Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-03-2009, 14:42   #31
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Dziewczyna powoli zaczęła dochodzić do przytomności. Trochę jej to zajęło dojście do jasności umysłu a także ostatecznie zrozumienie co się tak naprawdę stało. Byli już tak blisko zdobycia czego trzeba. Niech szlag trafi tę kobietę z korporacji. Rozejrzała się dookoła. Torbogłowy stał niedaleko, ale nie miała ochoty z nim rozmawiać. Fantastique`a nie było. Poczuła, że coś ściska ją w dołku. Nie powinna być na niego zła... Teraz jej go brakowało. Miała nadzieję, że jednak jest gdzieś blisko. Westchnęła i próbowała stanąć o własnych siłach. Strasznie kręciło jej się w głowie, więc na utrzymanie równowagi musiała zużyć trochę i tak nadwątlonych sił. Deszcz siepał z nieba a ponurą atmosferę, jej zdaniem, dodatkowo potęgowało zmechanizowanie miejsca, w którym była. Złapała się za przedramiona próbując się rozgrzać. Płaszcz zdążył już bowiem przemoknąć. Stojąc na deszczu wyglądała jak seksowna lalka... bez właściciela. Spojrzała kątem oka na Bagmana. Nie można przecież stać tak wieczność.
- Hej Bagman... Jakieś pomysły?
- MOŻE FRYTKI?
Nie, Bagman nie miał żadnych pomysłów. Ale Bagman był wędrowniczkiem-on lubił sobie pochodzić, poskakać, pozwiedzać...a tutaj, hm, zdawało się być naprawdę nowocześnie. Tylko ten deszcz! Torba mu przemoknie.
-ALBO ODZIEŻOWY. ROZUMIESZ... Wzruszył bezradnie rękoma. Jego nagi tors mówił sam za siebie.
Wszystko było dziwne… a przynajmniej dużo dziwniejsze niż zwykle. Jednak nawet w takiej sytuacji może się zdarzyć coś co może zaskoczyć. Tym razem “ów” coś przybrało formę człowieka, który dosłownie spadł z nieba. Wylądował z gracją po czym od razu zwrócił wzrok w stronę magiczki i Bagmana. Zdawać się mogło, że nawet uśmiechnął się na ich widok - nie był to uśmiech mordercy, który właśnie znalazł ofiarę tylko prawdziwy szczery uśmiech.
-Bardzo gustowna torba paniczu Drake. Jeśli się nie mylę produkcja z przed dwóch lat… to bardzo dobry i wytrzymały model.
-OCH, DZIĘKUJĘ... Pan Bagman odruchowo dotknął swojej torby, niby nieco zmieszany i nieco zawstydzony, jednak jego oczy zatrzymały się w bliżej nieokreślonym punkcie na niebie. Coś go uderzyło, konkretniej pewna myśl. Ręka torbogłowego niby od niechcenia, niby od bardzo-chcenia natrafiła na ramię nowego gościa, nie zatrzymując się tam-wręcz przeciwnie. Tajemniczy Don Pedro mógł podziwiać teraz podgłogę z bardzo bliska, przyszpilony przez bagmanowe łapsko. Sam sprawca rzucił, wyjaśniająco w stronę Cynthi
-NIGDY NIE UFAM TAKIM CO ZNAJĄ MOJE NAZWISKO, A JA ICH NIE. CZUJĘ SIĘ WTEDY...NIESWOJO. Uwaga Drake'a wróciła do nowego MIŁO MI, JAK PANU NA IMIĘ?
Tajemniczy amant mimo, że leżał pod naciskiem człowieka, który mógłby z niego zrobić placem z palcem w… mniejsza o większość… był nadzwyczaj spokojny. Ba! Lekki uśmieszek nie zniknął mu z twarzy ani na chwilę.
-Och… panicz raczy mi wybaczyć mój brak manier. Moje imię nie jest ważne, ale jeśli to pytane padło z ust panicza Drake’a to wypada coś odpowiedzieć. Jestem Azrail, bardzo mi miło w końcu panicza poznać, wiele o paniczu słyszałem od Mistrza Mandarina.
Samantha patrzyła na tę scenę z dużym zaciekawieniem. Teraz przynajmniej coś odwraca jej uwagę od dziwnej sytuacji. Ale zgadzała się z Bagmanem- nie wiadomo czy można ufać komuś kto wie o tobie więcej niż powinien... Szczególnie jeżeli się go nie zna. Powiedzieć można w końcu wszystko. Choć... Nie wyglądał tak znowu najgorzej... Oblizała usta.
-PODOBA CI SIĘ JEGO FRAK?
Dziewczyna uśmiechnęła się lubieżnie.
- I frak i on sam nie wygląda znów najgorzej... Czemu pytasz?
- LUBISZ, PANIE AZRAIL, PAN SWÓJ FRAK?
Przybysz podniósł delikatnie jedną brew do góry po czym na uśmiechnął się lecz tym razem nie lekko tylko wysoko zupełnie jakby ktoś właśnie dał mu wcześniejszy prezent na gwiazdkę.
-Paniczu Drake o swoim fraku myślę bardziej jako o stroju roboczym, ale jeśli Panu się on podoba z chęcią zrobię paniczowi frak o odpowiednim rozmiarze tutaj na miejscu... nawet w tej chwili. Obawiam się bowiem, że gdyby panicz wziął mój ten by się rozerwał pod naporem panicza muskulatury.
Bagman milczał. W jego oczach jednak pojawiło się coś...niekoniecznie niedobrego.
-A PIZZE I FRYTKI DO TEGO TEŻ?
-Jeśli takie jest życzenie panicza to nawet z keczupem.
-JAK POWIESZ COŚ, CO PRZEKONA TAMTĄ PANIĄ, ŻE MOŻNA CIĘ ZOSTAWIĆ BEZ POŁAMANYCH RĄK, TO JA CHĘTNIE POMOGĘ CI WSTAĆ. CO CHCESZ WIEDZIEĆ? Ostatnia część zdania skierowana była do kobiety przemokniętej. Azrail nic nie powiedział, ale rzucił w kierunku dziewczyny najbardziej czułe spojrzenie na jakie było go stać czekając na werdykt.
Kobieta kołysząc biodrami podeszła do jegomościa i uklękła tuż obok. Palcem wskazującym przejechała po jego ramieniu wykonując zarys mięśni.
- No to powiedz mi mój drogi... Dlaczego mamy ci zaufać? I czemu jesteś taki skory do wypełniania naszych poleceń?
-BO MOGĘ GO ODBIĆ W PODŁODZE A POTEM WYLEWAĆ FORMĘ?- Kobieta pokiwała przecząco głową.
-Mistrz Mandarin wydał mi dwa rozkazy. Pierwszy brzmiał "odnajdź ich i dopilnuj by misja została wykonana". Mamy ten sam cel i dzielimy ten sam los więc nie macie się czego obawiać z mojej strony. - powiedział to szczerze i takim tonem jakby to miało być oczywiste od początku - A teraz paniczu Drake, jeśli panicz pozwoli chciałbym już wstać i przejść do części właściwej mojego przybycia tutaj, więc gdyby panicz podał mi pomocną dłoń i pomógł mi się podnieść byłbym wielce zobowiązany.
Samantha uśmiechnęła się czerująco.
- Skarbie... Wszystko pięknie ładnie i czarująco, ale... Powiedz mi... Dlaczego masz się nas słuchać? To, że Mandaryn kazał ci dopilnować wykonania misji nie znaczy, że musisz być nam posłuszny...
-To się wiąże bezpośrednio z drugim rozkazem Mistrza Mandarina, który chciałbym jednak przedstawić w bardziej... dogodnej pozycji... Moja Pani.
Kobieta zaśmiała się.
- Mój drogi... Ta pozycja nie jest jeszcze wcale taka zła... Choć niech będzie. Bagman skarbie, postaw go ale nie puszczaj, proszę. Nie wiadomo co może zrobić.
-MOGĘ NA GŁOWIE?
- Nie... To nie było by wygodne... Nie mam ochoty mówić do stóp. Choć w innym wypadku byłoby to nie mniej ciekawe. Zostaw dla kogoś innego tę opcję wolną proszę.- posłała Torbogłowemu zalotny uśmiech. Ten spojrzał na nią zaś z wyrzutem, jakby właśnie zepsuła mu bardzo miłą zabawę, mniej więcej jak kot, któremu zabrało się rolkę papieru toaletowego. Postawił Az-jakmutam na nogi, jedną rękę kładąc mu na karku, a drugą trzymając za wygiętą do tyłu rękę. Nie trzeba mówić, jaki miał koncept odnośnie tej na karku, gdyby lokaj postanowił dorzucić komuś muchę do zupy...a może lokajowie nie nosili zup?...zawsze mu się mylili.
Kobieta poprawiła nowemu przybyszowi włosy.
- No to słuchamy.
-Drugi rozkaz Mistrza Mandarina brzmiał "znajdź kobietę z amuletem i służ jej tak jakbyś służył mnie". Tak więc od chwili obecnej do końca tej misji jestem Twoim lokajem i pokornym sługą... Rozkazuj Moja Pani. - położył wyraźny nacisk na ostatnie słowa lekko spuszczając głowę w geście szacunku.
Kobieta poczuła się właśnie jakby dostała najlepszy prezent urodzunowy w życiu. Nie to, żeby kiedykolwiek jakieś urodziny świętowała, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Lepiej późno niż wcale. Lokaj! Własna zabawka! Aż klasnęła w dłonie. Oczy jej świeciły janym blaskiem, a na tworzy rozjaśniał uśmiech.
- Słyszałeś Bagman? Mam lokaja na własność! Możesz go puścić- niech załatwi nam ciepłe ubranie i coś do zjedzenia!
-PREFEROWAŁBYM COŚ, CO MOŻNA ŁATWO DOPASOWAĆ ROZMIAROWO DO TEJ I MNIEJSZEJ MOJEJ SYLWETKI...I PIZZE. TYLKO ZAZNACZ, ŻEBY NIE PRÓBOWAŁ MI NICZEGO ZRZUCIĆ NA GŁOWĘ, BO NIE CHCE USZKODZIĆ W AFEKCIE TWOJEGO SEBASTIANA.
Pan lokaj był teraz wolny jak ptak.
- Sebastian... Tak podoba mi się! Od dzisiaj będzie Sebastian... Sebby!- Samantha była zachwycona.
Azrail skłonił się nisko tym razem jednak bez ciężkiej ręki Bagmana na karku.
-Gratuluję intuicji Moja Pani. Rodzice dali mi na pierwsze imię właśnie Sebastian choć wolę używać imienia rodowego. Jeśli jednak jest to Panienki życzenie może mnie Panienka nazywać jak tylko zechce.
- Ok Sebby... A teraz hop siup po to, o co cię prosiłam dobrze- puściła mu zalotnie oczko.
-Yes My Lady.
Skłonił się lekko wskazując dłonią wejście... no właśnie... wejście do małego rozkładanego pawilonu, który sobie stał tuż przed nimi chociaż tak właściwie sekundę temu go jeszcze tam nie było. W środku było jedne ogromne pomieszczenie - z logicznego punktu widzenie był co najmniej kilka razy większy niż zdawałoby się z zewnątrz. Całość wypełniały bogato zdobione meble oraz sprzęty różnego rodzaju. Jednakże wszystko pokrywał głęboki kilkuwarstwowy kurz i także od groma było pajęczyn i innego świństwa. To miejsce może kiedyś było piękne, ale wyglądało jakby ktoś zostawił je same sobie na bardzo dużo czasu.
-Tego się obawiałem... - mruknął pod nosem lokaj.
- Co to za miejsce? I czemu tu tak brudno? - dziewczyna, choć sama nie mogła nazwać się pedantką, była wysoce zaskoczona poziomem kurzu jakim obrosło wszystko.
- Panienka raczy mi wybaczyć, że musi oglądać taki nieład.- powiedział przepraszającym tonem po czym pstryknął palcami. Całe pomieszczenie zakryła ciemność... słychać było dziwny szelest który się przemieszczał a po chwili znowu było jasno. W raz z zanikiem ciemności dostatek tego miejsca mógł dosłownie oślepić. Wystrój przywodził teraz na myśl posiadłości najzamożniejszych ludzi świata - istny pałac godny prawdziwej królowej!
-Pani raczy wybaczyć mi znowu, że zmuszam Panienkę do przebywania w miejscu nie oddającym w pełni jej urody. - po raz drugi skłonił się w geście przeprosin - Nie wiem co się stało zanim do was dotarłem, ale najwidoczniej wszyscy zostaliśmy przeniesieni do przyszłości.... i obawiam się, że to dość dalekiej.
Ruda kobieta rozłożyła się wygodnie w poprzek najbliższego fotela.
- Nie ma się czym przejmować. Już mi się tu podoba.
-HMM...DAWNO CIĘ TUTAJ NIE BYŁO CHYBA. DOPIERO CO CIĘ PEWNIE MANDARYN SKĄDŚ WYCIĄGNĄŁ? Bagman rozejrzał się, zadowolony z luksusów. Chociaż uważnie patrzył, czy przypadkiem nigdzie nie leży niecnie na niego podstawiony banan czy inna szpilka na krześle, albo guma. Niektórzy superzłoczyńcy potrafili być bardziej dziecinni niż dzieci. A DOBRA PRZYSZŁOŚĆ NIE JEST ZŁA. Torbogłowy wyłożył się wygodnie, wcześniej sprawdzając, czy oby jest to bezpieczne posunięcie. Paranoja? Może. Zawsze słyszał, że jest fajna, więc on też jej popróbuje!
-Tak właściwie to pamiętam, że to miejsce opuściłem wczoraj i było w nienagannym stanie... - nalewał właśnie herbaty do porcelanowej filiżanki, aromat napoju dość szybko rozniósł się po pomieszczeniu niosąc ze sobą dziwne ukojenie - ... ale jeśli teraz zastaliśmy je w takim stanie to zakładam, że musiało minąć bardzo dużo czasu.
Azrail podszedł do Cyntii i wręczył jej filiżankę z napojem. Podczas tej czynności delikatnie musnął jej dłoń i nagle jej ubranie wyschło zupełnie jakby nigdy nie było mokre.
-Co teraz moja Pani?
Kobieta rozkoszowała się herbatą. Dawno tak dobrze się nie czuła. Jeszcze tylko coś na ząb i może ruszać w dalszą drogę.
- Sebby skołuj coś do jedzenia proszę... Jestem pewna, że i ty byś coś zjadł nie, Bagman?
-PRZECIEŻ OD X DO KWADRATU CZASU MÓWIĘ, ŻE PIZZE I FRYTKI DO TEGO. I KETCHUP. NIKT MNIE NIE SŁUCHA...
-Wręcz przeciwnie paniczu Drake, panicza danie jest już gotowe.
Lokaj wskazał palcem na dwa talerze leżące na blacie parę metrów dalej - na talerzach znajdowało się zamówienie torbogłowego.
-Dla Mojej Pani przygotuje jednakże coś specjalnego. Proszę o wybaczenie... - skłonił się lekko po czym odszedł prawdopodobnie w kierunku kuchni.
Po jakimś czasie przyniósł na tacy danie, które mogłoby uchodzić za dzieło sztuki, gdyby dania mogłyby nimi być. I nie rozchodziło się tylko o kształt, ale także o zapach jaki to cudo wydzielało. Ciężko było to porównać do jakiejś zwyczajnej potrawy a do tego miało pewnie długą nazwę... najprawdopodobniej po francusku.
-Proszę Moja Pani.
- Dziękuję ślicznie- kobieta zabrała się do skosztowania potrawy.
 
Nemo jest offline  
Stary 12-03-2009, 16:50   #32
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Grzech udała się w kierunku źródła zamieszania, na które nikt inny nie zwykł zwracać uwagi. Zaułek doprowadził ją do podwójnych, stalowych drzwi. Te jednak nie stanowiły przeszkody, były otwarte na oścież. Stało przed nimi dwóch muskularnych mężczyzn odzianych w żołnierskie kombinezony i dzierżących karabiny, które gabarytami nie ustępowały ich korpusom. Kaski zakrywające ich twarze były jednolite, zaś umundurowanie sprawiało, że wyglądali niemal jak dwie krople wody, jeśli nie liczyć inaczej rozmieszczonych blizn. Jeden z nich zogniskował na niej spojrzenie…jednak w żaden sposób nie zareagował. Najwidoczniej nie wzbudziła jego podejrzeń. Panna w lateksie bez przeszkód wkroczyła do środka przybytku i…nie było do końca jasne, czy nie będzie za chwilę żałować tej decyzji. Skąpo rozmieszczone, zielone lampy skrzyły w najlepsze w korytarzu wyłożonym płytkami, torując drogę do głównego pomieszczenia. Hala miała około trzech pięter wysokości. Na wysokości znajdowało się kilka par drzwi, do których prowadziły schody zaopatrzone w barierki. Żołdacy, podobni do tych na zewnątrz, patrolowali w parach, po dwie na każdej kondygnacji, co w sumie dawało dwunastu ludzi, plus dwóch na parterze. To jednak nie było…niczym w porównaniu z centralną zawartością głównej hali. Wokół kłębili się ludzie reprezentujący różne grupy. Biznesmeni wraz ze swoimi kobietami, tajemniczy mężczyźni w płaszczach i lustrzankach, nawet jedna lub dwie…panie do towarzystwa, jakże podobne do tych z zewnątrz. Wszyscy oni obserwowali swoistego rodzaju scenę.
- Dziękuję, dziękuję! Sprzedana panu z Zhandi Corp! Odebrać towar i uregulować zapłatę może pan przy tylnim wyjściu! Następnie…
Mężczyzna w czarnym garniturze, z czerwonym krawatem. Na jego twarzy maska. Na prawym oku zaślepka. Biała i nienaturalna cera. Blizny i szwy doskonale widoczne mimo tych upiększeń. Przedłużone ucho z ohydną szramą…nienaturalne, zapewne cybernetyczne, złote ślepię. Tak wyglądał sprzedawca. Towar jednak odmiennie. Dziewczyna, w wieku nie więcej jak osiemnastu lat, długie, kasztanowe włosy. Całkowicie goła, jeśli nie liczyć knebla w jej ustach i obroży na smyczy. Ze łzami w przymrużonych oczach. Przez jej prawą rękę biegła krwawa szrama. Świeża rana. Żołdacy podeszli, jeden z nich ujął smycz. Zaczęli zmierzać po schodach, na pierwsze piętro, wraz z „towarem”. Ulotnili się szybko, jednakże dwóch innych minęło się z nimi w przejściu. Prowadzili kolejną ofiarę. Następną niewolnicę? Zamiast „sprzedawcy”, odebrał ją i wprowadził gigant, stojący obok podestu. Istny potwór. Przez płaszcz wyposażony w skórzane pasy z klamrami, dało się zobaczyć poszarpane warstwy skóry i odkryte włókna mięśniowe. Maska, na kształt tlenowej ciasno opiewała szczękę. Miast lewego oka skrzył zielony wizjer, zaś z łysej głowy sterczały kolce. Wydarł kobietę z rąk jednego z żołnierzy i jak (wściekły) pies aportujący kość wprowadził ją na scenę, obok „sprzedawcy”.
- Następnie mamy prawdziwy rarytas. Jeden z ekskluzywnych towarów dzisiejszego wieczora, ten uroczy kawałek świeżego mięska sprawi, że nie będziecie mieli na co narzekać w nudne wieczory…pozwolicie państwo, że zademonstruję.
Gigant, jak na mentalną komendę obrócił dziewczynę plecami do widowni. Nie wiadomo kiedy w prawicy złotookiego pojawiła się para skalpeli medycznych. Te przejechały po całej długości pleców dziewczyny. Syknęła donośnie z bólu, jednak szare paluchy skutecznie ujmowały jej szczękę. Na oczach widowni…rany poczęły się powoli goić, w towarzystwie ochów i achów. Sprzedawca zaśmiał się pod nosem.
- Tak, towar posiada dosyć specjalne właściwości, które wytrzymają nawet…najbardziej sadystyczne skłonności! Zaczynamy licytację od 500.000 kredytów! Kto da więcej! Pan z czerwonym wizjerem! Czy mam 650.000? Pani w bieli! Czy ktoś da 800.000? Ktoś…
Chórek wrzasków. Burzliwa licytacja. Ludzkiego życia.







Jeden z „pajęczaków” mruknął coś pod nosem i widząc, że nie zanosi się na opór, odsunął się na bok, puszczając Candyman’a przodem. Ten szybko uświadomił sobie, że raczej nie był w szpitalu, jak na początku sądził. Drzwi prowadziły do podłużnego, jakże futurystycznego korytarza, zakończonego grubymi, zmechanizowanymi wrotami Wrota owe sprawiały wrażenie konstrukcji niemożliwej do pokonania metodami łopatologicznymi. Gach podszedł do lśniącego czerwienią terminalu na boku, wprowadzając szereg komend, które spowodowały powolne otworzenie się mechanizmu. To jednak okna przykuły uwagę mistrza cukierków najdłużej. Na początku pomylił je z jakimś podziemnym akwarium, które to były bardzo typowe w różnorakich parkach rozrywki. Dopiero drugi rzut oka pozwolił stwierdzić, że błękit nie jest wodą a niebem. Że małe obiekty to nie ryby, a niewielkie, różnokolorowe pojazdy zawieszone na nieboskłonie. Jednak Johnny musiał w tym momencie schować swój zachwyt do kieszeni, bo oto odziana w czerń ręka szarpnęła go za kołnierz.
- Jakby idiota świata nigdy na oczy nie widział…
- Jak dobrze załapałem, to raczej przywykł do czegoś innego. A teraz zamknij się!

Jeden skarcił drugiego, a cała trójka podeszła do dwuskrzydłowych drzwi o złotych, zdobionych klamkach. Strażnik zapukał, zaś z środka odezwał się głos.
- Wejdźcie, śmiało.
Żadnego brzęczyka? Żadnego interkomu? Brak jakichkolwiek futurystycznych zabezpieczeń mających chronić życie tego całego Don-gagatka? A może był wystarczająco pewny siebie, że blaszana płyta grubości pięści i te podróbki Spider-man’a mu wystarczały? W środku owego biura panował niezwykły zaduch. Było goręcej niż na zewnątrz, w powietrzu unosił się ciężki zapach stanowiący mieszaninę kawy i papierosowego dymu. Nieopodal przeszklonego okna i serii archiwów oraz regałów z książkami znajdowało się biurko zawalone papierzyskami z rozmaitymi wykresami. Niektóre z nich posiadały odciśnięte plamy kawy i herbaty. Miło widzieć, że papier nie wyszedł z użytku. Biały kubek biurowy z błękitnym napisem „…WORLD’S NR.1 DAD…” dopełniał wizerunku zapracowanego biznesmena. Sam mężczyzna zdawał się być nieco po trzydziestce. Dobrze zbudowany i postawny, jednak w sposób sugerujący nie wyprawy na siłownię dwa razy w tygodniu a ciężką, regularną, fizyczną pracę. Jego brązowe, niemalże stalowe ślepia od razu wbiły się w mistrza cukierków, mimo dymu pochodzącego z na wpół wypalonego papierosa.
- Siadaj.
Wskazał dłonią krzesło po drugiej stronie biurka. Jeden ze strażników zabrał głos.
- A co z na…
- Stańcie przy drzwiach i starajcie się wyglądać inteligentnie.

Jeden z obrażonych najwyraźniej chciał coś odpowiedzieć, ale drugi szarpnął go za ramię, sugerując tym samym, że ma więcej oleju w głowie niż towarzysz. Obaj zrobili jak im polecono. Biznesmen zaciągnął się fajką i rzucił niedopałek do plastikowego kosza na boku. Następnie potarł brodę i wydając nieznaczny pomruk, podjął monolog.
- Wiem już, że nie pochodzisz z tej linii czasowej. Dla twojej wiadomości, jesteś w 2205 roku. Moi medycy stwierdzili, że posiadasz pewne zdolności, charakterystyczne dla…
Złapał się za skroń w skutek niezwykłej koncentracji.
- Jak ci przeklęci jajogłowi to ujęli…ach. Meta-człowieka. Nie wiem natomiast co do cholery tutaj robisz, kim byli inni, którzy pojawili się w tym samym przedziale czasowym co ty w innych częściach planety i…może najważniejszego. Czym do kurwy nędzy jest to.
Z szuflady biurka wyjął przedmiot mogący zmieścić się w dłoni. Kulisty i pokryty dziwnymi grawerunkami w intensywnym, drażniącym w oczy kolorze fioletu. Runy, hieroglify, czy inne piśmiennictwo którym obrysowano kuleczkę lśniło co jakiś czas, aby ponownie przygasnąć. Albo była to zabawka dodawana do płatków śniadaniowych, lub Happy Meal’a w dzisiejszych czasach, albo fragment Kuli Atlantów. No pięknie.







Bagman stwierdził, że frytki były całkiem niezłe, ale czegoś im brakowało. Nie mógł dokładnie oszacować natury owych braków, ale był o nich święcie przekonany, jak każdy Rodowity Amerykanin kosztujący fast food’a. Pizza była już lepsza, choć nie przywykł do braku kultowego już, tekturowego pudełka i popularnego sloganu z jego stron, który brzmiał: „30 min albo zwracamy pieniądze!”. Samantha nie miała swojej potrawie nic do zarzucenia. Była doskonała. Może aż zbyt doskonała jak na obecne realia. W dziwny sposób przypominała jej o nietypowej sytuacji w której znalazła się cała trójka, oraz o tym, że ponad połowy ich gromady nie było widać, ni słychać. Co się stało z Fantastique, Grzech, Candyman’em i Herr Bronstein’em mogli tylko zgadywać. Angelo był zadowolony, że mógł wczuć się w swoją nową rolę. Minęło nieco czasu. Grupa odpoczęła i wspólnie zadecydowała, że wypadałoby zrobić wywiad środowiskowy. Torbogłowy ubrał swój nowy strój, mogli więc wyruszyć. Kilka skromnych gestów w wykonaniu lokaja później, znajdowali się na chodniku, nieopodal ulicy. Wznosząc wzrok ku niebu ledwie byli w stanie je zobaczyć poprzez rozmaite łuki, wieżowce i podobne, jakże uciążliwe konstrukcje. Na ulicy było niewielu ludzi, przeważnie dobrze i jednolicie ubranych, wyglądających na wzorowych obywateli. Sytuacja zaiste nie do pomyślenia kupę czasu po tym jak naukowcy bili na alarm z powodu kłopotów związanych z przeludnieniem. Nad głową, co jakiś czas migały pojazdy, które przywodziły na myśl motocykle. Oczywiście te nigdy nie mogły latać, chyba, że na niezwykle krótkie dystanse, czego następstwem była długa rehabilitacja kierowcy. Poszukiwania „kiosku” szybko spaliły na panewce, jednak zbieranina złoczyńców szybko odnalazła terminal informacyjny, którego interface okazał się niezwykle intuicyjny. Nagłówek ostatniej wiadomości ukazywał datę 2205.04.11. Godzina była sprawą zdecydowanie mniej ważną. Znaleźli się więc ponad 200 lat w przyszłości. To nieco komplikowało sprawy, zwłaszcza, że Mandarin, biorąc pod uwagę jego wiek, już pewnie dawno wąchał kwiatki od spodu, podbijając swoją potęgą piekielne czeluści niż cokolwiek innego. Angelo szybko prześledził archiwum, znajdując kilka interesujących artykułów w archiwach. Zniknięcie połowy NY w wybuchu energii termicznej, eksplozja w Stamford zabijająca setki cywilów, inwazja obcych, wojna wywołana przez pomysł na rejestrację nadludzi i ich mocy, prześladowania. Mimo, że lokaj był przyzwyczajony do nietypowych wydarzeń, to rzeczy, które ich ominęły, jeżyły mu włosy na głowie ogromem swojego bestialstwa, wywołanych zniszczeń i...cóż, odrealnienia. Pozostawało jedno, ważne pytanie na które jak dotąd nie znaleźli odpowiedzi. Co się stało ze wszystkimi bohaterami i łotrami? W ich czasach konfrontacje zdarzały się niemal na każdym kroku. Przelatujący przez nieboskłon obrońca sprawiedliwości był widokiem codziennym. Teraz…nie było nikogo.

 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 12-03-2009 o 16:56.
Highlander jest offline  
Stary 13-03-2009, 21:57   #33
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
-To by wyjaśniało bałagan w mojej posiadłości. Przez 200 lat każde miejsce traci dużo ze swego dawnego blasku.
Azrail podróżował wiele i widział wiele, ale po raz pierwszy spotkała go podróż przez czas. Perspektywa wylądowania o taki okres czasu "do przodu" niezbyt mu przypadała do gustu... ba! W tej chwili nawet gdyby coś poszło źle większość jego kontaktów i znajomości nie mogła się na nic przydać bo niestety większość mieszkańców tego globu to śmiertelni. Medalion jednak reagował na części artefaktu tak jak powinien a ich misja przez ten drobny wypadek nie została przerwana.
-Co teraz moja Pani?
Samantha spuściła wzrok. Nie bardzo podobało jej się, że nie wie co teraz zrobić... Niby amulet migał raz na pół godziny a to znaczy, że to, czego szukają jest gdzieś tu... Ale szczerze stęskniła się za Fantastiquiem... Baran! Jak śmiał ją tak zostawić! Nie potrafiła być zła na niego... Była tylko smutna i lekko rozżalona.
- Chciałabym, żeby był tu Fantastique... Brakuje mi go...- powiedziała poprawiając sobie włosy.
Sebastian uniósł jedną brew nieco zaskoczony tym stwierdzenim. Kiedy podawano mu informacje o najemnikach to o Fantastique nic nie wspominano. Kim więc był ów osobnik? Co go łączyła z Panienką Cyntią? Sytuacja stawała się dla niego coraz ciekawsza z minuty na minutę.
-Jeśli można spytać... kim jest ów Fantastique o którym Panienka przed chwilą wspomniała?
Kobieta westchnęła.
-DŻINEM Z BUTELKI.
Obrzuciła torbogłowego lekko zaskoczonym spojrzeniem, po czym odzyskując rezon odpowiedziała lokajowi.
- Mniej więcej dokładnie tak... To osoba odpowiedzialna za moją moc... Wiąże mnie z nią kontrakt. Można powiedzieć, że jest dla mnie czymś w rodzaju sponsora... następnie dodała jakby dla siebie, bardzo cicho- A może i nie tylko...
Sebastian po raz pierwszy zdawał się być lekko rozczarowany tym co usłyszał od swojej Pani.
-Panienka zawarła kontrakt z otchłańcem? To bardzo... nierozważne z Panienki strony.
Samantha funęła na niego, lekko poirytowana.
- Od kiedy to lokaj decyduje za mnie co jest rozważne a co nie...?- uspokoiła się i podeszła do niego bliżej. Przejechała palcem po jego torsie.- Uważaj na to, co mówisz...
-Proszę o wybaczenie, ale zapewniam, że miałem na myśli tylko dobro Panienki.
Skłonił się lekko wskazując dłonią na drzwi, które pojawiły się w najbliższej ścianie.
-Jeśli łączy panienkę i djina kontrakt to myślę, że jakoś będę mógł zaradzić tej rozłące. Jednakże wolałbym się tym zając w mojej posiadłości niż tutaj na ulicy, jeśli Panienka mnie rozumie.
Płomiennowłosej zalśniły oczy.
- W rzeczy samej... Wróćmy tam jak najszybciej...Idziesz, Bagman?- rzuciła za siebie, zawieszając się na ramieniu lokaja.
-HM... Bagman urwał, w głębokiej zadumie. LICZYŁEM ŻE POZWIEDZAMY. JESTEM WAM POTRZEBNY DO WASZEGO MISTYCZNEGO CZARNOKSIĘSKIEGO PRZYZYWALSKIEGO MUMBO JUMBO? W jego głosie, spokojnym jak zwykle, pojawiła się mała nutka nadziei BO BYM SOBIE POZWIEDZAŁ.
Samantha wzruszyła ramionami, ale zdrowy rozsądek podpowiedział jej, że rozdzielanie się w takich warunkach to zły pomysł...
- Niby nie... Ale nie sądzisz, że to nie jest dobry pomysł? W tym świecie metaludzie chyba nie są mile widziani... Rób zresztą co chcesz...
Bagman podrapał się po plecach, wyraźnie nad czymś głęboko rozmyślając. W końcu ostrożnie wysunął w stronę magików
-A POPCORN DOSTANE?
Ruda wzruszyła ramionami aż jej się biust zakołysał. To nie była jej działka. Kątem oka zerknęła na lokaja, ale ten tylko wzruszył ramionami jakby nie chciał niczego obiecać. Bagman tylko przenosił spojrzenie, raz z rudej na lokaja, raz z lokaja na rudą. Mu się nie śpieszyło. Póki nie dadzą mu definitywnej odpowiedzi. Zapanowała długa cisza, którą w końcu przerwało kaszlnięcie lokaja - zupełnie takie jakie robą ludzie gdy chcą coś powiedzieć.
-Wydaje mi się, że jakoś podołam wymaganiom Panicza i zrobię Popcorn.
Bagman klasnął w dłonie, wyraźnie zadowolony.
-ALE NIE ZAPOMNIJ O ODPOWIEDNIEJ TORBIE. NO TO IDZIEMY?
- Idziemy.- powiedziała, cały czas uwieszona na ramieniu lokaja, kobieta.

***

Pałacyk w miniaturowej wersji był dokładnie taki jak go zostawili. Na Bagmana już czekał Popcorn w papierowej torbie stojący na stoliku. Dziwnym było natomiast, że pojawiły się tam dodatkowe drzwi. Sebastian podszedł do nich i otworzył je zapraszając gestem ręki pozostałych do środka. Było to ogromne i całkowicie puste pomieszczenie, gdzie zarówno ściany jak i podłoga były z idealnie gładkiej i równej kamienno podobnej substancji. Po Azrailu widać było, że niezbyt sobie rzyczy by Bagman im towarzył.
-Jeśli Panienka wybaczy... - zaczął - ... naprawdę wolałbym by tym razem Panicz Drake nam nie towarzyszył i zaczekał w pokoju głównym - na jego twarzy było widać lekkie zakłopotoanie. Samantha kiwnęła głową. Wewnątrz niej buzowały różnorakie emocje, które mógłby zdradzić jej ton głosu. A tego nie chciała... Bagman tylko wzruszył ramionami i bez zbędnych komentarzy, opuścił towarzystwo, najwyraźniej będąc w pełni usatysfakcjonowany popcornem, na jaki naciągnął magów. Dwójka weszła do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi, które znikły jakby ich nigdy nie było. Zaczęli iść w kierunku środka pokoju.
-Tak długo jak panienkę łączy kontrakt tak długo istnieje możliwość sprowadzenia tego całego Fantastique. Myślę, że mogę to zrobić więc musi mi Panienka całkowicie zaufać i wykonywać moje polecenia jeśli wszystko ma się udać. Muszę usłyszeć odpowiedź z Panienki ust zanim zaczniemy.
- W porządku. Rób, co do ciebie należy... Tylko sprowadź go tu...- jej głos drżał lekko.
Lokaj ukłonił się lekko.
-Połączenie nie może być przez nic zakłócone dlatego proszę by Panienka rozebrała się do naga i położyła na środku pokoju. Gdy to się stanie będę mógł zacząć rytuał.
Naga? Hmm... Czemu nie... Miała się w końcu czym pochwalić... Powoli zdejmowała z siebie ubranie, jakby kokietując mężczyznę znajdującego się w tym pokoju. Bycie w centrum uwagi bardzo przypadało jej to do gustu... Na końcu położyła się, tak jak jej polecił Sebastian. Ubranie dziewczyny znikło zupełnie jakby wyparowało z pomieszczenia w momencie dotknięcia podłogi. Nagle z ust Azraila padło jakieś słowo... prawdopodobnie w łacinie i pod magiczką pojawił się krąg światła.
-Qua Olympus suscipio... quod abyssus terminus...
Główny krąg został utworzony. Po kolejnych słowach pojawiły się na ścianach dwa następne. Te miały zapewnić wzmocnienie więzi między przywoływanym a tym z kim łączy go kontrakt. Nie trzeba było być magikiem by stwierdzić, że te wzory i symbole to bardzo zaawansowany rodzaj sztuk czarnoksięskich. Następnie powstawały kolejne kręgi pełne znaków i symboli a każdy z nich miał inną funkcję. Wszystko to by zniwelować szansę niepowiedzenia do zera. Gdyby normalnie przywoływał otchłańca mając tylko jego imię mogłoby to być problemem, ale posiadając "więź" sprawiało, że problem powinien zniknąć. Po jakiś dziesięciu minutach świetliste kręgi wypełniły całe pomieszczenie poruszając się w jeden regularny rytm... zupełnie jakby znaleźli we wnętrzu jakiegoś ogromnego magicznego zegara. Linia łącząca Fantastique z Cyntią była już bardzo silna.
-Patefacio porta. - szarpnął by pomocy całej swojej woli i siły magicznej w nić łączącą dwie istoty a wszystkie znaki rozbłysy jasno niczym słońce przynosząc koniec ryuałowi przywołania. Był to dziwny stan, a sam Angelo nigdy, podczas swojej długoletniej kariery nie spotkał czegoś podobnego. Zdawało się jakby linia łącząca dwójkę zatapiała się w dziwnej...membranie? Napotykała opór? Ciężko było opisać owe uczucie. Zupełnie jakby dziewczyna znajdowała się na powierzchni, zaś jej patron...głęboko pod wodą. Choć z pewnością metafora ta była biedna jeśli chodziło o właściwy wygląd rzeczy. Najgorsze jednak nie było to. Raczej fakt, że posiadający bezbłędne poczucie kierunku mag przywołań...nie mógł określić lokalizacji tego miejsca w świecie. Istniała oczywiście inna alternatywa. Mógł pociągnąć za ową linę łączącą dwójkę, spróbować wydrzeć byt z tej dziwnej stagnacji. Nie wydawało się to trudne do zrobienia. Dostał rozkaz sprowadzenia Fantastique i jego zadaniem było zrobienie wszystko co w jego mocy by to zrobić. Skupił się całkowicie i jego cień nagle stał się dużo... ciemniejszy niż zwykle. Pojawiły się także dwa dodatkowe symbole, które "lewitowy" wokół jego Pani wzmacniając więź i sprawiając by przywoływanie nie zmieniło się przypadkiem w "odwoływanie" po czym pociągnął z całym swoim majestatem za łączącą ich więź. W istocie. Był to majestatyczny pokaz mocy, którego nie powstydziłby się sam Doctor Strange. Powietrze zafalowało gwałtownie, dało się wyczuć zwiększone ciśnienie. Na środku pomieszczenia, nieopodal kobiety, pojawiła się szczelina. Początkowo stanowiła niewielki, błękitny punkt. Zaczęła jednak rosnąć, stając się równie wielka jak talerz, potem zaś jak lustro. Zarówno Angelo jak i dziewczyna czuli zbliżający się byt. Ten pierwszy pod względem czysto profesjonalnym, kobieta natomiast...coś więcej. Tak...blisko. A tak daleko. Coś poszło nie tak, ale zdecydowanie nie z winy przyzywającego. Dystans zaczął się zwiększać, a prezencja istoty osłabiać, zupełnie jakby został powołany zupełnie odwrotny efekt. Co też było przyczyną!? Pociągnąć jeszcze raz? Mocniej?

-Tribuo meus vita! - krzyknął mag starzając ty razem krąg za swoimi plecami. Magia spalająca własne życie w zamian za możliwość przywoływania istot poza kompetencjami przywołującego... "zakazane przywołanie" jakby to jego nauczyciel określił...teraz to była już istna loteria i nikt nie mógł powiedzieć co się stanie. Moc rytału wzrosła nagle znacznie a lokaj czuł jak ucieka z niego życie... "Ciekawe ile już lat mi ubyło" pomyślał choć starzenie się w jego przypadku nie było zbyt dużym problemem. Pociągnął jeszcze mocniej. Ponownie użył mocy. Czuł zbliżający się obiekt. Jednak ten poruszał się tak...wolno. Zupełnie jak samochód stojący na torach nadjeżdzającego pociągu pośpiesznego. Który staranował go bez zatrzymania, ba nawet bez zwolnienia prędkości, torując sobie drogę międzyplenarnym tunelem. Portal zmienił odcień gwałtownie, z błękitnego na fioletowy. Sęk w tym, że owy fiolet był wiązką energii, która trafiła wprost w Angelo, wysyłając go na ścianę z siłą taranu. Gruchnął, podobnie jak gruchnęły jego kości. Ciekawy widok miała na to dziewczyna, której wiązka dosłownie przeleciała kilkanaście centymetrów od twarzy. Coś przeszło przez portal. Coś, co zdecydowanie nie było dzinem w butelce. Ba, nie zaliczało się nawet do tego samego kanonu fantastyki. Postać mieżyła ponad dwa metry. Była cała wykonana z metalu, dwa, podłużne wizjery na jej twarzy...a raczej płycie twarzowej, sprawiały wrażenie bezdusznych. Stawy kolanowe były wywrócone na drugą stronę, nogi przypominały kurze pazury. na barku znajdowała się wyrzutnia, z której wciąż jeszcze tlił się fioletowy dym.

- CEL NAMIERZONY. DWÓCH METALUDZI W NAJBLIŻSZYM OTOCZENIU. INICJUJĘ LOCKDOWN OTOCZENIA. JEDNOSTKA PAINKILLER X-234 PROSI O WSPARCIE.

Mimo, że teoretycznie portal powinien się zamknąć na głucho po takim potraktowaniu przywoływacza, ten był nadal otwarty w najlepsze. Jakby...jakby ta przerośnięta puszka go podtrzymywała! Działka skierowały się w stronę dziewczyny, która poczęła zbierać się z podłogi. Założyła w pośpiechu spodnie nie martwiąc się o bieliznę i założyła płaszcz, który dostała jeszcze w prezencie od Fantastique`a. To powinno wystarczyć jak narazie. Skierowała wściekły wzrok na blaszaną puszkę po czy skumulowała energię wokół żołnierza i używając żywiołu wody zaatakowała go. Zawsze mogła przecież doprowadzić do małego zwarcia... A ono zrobi już swoje.

Woda zalała puszkę od góry do dołu, choć efekt magiczny zdawał się być w jakiś sposób przytłumiony. Robot, przemoknięty do suchej nitki z chrobotem przekrzywił głowę.

- PRZEPRASZAM. MOJE ALGORYTMY NIE SĄ W STANIE PRZETWORZYĆ SENSU TEJ OSTATNIEJ AKCJI. SEKWENCJA OGNIOWA, START.

I w istocie, zaczęła się. Wyrzutnia na plecach zakręciła się gwałtownie, ujawniając sześć, fioletowych promieni. Czterech kobieta zdołała uniknąć, jednak dwa raniły ją boleśnie w ramię, wywracając i przypiekając tkanki jej prawego uda. Trzask komunikatora.

- X234, przyjęłam. Tu Patrol H. Nasze E.T.A. to 10.

Metalowe odnóża gruchnęły, kiedy konstrukt się zbliżył. Azrail podniósł się ciesząc się ze swojej przezorności. Jeszcze nigdy bowiem żaden z jego rytuałów nie skończył się tym, że nic nie przywołał choć zdarzyło się ze trzy razy że pojawiło się przed nim niekoniecznie to czego sobie by życzył. Widząc jak jego Pani została ranna jego "wewnętrzny lokaj" zaczął emanować samą esencją gniewu.

-Thanatos! - Jego oczy zaczęły mienić się czystą błękitną energią. Nagle jego cień rozrósł się do ogromnych rozmiarów aż dosięgnął "robocop'a". Cień błyskawicznie zaczął się po nim wspinać wnikając we wszelkie możliwe "szpary w opancerzeniu".

-Paniczu Drake ma Panicz gościa! Proszę zejść tutaj do nas! - krzyknął lokaj na cały głos w kierunku drzwi, które pojawiły się znowu tuż przed przybyciem robota. Owe drzwi uchyliły się leciutko. Pan Bagman właśnie zza nich wyglądał, oglądając scenę z domyślnie niemałym zdziwieniem (torba na jego głowie utrudniała wszelkie oceny jego stanu emocjonalnego).

-CZY TO JAKAŚ IMPREZA?

Nie czekając na odpowiedź, wrócił do drugiego pomieszczenia. Po chwili jednak same drzwi wykonały przeciwność tego co robił on, ruszając się z miejsca, funkcjonując jako pawęż w łapach torbogłowego, robiącego gwałtowny wypad w przód

-PRZYWOŁAJ PAN PANIE SEBASTIANIE JAKĄŚ SIATKĘ CZY INNY DUŻY KAWAŁEK MATERIAŁU.

Nie mającego jednak ochoty na szarżowanie na roborangersów. Wykonał gest ręką, który określał to coś jako...siegającego od podłogi od sufitu, od ściany do ściany? Angelo niemal instynktonie sprawił, że pojawiło się to czego Bagman sobie życzył. Pokój został podzielony na dwa przez tekturową ścianę, oddzielającą człowieka z torbą na główie i spółkę od roborangersa. Sam torbogłowy zaś odrzucił drzwi i doskoczył do ściany, dotykając ją, a następnie napierając tak, by przesuwała się, drastycznie zmniejszając ilość dostępnego robocopowi miejsca. Bagman poczuł opór. Nie był to opór wystarczający aby go zatrzymać. Zmniejszał odległość między sobą, ścianą i kolejną ścianą, sprowadzając robota do roli cześci wewnętrznej w kanapce. Kiedy dotarli do środka pomieszczenia a ściana zetknęła się z otworem międzyplenarnym, jej częsć wyparowała. Choć robot nie mógł sobie pozwolić na to aby teraz przeciskać się przez dziurę. Gdyby zaprzestał podtrzymywania ściany, zostałby natychmiast wprasowany w drugą stronę pomieszczenia.

- O to samo chciałam zapytać. Czy to jakaś impreza?

Jak na ironię, z plenarnego przejścia wyłoniła się sylwetka, która wystrzeliła Bagmanowi (jakże odważnie) w plecy. Ten, tracąc oparcie w nogach rypnął o ścianę, która była rownie twarda jak on sam. W pomieszczeniu pojawiły się cztery nowe sylwetki. Jedna biała, z podwójnym, żółtym wizjerem, odziana w cybernetyczną zbroję z dwoma działkami energetycznymi na plecach. Oraz trzy noszące takie same, cybernetyczne uniformy o zielonych patrzałkach i czarnym zabarwieniu. Byli obładowani sprzętem technologicznym, który wpędzał większość nowelek sci-fi w kompleksy.

Kobieta ponownie zabrała głos, tym razem wyjątkowo władczym tonem.

- Poddajcie się Meta-ludzie. To wasze pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. W innym przypadku otworzymy ogień. Thunders? W pozycja ogniowa.

Męska część oddziału sięgnęła po działka przywodzące na myśl miniguny, które spotkały się z promieniem śmierci na wieczorku kawalerskim. Wyrzutnie na plecach kobiety otworzyły się, rozszczepiając na 6 odnóg eneretycznych każda i lśniąc purpurą. Nieciekawie. Zza ściany dobiegł gwałtowny trzask, jakby coś bylo rozrywane na cześci piersze. A Bagman stracił opór i...równowagę. Rąbnął na twarz i czuł się jak idiota. Cień posłusznie powrócił do pana, zniszczywszy cel. Biała zbroja westchnęła.

- Jeden Painkiller kosztuje kilkanaście milionów kredytów. Ale spokojnie. Dodam wam to do rachunku. A teraz pod ścianę zanim zrobimy z was sito!

FOUR SUB-GENERATORS ON STANDBY. READY TO ENGAGE.


Zakomunikował beznamiętny pancerz, zapewnie w odniesieniu do broni na plecach.

-Nie wydaje mi się. - opowiedział Azrail władczym i stanowczym tonem jakiego jego towarzysze jeszcze nie słyszeli z jego ust. Zupełnie jakby patrzył na przybyłych z pożałowaniem i poczuciem wyższości. Nagle wokół przybyszy wyrósł kamienny krąg wysoki aż po sufit. Krąg był na tyle duży, że kończył się tuż przed Bagmanem, który mógł sprawić, że ten zamieni się w istne więzienie dla będących w środku.

-Thanatos... zniszcz cel. - padł rozkaz i nagle dało się zauważyć, że "cień zniknął". Dosłownie chwilę przed stworzeniem muru wszedł w jego zasięg stając się zamkniętym razem z przeciwnikami. Ów "cień" zlał sięz mrokiem pokrywajac cały mur wewnętrzny i choć nie było tego widać z zewnątrz z Thanatosa w momencie wydania rozkazu wystrzeliło ze wszystkich stron dzięsątki cienistych ostrzy mających przynieść spustoszenie dla reszty "zawartości".

- Oh. Magowie! Uwielbiam magów. Są tacy...słabi wobec technologii. Chłopcy, nastawić IB.

- Yes ma'am!


Rozległy się przytłumiony głos zza muru. Potem zaś rozlgeło się coś innego, czego Angelo nigdy nie sądził że usłyszy. Ujadanie, połączone ze strzałami. Struktura muru zafalowała i wyparowała jak iluzja którą była. Angelo mógł obserwować ślady energii, w miejscach gdzie "pociski" trafiły strukturę. To właśnie z nich zaczęła wyparowywać. Bestia z cienia miała semi solidną formę, trzymana przez biały pancerz lśniący złotą energią który pokrywał ją od gory do dołu. Pole energetyczne? Kobieta cisnęła wilka do tyłu, a ten lekko...zszokowany, odskoczył do pana.

- Dobra. Skoro tak...ściągam rękawiczki. System, Aktywuj IC.

- Szlag. Chłopcy, tarcze na moją komendę!


Działa na plecach wystrzeliły, każde parą sześciu wiązek, łączących się jak węże i zawijających pętle wokół siebie. Mknących wprost na przyzywacza i dziewczynę. Dziewczyna owa...miała więcej szczęścia niż przyzywacz. Odskoczyła, a w miejscu gdzie trafił promień, pojawiła się wyrwa, która odsłaniała...cóż. Odsłaniała nicość znajdującą się za ścianami tego niewielkiego planu. Summoner został trafiony w rękę. Skóra, mięśnie. Struktura kostna, wszystko zostało odparowane w ułamku sekundy, wypalone do kośćca. Mężczyzna nigdy nie czuł takiego bólu. Gdyby został trafiony centralnie, zginąłby na miejscu. Płomienie purpury dogasały w działkach.

- To był strzał ostrzegawczy.

- Ty, ani drgnij! W imieniu A.M.I. jesteś aresztowany!


Pierwsze kobieta skierowała do dwójki. Drugie żołnierzyki skierowały do Bagmana.





 

Ostatnio edytowane przez Famir : 13-03-2009 o 22:05.
Famir jest offline  
Stary 15-03-2009, 23:39   #34
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Bagman nie był ukontentowany przebiegiem całej tej akcji. Nie miał właściwie pojęcia, dlaczego robł to co robił. I dlaczego tam leżała bielizna, damska chyba? To wszystko było takie...takie...zaskakujące.
-A.M.I? CO TO TAKIEGO I DLACZEGO NIBY JESTEM ARESZTOWANY? Przerwał, ostrożnie zbierając się na nogi i drapiąc po szyi JA ŻĄDAM ADWOKATA. ALBO DWÓCH. I W KRÓTKICH SPÓDNICZKACH. WŁAŚCIWIE TO DWIE.
W ogóle, to nikt mu nie wyjaśnił co się tutaj dzieje. Dlaczego miał jakieś AMIzordy na głowie, a nie Fantastique'a?

Sebastian tymczasem aż klęknął na jedne kolano z bólu. Machnął zdrową ręką nad tą uszkodzoną i rana się zagoiła jakby jej nigdy nie było. To tylko rozwiązanie tymczasowe jednak dzięki temu nie czuł bólu i mógł się skupić na bardziej istotnych rzeczach. Wykonał gest dłonią i wilk zmienił się w dziwną cienistą substancję - coś jakby pomiędzy wodą a gazem. Cień rósł z przerażającą prędkością pędząc w kierunku power rangersów. Był tak ustawiony by w razie problemu robić za ew. tarczę choć to nie było głównym zadaniem tej akcji. Tuż przed wojownikami mocy z cienia wystrzeliły dziesiątki czarnych ostrzy jednak o dziwo nie w kierunku ich ciał... tylko ich broni którą robili niezłą rozpierduchę jak dotąd. Samantha do tej pory starała się jakoś przebrnąć przez falę bólu jaka ogarnęła ją, kiedy oberwała w ramię i nogę. Nie było to miłe uczucie... Jakby ktoś wbijał ci nieustannie tysiące małych igiełek. Zacisnęła zęby ze złości i syknęła z bólu. Nie lubiła dawać sobą pomiatać. Teraz czas im oddać. Nie było sensu atakować ich na chama. Trzeba pomyśleć... I jak narazie wygrywał u niej koncept walki w stylu: zalej wodą walnij piorunem... Ot tak- co by się podsmarzyli. Bardzo było jej to potrzebne- wyżyć się na czymś. Nie wstająć cicho wymamrotała najpierw jedno potem drugie zaklęcie, uważająć żeby nie zrobić poprzedniego błędu- woda zarówno do szczelin jak i na zbroję, piorun bezpośrednio- i tak przejdzie falą.

- Uwaga, padnij!

Krzyknął jeden z mężczyzn odzianych w czarne zbroje, odnośnie atakujących odłamków cienia. Trzeba było żołdakom przyznać, byli dobrze wyszkoleni. Dobre wyszkolenie jednak nie zawsze wystarczało. Oto bowiem jeden z nich stracił broń, która przesunęła się z chrobotem prosto pod nogi Bagmana. Dwóch pozostałych poderwało się na równe nogi, zaś jeden obrócił w stronę cienistej aparycji, mocniej ściskając swoją spluwę, której także omal nie wypuścił.

- Już ja ci dam magię sukinsynu!

- Jacobson! Utrzymuj swój cel.

- Ale...

- Utrzymuj swój cel mówię!


Kobieta ryknęła na podkomendnego. Widać było, że w musztrowaniu była całkiem niezła. Mężczyzna okiełznał się w samą porę, aby wraz ze swoim kolegą przyjąć na siebie kolejny atak magicznych energii. Tym razem pochodzący od czarodziejki. Tarcze energetyczne generujące pola siłowe przyjęły zamierzone obrażenia bez jakiegokolwiek szwanku, ale siła była wystarczająca, aby rzucić ich na bok, wprost na ostatniego, wstającego kolegę. Dwójka uzbrojonych, opancerzonych w czerń, wciąż jednak dzielnie trzymała Bagmana na muszce, chociaż coś w ich zachowaniu świadczyło o desperacji i nielada wkurwieniu.

- System, zwolnij limiter z lewego IC.

UWAGA, ZWOLNIENIE LIMITERA MOŻE SPOWODOWAĆ...

- Zwolnij limiter.

WYKONUJĘ. ŁADOWANIE...


Kobieta skierowała się w stronę wirujących cieni i dwójki czarodzieji. Angelo poczuł, że ręka niezmiernie go boli, miał także problemy z wykonywaniem funkcji motorniczych. Tkanie biologicznych projekcji wymagało nie lada koncentracji i...nie było zbyt skuteczne na dłuższą metę. Coś uderzyło z brzękiem o ziemię. Pozornie nieistotna część lewego działka na plecach pani dowódcy. Ta w tym czasie sięgnęła po niewielką, czarną kulkę z czerwonymi obwódkami. Cisnęła ją w sam środek skupiska. Pikanie w locie. Blask, wybuch. Skowyt i syk. Wyczulony Angelo odskoczył tym razem wcześniej. Co z tego, skoro wybuch dziwnego przedmiotu odparował mu projekcję do nadgarstka. Wilk zawył przeraźliwie, odzyskując swoją bazową formę. Wyglądał na...przypalonego. Choć jak cień mógł być przypalony pozostawało zagadką fizyki. Osłabienie było jednak widoczne. Magini miała chyba najwięcej szczęścia, bo odskakując do tyłu, trzasnęła jedynie łokciem o ścianę. Nieco bolał.

- Jak słowo daję. Pozabijam was jeśli się nie poddacie!

Bagman mógłby powiedzieć, że czuje się zignorowany. A na pewno powiedziałby tak, gdyby nie czarni trzymający go na muszce. Gdyby to powiedział, byłby nie do końca szczery...chociaż on naprawdę, naprawdę zabiegał o uwagę kogoś innego. To nie było miłe. Oj nie. Ale zupełnym przypadkiem dostał narzędzie...odpowiednie. Co to było, pojęcia nie miał. Ostrożnie dedukował, że to jakiś karabin skrzyżowany z czymś naprawdę mocno strzelającym. Tak. Chwycił ów oręż, posyłając jednocześnie panom, którzy go pilnowali, by się naprawdę, naprawdę, nie przejmowali. Mężczyzna który stracił karabin miał dziś naprawdę wielkiego pecha. Oręż należący do niego, zachaczył o łepetynę, wywołując zapewne pomniejszy wstrząs mózgu. Jednak nie to było najgorsze. Następnie rypnął w plecak, urywajac technologiczny kawałek jakiegos systemu. Trzasnęło i...poświata pola siłowego zaczeła przygasać na biednym żołnierzyku aż zgasła całkowicie. Pozostali dwaj popatrzyli po sobie, z niejakim zdziwieniem.

-JAK JA SIĘ GRZECZNIE PYTAŁEM, TO ODPOWIEDZI NIE DOSTAŁEM.

- Rozwalić go!


Nie wiadomo kiedy pozostałe giwery zaczęły strzelać, jednak zapewne na początku owego krzyku. Bagman nie bał się zostać przez nie postrzelony. A może powinien? Pierwsza seria nie zrobiłą na nim żadnego wrażenia. Nie licząc faktu, że jego frak właśnie odparował, a torbogłowy został w samych bokserkach. Druga seria była gorsza. Pociski początkowo nic nie robiły, ale potem Bagman odczuł ich nacisk.Aż go cofnęło a miejsca na skórze gdzie został postrzelony posiadały nietypowe zaczerwienienia. Dym unosił się z pukawek.

Na twarzy Azraila pojawił się właśnie dziwny uśmiech pod wpływem zdarzeń z ostatnich sekund. Z jednej strony był on niewinny, ale za to przepełniony czymś... z lekka despotycznym. Tak właśnie uśmiecha się diabeł kiedy targuje się z kimś o duszę. Poparzenia z ciała wilka zaczęły rozpływać się na ciele stworzenia zupełnie jakby wnikały w mrok by już nigdy nie ujrzeć światła.

-Przykro mi, ale przyjmuje rozkazy tylko od jednej osoby.

Pstryknął palcami zdrowej dłoni i w tym momencie bardzo szybko wydarzyło się wiele rzeczy. Thanatos zmienił się znowu w cień, który upadł na podłogę i niezwykle szybko rozciągnął się na całą jego powierzchnię zupełnie jakby ktoś właśnie rozwinął cienisty dywan. Z cienia zaczęły wyłaniać się dłonie - długie i nienaturalne jednak... przypominające ludzkie. Jedne zaczęły sięgać po broń power rangersów próbując im je wyrwać. Inne zaczęły próbować dostać się do "tego ustrojstwa", którego zniszczenie mogło zażegnać problemowi, którym bez wątpienia było ochronne pole siłowe. Pozbawieni ochrony a następnie nadziani na cieniste ostrza wysysające esencje życia - plan taki prosty a zarazem jedyny jaki mógł teraz zadziałać.

-Niech was mrok pochłonie. - w tym momencie puścił niewinne oczko w kierunku przywódcy międzywymiarowej milicji.

Samantha uśmiechnęła się złośliwie. Niby odporni, ale mają luki. Jakby ich tak jeszcze troszkę podręczyć... Kątem oka zauważyła Sebastiana, jak bawi się swoim cieniołakiem. Ok- teraz czas i na nią. Skupiła się na zbrojach i ponownie zaatakowała ich luki. Tym razem ogniem. Miała zamiar doporwadzić ich do szoku termicznego. Najgorzej dostał chyba ten, który został pozbawiony pola siłowego. Zimno zmroziło pancerz na kość, a cieniste ręce rozerwały na kawałki.
- Stevens! Kurwa mać, Stevens!

Ryknął jeden z odzianych w czerń mężczyzn, patrząc na stratę kolegi, która działa się na jego oczach. Cieniste ręce i zmienne temperatury niewiele mogły zdziałać przeciw polom siłowym. Może dlatego, że były w swej naturze...no cóż, nadnaturalne, podczas gdy karabin który trafił w plecak poprzednio, nie do końca. Kobieta w bieli nie powiedziała już nic. Lewe działo na jej plecach zaczęło kopcić się purpurowym dymem, zapełniającym wiązki ładownicze.

- Lewe IC, ognia!

I faktycznie, owe lewe IC dało ognia. Dało ognia tak mocno, że wystrzeliło wiązką, która rozerwała swoją intensywnością lufę, a potem resztę maszynerii, porywając za sobą w nicość lewy naramiennik kobiety. To jednak...był efekt stricte kosmetyczny. Wiązka rąbnęła w ziemię centralnie między dwoma magami, na zaścielający wszystko cień, a pokój...pokój zalała fala nieprzeniknionego fioletu, która niemalże raniła oczy, a przynajmniej przeradzała się w niezdrową biel. Bagman zaparł się mocniej w ziemi, ponieważ stał najdalej. Obok niego, przeleciał jeden z żołnierzy i rypnął o ścianę. O. I kolejny. Ale nisko dzisiaj latali. Choć ten wątek wydawał się śmieszny dla torbogłowego, zdecydowanie nie był taki dla parki czarokletów. Samantha rąbnęła o ścianę z taką siłą, że trzasły jej kości. Upadła i nie mogła się podnieść. W całym jej ciele znajdowały się purpurowe odłamki, które zapewniały cierpienie jak to od rozgrzanego do czerwoności żelaza. Angelo...Angelo nie mógł przypomnieć sobie gdzie właściwie podziała się jego przyzwana ręka. Rana ponownie rozgorzała bólem, ponownie jak tors naszprycowany odłamkami fioletu. Przetoczył się na ziemi. Dotknął czegoś...miękkiego i jakoś znajomego. Otworzył zakrwawione oko, żeby ujrzeć swoją bestię, leżącą tuż obok. Pozbawioną zmysłów lub...gorzej. Nie wyglądało to za ciekawie.

- Bagman! Chodź tutaj! Szybko!- zawołała płomiennowłosa. Sprawy przybierały zły obrót. Trzeba było temu zaradzić... Ucieczką i to szybko! Ale najpierw trzeba było zająć czymś przeciwników... A plan już miała. Żeby tylko Torbogłowy uciekł z tamtąd jak grzecznie prosiła...Bagman jednak stał się wizualizacją znaku zapytania.

-ALE O CO CHODZI?

Bo on nie wiedział. A jak będą w kupie, to będą mieli te, no, gorsze możliwości taktyczne. Czy coś. Cofnął się trochę, by podnieść tych co go mineli w locie. Zawsze jakaś amunicja! Kobieta tylko westchnęła poirytowana. Jak chce- niech stoi. Nie miała czasu opowiadać przeciwnikowi taktyki otwarcie. To zawsze mijało się z celem. Skupiła się mocno i wezwała najsilniejsze podmuchy wiatru na jakie ją było stać. Oby tylko poszło jak pomyślała... Trzeba kupić czas... i zwiewać. Zmęczona i już nieco wyczerpana dziewczyna skoncentrowała swoje pokłady energii, aby wywołać istny huragan na terenie pomieszczenia, konkretniej w miejscu, gdzie znajdowało się dwóch czarnych power-rangers. Efekt miał spore szanse się udać, gdyby nie fakt...no właśnie. Podniesienia przez Bagman'a dwójki mężczyzn jakby ci byli choinkowymi ozdobami. Huragan mógłby równie dobrze spróbować poruszyć Mount Rushmore. Na szczęście torbogłowy zreflektował się w porę i uwolnił zawiniątka, którymi zaczęło ciskać po ścianach, ostro ich obijając a nastepnie wrzucając do portalu. Tego wszystkiego nie można było powiedzieć o pani w bieli, która nie dość, że była poza zasięgiem, to jeszcze zaparła się rownie nieustępliwie jak sam Bagman przy użyciu swojego cybernetycznego pancerza. Wiązka jej jedynego, sprawnego działa, skierowała się w stronę nieszczęsnego, ledwie pozostającego przy życiu Angelo. Ten ostatkiem sił poderwał się do góry, generując desperacką projekcję swoich tkanek. Może był zbyt wyczerpany. Może był już osłabiony. A może ta pinda w białym pancerzu była po prostu doskonałym strzelcem. Wiązka trafiła w udo, przechodząc przez nie jak przez papier. Nie poszło to po myśli Samanthy, która wygenerowała w miejscu gdzie do niedawna był Angelo, kamienną ścianę. Summoner padł na ziemię w tumanie kurzu, pozbawiony przytomności, z wolna rozszerzającą się, karmazynową plamą.
Samantha była wyczerpana. Taka walka... Rany... Ale jeszcze tylko trochę... Jeden celny strzał i ta jędza przeleci przez portal razem z resztą... A wtedy będą mogli uciekać.... Wyciągnęła rękę przed siebie celując w ciało kobiety z bronią... a następnie tuż jej pod nogi. Bez gruntu pod nogami(dosłownie) będzie jej trudno utrzymać równowagę. Jeszcze tylko jeden trik i mogą uciekać... Wyładowanie elektryczne aż gruchnęło. Błyskawice uderzyły w ciało kobiety i pod jej nogi, ale...mimo iż tors wygiął się do iście artystycznej pozycji, jedynie straciłą na moment równowagę. Na pancerzu nie było nawet śladu po wyładowaniu. Tarcza wciąż robiła swoje.

- Jesteście aroganccy i głupi, czy tylko aroganccy?

Fuknęła biel odbijając się gwałtownie do tyłu i rzucając kolejny, czarny przedmiot. Ten wybuchł a Samantha padła na ziemię. Nieprzytomna i poraniona. Jej krew mieszała się z tą Angelo. Ojej. Bagman został...sam, całkiem sam...Przestało wiać. Bagman westchnął ciężko, po położył dłoń na miejscu, w którym pod torbą prawdopodobnie znajdowała się jego twarz.

-"PRZEKLĘCI MAGOWIE. NIGDY SIĘ NIE NAUCZĄ"? MOŻE POROZMAWIAMY PRZY HERBATCE, CZY ZABIERAMY SIĘ DO TEGO OD SŁONIA STRONY?

- Jesteś aresztowany, podobnie jak te cholerne podróbki Strange'a. Jeśli będziesz wciąż stawiał opór, użyję przymusu bezpośredniego. A potrafię być bardzo bezpośrednia. HQ, przyślijcie mi tu hycli. Mam dwójkę rannych i...chyba jednego mutagenika.


-ALE ZA CO ARESZTOWANY. JA PROTESTUJE. MOŻE CHOCIAŻ MOJE PRAWA MI PODACIE? BO PO WIZYCIE W VAULT, JA NIEZBYT CHĘTNY JESTEM DO...BYCIA ARESZTOWANYM. JA NALEGAM, DAJMY SPOKÓJ Z ARESZTOWANIAMI, BO SPRAWDZĘ CZY NIE ZAPOMNIAŁEM JAK BYĆ BEZPOŚREDNIM.

- Centrala, co z moim...zaraz, zaraz, jakie Vault? Vault zamknięto pod koniec lat 90tych! Co ty za brednie opowiadasz!? I...o co chodzi z tą torbą.


-NO, BYŁEM TAM, CAŁKIEM NIEDAWNO. ALE WYSZEDŁEM, BO NIE BYŁO MIŁO. O, NAWET MNĄ SIĘ OPIEKOWAŁA...PANI MARY CLAINE. W SUMIE TO CIEKAWE, CZY PRZEŻYŁA, MIAŁA MĘŻA, TRÓJKĘ DZIECI, MOŻE TO NAWET TWÓJ PRZODEK? BO TAK OGÓLNIE, TO MY JESTEŚMY TUTAJ Z PRZESZŁOŚCI. I WIESZ, MY CHCIELIBYŚMY TAM WRÓCIĆ. TO CHYBA LEPSZE NIŻ ARESZT. WIESZ, NIE BĘDZIECIE MUSIELI NAM ŻYWNOŚCI ZAPEWNIAĆ, ANI PRĄDU DO EGZEKUCJI, BARDZIEJ EKONOMICZNIE. WY NAM POMOŻECIE WRÓCIĆ SKĄD PRZYBYLIŚMY, A MY, NIE WIEM...POMOŻEMY WAM UTŁUC KILKU METAGENIKÓW? JA JESTEM CHĘTNY DO WSPÓŁPRACY. CIEKAWE CZY JESTEM W LOGACH VAULT?

- Centrala, coś przerywa.

Dziewczyna zmajstrowała coś przy swoim komunikatorze.

- Chwila...ty jesteś...ty jesteś Bagman. Tą gromadkę też...kojarzę z archiwów, ale...ale to...niemożliwe. Zginęliście w wybuchu Nowego Yorku w połowie lat 90tych.

Kobieta wydawała się iście sceptyczna i nie wierzyła w to co widzi. Nagle z portalu wyłoniło się dwóch mężczyzn, także ubranych na czarno, jednak z czerwonymi przepaskami na prawym ramieniu. Spojrzeli posłusznie na kobietę, jakby czekając na rozkazy.

- Zabrać stąd tą dwójkę. Mogą być potrzebni żywi.

- A co z tym wielkim?

- Róbcie co mówię.

- Yes ma'am.


Szybko uwinęli się z rannymi. Nie przejmowali się zbytnio zachowaniem etykiety lekarskiej, raczej ciągnąc ich po ziemi, niż oferując profesjonalną pomoc. W końcu dwójka ponownie została sama.

- Skąd mam wiedzieć, że to nie jakaś sztuczka?

-HMM...A MACIE MOJE ZDJĘCIE ZROBIONE W VAULT? MÓJ JEDYNY WIZERUNEK BEZ TORBY, OD KIEDY ROZPOCZĄŁEM KARIERĘ.


Kobieta zastanowiła się przez moment, jakby badając wszystkie za i przeciw.

- Idziesz ze mną. Bez dwóch zdań. Dowództwo musi się o tym dowiedzieć.

Bagman wzruszył ramionami.

-W SUMIE BĘDĄ JESZCZE DRAMATYCZNIEJSZE MOMENTY DO ODSŁONIĘCIA MOJEJ TWARZY...PROWADŹ.

Dwójka przeszła przez portal.
 

Ostatnio edytowane przez Ayame : 15-03-2009 o 23:44.
Ayame jest offline  
Stary 17-03-2009, 19:43   #35
 
planstons's Avatar
 
Reputacja: 1 planstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodzeplanstons jest na bardzo dobrej drodze
Johny wesoło pogwizdywał sobie „Always look at the bright side of life”. Bo i czemu miał sobie nie pogwizdywać? Było przecież całkiem wesoło. Co prawda jego obecni towarzysze nie sprawiali wrażenia tytanów intelektu, ani ludzi, których poczucie humoru przekracza poczucie humory pchły, nie można więc było liczyć na pasjonującą konwersację, ale on nadrabiał za nich. I jeszcze zostawało mu owych zacnych cech charakteru dla całego oddziału takich Spider-Manów. No ale, nie wszyscy są przecież tacy wspaniali jak on, prawda? Ktoś musiał dostać mniej, aby on mógł dostać więcej. Ot, równowaga. Co prawda trochę głupio mu było gadać samemu ze sobą. To gwizdał chociaż. I stały się drzwi. Duże i masywne niczym samego Piekła wrota! A imię ich czterdzieści i czte… Uuu! Ale, ale. Co my też za oknem mamy! Czyżby trafił pod powierzchnię oceanu? To by się w sumie zgadzało. Tajna rządowa stacja badawcza ukryta pod powierzchnią wody. Najnowsza technologia i te sprawy. Wszystko zaczynało układać mu się w całość. Z drugiej strony wody była nieco zbyt niebieska... to nie był ten odcień błękitu jakiego można spodziewać się po wodzie. Prawda, że nie spędził zbyt wiele swego życia po jej powierzchnią, tak po prawdzie to w zasadzie nigdy nie nurkował w oceanie, ale na Discovery widział i to wcale tak nie wyglądało. Zaciekawiony zrobił kroczek w stronę szklanej, a może to nie było wcale szkoło?, tafli. Jego… opiekunowie zdawali się nie zwracać na niego zbytniej uwagi, był to zapewne tylko pozór, ale dodawał mu nieco otuchy. Zrobił jeszcze dwa, znacznie odważniejsze kroki i dopiero teraz wszystko stało się jasne. No może nie takie znów jasne. Ale jaśniejsze niż przed chwilą. O ile sobie przypominał ostatnio latające samochody widział w „Gwiezdnych Wojnach”. I to napawało go optymizmem. Z trudem powstrzymał ślinotok na myśl, że gdzieś tutaj może być miecz świetlny. Już miał zacząć zacierać ręce i chichotać psychopatyczno-diaboliczne, po czym w groteskowych poskokach oddalić się krzycząc „Mój sssskarb!”, kiedy poczuł szarpnięcie z tyłu. To wyrwało go z otchłani marzeń. No może nie tak do końca. Ale przypomniał sobie, że jest, jakby, więźniem. No i pozwoliło zarejestrować nowe pomieszczenie. Nie pachniało ładnie. Oj nie. O ile jeszcze sama kawa była czymś znośnym, to w połączeniu z papierosami, tworzyła… no cóż… kontrowersyjny bukiet. Starając się oddychać jak najmniej Johny obrzucił pomieszczenie krytycznym spojrzeniem. Nic nadzwyczajnego. Biurko. Regały. I gdyby nie to, że za oknem latały samochody, czułby się jak w domu. No ale, jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma… Spojrzał więc na gospodarza owego przybytku, licząc, że będzie mógł polubić i jego. A przynajmniej go tolerować. Usiadł zgodnie z poleceniem. Nie. Zgodnie z zaproszeniem. Tak brzmi lepiej, prawda? Usiadł więc zgodnie z zaproszeniem. Ba! Rozsiadł się nawet. Czuł, że to może być dłuższa konwersacja. Dobrze, że nie miał na sobie koszuli. Bo było tutaj cholernie gorąco. Dziwił się, iż ważniak, ubrany przecież w garnitur, nie ocieka potem w tych warunkach… no ale może był zmiennocieplny? Kolejna rzeczą, która go dziwiła było to, że w żaden sposób nie… ograniczono jego możliwości. Po drodze do więzienia miał przecież na głowie piękną czapeczkę. A tutaj nie założyli mu nawet kajdanek… Nie to żeby miał im to za złe… ale chyba ktoś tu go nie docenił. To bolało. Ale przełknął tą zniewagę, wręcz zapomniał o niej, kiedy usłyszał co też pan Donovan ma mu do powiedzenia. I do pokazania. A do pokazania miał jeszcze więcej niż do powiedzenia. Jego własna część Kuli Atlantydów na wyciągnięcie smukłej rączki! A jednak nie wyciągnął rączki. O nie. Postanowił być wstrzemięźliwy. Spojrzał swemu rozmówcy w stalowoszare oczy i powiedział spokojnie, a przynajmniej taka była jego intencja, tak aby nie zdradzić się z tym, że świecidełko trzymane przez mężczyznę może mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie:
-Panie Donovan. Może od moich czasów zwyczaje się zmieniły, ale kiedyś na początku konwersacji należało się przedstawić. Szczególnie, że jestem straszy od pana o jakieś dwieście lat. Ta dzisiejsza młodzież…-westchnął z dezaprobatą. Jego wzrok padł na kubek. Uśmiechnął się nieznacznie.-No ale skoro nie raczył pan tego zrobić, pozostanie pan Tatkiem. Zgodnie z napisem na kubku. A! Jeśliby to kogoś obchodziło, nazywam się John. Johny Walker. Dla przyjaciół Candyman. Zostaniemy przyjaciółmi Tatku?-wstał i wyciągnął dłoń w przez biurko. Nie czekając jednak na to jak tamten zareaguje podjął na nowo-Moglibyśmy otworzyć okno? Ten zaduch źle wpływa na moją cerę. I cukierki. Macie tu w przyszłości cukierki? I miecze świetlne?-grał na czas, to oczywiste. Nie miał przecież zamiaru zdradzić wszystkiego co wiedział i pozbawić się kart przetargowych. Chciał ugrać przecież jak najwięcej dla siebie-Co tu robimy? Szukamy. Ciekawych miejsc. Ciekawych przedmiotów. Sam rozumiesz. Turystyka międzyczasowoliniowa. Bardzo popularna w moich czasach. Spróbuj. Nie pożałujesz.-„międzyczasowoliniowa” – jak on to kurwa wypowiedział? Zastanawiając się nad tym przeszedł wreszcie do błyskotki-To jest kula. Świeci. Błyska. Miga. Mogę ją potrzymać? Może wtedy uda mi się powiedzieć o niej coś więcej… Errr… i gdzie ja kurwa w ogóle jestem?-ciekawe czy Tatko miał dużo cierpliwości. Powinien. Ojcowie powinni być przecież cierpliwi. Bo Walker nie miał jakoś ochoty na rozróbę. Nie wiedział czego spodziewać się po otoczeniu… Po prostu.
 
planstons jest offline  
Stary 22-03-2009, 16:43   #36
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Bagman przeszedł przez portal…wychodząc po drugiej stronie. Jednak gdzie właściwie się znajdował? Metalowe drzwi, korytarze, setki rur i przewodów. Żołnierze w czarnych pancerzach i kamery na każdym kroku. Czuł się…klaustrofobicznie. Zaszczuty niczym pies. Gdyby nie daj boże się zgubił, nigdy nie trafiłby do wyjścia. Oczywiście mógłby spróbować przebijać się przez kolejne warstwy materiału, ale jedynie wielcy przedwieczni wiedzieli, czy ten kompleks nie znajduje się w kosmosie, lub…na powierzchni Marsa. I na tym skończyłyby się jego wycieczki. Dlatego właśnie nie odstępował kobiety odzianej w biały pancerz na krok. Widział jak jego towarzysze znikają za jednymi z setek, pozornie identycznych, zmechanizowanych wrót. Ich też by pewnie nie znalazł. Albo mógłby ich przerobić na naleśniki, skacząc losowo przez tutejsze bariery. Ten Angelo wyglądał na wyjątkowo kruchego gościa, a Cyntia…czy jak ona się teraz tytułuje…Samantha, nie radziła sobie zbyt dobrze podczas ich ostatniej podróży na Helicarrier S.H.I.E.L.D. Ale sami byli sobie przecież winni. Pewnie nie odżywiali się dobrze w dzieciństwie, nie mieli dostatecznej porcji witamin i innych temu podobnych. On oczywiście miał nadzwyczaj zdrową dietę szpinakową i patrzcie, jak ładnie wyrósł! Ogólnie, było tu dość ładnie, ale nieco...ciasno. Oh, jak nie lubił takich labiryntów! Szczególnie, gdy niegrzecznym było iść na skróty przez ściany. W sumie, jeśli o grzeczności mowa, to stosownym byłoby się zapytać, gdzie jego towarzysze zostają zakwaterowani. Co też Bagman uczynił.
- HM. ILU GWIAZDKOWY HOTEL IM SIĘ DOSTANIE?
I tak właściwie, to on prezentował zdecydowanie artystyczny widok. Jak on kochał być artystycznym! Chociaż preferował robić ładne kratery, niż biegać w samych bokserkach i torbie. Ale to ostatnie też nie było złe, póki było zabawne.
- Zostaną umieszczeni w komorach regeneracyjnych do momentu kiedy ich rany nie będą wyleczone. Potem, jak każdy inny, trafią w stasis.
Odpowiedziała kobieta jakby wcale nie obchodziła jej owa dwójka, a jej losy była gotowa przyrównać do którejś już konserwy, którą wykłada na ladzie w supermarkecie.
- Muszę teraz zdać raport i rozmówić się z moimi przełożonymi. Dobrze by było, gdybyś podczas tej rozmowy starał się nie wtrącać.
-LA STASIS?
- Nie wiesz co to...ach, no tak. Stasis to stan zawieszenia w który wprowadza się rozmaite organizmy żywe. Obecnie jedynie metaludzi. Swoiste wyjęcie z naszej czasoprzestrzeni.

Bagman zauważył, że gdziekolwiek się zbliżali, ochrona stawała się coraz liczniejsza. W samym ostatnim korytarzu znajdowało się sześciu strażników w czarnych pancerzach. W końcu dwójka stanęła przed drzwiami, które rozmiarem (i zapewne grubością) przebijały wszystkie inne.
- Jakieś pytania zanim tam wejdziemy?
Bagman podrapał się po ramieniu, po czym wskazał swój jedyny (poza torbą, oczywiście) element garderoby.
- CZY TAKI STRÓJ WIECZOROWY NIE ZEPSUJE PIERWSZEGO WRAŻENIA?
Pierwsze wrażenia były bardzo ważne, bo były pierwsze i nie do naprawienia (wykluczając ingerencję czasokontrolerów, kształtujących rzeczywistość i myślozmieniaczy).
- ...
Kobieta nie odpowiedziała nic, zapewne liczyła na pytanie innego rodzaju. Wprowadziła kod dostępu do drzwi, ściągnęła także rękawiczkę z lewej dłoni, pozwalając przeskanować swój kod genetyczny. Wrota otworzyły się, odsłaniając pomieszczenie ze wspaniałym widokiem na Megalopolis. W środku wielkiej hali znajdował się podłużny stół a przy nim dwanaście miejsc. Wszyscy przy nim zasiadający odziani byli w garnitury, przyozdobione krawatami. Wyglądali na ludzi starszych, którzy niejedno w życiu już widzieli. Osobnik z siwą, kozią bródką przytaknął, zezwalając na wejście. Kobieta wkroczyła śmiało do środka. Bagman postąpił za nią.
- Ach. Agentka Kerry. Czemu zawdzięczamy tą wizytę?
- I ten...eksponat?

Dodał łysy jegomość zasiadający po prawicy brodacza.
- Sądzę, że wypełnienie raportu odnośnie misji w zupełności by wystarczyło.
- W istocie, mamy ważne sprawy do omówienia i tracimy czas. Jeśli...

Kobieta nie kwapiła się ściągnąć hełmu, zdawała się też nieskrępowana przez taką ilość przytłaczających osobowości. Weszła w zdanie mężczyźnie z bródką.
- Obawiam się, że przebieg mojej misji wymaga szczegółowego omówienia. Zapewne konieczne będzie także odejście od standardowego protokołu...
- Odejście od protokołu!?
- Niedorzeczność.
- Spokojnie. Niech agentka Kerry opowie nam o swojej przeprawie.

Brodacz wydawał się bardziej ugodowy niż reszta, co dziwiło, zwłaszcza, że panna w bieli przed chwilą bezczelnie weszła mu w słowo. Sam eksponat stał cicho i grzecznie, chociaż niezmiernie korciło go, by albo to im pomachać, albo pannie Kerry zrobić rogi, albo powiedzieć coś mądrego i błyskotliwego...powstrzymywało go jedynie to, że nie był pewien, czy będzie w stanie powiedzieć że to nudne i wyskoczyć za planszę. Ach, jak przykro! Sama rada zaś kojarzyła mu się z jakimś zebraniem starszych wampirów z pewnej gry fabularnej. Ciekawe, jakie to był protokół? Może zamiast celi dostanie ciasteczko? To by było fajnie.
- 20 minut temu ja i przydzielony mi oddział otrzymaliśmy wezwanie od droida strażniczego, który wykrył interferencję w kontinuum przestrzennym. Zaakceptowaliśmy owe wezwanie i...
Głos wydobywający się z białego pancerza zaczął streszczać całe zdarzenie.


Biel. Zieleń. Drażniący fiolet. Te kolory zlewały się w jedność, kiedy dwójka pojmanych pozostawała zawieszona w upiornym stanie między snem a jawą. Sen owy zaś…był bolesny. Cierpiętniczy. Każda odniesiona niedawno rana bolała jak posypywana solą. Jedyną więź z realnym światem stanowiła cienka linia utkana z cierpienia, umysł zaś nie mógł zrobić nic aby wydobyć się ze stanu otępienia. Ciężko stwierdzić ile to wszystko trwało. Godzinę? Dzień? Miesiąc? Równie dobrze mogło trwać wieczność i tak nie odczuliby najmniejszej różnicy. I wtedy…nagle…szum. Szum uwalnianej cieczy uderzającej na ziemię, która pośpiesznie zmieniła się parę. Po niej, na wyłożoną płytkami podłogę upadły ciała, których mięśnie i mózg wciąż nie odzyskały koordynacji. Angelo otworzył z trudem oczy. Widział podwójnie, zaś świat zdawał kręcić się w kółko, jak na karuzeli. Był całkowicie goły, choć niewątpliwym plusem było to, że odzyskał brakujące części swojego ciała. Ktoś obok niego, właśnie zaczął kaszleć, zwracając wodę, która wniknęła do organizmu. To była Samantha. Także goła, choć ona zaczynała powoli przyzwyczajać się do tego stanu. Oboje podnieśli się na równe nogi, choć odczuli przy tym niemałą trudność. Znajdowali się w pomieszczeniu pełnym rozmaitych rodzajów tub, wypełnionych po brzegi zielonym płynem. W niektórych z nich znajdowały się rozmaite istoty, które…zapewne jak i oni, posiadały nadnaturalne zdolności. Samantha niemal od razu wypatrzyła Bronstein’a, który ze swoimi gabarytami ledwie mieścił się w owym hibernatorze. Posiadał mnogą ilość dziur i wyrw w swojej zbroi, co sugerowało, że stawiał opór przed pojmaniem i zapewne całkiem nieźle mu to wychodziło. Do czasu. Fantastique’a nigdzie jednak nie było widać. Być może był przetrzymywany gdzie indziej? Nieopodal, w kolejnej zielonej tubie, znajdowała się dziwna kobieta odziana w czarny kombinezon, przywodzący na myśl filmy Alien. Wyrwa na lewym barku i znamię w kształcie litery „H” sugerowały jednak, że jest człowiekiem. Lub przynajmniej jakimś niezwykle podobnym do owego humanoidem. Jej maska, której zdjęcia jakimś cudem nikt się nie podjął…sprawiała, że dreszcze przebiegły nawet po plecach dwójki złoczyńców. Przypominała stworzenia, czające się za osnową ludzkiej rzeczywistości. Stworzenia, które same nie powinny istnieć i pragnęły także uczynić to zdanie prawdziwym dla reszty świata. Angelo co nieco o nich czytał. Skoro już mowa o lokaju, odczuwał on, że miejsce w którym są przetrzymywani, znajduje się głęboko pod ziemią. Pozostawało pytanie…jak się stąd wydostać?



Tatko nie przyjął owej prezentacji w sposób…chłodny i zdyscyplinowany.
- Słuchaj mnie uważnie ty przygłupi okularniku…czy ty sobie myślisz…że ktokolwiek uwierzyłby w ten stek bzdur, który właśnie wypaplałeś?!
Nie czekając na odpowiedź i nie dając sobie wejść w słowo, podjął ponownie.
- Jestem człowiekiem zapracowanym a mój czas jest…cenny. Powiesz mi co wiesz na temat tej kuli. Powiesz mi teraz, albo potem…mogę ci powiedzieć, że owe „potem” będzie dla ciebie znacznie mniej korzystne. Zabrać mi go stąd i wrzucić do celi, ale już!
Rąbnął dłonią w stół, z taką siłą, że kubek podskoczył do góry i zakręcił się wokół własnej osi. Najwidoczniej nie miał zbyt dobrej samokontroli, jak sądził Candyman. Dwójka strażników złapała Johnny’ego za fraki i wyprowadziła przez jakże znajome drzwi. Kolejny element trasy turysty nie był jednak znajomy. Cała trójca (bynajmniej nie święta), wkroczyła do windy. Jeden z mięśniaków wprowadził skomplikowany kod do urządzenia i mechanizm skierował więźnia i strażników w dół. John jakimś cudem zdołał zapamiętać sekwencję 74563432, choć na dobrą sprawę musiał kilkakrotnie powtórzyć cyfrę w myślach aby zapamiętać to losowane multilotka. Wypadałoby się stąd w najbliższym czasie ulotnić, gdyż dwóch „panów do towarzystwa” raczej nie zmierzało z nim w stronę parku zabaw.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri
Highlander jest offline  
Stary 22-03-2009, 22:30   #37
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Samantha podeszła do tuby, w której znajdował się zapuszkowany przyjaciel. Odwróciła się w stronę Sebby`iego i zlustrowała wzrokiem. Nie wyglądał znów tak źle... Heh- ciekawe jak wyglądałby Fantastique na jego miejscu- rozmażyła się trochę. Po chwili uprzytomniła sobie jednak, że będzie jeszcze na to czas i miejsce.
- Jakieś pomysły mój drogi?
Azrail wpatrywał się przez chwilę w zawartość komór z niemałym zaciekawieniem. Ich moce zostały w jakiś sposób zablokowane czy też może mają do nich normalny dostęp? To pytanie go dręczyło, ale była tylko jedna możliwość by się dowiedzieć. Wizualizacja struktury, imaginacja materiału, wypełnienie energią - projekcja. Gdy wszystkie elementy były gotowe w jego głowie próbował stworzyć projekcje swojego zwyczajnego stroju. I udało mu się to, choć nie bez trudu. Elementy tworzyły się powoli i przez krótką chwilę pozostawiały chwiejne i pozbawione wyrazu. Nie mniej jednak, po chwili Angelo stał ubrany w swój standardowy strój. Spojrzała na swoją otwartą dłoń odzianą w białą rękąwiczkę.
-Proces spowolniony... prawdopodobnie z powodu wycieńczenia ciała jak i umysłu. Powinno przejść za jakiś czas... - powiedział jakby sam do siebie po czym podszedł do Cyntii, uklęknął przed nią i delikatnie ujął jej dłoń. Od miejsca dotyku zaczęła się rozchodzić energia, która zaczęła się formować w strój. Już po chwili Samanta stała ubranę w szkarłatną sukienkę. Ah, ale cóż to była za kreacja! Odpowiednio wyeksponowany dekolt, nie za mało ale i nie za dużo- w sam raz by mężczyzna mógł chcieć zobaczyć jak najszybciej więcej. W połączeniu ze zwiewnością materiału jak i paroma ozdóbkami dawały efekt zapierający w dech w piersiach. Włosy zaczesane były do tyłu w coś na kształt kucyka z luźnymi pasmami z przodu. Na nogach pojawiły się prześliczne szpilki w odpowiednim kolorze.
-Niestety nie moja Pani, ale jeśli dasz mi chwilę chciałbym coś wypróbować... - jego wzrok spoczął na komorze z dziwnym obiektem w masce. Nie był to jednak wzrok obserwatora - co to to nie. W jego spojrzeniu było widoczne pożądanie i ekscytacja.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem- podobał jej się dobór stroju. Jej zielone oczy zabłysły. Sebby ma dobry gust, nie ma co. Kiwnęła głową na znak aprobaty- a niech się bawi. Zobaczy co z tego wyjdzie. Azrail tylko się uśmiechnął i mimo, że to z pewnością było ze szczęścia było w tym coś... złowieszczego podszedł do komory w której spoczywała zamaskowana istota. Otwarcie komory byłoby zbyt ryzykowne, ale są inne sposoby na praktykowanie jego sztuki niż bezpośredni kontakt.
-Mam nadzieję, że jesteś tym co myślę... - powiedział niewinnym tonem po czym zdjął prawą rękawiczkę z dłoni i nagle cała górna część jego stroju wyparowała. Na dłoniach miał wytatuowane dziwne znaki, runy i symbole. Zaczęły one świecić i powoli się powielać aż wkońcu cały lokaj był pokryty znakami emanującymi mistyczną energią. Przyłożył obie dłonie do komory i z jego ust zaczął płynąć potok słów... tym razem nie była to łacina. Szczeże mówiąc nie przypominało to żadnego ludzkiego języka. Znaki zaczęły się przelewać z ciała na komorę powoli również i ją całą pokrywając. Wszystko działo się dużo wolniej niż normalnie by to zajęło i sam Sebastian przykładał dużo więcej uwagi do tworzonych wzorów ze względu na swój stan. Zawsze podchodził do zniewalania istot z dużą powagą... tak było w przypadku Thanatosa jak i innych podobnych niemu. Znaki zaczęły przenikać przez komorę i wirować wewnątrz jej po to by po chwili osadzić się na ciele. Wszystko było gotowe - padło ostatnie słowo zaklęcia. Summoner otworzył oczy. Jednak...nic się nie stało. Żadnej reakcji. Żadnej więzi...żadnych...nowych mocy, czy zwiększonej siły. Czymkolwiek było owe stworzenie, nie obowiązywały go prawa zbliżone do tych...reszty jego kolekcji. Choć pozory z początku były...mylące. Persona (kobieta?) nie drgnęła nawet, zawieszona w zielonkawej cieczy. Mag przez chwilę stał jak wryty - słyszał po bytach, którzy tylko najlepsi w jego fachu mogli ujarzmić ale nigdy się nie spodziewał, że spotka coś co będzie poza jego zasięgiem. Odtworzył po raz drugi swój strój po czym podszedł do Samanty.
-Proszę o wybaczenie. Podczas ostatniej walki nie byłem w stanie ochronić Panienki. Czuję się zhańbiony jako lokaj. - mówiąc to położył otwartą dłoń na sercu i skłonił się lekko.
Sam przyglądała się widowisku z niemałym zaciekawieniem, jednak brak efektu trochę ją rozczarował. Co to w ogóle miało być? Aż tu nagle- zaskoczenie numer 2. Czyżby Sebby potrzebował resetu, żeby stwierdzić, że coś mu nie wyszło? Kobieta nie za bardzo wiedziała co powiedzieć na widok kajającego się mężczyzny. Nie miała mu nic za złe.
- W porządku... Nie przejmuj się tym i wstawaj. Co to miało być? Po za tym... Wydaje mi się, że strażników fajnie by było wykorzystać... Hmmm... Choćby przebranie powinno wystarczyć... I można by ich użyć jako substytut za nas...- rudowłosa oparła się o tubę z blaszanką i nagle doznała olśnienia- A! I można by go wypuścić!- wskazała palcem na stwora obok.- Może coś wie o Fantastique`u...
Azrail spojrzał jeszcze na chwilę na komorę z zamaskowaną istotą wzrokiem pełnym goryczy porażki i pominął kwestię "co to miało być" milczeniem. Sebastian przekierował swój wzrok na Samantę a potem na wskazaną przez nią komorę.

-Yes my Lady. - wskazał ruchem ręki by się odsunęła po czym przyłożył dłoń do szklanej bariery. Zaczął tworzyć projekcje uszkodzeń na oryginale. Pojawiło się małe pęknięcie, które się powiększało niosąc obietnicę wyzwolenia dla metalowej puszki. Trzask. Ryp. Metal walnął o ziemię z siłą kilkunastu mężczyzn. Uzbrojone łapy zaczęły się powoli i niepewnie poruszać, aż w końcu przyłubica także odzyskała sprawność. Bronstein uniósł wzrok.

- Najświętsza Panienko, co to było!

Wykrztusił zaskoczony, nie do końca pewien gdzie się znajduje. Oparł się o pustą już tubę, a raczej jej pozostałości i spojrzał na dwójkę wzrokiem z podełba.

- Ty...poznaję Cię. Jesteś nową zabawką Fantastique'a. A ten to kto?

Bezczelnie wskazał paluchem na Angelo.

- I co to za spiżarka, huh?

Dodał niepewnie, rozglądając się wkoło.

Sam uśmiechnęła się zalotnie. Jak miło, że ją pamiętał.
 
Ayame jest offline  
Stary 22-03-2009, 23:57   #38
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
Kobieta westchnęła. No to od początku.
- Sebby to mój lokaj. Dostałam go w prezencie od Mandarina. A to miejsce to... sama nie wiem co. Ale jesteśmy w przyszłości- jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało. Torbogłowy był gdzieś tu niedawno... Ale nie wiem co się z nim stało... Hmmm- przyłożyła palec do ust.- Wdaliśmy się w jakąś bójkę... Pewnie jest w więzieniu, albo przesłuchiwany. Swoją drogą gdzie mój Fantastique?- Samantha zrobiła niepocieszoną minę. Lokaj był widocznie tym faktem zaniepokojony.
-Pani... nie wiem czy mi się uda ze względu na panujące tutaj... warunki... ale może uda mi się wyczuć gdzie mniej więcej jest przez łączącą was więź. - mówiąc przyłożył dłoń delikatnie do jej twarzy zamykając oczy. W czasie rytuału musiał wykonywać długie przekonywania dlatego że bezpośrednio wpływał na połączenie ale tutaj gdzie chodziło tylko o jego wykrycie więc nie musiał tego robić. Było to także o wiele bezpieczniejsze bo brak interwencji sprawiał, że całą operacja była niewyczuwalna nawet dla połączonych kontraktem - o "czynnikach zewnętrznych" nie wspominając. Jego jaźń zaczęłą wnikać coraz głębiej szukając nici łączącej dwoje istot by zobaczyć w którą stronę się ona kieruje. Udało się. Tym razem poszło zdecydowanie łatwiej niż ostatnio. Angelo miał w swojej głowie mapę całego kompleksu. Znał rozkłady pięter, pokojów. Wiedział, że druga istota znajduje się kilkanaście poziomów niżej. Jego zmysły donosiły mu także, że cały ten kompleks jest chroniony przed teleportacją, z wyjątkiem jednego pomieszczenia. Byli więc skazani na napęd dwunożny. Swoją drogą, dziwna istota z krwawym symbolem na ręce objawiała się na jego radarze jako...ślepy punkt. Nicość. Ziejąca pustka. Czymkolwiek była. Sebastian zabrał dłoń od swej pani.
-Thanatos! - wydał rozkaz. Podobnie jak wcześniej nie mógł swobodnie wymieniać swoich poddanych i był skazany na cieniste stworzenie. Które okazało się być w lepszym stanie niżeli sądził. Wilk zmaterializował się natychmiast, czekając na polecenia pana. Zdawał się całkowicie wyleczony z odniesionych ran. Poklepał stworzenie w geście aprobaty a to zmieniło się w coś bardzo bardzo małego. Po bliższych oględzinach okazało się, że to kolczyk - do tego bardzo ładny. Podszedł do Samanty i tylko przyłożył jej go do ucha a on przyległ od razu.
-Tak będzie bezpiecznej. Thanatos nie będzie "bezpośrednio" na Ciebie oddziaływał Pani więc proszę się nie obawiać. - cokolwiek to miało znaczyć.
Kobieta była lekko zdezorientowana, ale mały prezent jej się nawet podobał.

- Dziękuję, ale... Po co mi to?- spojrzała na Bronsteina, jakby to on też miał wiedzieć co to jest. Stalowy gigant podniósł się do góry, choć miał problemy z utrzymaniem równowagi. Plusem było to, że uszkodzenia w jego zbroi powoli się zasklepiały. Wzruszył ramionami ze zgrzytem, jakby pytanie kobiety obchodziło go tyle co zeszłoroczny śnieg.

- Ten przeklęty dzin nas w to wpakował...jak słowo daję, wyrwę mu nogi z du...a to co?

Spojrzał na kolejne, zatopione w zieleni stworzenie. Podszedł i puknął w szybkę. Puknął w szybkę tak mocno, że cały kontener aż się zachwiał. Jednak reakcji nie było. Istota się nie poruszała.

- To, to...zdechłe jest, czy co? Hm? Czarokleci?

Spojrzał pytającym wzrokiem na dwójkę magów, jakby posiadali wszystkie odpowiedzi.

Azrail westchnął widząc wyczyny ich nowego towarzysza. Doszedł jednak do wniosku, że pytania jego Pani są ważniejsze.
-Po prostu... tak będzie bezpiecznej. Proszę mi zaufać. A Pana Panie.... zbrojo... proszę niczego lepiej nie dotykać. - wyciągnął przed siebie dłoń po czym stworzył rekonstrukcję kompleksu ze światła - wyglądało to jak swoisty hologram zawieszony w powietrzu.
-My jesteśmy tutaj. - wskazał palcem jedno miejsce - A obiekt Twoich myśli Pani znajduje się mniej więcej tutaj. - wskazał stosowny obszar.
Samantha zdawała się być zafascynowana hologramem. Tylko do diabła- czemu tak daleko. No nic coś się wymyśli. Kiwnęła głową na znak zrozumienia. Później odwróciła się do blacharki.

- Lepiej nie dotykać tego. Wszystko, co jest w tubach żyje, ale jest jakby w hibernacji- tak było i z tobą. ponownie wróciła do swojego lokaja- Czy możesz sprawdzić, czy ktoś pilnuje nas od zewnątrz? Czy jest jakaś straż?... Bronstein trzymaj się może blisko niego... Tak na wszelki wypadek gdyby brutalna siła była konieczna. Ale na litość boską nie róbcie paniki... To ostatnie czego nam trzeba.

- Hmph.


Gigant mruknął i ponownie pstryknął w szkło, jakby na przekór wszystkim zebranym. Odszedł od konetnera, który skończył się chwiać i...i właśnie wtedy wpadli do środka goście. Powinno być oczywistym, że to miejsce posiada jakiś cichy alarm. Coś, co da znać strażnikom o tym, że ich nieszczęśni goście zdołali się uwolnić. Do środka wpadło sześciu chłopa odzianych w czarne zbroje. Nie wyglądało to dobrze. Na szczęście wpadli...prosto na rycerza, w którego dłoniach już skrzyły fioletowe ostrza energii. Ciął poprzecznie, a dwóch pierwszych żołdaków rozdzieliło się na...cztery elementy, rozpościerając smugę krwi w kształcie łuku po całej podłodze.

- Ha! A co to, nie macie już tarcz energetycznych!?

Ryknął kolos z metalicznym pogłosem, wyraźnie usatysfakcjonowany.

- Centrum! Centrum! Mamy tu trzech zbiegów z medycznej! Jeden metaczłowiek poziomu Omega! Dwóch poziomu Alpha! Przyślijcie nam...

- Zamknij się chłystku!


Zbroja złapała go za fraki i uderzyła nim o ścianę, tak, że rozpłaszczył się, tworząc...interesujący wzorek. Pozostała przy życiu trójka otworzyła ogień.

Samantha wezwała żywioł lodu, aby zmrozić trochę zapał przybyszy. Jako sople lepiej powinni wyglądać a ponadto- jej lokaj powinien już zapamiętać, jak wyglądają ich stroje. Może się przydać. I jeszcze tylko trochę aktorstwa... I mają dostęp wszędzie. No może prawie. Tu może być jak w tych filmach rodem z sci-fi. Innymi słowy w grę wchodzą kody DNA, na pojówkach, czy linie papilarne. Ale to zostawi na potem. Strzelali i strzelali. Ale równie dobrze mogliby strzelać do Galactusa w nadzieji, że zdołają go zranić. Bronstein parł do przodu, wiązki rykoszetowały od niego, pustosząc cały pokój. A potem...potem przestały rykoszetować. Dwójka strażników zamieniła się w żywe statuły, skute lodem. Jeden zdołał odskoczyć, jednak poślizgnął się i gruchnął na ziemię. Zbroja wykorzystała pomoc czarodziejki bez większego zastanowienia. Nieszczęśnicy rozpadli się na tysiące kawałków niczym Humpty Dumpty. Syk. Wszyscy skierowali spojrzenia na uszkodzony, czarny kontener. Wylewała się zeń zielona ciecz i ulatniał dym stworzony z czerni i purpury. Przerażony żołnierz leżący na ziemi ujął komunikator.

- B-baza...m-mam tu dodatkową Omegę...ja...nie. Nie. NIE!

Bronstein zbliżał się by dobić, ale nie zdążył. Oto bowiem żołdak sam przyłożył sobie pistolet do głowy i wypalił. Plastik i pozostałości mózgu zabryzgały ścianę. Nastała...chwila niezręcznej ciszy. Nikt nie nadbiegał już korytarzem. Zaś kontener....kontener był pusty. Kobieta siarczyście przeklnęła pod nosem, a później dodała znacznie głośniej:

- Mamy kłopoty.... Sebby! Zrób nam migiem zbroje tak jak tych gości. Musimy się zakamuflować i to szybko zanim nadejdą posiłki.- podbiegła do zwłok żołnierza i zaczęła przeszukiwać jego ciuchy w poszukiwaniu legitymacji/ kart przejścia/ czegokolwiek pomocnego w tej chwili.
-Yes my Lady. - pstryknął palcami i jak za sprawą czarodziejskiej różdżki na całej trójce pojawiły się stosowne kopie strojów strażników.
-Co teraz Pani? - zapytał patrząc wciąż niepewnie w kierunku pustego kontenera.

- Teraz dokumenty. Niech każdy złapie sobie coś. I... Niech szlag by to trafił! Gdzie jest coś co było w tej tubie? Mniejsza... Musimy szybko stąd wiać. Zanim zjawi się ochrona...

Z tym planem był jeden...być może dwa problemy. Pierwszy stanowił fakt, że Bronstein...no cóż, może i wyglądał teraz jak strażnik, ale raczej nikt tu nie zatrudniał strażników, którzy zawadzali czołem drzwi i nie mieścili się w nich gabarytami. Drugim problemem był...świat, który właśnie poszarzał. Stracił wszystkie kolory.

-Cholera. - Azraila po raz pierwszy od dłuższego czasu ogarnął strach. Z jego ust wypłynęły słowa mocy a całą trójkę otoczyły runy i symbole ochronne przeciw ... tak właściwie nie wiedział z czym ma do czynienia więc wykreował wszystkie poznane przez te dziesiątki lat podróżowania runy i symbole ochronne chociaż znając swoją specjalizację wątpił by to zadziałało.

-Uciekamy stad. TERAZ! - jego ciało zaczęło opadać w kierunku ziemi. Jego twarz zaczęła zbliżać się w kierunku podłoża a ciało zostało mimo to wyprostowane. W pewnej chwili wystawił nogę do przodu i... cóż sądząc po wyglądzie nikt by nie powiedział, że ten człowiek potrafi tak szybko biec. W biegu chwycił swoją Panią i trzymając ją w ramionach wystrzelił niczym torpeda w kierunku wyjścia nawet na sekundę nie zwalniając. W jego sile i szybkości było coś odrobinę... nieludzkiego.
 

Ostatnio edytowane przez Famir : 23-03-2009 o 00:03.
Famir jest offline  
Stary 24-03-2009, 00:25   #39
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- Stój! Stój Sebby! Dokąd tak pędzisz?!- Płomiennowłosa była totalnie zbita z tropu tą nagłą reakcją. Co się dzieje? Czemu jej lokaj nagle gna jak torpeda z niewiadomego powodu?

-Proszę mi zaufać, ale zostanie tutaj choć sekundę dłużej jest zbyt niebezpieczne a moim podstawowym zadaniem jest ochrona Panienki życia. - odpowiedział bardzo szybko nie przerywając biegu. Ba! Zdawało by się, że jego bieg uległ jeszcze większej akceleracji - oboje poczuli wiatr we włosach. Angelo poruszał się z zawrotną szybkością, która, mimo ciężaru który dźwigał, dorównywała tej niejednego atlety. Bronstein krzyknął coś za oddalającym się karzełkiem, ale jego słowa były niewyraźne i trudno było je zrozumieć. Kolejny korytarz. Następny zaułek. Wszystko zaczynało się już mieszać i wirować. Dosłownie. Cały świat zafalował jak tafla wodna i...przyzywacz wbiegł prosto na wielką, metalową puchę w kształcie rycerza. Którą przecież zostawił za sobą tak niedawno temu. Bronstein przekrzywił przyłubicę.

- A wy gdzieśta poszli? I skąd ten pośpiech i...

Coś tu się mocno nie zgadzało. Rozłożona na ziemi z powodu uderzenia dwójka zauważyła, że...wrócili do pomieszczenia z którego wybiegł Angelo. Choć jego poczucie kierunku wskazywało zupełnie co innego. Azrail pomógł wstać swojej pani, na jego twarzy widniał wyraz twarzy pokonanego człowieka.
-Za późno... już jesteśmy pod jej wpływem... - wymamrotał tylko.
Samantha uwolniła się z ramion Sebby`iego i następne co zrobiła był tak szybkie, że biedny mężczyzna nim się zorientował wylądował na podłodze z piekącym policzkiem.
- Nigdy więcej nie bierz mnie BEZ mojej zgody!- fochnięta kobieta obrzuciła lokaja niezbyt przychylnym spojrzeniem i zapytała ponownie- O co do diabła chodzi? Czyim wpływem?
Angelo podniósł się powoli po czym lekko się ukłonił w geście przeprosin.

-Ta istota, która była w kontenerze posiada zdolności związane z manipulacją rzeczywistością. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że wpadliśmy przed chwilą na Pana Zbroję. - opowiedział w taki sposób jakby to było coś prostego i z góry oczywistego. Zgrzyt metalu o metal, przywodzący na myśl paznokcie przejeżdzające po szkolnej tablicy. Dziwne szmery, podszepty i cichy płacz na granicy słyszalności, jakby tuż za rogiem. Szare otoczenie zyskało przyciemniony, zgniłozielony kolor. Smród zalał zmysły wszystkich zebranych. Przynajmniej tych, którzy posiadali nosy i płuca. Słodkawy zapach zgnilizny i zepsucia rozchodził się wokół, pobudzając odruchy wymiotne. Rycerz rozejrzał się dookoła, niezbyt pewny obecnej sytuacji. Najwidoczniej nie rozumiał zbytnio co właściwie ma tu miejsce. Kroki. Zbliżające się kroki.

- A niech tu przyjdzie, czymkolwiek jest. Dowalimy jej bez większych problemów!

Pewność siebie, a może ignorancja wzięła górę.
- Ja tam wole perswazje... Mężczyźni... Dlaczego wy zawsze wolicie przemoc bez próby dogadania się? Przecież to my ją uwolniliśmy... teoretycznie... więc jest nam coś winna...- rudowłosa była nie w sosie- smród doskwierał jej mocno. Oby to coś przestało emitować ten "zapach" jak najszybciej.
-Obawiam się, że to nie ten typ istot które można skłonić do jakiejkolwiek rozmowy o negocjacjach nie wspominając. - podszedł trochę bliżej Samanty na wszelki wypadek gdyby zaraz miała się wydarzyć jakaś scena rodem z japońskich horrorów.

- Nie dowiemy się póki nie spróbujemy.- uparcie stała przy swoim zdaniu Sam.

Kroki ustały. Urwały się jak klisza filmu. Przed trójką złoczyńców, na podłodze, pojawił się mały, czarny punkt. Zaczął powoli rosnąć, rozlewać się jak...jak krew. Jak czarne, obrzydliwe wybroczyny, roztaczając jeszcze większy niż do tej pory smród.

Azrail skupił swoje wewnętrzne "ja" do granic możliwości. Były różne rodzaje manipulacji rzeczywistością i każda z nich rządziła się innymi prawami więc postanowił, że przynajmniej spróbuje. Analiza - podstawowy element podczas tworzenia projekcji będącej w interakcji z otoczeniem. Polegał on na wytworzeniu w głowie schematu badanych obiektów a następnie ich gruntowną analizę - było to coś co można by porównać do magicznego prześwietlacza dostarczającego mnóstwo informacji niezbędnych przy projekcji. Magik skupił całą swoją uwagę na tym procesie obejmując analizą cały obszar. Miał nadzieję znaleźć miejsce położenia istoty... w sumie... to jedyne co mógł teraz zrobić. Ta przeklęta, wszędobylska pustka! Angelo pamiętał, kiedy pierwszy raz próbował spętać owe stworzenie. Ziało nicością, brakiem formy, zniekształceniem przestrzeni. Stanowiło swoistą wyrwę. A teraz? Teraz owe uczucie rozlewało się wszędzie, tłumiło zmysły. Ściany, podłoga, sufit, kolejne korytarze. Wszystko zdawało się być jednym i tym samym. Przeklętą, ziejącą wyrwą w jego światopoglądzie i percepcji otoczenia!
Samantha starała się zakryć czymś drogi oddechowe aby wywiewy nie dostały się za bardzo do płuc. Mimo wszystko jednak postanowiła spróbować zagadać do czegokolwiek, czym to było.
- HEJ! Czymkolwiek jesteś! Nie chcemy z tobą walczyć!- nie wiedziała jak zacząć, więc powiedziała pierwsze co przyszło jej na myśl. Z wodnistej czerni powoli zaczęła wyjawiać się postać. Długie, płomiennorude włosy. Nieco ostre kły. Pyszałkowaty uśmiech, choć...mętne, mlecznobiałe spojrzenie. Cyntia, a raczej Samantha patrzała na samą siebie. Na swoje lustrzane odbicie. Jednak jej kopia była...całkowicie goła, zupełnie jakby nie uwzględniała iluzji prezentowanej przez lokaja. Dodatkowo...zdawała się śnieżyć i migać, niczym szwankująca transmisja telewizyjna. Przebłyski kościanego hełmu utkanego z nicości. Ostrych szponów i kombinezuny przywodzącego na myśl filmy z panią Ripley. "Samantha" przekrzywiła głowę, przyglądając się oryginałowi bez większych emocji. Lewitując nad ziemią.
Oryginał mrugnął zasoczony, jednak po chwili uśmiechnął się serdecznie. Nie wiedzieć czemu nagle pomyślała o bycie przed sobą jak o małej dziewczynce niezdarnie próbójącej naśladować dorosłą kobietę. Co za ironia... Ten stwór wywołał u niej instynkt macierzyński...

- Wow. Świetnie ci to wyszło. Gratuluję. Dokładne odbicie mnie. - Ton jej głosu był łagodny i w pewnym sensie nawet ciepły. Wyciągnęła powoli rękę w stronę swojego odbicia. - Porozmawiajmy... Proszę.

Odbicie także wyciągnęło dłoń. Niepewnie i nieśmiało. Ich palce wskazujące spotkały się na wysokości niczym w parodii jakiegoś malarskiego dzieła, ale...efekt nie był tym na co liczyła Samantha. Wraz z dotykiem, od opuszka jej palca zaczęła rozchodzić się czerń. Tkanki umierały w tempie ekspresowym, rozbijając się w nicość, w magiczny czarny pył. Stworzenie nadal lewitowało, pozornie nieruchome. Czerń zmierzała w stronę nadgarstka. Wilk cienia wyrwał się jak na komendę, skacząc w stronę demonicznej kopii. Rzucił się do gardła natychmiast i bezbłędnie. O ile trudno było mówić o zdziwieniu w wykonaniu Thanatosa, to przelot przez wodnistą istotę i gruchnięcie o ziemię nie było tym czego się spodziewał. Czerń zatrzymała konsumpcję niewładnej ręki. Proces przestał się rozprzestrzeniać, ale...raczej nie dzięki wilkowi. To zawieszony w powietrzu byt coś sobie uświadomił. Samantha miała się dobrze, nie licząc faktu, że niezmiernie bolała ją ręka i...coś właśnie odparowało jej palec wskazujący. Trzask. Forma kopii wróciła do dziwacznego, kościstego hełmu i pancerza. Byt podszedł do ściany. Pazurzaste łapy zaczeły poruszać się...powoli. Z zastanowieniem. Szramy, które powoływała krwawiły. Ściany krwawiły kiedy po nich pisała. Bronstein stał obok, obserwując wszystko jak wryty. W końcu odchrząknąl, rzucając przekleństwo pod nosem. Dziwna kobieta skończyła.

Dwa słowa "Zabić" i "was".

- Za co? Czy coś ci zrobiliśmy? To nie my uwięziliśmy cię w tej tubie. Też padliśmy tego ofiarą.- próbowała dalej dogadać się Sam. Z jakiegoś powodu nie chciała z tego rezygnować. Walczyć będzie w ostateczności.

-Pani jak już mówiłem to stworzenie nie należy do tych z którymi się rozmawia... - skupił się. Wiedział, że to co zrobi może być nieco niebezpieczne, bowiem efekt utrzyma się tylko tak długo jak wytrzyma projekcja. Tworzenie magicznych przedmiotów też było same w sobie loterią bo jeśli ktoś próbował stworzyć cokolwiek co wykraczało poza jego własny zasób mocy zazwyczaj padał martwy. W jego dłoni pojawiłp się rzadkie zioło występujące tylko w Asgardzie. Popatrzył na nie zastanawiając się ile wytrzyma po zażyciu tego, ale nie było zbyt dużo czasu... połknął roślinę pozwalajac by jej efekt zaczął działać ogarniając jego organizm i magiczną energię. Byt patrzył na niego. Znaczy chyba patrzył na niego, bo nikt nie wiedział, gdzie właściwie to coś ma oczy. Pomruk. Pomruk bluźnierczych szeptów odbierających świadomość i wpędzających w szaleństwo. Nic z tych rzeczy jednak się nie stało. Pazur ponownie uniósl się do ściany. Zaczął pisać. Dodał jedno slowo - "nie" na początku ciągu wyrazów. Choć sposób w jaki emenowała aura w odniesieniu do Angelo sugerował, że całe otoczenie zaraz zwali mu się na głowę. Rudowłosa powolutku, żeby nie przestraszyć istoty przed nią, kucnęła. Uśmiech powrócił na jej twarz, a w oczach pojawiła się sympatia i czułość?
- Miło mi niezmiernie. Jak masz na imię? Długo cię tam trzymali?- o dziwo nawet nie udawała. Ciekawiło ją to a nawet uznała to za urocze. Chciała wiedzieć więcej i jakoś zdobyć sympatię bytu.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri
Highlander jest offline  
Stary 25-03-2009, 00:02   #40
 
Ayame's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayame nie jest za bardzo znany
Żadnego efektu, wzrostu mocy czy poczucia inności - po prostu nic. Czyżby projekcja była nieudana? Dziwne... projekcja magicznych przedmiotów i efektów była o wiele trudniejsza, ale powinien był podołać temu. Co było przyczyną? Jeszcze był zbyt osłabiony czy może było to coś innego? Jego wzrok skierował się po raz kolejny na dziwną istotę - coraz bardziej jej pragnął, ale wiedział że na chwilę obecną jest poza zasięgiem jego magii... będzie musiał się wzmocnić zanim spróbuje ją po raz drugi poskromić. Potom myśli został przerwany widokiem Samanty... no właśnie... "poskramiającej bestie".
-Pani? - zapytał z nutką niepewności w głosie.
Ta jednak była zbyt zajęta bytem, który wywołał u niej odruchy macierzyńskie. Czekała cierpliwie na odpowiedź istoty. Nie spieszyło jej się za bardzo. Nie chciała też jej poganiać. Odpowiedź nie nadeszła. Jednak pojawiła się istotna zmiana. Świat odzyskał kolory. Ochydny zapach przeminął jakby nigdy go nie było. Na podłodze nie istniały już czarne wybroczyny. Podobnie jak wyszarpane na ścienie litery, odeszły w zapomnienie. Istoty nie było ani widu, ani słychu. Choć...fakt ten był kwestią względną. Samantha jeszcze przez chwilę słyszała owe bluźniercze szepty w swojej głowie, w przeciwieństwie do pozostałych. Ktoś biegł korytarzem. Był to bieg zorganizowany i chociaż nie jeżył włosów na głowie jak poprzednie wydarzenia...sugerował kłopoty.
-No dobrze a teraz mały sprawdzian z gry aktorskiej panowie. - powiedziała rozmasowując mrowiejącą rękę. Palec wskazujący miała na miejscu... Jak gdyby nigdy nie zniknął. - Udawajcie, że sprawdzacie co się tu mogło stać- sprzęt, ludzi, czy żyją, ślady i takie tam...
Doszła do siebie o dziwo szybko, ale była bardzo zawiedziona, że nie mogła zobaczyć tej istoty. Miała nadzieję, że ją jeszcze kiedyś spotka. Azrail również przez chwilę rozglądać się w poszukiwaniu istoty, ale nigdzie jej nie było widać. Szybka analiza struktury pokoju i jego zawartości pozwoliła jednak od razu namierzyć dziwną "lukę" - pustkę, która biła... od Samanthy.
-Pani nie chcę Cię martwić, ale aura którą posiadała tamta istota bije właśnie wyraźnie od Panienki osoby. Na razie nie wiem jak temu zaradzić temu dziwnemu połączeniu, ale jeśli poczuje Panienka jakieś... anomalie odnośnie Panienki osoby proszę mnie o tym natychmiast poinformować. - powiedział krótko i rzeczowo lecz z nutką troski. Zupełnie jak lekarz mówiący pacjentowi fachowym tonem że ma raka, ale jeszcze nie wszystko stracone.

Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Sebby naprawdę ma bujną wyobraźnię. Kiwnęła tylko głową po czym podeszła do zmasakrowanego przez Puszkomena ciała i zaczęła je oglądać, tak, jakby naprawdę coś ją w nim interesowało. Siedmiu ludzi wbiegło do pomieszczenia. Wszyscy nosili jakże znajome, czarne zbroje z zielonymi wizjerami. Trzech posiadało także...mniej znajome, choć nie dające łatwo wyrzucić się z pamięci plecaki. Żołdacy stanęli przez chwilę, patrząc na trójkę "towarzyszy". Zapadł moment ciszy i na dobrą sprawę brakowało tylko przelatującego nieopodal, niezwykle niekonspiracyjnego kaktusa. W końcu jeden z nich się odezwał.

- Macie nas za idiotów, prawda?

Patrzył bezbłędnie na Bronstein'a.

Kobieta westchnęła zrezygnowana. Oni nie potrafią się bawić. Wcale a wcale.

- Panowie... Nie tak! Scenariusz zakładał, że mieliście wejść i z dramatycznym " Szeregowcu! Co tutaj się stało! Zdawać raport natychmiast!" przejść do szukania nas po całej bazie.- powiedziała wstając i kładąc sobie prawą dłoń na biodro. Chyba od czasu, kiedy dowiedziała się, że Fantastique jest gdzieś blisko znacznie poprawił jej się humor. Pstryknięcie palcami lokaja sprawiły że mundury z "tych złych" natychmiast zniknęły ukazując całą trójkę w pełnej krasie. Thanatos porzucił formę zwierzęcia i wirował niczym cienisty płaszcz wokół Azraila.

-Pani Twoje rozkazy?

Samantha bezceremonialnie wyciągnęła się, przec co jej suknia podniosła się nieco, eksponując tym samym część bielizny, którą stworzył dla niej lokaj.

- Narazie żadne. Co zamierzacie z nami zrobić?- założyła ręce przed siebie.

- Wszyscy zostaniecie unieruchomieni i umieszczeni w stanie zawieszenia.

Odbezpieczył swój karabin i uniósł go do góry. Reszta zrobiła podobnie.

- Albo możemy zaoszczędzić nieco miejsca w magazynie.

Mruknął widocznie pewny siebie.
- Za grosz kultury wobec gości z przeszłości. No nic... Nie spodziewałam się tego szczerze mówiąc... Szkoda... Ginąć w tak bezsensowny sposób... Sebby.. Bierz się za tę trójkę. Ja załatwię tych, co mogę.- to powiedziawszy używając lodu, aby zamrozić wszystkich bez tarczy niewrażliwej na jej moc.- Bronstein! Sebby! Zamknijcie oczy!

I nagle rozbłysła jasność nieprzenikniona, która oślepiła wszystkich, którzy oczu swych nie zamknęli na czas... Azrail na szczęście zdążył. Zaczął biec a Thanatos zaczął formować coś na kształt zbroi na jego nogach. Rozumowanie było proste - tarcze reagują na magię więc można je zniszczyć tylko czymś "nienadnaturalnym" a jedyną taką rzeczą były jego własne pięści. Musiał jednak na tyle zakcelerować swoją szybkość by być dla nich nieuchwytnym. Dziwna forma symbiozy jaka nastąpiła pozwoliła mu zsumować swoją prędkość z tą Thanatosa - efekt był... iście błyskawiczny. Zaczął szarżować w kierunku najbliższego żołnierza z dłonią wymierzoną do ciosu. Bronstein trzasnął swoimi płytami na plecach.

- Hej! Hola, czekajta na mnie!

I też zerwał się do biegu, który, na dobrą sprawę wstrząsnął całym korytarzem. Żołnierze próbowali zamknąć oczy, choć bezskutecznie. Dodatkowo wizjery, które nosili zapewne wyostrzały ich zmysły, więc przy takiej eksplozji światła nie mieli zbyt ciekawych perspektyw. Rzecz jasna ci, którzy nie zostali zamrożeni na kość. Rycerz w czerni przebił się przez rzeźby jakby te nie istniały. Fragmenty lodu wybuchły, kiedy przebił się przez nie na drugą stronę. Jednak kontynuował swój atak i uderzył centralnie w dwóch nieszczęśników, wbijając się z nimi w okoliczną ścianę. Nie pomogły im nawet tarcze, które posiadali. Złoto barier przygasło a para zwłok rypnęła o ziemię. Ostatni otrzymał bezbłędny cios w twarz od Angelo. Jego wizjery pękły, zaś on sam zatoczył się i rąpnął donośnie o ziemię. Nie ruszał się. Poszło łatwo, zaś cała akcja została wykonana bez najmniejszych pomyłek.

- Ojej... A mówiłam, że trzeba było postępować według scenariusza? - powiedziała podchodząc do niezamrożonego żołnierza, lekko kołysząc biodrami. Zatrzymała się tuż przed nim i dokończyła to, co zaczęła wcześniej, kończąc problemy z gośćmi. Coś łatwo poszło. Ale nie narzekała ani trochę.

- Panowie, chyba najwyższy czas się stąd ruszyć. Chodźmy po Fantastique`a. A w międzyczasie... Sebby zrób coś tak, żeby nas dobrze zakamuflować.

-Yes my Lady. - Thanatos złączył się z cieniem lokaja zaść na całej trójce po raz kolejny pojawiły się mundury. Oczywiście wygląd Pana Zbroi nadal pozostawiał wiele do życzenia przez jego gabaryty.

- Naprawdę nie da się nic zrobić, aby wyglądał mniej podejrzanie?
- Mógłbym spróbować go pomniejszyć, ale pewnie przez zbyt gwałtowną zmianę wzorca nie wyszedł by z tego żywy... - Angelo zerkał na Pana Zbroję zastanawiając się jak rozwiązać tą... nietypową kwestię. Płomiennowłosa wzruszyła ramionami.

- Mówi się trudno. Chodźmy.- zapamiętując mniej więcej plan miejsca, który przez jakiś czas wisiał w powietrzu w postaci projekcji jej lokaja, ruszyła w kierunku, który zdawał się jej być drogą do Fantastique`a. Bronstein ryknął, wyraźnie rozeźlony. Jego łapy zacisnęły się na pancerzu i rozerwały go na kawałki, na powrót ukazując zbroję.

- Do ciężkiej cholery! Przestań żesz z tym hokus-pokus! Rozwalę łeb każdemu kto do nas podejdzie, wy cholerni tchórze!

Warknął wyraźnie rozeźlony, że nikt go o zdanie nie pytał, jakby miał wyraźną ochotę skompresować rozmiary czegoś jeszcze. Trójka poruszała się korytarzami. Powoli, acz pewnie. Mijali kamery. Działające. Mijali czujniki alarmowe. Także działające. Jednak nikt, ale to nikt nie stanął na ich drodze. Dotarli do wielkich, przestronnych drzwi w korytarzu o podobnych gabarytach. Kilka kopii Bronstein'a mogłoby stać tu ramię w ramię bez większych przeszkód. Samantha czuła zza drzwi jestestwo swojego stworzyciela. Wrota, bez żadnej komendy, czy akcji z ich strony otworzyły się na pełną szerokość. Uwalniały parę i duże pokłady światła dochodzące z wewnątrz. Trójka przestąpiła próg. W środku było pięciu żołnierzy, z gotową do wystrzału bronią i znajomymi plecakami. Było jednak coś jeszcze. Na środku tego miejsca znajdowała się wielka, kolista maszyneria. Rozchodziły się od niej rozmaite przewody i kable. W środku, zawieszony w błękicie, znajdował się nagi i naszpikowany kablami Fantastique. Wydawał się ledwie żywy i...nieprzytomny. Jakby trzymano go tu bardzo, ale to bardzo długo. Drzwi zamknęły się z trzaskiem za trójką odkrywców. Na podwyższeniu, po drugiej stronie pomieszczenia, konkretniej na mocowaniu, które wisiało nad salą i prowadziło do pokojów laboratoryjnych, pojawiły się trzy inne persony. Jedna z nich nakazała żołnierzom opuścić broń.

- Hoh. Proszę, proszę. Nasi goście w końcu się pojawili. Długo przyszło nam na was czekać.

Kobieta w medycznym kitlu i w okularach, z plastikową plakietką. Blondynka o spiętych włosach. Niby całkowicie niepozorna, zwykła, szara przedstawicielka rodzaju ludzkiego. Obok niej, stały...nie. Lewitowały dwa metalowe konstrukty. Zawieszone nad ziemią, z ostrymi jak brzytwy szponami i czerwonymi wizjerami. Ich lewice zdawały się być wykonane z ciekłego metalu, wijąc się i zakręcając niczym macki. Kobieta uśmiechnęła się niewinnie i oparła o barierkę.

- Och, ani dzień dobry? Ani dowidzenia? Miło mi was poznać...nazywam się doktor Vivian.

- Fantastique, Skarbie!- zawołała próbując podbiec do djina, ale powstrzymał ją Sebastian.- Co z nim zrobiliście?

-Pani wiem, że to trudne, ale proszę zachować spokój - Jego umysł właśnie wykonywał analizę przestrzenną pomieszczenia próbując wykryć co się da. Zaczynając od djina - do czego był podłączony i jaki był jego stan. Zaś na robotach i pielęgniarce kończąc - starał się odnaleźć słaby punkt w ich budowie i co ważniejsze... sprawdzić czy posiadały one ten sam mechanizm co tarcze energetyczne, które swego czasu napsuły im sporo krwii. Przyzywacz zdecydowanie przeceniał swoje możliwości. Zdołał co prawda poznać układ przestrzenny tego miejsca, ba wiedział nawet, że w pomieszczeniu, a raczej drzwiami na podwyższeniu znajduje się jeszcze jakaś persona. Na tym jednak jego wiedza się kończyła. Miał równie wielkie szanse zrozumieć konstrukcję mechanizmu jak małpa nauczyć się języka niemieckiego. Konstrukty były w pełni hermetyczne, jednak odnośnie ich możliwości obrony...czy ataku nie wiedział absolutnie nic. Kobieta odezwała się natychmiast, jakby jedynie czekając na pytanie.

- Och, nic wielkiego, naprawdę. Skonwertowaliśmy jego magiczną esencję na coś bardziej przydatnego. Tak wiele energii. Ale to nic nowego w odniesieniu do manipulatorów rzeczywistości. Znacie się, jak rozumiem?

Zapytała w sposób sztucznie uprzejmy, jak podczas rozmów przy kawie.
Płomiennowłosa uspokoiła się tylko pozornie. Stała wpatrując się wzrokiem mówiącym "zabiję cię zdziro" i ostatecznie wypowiedziała zdanie takim tonem, że Syberia mogłaby uchodzić za tropiki.
- Owszem. Fantastique to mój chłopak i nie podoba mi się w jaki sposób został potraktowany. Proszę go wypuścić w tej chwili.

Thanatos tym czasem rozłączył sie z cieniem pana i przybierając formę cienistej nici przemykał między cieniami starając się dostać jak najbliżej obiektu westchnień Pani Azraila. Sam lokaj zaś stał o krok przed swoją Panią na wypadek nagłego ataku.

- Hahahahahah. O, to było dobre. Chyba nie myślicie idioci, że ktokolwiek z was...erm. Przepraszam.

Wyrwał się niespodziewanie jeden ze strażników, ale zamilkł natychmiast, storpedowany wzrokiem kobiety w okularach, który był niczym zestaw kuchennych noży. Pani doktor wróciła wzrokiem do swoich gości i przytaknęła sama sobie, powracając na właściwy tok myślowy.

- Hm. Nie, nie wydaje mi się moja miła. Ale możesz zabrać to co z niego zostanie. Proces nie potrwa już długo. Ach...no i oczywiście jest problem dotyczący waszego jestestwa...

Powiedziała z udawanym smutkiem, spuszczając nos na kwintę.

- Ponieważ wasze profile wskazują na to, że także jesteście...manipulatorami rzeczywistości. Magia w świecie technologii jest...cennym surowcem, zapewniam. Upewniłam się, że nikt z górnych poziomów nie będzie nam przeszkadzał podczas naszych...pertraktacji...

- Ha macie prze...erm. Dobra, będę już cicho.


Żołdaka w czerni najwyraźniej swędziały już ręce.
-Pani Vivan proszę uważać na ton jakim mówi do Panienki Samanty. - w tym momencie nad głową kobiety, strażników z mackami i postacią znajdującą się w ukryciu zmaterializowały się bloki skalne - po jednym na głowę. Były one dość sporej wielkości i na pewno bardzo ciężkie - lokaj nie miał czasu na ustalanie dokładnej wagi, dlatego po prostu skupił się by ta była jak największa - szczyt tego co może wykreować. Tymczasem Thanatos był coraz bliżej djina w celu jego odratowania. Samantha była wściekła. Nie miała ochoty na pertraktacje, jeżeli nie zakładają one uwolnienie djina. Czytając zamiary lokaja zwiększyła maksymalnie twardość i siłę destrukcyjną głazów. Kogokolwiek uderzą- na pewno go to zaboli.

- Jak nie uwolnicie natychmiast Fantastique`a to nie mamy o czym pertraktować.

Łubudu. Drzwi rozłupały się na pół. kiedy wpadła wraz z nimi do środka niewidzialna jak dotąd persona przygnieciona kamieniem. Mężczyzna w migającym, białym stroju został przygnieciony masą skały, która zmiażdzyła go i zabiła na miejscu. I w tym miejscu kończyły się magiczne osiągnięcia. Mackowaci strażnicy nie poruszyli się nawet o milimetr, kiedy spadły na nich kamulce. Te zostały natychmiast odparowane gdy ich pancerze poczęły świecić złotem. W przypadku pani doktor...wyglądało to nieco inaczej. Błękitna, kolista bańka mocy objawiła się wokół jej osoby, zaś zmaterializowany kamień znalazł się w owym polu i...no cóż. Odparował. Kobieta stwierdziła ze sztucznym przejęciem:

- Och. Więc to koniec cywilizowanych rozmów. Jak widzę, czas przejść do czynów. Chyba, że chcecie spróbować czegoś jeszcze, moi mili. Nim wydam rozkaz waszej eksterminacji?

Ponownie oparła się o barierkę. Z lekkim uśmiechem obserwowała klosz w którym zamknięty był manipulator rzeczywistości. Miała w zamyśle coś bardzo, bardzo złego.
- Zamknijcie oczy.- powiedziała Samantha i ponownie spowodowała rozbłysk światła, tak jasny, jakby dopiero co wybuchła bomba atomowa. Azrail choć nie widział przez zamknięte oczy dzięki analizie przestrzennej wiedział kto gdzie stoi. Projekcje nie działały, magia przestrzenna była tutaj niedostępna a Thantos był daleko. Pozostała mu więc ostatnia dziedzina magii jaką w chwili obecnej dysponował - magia zniewoleń, której czystą kwintesencją było robienie nowych "podwładnych" dla przywoływaczy choć miała także inne zastosowania. Z jego ust zaczął płynąć potok dziwnych słów przepełnionych mocą a trójką przeciwników otoczyły kręgi mocy - krąg kobiety był większy wychodząc poza dziwną bańkę - zaklęcie miało prosty cel - skrępować ciało i uniemożliwić jakikolwiek ruch oraz umysły ofiar czaru. Nie wiedział czy to zadziałała na nich, ale to była ostatnia rzecz jaką mógł zrobić przy walce z tego rodzajem przeciwników. W tej samej chwili Thanatos wyszedł z ukrycia i i przyjął formę dziesiątek ostrzy uderzając z całym majestatem w bańkę. Przy kontakcie z djinem cień miał się na niego nałożyć niczym druga skóra pomagając mu się poruszać lub wręcz czyniąc tą czynność za niego.
 
Ayame jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172