Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2016, 12:20   #141
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Wenslow, zupełnie tak jakby uważnie wsłuchiwał się w każde słowo Marka, zrobił zupełnie na odwrót. Gwałtowny skręt o 180 stopni szarpnął vanem, a w następnej chwili wytężone wycie pracującego na skraju możliwości silnika pchnęło ich w kierunku kawalkady motocyklistów. Szarżowali niczym byk na stado matadorów i niestety, tak jak dzieję się to w przypadku większości korrid, równie bezskutecznie. Zwrotniejsze motory z wyczuciem rozpierzchły się na boki puszczając ich między sobą i zasypując ogniem broni maszynowej. Niezliczone pociski załomotały o burty vana i przednią szybę. Mark skulił się w uniku odruchowo chowając głowę. Przez chwilę tak pozostał wsłuchując się w dobiegający ze wszystkich stron ryk maszyn, tak głośny, że silnik iva był niemal niesłyszalny. Przytłaczająca potęga tego łoskotu odbierała nadzieję na jakiekolwiek szanse w tej konfrontacji. Po paru rozciągniętych do granic przyzwoitości uderzeniach serca przezwyciężył obawy i odsłonił się unosząc głowę. Nie mógł trafić lepiej. Ku swemu zaskoczeniu, zamiast plujących ogniem w jego kierunku luf karabinów zobaczył piekielnie zręcznie manewrujący motor ze znajomą sylwetką na jego siodełku. Beri. Pomimo stresu i napięcia zaciskającego szczęki poczuł ulgę, a nawet zdołał uśmiechnąć się na ten widok. Była z nimi i co ważniejsze radziła sobie nawet w tak tragicznej sytuacji. Dodało mu to otuchy i choć wiedział, że Beri nie dostrzeże jego gestu, uniósł kciuk do góry.
Po raz kolejny, tak jak wcześniej w przypadku Wenslowa, zadziałało na odwrót. Tak jakby gestem Cezara wskazał nie niebo a ziemię skazując przez to Beri na śmierć. Ręka opadła mu bezwładnie, a stężałe mięśnie jeszcze przez chwilę utrzymały uśmieszek na jego twarzy. Choć otępiały to rejestrował i zapamiętywał każdy moment tego, jak jego przyjaciółka znika z tego świata i jego życia w gwałtownym rozbłysku kurzu i światła. Nagle zwielokrotniony huk motorów i wystrzałów zaczął rozsadzać mu głowę z siłą, jakiej nie mógł znieść, pozwalając utrzymać się tylko jednej myśli. “Dość, dość mam tego!”. Nie miał pojęcia czy wykrzyczał to na głos, czy zachował dla siebie, lecz jakie to miało teraz znaczenie. Nagle zdecydowany prześlizgnął się nad oparciem fotela na tył samochodu wiedząc już doskonale co ma zrobić. Bandaże i srebrna taśma. Nie musiał szukać tych rzeczy, obie miał w swoim plecaku. Rozerwał papierowe opakowanie i wcisnął sobie w usta sterylny materiał. Niesiony tym wywracającym żołądek miksem złości i rozpaczy okręcił taśmą dookoła głowy, sam siebie kneblując. Z kolejnym, choć nieco trudniejszym też sobie poradził. Niezdarnie, przytrzymując to kolanami, to nadgarstkami okręcił taśmę więżąc swoje dłonie. “Czy na pewno?” - obejrzał się w stronę Wolfa i Wenslawa. Ku jego uldze zaabsorbowani napastnikami nie zwracali uwagi na to, co się dzieje w ich wozie. Tak było łatwiej. Wsłuchał się w pęd samochodu i gdy tylko nastąpiło nieuniknione przyhamowanie naparł łokciem na klamkę, pchnął drzwi i bardziej wypadł niż wyskoczył.
To był naprawdę długi lot nim gruchnął o ziemię, lecz koziołkowanie było jeszcze dłuższe i jak cholera bolesne.
- Auć - jęknął ciesząc się że wszyscy motocykliści jadący za vanem zdążyli zrobić unik. Poobijany i sponiewierany przez asfalt czuł się jak wyżęta szmata, jednak to że jeszcze żył, kompensowało wszystkie niewygody. Mimo to kolejny jęk, gdy podnosząc do góry spętane ręce uniósł się na kolana, był jeszcze bardziej rozwlekły i donośny. Każda kość i każdy mięsień wyzywały go od idiotów i mściły bólem za to jak je potraktował. Jakie to miało jednak znaczenie? Klęcząc przed nadjeżdżającą kawalkadą, bez broni i spętany, czuł się bezbronny jak niemowlę. Nie miał pojęcia, czy wybieg jaki zastosował się uda. Miał nadzieję, że wygląda tak jak zamierzał, czyli na jeńca, który uciekł swoim oprawcom, lecz czy to wystarczy, by karta się obróciła i by uzyskał przychylność motocyklistów?
 
cyjanek jest offline  
Stary 19-04-2016, 12:16   #142
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wpakowali się w bagno... Po uszy. Albo i głębiej...

Paniczna ucieczka czy przebicie się przez motocyklistów - Stoner nie miał pojęcia, która z opcji będzie lepsza, jednak ucieszył się, gdy Wolf skorzystał z jego sugestii.
Wnet jednak okazało się, że horda motocykli to jedynie wysunięta na czoło falanga poprzedzająca znacznie większe zgrupowanie.
Stoner od dawna nie słyszał o zmotoryzowanych karawanach, przemierzających amerykańskie drogi. A nawet jeśli słyszał, to wkładał je między bajki, takie same jak opowieści o Wielkie Stopie czy krokodylach w kanałach Nowego Jorku.
'Jeśli nie możesz pokonać przeciwnika, to się do niego przyłącz", brzmiała jedna ze znanych mu maksym.
Kim byli zmotoryzowani szaleńcy, tego nie wiedział, miał jednak świadomość, że choćby zamienić się w Kapitana Amerykę, to i tak ze wszystkimi nie wygra.
Sięgnął do plecaka i wyciągnął białą (mniej więcej białą) podkoszulkę. Nim jednak zdążył podać ją Jamesowi, ten zaczął strzelać...

Stoner odruchowo schował się przed deszczem szklanych odłamków... które jednak się nie posypały. Wzmocnione szyby wytrzymały ostrzał, ale to przecież nie mogło trwać wiecznie.
Przez moment zastanawiał się, czy nie pójść w ślady Mark'a, lecz wnet porzucił ten pomysł. Wyskakiwanie w samochodu w chwili, gdy wskazówka prędkościomierza przekroczyła siedemdziesiątkę i żwawo sunęła dalej?


To się udawało, owszem, ale tylko na filmach. Rysunkowych na dodatek.


- Wolf! Mrugaj światłami S O S. Trzy krótkie, trzy długie, trzy krótkie - polecił Stoner.
- James! Rzuć spluwę, weź tę szmatę, wystaw przez okno i machaj, albo ci łeb rozwalę! - dodał.

Pokojowe rokowania pokojowymi rokowaniami, ale o własny zadek również trzeba było zadbać... Dlatego też Stoner spróbował podzielić uwagę między Jamesa, któremu trzeba było wybić z głowy strzelanie, jak i goniącego ich wozu.
Gdy tamci podjęli jakieś działania zaczepne, wtedy trzeba by rzucić im pod nogi kilka przeszkód. Dwa granaty na przykład. Albo trzy.
A potem?
To już zdecyduje los.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 19-04-2016 o 12:23.
Kerm jest offline  
Stary 19-04-2016, 14:04   #143
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Zwalista kupa żelastwa mknęła dzielnie przez bezdroża zostawiając po sobie piaszczysty dym ciągnący się jak z końcówki papierosa. Bez żadnego problemu mógł doprowadzić swojego kierowce do wylosowanego palcem Fargo. Maszyna, na którą spadł ten obowiązek, wywiązywała się niemal jak z obietnicy. Co z tego, jeśli potrzebowała do tego właśnie kierowcy, który zaczął się wykruszać.

- Moja kurtka... Nie w moją ulubioną kurtkę - odezwała się w pretensjach. - Chciałam dobrze, próbowałam, ale nie. Wy jak zwykle jesteście na "nie". Nie to nie! Nie musimy się lubić. Jadę sama, was nie chcę. Pier*olcie się.

Pokrętne rozumowanie świata Melody nie przejęło się ani pościgiem, ani strzelaniną, ani nawet postrzałem - dziabnięciem o nieistotnym powodzie z efektem, który niezbyt był brany na poważnie. Byli nieproszonymi gośćmi, którzy nie potrafili się zachować, a takich się wypraszało. Tak się składało, że miała obstawę dwóch goryli, którzy mogli wyjaśnić pewne kwestie.

Blondynka parę chwil po oberwaniu musiała zatrzymać motocykl. Nie było żadnego sensu w kontynuowaniu drogi, gdy prowadzenie motocyklu stawało się coraz trudniejsze a niechciani goście sukcesywnie zbliżali się na lżejszych maszynach. Planów w swoim działaniu zbytnio nie miała, zdała się na instynkt chwili. Zsunęła się więc ze swojego motocyklu, którego postawiła w poprzek, chcąc mieć osłonę przed kolejnym gradem pocisków. Wykorzystała ciągnący się kurz, by zasłonić się przed autem na parę kluczowych chwil, które były potrzebne na ustawienie kierownicy w stronę zbliżających się wrogich motorów. Ostudzenie ich zapału poprzez przeorganizowanie ich formacji podwójnym minigunem poprzedziło ostudzenie zapału samochodu, na którym wypadało skupić się nieco mocniej.
 
Proxy jest offline  
Stary 19-04-2016, 23:24   #144
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Pościg trwał nadal, z większymi lub mniejszymi stratami po obu stronach. Kto jednak miał zwyciężyć? Zgarnąć nagrodę, którą było ludzkie życie? Czy to bowiem Czyści, czy Głodni, wszyscy należeli do jednego rodzaju, który z powodu jednego człowieka zaczął się nawzajem wybijać. Kto miał pozostać, gdy żądza krwi w końcu zacznie się wypalać? Czy istniała szansa na to, że kiedykolwiek się wypali? Te i inne pytania nie znalazły dojścia do osób biorących udział w starciu na drodze 412, która dla niektórych miała się stać ostatnią drogą ich życia.

Rohow wybrał atak. Osłaniany przez Sylwię, która pomimo odniesionej rany, zdawała się nadal stanowić nader cenny nabytek w kwestii zarówno umiejętności posługiwania się bronią, jak i celności, przymierzył się i wystrzelił. Smuga białego dymu powędrowała w ślad za pociskiem. Ten z kolei, czy to szczęśliwym zbiegiem okoliczności, czy też z powodu rosnących umiejętności Rosjanina w posługiwaniu się tego typu bronią, uderzył z precyzją, na którą Orest liczył. Pojazd przeciwników podrzuciło w górę, przy akompaniamencie głośnego huku wybuchu. Lądowanie jego nie było szczególnie korzystne dla znajdujących się w środku pasażerów. Bok samochodu przylgnął ciasno do ziemi, odcinając im jedną z dostępnych dróg ucieczki, zmuszając by zamiast na ataku, skupili się na sposobach wydostania się z powoli przybierającej śmiertelną formę, pułapki. I stałby się nią, gdyby nie to, że rzucony przez Rohowa granat, wylądował bliżej ghurki niż przewróconego wozu. Mężczyzna w ostatniej chwili zdążył skryć się w bezpiecznym wnętrzu pojazdu, nim kolejna eksplozja wstrząsnęła ziemią Oklahomy, tym razem nie czyniąc nikomu krzywdy. Także próby uruchomienia samochodu się nie powiodły, pomimo tego, że podejmował je jedna za drugą.
- Przejmij stanowisko - rzuciła w końcu jego towarzyszka, która w tym czasie utrzymywała drugiego z przeciwników, w sensownej odległości od uszkodzonej ghurki. - Wyjdę i zajmę się tym.

W międzyczasie Melody szyła do przeciwnika, korzystając z jakże poręcznie zamontowanych karabinów. Jej uwaga była w pełni skupiona na owym zajęciu więc nic dziwnego, że nie zauważyła problemów pary sojuszników. Gdy jednak ma się na głowie piątkę przeciwników, rachunek jest prosty jak budowa cepa. Najpierw własna skóra, a o resztę można się było martwić gdy ta skóra miała się bezpiecznie na grzbiecie i innych częściach ciała.
Szczęście jej dopisywało. Pierwsza dwójka motocyklistów nie wyrobiła na czas, przez co zaliczyli niezbyt przyjemne powitanie. Jeden zdołał się utrzymać na siodełku, jednak wyraźnie jego zapał osłabł. Drugi miał pecha i wylądował pod własnym jednośladem, nie dając znaków życia. Pozostali jednak, w tym także czterokołowe bydle, które w swych wnętrznościach wiozło nieco więcej atrakcji, parli do przodu starając się unikać hojnie rozsiewanych pocisków. Skutecznie unikać i równie skutecznie oddawać. Ktokolwiek siedział na siedzeniu pasażera zbliżającego się samochodu, miał laserowy celownik wbudowany w oko bo jak niby inaczej można było tłumaczyć kolejną dziurę w ulubionej kurtce kobiety. Prawy bark zapłonął bólem, odbierającym czucie w całej ręce. Kolejną bolesną raną była puszczona na oślep seria, która co prawda odbiła się od zasłony motoru Melody, to jednak jeden z rykoszetów przeorał jej policzek, zostawiając głęboki, krwawy i cholernie piekący ślad.


Nieco dalej, a właściwie nawet dość daleko, biorąc pod uwagę okoliczności, znajdował się wciąż prujący przed siebie Iv, który w sposób nader niespodziewany stracił jednego z pasażerów. Decyzja Marka nie spotkała się ze szczególnie żywą reakcją. Widać to czy ich jedyny medyk przeżył czy nie i czy w ogóle znajduje się z nimi, nie było aż tak ważne jak zadawanie kolejnych ran rojowi os, który to odpowiadał tym samym. Pomysł Stonera spotkał się w wyraźnie przedłużającym się ociąganiem. Może jego słowa nie miały tej siły przekonywania co ochota by pozbawiać życia wszystko co się akurat nawinie? Nawet Wolf nie wykazał szczególnej ochoty do współpracy.
- I tak po nas - warknął w odpowiedzi James, posyłając kolejną serię, która bez wątpienia zaliczyła parę trafień, robiąc na krótką chwilę czystkę w szeregu. Ivem szarpnęło gdy nagłym obrotem kierownicy został skierowany właśnie w ową pustkę. Zjazd na pole zaowocował mocnym podbiciem, które omal nie posłało Stonera na podłogę. Gdyby nie pasy to z pewnością jego twarz zdobiłaby krew z rozwalonego nosa. To jednak było nic w porównaniu z wybuchem granatu, który wyrwał sporych rozmiarów dziurę w jezdni, w miejscu gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdował się ich samochód.
- Kurwa - skomentował nader wylewnie Wenslow.
Ruger jednak nie czekał na dalsze objawy umiejętności językowych Jamesa. Pójście w ślady Marka wydało się mężczyźnie lepszym wyjściem z sytuacji i tak też postąpił. Prowizoryczna biała flaga załopotała, poruszana ręką leżącego w pyle mężczyzny. Motory przemknęły obok niego, a następnie zakręciły, chociaż sądząc po odgłosach, nie wszystkie.
- Wstawaj! - Rozbrzmiał rozkaz wydany ostrym, pewnym siebie głosem. - Załatwcie resztę - padł drugi, tym razem bez wątpienia nie kierowany do Arkadiańczyka. - Tych z wozów. Przyprowadźcie to co przeżyje. Ruszać dupy!
- Się doigrałeś bratku - ponownie zwrócono się do Stonera i w głosie rozmówcy ciężko było się doszukać przyjaznych nut.



Mark zaś więcej miał najwyraźniej szczęścia niż rozumu. Może i nie złamał karku, a kości zdawały się całe, to jednak w jego obecnej sytuacji i tak nic nie znaczyło. Czy spętany czy nie, był on mięsem na drodze pełnej wygłodniałej zwierzyny. W dodatku bezbronnym mięsem, które nie miało się jak bronić. Pierwszy kopniak przejeżdżającego motocyklisty powalił go z powrotem na asfalt. Zaraz po tym jego uszy zostały skatowane hukiem silnej eksplozji, która zdawała się mieć miejsce w samym środku jego głowy. Kawałki powierzchni uderzyły w leżące ciało sanitariusza, dodając mu bólu, którego i tak nie brakowało. Znikąd nie było pomocy tylko dzwonienie w uszach i migotliwe blaski przed oczami, które po chwili okazały się być kołującą wokół niego trójką motocyklistów. Koła były tuż tuż przy jego ciele. W nozdrzach czuł wyziewy z rur wydechowych. W końcu ktoś litościwie pozbawił go tych atrakcji, zwinnym uderzeniem kolby pozbawiając przytomności.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 19-04-2016 o 23:29.
Grave Witch jest offline  
Stary 20-04-2016, 00:43   #145
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Koło fortuny kręciło się szybko, a po relatywnie dobrym wyniku zwrot pożyczonego szczęścia nadszedł boleśnie i natychmiastowo. Nieproszeni goście mieli tupet i determinację do połączenia imprez. Nawet gdy dwójka odpadła, reszta dalej bardzo chciała poznać Melody osobiście. Pozostawała kwestia konkursu na większy zapał do swoich racji. Z każdym gradem ołowiu proporcje zmieniały się. Ich wciąż było więcej, a blondynka była jedna. W końcu nie była tak cholernie zawzięta jak Wenslow, czy bardziej bojowi chłopcy z Arkadii. Nic dziwnego, że po kolejnych dwóch ranach dziewczyna miała dość. Rany i przytłaczające gradobicie ołowiu - pół na pół. Na ramię syknęła przyklejając się bliżej motoru. Na policzek zamknęła oczy i odwróciła głowę. Miniguny uspokoiły się, a zdrowa ręka zasłoniła twarz. Dziewczyna z tępym jęknięciem osunęła się. Drobne ciało uformowało mały kłębek, który odwrócił się plecami do motoru, nie chcąc dostawać bardziej po twarzy. Znieczulona ręka zrównała się z suchym piaskiem a nogi dosunęły Melody bliżej osłony.

Adrenalina...? Nie było jej. To znaczy... Generalnie była - jak najbardziej - lecz nie w tej sytuacji. Podobnie jej niekończący się słowotok - nie w tej sytuacji. Zamiast wymyślania zdań naładowanych emocjami leżała jak jęczący szczeniak pod miotłą, starając się dotrwać do momentu aż odpuszczą jej z ołowiem. Mimo braku słów, można było ocenić, że ogólny obraz wyrażał określenie z kategorii "pobite gary". W końcu pojękliwym głosikiem powtarzała w kółko pewną przyśpiewkę:

- If you're happy and you know it, clap your hands... - po czym każdorazowo nastawała wymowna cisza.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 20-04-2016 o 23:57.
Proxy jest offline  
Stary 23-04-2016, 11:13   #146
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pozostawało pytanie - czy lepiej było zginąć od razu, w sposób efektowny, pociągając za sobą paru oponentów, czy też może zaryzykować, co mogło zaowocować drogą prowadzącą do tego samego końca, acz w znacznie dłuższy i znacznie, znacznie mniej przyjemny sposób.
Stoner wybrał ten drugi sposób... i wnet miał się przekonać, czy wybór ów był słuszny. Co prawda mawiano, iż póki życia, póty nadziei, ale mądrości ludowe nie zawsze się sprawdzały, a każdy wiedział, co mawiano o dzieciach Matki-Natury.
Stoner pozbył się noża, a potem podniósł się z wolna, odczuwając ból nie tylko w zranionych parę dni wcześniej miejscach.
- Niestety - powiedział, gdy już stanął na równych nogach - wybrałem się w podróż w towarzystwie głupców.
Skinął głową w stronę Iv'a, który usiłował ujść pościgowi.
- Stoner - przedstawił się.
Nieznajomy zignorował słowa Rugera i zamiast odpowiedzieć, przedstawić się czy dać jakikolwiek znak, że przyjął je do siebie, skinął na jednego ze swoich, którzy się wraz z nim zatrzymali. Motocyklistów było pięciu, w tym dwie kobiety. Jedna z nich opuściła siedzenie i podeszła bliżej, przyglądając się Stonerowi niechętnie.


Z wewnętrznej kieszeni skórzanej kamizelki wyjęła niewielki przedmiot, który mężczyzna łatwo rozpoznał jako czytnik, taki sam w dodatku, jakich używano w Arkadii.
- Sprawdź go - nakazał nieznajomy, a wyloty luf karabinów, jakby nieco chętniej spojrzały w stronę Czystego, niemalże prosząc by okazał się Głodnym.
Stoner stał bez ruchu, z rękami lekko odsuniętymi od ciała - tak, by było widać, że nie ma broni i że nie zamierza stawiać oporu. Gdy dziewczyna była o krok, wyciągnął w jej stronę lewą rękę.
- Proszę - powiedział.
Wyraźnie była mu niechętna i niezbyt przejmowała się tym, czy test będzie dla niego bolesny czy nie. Na szczęście Rugera, miała niewielkie pole do popisu w kwestii zwiększenia bolesności, więc cały proces przebiegł niemalże tak, jakby znowu przekraczał bramę miasta Czystych. Nieznajoma natychmiast też się wycofała, nie chcąc pozostawać zbyt długo w pobliżu ewentualnego zagrożenia. Wszyscy wiedzieli, że nawet nieuzbrojony Głodny to zagrożenie z którym należało się liczyć.
Minuty mijały, otaczający Stonera ludzie wyraźnie się niecierpliwili, wokoło wciąż trwała walka.
- Czysty - oświadczyła w końcu, a jej spojrzenie jakby nieco złagodniało. Lufy także odrobinę się obniżyły, jednak wciąż pozostawały w gotowości.
- To dobrze - stwierdził dowódca. - Do autobusu go, nie czas teraz na rozmowy. I zgarnijcie resztę - dorzucił, odwracając się i wsiadając na motocykl.
- Się robi - mruknęła ta sama dziewczyna, a pozostali zaczęli się zbierać by ponownie włączyć do walki.
- Zechcesz mi wyjaśnić, co to - Stoner gestem objął połowę samochodów karawany - jest? Dokąd jedziecie i dlaczego?
- A, mogę zabrać? - skinął głową, wskazując na leżący na ziemi nóż.
- Jak Wielebny uzna że powinieneś wiedzieć, to ci powie - odparła, skinięciem głowy odpowiadając na drugie pytanie. - Tylko trzymaj go tam gdzie jego miejsce, dobra?
Na szczęśliwą bez wątpienia nie wyglądała, tym bardziej że z konieczności musiała pchać swój motocykl i jednocześnie utrzymywać broń w pogotowiu.
- Wsiadaj. - Wskazał na motor. Podniósł nóż i go schował. - Wszak nie ucieknę.
- Poradzę sobie - odburknęła, ani myśląc robić co jej proponował. Pogoniła go za to ruchem karabinu, wyraźnie dając do zrozumienia, że w razie czego nie będzie się wstrzymywać i strzeli.
- Możesz chociaż powiedzieć, jak masz na imię? - poprosił Stoner, ruszając we wskazanym kierunku.
- Alice - mruknęła niechętnie i po dłuższej chwili, którą widocznie poświęciła na podjęcie decyzji czy mu owe imię podać, czy może jednak nie.
Stoner skinął głową w niemym podziękowaniu, po czym ruszył w stronę autobusu. Po drodze rozglądał się dokoła chcąc zobaczyć, jakie są dalsze losy wszystkich uczestników spotkania.
'Eskorta' nie była najgorsza, ale Wielebny? To mu się kojarzyło z jakąś sektą. I nie brzmiało optymistycznie, lecz w tym momencie nie miał zbyt wielkiego wyboru.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 23-04-2016 o 11:15.
Kerm jest offline  
Stary 23-04-2016, 11:39   #147
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Rohow zaklął pod nosem, sprowokowany swoim nieudanym popisem w rzucie granatem. Cóż, przynajmniej RPG trafił, pocieszył się w myślach.
Gurkha nie chciała odpalić i wyglądało na to, że z wnętrza pojazdu nic z tym nie zrobią. Rosjanin zajrzał do skrzyni, w której trzymał swój wysłużony granatnik. Ostatni pocisk leżał samotnie na dnie. Orest wyjął go ostrożnie i załadował do RPG’a. W tym czasie Sylwia zadeklarowała się, że wyjdzie na zewnątrz i spróbuje ogarnąć wóz.
- Zaczekaj - powiedział Orest, łapiąc ją za ramię. - Tam kręci się jeszcze jeden sprawny pojazd. Musimy go wyeliminować, inaczej ryzykujemy, wychodząc z wozu. Zostań na stanowisku, ja jeszcze raz spróbuję mojego szczęścia - przemawiał stanowczym, acz troskliwym głosem. Jednak Sylwia nie mogła wyłapać, czy w tej trosce zawierało się zmartwienie o jej życie, czy też Rohow widział przez śmierć towarzyszki zmniejszenie swoich szans na przetrwanie.
- Jak wolisz - stwierdziła, z powrotem sadowiąc się na wcześniej zajmowanym miejscu. Sprawiała wrażenie, jakby chciała pójść jednak za swoimi słowami, mimo to widać uznała, że pozwolenie Orestowi, na wykazanie się umiejętnościami, nie będzie najgorszym z możliwych pomysłów. Z wyraźną ulgą przyjęła możliwość pozostania jeszcze kilku chwil za bezpieczną osłoną opancerzonych ścian. Widać głowa dawała się jej bardziej we znaki, niż to Sylwia pokazywała. Pozostawało mieć nadzieję, że jej umiejętności strzeleckie zachowają się na wysokim poziomie dość długo, by oboje wyszli z tego bagna żywi.

Orest ponownie przyczaił się na tyłach pojazdu. Uzupełnił zapasł granatów i upewnił się, że Makarow siedzi wygodnie w kaburze.
Ostatni strzał, pomyślał, opierając głowę o wylot RPG'a. Nie spierdol tego...
- Jak tylko wyjdę, walisz mu po przedniej szybie, tak, by odwrócić jego uwagę na moment - zakomenderował.- W razie, gdyby tym razem mi się nie udało... pamiętaj, że mamy tu mnóstwo ładunków wybuchowych. Z ich pomocą można zaminować wóz, jeśli wiesz, co mam na myśli - Rohow uśmiechnął się słabo do Sylwii. Spojrzał jeszcze raz przez wizjer i odetchnął głęboko. - Obawiaj się kozła z przodu, konia z tyłu, a człowieka ze wszystkich stron - wymruczał pod nosem, przypominając sobie przysłowie, które kiedyś zasłyszał u ojca w Moskwie.

Ile by teraz dał, żeby wrócić do tych młodzieńczych lat.
Kiedy świat był jeszcze normalny.
Kiedy nie znał jeszcze Kate.


- Teraz! - krzyknął, wyskakując na zewnątrz.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 25-04-2016, 12:26   #148
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Przez parę chwil, próbował walczyć, by utrzymać się rzeczywistości, lecz wszystko murszało od jego dotyku. Pokonany bezradnością, zrezygnował z walki i runął w głąb studni, której ciemności nie był w stanie rozjaśnić gasnący nad głową krąg światła. W końcu, gdy znikł już najmniejszy ślad światła i czuł tylko doskonałą czerń, zdał sobie sprawę, że nie jest sam, że jest przy nim niepokojąca znajoma obecność. Wytężył zmysły, aż w końcu do jego nosa dotarła mieszanka zapachów, którą od razu rozpoznał. Smar, skóra, krew i pot w połączeniu ze składnikiem, którego nie mógł rozpoznać. To musiała być... - Beri - jęknął niezdarnie próbując zbudować słowo - myślałem, że... - przerwał, gdy zdał sobie sprawę, jak się rzeczy mają.
- Za dużo gadasz. Pomóż mi lepiej - światło rozproszyło ciemność i odsłoniło Beri, która tak jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni, rozbłysła i zgasła w czerwienio-żółciach krwi i eksplozji. - Tam jestem. I tam! - Nieruchome oczy wskazywały drogę do krwawych strzępów, które powinien poskładać w całość.
- Wszystko będzie dobrze - kłamał z całego serca, gorączkowo próbując na właściwym miejscu umieścić wątrobę, gdy krew coraz wyżej wspinała się po jego ramionach.
- Nie tu, tam, nic nie rozumiesz - pouczała go Beri zniecierpliwionymi ustami Lakis, gdy roztrzęsionymi rękami upychał jej wnętrzności. Lecz on nic nie potrafił zrobić. - Co robisz, miałeś nam pomóc - głos Lakis… głos Beri z wyrzutem dźwięczał w jego głowie, zupełnie jakby wiedziały, że już się właściwie poddał.
- To sen, to się nie dzieje naprawdę. Przecież wiem, że to sen. - ocierając palce z krwi mamrotał nad trupami, których stos nagle urósł u jego stóp. Beri, Lakis, Meggie, Sandler i więcej. Wszyscy, którym nie mógł pomóc i których sam zabił, martwi lecz wciąż krwawiący.
- Dajcie mi spokój - wyszeptał pobladłymi ustami i zataczając się zaczął uciekać.
Ciemność, która go pochwyciła nie dała mu ulgi, lecz zmroziła wrażeniem znajomej obecności. Wrzasnął próbując się zbudzić, lecz nadaremnie.
 
cyjanek jest offline  
Stary 25-04-2016, 21:16   #149
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Melody

Pociski jeszcze przez dłuższą chwilę uderzały w osłonę motoru. Hałas, który robiły, ranił uszy, na szczęście jednak nie szły za nim rany cielesne. Wystarczyły te, które już jej zadano. Krew ani myślała pozostać w nieszczelnym pojemniku, jakim było ciało młodej kobiety. Wyciekała dalej, głucha na prośby organizmu by jednak została. Zupełnie jakby nie chciała być dłużej jego częścią, jakby jej jedynym marzeniem było wzięcie nóg za pas i wsiąkanie w wysuszoną ziemię.
Melody przegapiła moment, w którym terkot karabinów rozdzielił się z dźwiękiem uderzanych w motocykl pocisków. Gdzieś przed jej zasłoną walka trwała dalej, ale najwyraźniej Głodna przestała być głównym celem. Nie znaczyło to jednak, że o niej zapomniano. Jeden motocyklista skusił się by sprawdzić jak się miewała. Z bronią w gotowości, otoczony tumanem kurzu, wśród świszczących kul… Reszty jednak nie było dane jej zobaczyć. Cios był dobrze wymierzony, nagły i niosący ze sobą ulgę w postaci czerni nieświadomości.


Orest

Plan był prosty. Wyskoczyć, wymierzyć, nacisnąć na spust i cieszyć się widokiem pokonanego przeciwnika. O ile jednak pierwsze, drugie i trzeci stało się udziałem Rohowa, o tyle czwarty punkt programu został mu odżałowany. Pomimo wsparcia Sylwii, pojazd przeciwnika zdążył zrobić zwrot, dzięki któremu zszedł z linii wystrzelonego pocisku. Ostatniego pocisku jaki znajdował się w posiadaniu Orest’a.
To jednak, że amunicja do RPG’a się skończyła, niezbyt Rosjanina wstrzymało. Z gnatem w dłonie ruszył na spotkanie pędzącego w ich kierunku wozu. Nawoływania Sylwii nie zdołały go powstrzymać. Naciskając spust raz po raz, obsypywał szybę i tych, którzy się wychylali, solidną porcją dumy, zaparcia i, jak niektórzy by powiedzieli, głupoty. Owa brawura nie przyszła bez odpowiedniej ceny, którą należało zapłacić. Może i mierzył do wszystkiego co mogło stanowić zagrożenie, może i jego plan był dobry, możliwe nawet, że gdyby udało mu się podrzucić granat pod samochód przeciwnika, zdołałby wyeliminować kolejny pojazd. Niestety, w swym gniewie, nienawiści czy czymkolwiek co kierowało jego poczynaniami, zapomniał o jednym drobnym fakcie. To byli Głodni. Mimo iż wciąż będący ludźmi to jednak pozbawieni tego zaparcia by za wszelką cenę ratować swoje życie. Dla nich liczyła się tylko walka i zwycięstwo. Wszystko albo nic. To czy jeden z nich oberwie, po to żeby drugi mógł zadać śmiertelny cios, niewielkie miało znaczenie. Korzystając z zasłony otwartych drzwi, jeden z nich zdecydował się na niemal samobójczy atak, który zakończył się jego upadkiem w piach, jednak to nie Orest odebrał mu szansę na dalsze istnienie. Rohow bowiem z pewnym - można by rzec zdziwieniem, zauważył że szczęście, które do tej pory mu sprzyjało, właśnie się wyczerpało. Jak zwykle wybrało do tego wyjątkowo nieodpowiedni moment.
Ból był silny, silniejszy niż wszystko, czego do tej pory doświadczył. Twarda ziemia przywitała go niezbyt czułym uściskiem. Czuł jak krew, jego własna posoka, która podtrzymywała w nim życie, wypływa, by zrosić wyschnięty grunt. Oberwał mocno, wiedział o tym już w chwili, gdy seria z automatu posłała go na owe niegościnne łoże boleści. Kaliber był duży, w dwóch miejscach zdołał przedrzeć się przez kamizelkę. W trzecim zahaczył o szyję. To, że były to jego ostatnie chwile, powoli docierało do trawionego bólem umysłu. Ostatnie co usłyszał, nim czarna mgła pochłonęła go na dobre, to dźwięk potężnej eksplozji.


Stoner

Eskorta w postaci młodej motocyklistki doprowadziła go bezpiecznie aż do drzwi autobusu, który zatrzymał się dogodnie, tuż przed ich stopami.


Był to stary, lata świetności dawno mający za sobą, okaz. Okna w większości były zakratowane i pozbawione szyb, nie licząc tej tkwiącej z przodu. Rugera przywitał widok uśmiechniętej kobiety, która siedziała na siedzeniu kierowcy.


- Kogo mi prowadzisz, Alice? - zapytała strażniczki Sonera, jego samego obrzucając zaciekawionym spojrzeniem. Nim Alice zdążyła odpowiedzieć, do terkotu karabinów dołączył odgłos silnej eksplozji. Odwróciwszy się, mężczyzna mógł ujrzeć jak to, co zostało z Iva pochłaniają płomienie. Zaraz też dął się słyszeć odgłos kolejnego wybuchu, nieco dalej tym razem. Istniała szansa, że chodziło tu o ghurkę, równie jednak dobrze mógł to być inny pojazd.
- Wskakujcie - nakazała nieznajoma, poganiając ich machnięciem dłoni.

Wnętrze busu zachowało niewiele ze swojego pierwotnego wyglądu. Zamiast siedzeń były kanapy, dorobiono półki, które teraz groziły okaleczeniem głowy w przypadku braku odpowiedniego poziomu uwagi, a na końcu wstawiono dwie klatki. Na szczęście nie zaprowadzono go właśnie do nich, a posadzono na przedniej kanapie. Prócz niego był jeszcze młody chłopak, i druga kobieta, która zajmowała się właśnie nieprzytomnym Mark’iem. Po chwili wniesiono także Melody, aczkolwiek ją umieszczono w mniej przyjaznym miejscu, a następnie zadbano, by łańcuch mający ją powstrzymać przed wydostaniem się, został należycie zabezpieczony.


Walka skończyła się, gdy do autobusu, który okazał się być więzieniem połączonym ze szpitalem, wprowadzono Sylwię i wniesiono Oresta. Jak się okazało ten ostatni wciąż jakimś cudem oddychał, chociaż szanse na to, że taka sytuacja się utrzyma były raczej znikome. Podobnie było z Melody, którą nikt zdawał się nie interesować. Sylwia usiadła obok Stonera, nie wyglądając na chętną do rozmowy.

Powoli zaczął się wyłaniać pełniejszy obraz sytuacji. Wielebny wraz ze swoją trzódką zmierzał w tę samą stronę, co grupa z Arkadii. Dwa samochody, które tak łatwo zostały rozniesione, stanowiły zwiad konwoju. Cztery, które pojawiły się na horyzoncie w tym samym czasie co motocykliści, należały do grupy Głodnych, która dominowała na terenie Oklahomy. Iv, ghurka i oba motory zostały więc z biegu uznane za siły wroga i tak potraktowane. Teraz zaś miał się rozstrzygnąć los tych, którzy przetrwali. Zanim jednak miało dojść do czegokolwiek, należało zatroszczyć się o bezpieczny nocleg. Na szczęście lub nieszczęście, decyzja o tym gdzie mieli spędzić noc, nie należała ani do Stonera ani do Sylwii.



Jak się okazało nie było tak całkiem źle. Budynek farmy może i nie był największym jaki istniał, jednak znajdował się na łatwym do patrolowania terenie, nieznacznie tylko poznaczonym pojedynczymi drzewami. Cicho, swojsko, przyjemnie. gdyby nie okoliczności można by uznać, że się całej grupie poszczęściło. Niestety, nie było tak różowo. Orest nie odzyskiwał przytomności, a miny zajmującej się nim kobiety i młodzika, jasno dawały do zrozumienia że szkoda na niego leków. Podobnie rzecz się miała z Melody. Mark na szczęście odzyskał przytomność, jednak stale zdradzał objawy silnego wstrząsu mózgu. Cios, który otrzymał nie należał do delikatnych. Całą trójkę umieszczono w osobnych pokojach. Krótkie:
- Wielebny zdecyduje co z wami - było jedyną informacją jaką otrzymali i nie miała ona szczególnie pozytywnego wydźwięku.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 26-04-2016, 20:57   #150
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Stoner. - Arkadyjczyk po raz kolejny przedstawił się, tym razem osobom siedzącym wewnątrz autobusu.
- Sara Parker - odparła kobieta siedząca za kierownicą (niegdyś szkolnego) autobusu. - Rozgość się. - Gestem wskazała ławki.
- Simone. - Ciemnoskóra kobieta, zajmująca się Mark'iem, skinęła głową.
- Henry - przedstawił się pomocnik, białoskóry dla odmiany.


Bez wątpienia obecni właściciele autobusu dokonali pewnych przeróbek. Trudno sobie wyobrazić, by kiedykolwiek wożono dzieci na tyle agresywne, by trzeba było pakować je do klatek. Najgroźniejsza nawet forma ADHD nie usprawiedliwiałaby takiego traktowania.
Czy był to przenośny karcer, dla nieposłusznych członków sekty, czy też może od czasu do czasu trafiali się tu jacyś podejrzani goście, których trzeba było trzymać w zamknięciu.

- Mogę ją opatrzyć? - Ledwo autobus ruszył, Stoner skinął głową w stronę Melody.
Najwyraźniej humanitaryzm w tej grupce dotyczył tylko niektórych, bowiem odpowiedź padła odmowna. I na tyle zdecydowana, że Stoner już nie nalegał.

Towarzystwo w ogóle do zbyt rozmownych nie należało. Stoner zdołał co prawda poznać, w przybliżeniu, okoliczności zajścia (okazało się, że Arkadyjczycy zachowali się jak głupcy), lecz celu, do jakiego zdążała karawana - już nie. Nawet Sara (żona, jak się okazało, Wielebnego), nie zechciała pisnąć ni słowa na ten temat. Całkiem jakby to było jakieś tabu. Na pytanie "Skąd jedziecie?" również nie udzielono odpowiedzi.
I na tym jakiekolwiek próby rozmowy się skończyły. "Sekciarze" nie odpowiadali na pytania, Mark do rozmów się nie nadawał, a Sylwia zachowywała się niczym niemowa. Stoner przez moment pożałował, że wcześniej nie nawiązał z nią kontaktów towarzyskich, później jednak usiadł w miarę wygodnie i zaczął obserwować tereny, przez które jechali.

Długo się jazdą nie nacieszył - ledwo minęło pół godziny, a poprzedzany przez kilka motorów autobus skręcił w boczną drogę, co dało się odczuć nie tylko po nagłym spadku tempa jazdy, ale i po obniżeniu się komfortu owej jazdy, bowiem autobusem zaczęło trząść.
Wbrew jednak podejrzeniom Stonera nie była to próba objechania czegoś tam, tylko próba znalezienia noclegu.


Stoner rozejrzał się po pokoju, w którym go umieszczono.
Cóż... Nie mury tworzą więzienie i nie pręty - klatkę. Cokolwiek by sobie pomyślał, bez wątpienia był więźniem i musiał cierpliwie poczekać na wyrok.
Czy Wielebny zastosuje Kodeks Hammurabiego, który wszak głosił nie tylko 'oko za oko, ząb za ząb', ale i 'życie za życie'? Byłaby to niezbyt miła perspektywa, biorąc pod uwagę kilka sekciarzy, którzy zginęli w samochodach. Czy to, że członkowie sekty pozbawili życia znaczną część uczestników wyprawy wpłynie na złagodzenie wyroku? Wielebny raczej nie wyglądał na takiego, który z Biblii zapamiętałby słowa o miłości bliźniego, wybaczeniu i nadstawianiu drugiego policzka.
Wyjrzał przez okno.
Na co by się zdała ucieczka? Z nożem w dłoni, przeciwko hordzie motocyklistów? Ci ostatni mieliby niezłą zabawę, lecz polowanie z pewnością nie potrwałoby długo.
Gdyby jeszcze za oknem rozciągał się gęsty las... A tu pole. Może nie do końca łyse, ale kicanie jak zając wśród chwastów nie skończyłoby się dobrze.
Mogliby chociaż kolację przynieść, pomyślał, żałując nieco, że zostawił w Iv'ie plecak i zapasy. Jedzenie kiepskie bo kiepskie, ale jakieś było. I szczoteczka do zębów.
Przespacerował się chwilę po pokoju, ściągnął kurtkę i powiesił ją na oparciu krzesła, otrzepał nieco spodnie, a potem rozłożył się na łóżku, dbając o to, by nie zabrudzić pościeli.

* * *

Wielebny pojawił się w drzwiach pokoju Stonera, w jakąś godzinę po tym, jak mężczyznę w nim zamknięto. Niczym dobry samarytanin przyniósł ze sobą butelkę wody i kawałek mięsa na plastikowym talerzu.
- Pora na małą pogawędkę - oświadczył, kładąc przyniesione rzeczy na chwiejny stolik, który opierał się o ścianę.
Stoner zerwał się z łóżka w chwili, gdy drzwi zaczęły się otwierać.
- Z chęcią odpowiem na pytania - powiedział. - Zapraszam. - Wskazał swemu gościowi krzesełko.
Wielebny uniósł brwi, jednak nie odpowiedział na to zaproszenie. Zamiast tego podszedł do okna i wyjrzał przez nie.
- W ciekawym świecie przyszło nam żyć, nie sądzisz? - zapytał, odwracając się i opierając o parapet. - Czyści bratający się z Głodnymi, zabijający Czystych. Jak sam widzisz, stanowicie dla mnie nie lada kłopot.
- Domyślam się. - Stoner skinął głową. - Nie ja wybierałem ludzi do tego wyjazdu. A to zabijanie... Przez ostatnie kilka setek mil stale ktoś do nas strzelał, rzucał granatami, zastawiał pułapki, podkładał miny. Nawet dzieci nas atakowały. Ale to nie jest usprawiedliwienie.
Co innego miał powiedzieć? Że zasada "najpierw strzelaj, potem pytaj" często ratuje życie? Że ciekawe, co Wielebny by zrobił w ich sytuacji?
Bez sensu.
- Przynajmniej nie do końca - dodał.
- Nie jest - zgodził się z nim Wielebny. - Nie rozwiązuje także mojego problemu. Ba! Nawet nie pozwala mi zdecydować czy zabić was od razu, czy lepiej poczekać i wykorzystać do czegoś przydatniejszego niż karma dla kojotów. Może więc zaczniesz od początku, byle szczerze i tak żebym nie musiał strzępić języka na wyciąganie od ciebie każdej informacji po kolei.
Sugestia tego, iż owe strzępienie nie ograniczy się do języka Wielebnego, ale w stopniu znacznym zagrozić może nie tylko zdrowiu ale i życiu więźnia, była nad wyraz wyraźna.
- Może być szczerze i do końca - odparł Stoner. - Inni, jeśli zechcą mówić, powiedzą to samo, co ja. Jesteśmy z Arkadii. Większość z nas. Podobno profesor Self wynalazł lekarstwo na Głód. Mieliśmy to sprawdzić. - Od razu przeszedł do konkretów.
- Arkadii powiadasz - mruknął, nieco uważniej przyglądając się Stonerowi. - Dalekoś od domu, bardzo daleko. A gdzie niby to lekarstwo miałoby się znajdować? - zapytał z bardzo wyraźnie brzmiącym w jego głosie sceptycyzmem.
- W Hope Hull. Tak przynajmniej mi powiedziano. Nam powiedziano, na odprawie, tuż przed wyjazdem.
- Nie znam miejsca - Wielebny przyznał się do swej niewiedzy niewiele sobie z niej robiąc. - Zatem wysłali was aż z Arkadii, po to tylko żebyście dotarli do tego Hope Hull i sprawdzili czy aby plotka o leku jest prawdziwa czy nie…
Spokojny ton głosu przeczył temu, co wyglądało z oczu mężczyzny, a nie można było powiedzieć, by było to coś korzystnego dla Stonera.
- Do tego dali wam Głodną do towarzystwa. Może żeby sprawdzić efekty tego cudownego środka? Coś mi się ta historia kupy nie trzyma, a to bardzo źle wróży naszej dalszej współpracy. Tym bardziej że nie masz jak potwierdzić ani jednego z wypowiedzianych przez siebie słów.
- Głodną zabraliśmy po drodze - odparł Stoner. - Podobnie jak Sylwię. Prócz mnie z Arkadyjczyków jest tylko Mark. Medyk. No i Orest, ale nie wiem, czy on dożyje chwili, w której będzie mógł choćby słowo powiedzieć na ten temat.
- Beri, druga motocyklistka, niestety zginęła na szosie. Ona jedyna mogłaby wiedzieć coś więcej - dodał. - Nie sądzę, byście byli w stanie skontaktować się z Arkadią, a żadnych dokumentów, potwierdzających naszą misję i tożsamość nie dostaliśmy.
- No... może macie możliwości i dotrzecie do jakichś informacji o Selfie, o tym, gdzie mieszkał i gdzie pracował.
- Jeżeli byśmy mogli, to niby kto mi zagwarantuje, że wy nie? No ale dobrze, przyjmijmy na tą chwilę, że ci wierze. Wysłano was z misją, którą właśnie szlag trafił, Pan niech wybaczy słownictwo. Przypuśćmy, że w dobroci serca, wypuścimy was. Bez broni, bez środka transportu i jedzenia daleko nie dotrzecie.
- Nie wiem, co zrobią pozostali, Mark, Sylwia. Ja jestem uparty. Co prawda wolałby, żebyście mi pomogli, ale wiem, że nie mogę na to liczyć. Spróbuję, skoro się tego podjąłem. Nawet jeśli szansa jest minimalna. Teoretycznie jeden człowiek ma cień szansy na przemknięcie się niezauważonym, a ja część swego życia spędziłem w lasach. Spróbować trzeba, bo nie widzę innej możliwości. Ktoś musi, a że wypadło na mnie... Lepiej spróbować, niż siedzieć i czekać na koniec, prawdopodobnie niezbyt przyjemny dla Czystych.
- Może wróciłbym na miejsce starcia. A nuż bym znalazł coś przydatnego. A potem, mniej czy bardziej prostą drogą, do Hope Hull.
- To ci się chwali - stwierdził Wielebny, odrywając się od parapetu. - Zobaczymy co reszta powie, a wtedy zdecydujemy. Nie widzę jednak powodu by wzbraniać ci dalszej drogi. Samobójczej drogi, ale skoro tego pragnie twoja dusza…
Ruszył w kierunku drzwi, zupełnie jakby temat jednego człowieka, który przypadkiem trafił do zbieraniny jaka za nim podążała, został dla niego wyczerpany.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-04-2016 o 21:19.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172