzcie i pozbądźcie się samochodu.
Wyszli.
-Dostałeś kasę, robota dobiegła końca, nie musisz jechać ze mną do Candem.
-Do Candem? Nie lepiej jechać do Levinton i tam zatopić go w rzece Tak będzie szybciej.
-Tylko że od czasy afery z firmą chemicznę do miasta zajechała grupa ekologów, którzy za stanową kasę co kilka dni robią ogólne "oględziny" rzeki. Dna też. Jest duże prawdopodobienstwo, że znajdą wóz już za kilka dni. Dlatego wolę jechąć do Candem i tam zostawić wóz.Tam go tubylcy ukradną, a jak złapie ich policja, to na nich spocznie dodatkowo wina za strzelaninę. Dwie pieczenie na jednym ogniu, Slevin, czysty zysk.
-Jack, powiedz szczerze: Kim jest nasz pracodawca?
-Nie powiem Ci, to tajemnica, dla wielu chce i będzie anonimowy. I nie zadawaj więcej pytań, bo odpowiedź będzie podobna.

Mała Italia, 21:56

Drukarz w milczeniu słuchał wrzasków przez CB radio.
-Już po nich - powiedział - straciliśmy towar.
-Szefie, trzeba im pomóc - Mike był innego zdania niż Drukarz.
-Nikt im już nie pomoże, jest na to za późno. - Chwycił za mikrofon i wykrzyczał do nich prośbę o pozycje, żeby dodać im otuchy. - Cóż zrobić, taki biznes.
Zabiłeś ich! - wykrzyczał Mike w twarz Drukarza - rozumiem, że niedługo i ja będę robił za mięso armatnie?
Drukarz nie odpowiedział, słuchał tylko gorączkowego sapania kierowcy furgonetki i po chwili odgłosu wystrzału.

Middle Park, 22:00

-Do widzenia Pani - powiedział Thomas do wysiadającej pasażerki. Zamknęła drzwi i pobiegła do budynku.
-Jędza - mruknął
Odezwało się CB radio
-Jesteś wolny 57?
-Tu 57, jestem wolny - rozpoznał głos Ann.
-To dobrze, następny klient czeka pod Uniwerkiem, pospiesz, jest niecierpliwy.
-Dobra, już jadę. -Thomas się rozłączył i włączył do ruchu ulicznego.
Trudno to było nazwać ruchem ulicznym, minął zaledwie kilka samochodów. Jego używany Cabbie Willard z numerem bocznym 57 był dla niego wszystkim co posiadął. No, do listy rzeczy Thomasa można zaliczyc jeszcze łom pod siedzeniem. Stare, wytarte fotele, wyblakła tapicerka, słaby akumulator... Ale końcu to było jego własne, zakupione za uciułane pieniądze auto, którym po zarejestrowaniu i wpisaniu na listę w firmie Morrowa mógł zacząć zarabiać.

"Tak to jest w tymzasranym mieście, nic ci nie wolno, jeżeli nie będziesz należal do jakiejś firmy."

Tymczasem podjechał pod Uniwersytet, pod główny, najstarszy budynek. Stała tam trójka studentów, jeden machnął ręką do zbliżającego się Thomasa. Ten stanął przy krwężniku, a studenci wcisnęli się na tylną kanapę.
- Róg King Street i Blue Corner.

"Cholera, Candem"

Middle Park, Klub Potiomkin, 22:00

Michaił się zaśmiał.
-Dobry chłopak, potrafi dobrze kombinowac. Chcesz informacje dla Hnedersona? Dobrze, w takim razie powiedz mu, że - zrobił pauzę, skierował wzrok do góry, potem się uśmiechnął - powiedz że chcemy rozszerzyć naszą działalność do Vice City i przejąć rynek. Wystarczy taka informacja?
-Pewnie, na początek wystarczy.
-To dobrze, jak przekażesz, to powiedz, jak senator zareaguje na ta informację?
-Jasne.
-Jeszcze lepiej, a narazie kontynuujmy rozgrywkę.
Trwało to możez pół godziny, kiedy Michaił ostatecznie zgarnął całą kasę ze stołu, a pozostali gracze mieli puste kieszenie. Zaczęli się zbierać.Władymir sprzątnął butelki, Borys wynióśł gdzieś zielony obrus. Zostali sami, Dorian i Michaił. Rosjanin wręczył Dorianowi zwitek banknotów. Rozwinął je, było mniej więcej 350 dolców, same drobne banknoty. Była jeszcze kartka:

398509499

-Skoro zaczynasz działać na dwa fronty, lepiej żebyś się z nami za często nie spotykał -zaczał Michaił - masz tu mój numer telefonu, jak zapiszesz, to spal tą kartkę.
-Dobra, nie ma problemu, będę mół jeszcze szybciej przekazywać informacje. Jeszcze jedno pytanie, dlaczego Henderson ma zareagować na informację o waszej działalności na Florydzie?
-Ponieważ dostaliśmy cynk, że Senator ma kontakty z Kolumbijczykami, którzy ostatnio robią niezły burdel w Vice City. Chcemy po prostu potwierdzenia informacji... naszego człowieka. Nic więcej. Plus oczywiście wyciągnij ood niego informacje o Triadzie, wypytaj o jego stosunek do Chinoli. Akurat w tej sytyacji jest to nasz wspólny wróg.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.

Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 12-06-2011 o 17:34.
JohnyTRS jest offline  
Stary 12-06-2011, 14:29   #27
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Candem. Dawno tam nie był, może dlatego że wielcy, biali goście nie byli tam za bardzo przyjaźnie witani. Na szczęście on się nie przejmował. Trening wojskowy zapewnił mu podstawy walki wręcz i nożem ,to też byle czarnóch nie był problemem.

Problemy pojawiały się właściwie dopiero wtedy, kiedy czarni zbierali się w stado i atakowali razem. Wtedy pomagał tylko przyjaciel Sig Sauer, wierny odstraszacz małp. O ile małpa sama nie miała klamki, przeważnie starego, pordzewiałego i wysłużonego rewolweru kupionego w lombardzie za stare radio samochodowe.
Wtedy pomagało tylko strzelenie jej w czaszkę, nie wdawanie się w dyskusje, czy proszenie o litość, bądź proszenie by małpa zlitowała się nad sobą. Slevin już kiedyś miał nie miłą przygodę w Candem, pod biurem rekrutacyjnym.

Była późna noc, a biuro w Candem było czynne 24 godziny na dobę. Może dlatego że pijane, naćpane i głupie bambusy lubiły wyzwania, to też zapisywały się bez namysłu i hurtowo.
Z lasu tropikalnego, do lasu batonowych bloków.
Slevin musiał dostarczyć papiery od lekarza, których nie miał. Wyciąganie ich zajęło cały dzień i jeżdżenia po mieście więcej, niż co warte. Wtedy był jeszcze młody, ale już wtedy był dość silny i potrafił całkiem dobrze się bić, choć nie była to żadna wyrafinowana sztuka walki. Od tak, po prostu jak przypieprzył, przeciwnik mógł nie wstać. O ile przeciwnik nie był zbyt szybki, z tymi szybkimi radził sobie najgorzej.
Cała akcja rozgrywała się w przejściu metra King Street. Zaatakowało go dwóch, nabitych koksem czarnych i chcieli tradycyjnie pieniądze i telefon. Nauczony, aby z chuliganami nie dyskutować, pierwszy cios wyprowadził Slevin. Piącha rozkwasiła nos jednego murzyna i pozbawiając go przytomności. Upadł na kafelki którymi była wyłożona podłoga, a kolega odprowadził go wzrokiem. Nim znowu podniósł wzrok na Kelevre, dostał też cios pod oko, który zabolał przeszywającym bólem. Upadł na tyłek, ale szybko się podniósł i uciekł.
Więcej przygód na szczęście w Candem nie miał. Zawsze krył się za szybami samochodu, lub ze swoim przyjacielem Sig Sauerem.

Kiedy skończył wspominanie, byli już w Candem. Czarnuchy mimo później pory, siedzieli pod domami i bacznie obserwowali co się dzieje w okolicy. Ich mętnemu wzrokowi ukazała się furgonetka, która się zatrzymała na ulicy, a z niej wysiadło dwóch białych. Jeden z torbą podróżną zarzuconą na plecy, drugi bez bagażu. Ten z torbą zostawił nawet otwarte drzwi, czy on aby nie zgłupiał?

Odprowadzili mężczyzn wzrokiem, ale kiedy tylko znikli za zakrętem, ruszyli do furgonetki. Cud! Zostawili kluczyki w stacyjce. Jak można być tak głupim? Banda czarnych rozsiadła się w samochodzie i odpaliła silnik. Ruszyli.

Jack i Slevin kierowali się do metra, ale jakby złapali taksówkę, na pewno nie było by źle. Tylko że w Candem taksówki to była rzadkość. Nagle minęła ich z dużą prędkością furgonetka z naklejką firmy obuwniczej.
- Chyba twój plan wypalił Jack. – pochwalił jeden mężczyzna drugiego, który odpowiedział mu tylko skinieniem głowy.
I nagle ich oczom ukazała się taksówka, która zatrzymała się powoli po drugiej strony ulicy, a z niej wysiedli jacyś ludzie, najprawdopodobniej studenci. Slevin i Jack podbiegli do taksiarza i zapytali prawie równocześnie:
- Jest Pan wolny?
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 12-06-2011, 14:48   #28
 
DzikiBonzo's Avatar
 
Reputacja: 1 DzikiBonzo nie jest za bardzo znany
Thomas powoli podjechał pod jeden z budynków w Middle Park. Delikatnie nacisnął na pedał hamulca, aby pasażerką na tylnej kanapie nie rzuciło zbyt mocno. Był dobrym kierowcą, który lubił swoją pracę.

- Do widzenia Pani - powiedział do wysiadającej kobiety.Zamknęła drzwi i pobiegła do budynku.
- Jędza - mruknął.

Po chwili odezwało się CB radio. To była Ann, która dała mu kolejne zlecenie. Miał zjawić się pod Uniwersytetem.

-Dobra, już jadę. - szybko odpowedział Thomas. Wrzucił pierwszy bieg, spojrzał w lewe lusterko i włączył się do ruchu.
Mimo, że jego Cabbie pamiętał jeszcze lata 50. to był autem w dobrym stanie technicznym. Poza taksówką Thomas nie miał nic.
Cabbie żwawo ruszył do przodu i już po kilku minutach Thomas widział trójkę "jajogłowych" pod Uniwersytetem. Jeden z nich kiwał w stronę Thomasa. Taksówkarz zatrzymał się przy krawężniku. Studenci podbiegli do starego Cabbiego, otworzyli tylne drzwi i wpakowali się na tylną kanapę. Thomas odwrócił się w ich stronę trzymając łokieć na oparciu siedzenia kierowcy.
"Ładują się jak do siebie. Gówniarze myślą, że wszystko im wolno." - pomyslał młody taksówkarz gdy widział trójkę młodych ludzi, którzy rozsiedli się na tylnej kanapie.

- Róg King Street i Blue Corner.

Thomas poczuł nagły przypływ gorąca jakby przed nim wybuchły beczki z benzyną.

"Cholera, Candem"

Westchnął głęboko. Włączył radio, starał się nie skupiać nad tym gdzie miał jechać.
"Czego ci jajogłowi szukają w Candem! Powaliło ich do reszty..."
W jego znaczeniu Candem oznaczało kłopoty. Był tam tylko kilka razy i każdej tej wizyty żałował.

-Jedziemy, czy będziemy tu stać jak idioci? - wybuchnął z wyrzutem jeden ze studentów.

Te słowa wybudziły Thomasa z zamyślenia.

- Tak tak, już jedziemy. - odpowiedział szybko Thomas i ruszył w kierunku najgorszej dzielnicy na całym świecie.
Tak przynajmniej uważał. Złość na chłopców szybko mu przeszła, postanowił skupić się na drodze. Cieszył się, że pod sobą ma przyjaciela, który może mu pomóc w trudnej sytuacji. Było to jego stary, wysłużony łom pamiętający jeszcze młodzieńcze wybryki Thomasa.

Po chwili taksówkarz skręcił w lewo, w kierunku mostu. W radiu leciały jakieś stare przeboje. Im Thomas bardziej
zbliżał się w kierunku mostu, tym bardziej był zdenerwowany. Ręka na kierownicy zaczynała mu drżeć, serce łomotało.
Prawą ręką odciągnął koszulkę od klatki piersiowej, aby choć odrobina chłodnego powietrza dotarła do jego spoconego
ciała. Na tylnej kanapie trójka "studencików" mówiła w jakimś naukowym języku, który dla zwykłego człowieka brzmiał jak jakiś nic nie znaczący bełkot. Zaraz za mostem Thomas skręcił w lewo i był już tam, gdzie nigdy nie chciał się znaleźć.
Niskie obdrapane budynki pobazgrane sprayem i wszechobecne "czarnuchy". Teraz już zapomniał o swoim komfortowym stylu
jazdy. Docisnął gaz do podłogi. Ten kurs chciał już mieć za sobą. Szybko wpadł na róg King Street i Blue Corner i
zatrzymał się z piskem opon. Przez zaciśnięte zęby powiedział do klientów:

- Jesteśmy na miejscu.

"Płacić i wysiadać! Płacić i wysiadać!"

Noga trzęsła mu się ze strachu. Gdyby ktoś na niego spojrzał pomyslałby, że popadł w obłęd. Z niecierpliwością oczekiwał aż studenci mu zapłacą i wygramolą się z auta.
Jeden z nich zapłacił Thomasowi za kurs i cała trójka ruszyła chodnikiem.

Thomas zobaczył jakich dwóch kolesi, którzy biegli w jego stronę.

"No i masz... Znowu kłopoty."

Po chwili, prawie jak bliźniacy jednojajowi zapytali:

- Jest Pan wolny?

- Tak, proszę wsiadać. Dokąd jedziemy?

Reakcja Thomasa była natychmiastowa. Nigdy nie odmawiał kursów, a takim osiłkom już w ogóle. "To chyba nie była najlepsza decyzja" pomyslał Thomas patrząc przez lusterko wsteczne jak dwójka dryblasów zasiadła na tylnej kanapie starego Cabbie Willarda.
 

Ostatnio edytowane przez DzikiBonzo : 12-06-2011 o 17:43.
DzikiBonzo jest offline  
Stary 12-06-2011, 21:02   #29
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Dorian uprzejmnie pożegnał się z rosjaninem i z pewnymi trudnościami zdołał przywołać taksówkę. Siedzący w środku mężczyzna spojrzał krytycznie na szulera po czym zapytał gdzie ma jechać. Zibi spokojnie podał adres mieszkania, po czym rozsiadł się na tylnim siedzeniu. Robota dla rusków zapowiadała się przyjemnie a i zarobi trochę grosza. Już teraz był znacznie do przodu. W ciągu dwóch dni zarobił tyle co przez tydzień. Uśmiechnął się do siebie i zapalił papierosa. Taksiarz nawet nie mruknął, samemu kopcąc aż miło.

Uśmiech zniknął z twarzy szulera gdy pod drzwiami do swojej klatki mieszkaniowej zauważył radiowóz. Szybko zapłacił kierowcy i ruszył na górę, jakimś sposobem przeskakując po trzy stopnie na raz. Dopiero następnego dnia zaczął zastanawiać się jakim cudem nie wywalił się przy pierwszej próbie.

Tak czy inaczej skrzywił się, widząc otwarte drzwi do mieszkania, dozorcę, zdemolowany salon oraz dwóch wyraźnie niezadowolonych policjantów. Stary pan Seamus tłumaczył im coś uparcie, gestykulując przy tym w dużej ilośći. Przy jego kościstej sylwetce oraz pochylonej do przodu głowie wyglądało to dość komicznie. Do tego ten filcowy kapelusik oraz nieogolona twarz ozdobiona krzywym nosem. Istna zgroza.

-No i sunsiad z mieszkania obok, zadzownił że facet obok robi raban że ja pindole. To też przyszedłem, zacząłem walić w drzwi, a w środku rozgardiasz trwał w najlepsze. To też zadzwoniłem na policję, a facytka po drugi stronie słuchowki mi mówi że już alarm się włączył a agencjo ochroniarsko przekazała pałeczkę policji. No to czekom, oni tam walą a panów ni ma!- gadał jak nakręcony, plując przy co drugim słowie. Pierwszy z funkcjonariuszy udawał że notuje słowa staruszka.

-Mieliśmy sporo roboty, pani... ?

-Filcher. Seamus Filcher.- odszczeknął staruszek, wspierając się o lasce.-Ale jaka robuta? Cu jest ważniejsze od łapania złodzija na gorącym uczynku?!

-No właśnie?- zapytał Zibi, wychodząc z zacienionego półpiętra pomiędzy poziomami mieszkań. Policjant obrócił się by rzucić jakąś niecenzuralną uwagę, ale jego kolega szturchnął go łokciem w żebra.

-Pan jest właścicielem miszkania?- zapytał, lekko kiwając polakowi głową. Całkiem nieźle grał zainteresowanego i oddanego funkcjonariusza, ale Dorian od razu wychwycił pewne oznaki "Odfajkujmy facet i spadajmy, nim zacznie zadawać pytania". Zibowski skinął głową i wszedł do korytarza swojego lokum. Z trudem ukrył złość.

-Więc odpowiedzą mi panowie czemu tak się ociągaliście? Alarm musiał działać przez dobry kwadrans, do tego dodajmy telefon pana Filchera i fakt że najbliższy komisariat znajduje się dwie przecznice stąd.- zapytał w miarę uprzejmnie, jednocześnie licząc w pamięci straty. Okno z wyciętą dziurą, rozwalone meble, rozbity stolik, telewizor... A nie, telewizor działał, ale najwyraźniej rozwalili dekoder bo zamiast kanałów widać było tylko białe pasy. Do tego w pizdu poszły kolumny oraz wszystkie kwiaty doniczkowe.

W tym czasie ten mniej rozgarnięty funkcjonariusz poczerwieniał ze złości, zaciskając przy tym pięści.

-Posłuchaj no ty nadęty...- zaczął, ale nie skończył z powodu łokcia swojego kolegi. Inteligent odchrząknął cicho.

-Kolega miał ciężki dzień. Zajścia w Candem, napady, gonienie za przestępcami...

-Branie łapówek za nie ragowanie na pewne wezwania...- Dorian dodał to w myślach, całkowiecie tracąc zainteresowanie psami. Facet kadził jeszcze długo, chodząc krok w krok za właścicielem zdewastowanego mieszkania. W sumie zniszczony został salon, w dużym stopniu kuchnia oraz sypialnia mężczyzny. O łazience nie było co wspominać. Kabina prysznicowa oraz umywalka najwyraźniej zostały potraktowane łomem a kibel chyba tylko z uprzejmości nie rozleciał się na kawałki. Tylko biuro było w dobrym stanie, chociaż na jego przeciw włamaniowych drzwiach widać było próby sforsowania ich siłą.

W końcu westchnął i spojrzał ciężko na obu funkcjonariuszy.

-Dobra, już dobra. Niech pan już skończy bo mi łeb pęknie. Z łaski swojej weźcie chociaż załatwcie tu jakieś patrole albo co, bo o faktycznym poprawieniu jakości działania nawet nie myślę...

Po kilku minutach spisywania zeznań i niezbyt składnych pytań wyszli w końcu, odprowadzani wzrokiem Zibowskiego oraz dozorcy. Staruszek wyjął peta z ust i cisnął go do kosza.

-Poczebuje pan czego, panie Dorian?- zapytał skwaszonym tonem. Zibi wzruszył tylko ramionami.

-Policzę straty i kładę się spać. Rano wezmę tylko klucze do zapasowej łazienki i się tam umyję...

Starzec pokiwał głową i zszedł na dół, mamrocząc coś o niedołęgach w mundurach. Zibi westchnął po raz kolejny, coraz bardziej zrezygnowany. Straty wynosiły jakieś dziesięć tysięcy zielonych, może więcej jeśli gnojki uszkodziły hydraulikę czy okablowanie. Dorian nie myślał już o tym, kładąc się na kanapie w gabinecie. Miał plan jak zyskać pieniądze na remont. Komuś nie spodobała się praca dla rosjan albo dla senatora. Albo jedni, albo drudzy na pewno pokryją część kosztów renowacji za zdobyte informacje.

Sam mężczyzna pozostał w stanie półsnu do samego rana. Potem planował odwiedzić senatora.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 12-06-2011, 22:55   #30
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Mała Italia, Carbonari Street, 12 godzin wcześniej

Włosi mają to do siebie, że ich siesta może trwać wiecznie. Ci sami Włosi przekazali w genach ten sam zwyczaj swoim następnym pokoleniom, które wyemigromały do USA. Część z tych przybyszó trafiła do Great City, ot, takeigo zadupia w centralnych Stanach. Położenie nad rzeką sprawiło, że przemyt alkoholu był niezwykle opłacalny, rodzina Bolzano, młoda rodzina mafijna zawładnęła miastem. A zwyczaje zostały.

Giuseppe obudziłsię dopiero po dziesiątej rano. Wedle zegarka byle robotnika spieszącego się na poranną zmianę, mijała właśnie połowa zmiany. Dla Giuseppe godzina dzisiąta była dopiero początkiem, jakże emocjonującego dnia.
Pół godziny później, kiedy "poranna" kawa oczyściła mu mózg z sennych bzdur, był gotowy do interesów. Wpadł Marco, jego kolega po fachu.
-Te cholerne czarnuchy znowu handlują heroiną, nie wiem skąd oni ją biorą, ale jest tańsza od naszej, dodatkowo zwinęli naszego dilera spod Uniwersytetu.
-Ile dostał?
-Diler? Najpewniej kilka lat.
-To jest stracony, i tak nie należał do Rodziny.
Słowo rodzina brzmiało dziwnie, Rodzina Bolzano nie istniało już od pewnego czasu, a to na co rozpadła się Rodzina, było cieniem dawnej organizacji.
-A co robimy z czarnymi?
-Ostatnim razem trochę ich obiliśmy, tym razem trzeba im pokazać, kto może sprzedawać.
W czystych interesach, w gospodarce wolnorynkowej, klienta zdobywa się jak najlepszym produktem i najniższą ceną. Dla Giuseppe wyglądało to trochę inaczej, skoro jest konkurencja, to trzeba ją zlikwidowac, żeby nie burzyła narzuconej przez szefa struktury.
-Wiesz gdzie można dorwać tych brudnych dilerów? - kontynuował Giuseppe.
-Jasne, na Blue Corner stoi zawsze kilku, zwykle wieczorem.
-To jedż tam wieczorem wraz ze swoimi ludźmi i zlikwidujcie problem. Towar puście w obrót, trzeba zrekompensować zużycie amunicji...

Hepburn, 6:00, następny dzień.

To nie była miła pobudka. Ostry, przenikliwy dźwięk syreny ambulansu w połączeniu z lekkim kacem to nie bło miłe doznanie. Nie, Dorian nei słyszał pająków tupiących po kaflekach w łazience. Ale i tak ten problem istniał. Podszedł do szczątków lodówki. Wszystkie szklane półki były połamane, żywność wypadła na podłogę. A wszystko skąpane w piwoie, które wyciekło z rozbitej butelki. NAszczęście karto mleka był cały. Ukoił gardło i pozwolił nabrać myśli.

"Kto to zrobił? I po cholerę? Przecież nic nie zginęło. Raczej..."

Usłyszął pukanie do drzwi. Zajrzał przez Judasza, po drugiej stronie stała atrakcyjna blondynka.
Uchylił lekko drzwi.
-Dzień dobry, jestem Melanie Sue z tygodnika "Streets". Chciałabym z panem porozmawiać odnośnie tego co sie tutaj wydarzyło.
-Kto pani doniósł?
-Policja, mamy swojego człowieka na posterunku. Wpuści mnie pan czy mam dalej stać i byc obiektem zainteresowania wścibskich sąsiadów?

Dorian usłyszał nerwowo zatrzaskiwane drzwi sąsiadki obok.

Candem, Blue Corner

Max, Luther i B.B. stali w cieniu wiaty byłej hurtowni papierosów. Hurtownia poszłą z dymem ponadł pół roku, temu, ale do dzisiaj straszyła asmalonymi ścianami, na które niedługo potem naniesiono kolejne warstwy grafitti.
Kilka metrów dalej zaparkował Ingot z czterema Włochami w środku. Uzbrojeni w pistolety, jeden z nich miał micro UZI. Silnik pracował na jałowym biegu, dwóch Włochów okrążało budynek Hurtowni. Szli powoli, uważając na nieliczny gruz.
Do trzech dilerów podeszłą trójka studentów. Jeden z dilerów splunął pod nogi jednemu ze studentów. Studenci byli biali.
-No czego, mamusi szukacie?
-Kupujemy.
-A macie kurwa kasę?
-Tak, mamy, dawaj sześć dawek.
-To pokaż pie... A....! - krzyknął, kiedy pierwsze kule zagłębiły się w jego plecach.
Studenci zaczęli biec w stronę King Street. Jeden z nich dostał i padł na ziemię. Reszta biegła. Podjechał Ingot, włosi wskoczyli do środka.
-Za nimi, zero świadków! - krzyknął ich przywódca z siedzenia obok kierowcy.

King Street, Taxi #57

-Dokąd was zawieść? - nie znając celu Thomas ruszył, chciał jak najszybciej stąd odjechać.
-Hepburn, Colonial Ave - powiedział Slevin.
-Mnie w to samo miejsce - dodał Jack - muszę wpaść jeszcze do całodobowe.. - nie skończył, kiedy pierwsza kula uderzyła w tylną szybę, rozbijając ją na drobne kawałeczki. Cud, że nikt nie dostał. Przednia też była rozbita. Następna kula zabębniła w karoserią bagażnika.
Thomas spojrzał w lusterko. Dwójka studentów których wiózł, pędziła ulicą w jego kierunku, za nimi jechał niebieski Inglot z facetem wychylonym przez okno i strzelającym krótkimi seriami z pistoletu maszynowego. Minęła może jeszcze sekunda, kiedy obaj studenci leżeli na drodze, a ci z samochodu zaczęli strzelać do taksówki.
-Gazu! - krzyknął najemnik.
Jack skulił się za oparciem, rozpiął kurtkę. Dopiero teraz Slevin zauważył, że Jack ma broń. Był to rewolwer o krótkiej lufie. Slevin rozpoznał, że jest to Trooper, Colt Trooper.

"Mój wóz, niszczą mój wóz" - Thomas był bliski obłędu, taksówka to było wszystko, co miał. Inglot ścigał ich zawzięcie
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172