Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-11-2014, 13:52   #41
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Ostatnia prosta
O dobrym mordercy i bezdusznym herosie

- Deklaracja wojny sztuk jeden. - westchnęła Shiba niezbyt przejęta aktem Nino. Potem spojrzała na Kazego. - Popisałeś się. Albo ja za wolna jestem. - wzruszyła ramionami.
- Cycki cie spowalniają, z takim balastem pewnie trudno latać. - stwierdził wesoło.
-A żebyś wiedział pacanie, czasami miałam problemy chodzić. - zaśmiała się kobieta, po czym zbliżyła się do Krio, przy którym przykucnęła. - Masz pewność, że noszenie jego ciała ma sens? Można je co najwyżej oddać jego rodzinie. Gdyby ktoś chciał im powiedzieć że mieli syna, ale ten właściwie umarł. - zauważyła. - Zanim znajdziemy Krio ta skorupa przysporzy więcej problemów niż pożytków. Dużo łatwiej będzie mu załatwić nowe, albo wasdzić w artefakt. Jestem całkiem pewna, że Krio czułby się lepiej jako przedmiot bez większych potrzeb. Taki kostur, poduszka, albo biustonosz powiększania magii.
- Nie wiem w czym było by mu fajniej i lepiej, ale to jest jego ciało i nie mam zamiaru od tak go zostawić./ -mruknął Kaze. - Zwłaszcza, że nie wiadomo co mu tak naprawdę jest. A co jeżeli będzie ono jakoś potrzebne by odkręcić to co ta powalona laseczka zrobiła? Zresztą… do tego ciała podczepiony jest jego penis, więc ma prawo zadecydować czy chce się z nim rozstawać. -dodał jeszcze najważniejszy argument.
Shiba skrzyżowała ręce. - W takim razie sam musisz o nie zadbać, ja go targać nie będę. Poza tym, Nie mam zamiaru polować jakoś specjalnie na tego Sukkuba. Będziemy czekać aż sam nas znajdzie, w końcu mu się zachce. - dodała. - Do tego czasu załatw sobie coś na ochronę. Nie wyglądasz na specjalnie ciężki cel dla demona. - oceniła, ignorując afekcje Kazego do Shiby, przynajmniej tej starej.
- Luzik, zajmę się nim. Może Loki będzie wiedział co ona mu zrobiła. -stwierdził, dalej rozciągnięty na posadzce. - Dobra to co robimy...i jakie masz życzenie? Bo w sumie byłem tu drugi. Twój cień pojawił się na ziemi, dopiero po tym jak zdążyło cie objąć światło. -dodał ,szczerząc kły. - Jeżeli chodzi o łóżkowe wariacje to wal śmiało, nie boje się nowych wyzwań.
Shiba rzuciła w kazego plecakiem z artefaktami. - Dźwigasz je. Lecimy prosto na miejsce spotkania z Lokim. - zdecydowała. - W końcu od tego jesteśmy. Ale przy okazji możesz mi wytłumaczyć co się z tobą do cholery dzieje? - niebieskoskóra uniosła brew. - Skąd i po co jesteś, i gdzie sapling?
- W ogrodzie. -odparł najpierw na ostatnie pytanie. - Poprosiłem Lokiego o kawałek ziemi dla niego, to mi znalazł kawałek. Co jakiś czas wpadam go podlać i w ogóle. Wiesz jaki powolny był Drzewo… rośliny inaczej postrzegają czas. -stwierdził wesoło. - Aczkolwiek ten wydaje się bardziej żywotny.
Po tych słowach Kaze podniósł się do siadu, opierając się ramionami na plecaku. - A ze mną to dziwna historia. Ogólnie wychodzi na to, że powstałem jako golem… a przynajmniej coś w tym rodzaju. Mój tatulek wziął trochę cieni, trochę ciemności i sporo magi, zmieszał w kociołku i wyszedłem ja. Problemem jednak jest to co zrobiły te krasnale. Byłem powiązany z właścicielem, gdy on umarł, ja też miałem zdechnąć. On był czymś w rodzaju mojej bateryjki. Ale on kopnął w kalendarz, kiedy ja byłem zamknięty trzysta stóp pod ziemią w jakiejś zapyziałem zbrojowni. A ona chroniła mnie przed ucieczką, odcinając wszystko...nawet to połączenie. Nie wiem w sumie jak to działa, na magi się znam jak na zdrowym trybie życia, czyli nie bardzo. Ale z tego co mi wytłumaczył tatulek w Hadesie, to zacząłem pobierać energię z otoczenia. Tak jak ludzie jedzą i oddychają, to ja robię to samo tylko że pobieram ze wszystkiego dookoła potrzebne mi składniki. Dla tego przy tobie i młodym jestem taki żywotny chyba, macie w sobie pełno magii. -dodał szczerząc zęby. - A co do celu, miałem pozabijać parę osób które wkurzyły Pana wielkiego maga. Ale wszystkie już zdechły, co najwyżej mogę szukać ich dzieci. -dodał wzruszając ramionami. - Nawet wiem gdzie jest synalek jednego z celów, jak będę miał okazję to to załatwię.
-Faust, ta? - spróbowała odgadnąć niemal natychmiast Shiba. - Widziałam jego reakcję na twój widok. Chłopak ciebie z czymś kojarzył. - uśmiechnęła się spoglądając na Kazego. - No już, już, bez niedomówień.
- Kto? -zdziwił się. - Nie nie, synek takiego jednego księcia, czy innego króla. Wiem że jakiś ważny, aktualnie podróżuje. Chyba nawet go nie spotkałaś nigdy. -zaprzeczył cienisty kiwając na boki głową.
-Eh? To nudne. - zaprezentowała dezaprobatę Shiba. - W takim razie ciekawe z kim cię Faust pomylił. Reagował na ciebie jak na znajomego. - wzruszyła ramionami kobieta. - No nic, zbieramy się?
- No chyba tak. -mruknął cień powoli podnosząc się z ziemi. - A z tym dziwakiem coś robimy? -zagadnął jeszcze mając na myśli Nino.
-A co chcesz z nim zrobić? - zdziwiła się pytaniem Shiba. - Póki co ignorujemy. Powiemy Lokiemu, że wypowiedział nam wojnę. Zobaczymy czy ten będzie czegoś chciał.
- Niech będzie. -westchnął Kaze, zarzucając na jedno ramię worek a na drugie ciało Krio. - Ty w ogóle pamiętasz coś z życia przed spotkaniem z łowcą? W sensie jakie miałaś wtedy cele i w ogóle? -zapytał niespodziewanie.
-Dość wyraźnie. - przyznała się Shiba. - Chciałam uratować świat, tak się składa. Ale oczywiście każdy oprócz mnie kto dostał to zadanie zajął się czymś innym, jako pomaganiem starym dziadkom i mszczenie na bandytach. - splunęła na ziemię. - Nic dziwnego, że nie podołałam. Sama przeciw całemu światu, z pomocą przypadkowych ludzi na których wpadłam po drodze. - w pewien sposób Shibie umknął fakt, że powiedzenie “człowiek” nie musi być kompatybilne z Kaze. - Dalej mnie to zżera, ale przynajmniej mogę się teraz dobrze bawić. Pokazując innym jak to działa. - Jej skrzydła wyprostowały się nieco. - A gdyby tego było mało, tamtym pajacom i tak się udało. Co prawda głównie dlatego, że loki tak chciał. Ale mniejsza z tym.
- I jak to jest tak nagle zmienić światopogląd? -zapytał cień drapiąc się po głowie jedną z macek.
- Odświeżająco. - wzruszyła ramionami Shiba.

Konfuzja pierwsza
Gra o damę w opresji

- Widzicie, trochę się spóźniliście. – powiedziała słowem wstępu Shiba, lustrując całą grupę. Nieco się zmienili, choć na pewno nie wyglądali na zbyt ciekawszych niż ostatnim razem.
Niebieskoskóra sięgnęła w stronę swojego stanika, z którego wyjęła klepsydrę. Była niewielka, jednak piasek w niej przelewał się niesłychanie wolno. Bez dwóch zdań, była magiczna. - Zostały wam...Oh, trzy godziny. Musicie śpieszyć się do Lokiego, bo sobie pójdzie. Kazał nam wtedy zabić zakładników. – jej zmartwiona mina była bardzo sztuczna i bardzo udawana. - Wystarczy, że pójdziecie...Gdzie to było? Albo na najwyższej wieży, ablo w któryś podziemiach... – Niebieskoskóra szybkim gestem nakazała wszystkim ciszę. Też nie lubiła monologów, ale nie chciało jej się tłumaczyć wszystkiego w trakcie dyskusji. Przy odrobinie szczęścia, Gort wytrzyma kilka zdań dłużej. - To i tak bez znaczenia. Przeciętny człowiek znając trasę, potrzebował by pięciu godzin aby dojść do sali w której jest Loki. No, może Faust by zdążył. – Wzruszyła ramionami Shiba. - Chodzi o to, że chcę wam dać szansę. Uratować wasze księżniczki znaczy się. Emily i...jak się żona Richtera nazywa? Ta stara sucz? – Shiba wzruszyła ramionami i rzuciła w stronę grupy klepsydrę. - Ukryłam na zamku kilka kartek, można nimi wejść do jednej z cel. Jest ich cztery, jak ktoś przyniesie mi wszystkie, to uratuję dziewczynę. Jedną. – wyjaśniła Shiba, uśmiechając się. - Co oznacza śmierć drugiej. Tylko musicie się uwinąć w trzy godziny, przynajmniej z znalezieniem większości. Po czasie nie za wiele mogę zrobić. I tak dziękujcie Karmie, że pozwala mi się z wami bawić.
Shiba oparła ręce na biodrach patrząc na grupę. - Jeżeli postanowicie uratować na moich zasadach jedną, druga umiera. Jeżeli dojdziecie do Lokiego, nie będę mogła zabić żadnej, ale to raczej fizycznie niemożliwe. No i nie gwarantuje to, że Loki wam je odda. Jeżeli Faust zbierze kartki, dużo wam to nie da. Jestem całkiem pewna, że jako pan pirat i pan potwór w ludzkiej skórze za bardzo nie zasługujecie na happy end. Zresztą, pod moją banderą Emily też nie próżnowała. Choć ciekawe, jak balans na to spogląda. – podsumowała. - Jakieś pytania, po tylu latach?
- Biorąc pod uwagę me pierwsze spotkanie z Lokim, to równie dobrze mógłby czekać w obu z tych miejsc. Czyż nie mam racji? - Faust wyraźnie pominął sprawę wspomnianych wcześniej zakładników. Nawet jeśli osobiście, przy niewiarygodnym szczęściu jednej ze stron, mógłby się opowiedzieć za czyimś sukcesem, tak w świetle równowagi nie było zbawienia dla żadnej ze stron.
Rycerz rozpaczy oraz czarnoskóry pirat mogli stoczyć bój na śmierć i życie, a może tylko do przyznania, że zostało się pokonanym? Z całą pewnością nie będą jednak grać w twór niebieskoskórej - zasady jawnie faworyzowały posiadającego zdolność teleportacji, oraz zasilany boskim artefaktem pojazd Richtera.
Jeśli Gort nie stanie do walki z jednym ze swoich nakama, dosięgnie go pierwotne znaczenie pierwszego z imion dzierżyciela rozpaczy. Calamity. Katastrofa. Pożegna się ze swoją towarzyszką raz na zawsze. To jednak nic, po prawdzie głównym problemem będzie odnotowanie swej porażki. Faust uśmiechnął się szeroko. To mogła być walka na śmierć i życie.
- Chyba, że, ku chwale dawnych jak i obecnych czasów, sprecyzujesz jego lokację? - bardziej poprosił, niż zapytał. Jeśli miejsce było 5 godzin drogi stąd, mógł dostać się tam w mgnieniu oka. Z pewnością szybciej, niż pozwalały na to fizyczne ograniczenia Gorta, oraz zapewne Calamitiego.
Calamity w tym czasie był pochłonięty wręcz powstrzymywaniem się. Stał w bezruchu dygocząc delikatnie. Miał ochotę zatopić zęby w czaszcze Shiby. Jeśli choć na moment opuści gardę zginą oboje… Emily i Rose.
-”Riiiiriiiiiiii….’ - Usłyszał zewsząd. -”Riiriii… na co czekasz.? Stoi przed tobą. Pokaż tej kurwie jej własne wnętrzności, gdy będziesz je siorbał jak niedzielny rosołek. Otwórz jej klatkę piersiową i spójrz w oczy gdy będziesz zatapiał zęby w jej wciąż bijące serce. Wiem lepiej od ciebie czego chcesz. A Rose? Daj spokój i tak pewnie ją zabiją, lub już to zrobili. Chcę tylko byś przestał się ograniczać. Byś był naprawdę wolny. Byś był w końcu sobą.” - Głos był coraz bardziej natarczywy i wręcz niemożliwy do ignorowania. Richter stoi jak stał, miernie pokazując że wszystko jest w porządku. Na szczęście był tu też Faust, którego sztuka wysławiania się na pewno jest przypisana pod jakąś szkołę magii.
Karma dostrzegł chyba pewne wachanie w posturze Richtera… a może po prostu wyczuł obecność głosiku. Uśmiechnął się bowiem szeroko i uniósł laskę której okno błysnęło.
- Khe, khe chyba potrzebujecie prezentacji nagród. - stwierdził gdy w powietrze nad lagą zafalowało, a w miejscu pojawiło się falujące magiczne zwierciadło, czy tez płachta. Jej powierzchnią przedstawiała zaś obraz przykutej do ściany Rose. Ciężkie łańcuchy otaczały jej nadgarstki oraz kostki.
- Khe khe kiedyś tam byłem… - zaśmiał się grubasek i zniknął… pojawiając się po chwili przy kobiecie na ekranie. Pomachał on w stronę “widzów” Po czym chwycił metalowy pręt. Przeciągnął nad nim pulchną dłoń, a ten rozgrzał się do czerwoności. - Khe keh stal pamięta płomienie kuźni. -dało się słyszeć ze zwierciadła lekko zdeformowany przez przekaz głos. Zębiska pod wąsem wykrzywiły się w szeroki uśmiech, a narzędzie tortur zostało przyciśnięte do odsłoniętego brzucha kobiety. Dziki krzyk ból wyrwał się z jej gardła, i nawet mimo zakłóceń cos w mózgu Calamitiego drgnęło. Znał ten ton, chociaż nigdy nie słyszał by tak przeraźliwie krzyczała. Jej głos kojarzył mu się z ciepłymi słowami, czy krótkimi zimnymi odzywkami gdy była na niego zła. Teraz zaś Rose wiła się w łańcuchach, krzycząc jak gdyby Karma wyrywał z niej kawałki istnienia.
- Khe khe… lepiej? -zapytał grubas zbliżając twarz do magicznego wizjera, jak gdyby chciał zwrócić się bezpośrednio do Richtera.
Bywał cięty, rozrywany, gryziony, palony żywcem, ale żadne z tych uczuć nawet w małej części nie potrafiło odzwierciedlić bólu który teraz odczuwał. Rose cierpiała, a on w tym momencie nie mógł wiele zdziałać. -”Uuuuu to było niskie. Straszne skurwiele. Zamorduj ich i zabij wszystkich których znali lub mogą poznać.” - Głos udawał przejętego, sam Richter zaś zaczął dosłownie parować fioletowym dymem, a jego dyszenie zmieniło sie w demoniczny charkot. Jednak o dziwo, po kilku takich “charkotach” uspokoił się.
- Gdy już to wszystko się skończy. Napiszemy nową definicję cierpienia. - Jego ślepie mierzyło to niebieskoskórą, to grubasa. Tego drugiego chciałby zabijać w nieskończoność.
Shiba uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. - Oj, Fauścik, i tak zdążysz. Po co mam dawać tej dwójce złudne nadzieje na cuda? - Spytała Shiba, wyraźnie czerpiąc sporo radości z tej sceny.
Gort stał z założonymi rękami których mięśnie napięte były do granic wytrzymałości. Jednakże jego twarz nie przedstawiała o dziwo żadnych uczuć. Była idealnie kamienna i niewzruszona, gdy jego oczy bez mrugnięcia spoglądały na Shibę. Słuchał w milczeniu wymiany zdań, wyraźnie na coś czekając. Jego wzrok nie przesunął się nawet gdy usłyszał wrzask ukochanej Richtera. W końcu jednak, nie otrzymując odpowiedzi na najważniejsze pytanie, zdecydował się sam je zadać.
- Dlaczego? - z jego ust wypłynęło jedno dziwnie spokojne słowo. Nie przepełnione nawet gniewem, żalem, czy oskarżeniami. Brzmiało niemal jak wypowiedziane przez robota, którego reakcja będzie w pełni zależna od odpowiedzi jaką usłyszy. - Dlaczego zdradziłaś swoich nakama, Błękitka?
- “Nakama?” - powtórzyła kobieta. - Oh...No tak, przecież byliśmy tak dobrymi przyjaciółmi… - kobieta zrobiła niewinną minę. - Twój ulubiony kolor to...czarny? Sport to...Najazdy i grabierze? Urodziłeś się...Rozumiesz? Nie byliśmy przyjaciółmi. Przyprawialiście mnie tylko o ból głowy, latając za każdą mniejszą pierdołą jak rozwydrzone dzieciaki, do stopnia w którym postanowiłam was w końcu zostawić na dobre. - wzruszyła ramionami. - Tyle co o was wiem, pozwala mi na dobrą zabawę. No chyba, że o Emily już nie dbasz, skoro jest “zużyta”, co, czarnuszku? - Kobieta zachihotała lekko pod nosem. - Tacy wy byliście wielcy moi nakama, że zostałam jedyną osobą która próbowała uratować ten zasrany świat. Praktycznie umarłam w procesie. Gdyby nie tona przypadków, pewnie nigdy do niczego byście nie doszli.
- Gdybyś nas nie zostawia, to jeszcze szybciej skopalibyśmy dupę temu szalonemu bożkowi - odparł, tym razem dużo bardziej stanowczo pirat. - Byliśmy nakama. Razem się biliśmy, razem podróżowaliśmy i mieliśmy dobrą zabawę. Więc zapytam jeszcze raz: dlaczego? Dlaczego wybrałaś tego skurwiela w ciemnych okularkach zamiast nas?
- Bo jest...bogiem? Tak między innymi. - bez większego zastanowienia rzuciła odpowiedź, która po prostu wpadła jej na język. - Poza tym wie czego chce, dobrze wygląda, ma sporo ogłady, jest dość inteligentny...W sumie nawet niepodobni jesteście.
Gort nie odpowiedział nic na to. Dalej nie rozumiał z jakiego konkretnie powodu Shiba postanowiła ich zdradzić, ale wiedział teraz że był to jej własny wybór i to mu w zupełności wystarczało. Nie została przekabacona, zastraszona, ani zaczarowana. Była zwykłym zdrajcą nie próbującym nawet szukać żadnych wymówek.
- To gdzie on tera jest? - zapytał po dłuższej chwili milczenia.
- Znajdź kartki. Mam te zasady przeliterować? - spytała Shiba, wzruszając ramionami. - Ta, pewnie, możesz rozerwać całe miasto na kawałki, powodzenia. - przewróciła oczyma. - To Vallhala. Boskie miasto. Jest tutaj więcej pocket demansion niż faktycznych sal. W sumie ciekawe, ile magii potrafisz wyczuć.
Murzyn przestał jednak słuchać Shiby w połowie zdanie. Pochylił się i przyłożył dłoń do posadzki, zaś boski kamień zaczął ociężale poruszać się pod wpływem mocy jego szatańskiego owocu i wynosić go na skalnym podeście wysoko w górę.
- To szukamy tego całego Lokiego! - zawołał w dół do Fausta i Richtera. Nie planował nawet bawić się w grę niebieskoskórej. Podjął decyzję w momencie gdy powiedziała im że istnieje sposób na uratowanie obydwu kobiet i przy okazji ponowne spotkanie twarzą w twarz z upierdliwym bożkiem i wyrównanie rachunków. - Trzymajta! - zakrzyknął, rzucając na dół dwa ślimakofony, po jednym dla Richtera i dla Fausta.
Shiba nie przejęła się za bardzo. Spojrzała na Richtera, wychylając się lekko w jego stronę. - To ułatwia dla ciebie zabawę, co nie? - uśmiechnęła się. - Ciężko by było, aby Lokiemu aż tak bardzo zależało na oddaniu zakładników, może was nimi ciągać gdzie chce, kiedy chce, tak jak tutaj. - uśmiechnęła się kobieta. - Korzystaj zanim Gort się namyśli, oficjalnie gra zaczęła się już moment temu.
- Nic, miłej zabawy, ja sprawdzę najpierw wieżę. - westchnął, rozkładając ręce na boki. Po chwili prawa z nich uniosła się delikatnie, by pomachać pozostałej dwójce herosów.
- Powodzenia i do zobaczenia. - stwierdził, ciągle zastanawiając się nad rozstrzygnięciem tej zabawy. - Tobie również, Shiba! - dodał enigmatycznie.
Z jego barków wyrosły metaliczne czerwone skrzydła, a on wzbił się w powietrze. Obrał za cel najwyższą z wieży i ruszył przed siebie. Potężna fala powietrza rozrzuciła wszystko, gdy blondyn osiągał kolejne progi prędkości. Włosy zgromadzonych dleikatnie zafalowały…
- Puszka! - pirat zawołał do swego kompana na dole i wskazał mu ręką w kierunku olbrzymich domostw. - Możesz pojechać sprawdzić co tam znajdziesz, a ja przeszukam ten tu zamek! - stwierdził, po czym zwrócił się w stronę gigantycznych wrót i przykucnął, a piedestał na którym stał zamienił się w kamiennę rękę która cisnęła nim z całą siłą. Wirująca czarna kule przeleciała tuż obok Shiby i wbiła się w ścianę pałacu, gdy pirat miał zamiar dostać się do środka jak zwykle niekonwencjonalną droga, przy okazji sprawdzając wytrzymałość samej budowli.
Richter pochwycił ślimaka, po czym przykleił go sobie za ucho. - Oby to była dobra… decyzja Gort. - Rzucił bardziej niż zwykle morowym tonem. Sekundę później wyparował, cłkiem dosłownie, by pojawić się niedaleko w stronę domostw. Nie powiedział ani słowa, a Malice posłusznie wypluł motor. Osiadł na siedzeniu, aż machina spodem uderzyła o podłoże, by zaraz z piskiem opon i rykiem silnika ruszył z miejsca tak szybko że przednia opona przez dłuższą chwile znajdowała się na górze. Pędził ile tylko maszyna mogła, pomagając sobie od czasu do czasu portalami.
 
Fiath jest offline  
Stary 05-11-2014, 18:37   #42
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Lucek, Lily & Bohun

Spotkanie z władzami
część piersza

Lucyfer nie przywitał przybyłego inaczej niż tylko lekkim skinięciem głowy. Położył lekko swą dłoń na ramieniu Lily i spojrzał na nią porozumiewawczo, by póki co siedzieli cicho i nic nie robili, gdy nie będzie to konieczne. Gość przywodził mu na myśl awanturników, których można było sprowokować byle czym i zastanawiał się przez chwilę, czy przybyły nie pomylił siedziby z podrzędną karczmą, w której mógłby zrobić rozróbę. Ale nie oceniał - czekał cierpliwie i był gotów zareagować.
Z Lily był jednak poważny problem, z resztą jeden z wielu. O ile potrafiła doskonale stosować metafory, sarkazm, ironię, znaczące spojrzenia i uśmiechy, oraz wiele podobnych rzeczy mających na celu wprowadzić innych w błąd lub wyprowadzić z równowagi, o tyle sama nie umiała ich dojrzeć, choćby kopnęły ją w twarz dużym i ciężkim buciorem. No, zawsze była opcja, że zwyczajnie nie chciała tego dostrzegać. Dlatego też niebaczna na… cokolwiek dziejącego się wokół niej, wstała z krzesła i z wystawionym oskarżycielsko palcem zwróciła się do przybyłego.
- Czego tutaj szukasz? Nie widzisz, że przeszkadzasz? Dlaczego wchodzisz bez pukania? A nie mógłbyś się może ogolić i wyglądać jak człowiek? A dlaczego masz tyle blizn? - kapłanka zrobiła przerwę na nabranie powietrza. Lucyfer, który znał ją już trochę (było niemożliwym, by ktokolwiek mieszkający w Krwawej Twierdzy jej nie znał) wiedział, że ta dopiero się rozkręca.
Bohun rozejrzał sie po pomiesczeniu. Nieco dłużej po zebranych i dwoma szybkimi spojrzeniami po reszcie pokoju, a pojedynczym, niezauważalnym ruchem samych oczu nawet sufit. Odruch poznania otoczenia. Kilkukrotnie uratował mu już życie.
Ukłonił z półgłębokim zakrokiem, pochylając głowę, ale nie spuszczając nikogo z trójki z oczu.
- Viktor Dimitriyenka. Macie bandę niekompetentnych durni tam za drzwiami. Nic dziwnego, że nie potraficie złapać czegokolwiek lepiej zorganizowano od stada szczurów z takim przepływem informacji - to rzucił ogólnie, dopiero teraz spojrzał na kapłankę - Blizny… jeśli te cię poruszają to byś nigdy nie zobaczyła reszty które mam. Pamiątki po śmiertelnych ranach którym nie dałem się zabić. Wąs jest moją dumą i nie zamierzam o tym dyskutować. Jestem tu właśnie w związku z gangami. Uznajcie mnie za łowcę głów o wyjątkowych umiejętnościach, które mogę łatwo zaprezentować.
Lily zrobiła naburmuszoną minę.
- Pfi. Bo myślisz, że blizn nie widziałam? Poza tym spóźniłeś się. Byliśmy tutaj pierwsi.
- Lily, uspokój się, przyszliśmy tu w innej sprawie - odezwał się milczący do tej pory srebrnowłosy, który puszczał mimo uszu deklaracje miłosne tej dwójki. - Lucyfer Kaspian - przedstawił się. - Pani Lily - przedstawił również uroczą przedstawicielkę kapłanek. - Wszyscy jesteśmy tu w sprawie gangów - dodał spokojnym tonem, jakby kłótnie między tą dwójką nie miały dla niego kompletnie żadnego znaczenia.
Dziewczyna już miała się uspokoić, ale słowa Lucyfera przyniosły odwrotny efekt.
- Panienka, ty stary zgredzie! - buzia kapłanki gwałtownie się zaczerwieniła, a ta wymierzyła kopniaka w nogę swojego towarzysza.
-Niech będzie panienka - Bohun nie tyle zgodził się z dziewczyną, ale nie obchodziło go to. Patrzał na Lucyfera -Jaki macie interes w związku z gangami? Ja chcę je wyplenić, zainkasować za to nagrodę i wynieść się z miasta.
- Ja podobnie - odparł krótko. Widać facet nie należał do najbardziej rozgadanych osób, odpowiadał na pytania konkretnie i odzywał się wtedy, kiedy trzeba było.
- Znasz się na robocie? - zapytał Viktor.
- Gdybym sie nie znał, szedłbym tutaj? - odparł pytaniem na pytanie, nie podnosząc tonu ani razu.
- Najwyraźniej nie doceniasz ilu zdesperowanych durni rzuca swe życia na szalę gdy głód ich przyciśnie. Nie ważne. Mam swoją odpowiedź. Piszesz się na współpracę? Zwykłem pracować w grupie, ale moja ekipa została na dalekim południu - zapytał Bohun beznamiętnie.
- Nie mam nic przeciwko. Zwłaszcza że tak będzie prawdopodobnie łatwiej rozprawić się z problemem.
- Świetnie. Należysz do moralistów rządających by osądzić wszystkich prawomocnymi wyrokami, niezależnie od tego czy złapano mordercę na gorącym uczynku, czy dopuszczasz… wyduszanie informacji?
- Nie ja jestem tu od prawienia morałów. Jestem tu od brudniejszej roboty, czyli sprzątania. Więc znasz odpowiedź na pytanie.
Bohun kiwną głową, po czym zwrócił się do burmistrza.
- Nie wiem ile w tym prawdy ale doszły mnie słuchy, że złapaliście kogoś kto coś wie, ale nie chce gadać. Dajcie mi kilka minut z nim a wszystko nam wyśpiewa.
Lily obrażona siedziała (co w jej przypadku było rzadko spotykane) cicho na krześle. Gdy Lucyfer i Bohun dogadali się co do współpracy humor się jej poprawił. W końcu sama musiała wtedy robić mniej. A gdy pojawił się temat przesłuchania...
- Chcę pomóc, chcę pomóc. - mówiła zachowując się jak dziecko proszące o cukierki.
Viktor przewrócił oczami
- Dziewczyno. Może i nie będę brutalny, ale to nie jest coś co grzeczne panienki powinny oglądać.
- To po co tam idziesz? - odparła zaczepnie. - Też potrafię zadawać ból, a osoba, której połamie się palce będzie bardziej rozmowna, gdy będzie na nią czekała wizja ponownego połamania palców. Czyż nie?
- Uspokójcie się wszyscy. Panie Dimitriyenka, proszę dostawić sobie krzesło i usiąść. -burmistrz wskazał na stojące w kącie siedzisko, po czym palcami pomasował skronie. - Możemy to załatwić jak cywilizowani ludzie? Powoli i po kolei? Ostatnio i tak mam dużo chaosu na głowie, nie chce go też w swoim gabinecie. -dodał, wyraźnie zmęczonym głosem.
- Cały czas czekam, panie Johnatan - odparł jak zwykle rzeczowo Lucyfer.
- Czyli nici z tortur? - zapytała wyraźnie zawiedziona kapłanka. - No dobrze. To możemy porozmawiać.
- Wyłamywanie palców jest zbędne gdy ja przesłuchuję ludzi. Nie robię im żadnej fizycznej krzywdy a i tak mówią - odpowiedział Bohun dosuwając sobie krzesło. Usiadł jednak w pewnej odległości od stołu, tak że mógł odchylić się w tył i założyć nogę na nogę, zaplatając dłonie na brzuchu - Więc po kolei, panie burmistrzu. Proszę odnieść się do mojego pytania apropo człowieka który coś wie ale nie chce mówić…
- Niestety ten człowiek nie będzie pomocny. Zmarł dwa dni temu. -westchnął burmistrz. - A dokładniej został znaleziony martwy, podejrzewamy, że w jakiś sposób jesteśmy inwigilowani, dla tego pomoc z zewnątrz jest na wagę złota. -wyjaśnił pierwsza sprawę, czekając w ciszy na to, jak trójka się do tego odniesie.
Bohun zaklął pod nosem.
- No tak. Pracować z kimś kompetentnym było by, po prostu, zbyt prosto. Macie podejrzanych? Kto mógł to zrobić? Kto miał pilnować więźnia?
- Pilnowało go kilku różnych strażników. Człowiek jak wiadomo nie jest wstanie pracować bez przerwy, ale ufam ludziom bardziej niż maszyną. Niestety trudno mówić o podejrzanych, bowiem zmarł z powodu trucizny. Okazało się, że jego ostatni posiłek był bardzo mocno naładowany środkami toksycznymi. Przepytaliśmy wszystkich, którzy mogli mieć z tym związek, przeszukaliśmy ich mieszkania oraz podjęliśmy wszelakie kroki. Jednak nic nie wykryliśmy, jak gdyby jedzenie zostało zatrute przez kogoś na trasie kuchnia cela. -wyjaśnił Johnatan.
 
Arvelus jest offline  
Stary 09-11-2014, 23:13   #43
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Lucek, Lily & Bohun


Spotkanie z władzami

Część druga


- Kontrolujecie w jakiś sposób jedzenie podawane więźniom? - zapytała Lily. Lekkim kołysaniem na krześle wyraźnie dawała do zrozumienia, że się nudzi. - Jeśli tak, sprawdził ktoś czy toksyna była z tych, które zatruwały jedzenie od razu, czy dopiero po pewnym czasie?
- Nie mieliśmy dotąd takich wypadków… nie kotrolowałem posiłków. -wyznał ze skruchą.
- Ci co podają posiłek, kucharze, dostawcy… Ile kroków w tył sprawdziliście osoby odpowiedzialne za ten posiłek? - padło kolejne pytanie od dziewczyny.
- Ile byliśmy wstanie. Zresztą wszyscy więźniowie jedzą z jednego gara, a tylko ten zmarł. Wychodzi z tego, że trucizna musiała zostać dodana już po wydaniu racji na talerze. -wyjaśnił niebieskowłosy.
- A czy osoba, która niosła tę porcję skarżyła się na coś niezwykłego? Rozchodzi mi się na przykład o to, że droga z kuchni do celi zajęła jej więcej czasu niż normalnie. Lub też, że wyczuwała obecność kogoś, kogo nie mogła zobaczyć? - niebieskie włosy kapłanki wpatrywały się w burmistrza, zupełnie jakby dziewczyna chciała zobaczyć jego duszę.
- Kto roznosił posiłki więźniom tego dnia, gdy zmarł ten więzień? - spytał Lucyfer. - Jeśli nie jest to wiadome panu, panie Johnatan, to u kogo można byłoby się o tym dowiedzieć?
- Niestety wiemy. Ta osoba została znaleziona dzień potem martwa. Stąd podejrzenia, że ktoś podszył się pod nią w czasie drogi, wcześniej unieszkodliwiając świętej pamięci Roba. Jednak by wiedzieć, kto danego dnia będzie roznosił posiłek, musiała znać nasze rozkłady dnia… stąd podejrzenia o wewnętrzną infiltrację.
- Skoro nie macie żadnych śladów to potrzebujemy przesłuchać wszystkich którzy w tym okresie byli w budynku albo mieli jakiś kontakt z więźniem. Ponadto chciałbym rzucić okiem na raport z sytuacji w której złapaliście tego co wiedział, a został uciszony.
- A ja chciałabym rzucić okiem na ciało tego Roba, jeśli nie będzie to problemem… za dużym. - dodała Lily, uśmiechając się delikatnie.
- Nie ma problemu, to wszystko zostanie wam udostępnione. -zapewnił burmistrz. - Co jeszcze chcecie wiedzieć?
- Kto z Pana podwładnych wie, że tutaj jesteśmy? - kapłanka zadała kolejne pytanie.
Kilka osób, które załatwiły sprawę sporwadzenia was, ograniczyłem ich liczbę do minimum i nie angażowałem nikogo ze straży...aczkolwiek nie wiem jak ma się sprawa z Panem Bichunem.
- Strażnicy przy wejściu i cały łańcuch ludzi przez których musiałem się przedrzeć by tu dotrzeć. To, że wyrażałem się ogólnikowo i zaowalowanie nie zmienia faktu.
- O której porze zmarł ten więzień, czy można byłoby poznać plan dnia i dowiedzieć się więcej o ludziach, którzy tam w tych dniach i ogólnie pracowali - odparł Lucyfer po chwili milczenia.
- Jak mówiłem dane sa do waszych dyspozycji. -odparł Lucyferowi burmistrz, po czym pomasował lekko skronie. - Czyli pewnie wie już cały budynek… chociaż jeżeli naprawde jesteśmy inwigilowani, to prędzej czy później by się o was dowiedzieli. Bardzo by mi zależało na tym, byście działali jak najszybciej.
A że Lucyfer więcej pytań nie miał - zamilknął. Teraz tylko oczekiwał na reakcję towarzyszy, sam zaś czekał cierpliwie.
- Czy jest tutaj osoba, która wie wszystko, o wszystkich? - Lily podniosła się z krzesła dając znać, że jest gotowa wyjść po usłyszeniu odpowiedzi. - Taka co mogłaby zauważyć zmianę zachowania u innych.
- To że jestem burmistrzem nie znaczy że wiem wszystko o wszystkim. Nie wiem czy jest tu osoba która hobbystycznie obserwuje ludzi. -westchnął Johnatan.
- W takim razie dowiem się kto to jest samej. - odparła dziewczyna, podchodząc do drzwi. - To do zobaczenia później… chłopcy. - rzuciła jeszcze nim wyszła z pomieszczenia. Podśpiewując coś pod nosem ruszyła na poszukiwanie swojego celu.
A Lucyferowi zostało się pomodlenie w myślach, żeby Lily nie sprowadziła na ich głowę kolejnych kłopotów. Właściwie nie miał nic więcej do robienia, nie miał pytań do burmistrza. Jak dla niego cała sprawa była dziwna, ludzie głowy miasta nieogarnięci, a burmistrz jedyną odpowiedź na wszystkie pytania, jakie by miał, było: “nie wiem, nie mam pojęcia, nie zawracajcie głowy”. Nie zdziwiłby się, gdyby sam Johnatan bardziej lub mniej pośrednio przyczynił się do całej sytuacji.
- Idziem? - Lucyfer zerknął na Bohuna.
- Przydałby się papier. Coś co udowodni te uprawnienia. Ludzie raczej nie uwierzą na krzywy ryj - odpowiedział Viktor zarówno do Lucyfera jak i burmistrza.
Srebrnowłosy po otrzymaniu potrzebnych uprawnień pożegnał burmistrza i wyszedł z pomieszczenia. Teraz zostało mu mieć na oku panienkę Lily.

Bohun, po wyjściu, od razu wziął się do roboty. Postanowił zacząć od przepytania więźniów. A nóż widelec się uda. Przepytywał wszystkich w losowej kolejności choc odchaczając sobie. Każdego z osobna. Obiecał za pomoc nagrodę pieniężną i uświadamiał, że pobyt w więzieniu może stać się znacznie znośniejszy gdy będzie się mieć dość rumu by nie musieć w ogóle trzeźwieć. Już od piątego zaczął sprzedawać bajeczkę, że mu to tak na prawdę nie zależy, bo ma już potrzebne informacje a teraz jedynie chce aby zostały one potwierdzone. Oczywiście wciąż oferował nagrodę. A gdy nabierał podejrzeń stosował też kij.

Dowiedział się też kto sąsiadował z zabitymi i im poświęcił wyjątkowo dużo czasu.

Natomiast Lucyfer nie zajmował się przesłuchiwaniem więźniów. Zamiast tego poświęcił czas na papierkową robotę, zapoznawał się z planem dnia klawiszy oraz więźniów. W przeciwieństwie do jego towarzyszy on spieszył się powoli, badając dokładnie dokumenty, starając się dowiedzieć czegoś istotnego o nieżyjącym więźniu oraz klawiszu, który go pilnował. Planował również dowiedzieć się o powiązaniach między denatami, a innymi osobami. Tym drugich zamierzał zostawić na później.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 11-11-2014, 10:32   #44
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Wasting ... Time

Richter pochwycił ślimaka, po czym przykleił go sobie za ucho. - Oby to była dobra… decyzja Gort. - Rzucił bardziej niż zwykle morowym tonem. Sekundę później wyparował, całkiem dosłownie, by pojawić się niedaleko w stronę domostw. Nie powiedział ani słowa, a Malice posłusznie wypluł motor. Osiadł na siedzeniu, aż machina spodem uderzyła o podłoże, by zaraz z piskiem opon i rykiem silnika ruszył z miejsca tak szybko że przednia opona przez dłuższą chwile znajdowała się na górze. Pędził ile tylko maszyna mogła, pomagając sobie od czasu do czasu portalami.
Pędząc na motorze Calamity szybko skrócił dystans między jego obecną pozycja, a dawnym fortem tytanów. Do przebycia został mu jedynie szeroki kamienny most, jednak nie był on pusty. Sztywno, niczym dwa posągi stały na nim strażnicy. Richter wyczuwał od nich odór śmierci i rozkładu…zapach ich martwych dusz, ukrytych gdzieś pod ciężkimi zbrojami.



Sądząc po posturze była to kobieta oraz mężczyzna. Hełmy zasłaniały ich twarze, czarnobłękitne zbroje chroniły ciała. Każdy uzbrojony w solidnie wyglądającą tarczę z ciemnego metalu, oraz długi miecz o szerokiej głowni.
Kiedy Calamity wjechał na most, mężczyzna z tego duetu drgnął lekko. Zawarczał cicho, a aura która otaczała jego osobę stała się cięższa. Od razu puścił się biegiem w stronę siedzącego na swym stalowym rumaku Richtera. Kobieta oparta na mieczu obserwowała wszystko z bezpiecznej odległości.
Shiba już dobrze wiedziała, że jej problemem będzie Gort. Wciąż jednak nie była pewna co chodzi po głowie Calamitiego? Niebieskoskóra była teraz Katem, w jej głowie chodziła pewna miłość, pragnienie dobrej zabawy. Chaotycznej i pozbawionej podstaw. Po prostu posiadała to pragnienie, aby zobaczyć jak płonie świat.
Spokojnie podleciała na pierwszy lepszy parapet przypadkowej budowli, dość blisko Richtera. Wyjęła fajkę i zapaliła ją, delektując się ziołami. Nic nie mówiła. Jeszcze.
Widząc jedna z przeszkód gnała w jego stronę zatrzymał motor. Wątpliwym było, czy pozwolą mu przejechać bez walki, dlatego najlepszym wyjściem będzie szybkie zakończenie. Kopnął nóżkę i zsiadł z maszyny, dobywając od razu obu broni. Wokół zbrojnego zaczęły krążyć półprzeźroczyste repliki ostrza rozpaczy, a ona sam wyparował, by pojawić się tuż przed przeciwnikiem zadając dwa uderzenia jednocześnie. Malice uderza od dołu, a Despair od góry.
Tarcza przeciwnika stanęła na drodze Malice, która wgniotła ją mocarnie, aż cała sylwetka rycerza się zachwiała. Drugi miecz, ten większy i niosący ze sobą krzyk rozpaczy, opadł na broń wroga, która ten wystawił do bloku. Jednak mieczyk rycerza nie mógł mierzyć się z legendarną wręcz bronią Richtera. Ostrze pękło na pół pod wpływem siły dzierżyciela smutku i uderzyło o hełm przeciwnika. Eksplozja krwi i metalu na chwile zawirowała w powietrzu, a truchło niesione siła wymachu zleciało z mostu. Kobieta stojąca na dalszej części przejścia zachichotała cicho na ten widok.
- Jeżeli są tu wrogowie, to mogą być i notatki. - mruknęła Shiba, wypuszczając z ust nieco dymu. -Jakbyś znalazł ze trzy, to na wszelki wypadek zawsze możesz uratować swoją, jeżeli nie zdążycie. - zasugerowała.
Kiedy tylko stracił truchło z oczu… a raczej oka, od razu pośpiesznym krokiem skierował się w stronę drugiego przeciwnika. - Zejdź mi z… drogi. Czas dopóty do ciebie nie… dojdę. - Wywarczał, gdy obie ciągnięte klingi krzesały iskry o boski kamień. Oczywistością jest, że nie zejdzie więc, tuż przed nią ponownie zniknie by objawić się nad nią jako kręcący się z zawrotną prędkością dysk. Na ten moment ignorował obecność Shiby, łatwiej mu było nie rzucić się nią.
Gdy Calamity pojawił się nad kobietą, ta od razu odskoczyła. Widać wyciągnęła wnioski z błędów poprzednika, nie próbując nawet blokować. Poruszała się niezwykle lekko, jak na zakutą w zbroje personę.
Gdy Richter uderzył o ziemię, niemal nie przebijając się na drugą stronę mostu, znowu zachichotała, po czym zaklaskała w dłonie.
- Puszeczko...skończmy ta maskaradę. Źle się czuje tak cie oszukując. - przemówiła, głosem który Richter kojarzył gdzieś na dnie umysłu. Klasnęła w dłonie, a nagle jej zbroja jak i uzbrojenie zniknęło, zaś na miejscu zbrojnej stanęła…



...Hana. Czarnowłosa kobieta wyglądała tak samo jak w momencie, gdy Shiba pozbawiła ja życia. Z tą różnicą, że jej ciało pozbawione było ran. Odrzuciła czarne włosy na ramię, wywijając młynki skrytą w pochwie kataną.
- Kopę czasu. -stwierdziła uśmiechając się zadziornie i zerkając na shibę. - Z tobą też kochaniutka.
- Hana… tch. nawet tobie nie…dadzą spocząć w pokoju… - Oparł obie Klingi na naramiennikach. - Ze względu na dawne… “relacje” dam Ci jeszcze jedną… szansę. Zejdź mi z drogi. - Jego kroki nie były wolniejsze niż przedtem. W sumie to czekał na jej reakcję. Nie dał po sobie poznać, że bardzo boli go widok bardzo dawnej przyjaciółki. Ale ona jeszcze nie widziała Richtera, niemal przeciwnieństwo tego płaczącego nieszczęścia którym niegdyś był.
Shiba zaklaskała zadowolona niespodzianką. - W sumie racja, Loki ma teraz dostęp do Hadesu. - pochwaliła się spostrzegawczością. - Jak tam pod deklem? Nie wariujesz w końcu?
- Moja kochana nigdy nie byłam szalona...nasze poglądy były po prostu inne. -stwierdziła, opierając rękojeść katany na barku, celując jej sotrzem w Richtera. - Wybacz puszeczko, nie mogę się cofnąć. Nie mam wolnej woli. Zrobił ze mnie kukiełkę. Ale zawsze chciałam się z tobą zmierzyć szczerze mówiąc. Może jak byś był trochę ładniejszy, to innym mieczykiem też byś pomachał ze mną. -zachichotała i zerknęła na Shibę. - A jeżeli wygram, to zrobimy sobie druga rundkę. -rzuciła puszczając jej oczko.
- Nie jesteś Haną… jesteś przeszkodą, której wnętrzności rozrzucę po tym moście. - Jego jedyne ślepie wręcz zapłonęło fioletem, a bardziej spotrzegawczy mogli dojrzeć jak szczęką Richtera się rozkłada na boki skryta pod hełmem. Z jego gęby zaczęła kapać maź, i zaczął dobywać się z tamtąd demoniczny warkot. Następnię tupnął straszliwie, wydając z gardła krwiożerczy ryk, to poprzedziło szarżę na coś co śmiało zwać się Haną.
Shiba zaśmiała się. - On teraz jak Gort. Jak coś mu nie pasuje, to zatyka uszy i udaje, że go okłamują. - wyjaśniła Shiba słysząc komentarz Richtera. Wiedziała, że Richter wie o władzy Lokiego nad Hadesem. W dodatku miejsce w którym byli sprzyjało duchom. Równie dobrze mogło przed nimi czekać wyzwanie przeciw każdej jednej osobie, z którą już walczyli.
Hana ugięła nóżkę, pozwalajac prędze energii przelecieć obok niej. Wzięła zamach kataną, celując od góry w nadlatującego niczym dysk Richtera. Jej skóra zalśniła lekko w znanej Shibe utwardzającej technice.
Cichy dźwięk pęknięcia rozszedł się po moście, gdy broń dziewczyny rozpadła się na malutkie kawałeczki, a jej ciało zostało przepołowione przez pędzącego Calamitiego. Tors dziewczyny opadł na most, a wnętrzności poczęły wypływać z ogromnej rany.
- Staliście się...zdecydowanie...silniejsi… -mruknęła uśmiechając się, gdy jej ciało powoli rozpadało się w drobinki czarnego ognia. - Chyba już do was nie pasuje co...puszka? -zapytała uśmiechając się lekko. - Skurwiel...gdy ponownie umieram zdjął ze mnie kontrole… -zaśmiała się, plując przy tym krwią.
Wyhamowywał krótki moment krzesząc iskry spod metalowych butów. Widząc efekt swych działań strzepnął krew z oręża i założył go za plecy. Nie postawił nawet kroku a już objawił się nad konającą Haną kucając.
- Zapłaci za to… w swoim czasie. - Jego ton był zupełnie inny niż przed chwilą, łagodniejszy milszy dla ucha. - Tak swoją drogą… to pasujesz jak mało kto.Dlatego właśnie byłaś… wyjątkową osobą. A teraz spoczywaj, za chwilę… przestanie boleć. - Kciukiem wytarł jej krew z kącika ust, po czym wstał i zaczął kierować się w stronę swego pojazdu.
-”Dlaczego jej nie zeżresz póki jesio dycha?” - Irytujący głosik znów przemówił. Nie uzyskał jednak żadnej odpowiedzi.
Shiba zaśmiała się. - OH, to najpierw była przeszkodą i kłamcą, uzurpatorem, a teraz jest twoją biedną pseudo miłością? Która to wielce cierpi...Od twojego zasranego miecza. - zauważyła Niebieskoskóra. Kobieta poderwała się i zaczęła krążyć za plecami Richtera. - Jak to tak? Sama hipokryzja. Gdybyś jej uwierzył chociaż na chwilę, chyba szukałbyś sposobu na zdjęcie zaklęcia? Albo po prostu pozbawił broni? - spytała. - W końcu teraz to robisz. Bo Gort ci kazał nie walczyć o swoje, tylko szukać Lokiego. Trzy kroki dalej i w przypadku Hany już nie widzisz “szansy na cód”? - dziwiła się. - Czego ty tak na prawdę chcesz, Richter? Zdecyduj się jakoś.
- Chyba lepiej zdechnąć… słysząc coś miłego. Na twoje ścierwo jednak to bym tylko … napluł. - Z tymi słowami zasiadł na motorze. - Nie możesz mi dać tego… co chcę więc, nawet nie próbuj tego zrozumieć. - Motor zawarczał gdy Zbrojny ruszył z miejsca.
Kiedy Calamity pędził na swoim motorze, na jednej z niedalekich wież, dostrzegł kolejną postać. Jednak jej nie znał, była to całkowicie nowa persona w jego życiu.


Był to młody chłopak w czerwonobiałym stroju kuglarza. Dzwoneczki na jego czapce brzęczały wesoło, zaś z oczu jak i po palcach ciekły mu strugi gęstej krwi. Całe jego spojrzenie miało w sobie coś szalonego, a wpatrzone były prosto w Calamitiego. Strasznego wyglądu dodawało mu też to ,że lizał malutką czaszkę, zapewne należącą do dziecka, którą nabił na patyk niczym lizaka.
- A więc i jest pierwszy zawodnik! -ucieszył się, podrywając się na nogi, brzęcząc głośniej swymi dzwoneczkami. - A przed tobą dalsza część mostu śmierci! Wiele jej w swym życiu przyniosłeś, ale czy uda Ci sie przebić przez tych którzy już jej zaznali? -zachichotał Klaun wesoło przeskakując z nogi na nogę.
W czasie tego dziwnego tańca, dookoła motoru Richtera buchały czarne płomienie. Pojawiały się one tez na dalszej części mostu, jak i na przyległych wieżach. Z każdego takiego ogniska wychodziła zaś jedna osoba lub stwór. Wszystkie zaś były w jakiś sposób znane dzierżycielowi rozpaczy.
Na niedalekiej wieży siedział olbrzymi błotny potwór, którego spotkali pod czarną wodę. Na moście brońmi kręcili zabójcy spod jeziora, pod dowódzctwem uzbrojonej i opancerzonej Sashi. Metalowy stuk towarzyszył mechanicznemu ramieniowi Madreda, gdy ten obijał je o swoją otwartą dłoń. Ponadto było tutaj pełno bezimiennych wojowników z zamku w Lukrozie, oraz ludzi Shuu, wśród nich dostrzegł też gdzieś runicznego rycerza.
Koło samego klauna zaś stał dumnie Rufus. Zbrojny obserwował z góry Richtera, krzyżując ramiona na piersi, mimo że pozbawiony swego Pożądliwego ostrza i boskiej łzy, dalej roztaczał dookoła siebie potężna aurę.
Zbrojny wciągnął głęboko powietrze nosem, po czym odetchnął jakby powąchał łąkę pełną kwiatów.- Ahh… czujesz ten odór ścierwa… Malice? Tyle mięsa którego cel bytu kończy się… na próbie zatrzymania mej… jakże skromnej istoty. Dzisiaj pozwolę ci… poszaleć…. - Kopnął nóżkę motocyklu zsiadając z niego. Wyciągnął Runiczne ostrze zza pleców i postawił je na sztorc. Nie minęła nawet sekunda jak wydobyła się z oręża ogromna.bestia ziejąc podpalonym kwasem we wszystkie strony z każdego łba. Przy czym jeden z nich połknął motocykl.
- Słuchaj… nie moge tracić czasu… na te płocie. - Pogłaskał pancerną dłonią łuski potwory. - Zajmij się wszystkim tutaj… Błazen jest mój i tylko… mój. Odegraj się na Rufusie za to co… ostatnio ci zrobił. - Spojrzał prosto na zbrojnego o którym właśnie mówił. - O ile nie ćwiczył w hadesie… jest insektem jak reszta. Rób swoje Malice. - Z tymi słowami pojawił się na jednym z łbów Hydry, w przykucniętej pozycji, opierając Despair na barku.
Ogromne łapsko Hyry nadepnęło na jednego z zabójców spod czarnej wody, zmieniając go w krwawą plamę. Kwas z jej pysków zalewał okolicę, paląc bezimiennych żołnierzy i wojowników. Jednak nie trwało to długo, bowiem obok jednego z łów stwora, pojawił się runiczny rycerz z bandy Shuu. Uderzył on mocno w głowę stworzenia, tak że oczy bestii zabłyszczały złowieszczo. Malice syknęła głośno szczerząc kły...na Richtera. Puste spojrzenie runicznego rycerza spojrzało na zbrojnego jak gdyby chiał mu dać do zrozumienia, że hydra to jego zwierzak.
- Insekt. - Stwierdził zbrojny, po czym skierował wzrok na Malice. - A tobie muszę przypomnieć … dlaczego ja jestem twoim Panem. - Richter “puffnął”. z zamiarem objawienia się tuż przy runicznym rycerzu, by chwycić go za twarz i cisnąć nim w podłoże. Jeśli w jakiś sposób to przeżyje, to upadnie na niego butem celują w brzuch. Chciał zobaczyć jak flaki wypływają mu wszystkimi otworami.
Głowa wroga łupnęła o most, sprawiając, że cała konstrukcja zatrzęsła się w posadach. Runiczny rycerz nie miał zamiaru jednak tak łatwo się poddać, jego błyszczące oko dalej wpatrywało się hardo w Richtera.
Wtedy też w stronę Calamitiego pofrunęła ogromna włócznia wielkoluda spod czarnej wody. Oszczep który niegdyś bez problemu sforsował pancerz wojownika, teraz został przez niego pochwycony w powietrzu. Grot zatrzymał się tuż przed piersią Richtera, który z pogardą odrzucił oręż. Jednak wrogowie nie dawali mu czasu na uniesienie nogi, która miała dobić trzymanego wroga. Z dwóch stron zaatakował Madred oraz Sashi. Mechaniczne ramie technokraty zderzyło się z mieczem dzierżącego rozpacz. Olbrzymie ostrze rozcięło sztuczne ramie na pół, wraz z cielskiej byłego członka drużyny wybrańców. Miecz Sashi natomiast bez problemu pochwycił w zęby, unieruchamiając tym samym kobietę.
Jednak nawet on nie mógł bronić się w nieskończoność. Rufus wyskoczył z czarnego płomienia tuz przed Richterem, a jego pięść gruchnęła w zbroję wojownika. Ten zatoczył się do tyłu, dalej siłując się z pozostałą przy życiu dwójką. Pancerz powgniatał się od monstrualnej siły wroga, ale sam Calamity siły ciosu nie poczuł.
Jarzący się punkt lustrował po kolei każdego przeciwnika który go otaczał. Dla Richtera czas jakby spowolnił na krótki moment. Może nie jest znany z błyskotliwości, ale jeśli chodzi o szybkie reakcje, myślenie, ocenę sytuacji to w ferworze walki wychodziło mu wyśmienicie. Runiczy rycerz zostanie obrzygany lepkim kwasem, Sashi rozpłatana ręką która trzyma Despair, nastepnie przeniesie się tuż za Rufusem już lecąc niczym piła tarczowa.
Czarny ogień pochłonął dwa ciała, jedno spalone przez kwas, drugie natomiast rozpłatane na pół olbrzymim ostrzem. Oczy Rufusa błysnęły, gdy automatycznie obrócił się za Calamitym- wszak znał większość sztuczek rycerza. Swoiste nemezis Richtera wystawiło przed siebie okute w pancerz dłonie, by zatrzymać pędzący dysk. Nawet pozbawiony swych dwóch potężnych artefaktów Rufus był prawdziwym potworem. Chwycił miecz tak, by nie dotknąć ostrze, a jego stopy sunęło po moście, żłobiąc w nim głębokie bruzdy, kiedy Richter powoli wytracał prędkość. Kątem oka dostrzegł też czarny płomien koło błazna… z którego wychodzili pokonani przed chwilą wojownicy.
Napierając ostrzem o rękawice Rufusa przemówił smętnie.
- Jakiś ochłap szuka mnie… podając się za ciebie. Wiesz coś o tym? - Uniósł brew, kątem oka zerkając na ponownie przywołanych ożywieńców.
- Czyli moje pragnienie zostało przekazane dalej? -zaśmiał się Rufus. - Wiedziałem, że ostrza nie da się złamać na zawsze. -dodał, uśmiechając się kącikiem ust. Mogę jedynie domyślać się, kto cie szuka… oraz czemu twój miecz dalej płacze.
Richter zamachnął się na odlew roztrzaskując o barierę mostu jednego z bezimiennych ożywieńców. - Więc nie masz pojęcia… Zabiję go, a miecz rozwalę na kawałki, potem poszukam jego rodziny i ich… też zabiję. Potem zabiję każdego kogo znał. Uhu… Będę miał dużo na głowie. - Ponownie obie ręce zacisnęły się na rękojeści, gdy napiął muskuły naciskając jeszcze mocniej. - Nie pozwolę by jakiś szmatławiec… bezcześcił twe imię. -
- Bezcześcił? Sam je splamiłem w momencie gdy przegrałem. -warknśł, gdy jego rękawice zaczęły powoli pękać. - Nie istnieje honorowa porażka, jest albo zwycięstwo albo wieczna hańba. -dodał, zapierając się mocniej nogami.
Twarz dzierżyciela rozpaczy wykrzywiła się w paskudnym i skrajnie upiornym uśmiechu, ukazał cały szereg swych ostrych zębisk. - I tu się… zgadzamy… spoczywaj Rufusie. - Despair zaświeciło się od purpurowej energii, gotowej do wystrzelenia w Rufusa.
Krew wystrzeliła z ust Rufusa, gdy pręga rozcięła jego ręce na równe połówki, a zaraz potem dotarła do ciała, przepaławiającą je na dwie osobne części. Ciało wojownika stanęło w czarnym ogniu, powoli rozpadając się w drobne kawałeczki.
- MALICE! Motor! - Wrzasnął głosem nie cierpiącym sprzeciwu. Te robaki tutaj będą wstawać w nieskończoność, musiał dorwać tego pajaca jak najszybciej, i tak stracił już wystarczająco dużo czasu. Gdy maszyna już ostanie na podłoży, Richter niezwłocznie sie na niej pojawi i odwoła Malice do formy miecza. Musi się przebić przez tą masę mięsa, z jedna ręką na kierownicy,a drugą trzymając Despair w górze. Przekręcił manetkę i ruszył z miejsca, po drodze łapiąc spadające ostrze Malice. Gdy te już spoczęło na plecach, zbrojny przekręcił manetkę by wycisnąć z maszyny maksymalną prędkość, a lewą ręką dzierżącą Despair ścinał wszystko co stanęło mu na drodze. Jeśli przeszkoda będzie za duża, wspomoże się teleportem i ją ominie.
Motor pędził poprzez deszcz krwi i kawałków fruwających zwłok. Despair bezlitośnie cięło wszystko na swej drodze, sprawiając, że okolica aż błyszczała od płomieni czarnego ognia. Jednak brama do której zmierzał Richter nie przybliżała się nawet o milimetr. Ba, zdawała się oddalać! W pewnym momencie, klaun siedzący na wieży, obrócił swój potworny liza do góry nogami, a kamienna konstrukcja mostu wygięła się...formując okrąg. Richter pędził teraz w kółko, niczym na upiornej kolejce górskiej, ciachając wrogów w powietrzu, w pionie jak i poziomie.
Błaznowi chodziło tylko i wyłącznie na spowolnieniu Richtera, tego tolerował niebędzieę. Przy jednym z wielu zakrętów nagle skręcił mocno w lewą stronę by przeskoczyć przez barierę mostu. W locie Malice pochwycił motor, a Richter błyskawicznie przeniósł się jak najbliżej błazna by poczęstować go dwoma pręgami fioletowej energii.
Klaun zdążył jedynie przechylic głowę na bok. Zmartwychwstały Rufus co prawda przyjął jeden atak na siebie, ale druga z prąg uderzyła w pierś błazna, który rozpadł się na pół...a wtedy wszystko zniknęło.
Richter klęczał na moście, w miejscu gdzie dopiero co pokonał Hane. Z ust leciała mu gęsta ślina,zmieszana z kwasem, a oddech był szybszy. Motor stał obok niego, a w głowie delikatnie się kręciło.
Iluzje Lokiego nie były przyjemne dla organizmu.
Richter spojrzał to w prawo to w lewo, po czym splunąl na most. Wiedział jedno, skoro tak rozlegla iluzja go dopadła to musiał to być sam bóg kłamstw. Co oznaczało że był świadomy obecności zbrojnego. Przetarł ust z resztki śliny i kwasu, podnosząc się do pionu.
- DOBRZE SIĘ BAWISZ!? - Wrzasnął przeraźliwie, obracając się dookoła. - Zwyrodniałe bóstwo. - Ponownie splunął i zasiadł na swojej maszynie. Postanowił nadal jechać mostem, przyłożył palec do ślimaka za uchem i przemówił...
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 11-11-2014 o 10:54.
Deadpool jest offline  
Stary 11-11-2014, 19:56   #45
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Loki's mind tricks

Murzyn wbił się do zamku niczym kula armatnia. Twierdza była dość wytrzymała, normalnie bowiem przebiłby kilka ścian, tutaj, zdołała zaś pokonać jedną. Trafił do olbrzymiego holu dawnej siedziby bogów. Olbrzymie kolumny podtrzymywały sklepienie, a grube skóry dzikich zwierząt i koce z nich wykonane ozdabiały podłogę. Loki, Shiba czy ktos inny, chyba przewidział, że jeden z bohaterów postanowi odwiedzić to najbliższe startowi gry miejsce, bowiem, na jednym z posłań siedział rudy mężczyzna.



Popijał jakichś alkohol z dużego bukłaka, a dośc luźna koszula i sposób ubierania przywodził na myśl Fausta. Na nosie chłopaka oparte były czarne okrągłe okulary, spod których zerkał na Gorta.
- Ohhhhooo, pierwszy gość! -zapiał radośnie, jednym susem podrywając się na lekko chwiejne nogi. - Tego szukasz? -zagadnął z szerokim uśmiechem machając karteczką.
Gort wyczuwał drgania jakie ciało osobnika wywierało na podłożę, jednak nie czuł od niego życia. Czyżby Loki przywołał do pomocy kolejną osobę, która niegdyś przepłynęła wraz z haronem styks?
- Nie, zdechlaku - odparł stanowczo murzyn, krzyżując ręce na piersi. Naprawdę nie podobało mu się jak wszyscy oczekują że będzie grał według zasad Lokiego. Nie miał jednak co prawda zamiaru celowo się im sprzeciwiać. W końcu to też byłoby ograniczeniem jego pirackiej swobody. - Chyba że piszy na niej gdzie chowa się ten cały bożek w okularkach. Chcę mu obić mordę, więc jak wiesz o nim cosik, to gadaj zanim przestanę być miły.
- Może i pisze… -stwierdził rudzielec, kręcąc bukłakiem na palcu. -...a może i nie. -dodał z szerokim uśmiechem. - Jak sprawdzisz czy kłamie?
- Powtórzę jeszcze tylko raz… - odparł, zaś w powietrzu czuć było jego zbierający się gniew. - GADAJ CO WIESZ O LOKIM! - wykrzyczał, a cała potęga jego ambicji uderzyła w mężczyznę by go przytłoczyć i zmusić do mówienia.
Haki uderzyło w przeciwnika, otaczając jego szczupła sylwetkę, starając nagiąć go do woli Gorta.
- Nieee ma szaaans. - westchnął przeciągle biorąc kolejny łyk z bukłaka. - Wybacz chłopcze, ale straciłem wolną wole już dawno. Jestem niemal jak marionetka. Póki szef… - to mówiąc wskazał palcem w górę. - ...nie każe mi gadać, to będe milczał nieważne co byś zrobił. -dodał, wksazując gestem zasznurowane usta.
- Czyli muszę ci skopać dupę - stwierdził pirat, po czym strzelił palcami i zamachnął się, zaś jego ramię zaczęła pokrywać szybko rosnąca warstwa kamienia. - Bari Bari no Giant Mega Punch! - zakrzyknął, wyprowadzając uderzenie gigantyczną pięścią prosto w rudzielca.
-[] Ej, ej przemoc to nie rozwiązanie![/i] - krzyknął facet, zasłaniając twarz rękoma. Zrobił to jednak tylko na pokaz, bowiem odskoczył tuż przed momentem zderzenia z ręką. - Nie możemy usiąść, napić się i sobie poleniuchować? -westchnął, poprawiając wolną dłonią czapkę.
- A o czym tu gadać? - zdziwił się murzyn. - Masz coś co chcę i nie chcesz mi tego oddać, więc muszę to sobie wziąć. Bari Bari no Black Rock Spitter! - wykrzyczał ponownie nazwę techniki, po czym wciągnął mocno powietrze i zaczął wypluwać z ust grad pokrytych haki kamyczków które miały poszatkować przeciwnika niczym seria z karabinu maszynowego.
- Ehhh no skoro tka stawiasz sprawę… - westchnął mężczyzna, wyginając ciało na wszystkie strony. Jego włosy niemal muskały ziemi, a ręcę i tors chwiały się niczym horągiewka na wietrze. Wszystkie kamyczki które zmierzały w jego stronę, ominęły cel. Znudzonym wzrokiem obserwował kolejne pociski, a co najbardziej upokarzające nie ruszył nawet jedna nogą. - Aczkolwiek raczej jesteśmy w impasie… - mruknął, unosząc bukłak. - Ja jestem dla Ciebie za szybki, a ty dla mnie za silny.
- Szybcioch, co? - spytał Gort z lekkim uśmieszkiem, zaś wszystkie wyjścia z holu zaczęły zamykać się niczym śluzy, gdy z góry opadały w nich przegrody z boskiego kamienia. - Jużem ja wiem jak radzić sobie z takimi jak ty! - stwierdził pewnie, po czym zaczął wykonywać rękami następne wymachy, a z każdym z nich salę przecinały kolejne kamienne ściany, coraz bardziej zmniejszając dostępną dwójce arenę.
- Oh ciekawe… -stwierdził rudzielec obserwując zmniejszająca się przestrzeń. - Aczkolwiek nie wiem czy to dobry pomysł.. - mruknął, obserwując wszystko spokojnie, popijając w między czasie z bukłaka.
Po dłuższej chwili dwójka skończyła wreszcie w czymś co przypominało dosyć ciasną celę do której rzecz jasna nie dochodziło żadne światło. Gortowi jednak nie robiło to wielkiej różnicy dzięki mocy jego owocu oraz niedawno opanowanemu haki obserwacji, które pozwalały mu w miarę dobrze ocenić gdzie znajdował się jego wróg.
- I co teraz, szczurze lądowy? Co zrobisz gdy nie masz gdzie uciec? IWABABABA! - zaśmiał sie rubasznie pirat, po czym rozłożył szeroko ręce, tak że niemalże stykały się ze ścianami ciasnego więzienia, a następnie ruszył na przeciwnika, by złapać go i pochwycić w żelazny uścisk.
- Przestrzeń nie jest problemem przy takiej różnicy. - odparł rudzielec. Ramiona Gorta śmignęły w powietrzu, a on wyczuł że wróg po prostu kucnął. - Póki jestem an tyle szybki by unikac ataków, tuż przed momentem zderzenia, mogę wykorzystać dostępna przestrzeń. - zauważył, ziewając cicho, w niskich kuckach. - Ludzie w tych czasach są tacy agresywni… chociaż nie, za moich tez tacy byli. -dodał, dłubiąc jednym palcem w uchu.
- Ty naprawdę nie wiesz kiedy się poddać, co? - westchnął pirat, którego złość powoli ustępowała znudzeniu. - Tego nie można nazwać walką. Nawet nie zdążyłem się rozgrzać.
Cela zatrzęsła się lekko, gdy nagle grunt pod stopami zaczął kruszyć się i zamieniać w drobny piasek. Jedynie niewielka platforma na której stały stopy Gorta pozostała w całości. Pirat miał zamiar poczekać aż przeciwnik znajdzie się po pas w ruchomych piaskach, a następnie ścisnąć z powrotem kamień do jego stałej formy, tym samym efektywnie unieruchamiając akrobatę.
- Wow to jest dopiero ciekawe! - krzyknął rudzielec podskakując w górę, by kopnąć Gorta w podbródek. Murzyn jednak prawie tego ciosu nie poczuł, jedynie cofnął się o pół kroku. Wróg zaczął opadać w stronę ruchomych piasków. by chwile przed dotknięciem ich stopą odbić się delikatnie od powietrza. Podskakiwał sprężyście na mała wysokość, tuż nad powierzchnią ruchomej pułapki, opróżniając do końca swój bukłak.
- Można powiedzieć, że jestem wagą piórkową. -zażartował, szczerząc perłowobiałe uzębienie.
- Można powiedzieć żeś jesteś cholernie upierdliwą muchą - odparł Czarnoskóry z przekąsem. W takiej sytuacji mógł z łatwością zmiażdżyć przeciwnika który nie miał gdzie uciec, jednak nie chciał zniszczyć przy tym posiadanej przez niego kartki. Dlatego też po chwili z jednej ze ścian celi wystrzeliła ostra kamienna iglica, którą rudzielec bez problemu uniknął. Podobnie było i z drugą, a potem trzecią i czwartą. Celem Gorta nie było jednak zranienie oponenta, a ograniczenie dostępnej mu przestrzeni do momentu w którym ten będzie całkowicie unieruchomiony. Upewnił się przy tym że słupy były na tyle grube by nieumarły nie był w stanie rozbić ich ze swoją siłą.
Rudzielec unikał słupów, jednak gdy zaczynało mu brakować przestrzeni uśmiechnął się lekko.
- Nieźle, zaczynamy myśleć co? Chociaż po twojej twarzy widzę, że nie jesteś do tego przyzwyczajony. -zaśmiał się, zaciskając pięści, tak że bransoletki na jego nadgarstku zabrzęczały. - Tak więc i ja powinienem przestać traktować Cię jak idiotę. - dodał, po czym jego ręce niemal zniknęły. Mężczyzna uderzał w powietrze dookoła niego tak szybko, że stworzył fale uderzeniową, rozchodząca się od jego sylwetki. Wiatr przewrócił kilka ze ścian klatki, oraz odesłał kamienne słupy daleko od mężczyzny.
- Uoaaah! Dawno się nie ruszałem. Bycie cielesny ma swoje plusy! Bycie martwym jest całkiem nudne… -dodał, opadając na ziemię.
- Iwabababa! - zaśmiał się pirat, wyraźnie zadowolony z popisu rudzielca. - Czyli jednak coś potrafisz, zdechlaku! Bardzo dobrze! Pokaż mi że nie jesteś tylko małą upierdliwą muszką!
Gort uniósł do góry obie dłonie, a potem klasnął nimi jak gdyby rozgniatał owada. Z ziemi zaś wyłoniły się dwie kamienne ściany z których wyrosły kolce pokryte czarnym haki. Podobnie stało się z sufitem celi, a zaraz potem dwie ściany zaczęły się do siebie szybko zbliżać.
- Napije się. -stwierdził rudzielec wzruszając ramionami i z wewnętrznej kieszeni koszuli wyjął manierkę. - Jak się nazywasz? -zagadnął wesoło, nie przejmując się zbliżającymi się kolcami.
- Nie mów że nigdy nie słyszałeś o wielkim kapitanie Czarnoskórym! - zawołał oburzony pirat. Zaraz potem postanowił użyć haki obserwacji by przewidzieć w którą stronę zamierza uciec natręt i zablokować mu ją, o ile taki był jego plan.
To jednak nie było konieczne, bo oto ściany zatrzasnęły się na mężczyźnie, który migotał między nimi, niczym hologram. Popijał on dalej z manierki uśmiechając się szeroko. - Jak to jest zmarnować tyle czasu na iluzję, kiedy każda minuta jest ważna. - zaśmiał się unosząc pojemnik z napojem w geście toastu.
- Czyli żem miał rację że tylko upierdliwa z ciebie mucha - warknął pirat, napinając mocniej swe mięśnie, gdy nagle cała komnata zaczęła trząść się w posadach, jak gdyby pod wpływem jego gniewu. - A co powiesz jak zrównam z ziemią cały ten zameczek? Może to zwróci uwagę tego dupka w ciemnych okularkach.
- Gorzej jeżeli w zamku jest twoja księżniczka. -uśmiechnął się rudzielec. - Wtedy zostanie pogrzebana pod szczątkami na zawsze.
- Nie ma tu nikogo poza nami dwoma - oświadczył z uśmiechem pirat. Był dość pewny swych mocy by zaryzykować takie założenie.
- Skoroś taki tego pewny… -stwierdził mężczyzna, gdy Gort przestał wyczuwać jego ciężar, po czym znowu zaczął i przestał. Jego zmysł czucia poprzez kamień w mgnieniu oka począł wariować. Widać Loki nie był Bogiem kłamstw tylko z tytułu.
- Skoro to ma być wasza gierka, to byłoby za łatwo gdybyście je tu schowali - przedstawił swój tok rozumowania pirat, po czym zderzył swe pięści, a cała sala i nawet większa część zamku zaczęła drżeć w posadach. - BARI BARI NO TECTONIC!!! - ryknął, prezentując swą nową technikę, gdy nagle spod jego nóg wyrósł kamienny pagórek który rósł szybko zamieniając się w małą górę. Podobne zmiany tektoniczne zaczęły również następować w innych częściach zamku, powoli obracając go w perzynę.
Kamienie spadały jeden na drugi, powoli przemieniając dawną fortyfikację w kupkę gruzu. Na jej miejscu wyrosła niemal prawdziwa góra, na której szczycie siedział Gort. Dyszał lekko z wściekłości i wysiłku, dookoła nie było niczego innego. Zniknęła iluzja, nie było śladu po kartce czy po ciałach. Cały zamek od początku był pusty i miał być zwykła pułapką do tracenia czasu. Jednak nim murzyn zdążył ruszyć dalej, przy jego ucho zadzwonił nagle ślimakofon, zapewne Calamity chciał się skontaktować.
Pirat wsadził wielką łapę pod pazuchę spod której wyciągnął słuchawkę i przyłożył do ucha.
- To znalazłeś tego czterookiego łgarza? - rzucił z lekką irytacją. - Rozpieprzyłem ten cholerny zamek, a ten dupek dalej się nie pokazał! - streścił krótko swoje może i widowiskowe, acz w obecnej sytuacji niezbyt znaczące osiągnięcie.
- Ja myśląc że wyrżnąłem cały legion… tak naprawdę wpadłem w iluzję… poza tym nic… kompletnie. - Zahuczało od ślimaka morowym głosem Richtera.
Shiba której ciężko było pominąć widok olbrzymiego stolca, szybko przyleciała do Gorta, którego w sumie i tak szukała. Wiedziała jak poruszać się po okolicy, a męczenie cały czas jednej osoby pewnie zbytnio by jej nie pomogło. - Myślę, że to głupia zagrywka!- krzyknęła nadlatując, gdy w końcu zatrzymała się kawałek od Gorta. - Karteczki są trochę małe, raczej stąd ich nie dojżysz.
- To ruszaj się i szukaj dalej. Dużo czasu ni mamy - odparł hardo pirat do słuchawki, po czym kompletnie ignorując niebieskoskórą zaczął rozglądać się po okolicy. - Jak nie chcesz mi powiedzieć gdzie siedzi ten czterooki bożek, to stul pysk - warknął tylko w odpowiedzi.
- Aye… - Burknął Richter, nie słysząc już drugiej części wypowiedzi Pirata.
- Czemu ja zawsze wpadam na kretynów? Ty wiesz, że ja wam na swój sposób pomagam? - spytała Shiba, podlatując nieco bliżej. - Loki nigdy wam dziewoi nie odda. Ma was dzięki nim na smyczy, zaciągnie gdzie chce rozkaże co chce i nie macie nic do powiedzenia. No bo co zrobisz? Lokiego zabijesz? - spytała. - Godzina nie minie, a jakiś karma albo jeden z tysięcy innych sług zarżnie je w zemście. - zauważyła Shiba. - Na co ty liczysz, Gort? W tym świecie nawet bogowie umierają.
Ze swego wzgórza Gort dostrzegał mała sylwetkę Calamitiego która na motorze pędziła w stronę dawnej siedziby gigantów. W oddali majaczyła dziura po drzewie życia, a w okolicy wznosiły się zamki, twierdze i wieżyczki. Ku jednej z nich pędził właśnie Faust, unosząc się na czerwonych skrzydłach, chociaż dla murzyna był tylko punktem na niebie. Kartki mogły być wszędzie, Loki mógł być wszędzie, więźniowie mogli być wszędzie. Ta gra w która bawił się z nimi Loki, była praktycznie nie do wygrania, zresztą czy nawet zwycięstwo mogło w niej cos przynieść?
- Nie. To ty dalej nie rozumiesz - odparł murzyn z pełną powagą, łypiąc groźnie na niebieskoskórą. W jego spojrzeniu nie było jednak czystej nienawiści. Dało się w nim również dojrzeć nutę żalu i zawodu, że Shiba nie jest w stanie pojąć czegoś tak oczywistego. - A jeśli do tej pory nie zrozumiałaś, to nigdy nie zrozumiesz.
Większości ludzi wydawałoby się że Gort był dziecinnie łatwą istotą do ogarnięcia, jednak czasami tylko jego wierni nakama potrafili zrozumieć jego prawdziwe motywy. Tak było i tym razem. Po chwili odwrócił wzrok od Shiby, podniósł się na równe nogi i przygotował się do skoku. Dzięki swej nadludzkiej sile, mimo ogromnej masy wzbił się w powietrze na kilka metrów i spadając ze stworzonej przez siebie góry przebił się przez dach jednej z okolicznych twierdz. Cóż, nie pozostało mu nic innego jak eksploracja boskiej siedziby. Po tym jak przy pomocy mocy swego owocu oraz haki sprawdził że w okolicy nie znajduje się nikt żywy, ani nic wartego uwagi wyrzucała go w powietrze gigantyczna kamienna ręka, by wylądował kilkanaście kilometrów dalej i powtórzył ów proces.
 
Tropby jest offline  
Stary 11-11-2014, 22:18   #46
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Valhalla

Faust



Ten którego włosy miały kolor słońca, pędził w powietrzu ku szczytowi największej z wież. Brzmiało to niczym w opowiadanie, w którym to dzielny rycerz, pokonywał możliwości śmiertelników by uratować swoja królewnę. Jednak w tej bajce wspinający się miał być sędzia i katem w służbie równowagi, nie zaś miłości i pożądania.
Karma, dziwaczny grubas o obfitym zaroście nie pojawił się już na drodze czwartego z rodu zdrajców. Jednak z ukrycia wysyłał on wojowników Hadesu, którzy mieli spowolnić postępy Fausta. Nie było to jednak dla nich możliwe, byli zbyt wolni, nawet gdy grubas poruszał nimi, tak blisko, że niemal dotykali strażnika. Ten znając sztuczkę po prostu się z nimi nie bawił, uciekając sprzed ich palców niczym zwinna mucha.
Z każdym pokonanym dystansem Faust wyczuwał coraz cięższa aurę. Nie ważne, jak dobrze ten który krył się na górze próbował ja ukryć, nie było to możliwe przy takich pokładach mocy. Strażnik zbyt długo przebywał pośród Bogów, by ich ignorować. Obecność tych istot zawsze odciskała piętno na świecie dookoła nich.
Nie mylił się, bowiem strażników Hadesu w pewnym momencie zastąpił czarne węże, wynurzające się ze ścian budowli. Gady które widział, gdy Loki pod postacią strażnika chaosu walczył z Hadesem w Czarnej Wieży. Był na dobrej drodze, świadczyły o tym kły które próbowały go powstrzymać.
Zęby magicznych drapieżników, zaciskały się jedynie na powietrzu, a czasem odbijały od stworzonej przez geniusza ponad geniuszami katanie. Nic nie mogło powstrzymać strażnika przed jego wspinaczką.

Strażnik wkroczył przez okno do najwyższej wieży, a wszystkie jego zmysły od razu odczuły prezencję Boga. Włosy lekko uniosły się, wyczuwając zagrożenie, oddech przez chwilę nie mógł znaleźć drogi powrotnej z płuc, a krew zawrzała mocniej. Jednak to nie największy z kłamców, który chował spojrzenie pod czarnymi szkłami, czekał tu na czwartego z rodu. Na wygodnym fotelu, z książką w dłoniach, popijając wino siedział…



… nie kto inny jak Kronos. Zbiegły więzień wyglądał inaczej niż ostatnio. Włosy ojca Bogów były dłuższe i pełniejsze połysku, twarz całkowicie uwolniona od bandaży wyglądała na młodą i szczęśliwą. Wprawne oko Fausta wychwyciło, że ubranie które miał na sobie Bóg, obcisłe spodnie i tunika, składają się właśnie z dawnych więzów Kronosa. Zapewne to one dalej ograniczały jego moc, dla tego też Zeus był tak pewny wygranej. W odsłoniętej części torsu Kronosa widniała spora blizna w kształcie kwiatu czterech ostrych, cienkich liściach. Jednak wszystkie były puste, pozbawione czarnej materii która wypełniała środek tego znamienia.
Kronos uniósł swe różnobarwne oczy i uśmiechnął się dobrotliwie.
- Καλώς φρουρά! – przywitał się w swym dawnym języku. – Nie ciebie się tu spodziewałem, desiderabilis chłopcze. Czyżby przyszedł zabrać moją wolność? – przywitał się, zamykając książkę i odstawiając kieliszek.

***
Καλώς φρουρά! – witaj strażniku greka
Desiderabilis- piękny, łacina


Shiba

Luka w planie


Calamity kierował się ku twierdzy gigantów, Gort pałętał się p całym ośrodku, a Faust właśnie wleciał do wieży. Nie szło tak źle, aczkolwiek jak można było przewidzieć grupa stwarzała pewne problemy. Shiba westchnęła cicho, po czym miała już oderwać się od ziemi, gdy wyczuła w okolicy pewna obecność. Coś strzeliło przy portalu prowadzącym do tego miejsca. Kobieta skupiła się… trzy osoby, albo lepiej mówiąc istoty, jedna bowiem wydawała się dziwnie nieludzka.
Co dziwniejsze, gdy tylko się pojawiły, wszystkie niezwykle szybko rozbiegły się w różnych kierunkach, z czego ta najdziwniejsza kierowała się właśnie ku niej.
Loki nic nie mówił o tym, że ktoś miał tu przybyć… czyżby w planie pojawiła się luka? Tamci idioci wymyślili coś zaskakującego, a może ktoś nowy wtrącił się wykorzystując okazję?

Shiba była najbliżej, łatwo było bowiem przewidzieć, że jeden osobnik kieruje się w stronę Calamitiego, drugi zaś ku Gortowi. Shiba chciała już ruszać, powstrzymać tych nieproszonych gości, gdy szybciej niż można było się tego spodziewać, trzeci z nowo przybyłych znalazł się ustóp góry stworzonej przez Gorta.


Ciężko było powiedzieć, czy to jego skóra była czarna jak noc, czy ciasno przylegający kombinezon. Tak czy siak, nie był on muskularny, czy wielki. Przeciętnego wzrostu szczupły osobnik, o burzy krótkich czarnych włosów. Jego ciało pokrywała ta czarna dziwna materia, którą przecinały białe pasy, w których co jakiś czas przepływały pasma niebieskiego światła. Nie było widać początku czy końca stroju osobnika, jak gdyby cały został nim oblepiony. Tam samo, nic nie świadczyło o jego płci. Nie pomagała szczelnie zamaskowana twarz, z której widoczne były jedynie świecące fioletowo oczy. Oba punkciki wpatrzone były w Shibę.
Z cichym kliknięciem w nadgarstku osobnika pojawił się otwór, z którego wyskoczyło ostrze katany. Broń zawirowała w powietrzu, gdy dziwak złapał ja zręcznie, celując czubkiem ostrza w Shibę.

Gort

Duma




- Jam jest Kha… – zaczął przemowę, łysy osobnik w przepasce biodrowej, kiedy to pięść Gorta posłała go gdzieś ku lepszej przyszłości. Sylwetka mięśniaka oddalała się z każda chwilą, niknąć gdzieś w nieskończonym mroku na niebie.
Pirat był wściekły. Wszędzie było pełno jakichś palantów, których Loki przywołała zza grobu, niektórzy byli prawdziwi inni zaś byli iluzjami. Nigdzie nie było żadnych kartek, a gniew coraz bardziej wypełniał ciało murzyna. Chciało mu się wrzeszczeć, oraz co ważniejsze, obić komuś naprawdę pysk. Najlepiej osobie w czarnych okularach i boskim tytułem na karku.
Gort usłyszał gdzieś w oddali, dźwięk spadającego na ziemię ciała osiłka, którego przed chwilą znokautował. Chmura dymu i kurzu wskazywała na chyba nowy rekord odległości w jego prywatnym rankingu, chociaż to poprawiło mu troszkę humor.
Z ziemi powoli zaczęła wynurza się kolejna dłoń, która miała posłać Gorta dalej, gdy poczuł na swoich plecach delikatny dreszcz.
Znał to uczucie, jednak od sytuacji w stolicy go nie doświadczył. Intencja zabójstwa, czysta rządza krwi. Nawet Chuchro nie posiadał tej aury, on chciał bowiem tylko się bawić. Tutaj dało się zaś wyczuć, kogoś kto pragnął krwi Czarnoskórego. Pirat był prostym człowiekiem, ale wiedział jedno – żadna iluzja czy sztuczka nie była wstanie oszukać tego jego 6 zmysłu. Ta rządza była prawdziwa, i zbliżała się od strony portalu.
Gort faktycznie poczuł wyczuwać kroki, które zbliżały się niezwykle szybko. Ta osoba jednak nie biegła. Odbijała się od ziemi, silnymi susami, wprawiając kamienie w drżenie i skracając dystans dzielący ją z wojownikiem mórz.

Gort nie musiał długo czekać. Nagle na dachu pobliskiej twierdzy wylądowała wysoka sylwetka, wzrostem dorównująca samemu murzynowi. Była trochę mniej szeroka w barach, jednak w jej wyglądzie było cos suchego… jak gdyby ktoś wyssał wszystko po za mięśniami. Jak gdyby tylko one się liczyły.
Jednak to nie postura osobnika, sprawiła, że włosy na rękach i karku Gorta najeżyły się. To jego wzrok, oraz aura jaka roztaczał. Gort dobrze znał taki nastrój, sam nieraz wydzielał taką prezencję. Działo się to zawsze chwilę przed tym, jak spotykał kogoś z kim naprawdę chciał walczyć. Chociaż nawet on, Wielki Czarnoskóry, nie był pewny czy kiedykolwiek patrzył na kogoś w taki sposób, w jaki wlepione było w niego teraz spojrzenie.


- Oy… –ciężki głos został wysłany w stronę Gorta, gdy osobnik oparł poszczerbiona katanę o ramię. – Słyszałem, że jesteś najsilniejszym spośród bohaterów którzy pokonali tego Bożka szaleństwa. Gort, ta? –zapytał, przekręcając lekko głowę, a z jego ust nie schodził szeroki, wręcz szaleńczy uśmiech. – Nie interesują mnie inne muchy które tu są. Każda mógłbym zdeptać. Ale to co o tobie mówią… rani moją dumę. Ty najsilniejszym? To naprawdę robi mi nadzieje, na dobrą walkę. –dodał, a kolejna fala rządzy mordu rozlała się po okolicy. – Mam nadzieje, że pobawimy się na tyle ciekawie, na ile na to liczę. – dodał, oblizując z apetytem wargi.

Calamity

Podróbka.


Ostrze Despair przecięło kolejną z olbrzymich maczug, które nadlatywały z góry na Calamitiego. Przy okazji wstęga purpury, wystrzelona z czubka miecza w momencie machnięcia, przecięła gardło kolejnego z olbrzymów, który opadł z hukiem na plecy.
Komnaty dawnych gigantów… dom olbrzymów. Gówno prawda! Tyle miał do powiedzenia w tej sprawie Richter. Olbrzymy które tutaj siedziały, widywał już wiele razy w górach, lasach oraz wszędzie tam, gdzie było cos do żarcia. Tak nie mogli wyglądać synowie Bogów… legendarni bracia Lokiego jaki samego Haimdala.
Tak dawnych olbrzymów już nie było, zapewne Loki wypełnił ta salę zwykłymi kreaturami..od tak. By trzymać się jakiejś konwencji. Jednak jakoś musiał pomieszać im w głowie, normalnie bowiem zaczęłyby uciekać, a te walczyły zajadle i wściekle. Teraz jednak w Sali został już tylko jeden żywy potwór, a na pancerzu Richtera nie było nawet ryski. Skończyły się czasy gdy byle potwór mógł mu zagrozić. Ostatnia z włochatych bestii uniosła swoja prymitywną broń i ruszyła do swej zapewne ostatniej szarży na zbrojnego.


Calamity znudzony okręcił się biorąc zamach, jednak atak nigdy nie miał dotrzeć do olbrzyma …co innego uśmierciło bestię nim ta dotarła w zasięg zbrojnego.
Ściana za Pelcami giganta eksplodowała, a cos z warkotem, uderzyło w plecy szarżującego wroga. Zaraz potem salę wypełnił jego krótki ryk ból, gdy koła z piskiem poczęły jechać po jego plecach, lecz szybko urwał go miecz, który pozbawił głowy giganta. Wśród olbrzymi kropel krwi, w powietrze wyskoczył motor, na którym siedział…


…Rufus!? Nie..jednak nie. Calamity dokładnie pamiętał ten pancerz, każdy jego kawałek, każda ryskę. Widział go zbyt często w sytuacji gdy jego życie wisiało na włosku, by zapomnieć. Ta zbroja wyglądała tak samo jak pancerz Rufusa, ale nie była nią. Stanowiła idealną replikę, kopię która ktoś musiał wykuć niedawno, bowiem nie nosiła na sobie śladów wielu bitew.
Mimo to cała sylwetka wroga, a nawet jego wzrok był identyczny do tego co Richter zapamiętał. Nawet wściekły ryk, który zagrał w ustach opadającego z góry woja, brzmiał tak samo.
Lust opadło z góry na ostrze Despair, które w porę zatrzymało potężny cios. Rękę Richtera zadrżała lekko… tak to była siła którą zapamiętał… a może nawet ten fałszywy Rufus był silniejszy?
- Czyli nie kłamał… naprawdę tu jesteś. –warknął, dobrze znanym Richterowi głosem, ślizgiem odstawiając swój motor pod ścianę. – Oh jakże pragnę twej śmierci… nareszcie mam szanse spełnić to pragnienie. – ryknął chwytając miecz oburącz.
Cos w jego postawie było jednak nie tak… wyglądał jak zupełny nowicjusz w walce mieczem. Pełno było luk w jego postawie, czegoś na co prawdziwy Rufus nigdy by nie pozwolił.

Kryształowa Jaskinia

Poseł


Surokaze Raim powoli opuszczał kryształowe groty. Jego mithrilowy pancerz pokrywały smocze kły, które Zygfryd sprawnie do niego przymontował. Co prawda pancerz stał się trochę cięższy, ale dalej nie krępował specjalnie ruchów, zaś zębiska dodały mu sporo wytrzymałości.
W pamięci elfa dalej tkwił obraz herosa przy pracy… było to cos czego nigdy nie uda mu się wyrzuci z umysły. Było to arcydzieło pośród sztuki kowalstwa, narzędzia tańczyły w jego dłoniach, a ogień gorący niczym serce piekła, otaczał posiadacza kryształowej zbroi. Uwinął się on szybko i sprawnie, nie tracąc nawet ułamka sekundy.
A pomyśleć, że kowalstwo było tylko hobby Zygfryda. Białowłosy był pewien jednego… gdyby heros chciał mógł go bez trudu zabić w czasie walki. Jeszcze długa droga była przed elfem, jeżeli chciał kiedyś dorównać kunsztowi i sławie pogromcy smoków.

Światło słoneczne uderzyło w oczy elfa… a zaraz potem gromki aplauz, gwizdy wesołe krzyki.
- Purtitutai purtai Parapitu!


Na balkonie ruchomego zamku zebrał się pokaźny tłum żółtych służących Nino. Wszystkie w goglach i roboczych spodniach na szelkach, skakały i krzyczały radośnie na widok Surokaze. Co ciekawe elf zdawał sobie, sprawę, że wcześniej tego balkonu tu nie było. Deski i gwoździe rozsypane po okolicy wskazywały na to, że stworki zbudowały sobie loże w której oczekiwały na powrót długouchego.
Było to w pewien sposób miłe… czuło się od nich pierwotną radość życia i czysta życzliwość wobec osoby Raima.
Tego jednak nie można było powiedzieć o osobniku, obserwującym wszystko sprzed wrót zamku.


Nino…a raczej kolejny z jego klonów, czekał na elfa. Ten miał dłuższe włosy niż inne kopie, trochę bardziej potargane i lekko pofalowane. Jednak paskudny wywyższający się uśmieszek, oraz pełna pogardy wobec elfa postawa była taka sama.
- Już myślałem że nie żyjesz, moje kopie zginęły straciły cie z oczu po pokonaniu smoka. – prychnął w taki sposób, że nie wiadomo było czy cieszy się, z tego że elf przeżył. – A więc, Panie Raim, gdzie moja zbroja? Gdzie pancerz Zygfryda pogromcy smoków? –zapytał Nino, rozglądając się tak, jak gdyby miał się on zaraz magicznie pojawić.
- A i zapomniałbym… masz gościa. Czeka na Ciebie od paru godzin. –dodał, wskazując na jeden ze sporych kryształowych stalagmitów. U jego stóp, siedział nieznany z wyglądu Elfowi osobnik.


Był to szczupły mężczyzna w czerwonym garniturze. Siedział z elegancko zarzuconą noga na nogę, a biała maska, o szerokich uśmiechu zwrócona była w stronę Elfa. Pomachał mu on wesoło ręką, po czym poprawił muszkę i cylinder. Po tym niemym powitaniu, wrócił do układania sobie pasjansa… w powietrzu. Karty lewitowały przed nim, jak gdyby znajdował się tam niewidzialny stół.
Raim miał dziwne wrażenie, że mimo iż pierwszy raz widział tego jegomościa, to skądś go znał.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 18-11-2014, 18:07   #47
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Egzekucja 0: Shiba
niższa jakość, niższa cena

Oczy Shiby uniosły się do niebios. Czuła się lekko...zawiedziona. Włożyła całe dziesięć minut pracy aby zaprojektować swoją grę, miała nadzieję zobaczyć jakiś rozwój w charakterach zarówno Gorta jak i Calamitiego, ostatecznie jednak obydwoje zaczęli zgrywać “tajemniczych” i “nie zrozumianych” herosów skrzywdzonych przez świat. Dla niej wyglądało to dziecinnie, stanęło przed nimi wyzwanie z którego nie ma dobrego wyjścia, więc zaczęli tupać nóżkami krzycząc, że się nie bawią. Mimo, że ta zabawa to dla nich najlepsza opcja, od obydwu usłyszała wymówki “nie chcę tak” “to jak?” “nie zrozumiesz”. Sami nie wiedzieli i nie rozumieli. Cóż, na dobrą sprawę nie miało to dla niej znaczenia, chodziło raczej o nużące wyniki czegoś na co była całkiem napalona. I tak czy siak wpadną w tą rozpacz, którą chce zobaczyć, ale może po prostu odejmą z niej “to coś”. Zaczynała za to w pełni rozumieć Lokiego. Wiedziała, że są silni ale teraz dowiedziała się, że są równie durni. To dlatego chce manipulować właśnie nimi. Najlepiej się do tego nadają.
- Ehh~. - Westchnęła z lekką melodyczną nutą, opuszczając wzrok. Lubiła zawsze sobie pogadać, rzucić coś do przeciwnika, chociażby jakieś pytanie. Ale nie czuła powodu. Jej oponent był całkiem cool. Wpadł bez słowa, gotowy na dyskusje mieczem. Nie musiała się długo zastanawiać aby wywnioskować, że nie dzieje się nic złego. Loki nie robił dziurawych planów. Jeżeli tu weszli, to mieli tu być. Jeżeli ją atakują, to mieli tu umrzeć. Może dlatego właśnie Lokiemu zależało, aby Gort i Calamity byli tutaj tak długo? Mieli czekać aż ta banda tutaj przyjdzie?
Shiba podniosła rękę, a magiczna energia skonstruowała w niej rapier. Na pierwszy rzut oka przeciwnik wydawał się typem zwinnym, więc zmasowany atak bronią pewnie będzie pozbawiony efektów. No ale równie dobrze może go sprawdzić. Kontratak zawsze jest łatwiejszy, nie? Machnęła bronią w dół, wskazując swoim rapierem z góry na wojownika. Krzycząc coś pokroju “ognia!” ale w niemy sposób. Czuła się cool. Magiczna broń zaczęła materializować się w okół niebieskoskórej, frunąc w kierunku nieznajomego. Zastanawiało ją ile kroków będzie potrzebował aby dość do niej na górę? Trzy po ścianie? Jeden duży skok? Pięć, sześć skoków z broni na broń?
Znając jej szczęście to pewnie jednak silny typ, i przetnie jej wzgórze.
Przeciwnik wyciągnął wolna dłoń w stronę kanondady broni. Pojawił się w niej taki sam otwór, jak w momencie gdy wyciągał katanę. Tym razem towarzyszy ł temu lekki powiew powietrza, jak gdyby ktos mocno wciągał powietrze. Drobinki many, poczęły odczepiać się od wyposażenie, którę rozpadało się do części pierwszych w locie. Każda kropelka energii którą Shiba włożyła w stworzenie kanonady, szybowała w stronę dziury w dłoni przeciwnika. Gdy tylko jakiś fragment mocy magicznej wpadał tam, to białe pasy na stroju dziwaka, lśniły błękitem coraz bardziej.
Kobieta nieświadomie podładowała “bateryjki” wroga, już w pierwszej chwili spotkania.
Wzruszyła ramionami. Jeżeli odrobił pracę domową, to pewnie wiedziałe, że od tego zacznie. Powinna urozmaicić swój arsenał. Co ciekawe był to jednak wymysł, nie podpadający pod konkretną kategorię. Czy to oznacza, że będzie musiała się napracować? Najpewniej tak.
Podniosła się spokojnie z miejsca, po czym zeskoczyła w dół lecąc na przeciwnika z swoim ostrzem. Nie obchodziło ją za bardzo, że to też może zniwelować. Robiła je na tyle szybko, aby natychmiastowo je regenerować. Idea znowu była dość typowa do zagrywek Shiby. Wpaść, skrzyżować ostrza. Pojawić się za przeciwnikiem i skrzyżować ostrze z jego plecami.
Rapier skrzyżował się z kataną, Shiba czuła że mana nie ucieka z jej broni. Widać przeciwnik, musiał celować otworem swej dłoni w źródło energii. Była to przydatna informacja.
Niebieskoskóra zniknęła, pojawiając się za plecami...by dostrzec błysk w oku obracającego się błyskawicznie wroga. To nie był refleks, zdawać by się mogło, że dziwka dokładnie wiedział co ta zamierza zrobić. Jego ostrze skierowane były wprost w szyję Shiby, od strony której nie chroniło jej ostrze. Przeciwnik idealnie znał wzrost kobiety, a nawet wiedział w jakiej pozycji pojawi się za nim, inaczej nie było by mowy o tak zgranym kontrataku.
Jedyne co kobieta zdążyła zrobić by uchronić się od dekapitacji, to uniesienie wolnego ramienia. Bolało jak diabli, gdy ostrze katany zatopiło się w skórze i mięśniach, zatrzymując się na kości. Beznamiętne spojrzenie padło na Shibę, gdy wróg wyrwał miecz z jej rany i odskoczył w tył, przyjmując obronną gardę.
No brawo, facet się na tyle uwziął, że pewnie przesłuchał każdą osobę z którą się biła. Albo to jakiś jej znajomy. Niebieskoskóra wzruszyła ramionami. Machnęła mieczem to w lewo, to w prawo. Jej przeciwnik zaczął walkę stając w miejscu i jakoś cały czas wyłącznie kontrował. Może poczekać i zobaczyć, czy potrafi też atakować.
Zamaskowany chwile obserwował Shibę, po czym ruszył do ataku. Katana ruszyła na nią z prawej strony, jednak bez problemu zablokowała atak. Jednak w momencie gdy ich miecze się zderzyły, poczuła dotknięcie na brzuchu. Przeciwnik umieścił tam swoją dłoń, a białe nitki na jego stroju zabłyszczały delikatnie. Shiba poczuła swoją manę, która wystrzeliła z łokcia wroga, niczym dopalacz, przez co ten z potężną siła odepchnął ją od siebie, prosto na pradawny mur. Uderzyła mocno w dawną fortyfikację, tworząc w niej delikatne wgłębiebnie.
- Żałosne… -mruknął zamaskowany, głosem ztłumiony i zdeformowanym przez maskę, co brzmiało jak gdyby mówił z dalekigo tunelu.
- I...właśnie straciłeś wszystkie punkty w statystyce “cool”. - skrzywiła się shiba, wstając od ściany. A więc: potrafi magazynować cudzą manę, jest niekoniecznie szybki i zna jej podstawowe zagrywki. Ciekawe, czy z taką wiedzą automatycznie wygrywa? Na dobrą sprawę wiedziała już dość, aby móc po prostu rżnąć na niego mieczem aż się uda. Zazwyczaj rozwiązywała tak wszystkie problemy. Jej magiczny rapier zniknął.
Shiba wyjęła miecz, który dostała od Lokiego. Co prawda nie był on przeznaczony na nieznajomego, ale przynajmniej nie był z many. Shiba zniknęła, aby pojawić się...w dokładnie tym samym miejscu. Ale nie była teraz sama. Wraz z nią dookoła wojownika pojawiły się miraże, przedstawiające Shibę. Rękawica nie była specjalnie dużym odkurzaczem, więc prędzej czy później nieznajoma postać się odsłoni.
Ruchy przeciwnika wyraziły pewne zmieszanie, nie był przygotowany na taką zagrywkę. Zaczął gwałtownie obracać się, jak gdyby był gotowy na atak z każdej strony. To była idealna okazja. Shiba wyprowadziła atak w momencie gdy plecy wroga znalazły się przed jej twarzą. Miecz wbił się w bok ciała przeciwnika i wyszedł druga stroną. Kawałek czarnego stroju został rozerwany, a czerwona krew zlała się z kroplami płynnej many, która opuszczała kombinezon. Pod tym dziwnym strojem kobieta dostrzegła bladą skórę, prawdopodobnie ludzką.
Nie miała jednak czasu się przyjrzeć, bowiem wróg przelał naglę swoje dopalacze na stopy, by wyskoczyć na ślepo w przód. Rozbił dwa miaraże i zatrzymał się dopiero na ścianie. Jednak dzięki temu oddalił się od swojej przeciwniczki.
Oponent chwycił się jedną ręką za bok z którego ciekła krew, lecz szybko cofnął rękę. W dłoni znowu pojawił się otwór, z którego wypadły trzy czarne pałąki. Gdy tylko wyłoniły się z kombinezonu, poczęły rozkładać dodatkowe ramiona, zmieniając się w sporej wielkości shurikeny, którymi to zamaskowany począł ciskać w stronę Shiby i jej miraży.
Shiba zastanowiła się lekko. Gdyby jej przeciwnik był jej znany...to musiałby być tamten wampir? Innego bladoskórego nie znała. Ale skoro nie poznała jego miecza, to niemógłbyć on. Była strasznie zbita z tropu.
Shiba machnęła ręką, przywołując przed sobą magiczną ścianę. Nie miała zamiaru biegać wokół shurikenów, a miała dziwne wrażenie, że przeciwnik nie będzie mógł jednocześnie ich produkować jak i kraść manę.
Shurikeny wbiły się w ścianę… a na środku każdego z nich otworzył się otwór. Na szczęście Kat zareagował odpowiednio szybko. Shiba odskoczyła w tył, w momencie gdy latające dyski pochłonęły część many ze ściany, a następnie wysadziły się, używając jej jako źródła energii.
Antymagowie byli w zasadzie najgorszym co można było spotkać, ale z drugiej strony, ten przypadek był wyjątkowo słaby. A raczej, jego metody nie były aż tak krytyczne. Shiba machnęła swoim mieczem. - Dobra, to jak długo mogę robić to samo zanim coś wymyślisz? - spytała, gotowa powtórzyć sztuczkę z mirażami.
Przeciwnik w milczeniu strząchnął resztki krwi niebieskoskórej z katany i ruszył w jej stronę. Ponownie przyspieszył swe ruchy używając do tego jej many, jednak były one wolniejsze niż przedtem- widać powoli kończył mu się skradziony surowiec. Wtedy też Shiba mignęła, a miraże znowu otoczyły przeciwnika. Ten jednak nawet na chwile się nie zatrzymał, biorąc zamach w stronę twarzy, prawdziwej kobiety.
- Raz to dla mnie aż nadto. –mruknął zdeformowany głos, gdy śmiertelny cios zmierzał w stronę grydki Kata. Jednak to wtedy wrogowi skończyła się bateryjka. Linnie na jego stroju zgasły, a on zwolnił na tyle, że Shiba zdążyła wykonać silny i szybki wymachy swoim mieczem. Ostrze podarowane przez Lokiego, przecięło w pół katanę oponenta, a potem opadło z góry na jego bark pozbawiając go całego ramienia.
Zamaskowany zaoczył się do tyłu, jednak nawet nie krzyknął z bólu. Zerknął w stronę uciętej kończyny, i pokręcił lekko głową.
- Zużycie energii wciąż jest niedopuszczalnie wysokie… –westchnął schylając się po kawałek złamanego ostrza, a maska spadła z jego twarzy.




Luigi Nino spojrzał z dezaprobatą na zniszczoną broń, oraz leżący na ziemi kikut. – Szczerze mówiąc, miałem nadzieje, że wytrzyma dłużej. Widać przeceniłem ilość many którą wkładasz w tworzenie swych broni. –powiedział geniusz, którego ta kopia, miała nienaturalnie blada skórę.
-Nie wyglądałeś aż tak groźnie. - Wyjaśniła Shiba biorąc szeroki zamach na głowę oponenta. Nie miała pytań, choć może powinna. Trzymała się swoich wcześniejszych domysłów. Ktokolwiek tu wchodzi, robi to bo loki tak chciał. A jeżeli nie, to i tak pewnie umrą.
Wróg uśmiechnął się niczym szaleniec, a jego dłoń wystrzeliła w stronę gardła Shiby. Zupełnie nie zważał na pędzące w jego stronę ostrze, jak gdyby pogodził się z losem. Jego palce złapały jednak tylko powietrze, bowiem nowy Kat odchylił głowę, nie zwalniając nawet na chwilę swego ataku. Ostrze miecza uderzyło w twarz Nino, wbijając się w czaszkę i sprawiając, że genialny mózg rozbryzgnął się po okolicy. W tym też momencie klon wybuchnął.
Shiba została wyrzucona na pobliska ścianę, cała poparzona i poobijana. Piekła ja skóra, a spora część włosów tliła się po eksplozji. Zapewne gdyby klon zdążył ją pochwycić, jej głowa odleciałaby od ciała.
Shiba odkaszlnęła. Niezbyt zadowolona sytułacją. Musiała przyznać, że za żadną cholerę nie spodziewała się, aby pajac eksplodował. Tym bardziej po tym, jak pierwsza ręka tego nie zrobiła. Może to mózg miał wybuchowy? Niebieskoskóra schowała swoją broń i zaczęła spokojnie łazić po placu, szukając resztek swojego przeciwnika. Musiała coś zjeść, zanim znowu pojawi się przed Gortem albo Calamitim. Toć to nie ładnie, przyjść do gości poharatanym.
Shiba spokojnie zaczęła chodzić po placu, aż w końcu zlokalizowała rękę która wcześniej odcięła. Ta wyglądała na całkiem zdatną do jedzena. Zchyliła sie po nią, by po chwili odskoczyć w bok. Był to bardziej odruch, wyćwiczony przez ciągłe życie w niebezpieczeństwie. Zza jej pleców wyłoniła się dziwna wiązka energii, która rozbiła się w miejscu, gdzie przed chwila stała niebieskoskóra. Shiba uśmiechnęła się pod nosem z udanego uniku, po czym skrzywiła i jęknęła, gdy pół tuzina podobnych promieni uderzyło w jej plecy, dziurawiąc ją niczym sito.
Dziewczyna opadła na ziemię, w rosnącej kałuży krwi, a okolica zafalowała, jak gdyby ktoś ściągał z niej niewidzialne prześcieradło.
Dookoła placu, na budynkach, murarz a nawet w oknach pobliskiej twierdzy stali różowowłosi naukowcy, w czarnych strojach. Uzbrojeni w łuki, które zamiast strzał błyskały energią, taka sama jak ta która przebiła Shibę. Ich stroje przylegały ciasno do ciała, jak ten który okrywali sylwetkę pokonanego naukowca. Jedyną różnica był brak białych pasów na ich ciałach, stroje były absolutnie czarne.
- Skład infiltracyjny pomyślnie zajął pozycję, zaraz przechodzimy do etapu drugiego. -zakomunikował jeden z nich, a ich twarze powoli zaczęły obrastać w czarny materiał. Każdy klon, którego czerń poczęła pokrywać w całości, znikał jak gdyby nigdy nie istniał. Pokazały się chyba tylko po to, by przed śmiercią ukazać Shibie jej beznadziejność.
- Zabiłaś kilka set moich ciał...ale mam ich jeszcze dużo. Zdaje mi się, że w tym wypadku jedynka jest wyższa od jakiejkolwiek liczby. -stwierdził z szerokim uśmiechem jeden z nich, po czym strzała z jego łuku, wdarła się między oczy niebieskoskórej. Czempion Lokiego zmarł na placu dawnych włości jej pana.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 18-11-2014 o 18:14.
Fiath jest offline  
Stary 26-11-2014, 10:37   #48
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Lust vs Despair
Third encounter
Richter na skraju “Pęknięcia” nie jest rzeczą którą ktokolwiek chciałby spotkać, a trza być jeszcze głupszym by go szukać. Z pogardą w jedynym oku spojrzał na delikwenta, opierając ostrze Despair na barku.
- Oszczędziłeś mi sporo kłopotów… insekcie. Kciukiem przetarł wiecznie płynące łzy. - Z ciekawości zapytam… co uskuteczniasz tą przebieranką? - Natychmiast po tych słowach repliki ostrza rozpaczy, poczęły wirować wokół zbrojnego. Wtem wyparował, by opaść z góry na podróbkę Rufusa i zalać go gradem sztychów, cięć i wmieszanych w to pięści. Po jego postawie, wywnioskował że macha mieczem jak cepem, choć nadrabia siłą. Niestety sama siła bez techniki będzie jego zgubą.
Opadając z góry Calamity dostrzegł oko “Rufusa”. Było to spojrzenie pełne napięcia, oczekiwania i skupienia. Jak gdyby przeciwnik w każdej chwili, był gotowy do zareagowania na atak. Nieważne czy to miecz, oszczep, młot, pięść czy błyskawicę. Lust poczęło odbijać ataki Richtera. Pancerny był szybki i zwinny, jednak jego ruchy nie przypominały szermierki. Jego wielki miecz, ruszał się tak jak gdyby był ręką wroga, laicy myślą, że o to właśnie w walce chodzi. Jest to pewna sztuka, zmienić ostrze w kończynę, która się nią włada. Jednak prawdziwy mistrz miecza, taki jak Richter wiedział jak przeobrazić swoją broń w trzecie niezależne ramie. Nic wiec dziwnego, że dwa sztychy przejechały po pancerzu przeciwnika, zostawiając na nim grube wcięcia i odpychając go do tyłu.
Dzierżący Rozpacz wylądował na ziemi, uśmiechając się drwiąco… i od razu musiał opaść nisko do ziemi. Kilka jego kruczoczarnych włosów, których nie chronił hełm, zostało ściętych przez Lust. Przeciwnik zaatakował bowiem, bez chwili zwłoki. Calamity nie spotkał się jeszcze z czymś takim, zawsze mijał moment, chwila na zastanowienia czy przesłanie reakcji do mózgu. W tym zaś wypadku, gdy tylko pęd który odepchnął rycerza stracił na sile, ten wyprowadził kontrę. Jedynie nadludzki refleks Richtera uratował go od dekapitacji.
Ledwo włosy zostały ścięte, a Richter już całym ciałem miał zamiar wpaść w przeciwnika, głównie uderzając barkiem. Gdy tylko dwie blachy o siebie hukną, Despair uderzy od boku na wysokości pasa oponenta. Nie chciał gadać, więc Richter nie miał zamiaru utrzymywać go przy żywocie. Tym razem jednak nie popełni błędu zostawienia Lust na zwłokach, nie potrzebuje mieć na głowie więcej Rufusów.
Dwa pancerze zderzyły się z hukiem, a ostrze Despair szerokim łukiem ruszyło w stronę boku wroga. Ten wytrącony z równowagi, walcząc o to by ciężka blacha nie pociągnęła go na ziemię, nie miał jak się bronić.
A właściwie nie miałby gdyby posiadał normalny miecz. Zęby jego miecza zazgrzytały, powoli poruszając się niczym piła łańcuchowa, a po chwili wyskoczyły ze swoich miejsc, gdy z gardła przeciwnika wyrwała się komenda.
- Lust Storm!
Fala żyletek, uderzyła w olbrzymie ostrze Despair, blokując cios olbrzymiej broni Calamitiego. Część śmiercionośnych płatków, otoczyła prawicę Rufusa, tworząc coś w rodzaju diabelnie ostrej, obracającej się rękawicy. Potężny cios tak wzmocnioną ręką, trafił prosto w środek przeklętego pancerza Richtera. Zbroja zrodzona z klątwy popękała niczym tafla lodu w zimowy dzień, a ostrza Lust niczym świdry, pozwoliły ciosowi przedrzeć się przez pancerz. Przeklęte ciało, trysnęło kwasową krwią, która opadła na pięść wroga. Jednak była o trucizna zbyt słaba by strawić zęby legendarnego ostrza.
Silnym kopniakiem Rufus odrzucił Richtera od siebie, a zęby jego miecza powoli poczęły wracać na swoje miejsce.
- Tak bardzo pragnąłem tego ciosu...czemu więc moje pożądanie nie gaśnie, a pcha mnie po kolejne porcje twej krwi!? - ni to zapytał, ni to ryknął, chwytając miecz oburącz.
Calamity w tym czasie zdążył dźwignąć się z ziemi, zaś pęknięcia na jego zbroi poczęły parować fioletowym dymem, w miejscach gdzie pancerz począł się zrastać.
- Bo miecz nosi ciebie nie na odwrót insekcie. Teraz jestem pewien że nie jesteś Rufusem. - Zapomniał zrobić pauzy w swych wypowiedziach by przełknąć śluz. Zwymiotował pod siebie obrzydliwą breją, w której tarzały się demoniczne larwy. Zarechotał dziwacznie przecierając usta. - Tylko tyle? - Wyprostował się, kreśląc szramę po kamiennej podłodze mieczem. Zlekceważył go odrobinę, dlatego oberwał. Zakręcił młynek Despair, z którego to posłał wstęgę purpurowej energii. Miało to tylko odwrócić uwagę od ponurej niespodzianki która nastąpiła zaraz po tym jak wbił czubek ostrza w podłoże.
Purpurowa energia minęła przeciwnika, który wykonał szybki unik. Jednak to nie ona była głównym atakiem, a repliki Despair wyłaniające się z ziemi w ogromnej ilości. Rufus począł odskakiwać do tyłu, jednak prawdziwy las mieczy począł gonić go, wyskakując z posadzki jeden za drugim. Ostrza zapędzały wojownika w róg komnaty, gdzie nie miałby już ucieczki. Ten jednak dostrzegł to w czas, zmieniając kierunek swej ucieczki. Jeden z mieczy przeciął jego nagolennik, gdy zbrojny skoczył w stronę jednej ze ścian. W locie ugiął nogi by z potężną siła odbić się od kamiennej podporny budynku, ruszając niczym torpeda w stronę Richtera.
Calamity nie musiał nawet unosić miecza do bloku, jedna z replik jego ostrza, które latały dookoła niego, zrobiła swoje. Lust uderzyło w sztuczny miecz, który przyjął siłę uderzenia, a następnie wystrzelił w Rufusa.
Ten jednak na chwile nie stracił zimnej krwi. Będąc jeszcze w powietrzu, puścił lewą ręką rękojeść swego oręża by pochwycić w locie sztuczne ostrze Despair. Wylądował ciężko na posadzce, od razu ciskając przechwyconym mieczem w Richtera. Ten jednak zbyt dobrze, znał swoją broń by dać się nią tak łatwo trafić. Pancerna rękawica została wyciągnięta do przodu, przed twarz dzierżyciela rozpaczy, a ogromne ostrze wpadło między jego palce. Richter zacisnął je tak, że czubek broni zatrzymał się kilka cali od jego twarzy, po czym odrzucił sztuczny miecz, który zniknął po chwili.
- Atakowanie mnie to… samobójstwo… oddaj miecz i zawróć… a oszczędzę ciebie i twoich… bliskich. - Oparł miecz na barku. Jeżeli podróbka postanowi atakować miast go wysłuchać, zniknie i pojawi się z po przeciwnej stronie gdzie “Rufus” trzyma miecz, wtedy to na odlew uderzy pięścią w jego hełm. W tak bliskim zwarciu żaden ze zbrojnych nie będzie mógł wykorzystać swych ostrzy.
- Pragnę twej śmierci bardziej niż wszystkiego...nie ma mowy bym odpuścił. -warknął wróg, a gdy kończył wypowiedź Richter był już obok niego. Jego pięść ruszyła na spotkaniu hełmu wroga… lecz została przechwycona przez wolną dłoń oponenta. Ten ścisnął mocno, szarpnął i nagle Richter był już rozłożony plecami na ziemi. Zbrojny nie za bardzo wiedział co się stało, wydarzyło się to na tyle szybko, że nawet nie zarejestrował ruchu którego użył Rufus.
Richter poderwał się w górę.. i dopiero wtedy dostrzegł że ręką za którą został pochwycony zwisa swobodnie. Jego ramie zostało idealnie wyrwane z barku, bez profesjonalnego nastawienia się nie obejdzie.
Richter uniósł brew spoglądając na wiszącą rękę. Podniósł się wzdychając, w sposób jaki to robią nastolatkowie gdy każe im się posprzątać pokój. - No to zdechniesz tutaj… i nic z ciebie nie zostanie… potem odnajdę każdą bliską ci osobę… i wypruję… - Zbrojny napiął muskuły w ręce która wisiała. - Im wszystkie wnętrzności… - Następnie wykonał potężne szarpnięcie barkiem, usiłując niesforne kości ustawić na miejsce. Jeżeli będzie usiłował któs mu w tym przekszodzić Malice wyskoczy zza pleców Richtera, pojawiając się w swej pełnej okazałości. Nie miał zamiaru walczyć z nim, lub kimkolwiek innym fair.
Aura Calamitiego była coraz bardziej przytłaczająca, widać to było po ruchach jego oponenta, które zdawały się być coraz wolniejsze. Jak łatwo było się spodziewać, Rufus ruszył biegiem na Richtera, by przerwać jego zamiary.
Wtedy to też miecz wiszący na plecach rycerza rozpaczy, wypuścił kilkanaście czarny demonicznych łbów, które ruszył z każdej strony na motocyklistę. Jednak nie przeraził oto dzierżyciela Lust. Wyskoczył on w górę, ustawiając się bokiem w powietrzu, tak że łby które chciały pochwycić jego stopy, uderzyły o ziemię. Jednak zamach miecza został przerwany, przez kolejną z głów potwora, która chwyciła ząbkowane ostrze, miedzy swoje kły.
Fałszywy Rufus zareagował jednak błyskawicznie, wykorzystał złapany miecz jako odskocznię, i zamiast ostrza skierował pancerne buty w pysk Richtera. Calamity nie miał czasu na blok czy unik, jednak przed ciosem uratowała go replika Despair. Sztuczny miecz wpadł pod buty Rufusa, przyjmując na siebie cios, który był tak silny, że miecz od razu wystrzelił w stronę ściany.
Zbrojny wykonywał nieziemskie pokazy jak na posiadacza ciężkiego pancerza. Odbity od kopi, saltem wylądował na jednym z łbów Malice, a potem dwoma susami wrócił na ziemię. Miecz który zostawił w pysku hydry, rozpadł się na setki żyletek i powrócił do jego ręki, by tam zmaterializować się ponownie.
Rozruszał naprawioną rękę, gdzie jeszcze dochodziły z niej pojedyńcze chrzęsty. Podróbka Rufusa była całkiem zręczna i zarazem silna… taka mieszanka była naprawdę frustrująca. Do tego wola miecza tak bardzo go pochłonęła że chyba przyćmiła mu racjonalne myślenie. Zabicie go to tylko kwestia czasu, którego niestety miał bardzo mało. Był nadal zbyt słaby… skoro nie mógł usuwać przeszkód w mgnieniu oka. Zastanawiał się chwilę czy nie pokazać mu swojej rozpaczy w całej swojej krwiożerczej okazałości. Musiał go najpierw jednak unieruchomić. Skinął na Hydrę, która otworzyła wszystkie paszcze okazując runiczne ostrza. Głowy wystrzelą pojedynczo, jedna po drugiej w miejsce gdzie jest Rufus. Richter wyłapie taki moment by zwymiotować na niego strumieniem lepkiego kwasu, by przygotować posiłek dla swych szarańczy.
Aura która roztaczał Calamity miała jedną wadę. Mogła co prawda osłabić i spowolnić żywego wroga...jednak nie działała na rzeczy martwe… takie które nie miały czego się bać. Lust natomiast nie posiadało innych uczuć jak pożądanie, wieczne pragnienie wszystkiego. Właśnie dla tego, gdy miecz w dłoniach Rufusa rozpadł się na żyletki, poruszał się jeszcze szybciej niż na początku walki. Fale ostrzy zaczęły rozdzielać się i uderzać w miecze i paszcze Malice. Kilka z głów hydry odleciało na boki, oblewając krew jej ciemna posoką.
Pośród tego wszystkiego pędził zaś Rufus, biegnąć w stronę Richtera. Przeskoczył nad lepką mazią, którą rzygnął dzierżyciel rozpaczy, by w powietrzu spróbować kopnąć go w twarz. Jednak w przeciwieństwie do miecza, on był wolniejszy z każda chwilą.
Richter wygiął ise w tył, tak że jego głowa dotknęła podłogi, a Despair po szerokim łuku ruszył ow stronę krocza wroga, by rozciąć go na pół. Jednak zręczny oponent, uderzył w ostrze swym ciężkim butem. Pancerz na jego stopie popękał, ale wykorzystał on siłę uderzenia jako odskocznię.
- Ja...nie...mam...zamiaru...tutaj….PRZEGRAĆ! -ryknął na całe gardło, lądując ciężko na ziemi.
Jego palce wbiły się w kamienną podłogę, a Richter poczuł jak grunt trzęsie mu się pod nogami. Oczy wroga zaszły bielą, gdy od nadludzkiego wysiłku, jego źrenice gdzieś uciekły. Ale dawało to efekty.
Rufus podnosił właśnie część budynku na której nie stał, wraz z fundamentami, przez co Calamity nie miał jak zachować równowagi, oraz wraz z hydrą począł spadać w stronę zbrojnego, który chyba szykował się do rzutu budynkiem.
- Toń w rozpaczy. - Mruknął Richter rozdziawiając szczęki na dwie strony, a żuwaczki trzęsły się ohydnie, gdy z gardła poczęło wylatywać chmara krwiożerczych owadów. Ciekawe czy zdąży rzucić budynkiem nim owady zostawią po nim jedynie kości.
Przeklęty rój przeleciał przez komnatę, uderzając w hełm przeciwnika i obłażąc jego zbroję. Szarańcza szybko pożarła metalową osłonę ciała, zaczynając wgryzać się w ciało wroga. Jednak zamiast krzyku bólu i agonalnego jęku, dało się słyszeć inne słowa.
- Nie..dam...się...pożreć...jakimś...robalą...R ICHTER!!! - krzyk wroga był tak głośny i przepełniony energią, że owady zostały odrzucone na wszystkie strony. Demoniczne robactwo uderzyło o ściany pomieszczeniach, przeradzając się w rozgniecione plamy. Uniwersalna i niegdyś najsilniejsza broń Richtera zawiodła go. A może po prostu z biegiem czasu przestała to być jego najpotężniejsza moc?
Nim jednak budynek został ciśnięty w stronę przepaści, Richter dostrzegł twarz wroga. Facjatę którą dobrze znał.


Należała ona bez wątpienia do Rufusa.
Ale przecież ten nie żył prawda…?
To równie dobrze mógł być ożywieniec lub iluzja, nic go już nie zdziwi w tym miejscu. Ale fakt że znał imię zbrojnego był conajmniej dziwny… niby skąd? Richter ryknął przeraźliwie, by przenieść się zaraz przed Rufusem, już wtedy gotowy do sztychu. Jego paszcza także się rozwarła by zatopić zębiska i żuwaczki w jego szyi. - NIE WYMAWIAJ MEGO IMIENIA INSEKCIE! - Wrzasnął, a jego głos w żadnym stopniu nie przypominał ludzkiego. W tym momencie już go nie interesowało dlaczego ma twarz jego nemesis, oraz jak to możliwe. Teraz chciał jedynie rozszarpać go na strzępy niczym zdziczałe zwierze, demon obżarstwa prosto z hadesu. Obecnie Richter zbytnio się różnił od wyżej wymienionych… zaczęło mu nawet przyćmiewać cel w jakim tu przybył. Tym czasem lokator jego umysłu “rozsiadł” się wygodniej i z szerokim uśmiechem oglądał poczynania Richtera.
Problemem były coraz silniejsze wstrząsy, które niemal uniemożliwiały stanie w równowadze a co dopiero walkę. Mimo to, dwóch wojowników, nie przestawało w swym pojedynku. Lust uformowało się w powietrzu przed pchnięciem Richtera, tak ze atak został zablokowany. Pięść wroga natomiast uderzyła w policzek Calamitiego, odsyłając go w bok, z dala od szyi przeciwnika.
- Zakończymy to tu i teraz Richter… - warknął przeciwnik, zaciskając dłoń pewniej na rękojeści swego miecza… po czym jego bark przeszyła nagle wiązka jasnego światła. Pocisk wypalił dziurę w tkankach i kości, bez problemu się przez nie przedzierając. Rufus z rykiem złapał się za ranę, ale mylnym było by stwierdzenie, że dało to Richterowi okazje do ataku. Podobny pocisk bowiem przebił jego pancerz, na wysokości brzucha, robiąc sporą dziurę w torsie przeklętego zbrojnego.
Na pobliskich wieżach poczęły pojawiać się sylwetki Luigiego Nino. Każda odziana w identyczny czarny strój i wyposażona w łuk, który zamiast strzał strzelał właśnie wiązkami energii. Każdy z pocisków był zaś wycelowany w Richtera i jego przeciwnika.
- Wybaczcie chłopcy… ale wasza obecność w świecie żywych jest nie pożądana ...szczególnie twoja panie Malencroft. - westchnął jeden z nich, powoli przycelowując w stronę Calamitiego.
Richter oparł dłoń na dziurze w brzuchu, wręcz wsadził do niej palce, by je wyciągnąć i się przyjrzeć parującej mazi. - Panienka nie powinna… się wtrącać w cudze dyskusje. - Oblizał palce gdy zaczęły otaczać go repliki ostrza rozpaczy, przy czym jedynym ślepiem zerkając na tego Nino który przemówił. Zaraz po tym wyparował by pojawić się obok tego mierzącego się do strzału. Złapie go za gębę i rzuci nim w kolejnego.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 26-11-2014 o 10:39.
Deadpool jest offline  
Stary 26-11-2014, 14:24   #49
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
It's all according to the plan

- Witaj, ojcze niemalże wszystkich bogów - Faust ukłonił się skromnie. Całe jego ciało zwracało mu tylko jedną informację. Uciekaj. Porzuć swe powołanie, a może zachowasz życie. Umysł jak i dusza wzniosły jednak niewiarygodnie silny fort. Były całkowicie skupione na tym doznaniu. Na wspaniałej chwili, której każda sekunda była pokarmem dla czwartego z rodu zdrajców. Może to lekka przesada, jednak czuł jak każda sekunda przebywania przy kimś, przy którym blednie większość superlatywów, rozwija go.
- Czy sądzisz, że twa wolność jest zagrożona? Czyżbyś miał sobie coś do zarzucenia? - dwa pytania wypłynęły z ust blondyna kilka chwil po przywitaniu. Z obu emanowała pewność siebie. Jedynie gęsia skórka, oraz delikatnie falująca czerwona koszula świadczyły o grobowej wręcz powadze tej sytuacji. Wystarczył jeden błąd, by po raz kolejny ujrzeć ponurego żniwiarza…
- Czy coś grozi mej wolności...pytanie to z ust sędziego,kata oraz więźnia w jednym jest na prawdę rolig. - zaśmiał się Kronos, a gwiazdy w jego oczach zamigotały wesoło. - Nie boje się o to czy skażesz mnie ty lub inne istoty...nie mają za co. Jedyną obawą, może być fakt, że moje własne dzieci pragną bym znowu trafił za kraty. - odparł, głaszcząc palcami okładkę książki.
- Nie ma możliwości, by ukryć coś przed kimś, kto był tak blisko Genesis, czyż nie? - Faust uśmiechnął szeroko. Nie wiadomo, czy udawał nieudolnego, czy faktycznie sądził że wszelakie próby nie mają sensu. Znając czwartego z rodu zdrajców, mógł tylko chwilowo zaniżać opinię rozmówcy o sobie, by uderzyć w odpowiednim momencie.
- Może powinienem zadać pytanie w inny sposób, co jesteś w stanie zrobić dla swej wolności? - zapytał, zaś jego usta wykrzywiły się w prowokacyjnym uśmiechu. Czerwona koszula nieustannie falowała pod wpływem samej energii ojca większości bogów.
- Pozozstać nieuchwytnym, to chyba oczywiste? -odparł z szerokim uśmiechem krewniak wszystkich osobliwości, które mieszkały na olimpie.
-Niestety, to zbyt ogólna odpowiedź - blondyn westchnął, wyraźnie zawiedziony takim rozwojem sytuacji. Odpalił papierosa. Pierwsze zaciągnięcie się zawsze zdawało być się najprzyjemniejszym. A może to zwyczajnie ekscytacja z nowego towarzystwa?
Kronos nie dał kontynuowac Faustowi wypowiedzi, gdy tylko papieros zatkał mu usta, przemówił. - Zbyt ogólna? Ciekawe...bardzo ciekawe, że nawet strażnik równowagi daje się wpisać w schematy. -zaśmiał się, a jego oczy zalśniły większa ilością jasnych punktów. - Kto wymyślił jaka powinna być odpowiedź? Kto w ogóle stworzył konieczność odpowiedzi? Dialog, monolog, filozoficzne dysputy czy milczenie. Gdy się zastanowić to wszystko jest jednym, bo skąd mogę być pewnym że kierujesz pytanie do mnie…. a skśd ty, że odpowiedź jest dla ciebie? Ogólne? Jedyunie twoje myślenie i pojmowanie może być zbyt ogólne...zbyt nieczytelne. Odpowiedź...słowo! Tak właśnie słowo, jest zawsze ważne. -dodał.
- Odpowiedź jest dla mnie, gdyż to ja zadałem pytanie. Co więcej, to ja zadecyduję o jego efekcie na twoją wolność. - strażnik równowagi stał niezwruszony, jak gdyby słowa Kronosa nie istniały. Wykonał pojedynczy krok do przodu, a jego umysł zaczynał mu podpowiadać, że to właśnie on znajduje się teraz w centrum tej sceny. Decyzja, którą miał możliwość podjąć, była jedną z tych kształtujących na nowo całe uniwersum. Mógłby nawet wystawić Zeusa i przy odpowiednim planie pozbawić go żywota. Stać się nieoficjalnym królem Olimpu. Co ważniejsze - pozbawić Nino najszybszej możliwości zyskania boskiego ukrycia.
- A moge wiedzieć o coś mnie oskarżasz?
- Ja? - Faust był wyraźnie zdziwiony.Jakby dla uspokojenia zaciągnął się papierosem - Ogromnie dziekuję za komplement - kilka kłębów dymu opuściło usta blondyna, zakrywając delikatny rumieniec. Używka szybko wprowadzała go w spokojniejszy stan umysłu. Stał przed jednym z bogów, a jednak prowadził tylko przyjemną dyskusję.
- Ale nie sądzę, by moje oskarżenia mogły zaszkodzić komuś takiemu jak Ty, ojcze Bogów. - odpowiedział po chwili. - To że zadecyduję o twojej wolności nie znaczy, że wyrok odbędzie się teraz. Może nawet nigdy nie zostanie spełniony? - dodał, zaciągająć się raz jeszcze.
Jedno z oczu Kronosa otworzyło się szerzej. - Skoro nie chcesz by wyrok padł teraz, to po cóż przybyłeś w to miejsce? -zapytał zaciekawiony, wyhylając się z fotela. - Czyżbym źle przewidział twe zachowania, czyżby little Loki był ważniejszy niż ja? - zagadnął, uśmiechając się pół gębkiem.
- Obecnie interesuje mnie tylko twa odpowiedź. - Faust odparł krótko, wypuszczając dym z ust. Kłęby narkotycznych oparów unosiły się do góry, starając się jak najszybciej uciec z tego niezbyt przyjemnego środowiska.
- Jak sam mówiłeś słowa mają moc. Wypowiedzi to zaś złożona sekwencja, która może zmienić los danej osoby. - stwierdził, spoglądając na żarzący się papieros. Ogień powoli pochłaniał go coraz bardziej, niemalże tak, jak świat osobliwości pożerał Fausta. Teraz nie było już “normalnego” bękarta. Dawno porzucił skorupę przeciętnego człowieka. Pytanie, czy był w stanie wykonać kolejny krok…
- Powtórzę więc, co jesteś w stanie zrobić dla swej wolności? - zapytał, tym razem znacznie silniejszym głosem.
- Wszystko zależy od tego co jej zagraża. By zachowac wolność najpierw poznałbym źródło które sprawia, że ejst ona zagrożona, potem je zniszczył, lub gdyby to było niemożliwe, sprawił by już mi nie zagrażało. Czy to siłą, czy to słowem, czy metaforycznym złotem. Cenie sobie możliwość chodzenia jako wolna istota. -odparł Kronos lekko przechylając głowę. - Dalej jednak nie mówisz, o cóż jestem oskarżony. Przez to nie wiem, jak wielkie niebezpieczeństwo wisi nad tym co ukochałem najbardziej.
- Nawet jeśli bym chciał, nie mogę karać cię na podstawie tego, co mógłbyś zrobić. - czwarty z rodu zdrajców nieudolnie starał się ukryć smutek. Gdyby tylko mógł pojmać wszystkich, którzy starają się zakłócić równowagę, sprawa byłaby o wiele łatwiejsza. Świat jednak pętają zasady, a bez nich jesteśmy niczym Gort wewnątrz pojedynku. Tracimy samokontrolę nad wszystkim.
- Zauważ, że to Ty stwierdziłeś, iż czyham na twoją wolność - Faust wziął głębszy wdech. Ponad połowa papierosa została już wypalona, a on czuł się coraz bardziej komfortowo. - Może tylko przyszedłem po radę? - zapytał.
- Możliwe… jednak z drugiej strony czy byłbyś na tyle głupi? -zaśmiał się Kronos. - Skoro wiem, że mógłbyś kiedyś czychac na moją wolność, czy rozsądnym byłoby cie wtedy stąd wypuścić? -zapytał, a jedna z gwiazd w jego oczach wybuchła, zalewając je na chwile gamą kolorów. - Myślisz, ze niebyłbym wstanie unicestwić cie i tym samym zapewnić sobie pewna wolność na jakiś czas? Co o tym sądzisz kido?
- Gdybyś twierdził, że jestem dla ciebie zagrożeniem, z całą pewnością nie stałbym już w tym miejscu, paląc papierosa. - Blondyn rozłożył ręce na boki, prezentując się w całej okazałości. Jego słowa były teraz najlepszą tarczą. Jego rozumowanie najostrzejszym mieczem.
- Możliwe, że masz rację… a możliwe że po prostu znudzony szukam rozrywki. -stwierdził, sięgając ponownie po książkę. - A więc co zrobisz dalej? Bowiem zabawa której dostarczała mi rozmowa, powoli zaczyna znikać. -stwierdził ojciec Bogów, a jego oczy pociemniały, niczym zachmurzone niebo.
- Jeśli szukasz rozrywki, to z pewnością wystarczyło by skupić się na duszach walczących z czasem. Rycerz rozpaczy, oraz ten, który stał się nieświadomym kluczem do twego upomnienia nigdy nie przestaną zadziwiać. - uśmiech na twarzy Fausta wskazywał na całkiem przyjemne wspomnienia z dwójką nieszczególnie inteligentnych herosów.
- Deptanie robaków to nie zabawa. -mruknął Kronos. - Gina pod butem tylko wtedy gdy są uciążliwe, niczym komary. Oni to natomiast nieszkodliwe glizdy. -odparło Bóstwo o czarnych oczach.
- Mówmy o nudnych reakcjach. - uśmiech Fausta przyjął teraz bardziej prowokacyjny wyraz. Blondyn zaczynał czuć się coraz silniej, starając się dotrzymać kroku nieustannie zmieniającej się rozgrywce zwanej rozmową.
- Przejdźmy do meritum. - lewa dłoń blondyna upuściła papierosa, oczy zaś skupiły się na niesamowicie pięknym upadku używki. Nie wiedzieć kiedy, w jego dłoni pojawił się następny.
- Do pojmania twej osoby potrzebna jest pewna kluczowa osobistość, co by się stało, gdybym wystawił ją na niebezpieczeńśtwo walki z tobą oraz mną? - gdy propozycja została zakończona, kolejny papieros odpalił się jak gdyby nic dziwnego właśnie nie miało miejsca.
- Zależy czy wiedziałaby o tym że walczy tez z tobą. -odparł zamyślony Kronos. - Nie jestem tak potężny jak kiedyś...rozkradziono me serce… - to mówiąc wskazał szczątki czarnych kamyczków w bliźnie na jego brzuchu. -... a ciało spętano. - dodał, pokazując bandaże. - Tak więc nie znam odpowiedzi na to pytanie.
- Widać z wiekiem bogowie nie stają się coraz bardziej intrygujący - Faust westchnął, wtykając papierosa w usta. W prawej dłoni blondyna pojawił się mały kamień, a on zaprosił do tego skromnego mieszkania samego Zeusa. Nie miał nic przeciwko ewentualnej pułapce, w którą może się to przerodzić. To nie była jego sprawa. On miał tylko doprowadzić do spotkania dwójki.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=DED812HKWyM[/media]

Grzmot przeszył salę, gdy Faust użył ofiarowanego mu przedmiotu, by otworzyć szlak Zeusowi. Z kamienia wystrzeliły błyskawicę które rozlały się po pomieszczeniu. Kronos od razu poderwał się ze swego krzesła, a jego oczy zalśniły tysiącami jasnych punktów. Jednak nawet jeżeli miał w zamiarach jakoś zamknąć przejście, było na to za późno. Pan Olimpu w pełnej krasie zmaterializował się przed Faustem. Jego ciało świeciło od energii, która sprawiła, ze strażnika musiał aż zmrużyć oczy. W jednej z rąk trzymał wykuty w boskich kuźniach piorun, w drugiej zaś swoja słynną tarczę ,która dzierżył podczas pierwszej walki z ojcem.
Zeus jednak nie przybył na spotkanie samotnie. Obok niego stała jego żona. Powalająco piękna i groźna zarazem. Mimo, że była niczym naturalne źródło wszelakich rządzy , przez co krew płynęła szybciej w pewnych częściach męskich ciał, to rozsiewała zapach nadchodzącej śmierci. Zdawała się być wyższa od swojego męża, zaś jej włosy falowały na wszystkie strony, kiedy morderczym spojrzeniem wpatrywała się w Kronosa.
Ostatnim na scenie, był zaś brat Zeusa.


[img]http://api.ning.com/files/iWPTUB-hdUDhvosaXQINpxFVhhveKEhM2OamYsoFGE2B7ps4Hq43buQwr WYYc0o2XOioyT1MpLmDiRos9jYZ*7RZtYNyZmpR/poseidon___kamui_version_by_maxarkes.jpg[/img]

Poseidon którego ciało okrywała zbroja utkana z morskich fal i piasku. W jego wyglądających na młode dłoniach spoczywał trójząb pozwalający panować nad wszechmiarem oceanów.
Fausta powoli mdliło, a jego skóra pobladła. Nawet on nie był wstanie znieść tak bliskiej prezencji tylu istot, które samym swoim bytowaniem niemal zakrzywiały rzeczywistość.
- A więc schroniłeś się w Valhalli ojczulku? – prychnęła Hera, gdy przestąpiła o krok do przodu w stronę Kronosa.
- Moje kochane paidiá, cóż za spotkanie na wolności… –rozpoczął ojciec kosmosu powoli się wycofując. Piorun który cisnął Zeus, rozciął jego policzek i zatrzymał Kronosa w miejscu.
- Nie jesteśmy tu by rozmawiać ojcze. Tym zajmiemy się gdy będziesz znowu w więzieniu. –warknął Zeus, po czym zerknął na Fausta. – Dobrze się spisałeś strażniku.
- I to jeszcze jak… –odezwał się głos z cieni, a ręka opatulona czarną rękawiczką, wystrzeliła w stronę gardła Hery z nicości. Zeus odtrącił małżonkę w bok, w ostatniej chwili ratując ją przed pochwyceniem. Z mroku wyłoniła się natomiast znana strażnikowi sylwetka, o twarzy zbrukanej blizną.



Loki uformował swój kształt przy Kronosie, chwile zaciskając i rozluźniając palce dłoni, którą chciał pochwycić Herę.
- Było całkiem blisko… – mruknął, gdy Faust osunął się lekko na nogach, od energii która dołączyła do tych zgromadzonych w wieży.
- Loki? –zaśmiał się bezczelnie Zeus. – Mój spętany ojczulek, oraz marny pół bóg chcą z nami walczyć? –zaryczał głośnym śmiechem władca Olimpu. – Nie rozśmieszajcie mnie, jesteście zdeklasowani w liczbie i mocy. – dodał jeszcze ze śmiechem.
- Mamy ze sobą moc Hadesu… –odparł Loki, z którego twarzy nie schodził uśmiech. – Kronosie nakaż swemu czempionowi, zabrać stąd strażnika zrobił co musiał. –dodał największy z kłamców.
Ojciec Bogów ruchem głowy przytaknął jego słowom, zaś Karma pojawił się tuż przy powoli mdlejącym Fauście. Nim jednak obaj zniknęli zmysły strażnika zdążyły zarejestrować jeszcze ostatnie wydarzenia.
- Nie myśl, że zredukowana boskość mego brata pomoże wam ujść z życiem. – prychnął Posejdon, celując trójzębem w Lokiego. – Wciąż zwycięstwo jest po naszej stro… – kontynuował, gdy nagle jęk bólu przerwał jego słowy.
- A co jeżeli ja się dołączę? –zapytał cichutko Bachus, które uzbrojona w długi sztylet dłoń, wyłoniła się z kielicha, z którego wcześniej popijał Kronos.
Wtedy zaś Faust zniknął.

~*~

Valhalla trzęsła się w posadach. Karma zabrał ich na dół wieży, ale nawet tutaj dało się wyczuwać nagromadzenie boskiej energii. Z jakichś powodów, dawny wymiar bogów, nie był wstanie teraz wytrwać obecności tylko szóstki z nich. Ściany budynków zaczęły pękać, trzęsienie narastało na sile, kawałki twierdzy powoli sypały się w otwarte szczeliny. A co gorsza w głowie Fausta huczał głos Hajmdala, który wcześniej zagłuszony był przez przytłaczającą boską energię. Hajmdal umierał, a na łożu śmierci poległa nawet jego duma, która nie pozwalała mu wcześniej wezwać Fausta.
- Przekaż swemu panu, że wiedziałem co się stanie. - strażnik równowagi uśmiechnął się szeroko. Nie był do końca pewien, jaki będzie wynik tego starcia, jednak podobała mu się wizja wymierzenia pewnego ostrzeżenie ojcu bogów. Świat się zmieniał, a on nie mógł na zawsze pozostawać najważniejszym ze wszystkich. Przynajmniej, jeśli nie będzie dążył w tym kierunku.
Co więcej, on tylko spłacał zaciągnięty dług. Co z tego, że ten fakt może okazać się zgubny dla Zeusa? Może właśnie teraz nadejdzie era Kronosa? Któż wie, komu Faust będzie musiał się sprzeciwić by przywrócić równowagę zatrzęsionego przez bogów świata.
- Do zobaczenia. - stwierdził, znikając. Musiał chronić wejście, najwyraźniej Nino był bardziej zdeterminowany, niż można było przewidzieć.
 
Zajcu jest offline  
Stary 26-11-2014, 15:10   #50
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Loki przesyła zaproszenie do "zabawy"

Surokaze pomimo świadomości, że zwycięstwo nad Zygfrydem nie do końca było zwycięstwem, na które sam zapracował był w dobrym humorze, opuszczając skarbiec pogromcy smoków, który stał się też skarbcem Krwawych Blizn. Słowo „był” miało kluczowe znaczenie w opisie uczuć, jakich doświadczał elf. Gdy tylko jego oczom ukazała się facjata Nino, cały - nie tylko dobry - humor trafił szlag i nie zanosiło się, by szybko uległo to zmianie.
- Wybacz mój brak manier - zwrócił się do naukowca - ale odkąd zostałem przywódcą Zakonu, unikam biurokracji jak tylko mogę. Zgodnie z naszą umową ja miałem ryzykować swoim życiem i zdobyć pancerz Zygfryda, Pogromcy Smoków, a ty w zamian miałeś nigdy więcej nie angażować się w sposób bezpośredni lub pośredni w atak na Krwawe Blizny. Ponadto moje jedno życzenie, niedotyczące ciebie, twojego życia i zawartości twojej biblioteki miało zostać spełnione. - białowłosy zamilkł na dłuższą chwilę. Zastanawiał się, czy w tej chwili Nino dysponuje sposobnością na pozbawienie go życia. Mieszkańcami Krwawej Twierdzy nie musiał się przejmować. Zawsze zdąży ostrzec Haru przed zagrożeniem. - No więc ryzykowałem życiem jakieś pięć razy i zdobyłem pancerz Zygfryda. Od razu, by nie zawracać ci głowy, czy też innej części ciała przystąpiłem do spełnienia życzenia, które brzmi: Chcę zatrzymać zdobytą przez siebie zbroję. - szermierz z trudem powstrzymał się od szerokiego i wrednego uśmiechu. Musiał zachować powagę. - Jako że nie dotyczy to twojej osoby, twojego życia, bądź czegokolwiek z twojej biblioteki, warunki naszej umowy zostały spełnione.
Żółtym stworkom chyba spodobał się pomysł Surokaze, bowiem wiwaty nabrały na sile, a nawet w jego stronę poleciało kilka bananów, które miały chyba pełnić rolę kwiatów. Jednak stworzenia ucichły momentalnie, gdy jedno z oczu Nino, spojrzało w ich stronę. Wszystkie istotki opuścił głowy, powoli wycofując się z balkonu. Knykcie naukowca pobielały, gdy ten zacisnął wściekle pięści, po jego wargach przebiegł delikatny tik nerwowy, sprawiając, że te zatrzęsły się lekko. Mim oto Luigi Nino nie stracił panowania nad sobą i z trudem, bo trudem, przemówił spokojnym tonem.
- Dobrze... tak to nie łamie naszej umowy… -odparł, przecierając włosy drżąca ręką. - Mam nadzieje, że jesteś zadowolony z wyboru życzenia, nie ma już odwrotu. -dodał, gdy w jego głosie zabrzmiała nutka groźby.
- Jestem świadom, że raz wypowiedzianych życzeń nie powinno się zmieniać, a wręcz nie można, gdy zostały już spełnione. - Wszystko, co znajdowało się wewnątrz Suro, przysłowiowo odetchnęło z ulgą. Jego postura, jak i wyraz twarzy tego nie zdradzały. - A teraz wybacz, chciałbym dowiedzieć się, kim jest… jegomość, który na mnie czeka.
- Oczywiście. -niemal warknął Nino, odwracając się na pięcie. Drzwi zamku otworzyły przed nim, dwa stworki, z czego jeden od razu został potraktowany silnym kopniakiem w mała twarz. Drugi, który chciał pomachać elfowi na pożegnanie, był to chyba ten, który wcześniej nosił mu kanapki, gdy tylko uniósł dłoń, od razu został brutalnie i boleśnie wepchnięty przez naukowca do środka. Drzwi zatrzasnęły się za Nino, a zamek powoli wstawał na swoich nogach, gotowy do drogi.
Zamaskowany natomiast obserwował, wszystko w milczeniu, z niezmiennym uśmiechem na swojej masce.

- Witam… panie lub pani Uśmiechnięta Twarz. - białowłosy zbliżył się do nieznajomego, zachowując przy tym, a wręcz zwiększając swoją czujność. - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - przeszedł od razu do rzeczy.
- Dziwne… - delikatny, leko melodyjny głos dobiegł spod maski. - Nie jesteś już na łańcuchu. Już nie pies...bardziej wilk. Przywódca watahy, prawda? -zagadnął jegomość, przykładając palec do maski. - Ciekawe czy to coś zmieni…
- Czekaj, czekaj… - źrenice szermierza rozszerzyły się z zaskoczenia. - Ty jesteś tym… tym, którego spotkaliśmy wtedy przy tym wielkim ognisku? Niech sobie przypomnę… Łowca tak?
- Jestem Łowcą, lecz nigdy się nie spotkaliśmy. Co nie zmienia faktu, że cie pamiętam, a ty pamiętasz mnie. Łowca, którego poznałeś nie żyje, jednocześnie nie pozostając martwym. -odparł enigmatycznie. - Zerwałeś swój łańcuch...jak się z tym czujesz? Jak to z psa, stać się wilkiem? Przestać żebrać o jedzenie i czekać na jego podanie, by samemu je zdobywać i karmić swe stado? -zmienił temat osobnik w cylindrze.
- Rozumiem, że te dziwne porównania to u was kwestia rodzinna, bądź zawodowa? - Westchnienie opuściło gardło elfa - Trochę dużo z tym roboty jak na mój gust, ale sądzę, że przy odpowiednim zarządzaniu uda mi się znaleźć chwilę na kontemplowanie mojego lenistwa gdzieś w spokoju.
- Czyli możliwe, że się nie myliłem… to jeszcze się okażę. -stwierdził Łowca, zbierając karty wiszące w powietrzu, w jedną talię. - Jestem tu w dwóch celach. By przekazać prezent oraz zaproszenie. Jednak zaproszenie bez prezentu zostanie zignorowane, dar bez zaproszenia zaś nie bezie miał sensu, więc to czynności zupełnie nieodłączne. powiedział, kręcąc przy tym zawile palcami. - Zatem czy pierwsze mają być słowa, niczym u słowika wyśpiewane? -to mówiąc, wskazał palcem uśmiech na masce. - Czy podarek, którego znaczenie jest nieznane? -dokończył, wyjmując z kieszeni marynarki, nieduże pudełko, obwiązane czerwoną wstążeczką.
- Czy jeśli po usłyszeniu zaproszenia w dalszym ciągu będę mógł odmówić? - po kontaktach z Nino, Suro był bardziej niż wyczulony na takie szczegóły.
- Odmówić możesz zawsze, jednak podarku nie zabiorę i tak ci go przekażę. Kto wie... może on zachęci do zmiany zdania?
- Chyba się pogubiłem, no ale jak mogę odmówić, to słucham. Przedstaw mi zaproszenie.

Łowca przytaknął ruchem głowy i poderwał się na równe nogi. Wykonał dworski ukłon, niczym poseł przed przemową, po czym zakręcił się na pięcie i wskazał palcem gdzieś ponad horyzont.
- Tam znajduje się góra, mieszkanie wieszczek, w górze gdzie dzielni znajdują odpowiedzi na swe pytania. Jedno z jej zboczu zajęte przez twoja watahę, drugie natomiast boskimi łzami płacze. -zaświergotał wesoło niczym ptaszek. - Mój Pan ten, którego spełniam wole, chce zaprosić cię do jego gry. Loki, mistrz kłamstw i ułudy pragnie, byś grał wraz z innymi. Ominąłeś jednak pierwsza rundę, niech raduje się twoje życie. Pierwszy etap toczy się tam, gdzie boskie spadają łzy, zapraszamy cię tam, byś mógł dołączyć do reszty wybranych, gdy nadejdzie drugi etap. -dodał, wskazując otwartymi dłońmi Surokaze, po czym je cofając. - Jeżeli umrzesz, przegrywasz. Jeżeli do ostatniego etapu dotrwasz, a tam wygrasz, otrzymasz swoja nagrodę. - dodał, na chwile zdejmując cylinder, z którego wydobył bukiet kwiatów. - Jeżeli jednak przegrasz, nagroda zostanie zniszczona. -dodał, a bukiecik stanął w płomieniach i przerodził się w popiół. - Oto nasze zaproszenie.
- Loki… Coś mi to mówi i chyba bym wolał, by nie mówiło. - W umyśle elfa pojawiło się jedno pytanie: „Czemu nie dadzą mi spokoju?” - Jaki jest w tym haczyk, bo sądzę, że twój pan niekoniecznie dobrze radzi sobie ze słowem „Nie”.
Elfowi zdawało się przez chwilę, że uśmiech na masce poszerzył się. Dłoń Łowcy wysunęła się w stronę Raima, z malutką paczuszką, która wcześniej pokazywał białowłosemu, ułożona na niej. - Nagroda. -odparł tylko jednym słowem.
- Otwarcie prezentu jest w końcu jednoznaczne z przyjęciem zaproszenia, czy nie?
- Prezent to prezent, decyzja to decyzja. Otworzysz i zadecydujesz. -odparł spokojnie Łowca.
Elf uznał tę odpowiedź za wystarczającą i sięgnął po paczuszkę. Coraz mniej to wszystko zaczynało mu się podobać.
Pudełeczko było leciutkie. Gabarytowo i masowo nie zdradzało, by miało znaleźć się tam coś cennego. Wprawnym ruchem wstążeczka została usunięta z opakowania, a elf podniósł pokrywę. Nie było więcej opakowań, zawartość była wyraźnie widoczna.
W pudełeczku leżało, pokryte zaschnięta krwią, szpiczaste ucho. Kawałek ciała, w którym wisiały dwa kolczyki, jednak nawet bez nich Surokaze je poznał. Zbyt często do niego szeptał i całował, by nie odróżnić ucha swej żony, od tysięcy innych.
Uśmiech na masce znowu poszerzył się delikatnie, gdy Łowca obserwował elfa.
- Rozumiem… - zachowanie elfa było wręcz za spokojne jak na okoliczności. Był w głębokim szoku. Nie wiedział co powiedzieć, czy co zrobić. Gniew zaczął zalewać umysł Suro z każdą chwilą. Jego ciało zaczęło drżeć. - Przekaż swojemu… panu… że… przyjmuje… zaproszenie. - wysyczał, nie odrywając oczu od ucha.
Zamaskowany zaklaskał uradowany. - Wspaniale! To ja doradziłem memu wspaniałemu mistrzowi, ciebie jako czwartego gracza. Pamiętałem, iż w twych łańcuchach krył się, potrzebny mu potencjał. Pan będzie zadowolony! -ucieszył sie Łowca. - Twoja nagroda również była moim pomysłem...zresztą sam ją zdobyłem. Była to wyjątkowa łatwa do upolowania wilczyca...


[media]http://www.youtube.com/watch?v=SucVlL-LYoY&list=UU4L4Vac0HBJ8-f3LBFllMsg[/media]


W tym momencie pokryta wiatrem ręka Suro wystrzeliła w stronę zamaskowanego osobnika. Gniew przewyższył wszelkie inne uczucia, przeradzając się w czystą furię.
Z tali, którą mężczyzna schował do kieszeni, wystrzeliła jedna karta, która stanęła na drodze dłoni Surokaze. Dwójka trefl była twarda niczym stal, dając Łowcy tyle czasu, by zdążył delikatnie odskoczyć do tyłu.
- Przywódca stada zawsze o nie dba! -ucieszył się mężczyzna w cylindrze. - Nie tylko o swoja sukę walczysz, lecz i o szczenie które w niej rośnie. To taka wspaniała nagroda. -rozmarzył się zamaskowany, gdy z jego kieszeni poczęły wypadać karty, które uformowały w jego dłoni miecz. - Mistrz Loki chciał bym sprawdził czy się nadajesz. Raz polowałem na psa...czy z wilkiem pójdzie trudniej? -zagadnął, celując czubkiem karcianego miecza, w serce Elfa. - Tylko czy twe serce dalej jest w piersi, czy może rozdarte podąża za nagrodą naszej gry?
- Sprawdź… jeśli dasz radę. - ponowny syk wydobył się przez zaciśnięte zęby Surokaze. Prawa ręka mocniej zacisnęła się na rękojeści włóczni, w lewej natomiast znalazł się jeden z mithrilowych mieczy. Podobno mieszanie wściekłości w walkę zaciemniało obraz sytuacji i sprawiało, że wykonywało się wielce ryzykowne ruchy, o których normalnie by się nawet nie pomyślało. U Suro działało to wręcz odwrotnie. Być może było to spowodowane tym, że dość długo jego styl walki był dość ryzykowny. Umysł przełączył się w tryb zimnej kalkulacji. Cel: poznać wroga, zaatakować wroga, zabić wroga. Właśnie to i w takiej kolejności miał zamiar zrealizować. Wietrzny zmysł został uruchomiony chwilę przed tym, jak z miecza wystrzeliło wietrzne cięcie. Trzeba było sprawdzić, jakie też asy kryje ten błazen w rękawie.
Ręką wroga niemal rozmyła się od prędkości, gdy jego złożony z kart miecz rozbił cięcie wiatru. Elf pamiętał, że Łowca był diabelnie szybki, ale widać i tak zdołała ta cechę poprawić.
- Ponoć najlepiej poluje się w stadzie… - stwierdził kapelusznik i zniknął. Dookoła Surokazego nagle poczęły pojawiać się lekko migotliwe kopie wroga. Raim pamiętał i tę technikę, tylko że ostatnim razem, Łowca był w stanie stworzyć maksymalnie jedną replikę... nie zaś ponad tuzin, okrążających elfa klonów. Wietrzny zmysł pomagał nadążać za wrogiem, jednak nawet z nim elf miał 50% szansy na zła ocenę sytuacji. Łowca poruszał się nierealnie wręcz szybko.
Suro, pozbawionym emocji wzrokiem przeskakiwał na kolejne klony zamaskowanego osobnika. Gdzieś tam powinien znajdować się prawdziwy Łowca. Elf nie miał najmniejszego zamiaru sprawdzać każdej repliki swojego przeciwnika pojedynczo. Szermierz również zaczął mnożyć się w oczach. Po chwili między klonami Łowcy a nim samym powstał okrąg stworzony z fałszywych Suro. Po jednym dla każdego z przeciwników. Każdy wykonywał te same ruchy. Krążyły dookoła elfa przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Nagle ruszyły do ataku. Żadnych dwóch nie atakowało w taki sam sposób. Białowłosy został tam, gdzie stał, gotowy zaatakować wietrznym pchnięciem wychodzącym z włóczni tego Łowcę, który zostanie.
Klony starły się ze sobą, znikając niczym miraż w gorący dzień. Każdy z iluzroczynych wojowników, zadał sobie z wrogiem śmiertelny cios, w każdej z tych małych potyczek nie było zwycięzcy. Prawdziwy Łowca pojawił się w prostej linii przed Surokaze, a wietrzne ostrze od razu wystrzeliło w jego stronę. Ten jednak wystawił przed siebie dłoń, a gdy tylko atak jej dotknął, pojawiła się znana elfowi zielona runa. Ta na chwile unieruchomiła atak, tak że kapelusznik, bez problemu zszedł z jego drogi, pozwalając by po chwili uwolniona moc, rozbiła się o jeden z kryształowych stalagmitów.
- Twoje kły są niezwykle głodne...jednak nie są w stanie dopaść pożywienia.. -westchnął zamaskowany. Nasepnie bez chwili na oddech, zniknął, pojawiając się za plecami elfa, z mieczem skierowany w stronę jego karku. Jednak nim karciany miecz zdążył drgnąć, Raim piruetem zbił atak, odskakując w tył.
- Szybki jak wicher i wściekły niczym wulkan...stałeś się silniejszy. Czyli jednak psy pochodzą od wilków. -stwierdził zaciekawiony Łowca. - Tyle wystarczy...widzę, że będziesz godnym graczem. -stwierdził, spuszczając miecz poziomo wzdłuż swej nogi.

Elf niespecjalnie przejął się deklaracją zakończenia potyczki. Nie miał najmniejszego zamiaru puszczać Łowcy żywcem. Fakt, że z jego słabszą wersją walczyli w trójkę nie miał najmniejszego znaczenia. Chęć zabicia tego skurwiela przekraczała chyba wszystkie inne chęci tego typu jakie do tej pory odczuwał Suro. Nikt, kto odważył się tknąć Haru, nie miał prawa życ w tym samym świecie co białowłosy. Mięśnie szermierza napięły się pod wpływem nienawiści jaka krążyła w jego ciele. Dookoła mithrilowego miecza zaczęło krążyć powietrze. Elf odchylił do tyłu lewą stronę swojego ciała, gdy brał zamach. Wietrzny świder wystrzelił w stronę Łowcy, gdy czubek ostrza wycelowany był w jego facjatę. Dodatkowo przywódca Krwawych Blizn ruszył szarżą w stronę przeciwnika, z przygotowaną do pchnięcia włócznią. Jej celem miał być świder. Uderzenie w momencie trafienia, lub napotkania zielonej energii, w celu zwiększenia siły przebicia. Suro był jednak gotowy użyć jej do nagłego odbicia się pod przeciwnika w razie niepowodzenia ataku i potrzeby obrony.
Kapelusznik chyba nie spodziewał się kontynuacji walki, bowiem zaczął unik zdecydowanie za późno. Świder wiatru przeleciał obok niego, ocierając się mocno o maskę. Kawałki materiału odpadły na ziemię, a krew pociekła z rany. Wyraz zasłony twarzy od razu się zmienił, uśmiech zastąpiła wściekła twarz.
Dłoń Łowcy zacisnęła się za ostrzem włóczni, trzymanej przez Surokaze, gdy ten chciał wykonać kolejny atak.
- Jesteś naprawdę wygłodniały… - syknął przeciwnik, unosząc swój miecz. Raim nie miał dużego wyboru, musiał puścić swoja włócznie, by odskoczyć przed błyskawicznym kontratakiem. Kiedy elf pojawiał się na miejscu, z którego rozpoczął atak, jego włócznia lądowała już na ziemi.
- Znajdę więc pożywienie dla ciebie. - dodał, gdy z jego kieszeni wypadły dwie karty. Dwa walety, opadły na ziemię, a po chwili z ich wnętrza wyskoczyły…



...dziwaczne stworzenia. Przypominające pozszywane worki o długich palcach i czaszkach zamiast twarzy. Na piersi każdego z nich widniał symbol koloru, w jakim była karta, z której powstał.
- Zużyłem na Ciebie o dwie karty za dużo...do zobaczenia wilku. - mruknął jeszcze zamaskowany, którego maska powoli wracała do normalnego wyrazu. Po czym zniknął, niezwykle szybko oddalając się z obszaru walki. Karciani wojownicy, strzegli zaś drogi, która podążał.
Dać pochłonąć się gniewowi, to najprostszy sposób, by popaść w szaleństwo - tak ponad rok temu powiedział mu Khali. Być może w tych słowach kryła się prawda. Jednakże Suro nigdy nie zbliżył się do stania się szalonym, chociaż w ciągu całej krucjaty przeciwko szaleństwu jego gniew był nieraz trudny do opanowania. Być może nie chodziło w tym o sam gniew, lecz to, co go powodowało. Bezsilność. Właśnie taki czuł się teraz elf. Pomimo że starał trzymać się od kłopotów, najdalej jak tylko mógł, został wmieszany w sprawę, która nawet w najmniejszym stopniu go nie dotyczyła. A co gorsza tkwili już w niej osobnicy silniejsi od niego.
Białowłosy przechylił głowę, dotykając niemal policzkiem ramienia. Wydał bulgoczący dźwięk, gdy jego gardło zaczęło się przeobrażać. Po chwili szermierz zawył niczym wilk. Wycie było krótkie i gwałtownie urwane, zupełnie jakby Suro próbował brzmienie dźwięku. Kolejny bulgot i kolejny dźwięk. Kolejny, dłuższy usunąć ciszę z okoliby. Był to skrzek, którego nie powstydziłby się żaden jastrząb. Tak, bo w końcu nim był, a nie żadnym marnym wilkiem. Gdy dźwięk ucichł, elf schował do pochwy miecz. Powolnym, lekko kołyszącym się krokiem ruszył w stronę przeciwników. Wiatr, który pokrył jego ręce, uformował kopię tych kończyn. Wystrzeliły one w stronę karcianych tworów. Jeśli nie kryli żadnych sztuczek, sztuczne dłonie miały rozerwać ich na strzępy.
Dwa dziwne stworzenia zostały uniesione nad ziemią, oba trzymane za głowy. Widać było, że Suro ma lekkie problemy z realizacją swojego planu, bowiem nie wiedział jak zabrać się za rozrywanie personifikacji waletów, gdy na każdego przypadała jedna ręka. Elf szybko jednak znalazł rozwiązanie. Najpierw kilkukrotnie uderzył przeciwnikami o siebie nawzajem, a później zaczął rytmicznymi ruchami wbijać ich głową w dół w ziemię. Gdy już przestali się ruszać, a szermierz to sobie uświadomił (co zajęło mu dobrą chwilę) ich zewłok został odrzucony niedbale obok. Z gardła białowłosego dobył się ryk. Nie był to ryk konkretnego zwierzęcia. Był on zapisany w genach i pochodził z czasów, gdy elfy nie były jeszcze elfami. Ryk trwał długo. Suro włożył w niego wszelkie uczucia jakie zaległy mu w sercu. Skończył się, gdy lider Krwawych Blizn padł na ziemię. Był to bardziej efekt gniewu i bezsilności niż odbytej walki. Po policzkach ciekły mu łzy. Jego ciężarna żona była w wielkim niebezpieczeństwie. On - chociaż nie miał zielonego powodu dlaczego - był temu winny. Ten pokaz bezsilności trwał kilka minut. Pomimo że nie przystawał on mężczyźnie, dał szermierzowi potrzebną siłę do dalszych działań.

Po podniesieniu się z ziemi, z postawy dzierżyciela Gluttony zniknęła wszelka bezsilność i przypadkowość. Jeśli jakiś chędożony bóg postanowił wmieszać mu się do życia, to on odwdzięczy się tym samym. Pomimo że będąc śmiertelnym miał dużo mniej do stracenia niż Loki, zamierzał wszystko to położyć na szali i sprawić by ten pseudobożek pożałował porwania Haru. Ale najpierw musiał się przygotować. Choćby nie wiadomo jak był zdesperowany, natychmiastowe wyruszenie do siedziby boga nie wchodziło w grę.
Surokaze skierował się z powrotem do jaskini. Musiał porozmawiać z Yartakiem i Zygfrydem, a nie był w nastroju do powtarzania się.
Droga do pogromcy smoków tym razem była zdecydowanie szybsza niż za pierwszym razem. Przede wszystkim nic nie chciało go zjeść, przyprawić o zwymiotowanie własnych wnętrzności, udusić czy w ostateczności rozerwać, a może raczej zmiażdżyć kryształową kolumną. Gdy w końcu stanął przed najnowszym członkiem Krwawego Zakonu, dodatkowo jeszcze potrząsnął mieczem, by wydobyć z niego Yartaka.
- Znacie się, czy trzeba przedstawiać? - zapytał, gdy obaj herosi stali obok niego.
- Raczej nie mieliśmy przyjemności. Ja znam twe imię, lecz ty mojego nie. Yartak, król magów. -przedstawił się zamaskowany, wykonując dworski ukłon. - Widać nawet po śmierci da się poznać ciekawych osobników. -dodał wyraźnie uradowany spotkaniem. - Jednak czego od nas chcesz Surokaze? Chodzi o sytuacje, która miała miejsce przed jaskiniami?
- Tak, dokładnie o to. - zaczął elf, przyglądając się swoim znajomym. - Zygfrydzie, przykro mi to mówić, ale będę chyba potrzebował twojej zbroi. Jeśli oczywiście będę w stanie się w niej ruszać. Ponadto mógłbyś przekuć ostrze tej włóczni w coś bardziej przypominającego miecz, dodając do niego… jak to się nazywało… morski kamień?
- Ta zbroja nie będzie ci służyć. Jest zbyt ciężka...zbyt wielka dla kogoś takiego jak ty. -stwierdził blondyn. - Z resztą zdjąć mogę ją tylko, jeżeli umrę. -dodał heros. - Lecz wykuć mogę, co chcesz, o ile dostarczysz mi odpowiednich materiałów. Nie wiem cóż to za kamień z dna morza, o którym mówisz.
- Rozumiem. Czy któryś z was posiada może widzę, na temat lokalizacji najbliższego smoka, który był na tyle złego smoka, że niezasługującego by żyć?
- Co chcesz osiągnąć Surokaze? - odpowiedział pytaniem na pytanie Yartak.
- Jeśli pytasz, czemu chcę zabić smoka, to odpowiedź spoczywa na Zygfrydzie. Jeśli pytasz bardziej ogólnie to… sądzę, że zabawa Lokiego będzie dość prymitywna. Coś w stylu „Zabijcie się wszyscy, a ten który przeżyje, będzie mógł spróbować mnie zabić”. No więc mam zamiar być tym, który nie tylko spróbuje, ale i tego dokona. - odparł Surokaze, głosem pozbawionym emocji. - Poza tym, jeśli nie jestem w stanie zabić smoka… Po co miałbym ruszać do siedziby boga?
Yartak skrzywił się pod swoją maską. - Czasem przerażają mnie istoty żywe...traktujecie swe życie bardzo lekko. -westchnął.
- Nie pozostało już wiele smoków. -stwierdził Zygfryd. - Te jaszczury, które teraz kroczą po ziemi, to wynaturzenia… daleko im do prawdziwych starożytnych. Kryształowy jaszczur, którego powaliłeś, był od nich o wiele potężniejszy.
- Może to wygląda, jakby moje życie nic dla mnie nie znaczyło i może rzeczywiście tak jest, ale nie zamierzam wyruszyć po śmierć. - Elf spojrzał na Yartaka nieobecnym wzrokiem. - Zamierzam uratować moją żonę i jeśli się da skopać dupę bożkowi. Ale by to osiągnąć muszę przybrać na sile, a nic nie dodaje tak sił, jak walka o własne życie. Wtedy ciało skupia się na czym innym niż na własnych ograniczeniach. - spojrzenie przeszło na Zygfryda. - Czyli nici z kąpieli w smoczej krwi? No trudno. Będę musiał obejść się bez niemal niezniszczalnej zbroi. Wiecie coś o samym Lokim? Wiem, że jest bożkiem kłamstw, iluzji i czegoś tam, ale na tym moja wiedza się kończy. Zresztą o żadnym bogu nie wiem za dużo. Jak w ogóle działa ten… boski świat? Trudno byłoby się spotkać z jednym z nich i pogadać?
- Bogów nie trudno spotkać, jeżeli tego chcą. -odparł Yartak, uśmiechając się pod maską. - Jeżeli jesteś dla nich interesujący, połączą twoje losy ze swoimi. O Loki jedynie słyszałem...to wygnaniec, były więzień. Nie jest do końca Bogiem, nie jest też w pełni śmiertelny. Jeżeli to on interesuje się tobą, to masz rację, że chcesz przybrać na sile. Tylko musisz zapytać samego siebie...a co jeżeli on chce, być przybrał na sile, by ja potem wykorzystać? Z tego, co wiem największą potęga Lokiego były właśnie jego kłamstwa i intrygi. Wykorzystywanie innych na swoją korzyść to naprawdę potężna zdolność. -westchnął Arcymag.
- Wydaje mi się, że nawet jeśli Loki będzie chciał wykorzystać moją moc to i tak lepiej udać się tam silniejszy niż słabszy. Wtedy będzie, choć cień nadziei, że uda mi się sprzeciwić zamiarom Lokiego. Zresztą i tak sądzę, że nim Loki się bezpośrednio mną zainteresuje, to będę musiał przerąbać się przez multum cholernie silnych gości. Hm… A jakbym to ja chciał spotkać się z bogami, to co bym musiał zrobić?
- Najczęściej po prostu wyrazić taką chęć i czekać...czasem przydatne jest jakieś medium lub znachor. -rzekł Yartak.
- Do mnie Bogowie sami przyszli, gdy uznali, iż jestem im potrzebny. -dodał Zygfryd.
- Czy wiara, jaką śmiertelni pokładają w bogach ma jakieś bezpośrednie odzwierciedlenie w ich mocy?
- Do pewnego momentu...gdy już w pełni się ukształtują, nawet ci zapomniani posiadają potężne moce. Jednak początkowa ilość wiary, definiuje ich ostateczną moc i formę. -stwierdził Yartak.
- A gdyby odpowiednia liczba wiernych, powiedzmy wyznawcy kilku bogów, wierzyła, że dany bóg jest słaby, dałoby to coś? - zainteresował się Suro
- Tylko, jeżeli nie byłby on do końca ukształtowany...jak na przykład szaleństwo, z którymi ostatnio mierzyli się herosi. Ono było we wczesnej fazie swej domeny, wiara była dlań kluczowa.
- Zawsze należy wierzyć, bo a nuż może się udać. Czyż nie tak Yartaku? Zygfrydzie, prosiłbym, być wysłał do Krwawej Twierdzy informację, że wiem, co się dzieje i robię wszystko, co w mojej mocy, by odzyskać Haru. - elf wyciągnął w stronę wojownika swoją włócznię. - Pozostawiam ją w twoich rękach. Przygotuj rdzeń dla przyszłego miecza. Jakaś prosta katana, jeśli można. Ja wyruszę na poszukiwanie wodnego kamienia. Po moim powrocie prosiłbym, byście poprosili bogów o spotkanie ze mną. Sądzę, że was wysłuchają chętniej niż mnie, czy kogokolwiek kogo mogę prosić o przysługę.
- Wyprawa nie będzie konieczna. -stwierdził Yartak, który między palcami trzymał dziwnie wyglądający kamyczek. - Do mojego małego skarbca mam dostęp nawet po śmierci… a tam mam tego sporo. To ciekawa substancja kiedyś ją badałem, mogę użyczyć trochę swoich zbiorów. -stwierdził zamaskowany.
- Jakiego boga chciałbyś spotkać? Nie wpuszczą cię do ich wspólnej siedziby, a jeżeli nawet zginiesz tam od razu. -stwierdził Zygfryd.
- Jeśli przeżyję wystarczająco długo, odwdzięczę ci się Yartaku. - Suro ukłonił się w stronę nieumarłego maga. - Przydałby się bóg, który potrafiłby przekonać innych bogów do mojego pomysłu. Przydałoby się też, by miał w sobie nutkę rywalizacji, a wręcz miał wobec Lokiego jakąś urazę.
Zygfryd i Yartak ryknęli śmiechem w jednym momencie. Śmiali się długo i głośno, aż Surokazemu zrobiło się trochę głupio. Jak gdyby właśnie popełnił jakąś prawdziwą gafę, czy zrobił coś totalnie durnego.
- Przekonać innych Bogów?! - wydyszał w końcu przez łzy Zygfryd. - Panie Raim...widać, że nie znasz świata Bóstw. Oni najchętniej by się powyrzynali nawzajem. Jak namówisz do czegoś jednego, to reszta ci prędzej wbije siekierę w plecy, niż posłucha nawet najgenialniejszego planu. - wyjaśnił jeszcze, zaś Yartak zaczął obracać się ze śmiechu w powietrzu. Widać naiwność śmiertelnego elfa rozbawiła go tak jak nic od setek lat.
- Właśnie na takie stosunki między bogami liczę. Zazdrość, zawziętość, nienawiść do innych. Z pewnością też będzie rywalizacja i to nie w sposobie zabicia drugiego boga. Nie mylę się? Jeśli nie da namówić się ich, by wszyscy zrobili to samo, to może uda się namówić, by każdy z nich zrobił coś, lepiej niż wszyscy pozostali?
- Zastanów się dobrze...jeżeli oni tylko zaczną podejrzewać, że chcesz ich wykorzystać, obrócą cię w pył. -przestrzegł Zygfryd.
- Tak więc Zygfryd przygotuje spotkanie z jakimś Bogiem... a my musimy ruszać Surokaze. Trzeba dotrzeć do góry, a coś mi podpowiada, że niedługo nadarzy się okazja, byś spłacił swój dług wdzięczności. -stwierdził wesoło Yartak, lądując na ziemi przy elfie.
- Nie martw się Zygfrydzie, nie domyślą się. Powiem im to wprost. - odparł białowłosy. - Masz rację magu. Nie ma co tracić więcej czasu. Muszę jeszcze udać się od Zakonu i pozałatwiać parę spraw organizacyjnych. Ruszajmy.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 21-05-2015 o 14:02.
Karmazyn jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172