Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2014, 06:48   #211
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Ed siedział w fotelu kierowcy obserwując Brooklyn pub i patrząc na knajpę, zaczynał żałować, że nie ma w aucie żadnego browaru. Podejrzewał, że siedziba Aniołów pełna jest nieprzypadkowych gości. Żadnych frajerów z zewnątrz w środku być nie mogło podczas tego spotkania, pomimo tego, że i tak miało być pewnie odbyte na zapleczu w prywatnej sali. Dlatego wchodzić nie mógł inaczej niż z facjatą, której oczekiwali. A instynkt mu mówił, aby tego nie robić. Jakby na potwierdzenie tego, nadjechały vany, bez ostrzeżenia innego niż hamowanie, strzelały do stojących przed barem Aniołów.

W pierwszym odruchu Waltes wyszedł z auta, postawił kołnierz i zaczął iść, z opuszczonym wzdłuż nogi gnatem z długim tłumikiem, w kierunku speluny klubu. Nie uszedł daleko, gdy ze środka wysypało się ponad tuzin zamaskowanych i uzbrojonych facetów. Wszyscy mieli założone maski przeciwgazowe a wrzucone do knajpy granaty były hukowo-błyskowe i gazowe, bo po stłumionych wybuchach, zaczęły zaczęły wypełzać kłęby dymu przez otwarte drzwi i stłuczone szyby. W tej chwili żałował, że zostawił torbę w nowym mieszkaniu, a nie bagażniku. Gdyby miał maskę filtracyjną, mógłby nie tylko zdjąć kierowców, ale i może wziąć napastników w dwa ognie wchodząc przez główne wejście. Drugi van pojechał na zaplecze, więc o niego martwić się na razie nie musiał. Kimkolwiek byli robiący w barze rozpierduchę, porozumiewali się po hiszpańsku. Edowi jasnym było, że są to jego wrogowie. Nie mogli to być ludzie Sato, a jeżeli nimi byli, to życie Waltersa nic im najwyraźniej nie znaczyło, a przynajmniej temu, kto zlecił wjazd z butami na ustawione spotkanie. Przecież on miał być teraz w środku i przez padniętą łączność, nikt nie mógł wiedzieć, że go nie ma tam, gdzie się teraz trzeba było go spodziewać.

Wskoczył z powrotem do auta gotowy do śledzenia napastników, których doliczył się w sumie o czterech mniej gdy w końcu wybiegli z knajpy ciągnąć na holu Zbawiciela i jego świtę. Na zewnątrz trwała już regularna bitwa. Po dzielnicy niosły sie huki wystrzałów, kanonandy maszynowych serii. Tamci wpakowali sie do środka vana, który ruszył nim zdążyły zamknąć się za nimi drzwi. Ed wyjechał z miejsca parkinowego od razu szybko, bo i odjeżdżający czarny pojazd niemal z miejsca nabierał zawrotnej prędkości. Nim dał się słyszeć ryk pierwszych motorów, dwa vany i sedan zamaskowanych napastników zaczęły oddalać się od Brooklyn Pub.

Walters przez jakiś czas jechał za uciekającym vanem, ale do pościgu szybko włączyły się motory wyrastając jak spod ziemi. To był ich teren. Do nich faceci, z sedana zamykającego karawanę, strzelali wychyleni przez boczne szyby. Anioły odpowiadały ogniem, niewiele bardziej skutecznym od tamtych. Po przejechaniu kilku przecznic Ed wiedział, że primo nic z dyskretnego śledzenia vanów nie wyszło, bo musiał jechać równie szybko co one, aby nie stracić ich z oczu, a secudno w każdej chwili mógł mieć pod kołami przeszkodę z wyłożonego motoru, których kilka jechało już przed nim. Anioły szybko zdały sobie sprawę z obecności Waltersa w pościgu, lecz musiały wziąć to za dobrą monetę, że nie strzelał im w plecy, więci brodaci skurwiele też nie brali na cel gładko ogolonego Eda, mimo tego, że na gębie miał już zaciągniętą czarną kominiarkę wojskową.

Kiedy wyjechali z terenów kontrolowanych przez motocyklistów, vany rozdzieliły się w przeciwnych kierunkach. Walters wiedział w którym jest Zbawiciel, więc odpuścił temu drugiemu. Sedan dalej osłaniał odwrót a Ed podjął decyzję. Skręcił ostro w boczną ulicę, a potem w pierwszą następną. Dodał gazu jadąc teraz równolegle do vana po uliczce zaopatrzeniowej. Po przejechaniu kilku skrzyżowań, które przecinał ryzykując albo taranowanie albo bycie staranowanym przez ruch poprzeczny, widział migający między budynkami czarny zarys uciekającego auta. Przyspieszył jeszcze bardziej mając nadzieję, że zdąży. Ulica, na którą wypadł, leciała pod skosem w kierunku skrzyżowania, co je miał zaraz przeciąć czarny van. Walters nigdy nie był wybitnym kierowcą. Choć lubił jeździć szybko, chyba nigdy jeszcze nie wyciskał z żadnego auta tyle co w tej chwili, w grudniu, na brudnym od soli śniegu.

Auto Eda wjechało na wielkie skrzyżowanie w samą porę, by zrównać się z samochodem Zbawiciela. W lusterku zobaczył tylko jednego Anioła, który nie odpuszczał i wciąż trzymał się blisko. Walters bez wahania skręcił kierownicą. Róg zderzaka z impetem staranował przednie koło vana. Kierowca nie poradził sobie i po wpadnięciu w poślizg czarna furgonetka rozbiła się na słupie ulicznej latarni stając w poprzek chodnika. Jeepem Eda zarzuciło, lecz on pomagając sobie ręcznym, zatrzymał się niewiele dalej wzniecając do góry ścianę wylatującego spod kół śniegu z błotem. Wyskoczył na ulicę z bronią gotową do strzału. Biegł do dymiącego spod maski wraku, gdzie kierowca i pasażer z przodu, częściowo byli zakryci poduszkami powietrznymi, których wybuch mógł ich chwilowo otumanić. Warkot nadjeżdżających motorów zdradzał nadciągające posiłki Aniołów.

Plan miał prosty. Zastrzelić z tłumika tych w kabinie. Potem, nim pozbierają się pasażerowie z tyłu, wystrzelać uzbrojonych chowając się za fotelem i trupem kierowcy. Akcja była ryzykowna, ale miał krótką broń z tłumikiem, kuloodporny płaszcz i przewagę szybkiego reagowania. Może naiwnie, ale liczył, że takiego numeru wychodzący z powypadkowego szoku nie przewidzą i dadzą się zaskoczyć. Nie wiedział czy cieszyć się, że martwić, że gliny mogą się szybko nie pojawić. O ile nie było w pobliżu żadnego patrolu, to przecież nikt nie mógł wykonać alarmowego telefonu.

Zaraz miało się okazać, kurwa mać, kto kogo będzie zabijał i porywał.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 19-11-2014 o 06:55. Powód: sorry za literówki :P
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-11-2014, 08:37   #212
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Psyche nie wierzyła w szczęście. Nie było czegoś takiego, nigdy w życiu. Przypadkowy splot wypadków, odbierany przez mózg w formie euforii, lub efektu przeciwnego. Wtedy ludzie mówili, że przytrafił im się pech. Pierwsze dało się maksymalizować, drugie minimalizować, przy odrobinie wysiłku i szerszemu poglądowi na otoczenie.
Kobieta powoli zbliżyła się do bramy, nie poświęcając leżącemu uwagi.
~On wierzył, że ma szczęście. Głupiec.~
Marnowanie czasu i energii na wiarę… nie, to nie jest wcale bezcelowe! Nie zwiedziesz mnie, twoje rządy się skończyły. Wiara pozwala zachować chęć do czynów. Podstawy wszystkiego.

Przyjrzała się bliżej zabezpieczeniom złomowiska, ignorując kamery. Gdyby ktoś patrzył, już dawno wiedziałby co się dzieje. Brama nie była pod prądem, jedynie kolczasty drut na szczycie ogrodzenia. Brama została zaryglowana od zewnątrz. Do licha, mogła zabrać coś do przecinania twardych powierzchni! To nie pech, powiedziała sobie, to błędne założenia. Liczenie na to, że wejdzie bez trudu z pomocą chudego murzyna, stygnącego nieopodal. Przeszła kawałek i furtka od razu wydała się lepszym miejscem do próby. Zamknięta na dwie zasuwy miała dostępne zamki. Nowoczesne wytrychy pojawiły się w dłoniach Psyche.
Pierwszy padł szybko, słodziutko. Drugi za to oparł się narzędziom, metal przesunął się odrobinę i zablokował się. Nowoczesny zamek wydawał się niemożliwy do otwarcia z zewnątrz.
~Ktoś tu jest odrobinę paranoiczny, nieprawdaż? Nic ci to nie da, ptaszku…~

Wyjęła mały laser dużej mocy. Moi kochani wspomagacze włamywacza…. no już, postarajcie się dla mamusi... Światło zabłysło wąskim, czerwonym strumieniem. Naparła na drzwi i zrobiła wystarczającą szparę. Skondensowana energia zrobiła resztę, tnąc skutecznie. Wreszcie kobieta poczuła jak metal ustępuje i furtka otwiera się z cichym skrzypieniem.
Schowała narzędzia i wślizgnęła się szybko do środka, zamykając za sobą. Biały puch tworzył piękny kopczyk na trupie na zewnątrz. Pierwszy, nietrwały grobowiec. Ten głupiec nie zasłużył na lepszy.

Objęła wzrokiem podwórze, graciarnię, szopę i kantorek, a przede wszystkim stojący odrobinę z boku dom. Ten ostatni ze względu na palące się na parterze światło, wyróżniające się na tle wszystkich innych, pogrążonych w większych, lub mniejszych bo rozpędzanych nieco przez lampy słoneczne ustawione tuż przy ziemi. Każdy kto tu wszedł, musiał przejść chociaż obok jednej z nich. Kamery rejestrowały go wtedy, włączał się alarm i właściciel był gotowy do obrony swojego mienia.
No ładnie. Zachwiała się, nieprzyzwyczajona do bólu. Dłoń ściskała rękojeść broni. Za późno, żeby się wycofać. Ruszyła, omijając te plamy światła, które mogła. Kamery na pewno miały wizję na podczerwień, a słabe ciało nie chciało akrobacji. Nie nie. Ledwo człapała.
Idź w kierunku światła. Tam jest cel.

Dotarła do okna rozświetlonego pokoju. Włączony ekran śnieżył, na ziemi leżała rozbita szklanka, której zawartość wsiąkała w brązowy dywan. Na drugiej ścianie także były ekrany, większa ich ilość, wszystkie nie działające. Kamery były podłączone bezprzewodowo. Na środku tego, wdrapując się właśnie na fotel i ocierając usta z rzygowin, znajdował się Śmieciarz. Niezbyt młody facet, o ciemnej karnacji - zbyt jasnej jednak, aby był rasy murzyńskiej. Obok mebla stała strzelba, którą potrącił i broń upadła na ziemię.
Bloodboy miał wszczepy w głowie. Wyrównane szanse!
Ignorując ból zachichotała bezgłośnie, piękna ironia sytuacji. Dwójka kalek w śmiertelnym tańcu. Nie, nie tańcu, taniec zły. W tańcu kręci się w głowie. Nie mogła do tego dopuścić. Upewniła się, że szyba nie jest wzmocniona i włączyła boost adrenaliny. Potrzebowała go w tej chwili. Gierki na boczku, zamiast nich rozpęd i wpadnięcie przez okno, z bronią gotową do strzału.

Okazało się to niemal zbyt łatwe. Szyba rozprysła się, odłamki zahaczyły o ciało skaczącej Psyche, której mimo wzmożonego bólu udało się przetoczyć i wstać. Zachwiała się lekko, widząc już jak Śmieciarz gapi się na to z otwartymi ustami. Z opóźnieniem sięgał właśnie po strzelbę.
- Łapy przy sobie! - warknęła, starając się brzmieć groźnie, nie boleśnie. - Bo rozwalę!
Kontaktował z opóźnieniem, ale zamarł.
- Czego chcesz? Nie mam tu nic cennego! - On nie brzmiał ani trochę niebezpiecznie, za to bardzo boleśnie. Musiało mu rozrywać czaszkę, albo był bardzo mało odporny na ból.
- Owszem, masz… - uspokoiła oddech na tyle, ile mogła. Dwie kaleki w śmiertelnej rozgrywce. - Pewne dzieci, jedno z nich miałeś właśnie komuś przekazywać…
- Kurwa, weź go sobie! Jak mnie tak potrzepało, to on mógł zdechnąć! - Śmieciarz nie zmieniał tonu, zdecydowanie nie pojawiły się w nim zmartwione nuty.

- Nie interesuje mnie jeden - podeszła wolno do ściany. Nie okazać słabości, nigdy. Ściana zatrzyma kołysanie się świata. Musi. - Interesuje mnie całość procesu. Kto rządzi?
- A ską ja mam do cholery wiedzieć?! - wypalił wpierw, ale lufa broni robiła swoje. - Jestem tylko przekaźnikiem i chowam je tutaj. Sprzedaję czasami, sprawdzam czy się nadają, jak przyjmują mieszanie we łbach. Ktoś je odbiera, albo nie. Zachowuję najlepsze sztuki.
- Dla kogo? Nie jestem aniołem zemsty, kochasiu. Sprawisz się dobrze, zostawię ten burdelik w spokoju - kłamała jak z nut, wiedząc, że nie może zostawić tropów w swoim kierunku.
~Dziś jeszcze pożyjesz. Nie martw się jednak, twoje bezużyteczne życie i tak nic by ci nie dało…~
- Nie wiem dla kogo! Nie znam jej imienia! - Bloodboy trzymał się za głowę, sprawie mówić pozwalała mu chyba głównie adrenalina. - Pojawiła się kilka razy i obejrzała najlepszych. Zabiera ich czasem. Dziś byliśmy umówieni o północy. Nic więcej nie wiem!
- O północy? Doskonale. Poczekamy na nią i będziesz zachowywał się naturalnie. Tak jakbyś nigdy mnie nie spotkał, inaczej będzie to ostatnia twoja rozmowa w życiu. A teraz pokaż mi te dzieci.

~Tak, spełnij życzenie swojego pana…~
Każda zasłona dymna jest dobra, wiesz o tym tak dobrze jak ja. Mój prezent mu się spodoba. Nie spojrzy dalej. Nie zobaczy co się szykuje...
 
Lady jest offline  
Stary 23-11-2014, 14:57   #213
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 00:31 am czasu lokalnego
Sobota, 20 grudzień 2048
Nowy Jork



Psyche

Skoro szczęście i pech nie istniało, jak nazwać to co spotkało trójkę dzieci, umieszczonych w podobnych do cel pomieszczeniach? Dwie dziewczynki i chłopak wydawały się niewiele kontaktować, leżąc na prostych pryczach. Kable wystawały im z głów, oczy gapiły się w pustkę. Zdalnie sterowane roboty mające służyć… na dobrą sprawę lepiej nie zastanawiać się do czego. W przypadku Psyche takie myśli w sumie nie musiały trafić w jakiś wrażliwy punkt. Rozumiała i czuła wiele, lecz nie raz łapała się, że robi to zupełnie inaczej niż ogół społeczeństwa.
Była jedyna w swoim rodzaju, to też dobre wytłumaczenie.

Śmieciarz dbał o dzieciaki po swojemu. Zapach nie sugerował częstego mycia, ale żadne z nich nie było wychudzone czy niezdrowe. Brakowało im ruchu, zastępowały go nowoczesne substytuty naturalnego pożywienia, dostarczające do organizmów wszelkich potrzebnych składników.
- Teraz się z nimi nie porozumiesz. Czekają na przeprogramowanie. Klient to robi. O północy mogą zabrać jednego, wszystkie albo żadnego. Sami wybiorą.
Bloodboy stał się fałszywie pomocny. Obolały i przestraszony, wydawał się jednakże wierzyć chociaż odrobinę w to, że Psyche ostatecznie zostawi go w spokoju. Albo planował coś na później.

Dwie godziny czekania. Mijały powoli, a niewiele w tym czasie było do zrobienia. Komunikacja nie istniała. Śmieciarz kręcił się nerwowo. Ciało sprzed bramy łatwo dało się ukryć, zasuwę zamknąć.
Wreszcie cierpliwość została wynagrodzona. Pod bramę podjechała wolno ciężarówka z naczepą, przewożąca jeden ze standardowych stalowych kontenerów, zwykle pływających na wielkich oceanicznych transportowcach. Przed nią jechał jeszcze van i z niego wysiadła dwójka ludzi, Azjatów chyba. Jedno z nich głośno zaczęło walić w bramę.
- Dostawa! - krzyknął mężczyzna w łamanej angielszczyźnie. Z szoferki TIR-a wyskoczył jeszcze jeden i powoli przeszedł na tył kontenera, otwierając go. Obserwująca to wszystko z wysokości pierwszego piętra Psyche zauważyła jeszcze jeden samochód jadący bez świateł i parkujący w bocznej alejce, w sporej odległości. Jego pasażerowie mieli bardzo dobry widok na wszystko co działo się przed bramą.


Ann, Kye

Remo wybiegł prawie, w ostatniej chwili zauważając dwóch schodzących po schodach mężczyzn. Utrzymywał z nimi kontakt wzrokowy na tyle długo, aby zauważyć, że istotnie korzystać zamierzają z głównego wyjścia. Ann wyszła niewiele później, zaczepiona jeszcze przez Danielę, która nachyliła się do ucha Azjatki.
- Spotkajmy się u mnie w mieszkaniu. Nieważne o której. Proszę.
Wydawała się poruszona, ale ze względu na nagabującą Jessikę nie wspomniała nawet słowem o tym, co przekazał jej handlarz informacji, a Ferrick nie czekała, prawie biegnąc za hakerem śledzącym Jacka Wallsa i jego ochroniarza.
Wyszli na zewnątrz i Murzyn dyskretnie wskazał ich czekającemu w samochodzie Jamazowi. Ci dwaj spokojnie skierowali się do swojego wozu terenowego z przyciemnianymi szybami, powoli wyjeżdżając z parkingu. Brat Jack zamierzał jechać za nimi.
Czy oni również?

Mieli moment, aby zerknąć na to, co kupili. Szybko okazało się, że byli już blisko prawdy, może nawet domyślali się jej całej. Cały kult, skupiony w "Dzieciach Rajneesha" i wokół osoby Izaaka White'a miał być jedynie rozbudowanym, przeniesionym do życia modelem analitycznym. Pojawiała się tu cała jego specyfika i informacja, że stworzył go młody Artur West. Tę część już znali, załączona została również kopia pracy dyplomowej. Cały model testowano na sieci szkolnej, jedynej dostępnej dla prostego studenta, która mogła udźwignąć symulację całego społeczeństwa. Po uzyskaniu wyników, potwierdzały się słowa Westa - faktycznie usunął dane i zakończył skrypty.
Problem pojawił się ponad dwa lata temu, kiedy całość systemu szkolnego wysiadła na skutek awarii. Jego ponowne uruchomienie i przywrócenie do życia aktywowało także protokoły dotąd nieaktywne, w tym "Dzieci Rajneesha". SI próbowało wykonywać dalej swoją zapisaną tam funkcję, ale pojawił się problem braku wykasowanych przez Artura danych. Komputer rozszerzył więc swoje kompetencje i zaczął gromadzić informacje, te z kolei wymagały udoskonalonych narzędzi…

Wszystko to prowadziło to niepokojących wniosków. Pozwoliło zastanowić się, dlaczego obecnie tak trudno dostać się do szkolnej sieci.

Jack Walls kierował się na południowy-wschód, jadąc spokojnie głównymi ulicami, z daleka omijającymi zaułki i małe uliczki Queens. Na wysokości lotniska zjechał z podniebnej autostrady i wjechał między solidne mieszkalne bloki, pomiędzy którymi uliczki wydawały się puste i wyludnione. Śledzenie go dalej stawało się niebezpieczne. Jamaz oczywiście nie zawahał się nawet przez moment.


Felipa

Ciemność i zamknięcie. Klaustrofobia budziła się sama, pragnąc wydostać się na zewnątrz, niezależnie od tego, czy faktycznie cierpiało się na tę przypadłość czy nie. Pilar próbowała być dzielna, ale przecież nawet mimo wychowania przez ulicę, ta dziewczynka ciągle była tylko dziewczynką. Trzęsła się, siedząc na mało wygodnej kanapie. Gapiła się na zamknięte drzwi kontenera, chociaż tak naprawdę nie mogła dostrzec nic.
Czekały krótko, a i tak wydawało się wiecznością. Wreszcie Felipa usłyszała charakterystyczny dźwięk opon toczących się po żwirowej nawierzchni. Wokół zaczął się niewielki ruch, ale nikt nie spojrzał do środka. Zaryglowano je od zewnątrz.

Lucky Head był tam gdzieś, naćpany i nie było przy nim dzieciaka. Musieli wysnuć wniosek, że zrobił co miał. Może przeskanowali termowizją? Mnóstwo pytań, brak odpowiedzi. Nagle kontener drgnął i uniósł się. Pilar z trudem zdusiła krzyk. Przesunięto ich i załadowano na coś, bo niedługo potem ruszyli. Tyle była w stanie powiedzieć latynoska na podstawie tego, co czuła. Nawet GPS nie działał, nie mówiąc już o nadajniku. Teraz już nie musiała się martwić o planowanie. Ta rola spadła na Bricka, który postanowił nie atakować.
Musiał mieć powód. Wieziono ich gdzieś, a ludzie Hana i osobisty ochroniarz Felipy znajdowali się blisko. Na pewno.

Jechali bez przerwy, kilka tylko razy zatrzymując się na światłach, przez kilkanaście, może kilkadziesiąt minut. Wokół zaczęły pojawiać się inne odgłosy, w tym może daleka, ale wyraźna seria z karabinu. Miasto, piękne miasto pozbawione całkowicie sieci. Wojna wybuchła z całą siłą, ale to aktualnie nie był problem Felipy.
Zatrzymali się wreszcie, zdaje się na dłużej. Trzasnęły drzwi od szoferki ciężarówki, prawie jednocześnie z głośnym budłowaniem gdzieś z boku. Ręka uderzająca o trzęsący się metal i wyraźne słowo po angielsku z obcym akcentem.
- Dostawa!
Drzwi kontenera zgrzytnęły i uchyliły się. Pojawiła się azjatycka, męska twarz i światło latarki. Szybko odnalazło kulącą się na kanapie Pilar. Schowana za meblem latynoska najwyraźniej nie została dostrzeżona.
- No no, malutka. Już niedługo - mężczyzna wskoczył do środka.


Ed

Wynaleziono już kilka ciekawszych zabezpieczeń dla pasażerów samochodów, ale poduszki powietrzne, zmodyfikowane lecz ciągle działające na podobnych zasadach, nadal pozostawały ważnym elementem wyposażenia pojazdów. Uderzenie w tę powierzchnię ratowało życie, zazwyczaj. W okolicznościach podobnych tym dziejącym się na tej wąskiej uliczce Queens, bywało wręcz odwrotnie.
Kule z pistoletu przebiły resztki szyby i materiał, który wybuchnął z cichym "puff". Kierowca i pasażer za tymi poduszkami byli niemal niewidoczni i Ed wiedział z obserwacji akcji pod barem, że noszą kamizelki. Naturalnym celem była więc głowa. Krew i kawałki kości prysnęły na wnętrze szoferki. Ci dwaj nie mieli szans, oj nie.
Zbliżał się jeden z Aniołów, hamując bokiem na śliskiej nawierzchni. Ed rozpoznał go. Rick.
Dwóch następnych pojawiło się na zakręcie.

Boczne drzwi vana otworzyły się zanim Walters zdążył otworzyć przednie drzwi. Uderzenie nie było tak silne, aby oszołomić tych z tyłu na dłużej. Przynajmniej jednego w każdym razie, który wypadł na zewnątrz, osłonięty przed Calebem całym wysokim samochodem, za to będąc prawie na wprost nadjeżdżającego Anioła. Wystrzelił długą serię, Rick spadł z motoru, a maszyna przeszorowała po ośnieżonym, pełnym błota asfalcie. Dwa pozostali motocykliści odpowiedzieli ogniem, ale szybko się powstrzymali, gdy przeciwnik wskoczył ponownie do vana. Wiedzieli o zakładnikach.

Wtedy Ed otworzył już przednie drzwi i mógł zajrzeć na tył. Pistolet bezdźwięcznie wypluł kulę, rozwalając jeszcze jednego. Ci w środku nie byli jednak w ciemię bici. Kierowca musiał krzyknąć o zagrożeniu ze strony samochodu. Zauważyli lufę. Ruch. Usłyszeli otwierane drzwi. To nieważne. Jeden z nich pocisnął serią z karabinku po kabinie, za późno na zranienie Dafta, który cofnął się na moment.
Chodziło o zyskanie czasu.
- Wycofajcie się, albo rozwalimy zakładników!
To był ich teren. Mogli liczyć na posiłki. Ba, liczyli na nie. Z niedziałającą siecią wszystko to było niewiadomą. Oba motory podjechały bliżej, jeden z Aniołów nachylał się nad Rickiem, drugi osłaniał ze strzelbą w rękach. Ed zajrzał raz jeszcze do środka. Było ciemno jak w dupie u czarnucha, ale wizja sztucznego oka połączona ze słabym światłem latarni wpadającym otwartymi bocznymi drzwiami pozwalały rozeznać się w sytuacji. Jeden z nich zbliżał się do wyjścia, trzymając przed sobą młodą, wciąż piękną blondynkę. Audrey. Walters ciągle nie czuł do niej wiele. Była przytomna, związana i zakneblowana, a szeroko otwarte oczy oznajmiały panikę. Lufa pistoletu maszynowego przyciśnięta była do jej pleców.

Drugi z nich próbował podnieść Zbawiciela lub kogoś z jego otoczenia, ciągle celując w stronę szoferki, facet by jednak nieprzytomny.
U obu Caleb widział odpowiednio dużą ilość ciała, aby zabić. Maski przeciwgazowe czy kominiarki tu pomóc nie mogły, nawet wzmacniane. Nie z tej odległości. Nagły ruch i kilka centymetrów obok mogło zabić byłą, udawaną dziewczynę.
- Cofnąć się kurwa! Chcemy was widzieć! Bez broni!
Anioły popatrzyły po sobie. Oni nie widzieli tego co działo się wewnątrz vana.


Mik

Definicja "spierdolonego dnia" wydawała rozszerzać się w nieskończoność.
Obudził się. Hej, to profit. Nanoboty wszczepione w jego ciało zaczęły pracę zaraz po otrzymaniu pierwszego obrażenia. Władowali w niego tyle ołowiu, że puls przestał być wyczuwalny, ale żył. Ciągle żył.
Bolało wszystko. Widział tylko czerń. Nie, zaraz, czerń miała prześwit. Coś na nim leżało. Jakaś lepka ciecz spływała na jego twarz, nawet sztuczne oczy nie miały funkcji wycieraczek. Mózg wracał do pracy, na swoje skromne możliwości próbując powiedzieć Mikowi co się stało i jak źle obecnie wyglądała jego sytuacja.

Leżał na ziemi, twardym betonie. Przygniatało go coś ciężkiego i miękkiego jednocześnie. Na tyle, ile mógł się zorientować i co odkrył z pewnym niepokojem, były to ludzkie ciała. Martwe, ludzkie ciała. Krew jednego z nich kapała mu na twarz. Ci sami, których zabił.
Gdzieś dość wysoko znajdował się sufit. Słabe światła pozwalały widzieć bez zmiany wizji. Gdyby nie te zalane oczy i leżący na nim trup, może wiedziałby więcej. Dźwięki docierające do uszu jednak kazały mu się powstrzymać przed sprawdzeniem na ile jest w stanie się poruszać.

Nieodgadnione odgłosy zamieniły się wkrótce w rozmowę prowadzoną przez dwóch mężczyzn.
- Rozkaz był wyraźny. To tylko jeden pierdolony gość. Mieliście wziąć go żywcem!
- Nikt nam nie powiedział, że to jebany robot ze spluwami w łapach! Zaskoczył nas, tośmy zaczęli strzelać.
- Niekompetentni idioci! Sprawdźcie czy nie ma czegoś we łbie, zresetujcie go i pozbądźcie się ciał.
Szybkim krokiem jeden z nich zaczął się oddalać. Inni zbliżali. Dwóch. Może trzech. Tak sądził, ale zmysły nie wróciły w pełni do siebie. Nanoboty uchroniły go przed śmiercią, ale miały swoje ograniczenia. Poruszył palcami u nóg. Tak, nerwy i kończyny miał mniej więcej sprawne. Wszczepów sprawdzić nie mógł nie zwracając na siebie uwagi zbliżających się facetów.
Drugiego ładunku nanobotów już w sobie nie miał. Tym razem musiał zrobić to tak, żeby nie oddali.


 
Sekal jest offline  
Stary 05-12-2014, 07:01   #214
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Powietrze w sedanie można było kroić nożem. Ułamki sekund miały decydować o śmierci lub życiu. Palec na spuście karabinku porywacza nerwowo poruszał się, równie niepewnie co jego rozbiegany wzrok, gdy trzymał krótko zakładniczkę. Lufę wpychał dziewczynie w łopatki, jakby miała ona jakikolwiek wpływ na to co miało nastąpić za chwilę.

Walters zastanawiał się nieco dłużej niż ułamek sekundy. Tłumik wypluł kulę cichym sapnięciem. Krew buchnęła z tyłu głowy porywacza lądując na tapicerce wielkim czerwonym kleksem z fragmentami czaszki i mózgu. Lewa część twarzy blondynki zbryzgana juchą zalepiła jej drgające w szoku oko, zlepiła kosmyki jasnych włosów do bluzki, szyi i ucha. Chwilę potem z drżących ust wyrwał się rozdzierający krzyk.

Drugi z porywaczy strzelał już do kryjącego się za fotelem z trupem kierowcy Eda. Na szczęście kule nie trafiały celu. Walters wychylił się z bliska, na wyciągniętej przed siebie ręce prując w faceta równocześnie z nim strzelającym do niego. Ciche syknięcia stłumionych wystrzałów zupełnie ginęły w huku z jaki robił pistolet Latynosa w masce gazowej. W końcu, targany trafieniami wróg opadł ciężko na plecy w ostatnim półświadomym odruchu woli, rzygając z lufy jeszcze jeden pocisk. Kula szarpnęła barkiem Waltersa do tyłu jakby dostał basebolem w obojczyk. Pancerz płaszcza nie wytrzymał, gdy kula przebiła sie przez łączenia kevlara orząc naramienny mięsień nim opuściła sedan przez dziurawa przednią szybę.

Kilka sekund i było po wszystkim. Audrey dalej wrzeszczała, drąc się jak to tylko potrafią kobiety w wielkim, zniewalającym, niemożliwym do przezwyciężenia szoku. Walters błyskawicznie zmienił magazynek, na wypadek, gdyby skonsternowanym na zewnątrz Aniołom przyszło do głowy pruć do niego z gotowych do strzału gnatów. Ed ściągnął z głowy kominiarkę.

- Audrey, zamknij się! – powiedział stanowczo na tyle głośno, by przebić się przez krzyk blondynki.

Na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz jakby zdumienia, że komenda obcego faceta, który bezceremonialnie mówił do niej, tak jakby znał ją od lat, zamknął jej usta. Załzawionymi oczami starała się omieść twarz Eda jakby przeszukiwała pamięć w celu połączenia niepasujących jej do niczego elementów. Musiała jednak pamiętać go z ostatniej wizyty w barze, bo już więcej nie krzyczała. Wciąż ciężko dysząc dochodziła do siebie odsuwając jak najdalej częściowo leżące na jej nogach ciało trupa.

- Juz po wszystkim. – powiedział spokojnie. – Możesz iść. Nie strzelajcie do mnie. – kiwnął lufą z tłumikiem w kierunku motocyklistów.

Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Była dziewczyna Waltersa zabrała z tylnego siedzenia sedana swój zgrabny tyłek i wytarłszy nos pobiegła do czekającego brata.

W tym czasie Ed wiedział już, że drugi z porwanych zakładników jest ranny. Postrzał w bebech nie wróżył niczego dobrego. Zanim wytaszczył faceta z wraku, Anioły już zawracały się z basowym warkotem potężnych silników. Audrey na tylnym siedzeniu nie obejrzała się za siebie. Jej brat Rick został wsadzony na motor jednego z gangsterów. Wyglądał jak trup.

Walters chwycił rannego pod pachy i pociągnął idąc tyłem do Jeepa. Wpakował nieszczęśnika na tylne siedzenie z niesmakiem patrząc jak krew brudzi wnętrze auta smarując się po skórze kanapy, kapiąc podłogę. Nie wiedząc co zrobić z krwawieniem, postanowił po prostu jechać czym prędzej, byle dalej stąd.

Nim tylko zaczął ruszać, zobaczył we wstecznym lusterku nadjeżdżający samochód, z którego wyskoczył jeden facet. Reszta pojechała za Aniołami, gdy tamten z karabinkiem w rękach zbliżał się niepewnie do porzuconego auta zaglądając do środka.

Wygięta blacha nadkola i zderzak ocierały o oponę szorując niemiłosiernie. Kilka zapalonych ostrzegawczych lamek sygnalizowało uszkodzenia zawieszenia i silnika. Komputer pokładowy poinformował o braku łączności z pomoca drogową i lokalizacją otwartych tego dnia, najbliższych zakładów naprawczych. Samochód ze zredukowaną mocą, jechał za wolno jak na gust Waltersa, który z duszą na ramieniu przemieszczał się po niebezpiecznym terenie Free Souls. Na szczęście nikt nie próbował go zatrzymać, ani specjalnie nie zwracał uwagi na jeszcze jeden rzęch na grudniowej drodze.

Kiedy wjechał na Queens z trzydziestu mil, które miał do zarżnięcia silnika wedle prognozy komputera, zostało juz tylko kilka. Dojechał na znajomy parking siedziby Miracle, gdzie na ukrytym piętrze biurowca, nie tak dawno temu przesłuchiwał Madsena. Po krótkiej wymianie zdań z ochroną budynku, oczekiwał na wpuszczenie na obiekt. Pierwsze co musiał zrobić, to jeśli nie ma na miejscu żadnego medyka, zaaplikować medpak, który podejrzewał, że jest raczej na pewno na stanie placówki.


***



Nanoboty podobno czynią cuda, więc Walters odetchnął z ulgą odkładając słuchawkę telefonu stacjonarnego. Prawdziwy lekarz był w drodze zapewniając, że przybędzie przed pogorszeniem się stabilizowanego medpakiem wewnętrznego krwawienia pacjenta.

Jak i to był kurwa kruchy świat. Wystarczyło wyłączyć pstryczek, żeby wszystko siadło paraliżując, życie jakim go wszyscy znali, niczym jakaś pierdolona apokalipsa. Ból z postrzelonego barku odpływał znikając niemal całkowicie po aplikacji nono-opatrunku.

Naprawdę miał nadzieję, że postrzelony facet był tym, którego wołali Zbawicielem, odpowiedzialnym za ten cały burdel w mieście. Sato Waltersa pochwali, podziękuje bonusem, a Ed, na zwolnieniu chorobowym, pojedzie, z piękną żoną, do wypasionego sanatorium na Karaibach, robić dzieci.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 05-12-2014 o 07:04.
Campo Viejo jest offline  
Stary 07-12-2014, 23:15   #215
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Felipa&Psyche

Serce waliło pompując adrenalinowy koktajl choć nogi niby ołowiane patyki nie chciały się ruszyć. Felipa się bała. I nic dziwnego, nie była cholernym komandosem a wpakowała się w sam środek istnej wojny. Pozostawało zebrać się w kupę i działać. Iść na żywioł, jak zwykle.

Azjata wskoczył do wnętrza kontenera, wyłowił wzrokiem kulącą się na kanapie dziewczynkę i ruszył w jej stronę. Felipa już czekała przyklejona plecami do ściany z odbezpieczonym pistoletem, zaszła mężczyznę od tyłu i kiedy pochylał się nad Pilar wbiła mu zimną lufę pomiędzy łopatki.
- Ręce na głowę. Jeden agresywny ruch i nie żyjesz - nie udało jej się zachować pełnego opanowania. Głos drżał nieznacznie a latynoski akcent brzmiał ostrzej niż zazwyczaj.
Facet drgnął wyraźnie, głośno przełykając ślinę. Pilar cofnęła się na kanapie, a on powoli uniósł dłonie.
- Nie ma po co się denerwować, miałem tylko sprawdzić towar... możemy się podzielić moją dolą...
Bardzo ostrożnie zaczął się prostować.
- Perfecto - jedną ręką nadal wbijała lufę w plecy mężczyzny. - A teraz na kolana.
Nie wypuszczając pistoletu z dłoni zaczęła zakładać mu na nadgarstki plastikową opaskę.
- Gdzie jesteśmy? I ilu hombres jest na zewnątrz? Gadaj.
Nie szarpał się, głos Felipy i lufa musiały go przekonać, że wcale nie żartuje. A poświęcać się nie miał zamiaru.
- Na West Bronxie - odpowiedział po krótkiej przerwie, może spowodowanej zdziwieniem. - Czterech.
Na zewnątrz, tam gdzie wcześniej rozległ się okrzyk, teraz skrzypnęło i do uszu latynoski dotarł szmer rozmowy. Nie była w stanie zrozumieć słów, a chwilę później rozmawiający zaczęli się oddalać.
- Zostań tu - Felipa oswobodziła Pilar z prowizorycznych więzów.
Swojego więźnia złapała lewą ręką za ramię i pchnęła w stronę wyjścia. Prawą nadal wbijała lufę w jego plecy.
- Vamos - pierwszy miał wyjść on, jako jej osobista żywa tarcza.
Wyszli na zewnątrz i oczom Felipy ukazał się cichy i spokojny kawałek Nowego Jorku. Nie była to jej część Bronxu, to na pewno, bo tam znała każdy zakamarek. Stali przed bramą ogrodzonego metalowym płotem placu, furtka wejściowa była otwarta. Przed TIRem stał jeszcze samochód terenowy, ale wyjście zza naczepy groziło wykryciem przez kogoś siedzącego w środku i zerkającego we wsteczne lusterko.

Felipa zaklęła, wciągnęła mężczyznę z powrotem do kontenera. Chłodny palec wspiął się po kręgosłupie na jego szyję, igła wysunęła się dozując usypiającą toksynę. Obserwowała jak bandido osuwa się na podłogę, skrępowała mu dodatkowo kostki u nóg i wepchnęła szmatę w usta. Nie chciała niespodzianek z jego strony kiedy będzie penetrować teren. Wyszła na zewnątrz i tym razem zanurkowała pod pojazd. Skoro mógł ją wypatrzeć zarówno z prawej jak i lewej pozostało pójść dołem. Dopiero przy kabinie kierowcy wyczołgała się i zerknęła czy uchylona jest szyba.
Miejsce kierowcy było puste. Podobnie jak cała szoferka. Przyglądając się ostrożnie obu pojazdom, dostrzegła w terenówce głowę siedzącego na miejscu pasażera człowieka. Ciężko powiedzieć ile widział.
Zanim zdążyła podjąć decyzję co z nim zrobić, ukryta za szoferką od strony ulicy, usłyszała poruszenie i odwracając się zobaczyła zeskakującą z dachu TIRa kobietę, która natychmiast wycelowała w nią pistolet.
- Nie rób tego, potrzebuję dowiedzieć się, dokąd ich wiozą - chyba miały do siebie szczęście. Nie miała zasłoniętej twarzy i Felipa bez trudu rozpoznała Psyche.

- Puta, znowy ty? - Felipa odetchnęła jednak z wyraźną ulgą i odsunęła palcem skierowaną w nią lufę pistoletu. - Jak to dokąd ich wiozą? Kontener właśnie tu przywieźli, z docków.

Psyche również opuściła broń i rozejrzała się uważnie.
- Nie, to przystanek po drodze. Biorą stąd dzieci. Ci w alejce to twoi? Widziałam, że załatwiłaś kierowcę, a będzie potrzebny - wskazała na boczną uliczkę, gdzie zauważyła wcześniej stający na wygaszonych światłach samochód.
- Tak, to moje wsparcie - przytaknęła Felipa. - Co do kierowcy może być problem. Jeszcze chwilę pośpi. Jest jeszcze trzech, tak? Nie lepiej wycisnąć od nich gdzie jest przystanek końcowy?
- W szoferce ciemno, można by było spróbować udawać - Psyche wyjrzała odrobinę, sprawdzając, czy nikt się nie zbliża. - Do środka weszła kobieta i facet, bez widocznej broni. Nie mam przy sobie nic pozwalającego upewnić się, że mówią prawdę.
- Hmmm… Ja też nie mam, jeśli pytasz o wszczepy. Ale jestem prawdziwym ekspertem, jeśli na czymś się znam to właśnie na kłamstwie - Felipa dała znać swoim hombres w samochodzie, że chyba czas ruszyć tyłki. - Proponuję się podzielić, obstawić wszystkie wejścia i zrobić nalot. Chyba, że masz jakieś subtelniejsze propozycje?
- Wiem dokładnie gdzie poszli. Najłatwiej będzie przygotować zasadzkę na podwórzu albo za bramą - Marlene podjęła decyzję, nie ukrywała, że dla niej trudną. - Najpierw ten w samochodzie. Zajdźmy go z dwóch stron, strzelaj tylko jak zacznie wrzeszczeć lub zrobi coś równie głupiego. Im więcej ich przesłuchamy tym większa szansa dowiedzieć się prawdy.

Felipa skinęła na znak, że się na wszystko zgadza. Prawdę mówiąc odczuła znaczną ulgę, że Psyche przejęła dowodzenie w tej akcji.
- Bien - skomentowała lakonicznie. - To najpierw tego w samochodzie.

Podejście do samochodu używając ślepych punktów było łatwe, gdy ktoś wiedział jak to robić. Psyche radziła sobie bez trudu. Felipa mogła zbliżyć się od strony kierowcy. Szybkość też była ważna. W pewnym momencie facet, Azjata, zobaczył dwie lufy wycelowane w swoją głowę. Nawet nie próbował sięgać po broń, jeśli jakąś miał. Uniósł ręce do góry.

- Nie strzelajcie! Jestem nieszkodliwy! - zdążył prawie krzyknąć, zanim Marlene otworzyła drzwi i szybkim ciosem w skroń pozbawiła go przytomności. W tym czasie zbliżyła się także grupa Felipy, kryjąc za TIR-em.
- Jaki plan? - Brick nie tracił czasu na uprzejmości.
- Jeszcze dwóka w środku - wyjaśniła Felipa. - Jeden z was niech zaciągnie go do kontenera. Jest tam Pilar, niech się stąd wynosi, najlepiej złapie taksówkę. Dajcie jej to - wręczyła jednemu z Azjatow kartę gtówkową opiewającą na trzy stówy. - Pozostała dwójka obstawi budynek. Ja i Marlene wejdziemy do środka. Hm? - spojrzała pytająco na kobietę.
- Wątpię, by dziś kursowały taksówki - zauważyła Psyche z pewną dozą rozbawienia. - Nie narobił hałasu, kamery nie działają, możemy zaczekać na zewnatrz. Muszą wyjść tą furtką. Niech jeden z was wejdzie do środka i ukryje się za komórką, w razie gdyby uciekali i do przejęcia Śmieciarza. To właściciel tego miejsca. Nie zabijacie nikogo, jak nie będzie trzeba. Jak nie są głupi, poddadzą się widząc wycelowaną w nich broń.
- Niech będzie - Felipa zgodziła się na plan, skinęła Bulletowi w sugestii aprobaty. - Możemy na nich poczekać. A Pilar zabierzcie do waszego wozu.

Nie musieli nawet czekać długo. Okolica była cicha, na ulicach Bronxu o tej porze pojawiali się tylko ci, którzy mieli coś do powiedzenia w wojnie gangów toczonej tej nocy z większą intensywnością, ale dalej - bardziej w centrum dzielnicy. Do tego miejsca dochodziły ich tylko od czasu do czasu przyniesione przez wiatr odgłosy wystrzałów. Dlatego też bez trudu usłyszeli zbliżających się ludzi. Zdawali się nie podejrzewać niczego. Kobieta i mężczyzna z samochodu byli Azjatami. Większy facet był ciemnym meksykańcem i sądząc po skórzanej kurtce ze stosownym emblematem - członkiem Bloodboys. Prowadzili dwójkę dzieciaków, które kroczyły bez oporów.

Widok wycelowanych w nich ze wszystkich stron luf zaskoczył. Kobieta, mająca już swoje lata, krzyknęła. Towarzyszący jej facet sięgnął pod płaszcza, ale szybko znieruchomiał. Śmieciarz uniósł dłonie.

- Zrobiłem swoje. Dotrzymaj umowy - powiedział widząc Psyche.

- Ma się rozumieć - rzuciła swobodnie zagadnięta, zbliżając się do mężczyzny. - On nic więcej nie wie - powiedziała na użytek reszty towarzystwa i rąbnęła go w tył głowy kolbą pistoletu. - Ma piwnice, tam gdzie trzymał dzieci. Nikt nie usłyszy krzyków, nie ma potrzeby jeździć z nimi nigdzie dalej - brodą wskazała na trzymanych ma muszkach handlarzy żywym towarem.
- Jak dla mnie może być, najlepiej załatwmy to z marszu - Felipa skinęła na Bricka. - Zaciągnijmy ich do środka. Jest jeszcze jeden w kontenerze. Wy panowie możecie wracać, podziękujcie ode mnie Hanowi. I prosiłaby żebyście podrzucili Pilar do sierocińca.

Muzyka

Felipę ściskało w żołądku na myśl o "przesłuchaniu". Była fixxerem, nie jakimś socjopatycznym cynglem szkolonym w torturach. Owszem, miała na koncie kilka trupów ale za każdym razem zżerały ją później wyrzuty sumienia a za spust pociągała przyparta do muru, tylko w obronie własnej.
Liczyła w duchuu, że "brudną robotą" zajmie się Marlene w asyście Bricka. Sama chciała ograniczyć się do słuchania zeznań i oceny prawdomówności zatrzymanych osób. Miała do siebie w tej kwestii spore zaufanie, w końcu z kłamstwa mogłaby zrobić doktorat.

Najważniejsze aby dowiedzieć się na czyje zlecenie działają, dokąd mieli dostarczyć dzieciaki, jak nauczyli się robić takie paskudne rzeczy przy zwojach mózgowych i jakiemu służyć ma celowi armia małoletnich półcyborgów w stuporze.

Odrobinę nieufnie spoglądała na Marlene. Niebezpiecznie często ostatnio na siebie wpadały. Fakt, działały zawsze po tej samej stronie ale jak długo? Felipa była ulicznym wyjadaczem, płotką w tym galimatiasie ostatnich wydarzeń, Marlene - korporacyjnym kanibalem. Chłodnym, pewnym siebie pożeraczem mięsa, wiecznie wspinający się po firmowej drabinie. Ed miał rację, takie psy służą tylko jednemu panu i nie jest to bynajmniej "sprawiedliwość". Jeśli przełożeni każą jej usunąć świadków Marlene pośle jej kulę w łeb bez chwili wahania, Felipa nie powinna o tym zapominać.

Była zmęczona. Tak potwornie obezwładniająco wyprana z sił. Nie spała chyba ze dwie doby. Ostatnia robota do odwalenia - obiecała sobie. A później choćby świat się walił i skwierczał w pożodze ona zamierza wrócić do domu i zalec w pościeli. Od dawna już nachodziło ją zwątpienie czy to w ogóle jest jej wojna, czy powinna nakładać na siebie takie brzemię? Niech inni się martwią. Odbiła Michaela, zrobiła wszystko by miał jak najlepszą opiekę i wrócił do zdrowia. Może czas się stąd zawijać? Miała z kim uciekać, miała plany na inne życie. Może faktycznie już czas...
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 07-12-2014 o 23:22.
liliel jest offline  
Stary 07-12-2014, 23:47   #216
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Ann i Remo

Wóz prowadził Dru, stąd w pierwszym odruchu Remo spojrzał na Ann. Porozumieli się bez słów i Kye przekazał to kierowcy.
- Jedź za Jamazem w bezpiecznej odległości, jak go wykryją to udawaj normalnego użytkownika drogi.
Bez nadmiernego ryzyka. Omnibus wiedział, że Evans jest na jego tropie, o innych już nie. Tego haker chciał się trzymać, bo inaczej mieli przesrane. Ich samochód zjechał z autostrady, gdy żołnierz wykonał manewr.
Evans jechał za Wallsem, trzymając się na tyle daleko, aby nie rzucać się w oczy. Gdyby handlarz przyspieszył i próbował zgubić ogon, Jamazowi byłoby trudno go dorwać. Tym razem jednak miał szczęście. Nie został wykryty, podobnie jak jadący jeszcze dalej Dru.
Po kilku minutach krążenia po uliczkach Queens, dostrzegli jak Evans zjeżdża na bok i gasi światła. Zrobili to samo, obserwując podchodzącego do nich mężczyznę.
- Wjechał do podziemnego garażu, dostępnego tylko na kartę. Tam - wskazał na jeden z budynków mieszkalnych. - Muszę dowiedzieć się więcej. Jak nie chcecie się mieszać bezpośrednio, niech ktoś obserwuje czy w którym oknie akurat nie zapala się światło.
Po tych słowach oddalił się w kierunku drzwi wejściowych do wskazanego budynku.

- Pójdę za nim. - Powiedziała Ann starannie zapinając swoją ulubiona kurtkę i zakładając na twarz maskę holograficzną, która po uruchomieniu, w miejsce jej twarzy o azjatyckich rysach, wyświetliła przeciętną twarz białej dziewczyny o ostrym podbródku i smutnych szarych oczach. Nie zmyliłaby człowieka, ale dla kamer wystarczyła by nie można było rozpoznać jej rysów na nagraniu.
Włosy dziewczyny, krótkie, w nijakim szaroblond odcieniu też nie przypominały absolutnie ciężkich czarnych pukli Ann. - Skoro dotarliśmy tak daleko nie ma sensu się wycofywać.
Remo skinął głową i wskazał na Dru.
- Weź go i nie róbcie nic zbędnego. Wystarczy nam znać jego kryjówkę. Zostawcie drzwi pootwierane, zerknę gdzie pojawiło się światło i do was dołączę.
Kiedy Ann zbliżała się do drzwi wejściowych, Jamaz już działał przy zamku elektronicznym. Wkrótce cichy dźwięk oznajmił otwarcie przejścia. Kamery były tu widoczne i nawet jak działały, to postaci w kapturach i kurtkach łatwo mogły unikać ich spojrzeń. Nie było ich zresztą wiele. Do pokonania pozostały już tylko drzwi na klatkę, przeszklone na tyle, żeby było widać schody. Nimi nikt nie szedł. Kiedy Jamaz pokonał i tę przeszkodę, nie słychać było także szumu windy.
Siedzący ciągle w samochodzie Remo nie widział żadnych świateł zapalanych w jakimś nowym mieszkaniu.

Haker wyszedł z samochodu i zamknął go. Odliczał w głowie czas, kalkulując ile trzeba aby dostać się na najwyższe piętro, otworzyć drzwi i zapalić światło i odczekał jeszcze kilkanaście sekund. Niezależnie od tego czy cokolwiek się pojawiło, ruszył dalej, chcąc dogonić resztę towarzystwa.
Nie było świateł. Prawie żadne nie były obecnie zapalone. Nie pojawiły się nowe. Remo przeszedł przez dwa wejścia i wkroczył na klatkę, gdzie Jamaz nasłuchiwał odgłosów z dołu.
- Cholera, nie słychać ich. Mogą tam mieć jakąś piwnicę, to by pasowało. Schodzicie? Jedna osoba mogłaby pilnować windy.
- Nie sądzę by to było bezpieczne po prostu wchodzić tam bez przygotowania. Jeśli ten twój Omnibus jest taki dobry jak mówisz, na pewno przygotował się dobrze na ewentualnych nieproszonych gości. - Powiedziała spokojnie Ann. - Możemy użyć robota do sprawdzenia terenu. Wprawdzie nie działa łączność radiowa, ale mogę go prowadzić na kablu. Na szczęście, przezornie zapakowałam go do samochodu.
- Znamy lokalizację - dodał Remo. - Szarżowanie to zły pomysł. Komunikacja martwa, ale reszta nie. Mogę podpiąć się do kamer monitoringu, jak nagrywa to coś wyciągnę. I skasuję nagrania z nami.

Kable były przeżytkiem. Wiedział to każdy, kto zaznajomiony był z elektroniką, szczególnie tą związaną z komunikacją. Za to nikt chyba nigdy nie spotkał się z wyłączeniem wszystkich kabli w całym wielkim mieście. Dlatego niektórzy ciągle nosili i wozili ze sobą także przestarzałe środki przekazu. Remo podpiął się do jednej z kamer, Ann wraz z milczącym Dru, przytargali robota.
Zejście prowadziło do dostępnego dla mieszkańców garażu, którego pierwsza kondygnacja była klasyczna, a dopiero druga stanowiła automatyczny parking. Robiąc szybki przegląd stojących na piętrze -1 pojazdów i nie znajdując tego, którym jechał handlarz, doszli do jedynego możliwego wniosku: ich samochód został wciągnięty do w pełni zautomatyzowanej wersji parkingu.
Haker dostał się do kamer i przeglądając nagranie odkrył, że faktycznie tam zostawili samochód i zamiast do windy, udali się wgłąb piętra -1. Jedynym widocznym przejściem dalej były tam solidne, zamknięte drzwi na jakieś techniczne zaplecze.
- Chcesz się tam teraz spróbować dostać? - Zapytała Ann Evansa spoglądając na zamknięte przejście. - Nie wiadomo kto jest po drugiej stronie. Może założymy własną kamerę z nagrywaniem i poczekamy na rozwój sytuacji?

Evans wydawał się obecnie pełen wątpliwości. Widać było, że chce tam wejść, ale z drugiej strony coś go powstrzymywało.
- Cholera! - syknął wściekle. - Kamerę może dojrzeć. Ma pluskwę, ale nie wiadomo kiedy zacznie działać komunikacja. W dodatku w coś wdepnąłem, mogą mieć na mnie namiar. Może się utrzyma, może nie. Nie jestem jednak na tyle szalony, żeby wdawać się w nim w strzelaninę. Martwy zresztą nie doprowadzi mnie do Omnibusa. Macie jakąś maleńki sprzęt do obserwacji z własnym dyskiem? Podłożę pluskwę pod jego samochód. Nienawidzę czekać.
- Mam mikrokamery przy robocie. Mogę jedną wymontować i przykleić na belce na wprost tego wejścia. - Odpowiedziała Ann. Była trochę rozczarowana, że nie będzie okazji wykorzystać nowego kamuflażu Tai Pi z drugiej strony nie miała ochoty ryzykować w tej sprawie nadmiernie ani swoim życiem ani egzystencja robota, a skoro Evans nie był przekonany co do dalszych działań chyba rozsądniej było odpuścić.
- Włamywanie się tam to nie najlepszy pomysł, jak chcemy wyśledzić jego mocodawcę - dodał Remo. - Po tym jak się o nas dowie może urwać wszelkie powiązania. Teraz moglibyśmy liczyć co najwyżej na przesłuchanie. Wygodniej byłoby odwiedzić to miejsce pod ich nieobecność.
- Niech będzie, wydaje się mieć to więcej sensu. Może w tym budynku jest jakieś mieszkanie do wynajęcia. Walls to płotka, tylko dotarcie do Omnibusa się liczy. Szczerze wątpię, że kryje się w tej piwnicy - Jamaz wyglądał na jeszcze bardziej zawiedzionego od Ann. - Chciałbym się jednak tu włamać, gdy opuszczą to miejsce. Wtedy twój robot byłby bardzo przydatny - powiedział do dziewczyny.
Skinęła głową:
- Ma kamery i czujniki, a ostatnio wyposażyłam go w maskowanie. Tutaj są dodatkowe mini roboty latające i pełzające. - Z entuzjazmem opisywała mężczyźnie niestandardowe dodatki jakie zamontowała w urządzeniu. - Mogą odłączyć się od bazy i wykonywać samodzielne misje. - Nagle posmutniała. - Niestety nie wszystko da się wykorzystać bez działającej łączności radiowej.
Kye uśmiechnął się pod nosem słysząc entuzjazm w głosie Ann, sam zajęty manipulowaniem nagraniem. Nadgrywał ich obecność obrazem przedstawiającym ciszę i spokój.
- Wykasowałem naszą obecność w tym miejscu. Jak nie wchodzimy to powinniśmy się zmywać. Wrócimy tu z łącznością
W międzyczasie Azjatka wymontowała jedną z ultranowoczesnych minikamer będących składową robota i podała ją bratu Jack wraz z samoprzylepnym elementem mocującym, mówiąc:
- Nagrywanie będzie się odbywać po wykryciu ruchu i jeszcze przez dziesięć minut po jego ustaniu. Całkowity czas nagrania to około pięć godzin.

Evans, który już zdążył zamontować pluskwy, wziął kamerkę i umieścił ją w strategicznym miejscu, wysoko na jednym ze słupów, ocienioną i niewidoczną dla wszystkich tych, którzy nie zaczną dobrze się przyglądać temu miejscu.
- Dziękuję za waszą pomoc. Zmywajmy się. Kiedy sieć wróci, będą na mnie polować. Muszę być wtedy szybszy.
Remo skinął głową i poprowadził ponownie na parter, ostrożnie rozglądając się czy aby nie trafił się jakiś przypadkowy świadek. Na holofonie wyświetlił adres znajomego sklepu całodobowego na skraju Chinatown.
- Jak nie wróci sieć, tam zostaw wiadomość.
Nie było niespodzianek. Wrócili do wozu z kolekcji firmy i zawrócili, zostawiając Evansa samemu sobie. Remo usiadł za kierownicą. Prosta jazda przed siebie z włączonymi opcjami autokierowcy była w jego zasięgu. Żołnierz został w drugim pojeździe.
- Chcesz odwiedzić rodzinę, czy jedziemy do kogoś z nas? Dru będzie można odesłać - odezwał się do Ann po ruszeniu z miejsca.
 
Widz jest offline  
Stary 10-12-2014, 14:02   #217
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Is there anybody out there?

Czy jest tu kto?
Czy ktoś mnie słyszy?
Ktokolwiek?

Z głębokości wołam.
Bez nadziei, więc bezgłośnie.

Przez umysł jak elektryczny impuls przebiega wspomnienie snu, śnionego na skraju śmierci.
Nie ma światła na końcu tunelu. Jest za to biały pokój z zielenią za oknem. Długowłosy mężczyzna rzeźbi. W miękkiej glinie, nie w metalu. Pracuje żywymi dłońmi. Z sąsiedniego pokoju dobiega odgłos zamykanych drzwi i kobiecy głos, łagodny niczym jedwab:
- Wróciłam!
Mężczyzna obraca się i w lustrze Mik widzi swoją twarz, z dwojgiem żywych oczu. Nie jest to jednak Mik-narkoman sprzed kilku lat ani Mik, którym jest obecnie, lecz Mik, którym mógłby być. Ktoś kto nigdy nie istniał.
To tylko sen. Pocztówka zmarnowanych szans i zawiedzionych nadziei.
Tylko sen, w którym nie mógł zostać.
Tylko sen.

W rzeczywistości był tutaj, na samym dnie rozpaczy.

Krwawy strzęp człowieka, zepsuta maszyna.

A jedyną odpowiedzią na niemy krzyk były głosy prześladowców.
Docierały doń przytłumione, jakby znajdował się w głębokiej studni. Czuł dziwne mrowienie z prawej strony czaszki. Chyba odstrzelili mu ucho. Poza tym trudno było stwierdzić gdzie jeszcze mógł dostać. Ból otaczał i wypełniał go, cały był kłębkiem cierpienia. Najmocniej rwał lewy bok, gdzie kamizelka kuloodporna nie wytrzymała trafień z bliskiej odległości, a kończył się chroniący klatkę piersiową i brzuch podskórny pancerz. Pulsował też bark, na styku z implantem ramienia. Skoro żył, żadna z ran nie mogła być sama w sobie śmiertelna, lecz gdyby nie wszczepieni elektroniczni chirurdzy o rozmiarach nanoczęsteczek, którzy z mechaniczną precyzją załatali co trzeba, umarłby z upływu krwi. Czuł jej lepkość i cierpki smak na języku.

A teraz szli go dobić.
Mik nie łudził się co do swych szans. Zastanawiał się tylko, czy jego śmierć będzie miała jakikolwiek sens. Czy zginie chociaż w słusznej sprawie? Czy w bezsensownym starciu korporacji i gangów o władzę nad zapomnianą przez Boga dzielnicą miasta-molocha?
Przynajmniej wyprowadził tamtych z baru, ocalił niewinnych ludzi. Jeden dobry uczynek przed śmiercią, czy w ostatecznym rozrachunku zostanie mu policzony?
Zdążył też wyprawić na tamten świat paru ludzi, którzy bez wątpienia na to zasługiwali. Może zdoła wyprawić jeszcze kilku?
Nim światło zgaśnie a potem...czy rozbłyśnie znowu?
Nie liczył ani nie prosił o cud.

Ale też jeszcze nie umarł.

Niemal wszystkie połączenia neuronowe działały, powlekający kończyny pancerz musiał zatrzymać większość kul. Leżąc pod stertą trupów, swych własnych ofiar, palcami rąk i nóg wykonywał wyćwiczone ruchy, testując sprawność wysuwających się bezgłośnie ostrzy. Z tego co mgliście pamiętał, nie zdążył wystrzelać nawet połowy magazynka, lecz było niewiadomą czy automat nie jest uszkodzony. Z kolei linka haka chyba zaplątała się w trupa, a on sam ciągle był mocno wbity w ciało.

Tamci zbliżali się. Jeden miał ciężkie buty, dudniące głośno o beton. Dwóch czy trzech? Spróbował policzyć po ilości stawianych kroków.
Co w ich mniemaniu znaczyło "zresetować"? Profesjonaliści spróbowaliby odzyskać dane z wszczepionego dysku a zatem podłączyć się i włamać, ewentualnie wcześniej chirurgicznie wyjmując neuro-wszczep. Porty mini-USB w czaszce świadczyły najdobitniej o tym, że Mik "ma coś we łbie". Lecz "niekompetentni idioci" mogli po prostu planować rozłupać mu czymś czaszkę.

Leżał nieruchomo, czekając aż podejdą, by ściągnąć z niego trupy. Uruchomił dopalacz adrenaliny, który powinien się już naładować po walce z Higgsem. Poza przyśpieszeniem ruchów osłabiał także ból.
Mik zamknął żywe oko. To cybernetyczne patrzyło, nie dając po sobie poznać, że widzi.

Kroki zbliżały się niespiesznie. Mieli go za martwego i nie widzieli potrzeby sprężania ruchów. Miejsce więc też musiało należeć do bezpiecznych w ich mniemaniu. Trzech. Tak, teraz był pewien.
- Skurwysyn był zajebiście szybki.
- Dobrze, że nie poczekał aż stracimy czujność, albo nie zrobił tego na początku. Kurwa co za bydle, waży chyba z tonę.
- Ta, ciekawe gdzie takie gówna montują...
Byli już tuż tuż. Smartgun chyba działał, tak mówiły kontrolki wewnątrz cyberoka. Śnieżyły odrobinę, raz pojawiały się, raz znikały. Dostał ładunkiem elektrycznym i efekty tego jeszcze trwały. Trochę naboi zostało. Tak właśnie jakoś na tych trzech. Ostrza działały skuteczniej.
Trzech. Ale byli pewni, że jest martwy co dawało szansę, że nie celowali jeszcze do niego.

Nie mając pewności czy broń wystrzeli, musiał zaczekać aż się zbliżą. I tak, żeby się do niego dostać, musieli zdjąć z Mika leżące na nim zwłoki, nieświadomie uwalniając cyborga od unieruchamiającego go ciężaru. A żeby to zrobić, musieli podejść blisko, wejść zasięg ostrzy. Pochylić się, nadstawić szyje i twarze z rękoma zajętymi odciąganiem trupów. Przez krótką chwilę bezbronni, przynajmniej jeden czy dwóch. Chwila wystarczy. Szybkie ciosy dwóch ostrzy. Wyprowadzając cios lewą ręką trzeba będzie wypuścić więcej liny, by mieć swobodę ruchów.
Adrenalina tłumiła ból, buzując w żyłach, szykując Mika na tą desperacką, być może ostatnią, pierwotną walkę o przetrwanie. Osaczone, mechaniczne zwierzę, walczące do końca.

Podeszli, bez obaw, ale już nie gadając. We dwóch dźwignęli najpierw ciało leżące bardziej na nogach Mika i cisnęli je na coś obok. Dźwięk sugerował stojący tu towarowy wózek. Potem chwycili drugie ciało, zdejmując je z górnej połowy cyborga. Nachylili się przy tym, dając najlepszą z możliwych okazji. Już coś widział. Jeden miał przewieszony przez ramię karabinek, broni drugiego nie widział. Nie nosili już masek i nie byli czarni, a raczej była to jakaś mieszanka kolorów. Zaatakował tego drugiego ostrzem z ręki zawierającej też spluwę. Wbił metal w podbrzusze, pomiędzy spodnie a kamizelkę. Koordynacja dwóch rąk, popuszczenie liny i jednoczesny cios. Poczuł opór, ale to uderzenie nie było idealne. Ostrze przeszło po udzie i biodrze przeciwnika. Ciało, które podnosili, ponownie częściowo spadło na Mika.
- Co jest kurwa! - ranny koleś spróbował odskoczyć, ale potknął się, krwawiąca noga załamała się pod nim. Mimo to zaczął niezdarnie sięgać po broń. Mik podświadomie czuł, że trzeci robi to samo.

Wyszarpnął zamaszyście, zagłębioną aż po knykcie prawą dłoń ze stojącego wciąż ze zdziwioną miną faceta. Z rozciętego w poprzek podbrzusza chlusnęła obficie krew, ochlapując cyborga, jakby już nie był wystarczająco pokryty juchą. Była czarna i błyszcząca w panującym półmroku. Jak ropa.
Czy taką samą, obco wyglądającą substancję, pompowało teraz jego własne, walące jak oszalałe serce? Czy był jeszcze człowiekiem? Wywołany ruchem ból, który czuł, z całą pewnością był ludzki.

Z zaschniętych ust Mika wydobył się ochrypły jęk. Zacisnął zęby, podnosząc się na kolana, co nie było łatwe z powodu opornie zsuwającego się zeń trupa. Wygrzebując się spod zwłok, całym ciałem rzucił się ku ranionemu gangerowi po lewej, pozostającemu wciąż w zasięgu ostrzy. Tamten ręce miał zajęte zdejmowaniem z pleców karabinka. Błąd.
Mik dźgnął ponownie lewą ręką, mierząc w najbliższą i najtrudniejszą do obrony część ciała tamtego - zdrową nogę, którą gość desperacko próbował odepchnąć się jak najdalej od cyborga. Maroldo włożył w uderzenie całą moc hydrauliki, zamierzając nie tylko rozciąć ciało, ale i arterie, zaś pancerną pięścią zgruchotać kości. Zmiażdżenie facetowi nogi nie zabije go od razu, lecz powinno pozbawić przytomności.
Kątem oka szukał już trzeciego. Oprogramowanie smartguna szwankowało, automatyczne wyszukiwanie i podświetlanie humanoidalnych sylwetek także. Migoczące, jasnoczerwone obramowanie postaci pojawiało się i znikało nałożone na wizję cyberoka. Uwolniona prawa ręka podążała za wzrokiem, kierując lufę na trzeciego gangera.
Wszczepiony automat był integralną częścią ciała, tak samo jak biologiczne organy. Gdy był aktywny wystarczyła myśl o otwarciu ognia.
Myśl jest stokroć szybsza niż naciśnięcie żywym palcem spustu. Mknie autostradami synaps i przez sieć neuronową implantu, w ciągu tysięcznej sekundy pokonując drogę do mechanizmu spustowego broni. Czy zadziała?

Tamten mógł zawahać się, nie chcąc trafić zasłaniających częściowo Mika kolegów, nawet jeśli jeden z nich był już praktycznie martwy. Nawet jeśli pozbawiony był takich skrupułów, straci chwilę na podjęcie decyzji. Czy może to Mik trafi na moment, w którym łącze smartguna akurat padnie i migocząca informacja o gotowości broni oraz stanie amunicji zniknie z wewnętrznego ekranu cyberoka, dając tamtemu niepowtarzalną szansę?

Nikt z żyjących i martwych znajdujących się w tym mrocznym miejscu nie planował dziś umierać. Ale to nie do nich należała decyzja.
Kilka ciągnących się w nieskończoność sekund rozstrzygnie ich los. Jedna, krótka chwila utnie nitkę życia tkaną przez Mojry od dekad. Przekreśli nagle wszystko. Nie wydawało się to sprawiedliwe. Jednak pojęcie sprawiedliwości było zwyczajnie obce, obserwującej beznamiętnie to śmiertelne starcie, pannie Atropos.

Sięgnięcie do karabinka zawieszonego na ramieniu wcale nie było czynnością długą lub skomplikowaną, wystarczyło bowiem chwycić go tą ręką, przy której wisiał i skierować na cel. Ból i zaskoczenie były przeciwnikami sprawności, ale i Mik poczuł jak wszystko mu się w środku wywraca, a w głowie ostro kręci, gdy podniósł się gwałtownie, zmuszając całe półmechaniczne cielsko do potwornego wysiłku, Skoczył i skrócił dystans na tyle, że kule z automatu poszły bokiem, a ostrza zagłębiły w ciele. Smartgun już obracał się ku trzeciemu, gdy padł głośny wystrzał z automatycznej strzelby. Maroldo poczuł potężne uderzenie w plecy i ból, który znowu go zamroczył na moment. Wpadł na atakowanego przez siebie faceta i obaj zwalili się na ziemię, w tym samym momencie wbudowana w ramię broń wypuściła kilka celnych kul. Następny ładunek śrutu tylko musnął cyborga, leżącego na ziemi w powiększającej się kałuży krwi. Swojej i wroga.
Ciągle żył i teraz oprócz wystygłych trupów otaczały go jeszcze trzy ciepłe. Nie, jeszcze nie. Dwóch z tych kolesi ciągle dogorywało, jeden całkiem głośno.

- Kurwa - wyszeptał, plując krwią na podłogę.
Z trudem dźwignął się na kolana, by cięciem przez gardło zakończyć męki gościa obok.
Ten sam akt łaski wyświadczył drugiemu, po czym odplątał zakończoną hakiem linę z zimnego trupa i wciągnął do wyrzutnika. Zmienił magazynek we wszczepionej spluwie, na wszelki wypadek chwytając też karabinek. Dopiero po tych przygotowaniach rozejrzał się z pomocą noktowizji po pomieszczeniu.

Ściany były przede wszystkim daleko. Znajdował się w czymś na kształt magazynu. Duża jego część zastawiona była paletami pełnymi jakichś materiałów albo towaru, wszystko opakowane było w metalowe lub drewniane pudła. Dwie ściany wyglądały jak wewnętrzna część typowych, wielkich, blaszanych, najprostszych do postawienia konstrukcji. Wsparte na stalowej konstrukcji dobrze pełniły swoją funkcję. Dwie pozostałe ściany zawierały wyjścia. Jedno podwójne, prowadzące potencjalnie gdzieś na zewnątrz, drugie mniejsze. Zza niego wydobywał się szum przerywany od czasu stukotem, jaki wydaje z siebie spora część dużych, pracujących maszyn. Sufit był wysoko nad nim, zawieszone na nim lampy oświetlały pomieszczenie. Obecnie zapalona była mniej więcej co trzecia, więc światło nie było intensywne.

Zerkając w stronę wyjść Mik przeszukał świeższe trupy, zgarniając do kieszeni ich holofony. Założył kurtkę jednego z zabitych na swoje podziurawione ubranie i podpierając się karabinem pokuśtykał w stronę większego wyjścia, od czasu do czasu podpierając się palet. Od upływu krwi kręciło mu się w głowie.
Dotarł do ściany, na której wypatrzył wiszącą apteczkę. Podwinął bluzę i zaciskając zęby zdezynfekował ranę z boku pleców, po czym przylepił prosty, uciskowy opatrunek.
Następnie podszedł do drzwi.
Były automatycznie otwierane do góry, a ich wielkość uniemożliwiała rannemu i słabemu Mikowi na zabawienie się w Hulka i uniesienie ich za pomocą niezwykle silnych rąk. Obok za to był panel sterujący i dzięki niemu bez trudu uniósł je na tyle, aby wyjrzeć na zewnątrz. Jego oczom ukazał się słabo oświetlony parking, stało tam kilka ciężarówek, samych naczep i nieliczne inne samochody. W tym także ten van, którym go wieźli, wciśnięty między naczepy, aby nie rzucał się w oczy. Nawet z tej odległości cyborg dostrzegał dziury w karoserii. Sięgając wzrokiem dalej widać było solidny płot i zamkniętą bramę ze strażniczą budką obok. Kręcił się tam jakiś człowiek, jedyny ruch w zasięgu wzroku.

Czy koleś nie słyszał strzelaniny? Nie wykluczone, fabryczne hale mogły być doskonale wygłuszone.
Mik uniósł drzwi na tyle, żeby móc się pod nimi przeczołgać i pod osłoną naczep przekradł się do vana. Nie znalazł przy trupach kluczyków, ale wóz okazał się być otwarty zaś kluczyki tkwiły w stacyjce. Porywacze musieli być pewni tego miejsca. Gdyby Mik był w lepszym stanie chętnie by się tu rozejrzał, ale teraz ledwo zdołał wsiąść do wozu, który był niczym zbawienie na kołach. Na piechotę daleko by nie zaszedł. Zamknął delikatnie drzwi i uchylił boczną szybę, wystawiając przez nią lufę karabinka.
Wybrawszy odpowiedni moment, Mik odpalił silnik i włączył wszystkie światła, by oślepić strażnika, po czym ruszył z piskiem opon, dociskając do oporu pedał gazu. Nakierował auto prosto na bramę i skulił się, przytulając do kierownicy. W samą porę, bo zagrała broń maszynowa a chwilę potem dziurawiony seriami van staranował bramę. Mik przyhamował, skręcił w ulicę i dodał gazu. Spod maski wydobywał się dym i wóz ledwo zipał. Przynajmniej jedna opona była przestrzelona.
- Oberwałem, ale pruję dalej - rzekł Mik sam do siebie.
Kalkulacja i znajomość otoczenia pozwoliły mu wkrótce zorientować się, że znajduje się w fabrycznej strefie najbardziej na północ wysuniętej części Bronxu, niemal na granicy miasta. Ponura, wymarła o tej porze okolica, oświetlana jedynie rzadkimi parasolami światła nielicznych działających latarń.
Mik skierował się na południe, lecz przejechał jakiś kilometr nim wóz stanął i już nie ruszył.
Holofonia i sieć w dalszym ciągu nie działały.
Najbliższy szpitalem był chyba North Central Bronx Hospital. Ładnych parę mil stąd, lecz poza terenem Free Souls. Projektor działał, więc Mik miał wciąż dostęp do identyfikatora ochrony CT, ubezpieczenia medycznego i pieniędzy.
O złapaniu taksówki lub stopa nie było jednak co marzyć. Nikt o zdrowych zmysłach nie zatrzyma się w taką noc widząc faceta całego we krwi. Na widok bliźniego w potrzebie zmotoryzowani mieszkańcy Bronxu mieli wyćwiczony od pokoleń zwyczaj dodawania gazu.

Mik powlókł się w stronę oddalonej o niecały kilometr końcowej stacji metra - Eastchester - Dyre Avenue. Pociągi kursowały całą noc, przynajmniej w normalne noce. Była tam też chyba pętla nocnego autobusu i może postój taksówek. Może kierowcę którejś z nich da się podejść i sterroryzować. Metrem dało się dojechać do Bronx-Lebanon Hospital Center, bliżej domu Mika.
Chyba jeszcze nigdy w życiu nie czuł się gorzej, może podczas odwyku, lecz wtedy trzymała go przy życiu nadzieja na lepszego siebie i na lepsze jutro. Dziś nawet gniew tlił się zbyt słabo.
Już wyłącznie instynkt zmuszał Mika do stawiania kolejnych kroków. Ponoć gdy już się poddasz się, położysz się w śniegu i zamarzasz, przestajesz czuć ból. Na litość boską, jedyne czego pragnął to przestać czuć i odpocząć.
Kolejny krok.
I następny.
Krew na twarzy zamarzała, tworząc nieprzyjemną w dotyku maskę.
Cyborg miał wiele cennych umiejętności, ale nie tą najbardziej cenioną wśród mieszkańców swej dzielnicy - nie potrafił kraść samochodów. Znaczy się, okradał je kiedyś, ale samych aut nie potrafił odpalać - robił to Alberto, podczas gdy Mik stał na czatach. Postękując z bólu i podpierając się murów, kuśtykał więc ciemną ulicą, przewrotnie nazwaną Light Street.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 10-12-2014 o 14:09.
Bounty jest offline  
Stary 14-12-2014, 13:29   #218
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 01:28 am czasu lokalnego
Sobota, 20 grudzień 2048
Nowy Jork



Psyche, Jesus

Przesłuchania. Niezwykłe, ile ludzie czasami są w stanie powiedzieć, kiedy śmierć lub inne niebezpieczeństwo zagląda im w oczy. Opowiedzieć o sobie, o innych, o wydarzeniach prawdziwych albo kompletnie zmyślonych. Byle zadowolić słuchającego. Niektórzy umieją nad tym panować, przeszli szkolenie. Inni paplają na samą sugestię faktu, że mogłoby stać się im coś złego. Zebrana w piwnicy czwórka ludzi wydawała się należeć po trochu do wszystkich tych typów.
Szybko okazało się też, że mężczyźni są tu prawie zupełnie nieprzydatni.

Zostali wynajęci, nie dalej niż dwa miesiące temu. Zawsze służyli temu samemu - przewieźć paczkę z miejsca na miejsce, pilnować, trzymać gębę na kłódkę. Cel ostateczny zawsze taki sam - stare, opuszczone zakłady na Queens. Tam do środka nikt z nich nie wchodził, byli tylko dostarczycielami, nawet nie mieli wiedzy, czy przesyłki nie były przenoszone dalej. Nie zawsze dzieci, czasami dorośli, nie zawsze też z elektroniką podczepioną do głowy. Płacono dobrze za trzymanie gęby na kłódkę. Brak sieci nie pozwalał na sprawdzenie ich, ale to co patrzyło im z oczu zdawało potwierdzać, że zostali dobrze wybrani. Dlaczego więc teraz mówili i kto ich wynajął?
To kierowało spojrzenia na jedyną kobietę w ich gronie.

Ayako Dan, tak się nazywała. Udało im się ustalić to wyłącznie dzięki posiadaniu również jej holofonu. Niewiele mówiła, patrząc spokojnym, opanowanym wzrokiem na przesłuchujących ją ludzi. Groźby i przemoc w jej przypadku okazywały się całkiem błędną strategią. Inne pytania czasami podrażniały jakąś strunę w mózgu kobiety. Swoją drogą znaleźli tam wtyk pozwalający podpiąć ją do jakiegoś sprzętu, ale z braku hakera rozwiązanie mogło nie być bezpieczne. Kiedy udawało im skłonić ją do wypowiedzenia kilku słów, zwykle były one dziwne, nieskładne, albo bezsensowne.
- Wiedza to władza. Władza to siła. Pieniądz daje władze. Armia zostanie stworzona, władza osiągnięta. Tylko pełna kontrola zapewnia bezpieczeństwo.

Tak to się ciągnęło. Miejsce było jedynym pewnikiem, oprócz imienia i wiedzy współpracowników.
- Cokolwiek zrobiono z jej mózgiem, nieźle ją popierdoliło - skomentował na koniec Brick, drapiąc się po skroni. - Potrzebujemy hakera jak chcemy wyciągnąć z niej więcej. Ona jest jak pierdolony robot.
Tej nocy chyba już nikt nie miał na to ochoty. Psyche nie zamierzała oddać swoich "łupów", ale czy gangsterów obchodziło co się z nimi stanie, gdy sprawa porwań i tak przestanie istnieć?


Daft

Stare, stacjonarne telefony były przeżytkiem od kilkudziesięciu lat. Na szczęście ciągle nie wszyscy wierzyli bezgranicznie bezprzewodowym połączeniom i duża część film ciągle podpinała kablami swoje urządzenia. Gdzieś tam ich sieć wiła się pod Nowym Jorkiem, wrażliwa na przechwyt sygnału, ale jakże przydatna okazywała się w chwili takiej jak ta.

Nanoboty czyniły cuda, ale wciąż nie umiały odwalić całej roboty. Umierały szybko, a ich koszt przekraczał możliwości większości zwykłych ludzi. Siedziba Miracle jako jedna z niewielu mogła się pochwalić takimi opatrunkami w zamkniętej na klucz apteczce, którą strażnik otwierał kluczem i kodem. Krwotok wewnętrzny narobił już jednak szkód i przybyły lekarz miał co robić. Brak aparatury i specjalistycznych pomieszczeń dokładał swoje. Wraz z nim przybyły trzech uzbrojonych mężczyzn. Nie wiadomo czy Sato został powiadomiony, ale jakieś wewnętrzne procedury pozwoliły sprowadzić tych trzech.

Trwało to trochę, zanim lekarz opuścił prowizoryczną salę operacyjną, w której pomagało mu dwóch zupełnie nie nawykłych do takich prac facetów.
- Oberwał porządnie, nanoboty uratowały go na tyle, na ile mogły po tym czasie. Obecnie przebywa w stanie śpiączki farmakologicznej. Przy okazji odkryłem kilka ciekawych rzeczy. Nie moja to sprawa, ale facet ma w sobie dużo metalu. Nie są to wszczepy dla wyglądu, ani bojowe wspomagacze, takie popularne ostatnimi czasy. To stymulanty mózgu jak sądzę, ale nie próbowałem dokładnie sondować. Wiem za to, że próbuje ciągle połączyć się z kimś lub czymś, jego mózg nieustannie wysyła na zewnątrz sygnały. Te zakłócenia je blokują. Na pewno sygnał lokalizacyjny a także coś na kształt… poleceń. Nie znam się na tym, a dane są zaszyfrowane, ale to wygląda jak jakiś kod programowania. Czy jak się to tam nazywa. Jak miałbym to nazwać, to bym powiedział, że to gadka jakiś cholernych robotów.


WSZYSCY


Piękna była ta noc w Nowym Jorku, gdy ktoś przestał zwracać uwagę na takie szczegóły jak brak sieci lub dalekie wystrzały na Bronxie czy Brooklynie. Śnieg sypał, łagodny mrozek rumienił policzki. Buty skrzypiały na prawie już nie rozpuszczającej się białej pierzynie pokrywającej wszystko co mogła dosięgnąć spływając z nieba. Niewielu zagubionych ludzi spacerowało po ulicach. Ilu z nich nie miało pojęcia co ze sobą zrobić?
Uzależnienie całkowite, świat oparty na komunikacji.
I prawie nikogo potrafiącego sobie wyobrazić jak życie mogłoby się toczyć bez tego wynalazku ich cywilizacji.

Podobno nie warto zastanawiać się zbyt intensywnie czy szklana jest w połowie pełna czy pusta, gdy trzyma się ją w wyciągniętej dłoni. Wreszcie bowiem zaczyna ciążyć i męczyć. Lepiej ją odstawić i odpocząć. Czy miasto, które nigdy nie śpi pozwalało na odrobinę tego luksusu? Nic ich nie wołało. Wystarczyło zamknąć umysł i przywołać obraz spokojnie spadających płatków śniegu. Ukojenie, odrobina rozsądku na pędzącej karuzeli. Zamknięci w najbliższym otoczeniu, odporni na sięgające ku nim macki potrzeb. Wystarczyło uniemożliwić komunikację.

Mika nikt nie gonił. Takie odniósł wrażenie, z wielkim trudem szukając jakiegokolwiek transportu. Otaczała go prawie całkowita cisza, co w mieście oznaczało zaledwie cichy szum żyjącego miasta. Szedł ku niemu. Północny Bronx nie był teraz bezpiecznym miejscem, ale tylko głupiec zaczepiałby kogoś takiego jak on. Samochodów przejeżdżało niewiele, tyle co nic i wszystkie w sporej odległości. Dzielnica fabryczna żyła tylko tam, gdzie pracowano dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale to oznaczało także to, że pojawiały się autobusy, kolejka, taksówki. Gdzieś dotarł. Coś zrobił. Pamiętał tylko poszczególne obrazy, z białymi ścianami szpitala na końcu. Światło. Tak światło. Nie poszedł ku niemu. Miał się jeszcze obudzić. Obolały, ale żywy. Wciąż gotowy do służby w imieniu Corp-Techu.

Ann i Kye dojechali do mieszkania dziewczyny bez żadnych problemów. Szok po nagłym ataku wreszcie mijał, ciało zaczynało się relaksować, a ból dzięki nowoczesnym środkom medycznym stawał się wspomnieniem, Dru odjechał odesłany, a zaparkowany na wszelki wypadek w pewnym oddaleniu od mieszkania samochód pokrywał się śniegiem. Nowoczesne wnętrze wydawało się teraz przytulne i spokojne. Ukojenie i odpoczynek, wszystkim były potrzebne po ostatnich wydarzeniach.

Felipie i Edowi może przede wszystkim. Małżeństwo, nawet jak zawarte pod wpływem impulsu i zauroczenia rodzącego się gdzieś w głębi ich głów lub serc, nie zamierzało na długo pozostawać daleko od siebie. Wymagało to powrotu do wynajętego przez Waltersa mieszkania, okupowanego obecnie przez kompletnie nieświadomego otoczenia pana de Jesus. Ojciec latynoski leżał połowicznie na kanapie, połowicznie na podłodze, naćpany i półprzytomny. Pewnie nawet nie zarejestrował, że sieć umarła. Miał swój świat. Nie musieli na szczęście zostawać w tym miejscu.

Psyche, targana dwoma potrzebami, musiała zdecydować, wiedząc, że ktoś na nią czeka. Pan i władca. Centralna istota istnienia. Ta noc jednakże pozwalała na wiele. Nie mógł jej wezwać. Sprzeciwienie się mu w takiej chwili było o wiele prostsze. Czy umiała cieszyć się chwilą? Ból powoli mijał. Płatki śniegu wirowały przed oczami, zachęcając ją do krótkiej chwili śmiechu. Była sama. W mieszkaniu nikt na nią nie czekał. Błogosławieństwo, a nie kara.

To była spokojna szalona noc. Przeciwieństwa nie gryzące się wcale. Samotny sen. Samotne umieranie. Samotne szczęścia i smutki. Nie było jak wezwać pomocy, nie było jak niepokoić innych. Sieć nie wracała, potężne zakłócenia nie ustawały. Niektórzy przez to płakali, inni się śmiali.

Chwila inności w jednakowym świecie.
Uchwyć ją jeśli umiesz.





...CIĄG DALSZY NASTĄPI...
 
Sekal jest offline  
Stary 30-12-2014, 18:43   #219
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Must the show go on?

Był zmęczony, śmiertelnie zmęczony. Za bardzo by spróbować się choć ruszyć. Zmysły wracały powoli, czymś otumanione. Słuch: bulgotanie. Dotyk gładkiej powierzchni, jak szkło. Uczucie bezwładności i wilgoci.
Po kolei.
Wpierw uniesienie powiek.
Na wpół otwarte oczy zamrugały, przyzwyczajając się do patrzenia pod wodą. Wodą? Nie, to nie była woda. Ciemniejsze, gęstsze. Krótki atak paniki, nim uświadomił sobie, że oddycha przez maskę. Widoczne w zielonkawym płynie były jej przewody oraz wiele innych wychodzących z ciała. Przez ciecz przesączało się dzienne światło.
Unosił się nagi w zbiorniku wypełnionym leczniczym nanożelem. W publicznych szpitalach takich nie mieli. Nim stracił przytomność z upływu krwi musiał podać tam swoje dane i poprosić o transport. To odkrycie upewniło go, że jest w dobrych rękach. W placówce CT.
W domu.
Uspokojony zwinął się w embrion w zbiorniku niby w ciepłym łonie matki.

System wykrył ruch, oznajmiając personelowi przebudzenie Mika. Wyjęli go, wytarli, odpięli od rurek. Położyli na łóżko i ubrali w pidżamę. Dużo mówili, lecz w żelu musiał być silny środek uspokajająco-znieczulający, bo docierało doń niewiele. Współczesne farmaceutyki nie miały nic wspólnego z morfiną, ale też dawały kopa.
- Musieliśmy otworzyć jedną z ran, by wyjąć zaszytą przez nanoboty kulę. Miał pan mnóstwo szczęścia, szczęścia, szczęścia.
Głos rozpłynął się w narkotycznym echu.
Kolejna transfuzja. Kroplówka.
Po godzinie lub dwóch poczuł się na tyle dobrze, by spróbować wstać, lecz spadł tylko z łóżka. Kamera musiała to zarejestrować, bo przyszedł miły pielęgniarz, który wsadził Mika na wózek i podwiózł do okna. Zasypany śniegiem, półotwarty dziedziniec, dalej wysoki mur otaczający budynek. Kamery, strażnicy z długą bronią. Klinika w New Jersey. Gdzieś tu obok leżał zabrany z sierocińca chłopiec i trójka netrunnerów. Ironia losu.

Otępienie z wolna ustępowało.
Zaprogramowane, wbite przez lata do łba poczucie obowiązku wygrało ze zmęczeniem. Mik doprosił się o dostęp do stałego łącza i wysłał mailem zwięzły raport Dirkauerowi, włącznie z ustaloną na podstawie zapisu drogi powrotnej lokalizacją miejsca, w które zabrali go porywacze.
Napisał Felipie, że leży w klinice, po czym wysłał krótkie maile znajomym z Bronx River Art Center:
"Kochani jestem cały ale ale wkopałem się w śliski interes i lepiej byśmy nie widywali się przez jakiś czas key przepraszam za wczoraj mik."
Na więcej nie miał siły.

Zaraz zresztą przyszli spece od wszczepów, znajome gęby z labu. Hozier, Mukherjee, Tarachi. Byli zarazem wystraszeni i pod wrażeniem tego co ich cacka potrafią w realu. Dziwnie było słuchać jajogłowych z fałszywą skromnością nazywających fakt, że Mik przeżył, cudem. Gówno prawda, zakłamane gnojki. Cudów nie ma. Żaden cud nie sprawi, że dostaniesz tuzin kulek i będziesz dalej chodził. To wy stworzyliście tego potwora i nie zwalajcie tego teraz na Boga.
Bóg przegrywa z technologią w przedbiegach jeśli chodzi o cuda.
To dzięki niej Mik przetrwał. Z drugiej strony tylko dzięki niej poczuł się na tyle nadczłowiekiem, żeby wpakować się w tą nieziemską kabałę. Nie był jednak nadczłowiekiem.
Jeszcze nie.

***

Siedząc na wózku przeglądał się w lustrze. Odstrzelone ucho zasłaniały bandaże. Na skroni różowiła się podłużna blizna, w miejscu gdzie inna kula przeorała czaszkę, ześlizgując po wszczepionej w nią płytce. Świeżo zabliźnione dziury od śrutu znaczyły lewą część twarzy niczym dziury po ospie.
- Teraz to już, kurwa, żadna normalna kobieta cię nie zechce - rzekł Mik do odbicia.
Przynajmniej szykowali mu już implant ucha z paroma fajnymi funkcjami. Po wymianie uszkodzonych części jajogłowi prześcigali się w pomysłach na ulepszenia swojego ulubionego szczura laboratoryjnego. System filtracyjny. Edytor bólu. Podskórny pancerz na plecach. Wysuwane płyty pancerza z ramion, mające osłonić szyję i barki. Dodatkowy ładunek nanobotów. Dodatkowa ukryta mikrobroń w palcach. System awaryjny, mający w razie nagłej utraty przytomności powiadomić centralę o położeniu Mika lub jego cennego trupa. Nie dziwne, że tak o niego dbali. Nie miał wątpliwości, że swoją służbą zaskarbił sobie lub wkrótce zaskarbi akces do grona najlepszych ludzi w firmie, którzy dostają najlepsze bajery.

Ładna i miła pielęgniarka, strzelista jak Corp-Tower, przyniosła Mikowi pyszne prawdziwe jedzenie, witaminowy koktail i lekarstwa. Miły lekarz kazał mu odpoczywać. Wszyscy ci mili ludzie bardzo się o Mika troszczyli i było mu tu dobrze. Wszystkie złe rzeczy wzięły się z tego, że zbyt długo przebywał poza firmą, pozostawiony sam sobie, rzucony na zbyt głęboką wodę. Caleb słusznie nazwał go korporacyjnym psem. Oto raz spuszczono Mika ze smyczy i wszystko mu się pomieszało. Praca z życiem prywatnym, wyznaczone zadanie z próbami naprawiania zewnętrznego świata, którego nie był już częścią i którego nie rozumiał. Dopuścił do głosu emocje. Pozwolił zachwiać swą wiarą w firmę ludziom, którzy przecież też mieli do ugrania własne interesy. A przecież ten dzieciak z sierocińca znalazł właśnie tu schronienie i profesjonalną opiekę. Niemożliwe by firma maczała palce w tych eksperymentach a rolę Madsena jeszcze się wyjaśni. No i kto ocalił netrunnerów, jak nie psy CT?
Był psem i był z tego dumny.
Psem, który wiele się nauczył przez ten tydzień.
Jeszcze im pokaże, na co go stać.
Nie popełni drugi raz tych samych błędów.
Będzie wiernym psem, ale nie przestanie węszyć. I nie odda nikomu swojej psiej duszy.
 
Bounty jest offline  
Stary 31-12-2014, 12:51   #220
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Remo z westchnieniem ulgi zdjął kurtkę i pomógł Ann z jej własną, wieszając je w korytarzu. Potarł twarz, siląc się na uśmiech.
- Jeszcze kilka takich dni i serio uznam, że za stary na to jestem.
Odwróciła się i przytuliła do niego wsuwając dłonie pod koszulą i z wyraźną przyjemnością dotykając nagiego ciała:
- Mnie też te kilka dni dało się we znaki, więc raczej nie ma to nic wspólnego z zaawansowanym wiekiem - powiedziała z żartobliwą nutą w głosie.
Objął ją i roześmiał się.
- Powiedziałbym, że może też się starzejesz, ale kanapy nie masz aż takiej wygodnej. Do siebie nie wrócę, bo gotowi mnie zgarnąć do roboty. Nie chcę nawet wiedzieć jak zakłócenia wpływają na potrzebę zrobienia czegokolwiek u niektórych ludzi.
Ann uśmiechnęła się w odpowiedzi:
- Swoją drogą ciekawe kto i dlaczego wprowadza te zakłócenia. Denis twierdzi, że nigdzie poza NYC nie ma takich problemów, a więc działania mają raczej ograniczoną skalę. Są jednak mocno niepokojące. Zwłaszcza to, jak oddziałują na cyberwszczepy w mózgu. - Popatrzyła na niego uważnie. - Czujesz się już dobrze?
- Lepiej - potwierdził krótkim skinieniem. - Globalne działanie wymagałoby ogromnych środków. Teraz z tym zakłóceniem ujawnili się całkiem, niemożliwe żeby robili to bez ogromnych udziałów energetycznych. Znajdą ich i unieszkodliwią szybko, miejmy nadzieję. Wolałbym tego ponownie nie przeżywać.
Pogładziła go po plecach z czułością:
- Ja też nie choć na mnie nie podziałało to, aż tak mocno. - Odsunęła się i ruszyła w kierunku kuchni:
- Napijesz się czegoś? Ja zdecydowanie mam ochotę na drinka.
- Dlaczego nie? - zsunął buty i podążył za nią. - Powoli znowu odzwyczajam się od snu. Trudno powiedzieć, czy zasnę. Te informacje, które kupiliśmy każą mi dobrze zastanowić się i jeszcze lepiej przygotować do wpięcia do sieci uczelnianej.
- Rozumiem, że skoro sieć radiowa nie działa będziecie się podpinać bezpośrednio? Może przyda się wam moja pomoc? A może da się namówić doktorka na współpracę?
- Doktor West jest socjologiem, ale mógłby pomóc wejść na uczelnię. Z drugiej strony będziemy mieli nakaz, bez niego tego nie zacznę, więc on nie jest tak przydatny. Skoro to może okazać się niebezpieczne, wolę mieć kryte plecy.
- Rozumiem, że jesteście w stanie się zabezpieczyć? - Dziewczyna spojrzała z niepokojem podając mu drinka. - Myślisz, że za tym wszystkich stoi tylko sztuczna inteligencja? Gdyby się okazało, że naprawdę tak jest... taka myśl wydaje się bardzo niepokojąca. Nawet teraz, po trzech miesiącach mam dreszcze na samo wspomnienie SI, którą wtedy poznaliśmy.
- Zabezpieczymy się tak bardzo, jak będziemy mogli. Po pierwszym skanie, jak okaże się to zbyt niebezpieczne, wycofamy się - Remo wziął szklankę i pociągnął łyka. - Nie zamierzam ryzykować bardziej niż to warto, a tu nie jest warto.
Ann westchnęła i upiła solidny łyk trunku:
- Mam nadzieję, że to będzie oznaczać koniec tej sprawy. Może też informacje, które uzyskała Danielle pozwolą wyjaśnić okoliczności śmierci pana Tomkinsa. Zajęłam się tą sprawą ze względu na ojca, ale szczerze mówiąc tego typu zagadki detektywistyczne jakoś mnie nie pociągają. To wypytywanie ludzi to straszna nuda.
- Wypytywanie ludzi nie dało nam za wiele - zauważył z rozbawieniem. - Też wolałbym mieć już to z głowy. Życie zweryfikuje - wzruszył ramionami. - Zostaje mi jeszcze sprawa gangów i Omnibusa. Nie jestem znowu taki cięty na tego drugiego, pozwolił mi wyciągnąć kumpli z więzienia. O ile oni jeszcze uważają mnie za kumpla.
- Właściwie co was tak poróżniło? - Dziewczyna popatrzyła na niego z ciekawością.
Skrzywił się wyraźnie i usiadł, nie patrząc na nią. Wyglądał jakby podejmował jakąś decyzję.
- Mój błąd jak sądzę. W tej sprawie sprzed trzech miesięcy, potrzebowałem pomocy jednego człowieka. Uzyskałem ją, ale w zamian - zawahał się - nie powiadomiłem ich o nakazie aresztowania. I sam się wykpiłem. Wiedziałem, że będę mógł ich wyciągnąć, ale to nic nie zmienia - powiedział nie patrząc na Ann.
Usiadła na krześle obok i przez chwilę bez słowa wpatrywała się w drinka trzymanego w ręce:
- W takim razie nic dziwnego, że się na ciebie wkurzyli. - Powiedziała w końcu cicho. - Myślisz, że możesz im nadal ufać?
- Tak. Znam ich dobrze, nie odpłacili by tą samą monetą, a ja już wiem jak to jest. I czegoś takiego nie powtórzę - umilkł, czując że pieprzy od rzeczy. - Nie wszystko co robiłem w życiu było dla wszystkich dobre. Na pewno chcesz mnie tu zatrzymywać? Nie wiem nawet na ile ty mi zaufasz, gdy już się dowiedziałaś.
- "Nobody`s perfect" - Uśmiechnęła się nieznacznie cytując fragment ze starej, nieśmiertelnej komedii, która tak uwielbiała babcia Dorothy.
- Znane powiedzenie. Ma drugą część. "Call me Nobody" - kąciki ust Remu wygięły się odrobinę. - Jeszcze niedawno nie byłoby mnie stać na przyznawanie się do wszystkiego. Zmieniasz mnie. Nie wiem czy mnie to cieszy, czy przeraża. Kiedyś twierdziłem, że to nie jest świat dla miękkich ludzi.
Ann położyła swoją małą białą dłoń na jego ciemnej ręce i uścisnęła ją mocno:
- Jakoś mi się nie wydaje byś robił się miękki. Nigdy bym tego nie oczekiwała. Jestem córką żołnierza i zostałam wychowana tak by zawsze umieć się bronić. Potrafię walczyć i zabijać, i nie odczuwam przy tym wyrzutów sumienia. Jeśli mi na czymś zależy potrafię dążyć do celu po trupach, manipulować ludźmi. Nie jestem ani miła ani słodka. Dla mnie liczą się tylko bliscy mi ludzie. Rodzina i przyjaciele, których w sumie nie mam zbyt wielu. Ty jesteś teraz częścią tego kręgu. Wszystko co mi powiesz w zaufaniu pozostanie tylko miedzy nami.
W odpowiedzi kiwnął głową potakująco, krótko i bez drążenia tematu. Zmienił temat.
- Być może lepiej będzie, jak zamiast na uczelnię pojedziesz rano do Danieli. Chyba, że sprawa Tomkinsa cię nie interesuje. Ja jestem ciekaw, czy morderstwo było związane z sektą. W innym wypadku zostawiamy sprawę glinom.
- Pojadę do niej wcześnie rano, bo skoro sieć nie działa trudno się będzie umówić, a później mogę jej nie zastać. Chcę wiedzieć co się stało bo ojcu na tym zależy. Potem pojadę na uczelnię by ci pomóc. Nie wiadomo czy może przyda ci się pomoc sapera albo robotyka? - Uśmiechnęła się. - Muszę też sprawdzić co u Roberta. Biedak siedzi w wieży Corp Techu jak księżniczka w wieży. Przynajmniej jednak tam jest bezpieczny. Sprawa jego niedoszłych porywaczy to jeszcze jedna zagadka, którą muszę dokończyć. Zwłaszcza po tym ostatnim ataku na nas. Nie sądzę by ci ludzie łatwo zrezygnowali.
Haker potarł pokrytą krótkim zarostem twarz i wypuścił powoli powietrze.
- Zapowiada się kolejny ciężki dzień. Nadal planujesz ten obiad? - spojrzał Ann w oczy i uśmiechnął się.
- Oczywiście. - Skinęła głową - U nas zawsze rodzina będzie ważniejsza niż praca.
Wstała odkładając szklankę i przysunęła się stając pomiędzy jego nogami:
- Myślę, że omówiliśmy już większość spraw jeśli chodzi o pracę. Powinniśmy odpocząć.
Dopił zawartość swojej i objął ją ramieniem.
- Tak jest, proszę pani - przyciągnął ją na tyle blisko, aby móc pocałować, wlewając w ten pocałunek bardzo wiele uczuć, a dziewczyna przylgnęła do niego odpowiadając z wielkim entuzjazmem i pasją. Podkładając dłonie pod pupę Ann, Remo podniósł ją i posadził na kolanach, przez długą chwilę kontynuując pocałunek. Oderwał się wreszcie i uśmiechnął.
- Odpocząć? - uniósł brew w rozbawieniu.
- Odpoczynek aktywny jest jedną z najlepszych form odpoczynku. - Mała Azjatka zaśmiała się wyciągając mu koszulę ze spodni. - Masz co do tego jakieś wątpliwości?
- Dopóki nie polega na uciekaniu przed wściekłą kobietą z wałkiem, nie mam żadnych.
Bez trudu sprawiała, że zapominał o zmęczeniu, senności i reszcie przyziemnych spraw, sunąc rękami po całym małym ciele, dłużej zatrzymując się na pośladkach.
Nie przerywając rozbierania kochanka Ann wydęła lekko usta i powiedziała żartobliwie:
- Myślę, że wymyśliłabym bardziej subtelne i zdecydowanie bardziej skuteczne metody porachunków gdybyś mi się naraził.
- Kochanie, to jest jawna groźba, po której będę bał się własnego cienia, gdyby zdarzyło mi się coś przeskrobać - odpowiedział równie żartobliwie, wierząc jednocześnie w każde wypowiedziane przez nią słowo. Pozwolił zdjąć z siebie koszulę, samemu sięgając do górnej części stroju dziewczyny, zmuszając ją do uniesienia rąk i pozwolenia mu na pozbycie się aktualnie coraz bardziej zbędnych ubrań.
- Co powiesz na przeniesienie się do sypialni? - Zapytała figlarnie kręcąc się na jego kolanach i sugestywnie ocierając o ciało.
Bez słowa uniósł ją wstając, jak zawsze bez trudu. Przemaszerował tak do sypialni, układając na łóżku i składając kolejny pocałunek na ustach Ann.
- Jesteś taka mała i lekka, że można cię nosić jak księżniczkę z bajek. Pogryzłabyś ze złości nie mogąc nic robić sama, nieprawdaż? - roześmiał się. - Nie przytakuj, polubiłbym takie gryzienie.
- Daj spokój. Życie księżniczki to musi być straszna nuda. Nie dość, że wszyscy robią za nią wszystko to jeszcze nigdzie nie może iść sama, bo wszędzie ją noszą. To jakiś horror!
Przyciągnęła go do siebie i uniosła nogi oplatając go nimi w pasie.
- Jest naprawdę sporo rzeczy, które lubię robić osobiście. - Dodała i zaczęła gładzić do po plecach, a jej język sunął po szyi zostawiając na niej wilgotny ślad.
- Księżniczki mają dwie możliwości, za które ogromna rzesza kobiet oddałaby wszystko - szepnął do ucha dziewczyny i przygryzł płatek. - Zazwyczaj są bogate i mogą rozkazywać innym.
Objął dłonią pierś Ann, palcem bawiąc się sutkiem i nie przerwał pieszczoty ucha, pomrukując z zadowoleniem w reakcji na działania mokrego języka Azjatki.
Przez chwilę milczała nie przerywając pieszczoty, aż dotarła do jego ucha:
- Za nic nie oddałabym swojej wolności w zakresie decydowania dokąd pójdę, co i jak będę robić i z kim się spotykać. To najważniejsze prawo, jakie posiada obywatel w naszym kraju. To bezcenny dar, który ofiarowali mi rodzice.
- To okaże się na obiedzie - odpowiedział szeptem wypełnionym rozbawieniem. Zajmował się aktualnie dobieraniem do spodni dziewczyny. - Byłoby świetnie, gdyby w większości przypadków wolność nie okazywała się złudna.
Spojrzała na niego uważniej jednocześnie unosząc biodra by ułatwić mu zsunięcie z niej tej części odzienia:
- Nie czujesz się wolny z powodu C-T? A z mojego powodu rezygnujesz z ucieczki... - Pocałowała go z czułością, a potem spojrzała w oczy:
- Zrobię wszystko byś nigdy nie pożałował swojego wyboru.
- Nie przestawaj być sobą - odpowiedział poważnie i dodał mniej poważnie - i nie przestawaj lubić naszych długich, intensywnych zwłaszcza pod koniec randek.
Wyszczerzył się i namiętnie całując położył na pościeli, rzucając spodnie gdzieś w bok.
- To nigdy mi się nie znudzi. - Powiedziała z entuzjazmem przywierając do niego. - Nawet za tysiąc lat.

Naprawdę tak myślała. Choć ostatnie zadanie, którego się podjęła okazało się raczej nudne i nie dało jej szansy wykorzystać w pełni posiadanych umiejętności, pozwoliło za to wynieść jej znajomość z Remo na poziom o jakim nawet nie marzyła trzy miesiące wcześniej. Dlatego miała zamiar doprowadzić je do końca. Tak samo jak chciała rozwiązać zagadki próby uprowadzenia nikomu nieznanego robotyka i specyfiku robiącego ludziom z mózgu zieloną, śmierdzącą papkę. To przynajmniej na początek.
Wokół niej było jeszcze sporo innych tajemnic, które będą prędzej czy później do odkrycia, najważniejsze było jednak to, że otaczała ją kochająca rodzina, przyjaciele i najwspanialszy na świecie mężczyzna. Ludzie dla których bezpieczeństwa była w stanie zrobić wszystko. Przynajmniej tak właśnie myślała w tym dokładnie momencie...
 
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172