Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-02-2012, 02:09   #41
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Nie dało się nie zauważyć napiętej atmosfery w mieście. W regularnych odstępach mijali uzbrojony po zęby patrol. Snajper u boku Julianne zdawał się być spokojny. Ona nie była. Nie miała pojęcia co jest grane a to sprawiało, że czuła się niepewnie. Już miała zapytać Lunetę z kim tak właściwie te siły mają walczyć, ale tymczasem dotarli do celu. Jak się zdawało.
Weszli na ogrodzoną posesję, chronioną przez czterech jegomości. W jej świecie, z jej wyszkoleniem wystarczyłaby ona jedna i kilkadziesiąt kamer. Jednakże to już nie była jej rzeczywistość. A arsenał przytwierdzony do starej dobrej Cobry. „Popromienne gęsi muszą być wielkości hipopotama” pomyślała sobie, przyglądając się arsenałowi. Odwróciła głowę od maszyny rychło w czas by zobaczyć ile pieniędzy zmieniło właściciela. Zakręciło jej się w głowie i już miała powstrzymać Lunetę, gdy ten – jakby odgadując jej myśli – zatrzymał ją z ciepłym uśmiechem.
Wzbili się w powietrze przy akompaniamencie ryku silników i wirowania łopat wirnika. Miasto z lotu ptaka wyglądało jeszcze gorzej niż z poziomu ziemi. Okropieństwo. To nie była gra komputerowa, ani film. To się działo naprawdę. Odrywając wzrok od ruin dzielnicy, gdzie trzydzieści lat temu kupowała garnitury, napotkała uważny wzrok snajpera. Przyglądał się jej uważnie jakby próbował odgadnąć czy wyskoczy z samolotu czy nie. Wytrzymała ten chłodny wzrok, a gdy ten odwrócił głowę i wskazał grupę odbudowanych domów, mówiąc, że tam mieszkał jego przyjaciel.

***

Jules spojrzała w kierunku, który pokazał jej Luneta. Dom swojego przyjaciela, w odbudowanej cześci miasta. To było bardzo dziwne. Znała przecież to miasto z dni jego świetności a teraz ludzie na jego ulicach próbowali wrócić do normalności.
- Co się z nimi teraz stanie? - spytała, przyglądając się snajperowi.
- Z Eli i dziećmi? Zapewne pomogą im jego najbliżsi współpracownicy. Komandosi, funkcjonariusze, najemnicy. W Yorku jest o tyle dobrze, że pewnie przez długi czas im niczego nie zabraknie, ale każdy dobrze wie, że nie o to tutaj chodzi. Takiej straty żadne pieniądze nie nagrodzą. Mimo iż wiedziała, że on może nie wrócić to te lata pracy przyzwyczajają do tego, że jest dobrze. Do tych ciągłych powrotów. Będzie załamana, ale takie już jest życie. - odparł snajper przyglądając się budynkowi w centrum.
- Wiem o czym mówisz - skinęła lekko głową. - Moja matka zawsze mówiła mi, że za każdym razem kiedy telefon dzwonił o dziwnych porach dnia i nocy spodziewała się złych wiadomości. Zawsze ochrzaniała mnie za dzwonienie w środku nocy. Odgrażała się, że dostanie wrzodów. A potem się przyzwyczaiła. Wolę nie myśleć, co przeżywała kiedy przestałam dzwonić.
- Jestem pewien, że było jej ciężko. Gdy ja pakowałem się do lodówki miałem jasny cel. Moi rodzice oraz bracia zginęli w wojnie. A siostra z siostrzenicą zamieszkały w jednym z schronów. Szkoda, że szwagier umarł na raka. Jako, że mam jakieś tam wpływy dowiedziałem się, że siostra zginęła jako łącznościowiec wojskowy. Z siostrzenicą nie wiem co się stało. No, ale nie będę się upijał na śmierć z tego powodu. Początki są najgorsze... - powiedział spoglądając na Jules snajper.
- Kim byłeś wcześniej?
- Kapral USArmy, Robert Hopkins. Zaczynałem jako zwykły snajper, ale zawsze miałem oko i udało mi się nieco wspiąć w hierarchii. A ty? Kim byłaś przed wojną? Ja zostałem zamrożony w jej połowie...
- Prywatnym ochroniarzem - uśmiechnęła się lekko. - Ochraniałam jakąś wojskową lub rządową szychę. Coś było nie tak z tym gościem... - zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć. - Wydaje mi się, że pracował dla obcego wywiadu, ale nie dam sobie głowy uciąć. Zabawne jak działa pamięć. Pewne rzeczy pamiętam jakby to było wczoraj a inne są po prostu w strzępach.
- To by wytłumaczyło twoją sprawność. Postaraj się sobie przypomnieć imię, nazwisko albo ksywkę tego gościa a pomogę Ci go namierzyć. Znaczy można zdobyć o nim informacje, ale nie sądzę aby nadal żył. Jak tak to jeden kapitan najemników jest mi coś winien. Ma paru kozaków pod sobą. Jak byśmy się czegoś dowiedzieli można gościa odwiedzić i sprawdzić co u niego słychać. Gdzie to było? Gdzie go ochraniałaś?- powiedział uśmiechając się szeroko Bob.
- Był Amerykaninem. Jeździliśmy po świecie... Zwykle Azja, Azja Mniejsza, Afryka... - potrząsnęła głową. - Nie uważam, że w tej rzeczywistości jest miejsce na prywatne wendetty. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr. Tamtego świata już nie ma.
- Skoro tak mówisz to dobra. Jak bym nie pamiętał czemu zostałem wpakowany do lodówki bym typa znalazł i się dowiedział czemu. Nic Ci nie świta? Pewnie ta technologia z waszego mrożenia była całkiem inna niż z mojego. W końcu minęło dobre 15 lat testów i badań.
- Dam ci znać jak mi się przypomni - zapewniła. - .Ale to nie było nic miłego. Jednak zostawiłam rodzinie pokaźną sumkę. Ciekawe czy skorzystali
- Jak była to niezła sumka mogli ją wykorzystać. Od ochrony, poprzez miejsce w bunkrze, aż po zamrożenie. Nawet w lepszej technologii niż ta twoja. Wy byliście chyba troszkę królikami doświadczalnymi. Dziwi mnie, że wybrali tak różnych ludzi. U mnie byli sami żołnierze.
- Tak, powiedzieli mi, że to krótki eksperyment. Pół roku i wracasz do domu z większą liczbą zer na koncie. Miałam nieco ponad trzydzieści lat a wydaje mi się, że byłam naiwna jak nastolatka.
- Kiedyś było inaczej. Pewnie pomachali Ci papierami, kodeksami, konstytucją. Obiecywali ordery, sławę i pieniądze. Może by się to spełniło gdyby nie wybuch wojny. Może nikt Cię nie okłamał. Wojna wybuchła jakieś 4 miesiące po wpakowaniu was do lodówki. Więc możliwe, że Ci którzy mieli Cię obudzić zginęli zaraz po jej wybuchu.
- Bardzo możliwe - zgodziła się po chwili. - A dlaczego ty się położyłeś?
- Chciałem ratować znajomą, która również została zamrożona. Jej ojciec kiedyś uratował mi życie i w przypływie wdzięczności zdecydowałem się ratować jego pociechę. Wysłali za nią ponoć zabójców. Więcej nie mogę póki co powiedzieć. - dodał niepewnie Luneta przyglądając się twojej twarzy. Widać było, że szukał u Ciebie jakiejś reakcji.
Zaczęła się śmiać. Tak szczerze i spontanicznie.
- Brzmi jak scenariusz nowej wersji Terminatora - zadrwiła. - Uratowałeś ją?
Uśmiechnął się.
- Próbuję. - odparł już poważniej.
- Rozumiem. Daj znać jeśli będziesz potrzebował pomocy - stwierdziła. - To w końcu coś na czym się znam... Teoretycznie.
- Dobrze. Dziękuję. Myślę, że to nie głupia myśl. Za jakiś czas do tego wrócimy. Pomoc się przyda. - powiedział patrząc w dół. Na slumsy nad którymi właśnie przelatywała maszyna. - Jak masz 30 lat to musisz mieć spore doświadczenie. Porównywalne z moim tylko, że w innej dziedzinie.
- Pracowałam w zawodzie około... dziesięciu albo więcej lat - stwierdziła po chwili zastanowienia. - Jedna z niewielu kobiet i na dodatek jedna z najlepszych. Ambitna to ja byłam, choć studia rzuciłam w cholerę.
- Ja w zawodzie mam przepracowane jakieś 8 lat, ale do przeszło dwudziestki robiłem szkoły w tym oficerkę. Gówno mi dała i tak, bo przed ukończeniem szlag ją trafił. Za młody byłem na siedzenie na uniwerku. Wolałem już strzelać. Jak dobrze walczysz może wróć do formy i skop dupę naszemu Ruskowi. Od dawna tego nie widziałem. Panoszy się jak dziki.
- Na pewno będzie wyzwaniem - stwierdziła ze śmiechem. - Lubię wyzwania.
- Ja również, ale w innych dziedzinach. Oby reszta wróciła bezpiecznie. Mike by mnie nie chciał bez kompletu widzieć w bazie. - dodał z śmiechem.

***
Bishop, kumpel jej przewodnika, zgodził się podwieźć. Jules gdy tylko wsiadła do samochodu poczuła jaka jest zmęczona. Pomimo że jechali po straszliwych wertepach bez amortyzatora, nie potrafiła utrzymać otwartych oczu. Głowa jej się kiwała, oczy zamykały i piekły. Była wykończona i jedyną rzeczą o której myślała było jej łóżko. Gdziekolwiek ją teraz wytransportowali. Jules dokładnie nie pamięta jak się znalazła w pokoju ale nawet nie rozbierając się rzuciła się na łóżko i zasnęła snem sprawiedliwego.

***
Pierwszą rzeczą po obudzeniu jaka przyszła jej na myśl była taka, że chciałaby się napić kawy. A druga to taka, że jej mięśnie krzyczały wręcz o zmiłowanie. Długotrwałe leżenie w lodówce zamroziło jej stawy i mięśnie na amen. Zwlekła się z łóżka i powoli doczłapała do łazienki, gdzie wzięła gorący prysznic, zastanawiając się czy wszyscy już wstali a może wcale nie spała tak długo. Po odświeżającym i rozluźniającym prysznicu Jules postanowiła pójść na salę gimnastyczną i trochę poćwiczyć.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 19-02-2012, 13:33   #42
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Greg czuł się nieco niezręcznie siedząc tak i słuchając warkotu silnika uatracyjnianego przez komendy Ruska...
"W lewo"
"Za tym zawalonym kasynem w prawo"
"Teraz prosto, tam w stronę tego szylu ze sklepem z zabawkami"
A może po prostu zwyczajnie się nudził? Siedział w takim towarzystwie, ani on, ani Adam nic nie mówili. Więc nie mógł nawiązać rozmowy z nikim "z jego planety". Pojękiwania rannych także nie były pozyywnym elementem tej scenerii. Rusznikarz rozglądnął się po samochodzie, tak jak to robił na poczekalni i lekarza, gdy chciał zająć czymś myśli.
Nie interesowała go powierzchnia deski rozdzielczej, jej materiał, faktura. Zapalniczka do papierosów, ani tyle, klamki, okna, drzwi, schowki, wycieraczki... dosłownie jakby te przedmioty powiedziały mu: "Jesteśmy nudne, spieprzaj koleś."
W końcu zrezygnowany popatrzył do góry. Jak mógł o tym zapomnieć?! Jeszcze nie był na wieżyczce. Po prostu bez słowa wstał, odkręcił właz, który był bardzo dobrze wykonany - nie chodził ciężko, a zamykał się szczelnie. Wychylił się przez dziurę.
~- Ładnie! - pomyslał - Dobrze to zrobiliśmy. Są małe szpary, ale nie wiem jak inni, ja lubię czuć świeże powietrze w trakcie mierzenia, a co do bezpieczeństwa, to chyba tylko jakiś super strzelec musiałby mieć ogromne szczęście, aby kogoś postrzelić.
Po tym zrobił parę ruchów, rozejrzał się jak wyglądało wszystko wokoło. Krajoraz zapierał dech w piersiach. Przecież tak zniszczonego świata nigdyby sobie nie wyobraził. Czuć było siarkę, pyły, smród chemikaliów. To świeże powietrze, którego tak pragnął właśnie szlag trafił...
Z rozmyślań wyrwał go Zadyma:
- Złaź stamtąd, nie widzę jak mamy jechać.
Gregory po prostu zszedł na dół posłusznie i zajął swoje miejsce.

Dotarli. Żołnierze przeprowadzili standardową kontrolę. Nic szczególnego. Był do tego przyzwyczajony. W końcu udał się na odpoczynek. Tam spotkał jedną z kobiet, która została wraz z nim obudzona. Alex... tak miała na imię. Po krótkiej rozmowie i zjedzeniu jej sałaty udał się przyjrzeć tym całym hamulcom lotniczym. Brzmiało ciekawie. Montowanie takiego sprzętu do auta. Faktycznie, będzie z tego bestia nie do zatrzymania.
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 21-02-2012, 00:11   #43
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Właśnie wracałem od Mike'a (tak... przypomniałem już sobie dlaczego go tak nie lubiłem) gdy napatoczyłem się na tego pobliźnionego kolesia. Mi tam nie wyglądał na rządowego zabójcę tak samo jak ja nie wyglądałem na niańkę (w sensie taką do dzieci nie mrożonek). Musiałem dość zabawnie wyglądać bo pod jedną pachą niosłem skrzynkę z kasą na której miałem ułożone teczki a pod drugą w chuj ciężki karabin. Co raz mi coś upadało, a to zbierałem dossiery moich podopiecznych a to bren z łoskotem zwiastował moje nadejście. No i masz, tak głośno, że polak się przypałętał. On pierwszy zagaił bo ja akurat próbowałem nie upuścić rkmu.
- Witaj. Mam do Ciebie prośbę. Czy mógłbyś mi pomóc spieniężyć ten kawałek metalu?
Bliznowaty wyjął colta 1911. Nigdy nadmiernie nie dbał o broń mimo trucia Valentiny ale nawet dla mnie ten wyglądał na zapuszczony. Bałbym się ściągnąć spust. Mechanik kontynuował.
- W grę wchodzi tak obowiązująca waluta, jak i browar. I tak w końcu o browar chodzi. Duży, zimny browar!
W ostatnim zdaniu wyczułem jakiś podtekst, chyba nie do mnie a sięgający starych dziejów. Bardzo starych. I niespłaconego długu. Postanowiłem jednak tego nie drążyć jako, że nie dotyczył mnie.
- Jasne. Ale tylko jeśli mi pomożesz, weź ten kawał złomu i chodźmy do mnie to pogadamy.
Morgan wskazał głową na karabin, który starał się utrzymać.
- Jasne. Czemu nie. Po co Ci taka armata?
- Na akcję, na samochód zamontujemy. Prosto i drugie drzwi w prawo.

Bliznowatemu zaświeciły się oczka. Miłośnik ciężkiego sprzętu? Na pewno nie smutny pan, który miał zabić młodą i ładną panią doktor o dużych oczach. Taki zabójca byłby albo poważny niczym z jakiegoś filmu albo ekscytującym się dziwnymi rzeczami psycholem. Chociaż przez te siedem lat w tym co kiedyś uchodziło za mocarstwo mało co wydawało mi się dziwne. Kogoś jarały rozpylacze? Nie ma sprawy. Ktoś lubił wysadzać wszystko wokół? Nie ma sprawy. Ktoś kolekcjonował napletki swoich wrogów? Nie ma sprawy. Po prostu termin "normalności" w tych czasach zmienił się zupełnie.
- Tego mi brakowało. Będę to musiał założyć, a nie znam się na takim sprzęcie. Potrafisz to obsługiwać?
- Z raz czy dwa siedziałem w gnieździe za rkmem ale dobrym strzelecem z tego nie jestem. Zawsze bardziej wolałem strzelać z ognia pojedynczego.

Ta... Miniacz terkoczący w nocy pod Gallup... Pewne rzeczy są bezcenne za wszystkie inne zapłacisz kartą mastercard. Do tych rzeczy należała tamta noc, kasy ode mnie nie wzięli a koszmary nawet gratis dorzucili.
Otworzyłem łokcie drzwi prawie znowu rozsypując teczki i ukazałem mechanikowi moje królestwo. Nieduży pokój, rozwalone po podłodze moje "cywilne" ciuchy, ślady po świeczkach na stole i trzy krzesła. Do tego dwie torby w tym jedna pełn z sprzętem podróżnym i książka na łóżku Rzuciłem na łóżko skrzynkę i teczki i zaraz je zgarnąłem do pustej teczki, wolałem by nie zauważył na niej swego nazwiska.
- Połóż ten rozpylacz gdziekolwiek i siadaj. Gdzieś pod stołem powinna być woda.
- Dzięki. Masz coś mocniejszego? Dzisiejszy dzień sporo wniósł do mojego postrzegania nowego świata.
- Jasne ale ja nie piję, dzisiaj jeszcze będę asystentem pani doktor i to nie w sensie w którym bym chciał być.

Wyciągnąłem z podróżnych bzdetów butelkę, której nie dokończyłem z Valentiną, jej pusta siostrzyczka gdzieś tu była. Nie pamiętam gdzie. Podałem bimber Bliznowatemu.
- Niestety ale w tych czasach pije się takie gówno. Chcesz to dokończ. A tak z ciekawości to co Ciebie tak tknęło?
- Może Ci się to wydać śmieszne, ale zabiłem dziś człowieka.

Monter, cholera! mechanik, powąchał bimber i skrzywił się, dziwię się, że nie zwymiotowałem. Pociągnął solidny łyk, nie dziwiłem się. Jego pierwszy człowiek. Współczułem mu, każdego z nas to czekało, no prawie bo Nan pewnie uniknęła tej wątpliwej przyjemności. Adam (przypomniałem sobie w końcu jego imię) kontynuował.
- Rozumiem, że świat stanął na głowie. Rozumiem wojnę i te sprawy... czy może raczej staram się zrozumieć. Ale zrozumieć to jedno, a spojrzeć na trupa człowieka, którego przed chwilą miało się na muszce... albo opatrywać kogoś do kogo jeszcze przed chwilą strzelał Twój kompan, to coś zupełnie innego. Nie wiem czy dla Ciebie to chleb powszedni, mam nadzieję że nie. Mną to tąpnęło.
Skinąłem mu poważnie głową, niestety dziś nie mogłem się napić. Tak... Pamiętam swój pierwszy raz. Bolał, boli do dziś, często co noc.
- Pamiętam moje pierwsze zabójstwo. To było w bitwie, za ludzi którzy uratowali mi życie. Do dziś mi się śni. Można się do tego przyzwyczaić, zobojętnieć ale... Nie chcę, walczę z tym. Nie chcę być jak ci wychowani po wojnie.
Bliznowaty odmówił fajka, którym go poczęstowałem więc sam zapaliłem on w tym czasie mówił.
- Dzięki, nie palę. Upłynie jeszcze trochę wody nim przestaną mnie dziwić takie sprawy. Podobnie jak Ty zastanawiam się, czy chcę aby mnie przestawały dziwić. Ale nic to… to moje demony. Muszę sobie z nimi poradzić. Zdradzisz mi jakieś szczegóły tego co będzie się jutro działo? Nie zrozum mnie źle. Nie dopytuje przez zdrożną ciekawość. Chciałbym się do tego jakoś przygotować. Może jakieś mapy masz, żebym wiedział gdzie będę jeździł…
Nie drążyłem tematu, chyba zbytnio tego nie chciał i wróciłem do mego lekkiego, pseudo dowcipnego tonu.
- Jutro opierdalamy się dalej. Na misje jedziemy za pięć dni. Znam już szczegóły ale podam je przy wszystkich. Musimy odbić pewną kobietę. Wiesz... Rycerski ratunek.
- Kiepski ze mnie palladyn. Ale mam nadzieję że dasz nam przedyskutować to jak odbicie ma wyglądać. Pamiętaj, że za kierownicą, mogę być cudotwórcą, ale nie nadaję się do bezpośredniego starcia. a wolałbym nie robić za mięso armatnie...
- Spokojnie ja tu naprawdę jestem byście przeżyli jak najdłużej. Zrozum, ja nie jestem z Duchów. Znajoma mnie poprosiła bym Wam pomógł i w przeciwieństwie do Mike nie chce zbawić świata a Was uratować. Wszystko przedyskutujemy a główny ciężar walki i niebezpieczeństwa wezmę na siebie ja z Lunetą. Dostaniecie też ode mnie kasę a od Małego sprzęt.
- Wolałbym przeżyć. Nie jak najdłużej, a po prostu przeżyć. Ale wydaje mi się że wiem co masz na myśli. Czyli co jutro tylko wycieczka krajoznawcza?
Nie chciałem by utożsamiali mnie z Duchami, chciałem by w końcu zrozumieli po której stronie stoję
- Nikt wiecznie nie będzie żył ale zrobię wszystko byście przeżyli dopóki się nie usamodzielnicie. Pewnie, możemy jutro wyjść na miasto, będę miał papiery na broń a i Wam coś znajdziemy.
- Uczciwe. Przynajmniej tak mi się wydaje. Daleko się jutro wypuszczamy? Może zabierzemy auto? Z jednej strony całość ekipy będzie mogła sobie znaleźć w nim miejsce, z drugiej ja będę wiedział jak auto się zachowuje z pełnym obciążeniem? A i zrobić kilka kilometrów aby je wyczuć to sprawa bezcenna.
- Pewnie. W ogóle jutro dostaniesz ode mnie parametry auta, które mamy prześcignąć i być może staranować. Dasz radę zrobić coś takiego?
- Nie żartuj nawet. Pokaż mi co mam wyprzedzić i tyle. Najlepiej by było, żebym wiedział którędy będziemy ich gonić czy przed nimi uciekać. Ale to w zasadzie nie ważne. Będę wiedział wszystko jak zobaczę auto które mam złapać. Tym potworem co mamy, mogę spokojnie wjeżdżać do domu przez lufcik i wyjeżdżać przez wejście dla kotka. Ono da radę. Pytanie tylko czy pasażerowie się nie porzygają w czasie jazdy... Wiesz są tacy co nie znoszą wysokości, inni mają chorobę lokomocyjną...

Wiedziałem o co mu chodzi. Wcale nie o lęk wysokości, który sprawia, że unoszące się zwierzątka przy karuzelach powodują odruch wymiotny. Adam bał się walki, że znowu będzie musiał zabić. I wcale mnie to nie dziwiło, wręcz urósł w moich oczach. Jak to ja odpowiedziałem pseudo dowcipem.
- Byle nie byli uczuleni na ołów. Dostaniesz trasę, wszystko co sam mam ale to z resztą trzeba omówić.
- To jeśli pozwolisz ja w takim razie wracam do modernizowania auta. Sporo jest do zrobienia. Mogę zabrać to maleństwo? Trzeba je założyć na samochód.

Ta, nie ma to jak tak późno drałować do warsztatu chuj wie gdzie, przez nieznane ruiny żeby założyć rkm...
- O tej porze? Po takim dniu? Sam przez ruiny i jeszcze targać taką armatkę? Chce Ci się? Zostań i odpocznij lepiej. A tę klameczkę możesz pchnąć tylko, że w Jorku jest zakaz handlu wymiennego, musiałbyś spylić na lewo a ja nie wiem czy moje kontakty jeszcze dychają. Wtedy dostaniesz z 40-50 dolców. Jak ją odbajeżysz, sam lub z pomocą Gregorego to może nawet 60. A w terenie to za tyle za ile wytargujesz. Średnio z 20 pestek 9mm za odpicowaną. Jak nie chce Ci się bawić mogę dać te 50 dolców i 2 za każdą pestkę. Czyli... Zaokrągle 60 za całość i to jest niezła cena. Bimber za litr to jakieś 10 dolców w sklepie. Pestka 9mm to za 3/4 a szluga za dolara dostaniesz. Paliwo znośnej jakości za 5 dolcow za litr, dobre 15 ale to po prawie przedwojennej rafinacji. Jak chcesz porównanie mogę na coś jeszcze przeliczyć. Dajmy na to konserwę, powojenną na szczęście, kupisz za piątkę.
]- Konserwy do mnie nie przemawiają. Paliwo bardziej. Co do roboty. Kiedyś było powiedzenie: Co masz zrobić jutro, zrób zaraz. Ale nie wszystko na raz. Zależy mi na tym, żeby dokończyć projekt auta. Zawsze jest tak, ze w miarę pracy pojawiają się nowe pomysły. Im ich więcej, tym bardziej wartościowy jest tworzony pojazd. A od wartości tego konkretnego może zależeć życie. Tak moje, jak i Twoje. Więc chciałbym zrobić z tym porządek jeszcze dziś. Mogę?

Mechanik wskazał na brena. Skiepowałem na podłogę i wzruszyłem ramionami.
- Pewnie.
Wyciągnąłem do niego colta trzymanego za lufę.
- Chyba, że chcesz go u mnie spieniężyć. Tak czy siak ja bym poczekał na plany tamtego auta, będę je miał jutro z rana.
- Jasne.

Odliczyłem mu siedzemdziesiątkę i dałem jeszcze resztkę bimbru w ramach trenowania handlu wymiennego. Przepłaciłem za ten grat ponad dwukrotnie ale... Nie potrafiłem trzymać pieniędzy. Gdy po pożegnaniu się Bliznowaty wyszedł zająłem się lekturą. Zacząłem od Aleksandry (ciekawość zwyciężyła nad obowiązkiem), potem gruntownie przejrzałem teczkę Cruza a w połowie czytania informacji o Jules przyszła Nan. Schowałem teczki do torby i wziąłem ją z sobą.
Generalnie moja pomoc... dobra bardziej przeszkadzałem. Bo gdy usłyszałem, że mam podać jakiś tam chlorek czegoś tam nie wiedziałem o co chodzi. Jasne, gdy mi wytłumaczyła, że to różowawa ciecz obok tej błękitnej w piątej próbówce po prawej to wiedziałem jednak pomocny nie byłem. Za to Nan chyba nie miała mi za złe tego przeszkadzania. Nie byłem zbyt nachalny, wręcz nie chciałem jej poderwać. Jasne, jakaś dwuznaczna (czy wręcz jednoznaczna) uwaga się wkradł ale to mimowolnie. Chciałem podbudować moją sympatię do niej. Udało się, szkoda, że niedługo miałem ją boleśnie zawieść. Naprawdę boleśnie.
Po powrocie do pokoju zarwałem resztę nocki nad teczkami. Musiałem poznać moich podopiecznych. Co raz popijałem zwędzony z kuchni sok i paliłem szlugi. W końcu położyłem się spać wsuwając torbę z informacjami pod łóżko. Czekał mnie pracowity dzień, nie mogłem przecież zawieść Lunety, prawda?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 21-02-2012, 12:31   #44
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Bieg okazał się być błogosławieństwem. Adam nigdy nie był sportowcem, nie wyglądał i nie czuł się na takiego. Zdecydowanie też, nie miał rewelacyjnych osiągnięć w dajmy na to biegach. Tak więc gdy dopadł do ściany garażu sapał niczym przegrzany parowóz, para unosiła się znad jego czoła, a on sam marzył jedynie o tym aby uspokoić się i gdzieś na chwilę usiąść.
Pilot zadziałał, drzwi zaczęły się otwierać. Kowalski schylił się, przemknął pod nimi, po czym znalazł przełącznik elektryczności, uruchomił oświetlenie i zamkną drzwi. Nie potrzebował za plecami kogoś jak ten amator dredów, czy czegoś jak ten pająk czy przerośnięta jaszczurka. Dopadł do wozu, otworzył drzwi i usiadł za kółkiem. Zaczął jeszcze ciężej oddychać, rad z tego, że w końcu dotarł do garażu i że w końcu jego męczarnie się kończyły. Te. Bo miał świadomość, że inne dopiero się zaczynały. Przeklął pod nosem i zaczął szperać w ciśniętym na fotel pasażera plecaku. Znalazł kompa, ułożył go w zagłębieniu konsoli środkowej. Tuż przed lewarkiem skrzyni biegów, a tuż pod konsolą nawiewu. Otworzył i szybko uruchomił odtwarzacz. Czy to było najważniejsze w tej konkretnej chwili? Zapewne nie, ale on musiał się uspokoić. Czy może inaczej, musiał ukierunkować swoje myślenie. Kierunek ten musiał być odwrotny do kwestii związanych z całą tą strzelaniną, z tym że przed kilkoma zaledwie chwilami zabił człowieka. Nie chciał o tym myśleć. Bał się o tym myśleć.
W samochodzie zabrzmiały rytmy:
Godsmack - Keep Away - YouTube
Kowalski natomiast wyskoczył z auta i nie zamykając drzwi począł ładować do bagażnika cały posiadany ekwipunek. Rurki jakie im zostały, olej i cały złom który im został. Na dachu były już dwie opony jakie mieli ze sobą zabrać w charakterze zapasu. Rozejrzał się po garażu zastanawiając się czy znajdzie tu coś interesującego. To co znalazł wpakował od razu do bagażnika.
Potem zasiadł ponownie za kierownicę, przekręcił stacyjkę i jego uszu doszła prawdziwa, cylindrowa symfonia. Mimowolnie uśmiechnął się.
Zapalił świtała i wrzucił jedynkę. Delikatnie i powoli puścił sprzęgło. Dodał zaledwie niewiele gazu, a auto i tak wyrwało do przodu jak oszalałe. Kiwnął zadowolony. Mimo, iż w bagażniku miał teraz zawartość małego warsztatu, samochód zareagował sprężyście, żeby nie powiedzieć narowiście. Zatrzymał się za drzwiami, zamknął je, spojrzał na lewarki napędu, zmiany biegów i dyferencjały. Odłączył tylny napęd, odblokował tylny dyfer. i wyłączył reduktor. Jasne już było dlaczego auto tak zerwało.
W tym ustawieniu samochód zachowywał się dalece bardziej ociężale, jednak z drugiej strony spalał o połowę mniej paliwa. Adam nie obawiał się kosztów związanych z tankowaniem tego potwora. Obawiał się raczej tego, iż jego życie może zależeć od tego samochodu. Jeśli tak faktycznie będzie, wolał aby auto miało benzynę…
Do miejsca w którym zostawił kompanów dojechał nad wyraz szybko. Nie wariacko jednak. Owszem. Postawił raz auto bokiem sprawdzając ręczny. Owszem ze dwa razy nacisnął zdecydowanie na hamulec i owszem dwa kolejne razy ruszył dopiero w chwili gdy wskazówka obrotomierza była na czerwonym polu. Jaki był tego efekt? Pozostawił za sobą co bardziej fantazyjny ślad na drodze, jednak z drugiej strony zbierał bezcenne informacje na temat tego jak samochód się zachowuje. Sprawdzał kiedy uślizguje się tylna oś, jak dobrze opony są w stanie przenieść moment obrotowy na szuter. Doszedł do kilku wniosków. Najważniejszym i zarazem najbardziej zatrważającym był fakt, iż hamulce nie pozwalały zatrzymać się w sposób zadowalajacy. Auto nie dość, że hamowało kiepsko i to na zimnych tarczach, to dodatkowo piszczało niczym stary Ikarus. Węgierska konstrukcja autobusu z II połowy XX wieku była pojazdem nie do zniszczenia. Jednak odgłos jej hamulców zapadał w pamięć każdemu, komu kiedykolwiek zdarzyło się nimi podróżować.
Adam podjechał po towarzyszy. Otworzył drzwi dokładnie w chwili gdy kawałek doszedł do refrenu, a charyzmatyczny głos wokalisty głosił całemu światu „Keep away from me…” Kowalski złapał na chwilę spojrzenie typa w dredach. Nic nie powiedział, ale przekaz z tła był dość jasny. Teraz on również miał przy sobie swoją bestię. Ta nie obawiała się decybeli… mogła ich natomiast całkiem sporo wyprodukować….

Szybko sprawie, iście profesjonalnie zapakował do wnętrza wszystkich zdrowych, pomógł w opatrzeniu kobiety i z pewną dozą obrzydzenia patrzył na to, jak Zadyma opatrywał raz jeszcze niedoszłego gwałciciela. Potem posadził na fotelu pasażera i operatora działka Gregora i prosił o podawanie drogi przez Zadymę. Ten sprawiał się raczej kiepsko w roli nawigacji… jednak nie było możliwości zamienienia mięśniaka na ponętną blondynkę. Co było robić?
Dojechali na miejsce. Rusek Kazał Adamowi postawić samochód w jednym z garaży, a tam okazało się, że problem hamulca sam się rozwiązał. Czekał na nich sprzęt z zupełnie innej półki, który powinien zagwarantować zatrzymanie auta tak szybko, jak szybko będzie to tylko konieczne i nie spowoduje wypadnięcia gałek ocznych z czaszki kierowcy. Adam rozejrzał się po garażu rad z tego, że wylądował w takim miejscu. Czuł się tu prawie jak w domu… prawie. Gdyby nie tylko ten obraz zza drzwi wjazdowych i zza okna. Zabrał by się za pracę od razu, gdyby nie kilka problemów. Potrzebował desperacko wziąć prysznic, lub w jakikolwiek inny sposób zmyć z siebie brud tego kończącego się dnia. Potrzebował coś zjeść i wypić coś, co będzie zawierało dużą ilość…. kofeiny. Może potem zdecyduje się na coś zawierającego procenty. Nie podejrzewał, aby dzisiejsza policja ścigała kierowców za promile we krwi, o ile te nie powodowały podwójnego widzenia.
Zatem Adam podziękował bardzo gospodarzom za gościnę i zapowiedział swój powrót za mniej więcej godzinę.
Skierował się od razu do swojego pokoju, zabrał ręcznik, bieliznę i koszulkę na zmianę. Ta ostatnia była czarna i prezentowała na piersi dumnie wyprężonego platynowego wyrm’a. Adamowi od razu się spodobała. Gdy stanął pod słuchawką prysznica, gdy oblała go gorąca woda, poczuł jak schodzi z niego ciśnienie, jak każdy jego mięsień przestaje być napięty jak gorąca, niemal wrząca woda działa na niego kojąco. Zamknął oczy i pozwolił wodzie oblać twarz i głowę.
Gdy spłukał z siebie cały brud, wytarł się, ubrał i sprężystym krokiem podążył do kuchni. Tam poprosił o jakieś resztki. Było mu wszystko jedno co zje, ważniejsza była kawa. Poprosił o półlitrowy kubek mocnej, sypanej kawy. Chciał aby była zasypana przynajmniej 4 łyżkami kawy i przynajmniej 6 łyżkami cukry. Dobra, słodka, dająca kopa kofeinowego, czarna jak smoła kawa. Zjadł szybko usiadł nad kubkiem i zaciągnął się aromatem. Pozwolił aby ten wypełnił jego płuca i miło połechtał kubki smakowe. Nie wypił jej jeszcze, a miał już w ustach jej smak. Zebrał swoje klamoty, upił kawy i wyszedł ze stołówki kierując się do garażu. Po drodze spotkał Morgana.

*************************
Gdy Adam dotarł do garażu, prócz instalacji działka na samochodzie, prócz przeniesienia starej armaty na poprzednie, miejsce miał jeszcze zmienić hamulce. Była mu ta praca nie obca i zajął się właśnie nią w pierwszej kolejności. Przygotował sobie potrzebne narzędzia jakich doszukał się w garażu, spuścił płyn hamulcowy z całego układu. Zastanawiał się czy pompa i servo wytrzymają takie obciążenie, ale w zasadzie można się było tym martwić później. Najpierw trzeba było wszystko poskładać. Czuł w ciele krążący alkohol, rozlewał się specyficznym ciepłem, powodował że usta same składały się do uśmiechu. Jednak nie do tego stopnia, aby przysłaniało to zdolność oceny sytuacji i zdolność koordynacji oko-ręka. Ta (jak mniemał) była w porządku.
Zabrał się za pracę. Wyciągnął z bagażnika podnośnik i uniósł pierwsze z kół. Rozmontował tarcze i ich miejscu założył czekające na nich hamulce. Tę samą operację powtórzył z drugiej strony. Potem przeszedł do tylnej osi, zdemontował tarcze i założył w ich miejsce te, które jeszcze przed chwilą były na przednich kołach. Powód? Tarcze montowane na przednich osiach w autach są zawsze większe. Przednie hamulce zawsze wykonują większą pracę i zawsze muszą być Mocniejsze. Teraz auto miało zamontowane hamulce lotnicze z przodu, a na tyle miało zamontowane, przednie- dużo wydajniejsze tarcze. Zatem powinno hamować bardzo dobrze.
Drugim zadaniem było zamontowanie uzbrojenia. To w zasadzie była już kosmetyka. Posiadany karabin, Adam przerzucił na dach auta, a do manipulatora przyczepił rozpylacz załatwiony przez Morgana. Pewnym problemem była kwestia taśmy z nabojami. Ta musiała być przymocowana, a najlepiej przyspawana do manipulatora. Adam rozejrzał się w poszukiwaniu migomatu, ale żadnego nie znalazł. Dobrał się zatem do kompletu porządnie wyglądających blachowkrętów i zaczął przykręcać skrzynkę z amunicją. Samej broni zdecydował się nie nabijać. Nie kojarzył za bardo jak nabić takiego potwora. Zdawał sobie sprawę z której strony amunicja jest podawana, a z której działko będzie wypluwać łuski, jednak nie chciał kombinować przy czymś na czym po prostu się nie znał. Miast tego usiadł za kierownicą, wziął dżojstik do ręki i nacisnął przycisk „Fire”. Nie nabita broń zakręciła się wydając bardzo specyficzny i zapadający w pamięć brzęk. Działało!
Ostatnim etapem było zadanie prawdziwie estetyczne i zarazem nostalgiczne. Adam wyjął posiadany winyl i rozprowadził go na masce pojazdu:
Browsing deviantART
Odszedł kila kroków podziwiając swoje dzieło. Kiwnął głową potakująco rad z tego, że udało mu się z kolejną laleczką.
Potem zaczął się rozglądać. Praca pochłonęła go tak bardzo, że nie wiedział która była godzina, ani czy był w pomieszczeniu sam. Był tam jeden człowiek, który najwyraźniej nie był jednak mechanikiem. Zapewne zszedł właśnie z warty w bazie. Niemały zarost, różnokolorowe oczy, Adam odszukał w pamięci jego imię Wolf. W garażu jak dopiero teraz zauważył były dwa łóżka. Mężczyzna usiadł właśnie jednym z nich. Krzywo spojrzał na mechanizm zamontowany na masce, ale się nie odzywał.
Adam podszedł do nieznajomego o barwnych oczach. Jak się okazało jedno było brązowe a drugie szare.
- Witam, mogę Ci zająć chwile?
Człowiek najpierw powoli uniósł głowę. Nie śpieszył się z odpowiedzią.
- Witaj. Co chcesz wiedzieć?
Adam nie bardzo wiedział w które oko ma patrzyć. Przeleciał spojrzeniem z jednego na drugie. Nie nachalnie, i nie ze złego zamiaru. Był skołowany.
- Orientujesz się czy znajdę tu gdzieś migomat? I kogoś znającego się na materiałach pirotechnicznych?
- Nie sądzę abyś znalazł urządzenie o którym mówisz. A co do materiałów to zapytałbym tego nowego albo chemiczki Natalie. Ten nowy to chyba jakiś wojskowy. John jak się nie mylę.
- Dzięki serdeczne. Duże się tu dzieje prawda?
- Dokładnie jak mówisz. Szczególnie ostatnio. Jak chcesz znać moje zdanie to nie wychodź z bazy bez klamki i zapasowego magazynka. Nie ważne kto i co Ci powiedział o bezpieczeństwie.

Adam kiwną głową potakując, i zarazem przypominając sobie wydarzenia tego dnia. Mimochodem skrzywił twarz.
- Miałem okazję o tym się dziś przekonać. Co się zmieniło?
- To Mike ani reszta wam nie powiedział?
- skrzywił się przymykając lewe oko. - W sumie to do niego podobne. Jakieś świry zaatakowany jeden z mobilnych posterunków straży Yorku. Omijając wcześniej dwa. Nikt ich nie widział poza tymi którzy przeżyli starcie. A przeżyło dwóch na siedmiu wojskowych. Jak dla mnie sprawa śmierdzi spiskiem... Kto by wyminął dwa posterunki...?
Adam potakiwał mądrze głową, nie bardzo rozumiejąc co się do niego mówi. To znaczy doskonale rozumiał kwestię związaną z trupami i z posterunkiem. Natomiast natura samego ruchomego posterunku była u obca. Starał się jednak nie dawać po sobie znaku swej niewiedzy.
- Wszystkich rozumów nie pozjadałem, ale to wszystko dookoła... Adam niedbałym ruchem zakreślił krąg nad głową - Zdaje się być doskonale zorganizowane. Dodatkowo jak widzę obowiązuje tu pewien zamordyzm... Zatem co mogło się stać?
- Z tą organizacją bym nie przesadzał. York ma swoje plusy i minusy. A co do Duchów Mike zna się na obronie i swego rodzaju organizacji. Szczególnie militarnej. Chciałbym pojechać na akcję, ale on bierze od dawna tylko najbliższych współpracowników. Myśli, że jestem gorszy od tych Europejczyków...

Adam uniósł brew w geście zdziwienia.
- Ja mam jutro jechać. W cale nie jestem z tego powodu zadowolony... Nie znam miasta, nie znam celu podróży dodatkowo jestem raczej typem tchórza. Nie nadaje się do walki w pierwszej linii.
Wolf uniósł palec do ust jakby chcąc Ci coś pokazać.
- Ciii... Nigdy tak nie mów. Każdy z nas się boi. Nawet największy twardziel ma swoje granice. Jeden ma je bliżej żołądka inny dalej. Jednak nie ważne, gdzie je masz nie mów tego nikomu. W dzisiejszych czasach twoje solidne buty, ubranie a nawet brak choroby popromiennej może kogoś skusić aby wypruć z Ciebie flaki.
To potwierdziło tylko i wyłącznie wcześniejsze przemyślenia Kowalskiego. Nie podobało mu się to coraz bardziej.
- Dzięki. Adam wyciągnął rękę do uścisku. Mów mi Kostuch. Gdybym mógł Ci pomóc daj znać. Teraz spadam się położyć. Dzięki za rozmowę.
Kowalski wstał i ruszył do swojego pokoju. Miał zamiar złapać choć odrobinę snu. Kofeina z wypitej kawy przestawała już działać… a wydarzenia tego bardzo długiego dnia zaczynały dobijać się diabelnym zmęczeniem we wszystkich partiach mięśni.
Gdy Adam dotarł do swego pokoju padł na łóżko jak ścięte drzewo. Nim jego głowa dotknęła poduszki umysł przeniósł się już w objęcia morfeusza. Mechanicznym, wyuczonym już w wieku 5 lat ruchem naciągnął na siebie pled z łóżka i zapadł w płytki i niespokojny sen… jednak był to sen.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 24-02-2012, 15:14   #45
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post

Wstali jeszcze w nocy. Wielki niczym góra dowódca drużyny najemnej westchnął przyodziewając złożony, ciężki pancerz przez fachowców nazywany Skórą Smoka. Podnosząc XM300 Microgun i przypiętą do broni amunicję pokiwał z niezadowoleniem bronią. Ciążyła. Starość nie radość. Spojrzał w kierunku pancernych drzwi na wychodzącego z zbrojowni Ruska. Ten, obwieszony bronią jak choinka, na chwilę zwiesił wzrok na swoim szefie po czym wyszedł. Parenaście minut później opancerzony MRAP Cougar zmierzał w stronę centrum. Dwójka najemników miała robotę do wykonania...




Michael Morgan

Obudziłeś się. Mimo iż wyspany czułeś drażniący ból głowy. Wyjrzałeś przez okno. Szarówka. Rozejrzałeś się z grubsza po pomieszczeniu widząc na jedynym stoliku kamizelkę wewnętrzną, teczkę formatu A4, paczkę fajek i lśniącą zapalniczkę. Jednak olbrzym nie zapomniał. Otworzyłeś teczkę widząc, że poza stronami zapełnionymi drobnym drukiem i planami w środku znajduje się mała, zalaminowana karta. Zezwolenie na broń długą.

Przejrzałeś papiery. Z grubsza było to czego chciałeś. Auto. Oshkosh M-ATV. Następca Hummera. Pojazd bojowy piechoty typu MRAP (Mine Resistant Ambush Protected) o zwiększonej odporności na wybuch min i improwizowanych ładunków wybuchowych. Mieści cztery osoby załogi i kierowcę. Waży około 11 ton. Większość tego potwornego ciężaru to potężny silnik i gruby, solidny pancerz. Ta konkretna jednostka wyposażona jest w karabin maszynowy M249 oraz miotacz granatów MK 19. Silnik to 7,2-litrowy turbodiesel o mocy niemal 400 KM i ponad 1250 Nm momentu obrotowego. Prędkość maksymalna przekracza 100 km/h. Napęd 4x4 gwarantuje świetną przyczepność i zwiększoną zwrotność. Kompozytowy, wielowarstwowy pancerz Plasana, łączy tu elementy metalowe i ceramiczne. Poza tym miałeś dokładny szkic środka pojazdu. Dokładne. Nawet zbyt dokładne. Pewnie zapytałbyś z podobnym tobie tonem "Czy to wszystko?", ale pewnie Małego już nie ma w bazie. Poza tym miałeś szczegółowe dane na temat trasy oraz miejsca spotkania z Szakalem. Na miejscu opisanym Ci przez Mike'a - wspomnianym wzgórzu - najlepiej abyście byli już w południe. Nie dobrze. Wiesz, że słońce w zenicie nie sprzyja ani walce odległościowej ani zasadzkom.

W sumie miałeś wszystko a nawet za dużo. Lara Quinlos. Specjalista od głowic nuklearnych w wieku... 30 lat?! Dziwne. Jak zobaczyłeś zdjęcie byłeś już niemal pewnym, że ta Pani na pewno nie wychowała się po wybuchu wojny. Zajechało kriogeniczną puszką. No, ale nie jest zła...


Po krótkim prysznicu, ubraniu się musiałeś coś zjeść. Zabrałeś teczki i nawet się nie zdziwiłeś, gdy w jadalni natrafiłeś na Roberta. Szczerzył się a przed nim stał pusty talerz po jakiś kanapkach.

- No to zostaliśmy sami... - powiedział z uśmiechem.


Alexandra Cobin

Leżysz. Powoli otwierasz oczy czując jakby zwiotczenie mięśni. Przez początkowo niemal białą mgłę w końcu udaje Ci się przebić. Powoli ukazuje się tobie otaczająca Cię rzeczywistość. Chciałaś się ruszyć, krzyknąć, ale nie mogłaś. W ciszy wodziłaś wzrokiem po otoczeniu a otaczająca Ciebie mgła rzedła. Zauważyłaś, że w okolicy nie ma ani Gregorego ani nic z rzeczy, które widziałaś w pokoju bazy. Byłaś w małym, oświetlonym światłem oślepiających jarzeniówek, pokoiku. Obite kremowymi matami ściany nie pasowały do gościa, który stał nad tobą. Pewnie był to mężczyzna, bo miał spory brzuch i był ubrany w garnitur. Widziałaś ciemną, długą brodę, wąsy, ale jakoś reszta jego twarzy rozmywała się. Nie mogłaś się skupić na niczym. Słyszałaś tylko jego śmiech i głośne dyszenie... własne dyszenie.

Nagle wszystko się urwało a ty otworzyłaś oczy. Byłaś zlana potem. Znajdowałaś się w znajomym z ostatnich dni pokoiku a niedaleko spał Gregory. Rusznikarz śnił mocno i cicho chrapał. Musiałaś coś ze sobą zrobić... Byłaś ciekawa co oznaczał ten sen. Doskwierał Ci również cholerny głód...


Gregory Martin

Wczorajszy wieczór i dla Ciebie był niezwykle męczący. Wieczorne spotkanie w podziemiu bazy z Adamem nie było takie znowu przyjemne. Hamulce na sprawiały wam problemów. To tu się nie mieściło, to tam zostawało za dużo wolnego miejsca. Gość, który was prowadził od samego wejścia na parterze wydawał się jakoś dziwnie nieobecny. Zbyt spokojny, niemal anemiczny. Niski, szczupły, z dwiema nożownicami podłączonymi do jakiś akumulatorków przy pasku. Kazał nazywać się Jeff. Garaż pod bazą był mniejszy i nie było tam tunelu. Poza tym mniej sprzętu i miejsca. W końcu jednak udało wam się uporać z hamulcami i ruszyliście na górę.

Rano obudziłeś się wypoczęty i nieco spokojniejszy niż wczoraj. Nie śniły Ci się koszmary co bardzo Cię zadowoliło. Jeszcze parę godzin temu byłeś pewien, że nie zaśniesz a tu nawet jednego, małego snu. Alex nie było w pokoju. Chyba znowu trafisz na śniadanie na szarym końcu...


Bryan Nez Navajo

Po przebudzeniu zobaczyłeś, że pogoda zaczyna się poprawiać. Już nie padało. Zaczynało nawet wysychać. Pod ścianą leżał jakiś dziwny kołczan z tworzyw sztucznych. W nim było 15 karbonowych strzał. Idealnie wyważonych i piekielnie ostrych. Obok leżała kartka w pozdrowieniami od szefa. "Trzymajcie się i nie rozrabiajcie do mego powrotu." wywołało na twojej twarzy mimowolny uśmiech. Poza kołczanem pod ścianą leżało małe, tekturowe pudełko. W środku zobaczyłeś jakieś tabletki. Przeczytałeś więc opakowanie. "Tabletki rozpuszczające zawierają preparat odkażający wodę. Po wystąpieniu osadu usunąć go z powierzchni płynu i cieszyć się idealnie czystą wodą." Czego to też ludzie nie wymyślą...


Julianne Pullman

Wstałaś. Nie wiedziałaś, która jest godzina, ale nie chciało już Ci się spać. Szybki prysznic. Potem sala treningowa. Tak jak się spodziewałaś pusta. Dziesiątki hantli, sztangi proste, łamane, dwa drążki, drabinki, worki, maty i ochraniacze na nogi i krocze wyglądające na niemal nowe. To wszystko do twojej dyspozycji. Jako, że podejrzewałaś, że przed tobą kolejny męczący dzień nie dobijałaś się tak jak wczoraj. Trenowałaś krótko, ale dość intensywnie. Stare, wyuczone ruchy poznawane na licznych szkoleniach powoli wracały do sprawności. Wyłapywałaś błędy, których jeszcze wczoraj nie widziałaś. Czułaś jednak, że do odzyskania sprawności jeszcze Ci daleko...

W końcu zmęczona chciałaś iść do jadalni. Znowu prysznic a potem droga przerwana spotkaniem z obwieszonym jak choinka Ruskiem. Poznałaś go po samym sposobie poruszania się. Spojrzał na Ciebie skinąwszy głową.

- Zaraz ruszamy. - powiedział poprawiając jeden z dwóch karabinów, którymi był przewieszony. - Słyszałem, że kiedyś byłaś dobra w sztukach walki. Jak wrócę możemy nieco poćwiczyć. Ja wychwycę twoje błędy, ty może coś doradzisz mi. Wczoraj załatwiłem dla Ciebie ochraniacze na nogi. Leżą na sali. Mam nadzieję, że będą pasować. - skrzywiłaś się na wiadomość, że planuje okuć Cię w ochraniacze. - Dobra. Ja spadam. Nie rozpierdolcie bazy pod naszą nieobecność...


Adam Kowalski

To co się stało nie może zostać nazwane swobodnym obudzeniem się. Ktoś tobą szarpnął parokrotnie, ale gdy zacząłeś otwierać oczy puścił czekając aż skończysz się budzić. Nie wyspałeś się. Wspomnienie dnia wczorajszego było bardzo żywe. Nie mogłeś zapomnieć ani o wielkich niczym Humwee robalach ani o spotkaniu z grupą gwałcicieli i ich celem. Po chwili mrużenia oczu zauważyłeś wpatrzonego w Ciebie żołnierza. Pełny strój maskujący koloru zgniłej zieleni. Zero broni i różnokolorowe oczy. Wolf.

- Dzień dobry śpiąca królewno. Kostuch, potrzebuje twojej pomocy. A raczej Thomson potrzebuje. Ten mechanik z miasta. Wczoraj jego pomocnik połamał sobie obie łapy. Wieczorem silnik mu się na nie zsunął. Musi do jutra złożyć auto a mówi, że wszystkiego nie da rady sam zrobić. Za pomoc płaci 100 dolców oraz dozgonną wdzięcznością. Pomożesz?

Chwilę zajęło Ci przypomnienie sobie kim jest Thomson. Jak dobrze kojarzysz to ten wielki murzyn z garażu w centrum od hamulców lotniczych. W sumie jego miejsce pracy to niemal jak twoja pracownia w Detroit. Co prawda czasy są inne, ludzie też, ale tam czułeś się spokojnym. Takim... ważniejszym. Tam rola każdego mechanika nabiera wyższego znaczenia. Ciekawiło Cię tylko jaką furę składa czarnoskóry monter.

Chwilę zajął Ci prysznic a za ten czas Wolf przyniósł Ci poranny posiłek. Jajecznica i parę kromek chleba. Zjadłeś póki gorące i zabrałeś to co zabrać chciałeś. Najemnik obiecał Ci, że jak będziesz chciał wracać od razu wracacie do bazy. Na zewnątrz czekało na was Humwee a w nim trójka innych zbrojnych. Każdy milczący. Do centrum dojechaliście niemal bez zatrzymywania przez posterunki. W końcu znalazłeś się w centrum. W garażu czekał na was Thomson.

- Witaj. Potrzebuję pomocy. Za cztery godziny pracy dam Ci 100 dolców. No i zawsze możesz do mnie przyjechać naprawić swoją brykę. Dzisiaj składamy nie byle co. Na jutro musi być gotowy. - powiedział murzyn wyciągając laptopa i pokazując Ci zrzut ekranu z elektronicznego komputera hamowni podwoziowej. Poza tym w warsztacie zauważyłeś parę ciekawych rzeczy gotowych chyba do auta, które macie składać. Ślicznie błyszczący szkielet, wielki silnik, karbonową maskę oraz od groma przedwojennych bajerów elektronicznych. Nie do końca przepadałeś za tego typu autami. - Ten model ma być jutro w "Przedwojennym muzeum motoryzacji". To będzie ich maskotka. SSC Ultimate Aero TT...


Pośpiesznie spojrzałeś na zrzut ekranu z hamowni. Wyniki były niesamowite! Przyśpieszenie do setki jakieś 2,5 sekundy. Prędkość maksymalna około 450 km/h. Jednostka napędowa wyposażona w dwie turbosprężarki, 8 cylindrów, pojemność 6,8l. Kręci się do 9000obr/min. Szacowana moc: 1350KM. W sumie jak tak na to patrzałeś nie dziwiłeś się, że nawet taki fachowiec potrzebuje pomocy. Do tego wyciągnął lodówkę turystyczną, w której chłodziły się browarki.

- To jak będzie? Pomożesz? - zapytał podając Ci butelkę i otwieracz.
 
Lechu jest offline  
Stary 28-02-2012, 16:54   #46
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Obudziłam się zlana potem. Przez chwile leżałam wsłuchując się w mój urywany oddech, tak inny od tego we śnie, zwykły, urywany oddech jak u zmęczonego, albo przerażonego człowieka. Serce waliło jak oszalałe. Co za sen… czy nie sen? Może jakiś przebłysk z wcześniejszych zdarzeń, coś czego nie pamiętałam? Mało to zboczeńców na świecie, a taka na wpół przytomna kobieta, co nie może się ruszać.. Poczułam, jak robi mi się zimno. Mózg, poza kontrolą świadomości, zaczął produkować obrazy tego, co mogło się zdarzyć. Zesztywniałam cała, brak kontroli nad swoim ciałem, paraliż, unieruchomienie, bezradność.. przerażało mnie to. Panika podeszła mi do gardła.” To tylko sen, nic nie znaczy, nic się nie zadziało.. przecież wiesz. Byłaś odurzona przez 30 lat, minie trochę czasu, zanim twoja gospodarka biochemiczna wróci do równowagi”. Tak, to musi musiał być po prostu sen. Nic wielkiego. Nie ma się co nakręcać. „Ruszaj się. Nie myśl. Im więcej ruchu, tym szybciej to świństwo wyparuje z organizmu”.

Zmusiłam się do wstania, sprawdzając, jak ciało reaguje na polecenia. Kilka skłonów, wymachów. Moje, a niby nie moje. Jakieś .. obce. Oddychaj, oddychaj, spokojnie, wdech, wydech. Spojrzałam na swoją rękę. Pięć palców. Czyli to znowu ta nowa, pieprzona rzeczywistość… siadłam na powrót na leżance, powinnam być wypoczęta, a czułam się, jakbym spała tylko 3 minuty. A może tak było? Nie, ten… nie mogłam znaleźć imienia faceta, tłukło mi się gdzieś z tyłu czaszki, jak wielki motyl, nie dawało się złapać.. Greg spał obok, jak zabity a po sałacie zostały marne resztki. „Jak zabity” wzdrygnęłam się, ale jak ktoś tak chrapie to musi być żywy.

Poczułam ból w żołądku, przez chwilę zastanawiałam się, co może sygnalizować. Strach? Nie, snów nie trzeba się bać, nie są realne. Nie bałam się, raczej zasypiałam na siedząco, miałam ochotę wrócić na leżankę i naciągnąć koc na głowę. Nie myśleć. Nie zastanawiać się. Nie czuć. Żołądek znów zareagował… krótki, ostry ból. Może to reakcja stresowa? Albo coś zjadłam… A. Zrozumienie eksplodowało w mojej czaszce, jak wielki atomowy grzyb. Głód. Jestem głodna. „Nie, to nieprawda, jestem śpiąca” pojawiało się natychmiast w głowie, ale żołądek twardo obstawał przy swoim. Odpocząć. Jeść. Odpocząć. Potrzeby przepychały się, walcząc o pryzmat pierwszeństwa. Czułam się jak łódka miotana przez fale, zrobiło mi się niedobrze.

- Dość! – powiedziałam głośno – Dość.

Muszę coś robić, bo zwariuję.
Podniosłam się na nogi, choć ciało i mózg protestowały, próbując zmusić mnie do powrotu do łóżka. Odpocznij, odpocznij, śpij. Dość!
Wyszłam na korytarz, zakręciło mi się w głowie. O co chodzi? A, stołówka. Trzeba jeść. „Jestem głodna”. „Nie wcale nie jesteś”. Dość!

Weszłam do stołówki, zabrałam coś z bufetu i usiadłam przy stoliku w kącie. Jedzenie smakowało jak nasiąknięty wodą szary papier toaletowy. Taki najtańszy. Z makulatury. Zmusiłam się, żeby przełknąć zawartość widelca raz, i drugi raz. Mdłości podeszły mi do gardła, ale żołądek przestał się buntować, ostry, kujący ból ustał. W końcu. Odłożyłam widelec i zapatrzyłam się w okno. „Warto chyba wrócić do sali. Przespać się, czy coś" pomyślałam ”Dobry pomysł” pochwaliłam samą siebie wpatrując się w brudnawą szybę. „Bardzo dobry” potwierdziłam, opierając się plecami o ścianę.

Po chwili zmusiłam ciało do mobilności i wróciłam do sali. Zasnęłam od razu.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 07-03-2012 o 08:54. Powód: techniczny ;)
kanna jest offline  
Stary 06-03-2012, 17:02   #47
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Obudziła się na jej gust dużo za wcześnie. Było cicho jak w grobowcu, nie miała pojęcia która może być godzina. Wiedziała, że już nie chce spać. Nic a nic. Wstała i jakoś dotarła pod prysznic. Woda była lodowata, ale wiedziała że to jej dobrze zrobi. Orzeźwi i zahartuje ciało, przywróci krążenie w nieużywanych od dawna mięśniach. Ręcznik był szorstki, więc wycierając się czuła jak krew krąży szybciej w żyłach. Dobrze.

Sala treningowa była pusta. Spodziewała się tego, choć gdzieś w głębi serca oczekiwała, że zastanie tam Ruska. Nie miała nic przeciwko lepszym – jak na razie – od siebie przeciwnikom. Przypomniała sobie kilka prostych ćwiczeń na rozgrzanie i rozciągnięcie mięśni a potem krótko, acz intensywnie ćwiczyła cokolwiek przychodziło jej na myśl. Z zadowoleniem stwierdziła, że wczorajszy trening otworzył kilka zamkniętych przed nią drzwi; powoli i systematycznie przypominała sobie ruchy które kiedyś – ponad trzydzieści lat temu – wykonywała wręcz automatycznie i z zabójczą precyzją.

Po skończonym treningu była zlana potem, ale zadowolona. Kolejny prysznic. Stojąc pod strugami wody analizowała jeszcze poprzedni dzień i dzisiejsze błędy, które przed chwilą popełniła. Tak nad kopnięciami trzeba będzie popracować. Brakowało im precyzji, z siłą też nie było zbyt dobrze. Trzeba było ustawić się bliżej i brać mniejszy rozmach, pomyślała wykręcając wodę z włosów. Będzie musiała poprosić później Nancy o typowo babską przysługę – nie mogła w końcu ciągle latać z rozpuszczoną grzywą, która tylko jej przeszkadzała. Przed wyjściem na korytarz jeszcze przejrzała się w lustrze. Jak na ponad sześćdziesięcioletnią babcię wyglądała całkiem nieźle. Wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu. Zatrzymała się na trzydziestce, chodź w papierach stało jak byk, że niedawno stuknął jej szósty krzyżyk.
Idąc w stronę jadalni natknęła się na Ruska. Poznała go tylko po kroku. Cały był obwieszony żelastwem tak jakby wybierał się na długą wojnę. Na jego słowa o ochraniaczach skrzywiła się ledwo zauważalnie, ale przytaknęła.

- Widziałam – odpowiedziała – dzięki. Na pewno oboje na tym skorzystamy – pomachała mu na pożegnanie. – Co złego to nie my! – odpowiedziała jeszcze z lekkim śmiechem. – Powodzenia.
Lekkim krokiem skierowała się do jadalni. Była straszliwie głodna.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 08-03-2012, 16:09   #48
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Prezent był miłym gestem. Strzały były ostre i wymagały tylko pielęgnacji. Bryan z przyjemnością dołączył je do swoich wyrobów. Słońce już wstało. Czas rozprostować kości. Poćwiczył paręnaście minut i poszedł do jadalni. Mimo wczesnej pory nie była pusta. Dobrze się składało, bo Bryan miał chęć na towarzystwo

- Mogę się dosiąść?

Było wcześnie. Cholernie wcześniej, jakby to większość mogła zauważyć. Zegar wskazał siódmą trzydzieści. Dla Bryana było to już późna pora. Przy stole w stołówce siedział Morgan ze snajperem. Toczyli dyskusję, albo właśnie skończyli.

- Pewnie. Siadaj. - odparł snajper.

- Wcześnie wstajecie. Nie podobne to do trybu życia, jaki zapamiętałem przed hibernacją. - zakpił ostrożnie Bryan.

- To Morgan wcześnie wstał. Ja musiałem pożegnać się z Małym, Ruskiem, chłopakami z centrum i przyrzec, że nic wam się nie stanie podczas ich nieobecności. Niedługo będziemy zapewne ruszali na miasto. Jest coś co byś chciał dokupić do twojego ekwipunku?

Bryan pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia. Nie zastanawiałem się. Wydaje się, że wszystko mam. Odłożyłem sobie nawet racje na drogę. Nie mam pojęcia gdzie jedziemy i co nas czeka, więc ciężko mi przewidzieć, co mi będzie potrzebne.

- Nie jedziemy daleko więc akcja najdłużej zajmie dwa dni. Myślę, że woda i jedzenie na dwa dni maksymalnie trzeba zabrać. A co do sprzętu to weź coś z czym będziesz potrafił brać udział w zasadzce. Najlepiej karabin, lornetkę i to co uznasz za stosowne. Jak reszta się zbierze Morgan wam wszystko przekaże. Nie chce nam się tyle razy powtarzać. Mały wybrał coś łatwego na początek. - powiedział Luneta. Dziwnie się uśmiechał.

- W takim razie. - Bryan wzruszył ramionami. - W takim razie będę mógł cokolwiek powiedzieć, gdy już wszyscy się zbiorą. Bo wszystko zależy od tego, jaka to zasadzka i na kogo. Wodę i jedzenie na dwa dni myślę, że stąd będę miał.

- Pewnie. Myślę, że kucharz coś nam przygotuje. Na następny dłuższy wypad weźmiemy puszki i też nie będzie źle. Poza tym suszone warzywa, chleb, wodę, może mięso jakieś. A teraz smacznego. Nie wiem czy nie iść i ich tu nie przyprowadzić. Co myślisz Morgan?

- Daj spokój. - Machnął ręką Morgan. - Niech odpoczną ile mogą. A co do sprzętu, to Mały mówił, że możesz ich zaprowadzić do zbrojowni i wyekwiponować. A, Bryan. Mam kasę dla Was, kieszonkowe od Małego.

Bryan spojrzał na Mrogana z nad sałatkę jajeczną. Zadziwiająco dobrej swoją drogą. Wyekwiponować?
- Kasę? A na co mi ona? - zapytał całkowicie poważnie Bryan.

Morgan spojrzał znad soku, który popijał.
- No wiesz... Naboje, bandaże, żarcie, ciuchy, piwo, wódka, kobiety, jakaś wysumblimowana rozrywka jak walki gladiatorskie. Zwykle po to jest kasa.

Chodziło mu chyba o wysublimowaną, ale Bryan ponownie zbył to mimo uszu.
- Czyli jest mi nie potrzebna. - Stwierdził Indianin. - Wszystko czego potrzebuje znajduje się w moim pokoju.

- Masz tam gofrownice? Poczęstujesz jednym. - zaśmiał się Michael. - Wybacz. Nie chciałem urazić. To rozdzielę ją na innych, dobrze?

- Jaki charakter ma mieć misja? - zapytał Bryan, jakgdyby wcześniejsza rozmowa nie miała miejsca.

- Musimy odbić pewną kobietę i najlepiej odzyskać też pewien sprzęt. W skrócie napad na samochód. Szczegóły podam gdy zjawi się reszta. Generalnie bawimy się w szlachetnych rycerzy.

- Też jesteście z czasów przedwojennych? - spojrzał Bryan po chłopakach. - Akcja bardziej w stylu SWAT, czy raczej SEAL'u?

- Bardziej jak zasadzka na pustyni. A jeśli chodzi o twoje pierwsze pytanie to tak, urodziłem się przed wojną. Ba! Nawet spędziłem w tamtych czasach swoją młodość.

- Pytanie raczej było retoryczne. Bo teraz raczej mało ludzie wiedzą o jednych czy drugich oddziałach. Zwykła zasadzka? I wedle mniemania, to my jesteśmy Ci dobrzy?

- Zdziwiłbyś się. Niektórzy w Zgniłym Jabłku strzeliliby Ci taki wykład o służbach i jakimi to nie są ich spadkobiercami... Generalnie plan mam ale chcę go z Wami skonsultować a czy jesteśmy tymi dobrymi... To oni porwali kobietę, zresztą według moich informacji hibernatuskę jak my a my ruszamy jej na odsiecz. Na białych koniach i w lśniących zbrojach.

Bryan podniósł brwi.
- Czyli małe ma teraz znaczenie kto jest zły a kto dobry, nie? Dobrzy są ci co są z nami. Źli... Wszędzie tak?

Morgan upił łyk soku.
- Niektórzy tak mówią, ale nie ja. Czy kiedyś jednak było inaczej? Kto miał racje w Afganie? W Korei? Podczas Kryzysu Paliwowego w 2018? My bo to my? Tak wtedy mówiono.

- Ja żyłem w takim razie w trochę innej rzeczywistości. Może tam gdzie grzmią moździerze, każdy sobie, ale we własnym kraju dbano o prawo. - Nie było to może odzwierciedlenie postawy Bryan'a, ale z pewnością Morgan nie mógł tego wiedzieć.

- No pewnie. Przez ostatnie parę miesięcy jakie pamiętam nie było nawet słychać o tajnych więzieniach CIA.

- Nom i pewnie długo nie będzie. - Ciekawy temat, pomyślał Bryan, ciekawy.

Morgan zaśmiał się.
- Nie, ale ostatnio coś słyszałem o obozach Posterunku i Nowego Jorku. Historia magistra vitae est.

Powoli schodzili się inni. Bardzo dobrze, bo przydało by się wreszcie dowiedzieć w jaki sposób i kiedy trzeba spłacić dług wdzięczności.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 14-03-2012, 21:09   #49
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Jego może nie spokojny, ale na pewno potrzebny sen został przerwany. Ktoś bezceremonialnie zaczął szarpać go za ramię dopominając się, aby on otworzył oczy. Początkowo Adam nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Niejednokrotnie próbowano go poderwać przedwcześnie ze snu, rzadko się to udawało. Kowalski był typem „nocnego Marka”. Mógł pracować choćby i do rana, jednak po takim dniu… czy może raczej nocy, poderwanie go przed południem było mało prawdopodobne. Czasem bywało też niebezpieczne.
- Dzień dobry śpiąca królewno! Dobiegło stłumione do jego uszu. Stłumione bowiem, na głowę była położona poduszka, która to skutecznie blokowała dostęp światła i poniekąd tłumiła odgłosy dochodzące z zewnątrz. Spod kołdry Adam wystawił jedynie swoją prawą rękę. Następnie zacisnął ją w pięść wysuwając środkowy palec. W ten oto niewerbalny sposób wyraził swoje poszanowanie dla budzącego.
- Kostuch, potrzebuję Twojej pomocy! To zdanie dotarło już wyraźniej. Zapewne przez to, że Adam poruszył ręką i przerwał ciągłość osłony jaką dawała poduszka. Zdanie to również dotarło do co bardziej wybudzonego już umysłu. Kowalski usiadł na pryczy i rozejrzał się tępo wokoło. Obok niego stał Wolf wytwarzając zadziwiająco dużo słów w zadziwiająco krótkim czasie co powodowało zadziwiający wręcz bełkot. Adam spojrzał na niego zdumiony. Jego twarz wyrażała jednoznacznie, iż intelektualnie Kostuch jest teraz gdzieś na poziomie jamochłona. Adam przetarł twarz rękoma prześlizgując się po nie ogolonych policzkach, po oczach wycierając z ich kącików ostatnie ślady krótkiego i niespokojnego snu.
- Pomału Powiedział nieprzyjemnie. Jego zachrypnięte i wysuszone gardło protestowało przed użyciem, a głos jaki się wydobył przypominał raczej kogoś mierzącego dużo ponad 6 stóp wzrostu i palącego papierosy od dzieciństwa. Adam odchrząknął. - Jeszcze raz. Spokojniej i ciszej. Co się dzieje?
Adam dowiedział się, że ktoś kto udzielił im wczoraj pomocy, kto udostępnił swój warsztat, narzędzia, oraz kto dostarczył im części do wozu potrzebował jego pomocy. Mało, że potrzebował to jeszcze płacił za pomoc. W sumie dobrze, jeśli zerwano go o tak barbarzyńskiej porze, to będzie to ich słono kosztowało. Adam skinął głową.
- Daj mi chwilę, przypudruję nosek. Potem coś zjem i możemy jechać.
Wolf wyszedł, a Adam walnął się na łóżko. Przeciągnął się czując jak strzelają stawy. Ziewnął szeroko i uśmiechnął się do siebie. Powiadano, że porządne przeciągnięcie się wraz szerokim ziewnięciem sprawiało tyleż przyjemności co 1/3 orgazmu. Cóż… w takich sytuacjach zdaniem Adama przyjemność była tak duża, jak przy nie przymierzając 2 orgazmach.
Kowalski przewiesił poczłapał pod prysznic. Pozwolił aby ciepła woda zmyła z te resztki snu, których nie wydłubał rękoma, następnie sprawnie wysuszył się i ubrał. W jego pokoju już czekało śniadanie wraz z świeżą, gorącą i mocną kawą. Kostuch uśmiechnął się, pochłonął to co mu naszykowano. Potem udał się szybko po dolewkę kawy.
Wraz z pełnym kubkiem, obciążony swoim plecakiem, z kaburą przypiętą pod lewą pachą i podnośnikiem pod prawą wyszedł za Wolfem na zewnątrz. Tam czekał na niego Hummer wraz z obstawą. Zasiadł na tylnej kanapie niczym ojciec dyrektor i dał się powieść do garażu.
Droga nie była nużąca. Mógł spokojnie oglądać sobie świat przelatujący za szybą. Obraz był nader przykry. Zniszczone miasto, obskurne ulice…. Słowem bród, smród i ubóstwo. Smutny obraz tego, co zostało z planety po niszczycielskiej działalności człowieka. No cóż… mieliśmy jako gatunek, dokładnie to na co sobie sami zapracowaliśmy. Ale tak czy inaczej było to dobijające.
Przez ten czas Kowalski mógł zastanowić się nad tym jak było, przed snem. Ze smutnym uśmiechem wracał wspomnieniami do przeszłości, do tego jak jeszcze niedawno wyglądał świat. Otworzył lapka, katalog „Tata” wybrał jeden z utworów i po aucie rozeszły się spokojne akordy wygrywane na gitarze…

Dżem - Wehikuł czasu - YouTube

Och przydał by się teraz taki wehikuł.
W garażu powitał go Thomson. W sposób szybki rzeczowy opisał mu to co ma zrobić i co oferuje w zamian. Adam kiwał głową, potakując i oglądał plany auta. To był potwór. Nawet jak na standardy przedwojennych możliwości. Ogromne przyspieszenie, potężny moment obrotowy… lekka rama. Cudo. Teraz mało przydatne, bo na tak niskim zawieszeniu, pewnie nie przejechał by kilku kilometrów, a jego kierowca na pewno odbiłby sobie nerki… jednak dalej było to mechaniczne cudo.
Adama pochłonęła mapa silnika. Coś niesamowitego, na kilka chwil w ogóle stracił kontakt z otoczeniem i nie słuchał tego co się do niego mówiło. Naraz, gdzieś na granicy świadomości dotarło do niego pytanie:
- To jak będzie? Pomożesz? Kowalski obrócił głowę tylko po to aby dostać do jednej ręki otwieracza, a do drugiej butelkę dobrze schłodzonego piwa. Twarz Kostucha rozświetlił szeroki uśmiech, powodujący iż jego blizna zdawała się być jeszcze większa a jego mordka zdawała się być jeszcze bardziej zakazana niż zwykle. Adam przyjął otwieracz, butelkę. Charakterystyczny odgłos otwieranej butelki rozszedł się wokoło. Potem cichy gulgot, gdy spieniony napój bogów znikął w jego gardle. Gdy Adam odjął butelkę od ust nie było w niej 2/3 zawartości. Kostuch stłumił beknięcie i spojrzał na rozmówcę uradowany.
- Jestem Twój. Powiedz co chcesz żebym zrobił. Proponuję zacząć od montażu silnika do ramy, potem zajmiemy się powłoką zewnętrzną. Nie dotykam się do elektroniki… mam problem z obsługiwaniem elektrycznej golarki, to mógłbym tylko zepsuć. W ramach zapłaty, mam prośbę. Kasa jak mniemam może być w tej chwili spożytkowana tylko na jeden cel… więc pomińmy ją. Nie dałem rady porozmawiać z nikim znającym się na materiałach wybuchowych. Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi zrobić kilka niespodzianek. Nic wielkiego, ale ja tego nie umiem… da się zrobić?
- Oczywiście. - odparł uradowany murzyn. - Ty pomożesz nam a my pomożemy tobie. Mamy paru znachorów od elektroniki i broni pokładowej. A poza tym wielu znajomych z zewnątrz.
- Oki. Bardzo mnie to cieszy.
Adam wskazał na znajduujące się w bagażniku ich auta rury i gwoździe. Z tego chciałem zrobić brudne bomby, czy coś na kszstałt wyżutni takowych. Z tego ... Kowalski wskazał olej... Cos z ładunków zapalających. Da się?
- Wszystko się da, ale zobaczymy czy na szybko nie znajdziemy czegoś lepszego. Te twoje wyrzutnie ciągnęłyby słabiej albo porównywalnie jak zwykły samopał. Nikogo w bardzo grubym ubraniu byś tym nie skrzywdził. Chyba, że być go dodatkowo podpalił tym drugim.
- Thomson się uśmiechnął pokazując na olej.
- To nie musi być skuteczne. Niech robi dużo szumu, huku i zamieszania. Na tym najbardziej mi zależy.
- Aha. No to się nada. Chociaż jak chcesz to wpakować do takiego auta... mi by było szkoda. Ładny potworek a na pewno wymyśliłbyś coś lepszego i ładniejszego niż to co macie. Mało kto ma dwa gany i tyle tego co wy. Już pewnie waży z 10 ton...
- To prawda, a jakiś...
Adam zawiesił głos.... Mądry człowiek wpakował tu benzyniakia, nie diesla.. ale co mogę zrobić? Dobra. Powiedzmy tak. Nie znam się najlepiej na czymś takim, jeśli masz kogoś, go założy tu coś lepszego to jestem otwarty na propozycję. Zostawiam to w rączkach, mądrzejszych, tylko powiedzcie mi co chcecie zrobić. Ja zajmę się silnikiem w tamtym cacuszku. Zgoda?
- Dobra. My się zajmiemy planowaniem i za godzinę mój człowiek powie Ci co by tu zmienił. Już macie tego sporo, ale kto powiedział, że nie może być lepiej?
- To bierzmy się za robotę....
Adam dopił piwo i otworzył następne.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 15-03-2012 o 10:28. Powód: niepodłączony link do muzyki
hollyorc jest offline  
Stary 19-03-2012, 13:05   #50
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Obudził się. To była pierwsza zła wiadomość. Gdy już wstał, przeciągnął się leniwie zobaczył, że Alex jest już najpewniej gdzieś ze śniadaniem w żołądku. To była druga zła wiadomość. Wojskowi powinni być punktualni, a nie spać do południa. Skoro jednak ten przywilej jak na razie mu przysługiwał to położył się jeszcze raz. Gapił się w sufit. Podobno jacyś jajogłowi mówili, że tak powinno się robić każdego ranka. Chociaż kto w obecnych czasach przejmowałby się takim gadaniem.
Trzeba było wstać i rozpocząć kolejne godziny tego koszmaru. Po chwili udał się do jadalni, tam gdzie pewnie zastanie resztę.
Według podejrzeń Gregory natknął się na innych. W środku siedzieli już Morgan, Bryan i snajper. Właśnie do środka wszedł też grubas w białym kitlu i zabrał brudne naczynia sprzed mężczyzn. Potem przyniósł czysty talerz i tacę z jedzeniem dla Martina. Sałatka, chleb, kanapki, koło pół litra soku.
- Długo coś śpicie biorąc pod uwagę 30 lat leżenia. - powiedział podnosząc na przywitanie rękę snajper.
- No właśnie coś wydaje mi się, że się nieco przyzwyczaiłem. Cześć wszystkim
- powiedział Martin również w formie powitania.
- Witam śpiącą królewnę.
Morgan skinął rusznikarzowi głową znad filiżanki kawy.
- Bierz jedzenie. Jak będzie nas liczniejsza ekipa to zabieramy się za omawianie zadania od Mike’a. Gdzie ten saper się podziewa. - powiedział Luneta.
W niemal tym samym momencie do środka wszedł równym krokiem John Cruz.
- Witam was. Przepraszam, że tak późno, ale ważkie sprawy mnie zatrzymały. Za to już jadłem i jestem w pełni obudzony. Możemy gadać o ile reszta się wstawi.
Greg uśmiechnął się przez moment. W jego rodzinnych stronach, mówi się, że jak ktoś się wstawi, to znaczy, że trochę sobie popije. Rusznikarz jednak wolałby nie widzieć wstawionego Mike’a czy zadymy. Gdy John spojrzał po ludziach, Martin tylko ukłonił się podczas picia soku.
- Witam Pana Porucznika. - powiedział z delikatnym przekąsem snajper. - Cieszę się, że się Pan wyspał. Może soku? - wskazał ręką na dzbanek przyniesiony na tacy dla Grega.
Saper jedynie pokiwał przecząco głową olewając ton najemnika.
Morgan obrócił w palcach nabój którym się bawił nim przyszedl Greg z Cruzem.
- Czyli collinsowi mieli swego sapera. Cieszę się Cruz, że z nami będziesz na akcji. Masz pewnie więcej doświadczenia bojowego niż reszt z nas razem wzięta.
- Można tak powiedzieć, ale po tej hibernacji nie jestem w stanie sobie wielu rzeczy przypomnieć. Gdy ty zapomnisz jaki kaliber się pakuje do AK najwyżej nie postrzelasz, ale gdy saper zapomni jak sprawdza się biegunowanie przewodów leci do nieba on, cała droga aparatura, miejsce gdzie się znajduje i wszyscy Ci, którzy stoją za nim trzymając kciuki. Moje doświadczenie to przede wszystkim spokój...
- To akurat Ci się przyda, w tych czasach właśnie głównie o to chodzi, by nie dać się sprowokować i mimo stresu potrafić właściwie ocenić sytuacje.
Niestety ale życie jakby się sprało, czerń i biel przestały istnieć. A tak z innej beczki Bob mógłbyś pójść po resztę śpiących królewn?
- W razie czego jedna ze śpiących królewn zna się też co nieco na materiałach boom-boom. - wtrącił się Greg. - Więc jakby sobie saper jednak zapomniał jak się sprawdza biegunowanie to niech śmiało pyta.
- Pewnie. Już wychodzę. Zaraz ich przywlekę.
- powiedział wychodząc snajper.
- Spokojnie, Panie Martin. Od przebudzenia przeczytałem... 15 książek. Więcej o interesującej mnie tematyce nie znalazłem. Zdziwilibyście jak mało osób dzisiaj interesują tak ciekawe rzeczy jak niestabilne izotopy pierwiastków czy konstrukcja różnorodnych materiałów wybuchowych. Nie mówiąc już o rozbrajaniu. Kiedyś spisywało się na straty jakiejś 20% obsadzonym miejsc, dzisiaj chyba przekroczono dobre 70%. Dziwny świat.
- Dobrze, że nie tylko się uzupełniamy ale również dublujemy w razie gdyby nie daj Boże komuś się coś stało ma kto nas zastąpić. A co do obsadzonych miejsc... Teraz szczytem umiejętności jest zrobienie zwykłej bomby zegarowej wątpię byś się spotkał z takimi ładunkami jak przed wojną. Kiedyś wszystko było lepsze.

Zakończyłem moje kłamstwo pseudo żartem. Kłamałem w szczytnym celu, tak samo jak w szczytnym celu Nan miała umrzeć.
Po jakimś czasie snajper wrócił prowadząc ze sobą trójkę ludzi. Z przodu, widać chyba od nocy na nogach, Nancy, za nią Alex, kolejno Luneta i ubrany w szare bojówki i kamizelkę taktyczną jakiś wojskowy. Morgan kojarzy gościa z jego warty na parterze - podobnie jak reszta obecnych. Wchodząc do sali gość skinął głową. Uwagę co sprytniejszych zwrócił różny kolor oczu oraz jakiś taki luźny krok. Nie żołnierski. Po chwili przyszedł kucharz zapodając kolejne porcje sałatek, kanapek, soków i kosz owoców.
- Siema. Mówcie mi Wolf. Spotkałem Roberta, gdy szedłem was powiadomić, że Kostuch jest u Thomsona. Zajmują się złożeniem fury do nowego muzeum motoryzacji. Co Ci na stołkach to nie wymyślą.
- powiedział kiwając głową. - Dobra. Jak już tu jestem i ktoś mnie zastąpił podjem coś jak nie macie nic przeciwko.
- Skądże znowu.
- powiedziała Natalie. - Kostuch? Tak chyba nazywają Adama.


Morgan zamienił z Lunetą parę cichych słów.
Sanitariusz bez słowa nalał Nancy kawę i podsunął jej kubek. Spojrzał na najemnika.
- Jasne, siadaj. Kostuch... Ciekawa ksywka. Dobra mamy prawie komplet, zjedzcie, jak przyjdzie Jules zaczynamy planowanie.
 
Aeshadiv jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172