Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-12-2008, 16:04   #1
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Levin wstał, zarzucił na ramię kij.
-Transportu nie będzie? No dalej Barbak, zamień się w jaszczura, mamy demona do zabicia. Nie pozwólmy Astowi czekać!
Widać było, że ślepiec pragnie z jakiegoś powodu tej walki ale było słychać coś jeszcze, bał się jej.

miejsce pojedynku
Levin szedł, nie patrzył na drużynę. Moc w nim buzowała, Żywy Ogień i bliskość śmierci potęgowały jego zdolności, teraz nawet zza murów obronnych czuł swoich towarzyszy, nie widział, czuł. To było doskonałe! Nie potrzebował wzroku! Wiedział gdzie jest każda inna żywa istota.
Każdy miał swoje odpowiedniki w różnych światach. Odpowiednik Levina w jednym z tak jak on szedł i zbierał siłę. Anton Gorodecki tak samo jak Levin gotował się na walke z kimś silniejszym od siebie. Tak samo jak on zobaczył, że biel nie jest biała a czerń czarna. Że z białych są równi intryganci jak z ciemnych, że ciemni potrafią kochać jak biali.
Obaj stawiali sobie pytanie: Jakie jest źródło ich czynu szczera troska czy możliwość odniesienia maleńkiej korzyści? Obaj sobie na nie musieli odpowiedzieć. Każdy z nich zabierał siłę.

Zabrałem troszeczkę od obejmującej się parki, zastygłej przy wejściu do metra. Byli szczęśliwi, teraz byli bardzo szczęśliwi. A mimo to wyczuwałem, że rozstają się, w dodatku na długo, i żal z pewnością i tak dotknie zakochanych. Uznałem więc, że mam prawo to zrobić. Ich radość była jaskrawa i kwitnąca, jak bukiet czerwonych róż... takich delikatnych i kruchych...

Levin sięgnął po moc Żywego Ognia, była ognista, nie utemperowana i potężna.

Dotknąłem przebiegające obok dziecko — było wesołe, nie czuło duszącego, ciężkiego upału, biegło kupić lody. Szybko sobie odtworzy. Siła była prosta i czysta, jak polne kwiaty. Bukiet stokrotek, zerwanych moją ręką, która nawet nie zadrżała przy tym...

Moc z natury, którą druid tak często pobierał, spokojna, ugłaskana, gotowa do wykorzystania. A jednak Levin czuł się jakby wchodził gdzieś z butami, gdzieś gdzie nie powinien.

Dotknąłem przebiegającej dziewczyny i zabrałem jej nieskomplikowaną radość — ojciec przyszedł do domu trzeźwy...
Jak obłamana gałązka dzikiej róży... kłująca i delikatna...


Siła od przyjaciela, prawdziwa siła, którą można otrzymać tylko od kogoś kto Ci bezgranicznie ufa. Levin nie powinien jej brać od Avadriela. Nie powinien ale to zrobił.

Obaj młodzi, obaj głupi. Obaj z gorącym sercem, chłodną głową i czystymi rękami. Anton miał nie użyć swojej mocy, a Levin?

Doszedł do miejsca konfrontacji z Astem. Czuł iskrę życia drgającą w jego ręce, sięgnął do niej, to przecież było takie łatwe.
"Smoku, przez długi czas byłeś w rękach demonów. Wykorzystywali Ciebie niecnie a Ty nie mogłeś nic poradzić. Teraz będę walczył z tym demonem, proszę daj mi dostąpić tego zaszczytu i umożliw walczenie u Twego boku. Będzie to dla mnie zaszczyt, którego nie jestem godzien."
Levin mówił to do smoka szczerze, naprawdę to byłoby u niego zaszczytem. Stanął na przeciwko Asta i czekał, czekał na sygnał.
"Nie zawiedź mnie."
W rękach trzymał Żywy Ogień, był gotów bronić się nim przed demonem, jednak nie tu leżała jego siła.
W tym samym czasie przybył smok, nadleciał od wschodu, gotów do walki z demonem.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 07-12-2008 o 16:13.
Szarlej jest offline  
Stary 07-12-2008, 16:32   #2
 
Reputacja: 1 Kejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputację
Zaczęło się. Levin, Levin który był po prostu człowiekiem, niewidomym, niepozornym przez cały ten czas – Levin właśnie jako pierwszy wypowiedział wojnę Panu Mgieł.
Kejsi wyruszyła na miejsce wyznaczone przez Astarotha. Zauważyła, że w gąszczu lasu setki świecących wilczych ślepiów obserwowało ją ale żaden z wilków nie zbliżył się, więc dzielnie szła na przód. Po dotarciu na miejsce zobaczyła Levina z Żywym Ogniem w dłoniach. Ryk ognistego smoka ogłaszał przybycie wsparcia.
Kejsi stanęła z boku, pod drzewem, nie tuż obok Levina. Miała kiepską minę.
Uniosła ku niebu łapkę z Wiatrem Lodu.

„Starfire, biały smoku. Wygnałeś Shabranido w odmęty mgieł chaosu, walcząc u boku Żywego Ognia i Oka Światła. Dziś, kiedy kolejna Wielka Wojna została wypowiedziana, proszę cię o coś zupełnie innego. Dziś staniesz znów u boku Żywego Ognia i Oka Światła, ale ta wojna będzie inna. Ochroń Almanakh. Ochroń jej ukochany Wymiar Bieli. Usłuchaj mej prośby i stań u mego boku, ten jeden jedyny raz.”

Od zachodu dobiegł kolejny ryk smoka, melodyjne wycie. Starfire nadleciał na swych białych skrzydłach i zawisł w powietrzu ponad Kejsi, naprzeciwko Astarotha.

 
__________________
"Bóg stworzył świat. Szatan zobaczył, że świat jest dobry i zaniepokoił się trochę. Bóg stworzył człowieka. Szatan uśmiechnął się, machnał ręką i rzekł do siebie: eee spoko, będzie dobrze!" - Almena wyjaśnia drużynie stworzenie świata....:D
Kejsi2 jest offline  
Stary 07-12-2008, 21:40   #3
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Ray'gi powoli dryfował w powietrzu. W tym łagodnym locie wśród leśnej ciszy było coś tak przeciwnego walce, która miała się już nie długo rozegrać. Walka ta w przeciwieństwie do tego co roiły sobie mizerne umysły jego współ-towarzyszy nie miała być wcale końcem, nie miała na celu położenia kresu strachowi, cierpieniu, nie miała zapobiec wybuchu wielkiego kotła, na którym powstawało imperium Mistress – zaaferowanie potyczką z Panem Mgieł sięgało granic rozsądku i drużyna w tej chwili mogła posunąć się do, Ray’gi pomyślał, że nie przesadzi jak powie – wszystkiego.

Wracając jednak do rozważań posuwającego się miarowo, monotonnie mrocznego elfa jasnym było, że bitwa z Astarothem będzie początkiem. Wygrana jednej ze stron – to miało znaczenie. Wygrana demona oznaczała niechybny upadek statusu quo i starego porządku, który Ray’gi chciał zachować – przynajmniej teraz. Wygrana drużyny oznaczała płomyk nadziei i rozpaczliwą walkę sił dobra z (i tak przytłaczającym je) Fioletem. Mroczny powiedział Almenie, że powszechny zryw Światła i tak skazany by był na niepowodzenie, to oczywiście prawdą do końca nie było – drow nie był defetystą i wierzył w możliwość ochronienia świata przed zalaniem przez fioletowe hordy, jednak zadawał sobie pytanie, czy nie było na to za późno. Do tej pory nie umiał do końca odpowiedzieć na to pytanie, jednak jak sądził na obecnym kryzysie na powierzchni, dużo było można zyskać. Palcem koloru obsydianu powiódł wzdłuż ciemnej twarzy i zakręcił kosmyk włosów wokół niego. On zamierzał na tym zyskać. W sumie wygrana, w którą jeszcze nie dawno wierzył, była nie pewna, lecz prawdopodobna. Ten (bez wątpliwości pierwszy z wielu, które miały nastąpić) punkt kulminacyjny, którym była konfrontacja z Astarothem, tak, on był na to przygotowany, przynajmniej równie dobrze jak towarzysze. Nie popełnił błędu swego poprzednika – nie sprzymierzył się równie blisko z nikim, na nikim nie polegał, nie zignorował swego poprzednika. Sama walka była radością dla duszy drowa – nie miał jeszcze nikogo z kim mógłby się zmierzyć na Wolfpack Island.

Oczy elfa, spowite cieniem drgnęły. Jego mroczna, szalona połowa budziła się do życia w takich chwilach. Unosząc się kilka metrów nad ziemią wyleciał z pośród koron drzew nad odsłoniętą plażę. Jak widać – nie przybył pierwszy. Stał Levin z Żywym Ogniem oraz Kejsi wraz ze Starfire, smokiem, który niegdyś zwyciężył Shabranido. W jednej, nie demonicznej ręce mrocznego lśniło Oko Światła, drugie ramie zaś spowite było przez cień, jakby odbijający blask Oka – mrok artefaktu z Glittermore. Jego wargi wykrzywił uśmiech, niewątpliwie szaleńczy – jak obcy filozoficznym dyskusjom z samym sobą, wielokrotnie prowadzonym przez drowa !

Ray’gi, syn domu Tarayatechi, nieistniejącego już od przeszło dwóch wieków wylądował delikatnie na ziemi, spojrzał na Kejsi, na Levina i rzekł złowieszczo:

- Chciałbym, żeby ta bitwa się nigdy nie skończyła… A czego ty najbardziej chcesz Astarothu…? – zamknął oczy, jakby delektując się już przedsmakiem batalii – Chcesz, żeby ta bitwa była bitwą aż po kres ziemi, wody i powietrza, po kres Światła i Fioletu…? – otworzył oczy, lecz tym razem lśniły one jadowitą żółcią – Taką, która pochłonęłaby żywot wszystkich demonów, czy wojowników światła w tysiącach światów i czterech… Nie, nie, już pięciu planach…?! – jakby ochłonął i spojrzał na, jeszcze nieobecnego Astarotha – Chcesz walki…? – roześmiał się, jakby właśnie podpisał wyrok na siebie i swego przeciwnika – No to będziesz ją miał !
 
__________________
Młot na czarownice.

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 08-12-2008 o 17:23.
Mijikai jest offline  
Stary 08-12-2008, 16:20   #4
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Ockną się z zadumy. O czym dumał? O życiu i takich tam... O tym co było kiedyś, o tym jaki kiedyś świat był prosty. O tym co działo się teraz i czego nie był w stanie objąć swym rozumem, o tym co nadejdzie, tym co było oczywistą zagadką dziejową. Stał naprzeciw wzniesionej przez nich świątyni i dumał. Zastanawiał się nad tym gdzie powinien skierować swe kroki, gdzie jego decyzje mogą go doprowadzić... a co najważniejsze jakie konsekwencje ewentualnych złych decyzji będą musieli ponieść inny. Przygniatało go to, ale co było zrobić. Decydując się na godność Wojownika Światła w zasadzie pogodził się z takim losem. Pewnym było że jego żywot zakończy się w czasie jakiejś walki, a spokojna śmierć w ciepłym łóżku z jakąś samicą u boku będzie tylko czystym marzeniem. Pogodził się z tym.

Z zadumy wyrwał go Levin. Druid szukał u niego porady, w sprawie tyleż niejasnej co i w zasadzie nierozwiązywalnej.
– Przyjacielu. Ork po przyjacielsku położył swą dłoń na ramieniu druida (powodując, że ten delikatnie przysiadł). Nie ma znaczenia co zrobisz. Wszyscy jesteśmy elementami jakiegoś większego planu. Pionkami na czyjejś szachownicy. To co zrobisz tak na dobrą sprawę nie ma wielkiego znaczenia na wynik finalny. Nie potrafię Ci odpowiedzieć na zadane pytanie, nie potrafię też odpowiedzieć na te pytania, których nie zadałeś. Nie jestem tu jednak od tego. Może będzie to dla Ciebie śmieszne i może uznasz, że za bardzo wszedłem w role, ale Twymi krokami kieruje światło. Uwierz w jego potęgę. Pozwól aby twe czyny i decyzje były w jego imię, a na pewno okażą się słuszne. Bez względu jednak na wszystko bądź pewien, że zawsze będziesz mógł liczyć na moje wsparcie. Barbak uśmiechnął się zagadkowo.

Wszyscy udali się na miejsce pojedynku. Levin podekscytowany, z Żywym ogniem w dłoniach wyglądał tak jakby mu para uchodziła z uszu, a płomień z rzyci. Ork zastanawiał się czy przypadkiem nie nakręcił przyjaciela za bardzo. On sam był spokojny. Zdawał sobie sprawę jaki będzie koniec całej tej szopki.

Zaraz potem pojawiła się Kejsi, oraz Ray’gi. Pojawiały się smoki, artefakty i inne cuda. Po środku natomiast znalazł się Barbak ze swym wiernym Maleństwem w dłoni. Poczuł się dość głupio.
– Poczekajcie no sekundę. Rzucił do wszystkich i nikogo zarazem. Wyteleportował się.

****

Pojawił się przed dobrze wyposażonym sklepem krasnoludzkim w dzielnicy kupieckiej jakiegoś bliżej nie określonego miasta. Po lewej od stoiska widać było piękny i kolorowy transparent głoszący „SPRZĘT MIŁOSNY NA PRĄD STAŁY LUB ZMIENNY”, po prawej zaś „CHURTOWNIA ODZIERZY EROTYCZNEJ AMOREK”. Szyld kramu do, którego zmierzał głosił zaś: „ SPRZĘT MAGICZNY NA KAŻDĄ OKAZJĘ”. Zatem trafił dobrze. Podejrzanym było jedynie otoczenie, tego polecanego mu onegdaj przybytku, jednak postanowił się nie wdawać w szczegóły. Skierował swe kroki do kramu.

Wszedł do dość obszernej, zadymionej izby, w której czuło się gorąco bijące od kowalskiego pieca, zapach spirytusu, potu ... w zasadzie wszystko to co powinno się znaleźć w takim miejscu. Ściany kramu ozdobione były wszelkiego rodzaju militariami, bronią, zbrojami słowem było tu wszystko czego dusza zapragnąć by mogła.

Za ladą stał sędziwy krasnolud, z którego oczu biła dobroć (z usta natomiast bił zapach spirytusu i z dawna nie mytych zębów). Ork skrzywił się nieznacznie, tym niemniej podszedł do baryłkowatego jegomości.
- Pozdrowion bądź. Poszukuje broni do walki z wyższym demonem.
- Bry. A Panocku, dobrzeście trafili. Mam ja tu całą masę broni do walki z wszelakimi upirami, wampierzami i inszym pomiotem piekielnym. Dla przykładu, dajmy tu doskonału...
- Hola! Nie interesują mnie wampierze i upiry. Poza tym władam jedynie łukiem lub sztyletem.
- A Panocku! Mam ja całą masę i łuczystów i sztyletysków. Dla przykładu mam ja tu doskonały łuk do walki z wszelakim pomiotem piekielnym
Tu karzeł dobył pięknie zdobiony łuk z pod lady. Nosi on miano Pogromcy Sierot i Dziewic, ale nie dawajcie Panocku wiary w takie głupie stare runy. Broń ta fenomenalnie razie wszelki pomiot....
- Sierocy i nie skalany....
Barbak przewrócił oczyma. A coś innego dziadku?
- Ależ oczywiście Panocku. Mam ja tu równie piękny sztylet. Miano jego Przekleństwo Teściowej. Razi on te najgroźniejsze pomioty piekielne, a jego skuteczność sprawdziła na swej skórze nie jedna już upirzyca wcielona.
- Dziadku a do walki z demonem!
- Z czym?
- Z demonem?
- Czym?
- DEMONEM!!!! ASTAROTHEM!!!!
- A Panocku. Trzeba tak było od razu. Do walki z Roth’ami mamy szable przedniej jakości. Dajmy na to tu jedną....


Barbak nie słuchał. Pokręcił tylko głową i szczerze się uśmiechnął. Następnie podziękował poczciwemu krasnoludowi i wyszedł ze sklepu. Ze schodów teleportował się prosto na miejsce spotkania z Panem Mgieł.

****

Wokoło smoków, Magicznych mieczy, Wspaniałych Mieczy, Magicznych łuków, groźnych demonów, i trzynastoletnich Chimer, stał on. I czuł się głupio.

Ale cóż było zrobić. Po pierwsze coś obiecał Panu Mgieł. Po drugie był mu coś winien. Dlatego tu był i dlatego miał zamiar postąpić zgodnie z własnym sumieniem. Asta nie było... jeszcze nie było. Ukląkł zatem i zaczął się gorąco modlić. O swoją duszę, o dusze jego przyjaciół. O te, które mogły jeszcze znaleźć odkupienie i o te, które już niedługo mogą zostać potępione.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 09-12-2008, 13:26   #5
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Po raz kolejny powiódł wzrokiem wśród obecnych towarzyszy. Z tej gromady przynajmniej jedna osoba nie dożyje jutra. Już dawno obiecał jej śmierć. Teraz nadchodził czas rozwiązania. Początek końca, zapewnił już sobie to co zaplanował. Została tylko chwalebna śmierć. Taka o której inni mogliby tylko marzyć. A ją miał załatwić nadchodzący pojedynek.
Pod nosem rzucił jakieś hasło potem uśmiechnął się i popatrzył na Astha...

- Nadchodzi to, o czym rozmawialiśmy... Czy mogę liczyć na Ciebie i twój młot jeśli dojdzie do konfrontacji?
-Moje słowa nie dym na wietrze. Nie rozwiewają się przy byle podmuchu...
- <plask> Dwarf klepnął się w czachę aż echo powtórzyło.
-Co ja bredzę, widać że to napięcie już zaczyna na mnie działać. Oczywiście że tak. Zróbmy to a potem niech pamięć o mojej śmierci przejdzie do Historii.

Miał mu wypomnieć że teraz nie ma już jego ukochanego młota z pamiętnych czasów. Ale zamilkł. Teraz miał inną broń. Nie znał do końca jej historii prócz tego że otrzymał jej od Khmetery. Wyglądała na ludzką solidną broń. Dla niego wystarczyło. Od zawsze olewał magiczne miecze + do wszystkiego.
Kejsi, Barbak, Levin, Asth i inni wokół każdy był dopakowany. Każdy z nich chciał mocy na swój sposób. Dla krzewienie dobra, fioletu, neutralności. Ale każdy z nich nie zauważył że w ten sposób dawał się zaszufladkować do jakiejś grupy, idei czy nurtu. Przestawał być sobą i robił to co nakazywało mu otoczenie. A on?
Czym może się pochwalić na koniec swego życia.....

Znalazł jakiś kamień na którym się usadowił. Zaczął się przygotowywać do walki. Levin i Ray’gi już byli w amoku. Zbliżała się walka, to czego Fungrihmm nigdy nie odmawiał (podobnie jak piwa i wódy) Rozebrał się do pasa. Został w skórzanych spodniach opasanych ciężkim dwarfowskim pasem. Solidne buty z okuciami były strasznie zakurzone i zniszczone. Fungi wbił topór w ziemie i zajął się czyszczeniem nosków.
-No jak by to było że do Moradine pójdę tak usyfiony!

Rachunek życia był szybki. Dużo niepowodzeń aż do dziś. Do teraz.

Przed nim na kolanach modlił się Ork. Zabójca aż nie mógł się powstrzymać. Zdzielił kompana po plerach.
-Nie łam się!!!
-Taka będzie impra tylko pamiętaj jak będziesz opisywał Tę chwilę to nie żałuj epitetów.
-Wiesz... piękny, mądry, inteligentny, przystojny, boski, uwodzący, mężny, niezłomny i o powalającym oddechu...
- A potem nie żałuj wódy na pamięć o mnie i o NAS!


Zarzucił topór na ramię i stanął w pobliżu Levina, Ray’gi i reszty. Wesoło pogwizdując uśmiechnął się do Astha
Wrzuta.pl - mechanicy szanty - bitwa
-Czas umierać kolego
 

Ostatnio edytowane przez Vireless : 09-12-2008 o 13:30. Powód: tagi
Vireless jest offline  
Stary 09-12-2008, 15:03   #6
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Człowieku. Umarłeś, wiesz?
Twoje ciało zostało zniszczone, a mimo to wciąż pragniesz życia
Masz silną wolę. Nie musisz ginąć, wiesz?
Wrócę cię do życia. Będziesz moim sługą, moją marionetką
Moim opętańcem
Rozkazuję ci: Żyj
Zjednocz się z duchami tego miejsca. I służ mi
Nadaję ci nowe imie
Legion

***

Panie?
Długo się nie widzieliśmy
Tak... zdecydowanie długo
Jak oceniasz swoje nowe ciało? Czy dało ci to do myślenia?
Nie mogłeś mi odebrać mojego przeznaczenia. Straciłeś wszystko
Jednak twój los nie jest przypieczętowany. Dam ci szansę
Otrzymasz nowe życie. Nową szansę
W zamian to ty będziesz pracował dla mnie
W przeciwnym wypadku unicestwię cię. Tym razem na stałe
Zgadzasz się? Tym razem ja rozkazuję tobie
Żyj

***

Wrzuta.pl - Sabaton- In the name of God

Całe ciało pulsowało bólem, jednak śmierć nie nadchodziła. Coś trzymało jego egzystencję na progu, a tysiące bezimiennych istot przyglądało mu się ze wszystkich stron. Patrzyły z zimnym zainteresowaniem na intruza, który zaburzył ich odwieczny spokój. Na umierający szczęp istoty, która jednak wciąż czepiała się skrawków życia. Silna wola przetrwania nie pozwalała mu odejść. Z nicości nadeszły pytania, zjawiając się bezpośrednio w mózgu. Nie rozumiał ich, jednak pojął ich sens. Oni także chcieli żyć. Wyrwać się ze swojego odwiecznego więzienia, zyskać wyzwolenie. Demon złączył losy bezimiennej wielojaźni i młodego szalchcia. Nie zniszczyło to jednak ani legionu, ani Blackera. Nawiązali układ, uzupełniając się nawzajem. Szlachcic stał się częścią legionu a legion jego częścią. Tak narodził się Legion

***

Marionetki... Sam je wykorzystywał, by wypełniać swoje cele. Nie miał wyrzutów sumienia kierując innymi, po prostu robił to by samemu przeżyć. Sam jednak także był jedną z marionetek i to co gorsza taką która miała tego świadomość. Będąc pod władzą Ritha nauczył się, by ignorować sznurki i pozornie grać tak, jak lalkarz każe. Uginając swoją wolę mógł planować jak zerwać z siebie sznury. Pozornie zyskiwał wolność, jednak okazywało się że jak dotąd zmieniał po prostu lalkarza. Bycie sterowanym wzbudzało jego szczerą nienawiść, jednak musiał iść ciągle do przodu. Legion dawał mu swoją siłę, nie pozwalał jednak zawrócić. Razem zaszli tak daleko i razem musieli to zakończyć. W ten lub inny sposób. Nadchodziła najtrudniejsza z walk

Zjawił się na polu bitwy tak, jak wielokrotnie zjawiał się przed drużyną po roztoczeniu kolejnej nici swojej kontroli. Najważniejsze było, że miał sojusznika po swojej stronie. Azmaerowi zakazał ruszać się nawet o krok poza mgły chaosu, tak samo Kirrenie. Nie chciał, by mieszali się do jego osobistej walki. To był wybór jego i Funghrimma, chcieli definitywnie zakończyć to wspólnymi siłami. Ramie w ramie, ignorując podziały i uprzedzenia. Zwycięstwo albo śmierć. Wynik nie miał znaczenia

Wszyscy byli gotowi do walki. Astaroth przeszedł przed nimi obserwując ich zacięte miny i bojowe pozy. Zatrzymał się i zwrócił do nich

- Najpierw chciałem wam podziękować, że tak doskonale spełnialiście wszystkie zadanie jakie wam narzuciłem. Nie interesuje mnie, czy robiliście to świadomie czy nie, nie obchodzi mnie czy tego żałujecie czy nie. Zwłaszcza tobie Barbaku dziękuję. Byłeś dla mnie wyjątkowo użyteczny. Teraz jednak nadszedł moment, w którym wy mnie mordujecie, a potem żyjecie długo i szczęśliwie, tak? Nie powinniście mieć z tym problemów. Raygi jeszcze niedawno twierdził, że pokonałby mnie nawet gdybym miał watahę sojuszników, Tev w swojej głupocie twierdził że wygrałby ze mną nawet uzbrojonym w artefakty. Macie po swojej stronie smoki i wolę wszystkich istot w tym planie. Macie swoją przyjaźń, sprawiedliwość czy cokolwiek co pcha was do działania. Skoro Astaroth nie jest dla was przeciwnikiem, to może będzie...
- Dwóch Astarothów - oznajmił kolejny demon, zjawiając się obok
- Lub dziesięciu Astarothów
- A może pięćdziesięciu?
- Co powiecie, na cały Legion Astarothów?


W okolicy pojawiły się dziesiątki Astarothów. Jeden z nich wystąpił z szeregów i przemówił

- Znacie moją siłę. Wiecie, do czego jest zdolny Astaroth. Mimo wszystkich przechwałek pokonanie mnie nie jest takie łatwe. Co dopiero pokonanie całego Legionu? Podróżowaliście ze mną długo, jednak w swojej głupocie nikt z was nawet nie zbliżył się do pojęcia, czym jestem. Czym jest Legion. Tylko Funghrimm wiedział, że ja i Legion to jedno! To nie wszystko. Nawet jeśli mnie zabijecie przybędą kolejni. Jest nas tylu, ile osób zginęło z mojej ręki. Po to zdziesiątkowałem zarazą Rasgan! Każdy poległy po waszej stronie będzie oznaczał wzmocnienie mnie. Każdy zabity po mojej stronie wróci do życia. Dotąd ograniczałem swoją moc, zawsze przychodząc w pojedynkę. Teraz jednak nie obchodzą mnie dłużej zniszczenia jakich dokonam. Nie będę się dłużej ograniczał. A dla was walka ze mną będzie jak walka z wiatrakami

Tymczasem jeden, ostatni z Astarothów podniósł się z ziemi przed świątynią. Spojrzał w niebo a jego twarz wykrzywił paskudny uśmiech. Niezależnie co się stanie zwycięży. Jeśli zginie to przetrwają jego towarzysze. Jeśli wygra to jego nowy twór podtrzyma ich przy życiu

- Rithu... Dałem ci życie, byś podtrzymywał przy życiu tamtych głupców. Jeśli umrę panem mgieł zostanie Azmaer i będzie mógł cię unicestwić tak łatwo jak ja. Chcę, żebyś mu pomagał, bo choć jest moim przyjacielem to brak mu przebiegłości. Razem zapewnicie istnienie tutejszym mgłą. Niech to będzie pamiątka po mnie

Dziesiątki Astarothów dobyły szabli naprzeciw zjednoczonej drużynie, a w tej samej chwili ostatni Astaroth przemówił

- Almeno... Wyzywam Cię
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 09-12-2008, 16:08   #7
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Zjawił się Astaroth. W sposób taki jak mógł przewidzieć Barbak. Miał zdecydowanie dobre wejście. Bardzo dobre wejście. Czarne charaktery miewały zazwyczaj tę przewagę nad siłami dobra, ze miewały fajniejsze wejścia, fajniejsze gadżety. Przeważnie mogli rozporządzać większą ilością argumentów w dążeniu do zamierzonego celu. Argumenty te nie zawsze były wyszukane, zawsze jednak były użyteczne. Tak samo było i w tym przypadku.

Ast przemówił i starał się osiągnąć... Barbak nie do końca wiedział co demon chciał osiągnąć. Usprawiedliwić się? Rozwścieczyć jego i jego przyjaciół? Zagrać na jego uczuciach? Emocjach? Zresztą co za różnica. Moment uniesienia emocjonalnego był już za nim, a Barbak doskonale widział czym winien się kierować i komu odpłacić za wszystko.

Ork wysłuchiwał cierpliwie i czekał.
- Zwłaszcza tobie Barbaku dziękuję. Byłeś dla mnie wyjątkowo użyteczny. Barbak wbrew wszelkim pozorom nie eksplodował złością, nie uniósł się dumą czy honorem. Cierpliwie pokręcił głową, uśmiechnął się, zignorował zaczepki i prowokacje.
– Tradycja nakazuje, aby przed walką podać sobie ręce. Tak jak Ci mówiłem wcześniej uważam Cię za równego sobie. Bez względu na przeszłość i złośliwości jakie zwykliśmy sobie robić. Jesteśmy równi... i jak obaj stwierdziliśmy już kiedyś... jesteśmy do siebie podobni. Ork wyciągnął prawicę do jednego z pojawiających się klonów demona. Każdy był Astem każdy zatem był tym, któremu należał się mocny uścisk prawicy. Po kilku uderzeniach serca Barbak dodał jeszcze:
– Obaj gramy w grze, w której jesteśmy zaledwie pionkami. Wiesz na czym polega problem? Na określeniu, którym kolorem pionków gramy.

Barbak spokojnie, bardzo spokojnie dobył Maleństwa. Nałożył nań pocisk z czystego światła, delikatnie sprawdził naciąg cięciwy.

Barbak zwrócił facjatę w kierunku druida.
– A nie mówiłem?

Szczerze się uśmiechnął po czym przyjął pozycję łuczniczą i zaczął wyszukiwać celu do strzału.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 09-12-2008 o 16:35.
hollyorc jest offline  
Stary 09-12-2008, 19:58   #8
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Azmaer stał nieruchomo, spoglądając na falujące, ciche mgły chaosu. Nawet gderanie Kirenny nie mogło teraz przerwać jego skupienia. Kiedy teleportował się do planu materialnego, puścił mimo uszu wszystkie słowa i narzekania Kirenny. Po raz pierwszy starał się ignorować impulsy biegnące od jego stwórcy. Plan materialny. Wolna wola. Spojrzał w ciemne niebo. Na Białą Gwiazdę.

* * *
- Nie powstrzymamy ich – szepnął Rion, spoglądając na świątynię pod Rasganem.
Kanzel milczał.
- Jeśli tu przyjdą ze Światłem, nie powstrzymamy ich.
Myśli Raygiego dotarły poprzez mgły fioletu aż do uszu Shabranido.

Mroczny powiedział Almenie, że powszechny zryw Światła i tak skazany by był na niepowodzenie, to oczywiście prawdą do końca nie było.

- Ujrzał Światło – szepnął Rion. – Jeśli je tu przyniosą, nie powstrzymamy ich.
Wściekły syk Shabranido zatrząsł mgłami. Światło było najpotężniejszą z istniejących mocy i żaden demon nie śmiał w to wątpić. We wprawnych rękach Światło stanowiło siłę absolutnie nie do powstrzymania. Dlatego jedynym ratunkiem dla chaosu od nieskończonych czasów była – nie walka ze Światłem, a walka z wiarą w Światło.

Światło miało jedyny słaby punkt – swoich wyznawców. Odpowiednio podkopane fundamenty wiary padały jak gliniane nogi kolosa.
Tamte łzy Barbaka były dla chaosu jak kojący balsam. Wojownik Światła upadł, a chaos mógł teraz pokazać mu Nową Drogę. Levin – nabierający wiary, dzierżący Żywy Ogień – jego należało zabić w pierwszej kolejności. Jego odwaga w blasku niepokonanego Światła niepokoiła nawet Shabranido. Ray`gi. Ray`gi był jeszcze gorszym przeciwnikiem. On, pozostając dotąd poza zainteresowaniem chaosu ze względu na swe absurdalne wywody i plany, bełkot o władzy, nieracjonalną zmianę sojuszników, on, nieczuły, głupio ambitny i szalony - był niegroźny. Aż do teraz.
Kilka dni temu to się zaczęło. Raygi ujrzał Światło i nie zamknął oczu. Istota która wyszła z mroku na Światło – demony zadrżały na ten widok. Nieważne co mówił i co robił, one wiedziały. Raygi. To on!

„A nieboskłon pęknie pod jej szeptem, biel stanie przeciw chaosowi w rękach samego chaosu... A Starożytna Biel wedrze się w ranę i rozpleni się po morzu fioletu”...

- To... to on...!!! Zabijcie go...!!! – wyrwało się wściekle Rionowi. – ZABIJCIE TEGO DROWA!!!
Poprzez szemrające wściekle mgły przedarł się jeden jedyny, złośliwy chichot.
- Sorry... He`s under my wings of Light now!;3
- What?!
- Damn you to hell!!! – warknął przerażony Rion.
- Well, you tried ;3
- Damn you all!!! – Rion spojrzał ku otwartej wciąż Bramie.
- Going somewhere...? – Azmaer zjawił się z drugiej strony, na progu Bramy, znacząco wywijając zgrabnego młyńca swym mieczem. – Zapraszamy.
Kirenna stojąc za nim pomachała złośliwie do wnętrza Bramy.

* * *

Raygi; miałeś wrażenie, że w gąszczu lasu wokół was zajaśniały setki wilczych ślepiów, a wszystkie wpatrzone były w ciebie! Równie gwałtownie znikły w mroku.

Wszyscy; Cienie wokół zafalowały, rozpełzły się po ziemi! Zbiły się w jedną, ruchomą masę i... po prostu powstały z ziemi, unosząc się pod postacią czarnej mgły obok Astarotha!

azathoth by ~kometani on deviantART

Raygi; Twoja demoniczna łapka zaswędziała cię, palce same rozłożyły się i z chrupnięciem zacisnęły w pięść. Znasz to uczucie! To jest cień...!

Wszyscy; Mglista postać obok Astarotha odwróciła ku wam uh twarz...?

skull_03 by ~kometani on deviantART

- Znowu oni...? – stwór jęknął niemal z żalem i lękiem. – Znowu oni?! Skoro tego sobie życzysz...

Astaroth stał się... legionem Astarothów!
Oszkusza.
Więcej ich Mistress nie miała?! O__O
Wraz z przybyciem legionu tajemnicza postać o pięknej mordzie zniknęła.
Nie... jest... dobrze! O__O

* * *
- MOTHER!!! DEAREST MOTHER!!! – jęknął niemal z płaczem Phibrizo. – TY GNOJU!!! – z wyciem rzucił się poprzez mgły chaosu, świat materialny zawył rozdarty jego energią.
Azmaer wysunął jedną nogę do tyłu, chwycił mocno gardę miecza w obie dłonie i w bojowej pozycji czekał. Brama zahuczała, z jej wnętrza dobył się strumień energii. Kirenna z piskiem czmychnęła. Azmaer zmarszczył tylko brwi, wziął zamach i zaciskając kły, uderzył. Klinga z przenikliwym świstem uderzyła w niewidzialną moc, uginając niematerialny, widoczny mgliście kształt do wnętrza Bramy.

Uderzenie padło bez ostrzeżenia, Azmaer zaskomlał z bólu demonicznym wizgiem, chwytając się za oderwane lewe ramię, krwawiące fioletowymi mgłami. Kanzel postawiwszy stopę w Wymiarze Światła wymierzył kolejny cios, ostrze Azmaera zablokowało wiry półprzezroczystego, falującego fioletu. Phibrizo ponowił atak.
Świetlista zasłona wybuchła jasną kopułą, zasłaniając wylot Bramy. Azmaer poczuł wreszcie że nieopisana siła napierająca na jego miecz zelżała i zniknęła wreszcie. Sapnął, cofnął się, zacisnął jedyną pięść, podczas gdy drugie ramię odrastało już, utkane z mgieł fioletu. Spojrzał kątem oka na Almanakh stojącą nieopodal. Fuknął pod nosem.
Phibrizo wył z wściekłością z wnętrza Bramy, drapiąc szponami o świetlistą powłokę.

- Odejdź – jedno, stanowcze słowo Mistress uciszyło przenikliwe wycie chaosu.
Azmaer spojrzał w niebo, zmieszany, przestraszony.
- Mother... – szepnął, z troską i niepokojem.
Astaroth. Mistress. Obydwoje szanował. Nie chciał ich tracić! Jęknął przez zaciśnięte z wściekłością zęby, boleśnie rozdarty między przedziwnymi... uczuciami...?

* * *
Shabranido skamlał jak pies płaczący za właścicielem, który go porzucił.
Bóg popełnił jeden błąd. Dał swoim tworom wolną wolę.
Chaos z wolną wolą. Siła napędzająca istnienie. Śmierć. I życie. Chaos jest tym co niszczy i tworzy. Nie da się tworzyć w nieskończoność bez niszczenia tego co było.
Czarna Zorza miała od zawsze wolną wolę. Jej niezrozumiale, chaotyczne działania wynikały właśnie z owej wolnej woli. Kochała tych, korzy mieli wolną wolę. Takich Jak Ona.

Yes, that`s why I`ve chosen him – uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Free will. Free mind. He`s not afraid. He KNOWS he won`t be. Taktowny, czarujący, sprytny, ślepy jak sprawiedliwość, oślepiający wszystkich wokół. Tacy Jak Oni nigdy się nie dowiedzą co robiłeś za ich plecami. W ich oczach zawsze będziesz Taki, gdyż urodzili się ślepi na twój umysł, a ty na dodatek wydłubałeś im oczy.
Szable... Bez wahania odrąbałby nimi rękę, która go stworzyła.

Now he`s ready.

Chociaż powiedziałam mu, że jeśli zginę Oni także umrą, nie zareagował. Próbuje na wszystkie sposoby. A oni są z nim. Eksperyment dobiegł końca.

Almena od zawsze pragnęła stoczyć tę bitwę. Pragnęła przetestować ‘niepokonywalność’ Astarotha, dla samej idei sprawdzenia swojej teorii, zaznania czegoś fascynującego, czegoś tak niepowtarzalnego jak walka z godnym przeciwnikiem. Niewielu ich było i rzadko do której walki Almena przystępowała z taką radością. Nie chodziło o to, żeby go zgładzić, wdeptać w ziemię i rozerwać na strzępy, nie, tego nigdy nie chciała i nigdy tego nie zapragnie, wiedziała. Chodziło o ideę. O samą walkę. Cała reszta była nieważna. I, tak jak mówił Ray`gi; ta walka mogłaby trwać w nieskończoność, a każda jej sekunda przynosiłaby Czarnej Zorzy radość.

- Almeno... Wyzywam Cię.

Wrzuta.pl - Nightwish - Sleeping Sun


Nie kazała mu długo czekać. Pojawiła się natychmiast, przy świątyni, naprzeciwko niego, pod postacią długowłosej, skrzydlatej kobiety z czarnych mgieł.

+Black Angel+ by ~raptorzysko on deviantART

Wyraz jej twarzy mówił sam za siebie; była lekko uśmiechnięta, z fascynacji, zachwytu, dumy i szacunku, z zadowolenia z zaproszenia. Ogólna powaga na jej twarzy świadczyła jednak o tym, że traktuje zaproszenie całkiem serio i będzie to walka na śmierć i życie. W jej niesamowitych oczach lśniła zarówno ostra groźba jak i rozkosz tej chwili. Nie drwiła, nie zachwalała. Chciała walczyć i ponieść wszelkie tego konsekwencje.
Przyglądała ci się chwilę, badając przeciwnika, którego i tak zdążyła poznać. Poznać chaos – nie ma się co trudzić. Bez słowa uniosła prawą dłoń, mgły utworzyły kształt jednoręcznego, krótkiego miecza. Ujęła wprawnie gardę i opuściwszy powoli ostrze wzdłuż prawego boku, lekko wychylone do tyłu, uniosła i wyprostowała w twoim kierunku lewe ramię z rozłożoną dłonią i palcami złożonymi razem, jakby podawała ci coś niewidzialnego. Po czym kilkukrotnie zgięła i wyprostowała złożone palce dłoni, zapraszając cię w milczeniu.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 09-12-2008, 21:24   #9
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Amulet zapłonął szkarłatnym blaskiem, po raz kolejny ujawniając swoją moc. Potęgę Genesis. Tym razem Astaroth nie tworzył jednak bramy, tylko nową płaszczyznę astralną. Energia wypływająca z amuletu skoncentrowała się w jedną wiązkę i dała życie. Ostatni element układanki powstał i nic już nie powstrzymywało Astarotha. Początkowo chciał wykorzystać odbicie, jednak nie byłoby ono w stanie zrealizować w pełni celu. Jego moc była zbyt mała, konieczne było coś o wiele silniejszego. I właśnie coś takiego narodziło się

Nowa płaszczyzna astralna była nietypowa. Była ona miejscem zerowymiarowym, gdzie wszystko skoncentrowane było w jednym punkcie. Nie istniała tam wola ani pamięć. Nie można było się z niej wydostać, gdyż w tym miejscu nie mogła zaistnieć nawet chęć wyjścia. Nie mogło tam powstać żadne życie, jednakże można było się tam dostać. Każda istota, która znalazła się w tym miejscu sama była koncentrowana do tego jednego, wirtualnego punktu i w praktyce przestawała istnieć dla świata zewnętrznego. Od zewnątrz wyglądało to jak unicestwienie, w praktyce było po prostu wiecznym snem. Miejsce ostatniego odpoczynku. Dla niego, albo dla mistress

Jeśli zwycięży nie zada ostatniego ciosu, tylko przeniesie swoją stwórczynię to wnętrza ,,wymiaru snu". Jeśli sam przegra resztą sił postara się tam przenieść swoją ludzką egzystencję (uwalniając wcześniej całą swoją moc, zostawiając tylko własną duszę). Tak czy inaczej nie mogło istnieć dwóch lalkarzy. Jeśli zwycięży spełni jednak ostatnią wolę mistress. Stworzy piąty wymiar

***

Tymczasem jednak nadchodzily dwie walki. Największe i najtrudniejsze w jego życiu, choć najpewniej nie ostatnie. Kto raz wszedł na ścieżkę wojny ten już do końca życia nie zazna spokoju. Verion w swoich ostatnich słowach jakie słyszał wieszczył Astarothowi, że będzie żałował podjętych przez siebie decyzji. Teraz było widać, że to niemożliwe. Tak długo jak postępował zgodnie ze swoim sumieniem nigdy nie będzie miał sobie nic do zarzucenia. Nawet jeśli miało się to zakończyć definitywnym końcem jego istnienia także nie będzie żałował. Zyskał prawie dwa lata nowego życia, w trakcie którego był naprawdę szczęśliwy.

Wynik nie liczył się. Teraz liczyła się tylko walka

***

Pierwszy z Astarothów zmierzył chłodnym wzrokiem drużynę. Zdradzili go. Wszyscy bez wyjątku byli zdrajcami i nikomu nie mógł zaufać. To właśnie ich uprzedzenia doprowadziły do tej chwili. Jego esencja samotnie miała zmierzyć się z mistress a jedynym który mógł go wesprzeć był Funghrimm. I to na jego pomoc liczył, jeśli sprawy przybiorą zły obrót. Krasnolud jeszcze sam nie zdawał sobie sprawy, jak kluczowa jest jego pomoc w przypadku gdy przegra. To jemu powierzy wtedy najważniejszą z ról

- Stań Barbaku uzbrojony w swoją pogardę, jaką do mnie żywisz. Podam Ci rękę tylko dlatego, że należy uszanować zwyczaje. Otrzymacie dokładnie to, co wybraliście. Od tej chwili za wszystko co się wydarzy możecie winić tylko i wyłącznie swoje decyzje

Wszyscy Astarothowie dobyli swoich szabli i ruszyli półkolem, otaczając drużynę. Tylko jeden z nich, ten z którym rozmawiał Barbak stał w miejscu uśmiechając się drwiąco. On jako jedyny wyjął zza pleców ciężki, portowy łańcuch. W absolutniej ciszy, bez żadnej komendy wszyscy teleportowali się pomiędzy białych lądując na grzbietach smoków, otaczając wojowników i zaatakowali

Siły bieli nie zdawały sobie sprawy z najważniejszego. Nie byli klonami, lecz jedną istotą. Wszyscy byli sobie równi. Mieli wspólne myśli i zamiary przez co nigdy nie wkradał się w ich szeregi bałagan

***

Astaroth z uśmiechem oczekiwał na przybycie mistress. To będzie najtrudniejsza z walk, decydująca nie tylko o jego przyszłości, ale być może o losach wszystkich wymiarów. Niezależnie od wyniku nic nie będzie takie, jak przed tą walką. Doskonały pojedynek, na ukoronowanie jego życia. Jeśli umrze to będzie to godna śmierć, taka jakiej pragnął. Nic nie było w stanie zakłócić teraz jego zadowolenia. Miał zamiar cieszyć się tą walką tak długo, jak to będzie możliwe

Almena zmaterializowała swój mecz i wykonała zapraszający gest. Astaroth powolnym krokiem ruszył w stronę mistress. W tej walce nie zamierzał korzystać z podstępów ani sztuczek. To będzie jego ostateczny sprawdzian. W połowie drogi zatrzymał się i wykonał szlachecki ukłon oddając szacunek swojej przeciwniczce. Miał tylko nadzieję, że Rith nie dopuści do śmierci kogokolwiek z drużyny. Uśmiechnął się do siebie i ruszył dalej, kładąc dłonie na rękojeściach szabel. Miał zamiar zaatakować tym samym ruchem, którym dobędzie je z pochew
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 11-12-2008, 12:26   #10
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Astaroth pojawił się w liczbie... Dużej, tak stanowczo dużej. Do tego psując doszczętnie plany Levina nie pojawiając się osobiście. A jeżeli pojawiając się osobiście to nie szło go odróżnić od jego klonów. Mógł to być ten rozmawiający z Barbakiem ale czy demon był tak głupi, żeby się wystawić? Najprawdopodobniej był to klon. Druid przesłał Ray'giemu jedną myśl, tylko jedną.
Ork zaczął standardową szopkę pod tytułem "nie żywię do Ciebie urazy, że chcesz mi wypruć flaki i tak w ogóle to Ciebie bardzo szanuje".
Levinem zatrzęsło, miał tego dość! Nie wytrzymał i powiedział w krótkich żołnierskich słowach Astowi co o nim myśli, jak jego matka zarabiała i w jaki sposób obrabiała trzech klientów. Nie potrzebował szacunku przeciwnika.
Nie czekał też aż Ast się rozmnoży (wiedziałem, że jest obojnakiem!) i skończy gadać, skrócił dystans i wbił końcówkę Żywego Ognia w twarz najbliższego. W tym samym czasie opuścił mury obronne, czuł wszystkie żywe istoty w okolicy. Od najprostszej glizdy (w tym demony) po Barbaka. Czuł każdą istotę która odczuwała emocje, obojętnie czy te podstawowe czy te bardziej skomplikowane. Czuł głód dżownicy, żal Asta do drużyny, opanowanie Barbaka, gotowość Funghrimma na śmierć, strach Avadriela który kołował wysoko po za zasięgiem demonów. Wszystkie te emocje w niego uderzyły, łącznie z bólem który cierpieli inni. Powinien oszaleć, powinien umrzeć. Tylko, że już mu odbiło, w końcu już nie żył. Emocje które w niego uderzały pomagały mu spotęgować złość, która go napędzała do walki.
Druid uderzał, druzgotał, gryzł i kopał był gotowy na wszystko.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172