22-06-2014, 19:41 | #121 |
Banned Reputacja: 1 | “Dokładnie tak - czas na wielki finał” - pomyślał Marcus kiedy VW zakończył swoją kwestię. Odbezpieczył snajperkę i wycelował w plecy odchodzącego. Pociągnął za spust kiedy ten był w odległości zaledwie kilku kroków - może nie było to… hmmm. Ale nie musiało być, nie miał zresztą ochoty na szukanie go gdzieś tam. “It’s too late for apologise”; dyski zresztą mogły na zawsze zostać w kompleksie, albo zniknąć w kieszeni Marcusa. Aleksander przyglądał się bezwiednie Marcusowi, trzymając w rękach Desert Eagla po zmarłym niedawno Balaaku. Usłyszał strzał z bliska. - Głupio. Wydawał się mieć dobry pomysł. - rzucił w przestrzeń, przemieszczając się pod ścianę, żeby nie stać na środku korytarzu jako łatwy cel dla najemników. - Może. Ale ja nie mam wrogów. - przywarł do drugiej ściany. Plan był w miarę prosty. Jeżeli wampirek nie raczy umrzeć po tym strzale to dostanie kolejną półcalówkę. Jeżeli raczy to reszta półcalówek pójdzie w zbiorniki. Mały pożar jeszcze nikomu nie zaszkodził. W palniku była już tylko resztka soku, ale na granat zapalający powinno wystarczyć, zresztą iskrę skrzesać mogły rykoszetujące pociski. Krótka przebieżka przed strzelającym do siebie towarzystwem wymagała maksymalnie niewielkiej wagi. Gamelion potrzebował chwilę, by ogarnąć sytuację i pole bitwy. Plan wydawał się prosty, gdy dostrzegł kanistry z benzyną. Zbyt prosty, by mógł wyjść tak prosto. Wystarczyło użyć trochę biotyki, i z pomocą psionicznej fali rozpieprzyć stos kanistrów po całej sali, a najlepiej po pozycjach najemników przy barykadzie. Aby wywołać pożar, wystarczyła zabłąkana kula. Odbezpieczył pistolet. Przywarł do przeciwnej ściany, i wykorzystując resztki sił, spróbował unieść stos kanistrów i cisnąć go na środek sali. Dym z kopcącej benzyny skutecznie uniemożliwiłby komukolwiek skuteczne celowanie w kogokolwiek. Póżniej, jak się powiedzie, wystarczy wysłać kalkulatora ze snajperką na przód, gdzie wykosiłby niedobitki Balaaka. Jak źle pójdzie, beznzyna znajdzie się prawdopodobnie wszędzie, i jedyną możliwością będzie prawdopodobnie szaleńczy bieg w kierunku wyjścia ewakuacyjnego. Bardziej efektowne, ale zdecydowanie mniej efektywne. |
24-06-2014, 01:29 | #122 |
Reputacja: 1 | Sytuacja w dużej sali była ciężka. Starające się nawzajem wybić dwie grupy zdeterminowanych najemników ostrzeliwały się wzajemnie, jednak obydwa zespoły były dobrze chronione przez zabudowę kompleksu. Kule latały niczym stado rozdrażnionych szerszeni, którym ktoś zniszczył gniazdo. Nawet za osłoną istniało duże prawdopodobieństwo oberwania rykoszetem. Jean momentalnie dostrzegł jak jeden z atakujących, obcych najemników pada z rozszarpaną przez pocisk twarzą, po nieudanej próbie przesunięcia się do przodu. U jego boku przytroczony był niewielki, cylindryczny przedmiot, który na pewno był granatem. Biotyk użył wszystkich pozostałych mu sił, aby wyciągnąć zawleczkę, a gdy udało mu się z boku martwego zaczął wydobywać się gęsty, gryzący, biały dym maskujący. Zanim zdążył nacieszyć się swoim osiągnięciem poczuł nagłe ukłucie w plecach. Krążąca w nim adrenalina z początku zignorowała ból, jednak ten stopniowo zaczął paraliżować całe jego ciało. Siły wypłynęły z niego jak krew z twarzy zabitego chwilę wcześniej najemnika. Mężczyzna oparł się o ścianę, odwracając się do stojącego z uniesioną snajperką Sparky’ego. Kiedy osuwał się na ziemię na ścianie pojawiła się duża smuga krwi. W końcu opadł ciężko na jedno kolano, po czym padł na twarz, zamierając w bezruchu. Reszta skazańców nie miała zamiaru zastanawiać się co zrobił ich towarzysz i czy przypadkiem ostatecznie nie planuje dla nich tego samego losu. Teraz liczyła się tylko ucieczka z tego pierdolnika i zabranie dysków, które były ich kartą przetargową do normalnego życia. Gamelion stanął w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał wampir, po czym także użył swojej nabytej mocy w celu rozrzucenia kanistrów z benzyną po pomieszczeniu. Kilka z nich oberwało przypadkową kulą w locie rozprzestrzeniając płonący płyn po pomieszczeniu. Reszta wylądowała pod barykadami, które po kolejnych strzałach Marcusa zajęły się ogniem, razem z kilkoma najemnikami. Ocaleni mężczyźni odskoczyli w tył lub na boki barykad. Ci drudzy momentalnie zostali załatwieni przez wrogi ostrzał. Zanim zdążyli się połapać w sytuacji, w ich stronę poleciał prawie wysuszony palnik, który również został przestrzelony. Żywe pochodnie rozbiegły się we wszystkie strony wrzeszcząc nieludzko w agonii. Pożar zaczął rozprzestrzeniać się po pomieszczeniu. Czarny dym w połączeniu z białą chmurą z granatu stworzył duszącą i gęstą mieszaninę, przez którą nic nie było widać. Napastnicy byli widocznie przygotowani, bo po założeniu masek ochronnych zaczęli przemieszczać się do przodu, wykorzystując zamieszanie i osłonę. Więźniowie wykorzystali sytuację i ruszyli biegiem przez pomieszczenie, strzelając do każdego, kto pojawił się w półmetrowym zasięgu wzroku. Oczy zaszły im łzami, a płuca zapłonęły od trującej mieszaniny. Zmęczenie i odniesione rany także nie pomagały. Co chwila któreś z nich padało na ziemię lub potykało się przez ciągłe wibracje podłoża. W pewnym momencie na biegnącego z tyłu Gameliona wyskoczył jeden z najemników, wbijając mu nóż w ramię. Biotyk niewiele myśląc wpakował w niego ostatnie kule z zabranego wcześniej trupa Richarda DesertEagle. Stracił z oczu pozostałą dwójkę skazańców. Marcus i Lizzy po kilkudziesięciu intensywnych sekundach kalekiego biegu dotarli do schodów, którymi skierowali się na dach. To co tam zobaczyli było najlepszą rzeczą na jaką mogli trafić. Statek który mógł zabrać ich do domu. W końcu po wszystkich przejściach i momentach, w których nikt nie mógł się spodziewać, że przeżyje ocalenie stało przed nimi. Chwilę później pojawił się ciężko ranny Aleksander. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się nóż, sączyła się obficie krew. Był on jedyną osobą, która miała jakiekolwiek szanse na uruchomienie pojazdu, więc oczywistym było, że teraz będzie potrzebował pomocy towarzyszy w takim samym stopniu jak oni potrzebowali jego. Właz wejściowy był otwarty. Był to pojazd gwiezdny zaprojektowany do przewozu pięciu osób i niewielkiego ładunku, co spowodowało, że tego typu statki stały się ulubionym środkiem transportu dla przemytników i małych oddziałów przestępczych. Schemat sterowania nie różnił się zbytnio od innych modeli tego typu, więc po kilku chwilach Gamelion uruchomił napęd i podniósł maszynę w powietrze. W tym samym momencie na dach wbiegło pięciu najemników maskach gazowych, otwierając ogień do odlatującego pojazdu. Był jednak za późno. Maszyna była dobrze zabezpieczona przed odłamkami kosmicznymi, więc kule karabinów nie mogły wyrządzić większych szkód. Skazańcy wzbili się statkiem ponad atmosferę, gdzie czekała ich wolność. Widząc przed sobą bezkres kosmosu, trójka ocalałych odetchnęła z ulgą i rozluźniła się w fotelach. Paliwa spokojnie wystarczyłoby na lot do układu Terra, gdzie czekali ludzie i cywilizacja, albo gdzieś, gdzie mogliby się ukryć. Jednak w tym momencie było to nieważne. Siedząc w fotelach wszyscy myśleli o tym co ich spotkało, co widzieli i jakie piętno to na nich odcisnęło. Nic we wszechświecie nie mogło tego ukoić. Wiedzieli, że do końca życia będą słyszeli dźwięk chichoczącego dziecka w głowie. Nawet w tym momencie słyszeli delikatny śmiech dochodzący gdzieś jakby w oddali, który powodował ból w skroniach. Nagle Lizzy otarła nos, dostrzegając na dłoni ślady świeżej krwi. -Robactwo… Głos dobiegł zza ich pleców, jednak żadne z nich nie zdążyło się odwrócić. *** JEAN Kiedy wróciła przytomność, wampir nie miał siły żeby się podnieść. Roztrzaskane przez pocisk żebra pulsowały mdlącym bólem. Czuł w nozdrzach zapach spalenizny i krwi. Wczołgał się do pomieszczenia, gdzie ostatnio toczona była zażarta walka między najemnikami i zobaczył wielką dziurę po zapadniętym suficie. Może trzęsienie ziemi je zniszczyło, a może ktoś rzucił granatem odłamkowym, albo zdetonował ładunek wybuchowy podczas walki. Nie ważne. Deszcz wlewający się do środka ugasił resztki pożaru zostawiający tylko popioły. Wokół niego leżały ciała. Niektóre były zwęglone, inne czerwone i mokre od zimnej krwi. Wyglądało na to, że było już po walce, a on został zupełnie sam. Nie wiedział jakim cudem przeżył. Z całą pewnością Marcus celował, żeby zabić. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem było chybienie najważniejszych organów i kręgosłupa przez trzęsienie ziemi, po którym teraz nie było już śladu, jednak to też nie było ważne. Molier usłyszał czyjeś stękanie obok spalonej barykady. Był to jeden z ranionych najemników. Trzymał rękę w okolicach wątroby, a spod dłoni wypływała mu świeża krew. Jego stan był krytyczny, ale Jean i tak nie miał zamiaru go ratować. Doczołgał się do konającego, który na jego widok zaczął wrzeszczeć z przerażenia. Wampir uciszył go przykładając palec do jego ust, po czym beznamiętnie zatopił swoje zmechanizowane kły w tętnicy szyjnej ofiary. Poczuł, że niewielka, wręcz ledwo namacalna część jego sił do niego wraca. Kiedy skończył kucnął na kolanach, unosząc twarz w kierunku dziury w suficie. Po jego twarzy spływał deszcz, zmywając resztki krwi z ust. Mężczyzna zaczął się śmiać. Z początku delikatnie i cicho, jednak po chwili szaleńczy śmiech poniósł się echem po całej okolicy. Teraz już nic się nie liczyło. KONIEC Ostatnio edytowane przez Zak : 24-06-2014 o 01:40. Powód: Dopisek do zakończenia |
|
| |