Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2014, 10:48   #201
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

WSZYSCY

Look, if you had one shot, one opportunity
To seize everything you ever wanted-One moment
Would you capture it or just let it slip?


Ciężki, metalowy klimat prezentacji różny mógł odnieść skutek wśród tak zróżnicowanej publiczności. Błysnęło kilka aparatów, przynajmniej jedna profesjonalna kamera nagrywała występ, transmitowany w jakimś mało znanym kanale. Prawdziwy artysta nie miał co się bać żadnej oceny, krytyki i kręcenia nosem. Artysta mógł wszystko. Kilka oburzonych kobiet spoglądało na Felipę, kilka inny osób - w tym żona Remo - wydawało się zachwyconych. Oklaski nie były wymuszone, większość zebranych szczerze gratulowała.

Miał szansę. Stać się kimś innym. Podpisać kontrakt. Kto wie? Wiele z zebranych osób było obrzydliwie bogatych. W dużej mierze ostatecznie dla nich pragnąłby tworzyć każdy. Bogactwo dziwnym trafem przekładało się zwykle i na gust. Nie musieli pędzić za każdym eurodolarem każdego dnia. Mogli się delektować.
Gdy ucichł głos Mika, Goodman ponownie wyszedł przed wszystkich, unosząc dłonie i klaszcząc jeszcze raz. On szczerze był zachwycony, wybrał cyborga i nie zawiódł się.
- Doskonały występ! - roześmiał się na słowa o zakłóceniach. - Ale teraz, proszę państwa, powitajmy młodego Kazuki Jirę!
Oklaski pojawiły się i zaraz umilkły, bowiem kurtyna z liści, gałązek i kamyków zaczęła się powoli odsuwać.

Pierwsze dźwięki, przypominające burzę i ulewę w tropikalnym lesie zasugerowały od razu, że będzie to występ zupełnie inny niż zaprezentowany przez Maroldo. Światła znowu zostały przyciemnione, a kurtyna odsłoniła pomieszczenie przygotowane na kształt zielonej, pełnej życia polany, oświetlonej przez tysiące poruszających się świetlików. Pierwszy raz wszyscy mogli przyjrzeć się pracom także tego artysty, rzeźbiącego w kamieniu i drewnie. Od razu wychodziły i podobieństwa. Figury naturalnej wielkości, znacznie smuklejsze i delikatniejsze niż w wykonaniu cyborga, pozbawione kantów i z zadziwiająco wplecionymi w to elementami cyberwszczepów, tu sprawiających wrażenie łagodnych, delikatnych. Kobieta na pierwszym planie przypominała zwiewną baletnicę z metalowym implantem nogi, tańczącą z gracją i odwagą. Tylko artysta mógł nadać takie wrażenie.

Świetliki po kilku pierwszych chwilach zebrały się pod tylną ścianą, gdzie oświetliły stertę drewna zwyczajną ledwie w pierwszej chwili. Pośrodku kucał bowiem człowiek, który nagle poruszył się, unosząc głowę. Wstał i ruszył na ukos. Co ciekawe, rzeźba pozostała po tym nienaruszona, nadal przedstawiając kucającego mężczyznę. Czarno-zielone znaki na ścianie zaczęły się ze sobą mieszać, a Kazuki, bo musiał to być on, szedł powoli. Na nim i na jego rzeźbach zaczęły wyrastać listki i kwiaty, gdy podszedł do baletnicy i złożył na jej ustach pocałunek.

To przyszło zupełnie niespodziewanie.

Nie wszyscy zauważyliby zmianę. Większość w galerii, zwykli przechodnie, zajęci robieniem zakupów czy śmiejąca się młodzież na lodowisku w Central Parku. Nie, część nie załapała od razu.
Wrzask jednej z kobiet był pierwszy. Upadła na kolana, trzymając się za głowę. I może ktoś pomyślałby, że to część występu, gdyby efekt nie okazał się masowy. Ból przeszył wszystkich, mających mózg sprzężony z elektroniką. Natychmiast przypomniał się atak nie tak dawny, sprzed ilu, dwóch dni?

Maroldo upadł na ziemię, tracąc kontrolę nad swoim ciałem, powalony bólem i przerażającym zesztywnieniem. Wymiotował, tego był pewien. Na własne nogi, albo brzuch. Świat stał się biały na kilka sekund. Stracił przytomność?
Niedaleko niego to samo działo się z Felipą. Latynoska zatoczyła się i nie potrafiąc uchwycić stalowej rzeźby poleciała na swój zgrabny tyłek. Nikt nie powiedział, że montowanie dużej ilości wszczepów kończy się w ten sposób! Złość i frustracja, gdyby mogła myśleć, oślepiona pulsującą głową, być może te dwie emocje pojawiłyby się pierwsze. Mdłości wypchnęły żołądek do góry. Wszystko się rozmazało. Po takich torturach powiedziałaby wszystko.

Pośród publiczności nie działo się lepiej. Spory odsetek zebranych kucał, zataczał się, albo wręcz przewracał jak Remo, którego wypełniony elektroniką mózg rozrywało na strzępy. Nieświadomy był tego, że krzyczał, podobnie jak i inni. Zawroty głowy i cieknąca z ust żółć. Wielkiego opanowania trzeba było, żeby nie zwrócić wszystkich posiłków tego dnia. Obok niego uklękła Ann, z grymasem cierpienia na małej, ślicznej twarzyczce. Potężny atak zadziałał na nią słabiej, co nie znaczyło, że przyjęła to dobrze. Nie upadła. Trochę szybciej niż inni zaczęła rejestrować otoczenie.

Nie działo się to tylko w galerii, o nie. Mogli mieć tego świadomość. Miała na pewno Psyche, której nowoczesne wspomagacze i edytory bólu aktualnie nic nie dały, gdy z krzykiem padała na kolana, obejmując ramionami swoją głowę. Prowadziła właśnie chudego Murzyna do Śmieciarza. Brama złomowiska była tuż tuż, ale ona nie mogła się ruszyć. Za to czarny zagapił się na nią na chwilę. I zerwał do biegu, oddalając się. Powiadomi Bloodboya.

Wszechogarniający ból nie pozwalał swobodnie działać. Nie przechodził od razu. Przestał narastać po tej krótkiej, przerażającej chwili, ale cofał się strasznie powoli. Łupał w środku czaszki i czynił ze wzrokiem paskudne rzeczy. Świat stawał się rozmyty, poznali to wszyscy mocniej uderzeni tym nieznanym impulsem. Jak EMP zdetonowane pośrodku Nowego Jorku, ale nie do końca. Elektronika nadal działała. Większość z niej, bo niektóre urządzenia podłączone do sieci nie wytrzymały i spaliły się.

Oglądający telewizję Ed, może nawet program z transmisją otwarcia nowej wystawy w Goodman Gallery, nagle zobaczył coś innego.


Sieć przestała działać.
Tym razem całkowicie.


 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 01-11-2014 o 10:51.
Sekal jest offline  
Stary 05-11-2014, 18:02   #202
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Szef Kruków musiał mieć jakieś blokery, może nie całkiem skuteczne, ale jednak, bo nawet LSD słabo na niego działało.
- Czemu twierdzisz, że jesteśmy korpo? - Spytał go Mik, chyba autentycznie zaciekawiony. Niczym, może poza sposobem bycia, w końcu się nie zdradzili.
Lay był słownym gościem. Powiedział, że skończył, to skończył. Nawet nie spojrzał na Maroldo, gdy ten zadał pytanie.
Cyborg, oparty o zimną ścianę piwnicy, wykrzywił usta, wyraźnie rozczarowany tym brakiem współpracy.
- I jak, wierzymy mu? - Zapytał Psyche, ironicznie unosząc brew.
Jej wzrok zdradzał respekt i trochę podziwu dla olbrzyma. Mina nie sugerowała nic.
- Wierzę, że nie zechce z nami teraz rozmawiać bez środków dodatkowego przekazu - stwierdziła obojętnym tonem. - Praca nad nim to dłuższa sprawa. Spróbować możemy również serum prawdy, to silna toksyna. Ma szansę przełamać blokery.
- Już o to pytałem - odparł, krzywiąc się znów, Mik. - Nie załatwią. Stąd LSD jako substytut. Ale może da się inaczej.
Wyświetlił ekran holo, pokazując jej wystukiwaną szybko wiadomość do Dirkauera:
“Mamy jeńca, który może sporo wiedzieć o Free Souls i Odlocie oraz planach wojny przeciw Rustlersom. Ale jest odrutowany. Edytor bólu i neuroblokery. Bez serum prawdy lub dezaktywowania wszczepów nic nie wyciągniemy. Dałoby się go wziąć na lab?”
Odpowiedź Dirkauera przyszła po dłuższej chwili.
"Gliniarze mają kilku czarnych, nie wiemy co opowiedzą. Branie go do naszych placówek teraz to zły pomysł. Muszę sprawdzić możliwości załatwienia serum, to może trochę potrwać."
- No proszę, a wcześniej się ponoć nie dało - skomentował zgryźliwie Maroldo. - No to wrócimy do sprawy później.
Spojrzał zmęczonym wzrokiem na Higgsa.
- Liczysz, że Zbawiciel zbawi twoją czarną duszę? - Zapytał, aplikując mu w udo podwójną dawkę usypiacza, po czym poinformował o tym wiadomością Rose. “Przekaż też, że nocą spróbujemy dotrzeć do Jay L-a” - dopisał.

Upewnili się, że olbrzym zasnął i opuścili wygłuszoną piwnicę, oddając klucz do pancernych drzwi człowiekowi Jina. Wyszli z budynku poprzez zaplecze należącej do Rustlersów manufaktury chińskich ciasteczek z wróżbą. Mik zgarnął kilka z szykowanej do transportu sterty. Nadgryzł jedno i wyjął karteczkę.
- “Szczęście, którego szukasz, jest w drugim ciasteczku” - przeczytał na głos w świetle latarni zamontowanej nad tylnym wejściem. - Coś w tym kurde jest, co nie? - Pokiwał w zamyśleniu głową.
Na zewnątrz było już całkiem ciemno. Długo oczekiwany piątkowy wieczór nadszedł wreszcie.
- Jeśli twoim szczęściem jest objeść się ciasteczkami - Marlene odpowiedziała ze słabym uśmiechem i wzięła go pod rękę. - Chodź, zrobię ci makijaż. Jak bardzo przerażająco chcesz wyglądać?
Rozmawiała z nim lekkim tonem, jakby wydarzenia z ostatniej godziny lub dwóch były bardzo miłym i radosnym popołudniem.
- Tak bardzo na ile starczy ci czasu - odparł zdecydowanym tonem, wyłączając holomaskę. - Robimy to u mnie, u ciebie czy w aucie? - Spytał, otwierając furgonetkę.
- Przebijanie się przez most o tej porze to zły pomysł. Zrobimy to w furgonetce - uśmiechnęła się rozumiejąc dwuznaczność tych słów. - Możemy podjechać do sklepu, odpowiednio się… wyposażyć.
- Key - mrugnął wesoło żywym okiem, zajmując miejsce kierowcy. Wyszukali w sieci najbliższy sklep z artykułami do makijażu i ruszyli na autodrivie. - Słuchaj, Stalowa Siostro - rzekł poważnie - chcę, żebyś wiedziała, że to doceniam. Masz mnóstwo spraw na głowie a pomagasz mi, żebym dobrze wypadł. Pewnie ci się to wydaje trochę śmieszne, ta moja zabawa w sztukę, ale to dla mnie kurewsko ważne. Kiedyś...nim trafiłem do firmy, to było moje życie. Nie mam wielkiego talentu, ale robię to dalej, żeby...żeby udowodnić sobie, że nie wszystko zawdzięczam firmie. Że nie stworzyli mnie całkiem od nowa. Gadam od rzeczy, co nie? - Prychnął. - Nie ważne, zapomnij o tym.
- Zwykle lubię jak gadasz - po jej ustach błąkał się lekki uśmiech. - I wierzę w to, że każdy powinien robić to czego pragnie w głębi siebie - Psyche była poważna. - Nie zawsze zawsze tak się da… - zamilkła na chwilę - ...podziwiam taki upór i próby wyrwania się.
Wydawała się chcieć dodać coś jeszcze, ale zamknęła usta i zamilkła.
Patrzył na nią przed dłuższą chwilę.
- Wszystko się da - rzekł. - To kwestia woli. Nie są w stanie odebrać ci przecież własnej woli, nie?
Szukał w jej oczach potwierdzenia tych słów, lecz widocznie nie znalazł i odrobinę zbiło go to z tropu.
- Nie żebym chciał się całkiem wyrywać - podjął, lżejszym tonem. - Kontrakt skończył mi się rok temu, wykupiłem już prawie wszystkie swoje wszczepy, jeśli zechcę mogę odejść - oznajmił z przekonaniem, jakie słyszało się czasem u narkomanów, twierdzących, że są w stanie w każdej chwili zerwać z nałogiem. - Wiesz, co mi kiedyś powiedzieli? “Należysz do nas Mik.” Dokładnie tymi kurwa słowami. - Pokręcił głową. - Wiem, że ocalili mi życie, ale tym razem przegięli. To nie czyni mnie ich cholerną własnością. Nie zmuszą mnie, bym milcząco zaakceptował wszystko. Westchnął, spoglądając na przesuwające się za szybą zaśnieżone ulice.
- Teraz i tak pewnie czeka mnie przesłuchanie przez Wydział Wewnętrzny, bo ktoś porwał tą mendę Madsena a ja węszyłem za nim - przygryzł wargę, jakby świadom, że powiedział za dużo, gdy samochód zaparkował sam przy ulicy. - Mniejsza z tym, jest nasz sklep - Mik zmienił temat wskazując palcem neonowy szyld: “Make-up Bazaar”. Ponad nim, w kilkusekundowych cyklach, kolejne holograficzne kobiece twarze wygładzały się i piękniały w przyśpieszonym tempie, odmienione cudowną mocą makijażu.
Psyche nie zmieniła wyrazu swojej twarzy, zerkając co jakiś czas na mówiącego Mika. Niełatwo było odczytać prawdziwe emocje z jej twarzy. Bardziej przypominała maskę. Krótki grymas albo dwa pojawił się na ułamek sekundy.
- Zwykle tak właśnie jest. Jak będą cię potrzebować, będziesz ich. Jak nie, pójdziesz na złom. Aby się wyrwać… trzeba zniknąć zupełnie. Jak nie będziesz odpowiednio ważny, zapomną - odpowiedziała mu wreszcie bez emocji, wysiadając z wozu.
- Nie zamierzam jeszcze iść na złom i już ja dopilnuję, by o mnie nie zapomnieli - uśmiechnął się tajemniczo, wchodząc za nią do sklepu.
Dobrali kolorystykę i w niecałe pół godziny, w miejsce spuchniętych sińców na głowie Mika wykwitły cybernetyczne malunki.
- Masz prawdziwy talent, Stalowa Siostro - skomentował, oglądając się w samochodowym lusterku. Przypominał teraz jeszcze bardziej dobrze naoliwioną maszynę, którą być może pragnął się stać. Maszyny nie da się zranić, czyż nie?
Nachyliła się do jego ucha i uśmiechnęła. W tym samym lusterku zobaczył może najwięcej pozytywnych emocji na jej twarzy odkąd ją poznał.
- Nie zmarnuj go - pocałowała go w policzek i bez innego pożegnania opuściła samochód.
~Znów stchórzyłaś. Obie wiedziałyśmy, że tak będzie.~
Nie śmiej się, suko. Są sprawy, które załatwić można jedynie osobiście.

*****

Nie spieszyła się. Zbyt ważne, aby potraktować po macoszemu. Musiała przygotować się jak najlepiej. Psychicznie, fizycznie.
~Spełnianie życzeń swojego pana jest najważniejsze.~
Nie pozwolę, żeby tak wyglądała prawda. Nigdy więcej. Ostatnia przysługa, ta co pośle go na dno. Powtarzaj to sobie, Katie. Ciągle i ciągle. Pragnę mieć taką pewność co Mik. Och.
Zmieniła ubranie dziwki, pozostawiając na sobie tę najbardziej wewnętrzną część składającą się z delikatnej, seksownej bielizny. Zakodowane głęboko emocje namawiały ją, by pozostawała atrakcyjna. Na zewnętrzną warstwę włożyła czarny, obcisły kombinezon do tego typu akcji. Pod wierzchnią warstwą miał nowoczesne materiały chroniące ciało przed niemal wszelkimi niebezpieczeństwami, z kulami na czele. Był lekki i nie utrudniał ruchów. Nie pozwalał przez to przeżyć zmasowanego ostrzału.
Psyche nie planowała wchodzić pod kule. Ruszyła do sklepu żelaznego.

Luis Jardan, idealny przykład człowieka sprawiającego pozory. Niemłody, z własnym biznesem, ustawiony i apatyczny, wydawałoby się - niechętny do budzenia pędzącej przez żyły adrenaliny. Robił to dla pieniędzy, aby mieć na sklep albo lubił dzieci, wpisując się w ten najgorzej postrzegany rodzaj ludzi. Psyche nigdy w pełni nie zrozumiała dlaczego fascynacja wiekiem młodym jest zła, wiedziała już jednak od dawna, że o tym nie wspomina się nawet w cztery oczy. Zwyczajny człowiek, nie odpowiadający za żądze własnego mózgu. Musieli się z tym kryć, jak ten posłuszny czarnuch, któremu tłumaczyła co musi zrobić. Sami sobie zabraniali być wolnymi. Tak rzadko walczyli o swoje. Zmodyfikowane ciało nie odczuwała mdłości, ale je właśnie czułaby patrząc jak skorzy byli do zdrady i najgorszych czynów, byleby ocalić swoje tajemnice i nędzne życie.
~Oni robią to wszystkim. Dostosuj się wreszcie, słaba idiotko!~
Czytała kiedyś, że według jednej z ważniejszych religii kobieta została stworzona na podobieństwo mężczyzny. Na czyje podobieństwo stworzyli ją… postanowiła, że kiedyś się dowie.

Była z nim przez każdą sekundę. Od momentu spotkania. Słuchała i patrzyła uważnie. Jak sokół na ofiarę, zmusiła by robił co mówiła. Coś niezwykle ekscytującego było w tej uległości. Pobudzone tego dnia ciało i umysł szukało wyzwolenia.
Nie nie nie, nie teraz, nie tu, nie z nim! Kilka głębokich oddechów. To zbyt ważne.
Umówił się na odebranie przesyłki. Tak to nazwał. Żywe ciało. Niemal jak to należące do niej. Wzięła go ze sobą, sadzając na własnym motorze. Zatrzymała przecznicę od złomowiska i poszli.

Coś powaliło ją na kolana. Niewiarygodnego, potężnego. Fala nie do zatrzymania, rozpalająca do czerwoności blokery bólu. Nie dały nic. To uderzyło w samo jestestwo. Zmusiła się do powstrzymania krzyku, spowodowanego bólem silnym jak nigdy przedtem. Elektroniczne wspomaganie mózgu odmawiało posłuszeństwa. Otworzyła oczy, z trudem dostrzegając oddalającą się sylwetkę. Sięgnęła pod kurtkę. Ślamazarnie powoli.
~Wygrasz z tym! No rusz się!~
To ta chwila, gdy jesteśmy razem. Pełną jednością. Tym razem posłucham cię, suko.
Udało się. Wyczuła rękojeść pistoletu maszynowego i oszczędnym ruchem skierowała lufę w kierunku uciekającego. Zdołał załomotać w bramę. Niech to! Nacisnęła spust. Z biodra, klęcząc, posłała w niego sałą długą serię naboi, opróżniając magazynek. Tłumik nie był głośniejszy od szumu otaczającego miasta.
Luis zatańczył dla niej.
Padł.
Zmusiła się do czołgania. Na razie za róg. Aby dalej, aby zejść z oczu. Plan musiał się zmienić. Śmieciarz był Bloodboyem, ale głupio liczyć na szczęście, że też ma coś w głowie. Pozostać blisko, ale ukryta. Śledzić zainteresowanie leżącym ciałem. Holofon w głowie nie działał.
Była tylko ona i cel. Poradzi sobie.
Oby tylko ból na chwilę zelżał!
 
Lady jest offline  
Stary 06-11-2014, 00:14   #203
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Music

Lucky Head zyskał swój przydomek z powodu życiowego farta. Felipa nie dostrzegła ani śladu takowego lustrując zapuszczoną kanciapę, zużyte strzykawki, trzęsący się galaretowaty bebech i zaślinioną gębę delikwenta. Przełamała odrazę i uniosła powiekę Murzyna. Źrenice wielkie jak spodki mówiły więcej niż tysiąc słów.
- Dobra Brick, bierzemy go – oświadczyła Felipa chowając holofon Lucky Heada do kieszeni. Ze stolika zgarnęła kluczyki od jego wozu, jak się okazało, mocno wysłużonego Forda Granada.
Przed sierocińcem paradowała grupka małolatów zalewając Latynoskę kolejną falą wspomnień.
- Hola – doszła do nich, wrzuciła na język owocową balonówkę i poczęstowała ale dzieciaki chórem zażądały fajek. Odpakowała paczkę skupiając wzrok na Pilar, nastolatce o wyglądzie niedorostka i chłopięcej delikatnej figurze.
- Chcesz zarobić trochę forsy? - zapytała wprost. - Potrzebuję cię na noc.
- Jasne - żadnych pytań, żadnych podejrzliwości. A raczej wszystkie one wliczone w cenę. - Stówkę za godzinę.
Felipa skinęła i umówiła się na jedenastą wieczór. Zgarnie stąd Pilar i pojadą prosto do doków.
Czy zakiełkowały w niej wyrzuty, że naraża jedenastolatkę na niebezpieczeństwo? Tak. Ale zdławiła je w sobie i zadzwoniła do Hana.
- Hooola carino – zaczęła pogodnie i zalotnie jednocześnie.
- Masz ten ton – oznajmił niemal oskarżycielsko.
- Jaki ton?
- Kiedy czegoś ode mnie chcesz.
Nie było sensu zaprzeczać. Felipa wyłożyła mu problem dzieciaków z siercińca, tropu wiodącego do Lucky Heada i wiadomości tekstowej na jego holofonie.
- Potrzebuję obstawy. Pojęcia nie mam ilu ich się tam zjawi i jaki obrót nabiorą sprawy.
- To gorąca noc chicka. Mogę ci dać dwóch, trzech ludzi.
- Daj czterech, pięciu. Por favor... - jęknęła błagalnie. - Śmierć mi ostatnio depcze po piętach, Han. Mam jakieś złe przeczucia...
- To tam nie jedź.
- Muszę.
W odpowiedzi wydał z siebie niski zwierzęcy warkot.
- Jesteś irytująca Felipo.
- A ty byś też nie mógł przyjść?
- Nie przeginaj.
- Czułabym się bezpieczniejsza. I powstrzymałbyś mnie przed robieniem głupot.
- Tak? - zaśmiał się głucho. - Jeśli poszukujesz głosu rozsądku zadzwoń po Jina.
- Puta madre, Han! Ci ludzi wykorzystują dzieciaki z NASZEGO sierocińca! My wszyscy się tam wychowywaliśmy, to dla nas asunto personal! Mogliśmy być na miejscu tych ninos. Nie pierdol mi, że jest ci to całkiem obojętne. To nasz teren. Nasze dzieci.
Milczał chwilę nim podał jej ostateczną odpowiedź.

* * *

Wóz stękał i zgrzytał na każdym zakręcie ale jakimś cudem doturlał się do Meduzy. Silnik nie zgasł, żadne z kół nie odpadło, nie zapaliła się żadna kontrolka. Podejrzana sprawa.
Śpiącego Lucky Heada zostawiła w wozie, Brick pilnował go doglądając z zaparkowanego motocykla.
Rozmowa okazała się kompletną stratą czasu. Felipa zabawiła tam krótko i wyszła na wpół wzburzona na wpół przygnębiona. Remo ją wkurwił do imentu. Nienawidziła narcystycznych przydupasów, którym się wydawało, że wszyscy spoza świętego nimbu korporacji są niższą kategorią. Ferrick miała wszystko. Inteligencję, urodę, szmal. Po co był jej ten stary dziad? Jedyny powód jaki przychodził Felipie do głowy, to że była z nim z litości.
Kolejnym punktem na mapie wieczoru miało być Goodman Gallery. O ile pierwsza część wernisażu przebiegła dobrze, druga wyrównała szale pierdolonego yin i yang. Równowaga w kosmosie musi być. Bawiła się stanowczo za dobrze co musiała odpokutować rzyganiem na swoje ukochane szpilki. Ból głowy, nudności i fatalne samopoczucie osłodził jej jedynie fakt, że Remo musiał czuć się gorzej. No tak, megaloman zadrutował się pewnie bardziej od niej. Dobrze mu tak.
Swoją drogą, ciekawe jak ma się Ed? Sieć padła. Jak się odszukają w tym miejskim pieprzniku skoro nie posiadają nawet stałej mety... Puta.

* * *

Wychodząc z garderoby Felipa wpadła wprost na Mika i mało brakowało, by się przewróciła, gdyby w ostatniej chwili jej nie podtrzymał, samemu się zataczając.
Po uderzeniu impulsem byli wciąż trochę jak pijani.
- Hej. Fel. Sorki - wydukał Maroldo. Zaczekaj jedną chwilę, key? - Wszedł do garderoby i wyjął z rzuconego pod ścianą plecaka opakowanie środków przeciwbólowych, częstując Latynoskę. - Słuchaj, tak myślę, że to ty powinnaś podpiąć się do Michaela. Jak cię rozpozna to lepiej to zniesie.
- Ja... - rzuciła okiem na pigułki zastanawiając się czy jej system filtrowania je przepuści. I czy nadal działa co rodziło pytanie... o dragi. Jej półprzytomne oczy zabłysnęły od niepokoju. - Si, jasne. Kiedy chcecie to zrobić? Bo mam jeszcze trabajo, dziś o 11-stej.
Mik przykucnął pod ścianą garderoby, wyjął butelkę mineralnej i popił wodą dwie tabletki.
- Jutro - odpowiedział, gdy przełknął. - Teraz nawet nie dodzwonię się do kliniki a to trzeba przygotować. Gdyby holofonia dalej nie działała wyślę ci maila z domu.
Spojrzał na nią marszcząc czoło.
- Jeszcze jedno, Fel. Wiesz coś o porwaniu Madsena? Nie wydam was, ale jeśli to wy, chcę wiedzieć czy coś z niego wyciągnęliście.
- Nie Mik, to nie my - nawet powieka jej nie drgnęła. Gdyby chodziło tylko o nią mogłaby pokusić się na szczerość względem Maroldo. Ale Ed zawsze przywiązywał tak dużą wagę do dyskrecji i tajemnicy. A przede wszystkim jemu winna jest lojalność, nie jakiejś cholernej korpo, nawet jeśli jeden jedyny jej pracownik wydaje się być spoko hombre. - Poza tym... chyba się z tego wszystkiego wypisuję. Jeden dupek coś mi dzisiaj uzmysłowił. Nie mam najmniejszego powodu, żeby komukolwiek w czymkolwiek pomagać... Nie zamierzam zbawiać świata, Mik. A tym bardziej pomagać korpo. Mam dość.
Puściła mu oko, zarzuciła na plecy torbę i ruszyła do wyjścia.
- Hej! - Zawołał za nią, lecz gdy po chwili wahania się odwróciła, jej zmęczone spojrzenie napotkało tylko przyjazny uśmiech.
- Zajebiście tańczyłaś, dzięki! - Powiedział, unosząc dłoń w pożegnalnym geście.
Odmachała mu ale już się nie odwróciła.

* * *

Felipa nacisnęła tłok strzykawki czując jak usta wypełnia nadmiar śliny.
- No już kotku, obudź się. Masz robotę – poluzowała gumowy wężyk na przegubie Murzyna i wymierzyła mu policzek. W rezultacie otworzył szerzej oczy i zdezorientowany przyglądał się Latynosce siedzącej mu na kolanach w ciasnej kabinie samochodu.
- Jaką... robotę? - przetarł oczy i dotknął ramienia Felipy jakby chciał się upewnić, że nie jest tylko narkotykowym omamem.
- No wiesz kotku, tą co zwykle. Dzieciaka trzeba dostarczyć na nabrzeże. Dostałeś wiadomość z instrukcją na swoje holo.
- Aha – odparł półprzytomnie. - Aaa, kim ty... jesteś?
- Przestań kotku – pocałowała go w czoło i przeskoczyła na siedzenie kierowcy uruchamiając silnik. - Jestem Ines, twoja dziewczyna.
Lucky Head porażony wagą tej wiadomości milczał dłuższą chwilę.
- Kurwa, za dużo prochów... - przygryzł paznokieć kciuka ale dalej, jak zahipnotyzowany, obserwował Latynoskę. - Czyli... ty i... ja? Jak długo?
- Dziewięć dni, pięć godzin i jedenaście minut. Sam mówiłeś, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Imprezujemy, szprycujemy się i dymamy bez opamiętania, w kółko i w kółko. Nie chcesz powiedzieć, że znów ci prochy wyprały pamięć, co kotku? - jej ściągnięte brwi i zwężone oczy jasno sugerowały, że będzie się gniewać jeśli tak jest.
- Wszystko kurwa pamiętam – zapewnił przecierając załzawione oczy. - Jestem zabujany po uszy, Carmen.
- Ines...
- Właśnie. Aaale, nie mamy tego dzieciaka na handel.
- Spokojnie, zgarniemy małą po drodze. Wszystko już załatwiłam.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 06-11-2014 o 00:19.
liliel jest offline  
Stary 06-11-2014, 05:40   #204
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
- Carino? Wszystko… bien?
- Jasne. A co miałoby być, nie tak? - zapytał nieco zaniepokojony.
- Miałeś spotkać sie z tata. Wszystko mogło pójść nie tak - wyjaśniła.
- Wszystko gra i buczy Pszczółko. - zaśmiał się. - O nic się nie martw.
Chwilę milczała, chyba odrobinę ją zamurowało.
- Dobra, nieważne... Słuchaj, wpadliśmy z Brickiem do mojego starego sierocińca. Znalazłam Pana Sam Wiesz Kogo. Był naćpany odlotem, completo wrak, kończy się… Na razie nic nie powie ale mam namiar na spotkanie o północy kiedy miał komuś przekazać dziewczynkę. Zainteresowany żeby go zastąpić?
- Jeżeli wyrobię się z powrotem, to tak. Mam randkę z Aniołami o jedenastej. - odpowiedział bez namysłu.
- Hmmm, to lepiej nie. Za duże ryzyko, ze imprezy sie pokryją. Coś wymyśle - słyszał, że milknie zaciągając sie papierosem. - Znasz jakąś... Marie Walters?
Zastanowił się przez chwilę nim odezwał się pogodnie.
- To chyba zbieg okoliczności, a raczej nazwisk.
- Może tak, może nie. Kim potencjalnie jest dla ciebie jeśli to nie zbieżność nazwisk?
- Nie wiem. Nie znam. - wzruszył ramionami. - A co, ta osoba mnie zna? - zaciekawił się.
- Jeśli nie znasz to nie musisz się martwić. Po prostu zasłyszałam i wolałam się upewnić.
- Czy to nie pierwsza żona? - zaśmiał się.
- Po prostu czy to nie ktoś czyj los by cię obchodził. Nieistotne skoro nie znasz. To... będziesz miał wsparcie na ta nocną randkę?
- Tak. - skłamał zręcznie, choć nie do końca. - Masz przerwę?
- Si. Już po występie. Sączę szampana i oglądam bellas artes. A ty?
- Też oglądam. Wiadomości. Zaraz wyjeżdżam. Baw się dobrze, kochanie.
- Uważaj na siebie.
- Też cię kocham.


***


Sieć padła znienacka śnieżąc na ekranie. Ed nie czekał na zapewne za chwilę mającą pojawić się tablicę informacyjną, że sieć kablowa czy też satelitarna, czegokolwiek używał motel za dostawcę telewizji, straciła sygnał i prosi o cierpliwość w nieskończoność podejmując próbę ponownego połączenia.

Sprawdził komunikator. Znowu wszystko jebło na łączach. Jeszcze przez chwilę leżał na kanapie dając się kusić podszeptom lenistwa, aby nigdzie nie iść, lecz obrócić się na bok i zasnąć.

No bo, jeśli sieć nie wróci, to i spotkania pewnie nie będzie. O ile gospodarze są na miejscu, to nikłe były szanse, żeby Zbawiciel się pojawił osobiście w tych okolicznościach. A jeśli ta ustawka, to była zwykła ściema, żeby Waltersowi zrobić krzywdę, to pchać się do wilczej nory bez żadnego zabezpieczenia nie było brawurowe, lecz głupie. A desperatem też nie był, bo i niby dlaczego?

Odświeżył się pięciominutowym prysznicem. Założył czyste, czarne ubranie. Sprawdził amunicję w pistoletach i wyszedł z pokoju. W między drzwi a futrynę włożył włos Felipy, nieco ponad stopę nad bordowym dywanem hotelowego korytarza. Na klamce magnetycznego zamka powiesił „Nie przeszkadzać”.

Jadąc do baru Aniołów, w ciszy wypełniającej wnętrze samochodu, sprawdzał stan sieci. Nie działały nawet komunikatory. Nie mógł porozumieć sie ani z Sato, ani przydzielonymi do zadania ludźmi. Bez koordynacji, bez podsłuchu, bez wizji. Zaparkował auto z oddali obserwując wejście do lokalu. Osunął się na odchylonym do tyłu fotelu, jakby same przyciemniane szyby nie wystarczały. Kto wie, może sieć wróci tak samo znienacka jak zniknęła? Tymczasem, lustrował okolicę w poszukiwaniu zagrożenia oraz Zbawiciela. Jeżeli jednak przyjedzie, to jeśli wyjdzie od Aniołów w jednym kawałku, to Walters miał zamiar go śledzić.
Pamiętał o akcji Felipy, lecz okazało się, że bez sieci, można tylko zadzwonić w parapet.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 06-11-2014 o 05:42.
Campo Viejo jest offline  
Stary 06-11-2014, 18:16   #205
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Remo nie poczuł zachwytu na widok fixxera. Mała oślizgła ryba, trzepiąca ogonem we wszystkie strony, takie miał pierwsze skojarzenie. Dobrze, że gadał do rzeczy. Całość współgrała z wyborem miejsca i pojawieniem się Felipy, spóźnionej i wyglądającej na zabieganą. Daleko temu było do wymarzonego piątkowego wieczoru.
- Hola Mucho - Latynoska podskoczyła na blat stolika i zaplotła nogi w nowiutkich wysokich botkach. - Pardon... Lucy, coś mnie zatrzymało - wytłumaczyła się Azjatce ze zbolałą miną. Na koniec skinęła formalnie na Murzyna - Kopę lat staruszku.
- Hej Felipa - Ann skinęła głową Latynosce.
Remo powitał Felipę skinieniem i krótkim spojrzeniem, zaraz wracając uwagą do fixera.
- Dowiedziałeś się czegoś więcej o tym Wallsie? Często handluje informacjami?
Niski mężczyzna, nie odrywający wzroku od Felipy, odpowiedział hakerowi ze wzruszeniem ramion.
- Za mało czasu, za mało kasy. Taki biznes to nic nowego, sumy wchodzące w grę często są bardzo wysokie. Nie moje progi. Jack Walls to biznesmen, tacy jak on bardzo nie lubią, jak ktoś za nimi węszy.
- Po tym co mówisz można się domyślić, że jednak trochę o nim wiesz… - odezwała się Azjatka uważnie przyglądając drobnemu mężczyźnie. - Jak można wziąć udział w tej aukcji?
- Słyszałem nazwisko, to wszystko - uśmiechnął się do niej, przenosząc uwagę z Felipy. - Wystarczy, że pójdziecie do klubu i udacie się na piętro. On albo ktoś inny wskaże drogę. Taka aukcja technicznie rzecz biorąc nie jest nielegalna, więc prowadzone są zwykle otwarcie.
- I każdy może tak po prostu na nią przyjść? - To ją nieco zaskoczyło.
- Zaprasza się konkretne osoby, wiedza o aukcji dociera tylko do kilkoro uszu. Ale ogólnie to tak. Sumy są zwykle na tyle duże, że nikt niezainteresowany nic na tym nie zyska - odpowiedział dziewczynie fixxer. - Sprzedający natomiast nie dbają zwykle o to, komu sprzedają. Co wiadomo wzbudza pewne sprzeciwy i dlatego nikt oficjalnie takimi aukcjami się nie chwali.
- Udało ci się dostać do środka? - włączyła się milcząca chwilowo Felipa. - Tzn przyjęli cię do sekty? Najlepiej byłoby zinfiltrować ich od środka.
Wytrzeszczył oczy.
- W dwa dni? Zresztą, nie za to miałem zapłacone - tu spojrzał na Lucy. - Dowiedziałem się ile mogłem.
Azjatka skinęła głową.
- Zapłać mu ile było ustalone. - Powiedziała do Remo, który teraz dysponował pieniędzmi od Tomsona po tym jak ona zrezygnowała oficjalnie z tego zadania.
Były to pieniądze z oficjalnego śledztwa w ramach roboty prywatnego detektywa, Remo wykorzystał więc standardowe kanały i pieniądze zostały przelane na odpowiednie konto. Murzyn nie skończył jeszcze z pytaniami.
- Ludzie odwiedzający siedzibę, jak długo tam zostawali? Przybywali zawsze sami? Ciekawi mnie, czy przyprowadzali ze sobą osoby towarzyszące, nie należące do sekty. Chodzi o to, czy znając kogoś wewnątrz da radę dostać się do katedry. Zauważyłeś, by oznaczali jakoś swoją przynależność do "Dzieci"?
- Zwykle przybywali sami - Mucho odparł po chwili zastanowienia. - Zdarzały się pojedyncze przypadki, kiedy przychodzili z kimś. Zwykle tylko raz. Zazwyczaj była to osoba płci przeciwnej, mąż, żona, kochanka. Często były to najkrótsze wizyty, ale bywało, że zostawali tak na dłużej. Poza tym, po kilka godzin minimum jeśli mówimy o co lepszych kąskach - mrugnął do nich. - Właśnie, to mi przypomniało jeszcze jedno nazwisko, Thomas Cavendish IV. Kto mówi o sobie "czwarty?". W każdym razie przyprowadził zdaje się żonę. Nie spodobało się jej. Niezłe widowisko było. Nie widziałem, żeby ktokolwiek z nich nosił symbole przynależności. Jak mają, dobrze ukrywają przed obcymi.
- Jak wyglądała ta żona? - Zapytała fałszywa Lucy uśmiechając się niewinnie.
- Dość niska, blondynka o owalnej twarzy, dobrze ubrana i z manierami jakie widuje się wiecie, w wyższych sferach - fixxer wzruszył ramionami. - Nie badałem tej pary osobno, i tak byłem zajęty.
- Miałeś okazję poznać Izzaka White’a? - Felipa podetknęła świeżo odpalonego papierosa pod nos Mucha w pytającym geście czy się skusi. - Jestem ciekawa jaki jest.
- Ja miałem okazję - wtrącił się Remo. - Na oficjalnym spotkaniu. Jest miły, uprzejmy, uśmiechnięty i doskonale gada o swojej sekcie. Nie udało mi się go sprowokować, wręcz odniosłem wrażenie, że wierzy we własne słowa w pełni.
Felipa skinęła w odpowiedzi.
- Wygląda na to, że po przebudzeniu naprawdę doznał oświecenia. A w każdym razie jest o tym przekonany a jego rodzice stoją za nim murem. Odwiedziłam ich dom ale już tam nie mieszkają, ponoć jest obciążony hipotekami. Zaciągali liczne kredyty i pożyczki na leczenie syna.
- Jak już mówiłem, robiłem to za co mi zapłacono, dostanie się do sekty tym nie było - Mucho westchnął teatralnie, mierząc Felipę spojrzeniem. - To co zaobserwowałem zgadza się z tym co mówicie.
Pytań więcej nie było, pożegnali sie z fixxerem, zostając przy stoliku we trójkę.

***

- I jak? - zapytała Felipa kiedy Mucho oddalił się od ich stolika. - Dowiedzieliście się czegoś o innych przypadkach wybudzenia ze śpiączki, podobnych do tego White’a?
- Oprócz tych dwóch nam znanych to nie - Remo gapił się na Jesus mało ufnie. - Dlaczego w ogóle pakujesz się w tę sprawę?
- Miałam cię za bystrzejszego - Felipa spojrzała na hakera pobłażliwie, odpaliła papierosa. - Dzieci są powiązane z odlotem. Odlot z Free Souls. Free Souls kopią dołki pod Rustlers. Choć jeśli niepokoi cię fakt, że nie ma mnie na liście płac Corp Techu… możecie mnie na nią wciągnąć, nie będę protestować. Bo fixxerzy niechętnie robią caritativo.
- Masz jakiś trop łączący "Dzieci Rajneesha" z Odlotem? - spytał Kye zdaje się serio, albo z niezwykłym opanowaniem widocznych emocji. - Oprócz naszprycowania Amandy prochami, które może kupić każdy na Bronxie. Nie powiem, ten trop byłby cholernie przydatny w tym mętliku.
- Nie mam faktów. Przypuszczenia - sprostowała Felipa. - Rzeczywiscie Tomkins to jeden z nich. Odlot czyni z ludzi marionetki. Jedna lala strzelała w barze do znajomych, inna mogła z tego samego powodu się detonować. I są jeszcze wszczepy mózgu. Free Souls intensywnie przy nich grzebią. Eksperymenty na dzieciakach i na porywanych netrunerach kojarzą się mimowolnie z tymi na wybudzonych ze śpiączki, jak White. Czemu nie pogrzebałeś w sieci za innymi przebudzonymi? Jeśli znajdziemy łączący ich czynnik to może być trop.

- Przypuszczenia. Przypuszczenia nie wpakują nikogo za kratki i nie wyłączą z gry. Łączysz też dzieciaki z Free Souls. Polecisz w ślepą uliczkę i będziesz jeszcze bardziej ślepa niż teraz. I kto mówił, że nie szukałem? - Remo uniósł brwi, teraz nie ukrywając, że ogromem założeń Felipy jest jak nie zszokowany, to mocno zaskoczony. - Jak już wspomniałem, są dwie takie osoby i brak powiązań między nimi i Whitem. Trop mówi mi, że powiązanie może być zupełnie gdzie indziej. Tam skąd oryginalnie pochodzą "Dzieci Rajneesha": na uczelni. Tam też mógł się rozgałęzić. Badam to i kilka innych rzeczy. Skończyliśmy? - spojrzał na Ann.
- Nie odrzucałabym żadnych możliwych powiązań zanim nie zostaną całkowicie wykluczone. - Stwierdziła Azjatka po wysłuchaniu wymiany zdań pomiędzy hakerem i fixxerką. - Mam wrażenie, że im więcej dowiadujemy się o tych sprawach coraz głębiej pogrążamy się w labiryncie możliwości. To wkurzające. Mamy coraz więcej pytań zamiast konkretnych odpowiedzi.
- Nie odrzucam powiązań. Twierdzę, że łącząc wszystkie przypuszczenia i poszlaki w jedną kupę można zwariować - Kye uśmiechnął się, znać było, że nie ma ochoty ciągnąć tej dyskusji.
- Tak, łączę dzieciaki z Free Souls i to potwierdzona informacja - Felipa mierzyła Remo zza zwężonych powiek. - To właśnie trop za Free Souls poprowadził na metę gdzie znalazła się sterta odlotu, okaleczone dzieci z gównem wmontowanym w mózgi i... tadam, zaufany pracownik korpo. Si, twojej korpo ważniaku. Ale wiesz co, widzę że cię cholernie zanudzam. To była kompleto strata czasu - Latynoska podniosła się z miejsca. - Kawał z ciebie dupka Remo. Pa Ann, wesołych świąt jakbyśmy się nie widziały.

Ferrick odpowiedziała jej skinieniem. Nie było sensu tłumaczyć, że w zasadzie nie była nawet chrześcijanką.
Kye odprowadził ją wzrokiem. Wypuścił powietrze i potarł skroń, gdy stracili ją z zasięgu wzroku. Wtedy zwrócił się ku Azjatce.
- Przepraszam, Ann. Coś w niej tak na mnie działa. Chodźmy, przejdzie jej złość na ciebie. Swoją drogą, myślałem, że wiedziała o tych dwóch podobnych przypadkach cudownych wybudzeń.
Wstał, poczekał chwilę aż to samo zrobi dziewczyna i ruszył do wyjścia z Meduzy. Czuł się tu jak szczur w klatce.
- Felipa jest postrzelona, ale coś mnie do niej ciągnie - Azjatka uśmiechnęła się. - Może to zasada przeciwieństw. Jesteśmy jak ogień i woda.
- Proszę proszę, może złą osobę wybrałaś. Zamiast mnie mogłaś spróbować z Felipą - odpowiedział uśmiechem. Wyszli z klubu.
- Nawet gdybym miała inne preferencje nie mogłabym myśleć o czymś poważnym z Felipą. - Ann odpowiedziała zupełnie poważnie. - Jej temperament na dłuższą metę całkiem by mnie wykończył. Zastanawiam się jakim trzeba być człowiekiem by z kimś takim wytrzymać w związku. Co innego spotkać się czasami i inaczej spojrzeć na życie, a co innego przebywać z nią na co dzień.
- Numerek na boku, kapuję - roześmiał się Murzyn.
Ann pokazała mu język, a potem także się roześmiała. O Felipie zdążył zapomnieć szybko, głęboko zastanawiając się czym kierowała się Ann organizując to spotkanie. Nie miał interesu dzielić się z członkinią Rustlersów swoją wiedzą. Co robił Maroldo jego sprawa i zadanie, Murzyn cegiełek sam zamierzał nie dodawać. W tym przypadku powiedzenie, że każda pomoc się przyda, na niego nie zadziałało.
Wsiedli do samochodu, czując na sobie spojrzenie Dru i Kye ruszył do swojego mieszkania. Było bliżej, a musiał przygotować się na wieczorną dawkę sztuki.

***

Goodman Gallery. Powiedzieć, że to nie jego progi to gówno prawda. To nie jego domena i sposób na życie, opieprzać się i gapić na fikuśne pierdoły Poszedł dla Ann i trochę z ciekawości czym po robocie zajmuje się Maroldo. Były ćpun z ćwiekami na łysej czaszce artystą. Nie dziwiło to Remo do końca, wielu twórców nowoczesnych dziwactw robiło to, bo we wszystkim innym byli beznadziejni. Wliczał się w to cyborg, przeciętny ćpun sprzed pracy w firmie. Poszedł i zaraz na wstępie zaczął żałować. Same garniaki, a on mimo, że założył ubranie dobrej jakości - spodnie i koszulę z tych samych sklepów, w których ubierała się spora część gości - to wyróżniał się w paradzie sztywniaków. Najgorsze było co innego.
- To miasto jest za małe - powiedział do Ann, wskazując na rudowłosą kobietę, której właśnie wręczano prezent. - To moja była żona. Jeśli pozwolisz, wolałbym uniknąć pełnego sztucznych uśmieszków zapoznania.
Obracając kieliszek skierował ich w nieco inną stronę. Pewna grupa ludzi bardzo się wyróżniała. Z rozbawieniem skomentował laskę duszkiem łykającą już trzecią lampę szampana.
- Pasują jak ulał do tego jak wyobrażałem sobie znajomych Mika. Dziwny facet, sprawia czasami wrażenie niekumatego, a powierzyli mu trudną sprawę.
Goodman oszczędził im póki co niezręcznych sytuacji, prowadząc przed kurtyny, waląc przemowę i anonsując cyborga. Felipa w tym wszystkim zwiększała absurd tego wszystkiego. Jak tanie kino.
- Gwóźdź programu. Rzekłbym nawet, że całe złomowisko. Ciąć ten cały metal, imponujące.
Tak faktycznie myślał, pomijając fakt, że czegoś takiego nigdy w domu by nie postawił.
Skierował spojrzenie na drugi występ i zanim się zorientował, już leżał na ziemi, porażony paraliżującym bólem.
 
Widz jest offline  
Stary 06-11-2014, 19:42   #206
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Zapobiegliwie zabrała ze sobą sukienkę na wieczór, więc mogła przebrać się u Remo. Nie zmarnowali więc wiele czasu na dotarcie do galerii. Powróciła do swojego normalnego wyglądu, ale zostawiła długie włosy i upięła na karku w kok. Takie uczesanie pasowało do koronkowego stroju w wyraźnie chińskim stylu.
Czasami lubiła podkreślać swoje azjatyckie korzenie, zwłaszcza na targowiskach próżności jakimi zazwyczaj były imprezy tego typu. Nie drażniły jej już tak bardzo jak kiedyś, raczej teraz bawiły gdy obserwowała ludzi. Uczestnictwo w życiu towarzyskim nowojorskiej socjety było częścią jej umowy z Nathali, a zamierzała się z niej wywiązać uczciwie. Choć pewnie niewiele z tego co robiła było ostatecznie po myśli kuzynki.
Popatrzyła na towarzyszącego jej mężczyznę. Wyraźnie wyróżniał się z tłumu, zwłaszcza tym, że nie próbował udawać, że rozumie się na nowoczesnej sztuce. Ona też nie próbowała. Po prostu czasami coś ją poruszało i tak chyba właśnie powinno być, zazwyczaj jednak to co tworzyli współcześni artyści było dla niej co najmniej dziwaczne.

Informacja o obecności na wernisażu byłej żony Remo nie poruszyła jej już tak bardzo jak sam fakt jej istnienia, o którym dowiedziała się zaledwie kilka dni wcześniej. Mimo to nie mogła opanować ciekawości, by się jej nie przyjrzeć gdy Kye odciągał ją w inny kąt pomieszczenia. Odwróciła głowę by dokładnie obejrzeć sobie kobietę, która wyraźnie wpadła w oko Maxwellowi. Trudno było ustrzec się od porównań. Zdecydowanie była piękna, choć nie taka młoda jak Ann, to jednak zupełnie inna.
Od tym myśli nie do końca odciągnął ją pierwszy z happeningów promowanych tego dnia artystów.
- Nie wiedziałam ze znasz tego artystę. - Zdziwiła się słysząc opinię hakera na temat pełzającego po ścianie twórcy – Masz jednak rację co do jednego. NYC strasznie się kurczy skoro znowu wpadliśmy na Felipę. - Skomentowała pojawienie się na scenie Latynoski. - W zasadzie nie zapraszałam jej na spotkanie z fixxerem. Chciała koniecznie się spotkać i porozmawiać, a nie miałam pomysłu kiedy wcisnąć ją do naszego napiętego grafiku. - Powiedziała jakby mimochodem, zdając sobie sprawę, że Remo miał spore wątpliwości co do osoby de Jesus.

Same prace Mika Maroldo były ciekawe i w sumie w jakiś pokrętny sposób przemawiały do jej duszy robotyka.
- Chyba te rzeźby podobałyby mi się bardziej gdyby się ruszały tak jak artysta i jego tancerka. - Stwierdziła jednak tylko gdy pokaz się skończył i przesunęli się by oglądać kolejny. Nie trwał zbyt długo gdy brutalnie został przerwany. Ann zgięła się w pół i chwyciła za głowę czując przejmujące łomotanie w czaszce. To samo poczuła na placu przed katedrą dzieci. Wtedy też to Remo oberwał o wiele mocniej. Pewnie wszystko zależało od ilości elektroniki w mózgu. Zamknęła oczy i siła woli skupiła się na oddechach medytacyjnych, by ograniczyć moc bólu.

***


Minęło kilka minut nim zaczęli znów ogarniać zmysłami to, co się wokół nich dzieje. Mika i Felipę otoczyli znajomi Maroldo - barwna ekipa aspirujących artystów. Żadnego z nich nie było stać na neurowszczepy i dzięki temu stali teraz na nogach, zamiast tarzać się we własnych wymiocinach. Dwie blondynki - hipiska i punkówa - cuciły Mika. Któraś z nich chlusnęła mu w twarz szampanem. Zakolczykowany Latynos w średnim wieku pomógł mu wstać. Inny, długowłosy, wraz z murzyńską drag queen postawili na nogi i podtrzymywali Felipę.
- No już, skarbie, lepiej ci? - Transwestyta wycierał jej twarz nawilżoną chusteczką. - To nic, nie przejmuj się. Byłaś naprawdę boska, słonko.
Mik, gdy już był w stanie ustać sam na nogach, wytarł podanymi mu chusteczkami twarz i obrzygane spodnie, po czym zbliżył się chwiejnym krokiem do Felipy.
- Też sobie władowałaś grafen w głowę? - Zapytał retorycznie i chwycił jej dłoń. - Odetnij wszczep od sieci, jak możesz. Gówno pomoże, ale następnym razem oberwiesz łagodniej. Chodź, tam jest Remo - wskazał palcem półleżącego na podłodze hakera, któremu głowę podtrzymywała przykucnięta obok młoda Azjatka.
Maroldo pociągnął Felipę za sobą i po chwili byli obok Kye’a, który pomału dochodził do siebie. Azjatka zmierzyła ich wzrokiem.
- Panna Ferrick, jak mniemam? - Rzekł nieco bełkotliwie cyborg i skinął jej głową, przyklękając obok. - Spoko, pracuję z Kye’m. Słuchajcie, nie wiem jak wy, ale ja nie wierzę w zbiegi okoliczności. Wiem, że jeden z dwóch pozostałych artystów należy do “Dzieci Rajneesha.” Zaraz się upewnię, ale stawiałbym na tego tam eko-ćwoka - wskazał w stronę zasłoniętej teraz przez tłum gości salę, gdzie dopiero co spektakularnie zakończył się performance niejakiego Kazukiego Jiry.
Felipa była nadal oszołomiona. Dała się bezwolnie poprowadzić Mikowi tylko po to by opaść na kolana tuż obok Ann i leżącego Remo.
- Hola… ponownie - powiedziała siląc się na uśmiech i rozmasowując skronie. - Myślałam, że problemy de telecomunication mamy już za sobą…
Ann popatrzyła nieufnie na artystę, a potem na Latynoskę i ponownie odwróciła się do Kye:
- To coś więcej niż problemy z komunikacją. To wyglądało na atak terrorystyczny.
Pogładziła delikatnie dłonią jego głowę i zapytała cicho:
- Jak się czujesz?
Tak silny atak na elektronikę na dobre pół minuty wyłączył Remo. Odzyskując wzrok dostrzegł stojące i kucające wokół postacie. Jęknął, unosząc się ostrożnie do pozycji siedzącej i łapiąc za głowę. Wszyscy mówili, zrozumiał wyłącznie Ann.
- Dojdę do siebie. Ty? - zarzęził w odpowiedzi, starając się nie poruszać gwałtownie. Świadomość wracała powoli. - Maroldo i Jesus. Jesus.
Ostatnie nie było odniesieniem do latynoski.
Azjatka uśmiechnęła się, choć jej uśmiech wyglądał raczej jak grymas:
- Bywało lepiej, ale na mnie podziałało to znacznie słabiej niż na ciebie. Podobnie jak poprzednio. To już drugi atak tego typu i raczej nie sądzę, by miał coś wspólnego z występami w galerii.
Gdy mówiła, Maroldo patrzył w skupieniu, jakby miał problemy ze słuchem i musiał czytać z ruchu ust. Marszczył intensywnie czoło a cybernetyczny makijaż spływał gdzieniegdzie po spoconej twarzy.
- Chyba i nie. - Pokiwał głową, natychmiast łapiąc się za nią dłońmi, jakby ten ruch spotęgował ból. - I to nie było EMP. Gdyby tak silny ładunek odpalono tak blisko, to mimo swoich osłon byłbym dymiącą kupą złomu.
Zachwiał się i klapnął na tyłek, po czym krzywiąc się usiadł po turecku. Kliknął mechanicznym palcem włącznik zapiętego na nadgarstku holofonu. Bez skutku. Otworzył klapkę i z wnętrza urządzenia wydobyła się zwiewna smużka dymu.
- To poszło po sieci - stwierdził cyborg. - Musi się dać namierzyć źródło, co nie? - Kliknął w przycisk na cyberoku. - Tyle, że teraz sieć chyba padła na amen. Michael i netrunnerzy w klinice... - spojrzał na Felipę. - Jeśli fala doszła do Jersey to ich odłączyło. Hej, czy da się porozumieć z nimi podpinając się do nich bezpośrednio, po kablu? - Zapytał hakera, w celu przykucia jego uwagi pukając go mechanicznym palcem w ramię.
Łeb napieprzał go równo, a Maroldo po swojemu ciągle nawijał. Przeszyło go spojrzenie ciemnych oczu Murzyna.
- Da się. Jak obecny problem to mocniejsza wersja poprzedniego, to nie działają tylko na bezprzewodowe urządzenia. Jak netrunnerzy są w klinice, to wyłącznie idiota dobijałby się do nich przez wi-fi.
Felipa podniosła się nogi, lekko zatoczyła i oparłszy się dłonią o ścianę wysunęła stopy z niebotycznych szpilek.
- Ja… już pójdę - wydawała się nadal nieobecna i półprzytomna. - Mam wrażenie… że gdzieś mi się śpieszyło.
Schyliła się po buty i ruszyła w stronę garderoby.
- Zdaję sobie świetnie sprawę, że nie EPM nas trafiło. - Stwierdziła Ann spoglądając na artystę. - To jakieś potężne fale, które cały czas są emitowana i stąd zakłócenia łączności. Pewnie to ich aktywacja nas powaliła. Niezależnie od tego co to jest, odpalenie czegoś takiego w mieście gdzie prawie każdy ma jakieś wszczepy, jest działaniem terrorystycznym. - Mówiła spokojnie i wolno jakby tłumaczyła lekcję nierozgarniętemu dziecku.
- Sorka, Maroldo. Niefortunne porównanie na początku, ale występ był niezły. Obawiam się, że oglądanie wystawy zostawimy na później. Muszę łyknąć jakiś kilogram prochów. Mówiłeś, że zaradziłeś problemom.
Murzyn skrzywił się. Miał być uśmiech, nie wyszedł. Spróbował wstać, ale zachwiał się i ostatecznie pozostał na swoim miejscu. Odejście Felipy zostawił bez komentarza.
- Zapytam czy nie mają jakichś leków w galerii, choć pewnie teraz większość gości będzie ich potrzebować, ale może coś uda mi się zdobyć. - Ann powoli wstała - Nie ruszaj się dopóki nie wrócę.
- Mam jakieś painkillery na zapleczu - oznajmił Mik, niezgrabnie dźwigając się z podłogi. - Zaraz wam przyniosę, tylko złapię jeszcze na moment Felipę, key? Masz rację, że to cholerny terroryzm - zwrócił się do Ann. - A teraz i sprawa osobista. Ktoś chce mi spalić mózg a teraz sprawił, że mój wernisaż ludzie będą pamiętać z tego, że publicznie porzygali się i popuścili w gacie. Nosz kurwa.
Oddalił się chwiejnym krokiem ku sali ze swoimi pracami, zamieniając po drodze kilka zdań z grupką znajomych artystów. Jedna z nich, biała punkówa, z wyraźnym rozbawieniem filmowała ocalałym holofonem eleganckich gości, pełzających na czworaka lub wycierających się z wymiocin.
Gdy Maroldo odszedł, Remo zatrzymał Ann i powiedział cicho, powoli.
- W szpitalach będzie chaos, ale możemy zajrzeć do pobliskiego gdzie mam przepustkę VIP-a. Może będą wiedzieć jak nas doprowadzić do względnego stanu używalności. Nie chcę rezygnować z możliwości spotkania się z handlarzem informacjami. Z komunikacją czy bez, nie wierzę by odwołali spotkanie. A jeśli nawet, na miejscu możemy poznać nową datę. Pójdziesz ze mną?
- Oczywiście. - Dziewczyna skinęła głową - Czuję się całkiem dobrze. Mogę prowadzić.
Zanim się zebrali wrócił Maroldo, częstując ich tabletkami na ból głowy i szklanką wody do popicia.
- Podepniemy jutro Felipę do jej znajomego netrunnera w klinice - oznajmił zachrypniętym głosem, masując sobie czoło. Miał już nałożone rękawiczki, sprawiające, że jego dłonie nie różniły się od ludzkich. - Na chacie mam stałe łącze, jak coś to puść maila - rzekł do hakera, po czym spojrzał na Ann. - Ten. No. Miło było poznać. Dzięki, że wpadliście. Gdybyście chcieli obejrzeć prace bez bólu głowy lub kupić komuś ładny kawał żelastwa pod choinkę, to wystawa trwa do końca roku. - Wysilił się na uśmiech i podał dłoń Kye’owi, pomagając mu wstać.
Azjatka skinęła głową. Nie miała nastroju, by rozmyślać teraz o sztuce i zastanawiać się nad prezentami świątecznymi. Po za tym jej rodzina preferowała bardziej klasyczny rodzaj sztuki. Objęła hakera ręka w pasie i skierowała się z nim do wyjścia.
- Zastanawiam się w jakim stanie zastaniemy Dru. Nie mam pojęcia jakie ma w sobie wszczepy, mam jednak nadzieję, że da radę towarzyszyć nam jako ochrona podczas aukcji.
 
Eleanor jest offline  
Stary 11-11-2014, 16:05   #207
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 9:29 pm czasu lokalnego
Piątek, 19 grudzień 2048
Nowy Jork




Człowiek to kłębek uzależnień. Z większości sam nie zdaje sobie sprawy, pogrążając się w nich bardziej i bardziej, tworząc wokół siebie sieć zależności, z której nie jest w stanie się wyplątać. Połączenia bezprzewodowe, stały się nieodłączną częścią życia ponad pięćdziesiąt lat wcześniej. Niewielu pamiętało świat sprzed nich.
Teraz zniknęły.
Nieważne, że na moment, na krótką chwilę - prawdopodobnie bardzo niewielkiej części populacji faktycznie utrudniało to cokolwiek. Problem wywoływał sam ich brak. Świadomość, że gdybyśmy potrzebowali, to nie możemy. Piątek wieczór to czas na imprezy. Ile z nich zostanie odwołane przez taki nieistotny szczegół jak brak możliwości przesłania słit foci na portal społecznościowy.
Dno. I kilometr mułu.

Jeszcze gorzej mieli ci, którzy żyli dla i z cybertechnologii. Ich świadomość rozrywało na strzępy, wyłączało z życia. Śmierć netrunnerom, mogliby dawać takie hasło wraz z każdym takim atakiem. Inni radzili sobie z różnym powodzeniem. Goodman Gallery miało ten problem, że w jednym miejscu zgromadziło się sporo osób bogatych i wpływowych. Stać ich na gadżety, również te wewnątrz mózgownicy.
Na zewnątrz było lepiej. Te uboczne efekty nie rzucały się tak w oczy.
Chaos tworzyli inni. Uzależnieni od GPS, holofonii, autokierowców i całej masy wszelkich elektronicznych gadżetów wymagających synchronizacji z ogólnie pojętą siecią.

Sygnał umarł.
I póki co nie został reanimowany.


Psyche

Żyła. Większość systemów była sprawna. Ktoś kto tworzył oprogramowanie wzorować się musiał odrobinę na bardzo starych filmach, jak Terminator. Cała lista komunikatów przesuwała się przed oczami Psyche, zamglona wizja co chwilę przybierała kolor czerwieni. Żyła. Wyłączono sieć, pozostawiono przy życiu resztę. To wymuszało przelotne pytanie: czy mogli zabić? Mimo wszystko, nie była netrunnerką. Komputer w głowie to nie to samo, co być komputerem.
TechNics, pozostawiony samemu sobie w mrocznej piwnicy, mógł znieść to jeszcze gorzej. Ostatecznie. Nie było teraz dla niego czasu, skoro już tu była. Trup pod bramą leżał i stygł powoli, gdy kobieta próbowała wymusić na ciele powrót do częściowej chociaż sprawności.

Zajęło jej to trochę, ale nikt nie wyszedł przed bramę. Okolica nie była miła, duża jej część pogrążona była już w ciemnościach. Śmieciarz znajdował się tam gdzieś w środku, za solidnym ogrodzeniem. Policji nie było. W oddali słyszała syreny, nie zbliżające się w tym kierunku. Tu był Bronx. Gliny pozbawione opcji wezwania wsparcia? Musieliby powariować.
Wreszcie mogła wstać. Zatoczyła się lekko i ruszyła.
Chudy murzyn zdechł szybko. Kałuża krwi nie była za duża, ciało parowało na mrozie. Śnieg powoli zasypywał trupa, nieustannie sypiąc z zasnutego grubymi chmurami nieba. Wystarczyło dostać się do środka, przez ogrodzenie pod prądem. Działało, sprawdziła to szybko.


Maroldo

Po takich przeżyciach mało kto chciał zostać na miejscu. Ci, którzy mieli cokolwiek elektronicznego w głowie opuścili to miejsce jako pierwsi, wspomagani przez innych. To od razu zmniejszyło ilość gości do połowy. Odsłonięto co prawda trzecią kurtynę, ujawniając kryjącą się za nią wystawę nowoczesną, rzeźby wykonane z czegoś, co zdecydowana większość społeczeństwa określiłaby mianem śmieci. Plastikowych, szklanych i wszelakich innych. Autorem był człowiek-karton, świr-ekolog w charakterystycznym przebraniu w tekturę, którego Goodman przedstawił pozostałym jako Omara Hudina. Za to ten od drzewek wydawał się za to spoko gościem. Przyszedł, zagadał.

Wkrótce miejsce to opustoszało, a Mik nie sprzedał żadnych swoich dzieł. Nie oznaczało to, że sprawa została przegrana. Otrzymał kilka wyzwisk o wyłączaniu komunikacji, czym przypadkiem pochwalił się po występie. Dostał także jedną holograficzną wizytówkę od starszego Japończyka, chcącego porozmawiać o dziełach Maroldo kiedy już wróci sieć. Podszedł również Max.
- Pechowa sprawa - poklepał cyborga po ramieniu. - Wszystko gra? Pomyślę jak zmienić klapę w sukces. Myślę, że przedłużę wystawę o tydzień. Święta i nowy rok to nie najlepsze terminy, ale może jakieś wybuchowe zamknięcie, co myślisz? Skontaktuję się, mam nadzieję, że ktoś się wreszcie upora z tym syfem. W razie jakby nie to możesz tu wpadać kiedy chcesz.
Poklepał go jeszcze raz i pożegnał uśmiechem. Dłużej nie było co zostawać. Na dodatek Martha rozpoznała go a on ją, wprowadzając trochę skrępowania. Zwłaszcza, że Goodman wyraźnie do niej podbijał.

Jakiś czas później siedział już razem ze swoimi barwnymi znajomymi przy jednym ze stolików spokojnego baru. Normalnie byłyby tu tłumy w piątek wieczorem, ale przez obecne problemy zaledwie połowa miejsc została wypełniona przez żywo dyskutujących ludzi. Temat przewodni był zwykle jeden, choć w przypadku ich grupki - dwa.
- Poszło nieźle - Steph wychyliła pół kufla piwa duszkiem, pokazując palcem na Mika. - Huku mogłeś zrobić więcej. Kurwa, chciałabym zobaczyć jak te farfocle podskakują ze strachu.
- Kochanie, jesteś okrutna - transwestyta pogroził jej. - Mik sprawił się na medal.
- Ale sztuki ze śmieci to ja nawet za chuja nie rozumiem - Moose parsknął. - Mało brakowało a modelowałby ze zużytej srajtaśmy.
- To jest artyzm! - punkówa krzyknęła ze śmiechem. - I ten jego karton, ja pieprze…

Przerwało jej gwałtowne otwarcie drzwi, które walnęły o ścianę. Do środka wpadło pięciu facetów w podobnych ubraniach, bardziej przypominających kombinezony. Czterech miało broń długą, piąty pistolet. Wszyscy nosili dopasowane niebiesko-białe maski na twarzach. Ten z krótkim gnatem złapał siedzącą najbliżej kobietę i podniósł ją za włosy, przystawiając lufę do głowy. Rozległy się krzyki, uciszone wystrzałem ze strzelby.
- Cisza! Chcę wiedzieć czyj jest ten furgon na zewnątrz! - pokazał przez okno na furgonetkę Maroldo. - Ma pięć sekund by się zgłosić. Każde następne pięć sekund to jeden trup.
Postawił zakładniczkę przed sobą, zaczynając liczyć.
- Raz...

Godzina 00:00:01 am czasu lokalnego
Sobota, 20 grudzień 2048
Nowy Jork



Ferrick, Remo

Byli jednymi z wielu ludzi opuszczających Goodman Gallery, w mniej lub bardziej obolałym stanie. Rodziło to ciekawe pytania po co bogatym te wszystkie procesory. Sami będąc w lepszym stanie może faktycznie zastanowiliby się nad tą kwestią. Tak po prostu chcieli wyjść, zanim jednak to zrobili, Ann rozpoznała Denise, w podobnym stanie co sama Ferrick. Kobieta uśmiechnęła się krzywo.
- Zapomniałam jakie korki w NYC. Was też potrzepało? - rzuciła, ciekawie przyglądając się hakerowi. Rozmowa w tym miejscu nie miała sensu, szybko znaleźli się więc w drodze do szpitala. Dru nie zniósł ataku najgorzej, najwyraźniej nie miał w głowie więcej niż sama Ann.
W placówce Corp-Techu weszli na przepustkę VIP-a, lądując błyskawicznie w otoczeniu nowoczesnej aparatury. Przeprowadzono szybkie badania, które nie wykazały widocznych uszkodzeń. Leki przeciwbólowe najnowszej generacji przywróciły sprawność nawet u Remo, lekarz sugerował jedynie pozostawienie wszczepów wyłączonych przez jakiś czas.


Klub "Jerycho" był dużym, wolnostojącym trzypiętrowym budynkiem, oświetlonym cała masą kolorowych neonów. Największy tworzył nazwę, co jakiś czas zmieniając kolor i mrugając zachęcająco. Największa imprezownia tej części Queens znana była nawet nie odwiedzającym zwykle takich miejsc. Reklamy zachęcające i ogłaszające o nowych imprezach pojawiały się w całym mieście, również w ścisłym centrum. Ze środka dudniła muzyka, a obecne klimaty były stricte cyberpunkowe. Przed wejściem tańczyły androidy, dekoracje zawierały wiele sylwetek ludzkich z wyraźnie widocznymi wszczepami. Kręciło się tu trochę ludzi, potencjalnie o wiele mniej niż standardowo takiej nocy. Braki w komunikacji, sieć bowiem nie wróciła ani na moment, wypłoszyły wielu potencjalnych imprezowiczów.
I zaprosiły kogoś całkiem innego.

Jamaz wyrósł jak spod ziemi, przechwytując ich zanim dotarli do głównych drzwi.
- Wyłączenie komunikacji to jak gwiazdka z nieba! Możemy go dorwać. Nadajnik podłóżcie, ale chciałbym go śledzić tradycyjnie. Jesteście ze mną? Jak wyjdzie ze spotkania. Nie ma kamer, nie ma satelity, nic. Wszystko zdechło tutaj. Trzeba to wykorzystać, może doprowadzić nas do miejsca gdzie przebywa lub przynajmniej bywa Omnibus!


Jesus


Cholerny ból głowy i zaburzona wizja nie chciały przejść, słabnąc tylko na tyle, że mogła się poruszać, mówić, biegać i strzelać, ale na pewno nie mogła stwierdzić: "czuję się zajebiście!". Adrenalina, jedyny narkotyk dozwolony po zamontowaniu najdroższego na rynku filtra. Żałowała? Z Felipą nigdy nic nie jest wiadome. Sieć nie wstawała, miała tyle szczęścia, że ustawiła wszystko zanim padła. Oprócz jednego: miejsca.
Cały Nowy Jork to było jedno pieprzone "nabrzeże". Opłacało się nie kropnąć Lucky Heada od razu, Murzyn bowiem chociaż naćpany, po kilku minutach usilnych starań ze strony latynoski, wreszcie przypomniał sobie, gdzie bywał. Nabrzeże za Inwood, północny Bronx, teren Bloodboys.
Słodko.

Han nie przyszedł osobiście. Trzech podesłanych Azjatów twierdziło, że nawet zamierzał, ale przerwa w komunikacji zmieniła jego plany. Skrzyknął ludzi i zamierzał coś grubego, ale nawet nie wiedzieli co. Nieważne. Byli tu, gotowi, uzbrojeni i zamaskowani. Nie znała ich szczególnie, ale tym razem nie miało to znaczenia. Pilar również się stawiła, a Brick nie odstępował. Spotkali się w sporej odległości od wskazanego nabrzeża, zatrzymani przez latynosa właśnie.

Miejsce to nie napawało entuzjazmem. Ogrodzona, strzeżona zwykle przestrzeń pełna kontenerów. Port wyładunkowo-załadunkowy z jednej strony, tory kolejowe z drugiej. Ważny węzeł transportu, wyrosły tu zaledwie przed kilkoma latami, zaopatrujący głównie lądowe szlaki. Żadnych ludzi dookoła, szum miasta sprawiający wrażenie bardzo odległego. Żadnych świateł, zaledwie łuna od strony Bronxu. Brama wjazdowa wyglądała na zamkniętą, ale Felipa wiedziała, że taką nie była. Gdzieś tam w środku znajdował się odpowiedni kontener. Czekał.
- Jak to robimy? - spytał nonszalanckim tonem Brick. Maskował nim pewne zdenerwowanie. - Dziewczyna trzy godziny temu powinna oberwać tym czym co się stało. Krzyw się albo co. - rzucił do nastolatki - Jak podjedziemy taką kupą, to będziemy jak kaczki na strzelnicy. - patrzył na Jesus, oczekując. Ona była szefową.


Walters


Brooklyn o tej porze nie jawił się w pięknych barwach. Im starszy tym brzydszy. Kto po takich widokach mógł chcieć tu zostać, zamiast się przenieść na południe, na ciepłe plaże i nieustanne słońce. Ściany sypały się i kruszyły, jedno graffiti zasłaniało drugie, tworząc paskudną mozaikę, walącą ostro po co wrażliwszych oczach. Mróz zniwelował zapach, ogrzewanie samochodu nie wciągało więc smrodu.
Główne wejście do baru miał przed sobą, w sporej odległości. Bliżej ryzykował przyciągnięcie uwagi kręcących się tam ludzi, zwykle w kurtkach gangu Bezsennych Aniołów. Wielu ich nie było, zaledwie kilku, zmieniających się na zewnątrz w miarę regularnie. Czekali, najpierw na Eda. Ciekawe, czy poczuli rozczarowanie?

Czas się dłużył i przez niecałą godzinę Walters nie zobaczył nic ciekawszego od jednej czy dwóch znanych twarzy. Jeśli ze Zbawicielem umówiono się na jedenastą, to nie przyszedł. Jeśli była to zasadzka, to nie poczyniono jeszcze kroków do odwołania jej. Wreszcie, kiedy już poważnie mógł zastanawiać się nad odjechaniem z tego miejsca, pojawił się czarny wóz o przyciemnianych szybach i zaparkował przed barem. Miejsca było dość, zostało przygotowane na tę okoliczność.
Wysiadło z niego trzech gości w długich płaszczach, z postawionymi na sztorc kołnierzami. Nie mógł przyjrzeć się dokładnie. Jeden z nich na pewno był Murzynem, dwaj pozostali mieli jaśniejszą cerę. Ani wysocy, ani niscy. Krótko ostrzyżeni. Zniknęli w drzwiach.

Znowu czekanie. Ed potrafił być cierpliwy, zupełnie inaczej niż jego gorącokrwista żona, pakująca się w kłopoty jak na zawołanie. Ona nie mogła odczekać nawet sekundy. Przeciwieństwa się przyciągały, bez dwóch zdań.
Trwał w bezruchu krócej niż myślał, że będzie musiał.
Gorzej, że z odrętwienia wyrwało go coś innego od wyjścia Zbawiciela. Uwagę przyciągnął pisk opon.

Zza zakrętu wypadły cztery wozy, w tym dwa duże vany. Pruły ile miały pod maską, choć elektryczne silniki pozwalały ukryć ten fakt, odznaczający się wyłącznie dźwiękiem opon stykających się z asfaltem. Koleś przed barem także ich zobaczył i popędził do drzwi. Z okna pasażera pierwszego osobowego sedana wychylił się zamaskowany facet i puścił za uciekającym serię z wytłumionego karabinka maszynowego. Anioł oberwał i zatoczył się, zdołał jednakże wpaść do baru, krzycząc głośno ostrzeżenie. Trzy samochody zaczęły hamować przed wejściem, czwarty - jeden z vanów - skręcił w bok, do potencjalnego tylnego wyjścia z knajpy.
Nie mieli oznaczeń. Wojskowych kurtek, ani gangsterskich symboli.
Mogli być każdym. Nawet nie dało się stwierdzić, czy celem były Anioły, Zbawiciel, czy może i ci i ci.


 
Sekal jest offline  
Stary 17-11-2014, 19:43   #208
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Domine, adiuva me.

Bywają takie dni w NYC gdy twój wernisaż psuje sieciowy atak terrorystyczny a po wszystkim nie możesz nawet spokojnie wypić piwa.
- Raz - pada z ust zamaskowanego kolesia trzymającego spluwę przy skroni zakładniczki.
Co gorsza, to ostatnie to twoja wina, bo po porwaniu szefa jakiegoś zafajdanego gangu zapomniałeś zmienić bryki. Po prostu wypadło ci to z głowy, ponieważ przez ostatnie dwie doby spałeś może z pięć godzin.
- Dwa.
Jaka jest szansa, że namierzą konkretny wóz w mieście gdzie jest ich pięć milionów? Nieważne jak mała. Jest.
- Trzy.
Jaka jest szansa, że przeżyjesz bliskie starcie z pięcioma facetami, nawet biorąc pod uwagę, że jesteś chodzącą bronią zbudowaną z części wartych trzysta tysięcy eurodolców? Nieważne jak mała. Jest.
Subtelnym ruchem palców odbezpieczasz więc broń, czując lufę pod sztuczną skórą przedramienia. Wystrzeliwany hak i ostrza są gotowe do wyskoczenia na zewnątrz. Pod bluzą uwiera kamizelka z nanowłókna a pod nią podskórny pancerz, lecz gówno ci to da jeśli trafią cię w łeb.
- Nie odzywajcie się, jak coś to dopiero mnie poznaliście, zarywałem do Michelle - mówisz do piątki znajomych. Są tylko artystami, których jedyną winą jest to, że cię znają. Mieszkają na Bronxie i widzieli w życiu niejedno, co nie znaczy, że się nie boją. Za wyjątkiem nawalonej Steph, która zaraz każe intruzom wypierdalać i poprze to rzutem butelką.
- Cztery.
- H-hej, wyluzuj!

Mik podniósł się od stolika, znacznie bardziej chwiejnie niż wynikałoby to z bardzo skromnej ilości wypitego alkoholu i ustępującej migreny. Uniesione w pokojowym geście puste dłonie mówiły: poddaję się, macie mnie, brawo!
- P-pewnie szukacie szefa? - Spytał, wychodząc z półmroku na środek lokalu. Lekko drżący głos mógł świadczyć, że się boi. Naprawdę jednak szukał tylko w pośpiechu odpowiednich słów.
- Tak się składa, że wiem gdzie jest. Słuchajcie, jestem tylko najemnikiem, dogadamy się, key? Ale bez świadków, na zewnątrz - skinieniem głowy wskazał na drzwi.
Szef gangsterów utkwił w nim spojrzenie, nie puszczając zakładniczki. Czasu mieli w bród. Nikt nie wezwie policji. Dwóch innych zaczęło okrążać Mika.
- Kolor furgonu? - zapytali go. W nocnych ciemnościach nie było tego widać. Prosty test autentyczności i wykluczenia bohaterskich idiotów. Ci co go obchodzili powoli wychodziło na jego plecy. Z takiej odległości przeciwko pięciu spluwom najlepszy pancerz mógł mieć bardzo poważne problemy.
- Stalowoszary - odparł z chrypką cyborg. - Numer blach BS357E.
Zezując na boki zrobił dwa wolne kroki do tyłu, opierając się plecami o pusty stół. Delikatnym ruchem dłoni wskazał wieszak z ubraniami.
- W krótkiej, czarnej kurtce na wierzchu mam gnata. Bierzcie i wychodzimy, to powiem wam, czemu powinniście się śpieszyć.

Szef krótkim gestem wskazał jednemu ze swoich wieszak z kurtkami i ten szybko zwinął wskazaną.
- Dobra, jedziesz z nami, paskudo.
Lufą wskazał na wyjście z baru. Dwóch jego ludzi cofało się jako pierwszych, reszta czekała na wyjście Mika. Zamarli w szoku ludzie w kawiarence nie ruszali się z miejsc, większość myślała pewnie tylko o tym, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. Maroldo zaś niewiele mógł odczytać z zamaskowanych przeciwników. Niebieskie maski były profesjonalne, na rękach były rękawiczki. Nawet koloru skóry, ba, koloru oczu nie mógł być pewien. Za to wiedział, że mierzyły do niego dwa karabiny automatyczne, jedna samopowtarzalna strzelba i obrzyn. Na broni chociaż się trochę znał, co pozwalało mu sądzić, że strzał z bliska z takiej armaty powali go nawet nie potrzebując przebijać pancerza.
Mik ostrożnie ruszył do wyjścia. Szedł bokiem, by mieć na oku zarówno tych przed sobą jak i za sobą. Przedramiona trzymał cały czas poziomo, z uniesionymi, otwartymi dłońmi, jakby osłaniał się przed najbliższymi gangerami.

Wyszli z baru na mroźną zimową noc. Noc bezprawia, w którą nikt nie mógł wezwać pogotowia, policji, żadnej pomocy znikąd. Śmierć zbierze dziś obfite żniwo, zaś prószący z czarnego nieba śnieg przysypie niejedno zimne, martwe ciało, nim ktoś znajdzie je rano.
Noc chaosu i zbrodni.

Poprowadzili go do stojącego na ulicy vana. Drzwi było otwarte, za kierownicą jeden człowiek, poza nim i tą piątką nikogo innego. Mik wsiadł posłusznie, kuląc się bojaźliwie, pod presją wycelowanych w niego luf.
Siadł w kącie z tyłu pojazdu, podkulając nogi pod brodę i krzyżując łydki, zaś dłonie kładąc na kolanach.
W tej embrionalnej pozycji wydawał się słaby i bezbronny.
Naprawdę zasłaniał w ten sposób metalowymi, opancerzonymi kończynami część twarzy oraz cały korpus i krocze. Implanty da się naprawić.
Tamci, stłoczeni wewnątrz auta, nie będą mieli swobody strzału z długiej broni. Musiał jeszcze tylko trochę uśpić ich czujność, upewnić, że dorwali całkiem bezbronnego frajera, będącego teraz na ich łasce i niełasce.

- J-jesteście z Kruków? - Zapytał, lekko drżącym głosem. Czy z zimna czy ze strachu, tego nie mogli wiedzieć. - Słuchajcie chłopaki, nikogo z waszych nie zabiłem, key? Ten jeden, co zginął, to nie z mojej ręki, przysięgam. Zawiozłem uśpionego Higgsa gdzie miałem i tyle. Nic do niego nie mam, twardy koleś. Taka praca, rozumiecie, co nie? Jest na Lafayette Avenue, poznam budynek, tylko nie mówcie nikomu, że to ja, bo będę miał przesrane, key?

Wszystko, w tym nazwa ulicy, było zgodne z prawdą. Mik złapał się na tym, że drżenie głosu wcale nie było udawane. Naprawdę nie chciał umierać. Nie tu i nie dzisiaj. Życie, mimo wszechobecnego syfu, było wciąż warte budzenia się rano, choćby po to, by spojrzeć na rdzawy świt nad Big Apple. Warte codziennego trudu i znoju, walki o przetrwanie w tej bezwzględnej dżungli. Mik kochał w tym momencie życie jak jeszcze nigdy wcześniej.

Van był duży, z tyłu wyposażony jedynie w ławeczki po obu bokach. Oprócz Mika zmieściło się tam spokojnie czterech ludzi, piąty - ten z pistoletem - wsiadł do szoferki. Ani na moment nie stracili czujności. Kierowca ruszył bez pośpiechu, ale oni wcale nie zamierzali zostawić tak Maroldo. Ledwo skończył mówić, gdy facet z shotgunem warknął i bez ostrzeżenia uderzył kolbą, celując w głowę cyborga.

Były takie dni, kiedy niewiele rzeczy wychodziło. Po tym, co stało się w galerii, ciało nie wróciło jeszcze do pełni sprawności. Ruchy stawały się wolniejsze, a całość ludzkiej powłoki bardziej podatna na wrażenia. W tym ból. Bo ból miał być tym, co będzie czuł jako następne.
Czy jako ostatnie?
Jak byli zaskoczeni jego szybkością, kiedy przechwycił kolbę i wystrzelił hak, z drugiej ręki waląc w głowę siedzącego tuż obok zamaskowanego faceta, to nie dali tego po sobie poznać. Bo niby jak? Po prostu wystrzelili.
Wszystko zgrało się ze sobą razem. Wrzask gościa z shotgunem, rozprysk z głowy drugiego z nich, wyeliminowanego od razu. Huk wystrzałów z shotguna i karabinka maszynowego, wycelowanych w Mika. Jeszcze zanim ten przeciągnął złapanego hakiem, tworząc z niego osłonę.
Dlaczego myślał, że to przetrwa?

Huk ogłuszył, ból oślepił. Śrut wbił się w nogi, ręce i głowę, przechodząc najmniejszymi szparami w tej prowizorycznej ochronie, jaką stosował cyborg. Nie słyszał własnego krzyku. Kule z karabinka szatkowały ciało, zatrzymując się na metalowych kończynach, pancerzu czy kamizelce. Zasłonił się wreszcie jednym z nich, skierował lufę w drugiego i wystrzelił praktycznie na oślep.
Van skręcił ostro, pociski zrobiły sporo dziur w nie dostosowanej do wytrzymania ostrzału blasze pojazdu. Kolejny wystrzał.
Ciężka broń, prawie z przyłożenia. Nawet cyborg nie miał tu szans. Załatwił ze trzech. To połowa. Wystrzelił ten z szoferki. Nie przejmowali się, że część kul trafia na jednego z nich. Mikiem zatelepało, kiedy biel zamieniła się w czerń. Zdołał jeszcze usłyszeć:
- Kurwa, miał być żywy! - zanim objęła go ciemność.
 
Bounty jest offline  
Stary 18-11-2014, 00:27   #209
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Nabrzeże prezentowało się monotonnie. Połać betonu skąpana w zielonych barwach noktowizji, zapełniona foremnymi klockami kontenerów jak układanka porzucona przez dziecko w samym środku zabawy. Noc trwała w najlepsze, szum pobliskich fal kołysał do zaniedbywanego od dawna snu wyciskając na usta jedno za drugim ziewnięciem.

Felipa przetarła "żywe" oko, zsunęła się z blaszanego dachu jednego z kontenerów i zeskakiwała dalej w dół, po schodkowej konstrukcji.
- Chyba czysto - wymieniła spojrzenie z Brickiem, który wrósł ostatnio w krajobraz jak jej własny cień.

Han się nie zjawił, przysłał tylko trzech cieci od brudnej roboty. Trudno. Nigdy nie była mistrzynią planowania, zawsze jakoś tak wolała iść na żywioł i zobaczyć co się stanie a tu nagle awansowała do rangi jakiegoś cholernego operacyjnego stratega. Zapytała z nadzieją czy ktoś spośród nich nie wolałby pokierować tą akcją ale obdarzyli ją jedynie tępymi spojrzeniami ludzi przyzwyczajonych do wykonywania poleceń, których nagłe poluzowanie smyczy wprawia w nerwową konsternację. Szkoda, że nie było tu Eda. On miał talent do chłodnej kalkulacji i przewidywania, nie pozwoliłby jej wszystkiego koncertowo spierdolić...

Brick i cyngle Hana zajęli dyskretne pozycje otaczając rzeczony kontener a Felipa wróciła do Pilar i Lucky Heada. Dziewczynce, niezbyt sumiennie, związała nadgarstki i nakazała wyglądać na półprzytomną.
- To jak to się zwykle odbywa, kotku? Dajesz im dzieciaka i robią ci przelew na miejscu? - dopytywała się naćpanego w sztorc Murzyna.
- W środku jest... torebka z kasą. Zostawimy gówniarę i możemy iść. Coś sobie kupimy, nie maleńka? Coś, hehe... ooodlotowego. Jak to ładnie mówiłaś... ćpanie i bzykanie, bzykanie i ćpanie? - jego wargi rozjechały się gładko jak po nasmarowanych wazeliną zębach. Łapa spoczęła na tyłku Latynoski.
- Kurwa... - Felipa zdawała się nie zauważać natarczywości swojego nowego "chłopaka". On był w tym momencie postacią trzecioplanową, najmniejszym powodem do zmartwień.

Nic a nic się to wszystko Felipie nie podobało. Pilar dostała co prawda podskórny lokalizator, tak na wszelki wypadek, ale przecież gubienie jej nie wchodziło w grę. Spojrzała w górę na porzucone, uśpione cielska nabrzeżnych maszyn i przez głowę przebiegła niedorzeczna myśl, że jakiś żuraw wysunie swoje długie stalowe ramię prosto po ogromną kostkę kontenera i porwie ją wraz z żywą nieletnią zawartością w siną dal. A może zrobi to bezszelestny wojskowy helikopter, który zjawi się znikąd, zawiśnie w górze by wbić w pojemnik drapieżne magnetyczne płozy i...

- Dość, dość. Bzdury...
- Coś się stało kochanie? - Lucky Head przyciągnął ją do siebie i zwinął gąbczaste wargi w dziubek zatroskania.
- Nic, nic - Felipa ujęła Pilar pod ramię i zaczęła prowadzić pomiędzy skrzyniami załadunkowymi. Lucky Head dreptał tuż obok a zarazem tak bardzo bardzo daleko, fizycznie tu, umysłem gdzieś na wysokości kołujących nad miastem samolotów i ciężkich od zamarzającej wody i toksycznego smogu chmur. Nie miał zielonego pojęcia co się wokół niego dzieje, zaćpana, zaśliniona kanalia z mózgiem wypalonym i zrytym bezpowrotnie. Za to co robił tym dzieciom miała ochotę skakać po jego głowie aż zostanie z niej jedynie kałuża tkankowej mamałygi. Z drugiej strony odczuwała też cień współczucia, bo to już nie był Lucky Head, życiowy farciarz. Nie było człowieka, tylko łańcuch popędów i dławiących potrzeb, ciągłego nienażartego głodu i rozpasany narkotykowy demon, który przejął stery. A najgorsze, że ona sama, Felipa de Jesus, była kiedyś tak blisko podobnego stanu... Czy miała prawo kogokolwiek oceniać?

Wewnątrz kontenera stoi rozkładana wysłużona kanapa i dzbanek z wodą. Szlag, a więc jednak cela... Felipa rozgląda się dokładnie. Do poprzednich wizji dochodzi ta, gdzie nagle drzwi zamykają się z trzaskiem i komora wypełnia się usypiającym gazem. Uważnie prześwietla pomieszczenie w poszukiwaniu ukrytych dozowników.
Lucky Head znajduje w tym czasie karty gotówkowe i pakuje do kieszeni.
- Aleśmy się obłowili skarbie, co?
- Tak, bardzo... - Felipa sadza dziewczynkę na sofie, myśli przygryzając do bólu wargi.
Czy może ją tu zostawić?
Czy może jej tu nie zostawić?

Gdzieś tam są ludzie winni temu wszystkiemu. Ktoś porywa te dzieci, otwiera im czaszki, wybebesza głowy, wkręca w nie śrubki, pakuje sploty kabli. Bawi się w rzeźnika i boga wszechmogącego... Jeśli Felipa odpuści nigdy ich nie znajdzie a ofiar będzie więcej. Jeśli zawali, będzie miała na sumieniu nie jakieś tam anonimowe dzieciaki, rzędy liter w katalogu osób zaginionych, ale Pilar, lat jedenaście, oczy brązowe, włosy ciemne, proste, mała blizna na brodzie i lekko przekrzywiona lewa jedynka...

Czy ktoś obserwował? Widział, że wchodzą tu w trójkę? Równie dobrze mogli dostrzec choć jedną z czterech przyczajonych wokoło osób, wystarczy jedno skanowanie termowizją... Nie są amatorami. Ale nawet fachowców gubi czasem rutyna. Lucky Head załatwił im już wiele dzieciaków. Te same procedury, małe ryzyko kłopotów.
A ten upiorny wystrój sprawia, że Felipa zwyczajnie nie może zostawić jej samej. Boi się, że ją straci. Tą drobną cwaną dziewczynkę, która mogłaby być jej córką... Mogłaby być nią samą.

- Idź kochanie, wóz został na parkingu przy nabrzeżu. Poczekaj na mnie. Zaraz przyjdę i pojedziemy do klubu, zaopatrzymy się w coś ekstra. A na razie, żeby ci się nie nudziło, przygrzej sobie - wciska mu w dłoń woreczek z odlotem. To wystarcza żeby zaśmiały mu się półprzytomne oczy, zbiera się w sobie i rusza wartko obierając nawet właściwy azymut.

Felipa mruga do dziewczynki, każe jej zostać na miejscu. Ktokolwiek przekroczy próg najpierw zobaczy Pilar, śpiącą królewnę pozostawioną na zatracenie, niewinną i bezbronną. Felipa wbiła się plecami w zimny róg, na lewo od wejścia, spłynęła po ścianie w kucki ściskając w dłoni pistolet. Czekała, próbując dojść do sedna faktu jak się tu w ogóle znalazła? To nie było rozsądne. Jednak nie potrafiła się wycofać. Te biedne dzieciaki zasługiwały na więcej, ale miały tylko ją. Niewiele. Choć zawsze lepsze to niż nic.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 18-11-2014 o 00:37.
liliel jest offline  
Stary 18-11-2014, 21:41   #210
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Ann ucieszyła się, że zarówno Dru jak i Denis, która dotarła do galerii w momencie gdy wychodzili z Remo, znieśli atak w miarę dobrze. Ze względu na hakera musieli się jednak udać do korporacyjnego szpitala, gdzie bardzo kompetentna obsługa zajęła się wszystkimi zabierając Kye na osobne badania do innego pomieszczenia.

Azjatka, której badanie zakończyło się w miarę szybko, miała czas by porozmawiać z kuzynką w jednej z niewielkich salek przeznaczonych dla rodzin pacjentów czekających na diagnozę, w stonowanym świetle, z jedną ściana wyświetlającą trójwymiarowe krajobrazy i delikatnej relaksacyjnej muzyce, pozwalającej choć minimalnie uspokoić opanowujące człowieka w takiej sytuacji napięcie.
- Można prawie zapomnieć, że czeka się na informacje o życiu i śmierci. - Odpowiedziała sentencjonalnie Azjatka zanurzając się w miękkim wygodnym fotelu.
- Biorąc pod uwagę obecny postęp technologiczny, każdy kto dotrze tu w miarę stabilny i ma wystarczająco zasobna kieszeń lub odpowiednie ubezpieczenie ma w zasadzie stu procentową szansę na przeżycie i w ostateczności odzyskanie nawet całkowitej sprawności. Nanotechnologia i cyberwszepy praktycznie wyparły potrzebę cudów i boskiej interwencji. - Odpowiedziała Denis cynicznie zamawiając napoje z podręcznego autokucharza.
- Takie ataki jak dziś mogą skutecznie podważyć tę wiarę w zdobycze współczesnej nauki. Ciekawe co kieruje ludźmi, którzy robią takie rzeczy?
- Władza, pieniądze... jeśli nie wiadomo o co chodzi najprostsze rozwiązania sprawdzają się najczęściej. - panna Donaldson wzruszyła ramionami. - Jedni wymyślają broń, inny coś co jej się przeciwstawi i tak się to kręci.
Przez chwilę milczały w przyjaznej ciszy. Choć nie łączyły ich więzy krwi były sobie bliższe niż niejedno rodzeństwo. W końcu Ann przerwała ciszę i zaczęła opowiadać przyjaciółce o wszystkim co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni. Ponieważ jej pamięć przechowywała wszystkie dane, sprawozdanie było wyjątkowo szczegółowe.
- …wyszliśmy więc z galerii by udać się do szpitala, o reszcie już wiesz. - zakończyła w końcu.
- Widzę, że ten Remo to poważna sprawa – powiedziała Denis patrząc uważnie na mała Azjatkę.
- Ciekawe, że ze wszystkiego co ci opowiedziałam wyciągnęłaś dokładnie ten wątek – Panna Ferrick pokręciła zdegustowana głową.
- Jestem twoją przyjaciółką, a on mógłby być twoim ojcem.
- Poważny wygląd to kamuflaż. Kye nie ma jeszcze czterdziestu lat, poza tym nawet gdyby był starszy czy to ma jakieś znaczenie?
- Może nie... - Denis przyjrzała się jej uważnie. - Zawsze byłaś poważna jak na swój wiek. Może dostałaś starą duszę? – Zakończyła kpiąco.
- I kto tu mówi o duszy? - Odpowiedziała jej w podobnym tonie skośnooka dziewczyna. - Przecież zgodziliśmy się że „Boga nie ma” mamy za to cuda technologii, kto by sobie zadawał kłopot troszcząc się o równie abstrakcyjne pojęcie jak dusza?
- Nie powiedziałam że czegoś nie ma tylko dlatego, że nie można udowodnić że jest. - Denis uśmiechnęła się przyjaźnie, gdy rozmowa zeszła na filozoficzne dyskusje, które często zdarzało im się toczyć. - Wracając do tego co dzieje się w NYC, co dalej planujesz zrobić.
- Idziemy na tę aukcję. Zobaczymy jakie informacje uda się zdobyć, jeśli będą niewystarczające... - Zawahała się i nachyliła w kierunku panny Donaldson – myślałam o tym by włamać się do siedziby „Dzieci”. Przydałabyś mi się do tej akcji...
Denis westchnęła:
- Bardzo mi przykro, ale jutro rano wylatuję z miasta. Potrzebuję kilku dni z dala od cywilizacji... - Uśmiech i ton kobiety powiedziały Ann, że spotyka się z mężczyzną. Znały się zbyt dobrze, by nie odgadnąć takich rzeczy. - Mogę jednak poprosić Thomasa by kogoś ci wynajął.
Nieco rozczarowana Azjatka skinęła głową:
- Dobrze, jeśli nie będzie innego wyjścia zwrócę się do niego. Wrócisz na obiad u babci Dorothy?
- Oczywiście. - rozmówczyni Ann zaśmiała się. - Nigdy bym się nie naraziła na jej niezadowolenie.

***

Ann przebrała się ponownie przed wyprawą do klubu. Poruszanie się w sukni i na obcasach podczas ewentualnego śledzenia, nie było najlepszym pomysłem. Po za tym zawsze lepiej czuła się w spodniach i swojej obszernej kurtce, w której mogła pomieścić tyle użytecznych rzeczy.

Widok brata Jack w sumie jej nie zaskoczył.
Remo zagapił się na Evansa zanim spojrzał na Ann.
- Podłożymy nadajnik, bez sieci będzie jeszcze trudniejszy do wykrycia. Masz furę? Po wyjściu wskażemy ci gościa. Stracenie go z oczu to strata okazji. Co myślisz, Ann? Będzie ciężko bez komunikacji.
- To zależy jakim nasz przyjaciel jest kierowcą. - Dziewczyna popatrzyła na brata Jack.
- Radzę sobie za kółkiem - odpowiedział spytany ze wzruszeniem ramion. - Chwilowo jednak nie mam wozu. Mógłbym jakiś... pożyczyć, ale pomocą z waszej strony zdecydowanie nie pogardzę.
- Mam wóz firmowy. CTT 2241, blach się pozbądź. Gliny dzisiaj nie poszaleją. Jak wszystko wyjdzie, zostaw samochód tutaj albo jak wróci sieć daj znać gdzie. Jak się uda, pojedziemy za wami drugą furą - Remo nie wahał się przekazać kluczyka. Dorwanie Omnibusa stało się ważniejsze niż wcześniej.
Ann nie dodała nic więcej ruszając w kierunku wejścia do klubu.
Jamaz nie wahał się, biorąc kluczyk.
- W razie gdybyście się spóźnili spróbuję chociaż trąbić, to pojedziecie za dźwiękiem. Zdobyłem coś ciekawego przy okazji, jakby nas rozdzieliło nie wracamy tu, spotkamy się za północnym wejściem do Queensbridge Park.
Chwilę później już go nie było, a oni weszli do głośnego klubu. Tego dnia nie pobierano opłat, zachęcając do wejścia mimo braków w komunikacji.

Jerycho był naprawdę najlepszej jakości tego typu rozrywką. Całe wnętrze, światła, a nawet obsługa i ochroniarze stanowili doskonałe nawiązanie do cybernetycznych klimatów. Wystrój zmieniał się tu regularnie i całkowicie był przystosowywany do aktualnego tematu. Cyberwszczepy były widoczne wszędzie, podobnie jak metalowe protezy i urządzenia stanowiące elementy wystroju. Klub miał jedną wielką salę, wyposażoną w wiele podestów, dookoła których znajdowały się miejsca do siedzenia czy bary. Wszystko utrzymano w kolorach chromu i stali, oświetlanych neonami głównie niebieskimi i czerwonymi.

Ich spotkanie miało odbyć się na górze, weszli więc po schodach na piętro, gdzie całkowicie przeszklony balkon pozwalał nie tylko na chillout, ale również na prowadzenie interesów. Poszczególne wydzielone sekcje miały ekrany dźwiękoszczelne i do jednej z nich weszli, przeszukani i przepuszczeni przez ochroniarza handlarza - łysego, wysokiego białego mężczyznę o bardzo twardych, ale nie robiących podczas przeszukania nawet małych siniaków łapach. Nie pozwalał wnosić broni.

Okazało się, że pozostali uczestnicy aukcji już są w środku, a Ann i Kye znali wszystkich. Jessika poderwała się na ich widok, Daniela powitała słabym, wymuszonym uśmiechem, a trzecia kobieta zaszczyciła wyłącznie krótkim spojrzeniem. Ze zdjęć zrobionych przez Mucho wiedzieli, że jest to agentka z korporacji zajmująca się sektą.
Zanim zdołali coś powiedzieć, zjawił się gospodarz. Jack Walls z twarzy, wzrostu ani zachowania nie wyróżniał się z tłumu. Ubrany w obcisłe skórzane ubranie pasował do ostatnich klimatów Jerycho. Usiadł bez słowa przy interaktywnym stole i położył na nim swój holofon. Dookoła niego pojawiła się siateczka opcji.
- Jak już wiecie, pracuję dla handlarza informacją o imieniu Omnibus. Dzisiejsze spotkanie to dwie aukcje. Pozwalają zakończyć sprawy śmierci Scotta Tomkinsa oraz organizacji "Dzieci Rajneesha". Zacznijmy od informacji o zabójstwie.
Bez wstępów, czyste konkrety. Jessika nie zawahała się, kładąc również swój holofon na blacie i przepychając do handlarza plik zawierający na pewno jakąś sumę pieniędzy. Agentka korporacji nie poruszyła się, a Daniela zawahała na moment.
- Przepraszam - Ann zwróciła się do prowadzącego aukcję mężczyzny - Czy dałby nam pan dwie minuty na uzgodnienie stanowiska z tą panią? - Wskazała na Danielę i uśmiechnęła się do niego trochę nieśmiałym uśmiechem.
Jack skinął głową i włączył stoper odliczający czas.
Nie mieli wiele czasu na dyskusje, więc gdy tylko wyszli Azjatka powiedziała od razu:
- Proponuję, by nie konkurować ze sobą, byś ty zawalczyła o informacje na temat śmierci pana Tomkinsa, a my zajmiemy się tymi o "Dzieciach".
- Pamiętajcie, że to muszą być bardzo konkretne sumy - dodał Remo. - Nie wierzę, że sprzeda to za grosze. W drugiej aukcji jest jeszcze kobieta z korpo do przelicytowania. Ja dam za nas - powiedział do Ann. - Firma dużo za to nie zwróci, możesz się dorzucić? - dla Remo nie było warto dawać za to grubych pieniędzy, gdyby nie chciała tego Azjatka.
- W twojej drugiej umowie z Tomkinsem jest kwestia załatwienia sprawy sekty. - Przypomniała mu panna Ferrick. - Myślę, że uda się spory zwrot kosztów uzyskać od Alexa. Mój ojciec też chce rozwiązania tej sprawy i pewnie się dorzuci jeśli to będzie konieczne, wiec spokojnie podwój kwotę którą planowałeś wyłożyć. - Dodała jeszcze.
- Zgoda - tyle zdążyła powiedzieć Daniela, bo dwie minuty już dobiegały końca. Wrócili i Morrison podobnie jak wcześniej Jessika położyła holofon na blacie i przesłała swój plik z kwotą. Walls zerknął na nie i bez wahania odrzucił propozycję dziennikarki.
- Wygrywa pani - powiedział patrząc na znajomą Scotta Tomkinsa. Mayers rzuciła w jej kierunku niezadowolone spojrzenie.
- Druga aukcja, informacje o "Dzieciach Rajneesha". Zaczynamy.
Teraz pierwsza była Diane. Agentka zrobiła to samo co wcześniej dwie kobiety przed nią, przesyłając propozycję z kwotą lub informacjami, bo handel wymienny również wchodził tu w grę.
Remo wracając na swoje miejsce i przechodząc za plecami handlarza, umieścił na nim mikroskopijny, samoprzylepny nadajnik od Evansa. Usiadł i zaraz po zaczęciu drugiej akcji zrobił to samo co korporatka. Umieścił swój holofon i przesłał kwotę. 40003 E$. Zakładał, że większość tej sumy w ten czy inny sposób się zwróci.

Jack rzucił okiem na obie oferty i skinął na hakera, odsyłając plik Diany.
- Wygrywa pan. Dziękuję za udział, zakupione informacje znajdują się na państwa holofonach.
Wstał i ruszył do wyjścia. Zanim zrobili to samo, odezwała się agentka.
- Zapłacę piętnaście tysięcy za kopię tych danych.
Daniela w tym czasie także wstała, a zaraz za nią Jessika. Jasne było, po samym jej wyglądzie, że będzie chciała zdobyć to co zakupiła Morrison.

Ann uśmiechnęła się do pracownicy konkurencyjnej korporacji i powiedziała patrząc na nią uważnie:
- Myślę że przemyślimy pani propozycję, być może od pieniędzy bardziej interesowałaby nas wymiana informacji. - Przeniosła spojrzenie na Remo.
- Zależy mi na czasie - odpowiedziała Diana i położyła na stole holograficzną wizytówkę. - Tu jest numer i adres, gdyby komunikacja nie wróciła. Moja oferta będzie znacznie niższa po opuszczeniu tego miejsca. Teraz nie mieliście czasu zmodyfikować otrzymanej informacji. Piętnaście tysięcy, informacjami nie handluję - jej zdecydowany ton zdradzał pełen profesjonalizm i brak wahania.
Kye zmierzył wzrokiem wychodzącego handlarza. Musieli go jeszcze dogonić i wskazać Jamazowi. Położył swój holofon na stole.
- Dwadzieścia tysięcy i wysyłam kopię. To połowa zapłaconej sumy.
- Zgoda.
Pieniądze przeszły z holofonu na holofon, podobnie jak intel. Jack już wyszedł z dźwiękoszczelnego pomieszczenia, podobnie jak Jessika i Daniela, która w wyraźnie ostry sposób mówiła coś do dziennikarki.
Remo skinął jej głową i schylił się, żeby szepnąć do ucha Ann.
- Będę czekał na parkingu przy wozie Dru.
Musiał wskazać Jamazowi Wallsa, więc wyszedł szybko, podążając do wyjścia i licząc, że albo zobaczy gdzieś handlarza albo ten skorzysta z głównego wyjścia.
Ann jak na jeden dzień miała dosyć dyskusji i doszła do wniosku, że nie będzie się wtrącać do rozmowy między kobietami. Pośpiesznie ruszyła za hakerem. Była bardzo ciekawa jakie informacje znajdują się w uzyskanym pliku i czy warte one były zapłaconych pieniędzy.
 
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172