Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-09-2015, 00:28   #131
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Faust

Przeznaczenie



Podróżowanie stawało się niezwykle proste, gdy umiejętności zaczynały przekraczać ludzką percepcję. Podróż zajęła blondwłosemu strażnikowi równowagi niecały dzień, wliczając w to postój na odpoczynek. Przemierzył zaś odległość większą niż niejeden człowiek kiedykolwiek przejdzie. Zimne szczyty ustąpiły kamieniom, które z kolei oddały w końcu Polę do popisu drzewom. Miyamoto Musashi był wyczuwalny z daleka, jego aury nie dało się ukryć. Nawet oddalona o setki kilometrów dawała o sobie znać. Tym razem jednak arena była bardziej stosowna do pojedynku. Zimny śnieg i nieprzyjemny wiatr zastąpiły ciepłe podmuchy zefirku, oraz wilgotna jeszcze od rosy trawa. Słońce powoli wschodziło na nieboskłon, kiedy Faust wyhamował na leśnej ścieżce, która kroczył najpotężniejszy niegdyś wojownik. Trening w komnatach Uroborosa dał o sobie znać od razu. Piewca równowagi od razu dostrzegł to, co ostatnim razem było jego zgubą. Całe ciało wojownika emanowało bowiem istotą ostrza. Był niczym dopiero co wykuty miecz, zdolny przeciąć na pół nawet światło. To że drzewa, czy powietrze nie rozpadało się dookoła niego, było tylko elementem jego dobrej woli.
Musashi dostrzegłszy Fausta, wydawał się zdumiony.


Niczym osobnik który zobaczył ducha przeszłości. Jego stopa zawisła na chwilę nad ziemią, gdy postawił kolejny krok.
- Przeżyłeś mędrcze? Ten świat nie przestaje mnie zadziwiać. Ja który szukam śmierci od tak dawna, nie mogę jej znaleźć, kiedy ty uciekasz jej za sprawą mego ostrza. Przeznaczenie to kapryśna Pani. –zaśmiał się, uśmiechając się lekko. Faust wyczuł, że w końcu zdobył prawdziwe zainteresowanie Musashiego, jak gdyby samuraj dopiero teraz zaczął postrzegać go jako materiał na przeciwnika. Wojownik poprawił worek, wypełniony katanami, na swym ramieniu, zaś blondyn dostrzegł w nich skradzione mu miecze. Jednak ostrze po które tu przybył dalej spoczywało przy pasie wroga. Skradzenie go przechodziło raczej kompetencje najśmielszych i najbardziej wyrafinowanych rabusiów.
- A więc po co przybywasz? Znowu chcesz spróbować uciec śmierci?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 18-02-2016, 21:50   #132
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Bezimienny vs Łowca

Cienie od zawsze były żywiołem skrytobójcy. Ataki z zaskoczenia, odbierające życie ofierze, zanim ta choćby dostrzegła co ją wysłało na tamten świat. Teoretycznie Bezimienny powinien czuć się w mroku jak ryba w wodzie. Ale tylko teoretycznie. Naleciałości z czasów bycia w pełni żywą istotą buntowały się przeciwko uznaniu czarnego szermierza za skrytobójcę. Nie mniej jednak, właśnie taki styl walki teraz by mu odpowiadał. Jednak tak jak przypuszczał, Łowca był w stanie go wyczuć.
Mrok niedaleko ściany zabulgotał, niczym wrząca lawa. Powoli wysunęła się z niego sylwetka szaroskórego. Nie śpieszyło mu się. Nie musiał. Jego cel skupił na nim uwagę, a zgraja piratów była daleko w tyle. Elf był bezpieczny.
- Witaj Łowco. - zwrócił się do szaleńca lodowato zimnym głosem. - Widzę, że zwykłe metody zabicia cię są mało skuteczne. Powinienem to chyba poprawić, ale moje pragnienie zemsty nie jest wymierzone w ciebie. Przynajmniej bezpośrednio. Przybyłem po twojego następcę, szczura, który dla Lokiego porwał pewnemu wilkowi jego wilczycę.
- Ty nigdy nie miałeś wilczycy. - głos mężczyzny był beznamiętny i pusty. - Jesteś samotnym wilkiem, nic nigdy nie należało naprawdę do Ciebie. Wiesz o tym w głębi siebie prawda? Prędzej czy później wszystko porzucisz, boisz się tego że twoje życie narazi innych na krzywdy wilku, dlatego prędzej czy później zawsze uciekasz. Ja uratowałem cie od kłamstwa, odebrałem Ci to co mamiło twój prawdziwy instynkt.
- Twój bożek widać uznał, że nie nadajesz się dla jego celów i wsadził ci tamtego szczura. Cieszy mnie to, nie będę musiał tyle szukać. - Miecze grzechu znalazły się w dłoniach czarnego szermierza. - Masz rację. Boję się, że moje istnienie zagraża tym, którzy są dla mnie bliscy. A raczej bałem się, gdy byłem… nim. Teraz emocje przestały zasłaniać mój pogląd na sytuację. Znalazłem sposób, by zapewnić im bezpieczeństwo. Dziw, że potrzebna była śmierć by to dostrzec. - atmosfera dookoła Bezimiennego wyraźnie zgęstniała. Spowodowane to zostało przez dwa czynniki. Pierwszym było zwiększenie oddziaływania grawitacji na okolicę. Drugim uwolnienie przywódczych zdolności szaroskórego. - Wystarczy zabić każdego, kto może im zagrozić. - szybki ruch obu ostrzy posłał w stronę Łowcy krzyżowe cięcie wiatru. Nie miał być to atak z prawdziwego zdarzenia, lecz odwrócenie uwagi. Prawdziwym celem nieumarłego było stanięcie na cieniu przeciwnika.
- Wilku o kruczych skrzydłach, naprawę uważasz, że możesz to osiągnąć? - westchnął Łowca, a Bezimienny poczuł jak grawitacja którą wzmocnił, zaczyna słabnąć. Był magiem - łatwo wyczuł co się dzieje. Ciało jego oponenta zaczęło wchłaniać energię podtrzymująca zaklęcie, tym samym zwiększając swoją aurę. Szybko została ona jednak spalona, by zapewnić przeciwnikowi dodatkową prędkość przy starcie. Zniknął on, pojawiając się za atakami szermierza. Wyciągając jeden, długi, czarny palec, kierował się z zawrotną prędkością w stronę czoła maga.
- Myśliwy powinien oczyścić swój umysł ze zbędnych myśli, by skupić się na zwierzynie, na którą poluje. - szaroskóry odezwał się bez emocjonalnym głosem. Przeciwnik wchłaniający magię pozbawiał go kilku zdolności. Jednak w jego ciele i duszy znajdowało się dużo więcej elementów szermierza niż maga.
- Czyżby zostanie zdradzonym przez swojego boga, zaburzyło twój pogląd na świat? - zapytał, rozstawiając szeroko ramiona. Jego kończyny przestały podlegać ograniczeniom wynikającym z budowy ciała.
- Ja nie uważam, że to zrobię. Ja to najzwyczajniej w świecie osiągnę. - przyspieszając obie swoje ręce wykonał dwa cięcia. Jedno, tępą stroną Gluttony mające na celu strącenie kończyny przeciwnika z toru ataku. Drugie wycelowane było w szyję wroga.
- Ja nigdy nie miałem Boga. -odparł Łowca, chwilę przed tym jak Gluttony ruszyło w stronę jego ręki. Jednak ten, który polował na dusze, był nieziemsko szybki. Zamiast uniknąć ciosu, zmienił swój cel, wyginając się w powietrzu by dotknąć atakującej kończyny. W momencie zetknięcia dłoni wroga, z dłonią szaroskórego, pojawiła się dobrze mu znana zielona pieczęć. Znak unieruchomienia błysnął mocno, przyszpilając całą rękę arcymaga do powietrza. Bycie przyklejonym do jednego punktu, mocno utrudniało wyprowadzenie drugiego ataku, nie dziwota więc, że Łowca zdążył zniknąć i pojawić się po za zasięgiem ostrza. Z broni wystrzeliło jednak cięcie, które podążało za swym celem niczym pies gończy. Łowca prychnął, znikając chwilę przed uderzeniem, tak ze atak nie zdążył wykręcić rozbijając się o ścianę.
- Ależ miałeś, czempionie Lokiego. Czyżbyś wyrzucił to z pamięci po tym, jak twój pan znalazł sobie nowego sługę, a ciebie wysłał na pewną śmierć?
Denerwowanie przeciwnika było dość ryzykownym pomysłem. Z jednej strony istniała duża szansa na popełnienie przez niego błędu. Z drugiej jednak mógł stać się silniejszy. A ten Łowca potrafił przywalić jeśli chciał. Mag doskonale pamiętał pierwszą ich walkę. Chociaż tam akurat walczyli trzech przeciwko jednemu. Tutaj… tutaj też mógł liczyć na wsparcie. A przynajmniej pewny rodzaj wsparcia.
Miecze Grzechu opuściły dłonie Bezimiennego. Nie upadły jednak na ziemię. Zawisły w powietrzu, niczym trzymane przez niewidocznych dzierżycieli. Jednak gdyby ktoś, obdarzony przekraczającymi możliwości zwykłych śmiertelników zmysłami, sprawdził miejsce, gdzie powinni znajdować się niewidzialni szermierze, odkryłby - zapewne z zaskoczeniem - że nikogo tam nie było. Z pewnością wyczułby za to krew szaroskórego, znajdującą się na rękojeściach Gluttony i Lust. Być może zrozumiałby, w jaki sposób ta “sztuczka” działa.
- Co mogło wywołać aż taką traumę, by usunąć z głowy wspomnienia bycia czempionem? - Działanie wietrznego zmysłu zostało rozszerzone o kilkaset metrów. Z pewnością teraz zasięg tej zdolności mógł być liczony w kilometrach, ale nieumarłemu zależało jedynie na otrzymywaniu informacji o tym co dzieje się w więzieniu. Musiał wiedzieć czy nie zbliża się jakiś przydupas Gorta lub on sam. Jednak szczególną uwagę poświęcił samemu Łowcy. Grzeszne Miecze ruszyły w stronę przeciwnika. Jedynie Lust miało za zadanie pozbawienie go głowy i zajęcie uwagi Łowcy. Gluttony miało za zadanie, gdy tylko czempion Lokiego zajmie się jego bratem, udać się do więzionego elfa i pożreć jego życie oraz duszę.
- Och, już wiem. Czyżby ulubieńcem twojego bożka został… Kat? - Wypowiedzeniu ostatniego słowa towarzyszyło wytworzenie z czarnego wiatru dziesięciu sztyletów, które miały dodatkowo rozpraszać Łowcę. Bezimienny starał się wycelować nimi w miejsce, gdzie Łowca powinien się dopiero pojawić. Szermierz tym czasem w wolnej ręce stworzył czarną kulę, którą przyłożył do pieczęci na ręce. Mógł, starać się ją zniszczyć. Ale po co męczyć się z wyrwaniem gwoździa, skoro łatwiej było rozwalić ścianę, w którą był wbity?
Wietrzny zmysł pozwolił Bezimiennemu zidentyfikować pobliskie zagrożenia dla jego zamiarów. Jednym z korytarzy w stronę więźnia biegł najemnik który podróżował wcześniej z Calamitym. Itorat tym tempem mógł spotkać się z latającym ostrzem grzechu, niedaleko celi poszukiwanego. Gort zmierzał na szczyt wieży, na której Richter siłował się z olbrzymim obiektem, którego pochodzenia dawny Surokaze nie znał.
Jednak poświęcenie głównej uwagi Łowcy było niezbędne. Gdy tylko Bezimienny napomniał o Kacie, ten wściekł się porzucając maskę spokoju.
- Nie mów o tym ścierwie w mojej obecności. - warknął, zrywając się z miejsca z pędem, tworzącym podmuchy wiatru. Lust zostało zbite z toru swego ataku, przez co miast głowy, uderzyło w ramię Łowcy nim ten zniknął. Rozcięło kawałek czarnego ciała, jednak rana nie była wielce poważna.
Bezimienny przeanalizował sytuację w ciągu sekundy i porzucił plan tworzenia sztyletów, by jak najszybciej uwolnić swe ramię z więzienia. Uciekł w ostatniej chwili, bowiem zaraz potem miejsce gdzie stał arcymag zostało przebite zielona włócznią. Łowca w momencie przebicia powietrza, rozluźnił palce, wypuszczając włócznię, która silą rozpędu popędziła za przeciwnikiem. Jednak nawet osłabiony refleks dawnego przywódcy zakonu, nie miał sobie równych. Nic dziwnego więc, że gdy włócznia uderzyła go w twarz, ten tylko zafalował a ona pofrunęła w głąb korytarza, gdzie wybuchnęła po zderzeniu ze ścianą. Miraż zostawiony przez nieporównywalną szybkość zniknął po chwili.
- Nie chciałbyś go zabić? - Bezimienny sprawiał wrażenie, jakby nic sobie nie zrobił z niemal utraty życia. Ot kolejne niewarte odnotowania wydarzenie. - Dałeś zapanować nad sobą Gortowi, a to chyba nie przystoi Łowcy. Wysłany na pewną śmierć... - odparł obmyślając kolejny plan działania. W międzyczasie zwiększył szybkość przemieszczania się Gluttony. Miecz musiał dotrzeć do elfa przed najemnikiem. Choćby dlatego, że czarny szermierz nie miał zamiaru zabijać nikogo z żywych współpracowników Gorta - zakładając, że ci nie będą chcieli zabić jego. - Darzę czystą nienawiścią twoją nowszą wersję, ale do ciebie nic poważnego nie mam. Wiem, że chyba trochę za późno na takie pytanie, ale… mógłbyś tutaj chwilę postać, ja skoczę popsuć plany Lokiemu, odwiedzę zbrojownię i znikam. - zaproponował mag. Lust powróciło do jego ręki. Zarówno miecz, jak i jego dzierżyciel czekali na decyzję Łowcy. W przeciwnym razie szaroskóry musiał to szybko zakończyć. I tak już za dużo czasu stracił na ten pojedynek.
- Od kiedy zostałem przeklęty jedynie zmieniałem Panów. Łowca i Kat będą wolni dopiero w ramionach śmierci. - istota ugięła kolana, tworząc kolejną zieloną włócznię. - Muszę uciąć twoje skrzydła kruku, wybacz mi. - dodał, odbijając się w stronę Surokazego.
- Możesz mieć z tym poważny problem. - ostrze Lust pokryło się czarną, lepką substancją, zwiększając swoje rozmiary trzykrotnie. - Jeszcze ich nie rozwinąłem.
Grzeszny miecz został skierowany czubkiem w stronę Łowcy, a rękojeścią przyciągnięty do prawego boku Bezimiennego. Każdy jego ruch powodował oderwanie się od ścian lub podłogi kawałków, które zbliżały się do niego, przyciągnięte silnym polem grawitacyjnym.
- Skończmy nasz pojedynek i niech lepszy zwycięży. Bo o przywiązaniu do życia mówić nie możemy. W końcu obaj umarliśmy. - szaroskóry uśmiechnął się lekko. Wyczekał na odpowiedni moment i wykonał niszczycielskie cięcie, mające w przypadku trafienia przeciąć przeciwnika na pół.
Miecz Bezimiennego ruszył w stronę głowy Łowcy. Scena rozgrywała się z prędkością której oko śmiertelnika nie było wstanie zarejestrować. Było to wyzwanie które mogło skończyć się jedynie śmiercią jednego z walczących. W tym wypadku grawitacja wygrała. Jej oddziaływanie minimalnie spowolniło Łowce, co dało szermierzowi ułamek sekundy więcej. Wykonał wykrok by wzmocnić swe cięcie, a ostrze z mlaskiem wgryzło się w ciało. Sylwetka Łowcy rozpadła się na dwoje, przelatując po bokach zabójcy, jednocześnie zachlapując go czarną jak noc krwią.
- Walka z tobą to był zaszczyt. - podsumował Bezimienny. Zbliżył się do ciała swego przeciwnika i ukląkł przy nim. Gdy był jeszcze Surokazem, coś takiego nawet nie przeszłoby mu do głowy, jednak teraz nie można było rezygnować z żadnej pomocy. Rękę zagłębił w ciele Łowcy, a gdy ją wyjął, znajdowało się w nim bijące jeszcze serce. Bez zastanowienia wsadził je sobie w pierś. Diabelski owoc zaczął przekształcać jego ciało, by dostosować je do dwóch serc, a on tymczasem uruchomił wietrzny zmysł by rozeznać się w sytuacji w twierdzy.
Grzeszny miecz wyprzedził najemnika i dominował w wyścigu do celi. Gort i Richter byli jeszcze spory kawałek od niego, acz zbliżali się nieubłaganie w jego kierunku. Zdawało się, że wszystkie walki w twierdzy dobiegły końca, jedynie jedno miejsce tworzyło zawirowania rozpoznawalne dla zmysłu. Mirro był niedaleko, przebywał w jednej z cel wraz z Laosem?
Mirro był kuszącym celem, jednak nie było na to czasu. Czarny szermierz miał swoje priorytety. Jego ciało pokryło się mrokiem i zaczynało znikać. Zamierzał przeteleportować się do Gluttony, by załatwić sprawy z elfem.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 02-03-2016, 11:06   #133
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Played like a...fiddle

Richter łypał złowrogo na stojące przed nim bóstwo, nie mając pojęcia czym sobie zasłużył na taką nieprzyjemną wizytę. Do tego znów go mdliło gdy na niego patrzył.
- Oh? Sam Kronos pofatygował się… w zakamarki mego umysłu? Nie mogę się doczekać aż… wyjawisz mi powód swojej wizyty. - Po tych słowach skłonił się parodiując dworski ukłon.
Kronos uśmiechnął się półgębkiem na słowa Richtera. - Widzę, że dobrze pamiętasz z kim masz do czynienia, cieszy mnie to Padre. - jego ciało poruszyło się niespokojnie na krześle. - Chce mi się pić, mógłbyś coś dla mnie tu stworzyć? To w kocu twój umysł. Jak zas widzisz, mój ciągle związany jest boskimi więzami.
Słowa “Gość w dom Bóg w dom” stały się bardzo dosłowne w tej sytuacji. Na prośbe kronosa wyimaginował lampkę wina, która objawiłą się w prawicy boga. Sam Richter był zaskoczony że to rzeczywisćie się udało. “W końcu to jego umysł”.
- Nie zapomina się takich… istot. - Skrzyżował ręce na napierśniku zbrojny.
Kieliszek pojawił się w związanej ręce bóstwa. Ten jednak chyba nie przyjął tego jako obrazy, bowiem naczynie uniosło się samoistnie, kierując do ust Kronosa. - Pijałem już lepsze. -odparł, gdy ciecz wplynęła do gardła. - A cel mojej wizyty, czyż nie jest jasny? Chciałem z toba porozmawiać w miejscu, gdzie nikt nam nie przeszkodzi.
- Dlaczego miałbym… wdawać się w rozmowy z bóstwem które… współpracuje z bożkiem kłamstw, intryg i zdrady? Ojcze Bogów, nisko upadłeś spoufalając się… z taką istotą jak on. Zapluty bożek… i jego chędożone parobki. - Splunął na temat Lokiego, następnie Richter wytarł wiecznie płynącą ciecz z pod powieki. - Słucham Kronosie… - Westchnął w końcu. Skoro Bóg pofatygował się tutaj na pewno chodziło o coś istotnego. Nie że miał inne zajęcia na tą chwilę.
- A ty, nie podałbyś ręki nawet najochydniejszemu z demonów, gdyby tylko mógł wyzwolić cie spod wpływu dręczącej twoją osobę klątwy? - Kronos, póki co zignorował pytanie, odpowiadając pytaniem na pierwszą część wypowiedzi Rcihtera.
- Moja klątwa… daje mi siłę kosztem człowieczeństwa… koszt który jestem godzien zapłacić… nie … jestem? - Richter złapał się za głowę. - Już nawet nie wiem… - Oko Richtera łypnęło na Boga. - Dlaczego ktoś taki jak… ty interesuje się czymś takim… jak ja? - Zapytał w końcu.
- Obu nam ktoś inny zabrał wolność. -odparł Kronos. - To że jestem z Lokim, nie znaczy, że popieram wszystko co robi, dlatego przybyłem w miejsce, do którego nawet on nie może zajrzeć. Twój umysł to wspaniałe schronienie. - uśmiech wykwitł na widocznej części twarzy ojca Bogów. - Chce ci pomóc uciec z jego gry, sprawić, by twoje poszukiwania ukochanej skończyły się szybciej.
Szczęka Richtera opadłą nieznacznie. - Możesz to zrobić? Nie… NIE! W tym jest jakiś… hak… napewno jest. - Zacisnął pięść uderzył się w głowę. Ból pomagał mu pozbierać myśli… jakkolwiek nie było by to dziwne. - Naprawdę możesz? - Palce Richtera tak mocno zacisnęły się na hełmie że aż popękał.
- Jestem ojcem Bogów, naprawdę sądzisz że czegoś nie mogę? -odparł, wyraźnie urażony taką sugestią. Nie mieściło się to w głowie Richtera… Bóg który pomaga.
- Pomóż mi… proszę. - Padł na kolana i podparł sie rękoma gdy jego głowa niemal dotknęła podłoża. - Mam dość… tego… tych gier… ja chce tylko znów… objąć Rose. Tylko tyle. Zrobię wszystko. WSZYSTKO! - Ostatnie słowo było potwornym warkotem.
- To nie będzie takie trudne, już niebawem się spotkacie. -uspokoił go Kronos. - Potrzebuję tylko byś stał się na chwile katalizatorem dla mej mocy. Wyzwolę ją z twego ciala, tym samym Loki nie zorientuje się, że to moje działania. Zaś to wystarczy by zakończyć ten etap gry, zbliżając cię do ukochanej na wyciągnięcie ręki.
- Rób co musisz Ojcze Bogów… wszystko dla niej. Wszystko. - Głos Richtera załamał się, nawet przez chwilę był podobny do ludzkiego. - Czy… Loki… będzie cierpiał? - Fioletowe śłepie spoglądało na Kronosa, a po policzku Richtera spływały łzy zmieszane z żrącą cieczą.
- Nie wiem czy jego serce zdolne jest jeszcze do odczuwania cierpienia. Jednak na pewno sprawi to, że jego egzystencja stanie się jeszcze bardziej żałosna. - Kronos uśmiechnął się po ojcowsku. - Podejdź i połóż rękę na mym ramieniu rycerzu.
Rycerz bez wahania przeniósł się tuż przed oblicze Kronosa i położył swoją okutą w przeklęty metal dłoń na jego ramieniu, bardzo intensywnie wpatrując się w jego zwierciadła duszy. Sam musiał przyznać że konstelacje gwiazd, przeszywane raz po raz błyskawicami imponowały mu. Były na swój sposób pięknie.
Gdy dłoń Richtera dotknęła ramienia Boga, od razu poczuł jak moc tego zaczyna go przepełniać. Czarne pasy zafalował na tronie, a światło setek gwiazd poczęło strzelać, ze szczelin w zbroi przeklętego wojownika. Czuł jak by energia miała go rozerwać na strzępy, a dobrze wiedział, że to tylko ułamek potęgi bóstwa.
- Raz się nam prawie udało… - westchnął Kronos. - Luigi Nino prawie pokrzyżował plany Lokiego, zabijając was wszystkich w jego dawnym domu, niestety moja własna kreacja, rządzący chaosem Karma wszedł nam wtedy w drogę. Teraz jednak Loki skierował go gdzie indziej. -ciemność powoli rozpadała się, Richter czuł jak wybudza się ze snu. Powoli dostrzegał ściany wieży, zalewane teraz blaskiem, wydobywającym się z jego własnej zbroi. - Więc nie martw sie rycerzu… ja dokończę jego dzieła. A gdy i ty przestaniesz istnieć, śmiertelniczka Rose przestanie być potrzebna. Spotkacie się na pewno, ja dotrzymuje obietnic. - Kronos rozmywał się, by zniknąć wraz ze słowami. - Cóż za żenada, iż ja muszę brać w tym udział…
Światło wystrzeliło na wszystkie strony, rozsadzając, całą górną część wieży więzienia. Richter odpadł na kolana, dymiąc z każdego otworu zbroi. Nie zginął, było to dziwne, ale ta moc nie miała go zgladzić, zapewne Kronos chciał usunąć wszystkich za jednym zamachem. Dysząc ciężko Richter wpatrywał się w odsłonięte teraz burzowe chmury. Coś jednak się z nimi działo, powoli rozstępowały się, niczym pod wpływem potężnego nacisku. Kiedy ciemność nieboskłonu rozstąpiła się, stało się jasnym, jakim katalizatorem miał być Richter. Drogowskazem, dla okrucha tego, co niegdyś stworzył Kronos.


http://vignette3.wikia.nocookie.net/...20140416065610

Kawałek gwiezdnego okrucha, wielki na tyle, że rzucany przez niego cień, wykraczał po za zasięg wzroku Richtera. Który powoli nadlatywał z nieba, prosto w stronę wieży.
Richter wpatrywał się w meteor dłuższą chwilę po czym zaczął cicho rechotać. Cichy rechot prędko zamienił się w opętańczy śmiech.
- Richter ty… głupcze. - rzucił pod nosem nie przestając się śmiać. Meteor leciał zabić wszytko w promieniu kilometrów jak nie więcej. Nigdy nie był bystry, to bezskutecznie próbowała mu wbić do głowy Krwistowłosa Eidith… jego matka. Zaufał Bogu i teraz miał otrzymać nagrodę. Jednak postanowił sobie kiedyś że bez walki nie da się zabić, więc zaczął działać.
Ostrze mroku zmaterializowało się w jego prawej dłoni, a szczęka rozwarła się na boki zbierając energię, jasnym zamiarem wystrzelenia jej w meteor. Następnie Richter wydłuży ostrze utkane z mroku i wystrzeli w stronę spadającego obiektu jak dysk. Przy małym promilu szczęścia rozłupie go minimalizując uszkodzenia jakie może wywołać. Albo zdechnie… ale to zależy tylko i wyłącznie od rzutu kości losu.
Załoga kapitana Czarnoskórego również nie miała zamiaru bezczynnie czekać aż przeznaczenie zdecyduje o ich życiu lub śmierci. Zabójcza Salwa stał na górnym pokładzie obserwując pole bitwy gdy gnom przy kokpicie manipulując przeróżnymi dźwigniami i konsolami przygotowywał wszystkie działa okrętowe do ostrzału. W tym też momencie na mostek wkroczył szaman i oznajmił spokojnym głosem:
- W razie najgorszego wszyscy którzy będą szukali ratunku niech chwycą się mnie.
Desmond tymczasem wzbił się w powietrze na odrzucie z nóg przekształconych w okrętowe działa, a jego ramiona przeobraziły się w lufę gigantycznego lasera na czubku której zaczęła gromadzić się energia mająca wystrzelić w meteor.

[media]https://www.youtube.com/watch?v=Y-MX__zgqZM[/media]

Paszcza Richtera rozwarła się wypuszczając z siebie potężny strumień szalonej energii. Atak uderzył w meteor razem z salwą Desmonda i okrętu pirackiego. Moc rozlewała się po okruchu kosmicznego pyłu, krusząc go, jednak przy jego rozmiarach uszkodzenia nie były nawet widoczne. Jedynym co można było dostrzec, to minimalne zmniejszenie prędkości pocisku Kronosa.
Tak samo wirowanie Richtera, który uderzył w meteor ze swoją monstrualną silą niewiele dało. Co prawda ciął i kruszył wszystko na swej drodzę, jednak obszar był po prostu zbyt wielki. Czuł jak jego mięśnie krzycząc wściekle, gdy przeciwstawiały się masie ogromnego obiektu.
- Co to jest!? - fala błękitu wystrzeliła ze zniszczonego szczytu wieży, z małym mnichem na szczycie. Jego niebieska klatwa uderzyła w meteor, starając sie go spowolnić. - Skąd to się t uwzięło?! - malutki człowieczek, pierwszy raz pokazał jakieś emocje po za wyrachowanym spokojem.
Richter ani na chwilę nie przestawał drążyć dziury w meteorze, musiał sie dostać jak najgłębiej.
-”Dla twojego własnego dobra radze ci się udzielać, rozsadzimy to od środka.” - Mruknął w myślach do swojej znacznie gorszej połówki. Gdy będzie już dostatecznie daleko, Ryknie z całej swej mocy i wystrzeli mackami we wszystkie strony, dodając do tego promień czarnej energii z paszczy.
- I co nam to da geniuszu, rozłupiesz kurewsko wielki kamień, na dwa troche mniej kurewsko wielkie. Jaki w tym cel?
- Przebić się na wylot… potem będziemy mieli podręcznikowy przykład selekcji naturalnej wśród parobów Gorta. -
Mimo iż widział jak daremne są jego wysiłki, snajper nie miał zamiaru się poddawać. Poraz kolejny przywołał w sobie moc przebudzonego szatańskiego owocu, a na okręcie pod nim zaczęły wyrastać dziesiątki gigantycznych dział pokrywając niemal każdy wolny skrawek kadłuba, a wszystkie wycelowane były w miejsce przez które rycerz przebił się do wnętrza meteoru. Nie dawało im to co prawda wielkich szans na uniknięcie zagłady, jednak strateg zdawał sobie sprawę że jedynym sposobem na zniszczenie czegoś tak ogromnego było skupienie całej siły ognia w jednym miejscu i osłabienie jego konstrukcji.
Wtem zaczęły zbliżać się do niego dwie postacie w których Salwa wyczuł swych nakama. Byli to Rico oraz William z załogi Smoczych Pazurów, którzy lecąc na podmuchach magicznego wiatru podfrunęli do niego i obaj położyli dłonie na jego barkach.
- Nie wiem czy masz jakiś plan, Desmondzie, ale bez kapitana w tobie cała nasza nadzieja - oświadczył sternik.
- Nie z takich opresji już wychodziliśmy, czyż nie? - dodał młody nawigator, zamykając oczy by skupić się na magii przepływającej przez jego dłonie.
Rycerz słyszał za soba nawałnicę strzałów ludzi Gorta. Kawały meteoru opadały w dół, lądując w oceanie i na pobliskich równinach. Jednak problemem zaczęła się robić… prędkość. Richter wytracał powoli pęd, a z racji na wielkość meteoru do środka wciąż bylo daleko. Takim tempem nie miał szans zdążyć przed zderzeniem kamulca z ziemią.
- Ej ty! - z ciemności w tunelu dobiegł go głos. Richter szybko wypatrzył niebieskie punkciki, które po chwili zmieniły się w oczy małego mnicha, którego widział już kilka razy. - Przeklęty łowco, chcesz zatrzymać ten głaz? - w głosie malca dało się wyczuć przerażenie.
- W miarę możliwosci. - Odparł nieprzejęty Richter. - Albo zrobić tak by mnie nie zabił. Zależy… które przyjdzie łatwiej. - Dodał po chwili, łapiąc parę oddechów.
- Wiem że jesteś silny, inaczej miecz grzechu nie chciałby cie zabić. Powiedz mi...czy dwóch takich jak ty, dałoby rade utrzymać ten głaz? - zapytał prędko mnich.
Richter nie do końca nadążał za rozumowaniem mnicha, ale odpowiedział wzruszając ramionami.
- Pewnie tak… ale jak sobie to wyobrażasz nie pojmuję. -
- Musisz mi zaufać. - mała dłoń została wystawiona w stronę wojownika. - Teraz nie liczy się kim jesteśmy wojowniku. Liczy się przetrwanie.
- Jeśli to jakaś sztuczka… - Ostrzegł Richter, wystawiając dłoń. Miał jakiś dziwny awers do podawania nieznajomym ręki.
Obaj zniknęli, by po chwili wyłonić się z plamy błękitu kilka metrów pod metaorem. Była ona niczym wielka taca, trzymająca się na ciękiej nóżce, wyrastającej z szczytu wieży. Gdy stopy Calamitiego dotknęły błękitu, po drugiej stronie pojawił się jego klon z energii, małpujący wszystkie ruchy zbrojnego.
- Jest równie silny co ty, zrobi to co ty. -mnich uniósł w gore głowę. - A więc przeklęty rycerzu, pokaż ile warta jest twoja krzepa.
Richter zaparł się nogami o kamienne podłoże i wystawił obie ręce w górę opierając je na błękitnej “tacy”. Cała jego zbroja zaczęła skrzypieć od nacisku, gdy jeszcze zaparł się głową o meteor.
-” Udzielaj się. - rzucił w myślach na prędce. Jeśli Riri to zrobi, to klon Calamitiego też powinien zareagować w ten sam sposób, dając w wyniku cztery pary przeklętych łapsk.
“- To wygląda na prawdziwą...ZABAWĘ!” - Riri wyszczerzył swe mentalne zębiska a czarne jak noc dłonie wyrosły z dwóch ciał Calamitiego. Ciężar zdawał się być dzięki temu coraz mniejszy,a po chwili na scenie pojawiła się jeszcze jedna iskierka nadzieji.
- Co jest Puszka, jeszcze sobie z tym nie poradziłeś? - Gort, dopiero co wskoczył z impetem na błękitną platformę. Jego demonicznie wyglądające ramię, zaczęły otaczać kości czarne jak węgiel.
- Pozwól że przyłożę do tego rękę. - zarechotał wesoło on, jak i jego klon który pojawił się na niebieskiej platformie. Z całej siły uderzyli oni w wielki kamień, co wraz z naciskiem łącznie ośmiu ramion przeklętego Rycerza, przyniosło piorunujący efekt.


http://orig01.deviantart.net/cb22/f/...t1-d8dj1wv.jpg

Kamulec nie wytrzymał skondensowanej mocy, która rozsadziła go na sporo, o wiele mniejszych części. Te niczym, deszcz, zaczęły spadać na okolicę, wybijając kolejnej dziury w więziennej twierdzy, oraz zmieniając lokalny krajobraz.
Richter wyszczerzył się pod hełmem, po czym wydał z siebie triumfalny ryk. Kawałek kamulca rozbił mu się o hełm, więc prowizorycznie uniósł lewą rękę, na której objawiła się tarcza utkana z mroku.
- Nie śpieszyłeś… się/ - mruknął do Gorta.
- Nie sądziłem że znowu będziesz potrzebował pomocy. - Gort zarechotał. - Des mi dał znać co się dzieje. Teraz musimy się pospieszyć i zejść na dół, ktoś zatrzymuje Łowcę w drodze do tej elfiej pokraki. - Gort spojrzał na Richtera wyczekująco.
-Miejmy to… za sobą… - rzekł Richter dematerializując tarczę, po czym przeniósł się kawałek w przód by dołączyć do Gorta. Miał szczerze dość wrażeń jak na jeden dzień… coś co rzadko mu się zdarzało.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172