Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2011, 20:28   #51
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Autorzy: Mid & Delta & Baranio

Rytuał, rany Toru, wizyta u lekarza… Wszystko to sprawiło, że Michael był wyjątkowo zmęczony, gdy w końcu dotarli do hotelu. Wyczerpanie po niespodziewanej eksplozji mocy tylko potęgowało to uczucie, ale Michael wiedział, że zanim w końcu odpoczną, muszą jeszcze załatwić parę spraw. Dlatego też zebrali się u niego w apartamencie i zaczęli omawiać co robić dalej, chociaż najwyraźniej nikt nie marzył o niczym innym niż o położeniu się do łóżka.
Jednym z tematów, który poruszyli, była oczywiście zagadka. W tym stanie Michael nie był jednak w stanie wiele wymyślić, więc koniec końców pomięta kartka ponownie skończyła w jego kieszeni bez rozwiązania. I to był też jeden z powodów, dla których zdecydował się zaproponować przełożenie planowania na porę poranną – a sądząc po uldze jaka odmalowała się na twarzy większości, był to pomysł wielce trafiony.

Wtedy też zadzwoniła jego sekretarka.

Michael w pierwszej chwili zmarszczył brwi, odruchowo chcąc odpowiedzieć, żeby nie zawracano mu głowy, ale na dźwięk imienia, które wymieniła sekretarka, momentalnie zmienił zdanie.
- Tak, bardzo proszę. Dziękuję.
Po chwili w słuchawce rozległo się ciche, elektroniczne piknięcie, które dało znać, że rozmowa została przełączona, a Michael wstał od stołu, odchodząc kawałek, żeby nie przeszkadzać pozostałym w rozmowie. Kiwnął tylko palcem do Sorayi, prosząc ją, żeby podeszła.
- Nathan? – zapytał po chwili, gdy upewnił się, że został połączony z dzwoniącym. W głowie zabrzmiały mu słowa, które rudowłosa kobieta powiedziała o niebezpieczeństwie. – Wiem, że się nie znamy, przynajmniej nie w… normalny sposób, ale dobrze, że zadzwoniłeś. Wszystko w porządku?
- Od jakiegoś czasu nic nie jest w porządku - zaczął Nathan. - Chyba jestem bezpieczny, ale trudno mi to ocenić... Jeśli dolecę do Rzymu, jak mam was znaleźć?
- Jesteśmy w ciągłym ruchu i tak chyba pozostanie. Masz jak się dostać do Rzymu? – Michael przytrzymał komórkę drugą ręką, podciągając rękaw koszuli i spoglądając na zegarek. Późno. Niedobrze. – Dobra, słuchaj. Podeślę ci na lotnisko swój odrzutowiec i powiem pilotom, żeby cię wyczekiwali, na wypadek gdybyś nie miał dzisiaj żadnego lotu. Nie możemy ryzykować, żebyś zbyt długo czekał w jednym miejscu.
Przeczesał palcami włosy, zastanawiając się co dalej. Odpowiedź była raczej prosta.
- Jak już znajdziesz się w Rzymie, znajdź tam moją placówkę. Albo najlepiej zadzwoń z lotniska, to do ciebie od razu podjedziemy.
- Prywatny odrzutowiec?... - spytał Nathan, jakby nie dowierzał. - To chyba nie będzie konieczne... Mam lot za półtorej godziny. Jak tylko znajdę się w Rzymie oczywiście dam wam znać, że jestem już na miejscu i wtedy zdecydujemy, co dalej.
- W porządku. – Michael pokiwał głową, chociaż był świadom, że jego rozmówca nie dostrzeże tego gestu. – W takim odezwij się jak tylko wylądujesz. I uważaj na ludzi dookoła, mamy tu paru wrogów – dodał po chwili wahania.
- Dziękuję - odpowiedział chłopak. - I do... zobaczenia.

Michael rozłączył się i kiwnął głową do Sorayi; troska w jej oczach była wyraźnie widoczna, więc wiadomość, że Nathan niedługo u nich będzie, powinna przynieść jej ulgę. Cholera, im wszystkim chyba przyniesie, jeżeli okaże się, że są w komplecie. O ile to już komplet był.

Gdy wszyscy się rozeszli do swoich pokoi, Michael pierwsze co zrobił to zdjął zakrwawioną koszulę – ubranie zrobiło się sztywne od zaschniętej krwi, która czerniła biały kołnierz i barki. Cisnął ją do łazienki, zastanawiając się czy jej jakoś nie przemyć; wtedy też zorientował się, że nie wszyscy opuścili pokój i że kanapa, na której siedziała Soraya, nie jest pusta.
Przyjrzał się śpiącej kobiecie, czując jak mimowolny uśmiech pojawia się na jego ustach. Z rudymi lokami rozrzuconymi na oparciu i z głową wtuloną w przedramię wyglądała uroczo i pociągająco, nawet przez sen. Przez chwilę zastanawiał się czy jej nie obudzić, ale prędko z tego zrezygnował. Kobiecie wyraźnie dobrze się drzemało, a tego było potrzeba teraz wszystkim - nawet jeżeli była to jedynie drobna drzemka.
Wszedł do łazienki i cicho zamknął za sobą drzwi. Rozebrał się i włączył prysznic, pod który od razu się wpakował, czując jak niewyobrażalną ulgę przynoszą mu gorące strumienie wody. Zamknął oczy i oparł czoło o jasne płytki na ścianie, oddychając powoli i pozwalając mu spłukać z siebie zmęczenie. Jego myśli niemal natychmiast się rozjaśniły, a umysł przebudził, jakby dostał potężny zastrzyk kofeiny.
Stał tak przez kilka minut, po czym nagle sięgnął do spodni leżących na podłodze i wyciągnął z nich pomiętą kartkę. Ostrożnie, żeby nie zamoczyć, rozprostował ją palcami i oparł na dozowniku mydła, poza zasięgiem strumieni wody, po czym wbił swoje spojrzenie w dwa rzędy liter i rząd liczb.
Zagadka powinna być prosta, bo w końcu Feneks chciał, żeby ją odcyfrowali. Co to za pożytek z instrukcji, skoro nie można jej przeczytać? Michael na początek spróbował przestawić parę liter, ale nic z tego nie wyszło. Może więc co drugą? Też nie, nie wychodziło z tego żadne słowo jakie by znał. Powiązać liczby z literami? To byłoby logiczne. Zaczął odliczać od brzegu kolejne litery. A…M…E… M…Y. Amemy. Brzmi jak… A może… Nie, bez sensu. Prędzej „ameby”. Tylko co to za wskazówka…?
Odwrócił twarz od zagadki, wystawiając ją prosto pod spadającą z góry wodę. Otworzył usta, wypluwając po chwili z nich małą fontannę na lustro.
Zagadka powinna być prosta. Może brakujące litery?
Obrócił głowę z powrotem do karki, przymykając jedno oko i próbując zgadnąć jakich liter może brakować. R-Z-M? Samogłoski? R-A-Z-E-M. Razem. To jakieś słowo, ale… spojrzał bezmyślnie po pozostałym ciągu lister, orientując się, że takie zgadywanie trwałoby całe wieki. Już chciał porzucić ten pomysł, ale jego wzrok padł na dolny rząd liter…
I na A i E, które, gdyby skleić oba rzędy, pasowałyby dokładnie w miejsce brakujących liter.
Z rosnącą euforią zaczął dopasowywać kolejne litery, uśmiechając się coraz szerzej, gdy zaczęły formować się w czytelne słowa.
„RAZEM KAZDY NA WYZNACZONYM MIEJSCU A I GŁOSY JEDEN CHÓR”
Z satysfakcją przeczytał pełne zdanie i zakręcił kurki z wodą. Może i nie była to pełna odpowiedź, ale miał przeczucie, że do liczb będzie potrzebował czegoś więcej niż własnej głowy. Na przykład Internetu.

Wytarł się ręcznikiem, ubierając z powrotem bieliznę, spodnie i podkoszulek. Przyjrzał się sobie w lustrze; oczy miał lekko podkrążone, ale był to jedyny objaw jego zmęczenia, które zdołało już z niego w cudowny sposób zniknąć. Przejechał palcami po wilgotnych włosach, z niesmakiem zauważając, że trochę się zapuścił – były dłuższe o parę centymetrów niż je ostatnio pamiętał. Bo i kiedy był u fryzjera? Dwa tygodnie temu? Sądząc po długości to pewnie z miesiąc. Jeżeli nie dwa.
Nie dbasz o siebie, Mike. W końcu zaczną ci wypadać. Albo siwieć.
Głos Sorayi, dobiegający z salonu i wołający jego imię, wyciągnął go z zamyślenia. Sięgnął po kartkę z zagadką, chowając ją z powrotem do kieszeni i podniósł brudną koszulę. Narzucił ręcznik na kark, ruszając do drzwi.


***




Poranny sms podziałał na niego jak wiadro zimnej wody. Wstał z łóżka, zbierając swoje ubranie z różnych części pokoju i pospiesznie się odziewając. Jednocześnie jego myśli pędziły do przodu jak szalone, robiąc szybkie podsumowanie ich możliwości; ochroniarze zostali w siedzibie filii na jego własne życzenie, które teraz z radością zaczęło kopać go po dupie; nie mieli żadnej broni, jeżeli nie liczyć tej, którą mogli zaimprowizować z butelek i krzeseł; Writh jest już w budynku, a być może nawet i u Toru, więc gdy zjawi się policja, będzie już o wiele za późno i chłopak może już nie żyć. Albo gorzej, chociaż Michaelowi ciężko było sobie wyobrazić całe to niszczenie duszy.
Jego spojrzenie padło na pustą butelkę po winie, leżącą smętnie na podłodze przy łóżku. Uświadomiło mu to dwie rzeczy. Pierwszą - że ostre szkło może być bronią wcale nie gorszą niż nóż; oraz drugą, chociaż ta najwyraźniej była podyktowana niespodziewanym przypływem czarnego humoru – nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatni raz obudził się rano bez kaca. I w pustym łóżku.
- Weź coś co dobrze leży w dłoni oraz jest stosunkowo ciężkie i twarde. Butelkę, świecznik, cokolwiek. Nie masz przypadkiem gazu pieprzowego w torebce, albo paralizatora, jak na samotną i pozornie bezbronną kobietę przystało? – rzucił do Sorayi, uśmiechając się do niej kwaśno, w czasie gdy sam pochodził do okna. – Jakieś szybkie pomysły?
Wyjrzał na zewnątrz przez szybę, omiatając spojrzeniem ulicę. Momentalnie dostrzegł srebrnego mercedesa stojącego pod hotelem, co sprawiło, że zaklął pod nosem.

Soraya była właśnie w trakcie zapinania ostatniego guzika granatowego sweterka z kaszmiru, gdy Michael zaczął zadawać pytania. Miała ochotę odburknąć mu coś nieprzyjemnego jednak nie widziała w tym sensu poza możliwością wyładowania własnych strachów. Takie działanie w niczym im w tej chwili nie mogło pomóc dlatego zdecydowała się na wzięcie głębokiego wdechu i, chociaż to akurat przyszło jej z trudem, uśmiechnięcie się do niego.
- Nie, nie noszę ze sobą ani paralizatora ani gazu. Nigdy jakoś nie przyszło mi do głowy by je nabyć. - Podeszła do okna, jednak stanęła w pewnej odległości od Crowna. - Pomysły... Proponuję zacząć od telefonu na policję. Pewnie nie zdążą ale mogą się przydać jako dodatkowa przeszkoda dla Writha i jego towarzyszy. Później, lub jednocześnie jeżeli skorzystamy z twojej komórki, zawiadomić ochronę. Można im powiedzieć właściwie wszystko od hałasów w pokoju po strzał z pistoletu. Ważne, żeby się stawili i umożliwili nam ucieczkę. Nie zaszkodzi też podłożyć ogień. Nic tak nie pomaga w szybkim opuszczeniu budynku jak alarm przeciwporzarowy. - Odwróciła spojrzenie od stojącego pod hotelem samochodu by zwrócić je na swojego towarzysza. - Musimy się jednak pospieszyć.
- Policja może zgarnąć nas przy okazji, szczególnie jeżeli ksiądz z San Pietro zgłosił nasze „pogańskie praktyki. Odpada – odparł Michael, kręcąc głową. Za to na następne słowa kobiety zareagował zupełnie inaczej. – Ale alarm… Jesteś równie genialna, co piękna, Sor. To świetny pomysł.
Sięgnął do kieszeni, przez parę sekund szukając swojej zapalniczki. Alarm przeciwpożarowy rzeczywiście był idealny, ale nie tylko z tego powodu, że pomoże im w ucieczce – niespodziewane zamieszanie powinno zaskoczyć Writha i utrudnić im skrzywdzenie Toru. A to da trochę czasu chłopakowi, a także i im, gdy będą go wyciągać.
- Z reguły w hotelach cały system jest podzielony na pojedyncze pokoje i korytarze – zaczął mówić, odchodząc od okna i podsuwając na środek apartamentu krzesło. – Alarm jest wspólny, ale w tej sytuacji i tak…
Wspiął się na krzesło i zapalił pstryknięciem zapalniczkę, podkręcając jej ogień do maksimum.
A potem podsunął ją pod czujnik dymu.
Reakcja nie była tak spektakularna i natychmiastowa jakby sobie tego życzył. Alarm zaczął pikać ostrzegawczo, wykrywając dym i ostrzegając mieszkańców pokoju, że coś się pali. Z pewnością gdzieś w recepcji w tej chwili zapaliła się lamka, która poinformowała o tym kogo trzeba, ale to wciąż nie było wystarczające. Dlatego też Michael fuknął pod nosem i przystawił zapalniczkę bliżej.
Płomień liznął białą obudowę czujnika, osmalając ją i nadtapiając.
Ostrzegawcze pikanie momentalnie przeszło w głośne wycie, które rozległo się na korytarzach oraz w pozostałych pokojach, zagłuszając rozmowy i zwracając większą uwagę niż drobna lampka błyskająca przy biurku recepcji. Michael skrzywił się na wysoki i wibrujący w uszach dźwięk, po czym odwrócił się do Sorayi, żeby coś powiedzieć.
W tym samym momencie w pokoju włączyły się spryskiwacze.

Soraya faktycznie nie pomyślala o księdzu. Jednak z drugiej strony wątpiła by policjanci wezwani do kłopotów w hotelu zwracali aż taką uwagę na osoby, które go opuszczają. No chyba, że historyjka która by ich tu ściągnęła wymagałaby przeszukania każdego lub coś w tym stylu. O działaniu tego typu służb wiedziała tyle co udało się jej zobaczyć w telewizji.
Na pochwałę, która padła z ust Michaela zareagowała wzruszeniem ramion. Nie była genialna, to pewne. Zamiast zostać w pokoju i obserwować poczynania Crowna, ruszyła w stronę salonu i drzwi prowadzących na korytarz. Jeżeli dobrze zapamiętała, miały one wizjer, a ten zazwyczaj pokazywał nieco więcej niż samą wycieraczkę i osobę która ewentualnie na niej stała. Liczyła na to, że nie był to model z ograniczonym widokiem. Nim jednak do niego dotarła rozległ się znajomy pisk, a w chwile później znacznie głośniejszy, wibrujący dźwięk który natychmiast wypełnił cały apartament. Właściwie to musiał być słyszany co najmniej dwie przecznice dalej. Zasłaniając dłońmi uszy zrobiła kolejny krok w kierunku wizjera gdy niespodziewanie się rozpadało...
- Michael! - krzyknęła głośno i gniewnie by przebić się przez ogłuszające wycie alarmu.
Sama była sobie winna, gdyż nie wzięła pod uwagę możliwych efektów ubocznych własnego pomysłu. Ubranie, które z taką starannością wybrała by przyciągnąć spojrzenie pewnego przystojniaka, w jednej chwili przemieniło się w zestaw mokrych szmat. Miała ochotę mordować

Michael wyszczerzył się jak głupi, z wodą spływającą po twarzy i w szybko moknącym ubraniu. Soraya nawet wściekła i doszczętnie mokra wyglądała uroczo – chociaż może powinien powiedzieć nie „nawet”, a „szczególnie wtedy”.
Woda niemal od razu przemoczyła ich do suchej nitki. Jeżeli Michael miał do tej pory jakieś wątpliwości, to właśnie w tej chwili zniknęły, zastąpione przez pierwszorzędny ubaw i nieokreśloną euforię, która go ogarnęła; zaczęła go wręcz rozpierać energia, chociaż w pierwszym momencie solidnie zakręciło mu się w głowie od nadmiaru emocji.
Może więc lepiej, że nie widział jak na korytarzu włączają się następne spryskiwacze, jakby w odpowiedzi na jego radość.

Soraya prychnęła gniewnie na widok uradowanego Michaela. W przeciwieństwie do niej najwyraźniej nie przejmował się tym, że w przypadku konieczności szybkiego opuszczenia hotelu, wyjdą na mróz kompletnie mokrzy. Nie potrafiła się jednak długo gniewać. Wkrótce i na jej twarzy zagościł wesoły uśmiech.
- Rozumiem, że wspólny prysznic mamy za sobą? - zapytała, próbując zignorować obraz który pojawił się w jej myślach. Michael parsknął śmiechem.
Odwróciła się i pokonała odległość dzielącą ją od drzwi. Wizjer, na szczęście, należał do tych dających całkiem dobry widok na korytarz. Apartament zajmowany przez Toru musiał być po drugiej stronie.
- Nienawidzi nas - oznajmiła ze zdziwieniem w głosie, mając na myśli Writha. Mimo, że można się było tego spodziewać to jednak wciąż miała trudności z przyzwyczajeniem się do tej myśli. - Jednak najwyraźniej nie ma zamiaru użyć przeciw nam siły. W przeciwieństwie do towarzyszących mu goryli.
Przetarła twarz próbując, oczywiście bez większego efektu, pozbyć się wody.
- Może... - zaczęła by po chwili przerwać. Nie była pewna jak Michael zareaguje na jej propozycję, która jej samej wydała się szalona. - Może powinniśmy wyjść i się przywitać? - zapytała w końcu, odwracając się by spojrzeć na swego partnera. - Wiem, że to zakrawa na szaleństwo jednak wkrótce zaroi się od ludzi, a nam może nie trafić się kolejna okazja. Chcę się dowiedzieć dlaczego tak bardzo nas nienawidzi i kim jest ten, który nawiedza moje wizje.
Sama w życiu by się nie odważyła na coś takiego. Jednak mając przy sobie Michaela czuła się silniejsza i bezpieczna.
- Dlaczego by nie? – Mężczyzna wzruszył ramionami, uśmiechając się do niej, jakby uważał to za całkiem niezły pomysł i ruszając do drzwi. Najwyraźniej wraz z jego dobrym humorem wzrosła też pewność siebie, bo bez wahania nacisnął klamkę, wychodząc na korytarz, gdzie spryskiwacze również działały w najlepsze. Schował jedną rękę do kieszeni i zagwizdał na palcach, żeby zwrócić na siebie uwagę trójki mężczyzn, którzy zmierzali w stronę pokoju Toru. Gdy Soraya stanęła przy jego boku, Michael się uśmiechnął.
Zresztą, uśmiechał się nieustannie odkąd zaczęły działać spryskiwacze. I najwyraźniej niewiele było w stanie zmienić ten stan rzeczy.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 23-02-2011 o 20:37.
Delta jest offline  
Stary 25-02-2011, 21:08   #52
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
5 Stycznia 2011 r. Rzym
Hotel Donna Camilla Savielli


Toru Fuuno
Gdy tylko wizja minęła i Toru przekonał się, że zostało mu niewiele czasu, zgarnął ze stolika swój telefon i ruszył do łazienki. Starał poruszać się jak najciszej, by potencjalni napastnicy nie usłyszeli go. Łazienka może i była dobrym miejsce do ukrycia się w tej sytuacji, ale miała jedną podstawową wadę. Nie było już z niej ucieczki. Toru nie miał pojęcia, jakie zamiary ma Writhe i jego osiłki. Chłopak naprawdę się bał. Gdyby był jeszcze sprawny to może, by zdecydował się na coś innego, bardziej odważnego i spektakularnego. A tak pozostało mu tylko liczyć na łut szczęścia i swoich nowych znajomych.
Wysłał krótkiego sms'a do wszystkich i czekał w napięciu na to co się zdarzy.

Maciej Ognicki, Josette d'Angoulême
Ognicki zadziałał bardzo zdecydowanie i agresywnie. I nic dziwnego, wszak Evesh który budził się do życia po latach nieświadomego snu zaczynał ujawniać swój prawdziwy charakter. Evesh byl dżinem, porywczym, pełnym pasji i chęci do błyskawicznego działania. Rozmyślania i analizowania sytuacji nie należało do jego natury. Detektyw chwycił dwie butelki whiskey i za pomocą szmat zrobiony z obrusu, przygotował dwa wybuchowe koktajle. Jego mina świadczyła, że był gotów spalić hotel, by zatrzymać Writhe i jego ludzi.
Jedną z butelek wręczył lekko zagubionej wieszczce i z groźną miną ruszył na korytarz.
Gdy para znalazła się na korytarzu stanęli oko w oko z ich przeciwnikiem. Writhe szedł pewnie przed siebie i nawet nie zwolnił na widok pełnego złości Ognickiego. Mężczyźni trzej mężczyźni idący za murzynem, przyspieszyli i zrównali się z nim. Ich miny pełne były nienawiści i wściekłości. Wyglądali niczym rozwścieczone psy gotowe w każdej chwili rzucić się do ataku.
Jossette stała za Ognickim. Butelka którą trzymała w dłoni wcale nie dawała jej poczucia bezpieczeństwa. Czuła ogarniający ją strach, który paraliżował najmniejszy nawet ruchu. Wiedziała, że gdyby nie obecność detektywa Writhe mógłby zrobić z nią co tylko by chciał.
Murzyn nie zwalniał i pewny siebie parł na Ognickiego. Kącik ust uniósł w drwiącym uśmiechu.
Stanął w odległości kilku kroków od detektywa i patrząc mu prosto w oczy rzekł:
- Zawsze mnie to zastanawiało, jak dysponując taką mocą można być aż tak głupim.
Osiłki stojące za nim zaśmiały się szyderczo.
- Wam ciągle się wydaje, że jesteście panami tej ziemi. Wasze czasy minęły głupi re'faimie i nigdy już nie wrócą. Przepuść mnie, bo chce porozmawiać z jedną z was.
Ognicki milczał, a chowająca się za jego plecami Josette zobaczyła jak włosy detektywa które i tak zmieniły się przez noc, stają nagle dęba. Wyglądało to tak, jakby ktoś podłączył mężczyznę do prądu. Na dodatek jego włosy nabrały wściekłej, rudej barwy i przypominały teraz buchające w górę płomienie. Wieszczka cofnęła się o krok jednak na zupełnie inny widok. Lewa dłoń mężczyzny, którą miał spuszczoną wzdłuż ciała zaczęła płonąć. Wyglądało to tak, jakby nagle zamiast z mięśni, skóry i kości ręka Ognickiego była zbudowana z żywych płomieni. Ogień poruszał się i falował w jakimś własnym, wewnętrznym rytmie.
Detektyw najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego co dzieje się z jego dłonią i nadal wpatrywał się stojących naprzeciw napastników.
Osiłki Write'a cofnęli się o krok, a z twarzy murzyna zniknął drwiący uśmiech.
- Twoje sztuczki nie robią na mnie wrażenia re'faimie...
I właśnie wtedy hotelowy korytarz wypełnił się potwornym wyciem.
Po chwili ze spryskiwaczy ustawionych na korytarzu zaczęła lać się obficie woda.

Michael Crown, Soraya Moon
Kilka chwil minęło zanim Soraya i Michael zadecydowali co powinni zrobić, by pomóc Toru. Pomysł Sorayi, by uruchomić alarm przeciwpożarowy był niewątpliwie błyskotliwy, ale niósł za sobą przykre konsekwencje. Obfity deszcz zimnej wody jaki spadł z sufitu wyraźnie zepsuł kobiecie dobry do tej pory nastrój. Crown wręcz przeciwnie aż promienia z radości i dziwnej dumy. Woda spływająca po jego ciele najwyraźniej sprawiała mu nie wypowiedzianą wręcz frajdę.
Soraya nie traciła czasu i przylgnęła do wizjera. Jej wyczulony wzrok pozwolił jej stwierdzić, że Writhe nie ma wobec nich złych zamiarów. Jego aura promieniowała co prawda wyraźną nienawiścią wobec nich, ale nie było w niej agresji. Para zdecydowała, że wobec tego warto będzie wyjść gościowi na przeciw i zaskoczyć go zupełnie.
Lejąca się woda z sufitu sprawiła, że scena powitania wyglądała wręcz filmowo. Nikt w tej chwili nie myślał o rachunkach, jakimi niewątpliwie zostanie obciążone konto Crowna za wywołanie alarmu. Teraz na głowie mieli poważniejsze problemy niż kilka marnych tysięcy dolarów.
Gdy para stanęła na progu była o wielce zaskoczona tym co zobaczyła. Po drugiej stronie korytarza stał Ognicki i wieszczka. Detektyw wręcz promieniował energią. Jego rudy kręcone włosy, stały dęba jakby zostały mocno naelektryzowane. A to co działo się z jego dłońmi nie tylko przeczyło prawą natury i fizyki, ale było olśniewająco piękne. Jego dłonie wyglądały jak zbudowane z żywych płomieni. Soraya nie mogła oderwać od nich oczu. Przez chwilę zapomniała o przemoczonym ubraniu, o Writhe'cie i jego osiłkach i o innych problemach. Liczył się tylko ten jeden obraz.
Ognicki wyglądał niczym ognisty demona z fantastycznych obrazów.
Również Crown wpatrywał się zachwycony w fenomen Ognickiego, on jednak nie czuł podziwu a czystą zazdrość. Uczucie było to tak mocne, że aż powodowało fizyczny ból, który z ogromną siłą zaczął promieniować w skroniach. Gdy jego intensywność sięgnęła zenitu Crown zawył z bólu i upadł na kolana unosząc ręce do góry.
W tej samej chwili po drugiej stronie korytarza Ognicki również wrzasnął z bólu i padł na kolana. Woda lejąca się z sufitu zaczęła lać się z zadziwiająca mocą i ciśnieniem. Jej strumienie chłostały wszystkich obecnych z ogromną siłą.

Michael Crown, Soraya Moon, Maciej Ognicki, Josette d'Angoulême
Wrzask obu mężczyzn trwał nie dłużej niż dwie sekundy, a i tak dudnił wszystkim w uszach okropnym echem. Po tych dwóch, jakże długich sekundach obaj mężczyźni padli na ziemię bez świadomości.
Woda z sufitu przestała się lać i ucichł również alarm przeciwpożarowy.
- Haaa haa haaa - zaśmiał przemoczony do suchej nitki Writhe - Czyżby nastąpiło spięcie mocy? Wasz mistrz obudził wasze dusze, ale nie zadbał o należyte wykształcenie. Przypominacie mi ślepe słonie w składzie porcelany. Najpierw występy kościele, a teraz to. No brawo, brawo! - mężczyzna zaczął klaskać.
Spojrzał na wszystkich obecnych, ale wzrok zatrzymał na Sorayi.
- Cieszę się, że znowu się spotykamy. Nie wiem co zamierzali twoi koledzy, ale najwyraźniej im coś nie wyszło. A ja tylko chciałem przekazać ci tą kopertę.
Writhe wyjął za kieszeni płaszcza szarą, dużą kopertę i rzucił w stronę Sorayi.
- Obejrzyj sobie i jak poczujesz potrzebę zadzwoń do mnie.
W tym momencie na piętro wbiegło dwóch dwóch pracowników hotelu.
- To ja już będę leciał. Do zobaczenia moi drodzy.
Writhe ukłonił się wytwornie i ruszył w stronę schodów.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół
Takeda jest offline  
Stary 26-02-2011, 08:02   #53
 
sampietia's Avatar
 
Reputacja: 1 sampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodzesampietia jest na bardzo dobrej drodze
Josette wpatrywała się w nich przestraszona. Nie bardzo rozumiała czego oni tak naprawdę od nich wszystkich chcieli. Gdy detektywowi zmieniły się włosy jej oczy stawały się większe ni to z przerażenia ni to ze zdziwienia. W dłoni wciąż nieświadomie trzymała koktajl. Cofnęła się o dwa kroki gdy jego dłoń zaczęła płonąć. Widok zaskoczonych mężczyzn ucieszył ją. Zastanawiała się co i ona mogła by zrobić, lecz powstrzymała się. Gdy zadzwonił alarm przeciw pożarowy i z sufity ze spryskiwaczy zaczął lecieć duży strumień wody, miała na sobie delikatne ubranie, które momentalnie przemokło, włosy poprzyklejały się jej do twarzy, a koktajl został zamoczony i został bezużyteczną bronią w jej dłoni.

Po chwili dało się słyszeć wrzask Ognickiego i Crowna, który ją lekko ogłuszył. Upadek detektywa trwał u niej o wiele dłużej niż tak naprawdę było. Śmiech mężczyzn poraził ją. Przygryzła wargi gdyż na jej usta cisnęła się jej kolejna rymowanka, a nie miała zamiaru odkryć się im tak bezpośrednio. Jeszcze nie teraz. Minęli ją jakby była powietrzem. Co jednak ją trochę zirytowało, lecz w z drugiej strony cieszyła się, że póki co ją pomijają gdyż sama nie byłaby wstanie cokolwiek im zrobić. Gdy podali Sorayi kopertę i odeszli z jednej strony poczuła ulgę, z drugiej zaś zastanawiała się co jest w tej kopercie. Uklękła, odstawiła butelkę na podłogę i sprawdziła puls Maciejowi. Czuła go wyraźnie co ją uspokoiło. Gdy nadeszli pracownicy hotelu wieszczka spojrzała na nich przestraszona. Kiwnęłam na nich ręką i szeptem powiedziałam do wyglądającego na starszego i wyższego rangą:

-Ci panowie nam grozili, oni wywołali alarm przeciw pożarowy. Proszę byście ściągnęli ochronę... -spojrzała na niego, mówiła z lekko francuskim akcentem.

Siedziała przy nieprzytomnym Ognickim, i niepewnie poprawiła mokry kosmyk jego włosów. Spojrzałam na mężczyznę od obsługi hotelowej, a jej twarz wyglądała niewinnie i była pełna przerażenia.

Mężczyźni ruszyli wezwać ochronę, Josette została sama z Sorayą. Spojrzała na nią niepewnie już całkiem zmieszana i nie rozumiejąca niczego. Jej uspokojona świadomość znów chwilowo przejęła nade nią kontrolę, oczy zamgliły jej się a z ust popłynęła kolejna tajemnicza rymowanka.


O włos uciekliście,
lecz przed walką
nie uciekniecie.
To co najważniejsze
jeszcze do rozwikłania czeka.
Spójrzcie w głąb siebie.
Zapanujcie nad
waszymi "ja".
Moc która w was drzemie
Obudzić się musi.
Lecz bez umiejętności
panowania nad
waszymi "ja"
Możecie sami sobie
zrobić ogromną
krzywdę i ból.
Nauczcie się
tego co jest wam
przeciwne i
tego co sprawia ból.


Oderwała swój wzrok od niej i spojrzała na budzącego się detektywa. Wyglądała na znacznie młodszą siedząc tak przemoczona.

-Jak się czujesz? -zapytała go na spokojnie gdy się obudził.

Po czym gdy w miarę odpowiedział, spojrzała na Sorayę.

-Sądzę, że najlepiej byłoby porozmawiać w salonie, wszyscy razem. Domyślam się o co może chodzić w tej pokręconej zagadce z kościoła... I musimy ustalić co robimy dalej... -jej głos delikatnie szeleścił niczym liście drzew na wietrze.

Pomogła Evesh'owi podnieść się z podłogi i ruszyła do salonu by porozmawiać na temat zagadki z kościoła.
 
__________________
Sampietia

Ostatnio edytowane przez sampietia : 26-02-2011 o 08:09. Powód: drobne poprawki
sampietia jest offline  
Stary 26-02-2011, 11:48   #54
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
Toru czekał z pełną gotowością na to co miało się wydarzyć. Nasłuchiwał każdych, nawet najcichszych szmerów. Czekał, czekał, czekał... i się doczekał. Z sufitu zaczęła tryskać woda, a towarzyszyło jej okropnie głośne wycie. Co jest? Chłopak zbliżył się powoli do drzwi łazienki. Jego ubrania i ciało ociekały strumieniami wody.
Kolejne co zdołał usłyszeć to okropny wrzask. Czy to w ogóle wrzask człowieka? Natychmiast wyobraził sobie jak Wright wyciąga duszę z ciała jednego z jego towarzyszy. Bzdura! Bez czarnych wizji! Natychmiast otworzył drzwi, doczłapał się do stołu, zgarnął butelkę i pokuśtykał w stronę drzwi prowadzących na korytarz. Fakt... trochę mu to zajęło, zaliczył przy tym kilka sytuacji, które mogły doprowadzić do bliskiego spotkania jego twarzy z mokrą podłogą. Złapał za klamkę, przekręcił zamek i pchnął drzwi.


Całkiem zdezorientowany stał i patrzył na niewiarygodnie dziwny obraz. Writh wraz ze swoimi osiłkami odchodzą, Josette tłumaczy się obsłudze hotelu, trzyma w ręku dziwnie wyposażoną butelkę. Na ziemi leżą Crown i Ognicki a Soraya ma jakąś kopertę. Nieźle się namieszało.
Josette znów zaczęła coś recytować. Toru starał się skupić na słowach, ale miał zbyt wielki chaos w głowie. Ruszył po prostu za dziewczyną do salonu. Kiedy przyjrzał się swojej dłoni zauważył kolejną dziwną cechę. Jego palce wydawały się dłuższe, a skóra bledsza. Ehh... za mało snu i zbyt wiele sytuacji grożących jego egzystencji.
Kiedy tak szedł, krzyknął głośno:
-Słuchajcie! Nie wiem co wy tu na robiliście, ale jestem waszym dłużnikiem!
Jest... i pewnie jeszcze nie raz będzie trzeba się zmierzyć z takim zagrożeniem.
 

Ostatnio edytowane przez Koinu : 26-02-2011 o 17:39.
Koinu jest offline  
Stary 27-02-2011, 16:21   #55
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Stojąc ramię w ramię z Michael’em, Soraya była w stanie spojrzeć w oczy Writha. Tak przynajmniej przypuszczała gdyż osobą, która niemal w całości skupiła jej uwagę po wyjściu z pokoju, był Ognicki. Płonął żywym, cudownie urzekającym i kuszącym ogniem od którego nie mogła oderwać oczu. Szczerze nie znosiła tego mężczyzny, który od samego początku działał jej na nerwy. Jednak w tamtym momencie była gotowa zapomnieć o wszystkim i dać się porwać tym płomieniom by spłonąć otoczona ich pierwotnym pięknem. Zapewne ruszyłaby w jego stronę nie bacząc na Writha, jego goryli, Josette, a nawet Michela. Niemal udało się jej postawić pierwszy krok gdy z transu w jaki wpadła wyrwał ją krzyk kochanka. Z żalem ale i coraz większymi wyrzutami sumienia, zwróciła spojrzenie na klęczącego towarzysza. Co się stało? Chciała zapytać jednak powstrzymała się w ostatniej chwili. Nawet by jej nie usłyszał, zdała sobie sprawę przyklękając tuż przy nim. Jej spojrzenie powędrowało w stronę Writha, dało się z niego wyczytać pogardę, strach i oskarżenie. Przyklękła obok Michaela i przygarnęła go do siebie mając nadzieję że zaraz odezwie się do niej i zapewni że nic mu nie jest. Jego krzyk wciąż rozbrzmiewał echem w jej głowie, sprawiając ból. Omal nie przegapiła momentu w którym woda ze spryskiwaczy przestała chłostać jej ciało. Głos Writha zdał się niepokojąco nierzeczywisty. Odruchowo wyciągnęła dłoń po kopertę i odprowadziła oddalającego się mężczyznę wzrokiem. Kontaktować się z nim? Dobrowolnie? Czy on postradał zmysły sądząc że po tym wszystkim sama się do niego zgłosi.
- Prędzej piekło zamarznie. - Nie zdawała sobie sprawy, że wypowiada myśli na głos. Właściwie mało ją to obchodziło.
- Michael? - Zapytała z troską w głosie.

Nim z ust Crowna zdążyła paść odpowiedź, głos zabrała ich grupowa wieszczka. No tak, jej słowa mogły tłumaczyć ten pokaz siły ognia i wody, którego byli świadkami. Przecież nikt z nich nie był szkolony w posługiwaniu się własnymi mocami, które zostały pobudzone w kościele. Właśnie, kościół... Skąd Writh dowiedział się o ich pobycie w tamtym miejscu? Czyżby wciąż ich śledzono? To właściwie miało sens jednak nigdzie nie zauważyła żadnej podejrzanej osoby. Czy jednak nie na tym właśnie polega śledzenie?
- Idźcie. - wskazała drzwi zza których chwilę temu wyszła wraz z Michaelem. - Zaraz do was dołączymy.

Słowa oczywiście skierowane były do Ognickiego i Josette. Odczekała, aż znikną jej z pola widzenia po czym pochyliła głowę by czołem zetknąć się z mokrą i nieco za długą czupryną towarzysza. Nie chciała go zostawiać samego, a jednocześnie czuła że ktoś powinien sprawdzić co się dzieje z Toru. Nie mogła również zapomnieć o kopercie. Co się w niej kryło? Dlaczego Writhe pofatygował się tutaj by ją jej wręczyć? No i pozostawała sprawa pracowników hotelu.

- Michael? Odezwij się proszę. - Zdała sobie sprawę, że jej głos zaczyna brzmieć płaczliwie więc pospiesznie wzięła głębszy wdech. - Michael są tu panowie z obsługi hotelu. Mam wrażenie, że będą mieć do nas masę pytań, a ja muszę iść sprawdzić co z Toru. Nie ma czasu na wylegiwanie się na korytarzu.

Michael zamrugał odzyskując przytomność i jęknął coś nieartykułowanego. W jego głowie panował mętlik, a co gorsza, znów odczuwał przeraźliwe zmęczenie, tak jakby cała noc snu (no, może nie do końca cała) nic nie dała. Mięśnie miał jak najeżone szpilkami i najchętniej zwinąłby się w kłębek tam gdzie leżał i poszedł spać, korzystając z kojącej obecności Sorayi. Jednak czarnorudowłosa najwyraźniej miała coś przeciwko leżeniu na środku korytarza, więc tylko westchnął ciężko i otworzył oczy nieprzytomnie.
- Zawsze jest czas na małe przyjemności – burknął uparcie, ale usiadł z trudem. Uśmiechnął się krzywo do kobiety, widząc troskę w jej oczach i odgarnął palcem mokre włosy z jej twarzy. Chciał powiedzieć coś jeszcze – prawdopodobnie komplement, sądząc po spojrzeniu – ale przerwał, gdy dostrzegł zbliżającą się obsługę.
- Potrafię rozpoznać takie miny z kilometra – westchnął, podnosząc się i pomagając wstać Sorayi. Musnął jej usta w przelotnym, uspokajającym pocałunku. – Pogadam z nimi. A Ty zastanów się jak mi opowiedzieć co się właściwie przed chwilą stało i gdzie jest Writhe – dodał, uśmiechając się z zakłopotaniem.

Odpowiedziała uśmiechem. Ciężko się było powstrzymać widząc to zakłopotanie w jego aurze. Gdy Toru minął ich i wszedł do salonu za Ognickim i Josette, odetchnęła z ulgą jednak nie dołączyła do pozostałych. Znaleźć się sam na sam z detektywem, który najwyraźniej ponownie zaczynał płonąć, tym razem wewnątrz, z gniewu? No nie do końca sam na sam jednak bez Michaela, co mniej więcej oznaczało dla niej to samo. Zamiast więc dołączyć do pozostałych została na korytarzu przysłuchując się jednym uchem jak Michael rozmawia z pracownikami hotelu. Resztę uwagi poświęciła kopercie którą otrzymała od Writha. Nie miała pojęcia co mogło się w niej znajdować jednak sądząc z ostrożnych prób wypadania jej zawartości, musiały to być prostokąty jakiegoś twardego papieru. Po części zaciekawiona, a w coraz większej - przerażona, otworzyła ją.
Nie była pewna w jaki sposób ponownie znalazła się na podłodze. Nawet zbytnio jej to nie obchodziło.
- O mój boże... - wyszeptała pobladłymi wargami.
Była … Przez chwile badała własne odczucia. Zdrętwiała ze strachu? Gniewu? Bezradności? Czystej, lśniącej bielą wściekłości?
- Zabiję go. - oznajmiła spokojnie i całkiem głośno.

Gdy Michael skończył tłumaczyć się obsłudze („Chcieliśmy z przyjaciółką pouprawiać seks w deszczu, ale żadnego nie było pod ręką”) i zapewnił, że przy wyjściu zapłaci odpowiednią kwotę, odwrócił się z powrotem do Sorayi. Widząc ją na podłodze, dopadł do niej błyskawicznie, zaniepokojony.
- Co się stało? – zapytał niepewnie, widząc jak gwałtownie pobladła. Spojrzał na zdjęcia, które trzymała w rękach i dopiero wtedy do niego dotarło – to musiały być jakieś bliskie jej osoby, być może rodzina. Jego serce zacisnęło się. Sam wielokrotnie dostawał różne pogróżki – jak prawdopodobnie każdy milioner, szczególnie ci, którzy często zmieniają partnerki – więc podejrzewał co kobieta musi czuć. Objął ją ramieniem, delikatnie ale zdecydowanie zabierając zdjęcia z jej dłoni i wsuwając je z powrotem do koperty.
- Dostaną najlepszą ochronę. Zajmę się nimi – powiedział cicho, patrząc kobiecie w oczy. – I Writhem też. Wierz mi.

- To moja wina. Pojechałam do nich tuż przed wyjazdem do Rzymu. Zostawiłam Midnight pod opieką rodziców. O mój boże... -
Odwzajemniła spojrzenie. - Nie wiem.. Nie, właściwie to wiem o co mu chodzi, jednak... Writh powiedział, że jak będę gotowa mam się z nim skontaktować. Tu jest numer telefonu. - podała mu wizytówkę. - Chyba muszę się napić. - oznajmiła i bynajmniej nie chodziło jej o szklankę wody.

- Zadzwoń do niego. Upewnij się czego chce. Ale nie dawaj odpowiedzi – odparł Michael, pomagając kobiecie wstać i nawet wtedy ją przytrzymując. – Jak tylko będziemy mieli chwilę spokoju to podzwonię to swoich ludzi. Wynajmę ochronę dla kogo będziesz chciała i najemników, żeby sprowadzili nam Writha. Związanego. Gotowego do dawania odpowiedzi.
Ruszył z nią w stronę swojego pokoju, tam gdzie przed chwilą zniknęli pozostali.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 05-03-2011, 18:18   #56
 
Aves's Avatar
 
Reputacja: 1 Aves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie coś
Autorzy Delta, Mid, Kamill15, Aves

Maciej poczuł zapach perfum Josette. Przyjął oferowaną przez kobietę pomoc, Był za bardzo obolały, aby wyrazić jakiś bunt. Choć w głębi serca był wściekły gdyby nie ten kretyn Crown niebezpieczeństwo było by już zażegnane. Popatrzył na wieszczkę i wstał.
- Wszystko w porządku – Burknął i patrzył w stronę wiedźmy miał własne podejrzenia, co do zaistniałej sytuacji. Maciej wszedł do salonu zamknął drzwi i popatrzył na Crowna i Soraje . Jego w jego oczach widać było rosnącą wściekłość.
- Mermanisie ! ty kretynie ! zażegnał bym niebezpieczeństwo raz na zawsze, ale ty jak zwykle musiałeś udowodnić, ŻE JESTEŚ LEPSZY ODE MNIE - ! NIE POZWOLĘ CI ZNOWU MNIE OŚMIESZYĆ! - Krzyk Ognickiego przypominał serie z karabinu maszynowego. Teraz przeniósł wzrok na Sorayę.
- Wiedźmo ! wytłumacz nam proszę co to miało znaczyć ?- przeszedł się parę kroków, jednak ta czynność wcale go nie uspokoiła. Podszedł bliżej Josette dopiero jej delikatny „Odświeżaczowo- Samochodowy” zapach uspokajał go.

Michael wszedł po chwili do pokoju, obejmując Sorayę. Na słowny atak Ognickiego, który wyglądał jakby zaraz miał się na nich rzucić, puścił kobietę, stając przed nią. Sądząc po wyraźnie jego twarzy, nie czuł się winny ani trochę.
- Nie pozwolisz? A co niby z tym zrobisz? – odwarknął. – Nie jesteś wcale lepszy w kontrolowaniu swojej mocy. Pomyślałeś co by się stało z pozostałymi gdybyś zaczął podpalać wszystko dookoła? Myślisz, że policja dałaby nam spokój , gdybyś był winny śmierci nie wiadomo ilu osób i spaleniu hotelu?

Soraya nie miała ochoty na tłumaczenie się Ognickiemu dlatego z wdzięcznościa przyjęła zarówno gest jaki i słowa Michaela. Miała jednak ochotę na coś czego z całą pewnością nie powinna robić. Tak jak i wiele innych rzeczy w swoim życiu. Dotknęła łagodnie pleców swego towarzysza dając mu znak, że popiera jego słowa i jest z nim, po czym ruszyła w stronę barku.
- Wszystko w porządku Toru? - zapytała przykucając przy drzwiczkach, zza których kilka godzin wcześniej Michael wydobył butelkę wina. Przez chwile przeglądała etykiety po czym zdecydowała się na znajomo wyglądającą, prostokątną butelkę z czarną nalepką z białym napisem. Zgarnęła jeszcze cztery szklanki po czym wyprostowała się i podeszła do stolika gdzie odkręciwszy nakrętkę zaczęła wypełniać je bursztynowym płynem. Dłoń dzierżąca butelkę Jack’a lekko drżała.

-Dziękuję, wszystko w porządku. Właściwie to chyba ja dzisiaj najmniej ucierpiałem...- odpowiedział cicho Toru i na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech. Zobaczył jak mocno Soraya jest zdenerwowana i przez chwilę wstyd zrobiło się jemu, z powodu jego opanowania i spokoju. Położył powoli dłoń na drżącej dłoni dziewczyny.
-Hej... spokojnie, razem sobie jakoś poradzimy.

- Nie razem... - mruknęła cicho, a jej głos niemal całkiem utonął w krzyku Ognickiego. Wyrwała dłoń spod uspokajającego dotyku Toru. Nie chciała być spokojna. Odłożyła butelkę na stół po czym sięgnęła po odłożoną wcześniej kopertę z której ponownie wyjęła wizytówkę.

- Zażegnali byśmy zagrożenie !- Krzyknął jego dłonie zacisnęły się w pięści morderczym wzrokiem patrzył na Mermanisa- To jest wojna Mermanisie trzeba podjąć niezbędne środki, aby zwyciężyć, ale TY tego nie rozumiesz i nigdy nie zrozumiesz. Teraz daliśmy im czas na opracowanie taktyki. Wiedzą więcej od nas ! Dodatkowo. - Wzrok Ognickiego przerzucił się na Soraye.- -Mają szpiega w naszych szeregach !- Spuścił trochę z tonu. Odetchnął parę razy głęboko.
- Obudźcie się czy jesteście ślepi ?- Zapytał podchodząc do Josette.-
- Zatem wieszczko słucham czy rozgryzłaś już tą zagadkę z kościoła ?- Ciało Ognickiego pachniało dymem z ogniska, a może to tylko przepalone ubranie wydzielało taki zapach.
- Wiedźmo- Powiedział w chwili kiedy Jossete skończyła swoją teorię.- Opowiedz nam jakie stosunki łączą cię z tym Czarnuchem Wrihtem?. Dlaczego skoro miał taką okazję Ciebie sprzątnąć to nie zrobił tego ?...

- Zażegnalibyśmy zagrożenie? Podjąć niezbędne środki? – powtórzył za Ognickim Michael, jakby nie wierzył w to co słyszał. Zrobił krok w stronę detektywa, zaciskając mimowolnie pięści. – Jakim kosztem, Evesh? Popieprzyło cię do szczętu już? Poza tym myślisz, że co by się stało? Może i byś ich zabił, paląc przy okazji hotel. I co dalej? Uważasz, że tutejsza policja by to zostawiła, tak po prostu? Myślisz, że jak byś się dostał z powrotem do San Pietro z połową włoskich funkcjonariuszy na karku?
Gdy Maciej zwrócił się w stronę Sorayi, Michael zamarł w miejscu. Nie wiedział na co bardziej ma ochotę w tej chwili – przywalić temu mężczyźnie czy wyrzucić go prosto przez okno.
- I przychodziliby do swojego „szpiega” otwarcie na naszych oczach, idioto? Przysięgam, że albo zaczniesz się kontrolować i przestaniesz rzucać na prawo i lewo oskarżeniami, albo Writh będzie twoim najmniejszym zmartwieniem – dodał zimno, nie odrywając wzroku od mężczyzny.

Ignorując tyradę Ognickiego, Soraya uniosła do ust wypełnioną do połowy szklankę. Gdy płyn dotknął jej ust i poczuła pierwsze łagodne muśnięcie tkwiącego w nim płomienia, zawahała się. Może to nie był taki znów dobry pomysł. Jednak słysząc oskarżenie, które spłynęło z ust detektywa...
Ognisty płyn spłynął do jej przełyku powodując ból i wyciskając łzy z oczu. Próbując złapać oddech myślała o wielu rzeczach. O Michaelu i tym co sobie o niej pomyśli. O Ognickim i tym że jak tylko odzyska panowanie nad sobą to wygarnie dupkowi co o nim myśli. Takie ząb za ząb. Myslała również o rodzinie i tym, że ich zdradziła, wystawiła na niebezpieczeństwo. Do łez wywołanych trunkiem dołączyły nowe, pełne bólu i gniewu.
Nie słuchała co mówi Josette. W tej chwili niewiele ją to obchodziło. Nie spuszczała jednak oczu z detektywa,a gdy ten wysunął w jej stronę kolejne oskarżenia, odpowiedziała.
- Pieprz się detektywie Ognicki. - warknęła schrypniętym głosem. - Chcesz wiedzieć jakie stosunki łączą mnie z Writhem? - Rzuciła w jego stronę kopertą z której wysypały się zdjęcia. - Proszę. Najmłodszy stosunek ma trzy lata. - dodała, po czym jednym haustem opróżniła zawartość trzymanej w dłoni szklanki.

Evesh Delikatnie odsunął od siebie Josette i Patrzył w oczy Mermanisa. Chciał wyprowadzić go z równowagi, chciał aby w końcu po tylu latach uśpienia zaczęło się coś dziać. Jednocześnie Maciej uznał iż przeholował.
- Przepraszam was cała ta sytuacja mnie przerasta...- Detektywem jestem dopiero tydzień wcześniej byłem Antyterrorystą- Wyszeptał zmieszany mężczyzna. Prawdę mówiąc Maciej Ognicki przeżywał rozdwojenie osobowości. Faktem było iż nie przepadał za Crownem, ale myśli które pojawiały się w jego głowie przerażały go. Ognicki przypomniał sobie czasy służby w Siłach Antyterrorystycznych. Przypomniał sobie ślubowanie
- Ja obywatel Rzeczypospolitejpolskiej ślubuję bronic i chronić innych obywateli... - Dalsza część regułki wydawała się mniej istotna.
- Boże co ja chciałem zrobić !- Wyszeptał Maciej. Po czym podszedł do koperty która leżała na podłodze, podniósł ją. Patrzył na nią przez parę minut po czym otworzył. Przyglądał się zdjęciom.
-Sorayo przepraszam... Ja... - Psychika Ognickiego dalej nie umiała pogodzić się z tą całą magią, okultyzmem oraz zaistniałą sytuacją. Oczy Ognickiego stały się znów nieczułe i groźne.- Przykro mi z powodu twojej rodziny, ale to jest wojna i na wojnie ponosi się straty- Powiedział Evesh. Kładąc kopertę i zdjęcia na stół.- Choć razem z Mermanisem postaramy sie te straty ograniczyć do minimum. Prawda ?- Evesh przerzucił wzrok na Mermanisa- Wybaczcie Maciejowi za brak wiary- Evesh włożył dłonie do kieszeni spodni-- Nie cierpię Ateistów...

Michael spoglądał w milczeniu na Evesha jeszcze długo po tym jak ten skończył się awanturować. Zmiany nastroju detektywa były niepokojące i wcale mu się nie podobały. Jakby mało mieli zmartwień, tak teraz doszła jeszcze do tego potrzeba kontrolowania temperamentu mężczyzny.
Odetchnął cicho i zmusił się do rozluźnienia dłoni zaciśniętych w pięści, uspokajając się i przywołując do porządku.
- Tak – potwierdził niechętnie słowa Macieja, obracając się w stronę Sorayi. – Zamierzam podzwonić do mojej ochrony. Większość z nich, jeżeli nie wszyscy, ma wojskowe korzenie i powinni znać osoby, które mogą odnaleźć twoją rodzinę i przyjaciół, za odpowiednią cenę. Zapłacę ile będzie trzeba i zapewnimy im protekcję. Albo ich odzyskamy, jeżeli już wpadli w ręce Writha. I masz moje słowo, że dostaną specjalną premię, jeżeli wraz z nimi uda się przyprowadzić i jego. Związanego.
Potarł twarz dłonią i odgarnął wilgotne włosy z czoła, zmuszając się to wydajniejszego myślenia. Oprócz znajomych Sorayi będzie musiał jeszcze wydać specjalny rozkaz swoim ochroniarzom, żeby pilnowali Jima i Bena.
Przeszedł przez pokój i wyciągnął z barku drugą szklankę, również decydując się na kilka łyków JD.
- Nie ma co tu czekać – kontynuował po chwili. – Pojedziemy na lotnisko odebrać Nathana i po drodze wstąpimy do jakiegoś sklepu odzieżowego, bo chyba każdemu z nas przyda się jakieś nowe ubranie. Suche i czyste. Potem przydałoby się wrócić do San Pietro, tylko, że tam raczej już nie zostaniemy przyjęci tak ciepło jak poprzednio..
- Nic się nie stało – odpowiedziała Soraya na przeprosiny Ognickiego. Wysłuchała słów Michaela, który powtórzył mniej więcej to co powiedział jej na korytarzu. Z dalszymi planami nie miała zamiaru się sprzeczać. Jednak miała jedną, drobną sprawę.
Michael czy mógłbyś pożyczyć mi na chwilę swój telefon? Zadzwonię do rodziców. - dodała spoglądając mu w oczy wiedząc doskonale, że o ile w głosie go nie czuć to w spojrzeniu widać fałsz.

Michael przez chwilę się jej przyglądał, po czym kiwnął głową i bez słowa wyciągnął z kieszeni komórkę.
- Gdy Sor będzie rozmawiać, wy zabierzcie swoje rzeczy z pokojów - powiedział do pozostałych. - Nic nas już tu nie trzyma. A pora odebrać Nathana.

Maciej Przytaknął tylko głową na znak zgody i wyszedł razem z pozostałymi zabrać swoje rzeczy. Parę minut później był gotów do drogi. Cały czas rozmyślał nad dziwnymi liczbami w świątyni.
 
Aves jest offline  
Stary 06-03-2011, 22:10   #57
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
Z dużej chmury mały deszcz, tak można by podsumować to co się wydarzyło w korytarzu hotelu Donna Camilla Savielli. Przybycie Writhe'a wywołało więcej strachu i poruszenia niż to warte. Panika w jaką wpadła cała piątka, uświadomiła im jak mało jeszcze wiedzą i jak bardzo są nieporadni. Dodatkowe atrakcje jakie wywołało przypadkowe objawienie się mocy jednocześnie przerażało i śmieszyło. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że muszą czym prędzej nauczyć się i poznać swoje moce, by następnym razem nie zrobić krzywdy sobie i innym.
Jedynie Soraya Moon miała poważne problemy. To co zawierała szara koperta jaką kobiecie wręczył Writhe sprawiło, że ugięły się pod nią nogi.
Nie pocieszał jej w żaden sposób fakt, że do szantażu posuwają się tylko osoby o marne kondycji moralnej i mówiąc kolokwialnie zwykłe szuje. Soraya miała poczucie, że to jej wina, że to ona naraziła swoją rodzinę na pastwę szaleńców. Tylko czy wtedy mogła wiedzieć do czego doprowadzi ją wyjazd do Rzymu? Zapewne nie, ale i tak nie czuła się przez to lepiej.
Na domiar złego emocje i nerwy dały o sobie znać. Dziwne huśtawki nastrojów Ognickiego, zwanego także Eveshem stanowiły zagrożenie dla nich wszystkich. Zgodnie ze słowami wieszczki musieli działać razem i tego byli akurat pewni. Pytanie tylko jak tu zmusić do działania ogień i wodę. Jak pogodzić tak dwie różne osobowości i tak różne charaktery? Czy Feneks, ten który ich poszukuje i ten który był ponoć ich przywódcą przez kilka wcieleń zna taki sposób?
Wszystko wskazywało na to, że raczej nie. Wszyscy mieli poczucie, że konflikt Evesh, Mermanis trawa od wieków i nie był to pocieszający fakt.
Gdy Soraya zniknęła z komórką Crowna w salonie zapanowała nieprzyjemna cisza. Nikt nie miał odwagi przerwać jej. Pozostawało tylko czekać na powrót Iluny.

Jej mina po powrocie sugerowała, że wbrew temu co mówiła nie dzwoniła do rodziców. Soraya pokrótce zrelacjonowała rozmowę. Do kłopotów i spraw jakie grupa już miała doszedł nowy i to bardzo poważny. Teraz na szali było bezpieczeństwo rodziny Sorayi, a na drugiej życie tajemniczego Feneksa.
Gdyby jeszcze wiedzieli, gdzie jest Feneks mieliby choć troszkę łatwiejszą decyzję. Niestety tego nie wiedzieli i nawet gdyby chcieli nie mogli wystawić Feneksa ludziom Writhe'a.
Crown znowu przejął dowodzenie i zaczął wydawać polecenia. Ponownie komórka milionera była gorąca. Kolejne wykonane połączenia zapewniły grupie ochronę, a także rodzinie Sorayi.
Gdy Mermanis zadzwonił w końcu do swego biura w Londynie zaczął rozmowę z Jimem Fawkey'em.
- Panie Crown nie wiem co pan tam znowu wyprawia, ale gazety szumią o tym, że prezes Crown Technologics zbeszcześcił katolicką świątynie. Tylko czekam, aż zaczną wpływać pozwy przeciw nam. Nie uważa pan, że troszkę pan przeholował. Wiem, że lubi się pan bawić jednak taki wybryk może poważnie zaszkodzić wizerunkowi firmy. Stawianie się w opozycji do tak wielkiej i wpływowej instytucji jaką jest Kościół Katolicki może zaszkodzić naszym interesom, zwłaszcza w Europie Wschodniej i Ameryce Południowej, nie mówiąc już o Włoszech w których pan jest.
Crown stanął przed kolejnym poważnym problemem. Zdawał sobie sprawę, że proboszcz mógł zawiadomić policję i prokuraturę, ale prasę? Ktoś musiał mu to podpowiedzieć, albo zrobił to bez jego wiedzy. Kościół Katolicki przeważnie wszystkie afery i kłopoty załatwiać po cichu i w zakulisowej grze. Jedynym wyjaśnieniem była właśnie aktywność osób trzecich, może ludzi Writhe albo po prosto ludzie kościoła poczuli, że mogą uzyskać duże odszkodowanie.
Jaka by nie była prawda oznaczało to poważne kłopoty dla firmy. Crown poza rozwiązaniem okultystycznej zagadki swojej prawdziwej tożsamości musiał zająć się rozwiązaniem problemów bardziej przyziemnych dotyczących firmy, która zapewniała mu byt na bardzo wysokim poziomie.

Gdy w końcu wszyscy znaleźli się w otoczeniu ochrony Crowna i zeszli do samochodu poczuli się choć troszkę bezpieczniej. Ludzie, którzy się nimi zajęli byli nie tylko potężnie zbudowani, profesjonalnie wyszkolenia i wyposażenie, ale także mili i życzliwi. Był to kojący fakt po konfrontacji z Writhe'em i jego ludźmi.
Samochody ruszyły w stronę lotniska. Dodatkowi ludzie Crowna jadący w drugim samochodzie pilnowali, by nikt nie podążał ich śladem. Było to oczywiście jak najbardziej profesjonalne zachowanie, ale Soraya wiedziała, że przynajmniej przez jakiś czas będą mieli spokój. Co prawda nie wiadomo jak długo, ale być może do tego czasu uda im się już rozwikłać zagadkę i tajemnicę swojej tożsamości.
Na lotnisku jak zwykle panował spory tłok i ruch. Mimo, że Soraya wiedziała jak wygląda Nathan odnalezienie go nie było łatwe. Egzamin zdał stary i sprawdzony sposób z nazwiskiem wypisanym na kartce.

Po krótkich powitaniu grupa ruszyła do samochodów, by ruszyć w dalszą podróż. Na pewno musieli odwiedzić ponownie kościół San Pietro i pomyśleć jak się tam dostać, by na spokojnie pomyśleć nad rozwiązaniem zagadki.
Nathan był wyraźnie zasmucony i mówił niewiele. Z półsłówek jakie mówił dało się jednak wyczuć, że jego wyjazdowi z Paryża towarzyszyło wielkie niebezpieczeństwo. Chłopak wyglądał też na bardzo przerażonego tym co się z nim dzieje. Niewątpliwie był wrażliwym i czułym młodym człowiekiem i to co doświadczyło mocno nim wstrząsnęło. Kolejne wizje i sny sprawiły, że Nathan był niewyspany i przestraszony. Wyjaśnienia jakie usłyszał od Sorayi wcale go nie uspokoiły, a wręcz przeciwnie wprowadziły jeszcze więcej zamętu. Dla tych co byli uczestnikami ostatnich wydarzeń w Rzymie pewne sprawy, stały się już o ile nie normalne i typowe, to na pewno były do zaakceptowania. Jednak opowiadanie o Writhe'cie, o wydarzeniach z kościoła, o objawieniu się mocy uświadomiły wszystkim, jak to co przeżywają jest niesamowite i niewiarygodne. Gdy historia ostatnich dni została opowiedziana za pomocą słów, brzmiała jak opis jakiegoś filmu science fiction. Dla Nathana było to jak zły sen. Wydawało mu się, że przylot do Rzymu rozjaśni choć trochę jego zawiłą sytuację. Mimo jednak całej opowieści jaką usłyszał nadal był w punkcie wyjścia. Ci którzy go otaczali mieli już pierwsze kroki w nowym świecie pełnym magii i okultyzmu za sobą i było im łatwiej. On na razie miał w głowie jedynie mętlik i chaos. Na dodatek on miał tajemnicę o której na razie nie miał odwagi mówić. Obraz zamordowanej dziewczyny wciąż go prześladował.

Gdy samochód z całą szóstką wjechał na parking przed kościołem San Pietro i zatrzymał się pomiędzy dwoma autokarami turystycznymi, wszyscy członkowie grupy poczuli ciarki na swoim ciele. Uczucie było podobne do tego które towarzyszy ludziom, gdy stoją pod przewodami wysokiego napięcie. Świadomość i podziw dla wielkiej mocy i siły, która jest na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie strach przed śmiertelnym niebezpieczeństwem jakie ona ze sobą niesie.
Dokładnie tak czuła się Iluna, Satori, Mermanis, Evesh, Luphinera oraz Nathan de Pourbaix, który nie poznał jeszcze swojego prawdziwego imienia. Dreszcz nie ustępował i przypominał gęsią skórkę jaka objawia się w czasie mrozów.
Dwóch ochroniarzy Crowna wyszło z samochodu i ruszyło sprawdzić teren. Pozostałych dwóch zostało w samochodzie wraz z nefilimami.
Mężczyźni rozglądali się czujnie, jakby przewidywali że coś się wydarzy. Obserwowali zagranicznych turystów wychodzących z autokarów i udających się do kościoła. Ognicki także miał dziwne przeczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa. Nie raz w czasie akcji miewał podobne przewidywania i nigdy nie kończyły się one dobrze. Najgorsze w tym wszystkim było to, że zagrożenie było niezidentyfikowane i mogło nadejść z każdej strony.
Mijała już druga minuta odkąd ochroniarze poszli na rekonesans. Czas ten rozciągał się niemożliwie i wszystkim wydawało się, że minął już co najmniej kwadrans.
Puk! Puk!
Crown spojrzał na mężczyznę stojącego tuż przy jego szybie pojawił się nagle i niespodziewanie. Nawet bacznie obserwujący okolicę ochroniarze byli lekko zaskoczeni.
- Mamy go przegonić panie Crown? - zapytał jedna z mężczyzn.
Wtedy to Toru w mężczyźnie poznał profesora Sulivana. Michale widząc, że Satori poznał go lekko opuścił szybę.
- O! - ucieszył się lekko zaskoczony profesor - Cieszę się, że mnie poznałeś Toru. Myślałem, że już się nie spotkamy. Mam dla was bardzo ważną wiadomość która pomoże wam w waszych kłopotach. Jedźcie za mną pod ten adres.
Profesor podał Crown'owi zmiętą karteczkę wyrwaną z jakiegoś notesu. Rozglądał się przy tym uważnie, jakby obawiał się że jest śledzony.
Michael spojrzał na kartkę i przeczytał:

Via Appia Antica, 110/126


- Musimy ruszać. Jedzcie za mną tylko uważajcie, by was nikt nie śledził.
Wszyscy spojrzeli po sobie ze zdziwionymi minami. W następnej sekundzie spojrzenia skierowały się na Toru od którego oczekiwano jakiś wyjaśnień, co to ma wszystko znaczyć. Profesor Sulivan w tym czasie kierował się w stronę swojego samochodu.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół
Takeda jest offline  
Stary 09-03-2011, 15:08   #58
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
Oczekiwanie na Nathana dłużyło się jak wszystko inne dzisiejszego dnia. Jednak Toru nauczył się już opanowania i spokoju. Przynajmniej sam tak sądził. Kiedy Francuz zbliżył się do oczekujących na niego przyszłych współtowarzyszy Toru natychmiast rozpoznał specyficzną aurę. Cieszył się, że mają jeszcze jednego kompana, muszą trzymać się razem. To pomoże im przetrwać.

Po zatrzymaniu się samochodu przed kościołem San Pietro Japończyk czekał z niecierpliwością na powrót ochroniarzy, zaczynało mu się robić naprawdę niewygodnie. Wszystkie mięśnie krzyczały i skarżyły się na to, że są obolałe. Sam chłopak marzył tylko o tym, aby wyjść z tego cholernego samochodu, wskoczyć na jakąś cholerną łąkę i trochę pohasać bez istniejącego niebezpieczeństwa ze strony Writha i całej gównianej reszty.
Wszystko było niezwykle fascynujące, ale jednocześnie męczące i irytujące.
Spotkanie profesora Sulivana nieźle zaskoczyło chłopaka... i oczywiście całą resztę, która nie miała pojęcia kim on jest.

-Aa więc... spokojnie. To jest profesor Sulivan. Zanim wyjechałem z Japonii poszedłem na jego wykład dotyczący magii, pogańskich praktyk i tak dalej... Moje i jego przeczucia doprowadziły do rozmowy na temat wydarzenia na Placu Świętego Piotra... wiele mi uświadomił, przynajmniej jak na początek. On mnie tutaj zabrał. Kiedy uciekaliśmy z hotelu nie próbowałem go nawet o tym poinformować, ponieważ nie mieliśmy czasu, a poza tym nie do końca wiem, czy mogę mu ufać. Sami wiecie jak to jest... ludzie są w stanie zrobić wiele dla własnych korzyści. Jeśli chcecie to możemy za nim pojechać, tylko chcę, abyśmy CIĄGLE byli w pełnej gotowości niezależnie od sytuacji.-

Toru nieprzerwanie powtarzał sobie w duchu, że wierzy, że wszystko ułoży się dobrze. Naprawdę w to wierzył, czuł, że są naprawdę bliscy rozwiązania obecnych problemów. Najgorsze jest to... że po tych zapewne przyjdą następne.

-Jeśli zdecydujemy się jechać za nim i o ile jest osobą godną zaufania, to może być całkiem pożyteczne. Ten pan z całą pewnością mógłby nam pomóc w rozwikłaniu zagadki, on się zna na tych wszystkich symbolach i całej reszcie. Pamiętajmy jednak, aby zbytnio nie dzielić się z nim informacjami.- ostrzegł towarzyszy i ze spokojem czekał na ich inicjatywę. Przez głowę przelatywało mu wiele mniej lub bardziej poukładanych myśli. Rodzina Sorayi była w niebezpieczeństwie, Toru modlił się tylko w duchu o to, aby ludzie Writha nie zainteresowali się jego rodziną, albo Maiko.
 

Ostatnio edytowane przez Koinu : 09-03-2011 o 15:12.
Koinu jest offline  
Stary 10-03-2011, 15:42   #59
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Z początku nie planowała zwierzać się z przeprowadzonej rozmowy, całej grupie. Gdy jednak zamiast samego Michaela zastała w salonie również pozostałych uznała, że może nie będzie to taki znowuż zły pomysł.



Po wykręceniu numeru odezwal się męski głos, dość głęboki i najwyraźniej należący do starszego mężczyzny.
- Witam panią. Cieszę się, że tak szybko zdecydowała się pani z nami skontaktować. Moje imię nie jest w tej chwili ważne. Najważniejsze jest to, że w moich rękach jest coś na czym pani zapewne bardzo zależy.
W słuchawce słychać bylo cichy śmiech.
Zaskoczona przez chwile pozwoliła by ów śmiech rozbrzmiewał w jej uszach.
- Czego pan chce? - pytanie zostało zadane gniewnym i wciąż lekko schrypniętym głosem.
- To chyba, aż nadto oczywiste. Nieprawdaż?
- Najwyraźniej nie skoro pytam. - starała się trzymać emocje na wodzy co w najmniejszym nawet stopniu jej nie wychodziło.
- A tak, pan Writhie mówił mi, że macie pewne problemy... że się tak wyrażę osobowościowe - znowu dało się słyszeć syczący śmiech - Pani wybaczy... ale to doprawdy zabawna sytuacja. Zdaje sobie pani doskonale sprawę, że zależy nam tak naprawdę tylko na jednym z was. Jeżeli chce pani zapewnić bezpieczeństwo rodzinie i swoim nowym przyjaciołom, to proszę nam wystawić Feneksa. Im szybciej, tym lepiej.
Soraya nie widziała w tym nic zabawnego jednak nie zamierzała dzielić się swoimi odczuciami z nieznajomym.
- Nie wiem gdzie jest Feneks. - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Droga pani nie ze mną takie numery. Wiem, że Feneks gdzieś się ukrył ale niestety nie udało mu się ukryć faktu, że się z wami komunikuje. Dlatego też uważam, że przy odrobinie wysiłku jest pani w stanie skontaktować się z nim i wybadać gdzie jest. Nam wystarczy adres. W zamian mogę obiecać, że ani ja ani żaden z ludzi którzy mi podlegają nie zrobi krzywdy pani rodzinie. Powiem więcej, zapomnimy na jakiś czas o waszym istnieniu i pozwolimy znaleźć sobie miejsce w nowej dla was rzeczywistości. Naprawdę chodzi nam tylko o Feneks. Taka ofiara warta jest chyba takiej ceny, nieprawdaż?
- Oczywiście mam panu zaufać... - mruknęła niechętnie.
- A czy ma pani inne wyjście? Należe do ludzi cierpliwych i nieznoszących przemocy, ale w tej grze stawka jest zbyt duża, by pozwolić sobie na sentymenty.
- Mam inne wyjście. - obdarzyła rozmówcę krótkim wybuchem niezbyt wesołego śmiechu. - Mogę panu kazać iść do diabła, prawda?
- Tylko pytanie czy nie będzie pani żałowała tych słów?
- W jaki sposób mam się z panem skontaktować gdy ewentualnie zdobędę ten adres? - zaczęła nieco inaczej pozwalając by zniechęcenie zdominowało barwę jej głosu.
- Ma pani mój numer. Proszę dzwonić śmiało o każdej porze dnia i nocy - odparł spokojnie mężczyzna. Jego głos był zimny i pozbawiony całkowicie emocji. Zniknął zupełnie rubaszny i lekki ton z początku rozmowy.
- Nie chcę widzieć nikogo z pańskich ludzi w trakcie zdobywania potrzebnych danych. Szczególnie Writh ma się trzymać z daleka. Czy to dla pana jasne?
- Jak słońce proszę pani, jak słońce - odparł mężczyzna, a w jego słowach była najwyraźniej ukryta jakaś dziwna aluzja, która kompletnie umknęła i była nie rozpoznawalna dla Sorayi. Mężczyzna jednak znowu zaśmiał się po swoich słowach - Na tym możemy chyba skończyć tą przemiłą konwersację, prawda?
- Wygląda na to, że ma pan rację. - odpowiedziała uprzejmie jednocześnie posyłając wizytówkę z jego numerem do stojącego w łazience kosza. - Chyba powinnam życzyć miłego dnia, ale rozumie pan... -zamilkła uśmiechając się do swojego odbicia.




Po zakończeniu relacji, jej nastawienie do wyjawienia grupie przebiegu rozmowy ponownie wróciło do stanu wysoce niechętnego. Nie patrząc na nikogo podeszłą do okna czekająć aż sobie pójdą. Jej niby układ z nieznajomym czynił z niej szpiega. Czy nie tak właśnie nazwał ją Ognicki? Była szpiegiem wroga... Niemal udało się jej roześmiać na głos co raczej nie byłoby zbyt dobrym pomysłem. Michael skupił się na rozmowach telefonicznych. Miła dość kłopotów na głowie by jeszcze dokładać mu siebie i swoją rozchwianą psychikę. Może to alkohol wreszcie zaczął działać. W sumie nie czuła się inaczej nie licząc rozkojarzenia - uniosła dłoń by zetrzeć skapujące łzy - i tendencji do mazania się.
Za przezroczystą taflą mieszkańcy wiecznego miasta żyli swoim zwyczajnym, całkiem normalnym życiem. Nie było w nim wizji, rytuałów, objawień mocy... Dałaby wiele by móc powrócić do takiej egzystencji. Być po prostu jedną z wielu, kolejną szarą myszką.
Objęła się ramionami by powstrzymać drżenie ciała które tylko częściowo spowodowane było przez mokre ubranie. Musiała zacząć myśleć co dalej. Jej rodzina nigdy już nie będzie bezpieczna, tego była pewna. Nie ważne ile pieniędzy wyda Michael by zapewnić im bezpieczeństwo. Ryzyko będzie istniało tak długo jak długo ona będzie żyła. Nie miała co do tego złudzeń. Co więc powinna zrobić? Co zrobić z pozostałościami normalności? Sprzedać sklep... Myśl o tym sprawiła jej niemal fizyczny ból. Tyle pracy włożyła w jego funkcjonowanie. Był jej przystanią, jej tworem, miejscem na ziemi... Jednak czy mogła mieć nadzieję, że pozostawią ją w spokoju i pozwolą dalej go prowadzić? Chciała w to wierzyć, jednak nie mogła. Skinęła głową uznając że tak będzie najlepiej. Sprzeda Czarownicę i kupi sobie mały domek, gdzieś z dala od ludzi, w pobliżu morza. Midnight będzie zachwycona mając tyle przestrzeni tylko dla siebie. Kto wie, może uda się jej namówić Michaela by od czasu do czasu odwiedził ją w jej samotni...
Odwróciła się by poprosić Crowna o ponowne pożyczenie jej telefonu. Tym razem naprawdę miała zamiar zadzwonić do rodziców. Niech rozpoczną formalności związane ze sprzedażą i... Jednak mina towarzysza zepchnęła jej troski na dalszy plan.
- Coś się stało? - zapytała niepewnie, jednocześnie podchodząc do niego. Byli sami, pozostali musieli się już rozejść do własnych apartamentów.

Michael pokręcił przecząco głową na pytanie Sorayi, odkładając od ucha komórkę. Skrzywił się lekko, posyłając kobiecie niewesoły uśmiech.
- Mój doradca suszy mi głowę o tą sprawę w kościele San Pietro. Księżulek dał cynk prasie, a ta wyczuła gorący materiał – odparł, przeczesując palcami włosy. W końcu wzruszył ramionami, odsuwając nieprzyjemne myśli na bok. – Nic z czym nie miałbym już wcześniej do czynienia. Mam cały zespół adwokatów, którzy specjalizują się w załatwianiu za mnie spraw sądowych i problemów tego typu, nie mówiąc już o ludziach mających dbać o moją opinię publiczną. Niech sobie zapracują na swoje pensje – dodał półżartem.

- Jesteś pewien? - zapytała, nie bardzo dowierzając jego słowom. - W razie czego można zrzucić to wszystko na osobę szalonej czarownicy z Londynu, która opętała milionera i zmusiła go do owych ekscesów w kościele. - ułożyła usta w pocieszający uśmiech numer trzy. - My zawsze byłyśmy na bakier z kościołem.

W sumie tylko żartowała, jednak z drugiej strony jej interesom taki wybryk mógł tylko przyciągnąć klientów, jemu natomiast mocno zaszkodzić. Może nawet udałoby się uzyskać lepszą cenę za sklep. Uśmiech czmychnął z jej twarzy. Żeby nie przysparzać Michaelowi ewentualnych, dodatkowych zmartwień odwróciła się by ruszyć w stronę walizki.
- Lepiej będzie jak się przebiorę. - mruknęła. - Jeszcze nam tylko grypy brakuje do szczęścia.

- Nie sądzę, żeby wyjaśnienie, że zostałem opętany przez czarownicę, mi pomogło. To byłaby jeszcze lepsza sensacja dla mediów, niż pogański rytuał w kościele – Michael parsknął śmiechem, mimowolnie się rozpogadzając. Schował komórkę i spojrzał na Sorayę, gdy zaczęła przegrzebywać walizkę. On sam nie miał ze sobą żadnego bagażu, więc tak czy owak będą musieli wstąpić do jakiegoś sklepu z ubraniami.
- Nigdy nie zapytałem Cię czym się właściwie zajmujesz – zauważył z uśmiechem.

- Jestem czarownicą. - skuliła się słysząc to pytanie jednak odpowiedziała w miarę pogodnym głosem. - Prowadzę sklep. Szklane kule, tarot, magiczne kamienie.. - wzruszeniem ramion zbagatelizowała znaczenie jakie miały dla niej cztery ściany Czarownicy. - Właściwie powinnam powiedzieć, że prowadziłam. Jak tylko wrócę do Londynu, albo nawet wcześniej, sprzedam go i pomyślę co dalej. W sumie przydadzą mi się wakacje...

Michael zaśmiał się w odpowiedzi. Otworzył usta, żeby zapewne zapytać czym kobieta zajmuje się naprawdę, ale gdy Soraya zaczęła opowiadać szerzej o swojej działalności, dotarło do niego, że wcale nie kontynuowała „żartu” o czarownicach z Londynu.
W świetle ostatnich zdarzeń nic nie powinno go już zdziwić.
- Czarownica prowadząca sklep… To chyba niezbyt często spotykane zajęcie – odparł z zakłopotanym uśmiechem. – Nie… khm, nie spotkałem w swoim życiu zbyt wielu czarownic. Potrafiłaś przepowiedzieć przyszłość? To dlatego sprzedajesz sklep czy po prostu za mały popyt na… czarowniczy biznes?

Odwróciła się do niego z gniewem lśniącym w jej spojrzeniu.
- Oczywiście, panie Crown, przepowiadanie przyszłości było jedną z usług, które proponowałam swoim klientom. - warknęła, nie zważając na pewną dwuznaczność w wypowiadanych przez nią słowach. - Podobnie czytanie aury i pomoc w jej oczyszczeniu. Jeżeli pan sobie życzy mogę go umówić na spotkanie. Póki co wolałabym się jednak ubrać w coś suchego. - dokończyła chwytając rączkę walizki i ruszając w stronę sypialni. Nim jednak przekroczyła jej próg zawachała się i skręciła w stronę bardziej neutralnej łazienki.
- Nie jestem wariatką, Crown. Nie waż się tak o mnie myśleć. - dodała.

- Hej, spokojnie! Nie miałem nic złego na myśli! – Michael podniósł ręce w obronnym geście, jakby miało to powstrzymać wściekłość kobiety. – Po prostu do tej pory sądziłem, że „bycie czarownicą” sprowadza się do szarlataństwa i naciągania klientów. Byłem u kilku „wróżek” swego czasu i tak to właśnie wyglądało! Ostatnie dni zmieniły trochę mój światopogląd, więc… Ty byłaś prawdziwą czarownicą? Znaczy jesteś? Oczywiście, że jesteś, inaczej byś tak nie mówiła– poprawił się pospiesznie, grzecznie starając się udobruchać rudowłosą.
- I wcale tak nie myślę. – odparł z urazą, chociaż przemknęło mu to przez głowę; ponoć wariatki są wyjątkowe w łóżku, a po ostatniej nocy Michael musiał przyznać, że był to jakiś argument na niepoczytalność Sorayi. Który naturalnie przemilczał. – Sam miałem wizję, pamiętasz? Nie mówiąc już o całej reszcie. Upadłe anioły – tak. To dlaczego by i nie czarownice? Wierzę ci.

Z natłoku myśli w jej głowie wypełzła jedna, twierdząca, że może nieco przesadziła ze swoją reakcją. Szybko ją usunęła. Od dzieciństwa zmagała się z niedowierzaniem, pogardą i jawnym wytykaniem jej szaleństwa. Dlaczego ten konkretny mężczyzna miałby inaczej zareagować na jej słowa? Bo miała taką nadzieję...? Matka głupców po raz kolejny dała jej popalić.
- Przepraszam, jestem chyba trochę zmęczona. Poza tym jak już mówiłam mam słabą głowę. Najwyraźniej whysky zaczyna działać. - obdażyła go wesołym uśmiechem, który nie sięgnął oczu. - Sprzedaję Czarownicę bo nie widzę możliwości spokojnego prowadzenia swojej działalności po tym wszystkim. Wątpię by mi na to pozwolili. To wydaje się być rozsądnym wyjściem. Kupię domek gdzieś z dala od ludzi i zaszyję się w nim. Może uruchomię działalność przez internet o ile uda mi się dojść do porozumienia z cudami techniki. - była zadowolona, że jej głos nie zadrżał.

- Sprzedajesz swój sklep przez wzgląd na Writha? – powtórzył za nią Michael, potrząsając głową z nagłym poirytowaniem. Im bardziej myślał o mężczyźnie, który ich śledził, tym bardziej trafiał go szlag; może i ten człowiek nie chciał zrobić im krzywdy, ale grożenie którejkolwiek osobie z ich grupy było ciosem poniżej pasa. Za którą powinna spotkać go kara. – Nie rób tego. Zamknij go na jakiś czas i otworzysz go ponownie, gdy już sobie z nim poradzimy. Będziesz tego żałować, jeżeli tak ci na nim zależy. A widzę, że tak jest – odparł z naciskiem. Podejrzewał, że w innym wypadku raczej nie zareagowała by tak agresywnie na jego słowo.
- Writh nie będzie nas męczył wiecznie. A ucieczka przed nim to nie rozwiązanie. – A przynajmniej Michael nie miał zamiaru takiego podejmować. I dopilnuje, żeby inni zrobili to samo.

- Nie mogę go po prostu zamknąć. Nad sklepem znajduje się moje mieszkanie, a Writh już raz mnie tam znalazł. Nie wierzę byśmy tak łatwo się go pozbyli. Ani jego, ani ludzi takich jak on. Poza tym to tylko sklep. - dodała z naciskiem. - Równie dobrze mogę go otworzyć w innym miejscu.

- Zacznie się od sklepu, a skończy na ukrywaniu po jaskiniach, z obawy przed Writhem. Jeżeli on zobaczy, że jego szantaż podziałał to to nigdy się nie skończy – uciął mężczyzna, kręcąc głową.

- To będę się ukrywać po jaskiniach, nic panu do tego. - gniew powrócił i to znacznie większy, niż mogła się spodziewać. - Chyba będzie lepiej gdy jednak skorzystam ze swojego pokoju. Dziękuję że zająłeś się bezpieczeństwem mojej rodziny. Postaram się zrewanżować w jakiś sposób.
Uznając, że zasadom dobrego wychowania stało się zadość, ruszyła do drzwi wejściowych. Tym razem była zdecydowana opuścić apartament Crowna.

- Sor… - powiedział bezradnie Michael, patrząc za wychodzącą kobietą. Już nawet nie starał się poprawiać jej „pana Crowna”. – Nie ja tu jestem twoim wrogiem, cholera. Najpierw Ognicki, teraz ty… Nie możemy się tak gryźć o wszystko, bo to do niczego nie doprowadzi.
Ruszył za czarownicą, doganiając ją i delikatnie dotykając jej przedramienia.
- Domyślam się co czujesz po tym co zrobił Writh. Masz wszelkie prawo być zdenerwowana i przestraszona – zaczął łagodnym tonem, starając się odnaleźć spojrzenie kobiety. – Dobrze wiesz, że nie pomagam ci z obowiązku.

Słowa Michaela zadziałały niczym zimny prysznic. Przecież miała stać u jego boku zamiast się na nim wyżywać.
- Problem polega na tym, że nie wiem. Nie wiem co ja tu właściwie robię. Powinnam teraz siedzieć za ladą i wysłuchiwać zwierzeń mojej pracownicy. Powinnam się śmiać lub wyrażać współczucie po usłyszeniu tragicznej historii jej kolejnej miłości. Moimi jedynymi zmartwieniami powinny być ceny karmy dla kotów i spóźniający się dostawca. Zamiast tego utknęłam w jakimś szaleństwie które nawet dla mnie jest ciężkie do zrozumienia. Próbuję zachowywać się normalnie ale... - Wierzchem dłoni starła zdradliwe łzy. Zdecydowanie nie powinna pić. Co ją do diabła podkusiło? - Przesadziłam rzucając się na ciebie w ten sposób. Nie wiem dlaczego ale mam wrażenie, że powinnam stać u twego boku i wspierać. Cholera, Michael my się nawet nie znamy, a mam wrażenie jakbyśmy... - Zdawała sobie sprawę, że zabrzmiało to jak kwestia idiotki z marnego romansidła. - Chyba jednak przyda mi się kilka godzin na kozetce. - dokończyła niezdarnie.

Michael westchnął ciężko i bez słowa objął kobietę ramionami, przytulając mocno do siebie. Sam na początku czuł się podobnie, jednak jego zimna krew wzięła nad nim górę. Czuł, że musi być opanowany, że musi zachować spokój i kontrolę, bo inaczej wszystko się posypie. Mimo to łzy Sorayi sprawiały, że coś w środku skręcało mu się nieprzyjemnie.
- Przyda się każdemu z nas, gdy to wszystko już się skończy – odparł na jej słowa, uśmiechając się krzywo, próbując ją pocieszyć. Wplótł palce w jej rude – teraz już czarnorude – włosy, głaszcząc uspokajająco. – To wszystko jest nienormalne, ale siedzimy w samym środku i już nic na to nie poradzimy. Musimy przeć do przodu, aż się skończy. Może kiedyś zatęsknisz jeszcze za tym stresem, siedząc za ladą i rozważając ceny kocich chrupków, gdy będziesz opowiadać swojej pracownicy o tym co przeżyłaś – dodał łagodnie.

Chwila w ramionach Michaela nieco uspokoiła Sorayę. Roześmiała się wyobrażając sobie wizję którą przed nią rozpostarł. To by było całkiem przyjemne tylko jakoś nie widziała w tym obrazku osoby pewnego milionera.
- Drobne przyjemności? - mruknęła z twarzą ukrytą w mokrej koszuli. - Przeziębisz się. - dodała z troską w głosie. - Niech zgadnę, nie masz nic do przebrania?

- Otóż to – odparł na jej pierwsze słowa, śmiejąc się cicho. Uśmiechnął się krzywo na jej ostatnie pytanie, przytakując krótko.
- Mam kartę kredytową, to wystarcza. Przebierz się szybko i w drodze na lotnisko wstąpimy do jakiegoś sklepu z odzieżą. Może do tego czasu nie złapię żadnej grypy – dodał żartobliwie, puszczając kobietę.

W sumie ona sama również powinna zadbać o jakieś dodatkowe części garderoby. Nie licząc ostatniego zestawu - czarnych dżinsów i krótkiego, granatowego golfu - nie miała już nic do ubrania. Nie przewidziała, że będzie się musiała tak często przebierać. Wychodząc z sypialni czuła się trochę dziwnie. Spodnie nie należały do jej zwyczajowego ubrania, wolała długie spódnice lub suknie, jednak mina Michaela wystarczyła w zupełności by przymknąć oko na ta drobną niedogodność. Postanowiła, że w przyszłości częściej da się namówić Sarze na wspólny wypad zakupowy.

Droga na lotnisko nie zabrała im dużo czasu. Soaya zajęta własnymi myślami i podziwianiem widoków za szybą samochodu, nawet zbytnio się nie starała wyglądać pogodnie czy przyjaźnie. Jedynie od czasu do czasu rzuciła ukradkowe, jak się jej wydawało, spojrzenie na Michaela.

Niestety na lotnisku, mimo mnogości butików nie udało się jej znaleźć niczego w jej zwyczajowym stylu. Zadowoliła się więc kolejnymi dżinsami i sweterkiem. Kto wie, może ta wyprawa zaowocuje również zmianą stylu? Nie tylko w strefie odzieżowej udało się jej dokonać zmian. Nowa, lśniąca komórka w torebce jasno o tym świadczyła. Korciło ją by jednak zadzwonić do rodziców i powierzyć im zajęcie się sprzedażą sklepu jednak po namyśle doszła do wniosku, że zrobi to sama, gdy już wróci do Londynu. Pomysł z domkiem nad morzem coraz głębiej zapuszczał swe korzenie.

Mimo, iż widziała go w swojej wizji to jednak ledwo udało się jej rozpoznać Nathana. Chłopak sprawiał wrażenie czymś przybitego. W sumie nie powinna się dziwić jednak w jego aurze było coś jeszcze. Mimo iż ciekawość dosłownie ją zżerała to uznała że lepiej będzie poczekać ze zbyt dociekliwymi pytaniami.

Ponowne znaleźli się przed kościołem. Soraya z trudem powstrzymała się przed otworzeniem drzwi i wyjściem z samchodou. Gdzieś tam czaiła się moc, która tylko czekała by wyciągnąć po nią dłonie. Jednocześnie gdzieś na obrzeżach świadmości czaił się zwykły, ludzki strach. Co się stanie gdy w pełni ją obudzą? Kim wtedy będą? Słowa Michaela, wypowiedziane nie tak dawno temu, na nowo rozbrzmiały w jej głowie. Te wątpliwości, które starała się ignorować. Pytania, których nie chciała słyszeć. Czy nadal będą sobą? Czy będą czuć to co teraz czują? Co z ich marzeniami, nadziejami i drobnymi dziwactwami? Odejdą w zapomnienie? Stracą swój urok?

Niespodziewane pojawienie się znajomego Toru, sprowadziło ją z obłoków na ziemię. Co właściwie miało oznaczać. Według słów Satoriego mógł im pomóc ale nie powinni mu zbytnio ufać.
- W sumie co nam szkodzi pojechać za nim? - odezwała się obdarzając Toru uśmiechem. - Odwiedzenie kościoła przy tak licznej widowni jaką mielibyśmy teraz nie wydaje mi się rozsądne. Nie w naszym przypadku. Tego by tylko brakowało w w prasie pojawiły się nasze zdjęcia gdy klęczymy na posadzce spowici mocą lub nad nią lewitujemy. - zerknęła na Michaela. - Prawda?
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 11-03-2011, 20:15   #60
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Czas spędzony na oczekiwaniu na lotnisku na Nathana Michael spożytkował na załatwienie kilku spraw, którymi powinien był zająć się już dawno temu. Gdy wszyscy wypatrywali lotu z Paryża, milioner odszedł na bok, ponownie wyciągając swój telefon. Rozmowa z Jimem uświadomiła mu, że jeżeli chcą doprowadzić tę sprawę do końca, to musi trochę przystopować, bo prędzej czy później nie będzie mógł załatwić wszystkiego pieniędzmi. Już wcześniej w pierwszej kolejności przekazał doradcy przez komórkę, żeby zatrudnił odpowiednich adwokatów, którzy zajmą się załatwieniem sprawy „zbeszczeszczenia” San Pietro, dodając do tego, że jest mu naprawdę głupio (a powtarzał to niemal przy każdej takiej wpadce). Dał także przyzwolenie, żeby w razie kłopotów w sądzie zaproponować ugodę, w której Crown Technologies sfinansuje jakąś renowację Kościoła, albo też za darmo zapewni niezbędny, najnowocześniejszy monitoring i systemy elektroniczne. Niezbędne było też wyjaśnienie dla prasy, ale akurat tym także musiał się zająć Jim, bo Michael nie zamierzał jeszcze wracać - szerszy komentarz o tym, że milioner znowu trochę zabalował po pijanemu z przyjaciółmi, i że cała ta sprawa tak naprawdę została nad wyrost przekoloryzowana przez księdza pragnącego błysku fleszy, powinna zdać egzamin.
Teraz, czekając na Nathana, w czystej, sportowej marynarce i jeansach, które kupił po drodze na lotnisko, mógł nadrobić to co zaniedbał kilka dni temu. Wyszukał w notatkach na komórce dane, które uzyskał od swoich ludzi, wprowadzając numer telefonu Tomasa Drala do swojego aparatu. Lekka bransoleta, którą opleciony miał nadgarstek, przypominała o swojej obecności ilekroć Michaelowi podwinął się rękaw ubrania. Chwilę przyglądał się niezrozumiałym literom wygrawerowanym na jej powierzchni, po czym przyłożył komórkę do ucha, nawiązując połączenie.
- Halo! - Crown usłyszał w słuchawce głos młodego mężczyzny.
- Pan Tomas Dral? – zapytał uprzejmym głosem. – Nazywam się Michael Crown i mam do pana parę pytań. I wierzę, że wie pan jakich.
- Witam - odparł niepewnie meżczyzna - Szczerze jednak powiem, że pana nazwisko nic mi nie mówi i nie wiem o co mógłby mnie pan zapytać.
Michael zmarszczył brwi.
- Kilka dni temu odebrałem od pana paczkę, którą nadał pan do mnie z Rzymu, z hotelu Bramante. Paczka zawierała bransoletę. Wie pan coś na ten temat?
Przez kilka długich sekund w słuchawce panowała wymowna cisza.
- Proszę pana, ja z tą sprawą nie chce mieć już nic wspólnego.
- Tą sprawą? – Michael powtórzył zbity z tropu. - To bardzo dla mnie istotne. Muszę wiedzieć co pan wie, skąd pan miał tą bransoletę i dlaczego pan ją do mnie wysłał. Jak tylko dostanę odpowiedzi ma pan moje słowo, że dam panu spokój.
- Zostałem o to proszony i bardzo żałuję, że to zrobiłem. Ja naprawdę nic więcej nie wiem, proszę dać mi spokój.
- Poproszony przez kogo? – naciskał Michael, nie zamierzając odpuścić. – To się nie skończy, jeżeli po prostu będzie pan udawał, że się nigdy nie wydarzyło.
- Proszę dać mi spokój, ja nic więcej nie wiem.
Crown usłyszał w słuchawce sygnał oznaczający koniec rozmowy. Tomas Dral rozłączył się.
Milioner zaklął bezgłośnie i wybrał numer raz jeszcze.
- Proszę dać mi spokój nie rozumie pan. Ja mam dość.
- Muszę wiedzieć kto pana o to poprosił – powtórzył Michael uparcie. – I nie odpuszczę chociażbym miał do pana wydzwaniać dzień i noc.
- Ja mam dość już gróźb, anonimów i tego wszystkiego, całej tej sprawy. Gdybym wiedział, że to się tak skończy nigdy bym nie chciał tych pieniędzy. Ja naprawdę nie wiem, gdzie on teraz jest wyjechał. Zostawił mi pieniądze w kopercie i podziękował za współpracę i zniknął. Nic więcej nie wiem.
Crown poczuł odrobinę nadziei, na informację, że bransoletę kazała przesłać mu materialna osoba. Nie mityczny i bezcielesny Feneks, nie tajemniczy ktoś o kim nikt nie wie. Ktoś kto „był”. Być może opętany tak jak i ksiądz z hotelu, ale to zawsze była jakaś poszlaka.
- Kto? Jak się nazywa ten “on”?
- Profesor Jozef Majcherik. Tylko ja naprawdę nie wiem, gdzie on teraz jest.
- Jozef Majcherik… - powtórzył za chłopakiem Michael, jakby smakował to imię. Nic mu nie mówiło. Pokręcił głową i odetchnął lekko, przyjmując już łagodniejszy ton. – Dobra, to nic nie szkodzi. Dziękuję, i tak powiedział mi pan więcej niż mogłem oczekiwać. Nie będę naciskał o to gdzie jest. Ale mógłbyś mi coś o nim powiedzieć? Przy czym współpracowaliście?
- Byłem asystentem profesora. Pomagałem mu w drobnych obowiązkach oraz jego pracy naukowej. Profesor sowicie mnie wynagradzał, powinienem się domyślić, że ta sprawa ma drugie dno.
- A nad czym profesor pracował? Co to za praca naukowa?
- Nigdy dokładnie się nie dowiedziałem. Profesor wykładał fizykę na uniwersytecie, ale jego praca dotyczyła raczej astronomii. Próbowałem przekonać profesora do użycia komputera w badaniach, ale on wolał tradycyjne metody obliczeniowe.
- Fizykę, astronomię… - Michaelowi nie brzmiało to jak coś co jakkolwiek mogłoby mu pomóc. – Nad jakimiś konkretnymi zagadnieniami? I rozumiem, że skoro był tak sceptycznie nastawiony do użycia komputerów to raczej z komórki też nie korzystał?
- Tak jak powiedziałem, że profesor nigdy mi nie wyjaśnił nad czym konkretnie pracował. Zadania które mi zlecał dotyczyły obliczania pozycji planet w konkretny dzień. Moja praca i tak w sumie nie była potrzeba, bo profesor i tak zawsze mnie trzy razy sprawdzał. Jeżeli chodzi o komputery i komórki to profesor miał ogólnie wielką alergię na technikę. Nie korzystał nawet z telewizora. w jego mieszkaniu był co prawda telefon, ale tylko ja go odbierałem.
Mężczyzna nagle zamilkł, jakby zdał sobie sprawę, że za bardzo się rozgadał.
- Pan umie podejść człowieka, panie Crown. Wydaje mi się jednak, że nie chce pan mi zrobić krzywdy.
- Wymóg świata biznesu – odparł Michael, uśmiechając się mimowolnie do słuchawki. Przysiadł na jednej z ławek lotniska, spoglądając przelotnie na tablicę przylotów. – Nie mam zamiaru pana krzywdzić. Po prostu potrzebuję informacji, bo obawiam się, że wiem w tej sprawie jeszcze mniej niż pan i również nie cieszy mnie to, że się w niej znalazłem. Pana osoba jest po prostu jedną z ostatnich poszlak jaka mi pozostała do dowiedzenia się o co w tym wszystkim chodzi – dodał. – Więc jakby wiedział pan cokolwiek jeszcze co mogłoby mi pomóc… To czego dotyczyły telefony, jakieś notatki profesora... Wspominał pan, że miał mieszkanie. Mogę zapytać gdzie?
- Telefonów nie było wiele może dwa, trzy w sumie. Kojarzyło mi się to z jakimiś hasłami “Wzeszło słońce na zachodzi...” czy jakoś tak. Nic z tego nie rozumiałem, ale profesor najwyraźniej wiedział doskonale. Jego mieszkanie... nie wiem co się tam teraz dzieje. Zapewne przeszukali je ludzie, którzy mi grozili. Nie byłem tam od zniknięcia profesora. Jeżeli chodzi o notatki, to profesor bardzo ich pilnował. Zawsze się z niego śmiałem, bo trzymał je w sejfie. Zapewne zabrał je ze sobą.
Michael pokiwał głową, chociaż wiedział, że rozmówca tego nie widzi. Tomas Dral nie mógł powiedzieć mu już nic więcej, dlatego podziękował mu za pomoc, zapisując sobie jeszcze adres mieszkanie profesora Majcherika i się rozłączył.
Chwilę zajęło mu poukładanie sobie całej rozmowy. Mieli kolejny cel, kolejną nadzieję, chociaż nikłą… Nie był to jednak koniec telefonów Michaela. Przeprowadził ich jeszcze kilka, dzwoniąc do ludzi, którzy poprzednio znaleźli mu asystenta Majcherika i przekazując im, żeby spróbowali namierzyć także i samego profesora, albo jakiś ślad po nim; to samo przekazał im w sprawie Writha, mając nadzieję, że dowie się o nim czegoś więcej – chociażby po numerze telefonu, który pokazała mu Soraya na korytarzu.
Gdy kończył ostatnią z rozmów, na tablicy przylotów pojawiła się informacja o locie z Paryża.


***

Podróż pod kościół San Pietro in Montorio przebiegła w dość pochmurnej atmosferze. Nathan nie wydawał się zbyt skory do rozmów, co było całkiem zrozumiałe biorąc pod uwagę, że został wezwany przez grupę ludzi, z którymi dzielił swoje szaleństwo. Jednak nawet, gdy już wsiędli do samochodu, Michael miał wrażenie, że Francuz jest przygnębiony i podłamany, i że nie ma to nic wspólnego z obecną, dziwną sytuacją w jakiej się znalazł.
Gdy w końcu dotarli pod świątynię i zaczęli się jej przyglądać, pojawił się profesor Sullivan.
Wyjaśnienie Toru nieco zaniepokoiło Michaela, ale skwitował je kiwnięciem głowy. W tej chwili każdy kto mógł pomóc był dobry, a nad konsekwencjami będą się zastanawiać później,
- Prawda – potwierdził z wahaniem na słowa Sorayi, ale włączył silnik. Pokazał ochronie, żeby jechali za nimi i pilnowali, żeby nikt ich nie śledził, po czym ruszył za znajomym Japończyka. Wrzucił w GPS adres, marszcząc brwi na widok adnotacji przy punkcie docelowym.
Brakowało im tylko wizyty w katakumbach.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172