Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2011, 08:40   #81
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
.... o... o kurwa. One istnieją.

Brigid wypuściła z dłoni pergamin, a raczej szczelinę między światami. Spłynęła jej pod stopy, ciągle pobłyskiwała w niej ognista źrenica.


- Hallo? - zagaił jaszczur uwodzicielsko i pytająco, a Brigid rozpaczliwie próbowała wymyślić na szybko coś mądrego, co pasowałoby do sytuacji.
- Hallo? - chyba się lekko poirytował.
- Ekhm, próbuję wymyślić coś mądrego - przyznała skonfudowana i ujęła w dłoń szczelinę. Gadzie oko mrugnęło.
- W takim razie czekam. Na coś mądrego.

Brigid myślała gorączkowo, składała do kupy wszystko, co wiedziała o smokach, ale układanka rozpadała się za każdym razem, bo elementy nijak do siebie nie pasowały. Jedyne, co naprawdę miała ochotę powiedzieć, to ekstatyczne wyznanie. Jesteś taki piękny, piękny...
Smok naprawdę był cierpliwy. Dopiero po długich dwóch minutach milczenia mrugnął i zapytał scenicznym szeptem:

- I?
- I nie wyszło nic mądrego, jak na złość. Jak masz na imię?


-Czyli przypadkiem do mnie odezwałaś. Raczej nierozsądnie wpisywać na przedmiocie tego kalibru przypadkowe słowa. Ciekawe. Nie mam imienia, poskąpiono mi go w dniach stworzenia i od tamtej pory pozwalam śmiałkom różnie mnie zwać, a miałem już różne miana. Skoro przypadkiem, sprawunków do mnie nie masz, bohaterko. Z jakiego miejsca się do mnie odzywasz?

- Raczej nierozsądnie jest mówić komuś, kto waży kilka ton, lata i zionie płonącą mieszanina propan-butan, gdzie się teraz jest? Czy może rozsądnie? Ładnie tam u ciebie, z tego co zobaczyłam, zanim zasłoniłeś wszystko. Ale chyba nudno trochę na takim pustkowiu. Skoro nie chcesz powiedzieć, jak się nazywasz, będę cię nazywać Fafnirem, dobrze? To był naprawdę świetny smok... zanim go zatłukli. W moim świecie wszystkie smoki były przebiegłe... ale chyba nie dość przebiegłe, skoro wszystkie są martwe. Służysz Thei? Widziałam się z nią. Wydała mi się smutna. Nadal jest uwięziona. A ja uwięzłam na służbie tego, który to uczynił.

-Równie nierozsądnie jest pisać na cudzym sigilu przypadkowe słowa, prawda? Więc jak szaleć, to po królewsku! - Smok ruszył swym cielskiem i wespnij się na żelazną, gładką basztę wyrastająca z ruin, zresztą na nową też nie wyglądała -Owszem, kuszące byłoby cię zjeść uprzednio wykorzystując cię jako słuchacza, bo mówić lubię. Ale bądźmy szczerzy, nie powinienem zjadać kogoś takiego. Od tak to można zjeść diamant, owce czy inne bezwolne stworzenie. To zabiłoby opowieść której osią zawsze jest konflikt. Bez jednej strony zawsze wydawał się mi taki wybrakowany i pusty. Co prawda podobni mnie uważali zgoła inaczej... Słyszałem wszystkie legendy z waszego świata. Bardzo zacne. Masz jakieś plany co do dalszego przebiegu rozmowy i jej emocjonującego finału czy też tylko szukałaś pocieszenia, do czego oczywiście się nie przyznasz, poprzez doświadczenie czegoś nowego gdyż pewnie Judasz... Zrobił to co zwykle?

Brigid zachichotała, zasłaniając usta dłonią.

- Auć. Masz mnie. Dlaczego miałabym się nie przyznać, skoro to takie oczywiste? - odparła lekko. - Dlaczego uważasz, że pergamin nie należy do mnie? Noszę go za stanikiem, to świadczy dość mocno o jego przynależności do mnie. I... tak, Judasz znowu to zrobił. Czymkolwiek "to" jest, zrobił to i robi, dzwoniąc mi przed nosem kluczami do mej wolności i powiewając darami, których nie chcę. Thea chciała mnie zatrzymać, ale jej nie dał. Obawiam się, że jestem już "tego" częścią. Masz rację, potrzebuję pocieszenia. Tak bardzo, że aż to przyznam - wykrzywiła się komicznie. - Masz tam skarb? Zawsze chciałam wyjść za mąż za bogatego, eleganckiego i uroczego mężczyznę... mógłbyś mi się oświadczyć w wolnej chwili, jakby ci się nudziło.

-Cóż, moja pani najprawdopodobniej chciała, abyś odsłużyła dług za ów sigil zapłaciła. Podejrzewam, że należał do twego dawnego przodka. Bardzo zacna rzecz, jak rozumiem przodek ów nie jest ci znany... Ciekawe, ciekawe... – Smok zamyślił się, przeciągając się ku słońcu swym długim cielskiem -Cóż, pewnie w ludzkim systemie wartości moje skarby będą niczym. Niczym innym jak kołami, narzędziami z warsztatów, niewydanymi książkami... Każda taka rzecz to historia. Lubię historię. Więc nie jestem raczej dobrym kandydatem, nie mieszczę się w zwykłym domu, groszem nie śmierdzę, i – wybacz – odbija się mi siarką. Judasz... Nie powinnaś się go obawiać. Jeśli wymusiliście na nim jakieś obietnice, musi do nich doprowadzić jeśli tylko przypieczętowała je moja pani, a o ile wiem . To dawna klątwa mej pani. Chociaż nie pochwalam przeklinania, to jednak zacna i pomocna rzecz. Pocieszyłem?

- Judasz zadbał by tak powiedzieć, by nic nie powiedzieć. A jego podarunki które oglądałam tutaj są średnio przydatne.Mówiłeś, że nas wszystkie opowieści mojego świata. A tego?
-Podejrzewam, że zdecydowaną większość. Nie mogę znać wszystkich gdyż nie mam pojęcia o stanie swej niewiedzy. Łapiesz okazje zaciągnięcia języka... Smoczego?

Mniszka wywróciła teatralnie oczami.
- Jakże mogłabym być tak przewrotna, by wykorzystywać miłego rozmówcę. Oczywiście, że tak.
-Pewnie nurtuje cię czemu Judasz to wszystko robi, prawda? A zastanawiałaś się, czemu Nyks robi to co robi. Prawda, że to łatwo przyjąć. Jest ciemna, noc, mrok, zło... Bo taka jest., więc tak czyni. Z każdym z nieśmiertelnych jest dokładnie tak samo.
Smok podniósł jedną brew jakby w pytaniu. czy dobrze odgadł intencje.
- Dociekanie istoty rzeczy jest domeną smoków, żyjecie długo i mało jest stworzeń, które potrafią ukręcić wam łeb. Macie czas na dywagacje i filozofię. Ludzie próbują przeżyć, po prostu. To takie przykre i niezbyt epickie, ale tak jest. Jest tutaj taka nieśmiertelna, nazywa się Selene... tęskni za tatusiem, wyobraź sobie. Czy w smocze ucho wpadła może jakaś ciekawa historia?
-Nie umniejszaj swojemu rodzajowi. Jesteście zdolni do wielkich rzeczy, jesteście wolni i potężni. Pamiętaj o tym. Cóż, Selene jest córką Nyks i Heliosa. Ciekawy jest fakt, że Nyks jest siostrą drogiej, umarłej małżonki byłego króla. Zadziwiające, prawda?
- E? Mój rodzaj jest mały i słaby, i jestem jego typową przedstawicielką. Przynajmniej szczerą... Ej, były król zrobił dziecko siostrze swojej żony? W dupach się tym nieśmiertelnym poprzewracało, myślałam, że to coś na kształt mitów greckich, a teraz widzę, że "Moda na sukces".
- wykrzywiła się z niesmakiem. - Nie sądzisz jednakże, że jest w tym jakiś porządek? Panował Helios, trwał dzień. Potem nadeszła noc i ciemność, ze srebrnym księżycem jako światełkiem nadziei dla prostaczków. A Judasz jakie miał w tym obaleniu swoje trzy grosze? Czy może czterdzieści srebrników?
-Mam przypomnieć ile dzieci miał i kochanek mitologiczny Zeus? - Smok zaśmiał się szkliwie, poczuć było siarką bardzo mocno. -Z tego miejsca światło rozchodzi się do wszystkich innych, w tym do twojego świata. To bardzo ważne... Chcesz znać interesy Judasza? To rzecz prosta. On jest nieśmiertelnym. To nie znaczy, że nie umrze. Ja też należę do tego rodzaju chociaż trochę w mniejszym stopniu. Nieśmiertelni nie mają wolnej woli. Robią coś bo tak być musi. Oczywiście nie chcą tego przyznać. Judasz pragnie być taki jak wy, pragnie mieć wolną wolę.
- I o to ten cały bajzel, przewrót, ciemności i rewolucja? Bo Judasz chce iść na guinessa jak zwykły Irish, ale mu implikacje opowieści i jego w niej rola nie puszczają?
-Ranisz moje gadzie serce gdyż muszę powiedzieć - nie wiem, a to dość smutne jest nie wiedzieć i tak z tym zostać. Judasz często zaprowadza chaos aby z chaosu podźwignąć pewien ład z którego czerpie zyski. Tylko mu się to nie udaje. Jest pewna tajemnica którą posiadam. Jak wiesz, nie lubię czegoś nie wiedzieć. Możemy się wymienić.
- Zaczynam naprawdę mieć ochotę na zamążpójście - oznajmiła Brigid wolno. - Siarką z paszczy się nie przejmuj, miałam kiedyś chłopaka z przetokami między zębami... Szczegóły ożenku omówimy kiedy indziej. Cóż sobie życzysz za smoczą tajemnicę?
-Tajemnicę na wymianę. Możesz zaciągnąć kredyt. Co stało się z Izraelem, że się odmienili w jaki sposób konkretnie po walce z Djausem.
Brigid nie zastanawiała się ani minuty. - Dobrze.
-Dojście ciemności do władzy miało być czasowe. Po upłynięciu odpowiedniej ilości pokoleń Nyks miała uwolnić Heliosa, z nim zza grabu wrodziłaby jego małżonka. Ciemność znowu na dany okres miała odejść i wrócić kiedy będzie czas. Niestety, podczas ostatniej rozmowy z Judaszem, Nyks powiedziała, że nie odda władzy. Więc Judasz pragnie swój cykl nastroić ręcznie.
- Ahhhahha - Brigid zarechotała śmiechem starej wiedźmy. - czyli miałam rację! A Ereb? Skąd on się wziął?
-Nyks jest panią ciemności, Ereb jest jej bestią, rzezią. Nyks to pokusa, on - bój.

Smok mówił, mówił, i najwyrażniej delektował się każdym słowem, a Brigid wyciągnęła palec, przetkneła go przez szczelinę i dotknęła łuski pod gadzim okiem. Zaraz też podskoczyła i wsadziła palec w usta, międląc językiem po rosnącym bąblu. Smok parzył, był gorący jak ogień.

-Wybacz. Tu jest naprawdę ciepło.

- To prawda, co mówią o smoczym ogniu? Że nie ma nic jaśniejszego?
-Polemizowałbym. Helios jest jaśniejszy. Lampa twojego przyjaciela pewnie też.

- Co za szkoda. Niemniej, jest to coś niezwykłego. Mam dla ciebie propozycję.
-Słucham.


Brigid odczekała chwilę dla lepszego wrażenia i wzięła głęboki oddech.
- Podpalmy namiot Izraela.
Smok zaśmiał się siarczyście.
-Zacne, może kiedyś ale obiecałem mojej pani nie ruszać się z tego miejsca... Przez pewien czas. Masz jeszcze jakieś sprawunki?
- Ależ, nie proszę, żebyś tu przyleciał, chociaż to byłby widok... Chuchnij przez przejście.

Smok chuchnął lekko, niespodziewanie w twarz mniszce, prawie ją lekko przypalił. Wydał niski, gardłowy dźwięk, dudniący groźnie.
-Nie zapominaj, że jestem smokiem.

Brigid wytrzepała popiół z włosów i przygładziła fryzurę. - Nie zapominam. Nie zapominaj, że jestem człowiekiem. To jak?
-Nie mogę.
- Cholerny przymus fabularny... a mogło być tak pięknie. Szkoda. Potrzebujesz czegoś na swoim zadupiu? Czegoś na tyle małego, że mogę to przepchać przez tę dziurę?

-Łyżkę. Drewnianą.

Brigid pogrzebała w dobytku ruchomym, który im przypadł razem z chatą, i przepchnęła znalezioną łyżkę przez otwór między światami.
- Proszę, łyżkowata i drewniana. Mogę zapytać, po co ci ona? Zup raczej nie jadasz.
-Cenię rzeczy zwykłe. Każdy ma swoją historię. Ja zbieram historie tych rzeczy, one są tylko etykietami opowieści.

- Znajdę ci coś najzwyklejszego ze zwykłych na raz następny, gdy się czegoś dowiem. Teraz będą szumy na linii, bo nie wiem, jak to zamknąć. Do widzenia, smoku.
-Żegnaj.

Wylała na szmatkę trochę wywabiacza inkaustu i przetarła pergamin. A ten - jak nie trzasnął z grzmotem. Brigid aż odrzuciło, ale skrawek dawnej księgi leżał na ziemi nieruszony. O dziwo, parę osób aż podskoczyło wkoło, do Brigid dobiegły szepty, co "ci najemni czarownicy wyprawiają"... Zachichotała i wepchnęła pergamin z powrotem za stanik. Dobrze jest mieć dobrą opinię. Gwizdnęła na psa i ruszyła szukać Lory i Kristberga.

Jedno tylko ją martwiło. Że oto będzie musiała udowodnić Israelowi swą niezaprzeczalną wartość sama. Czyli najpewniej na własną rękę shajcować mu namiot, albo zakraść się tam i podrapać go pod żebrami końcem sztyletu
 
Asenat jest offline  
Stary 10-11-2011, 17:46   #82
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Drwal wędrował w lesie i z coraz większą, przeraźliwą powagą zdawał sobie sprawę, że jest tylko obcym pyłkiem nazbyt dumnie paradującym ze swym srebrnym światłem pośród głuszy. Im dalej w głąb, tym drzewa wydawały się większe, a jednocześnie upiorne niczym szpaler zmor nachylających się nad drwalem, wkoło czuć było woń zgnilizny. Powietrze stało w miejscu, życie lasu, jakakolwiek zwierzyna – wszystko zdało się zamierać w bezruchu. Olbrzymie, leniwe pasy ni to mgły, nie to całkowitej ciemności spowijały okolicę, Kristbergowi zza cieniści majaczyły kształty zlewające się z drzewami, suchymi krzewami czy stertami liści, niekiedy przybierały one postacie bardziej ludzie, a niekiedy wielkich zwierząt. Jego własnego cienia ani śladu. Był sam w obcej krainie. Był pyłem.
Ciemność tym razem nie przybierała formy jakiegokolwiek potwora. Swą niematerialną paszcze otwarła skrycie. Jako wyrzut na skraju sumienia Islandczyka, jako głos którego nie ma, a mimo to pewnym tonem powtarza doń jego własne myśli, ale tylko te obwiniające. Wreszcie jako mgielne macki sunące po ziemi i niepostrzępienie liżące nogi jakby smakujące nowej zdobyczy. Jako jądro rozpaczy i pustka. Bo gniew który rodził się w drwalu nie miał ujścia. Ciemność o tym wiedziała, wkoło była pustka, ona się nie pojawiała. Chciała aby gniew wrócił do właściciela.
Islandczyk mógł zacząć myśleć, że traci zmysły. Zza całunku skoncentrowanej ciemności począł on dostrzegać małe błyski, niektóre barwy złotej, inne jakby bardziej kolorowe. Przyśpieszył, światła stawały się coraz częstsze i większy. Wybiegł na błotnistą polanę. Tam dostrzegł wiele migoczących, zwiewnym postaci ni to ludzkich, ni to zwierzęcych. Byli one, oni czy jakiekolwiek byty rozdanymi plamami kolorowego światła pozbawionymi konkretnych rysów prócz rąk, loni i głów których umiejscowiwszy dokładne podpowiadała wyobraźnia.

-Panie?

Melodyjnym głosem zapytało seledynowe światło lecz chyba skarciły je inne duchy. Przez chwilę wydawało się, że nie zwracają na niego uwagi oddając się własnej rozmowie prowadzonej z dziwnym, niezrozumiałym narzeczu wyjątkowo przyjemnych dla ucha dźwięków niczym mała, kolorowa orkiestra przypominająca nawet orkiestrę symfoniczną.
Na czoło wyszedł większy duch, złocisty, na tyle duży, żre nawet dało się bez problemu odróznić kończyny. Jego sylwetka drgała niczym płomień świecy. Drwalowi towarzyszył ciągle zapach lawendy. Złoty duch odezwał się głosem przypominającym... Saksofon.

-Nie wiemy kim jesteś. Jest w tobie zarówno dużo światła jak i cześć naszego pana. Lecz masz również cień i dużo bólu... – Przerwa, duchy znowu ze sobą rozmawiały. -Czyli to jeszcze nie koniec niewoli miasta?

-Kim wy jesteście? Ja...- Kristberg zawahał się niepewny tego czego chce i tego kim jest.-Ja szukam drogi... do domu. I jądra ciemności, by ją tam zapędzić, lub... unicestwić.

-Tu, w lesie go nie znajdziesz. Ciemność przybyła stąd lecz teraz trwa w pałacu na tronie, my jesteśmy dawnym dworem i świtą pana naszego.

- A wampiry? A Nyks... czyż oni nie są częścią dawnego dworu? Czyż nie są częścią świty?- spytał zdziwiony drwal.

-Nyks przybyła z lasu, z lasu, stąd... – Dźwięczny głos wydawał się przestraszony. -Ona utworzyła nową monarchię. Wampiry? O ludzie, ludzie skuszeni władzą, dawni mieszkańcy. Na dworze jest paru z nas ale są niewolnikami, zakuci w stalowych trumnach... Tyś jest wybrańcem?

-Wybrańcem?- zaśmiał się gorzko Kristberg.-Wygnańcem, raczej. Dobrowolnym wygnańcem.
Spojrzał na duszki mówiąc.-Szykuje się rewolucja, to prawda. Ale jeden krwawy tyran zastąpi następnego. Nic się w zasadzie nie zmieni.

-Ty więc odrzucasz człowiecze to – duchy, wszystkie wyciągnęły utkane ze strumieni światła dłonie wskazując na lampę. -to?- nastał gwar muzykalnej rozmowy między duchami. Tym razem mówił mniejszy, pomarańczowy. -Nikt nie rodzi się absolutny. Do tego trzeba dojść. Każdy ma w sobie ciemność, ma winę i marność. Do tego trzeba dojść, dźwigać swe brzemię. Ale nie samemu. Czymże byłoby poświęcenie bez tłumu wkoło? Tak mawiał nasz pan.

-Te tłumy prowadzi despota, te tłumy są żądne krwi i zemsty. Te tłumy nie przyniosą niczego dobrego.-odparł drwal z irytacją. -Miejsce starych krwiopijców, nowi chcą zająć.
Spojrzał na duszki.-A wy? Kryjecie się po lesie, w nadziei że ktoś inny uratuje wasze miasto. Czemu sami nie ruszycie odzyskać co wasze?

-Czekamy na naszego pana. Pani umarła, pani już nie ma... Lecz pan może jest, może wróci i wtedy my pójdziemy za królem przynieść światło. My jesteśmy tylko prochem i pyłem u stup naszego pana. Ale cząstkę jego widzieliśmy w tobie. Czemu? Czemu?

-Wasz Pan nie powróci, wasz Pan siedzi w lochach, niczym dojna krowa pozbawiany krwi.- odparł z irytacją Kristberg.-Wasz Pan jest na łasce Ciemności.

Teraz rozmowa pomiędzy duchami brzmiała niczym marsz żałobny. Długo, za długo, dźwięki płynęły leniwie.
-Więc pójdziemy za tobą.

[b]Krisberg[b] spojrzał po duszkach.-Pójdziecie? Będziecie się snuć jeno, czy walczyć z mrokiem jeśli taka potrzeba?

-Jeśli ty pokonasz ciemność, pójdziemy jako armia i doradcy. Skoro boisz się krwawego tyrana, idź z nim, idź z nim na rzeź, a my z tobą aby rzezi nie było. A gdy ciemność padnie, to my z tobą słowo głosić będziemy, że powraca król.

Drwal zamyślił się. Rozważał wszelkie za i przeciw. Zwłaszcza wszelkie przeciw. Jednakże po chwili zastanowienia skinął głową. -Chodźmy więc, zwrócić królestwo prawowitemu władcy.

Barwy zawirowały, na polanie stało się bardzo jasno. Duchy zbiły się w jeden tęczowy kłąb oparów oraz splecionych ze sobą strumieni światła które wniknęły do lampy drwala. Przez moment [b]Krisberg[b] słyszał w głowie różne instrumenty. Potem zawirowało mu głowie, niemal nie upadł. Odwrócił się i ruszył ku obozowi.
Już nie sam.

***

Lorraine Girard długo zbierała siły aby podnieść się z błotnistego gruntu. Zauważyła, że jej własny nastrój potęguje odczuwanie pewnych aur. Więc najpierw zaatakowały ją drzewa swym umieraniem. Czuła i widziała, że drzewa umierają, gniją niebawem padną jednocząc się z ziemią. Ziemia wydawała się być kulą odchodów toczoną rzez absolutnego żuka w ślepym pędzie.
Potem pamięć o spotkaniu z druidem minęła, a wraz z nią filtr rzeczywistości. Być może malarka straciła przytomność.
Obudził ją pies. Mniszka ruszyła za zaoferowanym zwierzęciem i teraz widziała jak pies polizał malarkę po twarzy. Dziewczynie jeszcze chwilę chwiała się na nogach. Wnet... Z lasu powrócił drwal, a za nim sunął niemrawo, jeszcze mnie ostry niżeli zwykle cień milczący, jakby podłamany (może zmęczony?).
Oto cała drużyna znalazła się w jednym miejscu, w lasie. Daleko widać było srebrzyste światło obozowiska. Tutaj, wkoło czaiła się ciemność leniwie sunąc niczym czarne żmije lub też ślimaki oblepiajcie przestrzeń i bojące się światła lampy. Malarka słyszała przy drwalu mnóstwo kojących dźwięków. Świadomość, że Islandczyk nie jestem sam. Niezręczna cisza zapanowała w grupie. Co powiedzieć po wydarzeniach w lesie?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 03-12-2011, 19:05   #83
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Post powstał wspólnym wysiłkiem Abishaia, Kritzo, Johana W. i Asenat

Brigid oparła wąskie dłonie na biodrach.
- No, muszę przyznać, że jakże dojrzałe i przemyślane pieprznięcie Judaszowi drzwiami przed nosem przyniosło pewne efekty. Nasz przewodnik, żeby go krosty obsypały, pomachał mi przed oczami wiązką kluczy dla nas przeznaczonych i nalegał, żebym wywarła na was nacisk, byście zmienili zdanie co do naszej z Judaszem współpracy. Czujcie się naciśnięci.
- A nam... zapronowano.
..- drwal czuł się nieswojo w obecności Lorry. I trudno mu było sklecić słowa. Nawet jego Cień stracił na gadatliwości. Tylko snuł się pomiędzy drzewami z niechęcią patrząc na lambę, która błyskała silniejszym, ale jakby chybotliwym blaskiem.- Druid zaproponował zdradzenie Judasza.
- Ach? -
Brigid zasznurowała usta w wąski paseczek i złożyła dłonie jak do modlitwy. - Mam się poczuć naciśnięta? ehehehhhhe - wybuchnęła cichutkim rechocikiem. A co proponuje w zamian?
-To samo...powrót do domu w zamian za... przeniesienia skrawka ciemności na Judasza, oraz poinformowanie go... gdzie się uda Judasz, jak zacznie realizować swe plany.- przypomnienie tamtej rozmowy przychodziło Kristbergowi z trudem, bowiem był nieobecny duchem podczas niej.
Lorraine nie wiedziała w związku z tym co ma zrobić. Zajmowała się uradowanym psem, który przygrywał dzikie akordy podskakując wkoło dziewczyny. Dzięki temu nie musiała przez chwilę myśleć. Nie miała już łez, emocje też całkiem opadły.
- To było całkiem bez sensu. Nie ma czego pamiętać. Tu powinno być jak na Ziemi. Judasz wszystko zniszczył, teraz chce to cofnąć. Nie wiem czemu się w to w ogóle bawił. Nie wiemy nawet czemu sam tego nie zrobi, skoro nam dał moc, to sam musi też być potężny, a ktoś dyktuje mu warunki. Dlatego nie sądzę, by zdradzanie go było mądre, a zdecydowanie mam dosyć Cie... - poczuła na policzku spojrzenie Kristberga i niezręcznie dokończyła - ciemności.
Sama chciała rzucić wszystko, ale nie mogła. Mogła się miotać, ale już nie miała siły. Nie mając mocnego zaczepienia w świecie, wolała kontynuować plan, niż wyrywać się do samodzielnego działania. Jedyne co miała to Borzoja z wywieszonym jęzorem.

Uczucia Lory były dla Brigid doskonale zrozumiałe. Co więcej, niepozbawione podstaw. Słuchała pełnych goryczy wyznań i co jakiś czas skubała paznokciami dolną wargę w zamyśleniu, by wreszcie podejść i zamknąć małą malarkę w objęciach. Uścisk był nie do końca wygodny, Lorze wbijały się w plecy kościste łokcie mniszki.
- Wszyscy mamy dość, hm? - Brigid puściła Lorę i ujęła ją pod brodę. - Jesteś naszym małym światełkiem, wiesz? Moim i Kristberga. My, stare pryki, mamy to do siebie, że z wiekiem stajemy się coraz bardziej skłonni do konformizmu. Pilnuj nas, żebyśmy nie przepadli w ciemności, a my będziemy pilnować ciebie. Prawda, Kristberg?

- Wracając zaś do naszego Judasza... Mój świeżo zapoznany ognisty narzeczony twierdzi, że nieśmiertelnych mocno implikuje ich natura, swoisty przymus fabularny taki. Wielki zły wilk nie może zaprzyjaźnić się z Czerwonym Kapturkiem. Judasz nie może przestać kłamać. Obawiam się też, że zdradzać również. Judasz w naszym świecie zdradził Jezusa. ten tutaj zdradził poprzednich władców, zdradza obecnych, zamiarza zdradzić Israela... A teraz rozważmy trzy opcje. Pierwsza jest taka, że przejmujemy się losem tego świata. Przywrócić światło, nadzieję, miłość i sprawiedliwość, hura i alleluja. Jeżeli Judasz ciągle będzie na chodzie, znowu zacznie poprawiać. Innymi słowy, narobimy się na darmo. Trzeba by więc go... unieszkodliwić. Wersja druga - mamy gdzieś świat pogrążony w ciemności, wodza rewolucji chorego na ambicję i rewolucję chorą na Israela, a także słodkie gruchające dzieciaczki o oślinionych usteczkach... bo zawsze są jakieś niewinne dzieci, pamiętajcie, grupo pod wezwaniem.Więc jeśli zlejemy tę całą czeredę, to wracać do domu musimy własnymi siłami. Chyba że - tu wresja trzecia - spróbujemy okłamać kłamcę. Zaszantażować go. Czas na jakieś decyzje i sformowanie frontu. Strasznie się miotamy. Jesteśmy przez to słabi.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 03-12-2011 o 19:30.
Asenat jest offline  
Stary 03-12-2011, 19:15   #84
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Uwolnimy... pierwotnego władcę. Uwolnimy słońce. Oni... wskażą nam drogę.- Kristberg potrząsnął lampą, w której zamigotały inne światełka.- Światło... może pokonać Judasza.
Przymknął oczy. Nie patrzył na Lorraine. Nie potwierdził słów Brigid. Nie znalazł w sobie dość siły by spojrzeć w oczy Paryżanki. -Nie chcę iść ramię w ramię z Izraelem, nie chcę łączyć sił z Judaszem.

Drwal zamknął oczy. W ciemności powiek widział wysuniętego na czele duchów jednego z nich, barwy bladego, niemal białego błękitu. Dostojny. Mówił głosem składającym się z rozmaitych szumów i szelestów, śniegu, fal czy liści na drzewach.

-Czy nie dałoby się potem zamknąć miejsca dla innych nieśmiertelnych... Albo tylko dla samego Judasza?
-Zamykaj cokolwiek przed Panem Kluczy. - Niestety, cień wtrącił się jadowicie.
-Ludzie zamkną swe serca. - Duch kontynuował tylko do drwala. - To biedni ludzie, nędza i rozpacz ich wyniszczyła. Monarchię i tak trzeba przywrócić siłą. Mamy ludzi. Musimy zadbać aby ludźmi pozostali.

Lorraine nie było może wygodnie, ale na sercu poczuła wielką ulgę. Poczuła, że nie jest sama i chwytała łapczywie to uczucie w swoją pierś, tak jak uratowany chwyta tlen po skończonej torturze wodnej. Poczuła to, tak zupełnie pierwotnie, bezmyślnie. To co jest potrzebne każdemu człowiekowi - ciepło.
- Ci ludzie, ci z tego świata, oni są tu i teraz, Brigid. Są mniej obcy niż ci w wiadomościach. To że ludziom dzieje się krzywda, są porzucani, zdradzani jest złe. Ludzie czują czasem żal z bezsilności, bo nie mają na to wpływu. My mamy, nie chcieliśmy tego, ale mamy. Jak mam więc spojrzeć sobie w oczy, jeśli mogłam coś zrobić i to zaprzepaściłam? - spuściła smutno wzrok. - Co byśmy nie zrobimy i tak będzie na darmo, Judasz kogoś znowu wezwie. Trudno, ale tu i teraz możemy zrobić coś, zrobić dobro, być z tego dumnym. To, że inni są podli, nie sprawia, że my mamy takie prawo. Tak sądzę... Ale słowa mało znaczą, liczą się czyny. Nie ważne co zrobimy, myślę, że właśnie trzeba to zrobić dla tego świata, a nie dlatego, że się boimy - uśmiechnęła się, choć smutno i mocno na przytuliła się do Brygid. Po skończonym uścisku Lorraine otrzepywać swoją sukienkę z błota i kurzu, strzepując przebyte niedawno cierpienie. Tylko symbolicznie, ale wspomnień nie da się tak łatwo uporządkować.

- Dobrze... Czyli mniej więcej jesteśmy zgodni co do tego, że trzeba zostać i przepędzić ciemność. No, nie wytrzeszczajcie się tak. Naprawdę sądziliście, że zostawię oślinione i zasrane dzieciaczki samym sobie? - Brigid parsknęła pogardliwie i z niesmakiem wobec własnych słabości. - Ta, zasmarkane dzieci działają na mnie, niestety. Nie mamy jasności natomiast co do współpracy z Judaszem. Moje zdanie jest takie: on nas wydyma koncertowo. Niestety, okazać się może, że bez niego obalenie ciemności będzie bardzo trudne. Jednak gdyby się udało... to by znaczyło, że już nie jest potrzebny. Nie jestem tego pewna, ale może to stworzy nową jakość. Uczyni historię Omeyocan możliwą bez Judasza. Tymczasem jednak nie paliłabym mostów, nie wyrywałabym się tak by pokazać mu wała. Może się okazać, że jest mimo wszystko niezbędny. Zaciśniesz zęby w razie czego, Kristberg? Czy też stanowczo i ostatecznie nie?

- I jeszcze jedna rzecz... Możemy pogadać z osobami dość ważnymi i dowiedzieć się więcej... Moja propozycja: Lora założy kolczyki od Selene, uczesze się i zacznie wyglądać jak człowiek i pogada z Djausem. Tym Djausem co to mu Israel spuścił straszny wpierdol. A potem uczeszemy i wymyjemy Kristeberga i pogadamy z samym Heliosem... Co wy na to?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-12-2011, 16:50   #85
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Lorraine wzruszyła ramionami. Było jej to obojętne. Lepsze to niż siedzieć z założonymi rękami.

-Duchy pewnie znają miasto i zamek. I tajne przejścia. Także i do lochów. -stwierdził Kristberg potrząsając lampą. - Nie wiem, co nam da współpraca z Judaszem i Izraelem. Do czego są nam teraz potrzebni?

- Po to, żeby uznali powrót władcy. - Stwierdziła mniszka. - I po to, żeby pomogli dogadać się z Nyks. Wydaje wam się, że uwolnimy Heliosa i już będzie po robocie, zginął król niech żyje król? A dupa! Nyks go pokona, tak jak pokonała poprzednio. Nie możemy na to pozwolić. I nie możemy zabić czy usunąć Nyks. Jest potrzebna. Teraz widzimy świat Nyks, świat wiecznej nocy. Niefajnie jest. Ale równie niefajny będzie świat Heliosa - wieczny dzień. Potrzebni są obydwoje.

- Nawet jeśli ci wszyscy ludzie nie są w porządku, to jest ich kraj, my powinniśmy jedynie im dopomóc. Inaczej co nie zrobimy, to będzie cudze zwycięstwo. - Lorraine zrobiła pauzę, ale już po chwili z namysłem kontynuowała. - Nie po to cierpieli przez lata, by ktoś obcy odebrał im zwycięstwo. Rewolucja domaga się krwi i lepiej by to była wampirza krew, a nie mieszczan, czy też... nasza. Gdybyśmy przybyli tu przed rewolucją... Naszym przeznaczeniem nie było chyba zrobić tego po cichu. Dla Judasza chyba jesteśmy tym, co jest potrzebne by historia mogła się toczyć. Kiedyś zaingerował, teraz bez ingerencji już nigdy się nie obędzie. Tak przynajmniej jest w książkach z podróżami w czasie... - schowała nieco głowę w ramiona. - Kontinuum i takie tam, wiecie o co chodzi. Myślę, że to tutaj jest po prostu bardziej boskie i magiczne, no i też zaburzone.

- Rewolucja zawsze domaga się krwi i zawsze jest krwią pisana. I zwycięzców i przegranych. Jeśli... - drwal zamilkł na chwilę. - ... przyłożymy rękę do rewolucji, nie tylko wampirza krew splami nasze palce. Jeśli wywołamy rewolucję, to będą ofiary i to nie my będziemy decydować kto ginie.

Cień pojawił się między drzewami. Trzymał się daleko od drwala jakby irytowały go duchy. Rzekł do wszystkich dość jadowicie.
- Ulice spłyną krwią przez was. Oczywiście możecie nic nie czynić. Ale czy nic nie uczynić to też nie zło? Patrzcie, rewolucja i tak wybuchnie, zwycięska czy nie, wszędzie rzeź, mord i krew. Chyba, że macie wolne kilkaset lat aby wywołać zmiany obyczajowe. Chyba nawet smokowi nie chciałoby się tyle czekać...


Brygid nie miała ochoty słuchać dłużej słuchać tego strzępu amoralności. Gdyby nie to, że cienie są z natury nietykalne, już pewnie dawno ktoś zrobiłby z nim porządek.

- Ja jestem za tym, by mieszać na górze. Tu mamy takie czasy, że bunty prostaczków mają znikomy wpływ na kształt politycznego krajobrazu. Ale Israela trzeba spacyfikować, przynajmniej na jakiś czas... Pomysły?

- Dostać się do miasta. Skontaktować z Heliosem lub jego córką. Bo chyba tylko z nimi warto zawierać tu sojusze. - stwierdził cicho drwal, na co Cień zachichotał szyderczo.

- Nie musimy dostawać się do miasta. Możemy skontaktować się stąd. Mam tutaj - Brygid położyła dłoń na chudej piersi - coś, co w miejscowych realiach można uznać za telefon komórkowy. To nam ułatwi sprawę, bo w ciemno, nomen omen, to mi się tam iść nie chce.

- Może i trzeba się skontaktować. Na pewno nie chcę siedzieć i chować się przed odpowiedzialnością. Jak nic nie zrobimy, to jakbyśmy się zgodzili na to co się stanie. Tak czy siak to już od nas zależy. Nie zniosę już dłużej bezsilności... - kropka na końcu zdania wydłużyła się w nieskończoność. Lorraine aż zadrżała wewnątrz, gdy przypadkiem wzrok zahaczył o Cień. Dla niego samego było to niczym największa nagroda.

- Skontaktujmy się. - rzekł Drwal, a Cień rzekł cicho i złośliwie.
- Desperaci wszystkich światów, łączcie się... byle nie w bólu.
 
Kritzo jest offline  
Stary 15-01-2012, 19:32   #86
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Helios. Helios. Mniszka wypisała na pergaminie litery. Nic się nie działo. Tusz zmywał się, czarne krople opadały na ziemię i niknęły w błocie jak łzy.
„Światło. Użyj światła!” - Słyszał drwal w swej głowie. Jeszcze raz Brigid Monk wypisała słowa. Krótki błysk złotego światła i imię władzy zyskało złotawy kolor. Lorraine zakręciło się w głowię. Ktoś w pobliżu cierpiał. Mocno. Nie widziała kolorów, na chwilę oślepiło ją złote, potężne światło, chyba tylko ją. Jakaś istota, bardzo godna i szlachetne czulą ból, upokorzenie, niemoc i wątpliwości. Potem odzyskała wzrok.
Pergamin ponownie trwał jako wyrwa w przestrzeni. Widzieli oni tylko umęczoną twarz mężczyzny w lochu. Pełna sińców i opuchlizny lecz na swój sposób dalej zachowującą powagę i estymę. Nie ktoś przed kim czuje się litość, raczej jako ktoś przed kim padało się na kolana. Oczy miał półprzymknięte. Oblicze młodego mężczyzny skąpane było w świetle, ostre rysy twarzy, białe włosy sięgały ramion. Czuli, że ciemność czyha aby po raz kolejny zaatakować więźnia.
-Czy... on nas słyszy?- drwal właściwie nie wiedział co rzec w tej sytuacji, jak zacząć rozmowę i nie rozumiał natury wydarzeń, które właśnie miały miejsce. Pytanie głupie w swej naturze, jakoś samo wyszło z ust Kristberga.
Helios poruszył głową. Wydław się wycieńczony, może i ich widział jak i słyszał. Może brał za omamy, a może... Przez chwilę malarce wydawało się, że monarcha na nią patrzy przez pergamin.
-Gdzie cię trzymają...-zapytał drwal, po chwili namysłu dodając dwa słowa.-...wasza wysokość?
-To ty... Piłeś moją krew... Są z tobą moi przyjaciele... - Mimo cichego głosu, miał on barwę hardą i w niesamowity sposób władczą. Nie strach, raczej kiełkujące w sercu poczucie słuszności wszystkich słów Heliosa to sprawiało. -Jestem pod pałacem, niżej niżeli piwnice. W ostatniej z sal ciemnicy, w samym sercu mroku. Ty... Jak masz na imię? Skąd pochodzisz... I... Czy chcesz być rycerzem?
-Na razie to chcę ci pomóc i uwolnić. Twoi przyjaciele... będą znali drogę?- spytał Kristbeg niechętny do mówienia zbyt wiele od razu. A tym bardziej do bycia czyimś rycerzem. Im mniej się wplata w sprawy tego świata, tym lepiej.
“Przyjaciele jak przyjaciele. Czy ten rycerz nie będzie miał czarnego płaszcza?” - pomyślała kąśliwie Lorraine. Powidok upadłego boga już jej nie szokował, widziała dość, przeżyła niemal gwałt. Usta jej się ściągnęły krytycznie, na nową sytuację Kristberga. Po uderzeniu mocy które poczuła, nawet nie spojrzała w stronę drwala, a po chwili i Helios jakby przestał ją obchodzić.
[i]-Rozumiem... [.i]- Drwal odniósł wrażenie, że w jakiś sposób zranił Heliosa i nie była to dziecięca obraza. - Powinniście dotrzeć ale... Nie uda się... Uwolnić. Moje kajdany, potrzeba klucza. Nie ma go w pałacu. Nie wiem czy jeszcze... Nikt go nie zniszczył.
-A jak wygląda ten klucz?- spytał drwal z lekkim znużeniem w głosie. Czuł bowiem, że gdziekolwiek się nie obrócą, cała trójka robiła sobie nowych wrogów. A on sam w szczególności.
-Wygląda. - Twarz Heliosa ściągnął ból, a z jego gardła wydobył się charkotliwy krzyk, powstrzymywane wycie bólu. Trwało to kilka dobrych chwil. [i]-Nie bój się. Każdy czystego serca jest mi przyjacielem, a wroga miłuje po dwakroć... Myślisz, że to sprawy..[i/]. - Helios przerwał. Coś go znowu zabolało, łapał oddech jak ryba wyrzucona na brzeg. - ...tylko tutaj? Każdy świat się odbija, wszystkie światy to zmyślna pułapka na światło które płynie stąd... Płynęło. Nie pytaj mnie o klucz. Zapytaj tych co się nimi zajmują. Kajdany przyniosło dwoje śmiertelnych. Kobieta i mężczyzna.
- Kobieta i mężczyzna? - zapytała Brigid sucho. - Śmiertelni. Pomocnicy Judasza.
-Cudnie.- westchnął smętnym głosem drwal. Czyli... wszystko znów sprowadza się do druida.
- A co z nieśmiertelnymi? Chcesz kogoś widzieć? Pewnie czeka nas niebezpieczna walka. Lud szczególnie nie przepada za bóstwami. - Nie była szczególnie uniżona, ale ciężko powiedzieć skąd pochodził cień dumy w jej głosie. Sama nie była tego pewna, a nawet nieco zdziwiona swym zuchwałym tonem. Coś jej jedynie mówiło, że ma do tego prawo.
-Jesteście pierwszymi ludźmi których widzę... Czuję ból miasta. Ci ludzie nie są źli. Oni jedynie są skrzywdzeni. Poczucie krzywdy to potężny bodziec. Mamy mało czasu. Czy czegoś wam potrzeba? co... Jeszcze mogę? Jesteście z innego świata. Czy światło i tam już gaśnie albo zgasło?
- Skąd podejrzenie, że wszędzie światło biegnie tak samo szybko? - wymądrzyła się Brigid. - Albo czas? Gdy opuszczaliśmy nasz świat, słońce wschodziło na wschodzie a zachodziło na zachodzie, codziennie, jak Pambuk i inne bozie przykazały... Chcesz coś przekazać córce? Ona za tobą tęskni, szuka cię.
-Nie róbcie jej nadziei. Jeśli wrócę, wszyscy to zobaczą... Ciemność się zbliża. - Zakaszlał. - Tym razem przerwie nam na długo.
-Ktoś...Masz może w okolicy zaufanych sojuszników, albo przyjaciół? Kogoś kto może nas wspomóc?- spytał Kristberg na koniec, po chwili namysłu.
Krzyk. Pergamin pociemniał, to mrok otoczył nieśmiertelnego. Stłumione krzyki, szarpania za kajdany, ból wylewający się potokiem o którym malarka dobrze wiedziała jak ogniste języki barwy zieleni – nie wiedzieli czy chcą dalej tego słuchać i oglądać.
Lorraine się odwróciła, ale to wykraczało poza wzrok. Chciała by się to skończyło. Czy to było tak straszne tylko dlatego, że nie mógł umrzeć? Widziała już śmierć, ale nie była tak straszna jak to co teraz przeżywał Helios.
Brigid zaklnęła paskudnie i chlusnęła w pergamin wywabiaczem z butelki.
- Tyle Heliosa, kurwa żesz mać. Ruszajcie. Idę do Izraela. Dogonię was.

* * *

Wyłonili się z lasu w milczeniu. Lorraine na przedzie prowadzona przez szczęśliwego psa. Nie było co się dziwić - i on nie lubił panującego w koło mroku i obozowe zapachy wyostrzyły jego zmysły. Za ostrożną Brygid szedł Kristberg, którego Cień niczym guma rozciągał się w długą smugę, aż do drzew. Jednak i on się odkleił, chcąc nie chcąc, udając się za swoim panem.

Opuszczając magiczną siedzibę narobili nieco zamieszania i teraz, gdy wrócili, od razu ściągnęli na siebie spojrzenia gapiów. Lorraine była w całkowitym nieładzie i brudzie, z oczyma spuszczonymi, patrzyła przed siebie spod ściągniętych brwi. Kristberg nieco zamyślony, trochę zfrapowany tym co się stało i tym co ma się zdarzyć w ciągu najbliższych godzin. Tylko Brygid podciągając habit by nie zahaczyć o kolczaste krzaki, zauważyła chyba, że ich wejście jest odległe od powrotu bohaterów. Wyjście zresztą też nie było najlepsze. Muszą teraz ich opuścić i chyba na nią spadła lwia część realizacji obecnego planu.
Izreal przyjął mniszkę nieśpiesznie. Uprzednio odprawił ze swego namiotu dwie kobiety o rumianych licach, wąskich biodrach i niewąskim obwodzie klatki piersiowej. W środku wódz przyjął ją bez straży, z uśmiechem. Wymownie postawił dzban wina na stoliku wraz z dwoma, czystymi czarami lecz nie czekał jak ona usiądzie. Sam zajął miejsce siedzące w milczeniu, dłonią starł pot z czoła i zupełnie nie kryjąc się ze wszystkim, poprawił pasek spodni. Może i nawet wódz czerpał ze swego stanu radość. Lecz było w jego zachowaniu coś magnetyzującego i władczego. Kobieta mogła się zastanawiać czy to faktycznie nie jakaś niezwykła moc? Oni byli pomocnikami Judasza – mieli moc. Jeśli Izrael dysponował jakimiś zdolnościami – czyoim był pomocnikiem? A może to tylko zadzdrośc przez nią przemawiała do człowieka który porywał tłumy. Każde jego słowo to mógł być mord albo ocalenie, każdy gest, nawet nieświadomy ludzie traktowali jako rozkaz.
W namiocie pachniało seksem.
Generał uśmiechnął się lekko. Na razie milczał. Wokół gwar obozowej rzeczywistości powoli przycichł. Izrael napił się wina, zwilżył gardło, podrapał się w tył głowy. Dopiero wtedy zaczął swój monolog. Może po prostu potrzebował czasu na ogarnięcie się? Więc czemu wyglądał jak absolutny pan sytuacji? I... ludzi.

-Witaj. Miło, że przybyłaś. Nim przejdziemy do spraw rewolucji bo zapewne one cie tu przywiodły albo pokrewne, pozwolę sobie na krótki, prywatny wywód. Popchnęła mnie do tego ostatnia rozmowa.

Spojrzenie Izreala było iście ołowiane. Jak młot wgniatało w ziemię, wynosiło ponad niebiosa, zmieniało kobiety w kochani, a chłopców w wojowników. Mniszka dostrzegał na dnie tych oczu, daleko zamaskowaną zachłanność. Generał cierpiał, jak robak toczyło go nienasycenie. On ciągle pragnął więcej i więcej. To miała usłyszeć z jego ust. Filozofie pragnień.

-Ludzie są jak psy na łańcuchu. Pomyśl, jakie rzeczy implikują ciebie, kobieto. Rodzina, przyjaciele. Obowiązki, nawet imię czy sytuacja w której się znalazłaś. Ani jednej z tych rzeczy ludzie nie wybierają sami. Pozostają nam narzucone przez innych i dzieło przypadku Jaką cześć składowych tego kim jesteś stanowią twe decyzje? Połowę? Ćwiartkę? Jeszcze mniej?
Rewolucja to tylko środek. Mam miasto przed sobą. Za sobą mam ludzi którzy pragną mordu. Więc dam im mord: na władzy, na państwie, na mieście i jego tradycji. Zabijemy co było dawne, a oni poczują się nasyceni. I stworzę nowy ład.
Możesz sobie wyobrazić świat wolności? Jedyną walutą są możliwości, siła jednostki. Każdy jest wolny, a jego stanowiska które piastuje ku dobru ogółu nie są przydzielane wedle zasług. Nie ma, że ktoś zdradził lub jest czyimś synem. To nie ma do rzeczy nic. Liczy się siła, a im więcej siły tym więcej mądrości. Im więcej siły tym większej władzy i wolności. Mądrość aby nie krzywdzić niżej. I najwyższa władza – władza nad drugim człowiekiem – leży w zasięgu dłoni. Wiesz coś o tym... Każda z jednostek wybitnych, indywidualistów ma takie pragnienia. Ludzie pośledni, podludzie zadowalają się ochłapami wolności. Lecz ich to nie boli, nie widzą, że może być coś więcej. To im tatarczany. Widzisz więc... Pragnę nowego, lepszego świata z dala od nieśmiertelnych, ich emanacji i mocy. Tylko człowiek. Ty i ja jesteśmy prawdziwym ludźmi, dla których ograniczeniami są tylko progenia. Wszystko czego pragnę, to mogę mieć.


Uśmiechnął się. Uśmiech kogoś ko trymuje zawsze i wszędzie. Rozluźniony, spokojny czekał na jej wypowiedź.
W namiocie dalej pachniało seksem.

***

Kristberg oraz Lorraine mieli przeprowadzić bardziej prozaiczne przygotowania do wyprawy. Konie, prowiant i temu podobne. Szczęściem w nieszczęściu mogli się rozdzielić, a jednocześnie zachować dystans na tyle bliski aby drwal mógł chronić malarkę... O ile jeszcze w to wierzył.
Drwa został więc na rozmowie z nadzorom stajni. Ów jegomość prezentował się wyjątkowo nędznie. Zakazana morda za którą można było dostać parę lat, krzywe zębiska ciągle szczerzył w fałszywym uśmiechu. Chytre, małe oczka biegały z prawej do lewej. Nadzorca śmierdział moczem. Rozmawiali przed stajami gdzie nadzorca w wyjątkowo chamski i ordynarny sposób poganiał dwóch pracowników. Po wyłożeniu mu całej sprawy nawet na moment nie oderwał się od wyzywania chłopca stajennego. Dokończył to, przeżuł czerstwą bułkę i z pełnymi ustami zwrócił się do Islandczyka:

-Więc koni wam trza? Słuchaj no... Nie wnikam po co ci one. Ale jesteś tu nowy. Sam nie wyjdziesz z obozu. Zgubisz się w lesie. Konie... Za konie mogę się normalnie rozliczyć albo przynosisz zezwolenia od poruczników. Mogę też dać upust, za... – i tutaj nadzorca słowami zwalił drwala z nóg. -Jesteś silnym mężczyzną. Mam już dość tych chłopców. To co... W mojej kanciapie. Dam ci ekstra upust. Dobra?

Tymczasem malarka spotkała... Onezyma. Z absolutną pewnością stwierdził, iż pewnie będą się z miasta zbierać. Również z niejakim uśmiechem i olbrzymią doża sympatii. Skąd się ona mu brała. Lecz malarka czuła, że jego intencje są szczerze i nie skażone. Mówił dużo o ewentualnej żywności, jeszcze więcej o wspaniałości Izraela. I pytał.

-Cz Ty... Jesteś naprawdę czarodziejką barw? Czy to znaczy, że coś się zmieni?

Minę miał niepewną. Coś mu bardzo leżało na sercu, wierciło dziurę brzuchu i pożerało pewność. Z daleka malarka widziała drwala rozmawiającego z nadzorcą. I jeszcze coś... Śiat pociemniał. Wszystkie aury zgasły. Pozostała tylko ciemność. Lecz nie ciemność będąca potowerm, a brak barw. I daleko, na drugim skraju obozowiska widziała srebrne światło które przemieszczało się blednie.

-Bo wiesz... – wyrwano ją z zamyślenia i wizji. -Złożona na mnie donos...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 22-01-2012, 14:04   #87
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pederasta. Pedofil. Obrzydła kreatura.
Śmierdzący, niemalże gnijący moralnie na jego oczach typek.
To temu i im podobnym mając pomóc w zdobyciu miasta?! To on i jemu podobni mają być nową elitą?

Zszokowany tą wypowiedzią drwal zamarł, na chwilę. Dłoń prawie bez udziału woli zacisnęła się w pięść. Ramię nabrała zamachu, po czym ręka wyprowadziła uderzenie. Zakuta w pancerną rękawicę pięść pomknęła do celu. Cała siła i furia Kristberga skumulowana w jednym ciosie mknącym wprost ku twarzy tej oślizgłej kreatury jaką był nadzorcą.
A Cień chichotał w zadowoleniu.
Uderzając drwal przymknął na chwilę oczy, ale za to słyszał wyraźnie.
Usłyszał chrzęst pękających kości. Nie był do końca pewny czy to tylko ludzka siła mu towarzyszyła czy też cień z ochotą włączył się do dzieła. Prawda była taka, że oto na ziemi, w błocie leżał nadzorca, a obok niego leżała garść wybitych zębów (były krzywe więc odłamały się na zewnątrz), prawy policzek wygładzał na dziwnie wgnieciony podobnie jak przekrzywiona szczęka. Wyglądało to tym upiorniej, że zadarcie skóry nie było tak wielkie. Ani dużo krwi. Więc w pełnej okazałości Islandczyk mógł obserwować obrażenia zadane przez siebie.
Pracownicy stajni zamarli i wlepili martwy wzrok w obcego. Świat wokół ucichł w napięciu.
-Tak to jest, gdy... nie umiesz rozpoznać silniejszego od siebie.- szeptał Cień do ucha leżącego starca, podczas gdy Kristberg w oszołomieniu spoglądał na własną pięść.- Lepiej wstań i szybko sprowadź te konie. Następnym razem... może użyć topora i ściąć ten twój kapuściany łeb.
Tłum podszedł bliżej. Pracownicy stajni otoczyli drwala. Nie z wrogimi zamiarami. Wciąż niedowierzający przyglądali się raz mu, a raz pojękującemu z bólu nadzorcy. Na jednych twarzach widać było otuchę. Na innych trwogę. Na jednej zaś, jedynej – pośpiech. Jeden z chłopców stajennych ruszył wezwać jakąkolwiek straż czy coś w tym rodzaju.
Kristberg oprzytomniał i rozejrzawszy się po zebranych spytał nerwowym tonem głosu.- Gdzie są konie?
-W stajni, a gdzie! - Pracownik oburzony wskazał cztery byle jak postawione budynki z których bił straszny smród. Ludzie ciągle się mu przyglądali. Teraz widział w nich również uwielbienie.
-To przyprowadź jednego głupcze... zanim dołączysz na podłodze do staruszka.- syknął mu do ucha cień chichocząc złośliwie. A Kristberg ruszył w kierunku stajni, by zabrać konie.

Wściekłość i gniew ukrywały coś gorszego. Strach.
Kristberg stracił panowanie nad sobą i nie mógł tego zrzucić na nikogo innego. To nie magia, to nie cień nim sterowały, gdy uderzył starca.
To on sam pobił słabszego. To on sam zachował się niewiele lepiej, wymierzając kulawą parodię sprawiedliwości na podstawie kilku wypowiedzi.
„Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”.- słowa te brzmiały w głowie Kristberga niczym dzwon. Sumienie nie pozwalało mu zapomnieć o tym co zrobił.
Pracownicy ruszyli za nim, w jakiejś koszmarnej parodii pochodu. Niczym stado owiec za przewodnikiem stada, bezmyślni i pozbawieni woli.
-Stadko owieczek na rzeź.- skwitował ten fakt Cień z wyraźną ironią. Ale Kristberg o to nie dbał, ani o tych ludzi. Zabrał się za szukanie siodeł i wędzideł. Zastanawiał się jaki będzie pożytek z koni... On sam jeździć konno nie umiał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 04-02-2012, 23:04   #88
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Cienie pod oczami sprawiały, że oczy tonęły w czaszce Lorraine. Gdzieś uciekła jej świeżość i młodość. Zostało zmęczenie, także psychiczne którego nie mogła ukryć. Nie miała siły rozmawiać z Onezymem, kolejnym psychopatą z tego świata cieni, spaczonych dusz. Gadał i gadał, niewinnie i naiwnie. Miała tego dosyć. Chyba nie rozumiał do końca, że intencje Izraela nie są do końca czyste. Zmieniając kilka razy temat doszedł w końcu do sedna. Wylał swoje lęki i żale, to było do przewidzenia. Kryły się w zakamarkach jego duszy, czego przebłyski wykryła już gdy do niej podszedł. Każdy je miał, ale on je wypowiedział. Było coś jeszcze, bardzo leżało na sercu, wierciło dziurę brzuchu i pożerało pewność.



- Czy Ty... Jesteś naprawdę czarodziejką barw? Czy to znaczy, że coś się zmieni? - Minę miał niepewną.

- Jestem tylko sobą, to wy macie dla mnie jakąś mityczną funkcję. Może się nie mylicie. Mnie to obojętne. I nie wiem czy coś i jak się zmieni, bo już teraz się zmienia. Twoje pytanie jest... - idiotyczne, bez sensu, pretensjonalne! Niech się od niej odczepi. - ...niefortunne. Nie potrafię odpowiedzieć.

Podniosła spojrzenie na mężczyznę i przypatrywała mu się chwilę martwym wzrokiem. Zrobiło mu się nieco nieswojo, ale dziewczyna przeniosła wzrok na okolicę. Zdawała się nieco skurczyć w sobie.
Świat Lorraine pociemniał. Wszystkie aury zgasły. Pozostała tylko ciemność. Lecz nie ciemność będąca potworem, a brakiem barw. Daleko, na drugim skraju obozowiska zobaczyła srebrne światło które przemieszczało się błędnie.

- Bo wiesz... – wyrwano ją z zamyślenia i wizji. - Złożona na mnie donos...
- Złożył i co? Nie moja to sprawa. Mam za was walczyć z bogami, nie zajmują mnie takie... - głupoty, pierdoły, idiotyzmy, nie mam czasu... - przyziemne sprawy. Ale przyjdź do naszego domku, wtedy pogadamy. Muszę teraz coś pilnie załatwić.

Nie chciała mu pomagać, ale nie chciała do siebie dopuścić tej niechęci i złości na wszystko. Normalnie by pomogła. Skoro by tak zrobiła, mogła i teraz. Przecież wypada. Będąc życzliwą i pełną życia dziewczyną powinna się chociaż postarać. Powinnam, zawsze tak było, muszę, należy... powtarzała sobie i zakazywała sobie złośliwości. Jej wnętrze było temu przeciwne, ale na powierzchni nadal chciała być taka jaką siebie pamięta, choć już nie czuła się sobą.

Zobaczyła coś i nie mogła tego zignorować. Myśli zwaliły się na nią jak lawina w ułamku sekundy. Nie mogła czekać i myśleć. Onezym owszem.

Pobiegła szybko w stronę dziwnego światła.

W ciemności każdy był sam. Chociaż obozowisko rozświetlały srebrzyste lampy, chociaż drwal miał złote światło, chociaż walczyli z ciemnością... Łatwo było walczyć z potworem.
A ciemność była w każdym z nich.

Rewolucjonista został w tyle. Ona ruszyła przez obóz. Nikt jej nie zaczepiał. Paru oglądało się lubieżnie, inni ze strachem, jeszcze inni z podziwem. Czarodziejka barw... Co to znaczyło? Nie było czasu myśleć. Czuła dziwne, srebrne światło którego zwykle, ludzie oczy nie dostrzegały. Jak gwiazda spadła z nieba. Jak zimny ogień. I widziała źródło tego światła, z twarzą ściągniętą w wysiłku aby nie świecić prawdziwym blaskiem, miną poważną lecz ciągle tymi samymi, dziecięcymi oczyma. W płaszczu barwy nocnego nieba, zakapturzona – błądziła Selene. Maskowała swoją obecność. Lecz za dużo się przyglądała, otwierała usta, zaśmiewała do niebieści samej i potem zapadała w trwogę. To już ją wyróżniało. Jeszcze nie dostrzegała malarki. Lecz malarka ją – tak. Jak nie mogła widzieć tego metafizycznego blasku srebra.

Cholera, cholera, cholera!” Krzyczała w duchu Lorraine. Co ona tu robi? Musi szybko ją stąd zabrać nim inni ją zauważą. Jeszcze się nie spostrzegli, ale wyróżniała się chociażby czystością i pewną godnością. Starczy jeden z tych zboczonych chłoptasiów, by kto ją zaczepił i się wydało. Nienawidzili nieśmiertelnych, Selene raczej nie była wyjątkiem.

- Sara! - jedyne imię które przyszło jej do głowy, które jest dość uniwersalne.
Dopadła do niej i przytuliła.
- Dziecko, nie uciekaj ode mnie. Nie udało mi się jeszcze znaleźć twoich rodziców. Musisz być dzielna. Trzymaj się mnie i nie uciekaj. - Położyła rękę na jej ramieniu i zmuszając ją do pochylenia się, chciała skierować się wygodniejszą drogą niż ta, którą przyszła, w stronę magicznego domku.

To było koszmarne. Każdy Lorraine widział, co by nie zrobiła skupiliby na nich wzrok. Zresztą na każdym z ich trójki. Czuła, że szykuje się mała tragedia, jeśli szybko się nie ulotnią.
Księżniczka uśmiechnęła się... Promiennie? Jeśli tak by rzeczywiście było, to byłoby upiornie. I tak za dużo oczu na nich spojrzało. Selene nie ruszyła tylko za radością uściskała malarkę, bardzo mocno. Cieszyła się.

-Ty też tutaj? Ci wszyscy ludzie... Widziałaś ich? Są tacy żywi i smutni...
Widząc, że nie ma między nimi porozumienia zrospaczona dziewczyna szepnęła jej na ucho.
- Pani musimy zejść z ich oczu. Nie wiedzą kim jesteś i nie można ich tak zaskoczyć. Nie są gotowi. Nie odsłaniaj twarzy i chodź ze mną.
- Przecież... To mój lud. Prawda?
- Cień zakrył ich serca i oczy. Jeśli je rozświetlić teraz - spalą się. Musimy ich przygotować. Musimy pomówić teraz o Twoim ojcu, u mnie, w obozie.

Patrząc na nią była niemal pewna, że nie zrozumiała przenośni. Cień, ciemność – to byli jej rodzice. Władcy miasta. Nie widziała w mrokach wiele złego, przynajmniej nie na poziomie intelektu. Lecz mimo to poszła za malarką, za co ta była jej niezmiernie wdzięczna.

Lorraine już zastanawiała się co zrobić Onezymem. Przecież miał pójść do magicznego domku. Idąc przez obozowisko zauważyła jednak, że tak jak go zostawiła, tak stoi jak kołek. Problem z głowy, ale jak nagle przylezie i zobaczy Selene i nie daj Boże, Heliosie, i tak dalej (niewłaściwe skreślić), może być rozróba.
 

Ostatnio edytowane przez Kritzo : 04-02-2012 o 23:11.
Kritzo jest offline  
Stary 04-02-2012, 23:06   #89
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Nie było Kristberga by pilnować wejścia, więc gdy tylko weszły do środka zaryglowała drzwi. Skierowała Selene na jedyne krzesełko, które zdarzyło jej się namalować zawczasu, a sama opadła na kolana, zmęczona psychicznie i fizycznie.
Selene spojrzała na nią przejęta, zdjęła kaptur. Zadawała się nie zwracać uwagi na potworności obozowiska, pijane tłumy, jego gniew i podobne jak na zmęczenie malarki. Mało brakowało, aby biegała na bosko jak po pałacu.

- Masz kolczyki, wiedziałam, że będą się podobać. - Uśmiechnęła się. Lorraine nawet o nich nie pamiętała. - Prawda, ładne? Czemu tutaj jesteś? Nie lepiej w pałacu? Mamy ładniejsze suknie... Musisz przyjść na kolejny bankiet! - mówiła jakby nie pamiętała poprzednich wydarzeń. Albo nie chciała.
- Tak, bardzo mi się podobają i często o Tobie myślę Pani, gdy je oglądam. Z chęcią bym odwiedziła pałac, ale teraz muszę zostać tutaj - obowiązki. Mogę jednak zapytać co Cię tu sprowadziło? To nie miejsce dla księżniczki.
- Ludzie w mieście są smutni. Dworzanie są melancholijni, słudzy cisi, wszędzie jest zbyt głucho i... Ciemno. Lecz tutaj też są moi ludzie. Chciałam zobaczyć jak żyją. Czy są smutni czy nie, a jeśli nie, to czemu. Co zrobić aby w pałacu było jak tutaj. Ale teraz widzę, że... - Selene zanosiło się na płacz. - Oni są biedni, źli i jeszcze bardziej nieszczęśliwi. Chociaż tego nie widać.
“Nie lada odkrycie, księżniczko...” słowa same wykiełkowały w umyśle malarki.

-To nie wrócisz do pałacu? - Zmieniła temat znowu promieniejąc uśmiechem.
- Kiedyś wrócę, ale teraz muszę się zająć tymi biednymi, złymi ludźmi, by tacy już nie byli. Myślę jednak, że nie o tym chciałaś porozmawiać. Chciałabym być Ci przyjaciółką i jeśli coś Cię trapi wysłucham wszystkiego - uśmiechnęła się ładnie. Lubiła Selene mimo swej naiwności, a może z jej powodu, znalazła więc w sobie resztki życzliwości. - Wiem, że ostatnio jest ciężko, ale o czym myśli księżniczka? Ma przecież swoje własne problemy, każdy ma prawo je mieć. Jako czarodziejka barw mogę i powinnam pomagać wszystkim, jak tylko mogę. - Cokolwiek ta mityczna postać miałaby robić, to co sprowadziło tutaj Selene musiało być ważne. Być może chciała im pomóc w walce z Erebem.
- Wasze przybycie, to w czym pomogłam. Czy ciemność jest dobra? Zawsze uważałam, że tak. Ale jeśli nie, to co jest dobre... Nielegalne światło? Ono jest przecież nielegalne. Ci ludzie? Nie są wampirami... Więc nie ma niczego. Lud? To mój lud. To moi ludzie. Miasto należy do mamy, do mamy należy władza lecz... To mój lud. I jest mu źle chociaż ma mnie.
- A Twój ojciec? Co należy do niego? Przecież we trójkę władacie tym światem.
- Nie... - Sprawiła Księginice ból. W całym obozie srebrne latarnie na moment przygasły. - Nie chcę o tym mówić. - Malarka wiedziała czemu. Ereb. Hetman zjaw. Zjawy już spotkali. Bestia mroku...

- A może chcesz trochę lepiej zrozumieć ludzi? Z troski o ich dobro przecież ty przybyłaś. Mogę Ci o nas opowiedzieć w sposób prosty i przyjemny. Mogę też opowiedzieć smutną prawdę o Twoich ludziach. - Pogoda ducha paryżanki natychmiast zgasła, stała się niemal obojętna, ale Selene mogła wyczuć nutkę ostrożności i troski. - Wymagałoby to jednak dużo odwagi i odrobinę współczucia z Twojej strony księżniczko.
- Nie traktuj mnie jak dziecko. Myślisz, że nic nie rozumiem?
- Myślę, że dobrze ukrywasz to co wiesz. I nie wiem jak mam z Tobą postępować, jak nie obrazić, jak nie przestraszyć. Jesteś nieśmiertelną, ale też księżniczką, młodą dziewczyną.

I tak, faktycznie nic nie rozumiała. Problemy jej ludu nie pojawiły się nagle, znikąd. Dobrze wypierała się rzeczywistości. Nagle ją oświeciło?

Lorraine przemieszczała się po pokoju. Podeszła do lustra w którym mogła się przejrzeć.
- Może w pałacu takie zachowanie pomaga, ale w świecie Twojego ludu, w moich planach, nic to nie zmieni. Dotychczasowe schematy zawiodły i dalej będą zawodzić. Zmień coś, nie polegaj na innych. My cały czas coś zmieniamy, czasem po omacku, czasem... siebie. Heh... Przybyliśmy pomóc, ale jeśli będziesz bać się nas i ujawnienia tego co wiesz... to nie będzie tak jak Ty chcesz Pani, tylko tak... jak nam wyjdzie. Chcę zobaczyć w Tobie boga, księżniczkę, inni pewnie też by chcieli. Teraz nie wiem co widzę. Staram się do Ciebie pani dostosować, a nawet nie wiem po co przyszłaś. Samo to, że wszyscy chcemy jak najlepiej, może być za mało. Czarodziejka odwróciła się spowrotem do gościa z kwaśnym uśmiechem. W jej spojrzeniu było nieco wyrzutów i oczekiwań. Bała się, że Selene nie sprosta im tak jak do tej pory i się w sobie zamknie. Pojedyncze czyny niczego nie dowodzą, jedynie braku zrównoważenia, lub niemocy.

Po krótkiej rozmowie łatwo było dojść do wniosku, że niemoc właśnie była główną bolączką księżniczki Selene. Lorraine musiała być twarda, ale nie umiała. Też wolała słodkie, niewinne rozmówki, tak jak z koleżankami w szkole, o niczym. Po to by nie czuć się samotnie. Teraz musiała coś osiągnąć, może mentalna walka jest nawet trudniejsza od tej z magicznym złem?

- Jesteś ostatnią nadzieją swojego ludu. Ma on duże oczekiwania, bo jesteś księżniczką. Ja też je mam, ale dlatego, że jak sądzę, sprowadzenie nas nie było Twoim ostatnim słowem Pani. I właśnie dlatego teraz się tu widzimy, bez zbędnych oczu i uszu. Powiedz co leży Ci na sercu, czego od nas potrzebujesz?

- Chcesz czegoś ale sama nie wiesz czego. Dokładnie jak ja. Robię niektóre rzeczy bo... Muszę. To straszne. Czasem przychodzi coś takiego co każe mi być tak, a tak i nie inaczej. Wiesz dobrze, że jestem inna od mamy. Ciemność jest dobra, kocham ją. To przecież moje dziedzictwo. Lecz kocham mój lud... Chyba mu nie jest dobrze? Czasami pragnę ich krzywdzić... Czasem boje się ciemności. Kim ja właściwe jestem? Powiedz? Kogo widzisz? Królową cierni? Latarnię? Ale czemu mam dawać światło? Tego też mi nikt nie powiedział. Tak już tylko jest...

- A wiesz co było przed tym jak nastała ciemność? Wiesz czym jest ciemność? Dlaczego złote światło jest nielegalne? Dlaczego Twoje srebrne światło to za mało? Powiedz mi to, a powiem Ci co ja wiem. Może zrozumiemy o co nam na prawdę chodzi. Jakbym ja zaczęła... powiedzmy, że mogę być bardziej obiektywna, bo nie jestem stąd, a jakbym coś palnęła... znaczy powiedziała nie tak - mimowolnie się uśmiechnęła i zarumieniła - mogłabyś się ze mną pokłócić Pani. Obiecuję szczerość. Chciałabym by wszystko stało się jasne dla nas obu.

- Czemu o tym rozmawiamy? Tam ludzie się bawią! Jest jak w pałacu, jak na balu, jak wampiry i wampirzyce... Patrz, tańczą, piją. Może też pójdziemy na ten... Bal? - Stwierdziła nieśmiertelna z braku lepszych określeń na pijackie wygibasy za oknem, w dali. Zmieniła temat.

Miała jej serdecznie dosyć. Jeśli Selene nie zrozumie jej wyrzutów, to i tak do niej nie przemówi. Nie ma czasu, idzie na wojnę, ratować jej ludzi, o których ta nie ma zielonego pojęcia. Chyba faktycznie bogowie nigdy nie rozumieli ludzi, bo jak mogli, skoro nigdy ludźmi nie byli?

Przez chwilę miała wrażenie, że robi się czerstwa i oziębła jak Brygid. Niestety nie umiała być podstępna i dlatego zwyczajnie zarzuciła księżniczkę wyrzutami. O ile je udźwignie to będzie jakiś krok na przód, jeśli... to trudno, równie dobrze mogła tu nie przychodzić. Nie mogła marnować więcej czasu.

- Piją by zapomnieć o swoim życiu. Tańczą bo, gdy staną bez ruchu pogrążą się w rozpaczy nad marnym życiem. Śpiewają bo wtedy nie mogą krzyczeć. Tak wygląda świat ludzi, którym odebrano źródło życia, bezpieczeństwo i godność. Ciemność jest jedynie brakiem światłą i tak, złotego, nielegalnego jak mówisz światła. Ono daje nam życie i chęć działania. Noc służy odpoczynkowi i zabawie, pozwala się ukryć i zatopić w marzeniach. Ale też w ciemności łatwo ukryć złe zamiary. Gdy nie ma już dnia, została noc, gdy brakuje szczęścia, każdy w ciemności nie romantyczną kryjówkę, a miejsce skąd patrzą duchy, zjawy i mrok, gdzie zły człowiek się czai na cudze życie. Pozbawiono tych ludzi wyboru, pozbawiono ich wolności, dlatego jest w nich smutek i złość.Ciebie przytłacza atmosfera w pałacu Pani, a to są przecież zwykli śmiertelnicy, żyjący tak od lat tak, zupełnie inaczej niż ich stworzono. Wyrwij motylowi... ptakom skrzydła i zostaw im życie na ziemi. By docenić spokój nocy, trzeba co dzień przeżywać skwar dnia. Mając tylko jedno z nich, marzy się o drugim. Ale w dzień nawet istnieje ciemność, a tutaj światło jest aż nielegalne... Źródło życia ludzi, jest nielegalne, więc oni są nielegalni, niechciani, dlatego tylko pałac baluje. Dla Twego ludu, który nie zna już dnia, cała wina jest w ciemności. Jesteś jej najpiękniejszą częścią, ale od lat już nie różnisz się dla swego ludu niczym od ciemności zalegającej w lesie. Srebrny blask to jedynie gorzkie przypomnienie, że istniało kiedyś Słońce. Tylko z Nim na niebie człowiek wyczekuje przyjścia Księżyca.

- Żałuj, że tak krótko byłaś w pałacu. Wampirzyce potrafią się naprawdę dobrze ubrać. Wyglądają pięknie, a i porucznicy zachowują klasę, ta muzyka... Jest cudownie. Tysiące sług uwija się z napojami i przekąskami, taniec i... - Przerwała, stopniowo cichła, a mina jej poważniała. Księżniczka dostrzegła, że próba zakrzyczenia prawdy przed samą sobą spełźnie na niczym. Więc ucichła, zrobiła smutną minę, bodzie w podkówkę, a na dworze księżyc zakryły chmury. Milczała parę chwil. Lorraine nie wiedziała co zrobić, ale na szczęście Selene sama zaczęła mówić dalej.

- Ja... Sama już nie wiem. Pomogłam wam uwolnić buntowników. Złamałam prawo matki. Lecz czułam, że nie robiąc tego łamię inne prawo. Widzisz, dla mnie dobro czy zło nie są tak oczywiste. Gdybyś mnie zapytała... - Selene spojrzała za okno. Już chciała zacząć mówić o czymś innym... Ale nie mogła teraz. - Może dobro i zło to te prawa? Mama się mnie boi. Wiem o tym. Kiedyś pokłóciłam się z nią o to, że biją służbę w pałacu, mocno. Nie wiem czemu... Wtedy wydawało się mi to straszne. Teraz znowu normalne... Mama się bała. Ereb... Myślę, że nie spełniam jego oczekiwań. Jestem inna. Im nie zależy na ludziach. Mi czasem też nie. To jest straszne.

Zamilkła. Na dobrych parę chwil, skubała skrawek granatowego płaszcza drobną, pobłyskującą srebrzystym światłem dłonią.
- Co mam powiedzieć? Że mam wątpliwości. Że boję się tak samo złotego światła jak i ciemności? Ale mój lud. Stwierdziłam, że muszę ich poznać. I przekonać mamę do zmian w prawie – rzekła naiwnie. Lecz malarka czuła, że ona sama w to nie wierzy. Księżniczka błądziła we mgle. Jak to określiła mniszka, Selene wiedziała, że dzwonią lecz nie wiedziała w którym kościele.

- W Twoim rozumieniu dobra i zła widać ewidentny wpływ Ereba. W moim świecie światło jest dobre, a ciemność może nie zła, ale zło karmi się ciemnością, w niej się ukrywa. Ciemność to brak światła, dlatego nie jest sama w sobie zła. Na szczęście ciemność nocy rozświetlają Księżyc i gwiazdy srebrnym światłem i dlatego są dobre, bo dają nadzieję. Inaczej mrok byłby wszechobecny i straszny. Dlatego Ereb się Ciebie boi, a matka nie chce by on Cię skrzywdził, byś przeciwstawiła się mu. Ograniczasz jego moc. Tobie jest bliżej do światła niż do ciemności. Jesteś drugą stroną medalionu światło i noc, Heliosa i Selene. Ereb jest panem zjaw i bestii, niszczących życie. Świat pogrążony w mroku umiera, czy to się nie zgadza? Sama porównaj go do siebie. Czy jesteś pewna, że Ty, pani srebrnego światła, dzielisz krew z Erebem? Badając wasz świat słyszałam inną wersję. - Mówiąc to podeszła bliżej. Musiała ją złamać, by zaakceptowała prawdę i zdecydowała się uratować Heliosa. Wmanipulowana w poddańczą lojalność walczyła ze sobą bardziej, niż kiedykolwiek przedtem.

Selene milczała. Przygryzła obie wargi, aż jednej popłynęło trochę krwi... Jaka ona była podobna do krwi Heliosa! Skrzyła się srebrzyście lecz mimo wszystko. Księżniczka milczała. Oczy wlepiła w podłogę. Malarka czuła jak myśli kotłują się w głowie nieśmiertelnej.

- Czy chciałabyś, by Helios znów panował nad Twoim ludem?
Selene dalej milczała. Spojrzała ze strachem w oczach na malarkę. Nie odpowiedziała nic.

- Boisz się go? Jest... hm... - Lorraine poczochrała włosy załamana. - Ty nie wiesz co to jest dzień?

Dla nieśmiertelnych w tej krainie pojęcie światła i ciemności było w pewnym sensie abstrakcją. Świat istniał i jego składową była teraz noc. Kiedyś mogło być to samo światło. Zależnie od tego kto panował. Tylko skąd wzięła się noc? Ten dziwny świat był bardzo prosty, a jednocześnie niezwykle trudny w porównaniu do Ziemi. Jeśli nigdy nie widziała dnia, może nie znać Heliosa. Chyba powiedziała za dużo, ale było za późno by się martwić.

- W domu uczyłam się o starożytnych bogach, nie dużo, ale trochę wiem. Było ich wielu i może nawet byli prawdziwi, tylko odeszli z naszego świata. Według legend Helios, bóg Słońca na swym rydwanie przemierzał niebo. Kiedy był na niebie, był dzień, panowało złote światło. Gdy schodził za horyzont wracał do swego pałacu... a wychodziła noc, Nyks - nie interesowały ją szczegóły jak dokładnie było, przecież to tylko legendy. Co poeta to inna wersja, a ona była kolejnym. - Zmieniając się rolami pozwalali ludziom od siebie odpocząć i docenić swoje zalety. Natomiast wieczorem pojawia się na niebie Księżyc, to Twój odpowiednik Selene, dający srebrne światło, podobne do Heliosa. Księżyc raz pojawia się wcześniej, raz później, raz w środku dnia, raz w środku nocy i trwa po następny dzień. Ma dużo swobody. A ponieważ Helios i Nyks widzą się krótko, nie mają czasu na walkę.
- Był kiedyś, zanim mama przejęła władzę. Był wtedy dzień, tak. Boje się jeśli miałby wrócić. Światło jest straszne. Tam wszystko widać. Nie można nic ukryć, za dużo oczywistości, za dużo prawdy.... Ale wiesz... Może tego chce mój lud? Może ludzie są stworzeniami dnia? Tylko czemu wampiry mają się dobrze? Czemu i u ciebie jest i światło i ciemność? Potrzebują siebie? Powiedz mi.
 
Kritzo jest offline  
Stary 04-02-2012, 23:07   #90
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
- Jestem pewna, że ludzie potrzebują światła. Im dłużej tu przebywam, tym bardziej czuję jak ciemność pozbawia mnie człowieczeństwa. - Na myśl o Kristbergu i jego Cieniu przeszedł ją dreszcz. - Światło ludziom daje radość życia, bo ludzie są stworzeniami światła. Boją się ciemności, ale potrzebują jej by ukrywać swoje sekrety, by robić romantyczne bale i zakochiwać się przy świetle Księżyca. Potrzebują obu. Kiedy było tylko światło, mogli zamknąć się w domach, gdzie światło nie dochodzi. Teraz ciemność jest wszędzie i ludzie nie mogą uciec, nie mogą znaleźć radości, są na nią skazani. Ludowi potrzebna jest równowaga, trochę światła, trochę ciemności, miłość władcy ale i jego srogości. Dlatego światło jest potrzebne, by jakaś prawda była, by było coś pewnego. Światło srebrne tworzy w ciemności bogactwo cieni, ale wampiry go nie potrzebują. One są stworzeniami wyłącznie ciemności i są przez to podstępne, nie ma u nich nic prawdy. tworzy Wampiry, cienie, upiory, najlepiej czują się w samych ciemnościach, gdy nikt nie wie co, jak i komu robią.

-Bo w was jest i dobro i zło. Czy ja jestem dobra, czy ja jestem zła? - Selene energicznie powstała z krzesła. Już nie mogła wysiedzieć. - Wy chcecie też zła. Tak. Ludzie są nawiń. - Twarz księżniczki wydawała się drapieżna. Była tak podobna do Nyks. Piękna i okrutna. Lecz po chwili znowu przybrała, dziecinny, pogodny wyraz. Nieśmiertelna uśmiechnęła się zadowolona. - Więc niech tak będzie. Sprowadzę dzień i sama będę strzec i dnia i nocy. Tego potrzebuje mój lud.

- Ludzie są z natury dobrzy, ale gdy popełniają zło, uczą się, że ono jest złe. Wtedy wracają do dobra i go bronią. Ludzie żyją krócej od was i nie mają tej wiedzy o dobru i złu samej z siebie. Nawet Ty pani się nad tym teraz zastanawiasz. Chciałabym byś Ty, Twoja matka i Helios stworzyli nowy porządek, dla waszego ludu, bo bez ludu nie potrzebni są władcy. Pomożesz nam, byśmy mogli pomóc ludziom Omeyaconu?

- I zrobię to. Matka się nie zgodzi. Ereb się nie zgodzi. Stara monarchia pewnie nie żyje. Wiesz.... Czasem śni się mi Helios. Ciekawe co to znaczy? - Minę miała jak ktoś, kto nie rozumie wagi wydarzeń, w których uczestniczy. - Więc zaprowadzę ład. To wy mi pomożecie.

Nie wiedząc co dokładnie ma zrobić, Lorraine postanowiła zahamować potencjalną rewoltę w rewolcie. Selene była po ich stronie i źle by było, gdyby znowu zapanowała tyrania. Co by nie było, chciała sprowadzić dzień, a arystokracja wcale nie umarła.

- Ekhm... Helios żyje i czeka... jest w lochach, prawdopodobnie pod pałacem. Podejrzewam, że chciał się z Tobą skontaktować w wizjach. Musimy się do niego dostać. - Nie była pewien czy wspominanie o krwi Heliosa byłoby rozsądne. Mogłoby to wstrząsnąć i tak mocno rozchwianą psychiką księżniczki. Najwyraźniej nie wiedziała, że żyje. Wreszcie nie udawała dziewczynki.

Selene stała tak w domku, najpierw była pełna energii. Jak to ona, radosne dziewczę niczym się nie przejmujące. Kiedy wreszcie dostała skrzydeł, wzięła odpowiedzialność za lud, podjęła decyzje (więc już nie wegetowała jak srebrna zabawka na dworze), wtedy: podcięto jej skrzydła.
Więc stała osłupiała wpatrując się swymi błyszczącymi oczętami w malarkę. Światło ze srebrzystych latarni w całym obozie lekko dygotało. Powietrze drżało jak drżała gładka skóra nieśmiertelnej. Złożyła usta jakby chciała coś powiedzieć lecz z gardła.

Spoliczkowała Lorraine.
-To nie prawda! Służysz Judaszowi, tak... Przecież przybyłaś z nimi, teraz Judasz pokłócił się z mamą i chcesz mnie wmanipulować.

Twarz miała nie tyle gniewną co smutną. Bardzo smutną. Selene nie należała ani do światła ani do ciemności, ani do ludzi. Chociaż nieśmiertelna, była to mimo wszystko biedna dziewczyna która swą beztroską pozą broniła się przed prawdą. Jak powiedziała. W świetle za dużo widać. Ona nie chciała widzieć wszystkiego.
-Myślałam, że jesteś inna.

Lorraine przyłożyła dłoń do policzka. W pokoju zaczęło robić się cieplej, ubrania obu dziewczyn zafalowały. Czarodziejka patrzyła na Selene ponad dłonią jakby chciała ją zabić. Gdyby kiedyś to już to zrobiła, obecna sytuacja na pewno zmieniłaby się w koszmar.
W powietrzu rozległ się odgłos plasknięcia, tym razem od policzka Selene. Dla Lorraine był to najwyraźniej najwyższy wymiar kary. Nie mogła dużej udawać opanowania.

- Zamknij się! Jak śmiesz! Biegam jak głupia po waszym świecie, kilka razy chcieli mnie zabić, prawie mnie zgwałcili, a teraz to?! Nawet nie wiesz co znaczy zabić, zgwałcić! Nic nie wiesz! Sama nas tu chciałaś. Możesz być sobie bogiem, księżniczką, ale jesteś zwykłym smarkaczem! Odwróć się od prawdy, uciekaj, bądź taka sama jak reszta, albo jeszcze gorsza. Będziesz tchórzem. Ciemności nie ma bez światła, ciemność może istnieć tylko, gdy ukryjesz światło. Jeśli go nie ma w ogóle, nie ma nic! Wampiry to pasożyty, Ereb to pasożyt, bez światła zginą. Jak go zabraknie to Ciebie zamienią w niewolnika. Wybieraj! Nie obchodzi mnie co o mnie myślisz, chciałam być szczera, uczciwa, żeby nie było potem niespodzianki, czułam się winna, że nie mówię wszystkiego. I co mam w zamian? - Włosy jej falowały, była na prawdę wściekła. - Jesteś słodziutka, ale jak będziesz latać na wietrze jak chorągiewka, nigdzie nie dojdziesz. Sama nic nie możesz. Jesteś odbiciem Heliosa, a jaśniejesz tylko w ciemności. Gdy jedno z nich zniknie, Ty też znikniesz. Albo nam pomóż, albo nie zawracaj mi głowy. Nie mam czasu, mam do ocalenia masę ludzi ludzi i kilku bogów. - Zaśmiała się histerycznie, przecież tą niedorzeczność, ale tak - to prawda, miała taką moc. - I nie patrz tak na mnie! Mam Cię dosyć. Za kilka godzin mogę być trupem, a od kwadransu tłumaczę Ci coś, czego sama dobrze nie rozumiem, a zdobyłam to w ciągu jednego dnia? Dwóch? Ty księżniczko siedzisz tu od stuleci i nie zrobiłaś nic! Cholernie nic! Nie masz prawa mnie oceniać! Ty nie wiesz zupełnie nic... - nadal buzowała, ale już wypalił się gniew, cała rozpacz, którą zbierała od chwili pierwszych kłopotów. Już kiedy się uniosła w jej oczach czaiły się łzy. Teraz spływały po policzkach strumieniami, a całe jej niezwykle kruche teraz ciał drżało niepohamowanie.
- Przepraszam... mi też jest ciężko. Jestem tylko przeciętną siedemnastolatką z przedmieści. - Temperatura już kilka chwil temu wróciła do normy..

Selene spoglądała na malarkę jak na dziwny okaz ptaka. Jeszcze nigdy, nikt ze śmiertelnych tak się do księżniczki nie zachował. Wampiry ją szanowały (ale czy to wciąż byli ludzie?), służba bała się każdego z dworzan, ludzie z miasta – bali się wszystkiego.
- Ja was chciałam? Mama zaprosiła Judasza, a on przybył z wami! Ja, ja... - Nie skończyła. Obróciła się na pięcie, wygasiła swój blask (z trudem), założyła kaptur i trzaskając drzwiami wyszła.

Lorraine siedziała na ziemi przygnieciona swoją niemocą. Nie mogła zrozumieć, czemu nieśmiertelna, długowieczna, więc zdawałoby się mądra boginka jest tak głucha na prawdę. Sama miała marne nadludzkie moce, była śmiertelna i myślała jak śmiertelnik. Bogowie nawet gdy troszczyli się o ludzi, w mitologiach byli raczej niestrudzeni i opanowani, jakże różni od Selene. Jej gwałtowne zmiany nastroju wytrącały Lorraine z równowagi. Raz czuła litość, a zaraz potem gniew. Balansowała podobnie, choć między odmiennymi stanami, tak jak zmienną jest pani Księżyca, czego nie mogła jeszcze zrozumieć. W pewien karykaturalny sposób Selene była uosobieniem kobiecej logiki i wahań nastroju, przez którą Lorraine gryzła się teraz w język.

Myśli szybko wracają na właściwy tor, gdy trzeba walczyć o swoje życie. Miała przeznaczyć ten czas na przygotowania, co mogło ich wiele kosztować. Ocierając oczy i zaciskając zęby zajęła się magią, testując nowe możliwości, szukając ukojenia w pracy.

* * *

Wychodząc z domku po pewnym czasie zauważyła stojącego tępo Onezyma. Czego by nie chciał i jak głupi nie był, należała mu się pomoc. Wytrwale czekał, choć kazała mu iść do domku (całe szczęście tego nie zrobił). Może chociaż jedno pozytywne zdarzenie tego... nie miała godziny, a oczywiście było ciemno. Oceniając swoją senność oceniła porę na popołudnie - choć nie wiedziała ile spała w lesie.

Czegokolwiek rebeliant by nie chciał, postara się mu pomóc. Choćby miało to być jedynie wysłuchanie jego problemów. Stać ją teraz było jedynie na chłodną, wymuszoną życzliwość. Wypaliły się w niej emocje i została lodowa maska. Ukrywała rosnącą rozpacz, zmieszaną z krwisto-czerwonym gniewem na siebie i otaczającą rzeczywistość. Póki o tym nie myślała, ryzyko ponownego uwolnienia emocji było niewielkie. Miała plan i to trzymało ją w pionie.

Z tego właśnie powodu gdy dziewczyna podeszła do Onezyma, Lorraine wydała mu się bardzo odległą i niedostępną. Czy jednak istniało coś co by go krępowało, skoro swoje życie zawierzył jeszcze nie tak dawno talizmanowi ukrytemu we własnym odbycie?

- Zgłoszono na mnie donos. Powiesz nic... Tylko, że znaleziono księgi które przywieźliście. Mnie już raz złapano na studiowaniu historii. Dlatego podjąłem to zadanie. Teraz oczywiście głowy cień podejrzeń leży na mnie. Wina, wyrok, śmierć... Już raz byłem skazany za to, powrót wybawił mnie. I znowu ambaras. Do tego straciłem magiczny medalion!

- Ale nie jesteś uwięziony, więc się nie lękaj. Porozmawiam z Izraelem. - Głos Lorraine zdradzał znużenie. Zmierzyła go wzrokiem oceniając czy mówi prawdę. W jego aurze splatało się wiele wątków, znaczących strach, gniew, smutek i inne, dając chaotyczny obraz zagubienia. Chwyciła błękitny pędzel i zamoczyła go w aurze Onezyma. Chciała go uspokoić, ale nagle przeszył ją dreszcz, że to może zbyt niebezpieczne. Było jednak za późno. Odwróciła się, by nie zdradzić podenerwowania.

- Trzymaj - dała mu medalion, zrobiony z chłodnej stali. Podążając za czystą ideą powstał z kilku ruchów magicznym pędzlem. Zdawał się być bardziej niż rzeczywisty, choć wyraźnie nie z tego świata. - Do odwołania jesteś moim sługą. Twoim głównym zadaniem jest nie wchodzić mi w drogę. A teraz chodź. - Ruszyła w stronę namiotów.

Onenzym spojrzał na nią blednie. Z... Zawodem w oczach. On mówił prawdę, ona była czarodziejką barw. Czy ludzie tutaj nie pragneli słońca? Czarodziej barw. W ciemności nie było kolorów.
Nie zadziałało. A smutny rewolucjonista machnął ręką i ruszył w swoją stronę. Lorraine zauważyła jego brak i krzyknęła za nim.

- Jak będziesz się plątał po wiosce nie miej potem pretensji, że nie ma mnie w okolicy by cię uratować. - Czy nikt kto ma do niej interes nie może zachowywać się mniej samodzielnie? Po co w ogóle zawracał głowę? Obiecała jednak, że mu pomoże więc poszła szukać Brygid, ona na pewno coś zaradzi. Izrael chyba ją szanuje, a to u niego trzeba załatwić.
 
Kritzo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172