Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-05-2013, 23:58   #51
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Po powrocie Shade zdała dokładny raport z wszystkiego co zauważyła.
W końcu padła propozycja pójścia na targ, a potem LuQuman wyciągnął regionalne ubrania z kufra. Podeszła do niego i pogrzebała w rzeczach, które im dał. Była zdecydowanie sceptyczna co do takiego przebrania
- Jasne taka ze mnie będzie murzynka jak z mysiej dupy torba podróżna - powiedziała popatrując na mazidło w zestawie. Potem zerknęła na obie specjalistki. Blue odpadała. Jej uroda jasnowłosej blondynki była równie trudna do ukrycia jak jasnoszare oczy Valerie. Co innego pani Øksendal. Mimo ewidentnie nordyckiego nazwiska jej rysy były najbardziej afrykańskie z wszystkich osób przebywających w pomieszczeniu. Oczywiście poza przewodnikiem. Więc w sumie najlepiej nadawał się na tę wyprawę. Poza tym powinna się ruszyć z łóżka. Takie bezproduktywne leżenie nie wpływało najlepiej na człowieka.
Przez chwilę rozmawiały i nie była to łatwa rozmowa. Gdy niespodziewanie, najwyraźniej poruszona jej przebiegiem pani biolog, usiadła gwałtownie na łóżku, koc pod którym się skrywała opadł na dół ukazując elegancką bieliznę.
To musiało wywołać męskie komentarze. Tym razem trafiło na Ravera:
- Pani Øksendal, opalamy się na zewnątrz - skwitował wszystko drwiącym tonem Fox. - Valerie będzie Twoim mężczyzną. Nie wygląda, ale z nią będziesz bezpieczna. Nie bez powodu jest najemnikiem. Na zakupy powinny iść same kobiety, ponieważ będziecie najmniej rzucały się w oczy, o czym już wspomniał Kane. Przewodnik umówi nas na spotkanie z rządowymi. Ja zostanę w kryjówce, Wig i Kane odbędą miłą rozmowę z tymi ludźmi. Taki jest, póki co, plan. Proste?
Słysząc pierwsze słowa Foxa Shade parsknęła. Zauważyła też zażenowanie kobiety. Jeanne była już i tak wystarczająco spięta, więc Val postanowiła na siebie zwrócić uwagę znajdujących się w pomieszczeniu mężczyzn. Kiedy Fox skończył pokręciła głową i podeszła do niego stając tak blisko, że jej piersi prawie dotknęły jego torsu:
- Nie mam pojęcia skąd takie słowa słonko, ale zapewniam cię, że zdecydowanie preferuję mężczyzn i nie mam sama zamiaru dla żadnej kobiety pełnić tej roli - powiedziała wyraźnie rozbawiona.
Felix bezczelnie wlepił wzrok w jej biust, a potem badawczo przeleciał oczami po reszcie ciała najemniczki.
- No. Mówiłem, że nie wygląda - wyszczerzył zęby. - Dobra, panienki, w drogę. Nie ma co marnować czasu. Nic w tej kwestii więcej nie wymyślimy, a zakupy same się nie zrobią.
- No no Fox ależ z ciebie szowinista
- Uśmiech Valerie był jeszcze szerszy niż poprzednio - Dobrze, że nie mamy brudnych garów, bo pewnie byś nas do nich przykuł - parsknęła dźgając go palcem w pierś.

W tym momencie jej uwagę przyciągnęły dziwne ruchy na łóżku pani biolog. Kobieta całkowicie ukryła się pod kocem, a to co pod nim robiła wyglądało jak walka z jakimś ukrytym tam potworem. Co chwila pojawiały się jakieś górki i dolinki. Kilkukrotnie Øksendal kładła się na łóżku, a do góry unosiły się dolne partie jej ciała. W końcu, najwyraźniej pokonawszy potwora, zrzuciła z siebie koc.
Kiedy w końcu zeszła po drabince w pełni ubrana, w to samo co dnia poprzedniego, wyminęła Shade i Foxa podchodząc do rzeczy od przewodnika, krytycznie się im przyjrzała i wzięła kilka głębszych, nerwowych oddechów, Valerie pokręciła głową, ale nic nie powiedziała.
Skoro Jeanne zeszła z łóżka to już był jakiś postęp. Podeszła do niej i zapytała:
- To co wybierasz?
Pani Øksendal szybko wybrała jakiś zestaw ubrań. Nałożyła go na swoje kompletne ubranie. Po czym ponownie wróciła do łóżka. Wyciągnęła to co kładąc się spać włożyła pod poduszką. Powkładała swoje rzeczy do kieszeni. Shade nie skomentowała tego. Wolała jej nie zniechęcać, ale doszła do wniosku, że spacer z tak ciepło ubraną kobietą po afrykańskim mieście, nawet w środku zimy, może być ciekawym doświadczeniem.

Valerie nie miała problemów z wstydliwością. Całe szczęście, bo to byłoby zbyt uciążliwe przy trybie życia jaki prowadziła. Przesiadywanie w jednym pomieszczeniu z bandą samców była zbyt częstym zjawiskiem w jej życiu, by nie nauczyć się ignorowania ich obecności.
Przez chwile grzebała w rzeczach znajdując w końcu coś co w miarę na nią pasowało. Zdjęła kombinezon, który do tej pory miała na sobie, choć baterie do ładowania podłączyła kiedy tylko wróciła z patrolu. Pod spodem miała krótki top i stringi. Nałożyła na ciało mazidło starając się rozprowadzić je starannie po ciele. Czuła na sobie, pełne aprobaty męskie spojrzenia. Nie miała nic przeciwko, zdając sobie doskonale sprawę, że sprawiało im przyjemność patrzenie na jej zgrabne, pozbawione grama zbędnego tłuszczu ciało.
Kiedy skończyła włożyła kolorowe ubranie, upięła włosy i zawinęła je w chustę, tak jak robiły to tutejsze niearabskie kobiety. Dzięki temu przynajmniej skutecznie ukryła swoje jaśniejsze włosy. Nie zapomniała oczywiście o broni. Kilka noży przymocowała specjalnymi pasami w strategicznych punktach ciała, a z tyłu, za pas spódnicy wsunęła pistolet. Długa, szeroka bluzka, którą specjalnie wybrała, nie tylko tuszowała jej szczupłą sylwetkę i zakrywała broń, ale dodatkowo była przyjemnie chłodna i przewiewna.
Na koniec wzięła mazidło, drugą chustę i podeszła do specjalistki:
- Posmaruj nogi, ręce i twarz. Czy mam to dokładnie rozsmarowane na swojej? - Zapytała.
Jeanne pokiwała nieznacznie głową, na znak że jest dobrze. Później sama zaczęła się smarować. Wyciągnęła jednak wcześniej ze swojej walizki zestaw do makijażu. Odszukała tam lusterko i przy jego pomocy wtarła ciemną masę w twarz.

Słowa Kane’a o zwrocie tłumacza, przypomniały Shade, że myślała już wcześniej o sprawie załatwienia go dla specjalistek. Zapytała więc Blue o możliwość skopiowania chipa.
- Blue - Shade zwróciła się do hakerki - potrafisz kopiować chipa? Mam na nim tłumacza. Jeśli macie sloty, a udałoby się go skopiować może ułatwi wam to pobyt tutaj. Kiedy wrócimy mogłabym ci go dać do kopiowania.
Hakerka, która ciągle siedziała na łóżku, grzebiąc coś na komputerze, skinęła głową niemal automatycznie.
- Będę potrzebowała tylko czysty chip i trochę czasu, zwłaszcza jak się zabezpieczyli. Zawsze to jakieś zajęcie na czas, jak będę tu siedziała - uniosła wzrok i uśmiechnęła się kącikiem ust. - Spróbuję dowiedzieć się coś więcej o tym wszystkim, ale z tego miejsca mam dość ograniczone możliwości.
- Gdzie tutaj można zdobyć czyste chipy wiesz może Ghedi?
- Val zwróciła się do przewodnika.
- Czipy? - spytał tubylec z głupia frant. - Chodzi o urządzenia elektroniczne? Na pewno nie na targu. Znam jednego człowieka handlującego używanym sprzętem. Mieszka niedaleko na zachód stąd. Ludzie z tego obozowiska nad nami także często mają coś na sprzedaż.
- W takim razie załatwcie dwa czyste chipy przy okazji rozmów z czerwonymi.
- powiedziała Shade do pozostałych najemników.
Blue pokręciła głową.
- Ja nie potrzebuję. Poradzę sobie. Poza tym i tak nie mam gdzie tego... wetknąć.
- No to tylko jeden dla Jeanne. Chyba, że ty też nie masz odpowiedniego slotu?
- Zwróciła się bezpośrednio do Øksendal.
Jeanne też pokręciła przecząco głową.
- Wolałabym coś takiego jak przed chwilą oddałam.
- Na takie coś nie masz co liczyć
. - Valerie wzruszyła ramionami - więc albo masz slot i możesz mieć chipa skopiowanego z mojego albo będziesz musiała się obejść bez elektronicznego tłumacza. Decyzja należy do ciebie.
- Listę zakupów masz, prawda?? Nie wiem jak chcesz to odegrać, ale odzywać się nie muszę na tym targu.

Valerie skinęła głową i popatrzyła ponownie w kierunku najemników:
- W takim razie nie zawracajcie sobie głowy tą sprawą.
- Aha.
- Jedynie monosylaba była odpowiedzią, która padała z ust pani doktor.

Skoro wszystko zostało ustalone, Nie pozostawało nic innego jak udać się na targ by kupić coś do jedzenia. Może też jakieś rzeczy z listy lekarki. Najemniczka miała też nadzieję że uda się zdobyć więcej tajemniczego narkotyku, a także posłuchać o czym mówi się w mieście. Plotki zawsze miały w sobie spory pierwiastek prawdy. Wypytała jeszcze dokładnie przewodnika o targ i najbezpieczniejszą drogę do niego, a także o inne miejsca w których ewentualnie można popytać o potrzebne towary i wraz z niezbyt zachwyconą tym faktem panią biolog, wyszły na zewnątrz.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 01-06-2013 o 15:25.
Eleanor jest offline  
Stary 01-06-2013, 03:20   #52
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
Po rekonesansie najemnicy wymienili się informacjami. Niestety, z raportów wyłaniał się nieprzyjemny obraz sytuacji - w pobliżu trudno było o odpowiednią kryjówkę, a na południu, z tego co mówił Wig, w ogóle nie było czego szukać, chyba że udałoby się im zawrzeć wyjątkowo korzystny układ z rządowymi, w co Fox wątpił. Na wschodzie być może znajdzie się coś akceptowalnego, ale ostatecznie będzie można to stwierdzić dopiero wtedy, gdy już dogadają się z którąś ze stron na granicy stref. W każdym bądź razie, póki co cała grupa była zdana na krecią norę.

Mimo tych niedogodności oraz faktu, że przez ostatnie kilka godzin Fox prawie ciągle był na nogach, najemnik był w zaskakująco dobrym humorze. Sam do końca nie wiedział dlaczego, ale przywykł już do swoistej huśtawki nastrojów, więc wypadało tylko cieszyć się chwilą. Zwłaszcza, że rozrywki dostarczyli towarzysze, a zwłaszcza jedna towarzyszka. Ulubienica "drużyny" - Jeanne. Być może, gdyby skończyło się tylko na pierdołowatej rozmowie z Valerie, którą biolożka prowadziła, Fox byłby po prostu podirytowany. Na szczęście panienka poszerzyła przedstawienie o wygibasy na łóżku. Cóż tam się działo! Jeanne zachowywała się trochę jak nowe nabytki Namury w Liverpoolu. Te dwunastoletnie, które po raz pierwszy przebierały się w obecności całej gromady osób. Tyle że Raver, gdy trafił do grupy Namury, miał prawie piętnaście lat i dziewczynki już go za bardzo nie interesowały. Pani biolog jednak tylko zachowywała się jak mała dziewczynka - krągłości wyraźnie wskazywały na kobietę. Komentarze aż same cisnęły się na usta, choć Fox i tak się ograniczał. Nie chciał jej aż tak bardzo peszyć - może później będzie jeszcze śmieszniej. Poza tym, Valerie szlachetnie stanęła w obronie towarzyszki, używając broni, której Fox nie mógł zignorować. Bardzo rozpraszające. Zwłaszcza, że jako jedyna w grupie z wyglądu przypominała mu Jane. Oświetlenie w norze nie powodowało już tej iluzji kruczoczarnych włosów i jasnozielonych oczu, jak w Black Hawku, ale brud i pot przywoływał inne wspomnienia, do których Felix uśmiechnął się w myślach. Wtedy miał chyba lat siedemnaście, a Jane - dwadzieścia sześć...

A miało być jeszcze lepiej. Biolożkę udało się przekonać do tego, by poszła na targ, co było naprawdę fantastyczną wiadomością, bo Felix miał zostać w kryjówce, co zresztą sam zasugerował. Blue też zostanie, ale hakerka jak dotąd nie sprawiała niespodziewanych kłopotów, więc w tej chwili Fox czuł się szczęściarzem.

Zatem warta. Trudno było o ekscytację, ale to przecież dla profesjonalistów normalka. Tylko na starożytnych filmach ciągle się strzela. Fox wolał zresztą się nudzić niż niepotrzebnie nadstawiać karku, tak jak często robili to nowicjusze. Szkoda było kilku nazwisk... Raver szybko jednak odpędził te myśli, nie chcąc pogrążać się w nich na misji. Znajdzie się na to czas później.

Jak tylko wszyscy pozostali opuścili kryjówkę, a Felix zajął miejsce na warcie, na górze pojawiła się również Blue, ubrana już w spodnie, ale powyżej pasa wciąż tylko w obcisły, sportowy top.
- Na dole nudno i słaby zasięg - rzuciła tylko na wytłumaczenie. Przez chwilę robiła coś na holo-wyświetlaczu, zanim odezwała się ponownie.
- Ta cała Jeanne. Nie jest głupia. Tylko zachowuje się dziwnie. Podejrzewam, że zrobili ją w balona, to dlatego tak na wszystko narzeka i jest zdziwiona. To całe Miracle stąpa po cienkiej linii.
Felix przyglądał się hakerce przez moment, po czym się uśmiechnął.
- Przynajmniej nie ma jej tutaj. Cywile to generalnie dla nas problem na misjach. Bez obrazy. Nawet jednak na tym tle pani doktor się wyróżnia.
Zamilkł na chwilę, po czym rzucił prosto z mostu:
- Co wiesz o Miracle? Pytam się o konkrety. Z ciekawości. I nie tylko.
- Niewiele - odpowiedziała, wyraźnie ważąc słowa. - Raczej dobrze się ukrywają. Mówią o sobie, że chcą zlikwidować monopol korporacji. Zaczynają być aktywni politycznie. I tyle. Kto ich finansuje i skąd się wzięli, to nie mnie pytać.
Szkoda, ale Fox w zasadzie nie spodziewał się, że wyciągnie z niej coś więcej. Nie dość, że trudno było określić, co specjalistka wiedziała, to co najwyżej toleruje obecność najemników, niekoniecznie im ufając.
- Heh. No patrz, przyszło nam pracować dla idealistów. - Łatwo było poznać, że Fox nie mówił poważnie. - W każdym razie, chyba nie tylko Jeanne spodziewała się czegoś innego. Nie tylko ona mruczy pod nosem, że kontrakt nie mówił o tym czy tamtym. Jak Ci się podoba Somalia? Pierwszy raz w tych stronach? - Tym razem ton był bardziej neutralny, wręcz zagadkowy.
Kobieta nie odpowiadała przez jakiś czas, pogrążona w pracy. Lub próbująca taką udawać. Gdy uniosła wzrok, ciężko było coś z niego wyczytać.
- Podoba mi się tak samo jak i wam. Zwyczajnie w przeciwieństwie do Jeanne, wierzę jeszcze w wasze kompetencje - uśmiechnęła się znów kącikiem ust. - Liczyłam na coś łatwiejszego. Z drugiej strony nie narzekam, to jeszcze nikomu nie pomogło.
Najemnik prowadził monolog w myślach: Jeżeli naprawdę liczyła na coś łatwiejszego w pieprzonej Somalii, to jest mniej rozgarnięta, niż mi się zdawało. No tak, ale to ta sama panienka, która wcześniej mówiła o deportacji, więc czemu się dziwić. Albo świetnie udaje, albo ciągle tkwi w cyberprzestrzeni. Możemy się tylko radować, że nie jest malkontentem. Tego by jeszcze brakowało.
Gdy Fox znowu się odezwał, mówił bardziej sam do siebie niż do Blue:
- I dobrze. Pójdzie nam łatwiej z jedną Jeanne.
 

Ostatnio edytowane przez Cybvep : 01-06-2013 o 14:32. Powód: podwójny fragment
Cybvep jest offline  
Stary 02-06-2013, 22:25   #53
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Kane zgrzytnął zębami, słuchając słów tubylca. Na twarzy najemnika na chwilę pojawiła irytacja, szybko z niej znikając.
- Dobra, nikt nie mówi, że mamy się ograniczać do jednego. Jeśli nie mamy dobrego miejsca do przenosin, warto rozmówić się z Czerwonymi. Poza tym umówić spotkanie z arabusami lub rządowymi. Brudasów nie lubię jeszcze bardziej od... - przełknął następne słowa, zezując na przewodnika. - Ze wszystkimi się nie ugadamy, nie ma sensu. A rząd może coś więcej wiedzieć o Umbrelli. Z drugiej strony, arabusy mają bliżej tej kopalni jak się zdaje. To też sprawa do zbadania. W tym czasie kobiety mogłyby załatwić sprawę zakupów i uzupełnienia zapasów. Nie będą się rzucać w oczy na targu.
- Co z bronią? - zapytał Fox. - Bez niej będziemy jak bez gaci. Zostawiamy tutaj sprzęt, licząc na to, że nikt się nim nie zainteresuje podczas naszej nieobecności? Co do zakupów - sprawą kluczową jest wóz. Kradzież raczej nie wchodzi w grę, chyba że natrafi się wyjątkowo korzystna okazja.
- Jedno z nas musi tu zostać - Kane skinął głową. - Póki nie możemy się jawnie pokazywać, weźmiemy tylko broń krótką. Ją łatwo ukryć pod ubraniem. Pojazdy rzucają się tu w oczy. Wolałbym przenieść kryjówkę bardziej na zachód, do tych, z którymi się ugadamy. Znaleźliście coś ciekawego w nocy?
- Tylko biedę, jeżeli chodzi okolicę. Ach, i zatęchłą ruinę ze zwłokami staruszki w środku, na południe stąd. To raczej ostateczność... - Felix wzruszył ramionami.
- Na granicy stref jest dom z wypalonym parterem. To może być dobre miejsce jako punkt przerzutowy. Jeśli dogadamy się z którąś ze ston. - Powiedziała Shade - Wchodzenie na górę nie jest proste, bo nie ma schodów. Można załatwić drabinę. Miejsce jest całkiem puste - Dziewczyna opisała dokładnie w jakim stanie znajduje się budynek i co zastała w środku.
- Przy morzu domy trochę bogatszych. Do wody brak dostępu, chyba, że bardziej na wschód. Bo wszędzie teren lotniska, straże w środku. Nie widziałem jakie, podejrzewam, że bardziej rządowi niż "Czerwoni" - dodał Wig.
- Co do poruszania się po mieście - Shade popatrzyła na mapę z podziałem wpływów i zasięgiem zakłóceń - to myślę, że powinniśmy dogadać się z rządowymi. Arabowie są nieprzewidywalni, a po ich terenie i tak zawsze można się poruszać w maskujących strojach. Najłatwiej ich udawać.

Irlandczyk nie wtrącał się do rozmowy kobiet. Jak zwykle wgapiał się w mapę, w swojej głowie ustalając i zapamiętując szczegóły. Uniósł wzrok dopiero po słowach Foxa. A gdy już uniósł, to się przyglądał, jak Valerie robi z siebie murzynkę.
- Jest nieźle, ale wolę cię jasną. Jak już będziecie na tym targu to skombinujcie mi jakiś browar.
W odpowiedzi Shade posłała mu rozbawione spojrzenie:
- Zobaczymy co da się zrobić. - Powiedziała przeciągając słowa.
Kane przeniósł spojrzenie na Foxa i Wiga.
- Pójdziemy, ale najpierw załatwiłbym sprawę z "Czerwonymi". Jak łatwo pójdzie to wiele ułatwi. Podejrzewam, że umówienie wizyty u rządowych i tak dłużej potrwa. A jak już będziemy u tych pierwszych to można kupić wóz. Jeanne, muszę cię prosić o oddanie tłumacza, inaczej za diabła nic nie zrozumiem z tutejszego szczekania.
Pani biolog odpięła urządzenie bez słowa i wyciągnęła rękę bardzo za siebie tak by O’Hara mógł zabrać swoją zabawkę, nie odwracając głowy w jego kierunku. Wziął i przypiął do swojej ręki

***

Ghedi sprawnie uwinął się z załatwianiem spotkań, dzwoniąc pod dwa numery z wysłużonego, starego smartfona. Technologia holograficzna nie dotarła tu jeszcze w pełni.
- Z tutejszymi możemy spotkać się za godzinę. Wiem gdzie. Z rządowymi to trochę potrwa. Mój człowiek musi nawiązać kontakt, a nie ma mowy o pospieszaniu tam kogoś. I tak będą nieufni. Podejrzewam, że może to potrwać około doby.
Mieli jeszcze chwilę na przygotowania, zanim LuQman wyprowadził ich z kryjówki, a potem obozu dla imigrantów, kierując się na południe, w stronę morza. Wig już zwiedził te okolice i łatwo domyślił się, że szefowie mają lepsze domy niż te rozpadające się rudery. Przewodnik zatrzymał się przed jednym z ogrodzonych, piętrowych budynków, ze strażnikiem widocznym przy bramie.
- Byłoby najlepiej, jakbyście pozwolili mi mówić. Tłumaczyć. Nie przez te urządzenia.
Kane przygotowywał się do tego spotkania krótko. Prócz zwykłego ubrania, pod które włożył kamizelkę kuloodporną, miał przy sobie tylko trochę pieniędzy i pistolet, schowany pod ubraniem. Zgodził się na prośbę przewodnika skinieniem głowy, tłumacza przestawiając na tryb tekstowy. Nie chciał zostać wyrolowany.
Wig postąpił podobnie, również zabierając tylko pistolet i nóż bojowy, oraz kamizelkę.

LuQman nie opóźniał już bardziej, kierując się bezpośrednio do bramy, gdzie strażnikowi pokazał przepustkę i powiedział kilka słów. Co ciekawe, przepustki zarówno jego jak i najemników zostały przeskanowane. Zawołał i z budynku wyszło jeszcze dwóch tubylców, prowadząc na spotkanie. Przed wejściem jeden z nich odezwał się, co Ghedi przetłumaczył:
- Bez broni.
Było to do przewidzenia, Irlandczyk wyjął pistolet i wręczył tamtemu do łapy. Nie puścił jednak od razu.
- Powiedz mu, że jest za to odpowiedzialny i chcę odzyskać w nienaruszonym stanie.
Mówił to patrząc pieprzonemu murzynkowi w oczy. Większość z nich pewnie nigdy nawet nie widziała nowoczesnej broni. Przewodnik przetłumaczył, a tubylec skinął głową. Wig również oddał mu pistolet i nóż. Jeden z nich szybko ich "przetrzepał", a potem poprowadzili dalej, wgłąb domu. Do prawie pustego pomieszczenia, w którym czekało dwóch niezbyt wyróżniających się z tłumu murzynów. Tyle, że ich ubranie wydawało się nieco lepsze i bardziej zachodnie - koszula i spodnie były wyprasowane i czyste.
- Ghedi mówi, że przyszliście po przepustki. Co robicie w Mogadiszu? - przetłumaczył przewodnik ich pierwsze słowa, w których nie było śladu powitania. Prócz nich w pokoju pozostał także strażnik z AK przewieszonym przez pierś.

Kane zmierzył "Czerwonych" zimnym spojrzeniem, nie odpowiadając od razu na zadane pytanie. Jaki kolor skóry i miejsce spotkania, tacy gospodarze. Postanowił załatwić to szybko i konkretnie.
- Poszukujemy czegoś. Nie ma to nic wspólnego z waszymi ludźmi, ani z toczącą się tu wojną. Potrzebujemy siedmiu przepustek na przemieszczanie się po tym rejonie w dzień i w nocy, pod bronią. Potrzebujemy także transportu. Możemy zapłacić.
Ghedi tłumaczył, a tłumacz zdawał się potwierdzać, że nie przekręca, chociaż to dało się potem jeszcze sprawdzić, bowiem urządzenie posiadało nagrywaną historię. Przywódca tubylców pokiwał głową. Gdzieś z oddali dobiegł ich głuchy odgłos, niepokojąco przypominający wybuch, ale nikt z obecnych na niego nie zareagował.
- To będzie pięć tysięcy w waszej kapitalistycznej walucie. Lub dwa tysiące, jeśli jesteście w stanie zdobyć dla nas kilka informacji. Albo zlikwidować cel.
O'Hara pokręcił głową natychmiast po tym, jak przywódca skończył pieprzyć. Kapitalistyczne pieniądze? Ta nazwa nawiązywała do komunistycznych świń? Jeszcze tego brakowało. Co za urocze miejsce.
- Tysiąc i informacje. Nie będziemy nikogo ani niczego likwidować, nie chcemy brać udziału w waszych sporach.
Skoro spuszczał tak z ceny, te dane były im potrzebne.

Gdy tylko LuQman skończył tłumaczyć, do pokoju wpadł zdyszany murzyn i nachylając się nad przywódcą wyszeptał mu coś do ucha. Jeśli murzyn mógł zblednąć, to właśnie to zrobił. Wstał, podobnie jak drugi z nich, do tej pory milczący. Skinął głową.
- Zgoda. Maruq przekaże wam co trzeba i z nim dogadacie szczegóły. Ja muszę iść.
W połowie drogi jeszcze rzucił przez ramię.
- Myślę, że możecie nie mieć wyjścia, jeśli chcecie w tym mieście pozostać. Wojna dopada każdego.
Z tymi słowami wyszedł. A Maruq wskazał im drzwi.
- Tędy. Zostało trochę do omówienia - odezwał się w całkiem niezłym angielskim, zaskakując ich. - Potrzebujemy wszystkiego, co możecie znaleźć o naszych wrogach. Zawartości ostatniego transportu, danych o innych białych, tej ostatniej ewakuacji i tego czym jest nowy narkotyk.
Nie wydawał się chętny do wyjaśniania dlaczego sami jeszcze wszystkiego nie sprawdzili.
- Ufamy wam słabo, ale Ghedi jest poręczycielem. Prawda, przyjacielu?
Przewodnik z wyczuwalnym strachem przytaknął.
Irlandczyk przyglądał się temu wszystkiemu i przysłuchiwał w ciszy, niepewny tego, dlaczego poszło tak łatwo. Spojrzał porozumiewawczo na Wiga.
- Myślę, że się dogadamy.
 
Widz jest offline  
Stary 03-06-2013, 11:18   #54
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Podróże kształcą, o czym każdy wie. A samotne spacery po Mogadiszu tym bardziej. Co prawda Wigowi nie udało się dotrzeć do wybrzeża, ale przynajmniej dowiedział się dlaczego nie można tam dotrzeć. Murzyni zbudowali sobie lotnisko nad wodą. Wprawdzie mógł sobie to sprawdzić na mapie, ale Peter lubił weryfikować niektóre rzeczy na własne oczy.

Dla przykładu bielizna panny Øksendal. Można było zapewne przy odrobinie samozaparcia odnaleźć w sieci na facebooku, czy innym twitterze zdjęcia Jeanne w kostiumie kąpielowym na plaży w tropikach, może nawet i topless z nieodłącznym sweetaśnym dziubkiem, ale zobaczyć na niej czarną bieliznę na żywo, to było zupełnie inne doświadczenia. W dodatku tak uroczo starała się ukryć podczas przebierania.

Podczas operacji „zmiana ciuchów” starał się ją ośmielić nucąc sobie jakby nigdy nic „Hot Staff”, ten nieśmiertelny przebój Donny Summer. Przy okazji sam się przebierając i smarując mazidłem. Atmosfera zrobiła się cokolwiek frywolna, zwłaszcza gdy Valerie zrzuciła kombinezon. Wig stanął przy niej w samych spodenkach częściowo tylko posmarowany maścią i napiął bicepsy śpiewając nienaturalnie niskim głosem:

I'm too sexy for my shirt too sexy for my shirt
So sexy it hurts
And I'm too sexy for Milan too sexy for Milan
New York and Japan


Odwrócił się bokiem do Shade i trącił swym biodrem o jej biodro. Potem zrobił jeszcze taniec brzucha. Nawet mu nieźle szło. Niestety reszta nie poszła w jego ślady, a szkoda mogli zrobić niezłą imprezę integracyjną. Nic tak nie zbliża jak wspólne wygłupy.

Kiedy Wig zaczął robić z siebie widowisko Shade pokręciła głową:
- Głupek z ciebie Wig. Patentowy głupek. - Powiedziała krzywiąc się do niego.
- Jeżeli już to patentowany moja droga. - odpowiedział Peter z godnością angielskiego dżentelmena.
- Może i patentowany - wzruszyła obojętnie ramionami - a to jakaś różnica?
Wig tylko puścił do niej perskie oko.

Chwila zabawy była jednak krótka i trzeba było podjąć znowu trud zarobienia garści eurodolarów. Wig z Kanem i przewodnikiem poszli pogadać z „czerwonymi”. Peter nie narzekał, że ma przy sobie tylko nóż i pistolet. Przy najmniej jak pójdzie źle, to mu komuchy nie znacjonalizują więcej sprzętu. Rozsądnie trzymał język za zębami pozwalając Irishmenowi prowadzić rozmowę. Ograniczył się do obserwowania czarnych gęb. Okazało się, że „czerwoni” mają z nimi zbieżne interesy.
- Wróg naszego wroga, jest naszym przyjacielem. – podsumował filozoficznie rozmowę.
Pamiętał, że nawet Sir Winston Churchill dogadał się ze Stalinem, by dopaść Hitlera.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 04-06-2013 o 08:21. Powód: Odpowiedź Shade. Usunięcie kontrwersyjnego zdania o Jeanne.
Tom Atos jest offline  
Stary 04-06-2013, 16:39   #55
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 08:42 czasu lokalnego
Środa, 16 grudzień 2048
Wschodnie Mogadiszu, Somalia




Shade, Øksendal

Opuściły teren obozu dla imigrantów bez ściągania na siebie zbytniej uwagi, mimo, że Jeanne co do tej wycieczki przekonana to raczej nie była. Maść, którą wręczył im Ghedi, była nowoczesnym produktem, przylegającym do skory i nie odróżniającym się od niej, mimo, że nie robił z nich tak czarnych murzynek, jak wyglądała większość tutejszych kobiet, choć dzięki mazidłu biochemiczce nie było do tego daleko.
Do targu nie było daleko. Ogrodzony teren pełen był już ludzi, przepychających się, krzyczących i potrącających obie kobiety, nie zwracając na nie najmniejszej nawet uwagi. Łatwo było się tu ukryć, zniknąć w tłumie, lecz jednocześnie ścisk i specyficzny klimat tego miejsca nie działały dobrze nawet na Shade, o Øksendal nawet nie wspominając.

Targ był większy i zdecydowanie bardziej zatłoczony niż ten w miasteczku na północy, który odwiedziła poprzedniego dnia. Być może było to jedyne, a na pewno największe tego typu miejsce w zachodniej części Mogadiszu i stąd przybywali tu z całego regionu, choć głównie kobiety i dzieciaki, wiele z nich bezczelnie obmacywało kobiety, czy to szukając czegoś do ukradzenia czy z powodów zupełnie innych. Stragany natomiast zwykle okazywały się ustawionymi w stos pudłami, skrzynkami a w wielu miejscach sprzedawane towary leżały na matach bezpośrednio na ziemi lub były trzymane przez krzyczących głośno i zachwalających je handlarzy.
Kupić można było chyba wszystko. Sprzedawano ubrania, naczynia - nawet takie gliniane, jedzenie w różnych postaciach - od samych produktów po gotowe i jeszcze ciepłe potrawy, przyprawy, starą elektronikę czy zupełnie losowe przedmioty, ułożone razem niczym na starych targach rodem z Europy lub garażowych wyprzedażach ze Stanów. Brakowało tylko towarów luksusowych i zaawansowanych technologicznie. Podstawowe produkty Valerie nabyła szybko. Mimo, że się rozglądała, nie znalazła jednak wyraźnego sprzedawcy narkotyków, o ile nie chciała sobie kupić nieco khatu, tym bowiem handlowano tu niemal oficjalnie. Specjalistycznych urządzeń czy nawet szklanych naczyń odpowiednich kształtów także nie były w stanie tu kupić, co najwyżej zamienniki. O palnikach również nie było mowy, nie licząc zwykłych butli z gazem i podłączanych do nich urządzeń starego typu.

Powiadają, że pobliskiej eksplozji człowiek nie słyszy, czasem nawet nie widzi. To dzieje się zbyt szybko, jest zbyt gwałtowne, by ludzki mózg w pełni zarejestrował. A uszy wypełnia cisza, gdy uszkodzone bębenki protestują przeciwko takiemu traktowaniu. Tak było również i tym razem.
Obiema kobietami, jak również cała masą ludzi kręcących się po targu, fala uderzeniowa rzuciła jak szmacianymi lalkami. Wylądowały na jakimś połamanym straganie, wśród drewnianych skrzynek, boleśnie obijających ich ciała i przetoczyły się po suchym piachu tworzącym podłoże. Trwało chwilę, podczas której mózgi nie mogły przetworzyć tego, co się stało. Wybuch nastąpił w miarę daleko od nich, dlatego prócz kilku stłuczeń i zadrapań, w tym jednego mocniejszego nieco na twarzy Jeanne, nic im się nie stało.
Czego zupełnie nie można powiedzieć o ludziach, którzy znaleźli się w epicentrum.

Wystarczyło spojrzeć w tamtym kierunku. Ciała leżały wszędzie i tylko część z nich poruszała się. Krew również była wszędzie. Krzyków nie słyszały. Może same krzyczały? Otwarte usta wielu kobiet i dzieci mogły świadczyć o tym, że hałas był ogłuszający. Niektóre stragany paliły się, inne tylko dymiły. Resztę przysłaniał im tłum, oszalały z paniki. Ludzie biegali we wszystkie strony, przynajmniej ci co mogli. Inni czołgali się lub poruszali na czworakach niczym dzieci we mgle. Mięśnie powoli odzyskiwały sprawność. Uszy również, a kakofonia dźwięków uderzała z coraz większą siłą.
A wśród niej wystrzały.
To wcale nie był koniec tego koszmaru. Były ciągle na środku targu, z trudem dostrzegały jedną z bram. Gdzieś, pojedynczo lub w parach pojawiali się mężczyźni z bronią. Niektórzy, trzymający karabiny, strzelali bez litości w bezbronny tłum. Inni, z maczetami, potrafili rzucić się na kogoś i zacząć rąbać szyję potężnym ostrzem.
A wszystko to zaczęło się ledwie sekundy wcześniej!
Nie widać było żołnierzy "Czerwonych", ale z nieco większej odległości dobiegała wyraźna wymiana ognia.
Jakaś kobieta nagle upadła pomiędzy nie, na jej białej tunice pojawiła się i szybko powiększała plama krwi.


Fox

Trzymanie warty od zawsze było cholernie nudną częścią tej roboty. Jasne, przeloty i inne próby cierpliwości także nie jawiły się jako szczyt rozrywki, ale warta wymagała jednoczesnego utrzymania koncentracji jak i zmuszenia ciała do nie pogrążenia się we śnie w chwili, gdy do roboty nie było nic. W końcu ciągle musiał pozostawać czujny. Blue znów zamilkła, tylko jej oczy i dłonie poruszały się hipnotyzująco. Gwar na zewnątrz to przybierał na sile, to nieco słabł, ciągle jednak pozostawał głośny. Przed szparą, przez którą wyglądał Fox, bez przerwy przechodzili kolejni mieszkańcy rojnego obozu. Przez jakiś czas nic się nie działo.
Nagle z północnego-zachodu doszedł do nich huk eksplozji. I strzały Wojna w Mogadiszu nie ustępowała, ten jednakże był głośniejszy od porannego, musiał nastąpić bliżej. Ruchu dookoła to nie spowolniło. Ludzie się przyzwyczaili. Powiadano, że przyzwyczaić można się do wszystkiego.

Zahe przyzwyczajona nie była, więc aż przerwała swoją pracę. Otarła czoło, w blaszanym baraku temperatura dość szybko rosła, mimo, że na zewnątrz było może ze dwadzieścia-dwadzieścia kilka stopni. Słońce jednak oślepiało, chociaż daleko na horyzoncie majaczyły jakieś chmury, nadciągające znad morza. Grudzień to dla Somalii była przecież pora deszczowa, nie mogły więc dziwić. Hakerka odezwała się niespodziewanie.
- Ta kopalnia, jestem prawie pewna, że powstała niedawno, wraz z innymi inwestycjami w tym mieście. Rządowa część jakby dostała w tym samym czasie niezły zastrzyk gotówki. Wydaje się jasne skąd. Skoro wtedy też pojawiło się laboratorium, to wniosek nasuwa się oczywisty. Kopalnia jest niedaleko elektrowni, chciałabym się tam udać, byłaby szansa dowiedzieć się więcej.
Już miała wrócić do pracy, gdy na uliczce tuż obok nich rozległ się wyraźny strzał, a potem krzyk.

Fox szybko wrócił do obserwacji terenu. Pierwsze co ujrzał, to ludzie biegnący przed siebie i pozostawiający zupełnie pustą przestrzeń - nie licząc trupa jakiegoś starszego człowieka, leżącego na środku przejścia. W zasięgu wzroku, niedaleko za skrzyżowaniem najbliższym ich kryjówce, dostrzegł czterech mężczyzn o nieco jaśniejszej karnacji, niż zwykle widziało się wokół. Wyróżniali się nie tylko tym. Dwóch z nich trzymało kałasznikowy, rozglądając się czujnie z palcem na spuście. Pozostałych dwóch także miało broń, ale przewieszoną przez plecy, bowiem w rękach nieźli podłużne, nieco przypominające duże gaśnice, metalowe pojemniki, choć w przeciwieństwie do gaśnic, te były białe i pozbawione oznaczeń. Blue także to widziała i najemnik patrząc na nią, miał wrażenie, że pod czaszką kręcą się jakieś małe trybiki, bowiem kobieta trwała nieruchomo z szeroko otwartymi oczami. A potem powiedziała.
- To pojemniki na gaz. Mogą mieć w nich wszystko! - syknęła z wyraźnym strachem ukrytym za miną próbującą go nie okazać.
Jeden z tych czterech sięgnął do torby, którą miał na plecach i wyjął z niej maski przeciwgazowe, rozdając je swoim towarzyszom.


Irishman, Wig

Maruq poprowadził ich tą samą drogą, którą przyszli. Oddano im także broń, a tubylec rzucił im kluczyki do samochodu i wskazał vana, stojącego obok budynku pod jakąś wiatą, wraz z kilkoma innymi wozami. Był to stary samochód, ale wyglądał na utrzymanego nieźle, na pewno lepiej od tego pickupa, którego ukradli poprzedniego dnia.
- Wypożyczamy wam go. W innych okolicznościach nasze rozmowy mogłyby wyglądać inaczej. Wiemy, że tej nocy do miasta przedostali się jacyś ludzie, zabijając sporo naszych. Może to wy strzelaliście, może nie wy. - uniósł rękę, uciszając potencjalne sprzeciwy czy tłumaczenia, dając tym samym znać, że jest to nieistotne w tej chwili. - Teraz musimy liczyć na wzajemną pomoc, prawda? Tacy jak wy zawsze mają kontakty i możliwości technologiczne. Szef nie poparłby tego, co wam mówię, ale sami musieliście dojść już do tego, że mamy kłopoty. Brak nam specjalistów. Te skurwysyny zabijają wszystkich, o których się dowiedzą. A z tego też powodu zbyt mało wiemy. W teraz jeszcze zdetonowali bombę na targu. Potrafią też obcinać naszym głowy i wyrzucać na ulicę. Pojebani idioci!
Mężczyzna był gadatliwy. Wyszli już na zewnątrz, odpalając samochód. Miał benzynowy silnik i odpalił po drugim przekręceniu kluczyka. Murzyn dał komuś znak i z kanistra dolano paliwa do baku.

Wskazano im miejsca z tyłu wozu. W końcu jeszcze nie dobili targu. Maruq usiadł razem z nimi, wyjmując plik kart magnetycznych i wyjął siedem z nich, podając O'Harze. Podał również zapisany na papierowym kartoniku numer telefonu.
- Kontakt pod tym numerem. Wiemy, że obie grupy mają wewnętrzne sieci wymiany informacji, rządowi chyba lepiej zabezpieczoną. Używają zwykle kabli rozciągniętych po swoich dzielnicach. Ale może też dowiecie się czegoś poza tym. Najważniejsze dla nas w tej chwili to dane na temat nowego narkotyku, ewakuacji kapitalistycznych pojazdów, dzisiejszego transportu dla Arabów. Dobrze byłoby też dowiedzieć się kim są biali kręcący się przy tak zwanym "rządzie". Lokalizacji ich szefów. Cokolwiek, co da nam przewagę. No a kasę i tak jesteście winni. Gdy nie dostarczycie żadnych informacji, koszt to pełne pięć tysięcy. Teraz tysiąc.
LuQman wyjął małą kartę z elektronicznymi danymi, a dokładniej tysiącem Eurodolarów na niej zakodowanych i przekazał to tamtemu.

Maruq schował ją, wcześniej sprawdzając.
- Dobra. Teraz, by było uczciwie, w końcu nie chcemy byście nam uciekli...
Nie zdążył dokończyć a najemnicy nie dowiedzieli się jaki mieli pomysł na zmuszenie ich do wywiązania się z tej dziwnej i niezbyt dokładnej umowy. Gdzieś zza ogrodzenia, którym był trochę ponad dwumetrowy mur z drutem kolczastym, odezwała się seria z karabinu maszynowego. Strażnik przy bramie wrzasnął, a potem padł na ziemię. Martwy. Nagła eksplozja przesłoniła pole widzenia. Odłamki muru poleciały we wszystkie strony, prawie docierając do samego budynku. Jakiś "Czerwony" na balkonie powyżej coś krzyknął i sam pociągnął serią ze swojego kałasza. Maruq wypadł z vana, z wymalowaną na twarzy nie tylko wściekłością, ale i strachem.
- Wiedzieli gdzie uderzyć, mimo, że zmieniamy miejsca! Jeśli to wasza sprawka...
Nie dokończył, bo dym po eksplozji rozwiał się już częściowo i widać już było sylwetki atakujących. Krzyknął coś do swoich i pobiegł do budynku. Prócz niego i samochodów w obrębie muru nic nie było. Najemnicy ciągle w vanie mieli małe szanse pozostać niezauważeni, zwłaszcza, że silnik ciągle pracował. LuQman wyglądał na przerażonego.
Kolejne strzały przymuszały do szybkich decyzji.
 
Sekal jest offline  
Stary 07-06-2013, 13:46   #56
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Robiło się coraz goręcej. Nie mieli czasu na długie dywagacje. Trzeba było zaufać instynktowi. Wig spojrzał na O’Harę:

- Kane podjedźmy vanem kawałek dalej pod mur. Wejdziemy na dach auta i przeskoczmy na drugą stronę. - zaproponował.

Niestety nie miał przy sobie większości ekwipunku. Z broni miał tylko pistolet i nóż.

- To nie jest zły pomysł - odpowiedział Irlandczyk. - O ile ciapaci nie otoczyli całego terenu. Będziemy mogli zajść ich od tyłu. Nie przylazłem tu po to, by porzucać zakupiony sprzęt. Poza tym pozbycie się kilku fanatyków dobrze działa na moje samopoczucie.

Nie dokładnie Wigowi o to chodziło, ale uznał, że teraz jest najważniejsze wydostanie się spod ostrzału. Nie marnując czasu usiadł za kierownicą i wrzucając bieg ruszył zawracając furgonetką w stronę muru tuż przy budynku. Nie mógł wiechać pomiędzy mur, a budynek. Było za mało miejsca, ale odjechał dalej od bramy.

Napastnicy nie próżnowali. Rozległy się strzały. Kilku arabów wbiegło na plac i zaczęło strzelać, rzucono granaty. Jakaś kula trafiła w przednią szybę kompletnie ją rozbijając. Na szczęście nikt nie został ranny. Nie wiadomo jak by napastnikom poszło, gdyby od strony okien nie rozległy się serie z kałasznikowów czerwonych. Arabowie musieli zmienić cel, co dało czas Wigowi na dojechanie do muru. Mężczyźni zgodnie z planem wspięli się na dach. Wig zobaczył splątany, dość wysoki kolczasty drut. Można było go pokonać, ale nie bez bolesnych pokłuć. Rzucił okiem na uliczkę po drugiej stronie. Pusto, gdzieś kilkadziesiąt metrów dalej biegła grupka ludzi. Wig odbił się mocno od dachu vana i jednym susem przeskoczył kolczasty drut i mur. Spadł po drugiej stronie ponad dwa metry niżej amortyzując uderzenie zgięciem nóg i przewrotką. Przeturlał się i przykucnął. Spojrzał w górę. Przez chwilę widział wystraszoną twarz LuQman. Po chwili także przewodnik zeskoczył na dół. Niestety z braku wprawy wylądował na nogach i syknął z bólu. Podbiegł do Wiga i przysiadł łapiąc się za kostkę.

Peter poczekał, aż znajdzie się przy nich Kane. Tymczasem uliczką biegło mniej więcej w ich stronę kilku uzbrojonych ludzi, ale nie wiadomo było po czyjej są stronie. Peter sięgnął po pistolet.

- Kane. - powiedział do dowódcy - Zostawmy tubylców. Nich to załatwią między sobą i wycofajmy się na kwaterę.

Była to tylko sugestia. Wig nie zamierzał kwestionować rozkazów Irishmana, gdyby chciał kontynuować walkę. W takim wypadku ruszyłby za nim osłaniając go.

Miał jednak nadzieję, że Kane nie będzie chciał ryzykować. Nie dość że narażaliby się sami, zupełnie według Wiga niepotrzebnie, to jeszcze mogli stracić w głupi sposób LuQmana.

Najrozsądniej było się wycofać. Zwłaszcza, że w zasadzie dostali to, co chcieli.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 09-06-2013, 18:13   #57
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Szczęście w nieszczęściu, w tym przypadku nieszczęście w nieszczęściu, mogło bardzo pomóc w tych całych negocjacjach. Nie dało murzynkowi dokończyć, bardzo korzystnie, bo Kane uważał, że cokolwiek miał jeszcze tamten do dodania, było nie do przyjęcia. Poręczenie w postaci LuQmana zdecydowanie bardziej odpowiadało najemnikom. Irlandczyk podejrzewał, że nie miałby wyrzutów sumienia, gdyby ostatecznie skończyło się to końcem nędznego życia ich przewodnika. Do cholery, nie przybył tu ratować ludzi z ich własnej nędzy.
Strzelanina pogoniła Maruku, czy jak mu tam było, więc mogli na szybko zorganizować plan wyrwania się spod ostrzału. Ten Wiga się nadawał, nawet jeśli po oczach widać było, że Anglikowi nie zupełnie o to chodziło, co planował O'Hara. Delikatnie tylko niepokojeni przeskoczyli mur. Kane wylądował na obu nogach i przetoczył się równie sprawnie co Peter, wysłuchując jego propozycji. I ignorując ją.
- Nie. Musimy kilku utłuc. Po pierwsze jest tam nasza fura. Po drugie, udowodnimy, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego. Inaczej jakby wygrali obrońcy to moglibyśmy mieć przesrane. A po trzecie, słyszałem, jak mówili o targu. Shade i Jeanne tam poszły. Nie daruję skurwysynom.
W trakcie mówienia wskazał kierunek przeciwny do tego, z którego nadbiegali ludzie. Okrążali mur okalający zaatakowany budynek, wypatrując niebezpieczeństwa. Przypomniał sobie o komunikatorze, przez który próbował wywołać pozostałych. Bezskutecznie.
- Arabusy się przygotowały. Odcięły komunikację.
Zakłócacze były drogie i nie potrafiły na takiej mocy działać długo, ale nikt nie powiedział, że szejkowie nie mają kasy.

Poprowadził pozostałą dwójkę przy samym murze, skręcając i chwilę później wychylając się zza załomu. Strzelanina trwała w najlepsze, atakująca strona jednak chyba nie chciała kombinować, lub zwyczajnie nie była wystarczająco inteligentna. Atakowali tylko bramą i co działo się za nią, tego nie widzieli. Ale poza murem stało ukrytych i wychylających się tylko dla oddania strzału, jeszcze kilkunastu Arabów, w tym grupa, która właśnie nadbiegała niosąc jakiś cięższy sprzęt. Peter ich właśnie zauważył wcześniej. Zaczęli rozstawiać coś niepokojąco przypominającego moździerz, najwyraźniej bardzo krótkiego zasięgu. Bo sami stali ledwie kilkanaście metrów za tymi walącymi z broni maszynowej, kryjąc się za murkiem przeciwległego domu, pustego, lub wcześniej przez nich zdobytego, bowiem nigdzie w nim nie widać było ruchu.

Kane nie zastanawiał się długo. Nie wnikał dlaczego "Czerwoni" nie próbują spieprzać, skoro arabusy walą tylko jednymi drzwiami. Jakiś powód chyba być musiał. Wskazał Wigowi moździerz.
- Zajmę się nimi. Ty trzymaj się za załomem po przeciwnej stronie i pozbądź się tych, którzy mnie dostrzegą. I pilnuj Ghediego, jeszcze nam się przyda.
Ruszył na przeciwną stronę ulicy, pociągając za sobą resztę. Skulony biegł szybko, a potem od razu odbił w bok, ku obsłudze moździerza. Huk wystrzałów pewnie zagłuszyłby odgłos pistoletu, wolał jednak jeszcze po niego nie sięgać. Jeśli zdąży skrócić dystans wystarczająco, pięści załatwią resztę.
Wig nie dyskutował, gdy już rozkazy zostały wydane, a LuQman wyglądał na totalnie przerażonego, na tyle, by najemnik musiał pociągnąć go za sobą, zanim tamten zdecydował się ruszyć. Bez przeszkód dotarli do drugiej strony ulicy i Irlandczyk odbił w bok. Biegł po otwartej przestrzeni i mimo, że Arabowie byli zajęci budynkiem, to jeden z nich, przeładowując właśnie broń, dostrzegł biegnącego. Przez chwilę jakby namyślał się czy go zna i krzyknął. Przy braku reakcji uniósł broń i wystrzelił. W tym samym czasie co Wig, ale ten musiał poprawiać - pistolet na większe dystanse skuteczny zbytnio nie był. Kule zaterkotały po murze tuż obok biegnącego najemnika, rozpryskując tynk i kawałki cegieł. Pancerz zabłysnął raz, gdy zmieniał kierunek jakiegoś pocisku. Kolejni zaczęli się odwracać, w tym również jeden z załogi moździerza, który właśnie wypluwał z siebie pocisk. Eksplozja na budynku po przeciwnej stronie nastąpiła niemal natychmiast. Krzyki człowieka nie przebiły się daleko przez ogólny huk wystrzałów. Ale do uszu obsługi przenośnej artylerii dotarły. Dwóch z trzech zaczęło sięgać po noszone przy pasku pistolety.

W takich momentach należało wyłączyć mózg niemalże zupełnie i to właśnie zrobił Kane. Zupełnie bez zastanowienia, odruchowo i automatycznie uruchomił wspomagacz i ruszył z pełną szybkością, niedostępną dla zwykłego zjadacza chleba. Przy załodze moździerza znalazł się w ułamku chwili i zaatakował wspomaganymi cybernetyczną technologią pięściami.
Tego raczej obsługa się nie spodziewała. Pięść trafiła w twarz pierwszego sięgającego po broń, miażdżąc ją i wbijając mu kości do mózgu. Irlandczyk miał momentami bardzo krwawy styl walki. Drugi zdążył już wyciągnąć broń, ale strzał przerażonego faceta był niecelny. A może Kane zbyt szybki. Wróg oberwał w bok głowy. Solidny metal i wspomaganie eliminowało niechronionych przeciwników już za pierwszym uderzeniem, ten nie był wyjątkiem. Trzeci rzucił się do ucieczki. O'Hara tymczasem musiał szukać schronienia, na szczęście tuż obok miał mur. Wig bowiem ustrzelił pierwszego, który zaczął strzelać, ale po nim znaleźli się inni i Peter musiał się cofnąć, chowając przed gradem kul.

Irishman najpierw wyjął pistolet z kabury i strzelił uciekinierowi w plecy. Ręczna armata, podobnie jak pięści, zabijała zwykle pierwszym trafieniem, gdy wróg się nie chronił. Jeśliby miał pecha i musiał poprawiać to i tak miał zamiar zrobić to w biegu, ciągnąc za sobą moździerz, łapiąc jeden z pocisków i chowając się za mur.
Trafił, ale jak na taką spluwę to w zasadzie jedynie drasnął. Poprawka okazała się już skuteczniejsza, ale jego pancerz ponownie zabłysnął a w głowie pojawiła się informacja o dużej utracie mocy. Przynajmniej ze trzech arabów zdążyło strzelić, zanim O'Hara schował się za murem, ponownie ustawiając moździerz. Była to miniaturowa, nowoczesna artyleria z holograficznymi przyrządami celowniczymi, dokładnie określającymi metraż i wysokość pocisku. Kolejne kule trafiały w mur, sypiąc pyłem i cegłami, które w wielu miejscach były przebijane przez duży kaliber karabinów.

Kane znał się trochę na takich zabawkach. Ustawił minimalny zasięg i wysokość, opóźnienie kilkusekundowe i rzucił się do ucieczki wzdłuż muru, mając zamiar schować się za budynkiem i wycofywać cały czas do tyłu.
Całe szczęście, że biegał szybko. Nowoczesna amunicja, mimo, że mała, potrafiła wywołać solidny wybuch. Nie oglądał się za siebie, ale eksplozja musiała rozwalić spory kawał muru i rzucić na ziemię atakujących w jego kierunku Arabów. Jego zresztą też, ale podniósł się szybko, bez uszczerbku na zdrowiu, z kilkoma tylko otarciami. Tyle, że energetyczny pancerz zakomunikował całkowite wyczerpanie. Bez problemu dobiegł do znajdującego się kilka metrów dalej budynku i schował. A od strony ulicy doszły kolejne wystrzały. Ktoś nowy dołączył do wymiany ognia.

Irlandczyk odetchnął, siadając przy budynku. Jego rola się zakończyła, dzięki Bogu nie musiał już chyba dalej uciekać, bo to właśnie zamierzał zrobić w następnej kolejności. Ciapatych okazało się być zdecydowanie za dużo. Szef ochrony tej części miasta powinien wylecieć na zbity pysk, skoro przy tylu patrolach i posterunkach nie potrafili zapobiec masowym atakom ze strony Arabów. Kane spokojnie czekał na koniec strzelaniny, upewniając się, że zwyciężyli "Czerwoni" i dopiero potem wyszedł, trzymając ręce w górze, z daleka mówiąc przez tłumacza, że jest "swój" i pokazując przepustkę. Maruq nie chciał spotkać, za to chciał sprawdzić, czy wóz jest ciągle na chodzie. I zabrać go.
 
Widz jest offline  
Stary 09-06-2013, 23:39   #58
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Jeanne była bardzo sceptyczna jeżeli chodzi o tę wyprawę. Bardzo, ale to bardzo. Jej niechęć malowała się na twarzy, w bardzo dosłownie ciemnych barwach.
Brud i syf na ulicach. Wróć, ulicami tego nazwać nie można było. Ubita ziemia pełna śmieci, głównie organicznych. Øksendal ostrożnie stawiała stopy by nie wdepnąć w cokolwiek. Chociaż i tak było to niemożliwe.

Targ okazał się dużym skupiskiem ludzi. Za dużym i za tłocznym jak na gust pani biolog. Valerie jakoś to nie przeszkadzało. Wydawała się być przywykła do czegoś takiego. Albo dobrze to po sobie kryła.

Długo nie dane było rozwodzić się pani Øksendal nad tym wszystkim, gdyż niespodziewany wybuch wstrząsną okolicą. I to bardzo silny wybuch. Do tego blisko. Fala uderzeniowa dosłownie scięła je z nóg. Podobnie jak wszystkich dookoła. I wywołał powszechną panikę. U samej biochemiczki zresztą też. Całe szczęście, że Rusht zachowała zimną krew i potrafiła nimi pokierować. Inaczej marnie by skończyła pani biolog.

Shade rozejrzała się uważnie próbując zlokalizować kto strzelił do kobiety i czy jest blisko. Szukała także innych napastników. Musiała zorientować się w sytuacji i zdecydować w którą stronę należy się wycofywać.
Gdy tylko Jeanne odzyskała ponowanie nad swoim ciałem, nawet jeżeli niezbyt kompletne, podniosła się i ruszyła w losowo wybranym kierunku.
UCIEKAĆ!!
Ta jedna myśl przyświecała jej.
UCIEKAĆ I TO JAK NAJDALEJ STĄD!!
Najemniczka natychmiast zauważyła chaotyczną ucieczkę pani biolog i ruszyła za nią jak najszybciej dla bezpieczeństwa przygięta do ziemi, by jak najmniej rzucać się w oczy. Dopadłą do niej i chwyciła za ramiona tak by kobieta przestraszona nie zrobiła nic głupiego:
- Nigdy nie odwracaj się do wroga plecami - powiedziała jej prosto do ucha - i lepiej trzymaj się jak najbliżej mnie.
- Puść mnie!! - Pani biolog zaczęła się szarpać. zupełnie jak gdyby nie słyszała tego co najemniczka mówiła do niej. - Puść mnie w tej chwili!!
- Jeanne! - Valerie powiedziała to stanowczym tonem i potrząsnęła kobietą dość mocno - Natychmiast przestań się szarpać. Wyprowadzę cię stąd jak najszybciej, ale musisz współpracować.
W odpowiedzi pani Øksendal pokiwała tylko głową mocno zaciskając powieki. Jakby ta dziecięca sztuczka ze znikaniem naprawdę działała. Shade puściła jedno jej ramię. Dobrze że tym razem zdecydowała się na kupno wygodnej sakwy z materiału, którą przewieszało się przez ramię zamiast wiklinowego kosza noszonego na głowie, bo musiałaby zostawić tutaj ich zakupy. Była praktyczną kobietą zostawianie ich nawet mimo szaleństwa, które rozgrywało się w koło uznałaby za niepotrzebną stratę energii i czasu.
Wyjęła pistolet i trzymając go przy nodze ruszyła w kierunku jednej z ulic odchodzących od targu. Drugą ręką ciągnęła za sobą specjalistkę. Cały czas jej oczy przeszukiwały teren w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Nie było to proste. Ludzie biegali bezładnie, krzyczeli, wymachiwali rękami. szaleństwo wzmagało się wyraźnie.
Z ich pozycji widoczna była tylko jedna brama i płot, który wcześniej pokonywali w nocy. Dziura w nim jednakże nie znajdowała się tuż obok. Tłum poruszał się wszędzie, w wyraźnej panice. Ciężko unikało się ludzi, którzy potrafili na nie wpaść, przewrócić się i popędzić dalej. Zaś przy bramie, którą widziały, ciągle stali ludzie z bronią. Nie musieliby się nawet ruszać. Co i tak ktoś się do nich zbliżał i padał strzał. Powoli szli w kierunku centrum targu, zagradzając drogę do wyjścia. Powalone lub prowizoryczne stragany dawały nieco za małą ochronę, by można było prześliznąć się obok niezauważonym.
Val nie wahała się nawet chwili i zaczęła kierować Jeanne w stronę dziury, której położenie pamiętała z nocnej wędrówki po mieście.
Powoli przedzierały się przez tłum. Wydawało się, że strzelanina poza targiem zbliża się do nich, ale może to tylko wrażenie. Jasne było za to, że strzelający do cywilów ludzie zaganiają ich do kotła na środku targu. Dlatego też obie kobiety szybko dotarły do miejsca, w którym z zaskoczeniem stwierdziły, że przed nimi nie ma już nikogo. Oprócz napastników. Ci szli nieco z boku, ale dwie samotne osoby były łatwym celem, wystarczyło, że wychwycą je wzrokiem. A do płotu prowadziła właśnie taka trasa, gdzie po drodze znajdowały się tylko prowizoryczne stragany, kilka blaszanych bud i trupy. Sama Shade może i dałaby radę przejść niezauważona. Jeanne była jednak przecież jak ciele prowadzone na rzeź.
- Cholera - Mruknęła pod nosem najemniczka i ruszyła w kierunku najbliższej blaszanej budy. Miała nadzieję, że da im jakąś ochronę przed przechodzącymi napastnikami. Musiały jakoś niezauważone przemknąć pomiędzy nimi. Z przerażona panią biolog na karku to było arcytrudne. Z drugiej strony kobieta przynajmniej szła grzecznie i nie stawiała oporu. To już był jakiś plus.
- Co to do cholery jasnej ma być?? - Spytała cicho Jeanne. - To jakieś polowanie czy jak??
- Wygląda na to, że konflikt w Somalii nagle się zaognił. To Arabowie. - Odpowiedziała równie cicho Valerie.
- Pocieszające. - Dodała z rezygnacją w głosie pani biolog. - I co teraz??
- Spróbujemy uciec. Chowany się za budy i przesuwamy ostrożnie do dziury w ogrodzeniu.
- Jakież to banalne. - Ton jej głosu był i ironiczny i pełny strachu.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 10-06-2013, 00:26   #59
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
- Leć na dół po maski - Felix rzucił do Blue, ciągle wyglądając przez szparę. Tak naprawdę nie wiedział, ile masek znajduje się na dole, ale podejrzewał, że przynajmniej Wig wziął jakąś ze sobą.
- Nie powinniśmy ich... zlikwidować? - zapytała ze strachem. - Zanim... coś zrobią?
W odpowiedzi wskazał tylko klapę, po czym zdał krótki raport za pomocą komunikatora (Czterech przy kryjówce. Kałasznikowy i gaz. Interweniuję.).

Wyszedł błyskawicznie, przyklęknął i uniósł broń. Pierwszy strzał padł jeszcze z całkowitego zaskoczenia, gdy tamci nakładali na twarze maski przeciwgazowe. Niestety, to oznaczało też mniejszą celność. Pierwsza kula poszła w bark i powaliła mężczyznę z przygotowanym do strzału AK, nie zabijając go. Najemnik nie miał czasu na poprawkę - musiał zająć się innymi. Kolejna kula trafiła prosto w głowę drugiego, eliminując go na miejscu. Pozostali rzucili się na ziemię, reagując bardzo szybko. Padli mniej więcej za pojemnikami z gazem, zdejmując z pleców swoją broń i szykując się do odpowiedzenia ogniem.

Dalej Fox był zmuszony improwizować. Jeżeli wróci do budy, to zostanie tam przygwożdżony i w dodatku nie mógł być pewien, ile zajmie Blue znalezienie maski, a wrogowie nie pozostaną bezczynni. Dał zatem nura za budę, pozostawiając dwie warstwy ścianek między sobą a nimi. Zamierzał obejść sklejone ze sobą domki i zaatakować z drugiej strony.

Dwie długie serie przeorały pobliskie baraki zaraz po tym, jak zerwał się do biegu, trzymając się blisko ściany, dzięki czemu unikał kul. Oddychał regularnie. Warunki były całkiem niezłe - Fox nie był za mocno obciążony, w końcu tym razem nie musiał taszczyć ze sobą wszystkiego. Musiał przebiec kilkadziesiąt metrów i zdawał sobie z tego sprawę, ale tamci nie mogli przynajmniej widzieć, gdzie skręca. Tak się przynajmniej najemnikowi wydawało. Nikt go nie zaczepiał - zapchane normalnie slumsy wydawały się prawie opustoszałe. Gdy wreszcie okrążył jeden z rzędów tych pseudo-domów, dostrzegł na poprzedniej pozycji przeciwników jedynie krew i jednego trupa. Ruszył dalej. Byli już kilkanaście metrów z przodu, schowani między dwoma blaszanymi budami. Jeden trzymał się za ramię, wszyscy mieli na twarzach maski. I montowali coś do pojemnika, wyraźnie się spiesząc.

Zajął pozycję, tak, by dobrze widzieć wszystkich trzech, jednocześnie samemu pozostając częściowo ukrytym. Mimo pośpiechu, dla doświadczonego strzelca chwila na wycelowanie wystarczała, by pierwszy pocisk trafił w głowę. Ten, który mocował coś do pojemnika padł martwy. Raver przesunął nieco broń i pociągnął za spust. Drugi pocisk spudłował! Czujny tym razem przeciwnik posłał ku niemu cała serię, przebijającą blaszane baraki jak papier. Jedna z kul zrykoszetowała i otarła się o ramię Foxa, który zdążył już wystrzelić kolejny pocisk, tym razem trafiając. Trafiony wrzasnął z bólu i upadł.

To nie był jednak koniec. Trzeci z nich, już wcześniej ranny, nie tracąc determinacji, sięgnął po swoją broń... i otworzył ogień do pojemnika! Kilka kul trafiło w niego i przewróciło, sprawiając, że potoczył się po ziemi. Nic nie wybuchło, a sekundę później strzelec był już martwy, gdy Raver ponownie nacisnął spust. Tylko czy metalowy, solidny cylinder wytrzymał ostrzał, czy może właśnie ulatniał się z niego gaz?

Fox rozejrzał się po uliczkach, sprawdzając, czy teren jest czysty. Nie chciał ryzykować, zatem skierował się w stronę pierwszego zabitego. Po drodze wypowiedział następujące słowa do komunikatora:
- Wrogowie wyeliminowani. Stan pojemników z gazem niepewny.
- Blue, ciągle jesteś w kryjówce? Coś się tam wydarzyło?
Po chwili otrzymał odpowiedź od hakerki:
- Jestem. Na dole spokój.

Felix ogołocił zwłoki ze wszystkiego, co użyteczne. Zabrał zatem maskę przeciwgazową, granat zaczepny, jakiś stary holofon i nową wersję kałasza. Broń nie miała wielu lat, jak na tutejsze warunki, ale to był ciągle kałasz - tani i prosty. W każdym razie, Raver nie miał zamiaru pozostawiać karabinu na ulicy. Przy okazji przyjrzał się swojemu ramieniu - obawiał się, że jeżeli chociaż trochę krwawił, to gaz będzie mógł dostać się do krwi, ale wyglądało na to, że pocisk odbił się od pancerza, pozostawiając tylko solidnego siniaka.

Fox założył maskę i skierował się z powrotem w stronę pojemników. Trudno było określić, czy były nienaruszone. Do jednego z nich coś było przymocowane - zapewne urządzenie, które miało pozwolić im jak najdalej rozprzestrzenić znajdujący się w środku gaz. Fox zauważył, że jeden z trafionych jeszcze się poruszał. To mógł być dobry znak - być może pojemnik, w który posłano kilka kul, wytrzymał. Z drugiej strony, konający miał na sobie maskę, a gaz mógł potrzebować więcej czasu na wyrządzenie szkód, nawet gdy ktoś krwawił. Felix kopnął leżącą na ziemi broń, tak by nie było niespodzianek, po czym dokładnie przyjrzał się pojemnikom.

W tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że jego wiedza na temat gazów bojowych jest strasznie ogólna. Domyślał się, że maska była wystarczającą ochroną przed czymkolwiek, co znajdowało się w pojemnikach, ponieważ czterech muszkieterów nie paradowało w kombinezonach ochronnych. Nie wiedział jednak, co to dokładnie było, jak działa i jaki ma zasięg, a to dość sporo niewiadomych.

Jeżeli z któregoś z pojemników wydobywał się gaz, Felix najpierw próbował wydobyć od człowieka, który jeszcze żył, informacje dotyczącą zawartości i tego urządzenia, po czym go dobił (bez marnowania amunicji) i jak najszybciej wyniósł pojemnik w bardziej izolowane miejsce, a już na pewno takie, które znajdowało się dalej od kryjówki. Rozejrzał się też za kawałkiem jakiegoś materiału, którym można by chociaż trochę spowolnić wydobywanie się gazu, choć na cuda nie liczył. W międzyczasie usiłował też nawiązać kontakt z Wigiem przez komunikator - być może ten wiedział więcej i mógł pomóc nawet na odległość. Albo Jeanne, jeżeli akurat nie panikowała. Felix najchętniej by gaz spalił, ale nie był pewien, czy byłby w stanie to zrobić w miarę bezpieczny sposób, a przecież dostępne na miejscu metody siłą rzeczą musiały być prymitywne...

Jeśli pojemniki były całe, Fox postarał się wydobyć od rannego jeszcze więcej informacji. Raver był zwłaszcza zainteresowany tym, czy próba zagazowania dzielnicy była czymś więcej niż elementem walki między frakcjami w mieście i czy muszkieterowie spodziewali się zastać tutaj kogoś z grupy najemniczej. Pojemniki z kolei spróbował ukryć (to samo zrobił z jednym pojemnikiem, jeżeli tylko jeden nie był naruszony) - nie w samej kryjówce, ale gdzieś w pobliżu. Gdy reszta grupy wróci do kryjówki, Wig lub Jeanne będą mogli ocenić, na ile bezpieczny będzie transport. Fox podejrzewał, że skoro są na tyle wytrzymałe, że kilka pocisków nie było w stanie ich przebić, to nie powinno być tak źle, a przecież mogą im się w przyszłości przydać.

Raver zabrał też maski przeciwgazowe, bronie i inne przydatne przedmioty należące do zabitych, i zaniósł je do kryjówki. Następnie sprawdził kilka okolicznych budynków, w nadziei, że znajdzie jakiś opuszczony, by móc tam przenieść ciała. Nie było co liczyć na dyskrecję, ale lepsze to, niż nic. Po tym wszystkim zdał raport, informując o stanie pojemników, i wrócił do kryjówki, gdzie podjął kwestię, o której wcześniej wspomniała Blue.

- Możesz wskazać kopalnię na mapie? Skoro jest w pobliżu elektrowni, to myślisz, że z tamtego miejsca będziesz w stanie dotrzeć do konkretów na temat energii? Nawet jeżeli elektrownia obsługuje tylko część miasta, zawsze lepiej zawęzić teren poszukiwań. Głupio byłoby nie skorzystać z okazji - Felix stwierdził prosto na zakończenie.
 

Ostatnio edytowane przez Cybvep : 10-06-2013 o 12:15. Powód: forma - czas przy wariantach
Cybvep jest offline  
Stary 10-06-2013, 09:48   #60
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Valerie nie ciągnęła dyskusji z panią biolog, całą energię i uwagę skupiając na osiągnięciu celu, którym w tym momencie było bezpieczne dotarcie do najbliższego możliwego wyjścia z placu.
Niewiele miejsca pozostawało na ruch. Shade pociągnęła Jeanne i obie kilka kroków dalej przylepiły się do blaszanej ścianki jakiejś rozpadającej się budy. Następna taka kryjówka była po dziesięciu metrach otwartej przestrzeni. Napastnicy nadal poruszali się do przodu, teraz już prawie na ich wysokości. Wystarczyłoby, że któryś zerknąłby za stragan. Ale mieli swoje zajęcia. Ci z bronią nawet jak przechodzili przy nieruchomych ciałach, oddawali do nich po jednym, dwa strzały. Ale to ci z tasakami i maczetami wydawali się bardziej sadystyczni. Pewnie poddani wpływowi narkotyków, rzucali się z krzykiem na ofiary. Wyglądając za róg dostrzegły właśnie jak jeden z dwóch takich, pozostających w zasięgu ich wzroku, skacze na jakąś kobietę na ziemię i zadziera jej spódnicę, zanim oboje upadli na ziemię znikając z zasięgu wzroku.
Następny ruch w którąkolwiek stronę mógł je odkryć. Tylko czy czekanie było bezpieczne?

Shade uważnie obserwowała Arabów. Jej obrzydzenie nie uwidaczniało się na twarzy, Próbowała ocenić szanse na przedostanie się do następnej osłony. Zostanie w miejscu groziło odkryciem. Wolała nie myśleć jak to mogłoby się skończyć. Kiedy uznała, że moment na ruszenie do przodu jest najlepszy delikatnie ścisnęła ramię Jeanne, które ciągle trzymała:
- Musimy iść. Ostrożnie. - Szepnęła jak najciszej - Do tamtej kolejnej budy - wskazała kobiecie cel, który sobie upatrzyła - Teraz!
- Co będzie jak nas złapią??
- Pani doktor zawahała się przez chwilę.
- Będziemy negocjować. - Powiedziała twardo Shade.
- To żart?? - Øksendal spytała z niedowierzaniem. - Masz jakiś plan, prawda?? Wsparcie?? Cokolwiek?? - Zaczynała histeryzować.
- Oczywiście - Val skinęła głową - zawsze mam plan, a teraz spokojnie idziemy dalej.
- Trzeba było zabrać ze sobą kogoś jeszcze. - Jeanne prawie zaczęła płakać, ale szła dalej za Valerie.
Powiadają, że w takich sytuacjach opanowanie i zimna krew to połowa sukcesu. Ale robiąc takie rzeczy, trzeba mieć również szczęście. Teraz Valerie go nie miała. Przeszły może połowę drogi, gdy jeden z idących arabów dojrzał je i bez zastanowienia wymierzył broń. Najemniczka zareagowała błyskawicznie padając na ziemię i pociągając za sobą Jeanne. Pociski przeszły górą. Ale wróg zaczął się zbliżać. Tyle dobrego, że najwyraźniej nie podejrzewał, że takie łatwe cele mogą być uzbrojone, nie szukał bowiem osłony.
Jedyne co w takiej sytuacji zrobić mogła biedna pani doktor to modlić się. I to też uczyniła. Zaczęła modlić się. Żarliwie i gorąco jak dawno tego nie robiła. W umyśle powtarzała wszelkie znane sobie hymny, psalmy i litanie.

Shade spojrzała na zbliżającego się mężczyznę. Wyglądał na pewnego siebie. Pewność siebie była niebezpieczną cechą. Pozwoliła mu się zbliżyć na tyle, by mieć jak najlepszy cel. Dłoń zaciśnięta cały czas na broni nie mogła zadrżeć. To mogła być ich jedyna szansa. Dobrze, że wszyscy w koło strzelali i nikt nie zwracał uwag na kolejne, pojedyncze strzały. Błyskawicznie uniosła dłoń. Strzeliła celując prosto w głowę. Niestety niewygodna pozycja sprawiła, że nie trafiła tam gdzie chciała. Mężczyzna oberwał w bark i wrzasnął, prawie wypuszczając broń. Drugi wystrzelony przez najemniczkę pocisk również trafił i powalił, lub może zmusił mężczyznę do przewrócenia się. Mało kalibrowa broń nie była zbyt skuteczna. Jeden z pozostałych zatrzymał się i rozejrzał, zaskoczony nowymi odgłosami. A ranny klął głośno z bólu.

“Cholera! Cholera!” Val też klęła w duchu ze złości. Na zewnątrz zachowała jednak opanowanie. Zmieniła cel i wymierzyła w drugiego mężczyznę. Nie był daleko, ale ona nadal miała kiepską pozycję strzelecką. Pomyślała, że może jednak tym razem będzie miała więcej szczęścia.
Zaskoczenie, mimo wszystko, ciągle pozostawało po jej stronie. Pistolet, który miała na wyposażeniu niestety pozostawał bronią małą i słabą, nastawioną na niewielki rozmiar i nie wydawanie z siebie odgłosów. Zasięgu też prawie nie miał. Arab oberwał w pierś i zawył, zataczając się jak pijany. Palec na spuście jego broni pociągnął za cyngiel i seria pocisków zaorała teren wokół kobiet. Jakimś zrządzeniem losu nie trafił ich, a drugi strzał Shade powalił go na ziemię. Pozostali trzej napastnicy zatrzymali się i obrócili. Teraz było jasne nawet dla naćpanych, że mają nowego przeciwnika i to bardzo blisko. I szybko wyłapali wzrokiem dwie poruszające się, choć leżące na ziemi sylwetki kobiet.

Odległość dwudziestu metrów nie była bezpieczną. Zdecydowanie należało znaleźć jakąś ochronę przed bezpośrednim atakiem. To była kwestia sekund. Valerie poderwała się do góry ciągnąc za sobą przerażoną specjalistkę.
- Biegiem! Musimy się ukryć za tą blaszaną przegrodą! - Krzyknęła popędzając kobietę - Pochylaj się i biegiem. Ja za tobą będę cię osłaniać!
“Biegiem!! Pochylaj się i biegiem.” brzmiało to jak jakiś dowcip. Żart. Ale niestety było najprawdziwszą prawdą. Jeanne zakasała więc długaśną sukmanę i rzuciła się biegiem we wskazanym przez najemniczkę kierunku.
Widząc ruch, jedyny już pozostały na nogach Arab z kałaszem, otworzył ogień. Kule śmignęły obok kobiet, jedna zahaczyła bark Valerie, niezbyt groźnie jednak. Mimo wszystko było to niemal tak bolesne jak kula, którą zarobiła poprzedniego dnia. Dopadły do osłony, jaką była kolejna blaszana buda, a kolejne pociski zaterkotały po blasze. W większości przebijając ją na wylot. Nie trafiły jednak, choć strzelec już się zbliżał. Jeanne dostrzegła coś innego. Od strony bramy pojawili się kolejni tubylcy z bronią w ręku, biegnąc ku centrum bazaru.

- Padnij na ziemię - Powiedziała do niej Val ściągając ją w dół, by szanse trafienia były jak najmniejsze. Wychyliła się zza osłony strzelając w kierunku zbliżającego się Araba. Nie wierzyła za bardzo, że uda jej się trafić, dziś był najwyraźniej cholernie niefartowny dzień, a ramię bolało jak diabli, jednak nigdy nie należała do tych, którzy poddają się bez walki.
- Jest ich więcej. - Powiedziała z wyczuwalną histerią w głosie pani biolog, wskazując jednocześnie na bramę.
- No to jak wierzysz, to módl się, aby ci następni nie lubili się z tymi, co już do nas strzelają - powiedziała najemniczka nie odwracając głowy od zbliżającego się Araba.
- A co ja cały czas robię? - Odparła bardzo cicho Jeanne.

Shade wychyliła się i oddała strzał. Niecelny. Uchwyciła spojrzeniem, że wszyscy ciągle będący na nogach Arabowie już ku nim biegli nie szukając po drodze jakiejkolwiek osłony. Instynktu samozachowawczego zdecydowanie nie mieli, w tej ich pokręconej wierze śmierć w boju zapewniała miejsce w raju z hurysami w ramach obsługi. To było idiotyczne, że wierzyli w takie bzdury od ponad półtora tysiąca lat. Wtedy było jednak wczesne średniowiecze i można było wszystkim wciskać ciemnotę. Niektóre nacje jednak najwyraźniej w ogóle się nie uczyły.
Kolejna seria zagrzechotała o metal. Shade strzeliła jeszcze raz. Tym razem kulka trafiła dokładnie pomiędzy oczy jednego z nich. Nawet nie krzyknął padając. Nagle nadciągający od strony bramy otworzyli ogień. Pierwszy Arab padł na miejscu. Drugi jeszcze spróbował się schować, ale i jego dosięgnął grad kul. Odciągnięci przez Shade i Jeanne stanowili świetny cel.

Kobiety były uratowane. Co nie zmieniało faktu, że bazar zamienił się w cmentarz. Gdzie nie spojrzały, tam leżały ludzkie ciała. Tutejsza wojna miała się rozstrzygnąć bez przestrzegania żadnych konwencji.
- Pokaż to. - Pani doktor ruchem głowy wskazała na ranę. -To było lepsze niż rozglądanie się po okolicy. Jednak dziecięca zabawa czasami przydaje się w życiu dorosłym, czego nie widzisz tego nie ma. A Jeanne Øksendal nie chciała widzieć trupów w około.
Shade ukryła broń w fałdach spódnicy. Tak by nie rzucała się w oczy. Nowi przybysze niby strzelali do Arabów, ale nikomu nie należało ufać.
- To powierzchowna rana. Opatrzymy w lepszych warunkach. W tym klimacie trzeba dobrze zdezynfekować. Teraz niech krew płynie tak będzie bezpieczniej. Wracajmy jak najszybciej do kryjówki. - Shade nie wydawała się zbytnio przejęta swoją raną. Choć na jej twarzy widać było grymas bólu, gdy podnosiła się z miejsca.
- Jak chcesz. - Jeanne podniosła ręce na wysokość ramion i odsunęła się lekko od najemniczki. Po czym opuściła je.
- Znikajmy stąd - Powtórzyła Valerie ruszając w kierunku wyjścia. Chciała się jak najszybciej wydostać z tego miejsca. Nie ufała czerwonym wiele bardziej niż ich przeciwnikom. Poza tym ból zaczynał promieniować na całe ciało. Wolała znaleźć się w bezpiecznym miejscu zanim poczuje się jeszcze gorzej. Była na siebie wściekła. Wiedziała, że Somalia to paskudne miejsce, nie przypuszczała jednak do jakiego stopnia. Jej zła ocena sytuacji naraziła niepotrzebnie specjalistkę.
Poza tym po drodze popełniła kilka innych idiotycznych błędów, za które mogły zapłacić najwyższą cenę.
 
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172