|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
06-04-2010, 20:19 | #31 |
Reputacja: 1 | - Scorpion. Jesteśmy na Florydzie. Tyle kilometrów od Detroit. I mimo wszystko o nim rozmawiamy. - Grey zadumał się na chwilę. - Są więc dwie opcje. Albo gonimy, albo uciekamy. A Ty, meksie? Powiedz. Uciekasz, czy gonisz? Być może właśnie się wystawił na kulę. Być może tamten nie ma pojęcia, o czym właśnie rozmawiają. Być może... Być może wszystko było mu już jedno. |
12-04-2010, 21:02 | #32 |
Reputacja: 1 | - Ja i pan Hawk na przodach… - powiedział Roscoe, co ucieszyło Daniela, chociaż nie dał po sobie poznać. Dowodziło to że ma do niego większe zaufanie niż do bandito z Hegemonii i Harrisona, co oczywiście było istotne, jeżeli miał przeżyć piekło dżungli. Nikt nie mógł znać jej lepiej niż Giddens, więc jego pomoc była, bądź co bądź kwestią przeżycia. Uwadze Daniela nie umknęło, że do wszystkich, za wyjątkiem Scorpiona stary Roscoe zwracał się per Pan. Czyli najemnik z południa załapał dużo minusowych punktów u starego marynarza. Nie fart. Nie fart dla bandyty. Zniknięcie Rotten’a mimo wszystko zmartwiło Hawk’a. Nie dlatego że współczuł mu: Czy w końcu ktoś w dzisiejszym świecie jest jeszcze zdolny do okazywania jakichkolwiek głębszych uczuć ? Daniel wątpił jednak że Johnny odszedł sam, z własnej woli. Wyglądał na świra, ale nie takiego by opuszczać grupę w środku nieznanego, nieprzyjaznego terytorium. Coś musiało wciągnąć go w gąszcz i pewnie zeżreć. To „coś” było zapewne piekielnie szybkie i jeszcze bardziej niebezpieczne. Ruszyli. Z tyłu reszta grupy prowadziła nieustanne rozmowy, jednak Daniel nie zwracał na nie zbytniej uwagi. Od, zwykła paplanina, Grey próbował po chamsku podrywać jedyną kobietę w ich grupie, nic ciekawego. Jedyne, co przypadkowo udało się wychwycić z tej paplaniny to słowo „Schultz”. Nawet ktoś kto nie interesuje się sprawami całego „wielkiego świata” musiał znać to nazwisko. Wielki Schultz. Czyżby to byli jego ludzie ? Jeśli tak, to czego szukali w nieprzebytej dżungli na Florydzie ? Nieustanne szmery w krzakach budziły niepokój Hawk’a. Nie znał dżungli i wcale nie miał ochoty poznawać jej bliżej. W końcu zdenerwowało go to na tyle, że zwrócił na to uwagę przewodnikowi grupy, Roscoe. Ten jednak kompletnie to zignorował. Hawk wzruszył ramionami – ostatecznie to Giddens był specem od dżungli, nie on. Co nie znaczy że przestał się niepokoić- zastanawiał się, jak przeżyją noc w tym gąszczu. Grey i Troy powoli zaczęli wymiękać. Kobieta to kobieta, nigdy nie będzie tak silna jak facet, ale Harrison ? Po takim twardzielu, na jakiego ten gość z Detroit się kreował spodziewał się dużo więcej. Naturalnie, jak miał w zwyczaju, nie wyrażał swoich wątpliwości, nie dzielił się nimi z resztą tej „drużyny”. Po prostu poprawił Karabin w dłoni i swoje przeciwsłoneczne okulary i postawił kolejny krok. Krok w nieznane. |
14-04-2010, 12:15 | #33 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Znowu wymijająca odpowiedź. Tyle Scorpion domyślił się sam. Raczej nie było trzeciej możliwości. Każdy kto zetknął się z Schultzem nie pozostawał mu obojętny. Albo dla niego pracował, albo był jego wrogiem. Jednak, gdyby Harrison ścigał meksa pewnie już by go zabił. Miał ku temu mnóstwo możliwości na śmierdzącej łajbie. Pozostawała jeszcze opcja, że ściga kogoś innego, ale w sumie ilu było takich, którzy zdołali zwiać spod nosa starego Teda i rozpierzchli się po Ameryce? Hegemończyk sam kiedyś likwidował tych, którzy zadarli z czarnymi garniakami i żaden nie zwiał poza obręb Detroit. Czy istniała możliwość, że pieski siwego mafioza nie znały rysopisów wszystkich tych szczęściarzy? Te myśli skłoniły najemnika do zdania, że jego "przyjaciel" może, podobnie jak on, uciekać. Dlatego postanowił zaryzykować. - Spieprzam. Spieprzam jak najdalej - dobrze, że szedł po prawej stronie swojego rozmówcy. Dzięki temu lufa jego Garanda była skierowana mniej więcej w stronę milczka, podczas, gdy spluwa tamtego w krzaki po lewej stronie. To dawało ułamek sekundy przewagi. |
18-04-2010, 14:17 | #34 |
Reputacja: 1 | Przyjrzał się Meksowi. Nie miał zaufania do takich, jak on. Bezmyślne cyngle, które kierują swoje lufy w każdą stronę. Brak zaufania, jednak nie oznaczał, że Grey nie będzie mówił, jak na spowiedzi. To zupełnie dwie różne kwestie. Gdy uciekasz przez całe życie, spotykasz naprawdę wielu ludzi. Część z nich, tak jak Ty próbuje być najdalej od swojego prześladowcy. Nie licząc kilku szczegółów ich historia jest taka sama, jak twoja. Jedna kula za dużo, jeden bagażnik pełen gambli w plecy, przysługa, którą nie została odwzajemniona, czy trup zakopany gdzieś w rowie. Takie samo. Tak, jak ich twarze. Zmęczone, jak twoja. Pełne świadomości, że zegarek tyka zbyt szybko. Rozbiegane oczy, ciągłe oglądanie się za siebie. Ile byś tak wytrzymał? Człowiek dostosuje się do wszystkiego. Bo to wszystko go zmieni. Dostosuje do siebie. Będzie kimś innym i to pozwoli mu przeżyć. Albo umrzeć wystarczająco szybko, by nie poczuć bólu. - Spieprzam. Spieprzam jak najdalej. - Szarak uśmiechnął się. Wiedział, o tym, gdy wsiadali już na łódź. Rozbiegane oczy, zmęczona twarz. To naprawdę widać. - Widzisz, jak my wszyscy, meksie. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej i wyciągnął do tamtego dłoń. - Nazywam się Grey, strzelec pokładowy ekipy Czarnych Gwiazd. A pan Schultz stara się mnie odstrzelić od jakiś kilku dobrych lat. Uciekamy przed bólem. |
18-04-2010, 14:39 | #35 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | - Nazywam się Grey, strzelec pokładowy ekipy Czarnych Gwiazd. A pan Schultz stara się mnie odstrzelić od jakiś kilku dobrych lat. Takiej szczerości Scorpion się nie spodziewał ze strony Szaraka. Najpierw robi ze wszystkiego wielką tajemnicę, następnie otwiera się i jest w stanie wyjawić wszystko. Zresztą jeśli pochodził z Detroit mógł dawno stracić kontakt z rzeczywistością, chociażby częściowo, co wyjaśniałoby nagłą zmianę taktyki. W końcu tylu tam żyło świrów. Bandito niewiele wiedział o Czarnych Gwiazdach. Wiedział, że kiedyś słyszał tę nazwę, ale przebywając w zatęchłym mieście Schultza był zbyt pewny swojej wyższości nad innymi, by trudzić się zapamiętywaniem wszystkich, którzy mieli się za swego rodzaju elitę, nawet wśród szeregów czarnych garniturów. A może to miało coś wspólnego z codziennym z zapijaniem mordy w knajpie? W ten sposób nie można było być na bieżąco z aktualnościami. - Scorpion były goryl, likwidator bądź myśliwy Schultza. W zależności od zapotrzebowania starego pierdziela - meks uścisnął dłoń rozmówcy. - Parę lat to chyba niezły wynik? Ja mam na koncie tylko trzy miesiące. Najemnik zastanawiał się czy czasami nie wspomnieć o swoich pozostałych zawodach, w których się wprawił przed wycieczką do Detroit, ale uznał, że to zbędne. Przecież i tak zawsze chodziło o to samo. Żeby być szybszym i skuteczniejszym od tego drugiego. - W każdym razie pogaduchy proponuję odłożyć na potem. W sumie nie chciałbym, żeby mi coś użarło tutaj głowę. Przynajmniej nie dopóki sam temu czemuś nie rozpruję bebechów. Ostatnio edytowane przez Col Frost : 18-04-2010 o 14:42. |
21-04-2010, 19:37 | #36 |
Reputacja: 1 | - Proszę się... na chwilę.... zatrzymać...- wyszeptała przerwanym tchem Troy. Giddens przerwał marsz, a za nim ochoczo zaprzestali wędrówki mężczyźni. Wydawało się, że był to naturalny odruch dżentelmena, lecz Roscoe dobrze wiedział, że faceci byli już zmachani i chwilowy odpoczynek był dla nich jak orzeźwiający prysznic. Dziewczyna przycupnęła na jakimś pieńku w trawie. Jej oddech był świszczący, nierówny i głośny. Mimo rozpalonego czoła, rzeki potu cieknącej spod grzywki, dała znak reszcie, że wszystko z nią dobrze. Huk. Wszyscy jak jeden mąż złapali za broń. Odgłos brzmiał, jakby coś uderzyło o ziemię z dużej wysokości. Po nim nastąpił szum trawy. Grey dał znak, żeby zbliżyli się do niego, po czym odchylił ogromną gałąź krzaka pokrytego pękatymi, niebieskimi owocami. Za krzewem znajdowała się mała polanka. Na samym środku, w trawie leżał stary, pordzewiały rower. Jego tylnie koło wciąż się powoli obracało, mimo, że kierownica, która uderzyła w pień palmy, była połamana. Obok roweru znajdowała się pokryta epifitami roślina przypominająca baobab, tylko większa od przedwojennych okazów jakieś trzy razy. W jednej z olbrzymich dziur, które obficie porastały drzewo mieściło się ogromne, tłuste cielsko. Mężczyzna był pokryty obcisłym materiałem, wyglądającym jak lateks. Pewnie dlatego pocił się jak świnia. Zresztą, rzucał się jak prosiak, próbując rękoma zdjąć ze swojego tyłka ogromne pijawki, urządzające sobie właśnie ucztę na jego nagich, owłosionych pośladkach, które niestety miał odkryte, ponieważ materiał zakrywał małą część, a raczej tą najmniej strategiczną dla prawdziwego sado-maso, ciała. Upadek z roweru spowodował kilka mniej i bardziej poważnych ran i stłuczeń na jego odkrytym ciele. Grubas po chwili uwolnił się i wyślizgnął z dziury. Brodaty rudzielec miał na swojej głowie misterne urządzenie. Perwersyjne połączenie gagball’a z jakimś ciekawym mechanizmem. Niestety, zanim ktokolwiek zdołał się mu przyjrzeć, wieprz wpadł w ogromny, czerwony krzak, który wyglądał jak tropikalny oset. Grubas wył, tarzając się w kłującym krzewie. Peszek. |
21-04-2010, 21:41 | #37 |
Reputacja: 1 | Wiesz, większość swojego życia przesiedziałem w Detroit. Tam możesz spodziewać się wszystkiego. Widziałem pomalowany na różowo cadillac z basenem w środku. Tak to wykonalne. Albo faceta święcącego oczami. Temu włożyli palnik do gęby. Albo kolesia skaczącego z mostu uwiązany na linie i walący kawałem metalu w przednią szybę pędzącego auta. Albo tego chinola malującego wielką pacyfkę na wieżowcu Schultza, czy tego kolesia co mu oderwało ręce, bo ciepnął granatem w okno z pleksi. Albo Candy wyskakującą z mojego tortu urodzinowego... Ale pierdolonego grubasa, w stroju sadomaso na środku jakiegoś jebanego bagna, jeżdżącego na rowerze, to nie widziałem. Szarak oparł się o zmurszały pień drzewa, obserwując polankę. Grubas wił się w jakimś krzaku, pokrzykując. Jeszcze raz, bo nie wiem, czy do Ciebie dotarło. W środku dżungli, tłuścioch wciśnięty w te sadomaso ciuszki, wyjebał się na rowerze w pierdolone krzaki. Są rzeczy, które nawet mi nie mieszczą się w głowie. Grey zdjął z ramienia strzelbę i wycelował w wijącą się tuszę. Dobra, to może był pieprzony grubas, w jebanych ciuszkach sadomoso, jeżdżący po dżungli na kurewskim rowerze, ale przezorność ponad wszystko. - Zamknij się, sukinkocie! - Krzyknął. - Wstawaj z łapami do góry! - Ciszę przeszył dźwięk naboju wprowadzonego do komory. To naprawdę był grubas w ciuchach sadomaso, jeżdżący po dżungli na rowerze. |
21-04-2010, 22:25 | #38 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Marsz przez dżunglę trwał i trwał całymi godzinami. Niby Scorpion wiedział, że ta cała zakichana dzicz nie może skończyć się po kilkuminutowym spacerku, ale teraz miał jej już dość. Nic tylko zieleń, zieleń i... więcej zieleni. Najemnik był człowiekiem z miasta i kochał tamtejszą dzicz. Prochy, rozróby, alkohol, burdele i wszelkie inne wspaniałe wynalazki cywilizacji. Ale nie, teraz musiał wylądować na największym zadupiu świata, a wszystko przez tego cholernego Schultza. Dziewczyna poprosiła o chwilę postoju, chociaż jednocześnie dała do zrozumienia, że wszystko w porządku. Bandito nie miał nic przeciwko krótkiej przerwie, chociaż zauważył, że inni wyglądają gorzej od niego. Pewnie przez to, że zabrali mnóstwo gratów, których meks nie posiadał. Wszyscy rozsiedli się wygodnie, gdy nagle usłyszeli jakiś huk. Momentalnie chwycili za broń i ostrożnie zbliżyli się do miejsca, z którego dobiegał hałas. Pierwszy w krzaki zajrzał Grey. Okazało się, że to jakaś gruba świnia w stroju a'la męska dziwka rodem z Detroit leży w dziurze i krzyczy. A raczej krzyczałby, gdyby nie knebel, o jakże wdzięcznym kształcie. Scorpion nie wytrzymał, gdy facet skoczył prosto w jakiegoś rodzaju oset po czym zaczął się drzeć i rzucać jeszcze mocniej. Po prostu wybuchnął śmiechem. Głośnym i głębokim śmiechem, jakiego dawno nie miał okazji zaprezentować. Widok zboczonego grubasa na rowerze w środku dżungli podziałał bardzo kojąco na nerwy zabijaki, który zapomniał o wszystkim i po prostu się śmiał, nie zważając na fakt, że szarak mógł za chwilę posłać świniaka do piachu. |
22-04-2010, 12:02 | #39 |
Reputacja: 1 | Hawk był naiwny. Mimo swojego doświadczenia, lat praktyki, tysiącach przebytych w podróży mil, był zwyczajnym naiwniakiem. Wierzył bowiem, że nic nie jest go w stanie zdziwić. Miał silne przekonanie, że wszystko co nadzwyczajne już ujrzał. Że dziwne rzeczy dla niego nie istniały. A jednak, los po raz kolejny wymusił na nim okazanie pokory i tylko opanowanie Daniel’a oraz jego mała wylewność pozwoliły mu pohamować cisnące się na usta słowa „o ja pierdole!”. Pierwsza reakcja- „ta choroba posuwa się do przodu, mam halucynacje”. Z pewnością ta teoria pasowała by bardziej, gdyby nie to że w tym wypadku musiały by być to zbiorowe halucynacje. Nie, nie, nie, to się działo naprawdę. Zaskoczony Hawk odruchowo wycelował lufę swojego kałacha w stronę uciekającego… kogoś. Grey krzyknął, ale Hawk wiedział że to bezcelowe. Grubas wpadł w jakiś mocno podejrzanie wyglądający krzak, z pewnością toksyczny i raczej nie będzie w stanie wstać z rękami w górze. Splunął, na jego twarzy odmalowało się obrzydzenie. Chciał zapytać Giddensa co to za roślina, ale doszedł do wniosku, że to bez różnicy. Co by to nie było, na pewno załatwi tego zboczeńca. Ciekawe czy w tej dżungli więcej jest osobników o takich… preferencjach ? Dobrze że śpię na plecach- pomyślał Hawk. Ostatnio edytowane przez Casual : 22-04-2010 o 13:43. |
27-04-2010, 10:34 | #40 |
Reputacja: 1 | Ciemne plamki wirujące na obrzeżach pola widzenia, porcje powietrza zdające się być z ołowiu, i łomot krwi w uszach i skroniach który przypominał łopot jakiś ogromnych skrzydeł. To było doświadczenie dla niej dość…niespodziewane. Na co jak na co, ale na kondycje nigdy narzekać nie mogła. Więc albo coś w powietrzu, albo…choróbsko też ją dopadło. Gdy reszta towarzystwa po jej wypowiedzi zdecydowała się zatrzymać, Troy osunęła się na pieniek obalonego drzewa wyrastający spomiędzy traw. Starła się oddychać równomiernie, mimo wrażenia, że zaraz eksplodują jej płuca. Hiperwentyalcja przy jej aktualnym ciśnieniu byłaby zabójcza. Nagły huk w pierwszej chwili wzięła za przesłyszenie spowodowane jej stanem, ale gwałtowna reakcja mężczyzn pokazała, ze to rzeczywisty dźwięk. Nie miała zbytnio ani siły, ani ochoty gdziekolwiek się na razie ruszać, w przeciwieństwie do ¾ ekipy. Nagle jej uszu dobiegły głuche jęki i jakaś szamotanina. Nagle powietrze rozdarł głos Grey’a: - Zamknij się, sukinkocie! – krzyknął mężczyzna. - Wstawaj z łapami do góry! – po chwili dał się słyszeć charakterystyczny dźwięk wprowadzanego do komory pocisku. Troy powoli uniosła się z pieńka i ruszyła w stronę reszty. Warto zobaczyć co się dzieje, zanim będzie po zabawie. Gdy jej oczom ukazał się widok tarzającego się w jakiś chaszczach sporych rozmiarów mężczyzna w stroju sado- maso przez chwile musiała walczyć z odruchem przetarcia oczu. No cóż, na razie trzeba poczekać na rozwój zdarzeń...
__________________ Whenever I'm alone with you You make me feel like I'm home again Dear diary I'm here to stay |
| |