Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2012, 18:51   #301
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Żyję. O Jezu, żyję.
Wiedźma kontemplowała to odkrycie razem z otoczeniem, którego część niebagatelną stanowił Mister Brylantyna.

Całkiem, całkiem, na ząb, Antonia oceniła podwodnego wybawcę, który zdążył się już wypacykować jak fronton kamienicy na pielgrzymkę papieża i nawet włosy brylantyną pociągnąć...

Jezu, o czym ja myślę. Prawie umarłam, a myślę o dupie. Jak zwykle.


- Do you speak english?

Antonia pozbierała resztki godności ze wszystkich zakamarków własnej skopanej duszy.

- Mówię - poświadczyła. - Ale nie ręczę, że z sensem.

Wstała, po czym zawrót głowy uświadomił jej, że nie był to pomysł z tych mądrzejszych... te zresztą jakby rzadziej jej się ostatnio zdarzały. Klapnęła więc sobie z powrotem, okutała się kocem i spróbowała przyjąć pozę przynajmniej minimalnie kobiecą i uwodzicielską, pomimo własnego wyglądu i pomimo tego, że sąsiednie kamulce umajone były jej rzygowinami.

Wiedźma była w szoku, spowodowanym tym, że rzeczywistość tak nagle i bez ostrzeżenia zwinęła się do rozmiarów łebka szpilki, by eksplodować na nowo i rozwinąć się niczym czerwony dywan na gali Oskarów. Przy tej zaś operacji na żywej tkance świata nieuchronnie znikły niektóre istotne elementy, zaś pojawiły się nowe, o wadze dotąd nieznanej. Niektóre nowe elementy były całkiem całkiem, jak na przykład Mister Brylantyna i jego wypaśna bryka, i Antonia nie miała im nic naprzeciwko, mogą w sumie zostać na dłużej. Jednak nijak nie wynagradzały elementów, które przy okazji Wielkiego Wybuchu gdzieś się zapodziały: jej wiedźmiej maski, jej dokumentów, telefonu, Joshuy Melby oraz jeepa - w tej właśnie kolejności. Oprócz braku powyższych istotności, w głowie Antonii w rejonach odpowiedzialnych za świadomość, w jakim rejonie wybuchniętego świata obecnie się znajduje, ziała sporych rozmiarów wyrwa... a tak się z Melby śmiała, że mapy potrafi czytać tylko z naniesionymi wyżami i niżami.

Może i by przemyślała jakąś mądrą wypowiedź, tudzież twarz, którą najlepiej pokazać Misterowi Brylantynie, ale odkryte braki, zwłaszcza w świetle wydarzeń w Los Angeles oraz konieczności przekroczenia granic kilku państw totalnie ją zdruzgotały.

- Dzięki - jęknęła ponuro. - Naprawdę, dzięki, trochę już umierałam. Czuję się taka uratowana. Jestem Antonia... słuchaj, czy w przerwach na usta-usta, wprawne, nie powiem... nie uratowałeś też może mojej torebki? Albo współpasażera? - zamilkła, by przeciągnąć językiem po zębach i odkryć małe epicentra zabunkrowanej przy dziąsłach żółci. - Masz może gumę?

W ciszy nad jeziorem, niekompletnej co prawda bo przerywanej długimi świstami przemykających tam wysoko samochodów, rozległ się nagle jego śmiech. Krótki, dźwięczny i szczery.

- Poczucie humoru: stwierdzono. - zawyrokował rozbawiony - Znaczy, chyba nie czujesz się tak źle. To dobrze. Antonia... Pięknie. Ja mam na imię Joran.

Angielski znał już dobrze, choć nie był raczej native-speakerem. Zauważyła, że podobnie jak ona sama chwilę wcześniej nie miał problemu z przejściem na ty. Bezpośredni, rozluźniony, trochę nie pasowało to do tego czegoś dość groźnego, co czasem majaczyło na jego twarzy.

Zeskoczył i podszedł energicznie, stanął nieco obok. W jego dłoni pojawił się zapakowany w zielony papierek miętowy listek.

- Proszę. Wybacz ominięcie podwodnych zalotów, ale tam na dole potrzebowałaś powietrza, a ja miałem go jeszcze trochę...- twarz spoważniała - Na szukanie torebki jednak już mi nie starczyło. Pewnie torba jest tam, na dnie...- skinął na czarną toń jeziora - ...razem z całym jeepem.

Mężczyzna popatrzył na taflę wody tak, że Antonia nie mogła widzieć chwilowo jego facjaty.

- Pasażera...nie było gdy cię wyciągałem. - powiedział głucho nie odwracając głowy - Tylne drzwi chyba były otwarte, może się wydostał wcześniej...Jest jakaś nadzieja. Mąż?

Brazylijka dziamała zawzięcie miętowy listek, wpasowując go w przerwy między zębami. Przypomniało jej się badanie amerykańskich naukowców, którzy prześwietlili pogłowie własnych studentów w liczbie sztuk tysiąca, by stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że żucie poprawia koncentrację.

- Chyba piąte koło u wozu, ale jestem z nim emocjonalnie zżyta. Rozpieprzyłam w drobiazgi 2/3 jego męskości właśnie. Muszę go poszukać - wstała, zrzuciła koc, po czym zaczęła przykładać do ciała to ten, to inny fragment swego odzienia, stwierdzając bez skomplikowanego aparatu badawczego, że wszystkim daleko do bycia suchymi. - Jeszcze raz dzięki. Nie ma to jak pojawić się we właściwym miejscu o właściwym czasie, co? Na marginesie - głęboko ten grat leży?

- Jestem tu tylko przejazdem. - odwrócił głowę, czuła na sobie jego wzrok - Nie znam tego jeziora, jak po ciebie nurkowałem, wóz jeszcze tonął. Pewnie głęboko. Co do przyjaciela, możemy co najwyżej obejść jezioro, pomogę ci, ale raczej trzeba to zgłosić i wzywać płetwonurków. Pytanie tylko, czy nie lepiej bym odwiózł cię na początek do szpitala, wyglądasz w porządku ale przydałyby się badania czy kości są całe, czy nie ma wstrząsu mózgu i tak dalej, co tam łapiduchy zwykle robią.

Antonia wyprostowała się, wypięła piersi zuchwale do przodu i spojrzała na swego wybawcę z góry, z wysokości swych dwóch specjalizacji wzmocnionych habilitacją.

- Ja jestem lekarzem - rąbnęła mu na odlew - i mogę postawić diagnozę samodzielnie. Oto ona, jesteś gotowy? - zapytała bojowo, po czym uzupełniła zbolałym głosem kobiety w potrzebie: - Poza tym, że jestem w dupie, to nic a nic mi nie jest. Muszę znaleźć mój emocjonalny kamień młyński. Oraz muszę odzyskać moje dokumenty. Zanim wezwę tu przedstawicieli służb tak zwanego porządku publicznego, to spróbuję zrobić jedno i drugie sama. Raz, że kurwa nie wierzę w ich umiłowanie porządku, prędzej w żądzę wycyckania kogo się da, a ja jestem jak na patelni podana. A dwa, że jak każdy w mej umiłowanej ojczyźnie, jestem praworządną obywatelką, co objawia się tym, że z policją chcę mieć jak najmniej do czynienia... ale ty się pewnie śpieszysz gdzieś, co? Jakieś interesy, raut z żoną u boku, rejs jachtem z kochanką czy coś w tym stylu? No wiesz, wdzięczna ci jestem i w ogóle... jak ci spieszno, to cię nie będę pazurami trzymać, Joranie... Joranie jaki?

- Joranie Szarmancki. - uśmiechnął się jeszcze raz - ...nie zostawię przecież takiej kobiety w takiej potrzebie. Interesy? Trafiłaś, mam jeszcze szmat do przejechania na północ. Żony, jachty, rauty - tutaj pudło. Po prostu obcy w obcym kraju. Powiedzmy, że mam wolny zawód i wystarczająco czasu by ci pomóc. Nigdzie się nie spieszę, pani doktor. A to, że nie chcesz mieć do czynienia z tutejszą policją wcale mi nie przeszkadza.

- Ach. Już wiem. Jesteś z mafii - Antonia wywróciła oczami. - To taka policja, tylko nie mają jednolitego stroju organizacyjnego. Wcale mi to nie przeszkadza. Znamy się i z mafią. Jestem im winna tyle, że to niemal polisa na życie... szkoda tylko, że żaden durny bucefał za mną nie pojechał. Dobra, najpierw przyroda ożywiona. Podaję opis zaginionego, panie Szarmancki. Dwa metry w kłębie, panie Szarmancki. Dwa metry w kłębie, włos długi do łopatek, żółty, w dredy spleciony. Rysy afrykańskie. Cera biała. Oczy czerwone. Znak szczególny - krótki penis. Wspominałam, że jest albinosem? Zaginiony ostatnio miał na sobie koszulkę drużyny koszykarskiej uniwersytetu w Brasilii oraz obsiapane dżinsy. Reaguje na imię “Melba” oraz “ty durny pojebie”.

- Mógłbym właściwie udawać, że naprawdę jestem mafiozem. - westchnął i wyprostował się - Tylko jaki gangster bawi się w wyciąganie kobiet z topieli. Znałem kiedyś paru, nie wyciągnęli by własnej matki ze wrzątku jeśli oznaczałoby to że muszą się poparzyć.

Otrzepał spodnie, na których nie było żadnego pyłka i popatrzył mrużąc oczy.

- Jak mówiłaś? Dwumetrowy albinos w dredach?! Trudno o bardziej wymarzony obiekt do szukania, o ile nie robisz sobie ze mnie jaj.

Ruszył po żwirku, chrzęst butów spłoszył kolejną rybę z pluskiem umykającą teraz w kierunku środka jeziora.

- Emocjonalny kamień młyński...- powtórzył głośno, ale jakby bardziej do siebie, podnosząc z gleby długi, prawie prosty kij. - Daruj bezpośredniość, ale...Może to wszystko to dar od losu, ulga. Kamień w wodę...? Może ciężar powinien zostać na dnie. Może dawno powinno go już nie być...

- Może wolałam, kiedy byłeś szarmancki, niż kiedy jesteś, haha, dowcipny - odpaliła sucho Antonia. - To by była świetna próba wyślizgania się z awantury o utopione auto... Zdanie kamienia jednak też się liczy, i chociaż nie mam pojęcia, co temu popieprzeńcowi siedzi w głowie, to zakładam, że jednak lubi żyć. Wezmę na klatę tę furię zakochanego w rzeczy martwej frustrata i nawet się nie zachwieję... Dobra. Tak sobie pamiętam, że gdy próbowałam nauczyć jeepa latać, drzwi z tyłu były już otwarte. Czyli zaczynamy gdzieś tam na górze, przed punktem g...ównianego prawie że zderzenia.
- Ja nie żartowałem. - powiedział mężczyzna podchodząc bliżej - Psychologia to ciekawa materia. Dlaczego pierwszym określeniem jakie przyszło Ci na myśl mówiąc o nim był “kamień”? Zostawmy to. Chcesz mi powiedzieć, że zdążył wyskoczyć?
Zagryzł wargi, z miną jakby zastanawiał się czy coś powiedzieć.
- Antonia...Jechałem za tobą, widziałem jak jeep poszedł na lewo. Nie zauważyłem, by ktoś wyleciał przez te otwarte drzwi.

Wszyscy mężczyźni to zadufki.

- Było ciemno. On jest albinosem, rzuca się w oczy fakt. Ale nie świeci w ciemności.

- Było ciemno. - powtórzył głucho - Dobra, masz rację. Mogłem nie widzieć.

- Czekaj - olśniło nagle Antonię. - Masz komórkę? On swoją powinien mieć przy dupie, zawsze dostępny, cholera jego... dobra. Masz telefon? Zadzwońmy do niego! Pewnie siedzi sierota na poboczu i próbuje się do mnie dodzwonić!

Spojrzał raz spode łba, wyjął czarnego samsunga z tylnej kieszeni i uniósł aparat do oczu.

- Dyktuj.

Antonia mozolnie wyrywała z pamięci cyfrę po cyfrze...Palce Jorana wstukiwały kolejne okruchy, aż przystawił aparat do ucha. Słyszała sygnał. Długie, przeciągłe dźwięki z krótkimi interwałami. Trwało to jakiś czas.

- Nie odbiera. - powiedział, nie odkładając telefonu - Będziemy próbować co jakiś czas. Może być nieprzytomny.

- Albo skręcił kark. Zabiję go. Nie miał prawa zostawić mnie samej na takim zadupiu - wyznała ponuro Antonia.

- Nie jesteś sama. - rzucił krótko.

- Zrobimy, jak powiedziałeś. Szukamy i dzwonimy co jakiś czas. Dzięki, jeszcze raz... w zamian mogę cię zdiagnozować. Jestem świetnym lekarzem, naprawdę. Dyplomowanym.
- Wierzę. Tylko jaka specjalność? Bo fizycznie to nie ja spadłem w przepaść.

- Nie w takie rzeczy się spadało i szło się dalej. A leczę ludzkie serca. Pikawy, inaczej. Że tak poetycko powiem, w tych okolicznościach przyrody. Chodźmy.

- Serca...- usłyszała jego głos. Wciąż stał w miejscu. W końcu jednak podpierając się kijem ruszył za nią po żwirze.

Zauważyła, że kierował się w stronę wozu. Zatrzymał się, ponaglił gestem.

- Na piechotę chcesz iść? Na górę jest stroma dróżka. Wsiadaj.

- No, na piechotę. Dzięki temu od razu obejdziemy okolicę. Dawaj, Joran. Pogoda piękna, a trochę wysiłku dobrze robi na krążenie.

Wahał się chwilę.

- Niech ci będzie. - zdecydował się, tęsknie patrząc na swojego chevroleta - Idź, zaraz cię dogonię. Muszę odwołać jedno spotkanie.

Oparł kij o biały wóz, jeszcze raz w jego dłoni pojawił się czarny telefon. Obrócił się bokiem, nie przyglądając się już wchodzącej na strome podejście Ramos.

- Tylko zaciągnij dobrze ręczny - zatroszczyła się Antonia - Chyba że chcesz spędzić sporo czasu na pustkowiu w rewelacyjnym towarzystwie - tylko ty, ja i wpieniony albinos, pośród Wielkiego Niczego, głodni i przemarźnięci... powinnam pisać romanse.

- Pozbądź się albinosa... - krzyknął za nią jeszcze, odsuwając od ucha aparat - To sam zepchnę swój wóz do jeziora. Ty, i ja. W to mogę wejść!

- Zepchnij - odkrzyknęła - Zjemy albinosa, jak zaczniemy umierać z głodu!

Echo powtórzyło ich słowa, obijając się o urwiska urokliwej niecki i zamilkło, a właściwie cicho akcentowało jeszcze kroki mozolnie szturmujących zbocze wspinaczy. Jakiś czas Brylantyna tkwił na dole z komórką przy uchu i nie gadał. W końcu rzucił do telefonu parę słów. Gdy spojrzała ponownie w dół, był już prawie za nią, mimo że nie próżnowała. Podpierając się kijem przesadzał kolejne metry jakby szedł po płaskim. Sapnęła. Ma facet, cholera, kondycję - zauważyła Antonia.

***

Ślady hamowania na drodze, ścięcia pasa ruchu na przeciwległy i rozwalona barierka. Oświetlony fragment drogi, a dalej urwisko idzie stromo w dół i jest ciemno. Cholerny Melba. Jeśli wyskoczył wcześniej, na beton - to śladów by raczej nie było, nie widać żadnej krwi ani nic. Jeśli wyskoczył później, to runął po urwisku, ciężko byłoby to niby przeżyć... ale Melba będzie żył wiecznie. Będzie żył wiecznie na pohybel Antonii, jako wyrzut sumienia, którego mieć nie chciała.

Jakiś facet zatrąbił z uznaniem na widok skąpo odzianej Antonii szwendającej się wesoło po drodze szybkiego ruchu.

- Idziemy - zarządziła.
- Gdzie?
- Na dół. Może gdzieś tam leżeć.
- W sumie racja. Mógł wypłynąć sam i dotrzeć do brzegu, nawet ranny.

Na egipskie ciemności chaszczy wokół jeziora Joran zaradził monstrualną latarką wyciągniętą z chevroleta. Obejście brzegów sporego jeziora trwało ponad godzinę, ale poza paroma okazami tutejszej fauny nie znaleźli żadnego ciała, żywego ani martwego. W jednym miejscu, przy zatoczce odznaczał się tylko ślad po starym ognisku.

- Co dalej? - spytał dość ponuro Joran, stawiając stopę na omszałym głazie - Zbliża się środek nocy. Naczytałem się trochę o twoim kraju, dość by wiedzieć że w każdej chwili z tej gęstwiny może wyleźć jakieś duże, zębate i głodne bydlę. Proponuję...Podwiozę cię gdzieś, gdzie będziesz mogła odpocząć. Rano, ze świeżą głową, zrobisz co chcesz. Wiesz, w Rosji mają takie przysłowie...Jak to szło? “Poranek jest mądrzejszy niż wieczór”.

- Moja sytuacja o poranku nie zmieni się ani o włos. Nadal będę bez dokumentów, pieniędzy... - Antonia gładko przeszła nad Szarmancko Brylantynową znajomością rosyjskich mądrości ludowych - a cholerny albinos nadal będzie niewiadomo gdzie... - po czym wydarła się w las: - Melbaaaaaaa! Melbaaaaaaaa! Daaaaaaaaj głooooooooos!
Nie żeby uważała, że to coś da. Są po prostu konkretne rzeczy, które trzeba zrobić, jak się znajdzie w konkretnej sytuacji.

On by mnie szukał. Do upadłego. Aż sam by się zgubił.

I oczywiście, nic to nie dało. Wielki czarny las jakby mógł, to by pewnie zachichotał, na szczęście Bóg nie dał drzewom odpowiedniego oprzyrządowania. Antonia za to takowe miała, i używała do upojenia.
- Kurwa, kurwa, kurwa jebana mać - z rozmachem kopnęła w niewielki kamyczek, posyłając go pięknym łukiem w stronę jeziora. - Zadzwoń jeszcze raz, proszę cię. Jak to nic nie da, zostaw mi latarkę, zapałki i jakiś koc, jeśli możesz. Poszukam tego sukinkota jutro przy dziennym świetle.

Nie odejdę stąd bez niego.


Hm, bez maski w sumie też nie powinnam. Ale za nic nie pójdę nurkować po ciemku


Antonia oparła się o drzewo i podrapała się umalowanymi karminowo paznokciami prawej stopy po lewej łydce, po czym posłała Brylantynie bezwstydny uśmieszek.

- Albo zostań razem z kocem. Pod kocem. Nie ma to jak łono natury.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-11-2012 o 18:53.
Asenat jest offline  
Stary 18-11-2012, 05:23   #302
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Tom Boyle tylko raz odwiedził bar, w którym syf i kiła przewracali się w mogile, za każdym razem, gdy ktoś normalny zajrzał tu przypadkiem do środka. Nachalne kurwy zachęcały do ich głaskania co najmniej jak raccoons. Wzdrygnął się. Akurat pił z wątpliwej czystości szkła, więc wyjść mogło na to, że miał zbyt błękitne podniebienie.

„Ada”.

O ile po drodze do knajpy, a nawet siedząc przy stoliku, wciąż jeszcze żywił do tego jak się okazało dziwoląga jakieś współczucie, to prysło ono od pierwszego wejrzenia. Jak ostatnia kropla moczu rozbita o pisuar ze strzepniętego fiuta, zanim wskoczył z powrotem w majty... Wzdrygnął się. Zrobił zdjęcie. Sprawdził odciski palców tam gdzie się dało i tam gdzie sie nie dało też sprawdził.

Szklana jak łza Madonny z Syracuse.

Mieszkała sama, w ubogiej części Berlina w domu w pobliżu torów kolejowych. Że też jeszcze nie wskoczyła pod żaden pociąg... Po co w ogóle świat takie śmieci po ziemi nosi? Na takich to faktycznie zabrakło metodycznej ręki Hitlera. Cierpienie świata było niestety wciąż rozdysponowane po chuju. I nie ma, że ktoś ginie aby żyć mógł ktoś. W biednych krajach z głodu umierają dzieci a punki zamiast jabłkami karmią się dragami. Pedofile świata pielgrzymują do zapomnianych krain, gdzie mieć lat naście to być zbyt starym na zarabianie na rodzinę inaczej jak burdelmama młodszego rodzeństwa. A te śmieci ze szlachetnego, najstarszego zawodu świata robią sobie igrzyska przy których Sodoma i Gomora były niewinnym sanatorium. Jak można tak żyć, w takich śmierdzących klimatach? Modyfikować ciało kiedy zoranej psyche juz się nie da? Nie chciał o tym myśleć ani karmić widokiem czarującej Adelajdy. Jej uroczą fotografię wysłał człowiekowi z kamienia z dopiskiem "Urocza".

Pierwszy raz od bardzo dawna, w zasadzie odkąd sięgnął pamięcią, no może nie licząc czasów kawalerskich i sierocych, postanowił i zrobił sobie zasłużone wakacje.

Basen, sauna i masaż. Kasyno, opera i kasyno. Sen, seks i sen.

Nauczył się też kilku nowych słów po germańsku za co wdzięczny był Herr Mozartowi.

Leck mich im Arsch.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 18-11-2012, 11:43   #303
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
- Malcolm, kurwa Ciebie do cna popierdoliło?! Urywasz się dwa tygodnie, dzwonisz jeden jedyny pieprzony raz i mówisz, że jesteś w Europie, tonem jakbyś tylko wyskoczył po fajki…
- Ja nie palę … - lepiej powiedzieć coś głupiego niż tylko stać i słuchać, pomyślał Whitman. Jego wzrok powędrował za uniesioną ręką Laury, która niewiadomo czy chciała go uciszyć czy zdzielić.
- Przestań zgrywać idiotę, bo nim nie jesteś! Głupkiem i ignorantem tak, ale nie idiotą! Kurwa znikasz na dwa tygodnie po czym przesyłasz pieprzony body painting! Myślisz, że się nie dowiedziałam ile kosztował? 100 tysięcy i to nawet nie dolarów! Nie mogłeś negocjować!? Nie bo ty jak zwykle zapewne powiedziałeś, że warta o wiele więcej!

Nagle nie wiedzieć czemu kobieta zamilkła. Jej dłoń powędrowała do wiszącego na szyi łańcuszka. Gdy odezwała się znowu jej ton był już inny.

Jak można tak szybko się przeobrazić – pomyślał Malcolm.
- No wiem, to był prezent dla mnie. Chciałeś dobrze. Tylko wiesz, następnym razem jak będziesz coś kupował to po prostu daj mi te pieniądze.
Laura zamknęła oczy.
- A teraz chodź tu i przeproś mnie. – nieznacznie przekręciła głowę. Łańcuszek, którym się bawiła powędrował do ust.


Mogło być gorzej – pomyślał Malcolm.


***


- Nie polecielibyście w chuja ze starym Rodrigo, hę?

Malcolm słuchał wynurzeń Rodrigo. Wyraz jego twarzy nie zmienił się nawet gdy padła kwota dwustu tysięcy. Przez chwilę milczał jakby oczekiwał, że mężczyzna nie okaże się aż tak głupi i wszystkiemu zaprzeczy albo obróci w żart.
- Po pierwsze nie miałeś umowy ze mną … gościa z którym to ustalałeś już nie ma a więc nie ma i umowy. Po drugie nie wyjeżdżamy. Studio jak i psy go pilnujące są nadal opłacane. Po trzecie nie dostaniesz dwustu tysięcy. Nie będzie też torby, ptaszka ani innego zawodnika. Po czwarte mimo twojej bezgranicznej głupoty i niewyparzonej gęby nie mam zamiaru cię wystawić. Będziesz tu siedział i miał oko na wszystko tak jak powiedziałeś. W razie gdyby się ktoś kręcił, za często parkował samochód, wyprowadzał psa w okolice ogrodzenia – wzrok Malcolma powędrował do otwartej szuflady - albo laska z dekoltem do pępka udawała, że cię podrywa masz dzwonić. Po piąte wchodzisz na moją listę płac ...zaczynasz od samego dołu.- Malcolm wyciągnął portfel. Nie spuszczając oka z Rodrigo odliczył 10 banknotów. Wachlarzyk powędrował na skraj biurka w okolice otwartej szuflady. – 1000 dolców. Pokaż, że coś potrafisz a twoje wynagrodzenie wzrośnie. Po szóste … zanim następnym razem kłapniesz dziobem dokładnie przemyśl co masz do powiedzenia.

Rodrigo ujął plik jak zahipnotyzowany, wytrzeszczając oczy. Nagle jakby się obudził.
- Nie ma umowy?! - warknął.

Ruch jego ręki był gwałtowny. Banknoty pofrunęły do góry, spadając powoli i na podłogę dyżurki, na Malcolma, na portorykańczyka i całą resztę bałaganu.
- Ja to nie jestem od myślenia! - warknął rozgniewany. - Nie ma umowy?! Nie ma?! Jak nie ma to nie ma! To Rodrigo w takim razie ma w dupie krycie waszej dupy. To niech się wszystko wyda, chuj z tym. Myślisz, że dasz mi nędzny tysiąc baksów jak szatniarzowi i szlus?! Chyba cię pojebało, gringo. Myślisz że jestem ślepy, na co wy tam wyprawiacie? Ryzykuję kryminał na całe życie trzymając z wami, a ty chcesz mi za to dać tysiaka? W sam raz na pieprzonego używanego gruchota, kurwa! I to takiego od żółtków.
Odetchnął ciężko i usiadł z obrażoną miną.
- Facet, który był twoim zastępcą zaproponował mi deal. - rzucił odrobinę spokojniej - Macie jakiś porządek czy nie? Miałem was za poważnych ludzi. Wynosicie się i chyba nie myślisz że jestem takim frajerem by wierzyć w wasz powrót. Czekam na forsę. Jeśli nie dwieście, to zaproponuj coś z sensem. Jak nie, jak mówię, za trzy dni daję cynk gdzie trzeba, jaki trzeba. A jakbyś chciał mnie wykończyć jak karalucha, to wszystko spisałem i w razie mojej śmierci to wypłynie. Tak! Spodziewałem się, że będziecie chcieli wyruchać starego Rodrigo, bandyci...

Malcolm z dziwnie spokojną miną przyglądał się najpierw wybuchowi gniewu a potem przypływowi spokoju u Rodrigo.
- Ok. Proponuję ci nowy deal ze mną. Dostaniesz 20 tys. i możliwość dalszej pracy. Wchodzisz?
- Dwadzieścia? - uniósł brew portorykańczyk - No, zaczynamy poważnie rozmawiać. Dobra, dwadzieścia teraz i trzy tysiące za miesiąc roboty, obowiązki takie jak mówiłeś. Gra?
- Za takie pieniądze będziesz musiał robić więcej niż tylko siedzieć na dyżurce i walić konia. Twój zakres obowiązków zwiększy się znacznie. Po pierwsze twój czas pracy będzie dłuższy niż 8 godzin dziennie, po drugie wchodzisz do ekipy. O obowiązkach dowiesz się później. Spisz się dobrze, a może dostaniesz premię. Gra?
- A konkretnie? - zapytał szybko - Bo na dyżurce muszę siedzieć według grafika. Wstępnie mogę się zgodzić, ale jak każesz robić coś...noo, coś czego nie będę mógł zrobić...to ja wysiadam i zostaję z dwudziestoma tysiącami plus tysiąc za filowanie oraz marszczenie kapucyna. Gra?
- Na dyżurce siedzisz i udajesz swoją robotę. W razie gdybyś był potrzebny w nowej miejscu najwyżej weźmiesz zwolnienie albo zamienisz się na dyżur. Nie przejmuj się … to ci się opłaci.
- Okej. - wyszczerzył się portorykaniec - Tak to rozumiem.
Zerwał się i energicznie chwycił dłoń Malcolma, potrząsając nią jakby miał ją urwać.
- No to..Czekam na zadania, szefie! No i te dwie dychy. Dostanę je w ciągu tych trzech dni, dobrze? Najlepiej jeszcze dzisiaj.
- Tysiąc już dostałeś, resztę w ciągu trzech dni. Pierwsze zadanie obserwowanie czy nikt się tu nie kręci. Jakby się kto pytał to kręcimy w plenerze. Uczul też twoich zmienników. A teraz daj mi swój grafik.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 18-11-2012 o 11:46.
Irmfryd jest offline  
Stary 20-11-2012, 18:25   #304
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Gęsta, ciężka ciemność napierała ze wszystkich stron. Wszechobecny strach przygniatał drobne ciałko nie pozwalając się ruszyć. Przykryła się kołdrą naiwnie wierząc, że tak będzie bezpieczniej. Puszysty, kolorowy materiał tłumił odgłos dalekich kroków. Wstrzymała oddech.
Tup, tup, tup… był coraz bliżej.

Drzwi otworzyły się niemal bezgłośnie, absolutną ciemność rozproszyło mdłe, migoczące światło świecy.
Skryta pod kołdrą mała dziewczynka modliła się w myślach. Modliła się do Boga, Aniołów, Marii, Jezusa, Allaha, modliła się do Zeusa i wszystkich bóstw, o jakich kiedykolwiek słyszała. Żadne z nich nie wysłuchało jej prośby. Jednej, prostej prośby dziecka.
Tajemniczy gość chwycił róg kołdry, czuła jego głośny, wilgotny oddech, materiał osunął się na ziemię.

Obudziła się we własnym łóżku dysząc ciężko. To był tylko sen. Usiadła, przeczesała drobną dłonią długie, brązowe włosy, wygładziła fałdy różowej piżamki. Wyciągnęła rękę by włączyć lampkę nocną. Ciche kliknięcie zsynchronizowało się z mrugnięciem powiek.
Nie była wcale w swojej sypialnia. Brudne, gołe ściany, odrapane z farby poręcze łóżka. Stary szpital. Chciała wstać i uciec. Gdziekolwiek. Natychmiast.
Nogi odmówiły posłuszeństwa, nie czuła stóp, paraliż postępował szybko. Sięgnął już niemal kolan, gdy nie wiadomo skąd przy łóżku pojawił się młody pielęgniarz ze wstrętnym uśmiechem i przerażającym spojrzeniem bladoniebieskich oczu, które tak dobrze znała. Ubrany na biało mężczyzna wpatrywał się w nią wzrokiem Josepha.
- Nie bój się – powiedziała melodyjnym głosem. – Nie będzie bolało – uśmiechnął się paskudnie – na pewno nie tak, jak bolałoby gdybym Cię nie znieczulił. Jeden mały zastrzyk pozwoli ci zasnąć spokojnie a ja -oblizał się obleśnie - ja tymczasem zrobię swoje.
Paraliż sięgnął rąk, nie mogła się bronić w żaden sposób.
- Nie bój się moja mała dziewczynko, to tylko jeden zastrzyk. Zardzewiała igła wbiła się w blade udo. – Teraz możesz zasnąć spokojnie, a ja…

- Nie! – Amy Fox obudziła się we własnym łóżku zlana potem.
Włączyła lampkę nocną, po czym rozejrzała się po pokoju. Usiadła na łóżku, podciągnęła kolana, by potem objąć je rękami. Tej nocy już nie zasnęła. Nawet nie próbowała.

***

Rano starała się nie myśleć. I faktycznie, zajęta pakowaniem i przenoszeniem swoich rzeczy zdołała na moment zapomnieć o koszmarze.
Po głowie chodziła jej sprawa Niemki, której mimo sprzeciwu Malcolma nie zamierzała odpuścić, a przynajmniej nie do końca.
Potem wszystko było szybko i intensywnie, aż w końcu znaleźli się w swoim nowym gniazdku.

- Zabiję Cię – pomyślała spoglądając to na szefa, to na nowe „mieszkanie”. Wzięła głęboki oddech i bez słowa ruszyła przed siebie, by obejrzeć ich nowe lokum w nadziei, że za rogiem napotka coś, co będzie choć przypominało pomieszczenie nadające się do zamieszkania.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 21-11-2012, 16:53   #305
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
W sklepie ze sprzętem detektywistycznym było raczej ciemnawo — żarówka w lampie na suficie jarzyła się naprawdę słabo — dając wrażenie prawdziwej nielegalnej meliny. Ale oczywiście nic tutaj nie było nielegalnego, a towar był porządnie rozłożony na półkach i pod przeszkloną ladą, jak w każdym innym sklepie. Podsłuchy, mikro-kamery i dyskretne dyktafony, lokalizatory GPS, małe słuchawki i mikrofony oraz, niczym zdrajcy wśród tych elektronicznych szpiegów, najróżniejsze wykrywacze i zagłuszacze. Wszystko to leżało na widoku. Sprzedawca z kolei miał tłuste włosy i spory brzuszek. Nie budził natychmiastowego zaufania, zwłaszcza otoczony tymi wszystkimi gadżetami, ale Cryer raczej nie miał dużego pola manewru.

— Dzień dobry — powitał go niedbale sprzedawca.
— Dź-dzień dobry — wyjąkał Cryer, rozglądając się, onieśmielony, wśród tych wszystkich noktowizorów i wykrywaczy kłamstw. — Potrzebuję paru… rzeczy.

Po pierwsze, musiał nabyć podsłuch. I to taki dobry, jak sprecyzował, gdyż musiał być bardzo dyskretny. Ten, który otrzymał, był zaawansowanym modelem, który stanowił mały, płaski prostokąt o wymiarach 3 x 2 cm; wystawał z niego mikrofon wielkości słuchawki dousznej. Sprzedawca wytłumaczył, że taki podsłuch wystarczy tylko na parę dni, około pięciu, po czym padnie bateria, ale Cryer domyślał się, że tak czy siak długo by on nie powisiał.

Drugim zakupem był tak zwany PwnPlug, urządzenie do „testowania” sieci. Był to minikomputer zamknięty w nierzucającej się w oczy obudowie, mogącej nawet udawać listwę zabezpieczającą albo ładowarkę do telefonu, wyposażony w multum oprogramowania do sondowania lokalnej sieci. Wystarczy wpiąć do gniazdka i do portu Ethernet albo może spróbować połączyć się z siecią Wi-Fi. Cryerowi aż się oczy zabłysły.

Jego oczy, jak i uśmiech szybko przygasły, gdy dowiedział się, że zapłaci za to wszystko około tysiąca dolarów. Z bolesnym jękiem wyjął przygotowane banknoty z portfela.

— Pokazać panu, jak się tym posługiwać? — zaproponował sprzedawca, otwierając pudełko.
— Nie! Nie, nie trzeba — odparł natychmiast Cryer. — Lepiej niech pan nie zostawia swoich śladów — wymsknęło mu się.
— A… do czego pan potrzebuje tych rzeczy… że nie chce pan zostawiać śladów? Jeśli wolno mi spytać…

Fałszerz zakłopotał się, ale od razu przyszła mu do głowy historyjka.
— Otóż ja pracuję dla jednej ze sporych lokalnych gazet… Eee, niestety nie mogę podać nazwy. Pracujemy tam nad reportażem dotyczącym podejrzanych sprawek, jakie się dzieją w siedzibie pewnej korporacji… Sam pan rozumie, jej także nie mogę nazwać. Reporterka, która się tym zajmuje, zamierza wejść incognito i zostawić podsłuch; ja jestem jakby asystentem, zazwyczaj zajmuję się technicznymi kwestiami, no to mnie wysłali po ten sprzęt, nie? Ale zarząd firmy nie może się dowiedzieć, że to my ich podsłuchiwaliśmy, bo nie chcemy żadnego kosztownego procesu. To jest tak trochę na granicy legalności — pokręcił ręką — rozumie pan, ale w słusznej sprawie.

Uśmiechnął się pogodnie. Sprzedawca wciąż łypał na niego podejrzliwie.

— Wkrótce pan o tym usłyszy, obiecuję panu.




Stał z rozmokłym spiczastym wafelkiem, jaki mu został po lodzie. Obiecał sobie wcześniej, że jak go skończy, to uda się natychmiast do siedziby Homeland Security, ale nogi wciąż miał jak z ołowiu. Nie mógł zrobić nawet kroku. Zmówił w głowie modlitwę, odetchnął głęboko parę razy, wyrzucił resztki loda do kosza na śmieci i wreszcie się ruszył.

W recepcji młody mężczyzna w białej koszuli i krawacie żonglował telefonami. Być może dla agencji to były akurat godziny szczytu. Cryer stanął przy kontuarze i grzecznie zaczekał.
— Przepraszam pana, czego pan potrzebuje? — zapytał się uprzejmie recepcjonista, odkładając słuchawkę telefonu i już chwytając za następną.
— No cóż… Ja mam… Było ostatnio postępowanie, w którym brałem udział. I ja mam coś jeszcze do dodania.
— Yhm… Z kim pan wtedy rozmawiał?
— Właściwie to z nikim nie rozmawiałem. Właśnie dlatego mam coś do powiedzenia.
— Pana nazwisko…? — Mężczyzna zmarszczył brwi.
— Cryer. J-john Cryer.

Mężczyzna zanotował nazwisko na karteczce i wykonał jakiś telefon. Tłumaczył sprawę niepewnie, ale jakby ktoś po drugiej stronie uciął rozmowę. Mężczyzna przerwał, posłuchał przez chwilę i odłożył słuchawkę.
— Za chwilę ktoś po pana przyjdzie — oznajmił. Lekkie zdziwienie było wymalowane na jego twarzy.
— Właściwie to ja sam mogę pójść, nie ma problemu. Proszę tylko wyjaśnić, jak…
— Niestety — przerwał mu recepcjonista — nie ma takiej możliwości. Powiedziano mi, że przyjdzie po pana dwóch agentów.
— Przyjdzie po mnie…

Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Ale…
— Przykro mi, ale to nie moja decyzja.

Tak więc, przeklinając brzydko w myślach, Cryer stanął obok bramki prowadzącej do wnętrza budynku i poczekał na funkcjonariuszy, którzy go mieli odprowadzić. Obejrzał ją dokładnie i nie wydawało mu się, żeby mógł się przez nią prześlizgnąć tak, aby nikt nie zauważył; pocieszał się myślą, że może jeszcze uda mu się coś zaimprowizować.

Przyszło do niego faktycznie dwóch agentów, mężczyzn w średnim wieku w garniturach. Cryer nie był pewien, czy to tajni agenci, tacy jak na filmach — nie wyglądali wcale jakoś specjalnie. Wyglądali, szczerze mówiąc, na dość zdenerwowanych. Gdy dostrzegli go po raz pierwszy, spojrzeli po sobie, stanęli, jakby się wahali przez chwilę, co zrobić, i w końcu do nie podeszli. Patrzyli na niego dziwnie, tak jakby byli nieco źli, ale równocześnie traktowali go uprzejmie i z pewnym szacunkiem. Ogólnie Cryer czuł się nieswojo.

Gdy szedł z agentami, nie nadarzyła się żadna okazja, aby nieco zboczyć i podłożyć gdzieś PwnPlug… Gniazda w korytarzach były natomiast zablokowane tak, że nie mógłby niczego do nich wpiąć nawet, gdyby nie miał tych karków na… karku. Wciąż jednak uważnie się rozglądał, a mijając drzwi toalety, oznajmił, że musi pójść za potrzebą. W środku znajdował się jakiś facet, ale Fałszerzowi naprawdę się chciało, więc wszedł do zasłoniętego przedziału z sedesem. Jakoś tak nigdy nie lubił robić tego publicznie. Gdy skończył i umył ręce, było już pusto — upewnił się jeszcze, zaglądając pod wszystkie drzwiczki, po czym otworzył torbę, którą niósł na ramieniu — był tam zarówno laptop, jak i reszta jego sprzętu. Wyjął z niej najpierw jednorazowe gumowe rękawiczki, a następnie plastikową saszetkę z pluskwą. Założył rękawiczki i wydobył urządzenie; rozejrzał się raz jeszcze, po czym położył je ostrożnie na umywalce.

Zerknął nerwowo w lustro nad umywalką: sam siebie nie poznawał. Zdarzało mu się myśleć to samo, gdy we śnie przygotowywał swoje "przebranie", sprawdzając je przed lustrem. Ale tym razem było inaczej, bo fizycznie wcale się nie zmienił.

Wziął głęboki oddech i wyciągnął rolkę mocnej, dwustronnej taśmy klejącej oraz nożyczki, którymi wyciął szybko z rozwiniętej taśmy odpowiedni kształt. Odlepił folię z jednej strony i przykleił lepki prostokąt do podsłuchu, na którym nacisnął też jakiś mały przycisk. Następnie schował pluskwę do saszetki, a potem wszystko z powrotem do torby wraz z rękawiczkami. Z kieszeni wyjął komórkę, zrobił coś na jej klawiaturce, po czym ją także umieścił razem z resztą przedmiotów.

Pchnął drzwi i dołączył do swoich opiekunów, którzy stali zaraz obok przejścia. Odrobinę nerwowo spojrzał dookoła, po czym zganił się w myślach i kontynuował już jak najspokojniej.

Oficer Homeland Security wstał na jego widok, patrząc na niego w trochę dziwny sposób, jakby oczekiwał po nim czegoś bardzo niezwykłego. "Ciekawe, co też myśli, że mu powiem", zastanowił się Cryer. Uśmiechnął się uprzejmie i, trzeba przyznać, dość czarująco, podając mu dłoń. Wciąż trzymając ją w uścisku, usiadł i położył torbę na podłodze obok krzesła, pod biurkiem. Biurko miało małą, pionową ściankę odgradzającą go od przestrzeni oficera, ale owa ścianka była odrobinę wcięta względem krawędzi stołu. Nie powinien mieć problemu z przyklejeniem pluskwy od spodu do tej małej, wystającej części blatu.

— Nazywam się Jeremy McNeil. Przychodzi pan w sprawie tej… eee… tego zgłoszenia zagrożenia bombowego, tak?
— John Cryer, miło mi.
— Wiem, kim pan jest — odparł mężczyzna, studiując go wzrokiem. — Nie jest pan obecnie o nic oskarżony, wie pan o tym. Ma pan coś do zgłoszenia…?
— Tak, tak. — Fałszerz zamyślił się, po czym zaczął powoli. — Wie pan, chyba rzeczywiście coś się dzieje w tym studiu. Eee… Może to nie bomba… Ja nic nie wiem zresztą o żadnych bombach… Ale poprzedniego dnia podsłuchałem rozmowę naszego reżysera i jeszcze jednego mężczyzny, którego nie znam. — Teraz wyraźnie przykuł uwagę oficera. Zatrzymał się, jakby bał się powiedzieć, o co chodzi, podczas gdy grał na zwłokę. — Z tej rozmowy wynikało, że oni stosowali jakieś… brudne sztuczki, żeby uniknąć płacenia podatków. Nie znam się na tym za bardzo, ale nie wyglądało to legalnie. Dobrze zro…

Przerwał mu dzwonek dochodzący z jego torby.
— Przepraszam — mruknął w stronę osłupiałego McNeila i pochylił się. Rozsunął suwak i sięgnął do środka, gdzie palcami wymacał bawełnianą chustkę i plastikową saszetkę. Otworzył saszetkę i przez chustkę wyjął z niej pluskwę. Drugą ręką wyciągnął telefon, po czym uniósł się i zgarbiony zaczął czytać rzekomą wiadomość SMS na ekranie telefonu trzymanego poniżej biurka. Dwoma palcami odkleił folię z taśmy i osłoniętą materiałem ręką przyczepił pluskwę do blatu biurka. Pokiwał głową.

— Przepraszam, dostałem wiadomość — wytłumaczył, chowając komórkę i chustkę. — W każdym razie… Dobrze zrobiłem, że tutaj z tym przyszedłem?

Oficer patrzył na Cryera coraz szerzej otwartymi oczyma. W końcu zmitygował się, chrząknął i zamyślił się.
— Robi pan sobie ze mnie żarty, panie Cryer? — zapytał z trudem utrzymywanym spokojem, po długiej chwili milczenia.

Fałszerz zrobił naburmuszoną minę.
— Nie rozumiem, o co panu chodzi, dobra? Ja się nie znam na bombach i innych takich. Pomyślałem, że to, co usłyszałem, może się przydać, ale teraz pan wygląda tak, jakbym coś zrobił źle.
Miał skrzywdzoną twarz, jakby ktoś go uderzył. Nieśmiało wstał z krzesła.
— Nie chcę marnować pana czasu — powiedział z wyrzutem, w rzeczywistości chcąc jak najszybciej się stąd ulotnić. — Chyba że... mam powiedzieć coś więcej o tym, czego się dowiedziałem. W przeciwnym razie sobie po prostu pójdę.
— Niech pan mówi — odparł po zastanowieniu oficer.

Hm, miał nadzieję, że nie będzie musiał jednak się tłumaczyć.
— Khrm… — chrząknął, siadając z powrotem. — No więc… Oni znaleźli jakąś wyspę w Ameryce Środkowej czy gdzieś, nie jestem pewny, ale tak to brzmiało. Jakby… to jest taki raj podatkowy. I oni formalnie tworzą film głównie tam, ale to pic, bo w rzeczywistości większość pracy wykonywana jest tutaj, w studiu. Niezły przekręt, nie? — Uśmiechnął się, zadowolony z siebie.

Jego rozmówca pokiwał niemrawo głową i sucho podziękował, po czym pożegnał go oficjalnym tonem i odprowadził do wyjścia, nie zadając żadnych pytań, ani nic nie komentując.
— Będziemy w kontakcie, jeśli zajdzie taka potrzeba, panie Cryer... — powiedział.
— Tylko proszę nie mówić mojemu szefowi, że tutaj byłem. Chciałbym jeszcze zrobić jakąś karierę w Hollywood, rozumie pan.




Pluskwa miała ograniczony zasięg, więc Cryer nie oddalał się bardzo od biur Homeland Security. Będzie musiał potem zainstalować przekaźnik, ale na razie znalazł sobie jakieś spokojne miejsce, usiadł na ławce i wyciągnął laptopa. Podłączony do niego świeżo kupiony zewnętrzny dysk zapisywał całe nagranie od chwili włączenia podsłuchu.

— Uch, gotowe, chłopaki. Załatwiłem swoją sprawę. — Fałszerz usłyszał własny głos w słuchawkach, gdy włączył plik dźwiękowy. Nacisnął przycisk przyśpieszenia i przeleciał przez resztę drogi korytarzami oraz rozmowę z McNeilem, po czym zatrzymał się na momencie zaraz po tym, gdy wyszedł z biura oficera, i zaczął słuchać.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 21-11-2012 o 17:04.
Yzurmir jest offline  
Stary 21-11-2012, 19:59   #306
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Smukła dłoń Mirandy sunęła delikatnie po miękkich włosach leżącego obok niej kocura. Edwin uzurpował sobie prawo do sypialni gościnnej, którą zajmowała, tak więc minęło trochę czasu zanim zaakceptował jej obecność w wielkim łożu. Za to teraz mruczał zadowolony z pieszczot. Kobieta zaśmiała się cicho.

- Ech, ty sprzedajny pieszczochu – powiedziała kiedy kocur wyciągnąwszy się jak struna obrócił się wystawiając w stronę Mirandy drugi bok. – Dosyć tego, czas wstawać. Kocisko prychnęło i zwinęło się urażone w kłębek.

Była dopiero piata rano, ale Mirandzie już nudziło się w łóżku. Wczoraj wieczorem dostała wreszcie smsa z adresem, pod który miała się zgłosić.

- It’s party time – mruknęła zadowolona, a potem wyskakując spod nakrycia jak zawsze całkiem naga podeszła do okna i rozsunęła drzwi tarasowe prowadzące do ogrodu.

Kolejny piękny i słoneczny dzień, taki jakie uwielbiała. Wciągnęła pełna piersią haust powietrza, a potem szybko poszła w stronę basenu. O tej porze nawet służba jeszcze spała.

Wskoczyła od razu, z rozpędu na główkę. Chłód wody przyjemnie orzeźwił jej ciało kiedy zanurkowała aż do dna. Płynęła szybko, zachłannie zagarniając wokół siebie wodę. Raz, dwa, raz, dwa. Jej mięśnie kurczyły się i rozprężały w tempie jakie sobie narzuciła. Jedna długość basenu, obrót, druga, znowu obrót i kolejna… Przestała dopiero wtedy kiedy poczuła ból w łydkach i ramionach.

Wtedy oparła ręce o brzeg basenu i oddychała głęboko. Słyszała jak serce bije głośno i szybko, ale miarowo. Podpłynęła już spokojnie do schodków i powoli wyszła z wody.

Wciąż miała sprężyste i jędrne ciało, jakiego pozazdrościłaby jej niejedna dwudziestolatka.

Czuła satysfakcję jak zawsze wtedy kiedy zmuszała ciało do wysiłku.

Miranda wróciła do pokoju i wytarła się porządnie. Następnie szybko wrzuciła swoje rzeczy do dużej sportowej torby i włożyła ubranie, które przygotowała wczoraj wieczorem. Potem krytycznie przejrzała się lustrze. Cienkie białe lniane spodnie i błękitny top podkreślały jej opaleniznę. Uśmiechnęła się zadowolona i włożyła na stopy białe sandały na wysokim obcasie. Niedbale upięła wilgotne jeszcze włosy w kok i włożyła błękitne okulary przeciwsłoneczne.

W drodze do drzwi wyjściowych wyjęła jeszcze z lodówki butelkę soku pomarańczowego i wzięła z patery banana. Pożywne i zdrowe śniadanie.
Przed domem czekał już na nią zaparkowany Jeep Wrangler Unlimited, wypożyczony od Marty na czas jej pobytu w Los Angeles.



Wrzuciła torbę na tylne siedzenie i wskoczyła za kierownicę. Po chwili z piskiem opon mknęła ku swojemu przeznaczeniu.


****


- Shiiiiiiiiit. - powiedziała przeciągle Miranda do witającego ją za bramą w siatce Malcolma, rzucając spojrzenie na bryłę budynku za jego plecami - No nie mogę powiedzieć, jest pewna odmiana po tym hotelu w Wenecji.
Ekstraktor uśmiechnął się, brama zgrzytnęła i dziewczyna wkroczyła na teren magazynu, rozglądając się ciekawie po otoczeniu.

- Witamy na nowych śmieciach. - potrząsając pękiem kluczy zrównał z nią krok - Chodźmy, wszyscy już na ciebie czekają.

- No jeśli zmiana lokalu na TEN ma związek z tym co robimy, to musiało się sporo wydarzyć.

Malcolm nie zareagował.

Weszli do środka. Miranda skrzywiła się trochę na widok kolejnych pomieszczeń.

- Puhhhhh… ktoś tu zapomniał posprzątać. – powiedziała z ironią.
- Zainstaluj się gdzieś, a potem pogadamy – rzucił Malcolm.
- Dobra, szefie, tylko nie każcie mi już dłużej czekać, bo mnie ciekawość zżera. – odpowiedziała.

Nie miała wielkiego wyboru. Wyszukała sobie spory pokój w przybudówce i wrzuciła do niego swoje graty.

- Trochę się tutaj ogarnie, zawiesi firanki i ustawi jakieś wyrko i będzie jak u mamy – zaśmiała się głośno i zawinęła na pięcie.

Teraz był czas żeby nareszcie nadrobić straty i dowiedzieć się jak daleko posunęły się prace teamu. Cieszyła się też, że wreszcie przywita znajome gęby.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 21-11-2012 o 20:27.
Felidae jest offline  
Stary 22-11-2012, 00:05   #307
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Po kolejnym ciężkim dniu Christopher miał nadzieję na dobry sen. Kiedy jednak wreszcie opadł ciężko na wyro, zaczął myśleć wszystkich wydarzeniach, które zdarzyły się ostatnio, zwłaszcza o znalezieniu laptopa Smitha. Ktoś musiał podrzucić go pod drzwi Cryera, nie było innej opcji. Sam Cryer chyba nie byłby taki głupi.

Wyglądało na to, że Whitman chce wreszcie wziąć się do roboty. Ruler od dawna drażnił fakt, że cała drużyna siedziała zamknięta w pustym studio, a problemy, zamiast rozwiązywać się, to narastały. Dalsze czekanie groziło kolejnymi spięciami. Nie miał zaufania do Willawcieledominica ani Sukina. Podczas akcji, w działaniu, nie trzeba było tyle myśleć, nie nachodziły wyrzuty sumienia, wątpliwości. Podczas akcji nie poszedłby do Malcolma porozmawiać o zabiciu Smitha. Nie byłby też rodrażniony, nie bolałby go głowa. Tak, zdecydowanie chciał już coś robić.

Kiedy wreszcie zasnął, przewracając się na trzeszczącym pod nim łóżku kilkanaście razy, nawiedziły go bardzo dziwne sny. Rzadko je miewał, a ich pojawienie się zwykle oznaczało nieprzespaną noc.

We śnie szukał dla Malcolma laptopa, tak jak robił to dzisiaj. Nie wiedział, od czego zacząć, a musiał się spieszyć. Najpierw biegał po dziedzińcu, wpadł do dyżurki, do głównej hali, potem kluczył po korytarzach. Wreszcie wpadł do pokoju Cryera. Tam czekał na niego Willwcieledominica, który rzucił się na niego z nożem, ewidentnie chcąc go zabić. Ruler odtrącił przeciwnika; czuł, że nie może go zabić, nie miał przecież takiego rozkazu…

W trakcie przepychania się z oszalałym Willemwcieledominica, kątem oka Christopher zauważył leżący na stole laptop. Nie mógł go jednak dosięgnąć, bo cały czas szarpał się z przeciwnikiem… Czuł, że słabnie, że Will ma więcej siły, jest szybszy i zdeterminowany… Próbował dosięgnąć laptopa jedną ręką, kiedy nagle zauważył, że… to nie Will stoi obok niego.
Mężczyzna, który teraz mu się przypatrywał, z zupełnym spokojem, a nawet z lekkim rozbawieniem, był Antony Smith. Osłupiały Ruler rzucił się w tył, chwytając laptopa.

- Nie ma tam nic cennego, bałwanie – rzucił Smith tonem pełnym pogardy i lekceważenia – To ja byłem cenny. Wszystkie informacje miałem tu – Smith popukał się w czoło. Powiedz to Whitmanowi. Powiedz, że wasze szanse umarły razem ze mną.

Ruler czuł, że powinien coś powiedzieć, zaprotestować, nawet odtrącić Smitha i wyjść. Wpatrywał się jednak w niego osłupiały, niezdolny do wypowiedzenia nawet pojedynczych słów.

- Zobacz, jacy staliście się bezbronni – ciągnął Point - Zwykłe gliny niemal rozpieprzyły całą waszą akcję. Siedzicie tu tyle dni i nic się nie dzieje. Tracicie wszystkich po kolei, a nie posunęliście się ani krok do przodu. Jesteście beznadziejni, beze mnie nic nie zrobicie. Przekaż to Whitmanowi. Powiedz mu to… kiedy się obudzisz.

Anthony Smith wyciągnął pistolet i wycelował w stronę przerażonego Rulera. Christopher nie mógł wykonać żadnego ruchu; laptop przykleił mu się do rąk i stał się ciężki; tak ciężki, że nie można było się nawet nim zasłonić. Straszliwy okrzyk wyrwał się z piersi Christophera; okrzyk strachu, wściekłości i bezradności. Smith uśmiechnął się lekko… i wystrzelił.
.
.
.

Spadał. Podłoga pod nim zapadła się, odkrywając pustkę, czarną i bezkresną. Wciąż ściskając laptopa, Ruler spadał. Krzyczał, ale nie słyszał własnego głosu w tej pustce, co tylko potęgowało jego przerażenie. Nie było już Smitha ani pokoju Cryera, tylko bezbrzeżna pustkaaaaaaaaaa…

-…aaaaaaaaaaa!!!! – Ogromne cielsko Christophera Ruhla zwaliło się z łoskotem na podłogę, przy akompaniamencie krzyku i głośno wyrzucanego z płuc powietrza . Słyszał już siebie, a pod sobą miał twardy grunt! Przez chwilę leżał bez ruchu, wciąż ogarnięty przerażeniem. Żadnego Smitha nie było, dawno nie żył, laptop też już jest gdzie indziej. A to jest jego własny pokój. Nikt go nie atakował, żadnego noża…

- Kurwa… - mruknął do siebie Chris. Jak szef się o tym dowie, to wyśle go do psychiatryka i wynajmie sobie innego Solo. Na chuj mu taki z pojebanymi snami? Gramoląc się z powrotem do wyra, postanowił, że gdyby ktoś pytał o hałasy z jego pokoju, to spał na brzegu łóżka, wiercił się w nocy i ostatecznie zjebał się na podłogę. I niech mu teraz dadzą większe wyro. Powinni to łyknąć, jeśli da do zrozumienia, że mają nie drążyć tematu.

A jutro pójdzie sobie poprzerzucać żelazo. To mu dobrze zrobi. I żadnych, kurwa snów.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 22-11-2012, 13:12   #308
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
< głos 1, mężczyzna> Co ja mam o tym do cholery myśleć? Wy jesteście moimi pieprzonymi komórkami mózgowymi.
< głos 2, mężczyzna > Jest parę hipotez.
< głos 1> Oświeć mnie.
< głos 2> - Pierwsza. On naprawdę o niczym nie wie. Nie wie nic o prawdziwym celu grupy. Jest jej częścią, ale do prawdziwych priorytetów operacyjnych nie jest dopuszczony. Być może wtajemniczeni są tylko niektórzy, a on jest technikiem który ma widzieć tylko ten fragment układanki który jest potrzebny dowództwu. Ogniwem, które w odpowiednim momencie zostanie odłączone.
< głos 1> Klasyczne. Tylko w takim razie po co zrobił teraz to, co zrobił?
< głos 3, kobieta >- Niechcący zajrzał za kurtynę. Zobaczył coś, czego nie powinien zobaczyć. Zobaczył maszynerię, trybiki, przekładnie. Pozostał z tym sam, sam ze sobą, przecież nie mógł pójść do nich. Zbyt przestraszony, by to przełknąć, więc... Profil psychologiczny by pasował.
< głos 1>- Naciągane. Jeszcze ta jego bajeczka...
< głos 3>- - to mógł być tylko pretekst. Wie pewnie więcej, ale zaczął ostrożnie by wybadać czy samo to nie spowoduje naszej zdecydowanej reakcji. Przewiduje, może nawet podświadomie, że go przyciśniemy i zacznie opowiadać to, co naprawdę ma do powiedzenia. Byłby usprawiedliwiony, w zgodzie z samym sobą.
< głos 2>- Kurwa, ekspres do kawy znowu się zepsuł.
< głos 1>- No dobra panowie. Sorry, i panie. Panie i panowie. Może dla odmiany coś, w co mógłbym uwierzyć.
< głos 2>- Hipoteza druga. Jest jednym z nich, udaje pośledniego członka grupy, ale w rzeczywistości siedzi w kierownictwie. A przynajmniej jest reprezentantem.
< głos 1>- Po co mu cały ten teatrzyk?
< głos 2>- Hipoteza rozgałęzia się. Jedna opcja: chłopcy z góry chcą się upewnić, czy poważnie potraktowaliśmy ich rozkazy. Facet macha nam ręką przed oczyma, ślepiec nie powinien wodzić za nią spojrzeniem.
< głos 1>- A druga opcja?
< głos 2>- W zasadzie to samo. Tylko bez chłopców z góry. Kierownictwo grupy chce wiedzieć, czy mają tak mocne poparcie jak się im obiecuje.
< głos 3>Czy my nie gramy na dwie strony. Czy umiemy ambicję wepchnąć sobie na rozkaz w buty. Czy jesteśmy dobrymi patriotami.
< głos 2>I tu gładko przechodzimy do hipotezy trzeciej.
< głos 1>- Jaśniej, kurwa.
< głos 2>- Wypadkowa hipotezy pierwszej i drugiej. Jest sam. Jest pośrodku cyrku, ale nie wytrzymał. Daje nam znaki. Chce z nami zagrać. Sam jest za mały, by przerwać to, co się dzieje a co go przeraża. Wie też, że to i dla nas gra na ostro. Zakłada, że i na górze może istnieć podział. Może sugeruje nawet coś więcej...Sonduje, czy się odważymy. Wysuwa propozycję, chce immunitetu, a może więcej, może chce wygrać na tym więcej niż mu zaproponowali oni. Jest trojańskim koniem, którego potrzebujemy.
< głos 3>- Pod warunkiem, że pójdziemy na wojnę.
< głos 1>- Pod warunkiem, że pójdziemy.

<milczenie: 7 sekund>

< głos 1> Inne hipotezy?
< głos 3> Odrzucone, ze względu na nikły stopień prawdopodobieństwa.
< głos 1> Wasze typy?
< głos 2> Hipoteza 1, dziesięć procent. Hipoteza druga, sześćdziesiąt procent. Trzydzieści na trzecią.
< głos 3> Dwadzieścia na jedynkę, czterdzieści na drugą, czterdzieści na trzecią.
< głos 1> Cholera jasna. Aż tyle na dwójkę? Ale wiecie, co to może...

<milczenie: 10 sekund>

<głos 1> Amy? Podeślijcie mi kogoś z zapisem wideo z dzisiaj. Tak, tak. Nie, wszystko, od wejścia. Do tego procedura sześć czterdzieści. Tak, wiem że już w tym tygodniu byli. Tak, jeszcze raz.
<głos 2> Dalsze instrukcje?
<głos 1> Być może i tak powiedzieliśmy za dużo. Koniec spotkania. Następne w bańce, za godzinę od tej pory.






THE CHEMIST


Poranne powietrze było rześkie, ale i zimne. Gdzieś skrzeczały ptaki. Antonia zamrugała, widząc rozświetlone płótno namiotu. Tak, przypomniała sobie, tajemniczy wybawiciel, jak się okazało, woził ze sobą w bagażniku porządny ekwipunek, niczym guru survivalu Grylls czy jak mu tam było. Samo w sobie było to zastanawiające, ale dla nocy nad dzikim jeziorem okazało się zbawienne.

Leżał obok, czuła ciepło jego ciała, koc był odrzucony, przez większość nocy okazał się zbyteczny, ich rozgrzane ciała dopiero przed pół godziny zdołały zaznać nieco snu i teraz parowały jeszcze potem, słodkim znojem, lepkim zapachem zaspokojenia. Nie odwracała się, ale wiedziała że on się uśmiecha.

Pewnie, że tak, z kolei uśmiechnęła się do siebie. Zatkało kakao, ha? No, może w tych okolicznościach to nie najlepsze stwierdzenie. Ale... Uśmiech Jorana nie różnił się zbytnio od uśmiechów innych mężczyzn, którym dane było skosztować zmysłowych sztuk Ramos. W uśmiechu tym była nie tylko rozlana, przedłużona rozkosz. Było też zaskoczenie, niedowierzanie, szok. Zawsze wdzięczność, podziw, zachwyt. Czasem była w nim też niepewność, obawa. Joran dołączył do grona samców, którzy byli już pewni że w łóżku są w stanie wyczyniać cuda osłupiające partnerkę, ale w osobie Antonii napotykali mistrzynię która ukazywała im prawdziwy kunszt miłosny, przez co ich własne wyczyny bledły nagle w ciągu jednej nocy. Nie to, żeby Pan Szarmancki był z tych słabszych, nie. Był świetny, niewątpliwie doświadczony, umiał improwizować, doskonale wyczuwać oczekiwania damy co do proporcji między czułością a brutalnością, a do tego naprawdę znakomicie przygotowany kondycyjnie. Ale po nocy nad urokliwym jeziorem to on był tym, kto obudził się rano z otwartą japą, podszczypujący się ukradkowo czy Antonia naprawdę jest tu obok niego, czy też była tylko spersonifikowanym jedynie w zmazie ucieleśnieniem męskiej fantazji co do biegłości kobiety w miłosnej sztuce.

Odwróciła się gwałtownie, z tryumfem widząc, jak nieudolnie próbuje zdążyć zetrzeć z gęby rozanielony, wbity w nią wzrok i uśmiech sułtana opuszczającego harem. Prawie mu się udało. Prawie.

- Antonia...- nawet język najwyraźniej uwiązł mu w gardle, niezdolny do objęcia mową tego, czego doświadczył w nocy.
- Może byśmy jeszcze nieco dospali...? - przeciągnęła się, widząc z zadowoleniem jaki efekt to powoduje - A jak nie możesz usnąć, to weź się zajmij wcieraniem tej swojej brylantynki we włosy czy coś...Bo jakoś jesteś potargany, wiesz?

Uśmiech błąkał się po twarzy mężczyzny. Twarda, zdecydowana dłoń pojawiła się nagle na biodrze Antonii, przesuwając się z wolna w dół.

Tak. Jeszcze jedna charakterystyczna rzecz dla mężczyzn, którzy skosztowali miłości Antonii Ramos... Zawsze wracali po więcej. Zawsze.






THE FORGER'S WINGMAN


Od rana, mimo dość spartańskich warunków w magazynie, Cryera nie opuszczało co dziwne dobre samopoczucie. Minęła noc, mijały kolejne godziny, a on wciąż nie poniósł konsekwencji swojej ryzykownej akcji. Od przebudzenia krzątał się po swoim nowym lokum, niepozornym pomieszczeniu w którym głównym meblem było łóżko z żelaznymi poręczami, takie samo jak inne egzemplarze które przed przyjazdem Teamu załatwił wszystkim Malcolm, rozmieszczając je w podobnych do siebie “pokojach” długiej przybudówki. Łóżka wyglądały, jakby były z demobilu, z jakiegoś dziewiętnastowiecznego szpitala, być może psychiatrycznego, brr, myślał sobie Fałszerz, ale okazywały się być zaskakująco wygodne. Cóż, kiedyś robiło się porządne rzeczy, rozmawiał sam ze sobą John, kończąc instalację sprzętu.
Nie próżnował. Zanim nadeszła godzina spotkania, z zadowoleniem stwierdzał, iż nie tylko udało mu się w nowym magazynie postawić sieć, ale też na żelaznym ciężkim stole w jego lokum rozpoczęła już swoją pracę pajęczyna złożona z jego laptopa, laptopa Smitha oraz supermaszyny wypożyczonej za zgodą Turysty. Cryer nadal nie miał do niej dostępu innego jak tylko poprzez “wypożyczenie” olbrzymiej mocy obliczeniowej oraz programu szpiegowskiego, który również już uruchomił, ale póki co to wystarczało. John, dumny z siebie popatrzył na zegarek i stanął w drzwiach, ostatnią chwilę poświęcając na podziwianie jak jego dzieło zaczyna właśnie mozolną pracę polegającą na łamaniu kryptograficznym zabezpieczeń laptopa Athony’ego.






THE SOURCE

Passa. Tak ulotna, tak płocha. Jeszcze raz. Jeszcze raz bądź mi powolna. Kula połyskująca blaskiem słońc jeszcze raz zatańczyła na rulecie. Coś, czego nie sposób było osiągnąć inaczej, popłynęło żyłami Toma Boyle’a. Zacisnął usta. Czuł się jak Bóg, jeszcze zanim kula zatrzymała się w czerwonej przegródce, oznaczonej odpowiednim numerkiem.

A potem, gdy wybuchł aplauz, poczuł się nawet jeszcze lepiej.

Gdzieś zapodział się czas. Tak chyba właśnie powinny wyglądać wakacje. Opadające już z przedłużonego braku snu powieki były ciężkie, wszystko wokół zlewało się w jednolity melanż, dzwięki bralińskiego kasyna, światła, ludzkie twarze, numery, sztony, mankiety, dekolty, kobiece uśmiechy, ochroniarze...Ale kula światła była rzeczywista, widział już tylko ją. A dopóki ta Bogini, bo przecież kula jest kształtem doskonałości, sprzyjała mu, tak jak właśnie sprzyjała mu od jakichś trzydziestu godzin...Dopóki tak było, bluźnierstwem i niewdzięcznością byłoby przecież wstawać od stołu...

Wibracja telefonu w kieszeni był jak sygnał obcej cywilizacji, dochodzący nagle z głębin kosmosu. Drżącą dłonią wyciągnął aparat. Malcolm. Malcolm? Głowa ważyła tonę, gdy podnosił ją wyżej, napotkawszy rozochocony wzrok gapiów zgromadzony wokół stołu. Tom był gwiazdorem, bożyszczem na scenie. Publiczność domagała się kolejnego bisu, znała jego wszystkie przeboje. Spijała jego słowa z ust.

Telefon nie przestawał wibrować.




THE FORGER


Pierwszy był zapach kurzu, kręcący w nosie. Amy uniosła powoli powieki, mrużąc oczy przed światłem dnia wlewającym się przez stare okiennice przybudówki. Jęknęła. Zabiję go. Z wieczornych mroków magazynu, przesada następowała rano w drugą stronę, nadmiernej jasności wdzierającej się od wschodu do budynku. Z parapetu, przez szybę zajrzał brzydki, szarobury kot ze znacznymi ubytkami w sierści, który zaraz czmychnął w chaszcze. Fox usiadła na posłaniu, odwracając nieprzyzwyczajone jeszcze oczy w stronę drzwi. Wstała, ziewając. Kurz osadzał się w gardle, a metaliczny posmak powietrza drażnił język. Podniosła telefon, leżący nad podrdzewiałej, wystającej nieco krzywo ze ściany półeczce. Dwa zdarzenia.

Raz, dwa. Raz, Malcolm. Jeszcze wczoraj późnym wieczorem, sms doszedł już po tym jak zapadła w sen. Szef przypominał, by następnego dnia, czyli już dzisiaj, stawiła się na wstępne zebranie w hali. Zakładał, że powitają na nim rekonwalescenta. Amy ciepło pomyślała o Mirandzie, zaraz jednak wpadając w zmartwienie, w jakim właściwie stanie psychicznym pojawi się doświadczona już na starcie dziewczyna. Oczywiście to na psychologa spadnie ocena, jak bardzo udało się jej pozbierać. Oraz, dbałość o to, by nie Miranda rozsypała się w następnym podejściu.
Druga sprawa. Nieodebrane połączenie. Dzwoniący był nieznajomy, nic nie znaczący szereg cyfr numeru, który wyglądał jak numer jednorazowej karty telefonicznej. Zawahała się i nacisnęła przycisk połączenia z nieznajomym numerem...Ktoś odebrał po drugim dzwonku, ale się nie odezwał.

- Halo? - spytała zdecydowanie Amy. - Miałam telefon z tego numeru.
Ktoś milczał. Żadnej wypowiedzi, tylko ledwie słyszalny oddech.
- Halo?!

Zniecierpliwiona miała już odłożyć słuchawkę, kiedy ten ktoś ją ubiegł. Usłyszała ciągły sygnał i z westchnieniem wyłączyła telefon i odłożyła go na półkę. Amy mruknęła i postanowiwszy pozostawić rozmyślanie o tajemniczym telefonie na chwilę potem, ruszyła do zlewu, gdzie nad popękanym lustrem dokładnie wyszczotkowała zęby, tak na początek. Wróciła, by przygotować się do wzięcia kąpieli, mimo że pierwsze oględziny sanitariatów nie wypadły, łagodnie mówiąc, najlepiej. Wyjęła z na razie na wpół rozpakowanej torby ręczniki, kosmetyczkę i szampon, po czym wolną ręką podniosła jeszcze raz telefon, wiedziona dziwnym przeczuciem.

Nie myliło jej. W czasie, gdy była w łazience, ten sam nieznany numer znów się odezwał. Ale nie było to połączenie, tylko wiadomość. Panna Fox przyjrzała się uważnie ekranikowi, a następnie odłożyła przybory kąpielowe na łóżko i usiadła zaraz obok nich. Smukłe palce stuknęły parę razy w przyciski. Treści nie było, był za to załącznik. Aparat Amy rozpoznał go jako plik dźwiękowy.

Kobieta przykucnęła przy torbie i z bocznej kieszonki wyjęła poplątany kabelek, chwilę walcząc z supłami podłączyła wtyk do telefonu, a potem włożyła do uszu małe słuchaweczki. Znowu przysiadła na brzegu łóżka, wzięła oddech i nacisnęła odtwarzanie załącznika.

Amy Fox siedziała nieruchomo, może jedynie rozszerzyły się nieświadomie jej oczy, zupełnie bez poruszania choćby palcem, aż do momentu gdy dźwiękowa wiadomość dobiegła końca. Ale nawet gdy w słuchawkach zapadła już cisza, dziewczyna pozostała na długo w tej samej pozycji, z dłonią zaciśniętą na telefonie, napiętą twarzą i spojrzeniem utkwionym gdzieś w niepozornym punkciku pośrodku szarej ściany.





THE MARK

- Wzywał mnie Pan. - Siergiej Sorokin pojawił się w przestrzeni ogromnego gabinetu, wpuszczony przez ochronę domykającą już za nim starannie drzwi - Czym mogę służyć, panie prezydencie?

Rzut oka na tego człowieka wystarczył, by stwierdzić że nie widać po nim żadnych negatywnych emocji. Opanowanie, profesjonalizm - to wszystko przecież w sytuacji, gdy dopiero co spotkało go ze strony prezydenta druzgocące rozczarowanie: w ostatniej chwili, praktycznie już z grupą na fotelach podpiętą pod urządzenia, władca zmienił zdanie obracając cały wysiłek Sorokina w gruzy. Przekreślając przygotowania trwające miesiącami, zmieniając decyzję do której Siergiej i jego grupa namawiali Władimira od lat. W ostatniej chwili...Ale nie było po nim nic widać. Stał prosto, jak żołnierz a nie naukowiec. Jego głos był dość chłodny, ale jednocześnie pełny szacunku i uprzejmości.

- Chciałbym jeszcze raz dowiedzieć się szczegółów na temat waszego projektu. Sprawa jest dla mnie niezwykle ważna, choć jak już zdołaliście się przekonać jestem również sceptycznie nastawiony do tego. O moim sceptyźmie jednak nie chcę rozmawiać, nie chcę być przekonywanym jakie to wiekopomne dzieło, a chcę znać fakty. Nawet jeśli źle świadczyłyby o waszym dziele. Po pierwsze chciałbym wiedzieć czy istnieją jakieś skutki uboczne? - powiedziałem zdecydowanym tonem, choć starałem się nie brzmieć groźnie. Po prostu zwykły szef pytający podwładnego na temat przygotowywanego projektu.

- Oczywiście, panie prezydencie. - odparł tym samym uprzejmym tonem Sorokin - O zaletach można mówić dużo dłużej, w tym dla możliwości jakie otwierają się przed naszym krajem przy rozwoju tej gałęzi nauki. Ale skoro chce pan zacząć od zagrożeń, proszę bardzo. Nie ma tego wiele. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że odnoszą się one głównie dla osób które korzystają z tej technologii bardzo często, moje badania wykazują że przy okazjonalnym wchodzeniu w sny u żadnego z badanych nie stwierdzono zaburzeń.

Zaplótł dłonie w koszyk.

- Przy przesadnie częstym przebywaniu w konstrukcjach sennych niektóre jednostki o słabszej psychice...- mówił wyraźnie i głośno - ...wykazują zaburzenia w rozgraniczeniu postrzegania rzeczywistości. Mówiąc najprościej, zaczynają identyfikować sny jako świat realny, mając problem z rozróżnieniem z czasem obu stron medalu. W części badanych przypadków wystąpiło jeszcze groźniejsze zaburzenie: mianowicie w perspektywie doświadczeń w konstruktach sennych niektórzy badani zaczęli obsesyjnie kwestionować istnienie świata realnego, takiego jak go znamy. Cały czas mówimy tu o ludziach z próby używających somnacidu conajmniej w wymiarze trzech jednostek tygodniowo przez okres pół roku...

Zamilkł, zwracając uwagę ku Putinowi, jakby badając jaki efekt dotychczasowo wywarły jego słowa. Putin jednak nie dał po sobie poznać jakiegokolwiek zadziwienia, choć słowa Sorokina wywarły na nim wrażenie. Prezydent dobrze wiedział o tym, ale chciał to jeszcze raz usłyszeć. Sen i jawa mogą się mieszać i tylko ktoś bez wyobraźni może mówić, że tak nie jest. Wilk i Zajac są tego dowodem - obaj są nierealistyczni, a jednak jeden jest po jednej stronie, a drugi po drugiej. To by znaczyło, że i jawa i sen nie są rzeczywiste? Zatem... myśli te przelatywały przez głowę Putina bardzo szybko, na tyle szybko, żeby niemal nie przerywając zadać dalsze pytanie:

- Skoro za pomocą tego procesu można stworzyć swój idealny świat to jakim cudem jakieś prymitywniejsze narzędzia niż to co posiadamy nie stało się jeszcze nowym hitem dla narkomanów? - odpowiedź na to pytanie nie była taka oczywista jakby mogło się wydawać, każdy specyfik tego typu wprowadzany do obrotu międzynarodowego zamieniał się dość szybko w element czarnego rynku narkotykowego - Jest w ogóle jakaś uliczna wersja? A jeśli jest to czy próbowaliście pozyskać kogoś uzależnionego od snów, który nie odróżniałby rzeczywistość, ale z drugiej strony poruszałby się w tej tematyce o wiele lepiej jako długoletni praktykant?

- Doskonale zna pan ludzi, panie prezydencie. - zauważył w odpowiedzi Siergiej - Somnacid używany jest już na świecie jako narkotyk, najszerzej prawdopodobnie w Stanach Zjednoczonych. Rzecz jasna jest drogi, a większość używających nie ma pojęcia o zagrożeniach czy prawdziwych możliwościach tej substancji, a nawet nic ich to nie obchodzi. W podziemiu tworzą się, proszę wybaczyć słownictwo, meliny podobne do niegdysiejszych palarnii opium, gdzie klienci udają się by prowadzący interes podłączył ich do swojej maszyny. Produkcja somnacidu wymaga bardzo dużej, wyjątkowej wiedzy i praktyki z zakresu nauk chemicznych oraz drogich laboratoriów, więc proces nie jest jednak powszechny. Jakość “ulicznego” somnacidu oczywiście jest gorsza niż to, co jesteśmy w stanie stworzyć z możliwościami aparatu państwowego i odpowiedniego finansowania...- Sorokin nawet nie zmienił miny - ...co przejawia się między innymi w znacznie zwiększonym niebezpieczeństwie powikłań o charakterze psychicznym, a nawet zaburzeń funkcjonowania gospodarki całego organizmu. Somnacid produkowany przez moje...nasze laboratoria jest czysty jak lód, jeśli można mówić o ryzyku, to tylko tym wynikającym z czynnika ludzkiego.

Zatrzymał się na moment.

- Jeśli zaś chodzi o ludzi, których możnaby nazwać uzależnionymi...- powiedział wolno - ..to w naszych aktach nie brakuje takich. Kiedy zaczynaliśmy, jeszcze na długo przed objęciem przez pana władzy, testowaliśmy mniej doskonały somnacid na wielu obiektach, głównie na naszych wojskowych. W naszych czasach selekcja jest większa, a badania bardziej wyspecjalizowane. Znalazłoby się wśród tych ludzi paru z solidnym doświadczeniem w sennych eskapadach, fachowców z zespołu Iwanowa których umysły okazały się zbyt mało odporne. Nad wszystkimi takimi przypadkami roztaczamy stałą opiekę. Nad tymi, którzy jeszcze żyją.

Sorokin zapytał, czy może napić się wody, a następnie wychylił pół przygotowanej dla niego szklanki.

- Niektórzy tacy ludzie...- powiedział tonem, sugerującym że zastanawiał się nad tą wypowiedzią w czasie picia wody - ...wciąż dla nas pracują, panie prezydencie. Po drugiej stronie...

Pokiwałem głową wiedząc mniej więcej o kim on mówi, więc ten wątek nie zaprzątał tak bardzo mojej głowy.

- Wracając jednak do kwestii uzależnionych. Jeżeli są uzależnieni to i są wyspecjalizowani. Szpiedzy gospodarczy, czy po prostu najemnicy działający na nowym polu bitwy: w snach.
- Tak. - odparł szybko - Naturalnie pojawiły się specjalizacje. Szpiegostwo gospodarcze obecnie wymieniałbym na pierwszym miejscu po stronie popytu, bogatsze korporacje stać na zawodowców. Dalej mamy po prostu złodziei, z umysłu można na przykład wykraść hasła do kont bankowych miliardera. Zdarzają się naukowcy, odkrywcy. Nawet mistycy. Z uwagi na to, że swoiste przeciwciała umysłu przybierają we śnie najczęściej postacie uzbrojonych strażników, biznes wchłania też ludzi o umiejętnościach pozwalających na ich zneutralizowanie: czyli zawodowych żołnierzy, wojowników, najemników...

Teraz chciałbym dowiedzieć się raczej o podstawowych kwestiach zasłyszanych wcześniej. Powiedziałem spokojnie:

- Wcześniej mówiliście, że można z ludzkich snów wyciągać informacji i również podkładać im zalążki idei, które rozrosną się, a obiekty uznają je za własne. O ile dobrze pamiętam one nazywają się Ekstrakcja i Incepcja, tak?

- Bardzo się cieszę, że poświęca pan czas na lekturę materiałów, które dla pana przygotowujemy. - pokiwał głową Sorokin - To istotna faza przygotowawcza przed przejściem do następnego etapu. Ekstrakcją najczęściej nazywa się podstawową aktywność, polegającą na wydobyciu z podświadomości ofiary ataku istotnych dla niej informacji, których na jawie pod żadnym pozorem by nie ujawniła. Standardową techniką intruzów jest tu zbudowanie w materii snu czegoś co symbolizuje miejsce bezpieczne, na przykład sejfu, bunkra i tak dalej. Podświadomość ofiary umieszcza w niej zwykle to, co osoba ceni i chce chronić. Następnie akcja intruzów polega na nakłonieniu osoby, z użyciem technik manipulacji, oszustwa a nawet groźby, do otwarcia drogi do, nazwijmy to roboczo, “skarbca”. Czasem akcje polegają na dostaniu się do skarbca nawet bez udziału ofiary, metodą bardziej bezpośrednią. Odwzorowanie w rzeczywistości snu może polegać chociażby na fizycznym otwarciu sejfu, podczas gdy tak naprawdę intruzi uzyskują dostęp do odpowiedniej części pamięci infiltrowanego obiektu.

Siergiej zwolnił, by zwilżyć gardło.

- W większości przypadków działalności kryminalnej akcje we śnie polegają właśnie na ekstrakcji. Nawet to wymaga wyjątkowych umiejętności i współdziałania grona specjalistów z różnych dziedzin. Incepcja to zupełnie inna sprawa.

- Czy ktoś nie związany z nami byłby w stanie przeprowadzić Incepcję?
- Musimy szacować, że na świecie znajduje się z pewnością kilka grup, które byłyby w stanie przy odpowiednim finansowaniu oraz dozie szczęścia przeprowadzić taką operację. - rzucił zdecydowanie.






THE TEAM


Miranda stała już, tak jak oni, pod wysokim sklepieniem hali magazynu, siekanego strumieniami wpadającego z jednej strony przez duże okna światła. Strumienie dzieliły przestrzeń na jasne ukośne fragmenty, gdzie wirowały drobiny kurzu i na ciemne zakątki gdzie nie docierały promienie. Team stał na środku, w miejscami mniej lub bardziej równym okręgu. Niektórzy z Teamu tonęli w cieniu, innych rozświetlała jasność. Byli też tacy, których wpadające przez okna promienie oświecały tylko częściowo.

Malcolm...Był jak Malcolm, takim jakim go dobrze znała. Gościa o imieniu Dominic poznała z trudem, przeobraził się w tlenionego, nonszalanckiego luzaka, luzaka kulejącego i z opatrunkiem na nodze, który sugerował jakiś poważny uraz. Antonii Ramos w ogóle nie było. Koroniew stał po swojemu, opanowany i czujny. Zwalista bryła Rulera wyróżniała się na tle stojących w okręgu ludzi, kwadratowa szczęka poruszała się, może żuł gumę. Ten...Jak mu było...John patrzył dość nieśmiało i uśmiechał się, jakby zakłopotany. Brakowało profesora, Architekta. Za to Turysta był jak najbardziej na miejscu, uprzejmie skinął zza swoich okularów. Był jeszcze nieznajomy, niezbyt młody już mężczyzna w dość staroświeckim stroju, którego w ogóle nie znała z Wenecji. Nie było Anthony’ego Smitha.

Nie byli w komplecie, to na pewno, pomyślała. Mam nadzieję, że są w terenie na jakichś zadaniach. Będzie czas, by o to zapytać, chyba że Malcolm sam w którymś momencie wyjaśni.

Aha, Amy, właśnie. Wpadająca na salę w ostatniej chwili, z włosami mokrymi jeszcze trochę po prysznicu. Miranda miała ulotne wrażenie, może mylne, a może był to przebysk porozumienia płci, że zaraz po wejściu Fox spojrzała na nią z miną sugerującą zatroskanie lub zmaganie się z poważnym problemem. Ale było to bardzo przelotne, albo złudne: kiedy Fałszerka płynnie sunęła w stronę zgromadzenia, z jej opanowanej twarzy nie dało się właściwie nic konkretnego wyczytać. Profesjonalny chłód, cieplejszy uśmiech powitania w stronę Mirandy gdy Fox stanęła wreszcie w kręgu.

Malcolm czekał chyba tylko na nią, bo rozpoczął od paru słów wprowadzających, od powrotu Mirandy Lawson do Teamu. Patrzyli ciekawie, niektórzy z zakłopotaniem. Normalne gdy wracasz z psychiatryka, a inni próbują wysondować jak bardzo udało się łapiduchom postawić cię na nogi, ale jednocześnie czują że niestosownie jest interesować się tym otwarcie, więc...Miranda pozwoliła im chwilę przekonać się, że przynajmniej na pierwszy rzut oka doktorzy z Włoch okazali się warci swojej reputacji i przeszła do powitania. To jakby otworzyło puszkę z ciężkawym powietrzem, parę osób odetchnęło, a Ci, których z Mirandą łączyło więcej niż te parę momentów w Wenecji, zaczęli podchodzić wyrażając radość z jej stanu, w sposób mniej lub bardziej wylewny, w zależności od usposobienia. Miała też krótką możliwość zapoznania się z osobami, których jeszcze nie znała, ale Malcolm pozwolił na razie tylko na wymianę nazwisk, uśmiechów i uścisków dłoni.

- Na lepsze poznanie, tak jak i na pewne wyjaśnienia przyjdzie czas później. - przerwał Whitman - Przejdźmy tam, stańmy dookoła stołu.

Team przeszedł dalej, gdzie w najjaśniejszym miejscu pod ścianą, pośrodku zagraconej nieco podłogi, stał duży, stalowy stół na rozkładanych nogach. Sprawiał solidne wrażenie, Malcolm stanął za nim, kopnięciem robiąc sobie miejsce, pusty blaszana beczka potoczyła się z łoskotem po podłodze na drugi koniec magazynu. Zanim hałas wybrzmiał, wszyscy stali już dookoła stołu, ciekawie przypatrując się temu co na nim leżało. Na blacie stał podłączony komputer z dużym ekranem, oraz parę teczek z jakimiś zadrukowanymi papierami. Jednak najciekawsza była duża, wojskowa chyba dokładna mapa jakiegoś zalesionego terenu, hipsometryczne diagramy ukazywały różnice wysokości od wzgórz aż do nisko położonych terenów przy szerokiej rzece przecinającej cały obszar. Na mapie były też oznaczone pewne miejsca, oraz przygotowane były ruchome elementy sugerujące odtworzenie na mapie ruchów jednostek. Całość była zapewne tym, na co wyglądała, czyli mapą operacji, i przy stole można było rzeczywiście poczuć się jak w sztabie. Niektórym, jak Koroniew, wyraźnie odpowiadało. Byli i tacy którzy czuli się z tym dziwnie.

- Będzie czas na omówienie innych rzeczy. - zaczął Whitman - Jednak przede wszystkim chcę, byśmy zaczęli od przygotowań do tego o czym wspominałem. Treningu. Jako że przystąpimy do niego już bardzo szybko, trzeba się przygotować. Nasz Architekt, z pomocą Pana Sukina...- oczy obecnych zwróciły się w stronę wskazanych, a Miranda zmarszczyła pytająco brwi wbijając wzrok w Whitmana - ...kończy właśnie konstrukcję, nazwijmy to, poligonu. Tymczasem, zanim obejrzycie go na własne oczy, Will zapozna was na razie z tym czego możecie się na miejscu spodziewać, chodzi tu o teren, ekwipunek i pozostałe założenia. Wiem też, że będzie miał pytania o wasze specjalizacje, by mógł określić właściwie wasze pozycje startowe. Kiedy ciekawość Architekta oraz wasza zostanie zaspokojona, będę mówił ja. Powiem wam, jaki jest cel naszego treningu i czego od was oczekuję. Potem będziemy wspólnie pracować nad planem operacji, który wcielimy w życie podczas akcji. Mamy czas, trzeba wszystko dopracować i będzie też czas na pytania. Czy jak dotąd wszystko jasne?

Parę głów milcząco poruszyło się w górę i w dół.

- Zatem...- Ekstraktor spojrzał na Willa - ...oddajmy głos Architektowi.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 22-11-2012 o 13:23.
arm1tage jest offline  
Stary 26-11-2012, 15:28   #309
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Will chrząknął jak miał dość często zwyczaju po tym jak miał zabrać głos. Nawyk z czasów uniwersyteckich, którego nawet nie próbował się pozbyć. Właściwie to mimo przerwy w nauczaniu zawsze w takich rzadkich okolicznościach okazywało się, że jest w swoim żywiole. Nieważne czy mówił o tym co już się stało czy o tym co miał niedługo sam powołać do życia. Niektórzy jarają się ekstremalną jazdą na rowerze, William Eakhardt jarał się możliwością przekazania swojej wiedzy innym. Nauczyciel z powołania. W koszulce "Appetite for Destruction" nie wyglądał zbyt poważnie, bardziej jak student, który przedstawia klasie zaległe zadanie, ale wydawał się tym zupełnie niezrażony.

-Dziękuję Malcolm. Jak wszyscy wiecie miejscem w którym odbędzie się nasza misja treningowa jest Wietnam. Wietnam współczesny żeby powiedzieć jaśniej. Chociaż jego niezurbanizowane tereny niewiele się od tego czasu zmieniły i to właśnie one stały się punktem wyjścia przy projektowaniu snu. Obóz w delcie rzeki jest moim wyobrażeniem o tego typu miejscach na podstawie wszystkich dostępnych mi informacji. Oczywiście wielu z was oglądało filmy o Wietnamie, więc wiedzą czego mniej więcej można się spodziewać. Dżungla w lecie to piekło na Ziemi. Roje komarów i różnego rodzaju owadów, pogoda zmieniająca się w oka mgnieniu, zarośla utrudniające poruszanie, temperatura sięgająca 30 stopni. Przy ciężkim ekwipunku do jakiego wielu z nas zapewne nie jest przyzwyczajona... Powiem krótko możemy dostać niezłe lanie, ale od tego właśnie jest trening prawda? Wraz z dokorem Sukinem otrzymaliśmy polecenie, żeby stworzyć trudne warunki bojowe i takie właśnie będą.

Will spojrzał się wymownie na Ekstraktora szukając potwierdzenia i poczuł nagłą ochotę zapalenia papierosa. Niewątpliwą zaletą nowego ciała było zapewne to, że nie musiał dbać o zdrowie.

-Nie oznacza to, że będziemy bezbronni. Zaletą umiejscowienia snu w czasach obecnych jest możliwość wykorzystania najlepszego sprzętu na świecie. I tak, mamy: najnowsze noktowizory, kamizelki kuloodporne, materiały wybuchowe, bezprzewodową łączność radiową włączaną przez dotknięcie słuchawki w lewym uchu - profesor wykonał przykładowy gest dwoma palcami tak jak jego zdaniem powinno to zostać wykonane. Przy okazji zaczynał czuć się jak Q w filmach o Jamesie Bondzie.

-Kolejne dotknięcie wyłączy mechanizm. Jedna osoba w teamie może być wyjątkiem, ale o tym za chwilę. Wracając do wyposażenia. Przygotowałem specyfikację z którą możecie wszyscy zapoznać się już teraz.

Otworzył swoją wykładową teczkę i wyjął z niej zdjęcia wraz z opisami broni i reszty wyposażenia.

-I tu chciałbym podziękować panu Koroniewowi za jego dużo wznoszącą ekspertyzę. Snajperki, granaty, ciężkie i lekkie karabiny bojowe, pistolety... Dodatkowo każda osoba będzie miała nóż w kaburze nad prawym butem. Jeśli ktoś ma jakieś specjalne życzenia to prosiłbym, żeby mnie o tym wcześniej uprzedził. Jeśli ktoś tak samo jak ja nie czuje się dobrze z bronią to także wypadłoby wcześniej poinformować resztę. Piotrze kusza o jaką prosiłeś pojawi się na twoich plecach. Zaś dla ciebie Cryer.. Wiem, że o dziwo nie mieliśmy okazji wcześniej porozmawiać, ale słysząc o twoich talentach przygotowałem specjalną zabawkę. Zdalnie sterowany miniaturowy helikopter z dwoma szybkostrzelnymi karabinkami i wyrzutniami rakiet ziemia-powietrze.

Will odczekał chwilę aż wszyscy przeglądną akta dotyczące inwentarza i ciągnął dalej.

-Jeśli chodzi o plan... Naszym głównym zadaniem jest lokalizacja a następnie uprowadzenie dowódcy wietnamskich komunistów stacjonujących w delcie rzeki. Na naszą korzyść świadczy przewaga zaskoczenia i wyposażenie na ich zapewne liczba, dobra znajomość terenu i fanatyczne oddanie sprawie, przynajmniej jeśli miałbym rzeczywisty wpływ, Mówię tylko o swoich wyobrażeniach na ich temat.

Sięgnął po szklankę z wodą i jednym łykiem opróżnił ją do końca.

-Myślałem nad tym, żeby podzielić drużynę na 2 a może nawet 3 grupy zaczynające w różnych od siebie miejscach. Grupa uderzeniowa Alfa w skład w której wchodziłyby dwie osoby... Tutaj proponuję Cryera i Solo. Znajdowałaby się na pokładzie dwóch ciężkich śmigłowców i zapewniała ogień wsparcia, dezorientując wrogich żołnierzy tak, żeby grupa Beta w skład której wchodziłaby praktycznie cała reszta dostała się niepostrzeżenie do obozu od strony wody. Mam nadzieję, że wszyscy umieją pływać? Ci którzy czują się na siłach dostaną ładunki z sentexem. Dla niewtajemniczonych jest to bardzo delikatny, ale skuteczny materiał wybuchowy. Umieszczenie go na strategicznych celach takich jak arsenał broni wroga, przystań czy jego centrum łączności z całą pewnością ułatwiłoby nam zadanie. Dowódca grupy Beta i nasz Ekstraktor kieruję akcją i to on wydaje komendę do ataku grupie "Alfa" oraz decyduje o odpaleniu ładunków wybuchowych. Po lokalizacji i porwaniu naszego celu trzeba by było wydostać się z obozu i to już zostawcie mi. Przy odwrocie mogą przydać się także granaty dymne. Po znalezieniu się w dżungli kierujemy się do miejsca ewakuacji, którego nie sposób pominąć gdyż powinno być widoczne ponad drzewami. Najwyższe wzniesienie w okolicy, płaskie na tyle, że bez problemy wylądują na nim nasze dwa śmigłowce i zabiorą nas do "domu".

Przerwał i wahał się jakby przez chwilę. Zaraz jednak zaczął mówić na nowo wiedząc, że nie może pozwolić by osobiste odczucia przeszkodziły w wykonaniu misji.

-Cóż wpadłem jeszcze na jeden pomysł. Jednoosobowa grupa Delta do specjalnego zadania. Jej użycie jest opcjonalne, ale może mieć kluczowe znaczenie podczas misji. Jak już wielu z was się domyśliło chodzi o Amy czyli drużynowego Fałszerza. Mógłbym umieścić ją jako jednego z jeńców przez co automatycznie znalazłaby się w obozie i być może uzyskała bezpośredni dostęp do The Marka. Problemem jest tutaj niebezpieczeństwo użycia tortur, więc... Amy sprawiedliwe by było umieścić tą decyzję w twoich rękach.

Anglik spojrzał na przyjaciółkę z niekłamaną troską i chyba skrycie wierzył, że może jednak odmówi przez co zmodyfikują swój plan.

-Wstępnie to tyle. Jakieś pytania? Tak jak powiedział Malcolm dobrze byłoby usłyszeć o waszych specjalizacjach, poznać się wzajemnie tak, żeby każdy był obstawiony na właściwym miejscu.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
Stary 29-11-2012, 15:02   #310
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
-Wstępnie to tyle. Jakieś pytania? Tak jak powiedział Malcolm dobrze byłoby usłyszeć o waszych specjalizacjach, poznać się wzajemnie tak, żeby każdy był obstawiony na właściwym miejscu.

- No to tak - Amy zaczęła z lekkim westchnieniem - nawet jeśli wcisnąłbyś mnie do obozu jako jeńca... nie wiem jaki to ma sens. Jako więzień nie będę miała z wami żadnego kontaktu, więc nawet jeśli dostanę się do Marka i dowiem czegokolwiek, co okaże się istotne moja wiedza będzie raczej bezużyteczna.
No i drugi minus. Gdybym jednak chciała się z wami w jakiś sposób skontaktować na jakieś 90% zostałabym złapana. A wtedy, jak sam zauważyłeś tortury - westchnęła głośno. - Właśnie poznajecie najsłabszy chyba punkt Amy Fox - uśmiechnęła się gorzko - niewiele siły trzeba użyć by wydusić ze mnie informacje.

Will spoglądał na nią przez dłuższą chwilę nie mówiąc nic i nie dając nic po sobie poznać.

-Sens tej akcji jest dość jasny. Jako atrakcyjna więźniarka miałabyś sporę szanse zwrócić na siebie uwagę The Marka. Może brakuje Ci wyobraźni albo ja mam jej nadmiar, ale mężczyzna stacjonujący w dżungli, który od miesięcy nie miał kobiety w dodatku tak pociągającej kobiety nie myśli zbytnio logicznie a podejrzewam, że dowódca miałby do niej pierwszeństwo. Rozumiem twoje wątpliwości jeśli chodzi o tortury, jeśli tak czujesz to nie ma nawet gadania.. Chociaż jestem w stanie wyeliminować większość twoich obaw związanych z twoją niewolą. Tortury? Pigułka z cyjankiem ukryta w jamie ustnej tak, że wystarczy przesunąć ją lekko językiem na ząb i rozgryźć odpowiednio mocno. Zresztą tak drobną rzecz jak pigułka zawsze możesz spróbować stworzyć samemu w razie potrzeby. Idziemy dalej... Kontakt? Myślę o dwóch rzeczach: nadajnik taki sam jak każdy z nas ukryty w desce pod podłogą w pomieszczeniu w którym by cię przetrzymywano lub “pager” ukryty w bransolecie, którym dałabyś nam znać, że wszystko z tobą w porządku. Można się umówić na liczbę wysłanych przez ciebie sygnałów. Czyli stworzyć prosty szyfr odnośnie tego jak...

- Will! - przerwała mu wywód lekko podniesionym głosem. - Uwierz, mi, że moja wyobraźnie zdążyła mi nasunąć wszystko, co właśnie powiedziałeś, a nawet więcej. I zaręczam ci, że gdyby ktokolwiek spróbował zbliżyć się do atrakcyjnej więźniarki - prychnęła - a chciałby na pewno, stworzyłabym karabin maszynowy i wystrzelała wszystkich, których bym zdołała, zanim oni zabiliby mnie. A chyba nie o to chodzi.
- Nie jestem mięsem armatnim - dodała po chwili spoglądając na Willa z wyrzutem.

Wyglądało na to, że trafiła w czułą stronę gdyż mężczyzna skrzywił się wyraźnie pod wpływem słów Fałszerki.
-Wcale tak nie... A cholera z tym. Nie było tematu. Opcja z infiltracją od wewnątrz odpada chyba, że masz jakiś inny pomysł jak można wykorzystać twoje talenty. - rozłożył dłonie w bezradnym geście i westchnął cicho.

— Ale masz problem — prychnął rozparty na krześle Cryer. Chyba znowu przybrał pewną siebie pozę, jak podczas ostatniego spotkania. — Seks to seks, nie? Zresztą... Po prostu pójdziesz i zrobisz mu loda, nikt ci nie każe tracić dziewictwa, ha ha! — Zaśmiał się, po czym ucichł. Nie dał po sobie poznać zmieszania, choć w myślach uznał, że jego uwaga może nie wyszła aż tak zabawnie, jak sądził, że wyjdzie.

- Jeśli masz tylko ochotę możesz zmienić się w zalotną blondynkę i obsłużyć go sam - powiedziała bez cienia żartu w głosie i zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.

— Wybacz, nie czułbym się zbyt dobrze, robiąc to z facetem — odparł z cwaniaczkowatym uśmiechem na ustach. — Ale jeśli ciebie przypadkiem kręcą takie blondynki, to bardzo chętnie się zmienię.

- Nie pochlebiaj sobie - rzuciła chłodno, zmierzyła go wzrokiem robiąc na koniec rozczarowaną minę.

— Szkoda — stwierdził, niezmartwiony. — Choć może jeszcze zmienisz zdanie.

- Drżę z pożądania - szepnęła, po czym przewróciła teatralnie oczami.

- Niekoniecznie trzeba grać tyłkiem żeby wyciągnąć informacje. - odezwał się Extractor - Przydatny dla komendanta może też być specjalista … kryptolog, programista … ktoś o kogo ciężko w dżungli. To może być idealna rola dla fałszerza.

- Yhmm, wspaniały ze mnie kryptolog, programista jeszcze lepszy - burknęła w stronę Malcolma. - Jeśli już wysilasz się na jakieś zgrabne wytłumaczenie... grania tyłkiem postaraj się bardziej.

- Miałem na myśli Cryera a nie ciebie - krótko odciął się Whitman.

- Hurra - syknęła.

- No chyba, że chcesz użyć swoich psychologicznych zdolności i jednocześnie ocalić ciało zmieniając się w mężczyznę, to nie widzę przeszkód.

- Mogłabym, choć uważam, że ktoś naprawdę przydatny - spojrzała na Cryera - dobry programista na przykład byłby bardziej wiarygodny - powiedziała. Nie mogła sobie jednak wyobrazić, że wiecznie wystraszony Fałszerz potrafi opanować nerwy w trudnych sytuacjach. Nie mówiąc już o udawaniu kogoś innego.

-Miałem inną wizję Cryera podczas zadania, ale właściwie nie pomyślałem wcześniej o jego innych zdolnościach. To właściwie mogłoby się udać. Nie wiemy tylko jak jego psychika wytrzymałaby w takich warunkach - zamyślił się historyk.
-Właściwie to może on sam powinien zabrać głos? - dodał po chwili.

Fałszerz siedział teraz oparty łokciem o stół, wspierając głowę na dłoni, wpatrując się w ludzi, którzy o nim dyskutowali, jakby go tu nie było. Zmrużył oczy.
— O moją psychikę już wy się nie martwcie — powiedział złośliwym, defensywnym tonem. — To nie ja jestem wytatuowanym dziwadłem, które jest... nie wiadomo kim.

Will uniósł lekko brew i z zaciekawieniem przypatrywał się mężczyźnie. Nie wiedział czy naprawdę jest on tylko nieszkodliwym idiotą czy może pogrywa w jakąś grę? W przeciwieństwie do niego wstrzymał się, więc z oceną puszczając uwagę mimo uszu. Raz już rozproszył się przed wejściem w sen i nie skończyło się to dla nich dobrze i postanowił, że drugi raz nie popełni tego błędu.

-Czyli możesz być naszym człowiekiem wewnątrz. Doskonale.
— Pewnie, że mogę — odparł spokojnie Cryer, wzruszając ramionami. — Choć mam nadzieję, że wciąż będę się mógł pobawić zdalnie sterowanym helikopterem — dodał, robiąc obłudną minę.

-Dwóch rzeczy jednocześnie raczej nie zrobisz. Poza tym radziłbym poćwiczyć podstawowe słownictwo wietnamskie, sam wygląd może tu nie wystarczyć - odparł beznamiętnie Architekt.

— Taka szkoda — odpowiedział Cryer, wyraźnie udając tylko, że słowa Architekta go zasmuciły. — Jeśli chodzi o wietnamski, z tego, co wiem, to jest on bardzo podobny do chińskiego, więc nie powinno być problemu.

-Więc ustalone. Wkręcę cię do środka jako kogoś niewzbudzającego podejrzeń - dla profesora temat wydawał się zakończony. Jednak po krótkiej chwili podjął ponownie wątek.
-O ile oczywiście Malcolm uważa to za dobry pomysł.

- Malcolm uważa to za dobry pomysł - Extractor pokiwał głową.

- Cryer, od kiedy z Ciebie taki Rambo... i casanova? - spytała Amy.

— Nie rozumiem, o co ci chodzi — stwierdził niewinnie Cryer.

- No to jest pewien problem - zaczęła. Chciała dodać coś jeszcze, ale zaraz zrezygnowała. Machnęła tylko ręką.

- Nie przejmuj się nią Cryer - Malcolm lekko uśmiechnął się do mężczyzny - najwyraźniej Amy przechodzi tak zwane trudne dni.
Fox westchnęła kręcąc głowę ze zrezygnowaniem.

Twarz Fałszerza wydłużyła się przez ułamek sekundy, gdy odezwał się do niego Ekstraktor, ale zaraz potem wróciła do normy.
— Ha ha! Zing! — krzyknął radośnie, wskazując palcami na swojego szefa.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172