Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-06-2012, 22:44   #71
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
"Są rzeczy, własne czyny, po których nie można wrócić do siebie."

Żołnierz


Patrzyłem jak czubek papierosa rozżarza się, przemienia w popiół, w tym samym czasie moje usta wypełnił dym nikotynowy, powoli przez gardło docierając do płuc. Wypuściłem dym ustami i drzwi się otworzyły. Zlustrowałem całą trójkę nowoprzybyłych. Pierwszy, niski, krępy, uzbrojony. Ruchy zdyscyplinowanego skurwiela. Znałem takich, zabójcy bez sumienia, potrafiłem z nimi sobie radzić. Najlepiej za pomocą snajperki albo C4. Drugi, starszy mężczyzna, doktorek (a raczej profesorek i to z paru dziedzin), miła, sympatyczna twarz. Nawet skinął głową jakby pytając się czy może wejść. Czysta formalność zważywszy na pierwszego kolesia ale miły akcent. Trzeci... Trzeci tylko mi mignął. Kurwa! Pancerz wspomagany. Widziałem taki tylko raz w życiu gdy robiłem dla Posterunku i to tylko mi mignął. Ojciec przed wojną też mi dużo opowiadał o tym projekcie. Drzwi zamknęły się zostawiając puszkę po drugiej stronie. Strzepnąłem popiół na podłogę i zrobiło mi się jakoś tak... głupio. Niezręcznie. Ten sorek sprawiał, że w tym świecie bez zasad, gdzie życie było tyle warto co jeden nabój, głupio było mi palić w zamkniętym pomieszczeniu i kiepować gdzie indziej niż do popielniczki. Wziąłem się w garść i podszedłem do tłumacza powoli, by nie prowokować ochroniarza-zabójcy do niczego. Ochroniarzowi skinąłem głową a do sorka wyciągnąłem rękę. Miał w sobie coś dziwnego. Wyraźnie czekał na odpowiedni moment do rozpoczęcia rozmowy, ta wcześniejsza kurtuazja... Uścisk miał pewny, nie za lekki ani nie za mocny.
- Michael Morgan. To dla mnie zaszczyt poznać kogoś kto w dzisiejszych czasach dba o wiedzę nie o umiejętności sprawnego zabijania.
- Witam, Panie Morgan. Romuald Clivers. Mnie również miło Pana poznać. Widzę, że nasz pacjent nie jest w najlepszym stanie. Natalie już nim się zajęła?
Spojrzałem na hegemońca. Nagiego, z opatrunkiem na piersi i pasach zdolnych powstrzymać trzech takich. W sumie nie były to stricte pasy bo takich nie znalazłem ale podjebałem z garażu jakieś łańcuchy, nie wiem po co im były. Nie chciałem sprawdzać czy to co wiedziałem o kooprocesorach chociaż w połowie jest prawdą. Najgorszy był jednak wzrok przytomnego jeńca, zadbałem o to by czuł się dobrze. Osobiście pozszywałem mu rany i zmieniłem prowizoryczne opatrunki Nan na świeższe. Ba! Władowałem w niego nawet zwiniętego medpaka. Starałem się jednak nie patrzeć na łyżkę montożową opartą o ścianę.
- Tak, Nan się nim zajęła.
Nie dodałem, że na całe szczęście nieprofesjonalnie i dlatego jeszcze żyje. Ja na koniec sprawdziłbym jego czynności życiowe kontrolnym strzałem w głowę. Sanitariusz pełną, kurwa gębą ze mnie.
- Możemy zaczynać? Będzie Pan tłumaczył? Uprzedzam, że podczas tej rozmowy może dojść do... pewnych brutalnych sytuacji.
Profesor podniósł jedną brew. Jego ciężki wzrok spoczął na mnie. Tak z pięć sekund a później... pojawił się uśmiech.
- Spokojnie Panie Morgan. Mimo iż nie wyglądam wiem, że świat się zmienił. Byłem tu już na paru przesłuchaniach. Każde prowadził jakiś Rusek od Małego. - skrzywił twarz. - Straszny człowiek... Zaczynajmy.
- Zgadzam się. Nie pije, nie rucha... Jak nie człowiek. Ale obawiam się, że dzisiaj będę musiał być podobny.
Usiadłem na krześle tuż przy jeńcu, tak by naruszyć jego strefę osobistą. Wbiłem w niego zimny wzrok i zaciągnąłem się fajkiem, nie mocno, tylko tyle by się żarzył.
- Jak się nazywasz?
Zapytany o dane osobnik nie odpowiedział ani słowem jedynie patrząc na niego z świstem wciągając powietrze - zupełnie tak jakby bolał go ząb. Zaraz potem starał się coś wydusić.
- Raul... - wymówił mimo tego, że tłumacz jeszcze nie przetłumaczył mojego pytania.
- Dobrze Raul. Nazywam się Mike. Wiesz o co chodzi, prawda? Czego chce się dowiedzieć i co mogę zrobić jak odmówisz współpracy?
Zaciągnąłem się ponownie papierosem by nie zgasł. Czekałem aż Sorek skończy tłumaczyć, meks odpowie a ja usłyszę kolejne tłumaczenie. I myślałem. Słyszałem, że jak mówią mało to źle, prawie tak samo źle jak nie mówią wcale. Ten mówił powoli, wyraźnie i bardzo długo. Mówił tak wyraźnie jakby miał nadzieję, że go zrozumiem bez tłumacza. Ja jednak nie rozumiałem ani jednego słowa.
- Wiem o co chodzi. Doskonale wiem. Chcesz mnie przesłuchać i dowiedzieć się czegoś o powodzie ataku, tym kim jesteśmy, skąd jesteśmy. Jednej rzeczy jednak nie rozumiesz. Jako zwykły najemnik nie wiem o całej wielkiej organizacji nic. Dosłownie. Znam imię jednego dowódcy, dwóch innych, którzy już nie żyją. Poza tym znam bazę. Jedynie od środka, bo nie wiem jak do niej dojechać. Jechaliśmy jakieś 2 dni więc wnioskuję, że nie jest tak daleko. No... i dla twoich przyjaciół jest już za późno.
Papieros już się dopalał. Dobrze.
- Słyszałeś o Ruskach? Grupie Szybkiego Reagowania? Gallup?
Tłumacz znowu przetłumaczył a gość się chwilę zastanawiał. Odpowiedział spokojnie a profesor znowu dosłownie przetłumaczył jego słowa. Ja w tym czasie zastanawiałem się czy nie zrobiłem błędu przyznając się do moich znajomości przy nowjorczykach.
- Słyszałem, ale nie o tych przyjaciołach mówię. Chociaż czekaj. Jeden z tych też się nawinął. Wasz informator o ile się nie mylę... A może coś dopiero jest na rzeczy...
Kurwa. Chciałem na nim zrobić wrażenie i pewnie to się udało. Gallup odbiło się dość szerokim echem wśród cyngli albo kolo tak jak część moich znajomych robił przy Posterunku. Nie sądziłem jednak, że dorwali informatora Valentiny, jednego z niewielu Rosjan z jej ludzi. Borys zawsze wszystko wiedział mimo, że rzadko się odłączał. Teraz musiał. Kurwa! Lubiłem go. Był lojalny i oddany jeszcze bardziej niż reszta a to był wyczyn. Naprawdę porządny człowiek. Może jakimś cudem to nie o niego chodziło? Tak czy siak dalej grałem twardziela.
- To właśnie poznałeś kogoś z nich. Mów mi całą prawdę.
Spojrzałem na łyżkę, krótko. I zrobiłem coś za co się znienawidziłem. Poczekałem aż tłumacz zrobi swoje i zgasiłem peta na jego pachwinie a potem czekałem. Widziałem jak się szarpnął jakby chciał pozbyć się bólu. Wtedy znowu się odezwałem.
- Po kolei. Przyjaciele. Co masz na myśli?
Z kieszeni wyciągnąłem zapalniczkę żarową, ogień miała skoncentrowany i dużo bardziej gorący od zwykłych. Unieruchomiłem rozcapierzając jego dłoń i przytknąłem zapalniczkę między paznokciem kciuka a ciałem. Chciał ją wyrwać ale chuderlakiem nie byłem a i łańcuch robił swoje. Skrzywił swoje a ja czekałem aż cały proces tłumaczeniowy się skończy.
- Dobra, dobra. Już mówię. Tylko nie odpalaj tego ustrojstwa.Pierwsze, mówiłem o tych, którzy stąd wyjechali. Góra dziesięciu. Jechali opancerzonym MRAPem. Jestem niemal pewny, że już nie żyją. Mieli zająć się gangusami a że w interesie wyżej postawionych było się ich pozbyć to nasi wsparli tych obdartusów. Z 7 do 11 ludzi, każdy pod bronią i z większym doświadczeniem niż ja czy ktokolwiek z tych co tu byli. O to pytałeś?
- Dobrze Raul. Jeszcze trochę. Jaki był Wasz cel?
Chwila ciszy, tłumacz zaczął tłumaczyć. Jednak nie był tak twardy za jakiego chciał uchodzić. ja też. Znowu chwila ciszy. W końcu Raul odpowiedział, ale tłumacz miał chyba pewne problemy gdyż czekał dobrą minutę zanim wpadł na odpowiednie tłumaczenie.
- Los obdarował Cię sporym intelektem. Dobrze wiesz, że przyszliśmy po to co wam zniknęło. Po to i osobę, która jest w stanie pomóc w realizacji naszych planów. On i pewna Pani doktor.
Przypomniałem sobie, że przy ostatnich słowach meks się oblizał. Wiedziałem, że nie chodzi o Nan a o cel, o Lare. I to, że Cruz ją znał. Wkurwiłem się, przycisnąłem gwałtownie jego rękę go prześcieradła rozpościerając palce. Zwiększyłem ogień w zapalniczce i ją odpaliłem. Pozwoliłem mu chwilę patrzyć na płomień.


Przyłożyłem płomień do jego kciuka, między ciałem a paznokciem. Patrzyłem prosto w jego oczy, spokojnie, nienawiść na początku pomagała ale potem... Potem prawie spuściłem wzrok. W końcu zgasiłem zapalniczkę.
- Konkrety. Chcę konkretów.
Zabębniłem w jego poparzony palec własnymi.
- Ułatwię Ci. Co zabraliście? Po co to zabraliście? Kogo porwaliście? Po co porwaliście? Jakie są Wasze plany? Szybko i konkretnie.
Przytknąłem ciepłą zapalniczkę do drugiego palca ale jeszcze nie odpaliłem. Nie wiedziałem czy zdołam drugi raz. Gdy sorek skończył tłumaczyć usłyszałem tylko "fuck". Czekał a ja się wpatrywałem twardym spojrzeniem prosto w jego oczy. Ledwo je utrzymywałem, palec na zapalniczce nie chciał się zacisnąć. W końcu jednak pękł. Zaczął mówić, szybko. Tłumacz coś powiedział a tamten zaczął mówić wolniej i chyba powtarzając to co wcześniej mówił. W końcu usłyszałem jednak produkt końcowy.
- Przyszli po wisior. Mówili coś o danych w dysku, który był w nim ukryty. A Cruz ma być pewnością dla szefa. Jak konwój z Panią Doktor nie dotrze to przynajmniej mamy go. Plany... Wyobrażasz sobie kogoś z wystarczającą siłą przebicia aby dyktować warunki całemu krajowi? Na przykład z paroma gotowymi do wystrzału rakietami z głowicami nuklearnymi? Wiem, że na dysku ma być ponoć jakaś lokalizacja. Ale nie wiem do końca czy to już ten czerwony X na mapie czy jedynie do niego wskazówka...
- Czy Twoja organizacja miała coś wspólnego z Cruzem? Skąd wiedzieliście, że jest u Duchów?
Tłumaczenie zajęło chwilę. Koleś się zastanawiał po czym przecząco pokiwał głową. Poruszał nerwowo ranną ręką. Tłumacz coś do niego głośno powiedział. Jego mina sposępniała. Koleś zaczął coś dukać a Romuald tłumaczyć.
- Niestety on nic o tym nie wie. Mówi, że dowiedział się gdzie jest szpieg od szefa jego oddziału. Jako, że zna się na bombach i wyrzutniach jak mało kto postanowili go przygarnąć przy okazji zdobycia błyskotki o której już mówił. Twierdzi, że więcej nie wie.
- Szpieg. Opowiedz mi teraz o nim. Jeszcze to i parę informacji i dam Ci spokój. Ale ile to potrwa zależy od Ciebie.
Tłumacz znowu przetłumaczył. Doktor Romuald nie ukrywał nawet, że go również mogły interesować te informacje. Wiedzieli kogo przysłać... A mnie to nie dziwiło i szczerze mało obchodziło. To były rozgrywki między Duchami a Zgniłym Jabłkiem.
- Jaki szpieg? - tłumacz jednak do tego krótkiego zdania dodał coś bardziej wartościowego - Jestem pewien, że chciał powiedzieć szpieg. Nie dodał ostatniej głoski jakby się za bardzo zdradzając.
- Raul. Ja mam czas. Ty masz dwadzieścia palców i fiuta. I on nie musi być ostatni.
Szybko odpaliłem zapalniczkę, żeby się nie zawahać. I trzymałem. Przez chwilę nie było żadnej reakcji. Potem otworzył usta ale zaraz je zamknął. Ogień się palił katując go. A ja sam się katowałem patrząc na jego twarz. Po paru sekundach usłyszałem ryk. Bólu. W życiu takiego nie słyszałem. Nawet pod Gallup. Czułem smród palącego mięsa. W końcu meks się zamknął zaciskając zęby i patrząc na mnie. Z nienawiścią, strachem i bólem. W końcu zaczął mówić a ja przestałem piec. Czekałem na Romualda.
- Ty masz czas. To wiem. Ja nie ważne ile powiem i tak będzie za mało. Znam takich jak ty. Wiem, że mało kto wychodzi żywy z tego typu przesłuchań. Ja wiem dość aby zacząć milczeć. Ty natomiast tracisz cenny czas... Wiedz, że jak teraz stąd nie wyjdziesz możesz przegapić pewne bardzo ważne wydarzenie. Kogoś już nie zobaczyć. Nie ocalić. Chcesz to ryzykuj. Ja do stracenia nie mam już wiele...
Wstałem. Demonstracyjnie powoli. Wyciągnąłem pistolet z kabury. I zacząłem mówić nadając swemu głosowi spokojny, senny ton.
- Widzisz. Umrzesz. Dostaniesz kulkę. Ale jeszcze nie teraz.
Odłożyłem pistolet na podłogę dość daleko od łóżka i nachyliłem się nad nim.
- Odpowiadaj na pytania.
Po tym jak tłumacz przetłumaczył powoli opuściłem rękę i podpaliłem mu włosy łonowe. Śmierdziało. Usiadłem, gwałtownie. Patrzyłem się na niego. Chciało mi się rzygać. Smród zdawał się wdzierać wszedzie. Do nosa, ust, ubrań. Usłyszałem jak tłumacz gwałtownie wstaje z krzesła i wstrzymuje wymioty. Raul, nie! Niedoszły zabójca Nan!, ryczy z bólu. Jak zarzynane zwierze. Darł się.
- Szpieg. Wszystko co wiesz. Następny będzie chuj. A nie myśl, że od tego zginiesz.
Nic. Tylko przekleństwa i po chwili znowu krzyki bólu. Byłem wkurwiony. Na jego upór, na Cruza, na najemników, na Małego, na Valentine i... na Michaela Morgana. Wyładowałem swój gniew. Jak wstawałem krzesło aż uderzyło o podłogę. Moja ręka wystartowała mocno przyciskając jego głowę do poduszki tak by prawy policzek wystawał w kierunku sufitu. Odpaliłem zapalniczkę przy jego oku i zacząłem mówić. Nie spokojnie. Cedziłem przez zęby wściekły, gotów na wszystko.
- Oszczędź sobie. Ostatnie pytanie, uzyskam odpowiedź i Twoje męki się skończą. Gdzie pojechał Twój oddział?
Tłumaczenie było cholernie szybkie. Widać, że i Romualdowi udzieliła się adrenalina. Gdy zapalniczka niemal stykała się z twarzą przesłuchiwanego profesor przymknął oczy i obrócił głowę bokiem. Chyba nie chciał tego widzieć.
- Dobra, dobra. Pojechali do nory wypadowej! Nie jest aż tak daleko. Wiem jak wygląda wewnątrz! Nie chce za to gówno...!
- Stać! Nikt tam nie wejdzie!
Modulowany głos właściciela PWu brzmiał jak z innego świata ale... był chyba nerwowy. A może to mi zmysły źle działały.
- Dobra. W takim razie poczekam.
Pewny, spokojny głos na dodatek znany. Nie wielu moich znajomych przy rozmowie z kolesiem w pancerzu wspomaganym nie srała by po gaciach. Valentina, Mały, Kira... Ale ich tu nie mogło być. Może Luneta? Ale to chyba nie jego głos. Zdałem sobie sprawę, że ciągle przyciskam głowę najemnika a zapalniczka drga przy jego oku. Co raz bliżej. Zgasiłem ją i zabrałem rękę. Miałem jednak jeszcze trochę roboty do wykonania.
- Mów gdzie i jak wygląda.
Niecierpliwiąc się czekałem aż cała procedura odbędzie się jeszcze raz.
- Gdzie nie wiem, ale jechaliśmy jakieś 2 dni autem. Jest to wielka budowla. Zachowały się jedynie dwa piętra, ale przestrzenne. Wybacz, ale jak zacznę Ci opowiadać i tak nie będziesz sobie w stanie wyobrazić na co możesz tam się natknąć. Chcesz żyć to tam nie jedź. Chcesz próbować się mścić i zginąć to możesz próbować. Łatwo nie będzie. Nie w waszej śmiesznej liczebności bez czołowego zabijaki.
Nadrabiałem miną jak zwykle. Miał racje. Mieliśmy za mało ludzi.
- Myślisz ze znasz nasze atuty? W którą stronę jechaliście? Jak tam trafić?.
Przypomniało mi się coś i zacząłem znowu bawić się zapalniczką. Pamiętałem jej słowa bardzo dobrze. "Sam. Nie chodzi o to co Ty mu robisz a o to co on sam sobie robi. W swojej wyobraźni." Tak Aniele. Rozumiem, wiem jak przeżyć w tym koszmarze. Juz wiem...
Z rozmyślań wyrwał mnie głos Romualda.
- Pustynią. Wydaje mi się, że to gdzieś w stronę Ohio. Chyba nie sądzisz, że dokładnie znamy pozycję bazy? Nawet my, którzy za ich kasę giniemy...
Schowałem zapalniczkę i sięgnąłem po pistolet, szybko znalazł swoje miejsce w kaburze.
- Zaraz przyśle kogoś żeby się Tobą zajął.
Spojrzałem na profesorka. walcząc walczyłem z własnym żołądkiem i błędnikiem. Póki co wygrywałem ale miałem ochotę zaszyć się gdzieś i wyleczyć je gorzałą. I wziąć prysznic. Pozbyć się tego zapachu palonego ciała, który chyba mnie przeniknął do ciała.
- Dziękuję i przepraszam, że zmusiłem Pana do uczestnictwa w tym. Czy Pan lub któryś z Pana ludzi jest kompetentny aby skoordynować wspólną akcję? Z tego co mi wiadomo i ludzie Pana Prezydenta mogą wpaść w zasadzkę..
- Może Sirras. To chyba najlepszy z ludzi, którzy ze mną pracowali. Stoi za drzwiami. Mamy też jednego mniej rzucającego się w oczy specjalistę. Z tego co wiem to snajper. Jedyny jego mankament jest taki, że to Polak. A nie od dziś wiadomo, że z ludźmi z tej części Europy można czasem się źle dogadać. - doktorek był blady jak ściana. - Wybacz, ale muszę się udać na spoczynek. Już długo nie zgodzę się na pomoc w tej waszej bazie... Do zobaczenia Michael.
- Do zobaczenia Panie Clivers. W innych warunkach mam nadzieję.
Wyszedłem za nim. Nie mogłem sobie pozwolić na luksus odpoczynku z lepszą połówką. Za dużo miałem na głowie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 10-06-2012, 01:25   #72
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Stanął. Wymierzył spokojnie. Czekał.


Takiego obrotu sprawy Bryan się nie spodziewał. Niechętnie zgodził się wziąć udział w akcji, o której wcale za dużo nie wiedział. Jeszcze niechętniej postanowił oddać dług wdzięczności. A w ogóle przeklina siebie za to, że wlazł do tej lodówki, bo zaraz wpakuje komuś kulkę prosto w głowę. Zrobi to, rzecz jasna, niechętnie.

Jednak teraz gdy już tu jest, i jest potrzebny, przydało by się zrobić coś dobrze. To całkiem oklepane stwierdzenie. Lecz nie na czasy gdzie każdy ma ochotę wsadzić patyk w oko komuś innemu. Kolejne godziny uświadomiły Bryanowi, że wpakował się w niezłą kabałę. I w zasadzie nikt go do tego nie przygotował, nikt nie ostrzegł. Co prawda były jakieś podpowiedzi. Ale kto mógł wiedzieć jak bardzo trafne? Natomiast, kilka ostatnich godzin, sprawiło, że czas się zatrzymać i inaczej spojrzeć na świat. A świat stał się ostatnimi laty bardziej bezlitosny i niebezpieczny niż gangi Hunts Point. Świat stał się żarłoczny.

Jak mu stawić czoła? Jak się temu wszystkiemu przeciwstawić? W Ugandzie było podobnie. Trudno się odnaleźć w miejscu, gdzie dookoła kojoty i żmije, kozy i szczury. Koza zostanie zjedzona, albo zdechnie po prostu. Szczury jedynie przeżyją. Tak właśnie rysował się świat. Ludzie, którzy żerują bądź mordują dla zabawy i ci co są pożywieniem lub nie mają za centa szacunku. Do siebie, czy do innych.

- Z pochodnią szukać klejnotów w tym gównie - mruknął.

Bryan rzucił okiem na ciało ochroniarza czy przypadkiem nie ma tam czegoś co by mogło przechylić szalę na jego stronę. Wrócił wzrokiem, zatrzymał oddech i pociągnął za spust. Celował w głowę. Zdawał sobie sprawę, że naraża się na bezpośredni kontakt, ale miał zamiar wyeliminować przeciwnika pociągając za cyngiel tyle razy ile się da. Wierzył, że nawet jeśli napastnik nie padnie, to może przynajmniej da czas na ucieczkę.
Gdyby padł, to przeszuka go, gdyby nie padł, będzie walczył do końca.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 16-06-2012, 09:37   #73
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Pojazd jechał szybko. Tumany pyłu unosiły się nad ruinami przedmieścia dawnego Baltimore. Kiedyś droga z NY w to miejsce zajmowała może godzinę. Dziś była to doba. Leżące na ziemi słupy wysokiego napięcia, znaki drogowe, zardzewiałe puszki sygnalizacji świetlnej i ten odór. Odchody, pot i zakrzepła krew. Jadący opancerzonym MRAPem ludzie byli w niebezpieczeństwie od kiedy wyjechali ze strzeżonego miasta. Każdy kilometr, metr i centymetr był niezbadany. Silny wiatr przemieszczał całe gigatony pyłu, szkła, gruzu i smrodu. Ilekroć by nie zaczerpnąć powietrza czuło się w ustach ten metaliczny posmak. Posmak rdzy i rozkładu...

Prowadzący pojazd wielkolud palił właśnie papierosa. Jego silne płuca pochłaniały tytoniową używkę szybciej niż wujek Moloch swoje złoża metalu. Poza dowódcą najemników z wieloletnim doświadczeniem w aucie było wielu innych zagrożonych ludzi. Oni też mieli to poczucie. Żyli z nim od lat. Przywykli. Twarz Ruska wykrzywiał grymas złości. Tak miał, gdy się skupiał. Uspokajał przed akcją. Nie myślał, nie walczył z emocjami. Dał się ponieść z ich nurtem. Wiedział, że gdy przyjdzie czas walki będzie gotowy. Jak zawsze...


Adam Kowalski

Walka z buggym początkowo była niczym walka Don Kichota z wiatrakami. Ciężka, długa, bez końca... Kostuch miał wiele do zrobienia. Nie był byle kim, bo byle kto nie zamierzałby skończyć tego w tym tygodniu. Byle kto nie wiedziałby jak wygląda pojazd rozebrany na czynniki pierwsze. Setki śrubek, przekładnic, podkładek i innego żelastwa. Wszystko ujebane w smarze i sadzy. Adam miał jednak chwilę wytchnienia. Najpierw rozmowa z Wolfem, potem jedzenie, picie. Robota znowu ruszyła i efekty zaczynały być zauważalne, gdy mechanika odwiedził snajper. Luneta wyglądał na zdenerwowanego. Miał zarost czego nigdy u niego nie dało się zaobserwować. Miał wygniecioną koszulę, papierosa w białych jak śnieg zębach i przyniósł dwa kubki kawy. Jeden dla siebie, drugi dla Adama. Wyglądał jakby miał jakąś sprawę. Poważną.

- Słuchaj Adam. Morgan chce zebrać ludzi z pojazdem. Aby to zrobić potrzebuję dobrego kierowcy. Obsługę wieżyczki zapewne stanowił będzie Wolf. W środku znajdzie się Jeff i jeszcze parę osób. - spojrzał na technika ciężko. - Pamiętasz gościa co go próbowałeś uratować? Przed godziną zmarł. Szkoda chłopa. Dwa lata temu straciliśmy jego starszego brata. Obaj byli u nas do końca. Ten jednak zostawił po sobie ślad tego kto go zabił. Koleś miał na łapie tatuaż. Smoka. Wydaje mi się, że wiem gdzie takiego szukać. Knight będzie gotowy na czas?

Kowalski westchnął ciężko. Naprawdę ciężko. W uratowanie tamtego człowieka włożył naprawdę dużo pracy i serca. Naprawdę zależało mu na tym, żeby tamten przeżył. A stało się inaczej. To nie był pierwszy przypadek, kiedy Adamowi umierał pacjent. Ale za każdym razem bolało to tak samo bardzo. Można było mówić wiele na temat rutyny... ale zdaniem Kostucha, do śmierci nie można się było przyzwyczaić nigdy. Kowalski westchnął, przeklął i wziął głęboki wdech. Potem słuchał uważnie popijając kawę.

- Zacznijmy od tego, że potrzebujesz dwóch kierowców. - Adam podkreślił wypowiadane zdanie uniesionymi dwoma palcami. - Jednym jest faktycznie tamten potwór. - Kowalski wskazał na Knighta. - Gdy go zatankujesz i wypełnisz amunicją będzie w pełni gotów do służby. Jest wielki, ma olbrzymią siłę ognia. Od czołgu różni go w zasadzie tylko to, że nie ma gąsienic. Dlatego właśnie potrzebujesz też drugiego pojazdu. - Tu Adam wskazał na byggy’iego. - Ten będzie szybki. Nawet bardzo szybki. Będzie miał dobrego kierowcę i dobrego strzelca. Jednego. Będzie mógł bez trudu doganiać lub wabić, zakraść się... i spierdalać jeśli będzie taka potrzeba. Widzę to tak. W knighcie jedzie Wolf jako strzelec, jako drugi strzelec Jeff. Nie wiem kto jeszcze dobrze jeździ, ale ta osoba będzie siedziała za kierownicą. Reszta oddziału w części dla Vipów Knighta. W buggym jadę z Morganem. Po jednym granatniku do auta, dodatkowy RKM dla Morgana... i zobaczymy. Jak myślisz?

- Jak dla mnie bomba. Mam nadzieję, że myśląc, że jedziecie jedynie we dwóch nie będziecie się za bardzo narażać. Znam już jednego co to życia własnego nie szanuje. O dziwo wielu już przeżył i ma się całkiem nieźle. Co do granatnika masz już dwa ode mnie. RKM będziesz miał, gdy Gregory skończy M60. Pociski mamy, podobnie paliwo. Teraz tylko czekać aż reszta wróci z uczelni, przyślą posiłki do bazy i można jechać... Bo chyba to miał na myśli Morgan.

Luneta wyglądał jakby się zastanawiał. W pewnym momencie pokazał na siedzące nisko auto z dwoma przebitymi oponami. Kowalski już je wcześniej widział.

- Jak wrócimy i będzie chwila wytchnienia przystosujemy to do jazdy. Ważne aby dało radę w ruinach i na drogach. Odpicowanym powozić się po centrum byłoby fajnie. - mina snajpera przez chwilę przypominała twarz małego dziecka czekającego na ulubioną zabawkę. - Kupiłem okazyjnie a Ci Black Mirrors poprzebijali tu opony. Kutasy... Coś jeszcze będzie Ci potrzebne?

Adam przelotnie spojrzał na wskazane auto. Widział je wcześniej i miał okazję spojrzeć na nie odrobinę uważniej.

- Opony to w zasadzie niewielki problem. Trochę kauczuku i będzie śmigał jak ta lala. - Kowalski uśmiechnął się półgębkiem. - Co do potrzebnych spraw... Na pewno system komunikacji głosowej pomiędzy członkami zespołu. Najlepiej taki, który nie wymaga używania dłoni do obsługi. Jakiś zestaw słuchawkowy lub takie ustrojstwo zakładane na szyję. Będziesz na pewno wiedział o co chodzi. Poza tym? - Adam udał zamyślenie. - Dużo szczęścia zapewne. Nie bardzo to sobie wyobrażam i nie bardzo wiem czego się spodziewać. Chciałbym wiedzieć kto pojedzie drugim autem. Chciałbym mieć chwile na to, żeby się zgrać z tą osobą. Chciałbym, mieć więcej czasu na dopracowanie zawieszenia tej drezyny... - Adam wskazał na zrobionego Buggiego. - Chciałbym, żeby to wszystko się nie wydarzyło? Chyba tak. To w zasadzie zamyka sprawę..... chciałbym, żeby to wszystko co dzieje się wokoło, okazało się jedynie złym snem.

- Na to niestety nie ma rady. Mogę załatwić radia z wykrywaniem głosu, ale one często są zbyt czułe i uruchamiają się przy każdy odgłosie. Wydaje mi się, że będzie z tym mały problem. Może Alex będzie potrafiła to przestawić. Na pewno nie mamy tyle czasu ile byś chciał mieć. Na dogrywanie kierowców czasu nie będzie. Drugim autem pojedzie albo Gregory albo Jules. Zależy kto będzie bardziej pasował. Chyba Jules, bo ma doświadczenie przy ochronie i tego typu sprawach. Gregory też chyba lepiej się czuje w strzelaniu z karabinów. W końcu pracował w H&K. Poza dwoma pojazdami warto przewidzieć obecność jednej czy dwóch bestii ich wielkości. Szakal może je zabrać. Dobra, ja załatwię radia i zbiorę ekipę tylko dobrowolnie jadących a ty zajmij się tym buggy. Masz coś jeszcze czy mam iść załatwiać sprawy?

- Sam będziesz wiedział ile będzie można załatwić. Postaraj się żeby sprzęt był możliwie dobry. Co do bestii... - Adam starał się dokładnie zważyć każde słowo... - Nie mam zaufania do tych przerośniętych zwierząt i do ich pokręconego właściciela. Ale nie zależy to ode mnie. Ja się dostosuje. - Adam zabrał się za auto kończąc definitywnie rozmowę.

Snajper wyszedł ruszając od razu na górę. Zostało dograć zawieszenie i czekać na rozwój wydarzeń. Po jakimś kwadransie do Adama dołączył Wolf. Wyglądał na zniecierpliwionego, ale i zdeterminowanego. Chyba od dawna nie był na akcji. Chciał jej. Jak każdy żołnierz czuł już niejednokrotnie adrenalinę rozsadzającą mu czaszkę. Czuł to i tęsknił za tym uczuciem...


Gregory Martin

Początkowo karabin wyglądał jak coś co starzy indiańce nazywali "grzmiącym kijem". Upychało się taki prochem, gwoździami, metalowymi łożyskami i w sumie wszystkim co wpadło w ręce i... strzelało. Pociski robiły z przeciwnika sito o ile ten nie znajdował się dalej niż te dwadzieścia metrów zasięgu. Kawał wygiętej blachy, rozpieprzony zamek, przyrdzewiała chyba komora wylotowa i zablokowany wyrzutnik łusek. Kupa roboty...

Gregory jednak nie poddawał się. Przeżył falę gadulstwa Ruperta więc i to go nie przerośnie. Faktycznie po paru godzinach, jednej czy dwóch rankach na palcach rusznikarza, upiłowaniu paru mechanizmów i wymianie innych... M60 wyglądało jak dzieło sztuki. Może nie nowe, może nie śliczne czy poręczne, ale sprawniejsze niż kiedykolwiek. Prujące seriami starego, dobrego kalibru na paręset metrów. Karabin hasał jak dziki koń na preriach przedwojennego Teksasu. Albo mutek na bagnach dzisiejszego. Też dziki. Martin już miał się zabrać za optykę, gdy drzwi się otworzyły. Do środka wszedł spocony, widać wycieńczony snajper...

- Greg. Widzę, że już kończysz. Uwiń się z tym szybko proszę a potem zejdź po swoje rzeczy. Weź karabin, racje na tydzień oraz co sobie życzysz. W drodze na dół zrób rachunek sumienia. I pamiętaj... - powiedział biorąc w ręce KM i ważąc go z uznaniem. - Do niczego Cię nie zmuszamy... Jak tylko sobie zażyczysz zostaniesz w bazie.
 
Lechu jest offline  
Stary 16-06-2012, 09:40   #74
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Alexandra Cobin

Czekałaś jakiś czas. Może kwadrans czy dwa. Jeff jednak uwinął się piekielnie szybko. Przyprowadził Tanie. Nie tak sobie ją wyobrażałaś. Wyglądała jak filigranowa gladiatorka z przedwojennych filmów akcji. Niska, szczupła, nie brzydka jednak z limem pod okiem i paroma bliznami na rękach. Widać, że trening nie był jej obcy. Jak ćwiczyła z tym murzynem u którego niedawno byłyście wraz z Jules musiała być dobra.


Tania jednak zaskoczyła Cię swoją inteligencją. Wiedziała na tyle dużo, że we dwie opanowałyście zabezpieczenia urządzenia w zaledwie kwadrans. Przy niej przypomniałaś sobie wiele rzeczy. Nie wiesz czemu twoje myśli wróciły do czasów studiów. Do okresu kiedy twój rozwój był najszybszy. Indywidualny tok nauczania, zdobycie 2 dana w Aikido, ciągle nowe wyzwania…

- Jak kiedyś będziesz miała czas musimy gdzieś razem wyskoczyć. Tylko bez tych twoich chłopaków. Oni lubią psuć zabawę. No i posyłaj po mnie kiedy tylko będziesz chciała. Zawsze można razem nad czymś popracować.

Tania została jeszcze chwilę. Jeff przyniósł wam jakiś sok. Zrobił się całkiem miły - jakby wiedział więcej. Ty przeglądałaś dysk laptopa. Było tam całkiem sporo danych. Szczególnie twoją uwagę przykuł jeden plik w górnym lewym rogu pulpitu. Włączyłaś go i oniemiałaś już po pierwszych linijkach tekstu. Był o... zabójcach. Lista przedwojennych płatnych zabójców. Nazwiska, imiona, wszystkie dane personalne i nawet popisowe akcje. Większość to amerykanie. Niektóre nazwiska były na czerwono. Nie wiedziałaś co to oznacza, ale chyba miało to coś wspólnego z wami. Musiałaś o tym dać znać Lunecie...

Gdy Tania wychodziła Jeff poszedł po snajpera. Ten był bardzo zdziwiony, że tak szybko się z tym uporałaś. Przyjrzał się tajemniczym danym. Policzyliście nazwiska na czerwono i okazało się, że jest ich zaledwie siedmiu. Z parudziesięciu osób to mało. Na jednym z nich Luneta zwiesił wzrok. Eric Jackson, US Marines Recon. Elitarny zwiadowca, mistrz survivalu. Przed wojną prawdziwy patriota, po niej współpracownik prezydenta Collinsa... W pewnym momencie Luneta gorączkowo szarpnął za radio.

- Sirras! Dobrze, że nadal jesteś w zasięgu. Słuchaj! Znajdź Bishopa i jak możesz przekaż mu aby aresztował Erica Jacksona! Za co?! Kurwa to nie jest ważne! Niech coś wymyśli! Szybko!

Odpowiedzią było tylko krótkie: Roger... Zasięg został utracony. Luneta wyglądał na naprawdę przejętego.

- Obawiam się, że to ten gość, którego szukam. To on ma zabić Nancy. - powiedział Luneta patrząc na Ciebie. - Dziękuję za pomoc. Odpocznij godzinę a potem zejdź na dół, do garażu. Zabierz co tylko byś zabrała na tygodniową podróż. I pamiętaj... Do niczego Cię nie zmuszę. Wystarczy słowo a nawet nie wyjedziesz poza bazę. Jak długo tego chcesz...

Luneta wyszedł zostawiając Ci laptopa a zabierając pamięć Flash, na którą zgrał sobie tajemniczy dokument. Ten sprzęt może Ci się kiedyś przydać. Jeff wszedł do środka patrząc na Ciebie pytająco...

- Mogę w czymś jeszcze pomóc? Muszę się przygotować. Szykuje się gruba akcja...




Julianne Pullman, Bryan Nez Navajo

Wyszkolenie Jules dało o sobie znać. Ochroniarz z wieloletnim stażem miał wyrobiony instynkt. To dlatego ciemnoskóra kobieta krzyknęła, pogoniła chemiczkę a potem znowu wycelowała w zmierzającego w jej kierunku człowieka... Bryan nie był o wiele wolniejszy. Spojrzał na spływającego po ścianie ochroniarza a sekundę potem wycelował w gościa... i nie uwierzył. Nie uwierzył, że ktoś może być tak szybki. Wręcz nieludzko...

Napastnik wszedł w strefę osobistą Jules niemal na nią nie wpadając. Ta wystrzeliła jednak chybiając. Oboje - Indianin i Jules - myśleli, że akcje niczym z filmu Equilibrium są nie możliwe. Gość wykorzystał swoją szybkość i geometrię ciała. Sieknął, ale Julianne zdążyła odskoczyć. Uzi uniósł się do strzału. I wtedy padły strzały... Pistolet wystrzelił chmurę gazów, przy drugim strzale jednak się zacinając. Tylko Indianin mógł poznać odgłos, który ułamek sekundy później przeciął powietrze. Świst lecącej strzały. Jules wykorzystała sytuację i niemal z przystawienia strzeliła. Napastnik padł niczym wypchana kukła. Z dwiema dziurami w głowie i strzałą w korpusie. Spod czarnej maski pod którą kryła się twarz zabójcy wyciekała krew. Nikt nie miał wątpliwości, że nie żył.

Sekundy później przy Jules pojawił się Szakal. Jego zimne oczy powędrowały w kierunku okna a Bryan schylił się nad ciałem martwego. Poza uzi i kataną miał parę zapasowych magazynków oraz... nieśmiertelniki na szyi. Co więcej na jego ręce widniał dziwny tatuaż. Smok. Parę chwil później miejsce zaroiło się od ludzi. Wielki czarnuch będący tu szefem ochrony najpierw chciał was rozbroić, potem obezwładnić. Jednak gdy się zbytnio zbliżył treser bestii wycelował w jego kierunku z karbonowej strzały. Tamten wyciągnął broń. Z sekretariatu wyszło jednak dwóch mężczyzn. Jeden z apteczką od razu zaczął - wraz z Jules - zajmować się Natalie. Drugi kazał murzynowi odłożyć broń.

- Panno Natalie, proszę się nie martwić. Nic Pani nie będzie. - mówił niczym uczniak pomagający jej młodzik.

- Co tu właściwie miało miejsce?! - krzyknął drugi z mężczyzn a ochrona zaczęła obstawiać teren.
 
Lechu jest offline  
Stary 16-06-2012, 09:44   #75
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Michael Morgan

Po przesłuchaniu wyszedłeś na korytarz. Promienie światła odbijały się od płyt balistycznych pancerza oraz lufy wystającej bezpośrednio z wspomaganej rękawicy kolosalnego rycerza przyszłości. Poza nim na piętrze zastałeś jeszcze kogoś. Szybki. Kapitan Holligan. Jeden z niewielu posiadaczy tajemniczego przyspieszacza, o których chodziło więcej legend i bajań niż prawdziwych informacji. Gość wyglądał jak zwykle poza jednym, drobnym szczegółem. Jego twarz wykrzywił dziwny grymas. Sposępniał w jednym momencie.

- Borys nie żyje... - słowa zostały wydukane w momencie, gdy kolos błyszczącym wizjerem hełmu spojrzał z Ciebie na schody i udał się w tamtym kierunku.

Kurwa. Szybki. Każdego bym się spodziewał tylko nie jego. Najgłębiej zakonspirowanej szybki Valentiny. Zamurowało mnie. W końcu postąpiłem parę kroków do przodu umożliwiając wyjście ochroniarzowi sorka.

- Wiem. Potem... Potem Szybki.

Dopiero po wypowiedzeniu tych słów uświadomiłem sobie jak bardzo mój głos brzmiał melancholijnie. Spojrzałem na kolesia w PW.

- Sirras! Poczekaj! - Tym razem udało mi się dodać dla mego głosu energii.

Metalowy pancerz wraz z swym posiadaczem zatrzymały się aby ten nad wyraz szybko się cofnął. Morgan właśnie mógłby w diabli rzucić wszystkie przypowiastki, że gość w pancerzu jest powolny. Ten był tak szybki jak normalny człowiek.

- Słucham... Znamy się? - zapytał ochryple gość odsłaniając szybkę wizjera. Oczy były ciemne. Chyba czarne.

- Romuald mi o Tobie opowiedział. Chodzi o skoordynowanie działań Duchów i USArmy.

- Dobra. Rozumiem. Może pogadamy w środku? - zapytał wskazując na jakieś drzwi. Pokój rusznikarzy o ile się nie myliłeś. Żołnierz przyłożył rękę do hełmu:

- Rank, zaprowadź profesora na górę i poczekajcie. Wrócimy za jakiś czas. Nie idźcie beze mnie.

- Jeżeli nasi spece od broni siedzą gdzie indziej może być. Szybki, poczekasz? Trzecie drzwi na lewo masz żarłodalnie. Powołaj się na mnie a zostaniesz ugoszczony jak król.

- Dobra. - odpowiedział Szybki i odszedł. Nie spojrzał ani na jednego ani na drugiego z was. Mężczyzna w PW jednak spojrzał za nim znacząco. Chyba go znał...

Potwierdziło się to co wiedziałem. Szybkiego znało wielu a NY z Posterunkiem się nie lubili. I to cholernie. Podszedłem do drzwi i je otworzyłem zaglądając czy jest pusto. Jeżeli jest puściłem Sirrasa przodem.

Bracia zamieszkujący pomieszczenie nieźle się urządzili. Dwa obrazy na ścianach, duży żyrandol i meble niczym z starego filmu. Podłoga taka jak wszędzie, ale dwa łóżka wyglądały na wygodne. Poza tym spory stół i 4 krzesła. Popielniczka - dokładnie wyczyszczona.

Usiadłem na jednych z krzeseł i wyciągnąłem jednego z trzech ostatnich papierosów paczkę kładąc na stole. Odpaliłem zapalniczkę chwilę wpatrując się w ogień przypominający nie dawne wydarzenia. Te, o których chciałem zapomnieć. Przypaliłem szluga.

- Usiądziesz?

Gość wszedł szybko. Czuł się pewnie. Nie siadał czekając na stojąco.

- Postoję. Za dużo to waży a ściągać bez specjalnego sprzętu jest niewskazane. Wiem, że potrzeba wam pomocy. Tamci i nam zaleźli za skórę. Poza tym Mike kiedyś uratował mi dupsko. Pomogę tylko powiedz jak...

Wstałem i przełożyłem szluga do lewej ręki wyciągając prawą.

- Michael Morgan.

- Joseph O’Neil. Miło mi Cię poznać. - uścisk ręki nie był silny. Normalny. Ciekawe ile czasu zajmowało opanowanie takiej siły aby nie połamać komuś ręki...

Usiadłem z powrotem na krześle. Zaciągnąłem się papierosem i skiepowałem do popielniczki.

- Widzisz Joseph tu nie chodzi o to co kto komu jest winien. Współpracujemy ze sobą. Twoi kumple ruszyli z Małym i Ruskiem. Na gangerów. A tam czeka na nich dodatkowo dziesięciu z Black Mirrors. Najwyższego sortu. My musimy lecieć w pościg za tymi co na nas napadali, ale może Wy byście wspomogli Małego i spółkę?

- Dziesięciu? Dziwna sprawa biorąc pod uwagę, że stary wysłał ludzi na gangusów niemal na styk. Taka grupa wyszkolonych komandosów może wybić naszych co do nogi. W jedną stronę jechali z 20 godzin bez postoju. Czyli albo już jakiś czas temu to się zaczęło albo nasi wiedzą co się kroi i gdzieś tam czekają na posiłki. Takiego zasięgu radiowego nie mamy więc... wyślemy tam najszybszą pomoc jaką się da.

- Mieli u nas szpiega. Dorwiemy go. Ale trzeba wspomóc Małego a tylu ludzi nie mam. Poślijcie jakąś szybką i sprawną grupę. Ile czasu potrzebujesz do kontaktu z prezydentem?

- Godzinę. Później wyślemy ludzi. Sam polecę wraz z ośmioosobową ekipą reagowania z NYPD. Kojarzysz Fineasa? - zapytał. Dasz sobie łapę uciąć, że się uśmiechnął. - Ma na stanie dwa helikoptery w świetnym stanie. Militarnego MI-24 oraz Bella AH-1 Cobre. Jak polecimy damy radę. Ostatecznie po uratowaniu naszych wysadzimy magazyn z 24.

- Zdam się na Ciebie. Czekam godzinę na potwierdzenie wspólnej akcji i ruszam.

- Wiecie dokładnie gdzie jest ta baza? Może kogoś wam dać? Luneta chyba oberwał a my mamy jednego snajpera. Dobrego. Z Europy.

- Nie chce osłabiać Waszych sił. Luneta i Wolf oberwali, ale nie groźnie. A tu minuty decydują a za nim dorzucicie nam snajpera minął kolejne. Damy sobie radę.

- On nie jest z oddziału, który jedzie ze mną. Mogę go zawiadomić i będzie tu za godzinę. Może mechanika polowego? Kierowcę? Mamy też jedną kobietę od szturmu, ale wiem, że podczas takich akcji lepiej nie brać kobiet. Sam jak widzę taką ranną to mi kolana zaczynają się załamywać.

- A ja biegnę do niej. Byłem sanitariuszem. I kierowcę i mechanika mamy. Myślę o tym snajperze, ale obawiam się, że jak reszta zobaczy, że zastępuję Boba kimś innym to morale padną a wiesz co się wtedy dzieje... Dlatego wolę pojechać w tym składzie. Na jakiej częstotliwości będziemy się kontaktować?

- Powiadomię waszych przed wyjściem. Znaczy Ruperta i jego brata. Możesz wziąć obu snajperów. Jeden myli się rzadko a gdy obaj wezmą kogoś na cel... koleś jest już trupem.

- Dzięki. Daj mi go. A częstotliwość przekaż przez niego mi. Był jeden szpicel to może być i drugi a Mały zdał komendę mi nie Rupertowi.

- Dobra. Nazywają go AJ. I to tylko dlatego, że mało kto umie wymówić polskie nazwisko. Poza snajperką zna się trochę na materiałach wybuchowych. Będzie za godzinę. Coś jeszcze?

- Wszystko. I do zobaczenia Joseph w lepszych czasach przy piwku i z sexowną brunetką na kolanach. Chociaż wtedy to wolę być sam z nią. - Wstałem i ponownie podałem mu dłoń.

Podał dłoń. Pancerny wizjer przysłonił oczy.

- Powodzenia Michael. Oby te czasy nastały...

- Żyjmy. A! Joseph. Wybacz szczerość, ale obaj idziemy na bitkę, z której możemy nie wyjść. Masz coś do mego kumpla?

- Wiesz, że niesnaski czasem występują. Nawet pomiędzy takimi ludźmi jak my. Nic konkretnego. Gość jest znany. Ja bym na niego uważał. Ale to ja... Wy się znacie lepiej.

Skinąłem mu głową i zgasiłem szluga. Polazłem od razu do Szybkiego. Holligan czekał w jadalni. Miał przed sobą jakiś kubek z sokiem i kosz owoców. Wyglądał jakby od dawna czegoś takiego nie miał okazji smakować.

- Pójdziemy do mnie? Mam mało czasu.

- Uff... Tyle żeśmy się nie widzieli a ty zaczynasz z grubej rury. - spojrzał na Ciebie z nieco udawanym uśmiechem. - Wybacz głupawkę. Mi pomaga na to co się ostatnio tu wyrabia. Możemy iść...

- Stary. Widzieliśmy się wczoraj. Nie moja wina, że dałeś się zdominować dla naszej przyjaciółki. A i mi głupawka pomaga. Dlatego tak się kurwa dobrze dogadujemy, ale teraz idę być patriotą. Według Pattona.

- Widzieliśmy, ale nie byliśmy sami. Dobrze wiesz, że przy obcych się hamuję. Nie wiem czego można się po nich spodziewać. Stąd znam jedynie jedną osobę poza tobą. Siergieja.

- Wszyscy go znają. Skurwiel. Nie jestem stąd. Kogo tak się wtedy krępowałeś? Chyba nie Fry Face. Dobra. Chodź obgadać co Ciebie niesie. Mam jeszcze resztki bimbru. Dość duże. W końcu nasza psiapsiółka była w odwiedzinach a znasz ich maniery.

- Znam. Aż za dobrze. A co do Ruska znam go nie tylko pod postacią skurwiela.

Wciąłem mu się bezczelnie, jak to ja.

- A cyborga?

- Jakby to powiedzieć... Fightera. Okazyjnie poznałem nieco gościa, gdy kiedyś prawie miałem okazję go połamać i okazało się, że nasi nieco o nim wiedzą. Ale ważniejsze sprawy mnie sprowadzają...


Nalałem spirytu do szklanek. Jedną podałem Szybkiemu.

- Trzeci. Za Borysa. - Gębę mi wykrzywiło. Usiadłem.

- Trzeci.

- To teraz gadaj o tych pilnych sprawach.

- Gnojki nieźle tu ludziom zaleźli za skórę. - powiedział kapitan. - Najpierw ludziom od Ruska, potem Collinsa, mi... A może pierwszy był Collins? Tak czy siak nie pożyją długo. Za dużo srok za ogon próbowali złapać. Kurwa... Borys mógłby żyć gdyby to nie byli pierdoleni zabójcy-przyjemniaki. Zajebali go chociaż nie musieli tego robić. Kurwa.

Wpatrzyłem się w podłogę.

- Opowiedz proszę.

- Jakiś czas temu Borys natknął się na informację odnośnie pewnej tajemnicy rządu sprzed wojny...

- Bomby atomowe?

- Nie. Bezzałogowe pojazdy. Kryptonimy Predator i Wild Cat. Podejrzewam, że nasz przyjaciel wiedział za wiele wliczając w to położenie części do budowy tych maszyn. Nim zdołałem się połapać, że potrzebuje pomocy było już za późno. A wiem, że to oni, bo jednego udało mi się dopaść. Wiem, gdzie mniej więcej jest ich baza. Jak rozumiem wam też się ich ostatnie akcje nie podobały?

- Kurwa! Fred! Nie “wam”! Nie jestem za Małym! Ale fakt idziemy na nich. Tylko nie łapie czemu Valentina zaangażowała takie środki. Wpakowała mnie do Duchów. Ty się bezpośrednio angażujesz...

Polałem znowu i od razu wypiłem. Alkohol uderzał do głowy, trochę już dziś wypiłem. I miałem to gdzieś! Polałem od razu znowu.

- Nie wiesz wszystkiego. Ja miałem tylko przypilnować Borysa. Miałem mu zapewnić względne bezpieczeństwo. On jak to Rusek nie chciał. Ja jak to ja nie odpuściłem, ale ostatecznie stało się jeszcze mniej bezpiecznie i... On mógłby żyć. Gdyby nie moje... Borys zawsze umiał o siebie dbać. Fry Face jeszcze nie wie... - wypił szybko alkohol, lekko go skrzywiło.

- Nie dręcz się stary. Ludzie giną. Takie popaprane czasy. Potrzebuję Ciebie. Możesz wybyć z Zgniłego Jabłka?

- Mogę. Nie dręczę się. Po prostu wkurwia mnie ten fakt. Gość sobie radził od dżungli po daleką północ a zabili go w jebanej kolebce cywilizacji. Skurwysyny... Co planujesz?

- Pomścimy go. Jak dorwę ich szefa to...

Zamilkłem, niedawne wydarzenia uderzyły ze zdwojoną siłą. Wypiłem i zapaliłem.

- Gwizdnęli coś Małemu. Położenie głowic atomowych albo broni chemicznej. Tak czy siak gruba sprawa. Ruszamy w pościg, ale mogą już być w bazie. Gdzie są przygotowani na nas. Ale nie na Ciebie i parę innych niespodzianek.

- Kurwa. Głowice atomowe? Powinniśmy poprosić o pomoc jednego z “Prawdziwych Patriotów”, ale żadnego od dawna nie widziałem. Skurwysyny znają Stany. Dużo mamy ludzi zdolnych do walki? Znaczy takich co nie idą na pewną śmierć.

- Czekaj nie skończyłem Ci rewelacji. Mały pojechał na gangerów a tam czekają najlepsi z Black Mirrors. Posłałem mu na pomoc nowojorczyków w helikopterze. A co do ludzi... Pięciu, jeden nowojorczyk. Generalnie niezła drużyna. Ja, RKMista, dwóch snajperów i Ty. Do tego tropiciel z tych z niebieskimi oczami i pojebanych jak sto pięćdziesiąt. Do tego kierowca-mechanik i nie pewni. Może nawet nie ruszą. Spec od ochrony, tropiciel, spec od komputerów i rusznikarz.

- Iście zajebiście. Widzę, że nie mamy niczego co da nam więcej niż cień szans. Wiesz, że jak oni wysyłają sobie ludzi takimi grupami po 5-10 to w bazie może być ich nawet... 30-40? Poza tym, na chuj nam 2 tropicieli i jakiś technik od elektryki? Nie mamy już worków z piaskiem? Bo tam nie będzie cackania jak sam wiesz.

- Ej Szybki. Nie jestem pieprzonym Nestugowem! Nie wyczaruje Ci komandosów z dupy. Biorę co mam. 30-40? Zajebiście. Ostrzelamy ich z granatników a potem się wpierdolimy. Mamy cień szans, właśnie ze mną pije.

- Dzięki. - uśmiechnął się. - Jakiś gość ponoć potrafi więcej niż ludzie Collinsa jeśli chodzi o tropienie. Jakiś czas temu wpadł na miejsce walki Black z posterunkowcami Collinsa i oświadczył, że było tam 7 gości, poruszali się pojazdem porzuconym x km dalej, uzbrojeni w to i to... kurwa cyrkowiec. Ciekawe czy zmyślał czy jaki chuj. Dla mnie jego głowa przypominała szczyt choinki... Chwila! Niebieskie oczy mówiłeś?! Nie!

- Mamy go. Chodzi Ci o telepatie i inny syf? Ta... A ja mogę pięć razy na noc. Konkrety a nie mity Szybki. Za nie całą godzinę ruszamy. Mamy czwórkę zawodowców. Tego tropiciela, dwóch snajperów i Ciebie. Do tego ja i koleś podobny do mnie, ale specjalizujący się w szturmie. To musi wystarczyć. Potrzebujesz sprzętu?

- Uzbrój tych swoich. Musi wystarczyć? Kogo chcesz oszukać? Chyba nie mnie a tym bardziej siebie. Jakby to nie były głowice poczekalibyśmy na tych od Małego. Ale kurwa w tej sytuacji nie możemy... Jakie macie granatniki?

Pieprznąłem ręką w stół.

- Kurwa! Szybki! Tak, wiem! Mam masę żółtodziobów! Tak, potrzebuję plutonu zawodowców! Skąd mam ich wytrzasnąć?! Mam oddać rakiety dla dupków z Vegas?!

- Nie! Załatwimy to! I ja Ci to gwarantuję. Tylko dobrze ich wyszykuj. Najlepiej jak się da. Kiedy wyruszamy?

- Jak kurwa?! Mam im dać na raz karabin, pistolet i granatnik plus w chuj pestek?! Załatwiłem im dostęp do sprzętu! Nie licz na nich! A ruszamy za godzinę. - Uspokoiłem się trochę. - Poznam Ciebie z naszym zaopatrzeniowcem, doradcą i snajperem w jednym, skonsultuj z nim sprzęt w moim imieniu. Znasz się na tym lepiej. Mamy Knighta full opancerzonego z dwoma RKMami i buggyiego do pościgów. Wszystko do Twego wglądu. Cała ekipa podlega mi i Lunecie, snajperowi. Będą i Tobie.

- Dobra. Zajmę się tym zaraz tylko pokaż mi tego snajpera. Mam nadzieję, że to co mówią o sprzęcie ludzi Małego nie jest przesadzone. Potrzebujemy cacek. Słyszałem, że Rusek biega z XM29 dlatego myślę, że coś ze sprzętu powinniśmy sobie dopasować.

- Ma go w chuj. Chodź. Poznam Ciebie z naszym sztabem.
 
Lechu jest offline  
Stary 16-06-2012, 09:49   #76
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Z grubsza tak to się zaczęło. Jak poznałeś Szybkiego z Lunetą niewiele brakowało a wasza trójka poszłaby się razem najebać. Gdyby nie zbliżające się zadanie i misja pewnie by się tak stało. Co więcej dobrze się wam dogadywało. Luneta spojrzał na Ciebie wymownie jednak nic nie mówiąc. Pokazał na Pen Driva, którego miał na szyi. Zrozumiałeś, ale nie do końca. Potem poszliście do zbrojowni zobaczyć co macie tam w zanadrzu.

Od groma pestek. Wszelkie kalibry od 9mm po półcalówki. Gnaty od S&W 38 aż po jednego Magnum Wildey, którego chyba nawet Mały by nie zgodził się nosić. Było jednak coś co zdecydował się zabrać Szybki, ale o tym zaraz. Zbrojownia dzieliła się na klasy. Od piątej, gdzie była broń typowa dla zwykłego żołnierza straży granicznej wioski "Wypiździejewo" aż po pierwszą klasę, która została przez was niemal ogołocona. Powodów jej klęski było parę. Pierwsze cztery to karabiny najnowszej generacji XM29 z granatnikami, podwieszanymi śrutówkami, lunetami z termografem i noktowizorem. Dalej był dziwny karabin z łamaną lufą, którego snajper nazwał Corner-Shotem.

Miał on kamerę dzięki, której można było strzelać do przeciwnika będącego za rogiem nawet się za niego nie wychylając. Może się przydać. Dalej były granaty gazowe, hukowe, ogłuszające, EMP... Na koniec Luneta zostawił wam skrzynkę z całkiem pokaźnym cackiem. Ponoć jedyne takie w NY. Wyrzutnia granatów XM307. Ładowność magazynka do 100 pocisków balistycznych 25mm, zasięg skuteczny do 2km, cała masa elektroniki i co najlepsze... szybkostrzelność około 250 granatów na minutę.

Szkoda, że macie ich jedynie 80... Jedynie. Gdzie indziej mógłbyś za to kupić sobie parę wozów pancernych i całą mafię na własne usługi. Teraz jednak liczyło się zupełnie co innego...


Zeszliście do garażu. Czekało na was wiele osób. Jednym z nich był wielki człowiek w PW. Sirras był tam razem z ośmioma członkami obecnego oddziału reagowania NYPD. Gdy tak na nich patrzałeś wiedziałeś, że lepszej pomocy Małemu wysłać nie potrafisz. Nie, gdy Fry Face nie ma w mieście. Nie wiesz czy nawet by zgodziła się pomóc. Czy ty byś ją o to pytał. To nie jej wojna. Oni natomiast świetnie się nadawali...


Poza nimi czekał na Ciebie AJ. Snajper z Europy. Miał ze sobą Barretta M82A1 oraz od groma amunicji. Co więcej jakiś plastik, nieco wybuchowej plasteliny - jak zwykłeś mówić na te przylepne mini-bomby - oraz dobre nastawienie. Przy tak wielkiej snajperce Andrzej wydawał Ci się filigranowy, ale wcale taki nie był. Był mniej więcej twojej postury. Nie rzucałby się w oczy, gdyby nie tatuaż na twarzy przedstawiający znak Zen. Usłyszałeś odgłos helikoptera przecinającego powietrze wirem swych śmigieł. Wszystko zaczynało się powoli układać w jedną, spójną całość...


Wszystko już zaczynało się powoli układać. Szło ku lepszemu. Istnieją jednak na tym świecie jeszcze ludzie, którzy sądzą, że w przyrodzie musi zostać zachowana równowaga. Jak znak Zen. W momencie, gdy Morgan wpatrywał się w tatuaż przybysza z Europy przyszłość zaczynała się przeradzać w teraźniejszość. Grupa wyszkolonych najemników dobrze znała swój cel. Opancerzony pojazd był niby dobrze ukryty w ruinach. Żaden z nich jednak nie wiedział z kim mają do czynienia. I to nie byli łachmaniarze po których przyjechali. Właśnie dwóch zawodowych zwiadowców dobierało się do ich pojazdu. Oni jednak o tym nie wiedzieli… Byli już na miejscu. Mając wszystko pod wyimaginowaną kontrolą. Przyszedł czas na akcję. Michael McCain, Siergiej Wasiliew i cała reszta byli gotowi. Trzy, dwa, jeden… I właśnie w tej chwili było już za późno na jakikolwiek odwrót.
 
Lechu jest offline  
Stary 18-06-2012, 15:13   #77
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Tekst odnosi się do poprzedniej tury. Za opóźnienie przepraszam.

Głuchy odgłos strzelających stawów rozszedł się po garażu. Adam zabrał się na poważnie za pracę. Pojazd… czy może raczej należało to określić mianem gokarta, po poprzednim projekcie Kostucha zaczynał w końcu przypominać auto gotowe do jakiejkolwiek jazdy. Silnik został wyregulowany w sposób zadawalający. Mapy jakie posiadał Kowalski na swym laptopie były bezcenne. Podłączenie się pod jednostkę sterującą zapłonem i mieszanką pozwalało dowolnie modyfikować mapy… dowolnie zwiększać lub zmniejszać moment obrotowy…. Oczywiście w zakresie jaki przewidywały możliwości maszyny. Kiedyś za starych dobrych czasów powszechnie obowiązująca zasada mówiła, iż nie można z jednego litra pojemności skokowej uzyskiwać więcej niż 100 km. mechanicznych mocy. Lepsze osiągi skutkowały wysileniem silnika i znacznym skroceniem jego żywotności. To było za czasów kiedy jeszcze praca silników była obliczana na 1,5 miliona kilometrów… nie jak później na około 400 do 500 tysięcy.
Adam był zdecydowanie zwolennikiem starej szkoły. Ten silniczek miał pojemność zaledwie 1600 ccm, więc jak na standardy amerykańskie nadawał się co najwyżej do kosiarki. To też było zabawne.
Ten sam silnik w zależności od tego, gdzie był skonstruowany mógł być wykorzystywany w pojazdach o zupełnie innym przeznaczeniu. I tak dla przykładu taka jednostka jak w tej zabawce w europie była by wykorzystana do napędzenia rodzinnego sedana… w Japonii natomiast z powodzeniem pracowała by w normalnej ciężarówce. No ale cóż… Żółtki zawsze miały dość specyficzne podejście do motoryzacji….
Kowalski wrócił myślami do pracy. Jego dłonie sprawnie krążyły od kluczy, do nakrętek, pokręteł czy uszczelek. Dzięki temu już po zaledwie kilkudziesięciu minutach silniczek pracował jak trzeba było.
Następnie Kostuch zabrał się do wykonania dolotu powietrza. Z pozostałych mu rurek wykonał przewód doprowadzający powietrze. Jego końcówkę wyprowadził na wysokość „dachu”, tj. w prawy górny róg klatki bezpieczeństwa, która okalała pojazd. Na samym jej końcu założył posiadany filtr stożkowy powietrza.
Browsing deviantART
Dolot był gotowy. Zatem trzeba się było zająć stroną wprost przeciwną. Tu praca była dużo łatwiejsza. W zasadzie ograniczała się do wycięcia istniejącego układu i wspawania czegoś nowego. Tu również mogły posłużyć rurki. Nie były one wykonanie z „kwasówki”, wiec na pewno nie będą wieczne, ale na jakiś czas na pewno wystarczą. Adam zastanowił się przez chwilę…. potem sprawnym cięciem usunął istniejący wydech, zaraz za kolektorem wylotowym, powszechnie określanym mianem „portek”. Pozostawił tam jedynie jakieś 10cm. rurki do której zaraz potem przyczepił zaczątek nowego wydechu. Przeprowadził go mniej więcej do połowy długości podwozia, podczepił na stare wieszaki… i wyprowadził pod kątem mniej więcej 30 stopni w prawo i lewo. W skutek takiego zabiegu po obu stronach pojazdu, zaraz przed jego tylnymi kołami pokazały się końcówki wydechu.
Takie rozwiązanie powodowało, iż ciepło było rozprowadzane na obie strony pojazdu… jeśli ktokolwiek wystrzeliłby pocisk kierowany termicznie… szansa trafienia była mniejsza… niewiele… ale jednak. Ostatnim zabiegiem było założenie niewielkich dławików. Powodowały one, że miast setek decybeli, auto produkowało ich zaledwie kilkadziesiąt… ciche dalej nie było… jednak zachowywało się już zdecydowanie subtelniej.
Adam spojrzał na kartkę sprawdzając co dalej mu pozostało… zawieszenie.
- Dobra. Stwierdził sam do siebie i zabrał się za demontaż przednik Mc’Phersonów. Kilka chwil potem przeklął. Przyłożył do siebie kolumnę wymontowaną z autka i tą jaka mu pozostała z Knighta. Jasnym było, że ta druga będzie miała o wiele większy skok amortyzatora. Z tym, można sobie było poradzić. Problem polegał na czym innym. Kielichy amortyzatorów z Knighta posiadały 5 otworów na śruby mocujące i znacznie większą średnicę amortyzatora. Te od buggie’go zaledwie 3 i zdecydowanie mniejszą średnicę na amorek… Wniosek?
Żeby zainstalować takie zawieszenie niezbędne były inne kielichy. Tych Adam nie miał. Nie mógł zatem założyć tego ustrojstwa… cóż. To co miał będzie mu musiało wystarczyć.
Zły na siebie, ze nie sprawdził i nie pomyślał o tym wcześniej, podszedł do kubka z kawą. Uniósł go, przechylił i wlał do gardła zimny i smolisty napój. Wtedy dotarło do niego, że nie jest sam. Był tam luneta. Snajper bardzo treściwie przedstawił sprawę, swoje zdanie oraz to czego oczekuje po Adamie i jego kompanach. Zapytał o zdanie Kostucha na temat planów na ich niepewną przyszłość. Kowalski przedstawił swoje zdanie i jednocześnie trochę się pożalił. Rozmowa może nie była najbardziej treściwa z możliwych… i zaleciało w niej sentymentalizmem, jednak była ona potrzebna. Chyba im obu.
Luneta jeszcze przez kilka chwil przyglądał się pracy mechanika, po czym zniknął za drzwiami. Pewnie miał całą masę spraw do wyjaśnienia.
Kowalski natomiast podniósł się i podszedł do lapka. Otworzył odtwarzacz i włączył kawałek.
Alien Ant Farm - Smooth Criminal - YouTube
To co działo się wokoło niego, faktycznie wymagało od niego pewnego rodzaju delikatności i ogłady. W podejściu tak do ludzi, jak i całego tego bajzlu wokoło. Zarazem mowy nie mogło być, aby był święty. Musiał dbać o swoje interesy, robić to w sposób zdecydowany i konkretny. Bez względu na to czy mieściło się to w zakresie „prawa”, do którego był przyzwyczajony.
Spojrzał jeszcze raz na listę, na której połowa była już odznaczona. Co mu pozostało? Hamulce.
Wyjął z bagażnika Knighta zestaw jaki pierwotnie zamontowany był na tylnej osi tamtego potwora. W porównaniu z tarczami z przedniej osi te były niewielkie. W porównaniu z posiadanymi hamulcami lotniczymi, te były wręcz śmieszne… Ale w zestawieniu z tymi co obecnie były zainstalowane… coż… były po prostu bezcenne.
Adam szybko spuścił płyn hamulcowy z instalacji. Wymontował przednią instalację i założył dużo większe urządzenie. Przez kilka chwil obawiał się, czy tak duże tarcze zmieszczą się w obręcze kół… jednak na całe szczęście pasowały. Podokręcał, z zalał płynem, odpowietrzył. Z zadowoleniem stwierdził że działają.
Kolejny punkt? Nitro.
To była sama śmietanka. Ten zestaw dawał możliwość czasowego uzyskania mniej więcej 50% dodatkowej mocy. Trzeba było bardzo uważać z zestrojeniem całość. Za mała dawka podtlenku spowodowała by, że „zastrzyk” mocy byłby nie odczuwalny, za duża natomiast mogła by spowodować wybuch instalacji. Kowalski Poprowadził przewody, podłączył się pod wtryskiwacze, przeprowadził podłączenie do butli i zrobił wyprowadzenie do wnętrza auta. Zamierzał dopracować podawaną dawkę, nim jednak to zrobił podszedł jeszcze raz do Knighta i wyjął jeden z dwóch pozostałych mu elektrozaworów. Naciął przewód instalacji i założył zawór na przewód. Ten stworzył trójnik. W pozycji zamkniętej powodował iż cała instalacja nitro działała w sposób normalny. Jeśli by jednak go otworzyć, cała zawartość butli uchodziła na zewnątrz. Butla duża nie była, jednak stężenie podtlenku na kilka chwil było by wystarczające do zapłonu. Jeśli natomiast zapłon miał by miejsce…
W ten prosty sposób miał dostępny system samozniszczenia, lub w dowolnym momencie mógł zamienić pojazd w bombę. Oczywiście auto musiało stać w miejscu, a zapłon musiał być całkiem spory… dajmy na to granat ręczny… ale instalacja prostego zaworu powodowała, iż zawsze była możliwość kolejnego wykorzystania pojazdu (nawet jeśli okazało by się ono jednorazowe).
Ostatnim zadaniem było stworzenie olejowej pułapki. To w zasadzie była już tylko formalność. Adam założył pojemniki z olejem, podłączył ich wylot do ostatniego elektrozaworu, przełącznik wyprowadził do wnętrza pojazdu, a pozostały na tylnej osi pojemnik z olejem i butlę z nitro zabezpieczył pozostałą mu pancerną płytą. Spojrzał na auto z zadowoleniem i dopieścił je naklejając jeden z pozostałych mu winyli.
Browsing deviantART
Spojrzał na zegarek… to już środek nocy był?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 24-06-2012, 09:17   #78
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
‘ Post w sumie bardzo zbiorczy. Czyszczący zaległości i pozwalający ogarnąć to & owo.

Fortepian
Cygaro zażarzyło się krwistą czerwienią uwydatniając niezbyt piękną facjatę Wolfa. Po chwili wróciło do koloru głębokiego burgunda i rozsiewało wokół miły dla palącego aromat. Jego rozmówcy widocznie nie przeszkadzało to, ponieważ ze spokojem odczekał aż rytuał się dopełni. Gestem dłoni spowodował, że przed nimi zmaterializowały się dwie szklanice z piwem.
- Cześć, coś chłopie nie mamy czasu pogadać dłużej. Cały czas coś się dzieje. Wyobrażasz sobie, że mieliśmy gości w bazie? I to takich, którzy w niedzielę nie chodzą do supermarketu(i tak ich nie ma, ale co tam). U ciebie spokój?
Jake uśmiechnął się pod nosem, albo to był taki tik nerwowy. Upił trochę piwa.
- Słuchaj stary! Nie mówiłem Ci tego dodał... - dodał już szeptem czarny. - Jakiś 11 typków próbowało wbić się na teren z ALTARem. No, ale... ochrony było nas łącznie 17 w tym 2 pancerze wspomagane oraz dwóch gości nawszczepianych jak jakieś terminatory. A co do ataku na bazę Duchów słyszałem. Poszła plota, że Mike mięknie i teraz jakiś nowy cielak zamiata waszymi. No, ale znając Małego byle, komu by sprawy nie powierzył. Poza tym Hopkins ma łeb na karku. Zastanawia mnie tylko jak długo ty jeszcze będziesz tam siedział...
- Może kojarzysz coś w tej sprawie? No jasne, że nie koniecznie, powiedz mi, co z tym twoim pomysłem na przyszłą emeryturę. Rozumiem, że masz już więcej konkretów w sprawie tego biznesu?
- Nic więcej nie wiem, ale pewnie są to Ci sami, co próbowali przejąć ALTARa. Na emeryturkę nie mam, co prawda bezpiecznej roboty, ale... dochodową. Słuchaj. Już jakiś czas przy tej ochronie pracuje i mam parę osób chętnych. Chcemy założyć taką grupę szkoleniową dla całych grup żołnierzy, najemników i ogólnie ochrony. Wszystko mam już ugadane. Ja umiem walczyć wręcz, ty strzelasz z wyrzutni i prosiaków, mam jednego rusznikarza, snajpera z Europy. Brakuje nam jakiegoś tropiciela do szkolenia zwiadowców, chociaż od biedy początkowo może zastąpić go ten snajper. Już mam klientów na pierwszy rok działalności. Co myślisz?


Zgryzek cygara powędrował na swoje miejsce. Błysk ognia i szybkie trzy buchy. Znów wokół rozszedł się znajomy aromat. Wolf wpatrzył się lekko żarzące się cygaro. W momentach, gdy miało więcej tlenu zaczynało się czerwienić żywszym kolorem. Całkiem podobnym do koloru świeżej tętniczej krwi. Skąd miał takie jazdy. Czyżby to pamiątka z frontu? Odrzucił taką hipotezę. Powodowałaby ona tylko problemu. W tym świecie każdy miał mniejszy lub większy syndrom stresu pobitewnego. Gdyby ktoś go nie miał zawsze mógł sobie przypomnieć o MOLOCHU. To rozwiązywało sprawę nawet u tych najbardziej opornych.
Wychodziło na to, że tylko z Jakem mógł pogadać szczerze. Jakoś w bazie nie udało mu się do tej pory znaleźć z nikim kontaktu. Inna sprawa, że nie zabiegał o to szczerze. To kolejna spuścizna po Froncie. Tam też nie opłacało się łapać kontakty. Zbyt często bolało później. Zwłaszcza, gdy kumpel stawał się wszczepem. To bolało jak cholera.
Nie opłacało się teraz ujawniać swoje stare demony. Tym bardziej, że i J. miał pewnie coś podobnego. Faceci nie gadają o podobnych sprawach. Znaczy się już nie gadają. Teraz cena jednej godziny u psychologa mogłaby przekroczyć cenę BWPa. O ile znalazłbyś takiego z papierami na to, co robi.

- Wchodzę w to. Zróbmy to na zasadzie kontraktu. Zbierasz mięso ustawiasz termin i jedziemy z nimi na ostro. Tak każdy będzie mógł robić swoje w wolnym czasie i zbieramy się na trening, gdy mamy zlecenie. Będzie tego?
- Jak dla mnie może być. Tylko teraz musimy poczekać aż znajdę tropiciela chyba, że masz kogoś ogarniętego na oku. Podział jest uczciwy, ale najważniejszy na początku będzie dla nas rozgłos. Może za jakiś czas nowych Collins by wysyłał do nas nie do chłopaków z uderzeniowej. Oni dość mają zapierdalania i nie muszą nowych niańczyć.


W chorej wyobraźni byłego żołnierza pojawiło się już projekcja kasy, jaką można wyciągnąć z takiego dealu. Będzie można za to sobie kupić coś fajniejszego nić Minimi i o wiele więcej amunicji. A potem będzie mógł sobie kupić jeszcze na drugą rękę to samo i jeszcze więcej amunicji. A potem… tu akurat fakt, że liczba rąk się skończyła nie przeszkadzało, że można by było dorobić sobie trzecią. Tak to mogłoby się udać. Szufladki z pomysłami i perwersjami były w sumie przepełnione. Pytanie tylko, które najpierw uda się zrealizować. Na szczęście są ważniejsze rzeczy. I to takie, które się potrafią upomnieć o swoje

-Tak przy okazji, co macie dziś do jedzenia dobrego. Albo lepiej nie mów, z czego to tylko podaj lepiej jedną z tych cudownych nazw. Niebiański pudding, soczysta karkówka czy inne. Polecasz coś czy zamawiać coś pierwsze z brzegu – Wolf był rzeczywiście ciut głodny, co musiało wskazywać na to, że rany zaczynały się zrastać. Zawsze tak miał.
- Bierz mięsną i bulwę. Znaczy ja to tak nazywam. Zupa z mięsem nieźle smakuje a te kawały mięsa z rożna są jeszcze lepsze. Nie jest może tanio, ale, na co my byśmy mieli wydawać kasę. Znaczy ja... Nie każdy biega z czymś, co w minutę pozbawia go miesięcznego dochodu. - Jake się zaśmiał. - Bez obrazy.
- Ależ skądże, masz całkowitą rację.
Z nim (wskazał na zbrojownię przy wejściu) są same problemy. Drogi, hałaśliwy a na mieście wszyscy się na ciebie lampią i albo myślą jak cię utłuc za to albo sprawdzają czy masz na to papiery.
Tyradę przerwała kelnerka, która przyniosła zamówioną wałówę. Jake podziękował za propozycję przyłączenia się do ciamania i kontynuował swoje piwka.


- Ta grupa, o której mówiłeś to Black Mirrors, załatwiliśmy chyba z jednego przynajmniej czy dwóch. Nie ważne. Nie są nieśmiertelni…. Bardziej mnie wkurwili „dzieciaki”, których w bazie mamy sporo. Nie uwierzysz, ale niektórzy niewdzięcznicy mieli do mnie pretensje, że ich broniłem. Że niby Minicz nie nadaje się do walki wewnątrz budynku. A jakie pretensje o to były nie wdzięczni!
- Średnio się nadaje, ale to lepsze niż dostać kulkę. Tak naprawdę tych nowych też możesz do nas dać. Jak tylko Mały wróci zagadaj z nim o tym. Z tymi dwiema laskami już miałem styczność i obie mogę czegoś nauczyć. Tak samo resztę. Ty tak samo. AJ też. Właśnie. Tak wołają na tego snajpera, co będzie z nami współpracował. Spoko gość. I pamiętaj. Nie daj się zabić. Duchy są znane z hardkorowych akcji, na których nie ciężko awansować na rolę sitka.
- AJ, coś mi to mówi on też chyba idzie na akcji z nami.


Żarcie rzeczywiście dobre i co najważniejsze w dobrym towarzystwie. W tym zakichanym świecie gdzie człowieka najbardziej doceniał Moloch ciężko było zjeść coś smacznego i przy okazji pokonwersować. Dlatego teraz Wolf korzystał z tego ile mógł. Po skończonym obiadku wrócił do ćmienia cygara.
- Czyli teraz pozostaje tylko mały chłyt materkingowy( aż się skrzywił na swoje przejęzyczenie) a potem tylko te łatwiejsze zadania. Przeżyć najbliższą rozróbę, dodać do składu speca od tropienia. Znaleźć słodką i nie winną cipkę, jako asystentkę i księgową zarazem. A już na pewno, jako pomoc medyczną. Wydaje mi się, że Nancy lubi bawić się w medyka. Zostanie już tylko cipcia i księgowa do wyszukania. A potem już tylko własne biuro, asystentka i poranna kawa.

- Tak to może się udać...

Na ultra krótką chwilę wpadła również do głowy myśl o zmianie giwery... Jego wymarzona..



Mina Wolfa wyrażało pełne oddanie się marzeniom i nic nie mogło jej zburzyć. Nawet świadomość, że są całkowicie nie realne.
- Dobra, dobra biznes nie zając nie ucieknie. Znasz jakieś lokum gdzie można skorzystać z towarzystwa Pań przed misją? Założę się, że wszyscy już są w zbrojowni i przymierzają trzecią kamizelkę oraz czy dodatkowy szogun w biodrowej kaburze nie przeszkodzi zabraniu dodatkowego M2., Jeżeli szybko się nie zorientuje to wszystko stamtąd wyniosą.
- Sherry ma niezłe panienki w salonie odnowy. Znaczy wiesz fryzjerki, sauna a na boku dorabiają sobie młodziki. Polecam to miejsce, bo przynajmniej jesteś pewien, że nie złapiesz niczego fajnego do książeczki zdrowia. - Jake wybuchł śmiechem. - I pamiętaj. Nie daj się zabić. I pilnuj mi tego snajpera. Jest dobry i ma pozostać w pełnej sprawności. Znaczy... dobrze by było.
-Spoko, spoko. To ja spadam użyć życia. Trzymaj się również

Kurs był w takim wypadku już wyznaczony. Lokal Sherry miał dobrą opinię i co ważne również i dobrą ochronę. Jednego z chłopaków Wolf znał z widzenia. Nie wiele myśląc wyluzował się od razu. Teraz miał ochotę się wyzerować. Szybko udało się znaleźć kogoś odpowiedzialnego, kto mógł mu pomóc

- Jestem Tamiko, w czym mogę Ci pomóc.
Wolf się uśmiechnął i pod nosem dodał. – Nie, w czym a ile razy…


‘ Baza główny dialog

Akurat wrócił na czas zanim wyszabrowali wszystko z magazynu. Również wrócił na czas by zobaczyć odlot SWAT’u. Kolesie byli rzeczywiście do rzeczy. Przywołało to wciąż żywe wspomnienia. Jego drużyny z czasów frontowych. Też byli dobrzy, i to cholernie a teraz. Jeżeli żyje ktoś jeszcze oprócz niego to się bardzo by zdziwił. Był ciekawy ilu wróci z tej akcji.

Zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. Od razu wzrok mu utkwił na Minimi. Podszedł do niego zdjął ze stojaka, na drugą rękę wziął swój. Cofnął broń do biodra i uniósł lufy do góry. Na jego twarzy nastąpił błogosławiony uśmiech…



- Tak to bardzo dobry pomysł…. – Rozejrzał się wokół z świadomością że w ciągu kilku chwil może zamienić stojącą tu grupę w śliczny rezerwuar mieską dla głodnych meksykanów. Nigdy nie wiadomo co oni tam żrą. Reggie patrząc na to jak wszyscy się przygotowują do najblizszej akcji nie mógł opędzić się od wrażenia że znalazł się w złym miejscu i czasie.
Według niego rozwiązaniem tego Problemu było bombardowanie rakietowe, artyleryjskie, gazowanie, wezwanie mechów i dopiero na samym końcu interwencja operatorów. I to tym bardziej że większość z nich była indywidualistami. Zresztą on też. Nie zgrał się z tym zespołem. Ciężko było się odzywaczaić od wojskowych nawyków. Jeden z nich mówił że amunicji i żarcia nigdy za dużo. Natomiast nie zmieniasz swojej sprawdzonej giwery na inną tylko dlatego że jest większa. To jest dobry sposób na szybką śmierć.
Na froncie żołnierze dzielą się na doświadczonych i odważnych. Nie było doświadczonych i odważnych.
Musiał pogadać czy uda się zachachmęcić Go. Miejsce w buggy się znajdzie a nigdy nie wiadomo co się może przydać. Podbudowane ego pozwoliło wrócić do normalności ale tylko na chwilę. Przeszukał szafki z wyposażeniem i znalazł: kominiarkę, porządne gogle, zaczepy na granaty oraz szybko ładowacze do jego Bulla

Zabrał się szukanie amunicji oraz granatów (to pójdzie na PM)

Szczęśliwy( i to po raz kolejny tego dnia), skierował się do jego kierwcy. Adam rozmawiał z AJ. Gdy podszedł bliżej.
- Oooo to wy jesteście z Rosji. Nie wiedziałem a szkoda lubię pierogi, lubię czystą no i Sambo bojowe. – Wolf ucieszony, że znalazł wspólny temat z kimś w bazie miał banana na gębie a w zębach stare cygaro. Korzystając z okazji wyciągnął Zippo i odpalił zgryzka. Po okolicy rozszedł się zapach tytoniu.
- Mieliśmy kiedyś w oddziale magika takiego. Istna złota rączka, po ojcu ten też był podobno niezły numer. Z tego, co Sasha opowiadał to jego ojciec potrafił cuda robić. Kiedyś podobno tak podszykował jakiś samolot z polskim premierem, że ten się rozbił i nie było na to papierów. Że niby wypadek. Mówię wam Sasha był fajny. Trochę szkoda, że go mutki wciamały. Znaczy większość, bo resztki odzyskaliśmy. Tak zawsze było, kolegów się nie zostawia.
Twarz Wolfa była wolna od jakichkolwiek zaczepek czy ironii. Prezentowała sobą przede wszystkim pełne zadowolenie z siebie. W końcu nawiązał doskonały kontakt z kierowcą jego pojazdu. To się zawsze przyda. Zwłaszcza, gdy będą musieli spierdalać po akcji.

- A słuchaj a co do Dacii bojowej to mam jeszcze takie różne pomysły (mamy rozjazad ponieważ tamten dialog napisałem nim Morgan nas przydzielił tu ale i tak szkoda było to kasować)
- Łólfi Adam nadał wyrazowi wydźwięk szczeknięcia. Może to przez fakt, iż ten zakuty w kewlar i dymiacy naokoło przyjemniaczek zdawał się nie tyle nie rozumieć jego pracy, ale wręcz ją olewać. - Nie jedziemy Knightem, ale tym. Adam wskazał na buggie’go. Tu nie masz wierzyczki, nie masz oslony przed granatami... po prawdzie nie masz nawet okien. Kowalski wyszczerzył się złosliwie. - Tak więc nie martw się o siatki i takie tam. Raczej się nie przydadzą. W tej chwili nie zrobię niczego w naszym Maleństwie, bo po pierwsze prawie całą noc siedziałem nad tym. Kowalski ponownie wskazał mniejsze auto. Po drugie z tego co zrozumiałem zaraz mamy jechać. Nie wyrobię się zwyczajnie. Jak wrócimy, usiędziemy sobie przy połówce i na pewno coś się wymyśli. I przy okazji... nie jestem z Rosji.... Adam usiadł za kierownicą i zaczął dopasowywać pasy. Aby je poprawnie zgrać trzeba było zapiąć dwie klamry i poprowwadzić trzy pasy. Dwa z nich okalały barki, trzeci wychodził z pod tyłka i okalająć krocze, wychodził do góry. Kowalskiemu samo dopasowanie uprzęrzy zajęło zaledwie chwilę, jednak ciekawy był jak pójdzie z tym jego silnorękiemu.
- No nie stój tak. Adam wskazał fotel pasażera. Czym chata bogata, co ukradnie tata.
Żołnierz wgramolił się do buggiego i od razu zajął stanowisko. Przymierzył się do maszynki, zapiął pasy. W sumie wszystko było dobrze. Brakowało tylko dwóch rzeczy.
- Daje rade, brakuje mi tylko dwóch rzeczy jakieś muzy i dup. Ale to nie ważne jak będziemy mieli dobrą muzę to i dupy się znajdą..
Gdy już się obrobił z amunicją i całą resztą poszedł szukać jakiegoś stereo, mono czy cokolwiek by to było. Może ktoś ma coś do odsprzedania. Osobiście w to wątpił ale spróbować zawsze możena.
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
Stary 26-06-2012, 19:15   #79
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Kamil Bednarek - I (Kurt Nilsen Reggae Cover) (FULL) - YouTube
Obudził się w trudnej do opisania pozycji. Tak bywa zawsze, gdy ktoś stara się wyspać w fotelu kubełkowym. Sześciopunktowe pasy bezpieczeństwa uwierały go w krzyż i miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Gdy się poruszył, podłożony pod głowę polar spadł mu na kolana.
Jęknął. Zastałe ciało protestowało przy każdej próbie ruchu. Nawet tej najmniejszej. Gdy spojrzał w lusterko wsteczne zobaczył, że suwak błyskawiczny odbił się na jego twarzy tworząc wzór symetryczny do jego blizn. Jego twarz zdawała się być myślą nieskalana… a poziom intelektualny zdawał się wrzeszczeć: „Jestem jamochłonem”.
- Pięknie Burknął ponuro. Rozejrzał się. Wokoło autka rozrzucone były narzędzia, nakrętki, śrubki i nakrętki, opiłki od rur, nakrętki i w zasadzie cała masa tego czym pracował tworząc swoje dzieło i jeszcze kilka nakrętek.
Cóż… nikt nie był doskonały. Zawsze pracując przy czymś robiło się bałagan. To było zupełnie normalne… prawda? Adam wychodził z takiego założenia od… w zasadzie od zawsze. Nieład artystyczny, jaki panował w jego garażach, był zawsze do pewnego stopnia okiełznany. Adam zawsze wiedział, że klucz powinien znajdować się gdzieś tam, a imbusy pozostawił gdzieś z drugiej strony tego „tam”. O dziwo do tej pory zawsze to działało. Zdarzały się czasem przypadki, gdy szukał czegoś przez dobry tydzień, a znajdował to dopiero po dwóch… ale cóż. Czymże to było wobec wieczności?
Gdy Kowalski podniósł się… z kubełkowego fotela, przez kilka następnych minut jego kręgosłup nie życzył sobie zmiany kąta zgięcia. Tak, jak Kostuch był pogięty w aucie, tak samo teraz stał przy nim… różnica polegała na tym, że nie podpierał się teraz na tyłku, a na nogach… i to w zasadzie tyle.
Nagłym i zdecydowanym ruchem trzeba to było jednak zmienić. Głośne chrupnięcie, a potem stęknięcie oznajmiły światu, ze oto Adam Kowalski wstał i stoi wyprostowany. Ten dumny z siebie i ze swego wyczynu uśmiechnął się do siebie i do swego laptopa. Ten wygrywał utwór, może nie należący do jego ulubionego gatunku muzyki, lecz nie należący również do gatunku, jakim Kostuch pogardzał.
Kierowca i mechanik zarazem usiadł obok auta i zaczął przeszukiwać plecak. Pamiętał, że całkiem niedawno zostawiał tam jakiś batonik, kanapkę, lub cokolwiek innego, co zdatne było by do użycia… tj. spożycia. Kolejne kieszenie nie wskazywało na to, aby znalazło się cokolwiek, gdy naraz w ostatniej kaprawym oczętom ukazało się coś nader ciekawego…
Browsing deviantART
Adam rozejrzał się wokoło podejrzliwie. Ktoś robił sobie z niego żarty, lub ktoś starał się mu przypodobać. Uważnie rozglądał się jednak nie dostrzegł niczego, co wzbudziło by jego uwagę. Zasadniczo, stan ten nie różnił się od normalnego. Kowalski mógł być uważany, za rewelacyjnego mechanika, za doskonałego kierowcę... ale gdy przychodziło to jakiegokolwiek testowania spostrzegawczości… on po prostu wykazywał się wdziękiem i uwagą słonia w składzie porcelany (lub zręcznością ślimaka na bananie).
Ponieważ podle osądu Kostucha był on sam jeden, zdecydował się nie przegapić takiej okazji. Z metalowego kawałka rurki wykonał prowizoryczną fifkę, którą nabił wprawnie. Następnie drugi jej koniec przytknął do ust, podpalając pierwszy. Zaciągnął się i przytrzymał przez kilka chwil dym w płucach. Potem wypuścił i powtórzył tą czynności jeszcze dwukrotnie. Następnie wyczyścił rurkę i wraz z zapalniczką i zielskiem upchnął na powrót do torby. Gdy kończył to czynić, już spostrzegł jak jego usta zaczynają się wykrzywiać w szeroki uśmiech. Powodu do tego nie było, ale samo to w sobie było już odpowiednim powodem żeby się uśmiać. Kowalski raz jeszcze spojrzał na wybudowane przez siebie auto.
- Jeszcze nim nie jeździłem… Skonstatował smutnie i ten smutek naraz stał się powodem do kolejnej fali śmiechu. Adam podszedł zatem do frontowych drzwi i poważnie stwierdził, że koniecznie musi przetestować samochód. Potem nacisnął na przełącznik bramy i pobiegł do buggiego. Na głowę nałożył okulary na ręce rękawiczki, po czym nacisnął przycisk odpowiedzialny za zapłon auta….
DC SHOES: KEN BLOCK'S GYMKHANA FOUR; THE HOLLYWOOD MEGAMERCIAL - YouTube
Cała zabawa trwała zaledwie kilka minut. Poziom adrenaliny był jednak tak duży, tępo tak szybkie, że organizm Kowalskiego momentalnie spalił narkotyk. Gdy Adam wrócił do garażu był już zupełnym sobą. Nie do końca zdawał sobie sprawę, co robiła małpa z drabiną na jego drodze i nie bardzo wiedział co te tancerki wyprawiały… ale cóż po trawie miewał już jazdy tego typu. Podszedł do kubka z kawą i spostrzegł zadowolony, że pozostało jeszcze trochę zimnego napoju. Pociągnął z kubka porządnie połykając jednocześnie część fusów. To była właśnie zaleta kawy mielonej nad rozpuszczalną. Nie dość, że dostarczała kofeinę, nie dość że można było ugasić pragnienie, to gdy człowiek chciał mógł się nią jeszcze najeść. On bowiem zrobił się potwornie głodny. Postanowił, że dokona podboju lodówki, zaraz po tym jak ostatecznie wyreguluje auto. Na przepustnicy wychodziło za dużo paliwa, w skutek czego to dopalało się w wydechu, przy spadku obrotów. Efektowne, jednak skracające żywotność kolektora wylotowego i zmniejsza możliwości auta do ukrycia się w terenie.
Adam nawet do końca nie wiedział kiedy w garażu zaroiło się od ludzi. Tak bardzo był zajęty. Najpierw zeszli na dół obwieszeni bronią Morgan, Jeff, Luneta i ktoś kto przedstawił się jako Szybki. Potem, gdy już zabierał się za finalną robotę do środka weszło kolejne parę osób. Pierwszy z nich był niemal tak opancerzony jak Knight! Jego pancerz wyglądał jak średniowieczna zbroja z pewnymi różnicami. Kowalski widział pneumatyczne stawy skokowe, hydrauliczne ścięgna, hełm z wizjerem grubości jakiegoś centymetra. Z jego jednej ręki wystawała potężna lufa a u boku przyczepiony był młot wyglądający na pneumatyczny wynalazek. Gość przedstawił się jako Sirras. Reszta to była jego ekipa. Oddział reagowania NYPD a dokładniej Team Omega. Potem nadleciał jakiś helikopter. I na koniec przyszedł gość z jakąś wielką armatą. Co więcej mówił po Polsku jak się okazało, gdy do Adama podszedł!
- Witam. Jestem AJ. Dla Polaków Andrzej. - podał rękę po odwieszeniu i odstawieniu na bok wielkiej armaty.
Kowalski faktycznie niewiele widział. Nie słyszał nic. Powód? Gdy towarzystwo zaczęło się zbierać, on ostatecznie regulował buggiego. Prawą rękę trzymał na przepustnicy podając dawke paliwa, lewą natomiast regulował ilość podawanego powietrza do komory spalań. Strojenie nitro miał już za soba. Dodatkowym “zagłuszaczem” był laptop stojący zaledwie metro od Kostucha i wydzierający się mniej więcej w ten sposób.
Dope - You Spin Me 'Round (Like a Record) - YouTube
Gdy zatem do Adama ktoś podszedł, ten dostrzegł go dopiero w chwili, gdy postać zamigotała mu w polu bezpośredniej widoczności... jakiś metr przed nim.
- Adam. Kowalski uścisnął podaną rękę, zapominając o smarze. - Polak?
- Tak, ale od dawna w USA. Przybyłem jakiś czas temu. Dawno temu. A Ciebie co do NY sprowadza?
Kowalski zastanawiał się przez chwilę. Dawno nie miał okazji rozmawiać w języku swych rodziców. Teraz brzmiał on obco i zmuszał gardło do przedziwnych, szeleszczących intonacji. Wzbudzał jednak tak wiele wspomnień...
- Obudziłem sie tu... Tak w największym skrócie. Kowalski nie bardzo chciał rozmawiać o sobie. Nie zwierzasz się poznanemu człowiekowi tylko dlatego, że włada znanym ci i bliskim językiem....
- Hmm... To też jakiś powód. Widzę, że znasz się na tym. Miejsce takich osób jak ty jest w Detroit. Tam mają od groma samochodów a wraków jeszcze więcej. Musisz się wybrać.
- Jeśli tylko dostanę błogosławieństwo to z przyjemnością. Narazie mam pewne zobowiązanie do wypełnienia. A z tym...
Adam otworzył w pełni przepustnicę, pozwalając aby silnik zawył na pełnych obrotach.... Czasem dogaduję się lepiej niż z ludźmi. Powiedz mi, jeśli oczywiście możesz. Co to wszystko znaczy? Adam powiódł palcem wokoło.
- Właśnie zaraz wybieramy się na misję. Norma. Z tego jak jesteś poinformowany widzę, że jedziesz z nami. Widzę u Duchów nic się nie zmieniło. Musisz nieźle prowadzić, że Ciebie biorą.
- Misję?
Adam przełknął ślinę i wyraźnie pobladł. Owszem zdawał sobie sprawę, że będzie musiał jechać, ale kompletnie nie miał pojęcia, że to juz teraz. Cała ta praca z silnikiem i nie tylko spowodowała, że najoględniej mówiąc stracił poczucie czasu... A ja taki nie umalowany... dodał nerwowo.
- Spokojnie. Trzymaj się blisko mnie i reszty a nic Ci się nie stanie. Z resztą nie sądzę abyś musiał coś robić poza prowadzeniem auta. W sumie... nigdy nie byłem za dobry w pocieszaniu. - uśmiechnął się.
- Ostatnio mowili to samo... Skończyło się kolesiem z poderżniętym gardłem, ostrzeliwaniem jakiś kolesi i szaleńczym rajdem po tym poligonie za drzwiami.... Ten spokój i komfortowe warunki pracy są zdecydowanie przereklamowane!
- Na zewnątrz? Poligon? Ehe. Mam rozumieć, że nie byłeś poza miastem? Nie widziałeś pustyni ani tego co za nią? Robi się coraz lepiej!
- Daruj, ale nie mam w zwyczaju budzić się rano i przed myciem zębów zabijać kilku “złych”. Nie lubię zapachu napalmu o poranku i zdecydowanie nie byłem za murami... na zewnątrz... No “tam”.
Adam wskazał mniej więcej drzwi garażowe.
- Zawsze jakieś nowe doświadczenie. Dam Ci radę. Jak będziemy jechać to bez popisów i za zwiadem. Wystarczy jedna celna kula i zginą wszyscy. Dlatego mam nadzieję, że macie na zwiadzie prawdziwych zawodowców.
No to by było na tyle, jeśli idzie o brak popisów…
- Kurwa! To słowo przechodziło zawsze gładko przez gardło, tak w języku angielskim jak i polskim. Każdy ma jakieś dobre rady.
- Ok. W takim razie nie pozostaje mi życzyć nic innego jak powodzenia. Zdaje się, że jedziemy innymi pojazdami. Pierwsza twoja akcja... Ta adrenalina. Aż Ci zazdroszczę! A co do pojazdów... Dobra robota.
- człowiek poklepał Cie po ramieniu stroju roboczego wytarł lapy w jakąś leżącą na uboczu szmatkę i odszedł do reszty.
- Psychol! Adam stwierdził pod nosem. Obmył ręce zmywając wszystko to co się do nich przykleiło. Potem z wprawą, o którą nie jeden by go nie opodjerzewał przypiął kamizelkę, kaburę do prawego uda, założył hełm na głowę i całość zwieńczył okularami do pływania.... Podszedł do swego narzędzia pracy i w końcu obejrzał je w pełnej krasie.
Browsing deviantART
Potem podszedł do Morgana, rozmawiającego z lunetą…
Naraz w rozmowie pojawił się Adam. Jego dłonie były upaćkane smarami, a na twarzy widniało kilka smug tego samego pochodzenia. Wszedł, rozejrzał się w mig orientując, że wszedł komuś w słowo... lub jak to mawiają znalazł się w złym miejscu o złej porze.
- Khym Odchrząknął. Auta są gotowe. Zatankowane, zalane płynami i podregulowane. Lepiej nie będzie. Coś mnie ominęło? Zrobił głupia minę i pociągnął zimnej kawy z kubka.
- Ja pytań nie mam. - powiedział AJ. –[i] Podobnie jak Luneta i Jeff wiem, że plan może się w podróży zmienić jak w kalejdoskopie. Będzie trzeba kogoś ustrzelić na większą odległość niż 600 metrów wal śmiało. Mniej uznam za obrazę. - dodał z akcentem Polak i się uśmiechnął.
- Acha! Stwierdził Kowalski. Skoro sprawy tak się mają, to mniemam, że nie będziecie mieli mi za złe jeśli się oddalę i doprowadzę do stanu używalności.... prysznic mi się przyda. Rozmowy na temat zapachu napalmu o poranku jakoś mi nie odpowiadają... Kowalski trzymając kubek kawy oddalił się w nikomu nie znanym kierunku.
- Masz 10 minut. Usłyszał zza pleców głos Morgana.
To była masa czasu. Wystarczająco dużo, aby dokładnie przeczesać zawartość lodówki. To zielsko spowodowało, że strasznie, ale to naprawdę strasznie zachciało mu się jeść. Dopadł do kuchni, otworzył lodówkę, po czym wyjął z niej kawałek kiełbasy, chleba, musztardy i schował do torby. Z półki obok szafki zabrał jeszcze słoik z nutella. I pognał na powrót do auta. Gdy koło niego stanął szybko złapał kawałek mięsa wraz z chlebem i począł się przebierać. Kamizelka, hełm, pistolet przy udzie… i takie tam. Gdy już skończył miał zapytać pierwszą napotkaną osobę „You talking to me?” miast tego rzucił przed siebie…
Gdzie w takim razie jest mój strzelec?
Pacnięcie w czoło oznajmiło całemu światu, że już wiedział z kim będzie jechał. Adam naraz poczuł przemożną ochotę wrócić do swego plecaka i wyciągnąć z niego jeszcze trochę trawy….
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 01-07-2012, 02:31   #80
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
- Co tu właściwie miało miejsce?!

Jules spojrzała na mężczyznę, powiodła wzrokiem do ciała ochroniarza, a potem do zwłok napastnika. Naprawdę musiał pytać?
- A nie widać? - spytała obcesowo. - Zostaliśmy zaatakowani na waszym super bezpiecznym uniwersytecie.
Nie mogła powstrzymać się od drwiny. Kto by pomyślał, że z taką ochroną coś takiego mogło się stać.
- O mój Boże... To pierwszy raz od kiedy tu pracuję! Przepraszam was najmocniej... Z resztą żadne słowa tego nie odpłacą. Panie Track! Jak im się udało tu wnieść broń! Łuk?!
Jules przewróciła oczyma. Banda matołów. Kolega na ziemi wpadł oknem, a oni byli bardziej przygotowani niż ta ich cała lipna ochrona. Ochroniarz poprosił gościa wyglądającego na jednego z wykładowców na bok i zaczął mu coś tłumaczyć pokazując co i rusz na Jules, Szakala i Bryana. Ten kiwał głową a kolejny gość pomagał właśnie włożyć na nosze, które wynieśli z gabinetu.
- Proszę Pani. - powiedział gość pomagający wcześniej Natalie. - Musimy jechać do laboratorium szpitalnego. Kula nie przeszła na wylot. Będzie trzeba operować.
Chemiczka cała zbladła.
- Moja noga! Ja tylko chciałam... - widocznie zasłabła. - ... usprawiedliwić nieobecność...
Jules uznała, że reszta tłumaczenia jest zbędna. Odwróciła się do sanitariusza, który opatrywał Nancy i zmierzyła go wzrokiem.
- Jadę z nią. Bez dyskusji - zakomenderowała krótko. Spojrzała na chemiczkę. - Nancy, nic ci nie będzie. Za miesiąc będziesz znowu biegać.
- Mam nadzieję... - odparła chemiczka patrząc w oczy Jules.
- Może Pani jechać, ale to na pieszo zaledwie parę minut. Ale ok. Pojedzie Pani z nami, ale nikt poza tym. Panowie musicie... iść na pieszo. - powiedział po czym krótko objaśnił dwójce drogę.
Bryan rzucił Jules nieśmiertelnik. Spojrzała. Eric Johnson. US Marines Recon. Uniosła nieznacznie brwi, rzuciła Bryanowi pytające spojrzenie. Po chwili schowała nieśmiertelnik do kieszeni.
- Zobaczymy się w szpitalu - rzuciła na odchodne. Nie miała ochoty rozmawiać o tym teraz, kiedy czas naglił. - No to ruszajcie się ludzie!
- Dobra. - powiedział chłopak i z dwoma nowo przybyłymi ludźmi zabrali nosze. Tamci nie wyglądali na pielęgniarzy. Jeden miał na plecach AK, drugi M16.

Auto stało tuż przed uniwerkiem. W sumie zapanował mały chaos. Wszyscy gdzieś biegali. Pełno żołnierzy. Droga przebyta sporym karawanem przypominającym przedwojenne firmy pogrzebowe poszła nad wyraz szybko. Droga do laboratorium z auta była krótka i tuż przed drzwiami sali operacyjnej jeden gość zatrzymał Jules.
- Pani poczeka. Spokojnie. Każdy pacjent jest u nas bezpieczny.
- Dobra - powiedziała, choć bez przekonania. - Jak długo to potrwa?
- Pół godziny. - odparł gościu. - Jedna rana postrzałowa. Macie szczęście, że ktoś dał radę. Eric był zawodowcem wysokiej klasy. Ale co mu odbiło... Kurwa.
- Zaraz, zaraz.... To wasz człowiek?! - Jules zdenerwowała się teraz nie na żarty.
- Wiem, że to dziwne, ale tak. Jeden z naszych najlepszych zwiadowców. Przedwojenny specjalista kiedyś będący w jednostkach specjalnych. Ale czemu?! On ma żonę, dzieciaka... Czemu on to, kurwa, zrobił?! Może wy coś wiecie? Wcześniej ktoś próbował ją zabić?!
- Z tego co mi wiadomo to nie - odpowiedziała Jules, choć miała wrażenie, że to dopiero początek ich problemów. - Ja nic nie wiem. Załatajcie ją porządnie.
- Dobra. Chłopaki zawsze robią co w ich mocy. - powiedział gość w momencie, gdy weszli Bryan, Szakal... i Jake. Jego się tutaj kompletnie nie spodziewała i owo zaskoczenie wyraźnie odmalowało się na jej twarzy.
- Siemasz. - powiedział z uśmiechem murzyn. - Spotkałem chłopaków i stwierdziłem, że podrzucę was. Dzisiaj już raz tam byłem, ale cóż... Ostatnio macie spore problemy.
- Chodzą parami i rozprzestrzeniają się jak grypa - stwierdziła Jules w odpowiedzi. Słaby był ten dowcip, ale na nic bardziej błyskotliwszego nie wpadła.
- Wasi się gdzieś szykują. Byłem tam jakieś pół godziny temu po Tanie i widziałem, że coś się będzie działo. Od groma zbrojnych, helikopter, jakiś gościu obkuty w pancerz. Jakby się do wojny szykowali. Chyba wezmę Erin, Tanie i jeszcze kogoś i pojadę pomóc waszym. Mało ich tam teraz zostanie.
Coś się kroiło, ale Jules nie bardzo nadążała za rozwojem wydarzeń. Tak czy inaczej wydawało jej się, że każda para rąk się przyda.

- Dobra - odpowiedziała. - Ja zostanę tutaj z Nancy. Trzeba będzie ją przewieźć jak tylko to będzie możliwe.
- Poczekamy wszyscy. - powiedział wcześniej milczący Szakal. - Jak dojedziemy na pewno okaże się, że wszyscy obładowali się bronią, amunicją i granatami zapominając o podstawach. Myślisz, że zabrali saperke, kilof, każdy ma maske oraz noktowizor? Nie ma szans. Ale jak ich bez tego nie prowadzę więc będziecie mieli czas się doekwipować. A Nancy wyzdrowieje... Mocna jest. - dodał kiwając głową. Jules spojrzała na niego z wdzięcznością. Naprawde, po raz pierwszy jej pryncypał dostał kulkę.
- Jak nie panikuje - uśmiechnęła się Jules. - W takim razie czekamy.
****

W końcu, po około pół godziny, wyprowadzili Nancy. Była już bardziej kolorowa na twarzy, ale jej noga była dwa razy grubsza. Według przykazań lekarza nie mogła na niej stawać co najmniej 2 tygodnie. Później kolejna wizyta, codzienna zmiana opatrunku. Nigdzie teraz się nie wybierze.
- Dziękuję za uratowanie. - powiedziała chemiczka do Jules i dwójki indianinów.
- Nie masz za co dziękować, Nancy - Jules uśmiechnęła się do niej. - Skoro widzę, że cię połatali i ciągle możesz chodzić to jedźmy już. Pozbierać podstawy ekwipunku - nawet udało jej się lekko zażartować.
- Taa... - dodał Jake. - Teraz zapraszam do mojego autka.
Jules ruszyła za Jake’m, pomagając Nancy. Naprawdę to, co wydarzyło się na uniwerku było zastanawiające. „Może po prostu to ja się starzeję, a świat ruszył do przodu?” pomyślała i od razu skrzywiła się na porównanie do książki Stephena Kinga.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172