|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
18-01-2015, 19:18 | #61 |
Reputacja: 1 | EPILOG Prawdziwy pogrzeb Krzysztofa Damiańczuka odbył się w sobotę 21 października w Warszawie, jego rodzinnym mieście. Oprócz rodziny i krewnych we mszy uczestniczyli także jego znajomi z Lesznikowa – Anna Wierzbowska, Błażej Kania i Jacek Krzycki. Choć znali się krótko, odczuwali wewnętrzną potrzebę uporania się z tragedią, której byli świadkiem. Przybyli także rezydenci opactwa – ojciec Aleksy i brat Szymon. Bez słowa spoglądali na trumnę, która pomału zjeżdżała na linach do wykopanego dołu – ostatecznego miejsca spoczynku młodego gitarzysty. Na stypie nikt z nich nie został. Po zeznaniach brata Cyrusa ani Julia Kwaśniewska ani Jarosław Borsuk nie mieli już żadnych wątpliwości co do przebiegu zdarzeń w ostatnim tygodniu w opactwie. Sprawa trafiła do sądu, jednak na podstawie zeznań świadków i nieposzlakowanych dowodów laboratoryjnych wyrok zapadł już na pierwszej rozprawie. Brat Cyrus, za współudział w handlu narkotykami oraz zatajenie prawdy dotyczącej nieumyślnego spowodowania śmierci dostał wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu na rok. Złagodzenie kary spowodowane było dobrowolnym przyznaniem się do winy i pełną współpracą z policją. Brat Antoni, za nieumyślne spowodowanie śmierci oraz handel substancjami odurzającymi dostał skazany na sześć lat więzienia. Do zarzutów dołączono jeszcze planowanie zabójstwa z premedytacją oraz uprawę roślin trujących. Brat Cyrus został wydalony z opactwa. Gdzie się obecnie znajduje – nie wiadomo. Podobny los spotkał brata Dominika, który – jak się okazało – współpracował z bratem Antonim i pomógł w pogrzebaniu ciała Krzysztofa Damiańczuka oraz zatarciu śladów. Anna Wierzbowska po pogrzebie wróciła do Krakowa. Wydarzenia ostatnich miesięcy skłoniły ją do refleksji nad nieuchronnością losu i kruchością życia. Czy powinna zmienić coś w swoim życiu? Czy powinna zrobić coś, by nie żałować w przyszłości straconego czasu? Nie utrzymuje żadnych kontaktów z opactwem i ówczesnymi wczasowiczami. Jarosław Borsuk został przywrócony do łask. Po zakończeniu sprawy został promowany na stanowisko komendanta w położonym niedaleko Bańkowie. Dostał też sporo listów z gratulacjami od kolegów z dawnej pracy. Warszawa również nie wykluczała współpracy z nim w przyszłości. Było to znaczącym przełomem w jego karierze oraz znacznie wpłynęło na poczucie własnej wartości. Julia Kwaśniewska również dostała promocję, chociaż w obrębie macierzystego komisariatu. Ponieważ Jarosław unikał dziennikarzy jak ognia, to ona stała się główną bohaterką wywiadów dla krajowych gazet, które wnet podchwyciły temat mrożących krew w żyłach wydarzeń w spokojnym i szanowanym opactwie. Julia żyje jak dotąd, w wolnym czasie biegając i jeżdżąc na motorze. O jej życiu osobistym niewiele wiadomo. Nowicjusz Arkadiusz Śliwa nie został dopuszczony do święceń kapłańskich. Wobec jego postawy, zachowania, podejścia do życia oraz używanego słownictwa, a także nieuporządkowanych spraw z przeszłości i małego zaangażowania w życie duchowe, ojciec Aleksy stanowczo odmówił przyjęcia go w poczet księży. Gdy dowiedział się, że ten gotowy był chronić braci Antoniego i Cyrusa, jego zawód i rozczarowanie utwierdziły go w decyzji o wydaleniu mężczyzny z klasztoru. Przed świętami listopadowymi Arkadiusz spakował swoją walizkę i opuścił położone na wzgórzu opactwo. Ojciec Aleksy zdobył się w końcu na rozmowę ze wszystkimi mnichami. Wysłuchał ich opinii i propozycji i obiecał je wszystkie rozważyć. Po nowym roku zaczął wdrażać zmiany i zniósł niektóre zakazy i restrykcje. Atmosfera w zakonie znacznie się poprawiła. Szkoda tylko, że musiało dojść do tak okropnej tragedii, żeby w końcu coś się zmieniło. Opactwo na razie nie przyjmuje nowicjuszy, zresztą – po nagłośnieniu sprawy przez media nikt poza dziennikarzami nie odważył się przekroczyć progu klasztoru. Po kilku miesiącach sprawa przycichła. Po latach tylko nieliczni wspominali okazjonalnie wydarzenia z 2006 roku. *** W mroźny styczniowy wieczór 2012 roku ciszę okalającą wznoszące się na wzgórzu opactwo zmącił dźwięk metalowej kołatki uderzanej z impetem o drewniane podwoje. - Kogo to niesie o tej porze? – burknął brat Krystian, który od 6 lat oprócz zajmowania się cmentarzem pełnił także funkcję rezydującego wcześniej brata Dominika. Niechętnie wstał z krzesła, odłożył na nie czytany właśnie kryminał i niespiesznie podążył w kierunku bramy wjazdowej. Przezornie wyjrzał przez zakratowany wizjer. Na podeście stał mężczyzna w średnim wieku, ubrany w długi płaszcz, czapkę i szalik. Był dość mocno zarośnięty, do tego w słabym świetle ciężko było dostrzec rysy twarzy. Nie wyglądał jednak na narkomana, masowego mordercę czy zboczeńca. Brat Krystian odciągnął żelazny rygiel i furta otworzyła się ze skrzypnięciem. Mężczyzna bez słowa przekroczył próg i stanął w lepiej oświetlonej sieni. Brat Krystian patrzył na przybysza wnikliwie. Było w nim coś znajomego… Przybyły ściągnął z głowy czapkę i stanął twarzą w twarz z mnichem. I wtedy bratu Krystianowi wyrwał się okrzyk zdziwienia, spotęgowany echem wysokich murów. - Witaj Krystianie. Chciałbym się zobaczyć z opatem – powiedział prosto z mostu Antoni i uśmiechnął się w nieodgadniony sposób. |
|
| |