Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-09-2009, 19:22   #21
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Dni upływały powoli i spokojnie, a każdy był podobny do poprzedniego. Nimfom już nie przeszkadzało to, że zakrywali swe ciała ubraniami, ale oni coraz bardziej dość mieli ich rozwiązłych obyczajów. Niby wszystko było w normie, Jeremiash i Ron korzystali, dziewczęta odsuwały wzrok, a Enrico wpatrywał się w Lyonettę, ale wyczuwało się napięcie. Szczególnie Bernadetta, która z każdym dniem stawała się bardziej naburmuszona, a z bratem wymieniała jedynie zawistne spojrzenia. Za to Ron czuł się coraz lepiej, okład z młodych piersi - właśnie to czego było mu trzeba. Codziennie doglądany i leczony zdrowiał w bardzo szybkim tempie, ale niemal nie odzywał się do nikogo, poza mieszkankami wioski. Patrząc na niego Lyonetta i Enrico niemalże czuli się jak świadkowie powstania nowego uniwersalnego leku na wszystko. Jeremiasha prawie nie widywali, a jak już to w towarzystwie jakiejś nimfy i to tylko chwilę, gdyż zaraz znikali gdzieś w gęstwinie. Chłopak widocznie wziął mocno do serca obawy nimf o ich wyginięciu i zapewne potrafił je odpowiednio zadowolić.

Przez ostatnie dni hrabina i rycerz dużo czasu spędzali tylko we dwoje. Chodzili po wiosce i odkrywali coraz to nowe tajemnice tego fantastycznego, ale jednocześnie dziwnie niepokojącego miejsca, lecz w głębi serca nie chodziło im o żadne odkrycia. Lyonetta z każdym dniem czuła narastające w niej pragnienie bycia z nim. Każdej nocy w snach widziała obraz kąpiącego się Enrica. Nie mogła, nawet patrząc mu w oczy, wymazać tej pociągającej sceny. Co się z nią dzieje? Czyżby stawała się coraz bardziej taką kobietą ...? Nie to, że wcześniej nie myślała nic na temat spraw łoża. Nawet wyobrażała sobie niekiedy narzeczeństwo z jakimś młodym baronem, potem ślub i wreszcie upojną noc w ramionach męża. Nie ... nie miała nic przeciwko temu. Ale to wszystko działo się zbyt szybko, zbyt gwałtownie, a jej własne myśli zaczynały krążyć jedynie wokół tego konkretnego tematu. Chodziła z nim pod rękę, uśmiechała się, rozmawiała, czując ciągle dziwną słabość w sercu, drżenie ust po każdym jego pocałunku oraz dziwne gorąco wokół łona, stopniowo ogarniające całe ciało. A może to ten magiczny las na nią tak wpływał? Przychodziło jej czasem na myśl, lecz nie zgłębiała tego zbytnio. Wykorzystywała czas, w którym mogła być tylko i wyłącznie z nim. Podziwiać jego męskie rysy, nasycać się jego głosem, odczuwać delikatny dotyk i smak pocałunków. Nie miała już wątpliwości, iż to jest ten jedyny, przeznaczony jej mężczyzna za którym poszłaby wszędzie i wiedziała, że może liczyć na pełna miłości wzajemność. Dla niej rezygnował z leśnych schadzek z nimfami, wybierając tylko i wyłącznie ją. Dla niej narażał swe życie, aby ją ocalić . Tylko na nią patrzył z taką czułością i zarazem delikatnością. Enrico teraz był jej bliższy niż kiedykolwiek indziej, przeżyli razem tak wiele, aż dotarli tu ... tylko dzięki niemu jeszcze żyła. Lyonetta zawdzięczała rycerzowi wiele i ostatnimi dniami próbowała mu wszystko wynagrodzić ...

***

- Telea, dokąd idziesz? - spytał uszczęśliwiony Ron. Jego nowa towarzyszka tylko się zaśmiała, po czym pociągnęła go za rękę w stronę rzeki.
- Sam przecież mówiłeś, że nie chcesz, żeby to się stało tutaj ... Nie wiem, czego ty się wstydzisz? Wszystko masz w jak najlepszym stanie – pocałowała go.
- Chodzi o to, że my wolimy raczej intymność ... – powiedział ściągając koszule.
- Intymność ... co za dziwaczne słowo? – zadumała się chwilę, a potem znowu zaczęła uśmiechać i całować swojego dzisiejszego wybranka.
- Chodźmy może jeszcze trochę dalej ... – wyrwał się na chwilę z objęć dziewczyny.
- Jak wolisz mój kochany. Zrobię co tylko chcesz ... to twój czas ... mój zresztą także.
Przeszli jeszcze kawałek. Lniana koszula i spodnie Rona natychmiast opadły na miękkie, szmaragdowe poszycie. Telea zaczęła pieścić jego twarde ramiona.
- Poczekaj... Ron powstrzymał ją na chwilę i zaczął nasłuchiwać
- Co się stało? – chyba zirytowała się nieco. - Nie jestem dla ciebie dobra? Może masz jakieś konkretne życzenia. Powiedz proszę. Naprawdę postaram się spełnić.
- Ktoś tu chyba jest …Ron wstał i zaczął się rozglądać.
- Poczekaj chwilę – szepnął – to pewnie jakieś zwierzę, ale ... poczekaj, zaraz do tego wrócimy – nagi przeszedł przez polankę zagłębiając się w kępę krzewin. To co zobaczył ... pozbawiło go resztek ... resztek wszystkiego. Zaufania. Pewności. Stracił ... opokę, to, czego był pewien. Stał i nie mógł oderwać oczu. Nie, to nie może być prawda, wrzeszczało jego serce budząc narastający gniew. Dlaczego ona musi to robić?! Dlaczego? Miał ją chronić ... A teraz ... jak dziwka. Podła pieprzona dziwka. Zdrajczyni rodu i swego wielkiego ojca. A on miał taką nadzieję w niej. Była czysta, piękna, uczciwa, a tymczasem, to było wszystko oszustwo. Oszukała go! Dziwka, która poleciała na jaja pospolitego pętaka. Och! Och! Och! Coś w nim pękło, coś, co ukrywało się gdzieś głęboko w sercu i narastało, nagle zapragnęło wyjść i ukazać swoją obecność.
- Chodź ... tutaj Ronie ... i weź przykład ze swojej pani ... Telea stanęła tuż za nim prowokacyjnie łapiąc za pośladki, lecz chłopak już jej nie słuchał. Wściekły kopnął rosnące obok drzewko łamiąc bezlitośnie. Bez słowa wziął swoje rzeczy i wrócił do wioski. Nie troszczył się o to, czy ktokolwiek go słyszy, czy nie. Ta zdzira przestała być jego panią.

***

- Stop! - coś krzyczało w jej duszy, że to jest piękne, ale ... ale nie w takiej chwili.
- Nie! Poczekaj jeszcze. Przecież, tak naprawdę, jeszcze tego nie chcesz – duszy wtórowało serce, lecz ciało pragnęło czegoś zupełnie odmiennego. Rozognione pożądaniem domagało się dotyku, pieszczot oraz samo odwzajemniało czułości, jak najlepiej potrafiło. Jego napięte mięśnie były tak kuszące, były tak blisko ... Czuła jego oddech, dotyk palców wędrujących po jej skórze i ciągle nienasycone usta. Znowu się poddała, dając ponieść się chwili. Odpuściła! Płomień cielesnej natury głuszył wszystko. Nie mogła i nie chciała już się opierać. Wpijając paznokcie w jego plecy pomyślała, że oszaleje, jeżeli Enrico nie weźmie jej tu na tej leśnej polanie. Zrozumiała nagle nimfy. Jak dobrze czuła się nago przy nim, poddając się w zupełności nieokiełznanej męskiej sile ... Czuła jego rozgorączkowanie równe własnemu, coraz szybsze ruchy i gwałtowniejsze pieszczoty ... - Pragnę cię – tak mówiło jego ciało.
- Jestem twoja – pragnęła odpowiedzieć, ale nie mogła. Jego dotyk sprawiał, że wargi dziewczyny, język, gardło nie potrafiły z siebie wykrztusić słowa.


Byli sobą dla siebie, daleko od całego świata ... Trzask! Nagły ruch, szelest i wreszcie potężny odgłos łamanego drewna wyrwał ich z szaleńczego uniesienia. Byli prawie, prawie ... bardzo blisko ... Ktoś ich podglądał! Podpatrywał. Nimfy. Pewnie nimfy? Jakby zostali wyrwani ze snu ...
- Ach – przestraszona Lyonetta szybko usiadła podciągając wysoko kolana do piersi i przytulając się do Enrico. – Ktoś nas podgląda – wyszeptała się rozglądając i nagle zawstydziła się, jak jeszcze nigdy w życiu. Była naga. Przy nim, to wydawało się naturalne, ale ktoś obcy ... obserwujący ich prawie że zbliżenie. Ktoś widział! Ktoś! Ooo ... zawyło w niej gwałtownym atakiem wstydu, policzki zaś zapłonęły szkarłatnym rumieńcem.
- Gdyby to był ojciec? – nagle zapiekła ją straszliwa myśl. – Przecież tak niedawno ... matka także ... przecież ... Tymczasem ich pamięć ... Obydwoje chcieli dla córki męża, a ona ... zanim jeszcze się pobrali, już nie umiała się powstrzymać. Choć nawet teraz, na wspomnienie cudownego dotyku ukochanego, przechodził ją przyjemny dreszcz. Nie potrafiła tego w ogóle opanować. Chwilę trwało, gdy rozjuszona burza w jej sercu troszeczkę przycichła.
- To może nimfy? – Powiedziała niepewnie drżącym głosem, spoglądając pytająco na równie zdumionego, co zażenowanego rycerza. Patrzył na nią jednak z taką pełną uczucia czułością. Poniosło ją to na duchu. Kochał ją! – Może nimfy –szepnęła jeszcze raz, ale po chwili przeleciała jej przerażająca myśl – ale nimfy nie złamałyby gałęzi. Czyli to ...
- ... Ron, Bernadetta lub Jeremiash – dokończył Enrico niepewnym głosem.
- Nieee! - szloch dziewczyny przeciął leśną ciszę. – To było któreś z nich. Wiem, Co oni sobie teraz o nas pomyślą? Jak, jak im spojrzę w oczy prosto? – nagle wszystko się rozsypało. Ból, strach, wstyd, przecinany ciągłym pytaniem: dlaczego? Dlaczegośmy to robili? Nie mogła potrzymać płaczu. Serca, duszy, ani poczerwieniałych oczu, z których ciekły kryształowej czystości łzy słone tak, jak jej obecne myśli.
- Jesteśmy razem – objął ją powstrzymując się od powiedzenia „przepraszam”, które zraniłoby ją jeszcze bardziej. – Razem. Razem – powtarzał i trzymał w objęciach dopóki się nieco nie uspokoiła. Widać było, że brakuje mu słów, ale jego twarz pokazywała, jak bardzo wini siebie za jej ból i niewieści strach. Pragnął udzielić jej swej męskiej odwagi.

Powoli wracała do siebie. Uspokajała myśli. Kochali się. Wiedziała doskonale i czuła płynący z tego owoc szczęścia, ale ... nie, to nie może się tak po prostu stać! Nie może się tak zachowywać, jak te wszystkie nimfy. Ale to Enrico, mężczyzna najbliższy jej sercu. Pragnęła go, on ją też. Czuła to, ale to nic ... jeszcze przyjdzie na to pora. Po ślubie. Jest przecież hrabiną, dziedziczką, dziewicą ... Nie! Stop. Czas to zakończyć. Na teraz, choć tak bardzo chciała mu się oddać w całkowitej pełni. Nie zmieniał tego ani podglądacz, ani nawet wspomnienie rodziny.
- Co się stało? Nagle, jakbyś zamyśliła się? – zapytał Enrico, czule całując ją w czoło.
- Nic ... a właściwie ... coś ... – szepnęła niepewnie, jakby usiłowała odszukać właściwe słowa. – Nie wiem, jak to powiedzieć – spojrzała bezradnie.
- Powiedz po prostu to, co naprawdę myślisz.
- Coś się z nami dzieje – powiedziała szczerze patrząc mu w oczy.– Odkąd jesteśmy w tym miejscu ... jest tak, jakoś inaczej ... czujesz to?
Zamyślił się.
- Tak ... – wreszcie odparł – chyba ... chyba masz racje, to całe miejsce niesie w sobie coś dziwnego ... to powietrze, to nimfy ...
- Tak, jakby mnie popychało do czegoś, na co nie mam ochoty. To znaczy – dodała szybko widząc nagłą niepewność na jego twarzy – to nie tak. Ja ... to nie znaczy, że w ogóle nie chcę i cię nie pragnę, bo ... - schyliła głowę - ale poczekajmy z tym jeszcze trochę, dobrze? Nie będziesz zły, kiedy twoja luba poprosi cię o coś tak bardzo samolubnego?
- Nigdy nie będę na ciebie zły – mówił powoli. - Moje kochanie najdroższe, ja też nie chcę, żeby ten nasz pierwszy raz, i każdy następny, był czymś wymuszony innym, niż naszą miłością. A to miejsce … chyba to najwyższy czas, żebyśmy je w końcu opuścili. Jak myślisz?
- Już chyba poszedł.
- Kto? - nie zrozumiał uwagi dziewczyny.
- Ten zza drzewa – powiedziała cicho. - Może to jednak nie był nikt od nas? Wprawdzie po tym, co Bernadetta zobaczyła w zamku mają nas za kochanków, ale tym razem … Masz rację – podjęła wcześniejszy temat.
- Odjedzmy stąd, myślę. Nie chcę tu dłużej być, nie chcę być podglądana. Boje się, że … że ta wioska jest, wiesz, iż każdy, kto tu mieszka nabiera charakteru nimfy. Kocham cię i nie pragnę żadnego popędzania poza tym, co między nami się zrodziło. Tymczasem tutaj, to tak jak w poematach Chrétiena de Troyes. Tristan i Izolda oraz magiczny napój, pamiętasz ? – skinął głową - ale to nie przyniosło szczęścia. Ta wioska jest jak taki napój, a ja chcę sama z tobą ... no wiesz ... bez jakiejś wioski nimf ...

Siedzieli przytuleni.
- Chyba warto się w końcu ubrać – szepnęła nieco radośniejszym tonem. - Jeszcze trochę, a tak przywyknę do takiego stroju, że zacznę chodzić nago niczym te nimfy.
- Byłabyś najpiękniejszą nimfą całej wioski. Królowa piękności niczym Wenera dawnego Rzymu. Ale nie chciałbym, żeby cię tak widzieli Jeremiash lub Ron.
- Zazdrośnik – uśmiechnęła się.
- Przyznaję – potwierdził poważnie wpatrując się w dziewczynę z miłością i podziwiając jej posągową figurę. Dostrzegła te ścigające spojrzenia i spłoniła się znowu.
- To masz szczęście. Nie planuję tak chodzić, tylko …
- Tylko?
- Tylko jak nie masz co robić, pomóż mi przy ubieraniu. Doskonale poradziłeś sobie z odpinaniem rzemyków, to teraz je pozawiązuj – powiedziała wiedząc, jaka przyjemność mu to sprawi. - Jeżeli jednak to Bernadetta, Ron, czy Jeremiash – dodała po chwili nie kończąc.
- … stawimy temu czoła razem – dokończył.
- Tak, razem.

***

- Zeofire Lyonetta i Enrico przekazali nimfie postanowienie - musimy wrócić do swojego świata. Nadszedł najwyższy czas, abyśmy opuścili waszą wioskę.
- Wiecie dobrze, że możecie tutaj zostać jak długo zapragniecie, gdyby nie wy ... i nie widzę, żadnych przeszkód, żebyście zostali na zawsze. Jestem wam tak bardzo wdzięczna.
- Dziękujemy z całego serca za gościnę, ale musimy po prostu wrócić. Wioski nimf nie są stworzone dla ludzi.
- Rozumiem, chociaż żal mi będzie.
- Przez cały kwadrans może – skomentowała milcząco Lyonetta, ale na głos tylko wyraziła również przykrość z tego powodu.
- Jednak musimy iść. Wiesz, każdy ma swoje obowiązki. Nasze zostały tam. Nimfy są stworzone dla miłości, ludzie dla wysiłku.
- Wobec tego nie zatrzymuję was, jeśli tak czujecie w swych sercach. Odejdźcie, ale pamiętajcie zawsze o nas, zawsze możecie wrócić i zostaniecie przyjęci z otwartymi ramionami ... Zeofire przeoczyła fakt, ze bez przewodnika nie mieliby szans tutaj się znaleźć.
- I rozchylonymi nogami – dodała, na szczęście, w myślach Bernadetta, która uszczęśliwiona stała obok.

- Weźcie wszystko czego wam potrzeba – kontynuowała nimfa. - Aha, zapomniałabym o czymś może dla was ważnym. Dla nimf to drobiazg, ale dla ludzi może nie. Pamiętajcie, u nas czas mija zupełnie inaczej niż w waszym świecie
- Co masz na myśli? - zaniepokoił się Enrico.
- U nas mija znacznie wolniej niż tam … Nie wiem, jak to się dzieje. Nigdy się nie zastanawiałam, ani sama, ani w gronie sióstr.
- Jak to wolniej? Co masz na myśli? Przecież to nieprawda – obruszyła się Bernadetta.
- Ja nie umiem kłamać – wyjaśniła nimfa. - Jeśli u nas mija dzień ... u was niekiedy mija rok, miesiąc, dekada. Coś takiego. ChybaZeofire wydała się stropiona nie mogąc określić dokładnie.
- Ale jak to możliwe? – zdziwili się wszyscy.
- Nie jestem pewna. To kraina rozkoszy ... tutaj się niczym nie martwimy, bo o nic nie trzeba się martwić ... U was wszyscy się czymś przejmują, narzekają, liczą skrupulatnie nadchodzące godziny ... tutaj nic nie mierzy czasu, tutaj, jak kwiaty na drzewach, kwitnie rozkosz i spełnienie … Tak już po prostu jest. Zawsze było. Nie warto się tym przejmować.
- A który dzień jest teraz?
- Kolejny – odparła poważnie nimfa. - Dzień miłości, jak każdy inny.
- Ale data? Po ludzku.
- Po ludzku … nie wiem, przepraszam. Chciałabym pomoc, ale tutaj nie używamy waszej, ani jakiejkolwiek rachuby czasu – wyczuwało się przykrość w głosie Zeofire. Tak bardzo pragnęła pomóc gościom wioski, a nie potrafiła.

- A co z wampirem? - zaniepokoiła się Lyonetta przypominając sobie niebezpiecznego pana leśnego zamku.
- Nie wiem. Nie potrafię tego określić, wampiry są długowieczne .... być może jeszcze was szuka, a może już zrezygnował ... Tego nikt nie wie.
- A co się stanie jeśli, jeśli na niego trafimy?
- Przecież mówiłam, że możecie tutaj zostać, jak długo chcecie. Nie musicie opuszczać naszego raju. Czy czujecie się tutaj źle?
- Nie, oczywiście, że nie – dworskie wychowanie Lyonetty i umiejętność wykrętnego tłumaczenia zdecydowanie się teraz przydały. - Tego absolutnie nie twierdzimy. Ale pragniemy znaleźć się już w swoim świecie. Każdy przywiązuje się do własnego domu. Nasz jest tam. Ponadto mamy pewne sprawy, jak mówiłam, które nie mogą być dłużej odwlekane. Tym bardziej, że mówisz, iż mogły upłynąć lata ... – tłumaczyła hrabina
- Ale czy jestem w stanie pokonać wampira, gdybyśmy go spotkali? Co miałbym robić? – wtrącił Enrico, widząc, ze hrabina zaczyna się nieco plątać.
- Ty? Oczywiście, że nie – spojrzała na niego krytycznie. – Nie oburzaj się, rycerzu. Ja również nie pokonałabym go ostatecznie, jest za silny. Ale nie martwcie się, wszystko będzie dobrze. Wyślę z wami moje siostry, one zaprowadzą was bezpiecznie na skraj lasu, a tam wampir nie ma już żadnej władzy.

Rozmowa uprzejma, czasem zabawna, czasem wzruszająca, trwała. Wspominali chwile spotkania oraz wspólna ucieczkę.
- Chciałabym jeszcze kiedyś was spotkać. Naprawdę – szepnęła odchodząc – ale skoro odchodzicie, wybaczcie mi. Poczułam, że zbliża się mój czas. Wiatr i księżyc dały mi znać, że to właściwa pora. Mogłabym poczekać dzień, dwa, jeśli jednak odchodzicie, muszę się spieszyć.
- Śpieszyć? Gdzie? - nieopatrznie wyrwało się Bernadetcie.
- Do twojego brata. Wiesz, mam te wyjątkowe dni, kiedy mogą począć nową nimfę. Jeremiash to bardzo sprawny kochanek. Już dwie nimfy dzięki jego potencji spodziewają się córeczek. To piękne. Sądząc po ojcu, będą to bardzo silne dziewczyny.
Bernadetta uciekła.

***

Ciężko było pozbierać wszystkich w dzień, więc Lyonetta postanowiła poinformować ich o wyjeździe, gdy będą szli spać. Bernadetta powoli odzyskała równowagę. Może oceniła, że nie wpłynie w tej wiosce na brata i trzeba przecierpieć jego zachowanie, ale kiedy odejdą to może powrócą do dawnych stosunków. Dlatego, jak przez dotknięcie czarodziejskiej różdżki, nagle zrobiła się wesoła i uśmiechnięta.
- A kiedy, kiedy? Może jutro z rana? – dopytywała się, naciskając na jak najbliższy termin.
- Jutro, jak zbierzemy cały potrzebny ekwipunek – powiedziała Lyonetta. - Żadne przykazanie was ze mną nie trzyma. Jeśli chcecie, możecie w każdej chwili odejść. Nie będę miała wam tego za złe – dodała swoim hrabiowskim tonem.
- Co panienka opowiada, nigdy nie opuszczę panienki, choćby nie wiem co! – oburzyła się Bernadetta.

Ron się nie odezwał. Od wczoraj był taki milczący ... nawet nimfy go nie interesowały. Może znudził się już? Może, tak jak oni, poczuł tęsknotę za ich światem? Nie było czasu wnikać, o co mu chodziło, zresztą pewnie i tak by do niczego się nie przyznał mówiąc, że wszystko jest w porządku, tak jak wtedy, gdy prawie umierał na bagnach. Jedno zdawało się pewne, czas najwyższy było wracać. Odejść stąd, nie licząc się nawet z takim wrogiem, jak wampir. Bo jeszcze trochę, a staną się … nawet nie wiedzieli kim, ale na pewno nie sobą. Ten świat nie był dla nich, czuli potrzebę spotkania podobnych sobie ludzi, potrzebę samotności i intymności.

- Przykro mi, ale nie mogę z wami wrócić – niespodziewanie odezwał się, dotąd milczący Jeremiash. - Tamten świat nie pociąga mnie. Zawsze pracowałem uczciwie. Ciężko, ale uczciwie i co mnie za to spotkało? Straciłem wszystko. Ojca , ziemię ... inni mają wszystko. Banda łajdaków! Gdzie tu sprawiedliwość? Gdzie król?
Hrabina uzmysłowiła sobie, że ma wiele racji. To właśnie dla niej poświecił się dzielny Christopher. Teraz Jeremiash mówił prawdę. Opuściła głowę.
- Nie chcę wracać do takiego świata – wyjaśnił dobitnie - poza tym nie mam już do kogo – nawet nie spojrzał na siostrę, która miała łzy w oczach. – Tutaj czuję się doceniony, spełniony. Nie chodzi mi o całe rozwiązłe życie, chociaż tak … podoba mi się. Nie przeczę. Znam wasza opinię, jednak nie obchodzi mnie, co kto na ten temat myśli. Jest naprawdę dobrze! Ale wiem – mówił już spokojniej - także, że nimfy naprawdę mnie potrzebują , nie mogę ich opuścić, nie mogę ich wszystkich zawieść. One na mnie liczą. Po prostu, nie mogę im tego zrobić. Mam nadzieje, ze nie będziecie mieli mi tego za złe, że kiedyś mi to wybaczycie. Szczególnie ty Bernadetto. Przepraszam cię za wszystko – ujął ją za dłonie, ale jego ton był dziwnie nieokreślony. Zmartwiony? Uradowany? Szczęśliwy? Może po prostu wszystko po trochu? – Wybacz mi, ale muszę zostać. Kocham to miejsce, nigdy sobie tego nie wybaczę, jeśli je opuszczę. Nigdy nie wybaczyłbym wam, gdybyście mnie do tego zmusili – słowa zabrzmiały niczym ostrzeżenie. Jeremiash nie do końca panował nad swoimi emocjami.
- A ojciec? Nie spełnisz jego ostatniej woli? – spytała poruszona.
- Nie mogę ... – zmieszał się trochę i westchnął – to jest silniejsze od wszystkich przyrzeczeń.
- Nie chcę się z tobą już kłócić, bracie – powiedziała spokojnie, ale Lyonetta domyślała się, ile ją to opanowanie kosztowało.
- Ja również – odrzekł dość obojętnie, po czym mocno objął siostrę nawet nie zauważając, że nie oddała mu serdeczności uścisku. Ot, objęła tak, jak robi się to z kimś niemalże obcym. Dusza krzyczała w niej z bólu.

Lyonetta dobrze rozumiała [/b]Jeremiasha[/b]. Sama wszystko straciła i musiała upominać się o swoje, uciekając od łakomych na złoto, nie cofających się przed niczym łap. La Rochelle był tego doskonałym przykładem. Skrzywiła się na sama myśl o tym człowieku. Spojrzała na Sept Toura, od razu zrobiło jej się lżej na sercu, stanowił dla niej ukojenie każdej rany. Miała ochotę go teraz pocałować, może też coś więcej, lecz ... tak! Czas opuścić to miejsce. Wiedziała, ze jeszcze trochę i wszystko nie zakończy się na pieszczotach. Jeszcze trochę, a ona także będzie nosić pod sercem małą nimfę. Nie oprze się pożądaniu. On także. Widziała, jak drżą jego ręce. Pragnienia coraz bardziej nad nimi rozpościerały swoje mocarne władanie ...

***

Las się zmieniał, z każdym następnym krokiem stawał się jakby uboższy i rzadszy w magię, które tak obficie doświadczali. Taki mniej promienisty i bardziej zwykły. Powoli zaczynał przypominać inne bory. Doskonale można było zobaczyć wydeptane ścieżki przez zwierzynę, której musiało być tu mnóstwo. Niby wszystko szło tak, jak pragnęli … prawie wszystko … Bernadetta płakała cicho. Na początku jeszcze to próbowała ukrywać, lecz teraz było jej wszystko jedno. Straciła właśnie brata i prawdopodobnie nie ujrzy go więcej. Tak jakby umarł dla niej. Zostawił ją, nie licząc się z uczuciami. Jedyny żyjący krewny właśnie zatracał się w wiosce nimf. Co było gorsze? Pewnie może lepiej, żeby zginą w bitwie, niż zatracał się w rozkoszach, myślała.

- Co się stało Bernadettcie? – spytała ze zdziwieniem jedna z towarzyszących im nimf. Lyonettcie było żal swojej przyjaciółki, lecz po tym pytaniu, jeszcze bardziej zrobiło jej się żal owych nimf. - Czy one naprawdę nic nie czują? - Zamyśliła się.
- Bernadetta rozpacza nad bratem – odpowiedziała na poczekaniu.
- Ale przecież nic mu się nie stało ... będzie u nas szczęśliwy – nie mogła pojąć nimfa. - Zresztą mogła zostać.
- Po prostu będzie za nim mocno tęsknić ... – tłumaczył Enrico. - Tak, wy, kiedy pragniecie mieć młode nimfy, ale los wam nie sprzyja.
To chyba przemówiło do nich, bo kiwnęły głowami zgodnie.

***

Cała podróż przez las zdawała się nie mieć końca. Mozolnie przedzierali się przez zarośnięte poszycie i bujną coraz gęstniejącą szadź leśną. Cała czwórka nie raz musiała przystawać, aby odplątać się, czy chociaż szukać obejść dookoła wielkich spróchniałych konarów. Lyonetta w pewnym momencie straciła już rachubę i była przekonana, że zawracają. Jednak zachowała dla siebie przemyślenia, w końcu nimfy muszą znać się na rzeczy prowadząc tak pewnie. Trzymając się kurczowo boku Enrica, omijała co większe gałęzie i porosty. Ron szedł całkiem z tyłu, zbytnio nie przejmując się, że lada moment może się zgubić, co jakiś czas któraś z nimf poganiała go i pokazywała drogę.

***

- Tutaj nasza podróż dobiega końca. Dalej nie możemy was poprowadzić, choć bardzo byśmy chciały. Żegnajcie dobrzy ludzie. Postarajcie się nie zapomnieć wszystkiego, czego tutaj doświadczyliście. Dziękuję jeszcze raz w imieniu wszystkich nas za uratowanie naszej pani - nimfa pięknie się ukłoniła, po czym razem z drugą uściskała czule wszystkich.
- My również dziękujemy za gościnę. Kto wie, czy nie spotkamy się kiedyś ponownieLyonetta poczuła ulgę, że już są w swoim świecie, a jednocześnie żal było jej opuszczać takie otwarte i wielkoduszne istoty jak nimfy. Ich świat był bardzo ubogi w takie osoby, które najwidoczniej wolały życie w innych światach, niż w ich niesprawiedliwej rzeczywistości. Jak się temu dziwić? Hrabina poczuła ukucie nostalgii. Tak wielu ludzi było przeciw niej, tak wielu chciało się nią posłużyć, aby się wzbogacić. A ona przecież nic nigdy im nie uczyniła.

- Czekamy w takim razie na was... – powiedziała nimfa odchodząc. Szły jeszcze kawałek, lecz w pewnym momencie się zatrzymały. Nasłuchiwały. Pojawiło się napięcie, które wyraźnie kontrastowało z ich łagodnymi twarzami. Rozglądały się zaciskając kurczowo pięści.
- Co się stało? – spytał Enrico odwracając się i przy tym zatrzymując resztę drużyny.
- Coś jest nie tak. Czuję ... czuję wampira ... – powiedziała pobladła drżącym głosem nimfa. Druga nie odzywała się, przykucnęła tylko obok wielkiego dębu. Tak, jakby szukała u niego pomocy. Enrico popatrzył z niepokojem na Lyonettę, po czym wyjął miecz i zbliżył się powoli do przerażonych nimf. Ron trzymając bezpieczną odległość, zrobił to samo. Coś zaszumiało w oddali, tak jakby zerwał się wiatr. Jakiś ptak zapiszczał głośno, lękliwie. A może człowiek? Wszyscy czekali w napięciu. Strach rósł z każdą sekundą. A co, jeśli nie dadzą sobie rady będąc tuż na skraju wolności? A co jeśli nie podołają i wampir w swym bestialskim szale rozerwie ich ciała na strzępy? Okropne wizje gromadziły się przed oczyma Bernadetty. Strach przejmował władanie nad dziewczyną. Rozglądała się przerażona. Miała już prawie uciekać, miała zostawić wszystkich ... ale jak to? Nie mogła... jest przecież silna! Próbowała jeszcze walczyć. Nie zostawi Lyonetty, jak jej brat!

Nagle pobliskie krzaki, wyraźnie zaszeleściły, ktoś się zbliżał. Teraz nie było mowy o jakimkolwiek ruchu. Wszyscy stali jak sparaliżowani. Enrico ścisnął mocniej miecz.
- To my – z krzaków wyłonił się Jeremiash wraz z jedną z nimf. - Próbowaliśmy was dogonić. Jakbym tak poruszał się, jak Cloe, może by się udało. Ale wreszcie tutaj was złapałem.
- Ale nas wystraszyliście. Obawialiśmy się, że to wampir ...- powiedziała z ulgą w głosie hrabina. Bernadetta się nie odzywała, widać jednak było po niej, że dusi w sobie bardzo silnie pomieszane uczucia.
- Chciałem się jeszcze raz … wiecie ... pożegnać ... Jeremiash jeszcze przed chwilą miał bardzo wiele do powiedzenia, wszystko dokładnie ułożone, lecz zabrakło mu słów. To, co chciał powiedzieć, teraz wydawało mu się nie wystarczające i banalne. Po co on właściwie tutaj przyszedł? Zaciął się i nie potrafił nic z siebie w wydusić.
- Pożegnać? Przecież nas już pożegnałeś... czego ty jeszcze chcesz?- wtrąciła się Bernadetta
- Chciałem ci tylko... tylko to dać... – powiedział dość zakłopotany nagłym wybuchem siostry po czym podał jej małe zawiniątko.
- Sygnet ojca... – domyśliła się dziewczyna – dobrze, że o tym pomyślałeś. Żegnaj. – powiedziała tylko i odwróciła się na pięcie.

Nagle zrobiło się cicho, jakby na zawołanie ktoś uciszył wszystkie ptaki, zatrzymał wiatr. Las milczał, tak jakby zakazano mu na chwilę żyć. Żaden, nawet najmniejszy, szmer nie dobiegł ich uszu. Słyszeli jedynie własne szybkie oddechy i niespokojne bicie serc. On! Pojawił się znikąd. Kompletnie zaskakując każdego. Wprost między Enrico, a Lyonettę. Sama jego obecność mroziła. Strach. Niepewność. Przerażenie. Przyjaciele każdego wysłannika ciemności nocy. Powietrze dziwnie zgęstniało.


- Byliście w błędzie, jeśli myśleliście, że uciekniecie. Jestem cierpliwy. Bardzo. Moja rasa miała czas nauczyć się tej cnoty oraz wiedzieć, jak niezwykle popłaca - powiedział spokojnie wampir poprawiając ubranie. – Proponuję teraz moi państwo, abyście udali się do pięknego Blacktree ... – jego twarz była surowa, nie zmieniała się.
- Puść ich wolno, już wystarczająco krzywd wyrządziłeś ... – wstawiła się za nimi jedna z nimf.
- Zamilcz, to nie twoja sprawa głupia gąsko. Lepiej wracajcie do swojego schronienia ... a nie stanie się wam krzywda. Jesteście zbyt głupie i puste, żebym się wami interesował – warknął wampir. – A wy – zwrócił się do hrabiny i rycerza – udacie się natychmiast do mojego zamku.
- Zostaw ich w spokoju! Nie pozwolimy, abyś zrobił komuś krzywdę – nimfa wskoczyła przed Lyonettę.

Szok! Nagły ruch, którego niemal nie zdołali zobaczyć. Wampir tylko zmrużył oczy i złapał ją za gardło, a następnie rzucił o drzewo. Cała akcja trwała tak szybko, ze dopiero po chwili wszyscy obserwatorzy zdołali pojąć co się stało. Nimfa kaszląc próbowała się podnieść. Z jej twarzy ciekła krew, a lewa ręka była ułożona jakoś krzywo. Niewątpliwie złamana.

Enrico rzucił się na niego. Odruchowo, niemal nie myśląc, byle zdobyć chwile czasu dla Lyonetty i reszty. Szybkość wampira powalała. Cóż mógł człowiek przeciwko takiemu monstrum.
- Sami się prosicie - oznajmił Blacktree unikając szalonego uderzenia rycerza. Następnie wyrwał mu miecz, ot tak, niczym zabawkę dziecku i cisnął nim w kolejną nimfę, przebijając jej gardło.
- To wasza wina – parsknął. - Było iść po dobroci z powrotem. Gwarantowałem interesujące przyjęcie – stał sobie patrząc na straszną scenę.
- Cloe! Nieeee … - krzyknął Jeremiash rozpaczliwie i ruszył w stronę bezwładnego ciała przyjaciółki. - Cloe – jęknął rozpaczliwie i przytulił jej zakrwawione ciało.
- Uciekajcie! – wrzasnął Enrico zabierając broń Ronowi, który nawet na początku nie zareagował.

Lyonetta razem z Bernadetta podbiegły do kaszlącej nimfy. Wampir stał niewzruszony, pozornie obojętny, gdy nagle zerwał się atakując, jednym ciosem powalił Enrica.
- Nie masz ze mną szans nędzny rycerzyku ... – powiedział ze wzgardą. Odwrócił się w stronę nimfy.
- Zostaw ją! – krzyknęła Lyonetta, lecz zaraz zamilkła w przerażeniu, gdy wampir się zbliżył. Obolały Enrico zdołał wstać z ziemi i chwiejąc się po poprzednim ciosie ruszył w tamtą stronę. Jednak wystarczyło tylko dotknięcie Patrica, a stanął w zupełnym bezruchu. Czuł jak sztywnieją mu mięśnie, jak własne ścięgna przestają mu być posłuszne. Próbował uruchamiając całą siłę woli. Nawet jeżeli … mając takie tempo doszedłby do nie za sto lat. Syczał z bólu. Nie mógł zrobić teraz niczego. Zupełnie jak w snach, gdy niby dotknięty paraliżem patrzył, jak z jego bliskich zostaje strzępek popiołów ... Walczył, lecz im bardziej próbował czymś poruszyć, tym z większym bólem się spotykał.

Hrabina zadrżała, wampir był coraz bliżej, a ona nie mogła się obronić.
- Pierścień... – wychrypiała nimfa, zaraz ponownie zdławił ją kaszel. Lyonetta zdjęła łańcuszek, chwyciła pierścień w dłoń. Chcę, żeby odszedł. Zapragnęła i zamknęła oczy. Powtarzała te słowa w myślach, aż w końcu nieświadomie je wykrzyczała. Coś pękło. Ziemia zatrzęsła się, zaszumiały drzewa.
- Dobrze, kocico, prawie dobrze. Nie działa na mnie taka moc – zaśmiał się wampir. Coś nim jednak potrząsnęło. Spojrzał na swoje trzęsące się dłonie. Uśmiech z jego twarzy zniknął raptownie. - Coś ty zrobiła? – wrzasnął, a jego krzyk w jednej chwili urwał się. Powietrze ponownie zgęstniało, a on sam rozpłynął się w nim i zniknął.

Enrico uwolnił się spod panowania wampirzego paraliżu.
- Nic ci nie jest? – podbiegł do hrabiny chwytając ją za ramię. Jej bezpieczeństwo było ważniejsze od dowiedzenia się, co tak naprawdę się stało. Nagła ucieczka tryumfującego wampira oraz dziwny pierścień.
- Wszystko dobrze, a z tobą? - dziewczyna drżała ściskając ciągle pierścień.
- Jestem cały ... – rycerz powiedział oględnie. Przypuszczał, że po uderzeniu wampira ma odbity cały bark. Zerknął na nimfę. Spochmurniał. Lyonetta natychmiast to zauważyła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że leśna dziewczyna nie żyje.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 06-09-2009 o 19:24.
Asmorinne jest offline  
Stary 29-11-2009, 23:55   #22
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Skoczył niczym szaleniec, ale zbyt późno. Jej zielone ciało powoli twardniało. Milimetr za milimetrem obrastało korą, właściwie nawet, stawało się prawdziwą drzewną korą. Natura, która na chwilę zgodziła się na udziwnienie świata wydając na świat nimfę, odbierała dług przemieniając leśną dziewczynę na powrót w piękną, szarą brzozę.


Kształt zachowała dziwnie niewieści, jakby na przypomnienie kim była. Jeremiash rzucił się w jej objęcia i łkał.

- Czego on płacze? – zdziwiła się nimfa pomagająca właśnie siostrze ze złamaną ręką podnieść.
- Przecież Bernadettę wręcz zatkało. Nimfa wydawała się niezwykle spokojna. - Ona – wskazała na nową brzozę.
- Tak – przyznała nimfa – jest piękna. Ale dlaczego człowiek płacze?
- Hm
– spróbowała wyjaśnić Lyonetta kręcąc niepewnie głową, jakże bowiem można dotrzeć do tak odmiennego pojmowania natury? - Nie będzie mógł z nią rozmawiać, dotykać, czuć przy swoim boku. Nie będzie się przy nim śmiała, śpiewała. Nie będzie się z nim … - chciała powiedzieć „kochała”, ale ugryzła się w język. Dla nimf to słowo było czysto ludzkim, niezrozumiałym pojęciem. - Odeszła.
- Wcale nie – zaprotestowała nimfa. - Jest pięknym drzewem, które ma serce. Należała do lasu, teraz jest jeszcze bardziej z nim związana, ale czuć ją w każdym powiewie wiatru, w każdej kropli na listu. Można czegoś więcej chcieć?
- Ludzie chcą
– potwierdziła Bernadetta.
- Wobec tego, wybaczcie, ale jesteście dziwni. Niby mądrzy, niby macie wiele rzeczy, których my nie potrafiłybyśmy nawet nazwać, jednocześnie oślepliście oraz ogłuchliście. Ale to już wasza sprawa, możemy tylko żałować, że tyle wam brakuje do prawdziwego rozumienia. Będziemy wspominały was dobrze. Idźcie spokojnie, bądźcie zawsze otwarci na naturę. Ona zawsze ma rację.

Leśne kobiety wstały, wraz z nimi zaś zerwał się Jeremiash. Miał wzrok dzikiego, zmaltretowanego zwierza, które nie wie, co robić, gdzie uciekać.
- A wy, gdzie? - rzucił gorączkowo.
- Wracamy – odparła krótko ranna.
- Idę z wami.
- Nie
– stwierdziła krótko kolejna.
- Nie? - przez chwile nie zrozumiał. - Co to znaczy, nie? Dlaczego nie? Wracam – stwierdził.
- Zginiesz. Nie chcemy, być odszedł. Ludzie inaczej traktują takie sprawy.
- Co wy mówicie? Nie gadajcie bzdur. Potrzebujecie mnie. Dobrze wiecie, do czego.
- Tak, jesteś świetnym samcem mającym męskość niczym dziki jeleń
– przyznała ranna, - ale jeleń nie może dać dzieci – skonstatowała smutno.
- Ja zaś mogę Jeremiash szukał argumentów żeby odwrócić niespodziewaną decyzje nimf.
- Możesz, ale nie dostaniesz się do naszej wioski – wyjaśniała leśna kobieta. - Niestety, wampir pokrzyżował nam szyki. Naprawdę chciałybyśmy bardzo, żebyś mógł z nami iść. Są nimfy, które potrzebują jeszcze twojej męskości. Nawet ja sama chętnie bym przyjęła twoje nasienie. Nie ma większej radości dla nimfy niż chwila powstawania w jej łonie kolejnej leśnej siostry.
- Dlaczego więc? Mogę ci to zrobić. Obiecuję, że ci zrobię
– gorączkowo rzucił chłopak wzbudzając przerażenie siostry, niesmak Lyonetty oraz niechętne spojrzenie Enrico. - Nawet teraz, zaraz, kiedy zechcesz.

- Chodźmy
– szepnął mężczyzna hrabinie, chcąc ją oderwać od groteskowo nieprzyjemnej sceny. Dziewczyna kiwnęła głową, ale zanim zdołała wykonać ruch, sytuacja rozwiązała się.
- Chciałybyśmy naprawdę cię zabrać, ale nie możemy. Jesteś człowiekiem, drzewa nie okryją ciebie swoim cieniem. Wampir cię odnajdzie. Szybko odzyskuje siły. Ponadto nie znasz drogi do naszej wioski.
- Zaprowadźcie mnie, albo po prostu pokażcie. Zaryzykuję
– wycedził.
- Znamy dzielność twojego serca, ale tym razem nic by nie przyniosła. Zaprowadzić ciebie nie możemy, gdyż same stałybyśmy się celem jego ataku. Natomiast samodzielnie nigdy nie trafisz. Nimfy nie wiedzą, gdzie jest ich siedziby, one jedynie czują. Nie wiedziałabym, jak wytłumaczyć ci, dokąd masz iść. Nas prowadzi wyłącznie las i uczucie serca. Kiedyś zapewne wrócisz do naszej wioski. Kiedy będziesz miał chęć prawdziwą, odnajdziesz drogę. Ale kiedyś, gdy wampir zapomni, a teraz odejdź, odejdźcie już. Musimy iść.

Moment. Niby łanie skoczyły za drzewo. Jeremiash rzucił się za nimi, ale nie zdążył. Zawył. Wściekły zwrócił się w stronę siostry i reszty.
- Nienawidzę was wszystkich! To przez was. Wszytko. Ona. Ojciec. Teraz jeszcze muszę opuścić wioskę. To przez ciebie, ty czarownico – wrzasnął Lyonetcie. Pięść Enrico wylądowała na jego nosie zwalając pod drzewo.
- Łajdak! Łajdak! Łajdak! - rzucił się w tył. - Znajdę wioskę bez was, bez nich - Sept Tour chciał młodziana złapać, ale hrabina przytrzymała go.
- Proszę, nie – szepnęła – przykro mi. Jego ojciec był dobrym człowiekiem.
Bernadetta łkała.

***

Trakt wydawał im się bardziej zniszczony, niż poprzednio. Może to przez niewielki mostek nad strumieniem. Kiedyś zwalono bale, dzięki którym podróżni oraz wozy mogli przekraczać sucha stopa strumień. Obecnie jednak czyjaś złośliwa ręka zniszczyła pracę. Może wojna? Enrico rozglądał się bacznie. Podczas przekraczania takich miejsc często atakowały grupy zbójów. Lyonetta także wydawała się niespokojna, natomiast Bernadetta i Ron nie odzywali się. Obydwoje wpijali twarze w stwardniały, wypalony słońcem trakt.
- Trzeba się postarać o konie, albo przynajmniej wóz – mruknął. Właściwie to odchodząc ze wsi nimf nie wzięli wiele. Ot jedzenia trochę, napitku. Szczęściem, mieli jeszcze nieco grosiwa i trochę kosztowności, które hrabina zabrała uciekając. Starczyłoby niewątpliwie na transport oraz sporo więcej, ale żeby kupić, trzeba mieć sprzedawcę. Tutaj zaś nie widzieli nikogo takiego.

Dalej idąc traktem nie spotkali nikogo godnego zaufania. Ot, szlakiem wędrował jakiś kmieć, lub wędrowny przekupień, sprzedający biednym chłopom liche produkty. Wszyscy oni spoglądali identycznie z rezerwą na podróżnych, jak oni na nich. Nie mieli koni, te bowiem zostały na zamku. Przebierając nogami po zakurzonym trakcie nie wyglądali poważnie, ani dostojnie, ale miecze jego oraz Rona budziły szacunek. Nie zaczepiano ich, co już było jakimś plusem.


Słonce przemierzyło połowę dziennego szlaku, gdy natrafili na karczmę. Ot, chałupa w towarzystwie kilku innych, ale mimo to, wydawała się wypełniona gwarem. Minęli wprawdzie jakąś wioskę, ale była opustoszała. Zapewne pożoga wojenna dotknęła okolicę, ponieważ poprzednia osada wydawała się spalona.

Już po chwili siedzieli za stołem, już to podbiegł zażywny gospodarz, który witał przybyłych gości, małmazję proponując lub piwo, wedle wyboru, oraz chleb, ser i kurczaka, już to … wydawało się, że wszystko wróciło do normalności. Byli zmęczeni. Dawno tyle nie chodzili po zapylonym trakcie. Właściwie wszyscy wokół wyglądali na miejscowych chłopów lub kupców podróżujących od miasta do miasta wożąc jakieś nędzne towary. Jedynym wartym zainteresowania osobnikiem wydawał się zakapturzony mężczyzna. Siedział przy kufelku szmyrgając patykiem po własnej gębie. Pozornie także wieśniak, ale stojący obok miecz wydawał się najwyższego sortu. Enrico rozpoznawał bez trudu toledańską robotę po znakach na rękojeści. Taka broń kosztowała wiele.


- Wina! - twardy męski głos wyrwał ich ze spokojnego skupienia się nad kolacją. - Dla mnie i moich ludzi.
Przed otwarte kopniakiem drzwi wchodziła kolejno piętka mężczyzn. Sept Tour określiłby ich zbiorowy: najemnicy, bandyci, albo coś podobnego. Uzbrojeni i niebezpieczni. Brodaci, mający kose spojrzenie oraz pewna siebie minę.

- Arnulf! Sikorki! - krzyknął drągal z przeciętym nosem. I natychmiast przyskoczył do stołu, gdzie siedzieli podróżni. Szczęśliwie, dziewczyny usiadły wewnątrz pod ścianą, mężczyźni zaś po obydwu bokach. Drab nie mógł się bezpośrednio przysiąść do kobiet.
- Zawadzasz mi waść! - krzyknął do Sept Toura, który akurat był bliżej niego. Enrico wzruszył ramionami.
- Weź pan sobie inny stół. Ten jest zajęty – powiedział obojętnie. Taki typ drani często włóczył się po zniszczonych wojnami drogach Europy czyniąc nieraz większe szkody niż sama pożoga. Toteż położył rękę na mieczu mając nadzieję, iż ta deklaracja gotowości odstraszy napastnika. Być może tak by się stało, gdyby nie ów mężczyzna, który wszedł pierwszy i zażądał wina.
- Durnyś, Gwido – położył rękę na ramieniu swojego kompana. - Zachowujesz się nieuprzejmie wrzeszcząc na tego człowieka. Jak go poprosisz, na pewno się odsunie, rozumiesz?

- Dobra
– mruknął ten – spierdalaj stąd, proszę – dodał po chwili. - Czy tak grzecznie?
- Doskonale
– potwierdził Arnulf.
- Ale ta łajza się nie rusza! To co mam zrobić? Mogę mu przywalić?
- Teraz możesz. Jak cham, to możesz mu pokazać prawdziwie rycerską ogładę.
- Dzięki
– mruknął Gwido usiłując wyciągnąć miecz. Nie dał rady. Wielki dzban wina uniesiony szybka dłonią Enrico rozprysnął się na jego głowie tysiącem kropel oraz setką kawałków gliny. Przez chwilę napastnik stał, jakby zdziwiony, po czym powolnym ruchem zwalił się pod stół. Krew oraz alkohol mieszały się, cieknąc wspólnym purpurowym strumyczkiem.
- Krwa ższ twoja – rzucił, cokolwiek sepleniąc, zaskoczony Arnulf, podczas gdy Enrico wywalił stół na bok osłaniając dziewczyny, które mogły się schować za stojącym blatem. Liczył, że zaraz Ron wyjmie broń i skoczy na pomoc, ale pachołek, nie wiedzieć czemu, stał. Niech to jasny …! Skoczył rzucając się na przeciwnika, do którego właśnie dopadała dwójka towarzyszy. Nie wiedzieć czemu, jeden wylądował na podłodze. Sztych! Arnulf próbował zasłonić się swoim mieczem,ale nie zdarzył. Ostrze Enrico trafiło go w ramie wytracając broń, ale już gwałtownie Sept Tour musiał się schylić, by uniknąć pędzącego w jego stronę wielkiego topora kolejnego z najemników. Szczęśliwie inny zajął się ciężko rannym dowódcą i przez chwilę nie był groźny. Wielkie topory nie nadają się do walki w karczmach. Przeciwnik jeszcze raz spróbował potężnego zamachu. Ostrze niby wystrzelone z katapulty popędziło na spotkanie wroga. Enrico jednak uchylił się bez większego problemu oraz trzasnął go po paluchach.
- Agh!
Potem poprawił. Krzyk topornika przeszedł w nagłe charkotanie zakończone hukiem nieprzytomnego ciała o okrwawioną podłogę.

Katem oka zobaczył, że Ron dalej się nie rusza, natomiast ów nieznajomy z toledańskim mieczem skoczył na jednego z obwiesiów. Enrico szybkim ciosem powalił najemnika, który przytrzymywał swego wodza, potem zaś jeszcze raz poprawił Arnulfa.

Cisza, bowiem nieznajomi z toledańskim mieczem także uporał się ze swoim.
- Dzięki, panie – zasalutował Enrico skrwawionym mieczem. - Twoja pomoc była bardzo na miejscu.
- Nie zrobiłem tego dla was
– głos niby wystrzał przeleciał przez wnętrze izby. - Mają konie. Potrzebowałem jakiegoś. To była okazja. Jeśli jesteście zainteresowani, weźcie także.
 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172