Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-09-2010, 22:37   #31
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Rusty starał się ignorować nowych towarzyszy, jednak, co trzeba przyznać, niezbyt mu się to udawało. Nie nawykł, by tak blisko niego kręcili się jacyś obcy. Ich obecność usprawiedliwiał jedynie wspólnym celem, którym była Sedona. Siedząc na pace pickupa popalał papierosa aż nazbyt wyraziście wyobrażając sobie, jak darłaby się na niego Echo, gdyby spróbował zapalić w kabinie.
"Zołza jakich mało..." podsumował ją w myślach.

Pewnym krokiem, jednak nie bez czujnego rozglądania się wokół, pokierował grupkę prosto do pomieszczenia MAGLev'u. Z ledwie skrywaną satysfakcją skonstatował wyraźne zainteresowanie nowo poznanej trójki niejasnym przeznaczeniem budynku, a szczególnie zawartością podziemia.

Echo zabrała się za źródło zasilania i po krótkiej chwili budynek rozświetlił blask jarzeniówek. Rusty wyłączył latarkę chcąc oszczędzić ledwo działające baterie.
- Odrobina szczęścia i działa... - mrużąc przyzwyczajone do ciemności oczy pomruczał pod nosem, nie pomijając w myślach faktu, że dziewczyna zdawała się wiedzieć co robi.

Sprawdził cyfrowy zamek, który spełniając życzenie brodatego mężczyzny odryglował drzwi. Poczekalnia stanęła otworem, a usłużny głos poinformował o problemach z zasilaniem i awarii osłony tunelu. Wyjrzał przez niedomkniętą śluzę i dostrzegł szyny znikające w mroku tunelu po obu stronach drzwi.
"A jednak to draństwo działało... Nie do wiary! Przecież nigdy oficjalnie nie wyszli poza fazę testów..." - zamyślił się.

- Ekspress do Salt Lake City dzisiaj nie pojedzie. - Powiedział na głos. - Chyba musimy wybrać się piechotą.
- Moja latarka nie wytrzyma długo, a potrzebujemy światła. Przydadzą się jakieś kawałki drewna, chociażby nogi od krzeseł - albo jeszcze lepiej - na górze jest kilka sal gimnastycznych, na pewno ludziom w Bridgeport nie jest potrzebnych tyle drabinek do ćwiczeń, hehe.
- Do tego zabierzemy jakieś tekstylia, mogą być stare gacie i takie tam - puścił oko do gościa w kapeluszu z zębami - myślę, że ręczniki z basenu albo stroje sportowe z szatni będą w sam raz.
- No i na koniec najboleśniejsza sprawa - potrzebujemy czegoś łatwopalnego, najlepiej benzyny - kilka kropel na każdą pochodnię powinno wystarczyć. Sądzę, że dobrze byłoby wziąć butelkę ze sobą na wszelki wypadek.
- No chyba, że macie zapas baterii lub inny pomysł? - zapytał na koniec.

- Osoba, która wyjdzie po benzynę powinna zapamiętać położenie Sedony i na tej podstawie wybierzemy tunel. I jeszcze jedno - trochę tu nabroiliśmy - wskazał na otwarte pomieszczenie - a nie chciałbym, żeby ktoś wlazł do tunelu przed nami. Jedno z nas powinno zostać tutaj i przypilnować, czy działająca elektryczność nikogo nie zwabi, na przykład szeryfa.
- Pozostała jeszcze sprawa drogi powrotnej. Nie wiemy, gdzie prowadzi ten tunel, a zamek może znowu zablokować drzwi. Albo go rozkręcimy, albo... ma ktoś gumę do żucia? - zapytał nagle. - Stary numer ze szkoły... - dodał ciszej.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 15-09-2010, 22:52   #32
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
Obudził się cały obolały. Kiedy podnosił się z podłogi lekko zakręciło mu się w głowie, a ta wciąż bolała. Mniej niż poprzedniego dnia, ale ból ciągle doskwierał. Frank zaczął układać sobie wszystko w głowie, stwierdził, że musi pogadać z którymś z 'nowych' w tym zasranym miasteczku.

Już zabierał się za posiłek kiedy stało się coś co mógł przewidzieć. Znowu te duchy czy co to tam miało być. Miał już tego dość.

- Dzień dobry kochanie! Zasnąłeś wczoraj na dywanie, więc wnoszę, że impreza się udała? Nie chciałam, abyś zmarzł i włączyłam ogrzewanie w budynku, co niestety wyczerpało akumulatory o godzinie 2:37. W chwili obecnej akumulatory są naładowane w 10,34%. Nie ma zasilania z sieci energetycznej oraz nie działają telefony. Będziesz także musiał zrobić zakupy – lodówka jest całkowicie pusta. Może zrobisz to w drodze do pracy? Którego dzisiaj mamy – nie mogę zsynchronizować czasu z serwerem? - ten sam kobiecy głos poinformował go o rzeczach, które już wiedział. Pytał rzeczy, które były nieistotne... Wstał i rozciągnął mięśnie, głowa faktycznie bolała jakby był na solidnym kacu... Słońce stało już wysoko na niebie i musiało być koło południa...

- Koniec z tym – powiedział sam do siebie

Zebrał swoje rzeczy i wyszedł czym prędzej z domu. Po drodze przed schodami zauważył przez okno jednego z aresztantów i teraz już był pewien, że ma ochotę na małą pogawędkę.

Kiedy już był przed domkiem nie mógł dostrzec owego przybysza. Zaczął kierować sięw stronę, gdzie wydawało mu się, że wcześcniej dostrzegł postać. Szedł przed siebie rozglądając się na boki i wreszcie w której uliczce za rogiem zauważył go. Stał tam wpatrując się w kawałek papieru.

Frank
ruszył w jego stronę.
 
Latin jest offline  
Stary 19-09-2010, 01:11   #33
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
- Bezguście!
Ile identycznych domów można było postawić w jednym miejscu? Gdyby chociaż dało się zobaczyć przed nimi wielkie tablice "Tu mieszka lekarz, a tam obok stoi sklep mięsny". Kolejna dziwna osobliwość Bridgeport, nieograniczone zapasy żywności. Każdy potrzebował jedzenia, ale nawet w zapadłych dziurach dało się znaleźć farmerów czy tam stada zwierząt tylko czekających na ubicie. Kilkanaście lat konsumpcji samych konserw musiało się tu wszystkim znudzić. Pewnie dlatego byli tak niemili. Całe szczęście, że kiedy miał usiąść na chodniku i zacząć płakać, z ogrodu wybiegło stado dzieci, o ile troje było już stadem. Jedyni ludzie, których spotkał, od czasu pomachania handlarzowi. W dodatku grupka gapiła się na niego. Z ogrodu... kiedy ostatnio widział jakikolwiek ogród? Tak, dziwne miejsca były dziwne, ale w zasadzie sadzenie roślin musiało być dosyć pracochłonne. Tym bardziej, że te, na które w tej chwili patrzył, nie nadawały się do nazwania ich jadalnymi. Musieli mieć tu dużo czasu. Małe potwory gdzieś zniknęły, został za to jeden większy. Cyryl podszedł do chłopca.
-Cześć
Spotkał się z uważnie obserwującymi go oczami. Coś było nie tak? Pewnie, że było, ale to nie miało nic wspólnego z nim samym. Miał taką nadzieję.
- Dzień dobry.
- Hm... pomóc ci z tymi zabawkami?
- Nie, poradzę sobie. Dziękuję.

Dzieciak patrzył na niego jeszcze bardziej podejrzliwie! Medyka przeszyły dreszcze. Czy wyglądał na niegodnego zaufania obcego ze złymi zamiarami?
- Oczywiście, że tak. -jęknął cicho.
- Jak chcesz, niedawno przyjechałem do waszego miasta. - powiedział już głośniej - Dziwne miejsce. Będzie ci przeszkadzało jeśli zamienię parę słów z twoimi rodzicami?
- Mieszkam tam
- wskazał ręką duży dom po drugiej stronie placu - W tym niebieskim domu.
- W porządku. Chcesz mięska?

Wyjął przekupnie kawał zasuszonego ciała jakiegoś zwierzęcia z kieszeni. Broń ostateczna, zdolna do zmanipulowania każdym.
- Nie. Mama nie jest zadowolona jak rozmawiam z obcymi.
- To nie takie głupie, przecież jestem złym i wstrętnym obcym. Nienawidzę się. Swoją drogą, mama jest teraz w domu? Potrzebuję pomocy, a jak do tej pory, nikt nie ma nawet ochoty na coś takiego.
- Wyglądasz dziwnie... Tak, mama jest w domu.
- A niech to, następnym razem założę inny kapelusz.

To było wstrętne, ale mogło przynieść pozytywne efekty. Cyryl niechętnie zdjął płaszcz i kapelusz, idąc za małym do domu. Nie musiał czekać długo, drzwi otworzyły się parę sekund po tym, jak znaleźli się na wycieraczce. Chłopiec wszedł do domu, przeciskając się obok mamy.
- Tak?
- Cześć mamo. Hm... chciałem powiedzieć "dzień dobry". Potrzebujecie może lekarza?
- A którą uczelnię skończyłeś synu?
- odparła uśmiechając się - niestety ginekologia jest już obsadzona...
- Och nie!
- spuścił głowę - Dawno, dawno temu w miejscu, w którym się urodziłem, odkryłem swoje tajemnicze zdolności, mogłem zszywać żołądki leżąc w pieluchach. Ale przecież już o tym wiesz mamo. Oferuję swoją bezpłatną pomoc wszystkim miłym ludziom!
- To wspaniale. Zajmij jakiś domek, wywieś szyld i otwórz praktykę... W tym piaskowym budynku był gabinet stomatologiczny, sprzęt chyba jeszcze stoi...
-Dzięki mamo, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć!
Pomachał kobiecie ręką i skierował się do piaskowego domu. Ciekawe czy dentysta nie miał kilku ciekawych rzeczy, które on mógłby pożyczyć.


Mieszkanie, wyglądało jak... gabinet stomatologiczny! Niestety, nie znalazł w nim nic przydatnego. Fotel dentystyczny wyglądał całkiem nieźle, ale pewnie nie zmieściłby się na dwukółkę. Oczekiwał czegoś lepszego. Zresztą nie skończył swojej rozmowy. Wrócił się do wcześniejszych drzwi, przy których ostatnio rozmawiał.
- Tak? - otworzyła je ta sama kobieta.
- Hej! Czy ja cię już kiedyś nie widziałem? Mam prośbę, za spełnienie której, moje bezpłatne medyczne usługi będą jeszcze bardziej bezpłatne i najwyższej jakości. Nigdy nie wiadomo co może się stać! Potrzebuję kogoś kto mógłby mnie podwieźć do jednego miejsca, niedaleko stąd. Znasz kogoś takiego mamo?
- Dowcipy powtarzane zbyt często stają się nudnawe... Nie sądzisz?
- Dowcipy? Hm... wcale nie. Po prostu kiedy przychodzi pomóc biednemu, głodnemu i zmęczonemu przybyszowi nigdy nie ma chętnych.
- Miałam na myśli, nazywanie mnie mamą - skoro dla Ciebie nią nie jestem. Czy ten kretyński wstęp o niewidzeniu... A poza tym nie koloryzuj... Głodnemu? W każdym domu są zapasy na 3 dni... Więc?
- No dobrze, po co krzyczeć na siebie nawzajem. A znajomy, który mógłby mnie podwieźć?
- Gdzie?
- Do Sedony.
- Samobójcy wyginęli, więc nikt cię tam nie zawiezie. Droga wolna, możesz się przejść w jedną stronę lub nawet pojechać, samochodów też jest tu trochę...
- Tyle, że bez akumulatorów i paliwa, których nie mogę nigdzie kupić.
- Gruby Fred ma pewno ma i paliwa i akumulatory...
- Gruby Fred! Czy to nie ten włochaty niemiły gość z kolczykami, który cały czas ssie to samo cygaro?
- Niemiły? Twoja ocena. Ale pewnie o nim mówisz - jedyny z cygarem tutaj...
- To straszne. Czemu wszyscy tutaj nie lubią Sedony tak bardzo?

- Co? - zapytała autentycznie zdziwiona
- Nikt nie chce o niej mówić, pojechać tam ze mną i takie tam. To nie jest normalne moja bezimienna już znajoma.
- Mój bezimienny znajomy. Chcesz to jedź, idź, czy co tam... Chcesz zdechnąć - Twoja wola. I to nie jest normalne.
- Ech, to miałem na myśli. Odchodzę! Cześć mamo.


Lekarz poszedł do domu handlarza. Pewnie będzie miał kłopoty, skoro wtedy nie udało mu się zdobyć jego sympatii, ale biznes był biznesem. Sprzedawca niekoniecznie musiał patrzeć na swojego nabywcę, jeśli mógł dostać masę niespotykanych urządzeń. Żeby tylko Cyryl posiadał takowe...
- Informacja czy interes? - gość jak poprzednio pojawił się z niezapalonym cygarem. Pewnie musiał lubić powabny smak skórki cygar.
- Cześć Fred. Interes. Czego chcesz za 8 litrów paliwa i akumulator do tamtego zielonego czegoś? - Pokazał palcem samochód, który zauważył poprzedniego razu.
- Jakiego paliwa? Złego, lepszego czy dobrego?
- Wolałbym lepsze.
- Razem 200 gambli, jak dla ciebie 185.

Ciesząc się z łaskawości handlarza, Medyk zaczął grzebać w swojej dwukółce. Nie było nawet mowy o tym, żeby wyciągnął taką sumę. Chyba, żeby sprzedał cały swój dobytek, co nie wchodziło w grę. Musiał znaleźć inne rozwiązanie.
- Nie potrzebujesz w zamian za to jakiejś przysługi?
- Coś by się znalazło - po raz pierwszy, od czasu poznania Gruby Fred wydawał się być zainteresowany - sęk w tym, że to nie jest dla samotnych strzelców...
- Spróbuję coś wymyśleć. Co miałbym zrobić? Hm... a może raczej co ja i moi pomocnicy mieliby zrobić?
- Na zachód stąd, w Clarkdale, są zakłady techniczne. jedyny za to duży problem jest taki, że kilka osób już tam było, więc może tam nie być nic ciekawego. I oczywiście tam już nie jest tak sympatycznie jak tutaj...
- Nigdzie nie jest tak sympatycznie. Czemu uważasz, że to nie jest zadanie dla jednej osoby? Pewnie byłaby przy tym masa szperania, ale trochę więcej czasu i nie ma problemu, nawet dla samego mnie.

- Dlatego, że... - zawiesił głos i uśmiechnął się - rób jak uważasz. Gratisowe informacje się skończyły... Jak coś przyniesiesz będziemy mogli pohandlować. Clarkdale jest tam - wskazał ręką - tabliczki jeszcze są. Powiedziałbym, abyś sobie sprawdził poziom skażenia w tamtejszej okolicy, ale ktoś podjebał mapę ze skażeniem z posterunku i... zgaduj zgadula.
-Co za gnojek. Mam nadzieje, że ktoś go dorwie? - dodał z oburzeniem, mimo woli kierując wzrok na płaszcz, w którego kieszeni leżała zwinięta mapa. - Hm... dasz mi to o co prosiłem przed czy po przysłudze? I tak nie uciekłbym daleko. Zresztą przejdę się na piechotę, zobaczymy czy zostawili tam coś cennego. Do zobaczenia Fred.

Cyryl odszedł kilka kroków od domu i zaczął założył wcześniej zdjęte ubranie. Nie musiał być geniuszem, żeby zorientować się, że coś jest nie tak. Gdyby zadanie było tak proste, na jakie wyglądało, grubas nigdy nie wyceniłby go na 185 gambli. A może i na więcej. Mimo haczyków, pułapek i niedomówień, lekarz nadal nie tracił chęci do wyprawy w stronę zakładów. Oddalił się na bezpieczną odległość, z której nikt nie powinien go zobaczyć i spojrzał na mapę skażenia. Na pewno znalezienie bezpieczniejszej drogi było tylko kwestią kilku minut.
 
MrYasiuPL jest offline  
Stary 19-09-2010, 09:30   #34
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 006 - Frank / Cyryl

Przejście kilku mil w skwarze pustyni po całkowicie pustej drodze było sporym wyzwaniem nawet dla tak wytrzymałych ludzi jakimi byli Frank i Cyryl. Zawroty głowy jakie pojawiły się kiedy opuszczali rogatki miasta obaj zrzucili na karb temperatury.




Droga zdawała się nie mieć końca, ale dość szybko pojawiła się odmiana. Koło drogi zaczęły się pojawiać krzewy – początkowo niewielkie kulki porozrzucane z rzadka po pustyni w kolorze spalonej słońcem trawy, później większe i coraz częstsze. W końcu naprawdę sporych rozmiarów krzaki w kolorze zgniłej, nienaturalnej zieleni. Kiedy krzaki zaczęły pojawiać się częściej prawie nieruchome powietrze wypełniło się zapachem zgnilizny przywodzącym na myśl bagna Miami, czy rozkładające się szczątki.

Podróżnicy jednak nie zajmowali się krzakami – Cyryl nie uznał je za niebezpieczne, a skwar lejący się z nieba doprowadzał ich obu do szału potęgując ból głowy i wywołując omamy wzrokowe. Co chwila coś przebiegało przez drogę i chowało się w krzakach nie powodując jednak żadnego ruchu liści... Zresztą w stosunkowo niewielkiej odległości zaczęły się pojawiać zabudowania. Bliżej po prawej stronie kilka zabudowań znacznie bardziej przypominało „typowy krajobraz” do jakiego obaj byli przyzwyczajeni.



Jednak drogowskaz na skrzyżowaniu do Clarkdale kierował dalej prosto – do zabudowań widocznych w odległości jakiejś półgodziny drogi. Zabudowania wyglądały na totalnie zdewastowane i raczej już wielokrotnie przeszukane...


*****


Pobliskie opuszczone zabudowania wydały się jednak interesujące i po krótkiej rozmowie mężczyźni skierowali się w ich stronę. Z bliska zabudowania były znacznie bardziej zrujnowane niż wyglądały z daleka. Za betonowym ogrodzeniem, na wewnętrznym placu stało kilka wraków samochodowych, już dokładnie wyczyszczonych ze wszystkiego co miało jakąkolwiek wartość. Wnętrza przedstawiały obraz przysłowiowej nędzy i rozpaczy.



Powoli chylące się ku zachodowi słońce wpadało do pomieszczeń przez powybijane okna i oświetlało puste i całkowicie zdewastowane pomieszczenia. Prawdopodobnie były to kiedyś jakieś zakłady utylizacyjne lub może spalarnia odpadów. W niektórych pomieszczeniach na podłodze walały się jakieś stare szmaty, gdzieś leżała sterta zjełczałych opon. Wszystko wyglądało na przejrzane tysiące razy i dokładnie sprawdzone. Nawet maszyny i urządzenia były porozkładane i wyszabrowane... Znalezienie czegokolwiek wartościowego w tym miejscu graniczyło z cudem i wymagało sporej dawki szczęścia.


Cyryl porównał mapę z terenem i wydawało się, że znalazł rozwiązanie zagadki, dlaczego miejsce było w takim stanie. Mozę dwa kilometry za zakładem otwierał się kanion prowadzący na północny zachód. Kanion ten wg mapy był mniej skażony chociaż prowadził "donikąd". Jednak jeżeli ktoś nim przyszedł do dochodził do zakładu i musiał wejść na tereny o większym skażeniu... Więc pewnie wszyscy wracali skąd przyszli, albo ryzykowali łażenie po skażonej dolinie, co bez mapy czy dobrego licznika było pewnie samobójstwem...

Również w tych zabudowaniach, podobnie jak w całej dolinie nie było widać, ani słychać żądnych zwierząt czy ptaków.


*****





Jedno z pomieszczeń było zawalone jakimiś papierami i starymi książkami - może było jakąś biblioteką, a może po prostu miejscem gdzie segregowano makulaturę. W tej stercie papierzysk rosły krzaczki podobne do tych jakie widzieli po drodze na pustyni. W pomieszczeniu zapach zgnilizny był o wiele intensywniejszy, wydawał się nawet możliwy do spróbowania jakby osadzał się na języku i przyprawiał o mdłości.

Przy jednym z krzaków leżało coś co przypominało resztki plecaka i jakieś stare ciuchy - a przynajmniej tyle wystawało zza składowiska papierów...
 
Aschaar jest offline  
Stary 19-09-2010, 09:34   #35
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 006 - Echo / Angus / Rusty

Kiedy udało się uruchomić zasianie budynku, a przynajmniej jakąś część zasilania i oszczędne jarzeniowe światło zalało pomieszczenia techniczne, poczekalnia kolejki MAGLev'u utonęła w miękkim halogenowym blasku. Po chwili wszyscy znaleźli się w pomieszczeniu, a pytania i propozycje na chwilę zawisły w powietrzu.



Zarówno Pyro, jak i Cassidy zdawali się mocno nieobecni i jednocześnie średnio przytomni. Echo przez moment zastanawiała się czy to przez coś co znaleźli na wyższych kondygnacjach, czy po prostu – mieli jeden z „tych dni”.

Dyskusja szybko przetoczyła się przez fakt braku większej ilości baterii i równocześnie – braku jakiejkolwiek gwarancji działania zasilania budynku na dłuższą metę. Ustalenie czy należy się rozdzielać czy wręcz przeciwnie okazało się bardziej skomplikowane niż początkowo przypuszczano ze względu na znaczącą różnicę poglądów na tę kwestię.
O ile Rusty podtrzymywał swoje zdanie, że ktoś powinien pilnować tyłów, bo „nigdy nic nie wiadomo, a dupę ma się jedną i dbać o nią trzeba”, o tyle Cassidy był zdecydowanym zwolennikiem wspólnej wycieczki. Co też było uzasadnione – grupa miała jednak i większe szanse i większą siłę ognia – w razie czego.

Dyskusja toczyła się w najlepsze i Echo postanowiła zając się czymś konstruktywnym podczas tej męskiej wymiany opinii. Zdecydowanie nie podobało jej się zużywanie paliwa, ale nie było specjalnie wielu innych opcji... Po prawdzie nie było żadnych innych opcji. W takim wypadku – jak zwykle zresztą kiedy chodziło o samochód – postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i odlać z baku trochę paliwa.

Wyszła z pomieszczenia i skierowała się na schody na wyższą kondygnację, praktycznie przewracając się o przyczajonego i siedzącego w kucki Angusa...


*****




Przesiadujący na schodach na piwniczną kondygnację Angus starał się z jednej strony nie zdradzić swojej obecności, z drugiej – dowiedzieć jak najwięcej. Usłyszał praktycznie całą rozmowę toczoną w pomieszczeniu, drzwi bowiem były uchylone, a w pobliżu nie było żadnych innych źródeł dźwięku... No, poza którąś z jarzeniówek wydającą standardowe dla tego typu oświetlenia nieznośne na dłuższą metę buczenie.

Rozmowa toczyła się dłuższy czas i zaczynała przybierać na sile – bynajmniej nie argumentów, ale decybeli. Mężczyzna zastanawiał się, dlaczego tylko dwóch mężczyzn spiera się zaciekle przerzucając argumentami tyle samo logicznymi jak i bezwartościowymi... Choć może pozostała dwójka wolała poczekać na rozstrzygnięcie tej kwestii...

Pojawienie się Echo na schodach było dla Angusa sporym zaskoczeniem – na tyle pochłonęła go głośna rozmowa, że zupełnie nie usłyszał lekkich kroków kobiety...
 
Aschaar jest offline  
Stary 19-09-2010, 10:33   #36
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Patrząc na miny Pyro i Cassidy’ego zaczynała wątpić w swoją niezachwianą do tej pory pewność, co do tego podobno uzależniającego promieniowania. Wyglądali tak, jakby ktoś (lub coś) wyżarło im mózgi. A może to coś, co znaleźli na wyższych kondygnacjach sprawiło, że ich iloraz inteligencji niebezpiecznie się obniżył? Bo „te dni” to w tym bardzo męskim towarzystwie mogła mieć tylko ona.

Mężczyźni mają dziwny zwyczaj narzekania na kobiece przypadłości, niezdecydowanie i brak umiejętności w zakresie czytania map. Jednakże dyskusja, której przysłuchiwała się z rosnącym zniecierpliwieniem. Rusty zaczynał kombinować, a jej się to wcale nie podobało. Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, lecz nie miała nadziei, że jego zwoje mózgowe je zarejestrują i poprawnie zinterpretują. Chyba jednak nie, bo nie odstąpił od swojego planu. Nie miała zamiaru przysłuchiwać się dłużej tej jałowej dyskusji i po prostu (ostatnio coraz częściej jej się to zdarzało) wzięła sprawy w swoje ręce. Może to dlatego, że chodziło o samochód, jej ostatnią ulubioną zabawkę, a marnowanie paliwa było jej nie w smak. Nie pozwoliłaby się kręcić wokół pick upa ani Rusty’emu, którego nie znała, ani Cassidy’emu, który na samochodach się nie znał, ani też Jackowi, bo nie miała do niego zaufania jeśli chodzi o taki sprzęt. Dlatego też musiała sama to zrobić. Wiedziała ile i jak, więc po co jej do tego męska asysta? Wyszła więc z poczekalni ich kolejki donikąd i ruszyła w stronę schodów. Echo pogrążona w swoich myślach o nieprzydatności męskiego rodzaju niemal wpadła na jednego z przedstawicieli tegoż nieszczęsnego rodzaju. Zbyt zajęta bezgłośnym narzekaniem na jemu podobnych nie zauważyła, że na jej drodze czai się nieznajomy. Kimkolwiek był. To już drugie spotkanie z jakimś nieznajomym tego dnia. Instynktownie cofnęła się i wyciągnęła zza paska broń, którą wycelowała w głowę natręta, a przez myśl jej przeszło, że jak na swoje własne standardy zrobiła się bardzo towarzyska. Nie tylko włóczyła się po kraju z dwójką kumpli to jeszcze do kompanii dokopowała jakiegoś starego wyjadacza. Tego jeszcze u niej nie grali.
- Wstań powoli i pokaż ręce - zażądała zimno, mierząc bronią między oczy nieznajomego. - Głupi ruch, a zmienię to co masz miedzy uszami w jeszcze gorszą sieczkę niż już masz.

Angus przezwyciężył odruch wymierzenia broni w kobietę, która niespodziewanie pojawiła się w polu widzenia, ale ona najwyraźniej miała to gdzieś.
- Spokojnie paniusiu - rzekł wstając powoli - nie mam złych zamiarów.
Wydawać się mogło, że gnat w ręce przeczy jego słowom, więc dodał:
- Jestem tylko ostrożny.
Uniosła brwi i ułożyła usta w powątpiewającym, ale i drwiącym uśmiechu.
- Taki kit wciskaj małym dziewczynkom - odcięła się. - Szukasz czegoś?
- Nie bardzo mam ochotę odpowiadać komuś, kto właśnie celuje mi w głowę, więc lepiej niech paniusia odłoży tę pukawkę, a ja odłożę swoją. Zgoda?
- Jeszcze raz nazwiesz mnie paniusią to złapie mnie skurcz w palcu - syknęła zirytowana. - Najpierw ty, panie mam-gumowe-ucho.
Angus uśmiechnął się zjadliwie i rzekł:
- O widzę, że lewą nóżką się wstało z łóżeczka. No dobra - dodał widząc minę kobiety - to tylko takie żarty.
Powolnym ruchem zaczął wkładać pistolet do kabury. Uważnym spojrzeniem śledziła ruchy jego dłoni, a po chwili sama schowała swoją broń.
- Możesz mówić mi Echo - powiedziała, kładąc ręce na biodrach. - A ciebie jak zwać? Zresztą... nie ważne. Po prostu powiedz czego tu szukasz.
- Jestem Angus i szukam... - już miał powiedzieć coś w stylu, że szuka rozrywek i właśnie jedną znalazł, ale w porę się zreflektował - No powiedzmy, że szukam odpowiedzi na kilka pytań?
Rzuciła mu spod powiek badawcze spojrzenie.
- Powiedzmy. Nie wyglądasz na zbyt bystrego naukowca... - mruknęła cicho, po czym uśmiechnęła się złośliwie. - Może powinieneś poszukać biblioteki?
- Widzę, że humorek się poprawił, a tak poza tym na moje pytania nie odpowie żadna książka, no chyba że jest to książka z Sedony - specjalnie walnął tą nazwą mając nadzieję, że uda się wyczuć intencje Echo do tego legendarnego miejsca.
- Może znajdziesz przewodnik turystyczny...? - spytała niewinnym tonem nie przestając się uśmiechać. Nagle jednak spoważniała i zmrużyła groźnie oczy. - Dobra, starczy tych zalotów. Jak dużo zdołałeś usłyszeć Angusie Ucho-Jak-U-Słonia?
- Uuu...ale powiało grozą. Brrr... chyba postaram się o jakieś cieplejsze wdzianko. - i zaczął chuchać w dłonie jak przy dużym mrozie.

Na ustach dziewczyny zaigrał delikatny, niemal niewidoczny uśmiech. „Przynajmniej łapie moje poczucie humoru” przemknęło jej przez myśl.
- Na zewnątrz jest jakieś trzydzieści stopni, na pewno będzie ci ciepło. Drogę już znasz. Lepiej odpowiedz na moje pytanie.
- I cóż ci da moja odpowiedź? Skąd będziesz wiedzieć, że nie kłamię lub że nie udaję wujka "Dobra Wola"? Masz kilka wyjść, ale rozsądne są dwa. Albo przedstawisz mnie swoim kumplom i razem spróbujemy dojść co tu jest grane, albo uznasz że za dużo wiem i spróbujesz mnie kropnąć, oczywiście w tym drugim przypadku nie będę biernym obserwatorem - Angus wyszczerzył zęby i dodał rozkładając ramiona - wybór należy do ciebie.
- Kuszące. Twoje życie w moich rękach. Uważaj czego chcesz - zamruczała cicho - jestem niezrównoważona. No dobra, moi kumple są zajęci roztrząsaniem jakiś poważnych kwestii, więc ja jak zwykle robię za ich niańkę. Jeśli chcesz się przydać to przynieś trochę drewna i szmat potrzeba nam pochodni... no i coś by zabezpieczyć drzwi przed zamknięciem kiedy wyłączę prąd. No ruszaj się, bo inaczej stwierdzę, że dziura w mózgu jest dla ciebie lepszą karą za podsłuchiwanie.
- Lubimy rządzić, co? Ok., laska, widziałem solidną ławkę w korytarzu można nią zblokować nawet wrota o hangaru, ale sam jej nie uniosę, będziesz musiała mi pomóc.
Prychnęła cicho, ale skinęła głową.
- Tak, lubimy rządzić, bo wy się do tego nie nadajecie - odparowała przyglądając mu się krytycznie. - Pomogę jak będę wracała. Muszę wyjść do samochodu... Jeśli jeszcze tam stoi.
- Dobra ja w tym czasie poszukam czegoś na pochodnie, a i jeszcze jedno - dodał - powiedz o mnie swoim kolesiom. Nie chciałbym by przypadkowo połamali mi gnaty.

Spojrzała w okienko w drzwiach, prowadzących do poczekalni. No cóż… trzech na jednego, więc Angus może i miał rację. Skinęła głową w zamyśleniu i teatralnym gestem (które poniekąd uwielbiała) odprawiła nowego kompana. Wetknęła głowę przez drzwi i odchrząknęła.
- Jak wreszcie zdecydujecie się na to, kto z was idzie, kto zostaje to mój nowy osioł od dźwigania przyniesie szmaty i drewno na pochodnie – powiedziała z lekko ironicznym uśmiechem. - Twierdzi, że nazywa się Angus. Jak wrócę chcę usłyszeć kto idzie, kto zostaje. I nie przyjmuje do wiadomości tego, że ja nie idę. Zanim stąd wyjdziemy wyłączę prąd by nikt za nami nie lazł.

Po tym krótkim występie cofnęła się do korytarza i przeskakując po dwa stopnie ruszyła w stronę wyjścia z ośrodka. Pickup stał, tam gdzie go zostawiła, grzejąc się w ostrym słońcu popołudnia. Spuszczenie z baku tej „odrobiny”, której potrzebowali nastręczyło jej kilku problemów, jednakże z tej bitwy z martwymi przedmiotami wyszła spocona, przesycona zapachem benzyny, lecz zwycięska. Nie umknęło jej uwagi też to, co zapewne zaintrygowało Angusa. Ośrodek się po prostu świecił, nic dziwnego, że za nimi poszedł.

Zeszła do chłodnej klatki schodowej z zamiarem poczekania na buszującego po ośrodku mężczyznę. W końcu mieli przenieść tą zaplutą ławkę.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 20-09-2010, 15:06   #37
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Angus zagrał trochę ryzykownie, ale chyba miał dzisiaj nosa. Wyglądało na to, że Echo i jej koleżki nie mają wrogich zamiarów i podobnie jak on starają się odkryć tajemnicę tego miejsca, przynajmniej tak mu się wydawało. Kobieta według standardów O'Briana nie była może cudowną pięknością, ale miała swój urok. Charakterek też miała ciekawy, przypominający trochę wyczyszczoną na pasku brzytwę, aż chciało się z nią przekomarzać.

"To dziwne, ale od razu gdy zaczęła wydawać polecenia, zamiast się irytować, poczułem rozbawienie. To pewnie ich babskie zagrywki w stylu - niech frajer nie czuje się wykorzystywany, wtedy lepiej pracuje." - tak Angus rozmyślał rozwalając drewniane leżaczki z których wkrótce miały powstać pochodnie i choć czuł się jak ten frajer to robotę swoją robił dobrze, trzeba się przecież zaprezentować jakoś w nowej grupie. Gdy skończył to wrócił do korytarza, tam czekała już Echo. Razem przy wtórze przekleństw, jęków i prychnięć zwlekli ławeczkę do piwnicy. Jej kumple nadal bezproduktywnie o coś się przekomarzali. O'Brian korzystając więc z okazji grzecznie się przedstawił.

-Czołem panowie, jestem Angus.
 
Komtur jest offline  
Stary 20-09-2010, 15:17   #38
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Rusty podniesieniem brwi skwitował pojawienie się nowego zawodnika. W końcu Echo uprzedziła, że znalazła kogoś na wyprzedaży. Jednak tego kolesia już gdzieś go widział...
"Aaa... w gościnie u łysego trepa z całą resztą."

Ostatni kwadrans spędził na przeglądaniu zawartości plecaka, katalogując w myślach przydatne przedmioty, które jak każdy złom mają to do siebie, że nigdy nie wiadomo, kiedy staną się niezbędne. Przy okazji posprawdzał stan ładunków do dubeltówki, a także po raz niewiadomo który rozłożył, przeczyścił i ponownie złożył wysłużony M79, kolejny raz żałując, że amunicji do niego jak na lekarstwo. Ale za to robił wrażenie...

A propos lekarstw. Rusty wstrzymywał się przez ostatnie dwa dni z przyjmowaniem dawek - wiedząc z doświadczenia, że może sobie na to pozwolić. Rzadko objawy nasilały się tak szybko, więc mógł w ten sposób zaoszczędzić trochę gambli. Pewnie kiedyś się to na nim zemści, ale w tej robocie w każdej chwili groziła mu ołowica lub zaproszenie na obiad u mutków... W każdym razie dość, by nie przejmować się powolnym wyniszczaniem organizmu przez znane lub niezdiagnozowane jeszcze choróbska. Teraz jednak, przed wyruszeniem w głąb nieznanego tunelu wolał nie ryzykować nagłego zaostrzenia. Zastrzyk i pigułka powinny rozwiązać sprawę na jakiś czas.

Rusty zignorował przywitanie Angusa do czasu, aż swoją szanowną dupcię do poczekalni wprowadziła Echo. Rusty traktował ją jak mózg tej grupy, bo Pyro i Cassidy sprawiali wrażenie jakby otępiałych. Rusty znał bardziej dosadne określenie, ale wolał nie zrażać do siebie nowo poznanych ludzi. Nie, jeśli mieli mu się do czegokolwiek jeszcze przydać.
- Twoi kumple zostają. - Rzucił do niej, starając się dojrzeć, czy ma przy sobie paliwo. Miała. - A przynajmniej tak twierdzą... - dodał.

- Chcesz, to z nimi gadaj - ja nie będę strzępił języka. Uparli się i już. - Wyjaśnił. - Właściwie, to dobrze się składa, że ktoś popilnuje nam mety, gdybyśmy musieli wrócić tą samą drogą.
- Nie mam zamiaru dłużej zwlekać. Bierzmy materiały, róbmy pochodnie i... - tu skinął głową w stronę częściowo rozsuniętych drzwi i ciemności tunelu za nimi. Podszedł do spoglądającej z zaskoczeniem na swoich ziomków Echo i jeszcze mniej rozumiejącego Angusa, rzucając do tego ostatniego:
- Rusty. Mów mi Rusty.

Zabrał kilka szczebli, materiał i paliwo. Materiałem owinął jeden z końców zaimprowizowanej pochodni i jedną z nich ochrzcił kilkoma kroplami paliwa. Wykonał jeszcze kilka na zapas, w czym wtórowała mu pozostała dwójka chętnych do wyprawy ludzi. Każdy miał zapas pochodni, mieli też nieco paliwa mającego ułatwić ich zapalanie.
- Pora ruszać. - Powiedział to, o czym chyba wszyscy myśleli. Poza Pyro i Cassiddym, ale to czy pójdą, pozostawało wyłącznie w rękach Echo.

- Skoro tamci zostają, to należałoby zweryfikować zasady naszej współpracy, jak mniemam. - Powiedział do spoglądającej w głąb tunelu kobiety. - Szczególnie, że mamy nowego kolegę, który sam chciałby wiedzieć, na czym stoi, prawda? - zwrócił się do Angusa.
- Wkład pracy w wyprawę się wyrównał, dlatego uczciwe 30% będzie jak znalazł... Po równo dla tych, co idą i narażają tyłki. Reszta dla naszego wsparcia w centrum sportowym... - spojrzał na rozwalonych w fotelach mężczyzn.

Zapalił swoją pochodnię. Poświecił w prawo, później w lewo, jakby oceniając, którędy iść.
- Sedona, jak sądzę, w tę stronę? - wskazał i spojrzał na Echo. Potaknęła. Rusty zeskoczył na torowisko i rozglądając się uważnie ruszył w głąb tunelu.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 30-09-2010, 18:38   #39
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Cyryl zaczął wpatrywać się w ruiny. Wszystkie miały ze sobą coś wspólnego. Pewnie dlatego te nie wyglądały na nic szczególnego, a już na pewno nie pasowały do okolicy. Spodziewał się czegoś w rodzaju popieprzonego miasteczka, w którym był jeszcze parę godzin temu.
- Urgh, co to ma być?
- Nie mam pojęcia, w tej chwili myślę tylko o kawałeczku cienia. Zatrzymajmy się tu na chwilę. – powiedział jego towarzysz.
- Cień! – podbiegł w stronę walącego się budynku - Przy okazji możemy tam poszperać.
- Może znajdziemy coś ciekawego, albo coś urwie nam łby…
- Przynajmniej zabije nas coś innego niż to cholerne słońce.
– medyk machnął ręką w jego stronę.
- Daj spokój, odechciewa się wszystkiego. Brakuje tylko mutków. Idziemy? – Frank usiadł na skrzyni wbitej w ziemię niedaleko ściany.
- Jasne.

Obaj mężczyźni zbliżyli się do kupki gruzów.
- Uff jak dobrze.. Wejdziemy do środka?
- Nie, lepiej zostańmy tutaj.
– mruknął medyk i wszedł do środka.
- Śmierdzi. Jeszcze bardziej niż na zewnątrz.
- Jak w domu.
Cyryl zaczął się rozglądać. Pomieszczenia wyglądały na przeszukane co najmniej kilkukrotnie, poza tym lekarz przypuszczał, że nawet przed wojną nie byłby to raj dla szabrowników. Z drugiej strony, przed wojną byli tu też ludzie. Mogli mieć przy sobie ciekawostki: pojemniki ze śniadaniami, brzęczące kluczyki do drzwi, które teraz gniły parę metrów pod piachem. A może i nie gniły? Dlaczego miałyby to robić? - Nie wydaje mi się, żeby było tu cokolwiek.
- Lepiej zmywajmy się stąd. Nie widzę sensu przeszukiwania tych śmieci
- Zaraz zajdzie słońce. Nie ma mowy, żebym tam wrócił.
– oburzył się - Później nie powinno być aż tak paskudnie jak wcześniej... o popatrz, to tajemniczy plecak wypchany tajemniczościami, pozostawiony tu przez opchniętego gamblami handlarza, którego zwłoki zwisają z sufitu i zaraz nas przestraszą.

Cyryl kończył zdanie o zwisających z sufitu zwłokach kiedy pochodził do leżącego na ziemi plecaka. Franka być może bardziej zainteresowała leżąca w pobliżu broń, obaj jednak mieli szczerze dosyć mdłego zapachu jaki unosił się i niepodzielnie panował w pomieszczeniu. Kiedy Cyryl przykucnął i zaglądał do plecaka Frank rozglądał się po okolicy nauczony doświadczeniem, że wszystko może być pułapką. Jednak żaden z nich nie przewidział tego co się stało. Krzak przy którym leżał plecak gwałtownie wyrzucił w powietrze jakieś witki, które gdy tylko czegoś dotknęły silnie się wokół tego czegoś owijały. Frank usiłował uskoczyć przed nadlatującymi gałązkami, ale leżące na podłodze papieru skutecznie go unieruchomiły, a właściwie spowodowały, że w mało kontrolowany sposób poleciał do tyłu na plecy. Tylko jedna witka zdołała go dopaść i owinęła się wokół nadgarstka jak ostry nóż wcinając się głęboko w ciało. Szarpnięcie tylko spowodowało mocniejsze wpicie w tkankę - jak na swoją grubość i giętkość witka było cholernie mocna. Nawet ostrze noża nie radziło sobie z nią zbyt dobrze. W tym samym czasie szarpnięty w obronnym odruchu plecak zataczał piękny łuk lecąc w powietrzu i rozsypując po drodze swoją zawartość. W Cyryla trafiła większa ilość witek, choć tylko jedna wyrządziła naprawdę poważne szkody trafiając w twarz i owijając się za głowę raniąc boleśnie twarz i kark. Druga trafiła w rękę, ale jej większa część owinęła się na rękawie płaszcza. Kilkanaście sekund później obaj byli wolni, choć płaszcz Cyryla nosił kilka głębokich bruzd, a nawet nowe nacięcia. Krew z nacięć wcale nie chciała przestać ciec, co więcej, gdy tylko Cyryl zaczął spokojniej myśleć i analizować sytuację zorientował się, że w pobliżu ran jego mięśnie tężeją. Ta pieprzona roślina zawierała jakąś paraliżującą toksynę... i najwidoczniej była mięsożerna co tłumaczyło brak fauny w dolinie, choć nie tłumaczyło dlaczego roślina jeszcze nie wyginęła.

Medyk wiedział, że był już najpewniej poza zasięgiem zielska, ale na wszelki wypadek podczołgał się po stercie papierów jeszcze dalej, pod ścianę pomieszczenia. Dopiero wtedy, kiedy zaczął się uspokajać, poczuł ból. Paskudny ból. Z drugiej strony, nawet skaleczenie się palec mogło być nieprzyjemne bez możliwości porównania z gorszymi ranami. Cyryl był wściekły. Najchętniej spaliłby chwast, co nie znaczyło, że ma ochotę podchodzić do niego po raz drugi. Lekarz zaczął obmacywać bolące miejsca z jękiem i wymamrotał kilka przekleństw przez zaciśnięte zęby. To podobno pomagało, jakkolwiek głupie by się nie wydawało. Nie poczuł się ani trochę lepiej, za to zaczynał się przyzwyczajać do bólu. Bez kręcenia głową wrażenie stało się znośniejsze.
- Zniszczyła mi płaszcz. – rzucił w stronę Franka.
Dopiero teraz zobaczył, że niedawno poznanego faceta też poturbowało. Wyglądał na porysowanego, poza tym trzymał się za rękę.
- No dobra, w końcu to ja jestem medykiem. Czas brać się do roboty.

Cyryl wziął jeszcze jeden głęboki oddech, zdjął z ramion plecak i podciągnął do siebie dwukółkę, zostawioną wcześniej przy wejściu. Ze znalezieniem torby lekarskiej nie było większych problemów, dużo trudniejsze okazało się wyszperanie czegoś, co może mu pomóc… i to nie tylko jemu. Zabawne. Widział masę leków na zmniejszenie krzepliwości krwi, ale coś powodującego odwrotny proces było pieprzonym rarytasem. Podobnie jak ceny leków na hemofilię, które teraz były na wagę złota... Uśmiechnął się krzywo wyjmując właściwy słoiczek. Mimo wszystko nosił przy sobie kupę przydatnych prochów. Zaczął od Franka. Leczenie innych mogło być kłopotliwe, ale nie aż tak jak robienie tego z samym sobą. Co ważniejsze, jeśli kuracja nie była odpowiednia, lekarz mógł ją najpierw przetestować na kimś innym.
Kiedy wylał na rękę swojej ofiary spirytus, nie było słychać krzyku. Frank od ostatnich kilku minut zrobił się dziwnie cichy, nie mniej jednak zaskoczyło to Cyryla.
- Ciekawe.

- Nie mam czucia w łapie. Kurwa! - rzucił jakby mimochodem najwyraźniej niewiele sobie robiąc z rany i działań Cyryla. Wydawało się, że bardziej zainteresowany jest znalezioną bronią - Browningiem HP - nie jest zbyt czysty, ale może da się coś z nim zrobić - zawyrokował.
Rany wyglądały ciężko. Całe szczęście, że nie miał lustra. Przed zabandażowaniem, posmarował czerwoną linię gołego mięcha maścią na krzepnięcie i zaszył ją nićmi. Nie wyglądały co prawda na stworzone do podobnych celów, za to wydawały się być mocne. Znalazł je w ruinach pasmanterii. Mniejszym draśnięciom po roślinie wystarczył sam alkohol i mazidło. Medyk wyprostował się, uważając na swoją szyję. Jad wbrew pozorom przynosił też dobre efekty. Na pewno znieczulał w pewnym stopniu bolące fragmenty. Nadszedł czas na bardziej paskudną robotę… Podczas uzdrawiania samego siebie nie poszedł za przykładem drugiego mężczyzny i wył ile wlazło. Dlaczego miałby tego nie robić?
Zajęcie to zajęło Cyrylowi dosyć dużo czasu. Nie próbował się spieszyć. Wyprawa do zakładów w Clarkdale nie była czymś, co powinien zrobić jak najszybciej. Miał szczęście, że zanim zrobiło się całkowicie ciemno, udało mu się skończyć. Dopiero kiedy się uspokoił, a przy okazji zmęczył wrzaskami przyszło mu na myśl, że objawy jakie wywołał kontakt z rośliną były podobne do tych, jakie kiedyś opisywał mu inny medyk. Chyba nazywało się to Sorba i było roznoszone przez jakiegoś pieprzonego robaka z neodżungli. Objawy nie były identyczne, ale... czy te krzaki miały coś wspólnego z neodżunglą?

Ostrożnie zebrał graty, jakie wypadły z plecaka od czasu do czasu pomagając sobie listwą, która jeszcze niedawno trzymała się jednego z przewróconych mebli, cokolwiek na nim robiła.
- Biedny nieżywy gość. Przeżył paskudną śmierć. Hm… nie, nie przeżył jej.
Ciuchy okazały się być niegustowne. Medyk odrzucił je ze wstrętem. Jedzenia nawet nie ruszał, podsunęło mu ono za to inną myśl. Ktoś przechodził tędy wcale nie tak dawno. Roślina mogła pewnie magazynować żarcie przez jakiś czas, ale przed właścicielem plecaka musiało tu być paru innych. Cyryl wyrwał w miarę czystą kartkę jednej z książek, nabazgrał na niej brudną szmatką napis z kilkoma niecenzuralnymi słowami opisującymi krzak i postawił ją na prowizorycznym stojaku obok zielska. Pomacał swoją ranę jeszcze raz. To była jedna z najtrudniejszych „operacji” jakie wykonał, ale wolał zszywać się sam niż dawać igłę w ręce amatora, którego nie znał, więc równie dobrze mógłby mieć ochotę go zabić. Poświecił latarką w stronę rośliny, starając się ją zapamiętać. W okolicy pewnie rosło tego więcej.
Wrócił do znalezionego sprzętu. Naboi pewnie było więcej, ale po ciemku wśród kartek i zaśmieconej podłogi udało mu się znaleźć tylko kilka z nich. Musiały pasować do pistoletu, będącego już w jednej z kieszeni medyka. Latarka, kompas, elektroniczne bajery i tabletki powędrowały za swoim strzelającym przyjacielem.

Frank wyglądał na niemrawego, toteż nie protestował. Część z tych rzeczy powinna nadawać się do opchnięcia Fredowi.
- Chodź Frank, nie ruszaj tą ręką bo się wykrwawisz. Nie ma sensu czekać tutaj do rana, nie chce, żeby coś mnie zjadło.
Wyszli razem z budynku wracając na trasę. Było chłodniej niż wcześniej, a jak nieprzyjemny by nie był ich pobyt w ruinie, dał im odpocząć. Cyryl zaczął obserwować drogę przed sobą uwagą, pomagając sobie latarką. Przeszli przez część drogi, do zakładów w Clarkdale musiało być już dużo bliżej niż wcześniej, a obaj zdążyli się już zmęczyć.

Medykowi nie spieszyło się, rano słońce nie powinno być jeszcze tak denerwujące, a przecież mogli wstać przed świtem.
- Zatrzymajmy się tu na jakiś czas. Bolą mnie kolana, a zaraz i ty, i ja wykrwawimy się.
W powietrzu czuć było zapach chemii. Sanitariusz nie był ekspertem w tej dziedzinie, ale śmierdziała na tyle, żeby domyślić się, że to miejsce jest coraz bardziej skażone. Nie powinni zostawać tu zbyt długo, choroba popromienna nie była przyjemna. Cyryl zdjął z siebie część ubrań, układając z nich legowisko. Uśmiechnął się krzywo przypominając sobie wczorajszą kanapę. Przyciągnął do siebie swoje graty i położył się do snu. Nie przypuszczał, żeby Frank miał go zabić. Wtedy nie byłoby tu nikogo, kto mógłby ich wyleczyć. Medyk zamknął oczy.
 
MrYasiuPL jest offline  
Stary 03-10-2010, 11:46   #40
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 007 - Echo / Angus / Rusty

Przygotowanie pochodni i ostatnie ustalenia zajęły kilka minut. W sumie Echo była nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy. Przy centrum zostawał przecież ich pickup – stanowiący skądinąd znaczną część ich majątku, a jak się okazało różnych kręcących się wokół ludzi było całkiem sporo. Tunel, w którym szły tory był nie szerszy niż typowe tunele metra i na nikim nie zrobił szczególnego wrażenia podczas ponad godzinnej wędrówki, która nie przyniosła absolutnie nic poza zmniejszającym się ustawicznie zapasem z „odrobiny” paliwa. W przeciwieństwie do tunelu z którym się krzyżował – ten zrobił wrażenie i to spore. Tory wychodziły na wiadukt i przez dobrych dwadzieścia metrów biegły w powietrzu. W migotliwym świetle pochodni pomieszczenie wyglądało na podziemny hangar lub może jakiś miejsce przeładunkowe – co można było podejrzewać po malowanych na posadzce znakach. Ciężko było powiedzieć kto dostrzegł ciężarówkę pierwszy. Chóralne „patrzcie” odbiło się od betonu hali.



Dotarcie do samochodu zajęło kilka dobrych minut, głównie przez konieczność znalezienia schodów z wiaduktu kolejki na poziom hali. Echo bardziej zainteresowana była ciężarówką jako taką i starając się z jednej strony nie podpalić niczego zwłaszcza siebie, z drugiej nie zgasić pochodni zbyt gwałtownymi ruchami - obejrzała kabinę, silniki i podwozie samochodu. Wyglądało na to, że poza zdechłym akumulatorem (jakby można był się spodziewać czegoś innego) ciężarówka jest całkowicie sprawna, a przynajmniej nie nosi żadnych widocznych uszkodzeń. Nawet kluczyki miała w stacyjce, a około 80 procent paliwa w baku.


*****


W tym samym czasie Angus i Rusty przetrzepali pakę samochodu. Znajdowało się tam kilka skrzyń – większość z nich z oznaczeniami „US Army”, a dwie z napisem „CTLabs” i to one poszły na pierwszy ogień w otwieraniu. Wewnątrz było coś czego żaden z nich się nie spodziewał...



Cybernetyczne ramiona leżały równo poukładane w wyściełanych skrzyniach. W sumie dziesięć sztuk. Skrzynie wojskowe zawierały kilkanaście sztuk broni szturmowej, niestety bez amunicji oraz trochę dodatkowego sprzętu łącznościowego i kilka latarek. Rusty szybko ustalił, że latarki są doładowywane podczas ruchu – miał więc nadzieję, że przynajmniej kilka nie ma totalnie zjełczałych akumulatorów i, że da się je jeszcze ożywić. Sprzęt komunikacyjny był raczej tylko na części, bo łączność satelitarna była teraz czystym science-fiction...


*****


Z pomieszczenia, w którym się stała ciężarówka były trzy szerokie tunele wyjazdowe – w każdym z nich swobodnie mogły się minąć dwie ciężarówki. W pobliżu samochodu znajdowało się wejście do jakichś pomieszczeń technicznych czy nadzorczych. Cztery niewielkie pokoiki były praktycznie puste – na biurkach i regałach nie pozostało praktycznie nic; tylko gdzieniegdzie leżała jakaś zapomniana kartka papieru, skoroszyt, długopis, aparat telefoniczny...

Wyczulony na wszelkie zapachy nos Angusa pierwszy odnotował zmianę zapachu w bocznym korytarzyku. W powietrzu pojawiły się dwa nowe zapachy – suszonego mięsa i spalonych urządzeń elektronicznych. Kombinacja była ciekawa i mężczyzna ostrożnie otworzył drzwi z napisem „Rozdzielnia WN”. Wewnątrz niewielkiego pomieszczenia, prawie naprzeciw wejścia, znajdował się pulpit kontrolny za którym na fotelu siedział mężczyzna... albo prawie mężczyzna...



Swoim niewidzącym wzrokiem wpatrywał się we wchodzących do pomieszczenia. Jedna ręka w jakiejś ostatniej konwulsji zastygła z bronią na piersi. Druga ręka, a raczej to co z niej zostało, leżała na oparciu fotela – najwyraźniej tuż przed śmiercią do gniazda w przedramieniu musiała być podłączona wiązka przewodów, która teraz zwisała zakrwawiona z pulpitu, po tym jak została wyrwana z całym gniazdem i fragmentami ciała.

Dopiero po chwili do umysłu docierał drugi „element” pomieszczenia. Po prawej stronie od wejścia znajdowała się zniszczona tablica przyłączeniowa – kilka linii zasilania zostało, przy pomocy dodatkowych przewodów, przepiętych i skierowanych najprawdopodobniej w jeden punkt. Jako jeden z przewodów łączeniowych ktoś wykorzystał siebie, a dokładniej metalowy endoszkielet jaki miał w sobie... Metalowe palce dalej zaciśnięte były na końcówkach wysokoenergetycznych kabli, a reszta przyprawiała o mdłości...


*****

Było zdecydowanie późno, w podziemiu ciężko było ustalić, która dokładnie jest godzina, ale coraz częstsze ziewanie przypominało o tym, że słońce na pewno już dawno zaszło. Było późno, choć ostatnie kilkanaście minut skutecznie odstraszało od zamknięcia oczu...

 
Aschaar jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172