Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-07-2014, 08:52   #41
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
W szybko zapadającym zmroku szanse Maxa na skuteczne tropienie drastycznie malały. Najemnik nie widział dalszego sensu w ukrywaniu się i śledzeniu sługusów Zgniłego Jabłka więc zdecydował się wrócić do baru.

Teraz wszystko już było jasne. Pan zakamuflowany i jego towarzyszka stanowili część grupy operującej w tym rejonie jednak ich celem głównym nie byli Max i Rob. Najprawdopodobniej mieli wkupić się w łaski miejscowych, zyskać ich zaufanie po to by później skutecznie przeprowadzić dywersję. Może napuścić na siebie mieszkańców osady i czerowonoskórych... Tak, to by miało sens pomyślał Max. Destabilizacja sytuacji w regionie, miejscowi sami się wyżynają, nie trzeba przysyłać kompanii bandytów by rozwiązała sprawę, wystarczy pluton. Zajmuje on wyspę z bunkrem i zabezpiecza do czasu przybycia wsparcia. NY ma ufortyfikowaną bazę na północy i kupę gambli ze schronu.

Pomimo miliona teorii rojących się w głowie najemnika nie zaniechał on czujności, idąc uważnie śledził otoczenie. Podświadomie rejestrował każdy bodziec i szczegół w mijanym krajobrazie. Ten stan czujności był nie tylko zasługą paranoi Maxa ale także owocem wieloletnich ćwiczeń i doświadczeń. Idąc przez miasto wyraźnie czół, że coś jest nie tak. Co domyślił się gdy zobaczył pojazdy parkujące przed wejściem do Łosia. Motory, auta terenowe, półciężarówka wyglądało to na klan w drodze. Dwóch przystojniaków jarających jakieś ćmiki przed wejściem i udających wartę upewniło Gibsona ostatecznie w tym, że są w niezłym gównie. Gang pewnie zamknął knajpę i właśnie rozkręca imprezkę. Max wiedział, że musi wesprzeć będącego w środku Roberta. Należało to jednak zrobić z głową. Walka z kilkunastoma przeciwnikami w zamkniętej przestrzeni może stanowić wyzwanie nawet dla nich. Nie zmieniając tempa marszu przeszedł obok baru. Dwa domy dalej odbił w lewo i opłotkami przedostał się na tyły knajpy gdzie, jak miał nadzieję, znajdowało się tylne wejście. Zakradając się na podwórze w rękach miał już przygotowany do strzału karabin. Będąc już prawie na przy drzwiach Gibson usłyszał wystrzały dochodzące chyba ze środka baru. Wydłużył krok w dwóch susach znajdując się przy oknie. W środku dostrzegł jedynie przerażonych kucharzy. Max spojrzał na drzwi sprawdzając jak są osadzone. Po zawiasach widać było, że otwierają się na zewnątrz. Gdy już miał chwycić klamkę instynkt kazał mu się obrócić. Zza jednej z szop wyszło pięciu kolesi. Trzech z nich nosiło barwy gangu. Wyraz zaskoczenia nie zdążył zagościć na ich twarzach gdyż najemnik od razu ściągnął spust. Długa seria przeorała grupkę. Większość z kul zgarnęła dwójka gangerów na przedzie. Ich Bosu idący nieco za nimi zdążył odskoczyć za beczki stojące po lewej stronie ścieżki. Cywile po prostu padli na glebę i zaczęli się chyłkiem odczołgiwać. Pod koniec serii steyr Maxa zaciął się na wadliwym naboju.
- Kurwa - najemnik zaklął przyklękając by stanowić mniejszy cel podczas usuwania przekoszonej łuski. Ganger tymczasem zdążył wystawić nad beczki swoją broń i z okrzykiem
- Giń szmato! - ściągnąć spust do oporu. Szczęście nie dopisało Maxowi dwie spośród trzydziestu wypuszczonych na ślepo kul dosięgły go raniąc w lewą rękę i nogę. Gibson pomimo bólu nie upuścił wymienianego akurat magazynka. Szybko i sprawnie przygotował broń do kolejnej serii. Dziesięć kul przedziurawiło beczki wysyłając bandziora do krainy wiecznego tornado. Max puścił karabin na zawieszeniu i wyciągnął S&W 910. Podszedł do każdego z obalonych przeciwników i wpakował mu kulkę w łeb. Tak dla pewności. Następnie wszedł skulony na zaplecze knajpy.
- Wypierdalać - rzucił do kucharzy. Wyjrzał dyskretnie na salę i widząc, że chyba już po sprawie krzyknął do Roba
- To Ja ! Nie strzelajcie kapitanie! - Słysząc odzew wyszedł na salę, postawił sobie stolik za którym kitrał się jego wspólnik, klapnął na krześle i wyciągnął z plecaka opatrunki.
- Rob przed tylnim wyjściem są 3 trupy. Przynieś graty proszę. – poprosił Max opatrując nogę.
– Chyba cię pojebało młody. Kto tu ma dla ciebie ganiać? – odparł starszy zabójca rechocząc.
– Przytrzymaj tu przyjacielu – poprosił Max przechodząc do opatrywania lewej ręki. – No chyba, że to też dla ciebie problem. Bo widzisz ja na ten przykład nie jestem tępym chujem i z narażeniem zdrowia pomagam kolegom. Wiesz jeżeli z racji wieku cię to męczy to ci piwko postawię,posiedź kurwa sobie, już lecę - Max gderał niczym dobra żona nie przerywając jednocześnie opatrywania się. Wiedział, że stary w końcu pójdzie i przyzwyczaił się do notorycznego uparciuchostwa swojego mentora. Bylem tylko tak się nie zestarzał. Pomyślał patrząc za odchodzącym na zaplecze Robertem. Gdy ten wrócił tachając ze sobą zawinięty w jakąś płachtę staf piwo faktycznie na niego czekało.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
Stary 12-07-2014, 17:20   #42
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Na sali przed barem (za barem z perspektywy Johna) słychać było szamotaninę. Zanim kelnerka zdołała cokolwiek odpowiedzieć ich uszu dobiegł wystrzał, a potem kolejny. Mężczyzna szybkim ruchem potrząsnął kobietą na otrzeźwienie - zadziałało!
Nie ma innego wyjścia, ale jest schowek. Na wprost kotary, której lada moment wbiegnie ten cały Custer. John otworzył klapę i podał Marli odbezpieczony pistolet. Sam zgarnął schowanego za barem obrzyna i odczekawszy na właściwy moment wychylił się o pociągnął za spust.
Trafił w tym samym czasie co cwaniak z Vegas tego samego gangera.
Ustrzelone z dwóch stron ciało obróciło się najpierw w lewo wokół własnej osi, potem trafiony strzałem zza lady rozprysło niczym arbuz rozsadzony petardą od środka. Krew i wnętrzności polały rozbryznęły się na wszystkie kierunki.
John zdołał zasłonić się ręką zanim gorąca posoka trafiła i w niego.
Schował się za ladą. Ruch, trzask, dym z lufy. Dźwięk upadającej łuski. Tarcie materiału o deski, huk kolejnych wystrzałów. Przeładowanie.
Zbyt dużo informacji, akcja z jednej strony toczyła się błyskawicznie, ale dla wyczulonego umysłu cwaniaka całość była jak w zwolnionym tempie. Kiwnął głową do Willa "na przywitanie" i ponownie wychylił się. Tym razem nie było żadnego gangera blisko, musiał więc być ostrożny, by nie trafić postronnych.
Zaskoczeni przeciwnicy próbowali się bronić, ale stali na środku. Zewsząd latał ołów. Część próbowała chronić się za stołami, ale nie mieli większych szans. John wystrzelił jeszcze dwa razy, zanim schował się ponownie za bar.
Odrzucił obrzyna na podłogę i wyciągnął swój szczęśliwy pistolet - MAG-95. Jedyna pamiątka po rodzinie. Odbezpieczył, przeładował i czekał na odpowiedni moment. Podniósł się razem z Willem, by zwiększyć szanse na nie zostanie trafionym i posłał trzy pociski w stół za których krył się opryszek z Detroit. Chyba nie trafił, ale nie zastanawiał się nad tym. Schował się za bar, na wypadek kontrataku.
Za kotarą nic się nie działo, choć chyba słyszał strzały na zewnątrz budynku.
Po chwili wszystko ucichło. Zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz.
John nasłuchiwał jeszcze przez chwilę kucając za barem, ale słychać było tylko gości powoli podnoszących się ze swoich okopów.

Odetchnął głębiej, po czym wstał korzystając z wyciągniętej ręki Willa. Rozejrzał się po barze, który wydawał się być zrobiony z sera szwajcarskiego. Wszędzie widać było dziury po kulach, krew, bebechy i ohydny smród. Co oni jedli?

John uzupełnił magazynek i schował broń. Podszedł zamknąć klapę, a następnie zwrócił się do Marli z prośbą o zwrot broni. Wziął delikatnie pistolet z jej rąk, zabezpieczył go i schował do kabury.
- Powiedz mi dziecko, co tu się dzieje? Co to byli za ludzie i dlaczego zabrali Jacka i proboszcza? - spytał. Pocieszanie dziewczyny zostawił Willowi.
Dziewczyna wydawała się lekko zaskoczona, ale powiedziała, że chłopaki poszli zobaczyć haracz.
Jaki haracz? W Stodole? Ale jak to? Johnowi nie mieściło się w głowie, że taki typy działały w tak zorganizowany sposób. Musieli mieć niezłego dyplomatę, który namówiłby społeczność do tak chętnej i ochoczej kooperacji. Żeby sami z siebie bez przymusu do stodoły znosili swoje kosztowności na haracz? To się nie mieściło w głowie.
Mężczyzna podrapał się po brodzie rozmazując zastygającą krew, jednak zanim zdołał zadać kolejne pytanie wyczuł ruch za kotarą. Wyciągnął pistolet odsuwając dziewczynę od przejścia.
- Uff - stęknął chowając broń. To nie ganger, tylko jeden z przyjezdnych. Nieco ranny. Chyba on strzelał na zewnątrz. Karabin, który miał przy sobie lekko dymił przy tej różnicy temperatur, a zatem był niedawno używany.

- Czy któryś z tych trepów jeszcze dycha? - spytał wychodząc zza baru.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 12-07-2014 o 22:22.
psionik jest offline  
Stary 12-07-2014, 22:04   #43
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Bardzo ważną umiejętnością każdego żyjącego z negocjacji (to znaczy ludzkiej naiwności) jest nie tylko zdolność do błyskawicznego ocenienia czyjegoś charakteru i dobór odpowiednich argumentów (ściem). Równie ważna jest umiejętność krycia się i ucieczki. Dlatego gdy padł strzał Dawid błyskawicznie przewrócił stół i znalazł się za nim wraz z Yeleną. Dobrze to świadczyło o instynkcie samozachowawczym kobiety i tym, że Fury dobrze dobrał sobie towarzystwo. Chwilę się naradzali po czym monterka ni z tego ni z owego wyszła za stołu i kręcąc tyłkiem (który notabene pośrednio był powodem całej chryi) podeszła do baru. Coś mówiła, kombinowała. Niestety ganger, który strzelił z niezrozumiałych powodów do swojego kumpla właśnie został pchnięty przez innych ciołków. Prosto na monterkę. Dlatego na czymkolwiek polegał plan Yeleny to nie wyszedł. Chyba, że chciała wzbudzić zazdrość w Custerze poprzez znalezienie się pod jednym z jego gangerów.
Sand Runnersi wkurzali już Dawida. I to ostro. Zachowywali się jak panowie i władcy tej okolicy a tak daleko od Detroit gówno mogli. Nie znali się na prawdziwej mafijnej robocie, zresztą po za Vegas tylko Schultz i Collins się znali. Za ściąganym haraczem powinny iść korzyści. I to nie tylko taki, że się nie spali miasteczka. Tańszy lub stały dostęp do towarów czy ochrona przed innymi przedsiębiorcami. A to co robił Custer to była zwykła gangerka. Potrząsnąć spluwą i oskubać mięczaków. Kolejnym powodem było ich zachowanie względem Yeleny. Dawid znał ją krótko i nie myślał narażać dla niej życia ale polubił monterkę i było mu jej najzwyczajniej w świecie szkoda. Trzecim i najważniejszym powodem było, że go oskubali i chcieli znowu.
Siedząc za stołem wyciągnął z kieszeni pistolet.


Lubił subkompakty bo było je łatwo schować a potem użyć z zaskoczenia. Ten konkretny krył w sobie siedem pocisków .357 SIG, najsilniejszych naboi 9 mm jakie szło zapakować do broni krótkiej. Wysoka siła obaleniowa przy relatywnie małym odrzucie to było to czego potrzebował. Spokojnie wychylił się za stołu, ujarani po uszy gangerzy go zlewali. Przestali gdy podniósł pistolet i krótko przycelował. W barze ponownie rozniósł się huk wystrzału, rozgrzana łuska wyleciała w bok i odbiła się od baru by opaść na ziemię. Davida osnuł uspokajający zapach spalonego prochu a ganger z pompką padł. Kula trafiła go z boku wchodząc pod niewielkim kątem w kość policzkową rozwalając ją w drzazgi. Pocisk nie stracił dużo ze swej prędkości i dotarł do mózgu wysyłając Runnersa na inny świat. Lepszy czy gorszy... Nikogo w barze to nie obchodziło.

Rozpoczęła się kanonada. Dawid padł a tam gdzie jeszcze przed chwilą się wychylał potężny dębowy stół przyjął solidną porcję ołowiu sypiąc wszędzie drzazgami. Łowca wychylił się z boku i oddał dwa strzały w stronę kolesia z rewolwerem. Jedna kula weszła w cel wyrywając z jego gardła przesycone bólem przekleństwo. A tam gdzie kitrał się Fury jeden z ćpunów wywalił serię ze swojej peemki. Z jego gardła wyrwał się okrzyk zwycięstwa gdy parę kulek sięgnęło strzelca a ten padł za swoją zasłoną. Dawid nie podzielał jego optymizmu. Cztery kulki weszły w klatę, na szczęście ukryta pod ciepłą bluzą kamizelka spełniła swoje zadanie ale dostał też w udo. Adrenalina go trzymała ale po wszystkim sporo się naklnie.

Gdzieś grzmiały strzelby, pistoletowe wystrzały i palba karabinowa. Fury wychylił się z swojej kryjówki, znowu z góry i oddał trzy strzały, w międzyczasie ktoś ściągnął gościa z peemką i dobił jego funfla z shotem. Dawid skupił się na reszcie gangerów co raz się przemieszczając. Po dłuższej chwili było już po wszystkim. Łowca wstał, zaklął i oparł się o ledwo się trzymający stół. Schylił się nad trupem przywłaszczając jego M9. Sprawdził magazynek i uzupełnił luźnymi pestkami z kieszeni tamtego. Zszabrował też drobne gamble, bony na paliwo w Detroit, szlugi i działkę amfy z dwoma skrętami. W kieszeni jednego z gangerów znalazł też znajome kluczyki. Łazik znowu był jego. W momencie w którym Yelena wróciła do baru właśnie pakował do kieszeni pestki i niewielki rewolwer.


Gdy pytała o Drzazgę Fury wykonał wymowny gest zdobytym pistoletem. Nikt jednak nic nie wiedział. Z tego kolesia był istny duch. Dawid prowizorycznie obwiązał się pociętymi fragmentami własnych ciuchów i poszedł poszukać rzeczy gangerów. Liczył, że znajdzie pasujące na jego ciuchy. Żebra boleśnie dawały o sobie znać. Kamizelka, kamizelką ale siła pocisku magicznie się nie ulotniła.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 13-07-2014, 00:56   #44
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Sytuacja w barze skomplikowała się dosyć mocno. Banda naćpanych i nachlanych jełopów, należących do Sand Runners, wymyśliła sobie potrzęsienie miasteczkiem, i zgarnięcie czego tylko się dało.
Yelenie z Dawidem, oraz chyba dwoma innymi przyjezdnymi, przyszło w tym mimowolnie uczestniczyć, co nic a nic im się nie spodobało. Każdy miał wszak własne sprawy i problemy na głowie, nie mając najmniejszej ochoty dać się oskubać byle obwiesiom...

Jeden ganger od tak po prostu zastrzelił drugiego, mocno niwecząc plany Yeleny. Tu ktoś musiał maczać swe paluchy, słyszała już o wielu dziwacznych sytuacjach... Do tego wszystkiego typek wpadł na nią, niesiony siłą samosądu, jaki najwyraźniej mieli zamiar wykonać na nim jego kumple.

Wtedy też Dawid otworzył ogień, i w ledwie kilka chwil w lokalu rozpętało się małe piekiełko.


Nie mieli zamiaru od tak się po prostu dać wyrolować. Miejscowi i ich problemy problemami, jednak gdy ktoś zjarany i schlany ma zamiar Cię obrobić, a do tego jeszcze (i to dosłownie) dobrać się do Twojego tyłka, to już całkiem inna sprawa.

Zagrały swą pieśń wszelakie pistolety, obrzyny, pompki, peemki, a nawet i chyba karabin. Jazgot nie z tej ziemi, krzyki przerażonych tubylców, ranionych, zabijanych...

Yelena nie próżnowała. Zrzuciła z siebie gangera, a gdy zaczęła się ogólna kanonada sama dobyła swego Glocka, dając suseł za bar, po czym otwarła ogień. Co prawda, chyba nikogo nawet w tym momencie nie trafiła, jednak swój wkład w tą rozwałkę włożyła. Kule śmigały we wszystkie strony, jucha tryskała na prawo i lewo, a Sand Runnersi padali jak muchy.

Jednego z nich zabiła, gdy już uciekał z baru, najbezczelniej w świecie strzelając mu w potylicę już na samej ulicy.

~

Przeżyło dwóch patałachów, pakując się do pojazdów, i dając długą. Sam Custer (o czym Yelena w tej chwili jeszcze nie wiedziała) również gryzł glebę. Gdy więc się już uspokoiło, "Mysza" usiadła z łomoczącym w piersi sercem na schodach przed barem, starając się uspokoić. A uspokoić się musiała, inaczej mogło się to dla niej dosyć kiepsko skończyć...

Po chwili podniosła pukawkę od jegomościa z czachą rozsmarowaną po ulicy, i wróciła do środka "Łosia". Zastała tam lekko rannego Dawida w nogę, psioczącego nieco na to i owo. Nie było więc w sumie aż tak źle.

- Który to Drzazga?! - Wydarła się już wewnątrz, z Glockiem w łapce, choć w nikogo nie celując - Bo mam sprawę!!

Odpowiedziały jej jęki i krzyki rannych miejscowych, nawoływania o sprowadzenie pastora, oraz poparcie Furry'ego, machającego gnatem. W końcu któryś powiedział, że Drzazgi tu nie ma i nie było od paru dni. Nikt nie wie gdzie jest, bo łazi swoimi drogami. Ciężko go złapać.

Super...

Kiwnęła głową do uzbrojonych osób w barze, dziękując im za wsparcie...


~


Parę minut później, stojąc na ulicy, zauważyła jeszcze kilka osób, które nie wyglądały na miejscowych, a chyba miały udział w owej masakrze w barze. Jej nadzieje, na pomoc obcych w krytycznym momencie, spełniły się lepiej niż oczekiwała, ale chyba tylko i wyłącznie właśnie z faktu chronienia własnej dupy i majątku osobistego. Inaczej pewnie by Dawida zastrzelili, a ją zgwałcili, i nikt by nawet palcem nie ruszył...

Czy blisko niej kręcił się jakiś szeryf?

- Szukam Drzazgi, mam do niego sprawę, zna kto?! - Znów głośno się odezwała, licząc tym razem na jakieś konkrety od "gapiów" na ulicy.


1. Yelena wyjaśni komu trzeba(zastępca/szeryf), co zaszło w barze: gangerzy zaczęli strzelać do siebie, pewnie im odbiło od prochów/alkoholu i byli na jak najlepszej drodze do zabicia całej reszty, trzeba więc było działać, więc w sumie samoobrona :P...

2. Oni tu wrócą, więc mieszkańcy muszą się bronić. Z pojazdów paliwo na koktajle, te umieścić na dachu baru i na dachu budynku na przeciw. Wystawić "obserwatorów" wypatrujących powrotu Sand Runnersów. Każdy łapie za gnata i bronią się razem, po "hamerykańsku" swej wolności :PPP wiele miasteczek już tak sobie poradziło.

3. Jak gangery wrócą, to pod barem (a wrócą właśnie pod bar, bo tam im ludzi wystrzelano!) to ich butelkami z benzyną obrzucić i powystrzelać z okolicznych okien i w końcu będą mieć spokój... może być i nawet mała, pompatyczna przemowa Yeleny, o prawie do obrony, o wolności, o dawnych czasach i takich tam duperelach

4. Gdzie ten Drzazga?! Szeryf/Zastępca/Scott coś powiedzą?

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 13-07-2014, 01:30   #45
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will westchnął ciężko gdy weszła Wesoła ekipa. Po tym jak John podszedł do baru, on wrócił do stolika Claire i usiadł zwrócony bokiem do wejścia. Przez chwilę ze spokojem słuchał słów gangsterów i ich przywódcy. Mimo, że chłopak miał dobrą gadkę, czasem wymyślając jakiś kit brakowało mu racjonalnego pomysłu. Wtedy musiał wypalić to co mu pierwsze przyszło do głowy: wmiawiać celującemu do niego ochroniarzowi magazynu, że jest posłańcem z Frontu, czy też że pochodzi z przeszłości i te towary są niezbędne do uniknięcia Apokalipsy. Zazwyczaj jednak, ku jego własnemu zaskoczeniu, ludzie wierzą w te brednie.

Teraz właśnie był jeden z tych momentów.
- Zjawiliście się w idealnym momencie - powiedział do przywódcy z uśmiechem na ustach - te kurtki zamówiłem na prośbę Stalowej Policji. Zaraz powinni tu być i jestem pewien, że się ucieszą z waszego widoku - oszczędzą sobie trochę czasu na szukanie was. - Will uśmiechnął się patrząc na pozostałych członków gangu stojących obok szefa
- Powinni być za - tutaj odruchowo zerknął na zegarek, którego jednak od jakiegoś czasu już nie miał - ... kilka minut. Jak oddacie broń i natychmiast wyjdziecie, to może uratujecie dupy.
Potem ze spokojem patrzył się na reakcję co słabszych osobników.

Jednak Custer roześmiał się albo nie wierząc w gadkę Will’a albo biorąc to za dobry kawał, czy historię. Wciąz śmiejąc się powiedział, że fajnie jakby wpadli na imprezę, bo zawsze chciał ich poznać, po czym udał się na zaplecze baru.
Will spojrzał się bezradnie w stronę baru, gdzie jego dziewczynę zaczął bajerować jakiś przypakowany frajer. Na moment złapał kontakt wzrokowy z Johnem, a potem wrócił myślami do gangerów i swojego towaru.

Wtedy usłyszał pierwszy strzał, a po nim kolejne. Zareagował tak jak wszyscy - chwila zaskoczenia, a potem pad na podłogę. Chłopak kucając pod stolikiem zdjął szybko kurtkę, wyjął zza pasa obrzyn i trzymając go pod kurtką odbezpieczył i czekał na rozwój wypadków.
Will widział gangerów biorących się na poważnie za ukaranie swojego nadpobudliwego kolegi i już myślał, że wszystko skończy się na zaledwie 2 trupach. Wtedy jednak z drugiej strony baru zabrzmiały kolejne huki wystrzałów. Gangsterzy momentalnie odwrócili się w tamtą stronę łapiąc za broń. Chłopak wziął do drugiej ręki krótkofalówkę i spytał się przez nią gdzie jest Baba. Następnie kazał Claire schować się do pokoi, sam zaś nie zamierzał już dłużej czekać: przyklęknął za stolikiem i opierając broń o blat stołu, strzelił prosto w łeb stojącego najbliżej faceta. Pechowo dla niego, w tym samym momencie wystrzelił John, a z głowy gangera zostało niewiele więcej od zmasaktowanych resztek zwisających z szyi.

Huk wystrzeliwujących równocześnie dwóch obrzynów zwrócił uwagę niektórych gangerów. Ci odwrócili się w stronę chłopaka, zobaczyli jednak tylko jak ten ślizgiem schował się za kant baru. Z bezpieczniejszej kryjówki kontynuował strzelaninę. Śmiertelnie ranił jeszcze jednego gangera, a wkrótce potem strzały ucichły.

Will wstał i rozejrzał się po barze. Wszyscy goście w skórzanych kurtkach nie żyli. Spojrzał się na Marlę i Johna
- Dzięki - powiedział szczerze wyciągając dłoń do tego ostatniego i pomagając mu wstać na nogi
Następnie podszedł do Marli i pytając się czy wszystko w porządku, mocno przytulił ją do siebie.

Po chwili chłopak wziął Marlę za rękę i usiadł z nią na jednej z ław. Gdy dziewczyna oparła mu głowę na ramieniu, objął ją ręką i chwilę tak siedzieli w milczeniu. Po chwili drugą zaś ręką wyjął z kieszeni krótkofalówkę i po raz drugi spróbował skontaktować się z Babą.
 
Carloss jest offline  
Stary 13-07-2014, 13:22   #46
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Baba raz po raz posapywał lub mruczał złowrogo. bardzo, ale to bardzo irytowały go słowa Matt 'a. Z ledwością powstrzymywał się przed wyrwaniem temu ścierwu kończyn, jednej po drugiej. Ale nie tego go mamusia uczyła. Pan Jezus był by smutny, bliźniemu trzeba dać szansę. A dopiero gdy jej nie przyjmie, wyrwać mu kończyny.
Mutanta denerwowało również, że nie może niczego wyciągnąć od Chris 'a. Na wszelki wypadek zrobił wszystkim obecnym zdjęcia. Tak by mógł ich później łatwiej rozpoznać. Chris mu nie umknie.
- Powiedz mi Matt... Ile kobiet zgwałciłeś? Ile ludzi zabiłeś? - Baba stał nad nim niczym ogromny demon. - Pochwal się. - zachęcił go.
-Jj- ja? No co ty! Ja żadnej nie tego! Po dobroci tylko! A strzelałem tylko w samoobronie! Jak nas napadali! Właściwie to bardziej inni strzelali ja to tak mniej! Właściwie to nawet nie lubię strzelać ani broni! - Baba mógł wysłuchać solenny zapewnień rangerska. Na całości zdaje się wywołał niezłe wrażenie, bo nawet usłyszał gdzieś po cichu i za polecamy, że chyba jest motkiem - kaznodzieją ale generalnie ludzie zgromadzeni w melinie zbaranieli i zdaje się w ogóle już nie mieli pomysłu co powiedzieć.
Widać było, że Baba nie uwierzył w ni jedno jego słowo. Pokręcił z niechęcią głową.

Widząc, że niczego więcej nie wyciągnie , Baba postanowił zobaczyć, czy da się z tymi ludźmi coś zrobić. Nie liczył na wiele.
Na podstawie swojej wiedzy o molochu oraz obserwacji poczynionych podczas swoich podróży, Bosede już dawno doszedł do wniosku, iż ludzie mają jedynie wtedy szanse, jeśli się zorganizują i skupią na walce ze stalowym bogiem. To zaś, będzie dopiero możliwe, gdy wypleni się wszelkie szumowiny, które zakłócają normalne funkcjonowanie uczciwej i ciężko pracującej społeczności. Może był to rzadki przebłysk inteligencji, może po prostu za dużo nasłuchał się kazań samozwańczych kaznodziejo lub gderania sędziego Drake z stalowej policji. W każdym bądź razie właśnie tak myślał.
- Brzydzę się wami. - zadudnił. - spójrzcie po sobie. - mutant zrobił pauzę.
- Pan powiedział: " Jak drzwi obracają się na zawiasach, tak próżniak na łóżku".
- Pan powiedział też: " Jeśli ktoś będzie miał syna nieposłusznego i krnąbrnego, niesłuchającego upomnień ojca ani matki, tak że nawet po upomnieniach jest im nieposłuszny, ojciec i matka pochwycą go, zaprowadzą do bramy, do starszych miasta, i powiedzą starszym miasta: Oto nasz syn jest nieposłuszny i krnąbrny, nie słucha naszego upomnienia, oddaje się rozpuście i pijaństwu. Wtedy mężowie tego miasta będą kamienowali go, aż umrze. Usuniesz zło spośród siebie, a cały Izrael, słysząc o tym, ulęknie się. ". Taka jest wola Pańska!
- Jam jest gniew pański. Dziś upominam was. nawróćcie się. Odstąpcie od narkotyków i Weście się do roboty. Ta osada to społeczeństwo potrzebuje waszego wsparcia.
- Ale wiedzcie to, jedno jeno ostrzeżenie wam daję. Gdy Baba nie ujrzy poprawy, przyjdzie po was. I straszny będzie jego gniew!
.

-N-nie no co ty… Znaczy no co p-pan… My tu grzeczni jesteśmy… Trawkę sobie tylko jaramy… Nie szkodzimy nikomu… Jak ktoś wpadnie na imprezkę to się go weźmie nie? Ale jak co to tylko ludzie tak gadają o nas źle ale my jesteśmy w porządku… Bo ludzie to złosliwi i zazdrośni są… - któryś z tubylców zdaje się spróbował wziąć na siebie ciężar rozmowy a najlepiej pożegnania.

- Pamiętajcie, jedno tylko ostrzeżenie. Zróbcie rachunek sumienia, żałujcie za grzechy i nieróbstwo i poprawcie swoje życie. Nie macie wiele czasu. - Mimo iż obecni zdawali się mocno pod wrażeniem, Baba nie miał zbytnich nadziei. Ale postanowił dać im tydzień. Potem zobaczy jak sprawy się mają.
Potem Baba opuścił wraz z Cindy ruderę.
- Zabieram cię do bunkra, Cindy. Musisz pokazać mi gdzie jest ten obóz..
Babie ciężko było stwierdzić jak dziewczyna przyjęła informację o tym, że ją zabiera z powrotem na Wyspę. Również jak towarzystwo, jakie opuścili właśnie zdawała się oszołomiona jego przemową i cała sytuacją. Odważyła się nawet spytać czy faktycznie jest jakimś kaznodzieją.
- Nie, nie jestem. Ale mamusia czytała mi biblię. Wieżę w pana Jezusa i jestem pewien, że płakał ujrzawszy tamto... a ja sprawię by znów się uśmiechał.
Gdy odeszli na pewną odległość, Babie przypomniało się co Matt powiedział o Cindy.
- Cindy, pokaż mi swoje ramiona, proszę. - jakoś Baba się dziwnie czuł. zupełnie jakby prosiłby dziewczyna pokazała mu swoje cycki.
- Co?! Uu?! Teraz? - zdawała się być zaskoczona jego prośbą zupełnie jakby faktycznie kazał jej pokazać cycki. Ponieważ jednak Baba był jaki był i jego rozmówcom, nie wiadomo dlaczego, wychodzące z jego ust prośby do uszu często docierały jako groźby to po chwili wahania podwinęła rękaw kurtki, potem swetra i koszuli by pokazać mu nagie ramię.
Baba pogładził gładkie ramiona dziewczyny. Delikatnie i jakby z namaszczeniem. wiedział że nie powinien mieć nadziei. Ale mimo to, wbrew rozsądkowi, jakoś po cichu liczył na to, że może jednak. Zdał sobie o tym boleśnie sprawę, gdy stwierdził, że na ciele Cindy brak blizn. nadzieja prysła, i pozostawiła po sobie pustkę. Czarną ziejącą dziurę na duszy mutanta. - Ubierz się. - warknął. O wiele bardziej szorstko niż zamierzał. To nie na nią był zły tylko na siebie. - Przepraszam - szepnął po chwili, zobaczywszy jak dziewczyna wzdrygnęła się na jego ostre słowa.
Gdy Baba skończył oględziny Cindy odważyła się go spytać czy może zabrać swoje rzeczy z domu gdzie mieszka.
Wtedy doszedł go komunikat od Willa. - już jestem w drodze. - rzucił przez radio.
- Cindy... są problemy w barze. Idź po swoje rzeczy. A potem czekaj na mnie na brzegu, nieopodal przeprawy na wyspę jest taka opuszczona chatka, tam czekaj. -

Cindy niepewnie zapytała się czy może zaczekać na niego w domu, tam gdzie wychodziła. Przy okazji zabierze co swoje.
Baba się przez chwilę zastanawiał, potem odparł, że może czekać w swoim domku. Tylko niech zamknie dobrze drzwi. Baba po nią przyjdzie jak tylko będzie mógł.
Potem baba ruszył biegiem w stronę karczmy. Biegł cicho, ale ostrożnie. Obserwował otoczenie, prześlizgiwał się od cienia do cienia.
Zbliżywszy się do knajpy Babę przywitała cisza. nie było słychać wystrzałów ani odgłosów walki. Czyżby wszystko się skończyło?
przed budynkiem stało kilka samochodów, tu i ówdzie włóczyli się ludzie. Było za spokojnie na trwającą walkę, więc na pewno było już po.
Po zwiększonej emisji ciepła Baba zorientował się, że część szyb w lokalu od zewnątrz została roztrzaskana, bo prażyło ciepełkiem na zewnątrz aż miło.
Baba skontaktował się z Willem, by dostać aktualizację statusu.
Gdy dostał potwierdzenie, że wszystko okwszedł do środka.
- Ładnie narozrabialiście... - skomentował rozglądając się po pobojowisku.
 
Ehran jest offline  
Stary 13-07-2014, 14:28   #47
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Sceneria po walce wyglądała tragicznie. Wszędzie krew, posoka, bebechy na wierzchu.
John ochłonął po nagłej wymianie ognia, oparł się o blat i nalał sobie coś mocniejszego. Przydały by się fajki. Boże, zabiłby za fajki. Hmm, w zasadzie, to juz to zrobił. Podszedł do martwego trepa i obszukał go pobieżnie. Znalazł paczkę skrętów i zapalniczkę Zippo. Calkiem niezły łup. Zapalił jednego strzelając zapalniczką, po czym wyszedł na zewnątrz.

~Kurwa, niezła jatka ~ pomyślał czując świeży powiew wiatru. ~ Ale co ja mogłem zrobić? Nie mieszać sie? Dobrze wiesz John, ze to nie w Twoim stylu. Że nie byłbyś fair w stosunku do siebie? Że skomplikowałoby to sytuację z tym smarkiem? W końcu, to jego dupę ratowałeś, kto wie co by się stalo gdyby młodzieńcza krew napłynęła do prącia odpływając z mózgu? ~
Doe nie spodziewał sie, ze sytuacja rozegra się w ten sposób. Liczył, ze gang wystrzela sie sam, a resztę wyprowadzi sie przez samą różnice siły. Oczywiście rozważał frontalny atak, ale poziom masakry go zaskoczył. Miał za to niezły przekrój przez możliwości przyjezdnych. Coś mówiło mu, że dane będzie mu jeszcze skrzyżować drogi z nimi.
Chłodny wiatr niósł ze sobą orzeźwienie wydmuchując z głowy resztki adrenaliny i obrazów rozstrzelanych ciał k resztki pytań o zasadność swojego zachowania z głowy mężczyzny.

John stał tak przez chwilę napawając się ciszą, po czym odłożył szklankę, schylił sie i nabrawszy w ręce śnieg obmył sie z posoki gangera, który tan efektownie eksplodował pod obstrzałem dwóch obrzynów. Gdy skończył, nabrał garść śniegu, ścisnął i wrzucił utworzona prowizoryczną "kostkę lodu" do szklanki Jacka i usiadł obok Yeleny na schodach przed barem.
- Się porobiło. - zaczął. Upił łyk, i zaciągnął się fajkiem. Spojrzał na monterkę, po czym podsunął rękę z alkoholem w jej stronę w niemym, acz dobrze znanym geście "napij sie, wyglądasz jakbyś tego potrzebowała".

- Jestem John. - uśmiechnął się słabo. Widac było malujące sie na twarzy zmęczenie. - To co to za historia z tym Drzazgą? -
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 13-07-2014 o 14:34.
psionik jest offline  
Stary 13-07-2014, 20:43   #48
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Centrum Cheb, knajpa "Wesoły Łoś"; wieczór



Scott Sunders i Nico DuClare



Oboje zostali przywołani do siebie przez szeryfa Daltona. Podczas patrolu w ruinach ten niemłody już mężczyzna okazał się być całkiem opanowanym i pewnym siebie facetem. Teraz nadal taki był choć jego twarz ciężko było nazwać nieruchomą maską. Przez spokój przebijały się emocje, głównie gniew i złość. Teraz jednak chciał od nich dowiedzieć się czy są jakimiś najemnikami lub łowcami nagród.

- Oczywiście. - odparł Scott bardzo cicho. - Jestem najemnikiem, ale proszę pamiętać, że i ja mam swoje zasady. Nie zabijam niewinnych nawet za góry gambli jednak… Jestem pewien, że to piekło rozpoczęli przyjezdni. Lokalni mają za wiele do stracenia, a szeryf… Znam Pana nastawienie po naszej ostatniej rozmowie. Za przyjezdnych wezmę w zależności czy chce Pan trupa czy żywego. Żywy stoi więcej, bo robi problemy. Niech szeryf wskaże których chce i wymieni sumę. Sprawą zajmę się od ręki chociaż… Padam na pysk. - zaczął rozmowę z szeryfem Scott.


- Jacyś uciekli? - spytała swoim nietypowym akcentem Nico.


- Uciekło może dwóch czy trzech. Oni nie są w tej chwili problemem choć wrócą pewnie jako problem. - machnął z irytacją szeryf i spojrzal w kierunku w jakim zniknęły pojazdy.

- Problem jest tam w barze. Może was zaskoczę ale nie lubimy, a zwłaszcza ja nie lubię, jak ktoś zaczyna rozpylać ołów w wśród moich ludzi. Nie wiem kto zaczął ale nie można sprawy tak zostawić. Uczestnicy strzelaniny muszą być zatrzymani do wyjaśnienia i zatrzymani u nas w areszcie na 24 h. Jeśli będą rozsądni. Jeśli nie… No cóż własnie na tą okazję przydałaby nam się wasza pomoc. Konkretnie to chcę zatrzymać podejrzanych i przenieś ich do aresztu. Możliwie żywych ale jakby robili głupoty to cóż, mamy prawo się bronić. Płacę wam na podobnych zasdach jak za patrol plus pełny magazynek do waszej broni lub jego ekwiwalent. Wchodzicie w to? - spytał patrząc na nich. Zdawał się być opanowanym facetem, przynajmniej takim dał się poznać w ruinach i nawet teraz mówił jedynie lekko przyśpieszonym głosem ale czuć było, że jest wściekły, na to co się stało.

-To co? Scott masz ochotę na zabawę w Colorado Kida? - spytała towarzysza dziewczyna.

- Dla mnie bomba. - powiedział Sanders z uśmiechem do Nico. - Mam tam wejść z szeryfem i jego ludźmi czy też poczekać na zewnątrz celując w co większych rzeźników? - zapytał bez ogródek. - Możemy wejść wszyscy do środka, ale jak rozpęta się coś strasznego nie mogę obiecać, że oni zostaną zatrzymani. Każdy który we mnie wyceluje umrze chyba, że straci przytomność albo możliwość do walki. Chciałbym wiedzieć czy w razie wypadków również otrzymam zapłatę.

- Tak, wejdziemy tam razem. Ja się zajmę gadaniem. Wy macie nas ubezpieczać i robić złe miny by ich zniechęcić do jakichś głupot. Postaram się ich ustawić pod ścianą i zmusić do rzucenia broni. Obaj z Brian’em mamy po dwie pary kajdanek ze sobą to ich skujemy jak trzeba i dalej wrócimy z nimi do biura. Jakby było ich więcej niż czterech to się coś wymyśli. Nie otwierajcie pierwsi ognia ale jeśli któryś będzie się stawiał z bronią to strzelajcie w nogi jak się da. Jak nie da to po prostu strzelajcie. Uważajcie jednak na ludzi w środku, nie potrzeba nam więcej trupów czy rannych jasne? - Dalton spojrzał na nich oboje uważnie. Ze środka dobiegły jakieś wołania i jęki więc chyba był tam ktoś kto oberwał ale wciąż żył.

- I tak, zapłatę dostaniecie za ryzyko więc nieważne jak to się skończy. Ale wolałbym załatwić to jak należy i odstawić ich do paki wedle procedur. Tu jest może mała ale jednak cywilizacja a nie Pustkowia. Poza tym, żywi mogą nam się jeszcze przydać… - rzekł trochę już się śpiesząc chyba by zaprowadzić porządek w knajpie i wyjaśnić sprawę.

Ruszyli we czwórkę w stronę postrzelanego lokalu. Ponieważ na zewnątrz panowały ciemności a bar był oświetlony więc widzieli co się dzieje w środku sami raczej nie będąc jeszcze widzianymi. Zbliżając się widzieli jak jakaś dziewczyna coś krzyczy do zebranych pod ścianami ludzi a chwilę do niej dołącza do niej jakiś facet. Może nie machali spluwami przed twarzami zebranych ludzi ale fakt trzymanej w dłoniach broni był dość wymowny. Widzieli jak później ta dwójka i jakiś dwóch kolesi przy stole w charakterystycznej scence pędzlowało zwłoki gangerów najwyraźniej podekscytowani zbieraniem fantów.

Doszli na miejsce akurat jak owa dziewczyna wyszła na zewnątrz, siadła na schodach i po chwili dosiadł się jakiś już niemłody facet ze szklaneczką bynajmniej nie pustą i zagadał coś do niej. Gdy dziewczę tylko zobaczyło szeryfa i jego świtę natychmiast wylało z siebie słowowtok o tym kto zaczął, że oni, w tym i ona oczywiście, są niewnni, w ogóle, że szuka Drzazgi i generalnie okazało się, że ma całkiem sporo do powiedzenia.

Scott, Nico i Dalton musieli przyznać, że początku walki nie widzieli więc nie wiedzieli kto zaczął. Gadka dziewczęcia zdawała się być całkiem przekonywując w oczach Scott'a. Jeśli gangerzy byli zwyczajowymi gangerami to nie trudno było sobie wyobrazić co mogli chcieć od tej niezłej foczki. Nico była z kolei pewna, że rozmówczyni coś ukrywa i wątpliwe jest by rzecz się dziala dokładnie jak ona mówi. Co myslał szeryf tego nie było widać ale za to było słychać.


- Do środka. Oboje. Bez żadnych głupot. Oprzeć ręce na barze. - rzekł krótko szeryf. Tak poprzedzana grupka pod wodzą szeryfa wkroczyła do postrzelanej, zdewastowanej i załanej trupami knajpy. Yelena i John, wciąż ze szklaneczką, podreptali pod bar i oparli dłonie na nim.

- Jestem szeryf Dalton i reprezentuję tu prawo! Rzućcie broń! Niech nikt się nie rusza! Każde głupie czy nagłe zachowanie będzie poczytane za atak i potraktowane odpowiednio! Każdy kto sięgnie po broń zostanie zastrzelony! - krzyknął na cała salę szeryf. Wygladało, że zebrani w lokalu miejscowi powitali go jak nadzieję i odsiecz z widoczną ulgą i wcale nie zamierzali stwarzać jakichś problemów. Prawie co drugi wyraźnie trzymał ramiona z dala od bioder lub lekko w górze na znak, że nie ma zamiaru praktykować jakichś "nagłych zachowań". Na tym tle wyłuskać przyjezdnych wcale nie było trudno.



Yelena z Detroit



Ledwo wyszła na zewnątrz dosiadł się do niej jakiś już niemłody facet. Zdaje się ten co w trakcie walki strzelał z obrzyna zza baru a gdy szabrowali gangerów gadał z tą rudą kelnereczką. Chyba się już nagadał bo teraz dosiadł się do niej.

Oboje nie zdążyki zamienić ze sobą więcej niż dwóch słów na krzyż gdy z mroku wyłonił się szeryf wraz ze świtą. Łącznie było ich czworo i wszyscy byli kompletnie przemoczeni jakby ostatnie kilka godzin spędzili na zewnątrz w tym całym śniegiem wokół i opadem z góry.

Ruszyła ze swoją nawijką próbując odpowiednio urobić faceta zanim coś zdąrzy zobaczyć czy powiedzieć. Facet ją wyszłuchał ale już po wyrazie twarzy widziała, że niezbyt jej poszło. Szeryf niezbyt bawił się w ceregiele, krótko kazał i jej i temu facetowi ze szklaneczką wracać do knajpy. Monterka nie czuła się zbyt pewnie sama z tym obcym facetem obok i mając do dyskusji cztery lufy w pogotowiu wspierajace polecenie władzy. Ruszyła więc wykonać polecenie szeryfa. W środku jeszcze musieli jeszcze oprzeć ręce o blat baru i wysłuchali ogłoszenia szeryfa.



John Doe


Nagadał się z Marlą i wywiedział co nieco o miejscowej sytuacji i nawykach. Zostawił ją pod opieką młokosa i ruszył na zewnątrz ze szklaneczką czegoś mocniejszego. Usiadł obok niej na mokrych, drewnianych schodach. Ich nogi były już wystawione na śniegowo wodny opad ale twarze jeszcze chronił okap daszku nad barem. Ledwo do niej zagadał wiedział, że ktoś się zbliża. I faktycznie moment później wyłonił się z mroku facet z gwiazdą szeryfa na klacie wraz z trójką eskorty.

John widział ich posępne i mało przyjazne twarze i wiedział, że to żadna poza. Naprawdę byli wkurzeni, zwłaszcza szeryf. Gdy usłyszał nawijkę młodej mógł tylko w duchu przewrócić oczami. On jak chodził do podstawówki to już by lepiej kit wciskał. Nie było się co dziwić, że szeryf się wkurzył do reszty, jak zawsze gdy ludzie odkryją, że ktoś ich bierze za idiotów i próbuje rolować.

Polecenie szeryfa John przyjął spokojnie. Szeryf chyba był w jego wieku i albo pamiętał obyczaje sprzed wojny albo starał się na nich wzorować. Był pewny, że nie rozwali ich od ręki. W środku raczej też nie. Ruszył więc do baru i stał teraz obok tej niezbyt lotnek kłamcicelki.

Okazało się, że trafnie ocenił szeryfa bo zdaje się, starał się postępować wedle przedwojennych standardów. Była szansa, że jeśli nikt nie zrobi nic głupiego jeszcze da się z tego wyślizgać. Choć to w sporej części zależało od tego co szeryf wie lub się dowie własnie teraz.



Dave "Fury" Jackson



Gdy wspomógł "żońcię" swoimi argumentami i widział przestraszonych ludzi pod ścianą wiedział, że raczej mówią prawdę. Nie wiedzieli gdzie jest ten cholerny Drzazga. Facet widać musiał być albo jakoś strasznie sumienny w robocie albo był nią zawalony, że po knajpach nie łaził albo po prostu za nimi nie przepadał.

Chwilowo darował sobie dokładniejszą przepytkę i zajął się przeszukiwaniem rozwalonych frajerów. Szału nie było. Wygladało na to, że byli ubrani i "usprzętowieni" jakby wyszli z domu i szli do knajpy na rogu. Oczywiście jako, że mieli doczynienia z ekipą gangerów z Detroit znalazł i trochę różnych dragów i bony na paliwo i kluczyki do samochodów. Wówczas do niego dotarło, że pewnie jeśli coś cięższego czy nieporęczniejszego to pewnie zostawili w brykach bo po cholerę to targać.

Trzepał właśnie kolejnego wciąż krwawiącego gangera gdy do sali weszli i grzecznie pomaszerowali do baru Yelena wraz z tym gostkiem co barował tu ostatnie pare godzin a podczas walki strzelał z obrzyna zza baru. Szli nieco sztywno i zaraz za nimi wkroczył szeryf i jego ekipa.

Szeryf powiedział co swoje. Dwoje delikwentów już stało opartych o bar. O dziwo teraz ten Dalton zwrócił się wprost do niego.

- A ty tu kolego, razem z koleżanką, jak widziałem lubisz rozmawiać przy wyciągniętej broni tak? Dobrze to porozmawiamy po waszemu. -
rzucił niezbyt szeryf niezbyt przyjaźnie do Fury'ego. Słowa wspomógł wymownym machnięciem karabinku zachęcając go do stanięcia obok dwójki przy barze w takiej samej pozycji.

Dave nie był byle chłystkiem by go można było zastraszyć byle gadką. Teraz też mimo, że od razu "wycenił" tego Daltona na twardego gracza, i doceniał, że tekt robił wrażenie tak samo jak scena wejścia. Ale na nim niekoniecznie. Z drugiej strony jednak facet mimo pozornego spokoju zdawał się być wkurzony a na razie nie chciał nic specjalnie ciężkiego. Jak zgadywał jak jako tako opanuje sytuację pewnie weźmie się za zbieranie zeznań czyli będzie rozkminiał co się stało.

Co innego ten facet z nietypowym karabinkiem o wyglądzie zawodowego żołnierza - najemnika. Ten ściemniał, że jest wyluzwany i spokojny ale Dave nie miał wątpliwości, że powieka tamtemu ne zadrży gdy pociągnie teraz za spust. A przynajmniej lufa mu teraz nie drgała.

Taktycznie zaś miał nieciekawą sytuację. Dwójka potencjalnych sojuszników w walce z gangerami stała w dość niewygodnej pozycji tyłem do całej ściany i bez broni. Jedno pociągnięcie serią kasowało ich oboje. Zostawało trzy dobyte karabinkowe lufy przeciw niemu. Byli jeszcze ci dwaj co ich najął do spóły. Ich postawa i lojalność była niewiadomą. Obecnie siedzieli przy stoliku za nim i tak samo jak on oglądali, sprawdzali i dzielili się łupami. Właściwie nawet jakby się wsparli go to w tej pozycji był pierwszy w kolelejce do roli zgarniacza ołowiu dla obu stron a jego kamizelka przed bronią jaką dzierżyli nie chroniła go kompletnie.



Max Gibson



Max usiadł przy stoliku i zabrał się za oglądanie i jakąś prowizoryczny chociaż opatrunek. W międzyczasie zdołał zamówic piwo co też atwe nie było bo kelnerka chociaż świetna z wygladu sztunia chyba potrzebowała chwili by przejść nad taką strzelaninką do porządku dziennego i wrócić do swoich obowiązków.

- Ojej, pan jest ranny! - powiedziała czy nawet cicho krzyknęła w typowym kobiecym geście załaniając usta dłonią. Gdy zauważyła, że własnie próbuje jakoś powiązać swoje przestrzeliny. Teraz gdy adrenalina zaczęła schodzić zaczynał naprawdę czuć jak pulsujący ból zaczyna rozlewać się od ran na resztę ciała. - Pan poczeka my tu gdzieś apteczkę mamy... - rzekła i już jej nie było, poszła na zaplecze seksownie po drodze kręcąc bioderkami.

W międzyczasie wrócił z żelastwem Rob. Max nie był zaskoczony tym co starszy mężczyzna przyniósł ale dopiero teraz jak tak walnął na stół to się z tego cała góra sprzętu zrobiła. W oczy rzucał się przede wszystkim świetny i niezawodny rewolwer z wężowej serii Colt'a kalibru .357 Magnum oraz klasyczna "antyterrorystyczna" niemiecka polewaczka z firmy HK choć bez żadnych dodatków. No i nie mniej klasyczna strzelba Remingtona na 8 naboi.

Ku irytacji Max'a Rob z przekąsem starego wiarusa komentował draśnięcia swojego podopiecznego i Gibson musiał wysłuchać, standardowej historyjki, że "za jego czasów...". Pomógł jednak obwiązać mu rękę bo obwiązywanie sobie samemu ręki było z lekka niewygodne nawet jak człowiekowi nikt nie strzelał nad głową.

Siedzieli tak przy swoim stoliku nad górą morderczego w większości sprzetu obdzielając, kalulując, żartując i popijając od czasu do czasu browca. Teraz największy problem mieli jak to zatargać do wynajmowanego pokoju. Swoje plecaki i bambetle zostawili w nim bo gdy go opuszczali w głowy mieli skoncentrowane na tym by przebrnąć jakoś przez porannego czyli popołudnioweg kaca a nie by jeszcze dźwigać jakieś bezsensowne toboły. Teraz zaś dotarganie żelaza na chatę, było może nie niemożliwe ale calkiem uciążliwe. Zwłaszcza jak się miało postrzelane rękę i nogę.

Wówczas do baru wkroczyła ta dwójka co wedle Rob'a też się strzelała z frajerami z Detroit a wraz za nimi ten szeryf i jego sojusznicy. Dwójka owych stanęła przy barze w charakterystycznych wyciągniętych pozach. Chwilowo ten Dalton zwracał się do tego kolesia co właśnie podobnie do nich pędzlował powalonego gangera ale Max widział, że oni dwaj i cała góra sprzętu przykowała uwagę ludzi szeryfa. Jak mówił o sięganiu czy chwytaniu za broń to mówił patrząc wprost na nich. Ten facet co wygladał jakby dostał zabawki od samego Collinsa zaś ewidentnie wziął sobie namiar i uwagę na nich dwóch. Był w o tyle lepszej pozycji, że bron miał w ręku a oni albo na stole albo w kaburach. I co więcej po tym jak ją trzymał sprawiał wrażenie, że ani nie zawaha się jej użyć i, że wie jak jej użyć. Wedle słów szeryfa mieli z Robem tak samo jak inni stanąć spokojnie pod barem do wyjasnienia.



Will z Vegas



Marla zdawała się być wciąż zaskoczona po tej strzelaninie. W jego ramiona wpadła chętnie szukając pocieszenia i otuchy. Za długo nie posiedzieli bo kolo co się przepchał obok nich wracając gdzieś zza plecza a sądząc po mokrym i krwaym śladzie jaki zostawiał był i dłuższy czas na zewnątrz i oberwał od kogoś. Jednak nie na tyle poważnie jak widać by nie mógł sam chodzić albo piwa pić. I właśnie ten koleś krzyczał właśnie o piwo, a krzycześ musiał by przkerzyczeć rosnący gwar na sali no i był prawie po przeciwległej stronie sali. Marla więc musiała więc go przeprosić i wrócić do swoich kelnerskich obowiązków. W sumie jak już będzie na Wyspie to nikt by im się tak bezczelnie nie wcinał w rozmowę. No i raczej nikt by im nie strzelał nad głową. W końću sprawiających problemy wystrzelali wcześniej no nie?

Widział jeszcze jak Rudowlosa rzuciła mu krótkie, że idzie po apteczkę bo tamten facet oberwał no i inni też po czym znikła na zapleczu. Zaraz po tym do sali wkroczył John wraz z tą dziewczyną co się razem we trójkę stzelali z gangerami zza baru. Potem wkroczył jeszcze szeryf Dalton wraz z Brianem i wcale nie wyglądali na szczęśliwych na to co zobaczyli. Ich słowa tylko to potwierdziły.

Sytuacja ledwo unormowana co nieco po strzelaninie znów stała się napięta. Will może nie znał szeryfa za dobrze ale sprawiał wrażenie porządnego faceta. Obecnie zdaje się chciał zaprowadzić nieco porządku na miejscu wśród zebranych. Okrzyki i jęki rannych, w większości ludzi za ktorych odpowiadał wcale nie nastrajały go pogodnie do całej sytuacji. Chłopak z Vegas uświadomił sobie, że nie przeładował swojego obrzyna po strzelaninie. Jednak obecnie taki gest mógłby być bardzo nerwowo odebrany przez kogokolwiek.

Z dobrych wieści było to, że chyba przynajmniej chwilowo pozostawał poza centrum uwagi a więc i prawdopodobnie poza centrum ewentualnych problemów. No i wreszcie wrócił Baba.




Bosede "Baba" Kafu



Wracając do baru gdzie zostawił Will'a by dokonał potrzebnych ich transakcji ujrzał, że zdecydoanie sprawy przybrały dość nagły obrót raczej nie planowany ani przez kupca ani przez samego mutanta. Przed barem natknął się na szeryfa Daltona wraz ze swoją prawą reką i jakąś parką. Widział ich cieplne sygnatury. Elektroniczny przykaciel oznaczył mu kolejne sygnatury kolejnymi numerami i rozpoanzawał broń potencjalnych przeciwników: 2x broń zbliżona do M16; 1x M4 i jedne charakterystyczne jakże znajome HK 417.

Oboje rozmawiali z jakąś dwójką siedzącą na schodach po czym szeryf kazał im wrócić do środka. W środku sytuacja zrobiła się dość napięta a szeryf zdawał się próbować zaprowadzić trochę porządku i wyjasnić co sie stało.

Na razie jednak Baba odnalazł wzrokiem swojego kolegę ze schronu i dokicał do niego w dwóch zwinnych susach. Wyprawa po miecz przybrała nieoczekiwane konsekwecncie i się znacznie przedłużyła ale okazało się, że i Will miał swoje przygody.



Wszyscy


Obecnie Brian podszedł od tyłu do Yeleny pobrzękując kajdankami. Najwyraźniej zamierzał ją skuć. - Wyciągnij ręce do tyłu. - rzekł krótko do monterki. John stojący obok niej był zdaje się w następny kolejce. Brian ustawiał się tak by dać wolne pole ostrzału dla Nico która nadal miała czystą linię strzału do tej dwójki. Dave, wciąż na podłodze musiał coś prędko wymyśleć bo stojący przed nim szeryf z gotową do strzału bronią nie sprawiał wrażenia kogoś kto chce czekać cała noc na jego odpowiedź. Poieważ Dave klęczał a Daltons stał obok Scott miał ładny widok na dwójkę siedzących przy stoliku zawalonym bronią twardzieli z południa.

Własnie w tym momencie zza kotary wyłoniła się trójka nowych gości. Była to rudowłosa kelnerka, pulchniotki barman i tykowaty pastor. Mężczyźni wyglądali jakby ich ktoś po sniegu i błocie przeciągnął. Jęczeli do tego boleśnie. Kaznodzieja wyraźnie kulał odruchowo trzymając się za nogę a barman trzymał się za wyraźnie krwawiące ramię. Marla im obu pomagała się dotaszczyć do pierwszego wolnego stolika dodając po drodze otuchy. W końcu obaj mężczyźni ciężko opadli na ławę pod ścianą niedaleko stojących Will'a i Baby. Marla zajęła się ich ranami od ręki korzystając z przyniesionej apteczki i najwyraźniej zostawiając Max'a i resztę rannych na później.





Centrum Wyspy; Centrum Meteorologiczne;


Dziewczynka wskazywała coś palcem w dziurze. Szczerze mówiąc trzeba było zdać się na słuch bo w nocy, pod ziemią w jakiejś piwnicy czy jamie było ciemno choć oko wykol. No chyba, że się miało jakieś źródła światła. Pies Cliffa podobnie jak Mołotow Vince'a przypadł do dziury i natychmast zaczął ujadać najwyraźniej wietrząc niebezpieczeńśtwo tam w dole. Cokolwiek tam było nie przypadło zwierzakom do gustu.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-07-2014, 22:22   #49
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Pieprzenie! - Warknęła Yelena do szeryfa - Reprezentujesz co chcesz, ale nie prawo i porządek! Gdzie byłeś, jak nam grozili bronią, gdzie byłeś jak jeden z nich był o krok od zgwałcenia Marli, a sam Custer miał zamiar zgwałcić mnie?! Umywasz ręce od tego wszystkiego zasłaniając się nie-narażaniem mieszkańców, i pozwalasz takim gnidom na co im się podoba! - Kiwnęła głową w kierunku jednego z zabitych gangerów.

- Teraz, gdy już odwaliliśmy brudną robotę, a Twoja cholerna odznaka połyskuje bez skazy, masz zamiar zabrać się za nas! To my niby winni wszystkiemu, to my wszystko sprowokowaliśmy... gówno prawda! - Monterka podniosła głos, żeby wszyscy miejscowi w barze dokładnie ją słyszeli.

- Sami możecie sobie poradzić z takimi hujami, co to wam chcą zabrać wszystko, już tłumaczyłam jak! Ale potrzebny do tego ktoś, kto poprowadzi ludzi Cheb! Wystarczy się na nich zasadzić jak przyjadą i ich wystrzelać jak kaczki, w wielu miasteczkach już tak miejscowi zrobili, i żaden ganger im teraz nie podskoczy, choćby przyjechali w 30! A że my, przyjezdni, nie daliśmy się oskubać, i doszło do burdy, to już nie pasi, bo teraz jeden kłopot zastąpił inny? I przestań mnie obmacywać, bo Ci przypierdolę! - Na końcu warknęła do zastępcy stojącego obok niej.

- Macie kilku rannych, ok, nasza wina, oberwali w wymianie ognia, sorry, ale to nie my ich trafiliśmy... jak chcecie, to zapłacimy za leki, leczenie, czy to tam trzeba... a ja tu tylko szukam Drzazgi, bo z tym łotrem ponoć moja siostra przebywa, chcę ją do domu zabrać i tyle. A że zrobił się burdel, to się zdarza... - Dodała już o wiele spokojniejszym tonem.

Jak komuś ten post nie pasuje, nie jest na miejscu, należy go przenieść do doca w celu odgrywania, lub mam go może w ogóle skasować/zamieścić gdzie indziej/kiedy indziej, wystarczy powiedzieć...

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 14-07-2014, 08:54   #50
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
- Panie Szeryfie - zaczął powoli John - Cieszy mnie, że próbuje Pan zaprowadzić w porządek w tym miejscu, ale obawiam się, że właśnie aresztuje Pan niewinne osoby bez dania im żadnych szans na obronę. O ile mnie pamięć nie myli, nie było pana, pana zastępców, ani nawet tych najemnych zbirów co są z panem tutaj na miejscu, więc zanim pan kogokolwiek zaaresztuje, chyba powinien wiedzieć co się stało. Z całym szacunkiem, nie chce pan przecież stosować bezprawia Pustkowia w tym mieście, prawda?
Jeśli pan pozwoli... -
cwaniak powoli odwrócił się od baru stając przodem do szeryfa. Gdy został zgarnięty na zewnątrz nie protestował. Niestety monterka wyrwała się pierwsza, przez co nie było za dużo miejsca na próbę ugładzenia sytuacji. Do baru wszedł spokojnie, bez nerwowych ruchów, ani też strachu spełnił polecenia ludzi z bronią. Chciał przekazać idącej z nim dziewczynie, żeby zostawiła gadkę komuś innemu, ale niestety nie było jak.
- ... lubię patrzeć rozmówcy w twarz. Jestem John i jako jeden ze świadków całego zdarzenia chciałbym powiedzieć co się wydarzyło. - powiedział, gdy mógł już spojrzeć szeryfowi w twarz. Ręce trzymał lekko przed sobą i lekko w górze, skierowane trochę na boki. W prawej ręce nadal trzymał drinka.
- Może pan nie ufać moim słowom, ale w barze było kilkoro tutejszych, którym z pewnością zna i ufa pan bardziej, a oni potwierdzą moje słowa. - powiedział spokojnie starając się dotrzeć do szeryfa.

- Gdy ci "dżentelmeni" weszli do baru, każdy jak tu stał spełnił ich "prośby", nie wychylając się, nie chcąc wszczynać awantury. W końcu tamci byli w przewadze liczebnej i mieli już broń odbezpieczoną.
Ja mam tutaj w kaburze tylko skromnego S&W, który nie brał udziału w strzelaninie -
mówiąc to mężczyzna lekko wysunął biodro wskazując pistolet w kaburze.
- Całe to zamieszanie zaczęło się gdy jeden, o ten leżący tam ganger, zaczął dobierać się do kelnerki. Chociaż krew mnie zalała, niewiele mogłem zrobić. Na szczęście dla niej jednak ów szarmancki amant stwierdził chyba, że nie chcę się dzielić z kolegami swoim łupem, ponieważ w pewnym momencie uniósł swojego obrzyna i zdjął swojego funfla. O tamtego z odstrzeloną połową barku. Nie wiem czy to przez alkohol, czy przez to, że byli naćpani, ale nie wyglądało to dobrze. Reszta rzuciła się w harmidrze na niego, jeden próbował dosiąść obecnej tu monetrki, na co nie mógł pozwolić jej towarzysz. Występując w obronie swojej kobiety, a zatem działając w samoobronie zestrzelił drania i zaczęło się piekło.
Każdy, powtarzam, każdy, kto strzelał w tym pomieszczeniu, oprócz tego pierwszego gangera robił to w samoobronie.
Proszę wybaczyć mojej koleżance dość ostre słowa, jest jeszcze w sporym szoku po próbie gwałtu i strzelaninie jaka miała tu miejsce. -
John wskazał spokojnie na Yelenę jednocześnie lewą dłonią pokazując, żeby próbowała zachować spokój. Nie było potrzeby by dalej rozlewać krew.
- Panie szeryfie, wygląda Pan na człowieka twardego, ale sprawiedliwego. Proszę zatem spytać tutejszych ludzi kto zaczął strzelaninę, kto się bronił, kto był naćpany, a kto jest niewinnie oskarżany. -
John uśmiechnął się lekko i spokojnym, choć pewnym ruchem uniósł szklankę do ust.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 14-07-2014 o 11:54.
psionik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172