Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-08-2009, 22:49   #381
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
sob. 13.X.2007, centrum handlowe, Brooklyn 10:44


Dante, czy jak mu tam, podpadł jej strasznie i to bynajmniej nie swymi wykwintnymi zalotami. Pod tym względem Amy nie oczekiwała po samcach niczego konstruktywnie akceptowalnego. Ale porównywanie siebie z nią? Nazywanie "wrodzonym talentem" tak całkowity brak gustu odzieżowego było być może ironicznie samokrytyczne, ale już porównanie do po prostu nie pospolitego ubioru młodej detektyw było przestępstwem ściganym jeśli nie z urzędu to w ramach osobistej wendetty.
Zaabsorbowanie tak egzystencjalnymi sprawami tym łatwiej pozwoliło Walter puścić mimo uszu wokołofreakowe wynurzenia łowcy. Do tego była mocno zaabsorbowana wstukiwaniem ledwo pamiętanego numeru do krnąbrnego telefonu. I po co wydawać kosmiczną kasę na komórkę skoro nawet nie ma w pamięci akurat potrzebnych numerów? Cały ten szum o technologii ułatwiającej życie był mocno przereklamowany.
Oczywiście zgodnie z losem uplecionym przez złośliwe mojry sukces w walce z techniką nie przyniósł zasłużonej nagrody tylko stos kolejnych problemów do przeanalizowania. Co tak w zasadzie miało znaczyć "No to się Pavlicek ucieszy ze spotkania po latach." Przecież ten cały "hunter" mógłby być jej synem! Wyglądało na to, że akurat w to lepiej nie wnikać, zwłaszcza że kolejne wieści były bardziej aktualne. Nosfery których "nie wolno dopuścić by poczuły się zagrożone. Lub coś zwąchały coś podejrzanego, bo mogą stać się nieobliczalne." Wolała nie pytać dyżurnego, czy przeoczą spalenie i dekapitowanie jednego z nich, ostrzelanie czterech przez sklepową ochronę, masową histerię i eksodus klientów sklepu drzwiami i oknami.Dalej nie było lepiej: "Spróbuj ich zlokalizować i trzymaj tego psedodantego na smyczy. Dostaje odpału jak zauważy demona. Zaraz powiadomię porucznik Logan i przyjadą posiłki." Wprawdzie Dantego mogła zawsze postrzelić w kolano, co zmniejszyło by znacznie jego mobilność to wieść o kawalerii w postaci Logan była co najmniej groźna. Z obawą popatrzyła na szklany dach centrum widząc po raz kolejny oczyma wyobraźni helikoptery bojowe rujnujące wszystko dookoła, desant komandosów i wreszcie wparowanie facetów w żółtym antypromiennych wdziankach. W końcu znowu miała do czynienia z "czarownikiem". Z kolejnej myślowej dygresji wyrwały ją końcowe słowa Ferrero zalecające by, "strzelać by zabić." Do kroćset, to miała być rada dyspozytora!? A gdzie strzały ostrzegawcze? Czekanie na agresję ze srony podejrzanego? Dobranie środków przymusu do zaistniałej sytuacji? Cokolwiek zrobi, albo zginie, albo wsadzą ją za naruszenia regulaminu... ale Rock będzie miał używanie. Poza tym cóż miało znaczyć "jeśli to rzeczywiście nosferatu"? Jak niby miała to sprawdzić? Jakiś kod kreskowy na karku, identyfikator na klapie czy insze migające światełko? A może miała zacząć strzelać święconymi kulami? "Jeśli trafiony spłonie, mamy zwycięzcę". Ale będzie zabawa... zwłaszcza jak dym się nie pojawi. Koniec świata. Choć nie. Rzeczony koniec nadjeżdżał właśnie na dwukółkowym cosiu z podpórką na mięsień piwny.
- Kobiety w Mac'u są zabezpieczone. Moi najlepsi ludzie pilnują ich. Resztę ewakuujemy.- Zatrajkotał z dumą.
-Co?!-Amy nie wiedziała już czy krzyczeć, milczeć, płakać, czy po prostu się zastrzelić. - Użyj pan tego radia i każ je NATYCHMIAST wyprowadzić przez zaplecze restauracji. JUŻ! - wydarła się na nadochroniarza. Wieści o "dzieciakach" a składzie z bronią też były cudne.
- Pertraktujcie, obiecujcie, przedłużajcie i NIE strzelajcie. To terroryści i powystrzelają was jak kaczki. Musicie przeciągnąć sprawę do przyjazdu policji, poza tym... DANTE?! -
Ze zgrozą patrzyła jak wariat przygotowuje się do skoku z galerii. Ruszając za nim i wskakując mu na plecy miała w głowie tylko kilka przebłysków składnych myśli: "ograniczać", "na smyczy" i "przestrzelić kolano", "lepiej oba".
Dante jednak wykazywał się zwinnością, chwytając się barierki i przerzucając nad nią swe nogi w stylu, typowego mistrza parkour. Oraz brakiem kooperacji względem Amy, której trudno było trafiać do ruchomych celów. Więc chęć przestrzelenia mu tego i owego, byłaby tylko pobożnym życzeniem.
Koniec końców dziewczyna, chwyciła się szyi, oboma i wisząc na łowcy spadał w dół, prosto na spanikowany tłum opuszczających sklep. Patrząc z perspektywy zza pleców samozwańczego bohatera, Amy oceniła, że do ziemi jest jednak daleka droga i ten upadek, może zakończyć się bardzo źle. Co prawda obrażenia u Dantego, specjalnie Amy nie martwiły. Wszak z połamanymi nogami, łowca będzie pod jej „kontrolą”. Ale urazy u cywili, a zwłaszcza urazy jej ciała to już inny problem. Dante jednak wylądował na ziemi bezpiecznie...wyciągając swój wielki miecz przy okazji. I rozpędzając tłumek spanikowanych zakupocholików. Po wylądowaniu Dante, nie przejmując się pasażerką na gapę na swych plecach natychmiast ruszył w kierunku szefa wampirów, zaś drogę ku niemu zastąpiła mu czwórka nastolatków z czerwonymi oczami i wystającymi kłami...Zapewne pomagierzy szefa.
W każdym razie dawało to niejaki wgląd w sytuację i możliwość przyspieszonego przetrybikowania zchomikowanych danych przy pomocy energii spalania niedawno pochłoniętych węglowodanów. Po pierwsze należało coś zrobić z zmniejszającą się odległością od dziwadeł i jednocześnie zmniejszyć liczbę postronnych celów. Zeskoczyła z pleców "barana" i przetoczyła się po ziemi by dotykając gruntu odnaleźć podstawowe odniesienie układu współrzędnych i jednocześnie dobyć prywatną broń. Przypodłogowy fikołej miał jeszcze jedną zaletę. Ustawiał ją pod kątem do całego zamieszania, więc przy próbie strzelania plecy "łowcy" miały być ciut bardziej bezpieczne.

- Policja wszyscy na ziemię! Już! Już! JUŻ! -

Kierowała się prostym konceptem. Ci ludzie i tak nie zdążą uciec nim rozpęta się tu piekło. Na ziemi mieli większe szanse uniknąć obrażeń i bycia wykorzystanym jak tarcze. Do tego mieli dzięki temu dużo mniejsze szanse bycia świadkami nadnaturalnych niestosowności które będą straszyć młodą detektyw jeszcze długo w nocnych koszmarach. Oczywiście przy założeniu, że czekało ją coś więcej niż sen wieczny...
Pozostawało oddać strzały ostrzegawcze, bynajmniej nie w powietrze.
Odwieszając na chwilę moralność swych czynów na autodestrukcyjny wyimaginowany kołeczek wymierzyła bezpośrednio w "maga" i dwukrotnie pociągnęła za spust. Cóż nie była wybitna w te klocki ale jej obecne umiejętności można było chyba zakwalifikować jako mocną średnią. Teraz tylko od szczęścia zależało, czy nie postrzeli kogoś z postronnych. Oczywiście istniała jeszcze możliwość, że któryś z nosferów zastąpi drogę strzałom by osłonić swego lalkarza co miało o tyle dobre strony, że nie trzeba było kombinować jak to to trafić no i z tej odległości pociski i tak powinny przejść na wylot. Oczywiście o ile informacje Dantego były dokładne, gdzieś w hali, przy założeniu że kwartet miłośników militariów nie zakończył jeszcze zakupów, czaiły się jeszcze trzy pokraki. Ale w tym momencie cztery były na miejscu, zdemaskowane i niebezpieczne i to temu zagrożeniu Amy postanowiła poświęcić uwagę. W końcu istniała też szansa, ze postrzelenie lub zabicie magika przerwie w jakiś sposób działanie pseudowampirów. Na razie pozostawało prowadzić ostrzał starając się uszkodzić króla i jak najwięcej pionów z czarnej strony szachownicy.
 
carn jest offline  
Stary 04-08-2009, 20:00   #382
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
sob. 13.X.2007, w drodze do posiadłości Von Stauffów, 00:38


Załadować, chwycić dwoma dłońmi i wymierzyć...Vivianne zrobiła wszystko, tak jak na szkoleniu, które już dawno miała za sobą. Wilkołak był dużym celem, to plus...za wilkołakiem były dwa inne cele...to minus.
Vi wymierzyła i nacisnęła spust, jeden i drugi raz...Kule zrobiły większy efekt niż poprzednie, wyrywając spory kawał mięsa i futra z ciała wilkołaka. Rany jednak zaczęły się zasklepiać, a bestia wydała z siebie wściekły ryk. Zagłuszony przez huk wystrzału, policjanci z wozu niemal jednocześnie wystrzelili ze śrutówek, a stwór odepchnięty przez wystrzały wylądował na ulicy. I podniósł się na „nogi”, a rany jego goiły się w zastraszającym tempie.
- Czy ta piekielna bestia nie potrafi umrzeć?- taka myśl przemknęła przez umysł detektyw Henderson, nerwowo naciskającej spust broni i pakując cały magazynek w dziką bestię. Kule wyrywały kolejne spore rany. A wilkołak nie nadążał z regenerowaniem ich. Osunął, się plując krwią...Wydał z siebie ryk zmieniający się w skowyt, a potem przechodzący w jęk...

Stworzenie zaczęło powoli się przeobrażać...tracąc zwierzęce cechy na rzecz ludzkich. Powoli wilkołak stawał się człowiekiem, młodym mężczyzną, z poważnymi i głębokim ranami. Śladami po strzałach Vi. Mocno krwawił jęcząc z bólu. Vi pochyliła sie nad nim by obejrzeć rany. Nie przeżyje, tego była pewna. Rany były zbyt rozległe, krwawienie zbyt obfite. Umrze w przeciągu kilku minut.
Tymczasem policjanci z radiowozu wyszli wraz śrutówkami, rozglądając się niepewnie. jakby oczekiwali pojawienia się kolejnej bestii.
Starszy z nich rzekł.- Co to do cholery, było. Kim pani jest?
I jeszcze ta brzęcząca komórka. Chris zapewne martwił się tym, że jeszcze nie dotarła do posiadłości von Stauffów.

sob. 13.X.2007, centrum handlowe, Brooklyn 10: 55


Nie przejmując się zeskoczeniem Amy, „Dante” pognał w kierunku szefa bandy Nosferatu, Dwóm pierwszym stworom, płynnym poziomym ruchem miecza, niemal od niechcenia ściął głowy. Dekapitacja spowodowała fontanny krwi. Niemniej pozbawione głów nosferatu nie były zapewne w stanie się zmienić w paskudne nieumarłe coś, które zaatakowało Amy i Dantego przy drzwiach. Ich bezgłowe tułowia upadły na ziemię i leżały spokojnie, ku uldze Amy. Oczywiście ta krwawa jatka wyzwoliła w przymusowych widzach panikę i obłędne niemal parcie na drzwi. Które momentalnie zostały zablokowane, przez pchający się tłum.

Yue mogła tylko zakląć pod nosem. Bo do wyjścia nie dało się przecisnąć.

<< Gaijini mają więcej odwagi od ciebie Yue. Jaka z ciebie będzie policjantka?>>

Pogardliwy ton głosu wujka zabrzmiał w umyśle dziewczyny. Nie bez powodu użył japońskiego określenia. Miało to nadać wypowiedzi bardziej szyderczy wydźwięk.

Amy wycelowała broń w bossa i wystrzeliła krzycząc. - Policja wszyscy na ziemię! Już! Już! JUŻ! –
Pierwszy strzał, był chybiony... Na szczęście, wcześniej spanikowany tłumek gapiów posłusznie osunął się na ziemię. Dzięki czemu Amy nie zaliczyła przypadkowej ofiary na swym koncie.
Szef bandy wampirów mamrotał coś pod nosem nie przejmując się pędzącym w jego kierunku białowłosym świrem w mieczem.
Ani tym, że kolejny strzał detektyw Walter był celny i wyrwał sporą dziurę w jego klatce piersiowej...odsłaniając jego oddychające płuco.
Dwa wampirki skoczyły Dantemu w kierunku pleców, a ten odwrócił się i płynnym ruchem zapakował kilkanaście kul odrzucając do tyłu jednego, a potem uskakując przed drugim. Szef wampirów wykonał kolejne kilka ruchów dłońmi i z pod peleryny Nosferatu wyfrunęły nietoperze wampiry. Cała chmara krwiożerczych myszy ze skrzydłami.

Amy strzeliła kolejny raz, ale chmara nietoperzy utrudniała trafienie, tym bardziej, że niektóre próbowały kąsać pannę detektyw jak i łowcę. Także Dante był zdumiony tymi nagłymi posiłkami w postaci setek nietoperzy i przerwał atak.
Szef Nosferatu, chwycił jednego z leżących cywili wykazując się nadludzkim i wysiłkiem i niewybrednym gustem. Gdyż przyssał się do jakiegoś spaślaka, wbijając kły w jego gardło i wysysając krew. Regenerował w ten sposób swą ranę od postrzał zadanego przez Amy.
- Znam takich jak ty, łowco.-krzyknął do Dantego.- Prędzej czy później wyczerpiesz siły. A ja mam nieskończone źródło mocy. I wykończę waszą trójkę, jedno po drugim.
Sytuacja przedstawiała się parszywie. Szef nosferatu wycofywał się w głąb centrum, zapewne by przyszykować coś gorszego. Postrzelony przez Dantego wampirek właśnie się zwęglił i unikając bezpośredniego wystawienia na światło słoneczne, nacierał na łowcę. Drugi nosferatu skierował swe kroki w kierunku Amy szczerząc kły. A jeszcze te upierdliwie nietoperze. A posiłków, jakoś nie było widać....Chwila! Jaką trójkę?

Sytuacja przedstawiała się parszywie także dla Yue. Początkowo wszystko szło dobrze. Czarnowłosa kobieta, oświadczyła że jest z policji i nakazała się położyć na ziemi cywilom. Yue oczywiście nie posłuchała, bo i po co. Skoro tłok przy wyjściu zmalał. Więc Yue postanowiła wykorzystać sytuację, by opuścić centrum. Niemniej był ktoś, kogo cała ta walka nie zainteresowała. Ktoś, kto skupił swą uwagę na Yue.
Cień, mała sylwetka przemknęła w kierunku Chinki. Yue odruchowo uskoczyła, nie dość szybko. Ostry nóż... boleśnie nie przesunął się po żebrach. Yue zacisnęła usta w bólu.
Zaś wuj Gong zachichotał w jej umyśle.

<< Nigdy nie odwracaj się plecami do Oni. Zwłaszcza do takiego, którego obraziłaś>>

Mała wampirzyca patrzyła na Yue ze złowieszczym uśmiechem na ustach.
- I kto jest teraz lowlife?- dodała oblizując ostrze z krwi...Z krwi Yue. Po chwili na scenę wkroczyły setki nietoperzy śmigając w opętańczym locie po centrum. Zmniejszając widoczność i stając się upierdliwymi przeszkodami. Bowiem podobnie jak stwór który je przywołał, lubiły krew.
Mloda wampirzyca czaiła się z nożem na Chinkę. Wampirzycy bowiem, stwory jej pana nie przeszkadzały. Do uszu Yue dobiegł krzyk ich szefa. - Znam takich jak ty łowco. Prędzej czy później wyczerpiesz siły. A ja mam nieskończone źródło mocy. I wykończę waszą trójkę, jedno po drugim.
Młoda wampirzyca uśmiechnęła się złowieszczo. Teraz mogła zabić Yue i wychłeptać jej krew, mając na to przyzwolenie swego pana.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-08-2009 o 00:23.
abishai jest offline  
Stary 08-08-2009, 23:00   #383
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
sob. 13.X.2007, centrum handlowe, Brooklyn 10: 55



YouTube - Björk - Declare Independence

Bycie azjatą dawało jeden spory plus. Zawsze można zgrywać nieuka i udawać, że język angielski to wielka niezglębiona tajemnica. Grozić można nieszczerze. Ale zaatakować?

Yue upuściła świece. Odkopnęła je sprawnym ruchem pod donicę ze sztuczną rośliną. W końcu obiecała Mei, że do wieczora przetrwają.

Czuła się zobligowana do reakcji. KUEI wypowiedział jej wojnę.

- Demon zawsze będzie tylko demonem. - powiedziała spokojnie po angielsku.

Upuściła, amortyzując stopą, sekator.

- Znam takich jak ty łowco. - rozległo się za nią - Prędzej czy później wyczerpiesz siły. A ja mam nieskończone źródło mocy. I wykończę waszą trójkę, jedno po drugim.

<<Słuchaj mnie uważnie, bratanico. Ona naruszyła naszą skórę. Odpuścisz i to? Właśnie zostałaś wmieszana. Teraz może ta przyjemniejsza część z kopaniem i łamaniem niech się już zacznie?>>


Dobrze, że pojawiły się te małe czarne nietoperze. Yue, łopatą do tej pory opartą na ramieniu, zrobiła zamach.

<<Zabawa w baseball?>>


Traktując nietoperza jak piłkę, uderzyła w niego z całej pary w kierunku twarzy młodej kuei. Zaskoczona oberwała dokładnie między oczy. Yue już przy niej była. Jej stopa między jej. Łopata uderzyła o podłogę tuż przy nich. Cios łokciem wzmocniony dłonią jednak nie trafił w cel. Kuei uchyliła głowę.

<<Szybka jest>>


Nóż zszedł po bloku kolanem chinki. Odskoczyła, ale tamta już ją miała. Drugi cios wszedł dokładnie między rękami azjatki, czubek ostrza zagłębił się w ciało. Na twarzy demonicy zawitał paskudny szeroki uśmiech. Yue skrzywiła się mimo woli, przymknęła oczy, nabiła głębiej na nóż, złapała kuei za fragi i pociągnęła za sobą na podłogę. Tamta wyszarpnęła nóż.
- A teraz zamknę ci...
Yue przyłożyła jej dłonie do twarzy, momentalnie wytworzyła dwie kule śnieżnobiałej, oślepiającej energii. Kuei zawył. Chinka przeturlała się z nią, aby mieć wierzgającą poczwarę przypartą do podłogi między kolanami. Wyszarpnęła jej nóż z dłoni i wbiła w ramię. Sięgnęła szybko po łopatę, łapiąc ją w połowie trzonka. Wysoko unosząc ramiona, wbiła szuflę w szyję kuei. I jeszcze raz. Trzeci cios w końcu zazgrzytał o podgłogę. Głowa odtoczyła się. Kałuża krwi. Jej własnej też. Otarła rozbryzg z twarzy.

Nietoperze uderzały w jej włosy, czując jak krwawi.

<<Tak się dać podejść. Doprawdy>>


- O zamknij się. - przeturlała się, przeskoczyła przez jakiegoś grubego białasa, co skulił się na posadzce ze strachu. Dopadła do aluminiowej zasuwy, której właściciel sklepu z gazetami nie dociągnął do końca i szarpnęła ją do góry.
- Ej! - okazało się, że leżał na ziemi tuż obok.
- Gaśnica. - rzuciła stawiając go do pionu - Dawaj gaśnicę.



Mężczyzna niepewnie wszedł z nią do środka pod wpływem jej spojrzenia. Rzuciła na ladę pieniędzmi, które jej zostały po zakupie akcesoriów ogrodniczych.
- Dawaj. - warknęła, wyrywając mu sprzęt. Wyszła przed sklep, wyrwała zatyczkę blokującą i rozpoczęła batalię z nietoperzami. Skierowała się do drzwi. Trzeba było usunąć stąd ludzi. Najlepiej bez gacków we włosach.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 09-08-2009, 21:58   #384
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
sob. 13.X.2007, centrum handlowe, Brooklyn 10: 55


Czynny akt wampiryzmu. Na pewno był na to jakiś paragraf.
To że ten cały magus nie potrafił liczyć Amy puściła mimo uszu. W końcu trzeba było być mocno nie douczonym by wierzyć w te całe bzdury z magią itd. Oczywiście w grę wchodził jeszcze alkohol, dragi lub prozaiczna wada wzroku. Bardziej problematycznym było doraźne zagrożenie ze strony jednego czegoś którego Dante jeszcze nie skusił się zaszlachtować. I choć dystans potęgował niebezpieczeństwo sprawiał też, że przynajmniej w teorii powinno być jej łatwiej trafić. Płynnym ruchem kciuka przestawiła rodzaj prowadzonego ognia z pojedynczego na ciągły zupełnie pomijając w swych zamiarach trzy kulowe rozwiązanie semi. I tak nie będzie miała czasu na zbyt wiele strzałów więc należało mieć cichą nadzieję, iż nosfer nie będzie zanadto unikał z obawy na swego jeszcze wycofującego się właściciela. Co do postronnych byli ostrzeżeni i leżąc na ziemi nie powinni dostać się pod pociski lecące na wysokości korpusu. Poza tym ginięcie nie wchodziło w grę w weekend więc bezpieczeństwo własne obchodziło w tym momencie młodą detektyw ciut bardziej od nietaktownego otoczenia.
Niestety na same pogarszające sytuacje toperze nie miała pomysłu. Wszelkie przeciw działania niechybnie skończyły by się nadmierną ilością ofiar a znając życie ubiła by przy okazji jedyną skuteczną w tym momencie osobę w okolicy, czyli chcąc nie chcąc łowcę.
Oczywiście ucieczka wielkiego złego była zła. Zapewne przemieści się w kierunku oblężonego przez ochroniarzy składu z bronią gdzie czeka na niego kolejny zakłądnik. Do tego Amy była niemal pewna że te bezmózgie spaślaki nadal nie wyprowadziły dziewcząt z centrum jeszcze bardziej komplikując sytuację.
Jednak chwilowo od tropienia ważniejsze było przetrwanie. Dziewczyna otworzyła ogień ciągły do nadchodzącego potwora. Oczywiście w odwodzie został drugi pistolet z nie tym co trzeba kolorem amunicji jednak Amanda nie zamierzała nad tym myśleć. Jeśli tylko wystrzela święcone pociski i zdąży sięgnąć po broń służbową na pewno spróbuje jej użyć.
 
carn jest offline  
Stary 10-08-2009, 23:54   #385
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
sob. 13.X.2007, Richmond Avenue, 00:38

Wilkołak wreszcie leżał martwy, ale to była dopiero połowa sukcesu. Zdezorientowani policjanci wysiedli ze swego zdezelowanego radiowozu. Rozglądali się dookoła z wyraźną obawą. Trudno się było dziwić. Ostatecznie nie co dzień ma się bliskie spotkanie trzeciego stopnia z rozwścieczonym właścicielem ostrych pazurów i wielgaśnych zębisk.

- Co to, do cholery, było? Kim pani jest? – wrzasnął starszy mężczyzna.
- Panowie, spokojnie. Jestem detektyw Vivianne Henderson, wydział 13. Wezwałam już posiłki, niedługo przyjadą i wtedy wszystko się wyjaśni. – powiedziała to wszystko stanowczym głosem, machając im przed nosem służbową legitymacją.

Vivianne starała się mówić spokojnie, chociaż wewnątrz cała drżała. Adrenalina dalej krążyła w jej żyłach i ten stan nie miał minąć w ciągu najbliższych kilku minut. Mimo to musiała coś zrobić, musiała zająć się wszystkim, wezwać posiłki, a przede wszystkim musiała uspokoić policjantów.

Zanim jednak zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję, we wnętrzu jej torebki odezwał się telefon. To Chris próbował się z nią skontaktować.

- Halo? – rzuciła do słuchawki odchodząc kilka kroków od radiowozu. – Chris, przepraszam, że nie pojechałam do posiadłości pani von Stuff, ale coś mi wypadło – rzuciła zanim mężczyzna zdążył cokolwiek powiedzieć. – Konkretnie to wilkołak wypadł na jezdnię i rąbnął w maskę mojego samochodu.
- Że jak?! – krzyknął zdumiony mężczyzna do słuchawki. – Czy ja dobrze słyszałem, wilkołak cię zaatakował? - Tym razem Vi dała mu dojść do słowa. Wiedziała, że wiadomość o ataku wilkołaka wywoła emocje, których nie należy w sobie tłumić.
- Spokojnie, nic mi się nie stało. Co prawda wilkołak nie może o sobie powiedzieć tego samego, bo właśnie leży na asfalcie z wielgaśną dziurą w czaszce. Większy problem to dwaj policjanci, którzy napatoczyli mi się tu radiowozem. Wilkołak ich zaatakował i pokiereszował ich samochód. Ale poradzę sobie z tym, przynajmniej tak mi się wydaje. Nie mniej jednak dobrze by było, gdybyś tu przyjechał. Jestem gdzieś w połowie Richmond Avenue.
- Dobra, za chwilę tam będę – mruknął mężczyzna zrezygnowanym tonem.
- Nie musisz się spieszyć. Zaraz zadzwonię po posiłki z wydziału. Do zobaczenia

Rzuciła okiem na dwóch policjantów, którzy właśnie lustrowali zniszczenia w swoim samochodzie. Przez chwilę zastanawiała się, czy ich nie powstrzymać, ale doszła do wniosku, że i tak będzie musiała to wszystko odkręcać, więc drobne szczegóły nie zrobią jej różnicy.

Wybrała numer do wydziału 13. Oficer dyżurny przez chwilę nie chciał wierzyć, że jest funkcjonariuszką, nie kojarzył jej nazwiska. Kiedy jednak podała numer legitymacji, powiedziała, że jest nowa i przekonała, żeby sprawdził w bazie danych, zdołała go przekonać do współpracy. Teraz trzeba było tylko czekać.

Dwaj policjanci właśnie oglądali zwłoki mężczyzny, który jeszcze chwilę temu zdzierał dach z ich radiowozu, a teraz był krwawą plamą na czarnym asfalcie. Vi słyszała, jak głośno zastanawiają się, co mu się stało. Trzeba było wreszcie coś z nimi zrobić.

Przywołała obu mężczyzn do siebie. Powiedziała dość oględnie, że zostali zaatakowani przez rozwścieczonego niedźwiedzia, który uciekł przemytnikom, a martwy mężczyzna jest właśnie jednym z owych groźnych przestępców ściganych przez jej wydział. Dodała coś o tym, że brak reakcji na postrzał musiał być wynikiem wielkiego stężenia adrenaliny we krwi, może jakiegoś narkotyku, a ponad to chyba właśnie zbliża się sezon godowy niedźwiedzi, więc zapewne również testosteron zrobił swoje. Rzuciła jeszcze kilka medycznych faktów, które zapamiętała ze studiów i które zapewne odnosiły się do człowieka, a nie niedźwiedzia, ale miała nadzieję, że policjanci o tym nie wiedzą.

Przez cały czas była aż do bólu poważna, a wszystko po to, by wymyślona na poczekaniu bajka była całkiem przekonująca. Mężczyźni byli tak skołowani ostatnimi wydarzeniami, że napływ kolejnych wiadomości jedynie ich pogrążył. I tego właśnie oczekiwała Vi.

Wniknięcie do dwóch umysłów na raz było trudniejsze, niż podejrzewała. Do tej pory tylko kilkakrotnie próbowała z większą liczbą osób i cały czas miała z tym duże problemy. Kiedy już przeniknęła barierę umysłów, ujrzała wszystko to, co sama przed chwilą przeżyła. Wielka bestia próbująca się wedrzeć do samochodu, strzały, które nie dają żadnych skutków, a potem naboje dum dum wyrywające po kawałku ciała potwora, dziwna przemiana wilka w człowieka i powiększająca się kałuża krwi.


Doszła do wniosku, że historia z niedźwiedziem jest na tyle wiarygodna, że umysły obu mężczyzn łatwo ją przyjmą. Zabrała się więc do roboty. Paskudną mordę przerośniętego wilka zmieniła w równie paskudną, ale dużo bardziej wiarygodną, mordę rozwścieczonego niedźwiedzia, masę błyskawicznie regenerujących się ran po postrzale, w znacznie mniejszą ilość ran broczących krwią, a przemianę wilkołaka, w uciekającego, rannego niedźwiedzia. Na koniec dodała jeszcze scenkę o niebezpiecznym przestępcy wybiegającym na drogę z bronią w ręku i ją samą tegoż przestępcę unieszkodliwiającą. Całość zgrabna, prawdopodobna i całkowicie pozbawiona paranormalnych podtekstów.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 10-09-2009 o 20:57.
echidna jest offline  
Stary 11-08-2009, 23:00   #386
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
pt. 12.X.2007, przedmieścia NY, opactwo benedyktynów 16:25


- ... bacz na to, że piekło właśnie dobrymi intencjami wybrukowane jest. Zły podsuwa nam niebezpieczne narzędzia, byśmy użyli ich w dobrej wierze. Taka jest natura pokusy. - gdy się palnęło gafę na filozofii współczesnej stary Rock-Barry też używał podobnego tonu gdy wpatrywał się przenikliwie w pechowego seminarzystę, a potem zadawał na zadanie referat opasłego II tomu filozofii współczesnej. Chris chciał się schować przed tym wzrokiem lecz jedynym sposobem było danie nura za półki książek. Niemniej wytrzymał i przeszedł do kolejnych pytań tym razem dogłębnie je wcześniej analizując...

Przy ostatnim pytaniu wzrok Dawkinsa podświadomie szukał jakiegoś zaułka gdzie będzie mógł się skryć gdyby jakieś przedmioty albo ostre słowa miały polecieć w jego stronę... Zakonnik jednak przystał na prośbę księdza (z pewnymi oporami, ale Chris spodziewał się czegoś gorszego) i wręczył stary brulion. detektyw ostrożnie otworzył na pierwszej zapisanej kartce i zmarszczył czoło. Było to po łacinie lecz chyba zawierało wiele obcych jemu naleciałości. Brzmiało to trochę jak portugalski, albo hiszpański. Westchnął zamykając notes. Kolejna lektura na weekend, pewno przy okazji będzie musiał załatwić skądś słowniki do tych języków.
-Dziękuję ojcu, postaram się to zwrócić jak najszybciej- Zerknął na zegarek.-Proszę wybaczyć ale jeszcze mam coś do załatwienia. Jeszce raz dziękuje za tą rozmowę.- Po czym nieco nerwowym krokiem wyszedł za młodszym benedyktynem

pt. 12.X.2007, Hotel Pensylwania, pokój dyrektora, 17:30


(...)-Nie gromadzimy zapisów dłużej niż na trzy lata podatkowe z rzędu. Wie pan...To strasznie dużo papierkowej. Ale hotel udostępni odpowiednie materiały.
-Powinno wystarczyć...-
Chris miał przynajmniej taką nadzieję: sprawdzanie gości nawet z 3 lat z pewnością wystarczy aby przyprawić go o ból głowy.-Mam nadzieję, ze mają to państwo w formie elektronicznej?- młody ksiądz wprawdzie nie był zbyt dobry w informatyce, ale z pewnością było to leprze niż szukanie pojedynczych nazwisk w papierowych kartotekach (o ile w ogóle jeszcze takie są dostępne).
Nagle wpadła mu jeszcze jedna myśl do głowy: -Aha, byłbym zapomniał: prosiłbym również o listę pracowników...

sob. 13.X.2007, Posiadłość Von Stauffów, 00:38


Kolejne sygnały bez odpowiedzi z jakiegoś powodu coraz mocniej zaniepokoiły młodego księdza. A przecież powód mógł być prozaiczny: niektórzy przecież nie odbierają w trakcie jazdy samochodem. niemniej, niepewność co się dzieje z jego partnerką pozostawała. Chciał już odłączyć gdy w końcu Vi odebrała
- Halo? Chris, przepraszam, że nie pojechałam do posiadłości pani von Stuff, ale coś mi wypadło – ton głosu sugerował lekkie emocje niemniej jak sie okazało ton był nad wyraz spokojny jak na treść informacji– Konkretnie to wilkołak wypadł na jezdnię i rąbnął w maskę mojego samochodu.
- Że jak?! –
krzyknął zdumiony ksiądz do słuchawki, a w tym czsie umysł pospiesznie szykował całą serię mniej lub bardziej sensownych pytań "Znowu? Wilkołak? tutaj? Jak? Gdzie? Kiedy? Czy tego już nie było?..." zdołał się jednak opamiętać i odchodząc szybko od kamerdynera dodał przyciszonym, acz nerwowym głosem – Czy ja dobrze słyszałem, wilkołak cię zaatakował?
- Spokojnie, nic mi się nie stało. Co prawda wilkołak nie może o sobie powiedzieć tego samego, bo właśnie leży na asfalcie z wielgaśną dziurą w czaszce. Większy problem to dwaj policjanci, którzy napatoczyli mi się tu radiowozem. Wilkołak ich zaatakował i pokiereszował ich samochód. Ale poradzę sobie z tym, przynajmniej tak mi się wydaje. Nie mniej jednak dobrze by było, gdybyś tu przyjechał. Jestem gdzieś w połowie Richmond Avenue.
- Dobra, za chwilę tam będę –
mruknął Chris zrezygnowanym tonem, choć myśli nadal pędziły przez jego głowę
- Nie musisz się spieszyć. Zaraz zadzwonię po posiłki z wydziału. Do zobaczenia
-No cześć
- dodał niemal automatycznie i wyłączył komórkę gdy w końcu zdołał nakierować odpowiednio myśli i rozważać możliwe wymówki, jakie teraz mógł przekazać kamerdynerowi
-Przepraszam bardzo... Był wypadek na Richmond i Vi... to znaczy panna Henderson, teraz organizuje tam... wszystko.... Prosiła bym jej pomógł. Proszę przeprosić panią Von Stauff, postaramy się to załatwić jak najszybciej i wrócić by zająć się sprawą ducha-"Powinni w XIII-stce przygotować jakiś leksykon wymówek na każdą okazję..."
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!

Ostatnio edytowane przez enneid : 11-08-2009 o 23:12.
enneid jest offline  
Stary 13-08-2009, 14:41   #387
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Detektyw rozglądnął się po dość bogato urządzonym pokoju. "Niektórzy to mają dobrze" przemknęło mu przez myśl. No cóż już tak to był skonstruowany świat, jak to zostało kiedyś zauważone przez Szekspira "Niech ryczy z bólu ranny łoś, zwierz wolny przebiega knieje, Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś, to są normalne dzieje". To był chyba jeden z niewielu cytatów, jaki pamiętał z kursu literatury angielskiej. Uśmiechnął się lekko do właściciela antykwariatu

- Chętnie spróbuję tego sherry, aczkolwiek nie za dużo, przyjechałem samochodem -
wypił łyk alkoholu, był dobry w smaku, a chociaż Chris nie uznawał się za specjalistę, jeżeli chodzi o marki alkoholi, to wiedział, że na takie sherry, nigdy nie będzie go stać. Cóż przynajmniej robił to co lubił, w wojsku zarabiałby na pewno lepiej, ale przecież nie wybrał takiego życia. W końcu jednak trzeba było przejść do rzeczy odłożył kieliszek na stolik i odezwał się spokojnym, aczkolwiek stanowczym tonem.

-Jak już mówiłem panu przez telefon prowadzę śledztwo w sprawie pewnej bardzo specyficznej książki i związanego z nią rytualnego zabójstwa -

- Coś pan o tym wspominał.-
rzekł Robert spoglądając na Chrisa badawczym spojrzeniem. Następnie dodał.- A co ma to wspólnego ze mną?-

-Cóż pański pracownik powiedział, że zamawiał pan książki o zbliżonej tematyce. Pomyślałem, że może pan znać odpowiednie środowisko, szczególnie jako właściciel antykwariatu -
po tych słowach upił łyk sherry uważnie przypatrując się panu Frew i obserwując jego reakcje.

- Powiedzmy, że trochę znam...Ale osoby takie jak ja, cenią anonimowość.- rzekł Frew popijając sherry.- Dyskrecja to cenna zaleta.-

-Nawet wobec przestępcy? Nawet wobec mordercy? To jest chyba, źle pojęta dyskrecja - jak na razie rozmowa toczyła się w bardzo cywilizowany sposób, przypominała De Luce, zajęcia z filozofii prowadzone na pierwszym roku. Zupełnie jakby mieli dyskusję o różnicach w idealnym państwie Platona i Arystotelesa.

-Źle mnie pan zrozumiał detektywie. Wielu z moich ...kolegów nie widziałem na oczy.- zaśmiał się Frew.- Wielu znam tylko z pseudonimów. Niewielu poznało mój adres, a i ja znam zazwyczaj tylko adresy ich skrzynek pocztowych. Pomijając korespondencję pocztową, rzadko się kontaktujemy.-

-Rozumiem, ale chyba ma pan swoje sposoby, żeby takie osoby odnaleźć -

-Przecenia pan moje możliwości.- rzekł Robert Frew. Złożywszy dłonie razem dodał.- I nie docenia pan magów. Oni nie lubią, gdy zakłóca się ich spokój i potrafią gniew okazać, w bardzo...gwałtowny sposób.- te słowa nie zabrzmiały jak groźba, były szczerym ostrzeżeniem, jednak Chris miał co do tego swoje zdanie, nie bał się mafiozów i na pewno nie zamierzał się bać żadnych magów nie ważne jak byliby potężni.

-Potrafię trafić człowieka lub człekopodobne potwory w skroń z pistoletu ze 100 metrów, nie boje się nawet bardzo mściwych magów panie Frew. - po tych słowach uśmiechnął się lekko i po krótkiej chwili szybko dodał -Oczywiście, zakładając, że będą próbowali mnie zabić, co o dziwo ostatnimi czasy zdarza się częściej niż bym chciał -

Frew sięgnął po cygaro, pstryknął palcami...pomiędzy nimi pojawiły się zielony płomień. Odpalił od niego cygaro jak od zapalniczki. Zaciągnął się dymem i rzekł, ruchem dłoni gasząc płomyk.- Zakładam, że miało mi to...zaimponować? Detektywie, brutalna siła i bezpośrednia konfrontacja,ani mnie ani ich nie przerazi.-

Ten mały pokaz nie zrobił na Chrisie żadnego wrażenia, na każdego jest jakiś sposób.
-Brutalna siła jest czasami jedyna odpowiedzią na zagrożenie panie Frew, niektórzy ludzie nie rozumieją po prostu innych argumentów. Przez ta książkę zginęły 4 osoby-

- Mogłem pana zabić...gdy tylko zjawił się pan na obszarze mojej posiadłości. Zabić, nie ruszając się z tego miejsca. Nie neguję pańskich intencji, są szlachetne. Ale powinien pan zrozumieć, na co się porywa.- rzekł Frew puszczając kółka z dymu. - W konfrontacji z potężnym magiem, pistolet pana nie ratuje. Ale przejdźmy może do sedna...czego pan ode mnie chce?-

To stwierdzenie nadzwyczaj ucieszyło detektywa, to rozmowa chociaż ciekawa stawała się nużąca. Z pewnością mag miał dobre intencje, ale De Luca nie lubił, gdy ktoś traktował go jak dziecko. Miał do spełnienia cel i na pewno nic go nie cofnie z tej drogi.

-Nie zna pan środowiska, ale może są jakieś inne sposoby odnalezienie takiej książki w Nowym Yorku, być może są jakieś metody odnalezienie innego maga, być może słyszał pan o wyczynach niektórych pańskich kolegów i mógłby pomoc w ustaleniu jego tożsamości -


-Można popróbować z wróżbitami.- Frew potarł dłonią podbródek.- Ale potrzeba czegoś więcej niż nazwy księgi, by ustalić jej położenie...Trzeba czegoś namacalnego. Fragmentu, oryginału...strony z księgi. To samo dotyczy maga... - Zaciągnąwszy się cygarem Frew dodał.- Raz już spróbował rytuału przywołania demona, prawda? Więc spróbuje ponownie. To tylko kwestia czasu.-

-A z tego co mi przynajmniej wiadomo, ta księga jest dość niebezpieczna. Z pewnoscia pojawienie się takiego demona w NY byłoby tragiczne w skutkach - było to po części stwierdzenie, pytanie i oczywiście głośne myślenie.

- To zależy od intencji, doświadczenia i potęgi maga.-
odparł Frew.- I od celu do którego dąży.-

-Odnalazł kopie książki, która przez wieki była strzeżona przez rodzinę sycylijskich nadnaturalnych mafiozów, potrafi przywołać"Facetów w Czerni", których nie imają się zwykłe kule i wie, gdzie w magiczny sposób pojawiają się i znikają sklepy ... możemy chyba uznać go za dość potężnego. Jego intencje pozostaną nie znane. Co ciekawe, sam nie chciał przeprowadzić tego rytuału, tylko próbował wykorzystać kogoś innego - detektyw wyłożył sprawę na ławę, ale z pewnością spojrzenie kogoś nie zaangażowanego w tą sprawę i do tego maga może okazać się pomocna.

-Demon nie może przywołać równie potężnego demona.- odparł Robert Frew.- Obawiam się, że w grę wchodzi coś innego niż mag.- Tego De Luca się obawiał, musiał zadać pytanie, które w tym momencie cisnęło mu się na usta

-Czy to zmienia sytuacje? -

- Zdecydowanie...na pańską niekorzyść.-
rzekł Frew, spoglądając na księgi na półce.- Ludzie kierują się emocjami i rozumem. Jedne i drugie można odgadnąć...Można też odgadnąć ludzkie motywy. Demony...nikt nie wie czym kierują się demony.-

Detektyw spojrzał w stronę, w którą patrzył mag. Było wiele ksiąg, które dotyczyły tematów magii, co zresztą nie było niczym dziwnym -Demony można pewnie jakoś odnaleźć, może nawet naukowcy hmm -

-Taaak...jajogłowi.-uśmiechnął się Frew.- Ciekawe jak oni się za to zabiorą.- Po tych słowach zaciągnął się cygarem mówiąc- Przyjeżdżając tutaj liczył pan na łatwą i szybką receptę na pańskie problemy. A takiej nie ma.- Chris powstrzymał uśmiech cisnący mu się na usta, Frew miał rację, nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo. Intencje człowieka da się przewidzieć, każdego można też w pewien sposób "manipulować", używając troszeczkę psychologii. Detektyw był przekonany, że wspomnienie o naukowcach może dać ciekawe rezultaty.

-Może być też ciężka i trudna recepta. W obecnej chwili jestem jakby w martwym punkcie, widzi pan są inne sprawy, którymi trzeba się zajmować. Co nie zmienia faktu, że księga ta jest ważna i nie może pozostać w rękach żadnego demona -


-Mogę posłać list do kogoś kto zajmuje się diwinacją.-
odparł Frew, po czym dodał wzruszając ramionami.- Nie gwarantuję jednak pozytywnej odpowiedzi. Ani w ogóle odpowiedzi.- To było jednak zawsze coś, przynajmniej ten czas nie okazał się zmarnowany.

-Cóż będę wdzięczny za każdą pomoc -

- Jeśli byłby pan tak miły i zostawił wizytówkę...to skontaktuję się z panem.-dodał Robert Frew, po czym spytał.

-Nie to wszystko, dziękuje panu za pomoc -
odparł detektyw wyjmując z pudełka jedną ze swoich wizytówek, na szczęście policja myślała o takich rzeczach, wiedzieli że często te małe kartoniki okazują się bardzo przydatne.

- Moja...pokojówka odprowadzi pana do drzwi.- odparł Robert Frew, po tych słowach. Detektyw podniósł się ze swojego miejsca dopijając sherry podziękował jeszcze raz mężczyźnie i udał się w stronę wyjścia. Wsiadł do swojego samochodu i włączył się do ruchu, kiedy przez policyjne radio nadeszła wiadomość od detektywa Ferrero wzywającego wszystkich czynnych detektywów, kod alarmowy. De Luca odpowiedział przez radio, założył koguta i ruszył najszybciej jak tylko mógł.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 15-08-2009, 00:18   #388
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
sob. 13.X.2007, posiadłość Von Stauffów, 00:44


James cierpliwie czekał, aż ksiądz skończy rozmowę przez telefon. Przez cały czas stał w pobliżu Dawkinsa, cichy i wyprostowany niczym struna. Pomnik nie człowiek.
Czekał...James był profesjonalnym kamerdynerem.
-Przepraszam bardzo... Był wypadek na Richmond i Vi... to znaczy panna Henderson, teraz organizuje tam... wszystko.... Prosiła bym jej pomógł. Proszę przeprosić panią von Stauff, postaramy się to załatwić jak najszybciej i wrócić by zająć się sprawą ducha.- zaczął mówić Dawkins. A James skinął głową.- Rozumiem, ale...madame czeka. Jeśli mógłby pan już do niej pójść. Madame ma swoje lata i potrzebuje regularnym okresów wypoczynku. Ten incydent z duchem i tak już wybił ją z codziennej rutyny. A myślę, że pana śledztwo tutaj nie potrwa długo.
Ksiądz przez chwilę bił się z myślami...Dawkins pospieszył do samochodu i zabrał z niego formularz dla doktor Pavlicek. Wzrokiem obrzucił inne swe zdobycze. Płytkę DVD zawierającą listę rezerwacji i listę gości uzyskane od Bambridge’a. Obie robione w programach stosowanych w księgowości. Trochę to komplikowało sprawę. Ale Dawkins na razie tym się nie przejmował...Miał wiele spraw na głowie. Teraz zaś miał się zająć staruszką.
Kamerdyner zaprowadził księdza do obszernego salonu, w którym to owinięta w gruby szlafrok Ludwika von Stauff, siedziała na kanapie. Była zaskakująco spokojna, jak na osobę która przed chwilą świadkiem zjawiska nadprzyrodzonego. Spojrzała na Chrisa mówiąc.- Jak dobrze, że pan tu jest. Ona znów się pojawiła w mej sypialni, jęcząc i podzwaniając łańcuchami. Weiß Mädchen...wróciła.
- I znowu nikt jej nie zdążył zauważyć, oprócz madame.
-wtrącił kamerdyner.
Dawnikns spojrzał na staruszkę.Teraz należało szybko zadać pytania i jeszcze szybciej ruszyć do swej partnerki.

sob. 13.X.2007, w drodze do posiadłości Von Stauffów, 00:50


Vi zachwiała się...zbyt często używała dziś swego umysłu. Ciało miało swe limity sił i detektyw Henderson stwierdziła, że tym razem przeholowała, przeceniła możliwości swego organizmu. Oparła sie odruchowo o maskę swego wozu. Niemniej zaszczepione wspomnienia podziałały na policjantów. I nie zdziwiło ich nawet to, że nie było żadnych śladów uciekającego niedźwiedzia. Ani to, że "groźny przestępca" świecił gołym tyłkiem. Ludzie mają tendencję do wierzenia swej omylna pamięci, nawet jeśli w konfrontacja z faktami przeczy ich wspomnieniom. Na szczęście dla Vi.
Wkrótce zresztą przyjechał pojazd koronera i wysiadło z niego kilku pomocników doktor Pavlicek. Samej Laury jednak z nimi nie było. Chłopaki szybko zaczęli oznaczać teren numerkami, robić zdjęcia obrysy, odlewy. Wpakowali nieboszczyka do plastikowego worka i jeden z nich podszedł do Vi z formularzem, dodając.- Proszę podpisać.
A gdy to uczyniła, rzekł.- Będzie pani detektyw musiała napisać raport ze zdarzenia, takie są procedury.
Następnie spojrzał na samochód dziewczyny.- Możemy panią podwieźć i wziąć pani wóz na hol.

sob. 13.X.2007, centrum handlowe, Brooklyn 11 : 02


Kanonada z pistoletu Amy zasypałaby by wampira ołowiem, gdyby była celna, stwór uniknął większości kul. Tylko jeden pocisk był celny. Nie trafiła w serce potwora...właściwe w to chyba postrzeliła go w jelita. Albo coś w tym rodzaju. Niemniej wampirek upadł na ziemię wijąc się z bólu, powoli konając. Zabawne...bo jak bossowi odsłoniła płuco, to nawet nie jęknął. Z drugiej strony, to był szefu. A i tak nie podobało mu się paradowanie płuckiem na wierzchu. Bo szybko się zregenerował, kosztem przypadkowej ofiary. Poświęcone kule wydawały się bardzo skuteczne przeciw nosferatu. Warty do odnotowania fakt. Jak i ten, że zostało jej już tylko pół magazynku żółtej amunicji w jej wiernym Glocku. Na szczęście reszta arsenału, jaki miała przy sobie, starczy na dłużej.
Skaczący ku Dantemu wampir nabił się na miecz, który błyskawicznie łowca wyciągnął przed siebie. Po czym razem z wampirkiem cisnął na oświetloną blaskiem słonecznym ścianę. Przyszpilony stwór wił się próbując wyrwać miecz z pomiędzy kości żeber i łopatki. A słońce dokonało swego. Poczerniałe kości zapłonęły niczym węgiel i stwór zmienił się w proch.
Tymczasem Dante spojrzał na Amy, po czym wyciągnął pistolet, celując w jej stronę i mówiąc.- Ani drgnij słodziutka.-

Następnie zaczął strzelać, jak opętany...Amy słyszała gwizd kul przemykających obok jej ucha. Wycelowała w niego broń, ale zanim strzeliła Dante rzekł.- Ja ratuję twój słodki tyłeczek, a ty tak mi się odwdzięczasz skarbie?
Odwróciła się i spojrzała za siebie. Na ziemi leżał zwęglony szkielet i pół metra dalej pozostałości po strzaskanej kulami czaszce. Widać nosfer którego detektyw Walter udało się postrzelić, skonał zmieniając się w nieumarłego. Te święcone kule okazały się być lepsze niż się spodziewała. Ignorując atakujące od czasu do czasu nietoperki, Dante przeładował pistolety. Wyciągnął dłoń w kierunku miecza, a ten wyrwał się ze ściany i wskoczył mu do dłoni. Łowca przy tym triku lekko się zachwiał, niemniej nadal na jego twarzy widać było zawadiacki uśmieszek.
- Idę zapolować na szefuńcia, idziesz ze mną laleczko. Czy też wolisz poczekać na wsparcie?- dodał, wymachując niedbale mieczem, rozcinając powietrze ostrzem...powietrze, oraz przypadkowe gacki na pół.
Tymczasem do centrum wtargnęła ciemnowłosa wysoka i szczupła Azjatka o delikatnej urodzie. To całkowite przeciwieństwo Amy uzbrojone było w rewolwer.
-Takie posiłki to ja lubię.- rzekł Dante obchodząc dziewczynę dookoła i bez skrępowania przyglądając się jej wdziękom.- Jak masz na imię, złotko?
Tymczasem „nowa” spojrzała na detektyw Walter, ignorując zupełnie zachowanie Dantego.- Detektyw Mei Tai Shien, z tego co wiem porucznik Logan utknęła w korku z większością wydziału. Jakiś wypadek na drodze. Ale może jeszcze ktoś dojedzie. To jaka jest sytuacja?
W tej całej wypowiedzi Azjatki, detektyw Walter brakło kultowego „przejmuję dowodzenie.” Czyżby nowa zostawiała jej podejmowanie decyzji, jako najbardziej zaznajomionej z sytuacją.

sob. 13.X.2007, parking centrum handlowego, Brooklyn 10:56


Gaśnica z pianą okazała się idealną bronią na gacki, zwłaszcza że wyczuwając świeżą krew, jak komary zlatywały się w kierunku jej rany. Spanikowani ludzie, również usuwali się jej z drogi. Brocząca krwią i kipiące gniewem Yue, wydawała jej się równie straszna co kuei. I to tego kipiący wściekłością i wydzierający się wujek, któremu zachowanie krewniaczki wyjątkowo nie odpowiadało. Dopiero na parkingu Yue odetchnęła pełną piersią, ignorując ból rozciętej na żebrach skóry.
I wtedy zobaczyła nadjeżdżający wóz...od rozpoznała ten samochód. Czarny dodge charger...Mei przyjechała. Wysiadła z wozu i spojrzała na Yue dodając z uśmiechem.- Hej!
Po czym spojrzała na nią skupiwszy wzrok na ranie.- Co się stało? Mocno krwawisz? Dzwonić po karetkę?
- Nie trzeba, to tylko pamiątka po ukatrupionym kuei. Już nie krwawi i prawie nie boli.-
skłamała Yue. Rana owszem, nie krwawiła, ale piekła jakby była posypana solą.
-A więc są tam demony...- westchnęła Mei sięgając po służbową broń i ładując do niej żółty magazynek.
- Zamierzasz tam iść? Twoja rodzina nie zajmuje się łapaniem demonów.- spytała Yue. Mei wzruszyła ramionami dodając. –Ale ja tak. Odkąd założyłem odznakę.
-Miałaś być u ojca...-
zaczęła Yue. A Mei wtrąciła wesołym tonem.- I byłam, ale obowiązki wobec wydziału są ważniejsze. Rodzina musiała to zaakceptować. Fajnie być wolną, Yue.
Po czym ruszyła w kierunku centrum, rzucając kluczyki do dodge’a dziewczynie i mówiąc.- W schowku są środki opatrunkowe.
Były...była też zapasowa broń Mei.


sob. 13.X.2007, posiadłość Roberta Frew, przedmieścia NY 16:20


- Moja...pokojówka odprowadzi pana do drzwi.- rzekł Frew i po chwili weszła pokojówka.
Zarówno jej rasa, strój jak i zachowanie było dziwne. Z wyglądu była japonką, lecz spojrzenie jej oczu było dziwne, harde i lubieżne.

Skąpy strój francuskiej pokojówki był na granicy gustu. Ale jej nie przekraczał. Poddańcze zachowanie: osunięcie się na kolana i głowa spuszczona w dół. Słowa.- Jakie masz życzenie.
Zupełnie jakby była niewolnicą, a nie pracownicą Frew’a.
-Odprowadź tego pana do drzwi.- rzekł Robert Frew, a dziewczyna zaczęła wstawać.
Wstała i skinęła swemu...panu, głową. Skierowała twarz w stronę de Luci spoglądając na Chrisa błagalnie...jej usta mówiły bezgłośnie: „ Uwolnij mnie.”
Frew zauważył to i dodał.- Niech się pan nie nabierze na jej sztuczki, detektywie de Luca. Gdyby mogła, zabiłaby pana. Choć przyznaję, iż byłaby to naprawdę przyjemna śmierć. Poza tym, jest już za stara dla pana...Ma 200 lat z hakiem. Nieprawdaż?
Pokojówka skinęła głową z uśmiechem dodając.- To prawda panie...245 lat przebywam tutaj.
- Została spętana, przez jednego z mych przodków...miał słabość do jednej z gejsz, którą poznał w Japonii. Więc przywołał tę oto bestyjkę i uwięził ją w tej właśnie postaci. Ja jednak nie lubię kimon...są takie mało kobiece.-dodał
Frew.- A mówię to panu detektywie, by uważał pan na to z czym się panu przyjdzie zmierzyć. To nie zawsze będzie rogata umięśniona kreatura z biczowatym ogonem.
Po tych słowach odezwała się pokojówka mówiąc.- Proszę za mną.
Chris szedł za dziewczyną, która wydawała mu się zwyczajna i piękna. Niemniej wyczuwał, pod jej jaśminowymi perfumami coś jeszcze...lekką nutkę zapachową, wątły smród siarki.
Chris wsiadł do samochodu i ruszył...W kilkanaście minut odezwał się komunikat.- Uwaga czynni detektywi wydziału XIII-go. Na Staten Island został zaatakowany i pogryziony turysta. Napastnikiem było stworzenie humanoidalne. Wszyscy detektywi z trzynastki zgłosić się do obławy przy Clove Lakes Park. To kod 13445.
"- Drapieżnik nadnaturalnego pochodzenie na terenie miasta."- przypomniał sobie ze szkolenia De Luca.

sob. 13.X.2007, Clove Lakes Park 16:28


Na miejscu była już 15 detektywów pod wodzą porucznik Logan. Trzeba było przyznać, że nie traciła głowy rozdzielając rewiry.
- Bestia jest szybka i zwinna...ale niekoniecznie groźna. Turysta żyje, choć jest w szoku. Nie doznał poważnych obrażeń ciała. -rzekła Daria.- Postarajcie się więc jej nie zabić. Doktor Pavlicek jest już w drodze.- spojrzała na Chrisa mówiąc. De Luca. Ty dostajesz rewir południowo wschodni. I detektywa Foxa do pomocy. Ponoć się znacie.
Preston spojrzał na de Lucę wzruszając ramionami.- W sumie, tak.

De Luca i Fox ruszyli przeczesać wyznaczony obszar. Z parku zostali już ewakuowani cywile pod pretekstem przedostania się do niego pumy. Co ułatwiało pracę. Tak więc Preston i Chris wędrowali parkowymi ścieżkami trzymając broń w pogotowiu i wypatrując zagrożenia.
A gdy tak szli Preston spytał.- Odwoziła cię księżniczka Mei, nieprawdaż? Co o niej sądzisz?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-02-2010 o 13:16. Powód: Zmiany po konsultacji z graczem
abishai jest offline  
Stary 21-08-2009, 23:13   #389
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
sob. 13.X.2007, posiadłość Von Stauffów, 00:44


- Rozumiem, ale...madame czeka. Jeśli mógłby pan już do niej pójść. Madame ma swoje lata i potrzebuje regularnym okresów wypoczynku. Ten incydent z duchem i tak już wybił ją z codziennej rutyny. A myślę, że pana śledztwo tutaj nie potrwa długo.
Chris wolno acz nieświadomie kiwnął głową gdy rozważał całą sytuację. nie to spodziewał się robić tej nocy. Ani jeździć po starych domach i szukać duchów, ani zajmować się kolejnym wilkołakiem. W zasadzie kuszącym pomysłem byłaby po prostu jazda do domu, choć ta świadoma część umysłu doskonale wiedziała, że w tej chwili jest to raczej nie możliwe. Pozostawało więc do wyboru albo wpierw wilkołak, albo rozmowa z starsza panią... na miejscu, mało chyba stresująca, a przy tym przynajmniej jedną rzecz doprowadzi się do końca na dziś... na jutro. W końcu rzeczywiście źle było dawać tyle czekać pani Von Stauff.
Dopiero chwile później zorientował się, że wymagana jest od niego jakaś reakcja więc znów pokiwał głową mówiąc:
-Dobrze, tylko coś wezmę z samochodu.- spojrzał na zegarek, po czym podszedł do samochodu i wziął z niego formularze.
Chwilę później ksiądz znów znajdywał w tym stylowym salonie, który widział dzień wcześniej. Teraz jednak był zbyt zmęczony by przyglądać sie coraz to kolejnym antykom czy dziełom sztuki, skupił natomiast swą nadwątloną zmęczeniem uwagę na pani domu, która owinięta w szlafrok siedziała, na kanapie. Była zaskakująco spokojna, jak na osobę która przed chwilą świadkiem zjawiska nadprzyrodzonego. Choć jak można reagować na coś takiego gdy duch pojawia się niemal codziennie? I teraz czekała, pewno równie zmęczona jak on, by zdać relację o duchu.
-Jak dobrze, że pan tu jest. Ona znów się pojawiła w mej sypialni, jęcząc i podzwaniając łańcuchami. Weiß Mädchen...wróciła.
- I znowu nikt jej nie zdążył zauważyć, oprócz madame.-
wtrącił kamerdyner.
Dawkins usiadł na fotelu wskazanym, przez kamerdynera i wyciągnął notes oraz formularze.
-Pamięta pani o której godzinie to się zaczęło i jak długo trwało?
(...)
-Czy w jakiś sposób to zdarzenie różniło się od wcześniejszych?
(...)
-Jak rozumiem duch nie pozostawił żadnego śladu w pokoju?

"Jeszcze o coś zapytać?" Detektyw rozważył jeszcze możliwe pytania, ale żadne nie miało większego sensu
-Dobrze dziękuję. Niestety mamy w tej chwili dość... napiętą sytuację i moja partnerka potrzebuje wsparcia, więc... przejdę może do meritum... Na tą chwilę potrzebujemy trochę więcej faktów odnośnie tego ducha. Chcielibyśmy, za Pani pozwoleniem dokonać kilku analiz w Pani domu, które pozwolą nam określić co się właściwie tutaj dzieje. Jakie jest tutaj pole magnetyczne, żyły wodne, a także na ile skuteczny jest system alarmowy.-Dziwnie się czuł z tymi wyjaśnieniami i pewno maił by spore wątpliwości, gdyby ktoś mu je przedstawiał. Czy takie tłumaczenie wystarczy? Kiedyś czytał o żyłach wodnych i polu magnetycznym, i o ich rzekomym wpływie na samopoczucie. Nie była to może zbyt poważna literatura, ale z pewnością brzmiało bardziej przyziemnie i logicznie niż skanowanie aury w poszukiwaniu ducha czy innych nadprzyrodzonych bytów... Miał tylko nadzieję, że to samo pomyśli madame Von Stauff-Potrzebuję jednak pani zgody na takie badania.- zerknął dyskretnie na zegarek. Chciał jak najszybciej to skończyć i jechać do Vi, ale dyskusja mogła sie przedłużyć... A wtedy niestety nie miał za bardzo kolejnej wymówki w pogotowiu.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 26-08-2009, 14:44   #390
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Odpowiadając na wezwanie Chris zastanowił się nad słowami maga. Lekcję jaką chciał mu zaprezentować prawdopodobnie można było podsumować jako: "Nic nie jest takie, na jakie wygląda". Co wzbudziło w detektywie lekki uśmiech, po tych kilku latach w Policji już dawno mógł to stwierdzić, gdyby winnego dało się osądzić po jednym spojrzeniu, to nie byliby potrzebni, a niejednokrotnie, ci którzy są najbardziej niepozorni są najbardziej niebezpieczni. Praca w XIII okazywała się coraz bardziej podobna do wcześniejszych robót, należy być po prostu ostrożnym ... tam można było zarobić kulkę, albo nóż pod żebra, a tutaj można zostać rozszarpanym, ale w sumie generalna zasada pozostaje taka sama.

Rozdzielenie terenu i całe spotkanie obławy, było bardzo sprawne i szybkie, czemu nie można było się dziwić, przecież w takiej sytuacji, w jakiej się znajdowali nikt nie będzie układał długiego czy skomplikowanego planu, szczególnie, że sytuacja była prosta, musieli znaleźć to coś i unieszkodliwić, za nim dobierze się za kogoś jeszcze, albo za nim ucieknie.

Kiedy usłyszał pytanie Prestona, rozglądając się odpowiedział - Mei jest miła, bardzo przyjemnie się z nią rozmawiało, zresztą cała ta impreza była udana, nie ma na co narzekać -

- Laura umie organizować tego typu imprezki to fakt.- zaśmiał się Preston.- Mei pracuje sama...ale, może przydzielą jej partnera. Ciekawe kto będzie miał tyle szczęścia. Chodzą słuchy, że kolejna Azjatka ma trafić do wydziału.-

-Cóż, jak na razie ten wydział ma większy przepływ personelu, niż przestępczości zorganizowanej - powiedział Chris obserwując uważnie i ścieżkę w poszukiwaniu śladów i otoczenie, żeby nie dać się zaskoczyć

- Taka praca...łatwo o zgon, łatwo o przeniesie . I bezpłatne leczenie w psychiatryku. Grałeś kiedyś w RPGi?- spytał Fox.

Jeżeli detektywa zdziwiło takie nagłe, dość dziwne jak na te okoliczności pytanie, to nie dał po sobie poznać.
- Mój współlokator na studiach grał praktycznie co tydzień, to czasami się zabierałem, ale to było dawno temu, a co? -

- Jest taka gra, na podstawie Lovcrafta bodajże...Zew Chtultu a może Chutlu?- odparł Preston, rozglądając się uważnie.- W każdym cały mój wydział na studiach w to grał...Traciło się tam punkty poczytalności...Czasami mam wrażenie, że gram w to na żywo. I tylko czekać aż moja pula punktów się wyczerpie. Zresztą połowa policjantów ze ściany sławy XIII skończyła martwa, albo w psychiatryku.-

De Luca
skinął głową obserwując teren. Takie wyzwanie nie dziwiło, takie sytuacje zdarzały się we wszystkich "mocniejszych" wydziałach policji. Ta praca po prostu zmieniała niejednego, a jeżeli ktoś widział za wiele, to czasami mu odbijało. W XIII obcując z niezwykłością, było to pewne częstsze niż gdzie indziej ... ale w sumie tym akurat się Chris nie przejmował -Nie wiem dopiero zacząłem tutaj pracę, nie powiem, trochę może człowieka skołować to wszystko ... ale w sumie jakiś demon czy gangster, jak dla mnie nie wielka różnica. Kiedy poszedłem do Policji wziąłem na siebie zobowiązanie, ochrony ludzi ... a skoro większość z nich nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia tym bardziej jest to ważne. Chyba sztuka polega na tym, żeby za bardzo się tym wszystkim nie przejmować ... wiesz jak to się mówi, każdy kiedyś umrze, aczkolwiek wcześniej dobrze zabrać ze sobą paru skurczybyków - po tych słowach detektyw uśmiechnął się szeroko

- Tak...w sumie i gangsterzy potrafią poszatkować człowieka na drobną kostkę. Jeśli są odpowiednio szurnięci.- odparł ze śmiechem Fox i spytał.- Jesteś telepatą?-

- Nie ... skąd to pytanie? Jestem zwykłym normalnym gliną ... no może od czasu do czasu wkurzam nieodpowiednie osoby ... -

- Bo telepaci mają chyba najgorzej w tym wydziale.- rzekł Preston, po czym dodał.- Pracowałem z jednym telepatą. W pół roku zmienił się z sympatycznego faceta w znerwicowanego paranoika. Do pewnych głów lepiej nie zaglądać.-

- Był taki jeden Kolumbijczyk - powiedział Chris od niechcenia przypominając sobie starą sprawę - Ściągał długi odcinając sekatorem osobie kończyny, dopóki nie uznał, że dług spłacony. Świat jest pełen skurwieli, ale każdy prędzej i później trafi albo do paki, albo jak to mówili na Dzikim Zachodzie na wzgórze cmentarne ... a ty masz jakieś specjalne zdolności? -

- Nie...co najwyżej wysokie IQ. Dostałem się tu dzięki Mensie. Pavlicek też do niej należy więc mnie rekomendowała.- odparł Fox wzruszając ramionami.

Policjant popatrzył na Foxa zdziwiony, po czym wrócił do obserwacji terenu -No proszę, ładne buty ... widzę, że to całkiem barwny wydział -

- A widziałbyś w tym oddziale byle krawężnika obżerającego się pączkami? czy nawet byle detektywa, bez obrazy. Trzynastka to nie miejsce dla normalnych ludzi.- odparł i wskazał lufą pistoletu na [b]de Lucę[/B].- Spójrz na siebie. Łazisz po parku tropiąc bestię pochodzącą z mitów. To jest normalne?

-No wiesz Preston, trzeba by sobie zadać pytanie co to jest normalność, aczkolwiek ja się chyba do standardu nie łapię - odparł spokojnie detektyw, lekko się uśmiechając i przypominając sobie zajęcia z psychologi, po czym jeszcze weselej kontynuował -W sumie niektórzy twierdzą, że wariactwem jest wjechania autem w magazyn, gdzie mają swoje spotkanie dwie rodziny mafijne ... ale sztuka polega na tym, że nikt się czegoś takiego nie spodziewa-

- Masz rację...a ja słyszałem o samochodzie i o akcji w porcie.- zaśmiał się Fox.

- Ten Luigi popełnił jeden duży błąd, mocno mnie wkurzył - De Luca ponownie uśmiechnął się -Przynajmniej mamy satysfakcjonującą robotę -

- Łażenie po parku za czymś co może nas pokąsać. Trudno nazwać satysfakcjonującą robotą.- zaśmiał się Preston.- Zawsze jednak mogliśmy trafić gorzej...strasznie dużo nadnaturalnych bestii lubi kanały.-

-Przynajmniej moja nowa broń może się do czegoś przydać i lepiej to niż siedzieć samemu w domu - odparł Chris

- Też prawda...ale zawsze można nie siedzieć w domu. W Nowym Yorku jest dużo barów i jeszcze więcej sfrustrowanych bizneswoman.- dodał Preston rozglądając się.

-Tak, aczkolwiek wiesz ile tych barów jest kontrolowanych lub chronionych przez jedną czy drugą mafię ... - odparł po chwili namysłu detektyw i spróbował zmienić temat - A tak właściwie to czego tutaj szukamy?-

- Nikt tego nie wie...ale ponoć groźne nie jest. Nie bardzo w każdym razie.- dodał Preston, po czym rzekł.- Teraz wiem czemu jesteś singlem, za dużo myślisz o robocie. -

Detektyw nadal się uśmiechał -Hej, ja uwielbiam tą robotę to raz, a dwa wszystkie kobiety z którymi byłem do tej pory uważały, że prowadzę za niebezpieczny tryb życia i się za bardzo narażam ... co pozwala mi przejść gładko do innej kwestii, co powiesz na mały zakład, jeżeli spotkamy to coś i najpierw rzuci się na mnie to stawiasz piwo, jak na ciebie to ja stawiam ...-

-Cóż...czemu nie.- odparł Preston, a tymczasem zadzwoniła komórka de Luci.

-Przepraszam na chwilę - powiedział detektyw podnosząc telefon -Słucham -

- De Luca i jak tam u was? Meldujcie.-
w telefonie odezwał się głos porucznik Logan.

-Park jest piękny pani porucznik i jak do tej pory zguba się nie znalazła - odpowiedział wesołym tonem Policjant, bo w sumie jak na razie płacili mu nadgodziny za spacer po parku.

- Niech to...- Logan była wyraźnie zdenerwowana.- Pospieszcie się z tym szukaniem. Naciskają na nas z góry.-

-Rozumiem, postaramy się z tym uwinąć -
powiedział już poważniejszym tonem detektyw

- Są ślady.- rzekł Preston wskazując na zagłębienia w mokrym gruncie.

-Zadzwonię do pani porucznik później, coś znaleźliśmy - po tych słowach detektyw rozłączył się, schował komórkę do kieszeni i podszedł do Prestona spoglądając na ślad -W takim razie idziemy - zadecydował i obaj ruszyli w poszukiwaniu tego stwora ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172