Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-07-2011, 00:56   #61
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Trzeba było coś zrobić, ale nie wiedziała co! Tyle rzeczy na jej głowie, tyle niebezpieczeństw. Musieli minąć mury i blokowały ich jedynie rąbane przez drwala drzwi. Musiała coś zarazwymyślić...

Wdrapywała się szybko na dach powozu. Bała się, że zaraz spadnie i niewiele by brakowało. Posiadanie tytułu bohatera jednak zobowiązuje i nie można ginąć w tak idiotyczny sposób, opowieść musiała trwać dalej. Balansując na dachu udało jej się zająć miejsce należne woźnicy. Za sobą miała wielką paszczę ciemności. Przed sobą nikłą nadzieję w postaci drwala, który sięgał właśnie po lampę.

Chwyciła swe magiczne pędzle i zakrzywiła przestrzeń maźnięciem na przód, niczym grot strzały. Kolejne, energiczne wymachy pędzla rozprysły we wskazane kierunki mistyczne mazidło, tworząc szkielet konstrukcji przywodzącej na myśl pancerz batmobilu. Po chwili otoczył ich mrok, by konie przerażone zderzeniem nie zrezygnowały. Zbroja ta była ucieleśnieniem determinacji i chęci ochrony bliskich, którzy byli teraz w niebezpieczeństwie. W koło, niczym na karnawałowej masce falowały niedokończone krawędzie wielobarwnej rzeczywistości. Jeszcze tylko jeden szczegół. W bok wysunął się wielki hak, który miał zgarnąć Kristberga, czy ten tego chciał czy nie. Czy tego chciał czy nie, Lorraine nie mogła go zostawić.

Powóz z wielkim klinem na przedzie niczym lokomotywa o tęczowym dymie parł na przód. Pióropusze barw, sterczące z niedokończonej idei szkieletu pancerza, ciągnęły się daleko wpadając w paszczę ciemności. Malarka wewnątrz magicznego tarana, jedną ręką trzymała lejce poganiając dzielne rumaki, a drugą ręką smagała rzeczywistość, by w chwili zderzenia czar nie prysł niosąc im zgubę.
 
Kritzo jest offline  
Stary 30-07-2011, 17:27   #62
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Świat zwolnił.
W oczach Lorraine Girard odbijało się światło. Oślepiające, złote, czyste. Tysiące strug światłości mieniło się w pancerzu powozu. Stalowe płyty okalały go trzymając się jakby tylko na słowo honoru, gdyż drewniany szkielet nie miał prawa ich utrzymać. Pędzili uciekając przed paszczą ciemności w stronę światła. Od mroku w światło. Metafora oświecenia? Zapach moczu. Stukot kuł. Stalowy kolos zbliżał się aby zmieść drwala, metalowa machina pędziła na niego. On stał z lampą w górze i widział ciemność za metalem. Nie zwalniała, jeszcze nie. Nie bała się, chciała jednak mimo wszystko przeżyć.
Świat przyśpieszył. poszedł w drzazgi. Wielki huk, grzmot, krzyki. Wszystko wirowało, w powietrzu latały kawałki drewna, metalu, światłość gasła i błyskała na przemian wprawiając mrok w huśtawkę. Świat dla Kristberg wirował. W momencie uderzenia powozu jakby coś go porwało do góry... Potem był tylko ból, krzyk, dłoń mocno zaciśnięta na lampie oraz blask przebijający się przez instynktownie zaciśnięte powieki. Krzyk malarki... Sama dziewczyna nie słyszała swego ochrypłego głosu, tylko krzyki innych w powozie podczas zderzenia. Chyba dalej jechali. Mokra ziemia. Lorraine podniosła się, szumiało jej w głowie. Wokół pełno metalu, drewna... Rozejrzała się, byli w lesie... Wszyscy cali, trochę poobijani. Spojrzała za siebie, tam tylko las i wodna ścieżka... Koło powozu leżało w matowej wodzie, wystało... Kto buduje takie drogi?


-Pozwólcie mi wracać do miasta! Już nic się wam nie przydam! Proszę!

Przeraźliwy krzyk Skarbnika Starego Miasta odbił się nienaturalnym echem kiedy ten ęzł po błotnistej ziemi w kierunku zniszczonej bramy. Buntownicy patrzyli zdziwieni... Zrobiło się całkiem cicho. Zaniemówili. Na moment można było dostrzec proste, matowe mury miasta wykonane jakby z rudy żelaza niżeli czystej skały, można było dostrzec otwarte przejście i wolną bramę, a w nim...
...ciemność galopem ruszyła w ich stronę, paszcz rozwarta, ryk przypominający tłoczone szkło. Lecz zatrzymała się. Nic zresztą dziwnego – ledwo przytomny Kristberg kucał najbliżej bramy trzymając w ręce wciąż świecącą latarnię. Ciemność rozbiła się onią jak o ścianę, kłęby czarnego dymu uformowały się w smoka. Ten ryczał, próbował gryźć, zmieniał kształty, wił się, lecz światło go blokowało. Krzyk. Smok bladł, rozwiewał się. Zawył ostatni raz wykuwając ze swej paszczy wprost do płytkiej rzeki-drogi nikogo innego jak Brigid, tuż pod nogi Onezym do którego dopiero dochodziło co się dzieje. Był zaplatany w końską uprząż, zaś same konie leżały gdzieś na boku, okulałe, jeśli nie gorzej.
Jeszcze jedno spojrzenie na nieprzytomną mniszkę. Śmierdział odeń okrutnie, a cała była oblepiona szarymi, krótkimi robakami, pluskwami czy cokolwiek to było – robaki przypominały niekiedy nawet twory jednowymiarowe czt szare konfetti gdyby nie to, że z każda chwilą one ciemniały, a kobieta traciła dosłownie wszystkie kolory.

-Do miasta! Puszczaj mnie!

Eleazarosa wyrwał się jednemu z buntowników i poczatować się do miasta. Drwal powoli odzyskiwał panowanie nad sobą, lampa gasła, acz cził, że jego własny, prywatny cień zostawił sobie furtkę. Coś jakby swędzenie własnej umysłowości, bardzo nieprzyjemne, drażniące uczucie o tym świadczyło. Rzeczywistość gorzej obeszła się z powozem niżeli z nimi. Stłuczenia, siniaki, kilka zadrapań i płytkich ran... Malarka ujrzała jeszcze w chwili mignięcia postać w miejscu, gdzie najpierw stała brama, a potem dymny smok – płaszcz w barwie zgniłej zieleni. I ten smród rozkładających się liści.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 01-08-2011, 20:52   #63
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Co się właściwie stało?!
Drwal upadł na kolana opierając się dłońmi o topór i dysząc jak niedoszły topielec. Ostatnie wydarzenia, pamiętał jak przez mgłę. Ciało było zmęczone, myśli poruszały się jak muchy w smole, zmysły przytępiały.
Na krzyki Eleazarosa reagował ospale, z obojętnością przyglądając się jego ucieczce do miasta.
Kristberg czuł się brudny i zmęczony. Ta walka wyczerpała jego siły duchowe. Powoli wstał i podszedł do zniszczonego powozu. Wyglądało, że on nigdzie już dalej nie pojedzie.
Konie wyglądały równie nie lepiej.

Najgorzej było jednak z mniszką. Leikrini oświetlił jej nieprzytomne ciało, wzdrygając się widok pełzających po niej stworzeń. Spojrzał na malarkę mówiąc. –Możesz coś z tym zrobić?
W końcu nie wypadało by on obmywał obcą kobietę.
Następnie ruszył w kierunku roztrzaskanego powozu, z trudem. Każdy krok był wysiłkiem nie tyle dla ciała, co dla umysłu.
Sen. Czy zaznał snu, odkąd trafił tutaj? Czy zaznał odpoczynku?
Ciągle w biegu, ciągle za czymś pędząc, ciągle staczając kolejne boje z nieustępliwą ciemnością.
Rozejrzał się po szczątkach powozu i zaczął wybierać księgi. A nuż się jeszcze do czegoś przydadzą. Co prawda wszystkich zabrać nie mógł, ale wybrał na chybił trafił, te które warto było przeczytać... Kilka z nich zamierzał wziąć ze sobą.

Po czym podszedł do tego, który zwał się Onezymem.- Drogę do obozu chyba znasz? To my pójdziemy z tobą.
Koniec końców, trójka przybyszów stała się marionetkami Judasza. I musiała wędrować do obozu buntowników. A sam Kristberg wątpił, by na dotarciu tam skończyła się ich misja. Z drugiej strony w obozie spodziewał się także Judasza.
Spojrzał w kierunku wodnej ścieżki. Jeśli nią dało się dojść do buntowników to... wszystko zakrawało na parodię. Bo w takim przypadku nie potrzebowali pomocy by dotrzeć do Izraela. Podobnie jak nie potrzebowali jej słudzy obecnych tyranów. A może...
Drwal wskazał palcem wodny szlak.- Dokąd prowadzi ta ścieżka?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-08-2011, 19:32   #64
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Lorraine była w lekkim w szoku „Ja to zrobiłam?!” – pomyślała. Rozejrzała się i dostrzegła, że smok ciemności, których ich gonił ulatuje, znikając już całkiem z pola widzenia.

- Może i lepiej, że ja… - opadła zmęczona na zimną ziemię. W okolicy niedobitki się podnosiły. Czuła ich obecność, nikłą nutkę nadziei i radości, ulgi.

Poderwała się gwałtownie. Nie wiedziała gdzie dokładnie są. Za murami nic ich nie atakowało, a przecież co za różnica takiej ciemności? Czyżby byli bezpieczni?

Czarodziejka podniosła się powoli, sprawdzając czy nic sobie na pewno nie złamała i wychyliła się zza kawałka wraku karocy. Elazaros już był niemal nie do odróżnienia, gdyby nie jego charakterystyczny chód – tchórzliwy, ale i naznaczony piętnem lat.

W polu widzenia nie było Kristberga. Wyszła za swoją tarczę i by go odnaleźć. Stał nieopodal pochylając się nad kimś. Będąc już bliżej rozpoznała, że w świetle lampy drwala znajduje się Brigid, która w trakcie pościgu wyskoczyła w ciemność. Chyba jej się nie powiodło.

- Brygid!Lorraine była już obok Islandczyka. Dopiero teraz zauważyła, że o ile nie jest rozszarpana, nie ocieka krwią, to… długo nie będzie mogła się do Brygid zbliżyć na mniej niż dwa metry. Czyżby tak wyglądało wnętrze ciemności? A może to sprawka druida…

Lorraine spojrzała na drwala pytającym spojrzeniem. Czemu nie jej jeszcze nie pomógł? Sama szczególnie nie paliła się do tej roboty, a przecież była jeszcze taka młoda i czysta. Gdzie ten drwal ma jaja?

Zagryzła wargę i spojrzała jeszcze raz na towarzyszkę. Nie oddychała nosem, inaczej już chyba dawno by zwróciła, nie jedzony od dawna obiad. Pewnie nie wyglądałby wiele lepiej od tego co pokrywało mniszkę. W brzuchu nie chciało jednak burczeć, coś wyraźnie mu przeszkadzało myśleć o jedzeniu.

Chwyciła w rękę niebieski pędzelek, zastanawiając się nad tym czy to faktycznie coś pomoże. Chwyciła jeszcze żółty i czerwony, doszła do wniosku że jednak nie. W kilka machnięć pędzla powstało pierwsze wiaderko, a w kilka następnych drugie i trzecie. Magiczny pędzel niebieskiej barwy zaczął po chwili produkować do nich niekończacy się strumień wody. Zamaczając pozostałe dwa pędzle miała nadzieję dodać płynowi zapachową nutkę, co być miała nadzieję da zadowalający skutek. Przywoływała w pamięci swoje ulubione perfumy i zapach kwiatów. Pracując zdołała na chwilę zapomnieć o ochydztwu pokrywającym Brygid.

Mogło być lepiej, mogło być też dużo gorzej.
- Panie Kristberg, pomoże mi pan? – Wiaderka były przeciętnych rozmiarów, ale zdecydowanie nieprzystosowane do możliwości Lorraine. Uśmiechnęła się więc ładnie licząc na pomoc silnego ramienia.
 
Kritzo jest offline  
Stary 08-08-2011, 10:44   #65
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
licami Dublina szła Brigid, a właściwie nie szła, ale przemykała się chyłkiem, naciągając rękami koszulkę, by zasłonić święcący bladością jak księżyc w pełni tyłek. Brigid zapomniała założyć spodni i pokazała się na mieście goła od pasa w dół.

Jakoś nie przyszło jej do głowy, iż mogłaby wrócić i ubrać gacie. Szła na Bardzo Ważne Spotkanie, z Bardzo Ważną Osobą. Co Ważna Persona powie na jej kościste pośladki było w tej chwili sprawą drugorzędną. Najważniejsze było zdążyć, i tak się jakoś zgiąć i zasłonić, by pół Dublina nie dowiedziało się, że Brigid ma tuż nad linią włosów łonowych znamię po byku, w kształcie szczura powieszonego na szubienicy. "A zresztą, chrzanić znamię, jestem goła do cholery!".

Brigid nigdy nie była szczególnie wstydliwa, swoją powłokę cielesną traktowała jak bagaż w długiej podróży - niewygodny i niezbyt miły dla oka, ale niemożliwy do wyrzucenia. Kultura nakazywała jednak zakrywać co poniektóre jego części, i brak owego zakrycia był dla Brigid poważnym dyskomfortem.

Po mieście spacerowali pacjenci Freuda, za nic sobie nie mając, że pasują tu niemal tak samo jak półnaga Brigid. Ida Bauer szła za spuszczoną głową, zanosząc się spazmatycznym kaszlem. Siergiej Pankiejew zaczepiał przechodniów i każdemu, kto chciał i kto nie chciał, opowiadał sen o białych wilkach siedzących na drzewie. A także Człowiek od szczurów, który na widok Brigid uciekł z wrzaskiem. Oczywiście, przechadzał się również i on, Doktor Szajbus we własnej osobie.


- Religia to złudzenie - zagaił, spowijając Brigid kłębami dymu.
- Śnię we śnie - poinformowała go sucho Brigid. - Przepraszam, doktorze, ale nie jest pan na pozycji do wydawania kategorycznych stwierdzeń.
- Pani uważa, że to przydatne złudzenie? - naciskał Sigismund.
- Całkiem...
- Zatem zgadzamy się we wszystkim. Czy pani wie, że nawracający sen o spacerach nago po mieście jest dowodem braku satysfakcjonujących przeżyć seksualnych?
- Nie pan się schowa z taką diagnozą. Lepsze stawia Miss Kate z "Bravo Girl".
- Czy pani wie, że strach przed ciemnością i nachalny pociąg do kluczy jest uwarunkowany wewnętrznymi zahamowaniami natury seksualnej?
- Lekarzu, lecz się sam
- wypaliła Brigid impertynencko, i w tym samym momencie przejeżdżający tramwaj (zwany zapewne pożądaniem) ochlapał Brigid i Sigismunda od stóp do głów błotnistą wodą o zapachu lawendowej kostki odświeżającej do kibla.
- Yyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyh - sapnęła zaskoczona Brigid, w tej chwili prezentująca sobą bardzo swobodną wariację na temat konkursu miss mokrego podkoszulka. Rozmiękniete cygaro wypadło z ust ojca psychoanalizy.

Ulica pokryła się wodą, stało się wodnym szlakiem wiodącym nie wiadomo skąd i dokąd. Spod powierzchni wykwitały pęki lawendy - i Brigid doskonale widziała, że kwiaty są sztuczne. Z góry ulicy sunęła lekko smukła gondola. Judasz leżał rozparty na poduszkach, a Cerridwen robił za gondoliera.

- Trochę głupia jednak ta twoja najmądrzejsza część trio - rzucił druid do Judasza tonem pogawędki Szatana z Bogiem "No to co zrobimy dzisiaj z tym Hiobem".
Judasz przerwał obgryzanie winogron.
- Bywa. Ale za to nieustannie zabawniejsza od ciebie.

Brigid wrzasnęła jak potępieniec, złapała brukowca, starannie wymierzyła i wyrąbała sześcianem granitu prosto w głowę Powiernika Tajemnic.

- No za co to? Za co? Naprawdę chcesz się nudzić w domu? - jęknął Judasz głosem skrzywdzonej niewinności i Brigid otworzyła oczy.

***

- Yyyyyyyyyyyyyyyyyyyyh - wrzasnęła potraktowana wodą mniszka, zrywając się na równe nogi. Zaraz też znalazła winnego, drogą błyskotliwej dedukcji - ten oblewał wodą, kto trzyma wiadro.
- Porąbało cię? - wydarła się na Kristberga. - Jest zimno! To jeszcze nie wynaleźli antybiotyków! Mogę zachorować! Umrzeć na zapalenie płuc!
Tłumaczenie przerwał nagły pisk mniszki. Coś jej pełzało pod stanikiem. Mniszka wyrzuciła ręce w górę, zaczęła trząść habitem w opętańczym tańcu, wreszcie wsadziła sobie rękę za wycięcie szaty i zaczęła szukać palcami tego czegoś małego, wijącego się... wreszcie wydobyła, ściskając go w dwóch palcach, wijącego się robaka. Patrzyła na niego z rosnącym zdziwieniem na twarzy, by wreszcie zmiażdżyć i wytrzeć palce w przód habitu. Powiodła wzrokiem po okolicy i westchnęła. W głowie miała pustkę. Biegła w ciemności, a potem, pyk... i był już Dublin, Freud i gondola, na której Judasz z Cerridwenem udawali Romea i Julię. Powąchała rękaw habitu. Zajeżdżał lawendowym odświeżaczem i Brigid wywróciła oczami z rezygnacją.

- Czy ktoś może mi powiedzieć, dlaczego uznałam za stosowne pójść na ryby, podczas gdy wy bawiliście się w wyścigi rydwanów?

- Pobiegłaś w ciemność
- zrelacjonował Onezym. - Potem cię nie było... a potem cię wypluła, tutaj w wodę...

Brigid uśmiechnęła się radośnie. Dziura w pamięci nieszczególnie ją martwiła, dopóki pozostali uczestnicy imprezy trzymali się na nogach i byli w stanie uzupełnić luki. Wydobyła zza stanika przemoczy skrawek pergaminu i bez pytania i żenady osuszyła go na rękawie sługi.

- To świetnie... To znaczy, żem niesmaczna i ciężkostrawna. Może nawet trująca. Jakby nic już się nie dało zrobić, nafaszerujecie mnie święconą wodą i podłożycie jak szewczyk smokowi - coś nagle zwróciło jej uwagę, zmrużyła oczy. - Eleazaros. Gdzie to bydlę?

- Uciekł.


Przez chwilę zdawało się, że Brigid eksploduje i rozerwie Onezyma na sztuki. Ale pokręciła tylko głową, wyżęła mokry rękaw i klepnęła mężczyznę w ramię.

- Źle się stało. Ale trudno, nic już nie zrobimy. Pomóż sir Kristbergowi z księgami, weźmiemy, ile damy radę. Zobaczę, co z końmi. Musimy się szybko zbierać.

Irlandczycy zawsze byli narodem koniarzy. Brigid zdarzało się jeździć konno, a nawet zajmować się zwierzakami na zlotach bractw historycznych i innych dziwaków - przebierańców. Jednak co innego przeciągnąć koniowi zgrzebłem po zadzie czy nawet wyczyścić kopyta, a co innego leczyć złamania. Na razie, robiąc dobrą minę do złej gry, metodycznie wyswobodziła jednego z koni z potrzaskanego dyszla i poplątanych wodzy, złapała go twardo przy pysku i zdecydowanie podciągnęła do góry.

"Jak wstanie, to już pół biedy. Nawet okulawiony może coś ponieść, nawet jeśli nie człowieka".

- Ruchy, proszę wycieczki... Zanim przybędą posiłki. Onezym, masz chociaż blade pojęcie, w którym kierunku mamy jechać?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 08-08-2011 o 10:49.
Asenat jest offline  
Stary 08-08-2011, 17:36   #66
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Mieli czas dokładniej przyjrzeć się lasom otaczającym Omeyocan. Na pierwszy rzut oka niesamowite wydawały się drzewa, wielkie, stare, suche o poskręcanych konarach w dziwnych pozach. Liści było na nich niewiele, większość albo już leżała na błotnistej, porośnie ej rzadką trwa ziemi albo dopiero chyliło się ku upadkowi. Powietrze było nader świeże co kontrastowało z duchotą panującą w samym lesie.
Jeszcze coś. Było jaśniej. Widoczność ograniczał drzewa oraz szara mgła koby parującą z mokrej ziemi. Lecz nie było wszechobecnej ciemności. Od czasu do czasu między drzewami przemykał cień, gdzie indziej wił się czarny, smolisty wąż. Cicho. Co prawda od czasu do czasu dochodziły do nich szmery jakby to sam las oddychał cicho. Lecz poza tym żadnych ptaków, owadów, małych stworzeń czy też większych. Nawet woda w tajemniczej ścieżce stała nieruchomo jak zaklęta. Onezym spojrzał skrzywiony w ciemność miasta, potem odwrócił się do trójki podróżników:

-Ta ścieżka? Podobno kiedyś była to rzeka którą przypłynęli pierwsi mieszkańcy miasta... Teraz jest ścieżka, do końca nikt nie doszedł. My pójdziemy nią ale skręcimy potem w gąszcz. Poprowadzę. – Moment zawahania, westchnięcie. -Może jednak trzeba było zatrzymać tego starucha...

Robaki ktore do tej pory wysysały barwy z mniszki, teraz rozpływały się jak senne mary. Szykowali się do dalszego wyjścia. Buntownicy zbierali co dało się jeszcze ocalić z powozu, Kristberg zbierając księgi musiał uporać się ze straszliwym przeczuciem. Jego własny cień wróci. W najmniej odpowiednim momencie. Wrażenie czyhania cienia na progu jaźni, mieszanina strachu i zdenerwowania. Gdyby wtedy nie użył lampy, może cień miałby go już w posiadaniu? Brigid udało się doprowadzić konie do sprawności czy raczej powolnego poruszania się. Zwierzęta wyglądały fatalnie i potrzebna będzie im pomoc. Zapewne będą mogły zabrać cześć ładunku, w tym większość księga lecz dosiadanie ich byłby czystym barbarzyństwem. Otrzepująca się z błota malarka mogła spojrzeć na buntowników. Fioletowa łuna wiary biła z ich obliczy. Wyszperane myśli, radość. Duma. Wiara w amulety. Niekształtne myśli, trudne do usłyszenia jako słowa. Lorraine bardziej odbierała ich wiarę a amulety. Ich rzekomą moc, że to one stworzyły znak który ich uchronił. Acz wszyscy o tym milczeli jakby bali się mówić o tym na głos.
Nie minęło wiele czasu jak ruszyli wodną ścieżką. Buntownicy nalegali aby iść wodą gdyż, jak stwierdzili, las jest niebezpieczny. Onezym i jego ludzie milczeli całą drogę.

***

Tak jak było mówione, po około pół godziny drogi cała grupa skręciła w prawo. Zaczęły się szepty pomiędzy buntownikami. Mało dało się usłyszeć gdyż a robił się coraz gęstszy, do drzew dołączyła również wysoka trwa, a miejscami gęste krzaki o przegniłych liściach. Droga leśmi ostępami potrwała odrobinę dłużej.
Pierwszą oznaką, że zbliżają się do obozu buntowników było nikłe, srebrne światło latarni powieszonej na drzewie oraz systematycznie nasilający się hałas. Mgła powoli opadała, a księżyc wychodził zza chmur. Wejście do obozu było nagłe, w pewnym momencie po prostu drzewa się rozstąpiły ukazując ich oczom wielką (przynajmniej wielkości dwóch boisk piłkarskich) polanę wyrąbaną w lesie – jak można było stwierdzić po pniach gdzieniegdzie w ziemi. Światło dawały srebrne latarnie rozwieszone na drzewach ograniczających obszar obozu, a także gdzieniegdzie powywieszane na palach. Gwar, zgiełk, wszędzie tłoczyli się ludzie przemieszczający się tylko w sobie wiadomym celu w labiryncie namiotów rozsianych chaotycznie po obozie. Jedne mniejsze, drugie większe, kolorowe, szare, połatane, bezkształtne. Brak tu było jakiegokolwiek planu, a wszystko przypominało trochę oblrzymi jarmark – z jednej strony dzieci ganiały kury, gdzieś muczała krowa, z jednego z namiotów dobiegał stukot kowadła, a tam znowu dalej gospodyni wieszała pranie.
U wejścia praktycznie natychmiast obskoczyło ich trzech rosłych drabów wyposażonych w granatowe pancerze oraz ciężkie, metalowe pałki.

- Onezym, co to za jedni? I czemu już wracasz?

-Niestety plan się nie udał, przynajmniej nie do końca... Pomogli się części z nas ewakuować z miasta.

-I uważasz, że to powód aby ich tu sprowadzać? Narażasz nas!

-Wiesz co? – Widać, że Onezymowi powoli puszczały nerwy. Malarka niemal poczuła na skórze gorąca ognistej aury bijącej odeń. -Odpierdol się, dobra? Wszyscy mieszkaliśmy w mieście. Pomogli mi i potrafią walczyć z ciemnością.

Jeden ze strażników już miał wycedzić przez zęby ripostę gdy zachwiał się, a przez drabów przedarła się niewiasta w zwiewnej sukience. Niedawno musiała być naga gdyż jeszcze lew ramiączko zwisało swobodnie odsłaniając pierś. Nie była specjalnie urodziwa, dość tęga, wielkie piegi, nalana twarz oraz rzadkie, tłuste włosy. Rzuciła się na Onezyma z radością, ściskając go i całując w usta. Za nią pobiegła gromadka dzieci, chyba z dziesięcioro.
Potem nastąpił paradoks.

-Tatusiowie!

Tak, podróżnicy nie przesłyszeli się. Tak krzyknęły dzieci, a kobieta zaraz po jednym, rzuciła się na wszystkich męskich przedstawicieli buntowników równie mocno i namiętnie ich całując. Uśmiechnięta poprawiła sukienką, zwróciła się do Kristberga i ucałowała go w policzek.

-Na powitanie.

Uśmiechnąwszy się zalotnie zebrała dzieciaki i zniknęła gdzieś w gąszczu namiotów. W międzyczasie rozeszli się również ocalali buntownicy. Dryblasy wróciły do stolika przy którym grali w karty. Lorraine udało dosłyszeć się cześć rozmowy, a to czego nie usłyszała, uzupełniły jej myśli.

-Ja nie mogę, kolejni mordy do podziału. Nie po to zaszlachtowałem pana i potem jeszcze rąbałem rzemieślników abyśmy mieli tutaj dobytki, aby teraz inni korzystali. Psia mać, jeszcze po przewrocie kolejne głowy do podziału, kur...

Onezyma uśmiechnął się do nich, dziękując serdecznie za pomoc.

-Spróbuję znaleźć dla was jakiś namiot. Idę też zdać raport Izraelowi. Może przekonam go aby się z wami widział ale nie obiecuje.

I odszedł w gąszczu namiotów. Zostali sami mając za sobą las, a przed sobą obóz rebeliantów. Na pergaminie mniszki pokazał się klucz stylizowany na znak zapytania oraz człowiek galopujący na koniu.
Zostali sami.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 10-08-2011, 15:31   #67
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
asmarkany dzieciak wsadził palec w nos i obdarzył Brigid zdekompletowanym uśmiechem. Mniszka zawinęła rękawy w magicznym geście i uniosła do oczy dłonie, opatrując je okularami z palców. Smarkacz pisnął zachwycony, więc Brigid przykucnęła i pokazała mu ilustrację przepiórki.


- Frrrrrrr... ptaszek
- zapuściła sondę.
Dzieciak wsadził palec jeszcze głębiej w nozdrza i obserwował mniszkę jak nowe, niesamowite zjawisko..
- Am am, bardzo smaczny - Brigid pogładziła się po brzuchu i spotkała się z barierą niezrozumienia. Nie podejrzewała trzyletniego góra brzdąca o umiejętność łgania. Już niebawem dylemat "co wy tutaj jecie" będzie musiał zostać rozpoznany bojem.
- Przyjdę potem i pobawimy się, dobrze? - pogładziła dzieciaka po włosach.

Znajomość z piegowatą matką stada małych buntowników była wskazana, wręcz konieczna... Raz, że mając pod opieką wiecznie głodną dzieciarnię na pewno była najlepiej obznajomiona z tutejszymi sposobami zapełniania michy... Dwa, że - Brigid dostrzegła tę cechę u swych dzieciatych znajomych - z pewnością miała pełny pogląd na to, z kim tu warto, a z kim nie należy przestawać, kto jest aniołem, a kto szują i mendą. Wyklucie się potomstwa zawsze powodowało niezdrową ciekawość cudzym życiem, na zasadzie "to nie moja sprawa i właśnie dlatego mnie to interesuje". Nieświadoma faktu, iż właśnie zyskała dozgonną przyjaciółkę, która z chęcią wysłucha jej rewelacji piegowata obdzielała pocałunkami równo i sprawiedliwie wszystkich mężczyzn po kolei. Dzieciaty wielokąt nie robił na Brigid żadnego wrażenia. Na studiach mieszkała w akademiku i przywykła, że kontakty międzyludzkie bywają w swej formie różnorakie, mają przeróżne odcienie i wielu... uczestników. Tutaj jednak był pewien powód powstawania takich uczuciowo-erotycznych konstelacji, a powód ten mógł mieć i inne, mniej milusie implikacje.

- Kristberg, chodź no tu, tego konia to chyba będzie trzeba... - oznajmiła zmartwionym tonem, przeszła na koniec ich małej kawalkady i schowała się za bokiem wierzchowca. - Widziałeś to? Ja idę za Onezymem, obejrzę sobie pierwszą reakcję wielkiego Izraela na nasze przybycie. Pilnuj Lory, potem się zmienimy. Rozumiesz? Nie spuszczaj jej z oka! Niech nie chodzi nigdzie sama! - poleciła zduszonym szeptem. - Tu jest bardzo mało kobiet, a rewolucja przyciąga zawsze największe męty. Jak ją dorwą samą, to będzie nieszczęście. Ja idę. Możesz znaleźć kogoś, kto doprowadzi do ładu nasze koniki?
-Lorraine, chyba potrafi sama...- stwierdził Islandczyk pamiętając jak paryżanka mu zwiała w zamku, oraz ile zniszczenia mogły sprowadzić jej pędzelki. Niemniej Kristberg skinął głową przyznając ostatecznie rację Brigid. Bo miała rację, rewolucje... udane rewolucje przeprowadzają potwory, psy spuszczane z łańcuchów przez ideologów i demagogów.
Zresztą samo to miejsce nastrajało do czujności. Następnie zasugerował.- Powinniśmy się ulotnić z tego miejsca. Nie bardzo jednak wiem, dokąd się ulotnić.
Brigid skrzywiła się, jakby zjadła coś niesmacznego.
- Do domu, Kristberg. To nasz cel. To nie jest nasze miejsce, to nie są nasze sprawy. Nasz dom jest gdzie indziej i powinniśmy do niego wrócić. Nie trać z oczu tego celu, bo się zagubisz. A, jeszcze jedno... - podsunęła mu pod nos skrawek pergaminu z kluczem - znakiem zapytania i jeźdźcem. - Ciekawe, co? Jeśli ten piernik Freud miał rację, to czeka mnie niebawem randka ze śniadaniem... A jeśli nie miał, to ktoś do nas jedzie. I coś czuję, że znów usłyszymy o Judaszu.
-Niewątpliwie usłyszymy o nim. Jego trzy małe marionetki wykonały zadanie, więc czas, żeby zajęły się kolejnym. Judasz jedzie tutaj na pewno... z jakimś biczem, z jakąś marchewką. I kolejnym stekiem kłamstw - odparł z lekko ironią Kristberg i dostrzegł, iż mówi do dogorywającego konia. Brigid ulotniła się pomiędzy jednym a drugim mrugnięciem oka Islandczyka i obecnie, podkasawszy habit powyżej kolan, pocinała szparkim truchcikiem w kierunku, w którym oddalił się Onezym. Buntownicy, zajęci codziennym życiem obozowiska, nieświadomie schodzili jej z drogi. Wreszcie dostrzegła łeb Onezyma, na chwilę przed tym, jak zniknął we wnętrzu jednego z namiotów. Płachta opadła i Brigid za bardzo nie miała możliwości by wyminąć strażników i wkraść się tam niedostrzeżona. Pokręciła się chwilę, zajęła strategiczne miejsce z tyłu namiotu i - gdyby mogła - zastrzygłaby uszami.

-Witaj, Onezymie – powitał go głos silny, pewny, a zarazem kojący i przyjacielski. - Skoro tutaj jesteś, jak rozumiem, misja się nie powiodła?

-Tak. Niestety, szlachta zorientowała się w naszych zamiarach. Ale muszę powiedzieć, ze amulety są niesamowite! Kiedy uciekaliśmy, odpędziły ciemność!

"O, święta naiwności!". Brigid usiadła sobie wygodniej i wywróciła oczami z politowaniem. Izrael zdawał się mieć podobny pogląd.

-Taaaak, ciekawe...
-Nie chciałbym sugerować niczego, ale to nie był dobry pomysł.

Zapadła krótkotrwała cisza, mniszka usłyszała kroki, a potem szept Izreala.
-Powiedz coś takiego publicznie, a poderznę ci gardło...

"O... kurwa". Brigid poruszyła się i zaczęła obgryzać paznokieć kciuka.

Krótka przerwa, po czym Izrael kontynuował normalnym głosem - Chciałbyś coś jeszcze dodać?
-Taaak... Straciłem cześć ludzi.

-Straty się zdarzają. Poświęcili się sprawie.
-Ale zyskując troje nowych. Pomogli nam w ewakuacji... Jest tam jedna dziewczyna, chyba czarodziejka barw. Dawno ich tutaj nie widziano. Dobrze, abyś z nimi poro...


Trzask, uderzenie. Ktoś upadł na podłogę. Brigid złożyła usta w trąbkę. Na dobrą sprawę... nawet nie była zdziwiona. Rewolucje zrzucają z tronów tyranów i osadzają na nich... kolejnych tyranów. Przywódca rewolucji musi być człowiekiem bezwzględnym, a nikłe są szanse, że ta cecha zniknie magicznie, gdy już usadzi swój tyłek na wakującym krzesełku obitym złotogłowiem. Chociaż w tej historii prezentowała sobą moralność co najwyżej karalucha, który chce nażreć się i przetrwać, było jej po prostu i najzwyczajniej po ludzku żal. Tych, których zgniotą tryby rewolucji. Onezyma, jego Panny Pieguski i dzieci na spółkę. Selene, która straciła ojca... Przysunęła się bliżej płachty namiotu, w nadziei, że przez jakieś przetarcie tkaniny zobaczy twarz Izraela, ale nie dostrzegła nic.

-To było ostrzeżenie. Cenię cię, ale nie masz prawa się tak odzywać. Pozwól im się zakwaterować, niech się rozgoszczą. W stosownym czasie sam do nich przyjdę.

Mniszka uznała audiencję za skończoną, wstała i skoczyła ku wejściu, akurat by zobaczyć, jak Onezym wychodzi z namiotu z rozwaloną wargą.
Stała jeszcze przez chwilę niezdecydowana, nasłuchając dźwięków z głębi namiotu, a potem pobiegła za Onezymem. Wyprzedziła go i, już widoczna, wyskoczyła na niego niby że przypadkiem z bocznej alejki.

- O... jej
- wskazała palcem na obitą twarz buntownika. - Co ci się stało? - zapytała poważnie i z przejęciem.
-Drobne nieporozumienie z siostrą towarzysza... Teraz idę załatwić wam zakwaterowanie, bo skoro tak desperacko chcieliście uciec z miasta to chyba wracać tam nie macie zamiaru w najbliższej przyszłości?
Pokręciła głową.
- Nie. Mam poważny zamiar wrócić do domu. Mam bardzo ładny dom, tam, skąd pochodzę... Ostatnie piętro w kamienicy. Mogę oglądać, jak słońce zachodzi i wschodzi nad dachami. Mam mnóstwo książek i niezłe wino. Czternaście bardzo samotnych beze mnie butelek. Mam też kota, który mnie nie kocha i wraca do mnie tylko wtedy, jak się nażre czegoś paskudnego i trzeba zapłacić majątek, żeby go leczyć. Mam nadzieję, że ktoś go przygarnął... to ładny bydlak i umie się wdzięczyć - twarz Brigid skrzywiła się płaczliwie. - Słuchaj, mam do ciebie jedną sprawę. Otóż, zapewne zauważyłeś, jak bardzo jesteśmy przywiązani, Kristberg i ja, do naszej malutkiej, ślicznej Lory. Świat jest okrutny. Bylibyśmy niepocieszeni, gdyby spotkała ją jakaś krzywda. Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś tu i ówdzie zagaił, jak bardzo ją cenimy... i choć jesteśmy ogólnie mili i towarzyscy, dostajemy szału, gdy coś jej grozi. Do sedna, żeby odmalować sprawę precyzyjnie - Brigid schowała dłonie w rękawach i kontynuowała tonem informacyjnym. - Onezymie, jeżeli naszej barwnej czarodziejce spadnie włos z jej małej niefrasobliwej główki, winny, niezależnie od pozycji w obozie, obudzi się nazajutrz z jajami przybitymi do posłania... o ile w ogóle się obudzi.


Onezym wytrzeszczył oczy w wyrazie zakłopotania połączonego ze zdziwieniem.

-A kto miałby jej coś zrobić? Jest czarodziejką! Ludzi się tutaj szanuje, a w szczególności tych uzdolnionych. Jeśli nikt nie brata się z nieśmiertelnymi, nie jest zagrożony.

"Oczywiście. Wodzunio też cię na pysku odznaczył z szacunku". Brigid stała z otwartymi ustami i zastanawiała się, czy Onezym naprawdę jest aż tak naiwny. Czy też raczej świetnie gra. Skłoniła się ku drugiej opcji, więc trzeba było jakoś pociągnąć temat.

- Ekhm, dobrze. Liczyłam, że prześlizgniemy się po temacie nie wchodząc weń głęboko i oszczędzimy sobie nawzajem niepotrzebnego zażenowania. Skoro się nie da, to powiem dosadnie: chodzi mi przede wszystkim o krzywdę, która może ją spotkać za jej przyzwoleniem. Lora to dziecko w ciele kobiety. I ktoś może chcieć to wykorzystać. Nie życzę sobie, żeby poszła do łóżka z waszą rewolucją... Czy teraz wyraziłam się dostatecznie precyzyjnie? Wizja dwóch Cerberów powinna odstraszyć przynajmniej część chętnych do figli. Zaś jeśli ktoś spróbuje rozwiązać sprawę swoich chuci siłowo... ja nie żartowałam, Onezymie. Naprawdę, nie żartowałam.

-Siłowo? Rozumiem po części twoje obawy przed uwiedzeniem... Lora jest czarodziejką. Wszyscy jesteście niezwykli, ale o magii barw jest jeszcze pamięć, jeszcze jak było jasno. Chyba nie ma osoby która nie bałaby się skrzywdzić czarodziejki. A co z resztą... Doceniam, że nam pomogliście. Ale chyba żądasz za wiele, że mam nią niańczyć oglądając przez ramię czy z nimi nie rozmawia? Tutaj rządzi wolność...

"Obawiam się raczej, że anarchia ze szczyptą zamordyzmu".

- Niczego takiego ani od ciebie nie wymagam, ani o to nie proszę. Chciałabym tylko, abyś rozpuścił język wieczorem przy ognisku i uprzedził ewentualnych miłośników młodych dzierlatek. I tak dużo dla nas zrobiłeś i lubię cię, Onezymie. Więc... - podniosła palec i oparła go o własne usta. - Więcej mnie nie okłamuj. Możesz na tym tylko stracić... - po czym Brigid uśmiechnęła sie serdecznie i ujmująco.
Onezym zrobił podejrzliwą minę, a następnie obrócił się na pięcie o odszedł obrażony.

"Ależ wrażliwi ci buntownicy... ". Brigid wzniosła oczy do nieba i weszła w boczną alejkę, rozmazując się w cieniach. Chwilę później z sąsiedniego namiotu zniknęła igła i nici, a ze sznura suszące się spodnie.

"Sztuka, tak jak i rewolucje, wymaga ofiar. Jestem pewna, że zrozumiecie...".

I nie minęło pół pacierza, a niewidoczna dla nikogo Brigid siedziała po turecku niedaleko namiotu Izraela i ze swych zdobyczy, przy użyciu małego nożyka, majstrowała szereg marionetek. Co jakiś czas unosiła głowę znad swojej pracy i kontrolowała, czy nikt nie odwiedza wodza rewolucji.
 
Asenat jest offline  
Stary 22-08-2011, 20:08   #68
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kristberg przyglądał się koniowi, zastanawiając nad tym co ma właściwie zrobić z tym biednym zwierzęciem. I z Brigid, która sobie knuła własne plany robiąc z Islandyczka opiekuna Lory.
Pogłaskał po grzbiecie konia, zastanawiając się jak powiedzieć mniszce, że Leikrini konno jeździć umie.
-Będziesz biegał za dziewczętami, albo jak Roland będzie osłaniał dziewczyny, ginąc bohatersko pod nawałą wroga.- szeptał cicho cień chichocząc złośliwie.
-Ty lepiej plotek podsłuchaj, zarazo jedna.- warknął niemal islandczyk.
-Ot zaraz, zarazo... czym nie pomógł ostatnio?- odparł cień, a Kristberg dodał wzruszając ramionami.
-Mniej niż lampa. Idź... podsłuchuj, wieści zbieraj.
-Niewdzięcznik z ciebie i tyran. Może ty powinieneś zająć tron w mieście? Byłby z ciebie równie dobry władca, co obecny.-
zachichotał złośliwie cień oddalając się.-Poszukam Brigid, bo ona zapewne tęskni za jakąś bratnią duszą w tym mrocznym miejscu.
- Pani Brygid chce mnie pilnować... -
Lorraine spojrzała na niego oczami rozumiejącymi jego rozterki, ale nim się odezwał - niby dałabym radę sama... ale byłabym wdzięczna za towarzystwo, lepiej nie kusić losu. Mam pewien plan, a jego część zakłada magiczne “zjeść coś”. Idziemy? - uśmiechnęła się, wdzięcznie łącząc ręce za plecami.
-Myślałem co by się rozpytać.- stwierdził Kristberg.- Może tu gdzieś w okolicy jest inne miasto. Mniej groźne. Jakoś nie wierzę w pomoc od Judasza.
Po czym wskazał palcem na konia.- No i trzeba się rozejrzeć za pomocą dla koników. Jesteś głodna? Ja trochę jestem.
- No niestety... biedne zwierzęta. Rozejrzymy się po obozie i mam nadzieję szybko znajdziemy miejsce gdzie coś się je. Choć przez najbliższe kilka dni to może być konina -
powiedziała z przekąsem.
-Tak... szkoda ich.- westchnął smętnie Islandczyk i ruszył za Paryżanką, bacznym spojrzeniem obrzucając buntowników. Kobieta mająca wielu mężów, jakoś nie zaskoczyła... cóż... nie zaskoczyła za bardzo katolika.Rewolucjoniści często oprócz rządów, także i obyczaje chcą zmieniać. A ci tu tutaj wydawali się fanatycznymi rewolucjonistami, choć... Kristberg miał na nich lepsze określenie... sekciarze. Szaleni głupcy, sądzący, że mogą pokonać miasto swoimi poglądami. Pilnował więc ich, obserwując każdego kto się zbliżył do Lorry, co by któremu nie wpadł do głowy głupi pomysł, uczynienia z niej, swojej żony... wbrew jej woli.

Klucząc między chaotycznie rozmieszczonymi namiotami Lorraine próbowała wyczuć panujące tu klimaty. Była to burza dla jej zmysłów, za równo ze strony nieumiejętności posługiwania się nową mocą w pełni, jak i mnogości i natężenia występujących tu emocji.

Mijając jeden z namiotów zrobiło się jej aż słabo, tak silna żądza krwi wylała się przez uchylone wejście do jednego z namiotów. Skąpani w czerwieni wojownicy rozmawiali o czymś i podawali sobie z rąk do rąk. Do świadomości dziewczyny doszła tylko informacja, że to łupy, choć chciała tego uniknąć. Związane niestety były z jakąś kobietą.

W innych miejscach panowała nadzieja, była wszechobecna, ale raczej punktowo. Małe skupiska fioletu usiane czerwienią mordu. Gdzieniegdzie też pojawiła się nowa barwa, różowa pachnąca kwieciem. Ludzie się kochali (przynajmniej większość z własnej woli, inne wpadały niestety w czerwień), co wywołało u dziewczyny obfite rumieńce. Zagryzła wargę, gdy niektóre myśli i emocje przedarły się do jej psychiki. Szła przez sekundę jak we śnie, przerwanym brutalnie przez Kristberga, który się z nią zderzył, gdy ta zwolniła.
- Co się stało?- spytał zatroskanym głosem Islandczyk.
- Nie, nic takiego, trochę tu duszno. - Poderwała się nerwowo i szybko odpowiedziała, ale zdała sobie szybko sprawę z bezsensu swych słów, skoro byli na dworze. - To znaczy wiesz... mam te dziwne zdolności i nie zawsze jeszcze umiem nad nimi panować. Dużo się dzieje i trochę mnie to przytłacza, momentami - wizja pary kochanków ulatywała, stłumiona innymi aurami i myślami.
- Chyba czuję jakieś jedzenie, czy to jajecznica?
-Nie chcę zgadywać co oni tu jedzą. Więc załóżmy, że to jajecznica.-
stwierdził Kristberg po chwili namysłu. Nie chciał zgadywać co oni jedzą, bo mógłby stracić apetyt.

Kierując się węchem i coraz głośniejszą atmosferą, która zwykle towarzyszy radosnej strawie znaleźli się w okolicach kuchni polowej. Ludzie chętnie gromadzą się przy ogniu, który daje im ciepło i daje ciepły posiłek. Nawet jeśli nie było wiele do jedzenia, ludzie woleli trzymać się razem.
Bohaterowie trochę niepewnie, ale z pełną determinacją zbliżyli się do punktu wydawania posiłków. Byli teraz jednymi z nich. Co mogłoby pójść nie tak?

Stanie w kolejce było dobrą okazją na porozmawianie z tutejszymi i wywiedzenie się co nieco o sytuacji buntowników. No bo o czym innym można było rozmawiać stojąc w kolejce po żarcie.
Jak się dowiedział Kristberg, a także Lorraine, oprócz tego obozu są jeszcze dwa przyczółki buntowników. Choć ten mieścił się w lesie, to tutejsi uważali tę knieję za bardzo niebezpieczną, gdyż to z niej do miasta przybyła ciemność. Zanurzony tak długo w mroku las został odmieniony. Co dokładnie to znaczyło, buntownicy nie powiedzieli. Ale stwierdzenia, że jest "dziki" oraz “nieufny" dawały do myślenia. Możliwe, że las zyskał własną świadomość.
Niewiele uzyskał drwal, na temat okolicy. Co prawda niektórzy słyszeli o innych światach, ale Kristberga bardziej interesowały ośrodki cywilizacji, do których można było dojść piechotą.
O takich jednak nie słyszeli.

Drwal spytał się także o kogoś, kto mógłby się obejrzeć konie. I taki zaraz się pojawił, niczym diabeł wyskakujący z pudełka. Nieciekawy typek, o egzotycznym dla Islandczyka imieniu... Bartek, bo tak miał na imię przygarbiony jegomość z trochę za długim jęzorem, którym lubił się oblizywać, nieświeżym, spirytusowym oddechem oraz bielem na oku. Ów osoba zaoferowała się do pomocy z zaciekawieniem patrząc na topór, lampę czy zbroję drwala. Przypominał trochę w swym postępowaniu dziecko ciągnące do czegoś nowego.
Lub pijaka chcącego okraść nowych.
-To chodźmy do koni, żebyś ocenił czy da się im pomóc.- Bartek nie wydał się drwalowi wiarygodny, ale mężczyzna nie zamierzał oceniać książki po okładce. Nawet po obrzydliwej okładce. Kristberg nie znał się na koniach, ale miał wrażenie że Lorra zna się na ludziach.
Więc zerkał ukradkiem na twarz Paryżanki.

Aura Bartka w oczach malarki wydawała się okropnie zniszczona. Ledwo odróżniała wypłowiałe kolory, spękane sploty żółcieni i delikatną, falująca zieleń przykrytą smolistym strupem cienia. Wyglądał na zepsutego. Niczym zegarek.
O dziwo końmi zajął się wyjątkowo dobrze również je opatrując. Nie wiadomo czy to dobra ręka czy też instynktowne współczucie zwierząt do skrzywdzonego – konie natychmiast go polubiły. Na koniec zapyta tylko cichym, nieśmiałym głosem:
-Jak się szefie rozliczymy? Będzie flaszka?
Kristberg spojrzał w kierunku Lorry i spytał.-Będzie?
Możliwe, że jej pędzelki mogły zdziałać cuda w tej sprawie.

Głupio było odmówić, ale Lorraine poczuła się trochę z bita z tropu. Tak, zdążyło jej się wypić coś bez wiedzy rodziców, ale przecież wino pije się codziennie do obiadu, więc co w tym nadzwyczajnego? Nic mocniejszego nie piła, śmieszyło ją poddańcze oddanie alkoholowi niektórych znajomych. A teraz, co ma zrobić?
- Może i będzie, ładnie się pan zajął końmi. Tylko się zastanowię.
Za plecami, tak by nie zostać dostrzeżoną, chwyciła pędzle, najpierw niebieski, by stworzyć wodnistą bazę, potem nutkę zieleni pełnej słońca i życia, którą miałyby ociekać nieistniejące kiście winogron, a następnie barwę i żywy bukiet używając gorącej czerwieni, dla pobudzenia delikatnego podniebienia, tworząc najlepsze wino jakie umiała sobie przypomnieć w tak nagłej chwili. Wszystko to we wnętrzu jej dłoni, na próbę, czy w ogóle się uda.
Przyłożyła do ust dłoń z kroplą, jak miała nadzieję, wina, które chyba nie zabije swojej stwórczyni.

Wino było dobre i – co wydawało się dziwne – bardzo mocne. Trochę za dużo było czuć nim spirytusem jakby było one podrzędnym produktem, co prawda nie pachnącym siarką, to jednak za mocnym jak na wino.
- Nie powinno być problemu, zaczekaj chwilkę.
Butelka powstała w okamgnieniu i po chwili wypełnił ją mocny trunek. Lorraine nie była pewna, czy to do końca właściwe, ale to w końcu Bartka życie. Ciężko też mówić o wdzięczności, jeśli tak łatwo ją kupić...
Bartek uśmiechnął się szeroko wyciągając rękę. Naprawdę szeroko. Trzymając butelkę w rękach sprawiał wrażenie dziecka dostającego wymarzony prezent. Wyobraźnia Bartka nie była więc zbyt bujna, nader powtarzalna, a roztaczające się wokół niego aury dawały wrażenie pożądania i zepsucia, choć nie tyle moralnego, co uszkodzenia pewnych składowych człowieczeństwa. Chyba tak na człowieka działał alkohol, ale w tych warunkach ciężko liczyć na poprawę. Owoce tej ciężkiej pracy wynagrodzi tym ludziom ich dotychczasowe nieszczęścia. Wierzyła w to, nadal potrafiła być pełna nadziei, mimo okropności, które ich spotykały.
-No to jesteśmy kwita.- stwierdził Kristberg, zabierając konie i Lorrę, zanim Bartek zmieni zdanie. W końcu trzeba było jeszcze wrócić do stołówki i coś zjeść.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 28-08-2011, 19:15   #69
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Jedyną nieuprzejmością jaka ich spotkała były nieprzyjemne spojrzenia wydających posiłki i pewna ostrożność reszty rewolucjonistów. Nie było co się dziwić - jedzenie jest cenne w tak ciężkich czasach. Lorraine i Kristberg też musieli jeść, znieśli więc te symptomy niechęci i usiedli razem na krańcu długiej ławy, przygotowanej z nieocheblowanego pnia rosnącego niegdyś w tej okolicy drzewa.
Jedząc jajecznicę, nienajlepiej przyprawioną, ale w zapachu i smaku znośną rozmawiali niezbyt głośno. Skomentowali swoje uwagi na temat tego, gdzie są i kwestii bezpieczeństwa. Rewolucjoniści nie byli do nich negatywnie nastawieni, więc na razie dwójka wróżyła sobie spokój. Jednak wielkie przewroty lubią pożerać swoje dzieci, najlepiej te najbardziej się z tłumu wybijające. Wskazana więc była czujność.

- Mamy trochę czasu, więc chciałabym pana prosić o małą przysługę -
Lora odezwała się niespodziewanie zmieniając temat, choć trochę nieśmiało.
-Jaką przysługę?
- spytał ostrożnie Islandczyk, niepewny czego sobie zażyczy.
- Chciałabym pana prosić o użyczenie mi odrobiny światła ze swojej lampy. Mam nadzieję nie będzie to problem? -
Lorraine wydawała się już nie urocza, tylko po prostu poważna. Widać było, że nie chce na niego wpływać w żaden sposób, okazując mu w ten sposób chyba odrobinę zrozumienia i szacunku, w końcu do tej pory jest dla niego wyłącznie utrapieniem.
-Jak ? Użyczenia?-
zafrapował się drwal, nie bardzo wiedzą co ona ma na myśli.
- No... do końca to nie wiem. Poświeciłby... pan, nie wiem jak... pan to robi. Nie chciałabym też zbędnie zużywać pana magii i sił. Nie chciałabym po prostu robić panu Kristbergowi kłopotu.
- W myślach zrugała się za zbytnie spoufalanie się z przyjacielem broni, bądź co bądź, o wiele od niej starszym.
Islandczyk milczał namyślając się , podczas gdy dziewczyna kontynuowała.
- Jak pan wie już zapewne, moja magia nie potrafi stworzyć prawdziwego światła dnia. Jestem więc trochę bezbronna wobec cienia i chciałabym to zmienić. Muszę niestety poeksperymentować jeśli bym chciała sama coś osiągnąć, lub móc pożyczyć od Ciebie troszkę światła. Nie wiem ile czasu mi to zajmie. Jeśli nie chcesz tutaj siedzieć w miejscu ze mną, przez najbliższy czas, to zrozumiem.

-Mogę użyczyć srebnego blasku, ale... nie chcę używać silnego światła. Nie tutaj. Nie ufam tym ludziom z obozu. I nie chcę zdradzać przed nimi swych atutów.-
Kristberg uniósł nieco do góry swą lampę.
- Mogłabym przygotować nam schronienie, nikt by nie widział, no i byłoby tam bezpiecznie. Chciałabym też zrobić kilka sztuk broni na próbę, w tym toporek dla pana, chyba że też ma nadnaturalne właściwości i nie trzeba.

-Nie wiem... W sumie nie zauważyłem żadnych właściwości w tym toporze.-
wzruszył ramionami drwal. I zaśmiał się dodając.- Nie wiem czy... wiesz. Byłem w wojsku dawno temu, w piechocie. Ochotnicza służba wojskowa. Trochę postrzelałem... ale nie potrafiłbym użyć miecza. Nawet tego topora co mam.
- Wiedziałam, że jest pan prawdziwym wojownikiem, potrzeba nam tu kogoś odważnego i zaradnego. Walki nową bronią można się nauczyć, ale doświadczenie zbiera się latami.

Drwal tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. Jakoś nie myślał o tym by być wojownikiem. Nie był pewien, czy potrafiłby kogoś zabić.
- Ogólnie sądzę, że póki mamy trochę czasu dla siebie, w końcu musimy poczekać na to co dla nas szykuje Izrael, powinniśmy zapoznać się z naszymi zdolnościami. Powiesz mi proszę, jakie zdolności otrzymałeś?

-Zdolności, to głównie świecenie lampy... no i...-
Islandczyk dodał ciszej.- I cień rośnie w siłę.
- Ja mam swoje pędzelki, mogę nimi tworzyć, choć jeszcze do końca nie wiem jak wiele. -
Szeptem już dodała - widzę też aury, nastroje, chyba przez to zaczęłam trochę czytać w myślach. Mogę je też najwyraźniej troche naginać. - Po czym zaczęła znów mówić normalnie. - Nie miałam jeszcze jednak okazji zbytnio się w to bawić. Ogólnie nie było czasu na nic.
Lorraine zmierzyła wzrokiem Kristberga.
- Ale, ale... skoro strzelał pan z broni, to czemu ma pan zbroję? Przecież żołnierze chodzą w mundurach...
-Nie jestem żołnierzem zawodowym. Pracuję przy wyrębie lasu.-
odparł drwal i zastanowił się mówiąc.- To jak zamierzasz stworzyć tą kryjówkę?
- Tak jak wcześniej naszą powozową zbroję. Namaluję -
uśmiechnęła się. - Musimy tylko znaleźć trochę miejsca, byle nie na samym brzegu, by nie poczuli, że się izolujemy.


* * *

Odpowiednie miejsce szybko się znalazło, zmieściłyby się tam conajmniej trzy mniejsze, a dwa duże namioty. Dziewczyna szybko wyrysowała duży kwadrat, zostawiając miejsce na drzwi. Szybkie pociągnięcia pędzlami spowodowały pojawienie się lekko czerwonych kafli, które dawały delikatne ciepło, dzięki zastosowaniu dodatku czerwonej farby. Kolejnym etapem było postawienie szkieletu budynku. Kristberg pomógł dziewczynie sięgnąć wysoko w górę, dzięki czemu powstały solidne niby drewniane belki.

Gdy dziewczyna zaczęła rysować, Kristberg uwiązał oba konie w pobliżu powstającej chatki, aby nikt nie brał pod uwagę ich “pożyczenia”. Choć nie był pewien czy to coś da.
Skoro kobiety mieli wspólne, to pewnie inne rzeczy też. A drwal wszak się nie rozdwoi.

W koło zebrali się ludzie, szeptali między sobą. Rozentuzjazmowana Lorraine zainteresowała się tym, co sobie myślą, jednak było tego tak dużo, z tak wielu źródeł, zabarwionych tak wieloma emocjami, że poczuła się, jakby ktoś od środka chciał rozepchać jej głowę toną obcych świadomości. Zaniechała szybko tych prób, jeszcze nie była gotowa na takie wyczyny..



W ciągu kilku następnych chwil powstał dach i ścianka działowa. Niewielki budynek miał dwa małe pomieszczenia, i jedno duże. W jednym znalazło się wejście, stolik i krzesełka. Drugie było sypialnią, gdzie było jedno duże łóżko dla Kristberga i piętrowa prycz dla pań. Ostatnie, trzecie pomieszczenie było pozbawione okien. Stał tam manekin do treningów dla Kristberga, który Lorraine właśnie kończyła szykować, oraz drabina, która już wcześniej pomogła przy wykończeniu domu (“Że też nie pomyślałam o tym wcześniej!”) dając ładny spadzisty dach i nawet kominek. W pomieszczeniu były trzy kaganki świecące się magicznym ogniem.

- I jak, podoba się? Będziesz mógł poćwiczyć walkę. Mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby, ale chyba trzeba być gotowym na wszystko.

Kristberg nie chcał rozpraszać entuzjazmu dziewczyny stwierdzeniem, że żeby poćwiczyć walkę, wpierw trzeba umieć walczyć. Podszedł do manekina, przesunął po nim dłonią, po czym latarnia drwala rozbłysła czystym jasnym słonecznym blaskiem.
- Chciałabym umieć tak świecić, albo przynajmniej mieć taką latarnię.

-Mogliśmy srebrną latarnię kupić w mieście.
- stwierdził w odpowiedzi drwal.
- Przydałaby się raczej taka jak pana, ze światłem dnia, ale to jest raczej wyjątkowa zdolność...


W magicznym domku, niemal stojącym na koguciej nóżce wrzała praca. Nie był to piękny dom, wyglądał jakby namalowany pośpiesznie przez stwórcę, z licznych pociągnięć pędzlem stworzenia, bez zwracania uwagi na szczegóły. Gdyby nie ich brak, wyglądałby normalnie. Drewno pochodziło jednak z nieistniejącego gatunku drewna, kamienie nie posiadały wyraźnej faktury, a szyby w oknach w nienaturalny sposób przepuszczały światło, odbicia w nich również były nienaturalne. Tam jednak właśnie Lorraine zmagała się z alchemicznymi właściwościami trzech składników stworzenia, ognia, ziemi i wody, oraz metafizycznego światła, pochodzacego przynajmniej w tym świecie, prosto od boga. Lampa Kristberga nie była może jego ucieleśnieniem, ale z niewyjaśnionych przyczyn właśnie ona, jako jedyna miała dostęp do mistycznej mocy słonecznego światła.

Lorraine usiadła naprzeciw lampy drwala przyglądając się jej uważnie. Nie ulegało wątpliwości, że ta lampa potrafi więcej niż zwykła lampa. Światło dawała niby zwyczajne, ale nawet świeca, czy ogień daje światło, które nie jest idealne. Przesycone czerwienią, ponieważ tak wyglądało widmo w procesie spalania. Nie da się w normalnych warunkach stworzyć białego światła, nawet najlepsze żarówki dają jedynie pewną imitację, za którą płaci się cenę bólem oczu. Ta lampa była inna, robiła to czego nie potrafił nikt.

* * *

Jak pochwycić światło dnia? Naukowo się nie da… trzeba więc pobawić się w pracownię alchemika – pomyślała dziewczyna. Szybko dotarło do niej, że się na tym właściwie nie zna, zresztą typowy mag bawił się raczej w robienie sztuczek i poszukiwania kamienia filozoficznego. Po co komu światło, kiedy jest go pod dostatkiem? Musiała opracować własne metody, jednak w przeciwieństwie do ziemskich szarlatanów, ona naprawdę mogła czarować.

Pełna skupienia namalowała duże lustro. Skromne, w kształcie owalu, wysokie na metr siedemdziesiąt, na oko. Działało, było lustrem, tak więc mogła malować magicznymi pędzlami wszystko, niezależnie od posiadanych barw. Nim to zrobiła namalowała jeszcze tęczę. Nie miała wątpliwości, że to się uda, jednak chciała to zobaczyć. Światło unosiło się w powietrzu, nie mając początku i zanikając w kącie, by po chwili całkiem przestać istnieć. Ważne było jednak to, że magia pozwalała jej tworzyć trwałe struktury, tworząc głęboką czerń, a jednocześnie zachowywać się jak światło, używając tych samych kolorów tworząc ulotne białe światło, choć nadal sztuczne. Brakowało mu jakiegoś pierwiastka, który musiała zapożyczyć z mocy Kristberga, by poddać je swojej woli.

Po powierzchni lustra spływały starannie wymierzone strużki farby z magicznych pędzli. Falowały one i przeplatały się, żyjąc własnym życiem, nie posiadając jeszcze żadnej formy. Jedyną intencją ich pani było „chłońcie światło”, które odbijało się w lustrze, na chwile pozwalając magicznej materii na kontakt z magią Kristberga. Zstępując w dół farby zmieniły kolor na złoty, lekko przeźroczysty i mieniący się, tworząc złocistą ciecz. Unosiła się nad nią delikatna para, lekko emanująca światłem. Lorraine zamknęła swoje dzieło w pojemniczku, planując wykorzystać je później. Nawet jeśli moc wyparuje, może łatwo ponowić proces.

Problem w tworzeniu magicznej farby polegał na tym, jak sobie uświadomiła obserwując proces, że nie wiedziała, czy moc jest prawdziwa. Chciałaby osiągnąć światło dnia, jednak nie wie czy ono jest prawdziwe. Może być podobne, ale nie wiedziała czy jest prawdziwe.

Czym się różni światło księżyca, od światła Słońca? Pochodzą z tego samego źródła, jednak światło księżyca jest tylko odbiciem. Nie tylko brakuje mu całego spektrum barw, co widzimy w jego chłodnej barwie. W końcu tylko ono potrafi odpędzić demony cienia. Próbowała więc dodać więcej ciepłych barw do następnej próby, potem nieco więcej życia, jednak magiczna farba stawała się coraz bardziej barwna, a mniej świetlista i mistyczna.

To nie ciepło i życie odpędzało zło, ale pewna świętość. Zawsze łączono bogów słońca z pokonywaniem zła, oni byli najważniejsi, nawet Boga spowijała jasność. To chyba szczególnie ważne, w krainie, gdzie panował bóg Słońca. Lorraine wyobraziła sobie Apolliona, Heliosa i inne manifestacje jakie poznała na lekcjach historii. Tutaj nawet pije się jego krew! Próbowała więc od tej pory tchnąć w magię barw wiarę w bogów i prosiła o łaskę, by pomógł jej się oswobodzić. Przypomniała sobie również, że nie powinna za nic zapomnieć o Bogu. Mimo iż lokalny władca był o wiele bardziej namacalny, to w końcu światło w chrześcijaństwo też było ważne, a szczególnie biorąc pod uwagę faktyczną obecność biblijnego Judasza.



Próbując osiągnąć nowe nasycenie mocą światła, po przemyśleniach na temat wiary dała wyraz pewna inwencja. Światło pokonuje cień, zmieniając go w światło. Tak też działają panele słoneczne, same są ciemne, dobrze skupiając promienie słoneczne, by potem je przetworzyć na prąd elektryczny. Dlatego też następnym krokiem było zamalowanie lustra cieniem, utworzonym z mocnych wszystkich barw. Stracił on swą barwę wystawiony na światło lampy i Lorraine szybko zebrała magiczną substancję i zamknęła w pudełku, oglądając wcześniej rezultaty nowego pomysłu.

Innym planem było stworzenie płynu, który dosyć mętny miał przeźroczystą barwę. Lorraine jednak starała się zmusić swój magiczny pędzel by nie była to woda, jedynie coś przed, coś ulotnego. Wiedziała, że światło wpadając w roztwór, rozprasza się, jakby zostaje nieco uwięzione w wodzie. Jednak nie czystej. Dlatego też ponownie starała się osiągnąć słomkową barwę złotego światła. Mały zbiorniczek następnie zakręciła, zamieszała wszystkimi pędzlami i następnie zamknęła, dopiero wtedy odcinając dostęp energii. Płyn nieco się mienił, ale nie wiedziała czy to już jest to.

Bawiąc się nadal światłem, choć była słaba z fizyki i nie znała przyczyn tego procesu, użyła pryzmatów. Namalowała starannie dwa trójkątne bloki szkła. Niesamowite jest to, jak pędzle potrafiły wspierać ją w kreowaniu rzeczywistości, urzeczywistniając ideę. Stworzenie prostej linii, a co dopiero trójwymiarowej powierzchni inaczej byłoby niemożliwe.

Strumień światła z lampy Kristberga rozszczepiał się na siedem barw, tworząc piękną tęczę na ścianie pokoju. Barwy były pełne życia i tak wyraźne, jak nigdy przedtem. Kto jednak oglądał tęczę z tak bliska? No i kto miał tak wielkie pryzmaty? Lorraine bardzo z siebie dumna i niemal radosna tak pięknymi kolorami, jakże nieobecnymi w tym ponurym świecie przystąpiła do dalszej pracy.

Chwyciwszy swoje narzędzia stworzyła niewielkie strumienie ściekające z powierzchni szkła, tworząc materialny odpowiednik tęczy. Całe spektrum zostało pokryte. Po chwili magiczna farba wymieszała się i stała przejrzysta. Delikatne muśnięcia włosiem ociekającym niekończącą się barwą zasilały magiczny wodospad barw. Barwy na ścianie najpierw zanikły, ale gdy magia stała się klarowna, gdy wreszcie dotarło do niej, że też ma się stać światłem, kolory buchnęły jeszcze większym żarem. Zdawały się falować, czerwień falowała niepokojąco pasmami ognia, pomarańcz zdawał się połyskiwać soczyście, a żółć jaśniała bardziej niż powinna. Zieleń zdawała się delikatnie falować, niczym trawa smagana wiatrem, błękit wydawał się szumieć z daleka. Indygo natomiast zdawało się wchłaniać cały świat swą głębią, walcząc z pełną delikatności siłą fioletu, który łagodził smutki.

Trzaśnięcie i chlupnięcie. Drugi pryzmat zgniótł magiczny strumień barw, zostawiając jedynie minimalną szczelinę, by magia nadal mogła mieć swoje miejsce. Odczuwając wielką ulgę Lorraine zauważyła, że z drugiego pryzmatu wychodzi mocne, białe światło. Miała nadzieję, że wszelka energia, którą włożyła w ten proces była zachowana.
Mając już doświadczenie w łapaniu światła, teraz dodatkowo wzbogaconego jej własną magiczną energią, miała nadzieję uzyska jeszcze większą moc. Do słoiczków powędrowały kolejne próbki magicznej farby.
 
Kritzo jest offline  
Stary 28-08-2011, 19:21   #70
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Zmęczona myśleniem i wielkimi falami optymizmu, Lorraine położyła się na ziemi. Praca ta zajęła jej co najmniej godzinę, nie miała jednak zegarka by to sprawdzić. Nie było tu też telewizji, czasopism, słodyczy, by się czymś rozerwać. Spojrzała na Kristberga, który wykorzystał okazję by się zdrzemnąć.

Wyjrzała na zewnątrz, oddychając jak miała nadzieję świeżym powietrzem. Duszna jednak atmosfera popsuła jej plany, trochę pachniało brudem, potem i nieco dymem. Obozowe życie. W koło też było trochę ludzi, którzy od razu uciekli, gdy zauważyli, że się im przygląda.

Usiadła na magicznym taborecie i zastanawiała się nad swoim znużeniem. Co mogłaby robić w tak desperującej chwili? Pomachała pędzelkiem. Tak mało jeszcze wiedziała o swojej mocy.
Najbliższe kilka minut mazała sobie po rękach i po podłodze, robiąc małe plamy farby. Sprawdzała czy można ich użyć w jakiś inny sposób, a najlepiej przechować na później. Prosiła Kristberga by wziął nieco na palec i spróbował coś z nią zrobić.

Farba czerwona była gorąca, nieprzyjemna ale znośna. Zielona lekko mrowiła, ale w dotyku była gładka, lepka, ale zarazem śliska, gdyby rozetrzeć ją między palcami. Farba niebieska jak się można było tego spodziewać była mokra i chłodna, choć raczej nikt nie ryzykowałby picia jej bezpośrednio. Niestety Kristberg nie mógł przy pomocy farby zrobić nic, tak samo przy użyciu magicznych pędzli. Nawet Lorraine po pewnym czasie nie mogła użyć “zapasowej” farby, traciła swoją właściwość, utrwalała się jako farba, po prostu. Oznaczało to, że i pozostałe próbki świetlistej farby stracą swą moc. Zrobi więc nowe, czegoś się jednak nauczyła.

Badając swą moc Lorraine już wiedziała, że jest ze swoimi pędzlami nierozłączna. Zdarzyło się, że w napadzie frustracji cisnęła jednym z pędzli za salę ćwiczeń, jednak ten powrócił. Zdziwiła się nieco, znajdując go w kieszeni, ale poczuła też ulgę, było to w końcu dosyć korzystne, skoro nie mogła ich zgubić.

Bez żalu do siebie, że nie ma czasu odpocząć dziewczyna zaczęła rysować pierwszy z magicznych mieczy. Sprawdzała najpierw, która z farb ma najwięcej mocy i spróbowała namalować magiczną broń.


Najpierw powstał zgrabny szkic, miecz był krótki, o zgrabnych liniach i skromnej rękojeści. Malując go niebieskim kolorem stali, dodając mu twardości płomieniem i delikatnego cienia zieleni wplatała w pociągnięcia świetlistą barwę. Nie wiedziała gdzie ją umieścić, na początku więc użyła jej do stworzenia blasku broni, którym miałaby emanować, w ten sposób odstraszając i zadając straszne rany cienistym stworom. Pamiętała przy tym, by łaska boga Słońca wspierała tą magię. Ostatecznym zwieńczeniem tego i pozostałych ostrzy miał być fioletowy symbol z medalionu Onezyma. Błyszczący fioletem nadziei, zmieszanym z esencją światła miał dodawać odwagi.





Drugi miecz, po oswojeniu się z kształtem i nabierając pewnej wprawy powstawał już nieco inaczej. Każde bowiem pociągnięcie było zmieszane z świetlistą barwą. Lorraine myślała w tym czasie o słonecznych polach, czy gorących plażach, pełnych radosnych ludzi. Tym razem dała więcej ognia, a zielenią postarała się by niczym węgiel, bo w końcu pochodzi on od natury, wzmocnić ostrze. Chłód błękitu spajał rozgrzane ostrze, aż unosiła się z niego para, w której przebijały się refleksy świetlne. Zdawało się, że czasem widać tęczę, gdy zrobiło się zamach.


Malując jedną broń za drugą czuła się jak kowal. Zastanawiała się nad tym, jak ciężko musi być wykuć prawdziwą stalową broń. Służyła do zabijania, ale i obrony. Musiała być odporna na uszkodzenia, ale nieraz była naprawdę piękna. Była dumna z tego co już osiągnęła, jednak teraz musiała zrobić coś wyjątkowego. Prezent dla Izraela musiał przyćmić poprzednie ostrza.


Tworzyła bez chwili wytchnienia, a spędziła przy nim więcej czasu, niż przy którykolwiek z poprzedni mieczy. Chciała by był mocny, twardy niczym skała, by siekał wrogów niczym ognisty miecz anioła Gabriela, a swym chłodnym pięknem budził podziw. Z silną intencją pokonania mroku i zniszczenia innowierców broń powstawała by prowadzić ich do boju.


Miecz ten posiadał tyle świetlistej farby najlepszej jakości, ile zdołała zdobyć. Umieszczone w centrum źródło mocy przebijało na zewnątrz, sprawiając wrażenie, jakby długi miecz był zrobiony z białej, świecącej własnym światłem stali. Jego gładka krawędź zdawała się jednak subtelnie płonąć, a metaliczny błysk, który nie mijał, wróżył niezwykłą trwałość. Rękojeść staranna, nie misterna, lecz dokładnie rzeźbiona w świetliste symbole Heliosa, Trójcy i Ra, w centrum posiadała magiczny symbol rebeliantów. Miecz wyglądał niemal jak żywy kryształ, a dotknięty zdawał się lekko drżeć i grzać palce. Lorraine miała nadzieję, że Izrael doceni tak piękny dar.


Miecze miały trafić dla wybranych przez przywódcę powstania Izraela. Najlepszy miał być darem dla wodza, reszta jednak miała trafić dla wybrańców. Mogło to zwiększyć ich szanse. Wszystko jednak było jedynie sposobem wyćwiczenia pewnych nawyków i zdobycia wiedzy na temat swoich umiejętności. Lorraine chciała zrobić broń również dla siebie. Wobec strasznego zła, które czyhało na nich na zamku, nie czuła się wystarczająco bezpieczna, posiadając magię kolorów. Uratowały ją co prawda nie raz, jednak wiedziała, że raczej odsuwają zagrożenie, niż mogą pokonać mrok.

* * *

Dla relaksu postanowiła namalować jeszcze jedną rzecz. Pamiętając przepowiednię wyroczni Thei musiała mieć psa, by móc go komuś wręczyć. Nie wiedziała wprawdzie kto jest tym smutnym nieśmiertelnym, ale póki nie ma psa, i tak go nie da. Kto wie, ile będzie na to czasu? Z przepowiedniami tez jest tak, że spełniają się kiedy trzeba, więc gdy się ten ktoś znajdzie, będzie gotowa.

Zakasała rękawy i zastanowiła się chwilę nad tym jakiego psa ma namalować. Po chwili już jej sprawne dłonie zaczęły kreślić sylwetkę smukłego, acz dużego, wysokiego psa. Jego głowa była szpiczasta, nieco płaska, a uszy zakończone pasmami długiej sierści zwisały lekko w tył. Jego długa sierść sprawiała, że wyglądał jakby nosił ognistą peleryn między przednimi łapami, a torsem. Niezwykle chudy, na szczudłach, a nie nogach. Długi ogon był puszysty i wyglądał nieco lisi, gdyby nie to, że mienił się kolorami żywego ognia.



Piękny borzoj, rosyjski chart wyglądał jakby był gotowy dalekimi susami zaraz pognać w dal, niemal unosząc się w powietrzu. Jego głębokie czarne oczy kontrastowały z bajkową, płomienną sierścią, która przy bliższych oględzinach wyglądała jak delikatne pociągnięcia pędzla. Oczy jednak były bardzo żywe, głębokie i pełne mądrości i dobra. Odbijały światło niczym dżet, szczególnie, że Lorraine zakropiła je odrobiną niesamowitej świetlistej farby.


Największą psotą w całej kreacji bardzo pociesznego psiska, które ledwo ożyło, ruszyło do lizania i łaszenia się, był jego głos. Lorraine od dawna brała nauki gry na instrumentach, szczególnie na fortepianie. I choć tak drogiego instrumentu w domu nie miała, magiczne zwierze zamiast szczekać wydawało dźwięki zaczerpnięte z bogatego już repertuaru dziewczyny, jak i utworów które znała ze słyszenia, choć były jeszcze za trudne by je zagrać. Teraz podskakując borzoj wydawał przyjemne, wysokie dźwięki, pełne radosnego uniesienia.


Ujrzawszy Kristberga zaczął go wąchać cichnąc na chwilę, by niskimi tonami dać znać, że domaga się zainteresowania. Chociaż bardzo duży, wydawał się lekki niczym piórko i tyle też musiał ważyć w porównaniu do swych zwierzęcych braci. Ognista powłoka czyniła go w chwili obecnej radosnym niczym trzaskające ognisko wśród przyjaciół, ale Lorraine miała nadzieję, że ognista natura uczyni go również niezrównanym obrońcą, pełnym miłości do swego nowego pana. Nie miała pomysłu na imię dla niego, został więc Borzoj – nawet gdyby nie zrodził się magii, byłby w tym świecie wyjątkowym psem.


* * *

Opędzając się nieco od długaśnego jęzora, który nie pamięta by rysowała z jakąś szczególną pasją przystąpiła do kolejnej pracy. Wierna psina usiadła grzecznie, wyglądając niczym lekko świecący posąg, swymi błyszczącymi ślepiami obserwując poczynania swojej twórczyni.


Dziewczyna przygotowała już nową porcję świetlistej farby i pilnowała by jej dostawa była wciąż zapewniona. Powstały przewody, naczynia, przypominające pracownię chemiczną, lub bardziej alchemiczną, biorąc pod wzgląd co znajdowało się w przewodach. Płynęły nimi żywy ogień, esencja wody i zaklęte życie. Wciąż ingerowały ze światłem lampy, a później zbierały się w specjalnych zbiornikach. Mając już większe doświadczenie w tej materii Lorraine naświetlała farbę dwukrotnie, oczyszczała ją i dopiero przeznaczała do użytku. Był to o wiele wolniejszy proces, dlatego też wymagał zautomatyzowania. Ile czasu europejski mag potrzebował na zgromadzenie narzędzi? Jej wystarczyło kilka maźnięć pędzlem.


Na stanowisku powstawał już mahoniowy rdzeń kostura. Szlachetne drewno, zmuszało do myślenia o potędze, a jej emocje odgrywały tutaj decydującą rolę. Ciemne drewno przeplatała jaśniejącymi wstęgami, a wewnątrz, niewidoczny dla oka znajdował się świetlisty rdzeń, z którego wypływać miała magiczna moc. Obity w świetlistą stal na obu końcach miał gwarantować trwałość i umożliwić odpędzanie się od ciemności.


Na jednym z końców wyrastała utworzona ze stalowych liści czasza, misternie zdobiona i tętniąca życiem, gdzie przelewały się niby fosforyzujące soki. Roślinny wzór posiadał cztery owoce, trzy, na każdym z poszarpanych liści i jeden uwięziony w centrum. Każdy z nich był klejnotem wielkości jaja przepiórki. Każdy dla koloru odpowiedniego pędzla. W powietrzu unosiły się promienie, zmieniające kolory w całym spektrum barw, czasem znikając, a czasem jaśniejąc. Spoglądając od góry widać było iż wszelkie wzory na liściach i klejnoty osadzone w trójkącie tworzą symbol Boga z okiem w centrum.


Wielki kryształ, wielkości pięści unosił się podtrzymywany magią i delikatnymi nićmi mocy, które łączyły go z pozostałymi kamieniami. Spoczywał na symbolu Heliosa, samego boga Słońca, łącząc się także z rdzeniem laski, dzieląc z nią swą moc. Zawierał wszystkie kolory, które odbijały się na jego licznych krawędziach. W samym środku jednak było czyste światło, białe, niemal oślepiające. Widać je było przez liczne szczeliny, jednak ta znajdująca się na szczycie byłą tak duża, że w chwili zagrożenia miała służyć niczym przesłona w lampie Kristberga, kierując magiczną moc przeciw wrogom czarodziejki. Kryształ zbierał magię od samego początku, tak jak pozostałe kamienie. Nie wiedziała na jak wiele starczy, jednak przepełniona wiarą w swe starania wykańczała już ostatnie cienie, ostatnie odblaski, by nie musieć się już bać pana ciemności.
 
Kritzo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172