Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-05-2014, 16:05   #111
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację

W przypominającym szpitalną salę pokoju trzech mężczyzn stało nad leżącym nieruchomo w łóżku chłopcem, jedynym, który został w pomieszczeniu. Dziecko, zamienione w coś co już dzieckiem nie było. Nawet nie człowiekiem. Oczy widziały a uszy słyszały, ręce i nogi wykonywały proste polecenia, lecz najważniejsze - świadomość - bezpowrotnie zniszczona albo zepchnięta gdzieś w głąb przez technologię.
Gwałt na poziomie neuronów.
Z umysłem spętanym nano-kajdanami, chłopiec stał się duchem samego siebie.

Wyproszona gówniarzeria z pewnością podsłuchiwała pod drzwiami, więc BigJ otworzył okno, wpuszczając do dusznego wnętrza więcej światła, chłodne powietrze oraz zgiełk ulicy.
Mik zaś powiedział Rustlersom co znalazł w głowie dzieciaka.

- Niezły syf - podsumował. - Teraz, na większą odległość zakłócenia pewnie to uniemożliwiają, ale nie można wykluczyć, że mając jakiś kontroler ktoś mógłby nim zdalnie sterować. Zrobili z niego jebanego robota, czaicie? Prześlę skany do firmy to powiedzą mi więcej. Czego jestem pewny to to, że młody sam z tego nie wyjdzie - oznajmił, chowając do pudła skaner - Trzeba by mu wyjąć to gówno ze łba, mogę to zorganizować.
- A jak wyjmiesz, to możesz mu ujebać film na dobre - mruknął BigJ, drapiąc się po łepetynie. - Już takie rzeczy widziałem, jak mózg działa razem z tym to wyjmowanie to przegrana sprawa.
- Nie zgodzę się, że robota, koleś - Alecto nachylił się nad chłopakiem. - Marionetkę, którą dałoby się bawić. Czaisz co mówię? Pierdolone pederasty.
- Jak nie znajdziemy jego rodziny wśród swoich to możemy wam go przekazać - dodał Murzyn. - Gest dobrej kurwa woli.
Maroldo kiwnął głową.
- Może da się go wyleczyć. Ale przy takich operacjach ryzyko zawsze jest, więc najpierw poszukajcie rodziny a ja się zorientuję jak to zorganizować, key?
Otrzymał na to krótki gest potwierdzenia.
- A właśnie - Mik sobie coś przypomniał - Felipa mówiła o dzieciakach w liczbie mnogiej. Znaleźliście jeszcze jakieś?
- No to ci żem kurwa mówił - BigJ spojrzał na niego jak na upośledzonego - że jedno rozpoznano. Dziewczynkę, ojciec jest od nas. Czy tam matka. W każdym razie teraz jest z rodziną i raczej nie będą chcieli się spotkać, kapewu? Jak naprawicie tego tu to pogadamy.
- Ta, sorki - Mik podrapał się po łysinie. - Mam ostatnio za dużo na swoim metalowym łbie. Muszę robić za jebanego detektywa zamiast rozpierdalać rzeczy. Mimo to coś wymyśliłem. Nie sądzę, by to gówno w głowie dzieciaka to był tylko pedofilski gadżet. Obczajcie to. Filmik z imprezy miłośników Odlotu przez duże kurwa O - wyświetlił im nagranie, przewijając do momentu, gdy skąpo odziana Murzynka rozstrzeliwuje faceta. - Zapodała pigułę i jakby coś przejęło nad nią kontrolę, nie? A teraz dziwnym trafem w domu dilera Odlotem znajdujemy dzieciaka ze wszczepionymi neuro-stymulantami. Może jedno i drugie gówno ma coś ze sobą wspólnego?
- Kurwa, mówiłem ci, byś nie żarł tego gówna - BigJ wykrzywił się, gapiąc na filmik i mówiąc do Alecto, który wzruszył ramionami.
- Nie wiesz póki nie spróbujesz. Na mnie to tak nie zadziałało. Połknąłem jak zwykły rozweselacz - prychnął z lekceważeniem.
- Słyszałem o kilku trupach związanych z Odlotem - Murzyn spojrzał na Mika - tyle, że teraz gówno z tym zrobimy. Pozbędziemy się skurwieli to i to zniknie, kumasz?
- Yep - przytaknął cyborg. - Ale warto wiedzieć jak najwięcej o swoim wrogu, co nie? Sami Free Souls są chyba nieliczni, wysługują się wciąż innymi. Kiedy ich dorwiemy to ich całe zasrane imperium rozleci się jak domek z kart. Czy ktoś w ogóle widział jakiegoś poza Zbawicielem? Nie wiecie czasem kim byli goście, którzy w poniedziałek ranili w Sonomie Jin-Tieo? Ponoć jakieś ponure typy w ciemnych płaszczach.
- Gówno nie ciemne typy - prychnął BigJ. - Ktoś ich wynajął do tej roboty, więcej nie wiemy bo wszyscy zdechli. Po tym incydencie już się tacy nie pojawiali, zawsze któryś z gangów co się do Free Souls przyłączyli. Jebańce.
- Nom. A, słuchajcie chłopaki. Nie wiecie który gang ma za godło kruka?
- Black Ravens - odpalił Alecto od razu - Ci mi się kojarzą z nazwy też, mało oryginalnej. Wcześniej z nami, teraz z nowymi chujkami. Coś od nich chcesz?
- Sprawa osobista. Jeden z nich, czarny z blizną na lewym policzku ukradł coś mojej przyjaciółce.
Latynos wzruszył ramionami.
- Aż tak dobrze to ich nie znam, by wiedzieć o kim mówisz.
- A wiesz gdzie można ich znaleźć?
- Teraz? Chuj wie - Alecto splunął za okno. - Wszystko się miesza przez nowych popaprańców. Wcześniej melinowali się jakoś na północnym-wschodzie Bronxu.
- Dzięki - Mik powstrzymał ziewnięcie. - Key, chłopaki. Czas na mnie, odezwę się jak czegoś się dowiem.
- Lepiej wyjdźmy razem, nigga - powiedział BigJ. - Młodzi dostali dziś pierdolca, jeszcze cię zlinczują, czy coś.
Kopnął w drzwi zanim je otworzył, dając podglądającym przez dziurkę od klucza czas na odskoczenie. Kilkanaście stłoczonych w sąsiednim pokoju dzieciaków szybko zrobiło im przejście. Większość patrzyła na Mika spode łba. Gniewne, ciekawskie lub wystraszone spojrzenia, zależnie od płci i wieku. Cyborg rozbawiony rozejrzał się po sali.
- Nie jestem Bloodboyem, dzieciaki - powiedział. - Ale zdałyście test czujności.
BigJ prychnął.
- Niektórzy nie mogą się doczekać aż dostaną spluwy - zauważył Mik gdy schodzili schodami.
- Nie jesteśmy tacy, bro - żachnął się Murzyn.

Ale dilować im już pozwalacie, pomyślał Maroldo. Co drugi detaliczny diler na Bronxie jest niepełnoletni. W razie wpadki trafi najwyżej do poprawczaka. Nawet Alberto ma takiego pomocnika - smarkacza.

Wyszli z Domu Dziecka imienia Wujka Li wprost w pochmurny zimowy dzień, w pośniegowe błoto, zepchnięte przez pługi z jezdni na chodnik.
- Trzymcie się i pozdrówcie szefa jak się obudzi - Mik przybił Rustlersom żółwika.
- Sie wie, yo.
- Do zoba.
BigJ i Alecto wsiedli do podziurawionego kulami auta, zaś Mik odszedł, śledzony spojrzeniami nieletnich dilerów i ćpunów.


***


Odchodząc rzucił jeszcze okiem na przytułek. Miał swoje zdanie na temat charytatywnej działalności Li. Rustlersi wychowywali tu sobie przyszłe kadry, zasmarkaną gangsterską młodzieżówkę. Czy w takim miejscu wychowała się Felipa? Cyborg odetchnął z ulgą na wieść, że ta wariatka żyje. Dlaczego strażnicy oddali ją glinom? Może pracodawca nie wtajemniczył ich w prawdziwą naturę interesu. Felipy mogli wcale nie kojarzyć z Rustlersami, w końcu dłuższy czas jej w mieście nie było. Mik musiał dowiedzieć się więcej. Czekając na autobus napisał więc do Rose:

"Dzięki. Mogło być gorzej. To całkiem niezłe wieści, ale zdałoby się ją wyciągnąć. Wyglądasz na porządną obywatelkę, mogłabyś podać się za przyjaciółkę i poprosić o widzenie? Jeśli się uda zapytaj F czy możemy jakoś pomóc. Firma może przecież załatwić adwokata, ekspertyzy, zaświadczenia lekarskie i co tam będzie trzeba. Zapytaj F czy "przekazała wyżej co miała przekazać". Jeśli nie zapowiada się, by mogła szybko wyjść za kaucją spróbuj od niej delikatnie wyciągnąć jakiś kontakt do pana J. Ze swojej strony potwierdzam wieści od szefa. Bloodboys zaatakowali, Meatboy ponoć walczy o życie. Nim go dopadli trójka szefów spotkała się wczoraj, ale nie wiem co ustalili. Trzym się."

Po chwili dostał odpowiedź.

"F miała już jedną wizytę dziś. Musi być zgoda policji i zatrzymanej. Ona mnie nie lubi. Pewnie chętniej spotka się z tobą."

No tak.

"Może i racja" - odpisał. - "Pewnie się tam wybiorę..."

Opisał jej wyniki badania dzieciaka i przestawił swoją hipotezę łączącą wszczepy z Odlotem. Nie przekonał jej, rzecz jasna:

"To tylko twoje spekulacje i próba powiązania sprawy z naszym zleceniem. Czy znaleziono ślady Odlotu w podmiotach eksperymentu?"

Celne spostrzeżenie. No proszę...

"Zbadają dzieciaka na Labie to się dowiemy. Jadę na komisariat, Marlene sprawdza magazyn. Mogłabyś dowiedzieć się czegoś więcej o zabójczyni i ofierze z impry Odlotowców? Poprosiłem już szefa o wstępne sprawdzenie tematu."

"Spróbuję" - odpisała.


***


Ruch na ulicach Bronxu był mniejszy niż zwykle. Blade zimowe słońce wlewało się przez brudne szyby niemal pustego autobusu. Rozparty na tylnym siedzeniu Mik napisał do Psyche i Remo, po czym wyklepał opasły raport dla Dirkauera:

"Potwierdzam poranne wieści, Bloodboys zaatakowali a Meatboy ponoć walczy o życie, zaś jego ludzie są zdezorganizowani. Są skłonni współpracować z Jinem, ale nie z Hanem, zaś do Jina nie mają kontaktu. Kiepsko to widzę.
Wczoraj wszyscy szefowie Rustlersów odbyli naradę, ale nie wiemy co ustalili.
Jin podejrzewa nas o konszachty z Free Souls i ma ku temu dobry powód. Wczoraj jacyś współpracujący z nim ludzie (ale nie Rustlersi) załatwili tego hurtownika Odlotu, Hardinga a wcześniej go przesłuchali. W jego piwnicy prócz Odlotu znaleźli dwójkę dzieciaków ze wszczepami mózgowymi. Według Hardinga eksperymenty na dzieciach zlecał mu Terrence Madsen, etatowy pracownik CT, który poza tym kupował hurtowo Odlot. Nie mam nagrania z przesłuchania, ale postaram się zdobyć kopię. Wiem, że nagrywali, bo puścili jakoś egzekucję Hardinga na paru ekranach reklamowych w mieście - było o tym w wiadomościach.
W każdym razie tamtych spłoszyli ludzie Meatboya, którzy zabrali dzieciaki. Właśnie zbadałem jednego - na oko dziesięciolatka. Ma wszczepiony zaawansowany procesor i neuroprzekaźniki, prawdopodobnie pozwalające komuś nim zdalnie sterować jak robotem. Wykonuje też proste ustne komendy, poza tym zero kontaktu. Przesyłam skan diagnostyczny. Niech przyjrzą się temu u nas na Labie.
Pamięta szef tą laskę z impry Odlotowców, którą nagrał Remo? Wzięła pigułę, po czym nagle wyjęła spluwę i strzeliła pięć razy do jakiegoś typa jakby ktoś przejął nad nią kontrolę. Trzeba się dowiedzieć co się z nią stało i kim był gość, którego zabiła.
Mam roboczą hipotezę, że te wszczepy i Odlot mają coś wspólnego i nieprzypadkowo dzieciaki trzymano w domu dilera.
Ustaliłem z Rustlersami, że spróbujemy u nas na Labie wyjąć te wszczepy z głowy dzieciaka a potem oddamy go im lub rodzinie jeśli ją znajdziemy. Oraz, że dopadniemy i wspólnie przesłuchamy Madsena. Póki co mamy tylko liczne poszlaki, ale wszystko wskazuje na to, że gość kręci na boku z Free Souls. Dlatego prosimy o wszelkie informacje na jego temat oraz całodobową obserwację."


Odpowiedź nadeszła gdy Mik już wysiadał pod domem, potwierdzając jego najgorsze przypuszczenia.

"Z tego co piszesz to te dzieciaki to jakiś mało istotny element tego wszystkiego. Najważniejsze jest dotarcie do Rustlersów, to priorytet i tego się trzymamy. Jeśli pomoc dziecku zbliży nas do tego, zrobimy to. Zapomnij o Madsenie. To nie twoja sprawa."

Aż do tej pory wszystko co robiła firma mieściło się w akceptowanych przez Mika granicach. A Mik akceptował wiele. Naprawdę.
Aż do teraz...
Dlaczego, kurwa, to musiały być dzieci?
Czemu nie jakiś ćpun, którego nikomu nie byłoby żal?
A jeszcze wczoraj to zlecenie było ciekawym wyzwaniem, dobrze płatnym, zapewniającym odpowiednią dawkę adrenaliny a nawet na swój pokrętny sposób służącym dobrej sprawie.
Zaś dziś zastanawiał się czy nie zrezygnować.
Co więcej, po raz drugi w życiu rozważał rozstanie z firmą. To zawsze był najczarniejszy scenariusz. Kochał tą robotę. Wystawa w Goodmans otwierała nowe perspektywy, ale nawet gdyby Maroldo zaczął się drogo sprzedawać, raczej nie stać by go było na najnowsze zabawki, które teraz dostawał za darmo.
Nie, nie mógł jeszcze nikogo osądzać. A na pewno nie całej korporacji. Hardinga nikt nie ostrzegł, więc Dirkauer nie mógł wiedzieć o działalności Madsena. Wewnątrz firmy toczyła się jakaś brudna gra i Mik Maroldo zamierzał ją zdemaskować.
Ale wpierw sprawy bieżące. Mik przebrał się, wymienił Spydera stróżującego przy wejściu a poprzedniego podłączył do ładowarki. Siedzenie na własnym kiblu dodawało mu pewności siebie, więc z wysokości tronu odpisał:

"Ja zapomnieć mogę, ale Rustlersi nie zapomną. Jeśli będziemy kryć przed nimi faceta kręcącego z Free Souls to nigdy nam nie zaufają. W takiej sytuacji szanse naszej misji spadają drastycznie.
Pomoc dzieciakowi poprawi nasz wizerunek a czy to mało istotny element jeszcze bym nie przesądzał. Poza tym znam naszych speców z Labu i wiem, że chętnie rzuciliby okiem na te wszczepy. Przy okazji sprawdziliby, czy dzieciakowi nie podawano Odlotu. Niech szef da znać kiedy ktoś będzie mógł go zabrać to umówię się z Rustlersami."


Odpowiedź szefa odczytał jadąc vanem na auto-drivie:

"Dziecko to nie problem, zgłaszasz i załatwiam transport. Najlepiej z miejsca nie okupowanego przez Rustlers. Twoja głowa, aby nie interesowali się za mocno Madsenem."

Już moja w tym głowa, żeby jego łeb spadł, pomyślał cyborg. Ale nie mógł się z tym afiszować. Musiał sprawić całkiem inne wrażenie. Stworzyć pozory, że jest drugą Psyche.

"Szkoda, że nikt nie powiedział nam tego wcześniej, teraz to pozamiatane. Nie wymagam, by firma mówiła nam wszystko, ale szkoda, że nikt nie ostrzegł lub nie sprzątnął Hardinga nim wbili do niego Rustlersi. Wymiana informacji wewnątrz firmy najwyraźniej szwankuje. To kompromitujące i wysoce nieprofesjonalne" - Mik bezczelnie i z premedytacją strofował Dirkauera niczym uczniaka. - "Mamy nadzieję, że nie będą nam rzucane kolejne kłody pod nogi. I chcielibyśmy wiedzieć, czy nasza misja nie służy tylko odwróceniu uwagi od prawdziwych interesów firmy i ma w ogóle szanse powodzenia. Mamy płatne za końcowy efekt, więc musimy mieć to jasno powiedziane. Ewentualnie zmienione warunki wynagrodzenia.
Przydzielcie chociaż dzieciakowi dobrego neurochirurga, dla naszego wizerunku lepiej by wyzdrowiał. Rustlersi mają swoją gangsta wersję społecznej odpowiedzialności biznesu a przynajmniej udają, że przejmują się takimi gównami.
Jeszcze jedna sprawa. Czy jest coś, co moglibyśmy zaoferować Bloodboysom za odstąpienie od sojuszu z Free Souls i zachowanie neutralności? Oni lubią wszczepy, my je produkujemy. Może plany techniczne wszczepów, które już straciły komercyjną wartość lub z powodu wad nie zostały wypuszczone na rynek?"


Mechaniczne palce przestały wciskać klawisze, sięgając dla odmiany po szminkę i lakier.


***


Mik wkroczył na komisariat jako Cyber-Gender-Artysta-Bojownik. Pierwsze co rzucało się w oczy to narzucone na ramiona wyblakłe różowe boa - żartobliwy urodzinowy prezent od znajomego transwestyty. Rozpięta kurtka odsłaniała hawajską koszulę w kwieciste wzory a ta z kolei kawałek owłosionej klaty. Całości dopełniały pomalowane na czerwono usta i paznokcie oraz wyciągnięte tuszem rzęsy nad żywym okiem.
Mik miał znajome drag queens, których sposób bycia właśnie naśladował, ale bez zbędnej przesady, świadomy, że nie ma takiej wprawy w kocich ruchach. Pewnym krokiem podszedł do wykrywających broń bramek i stojącego przy nich policjanta.

- Hej panie oficerze - odezwał się śmiało, typowo gejowskim, zmienionym przez modulator cyberaudio głosem. - Aresztowaliście moją przyjaciółkę. Chciałbym ją zobaczyć, jeśli można. Aha. Mam wszczepioną broń - wyświetlił gliniarzowi standardową komercyjną licencję - oczywiście dezaktywowaną. Nawet pan nie wie jaka to nietolerancyjna dzielnica.
Gliniarz obrzucił go spojrzeniem, powstrzymał się przed reakcją innej od profesjonalnej, którą było wskazanie "okienek".
- Wszystkie sprawy tam.
Trzeba było stanąć w kolejce. A potem zmierzyć się z robotem.
Co poradzić. Mik wypełnił holo-formularz, odczekał aż wyświetli się jego numerek, po czym pochylił się nad okienkiem.
- Witamy na Bronx 49 Precinct Police Department - powiedział robot po drugiej stronie szybki. - W czym mogę pomóc?
- Chciałbym widzieć się z przyjaciółką, aresztowaną Felipą de Jesus - podał blaszakowi formularz. Wśród pól określających stopień znajomości zaznaczył "stosunki pracownicze". - To ważne - dodał z przejęciem. - Jestem artystą, muszę wiedzieć czy wystąpi jutro w performance na moim wernisażu.
Robot musiał sprawdzać w międzyczasie co i jak, bo mechaniczną odpowiedź pozbawioną emocji wypluł od razu.
- Pani de Jesus zostaje tu pod poważnymi zarzutami, czy była umówiona wizyta? Jeśli nie, musi pan złożyć formularz. Pani de Jesus odbyła już jedną wizytę, następne będą rozpatrywane przez prowadzącego śledztwo, chyba, że zostanie wyznaczona kaucja.
- Ależ oczywiście. Proszę przekazać mój formularz panu detektywowi. Kiedy mogę się spodziewać odpowiedzi?
- Standardowa procedura zakłada odpowiedź do 24 godzin po złożeniu podania.
- A niestandardowa? - Nie odpuszczał Mik. - Chciałem tej biednej dziewczynie dać legalną pracę, rozwijającą, udział w tworzeniu sztuki przez duże S. Wernisaż już jutro, jak ja znajdę zastępstwo?
- Nie obowiązują tu niestandardowe procedury, przykro mi - wcale nie było mu przykro. - Podlegają im wyłącznie specjalni więźniowie, na przykład z immunitetem. Pani de Jesus podlega standardowym procedurom.
- No trudno - westchnął Maroldo. - Co robisz po pracy, złotko? - Zapytał zalotnie robota.
- Ta jednostka do obsługi interesantów jest czynna całą dobę.
- Szkoda, przystojniak z ciebie.

Nie było sensu walczyć z biurokratyczną (dosłownie!) machiną.
Fukając opuścił posterunek i poszedł do zaparkowanego przecznicę dalej vana. Makijaż został usunięty z pomocą wody mineralnej i chusteczek a różowe boa wylądowało na tylnym siedzeniu. Odczepiona wreszcie pluskwa Felipy znalazła się na podwoziu zaparkowanego obok pickupa gdy Mik niby sprawdzał stan kół.

Cyborg odpisał na kolejną porcję wiadomości, po czym odpalił silnik i pojechał do wynajętego garażu. Nowy transport już dotarł na miejsce.
W garażu Mik standardowo przeskanował siebie i wszystkie swoje rzeczy na pluskwy. Zabrał z furgonetki kieszonkowy skaner i dwie kamerki, po czym pojechał vanem z powrotem pod komisariat.

Zapakował przecznicę dalej, wysiadł i rozglądając się, wołając "kici kici" dotarł do rosnącego naprzeciw posterunku drzewa.
- No złaź, durny futrzaku! - Zawołał do niewidzialnego kota na użytek przechodniów.
Następnie podskoczył, złapał się jedną ręką gałęzi a drugą umocował samo-przyczepną kamerkę poza zasięgiem zwykłych ludzi i tak, by nie przykrył jej śnieg. Na podglądzie w holo upewnił się, że w obiektywie znajduje się wejście do komisariatu. Od tej chwili co dziesięć minut miał dostawać na holo plik z nagraniem.
Dla większej wiarygodności wciąż "kiciając", zaglądał na kolejne drzewa i pod zaparkowane auta, aż przy mijanym śmietniku rzeczywiście znalazł posilającego się rudego kota.
- Kici kici, skurwysynu.
Futrzak nie dał się złapać, na szczęście, bo Mik nie miał pojęcia co miałby z nim zrobić. Przygarnąć?
Kot jednak fuknął i zwiał w podskokach, zostawiając ślady łapek w śniegu.
Mądry zwierzak.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 27-05-2014 o 16:58. Powód: orty, stylistyka
Bounty jest offline  
Stary 27-05-2014, 18:29   #112
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Definicje piękna mieszały się w ukrytej pod kaskiem głowie. Ludzie migali niczym rozmazane plamki. Nie koncentrowała się na nikim, omijając blokujące drogę samochody.
~Degeneracja; wylęgarnia biologicznego odrzutu; syf...~
Ciii! To ja jestem tu królową. Ja! Ja! Ja! Takie miejsca czynią mnie kimś, taaak. Stanę się Marlene, postrachem szuj z Bronxu.
Głośny śmiech wypełnił wnętrze ciasnego ochraniacza głowy. Stała już na poboczu, przyglądała się wychodzącemu z samochodu detektywowi. Sprawne oko wyłapało charakterystyczne cechy. Prawie usłyszała dźwięk migawki, wtedy gdy on machnął odznaką. Klasyczny glina, klasyczna blacha.
Własne cmoknięcie z warg ułożonych w dziubek służyło za cały komentarz. Uśmiechnęła się.
Teraz wy, drogie panie, dziewczynka zrobi wam zdjęcia. Zbliżyła obiektyw i uwieczniła na ruchomym obrazku ludzi ładujących kartony do ciężarówki. Uwieczniła również magazyn, ciężarówkę, ludzi kręcących się wokół. Skończyła i zdjęła kask. Złożył się i jako mały prostokącik włożyła go do specjalnej skrytki, schodząc ze swojej maszyny. Zgrabną nogę zwinnie przełożyła nad motorem, pogładziła go czule.

Wychodząc z założenia, że skoro w Iron Mountain coś się działo, to musi znaleźć się ktoś kogo to ciekawiło, rozejrzała się wokoło. Za policjantem nie podążyła, trzymała się z dala od kamer magazynu.
Jeszcze nie czas, oj nie... zanuciła, odrzucając włosy na plecy. Niczym jastrząb wyłowiła ofiarę. Starą, grubą, ciemnobrązową, wgapioną w magazyn jak w obrazek. Podeszła do niej szybkim, pewnym krokiem.
- Dzień dobry, Marlene jestem, Bronx Daily - mówiąc szybko łatwiej brnąć w kłamstwo. - Wie pani co wydarzyło się tu tej nocy?
Murzynka, szersza w barach od większości napakowanych facetów, obrzuciła ją najpierw zaskoczonym, później wkurzonym spojrzeniem.
- Paniusiu, co ja niby? Nic nie wiem! - słowa rzucone zostały tonem "odwal się".
- Proszę pani, a jeśli powiem, że te wydarzenia mogły mieć coś wspólnego z wtrącaniem się korporacji do naszego życia? Nie chciałaby pani pomóc nam wszystkim? Nie możemy pozwolić im zajmować wszystkiego! - Marlene brzmiała na pełną pasji.
- Co niby możemy? - złość starej kobiety nie zelżała, ale wydawała się możliwa do ukierunkowania. - I tak zrobią co chcą. To niby korporacja?
- Tak, ta firma także została wykupiona - Psyche postarała się, żeby rozmówczyni usłyszała smutek - Możemy ujawniać ich działania. Słyszała pani o dzieciach, które porywają i przerabiają na roboty? Trzymają ich właśnie w takich miejscach!
Murzynka wytrzeszczyła oczy i pogroziła pięścią budynkowi.
- A to kurwy! - krzyknęła, z trudem opanowując głos. - Wiedziałam, że to parszywe interesy kryją przed naszymi oczami, kiedy my klepiemy biedę! Słyszałam w nocy jakieś wystrzały i wybuch. Myślałam, że to porachunki gangów, wszędzie teraz niebezpiecznie.
- To niewykluczone, podejrzewa się, że za nowym gangiem także stoi korporacja. Nikomu innemu tak bardzo nie zależy na przejęciu i śmierci. Co dokładnie pani widziała i słyszała?
- Słyszałam, że mają tyle pieniędzy, bo ich finansują, pieprzone suki! Ale my się nie damy, wiesz o tym paniusiu? - wieści o nowym gangu nie były dla starej kobiety tak poruszające, musiała już o tym słyszeć. - W środku nocy mnie obudził wybuch. Sąsiadka mówiła, że wcześniej był strzał czy dwa, ale wybuch to nas wszystkich pobudził. Przy bramie stał czarny samochód i jakieś ludzie do środka wbiegali. Ochrona, wezwana. Niewiele później karetka i gliny. Jedną osobę wywieźli do szpitala, jedną wsadzili do radiowozu. To kobieta była, ta druga. Nieprzytomna zupełnie. Gliny przebywały tam trochę, ochrona została aż do rana. A firma z rana pracowała jak zwykle.
- Widziała pani, by ktoś kogoś lub coś w nocy próbował stąd jeszcze wywieźć? - Marlene nagrywała całość, przed Murzynką udając, że notuje. - Widziała pani jakieś logo?
Kobieta pokręciła głową.
- Nie, teraz dopiero ta ciężarówka podjechała. Ta forma ochroniarska tylko była, a od rana pracownicy - wzruszyła ramionami.
- Dziękuję bardzo - fałszywa dziennikarka starała się brzmieć jak najpoważniej. - Mogą mieć tu coś nielegalnego, chcieć wywieźć nocą. Niech mają państwo oczy i uszy otwarte! Nie pozwolimy im. Aha, pani imię? Gdybym miała napisać komu powinniśmy dziękować za informacje?
- Gloria - Murzynka pokiwała głową, zgadzając się na otwarcie oczu i uszu. - Jeśli będą coś kombinować, na pewno się o tym dowiemy!

Marlene odeszła, nie poświęcając grubej babie drugiej myśli. Dowiedziała się tego, co chciała wiedzieć. Wróciła do motoru i wsiadła na niego; jednocześnie z otrzymaniem wiadomości od Maroldo.
"Dzieciak ma wszczepiony procesor i neuroprzekaźniki, prawdopodobnie pozwalające komuś nim zdalnie sterować jak jebanym robotem. Pamiętasz tą laskę z filmiku z imprezy Odlotowców? Wzięła pigułę, po czym nagle wyjęła spluwę i strzeliła pięć razy do jakiegoś typa jakby ktoś przejął nad nią kontrolę. Mam roboczą hipotezę (tak mówią u nas na Labie), że te wszczepy i Odlot mają coś wspólnego i nie przypadkowo znaleźliśmy dzieciaki w domu dilera.
A Felipa siedzi w areszcie na Bronx 49 Precinct Police Department; oskarżenie o napaść i włamanie. Myślę, żeby ją tam odwiedzić, spytać czy możemy jakoś pomóc i czy przekazała panu J moją propozycję. Może udałoby mi się wyciągnąć od niej jakiś inny kontakt do pana J. Co myślisz? "

~Och Key-Headzie, co siedzi w twojej główce? Wydajesz się taki ludzki, taki... słaby~
Zewnętrzna powłoka lubi oszukiwać oczy, wiemy o tym, wiemy. Najlepszy przykład widoczny jest przed lustrem. To nie źle, to daje nadzieje. Metalowe ciało potrafi chować duszę. Mam duszę. Mam.
~Hahahaha...~
Suka.

"Nie wiązałabym wszczepów z Odlotem, on może działać bez nich. Skoro znaleźli tam zadrutowane dzieci i Odlot w jednym miejscu, warto zastanowić się, czy tamten człowiek nie miał nic wspólnego z dodawaniem do zwykłego narkotyku czegoś specjalnego. Jestem przy magazynie, wydaje się działać normalnie. Nie wykluczone, że jednak ktoś coś z niego właśnie wywozi pod przykrywką zwykłego transportu. Kręci się tu też policja. Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Odwiedź ją, jeśli uważasz, że coś wyciągniesz. Możemy się tam spotkać później."

Wiadomości. Irytujący sposób komunikacji, jakże starodawny. Archaiczny. Bezpieczny. Nie raz kreatywny. Pobudzający umysł.
"OK. Nasze nowe kamerki pewnie już dojechały. Mogłabyś zamontować jakieś, żebyśmy mieli stały podgląd na wszystkie wejścia do magazynu."
"Zbędna praca i strata czasu; kamera nie mówi, a tu nie ma co nagrywać."
"W sumie racja, po akcji Felipy miejscówka jest pewnie dla FS spalona. Możesz obczaić dokąd coś stamtąd przewożą. Ja jadę na komisariat. 3m się."

Ruszyła. Odjeżdżając mniej narażała się na obce spojrzenia, śledzące każdy ruch. Detektywa zostawiła samemu sobie, nie chciała się jeszcze mieszać do policyjnych spraw, potrzeba nie nagliła. Królowa mogła by więcej. Na tytuł królowej należy sobie zasłużyć, ciężką pracą i cierpliwością. Objechała kwartał, zatrzymując się w zaułku z widokiem na bramę magazynu i sprawdziła wiadomości. Dotarły twarze Bloodboys, przesłała je więc tymczasowemu szefowi, jak również hakerowi.
"Najlepsza byłaby wiedza co robią co wieczór. Co wypłynie to proszę wysłać od razu, w tym przypadku szybkość ważniejsza od kompletu informacji".
Do Alana przesłała jeszcze prośbę o załatwienie oddziału uderzeniowego na wieczór lub noc z adnotacją, że nie na 100% zostanie wykorzystany. Miała swój plan, musiała go jeszcze skonsultować.
Uwagę rozproszyła wyjeżdżająca z terenu magazynu ciężarówka. Poczekała aż przejedzie i ruszyła za nią, skracając dystans i trzymając się możliwie poza zasięgiem lusterek, aż do bardziej uczęszczanego skrzyżowania. Cierpliwie czekała kiedy zatrzyma się w korku ulicznym, stałym krajobrazie Nowego Jorku. Kiedy się tak stało przyspieszyła i wyprzedziła ją, odchylając się na bok i podczepiając mikroskopijny nadajnik do naczepy. Zaraz później zniknęła z zasięgu wzroku kierowcy, robiąc mu zdjęcie.

Śledziła sygnał na wyświetlaczu, mijający kolejne przecznice na Queens. Wtedy Mik odezwał się ponownie.
"Lipa z tym widzeniem, złożyłem formularz i mam czekać na wiadomość do 24 godzin. Pojadę po kamerkę i zamontuję z widokiem na wejście do posterunku. A potem nie wiem, chyba czekamy na jakieś info o Bloodboys i inne wieści"
"Nie stworzono mnie do czekania. Gdzie mogę cię spotkać?"
"Chin Ming Chan Chinese Kitchen, 2036 Boston Rd, koło Bronx River Art Center, godzina 14-sta. Pasi?"
"Jak oni zmieścili tę nazwę na neonie? Nieważne. Zjawię się."
"Jakim neonie?"

Nie odpowiedziała mu, pozwalając samemu zastanowić się nad sensem słów. Co to za knajpa bez neonu. Sygnał z nadajnika zatrzymał się w fabrycznej części południowo-wschodniej dzielnicy miasta i tam pozostał. Psyche zmieniła zdanie. Przed spotkaniem z cyborgiem rozstawiła dwie kamerki, pod dwoma kątami nagrywające wyjścia z magazynu i jego bramę.
~Dmuchasz na zimne, uczysz się~
Każdy się uczy, kochanie, każdy. Wreszcie nauczę się, jak cię wyłączyć. Najpierw przedstawię nasz plan Mikowi. Jest taki słodki, nieprawdaż? Prawdziwy gniew, tuż za cielesną powłoką, pragnący się wyzwolić. Oj, nie spodoba mu się to co planujemy, nie spodoba...
 
Lady jest offline  
Stary 27-05-2014, 23:41   #113
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
- No, no Remo… Naprawdę ładna maszyna… - Shelby pochwalił ponownie dobór auta.
Haker spojrzał na niego, rzucając krótki uśmieszek i sadowiąc sobie Ann na kolanie. Mustang miał klasyczne, oryginalne wnętrze. Napakowanie elektroniką wyszło dopiero, kiedy szyby zamieniły się w lustra weneckie, a na przedniej szybie rozjaśnił się ekran. Kye wyciągnął rękę po czip. Nie chciał zdradzać sztuczek, jakie potrafił ten wóz.
Odpalił nagranie z kamer. Nie był z tych delikatnych, ale nie przyglądał się uważnie w sekundzie wybuchu i kolejnych następujących po niej.

- Zdaje się, że przyszła już na miejsce z gotową bombą. Nie wygląda by skądeś ją wzięła na miejscu albo ktoś jej podrzucił… - James odezwał się z wyraźnym zamyśleniem jako pierwszy. Skierował wzrok na siedzącą na kolanach Remo panią saper. - Myślisz, że jakby połknęła albo dała sobie zaszyć materiały wybuchowe to sądowy skaner dałby się ogłupić? - spytał ciekaw jak widzi jego odręcznie ukutą teorię.
- Nie przeniosła by żadnego gotowego, lub znanego środka wybuchowego przez skanery zabezpieczające przy wejściu. - Stwierdziła z całkowitą pewnością w głosie Azjatka. - Musiała później zrobić coś, co zamieniło pozornie niegroźne substancje w środek wybuchowy, albo też mamy do czynienia z całkowicie nieznaną, ultranowoczesną technologią niewykrywalną przez standardowe urządzenia. - Przewinęła ponownie nagranie do miejsca gdy kobieta wkłada sobie do ust gumę. - To jedyny moment, gdy zrobiła coś, co mogło zmienić składniki bomby. - Ponownie przyjrzała się fragmentowi gdy nastąpiła eksplozja zatrzymując go w miejscu. - Nie da się stwierdzić na sto procent gdzie zaczęła się eksplozja, ale wiele wskazuje na jej wnętrze.
Usiadła wygodnie ocierając się o hakera:
- Na pewno mamy jednak potwierdzenie mojej teorii, że nie zrobiła tego sama, bez pomocy i dostępu do raczej trudno dostępnych środków. Izaak może sobie wsadzić te swoje teksty, że działała bez pomocy. Osobiście nadal twierdzę, że ją jakoś do tego zmuszono. Popatrzcie na nią nie wygląda jak zdeterminowany i przekonany o swojej racji samobójca. Jest przerażona.

- To mówisz, że nawet gdyby miała coś standardowego w środku to i tak by to wykryto? Mhm. - rzekł z namysłem James kiwając w zamyśleniu głową najwyraźniej przyjmując to za dane wyjściowe do dalszej obróbki.. Przyjrzał się jeszcze raz fragmentowi z gumą i temu co Amanda robiła potem. Jeśli Ann miała rację, to zdaję się powinna połknąć gumę, by w jakiś sposób mogła się połączyć z resztą bomby. Czyli powinna przestać rzuć gumę prawie od razu po rozpakowaniu gumy.
- Ale co do determinacji i strachu to wcale bym nie był taki pewny. Owszem widać, że się boi, nawet ten strażnik to zdaje się zauważył. Ale panuje nad sobą więc przynajmniej w tej chwili jej determinacja, indoktrynacja, psychotropy czy ich połączenie przeważały nad strachem i śmiercią. Człowiek przestraszony, ale zdeterminowany do osiągnięcia swojego celu jest bardzo niebezpieczny. Widziałem to wiele razy na własne oczy. - rzekł cicho do rozmówczyni.
- A co do pomocy to mamy do czynienia z dwoma etapami. Pierwszy to przygotowania które mogły zając praktycznie dowolną ilość czasu, osób i materiałów. Wówczas również wydaje mi się wątpliwe by działała sama. Ciężko takiej osobie byłoby zdobyć materiały i je odpowiednio przygotować do użytku. Drugi etap to sam zamach. Widzimy jego końcówkę. Tu raczej działa sama. Jak klasyczny zamachowiec - samobójca. - exglina wyraził swoją opinię na wspomniany temat.
- Film nie pozwala wykluczyć żadnej teorii oprócz tej, że ktoś pomógł jej w budynku sądu - wtrącił Remo. - Nie ulega wątpliwości, że wcześniej miała pomoc. Przypuszczalnie w gumie było coś innego. Ciekawe czy sprawdzili papierek. Wszystko co się połknie, dociera do żołądka dopiero po jakimś czasie, nie od razu. Mogła mieć wydrążonego zęba nawet. Na ładunkach się nie znam, wiemy za to, że była naćpana. co myślicie o Odlocie? Widziałem jak kobieta, która połknęła to świństwo, wyciąga broń i z zimną krwią zabija niewinnego chłopaka.

- Ale Odlotu w niej nie stwierdzono? - Ann popatrzyła na Remo. - Przynajmniej tak zrozumiałam z tego co mamy z sekcji. Patrząc na to jak żuła gumę wygląda jakby się ona powoli rozpuszczała. Załóżmy całkiem teoretycznie: Jeśli jednym ze składników była guma, drugi znajdował się w jej wnętrzu, musiał być jeszcze trzeci element, który dopełnił całości, a może zainicjował reakcję, bo inaczej nie byłaby w stanie zapanować nad momentem eksplozji. Prawdopodobnie znajdował się w torebce. Zobaczcie jak blisko trzyma ją przy ciele. - Dziewczyna wskazała mężczyznom odpowiednią klatkę na sekundy przed wybuchem, który zamienił pełną życia, młodą kobietę w setki krwawych szczątków.
- Co do papierka nie wiem czy jest szansa by do niego dotrzeć tyle dni po wybuchu, chyba że policja też zwróciła na to uwagę. Możesz zapytać znajomego? - zapytała Ferrick Shelbiego.
- Jak ktoś mógł jej pomóc w budynku sądu? I w czym? Uważasz, że kamery czegoś nie wyłapały? - Shelby zwrócił się do komputerowca. Nie do końca rozumiał co on insynuuje. Sam nie wychwycił jakiejś specjalnej okazji na filmie gdzie ktoś mógłby pomóc jakoś Amandzie.
- To mówisz, że inicjator mógł być wieloskładnikowy? - Ann zaciekawiła go teorią o większej ilości składników. Po chwili zastanowienia postanowił jednak zgłosić zastrzeżenie. - No nie wiem… Trochę skomplikowane to by było… Jeśli miała inicjator i w gumie i w torebce to są dwa elementy które są niezbędne do odpalenia. Dwa elementy które mogą zawieść nawet przy pełnej dobrej woli i stanu umysłu operatora. Jak dla mnie to zbędna komplikacja, ale ja zazwyczaj współpracowałem nad rozbrajaniem bomb terrorystów. W każdym razie oni zazwyczaj to by pewnie załatwili przez jeden detonator. Może być nawet zwykły telefon czy pilot do samochodu. Mogła wówczas mieć w to w torebce bo nikt tego nie zabrania. A przerobienie w ten sposób zwykłego przedmiotu jest proste. Wówczas mieliby detonator który mogła odpalić w każdej chwili. Ba! Który można było odpalić z zewnątrz jeśli powiedzmy puściłyby jej nerwy i “zawiodła”. - przy słowie zawiodła zrobił dłońmi znak cudzysłowia..

- Jak na mój gust detonator mógł być dość standardowy. Cały myk polega na materiale wybuchowym połączonym z tymi kryształami ewentualnie na sposobie przeniesienia go na salę sadową. Sama eksplozja jest dość standardowa. Coś nietypowego jest właśnie w dostarczeniu jej na sale i tego moim zdaniem powinniśmy szukać. - skończył i odetchnął trochę głębiej. Był ciekaw co powiedzą. W sumie pierwszy raz mieli jakiś konkret na tyle, by porozmawiać o tym we trójkę i chciał to wykorzystać.
Ann czekała cierpliwie aż James skończy swoje rozważania, wtedy powiedziała tonem, w którym nie można było wyczuć nawet cienia irytacji:
- Powinieneś uważniej słuchać co się do ciebie mówi, zamiast poświęcać tyle czasu na wyrzucanie z siebie tylu słów. Kye powiedział, że wykluczyć możemy właśnie to, że nikt nie pomógł Amandzie w samym budynku sądu. Ja nie powiedziałam, że inicjator był wieloskładnikowy, tylko że składników bomby musiało być więcej. Wniesione osobno nie wzbudziły niepokoju skanerów. Zmieszane, połączone ze sobą stworzyły materiał wybuchowy. Jednym ze składników mogło być nawet coś naturalnego w ciele.Przecież ludzkie ciało to chemiczna fabryka. W żołądku mamy na przykład kwasy. Po za tym, jak wspomniałeś istnieją jeszcze te nanokryształy. Z pewnością stanowią bardzo istotny składnik całości. Tylko jeszcze ciągle nie mam pojęcia jaki, ale się dowiem. - Stwierdziła z determinacją.
- Powinniśmy zastanowić się jakim tropem pójść - Remo nie komentował słów Jamesa, Azjatka zrobiła to za niego. Poprawił swoją pozycję, obejmując ją w pasie. - Warto zapytać, jakie dowody jeszcze zebrali. Nie dotarłem w opisie sekcji do listy wszczepów, o to można dopytać. Ten zamach to nie moja dziedzina, wcale bym się jednak nie zdziwił, gdyby się okazało, że została od początku do końca wmanipulowana i ktoś inny pociągnął za spust, że tak to ujmę. To prowadzi do Izaaca i "Dzieci Rajneesha". Chyba staje się niezbędne dotarcie do źródła informacji wewnątrz nich. Ja i Ann spróbujemy coś w tym temacie zrobić, ty zajmij się współpracą z glinami, Shelby. Nie podawaj naszych nazwisk i imion, nie podawaj, że ktoś inny się tym interesuje. Powinniśmy też być ostrożni w spotykaniu się z tobą. Możemy wpaść pod lupę. Morderstwo Tomkinsa wolę traktować na tę chwilę jako coś osobnego i prześledzić osobnym torem.

- A czego właściwie dowiedzieliście się o tym Izaacu i jego sekcie? - był ciekaw jaki był postęp na tym polu od ostatniego razu co mieli okazję rozmawiać.
- Sporo, przy tym ciągle bez konkluzji - Remo opowiedział Shelbemu o spotkaniu z Izaakiem, pomijając kwestie osobiste i pracy dyplomowej Artura Westa. - Mamy nazwiska studentów do sprawdzenia, to okaże się mozolne i trudne i może nie przynieść żadnych odpowiedzi. Praca dokładnie wskazuje mechanizmy działania sekty, wiele z tego dokładnie odwzorowują Dzieci i pogadanka z ich duchowym przywódcą to potwierdziła.
- Myślisz, że między nimi dwoma może być jakiś kontakt? Ponadto jeśli w tym teoretycznym modelu sprawa się sypła dlaczego ta sekta jeszcze się trzyma? - Shelby zaciekawił się nowym odcieniem sprawy.
- Nie wydaje mi się by oni się znali. - Zamiast hakera odpowiedziała Ann - To raczej wygląda tak jakby ktoś spróbował zastosować teorię w praktyce. Naukowcy nie mają zazwyczaj takich inklinacji. Choć to trochę jak zabawa w boga, a to mogłoby się im spodobać. Na początek wystarczy znaleźć odpowiedniego człowieka, stworzyć statut i zainwestować nieco pieniędzy w wizerunek. Natomiast jeśli chodzi o przebieg scenariusza to jak na razie wszystko dzieje się zgodnie z nim. Sekta przeżywa obecnie rozkwit, rozprzestrzenia się coraz intensywniej. Dopiero po tym okresie, kiedy jest już tak duża, że nie można już nad nią zapanować, zaczyna się rozpadać. Coś jak kolos na drewnianych nogach.
- Mhm… - mruknął zamyślony James chwilę trawiąc informacje. Wyraźnie jednak miał wątpliwości bo zaczął kręcić głową aż w końcu się odezwał.

- No ale to nie wydaje mi się zbyt rozsądne. Widzieliście ten model Westa? Sensownie to wygląda? Bo to trochę tak jakby ktoś próbował zbudować utopię licząc, że akurat jemu się uda. Nawet jak w teorii to mało możliwe albo w ogóle… Triumf woli i takie tam… - machnął ręką jakby do jakiegoś wspomnienia.
Azjatka wzruszyła ramionami:
- Tak się dziwisz jakby nikt nigdy nie próbował stworzyć utopii. Co chwilę pojawia się ktoś, kto wierzy, że właśnie jemu się uda. Jednak tu może chodzić o coś więcej. Zanim wszystko się sypnie można na tym nieźle zarobić. Po za tym chodzi jeszcze o władzę. Seks to najlepsze narzędzie do sterowania ludźmi. Jak się wciągną w machinę, jak uwierzą w ideę, zrobią dla niej wiele. Co może przynieść temu, kto pociąga za sznurki, bardzo namacalne, doraźne korzyści. Może to Izaak, ale prędzej to ktoś inny, kto nim steruje. Bardzo jestem ciekawa kim jest ten człowiek i czy w ogóle jest jeszcze człowiekiem. Skoro jego mózg umarł, może dostał sztuczną inteligencję? Dokładnie taką, która czyni go idealnym narzędziem do zadania, jakie przewidział dla niego twórca.
- Się dziwię bo to się nigdy nikomu nie udało. Ale z drugiej strony najczęściej to kwestia wiary i mocy słowa. Czyli emocje a nie rozum. A emocje z natury są mało rozważne… - zastanawiał się chwilę po czym znów podjął. - Chyba, że… Chyba, że coś pozmieniał w swojej wersji modelu. Albo nie obchodzi go koniec. Bo “coś” stanie się zanim system zacznie się zapadać pod własnym ciężarem. Jak z Hitlerem, obligacjami i wybuchem II wojny… - machnął ręką niezobowiązująco. Chwilę drapał się po brodzie nim spojrzał zaciekawiony na swoich rozmówców.
- Mówisz, że ktoś może być jeszcze i nad Izaakiem? Skąd to przypuszczenie? Model na to wskazuje czy są na to jakieś poszlaki?
Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie i wzruszyła ramionami:
- To tylko moja teoria.
- Równie dobrze Izaac może działać sam. W jakiś sposób po przebudzeniu dostał się do pracy Westa i próbuje ją odtworzyć - powiedział Remo, nie bawiąc się w rozwodzenie nad teoriami. - Mogło mu odbić w tej śpiączce, albo uwierzył po niej, że jest wyjątkowy. Zbieżność nazw nie może być przypadkowa, za mała szansa. Będziemy musieli dokładnie zbadać powiązania. Liczyłem na Daniele i aspekt finansowy, teraz nie wiem. Może uda się ją namówić na poproszenie kogoś ze znajomych o zbadanie. No i są ci studenci. Pierwsze co bym sprawdził to czy któreś z nich jest w sekcie.
- Mam teraz trochę czasu mogę się tym zająć. - Powiedziała Ann.
-Jeśli chodzi o medyczną stronę tego zagadnienia to mam zamiar właśnie jechać do szpitala w którym go leczono. Zobaczę jak to wygląda ze strony profesjonalistów. Jakieś pomysły na szczwane pytania o ten cudne wybudzenie? - rzekł James widząc, że poruszają się po dość grząskim gruncie domniemywań.
Azjatka zastanowiła się:
- Spróbuj się dowiedzieć, kto go odwiedzał w czasie gdy leżał nieprzytomny. Podobno za leczenie płacili rodzice, ale część metod leczniczych, którym go poddawano to pewnie kosztowne eksperymenty sponsorowane. Gdybyś wydobył informacje kto za to płacił mogłoby to wiele wyjaśnić.

- Mogę spróbować ale nie chcę wam niczego obiecywać. Na takie gadki ładne oczy mogą nie wystarczyć, a z moimi to jak sama widzisz. - uśmiechnął się niespecjalnie wesoło. - Aha, a jak ci poszło te spotkanie wczoraj wieczorem? - widać było, że pobieżnie otaksował ją wzrokiem jakby szukając siniaków czy zadrapań. Choć skoro nie skarżyła się i chodziła normalnie to raczej pewnie przynajmniej fizycznie nic specjalnego się jej nie stało.
- Ze szpitala wyciągnij ile się da. Miejsca, nazwiska. Im więcej mamy, tym lepiej - podsumował Remo. - W późniejszym czasie każdą wiedzę da się pogłębić mając punkty zaczepiania. Spotkania wieczorem poszły gładko, fixer sprawdza dla nas “Dzieci” - odpowiedział zamiast Ann.
- Dobra, zobaczę co się da wyciągnąć z tego szpitala. - kiwnął głową Shelby zgadzając się na propozycję ich obojga. Chwilę jednak milczał posyłając im obojgu taksujące spojrzenie. - A co do tego spotkania… I tych zamachów… Kręcimy się wokół naprawdę nieprzyjemnych typów. Jak chcecie mogę wam pokazać parę trików. Niektóre są bardzo proste a skuteczne. O ile ktoś nam je wcześniej pokaże… - rzucił do nich krótko.
Dziewczyna zastanowiła się:
- Czemu nie? Dodatkowe umiejętności zawsze się mogą przydać. Mam czas dzisiaj po 9p.m.
- Ahh… No tak… Hmm… - zadumał się chwilę James. - Regularny trening to podstawa i świetny początek. I chętnie was podszkolę w samoobronie jeśli nie jest to wasza za mocna strona. Ale przy obecnym tempie wydarzeń i naszym grafiku myślałem raczej ooo… - chwilę szukał odpowiedniego słowa. - O specjalnym treningu. Starczy co prawda tylko na nauczenie podstawowych technik ale da wam przewagę z najczęściej spotykanymi sytuacjami. Mogę wam pokazać co i jak. Potem ćwiczyć to możecie już sami albo ze mną gdy nadarzy się okazja do normalnej lekcji ale co najważniejsze będziecie mogli spróbować wykonać dany numer w razie potrzeby. No i prawdopodobnie będę mógł wówczas coś wam pokazać nowego za każdym razem jak się spotkamy. Wystarczy parę minut. Nawet tu i teraz. Tylko musielibyśmy wyjść z samochodu. - wskazał ruchem głowy szybę za oknem.
Remo popatrzył na gadułę i kręcił głową zanim jeszcze ten skończył.
- Straciłem już i tak za dużo czasu. Muszę jechać do roboty. Dziś wszyscy nie musimy się już spotykać, mając jakieś info, dajcie na holo. Będą postępy, ustalimy co dalej.
- Ja też teraz nie mogę. Gdyby jednak twoja oferta nadal była aktualna. Jak mówiłam po 9p.m. mam czas. - Powiedziała jeszcze raz Ann. Już zdążyła zauważyć, że Shelby wolał mówić niż słuchać i czasami trzeba mu było powtarzać pewne rzeczy po kilka razy.
- Akurat u mnie o 9 pm może być różnie. Właściwie to wątpię bym był dyspozycyjny dziś. Dlatego proponuję to co proponuję. Ale to propozycja. Może następnym razem pójdzie nam lepiej. To do następnego razu. - rzekł krótko, machnął im ręką na pożegnanie i wysiadł z samochodu.

***

Odwiózł Ann na uczelnię, żegnając ją całusem.
- Skoro od dziewiątej jesteś wolna, mogę jeszcze poszukać czegoś ciekawego na wieczór - wyszczerzył się. Odjechał zaraz jak wyszła. Spóźniony był jak cholera, świadczyły o tym wiadomości, napływające na holofon. Nie wszystkie mógł zlekceważyć, drogę poświęcił na myślenie i załatwianie bieżących zadań. Hyuston powinien zacząć brać poprawkę na dwie sprawy, które zwalił mu beztrosko na łeb. Nie dało się ogarnąć samemu. Kombinowanie jak wkręcić swoich ludzi do czarnej roboty w ten sposób, żeby nic nie dotarło do jego uszu stawało się uporczywe.

Dojechał do Corp-Tower, wjechał na swoje piętro, rozwalił na krześle. Po drodze dał znak Harris. O Odlocie już nie miała co szukać, a skoro była wkręcona, to dostanie rozrywkę.
- Jak się czujesz? - jednak to te słowa pierwsze wyszły z jego ust.
Po Lisie nie było widać, że coś się zmieniło. Krótkie spódniczki i sadzanie zgrabnego tyłka na biurku szefa miała opanowane do perfekcji.
- Świetnie, staruszku. Nie jestem ulepiona z takiej miękkiej gliny - uśmiechnęła się, w głosie miała jednak coś innego niż zwykle.
- Dobrze, bo mam kolejną rozrywkę zamiast nudnej roboty diagnostycznej. Dostaniesz dziesięć nazwisk, chciałbym o nich wiedzieć jak najwięcej. Najważniejsze: zdjęcie, miejsce zamieszkania i przebywania, praca. Wszyscy mieli coś wspólnego z Pace University. Druga sprawa, to zbadanie spraw morderstw pewnych ludzi. Przekażę materiały. Potwierdź ich autentyczność i zerknij czy sieć powie więcej. Nie muszę dodawać, że powinno się to odbyć bez wpisu do logów.
- Aye aye, sir! - zasalutowała sprężyście, przez co stanik wyraźnie zarysował się na białej, opinającej bluzce na guziki. Wydawało się, że zatrzeszczały. Zeskoczyła z biurka. - W zamian chcę być na następnej akcji. I ma to wyglądać inaczej niż wczoraj - szepnęła, odchodząc. Raz czy dwa specjalnie zakołysała biodrami.
Kobiety zawsze tak robią, jak czegoś chcą. Przypomniał sobie nagą pupę Ann, idącej po posadzce swojego mieszkania, aby otworzyć mu drzwi… Mocno potrząsnął głową, wyrzucając te myśli z głowy. Pojawiła się kolejna wiadomość, od Maroldo tym razem.

"Znalazłem i zbadałem jednego z tych dzieciaków o których mówiła Felipa. Ma wszczepiony procesor i neuroprzekaźniki, prawdopodobnie pozwalające komuś nim zdalnie sterować jak robotem. Wykonuje też proste ustne komendy, poza tym zero kontaktu. Przesyłam ci skan diagnostyczny, gdybyś był zainteresowany. Prześlę go też do labu to pewnie powiedzą więcej, a może wyjmą to młodemu z głowy i zbadają dokładnie. Pamiętasz tą laskę z impry Odlotowców? Wzięła pigułę, po czym nagle wyjęła spluwę i strzeliła pięć razy do jakiegoś typa jakby ktoś przejął nad nią kontrolę. Trzeba się dowiedzieć co się z nią stało.
Mam roboczą hipotezę, że te wszczepy i Odlot mają coś wspólnego i nie przypadkowo dzieciaki trzymano w domu dilera. Wyobraź sobie jaki takie gówno miałoby potencjał. Można robić z ludzi niewolników lub cholernych zamachowców samobójców.
Pozdrawiam,
Mik Maroldo."
Kye odpowiedź dał natychmiast, standardowo w głosowy sposób. Syntezatory ładnie sobie radziły, a on miał z własnym głosem.
"Metod na to mnóstwo. Odlot działa bez dodatkowych wszczepów, sam widziałeś. Podejrzewam, że mógł brać udział w zamachu w sądzie sprzed kilku dni. Więcej na razie nie wiem i nie jestem typem od zabaw w zgadywanie."

Cyborg nie odpisał mu od razu, Remo zajął się więc czymś innym. Wolał nie zastanawiać się, dlaczego wyglądało to jakby bardziej skupiali się na Odlocie zamiast gangach. Coś przyszło od tej nowej, dało się temu zaradzić: wrzucił to w skrypty mielące sieć, na więcej brakło czasu. Odświeżył stary kontakt, pisząc na numer Sato. Czas na kolejne cuda. Upewnił się, że wiadomość jest skutecznie chroniona.
"Dzień dobry. Nie mam na razie wieści odnośnie naszej sprawy, mam natomiast pytanie. Interesują mnie dalsze losy Kentona Alexandra, tego zamieszanego w wydarzenia sprzed trzech miesięcy."
Okazało się, że na odpowiedź musiał czekać zadziwiająco krótko.
"Pan Alexander znajduje się obecnie w chronionym środowisku, czemu interesują cię jego losy?"
"W związku ze śmiercią jego wuja. Byłbym bardzo wdzięczny mogąc zadać mu kilka pytań z tym związanych. Nie podejrzewam go o nic, ale może mieć to związek z innym zabójstwem, mającym miejsce dzisiejszego dnia."
"Zobaczymy co da się zrobić."

I tyle, trzeba czekać. Spojrzał na czas. Minuty leciały za szybko. Podesłał jeszcze Alanowi pytanie o kobietę z odlotowej imprezy, to jego działka dowiedzieć się co się z nią dzieje, i czas było zbierać się do więzienia. Wysłał jeszcze kilka wiadomości i zarzucił marynarkę. Ponownie siedział już w wozie, kiedy Mik odpisał:
"Zamach w sądzie? To te całe "Dzieci Ranjesha"? Wczoraj poznałem jedną laskę od nich, wyciąga mnie na sekciarskie spotkanie. Ponoć robią tam niezłe orgietki "
"Końcowo okazują się ponoć płatne. Sorry, podrywaczu. Jak się wciągniesz, to daj sygnał."
"Interesujesz się tym służbowo czy prywatnie? Spróbuję się tam głębiej wkręcić, jak w zamian znajdziesz mi adres Madsena."
"Większość mojego zainteresowania jest służbowa. Aż tak mi nie zależy. Ktoś na górze kryje mu dupę. Ostrożność natomiast wymaga czasu. Zobaczę co da się zrobić dlatego, że nie lubię skurwysyna."
"Czułem, że jesteś w porządku. Bez obaw, to zostaje między nami."
Remo roześmiał się. Cyborg posiadał w metalowym łbie coś zabawnego. Pewnie nie uważałby hakera za w porządku gościa, wiedząc, że do adresu Madsena miał dostęp w dowolnym momencie. Dopóki nie miał pewności w zaangażowanie tego w Odlot, odraczał wyrok nad korporacyjnym frajerem. Może po spotkaniu w pudle będzie czas na gadkę z Alanem, w cztery oczy.
 
Widz jest offline  
Stary 27-05-2014, 23:51   #114
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Gdy skończyli rozmowę i Shelby wysiadł z Mustanga, Ann przeniosła się na siedzenie pasażera.
- Proszę podrzuć mnie na uczelnię. Spróbuję złapać tam kogoś z kim będę mogła porozmawiać na temat nowoczesnych środków wybuchowych.
Przemieszczali się powoli w kierunku dawnej siedziby Columbia University, a Ann cały czas analizowała uzyskane do tej pory informacje i zastanawiała się nad swoimi kolejnymi krokami.
- Zastanawiam się co właściwie stało się z Kentonem Alexandrem po tym jak zabrało go Miracle - Odezwała się nagle do hakera. - Przydałoby się sprawdzić czy ma jeszcze jakichś krewnych i kto z nich żyje. Ciekawe kto dziedziczy po zmarłym wuju.
- Spróbuję sprawdzić w sieci wszystkie nazwiska, które wyszły tego ranka. Co będzie dostępne w necie to będę miał. To pewnie nie będą najważniejsze fakty - stwierdził - ale na pewno coś się znajdzie.
- Może masz jeszcze kontakt z Miracle? - Zapytała dziewczyna po kolejnej chwili milczenia. - Może oni będą mogli udzielić jakichś odpowiedzi?
- Zapytam. Kontakt się znajdzie. – Powiedział zatrzymując samochód przed wejściem na teren uczelni.

- Zawsze jestem otwarta na twoje propozycje – Odpowiedziała na pytanie o wieczorne spotkanie - Odezwę się jak będę miała coś ciekawego. Lepiej jedź tu nie wolno parkować. – Uśmiechnęła się gdy ją pocałował i przesyłając mu jeszcze jednego całusa ruszyła szybko w kierunku zbliżającego się ochroniarza. Musiała pokazać legitymację zanim przepuścił ją dalej. Teoretycznie nikt niezwiązany z uczelnią lub nie posiadający przepustki nie miał prawa przebywać na jej terenie, wcześniej jednak sprawdzanie dokumentów nie było takie rygorystyczne. Ann miała wrażenie, że wydarzenia w mieście wpłynęły na czujność tutejszych strażników.

***


Miała szczęście. Gdy dotarła na sale wykładowe doktor Baruch Goldberg zbierał właśnie swoje rzeczy po wykładzie:
- Przepraszam, że zawracam panu głowę na przerwie - Powiedziała spoglądając na niego poważnie - Mam jednak do rozwiązania pewna kwestię techniczną odnośnie tego o czym mówiliśmy na wczorajszym wykładzie. Przypadek bomby powstającej prawdopodobnie ze zmieszania kilku substancji, a jednym ze składników po za semtexem są ultranowoczesne nanokryształy.
Goldberg przywitał ją i zmarszczył brwi, rozważając jej słowa.
- Semtex już sam w sobie jest bardzo wybuchowy, czy jesteś pewna, że nanokryształy są składnikiem bomby, a nie na przykład zapalnika?
- Nie mogę być pewna, bo dostałam do badania tylko znikomy fragment materiału. Chodzi o ten poniedziałkowy wybuch w sądzie. Dziewczyna, które się wysadziła w powietrze przeszła bez problemu przez bramki ochrony. Nikt się z nią nie kontaktował do momentu wybuchu, ani na chwilę też nie zniknęła z kadru kamery. Mam nagranie włącznie z momentem gdy rozpada się na kawałki.
- Zajmujesz się tym? - Baruch zdziwił się, lecz chyba popatrzył na dziwnie ubierającą się studentkę z nowej nieco perspektywy. - Przejście przez standardowe bramki w sądzie - zastanowił się - wiedziałbym chyba jak to zrobić z bombą. To tylko ustandaryzowane czujniki. Może ktoś kto przygotował ładunek także to widział? Semtex musiał być w stanie niemożliwym do wykrycia. Nie jest to moja kategoria, ale czy nanokryształy nie mogłyby zostać użyte do czegoś, co osłoniłoby znajdujący się w środku ładunek?

Ann rozważyła jego słowa, to zmuszało się by spojrzała na problem z nowej perspektywy:
- Amanda mogła mieć ładunek w swoim wnętrzu lub w torebce. Ciężko jednak to stwierdzić nawet oglądając ujęcie poklatkowo. To możliwe, że nanokryształy tworzyły osłonę. Nie spojrzałam na to z takiej strony - Popatrzyła na profesora - Ale jeśli taka osłona jest możliwa do zrobienia, to wielki problem. Jeśli ktoś to opracował, większość standardowych wykrywaczy ładunków wybuchowych okaże się bezużyteczna.
- Dlatego ciągle używamy zwierząt - doktor uśmiechnął się do niej. - Ich węch da się wzmocnić, wyczuwają wszystko. Są także inne czujniki, rewizja, temu podobne działania. Podejmowane podczas zagrożenia terrorystycznego. Świat tak działa, Ann - pamiętał jej imię. - My wymyślamy zabezpieczenia, ktoś sprawdza jak może je obejść.
Skinęła głową:
- Niestety, zawsze znajdzie się ktoś, komu coś się nie podoba, albo jest z czegoś niezadowolony, i próbuje to przekazać za pomocą środków wybuchowych. Wracając jednak do przypadku Amandy, ktoś musiał pomóc tej dziewczynie. Ktoś świetnie znający się na nowoczesnych środkach i mający dostęp do technologii. To nie był spontaniczny czyn załamanej psychicznie osoby, a świadomie zaplanowany zamach. Dziękuje doktorze. Mam nadzieję, że uda nam się dotrzeć do tych, którzy ją do tego pchnęli. - Zawahała się - Może przychodzą panu na myśl jakieś osoby lub miejsca, które warto by sprawdzić?

- Setkę i żadnego jednocześnie - roześmiał się. - Wylęgarnie terrorystów pojawiają się i znikają, zwykle poza rozwiniętą cywilizacją. Poza tym mamy anarchistów, nacjonalistów i masę innych. Mam nadzieję, że nie namąciłem bardziej, potraktuj moje słowa jako czystą hipotezę.
Uśmiechnęła się tylko jeszcze raz dziękując za celne spostrzeżenia i zostawiła go by mógł wykorzystać resztę przerwy na swoje sprawy.

***

W międzyczasie dotarły do niej informacje przekazane przez młodą dziennikarkę, więc idąc w kierunku metra przeglądała holofon.
Było tego całkiem sporo. Ogólnie tak jak mówiła Jessika sprawdzane przez nią przypadki dotyczyły bardzo różnych ludzi, w bardzo różnych zakątkach świata: Kolejny finansista w Filadelfii, właściciel fabryki w Chinach, ekscentryczny tenisista w Australii. Wśród materiałów znajdowało się dużo zdjęć, informacji o zabitych i artykułów o tych sprawach. W tym wszystkim, dzięki swoim umiejętnościom Ann szybko wyłuskała trochę informacji o Alexandrze. Dodatkowo postanowiła jeszcze skupić się na filadelfijskim finansiście. Zwłaszcza zainteresowała ją kwestia dziedziczenia oraz żyjący członkowie rodziny.

Pierwszy z nich, Malcolm Alexander, 51, zmarł bezdzietny i jako kawaler. Według artykułów zawsze poświęcał się bardziej pracy niż próbach założenia rodziny. Podobno wspierał swoje rodzeństwo - siostrę, która zginęła w wybuchu w CT oraz młodszego brata pracującego i mieszkającego na zachodnim wybrzeżu. Okazało się że sprawa majątku jest nierozstrzygnięta ze względu na niepewną przeszłość syna Hanne, Kentona. Materiały od dziennikarki nie zawierały niestety dalszych losów pieniędzy. Z dużym prawdopodobieństwem nie zostało to jeszcze rozstrzygnięte.

Drugi z mężczyzn, Olivier Hunt, 58, biznesmen i finansista z Filadelfii zginął w czerwcu, w swoim domu. Rozwodnik, trójka dzieci. Podobno skłócony z całą rodziną ze względu na nielimitowane godziny swojej pracy, tak przynajmniej ustalili dziennikarze. Ann powód taki wydał się co najmniej dziwny. Szukając dalej dowiedziała się że Olivier lubił hucznie świętować sukcesy, których miał dużo, aż jego dom maklerski został zauważony i wykupiony przez korporacje Kalisto. Majątek teoretycznie przypadał rodzinie, ale podobno wyparł się ich w testamencie. Rodzice zmarli pół roku wcześniej, jednak żyła jego siostra i wydawało się, że oszczędności trafiły do niej. Jednakże nie było na ten temat potwierdzonych doniesień. Firma została pod skrzydłami korpo, ale nie przynosiła już takich zysków i pewnie wkrótce zostanie zamknięta.

Azjatka rozważyła uzyskane informacje i wychodząc z metra napisała do Danielle. Jednocześnie przeglądała zapisane na neuronowym dysku informację o studentach czytających pracę o „dzieciach” i za pomocą holo próbowała dotrzeć do informacji o nich.

Ann do Danielle:
"Wiem, że jesteś wstrząśnięta tym co się stało, ale może byłabyś w stanie zająć się kilkoma sprawami odnośnie śmierci Amandy i pana Tomkinsa? Możesz się dowiedzieć kto dziedziczy po nim majątek? Po za tym Remo też miał kilka wątków finansowych, które warto byłoby prześledzić."
"Spróbuję... ale nie jestem obecnie w stanie się skupić... To przerażające co się stało..."
"I dlatego musimy działać. Mogę spotkać się z Tobą, to porozmawiamy jeśli chcesz..."
"Nie, chyba nie... nie dziś... Mimo to dziękuję."
„Może w takim razie możesz mi polecić kogoś zręcznego w śledzeniu operacji finansowych? Mam jeszcze do sprawdzenia sprawy spadkowe osób, które podobno zostały zamordowane tak samo jak pan Tomkins.”
"Możesz odezwać się do Hito, podam jego numer. To mój znajomy, ale nikt nie przyjmie takiej pracy jeśli nie będzie legalne. I nie zrobi tego za darmo."
Tę rozmowę postanowiła sobie zostawić na później. Wcześniej chciała przedyskutować problem z Remo. Skoro zdecydowała się zerwać umowę Tomkinsa nie mogła wydawać jego pieniędzy, a nie miała ochoty płacić za śledztwo z własnych środków.

***


Ann miała jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia cotygodniowych zajęć na strzelnicy. Postanowiła więc iść na lunch. Niewielka burgerownia, niedaleko szkoły Thomasa Kalvaina, nadawała się do tego idealnie.
Czekając na zamówione danie dalej próbowała wyciągać cienkie nici informacji z pogmatwanego węzła, z którym mieli do czynienia, jednocześnie prowadziła pisemny dialog z pracownikiem kostnicy miejskiej.

Sprawdzanie informacji w necie nie należało do jej ulubionych zajęć. Zwłaszcza kiedy było tak żmudne jak to, które dotyczyło wszystkich ludzi zainteresowanych pracą Artura Westa, od czasu jej powstania. Szybkie przeszukanie serwisów społecznościowych i różnych innych łatwo dostępnych miejsc, pozwoliło ustalić, że dwójka z nich aktualnie ciągle studiuje/pracuje na Pace University: Bukan Lahm oraz Vivienne Le'beck. W ten sposób dało się w miarę jeszcze wiarygodnie potwierdzić trafienie w jeszcze jedną osobę - Johna Hyustona, mającego wpisany uniwerek jako skończony i teraz obnoszącego się ze swoją karierą w Corp-Techu.
„Tak jakby było się z czum obnosić.” Stwierdziła sarkastycznie Ann próbując nawiązać kontakt ze studentami przez stronę społecznościową. Jako powód zainteresowania podając prowadzone przez siebie aktualne badania i oczywiście podając fałszywe dane. Na szybko wymyśliła studentkę socjologii Tori Imurę.
W ciągu krótkiego czasu gdy wsuwała podwójnego burgera z frytkami i colą odezwał się tylko Bukan i to wyraźnie niezbyt zainteresowany. Mało wiarygodne konto z którego pisała Azjatka wyraźnie nie wzbudziło jego zaufania, ale był to już jakiś początek.

Faceta z C-T było łatwiej namierzyć dzięki powszechnie dostępnym dla innych pracowników danym personalnym. Młodszy od Ann, senior advertising manager pracował na piątym piętrze, w głównej siedzibie korporacji. Ferrick zdawała sobie sprawę, że jak wszędzie, wejścia do działów były blokowane, najprostszy dostęp do tego miejsca był za pomocą karty. No ale przecież dobrze znała szefa bezpieczeństwa...

Ann do Kye:
"John Hyuston, jeden z przeglądających pracę
Artura Westa, pracuje w CT w marketingu, jako senior advertising manager. Może spróbujesz z nim pogadać?"
"Bez sprawdzania zaryzykuję: synalek mojego szefa? Jak trafiłem to interakcja z nim to będzie stąpanie po cienkim lodzie."
"To może ja to zrobię? Mam czas między 2.30pm a 4.30pm. Mogę go zaskoczyć w pracy tylko przydałaby się karta dostępu... :)"
"Szef mnie zatłucze. Przekażę kody dostępu do jego piętra na twoje ID. Wygasną o piątej."
"Postaram się je jak najlepiej wykorzystać :*"


Ann do Cartera:
"Cześć Carter. Chciałam zapytać czy są już wyniki sekcji zwłok tego trupa, którego mózg kroiłeś przy mnie w nocy?"
"Chyba żartujesz, toż to dopiero w nocy im wysłałem. Będzie dobrze, jak zabiorą się za to w następnym tygodniu! Rządowa sprawa, słodkie malinki."
Cokolwiek miało to znaczyć nie wróżyło dobrze szybkości pozyskiwania informacji.
"Jeśli ta sprawa nie jest tajna możesz mi przygotować próbkę do analizy? Zlecę badanie w labie C-T. Jest jeszcze jedna sprawa. Do której kostnicy trafiają sprawy z Queens? Możesz poprosić o próbkę do badań z zabójstwa, które miało tam miejsce w nocy?" Ann poda mu tu adres o którym powiedział jej Remo. "Te sprawy mogą się wiązać"
"Nie jesteś mi w stanie dać tak dużego buziaka! Mówiłem, że nie mogę wynosić próbek. Sprawdzają. Spray morderstw, to do głównej. Jestem tylko asystentem, co mogę sprawdzić to kto się tym zajmuje, nic więcej! Ale cieszę się, że masz mnie za bóstwo, słodka porzeczko."
Pisał trochę tak, jakby się naćpał. Z drugiej strony miał nocną zmianę, a ona do niego pisała w sumie z rana... jeśli wziąć pod uwagę godzinę, kiedy mógł się położyć.
Ferrick nie miała zamiaru łatwo odpuścić:
„W takim razie podaj mi info kto będzie odpowiedzialny za badanie próbki w labie i kto będzie się zajmował tamtym drugim przypadkiem. Może uda mi się coś przyśpieszyć. Mam pewne podejrzenia co do tych przypadków. Jeśli się potwierdzą będziesz miał o czym opowiadać.”
"Poszukam, dam znać."

Ann już dawno się przekonała, że zawsze można przyspieszyć sprawę pociągając za odpowiednie sznurki.
Prawdopodobnie znała sznurek który można by spróbować poruszyć. Idąc w kierunku strzelnicy napisała kolejną wiadomość na holofonie:
„Panie Dirkauer
Podobno interesuje się pan sprawami związanymi z substancja nazywaną Odlotem. Proszę się zainteresować losami próbki mózgu, która została dziś w nocy pobrana w Miejskiej Kostnicy przy 1st Avenue, i przesłana do miejskiego laboratorium.
Ann Ferrick”
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 28-05-2014 o 00:07.
Eleanor jest offline  
Stary 28-05-2014, 04:06   #115
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Shelby - w drodze do LMC


Jadąc swoim samochodem do szpitala do którego nie zdązył pojechać wczoraj odruchowo analizował cały poranek. Wizyta na komisariacie, wiadomość o śmierci starego Tomkinsa, ta entuzjastyczna dziennikarka Jessika, wizyta w barze i w końcu rozmowa w czarnym samochodzie. - Jakże pasjonujący poranek... - mruknął sam do siebie.

Zastanawiał sie nad pracą w swoim nowym team'ie. Właściwie to nic o nich nie wiedział. Ot spotkali się parę razy w sprawach biznesowych. Nawet wówczas z reguły każdy z nich był w przelocie. Początkowo brał ich za partnerów z pracy ale po dzisiejszej rozmowie zdawało mu się, że to coś więcej.

Zaskoczył go poranny wybuch Remo. Zazwyczaj taki opanowany a dziś go cholera strzeliła. Mimo woli odczuł cień mściwej satysfakcji. Parę dni temu spokojny i opanowany pan superhaker prawił mu kazania na temat opanowania gdy James wpadł do niego jak po ogień a dziś mistrz kamiennej maski ją opuścił. - Widzi pan panie Remo? Jak coś sie robi osobiste nie tak łatwo zachować zimną krew i trzeźwy osąd. A tobie nikogo korpy nie porwały... - mruknął zapatrzony w samochód przed sobą. Choć musiał przyznać, że poza tym dzisiejszym incydentem faktycznie opanowania można mu było pozazdrościć.

Co innego ta Ann. Właściwie to była wredna. I żywiołowa. Ale na pewno miała też silny charakter. Widział zdecydowanie czy wręcz agresję w jej działaniach. Nie wykonywała gwałtownych ruchów, wyglądała dość niepozornie, nie używała ulicznej łaciny ale James nie miał wątpliwości, że ma doczynienia z twardym graczem. Był cholernie ciekaw jakby sobie poradziła podczas treningu. Jeżeli okazałaby tyle determinacji co w reszcie działań to zapowiadało się naprawdę obiecująco.

- Szkoda, że pani dzisiaj nie poszła na ten układ panno Ferrick. Mogło być naprawdę ciekawie... - mruknął po raz kolejny ruszając wreszcie z korku by znów utknąć chwilę później. Wiedza co prawda jak się zachowa podczas tego treningu była cenna dla obu stron. Ale przede wszystkim był ciekaw czy się zgdzi. Czy mu zaufa na te dwie trzy minuty. Wiedzial, że z jego akt powinna wiedzieć na tyle, że jest w stanie zrobić to co mówi. Nie wciskał jej kitu, że nauczy ją rozbrajać bomby czy hakować kompy. Mówił, że może jej pokazać z dziedziny w której był specem. I miał na to papiery. Pozostawała kwestia zaufania czy mu zawierzy czy nie. Szkoda. Prawie powiedział im o wieczornej walce. Nielegalnej. Ale jeżeli nie chcieli zawierzyć jemu czy on mógł zawierzyć im? Potrzebował tej kasy. A poza tym miałby okazję spuścić trochę pary z żył i mięśni. Po tym co się ostatnio działo przydałoby mu się trochę rozruszać. Generalnie bez akcji i treningów ze swoim oddzialem czuł się taki jakiś stary, sklapciały i bezużyteczny. - Noo... Serio z tymi pieluchomajtami dla dorosłych niedługo... - uśmiechnął się wisielczo do James'a z lusterka.

Sprawa braku wzajemnego zaufania do swoich współpracowników miała też strategiczne reperkusje. Wciąż planował tą akcję w Kompleksie. Był na etapie zbierania danych ale na ta chwilę sukces operacji zapowiadał się słabo. Brakowało mu ludzi. Liczył na Carlosa ale służba nie drużba. Wierzył, że jeżeli tylko się wyrwie na pewno nie zostawi kumpla i przyjdzie z odsieczą. We dwóch mogli liczyć chocby na poważny sukces w załatwieniu przygodnego patrolu po cichu ale w pojedynkę dla James'a to się robiło cholernie trudne. Brak partnera w chuj utrudniał własciwie wszystko. Nawet jakby do niczego nie doszło to druga, pewna lufa dawała spory margines bezpieczeńśtwa.

Tak naprawdę na tą chwilę mógł liczyć na Ankę i Zoe. Zoe nawet calkiem przywoicie obsługiwała swoje automaty ale nie dowierzał jej temperamentowi. Nie w akcji jaka sie szykowała. W sumie zostawienie jej w samochodzie było najlepszą dla niej fuchą. Była świetnym kierowcą i jeśli ktoś miałby ich wyciagnąć spod ognia i urwać się pościgowi to była właśnie ona. Jakby chodziło o samo grzanie z luf też sprawdziłaby się pewnie nieźle. No ale gdzieś gdzie trzeba było zachowac dyskrecje i lód w żyłach to po prostu jej niedowierzał.

Co innego Anka. Ani z klamki za dobrze nie strzelała ani przylać nie umiała. Mimo, że i tak nauczył ją paru sztuczek. Własnie takie od jakich miał zamiar zacząć teraz z Ann. Były bazowe, proste i całkiem skuteczne na standardowe zagrożenia. Jednak jego żona na pewno była zdeterminowana i przynajmniej psychicznie gotowa do akcji. Ponadto jej techniczne skille przydałyby mu się już na miejscu więc musiał ją wziąć ze sobą. Tylko że...

No tak. Pozostawał jeszcze aspekt psychologiczno - feministyczny tego teoretycznego na razie team'u: laski się mogły pozarzynać przy pierwszym spotkaniu. Każda z nich dostawała cholery jak tylko coś wypłynęło o tej drugiej. Niby obie zgodziły si wziąć udział w akcji, i że ogólne dobro Keith'a ale do tak po prawdzie James nie miał pojecia jak to wyjdzie. Wątpił by wiedząc kim jest ta druga kiedykolwiek się jakoś stolerowały. Ale liczył, że choć na jedną noc się będą mogły jakoś spacyfikować. A jak nie? - Ja pierdolę, z babami... - rzekł zniechęcony kręcąc w zniechęceniu głową. Ależ żalował, że nie może zabrać na akcję swoejgo starego oddziału. Z nim na pewno by sobie poradzili ze wszystkim co czekałoby na nich w środku.

Tu w rozważaniach James'a pojawiało się okienko dla kogoś trzeciego. Alternatywą była jeszcze akcja we dwójkę z którąś z kobiet czyli pewnie z Anką. Drajwer był przydatny ale nie niezbędny w przeciwieństwie do hakera. No własnie, haker. Prawie od razu pomyślał o Remo. Od technicznej strony na pewno był gotów. I na swojej pozycji na pewno miał więcej mozliwosci od jego żony. A Ann... Z jej ciekawością i determinacją w połaczeniu z saperskimi stzuczkami można by nieźle zamieszać. Zarówno na zewnątrz i wewnątrz. Remo też pewnie wcale nie musiałby być fizycznie obecny i sporo rzeczy mogłby załatwić zdalnie skądeś tam. Tak, ta para miała wielki potencjał możliwosci. Jakby to wyglądało?

Anka z Remo łamią zabezpiecznia z systemów bezpieczeństwa. Mają potwierdzenie, że Keith jest w środku. Szykują się na noc. Ann wraz z nim rozstawia w ustalonych wcześniej miejscach ładunki. Noc. Zoe ich podrzuca. Kye ogłupia kamery i czujniki pokazując, że wszystko jest jak zawsze. On wchodzi wraz z Anką i Ann. Zostają im do pokonania czas, przestrzeń i żywi strażnicy. Anka łamie kolejne zabezpieczenia drzwi i alarmów. Wchodzą do środka. Ale w końcu ktoś ich wykryje prędzej czy później. Najpóźniej zorientowaliby się jakby zgarnęli Keith'a pewnie. Więc właczą się alarmy. Wówczas on torował by drogę reszcie. Paralizatorem, tazerem i swoimi sztuczkami. No i wraz z ładunkami Ann jesli trzeba. Dobry ładunek kumulacyjny otwiera każdą ścianę, pancerz czy drzwi. Mogliby wyjść z całkiem innej strony nawet takiej gdzie w ogóle wejścia nie było. To by zaskoczyło obrońców. Robił już takie numery to wiedział, że tak jest. Musieliby by być w ciągłym ruchu by nie dac się zablokowac i nie utknąć. Czas będzie działał na ich niekorzyść. Tamci ściągnął posiłki z innych sektorów budynku. Więc ciągły bieg, kolejne korytarze, schody, windy i drzwi. Kye mógby im zdalnie ułatwiać sprawę i mówić jaka jest ogólna sytuacja, nawet poblokować tamtych może drzwiami czy windami. Na zewnątrz musieliby jeszcze pokonać ostatni, otwarty kawałek do bramy. Dobry moment dla wrogich strzleców by do nich wygarnąć. Ale w sumie Ann mogła by zmajstorwać jakieś petardy. Dym by ich zasłonił. Może nawet dałaby radę sprokurować mieszankę która by ogłupiła nawet współczesną optoelektronikę. I już bryka i Zoe w środku. Uśmiechnął się. Pewnie by se nie darowała by choć raz przez cała akcję nie wygarnąć ze swoich automatów. Zwłaszcza jak to na pożegnanie. A potem gaz i dzida w miasto!

Uśmiechnął się - Noo... Taki team miałby potencjał. Fantastic Team... - pokiwał w zamyśleniu głową wciąż się uśmiechając. Wiedział, że za mało na razie wie o celu by podejrzewać, że taki numer by przeszedł. Ale z ludźmi z takimi możliwościami mógł się pokusić o taki numer. Albo podobny. Mieli potencjał i mogli się zmierzyć z taki zagrożeniem wciąż licząc na realny sukces. No ale... Zaufanie... O to się wszystko rozbijało.

Na razie z dwójką nowych współpracowników nie wychodziło mu to najlepiej. W końcu może w ostatnim momencie ale jednak nie powiedział im o walce. A to był pryszcz w stosunku do ewentualnej akcji w Kompleksie. Za taki numer można było skończyć za kratkami albo i cmentarzu a nie tylko spisaniem danych przez posterunkowego. Jakoś wątpił by na razie zgodzili sie pójść na taki numer. Jakiekolwiek wady by nie mały Anka czy Zoe zgodziły mu się pomóc. I wierzył, że go nie wsypią przed czy po akcji. Tak samo z Carlosem. Wyskakiwać w ogóle z taką propozycją do tej nowej dwójki znajomych? Własciwie... Właściwie to nawet im nie powiedział, że znaleźli z Anką ten podejrzany Kompleks. Z drugiej strony tamta dwójka nawet nie spytała sie go ani razu o los Keitha.

Wzdechnął ciężko znów kręcąc głową. - Słabo to widzę jak to dalej ma iść w tym kierunku. - pechowo się złożyło, że w tym całym galimatiasie ludzi i zdarzeń jakie go ostatnio oblepiły nie mieli się jak lepiej poznać. A coś mu mówiło, że nowym partnerom zapewnie nie dał się poznać z najlepszej strony. No ale przy tego typu zadaniach to się wcale nie dziwił. jak na razie szło mu dokładnie tak jak powiedział pułkownikowi na odprawie gdy mu zlecił te zadanie. No robił co mógł ale był komandosem a nie detektywem do cholery! Wiedział jednak, że nigdy nie odpuścił czy zadania czy wyzwania. Nie odpuści i tym razem. Ale nie prognozował sobie za dobrych wyników w końcowym raporcie jaki mu za nie wystawią.




Shelby - szpital LMC


James ucieszył, się, że udało mu się w miarę łatwo odnaleźć odpowiedzialnych za leczenie tego sekciarskiego guru. Nastał się co prawda i naczekał ale uznał, że jest szansa dowiedzieć się czegoś o tym medycznym dziwie.
- Oczywiście rozumiem etykę lekarską. Sam jestem przyzwyczajony do podobnych standardów w pracy. Ale ciekawią mnie same te techniki medyczne. Na czym to polega? - spytał z wyraźnym zaciekawieniem.
- Techniki medyczne? - lekarz uniósł brew pytająco. - Nie do końca rozumiem pytanie. Jeśli chodzi o to jakie zastosowaliśmy metody, to pozostaje w dokumentacji medycznej. A jeśli teoretyzujemy, to jest temat na długi wykład - mężczyzna najwyraźniej nie miał ochoty lub czasu na długie pogawędki. - Ogólnie skupia się na próbach pobudzenia mózgu, często wchodząc na eksperymentalną medycynę. Bo zazwyczaj kiedy mózg umrze mózg, to zrobić i tak nic się nie da.
- Bardzo interesują mnie te metody leczenia. Zwłaszcza szanse na sukces i ewentualnie skutki uboczne. Szczerze mówiąc przeszłem standardowe szkolenie z zakresu czerwonej taktyki ale uczono mnie, że śmierć mózgu to koniec. Dlatego tym bardziej jestem zaskoczony jak ktoś w takich okolicznościach, po tak długiej śpiączce był w stanie wrócić do świata żywych. Wydaje mi się to czymś wyjątkowym. - spytał doktora. Miał nadzieje, że mu to jakoś wyjasni chociaż z grubsza.
- Bo i było - uśmiechnął się Potocki i była to cała jego odpowiedź. - Nie mamy nawet pewności co ostatecznie zadziałało, wiele terapii wymaga czasu.
- Nie no, to co pan mówi panie doktorze.. No jest naprawdę wyjątkowe… - po twarzy gościa widac było zaskoczenie i niedowierzanie. - Jak można ożywić martwy mózg?! - pokręcił zmieszany głową. Przypuszczać coś takiego w gadce z kolegami z pracy to jedno a usłyszeć coś takiego od człowieka który się tym zajmuje na co dzień to co innego.
- Martwy czy nie, przypuszczalnie było w nim coś, co dało się pobudzić. Reszta ciała pracowała, krew ciągle utrzymywała wszystkie elementy w stanie żywotnym - doktor wzruszył ramionami. - Ja się tym dalej nie zajmuję, ale te przypadki zaciekawiły kilka osób i temat będzie drążony. Mogliśmy błędnie zakładać nadając mu status martwego. Ciągle uczymy się czegoś nowego - uśmiechnął się słabo.
- Więcej? Mówi pan, że takich przypadków było więcej? Więcej takich ozdrowień? No szczerze mówiąc panie doktorze zdumiewa mnie ta sprawa co raz bardziej. - gość doktora próbował zamaskować zakłopotanie uśmiechem ale niezbyt mu się to udało.
- Nowoczesna medycyna potrafi istne cuda. Przy odrobinie wysiłku i ciągle jeszcze ogromnym pokładom pieniężnym można żyć niemal wiecznie - uśmiechnął się. - Jeśli to wszystko, to czas na mnie. Mam pacjentów, którymi muszę się zająć.
- Żyć wiecznie? Ha! Odwieczne marzenie ludzkości. - rzekł lekko rozbawionym tonem glina. Jednak zaraz dodał poważniej. - A właściwie jak się nazywała ta metoda którą go leczono? I z kim mógłbym dokładniej porozmawiać o tych innych podobnych przypadkach? - spytał szybko widząc, że lekarz zdaje się kończyć rozmowę a chciał mieć wreszcie jakiś konkret.
- Jak już mówiłem, aby poznać historię choroby pacjenta potrzebna jest zgoda medyczna lub nakaz policyjny, przykro mi - lekarz nie wyglądał na takiego, co mu przykro. - O innych przypadkach musiałby pan poszukać w innych szpitalach. Nie wiem do końca kto się tym zajął, u nas był tylko ten jeden. Jeśli to ważne i nie robi pan tego dla własnej ciekawości, powinien pan uzyskać odpowiedni dokument, wtedy będzie pan mógł poprosić nawet o zajrzenie do szpitalnej bazy danych.
- Nie mam tych dokumentów. - rzekł spokojnie James. - Ale owszem interesuje mnie ta sprawa. Jestem prywatnym detektywem. Zajmuję się sprawą w której nazwisko pańskiego byłego pacjenta pojawia się dość często. Jest podejrzany o nakłanianie innych do morderstwa. Zarówno wcześniej jak i obecnie. Wciąż może to robić. Chcę udowodnić, że jest winny i posłać go za kratki albo, że jest nie winny i dalej szukać prawdziwego sprawcy. Zastanawia mnie czy z medycznego punktu widzenia taka śpiączka czy różnorakie terapie jakie był poddawany miały szanse wpłynąć na stan jego umysłu. Wiem, że urazy czy uszkodzenia mózgu mogą wpłynąć na zachowanie pacjenta. Zastanawia mnie jak więc po dziesięcioletniej śpiączce może działać sprawnie i poprawnie czyli tak jak obecnie działa Izaac. W końcu po takiej śpiączce mózg powinien ulec pernamentnym i nieodwracalnym uszkodzeniom. No ale to mnie się tak wydaje. A chciałbym poznać opinię pana jako lekarza, i to specjalisty no i kogoś kto miał do czynienia z tym przypadkiem. - spojrzał uważnie na doktora. Starał się wybadać jak jego słowa wpłynął na niego. Wspomnienie o morderstwie z reguły działało na ludzką wyobraźnie i ludzie odruchowo lubili udowadniać, że nie mieli z tym nic wspólnego. Czasem mówili wówczas ciekawe rzeczy. Zwłaszcza jesli się czuli jakoś ze sprawą powiązani. I miał nadzieję, że choć doktor chociaż streści mu sam schemat działania stosowanej terapii.
- Mówiłem już, że nie było jednej terapii, a wiele. I nie wiem która zadziałała - w głosie Potockiego pojawił się gniew. Albo może nie gniew, a poważna irytacja. - Na razie oskarża go pan o wyzdrowienie. Gdyby był pan prywatnym detektywem, to pokazałby pan licencję. Proszę wrócić ze stosownym dokumentem i nie nakłaniać mnie do popełnienia przestępstwa, związanego ze złamaniem tajemnicy lekarskiej. Do widzenia.
Wyminął Shelbiego i szybkim krokiem oddalił się.
James widział jeszcze gwałtownie oddalającego się rozgniewanego doktora próbując jeszcze coś wymyślić. Ale żadne gwałtowne olśnienie na niego nie spłynęło. - No ekstra... Poszło jak zwykle... - patrzył chwilę jeszcze na pustą framugę drzwi. Rozważał własnie czy spróbować pogadać jeszcze z kimś gdy dostał sms od Anki. Nagle wszystko przestało być ważne. W biegu odpisał krótkie: Już jadę. Zmień wygląd. Będę za 20 min.



Shelby - Budynek na Newtown Ave. 23


Przeciskając się przez ruch uliczny i rozsoloną pośniegową breję myślał gwałtownie nad tym co się stało. - Jak to włamała? Jezu chyba nie tak dosłownie? - miał nadzieję, że nie tak dosłownie. To byłoby po prostu głupie. Zwłaszcza jeśli w perspektywie mieliby faktycznie robić ten domek. Brak możliwości natychmiastowego zadzwonienia i wypytania o to co się stało doprowadzał go do szału. Z drugiej strony nie podejrzewał, że Anka jest aż tak zdesperowana. - Nie, to niemożliwe... Coś musiało się stać... Musiała wyczuć jakąś okazję... Inaczej nie zrobiłaby takiej głupoty. Mieliśmy dila do cholery! - mruczenie na głos pomagało mu myśleć. Wierzył w swoją ładniejsza połowę. Nie ożeniłby się przecież z idiotką. Musiało się stać coś wyjątkowego by popchnąć ją do takiego czynu. ~ Keith! ~ serce zabiło mu żywiej. To musiało być to! Może go wieźli albo coś widziała czy znalazła w inny sposób. Tak, wówczas mogła poddać się presji i zadziałać jak jej podpowiadało matczyne serce a nie jak ustalili. Chyba, że przez ostatnie lata jak się nie widzieli kompletnie się zmieniła a on tego nie zauważył podczas ktrótkich, przypadkowych rozmów. To było możliwe ale dość mało prawdopodobne.

Gnało go też poczucie winy. Wiedział, że gdyby byli razem na pewno by ją zastopował jeśli by uznał to za konieczne. Nawet fizycznie jeśli to by było niezbędne. A jeśli uznałby za grę wartą świeczki to we dwójkę mieli wieksze szanse. No ale nie byli razem. Latał po mieście w sprawie laski która się wysadziła dla jakiejś sekty, bo wynajął ich jej ojciec oraz robot - służący a także ojciec jego koleżanki z pracy, która zdaje się była dziewczyną jego kolegi z pracy a którzy... - Kurwa zamknij się! - wrzasnął jednocześnie do potoku napędzanych poczuciem winy i gniewu myśli oraz kretyna który mu trąbił w sasiednim samochodzie. Swoją drogą... Po chuj ktoś jeździ kabrio w grudniu?! Pytanie: Co ja tu robie? błąkało mu się w głowie od paru dni. W tej chwili wypalało mu od środka czaszkę.

Uspokoił się momentalnie gdy zajechał w okolicę interesującego go budynku. Czteropiętrowy budynek. Po chwili zlokalizował dwie prawie bliźniacze furgonetki. Jeden znajomy z wyposażenia żołnierz w jednej klatce. Ze swojego miejsca widział trzy klatki. Żołnierze zdawali się byc spokojni. Najwyraźniej nie spodziewali się większych kłopotów i byli pewni swojej przewagi. Inaczej by było gdyby mieli meldunek, że podejrzany ma broń. To akurat działało na korzyść jego i Anki. Ze swojego miejsca wysłała jej krótkiego sms'a: "Jestem na dole. Podaj klatkę i nazwisko właściciela."

Spokojnie przełożył sportową torbę na przednie siedzenie. Odsunął zamek i sprawdził zawartość. Oczuł znajomą ulgę gdy okazało się, że wszystko było jak zostawił. Zasunął z powrotem zamek.

Jeszcze z samochodu zrobił zdjęcie telefonem zaparkowanej przed nim furgonetki. Chodziło mu głównie o numer rejestracyjny. Chciał mieć chociaż jeden identyfikowalny samochód z tego Kompleksu.

Najzwyczajnej w świecie zamknął samochód i ruszył wdłuż furgonetek. Niestety z bliska okazało się, że to jakieś ekologiczno - elektryczne gówienka. Więc prowizoryczny pomysł z dywersją zapalonej gazety w baku odpadł z miejsca. Szkoda. Przy vanach był jeden żołnierz. Jak na sytuację był całkiem spokojny. James wiedział, że jeden człowiek nie może być na raz z każdej strony dwóch bryk. Więc tak starał się wyczaić moment, że gdy tamten znalazł się po przeciwnej stronie podłożył pod jedną z maszyn podsłuch. Jeszcze nie wiedział czy się obecnie do czegoś przyda czy nie ale wolał mieć niż nie mieć. Teraz pod obcykanym wcześniej samochodem miał podsłuch. Zawsze krok do przodu.

Następnie spokojnie ruszył wzdłuż budynku. Obserwował okna starając się ocenić czy i ilu widać żołnierzy w środku. Jakby wyszło, że sprawdzają mieszkanie po mieszkaniu to dobrze bo zajmie im więcej czasu. Ale to źle bo w końcu dotrą do Anki. Oceniał jak też wyglądają alternatywne podejścia do budynku w postaci piwnicznych okienek albo balkonów. Nawet pozostawione okno na parterze mogło w razie czego wiele zmienić.

Wedle zdjęć jakie mu wysłała miał podejrzenie na konkretną klatkę. Ale sprawdził jeszcze telefon czy mu odesłała sms'a. Miał pewien plan. Ruszył spokojnym krokiem i z trochę zafrapowaną miną ku sąsiedniej klatce. Miał nadzieję wyglądać na kolejnego zaciekawionego gapia czy mieszkańca. Ruszył naprzeciw drzwi. Jeśli w srodku byli jacyś żołnierze przy wejściu miał szansę ich zobaczyć. Przed wejściem starał się odszukać domofon z numerami czy nazwiskami. Miał nadzieję, że uda mu się w ten czy inny sposób dostać na którąkolwiek w sumie klatkę a potem przejść na samą górę. I że na dachu nie szukali nikogo. Z pustego dachu na czwarte piętro dowolnej klatki było dostać się w chuj łatwiej niż przebijać się przez cztery piętra pełne wojaków no nie?
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-05-2014, 06:13   #116
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



- No... chyba, tak? – wypowiedział słowa do Felipy z szeroko otwartymi oczami i uniesionym czołem.

Oboje wiedzieli, że do tematu trzeba będzie wrócić w innych okolicznościach. Niecierpliwy strażnik niecierpliwił się czekając na odprowadzenie Felipy do jej celi.

Pożegnał żonę uśmiechniętym spojrzeniem.

Walters wyszedł z aresztu skołowany. Potrząsł głową z niedowierzaniem. Znał jedną zasadę, której póki co trzymał sie w życiu i nigdy nie zawiódł. Nigdy nie staraj się dokładnie zrozumieć kobiety. Niewykonalne. Jednak intrygująca myśl o tym co powiedziała Felipa wciąż powracała jak zwijające się jojo. Wziął to za dobrą monetę i miał zamiar cieszyć się z takiego obrotu sprawy, odgradzając się od podszeptów, że Felipa pogrywa sobie z nim bezczelnie. Dlaczego miałby nie ufać, że on też zasługuje na miłość? Łatwiej było w to wierzyć niż w to drugie.

Sprawą holofonu żony zajął się od razu. Wystarczył kontakt z Miracle i po dwóch godzinach dostał wszystkie dane z pamięci. Wyczyszczony z wszystkiego, pusty holofon został w policyjnym depozycie. Ed nie miał czasu szpiegować żony, ani takiego zamiaru. Jednak sprawdzenie zapisu z wycieczki kochanej Śnieżynki do magazynu, trzeba było zobaczyć. W końcu obiecał działać w sprawie Waylanda, z pośpiechem jakby Waltersowi paliły się jaja.

Nie było jeszcze godziny 9pm na wskaźniku kamery, kiedy pojawiła się na niej dwójka ludzi. Kobieta szła z gracją, jej ciało okrywał dopasowany strój. Mężczyzna wręcz przeciwnie, rozglądał się wokół z raczej przestraszoną miną. Przez chwilę patrzył nawet bezpośrednio na kamerę. Weszli przez główną bramę, zgłaszając przez zwykły domofon. Nie wiadomo co powiedzieli, ale wpuszczono ich od razu. Dokładniej: co powiedziała kobieta, to ona rządziła. Jedną rękę trzymała w kieszeni. Broń? Być może.

Wpuszczono ich do magazynu przez zwykłe wejście dla personelu, światła zrobiło się więcej, należało zmienić kamerę. Odnajdując odpowiednią, można się było przyjrzeć dokładnie fałszywej Felipie. Była bardzo dobrze odwzorowana, lecz czapka i kaptur, a także częściowo zarzucone na twarz włosy ukrywały te najdrobniejsze szczegóły. Najłatwiej podejrzewać holograficzną maskę. Nieznajoma trzymała wszystkich na dystans, nie licząc Waylanda, za którego plecami znajdowała się prawie ciągle.

Obraz zaopatrzony był także w fonię. Dało się wysłuchać krótkiej konwersacji.

- Konserwacja. Mój numer identyfikacyjny GH-341 - uruchomiła holograficzną legitymację, zbyt niewyraźną dla kamery. I dla strażników raczej też. Oni też musieli znać zasady gry.

- Proszę o sygnaturę. Ostatnio często się wam coś psuje - żart zawisł w próżni, kiedy kobieta złożyła elektroniczny podpis i od razu skierowała się do drzwi wgłąb, prowadząc przed sobą Waylanda.

Weszli do głównej części magazynu, potem do tej lepiej zabezpieczonej. Kobieta znała kody, czujnik przyjął odcisk jej palca. Wystukała coś na klawiaturze i obraz kamer znajdujących się w najdalszej części - serwerowni, stał się szary.

Pojawił się ponownie po dwóch godzinach, kiedy kobieta opuszczała to miejsce. Sama. Mijając strażników podpisała się raz jeszcze.

- A ten drugi? - usłyszała pytanie.

- Jest częścią systemu. Ktoś go zabierze za jakiś czas.

Wyszła.


Ed obejrzał nagranie kilkakrotnie. A więc jednak Wayland. W skupieniu rozważał wszystkie możliwości namierzenia paniusi w skórach. W końcu zaczął działać a dokładniej zlecił robotę Jon-Carlo i ludziom Sato. Choć namierzenie kobiety przez porównanie figury z wszystkimi pracownikami i współpracownikami CT oraz notowanymi kobietami w systemie tego państwa, miało zająć nawet dla wielu super-maszyn sporo czasu, to przynajmniej od ręki z ruchu warg ustalił co powiedziała fałszywa Felipa do strażników z domofonie.
„Konserwacja sprzętu.”
A już liczył na jakieś wydumane, kluczowe frazy.

Walterowi zaczynała w głowie wychodzić jakaś tam układanka. Dziwna i chora jak każda teoria spiskowa.

Ktoś, czyli ten co stał za Zbawicielem, korporacja i prawdopodobnie Corp-Tech, rękoma niezależnych i niepowiązanych bezpośrednio z nimi kontaktorów, eksperymentowało na ludzkich mózgach, kto wie, może nawet wszczepiając AI do ludzkiego ciała lub formatując w ten sposób umysł człowieka, że wychodziło na jedno. Do tego mógł być potrzebny Odlot, bez którego organizm wyłączyłby się nie znosząc bólu i nie akceptując takiego wszczepu. Czy odblokowaniu możliwości ludzkiego mózgu sprzężonego w maszynę z wielu takich warzywek, mogło wpływać na stabilność sieci? Nie wiedział. Możliwe, że to co było testowane nie mogło być przeprowadzane z narażeniem się na wykrycie przez aktywna łączność. Wszystko to brzmiało strasznie idiotycznie i szybko machnął ręką wiedząc, że sam jest tylko trybikiem bez predyspozycji do geniuszu i że sam nic nie wymyśli mądrego, a tylko straci czas.

Jedno było prawdopodobne, że Wayland podzielił los dzieci z domu Hardinga i nawet chyba wiedział gdzie teraz przebywa. Adres tajemniczej fabryki, która wedle Jon-Carlo mogła być odpowiedzialna za zagłuszanie sieci, prawdopodobnie wiązał się również ze Zbawicielem. Z drugiej strony mogła to być pułapka. To dzięki temu, że Caleb Daft stał się popularny w sieci natrafił na ten trop. Zupełnie jakby ktoś tego chciał i liczył, że przyciągnie Waltersa niczym kac do piwa.

Na spotkanie z panią Mecenas pojechał odświeżając się prysznicem. Stracił apetyt na jedzenie przez stres ostatniego dnia i obszedł się tylko zaspokojeniem pragnienia w bufecie wieżowca, gdzie adwokatka miała swoją prywatną kancelarię.
Pojechał na górę strzeliwszy w samotności przy barze dwie setki.
Poluzował krawat w windzie.
Tak, był tego dnia skołowany na maksa i zupełnie beztroski.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 28-05-2014 o 06:19.
Campo Viejo jest offline  
Stary 28-05-2014, 15:35   #117
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Widok Foxie był nie tyleż zaskakujący co wręcz orzeźwiający. Felipa nie myślała, że można aż tak ucieszyć się na widok średnio sobie znanej dziwki ale zdecydowanie te mury uczyły pokory i doceniania każdej życzliwej twarzy. Nawet tych... un poco zbyt życzliwych.

- Zakochałam się w tobie. Znowu! - szepnęła Latynosce do ucha, gładząc po udzie. - Może chwila przyjemności potem? - zachichotała. - Jin-Tieo przesyła pozdrowienia i pyta, czy chcesz wyjść od razu. Kosztem trzymania głowy nisko i bycia… być może bycia poszukiwaną.

Felipa ucieszyła się z widoku znajomej twarzy. Spontanicznie uścisnęła kobietę robiąc jej miejsce na swojej pryczy.
- Jin... Może mnie stąd wyrwać siłą? Foxie, jesteśmy na mierda posterunku policji - ściszyła głos do szeptu.

Foxie objęła ją czule. O ile latynoska dobrze pamiętała, to była zawsze okropnie chętna na wszelkie "interakcje".
- Słonko, wiem o tym. Nikt nie będzie szturmował, zawsze może coś jednak wyniknąć i zechcą nas przenieść. W drodze to różne rzeczy się wydarzają. Ciągle są tacy co chętnie biorą... - ostatnie słowa wypowiedziała bardzo pobudzającym szeptem, aż można się było zastanowić, czy na pewno mówi o pieniądzach.

- Puta madre... - Felipa przygryzła wargę rozwazajac wszystkie zs i przeciw. Bezwiednie zdjęla dlon Foxie ze swojego uda i ulozyla na materacu. - Nie... To by mi spalilo na dobre tozsamosc. Cal... by sie wsciekl, najął mi adwokat i sie stara mnie stad wyciagnac legalnymi sposobami. Powiedz Jinowi zeby dal mi czas do wieczora. Jak do tej pory nic sie nie zmieni... - zamilka przetrawiajac wyraznie pokusę. - A jak na dzielnicy? Mow jakie nastroje i ostatnie wydarzenia.

- Ciężko będzie przekazać kolejną wiadomość, ale postaram się. Moje przewinienie jest na tyle małe, że zaraz powinni mnie wypuścić - uśmiechnęła się, z rozczarowaniem przyjmując odsunięcie swojej dłoni. - Nastroje nieciekawe, jak i wczoraj. Niektórzy bardziej wściekli, bo Bloodboys wykorzystali sytuację i zaatakowali. Podobno Meatboya dorwali, nie wiem czy żyje. Han bardziej na tym korzysta, zbiera większość, planując jakąś zemstę. To tylko plotki, bo mnie blisko nie trzymają. Przynajmniej dopóki nie zaciągnę do łóżka.

- Joder... Meatboy jest twardym skurwysynem i ma wygar. Jego muerto niektóre rzeczy by pewnie ułatwiła ale jest jednym z Rustlers i w ogólnym rozliczeniu osłabiłoby to gang... Źle się dzieje, muy muy źle - kwaśna mina rozgościła się na twarzy Latonyski niby w wygodnym fotelu. - Słuchaj... a wiadomo kto z naszych wjechał do Hardinga, dilera odlotu? Ponoć znaleziono tam dzieciaki na których przeprowadzano experimentos ze wszczepami - myśli Felipy krążyły nad tym tematem choć to nie była w zasadzie jej sprawa.

Foxie popatrzyła na nią, może przez sekundę nad czymś się zawahała, zanim wzruszyła ramionami.
- Ludzie Meatboya? Nie mam pojęcia. Miałam wczoraj pracowity dzień.

- Dużo klientów? - Felipa nie tyle była ciekawa co zwyczajnie chciała podtrzymać rozmowę. Była gadatliwą osobą a przez izolację w areszcie czuła się w tej kwestii wyposzczona. - Już nie bierzesz trabajos od Milady, verdad?

- Czasami, jak mnie poprosi. Jestem teraz bardziej cybernetyczna, dla tych co ich to kręci - objęła swoje cycki i ścisnęła, pokazując jak sprężynują. - Mam więc klientów typowo pod siebie. Można rzec, że się dorobiłam - roześmiała się.

Felipa nie bardzo wiedziała jak skontrować taką przechwałkę. W końcu uniosła przed swym nosem dłoń z błyszczącą jak trofeum obrączką.
- A ja za mąż wyszłam - powiedziała oczywiście zanim przemyślała jak to zabrzmi. Głos pobrzmiewał od sporej dawki cynizmu, który namnożył się w zimnych murach aresztu. - Jak z mierda bajki... Ćpunka z gangu która strzela strażnikom w kolana i płatny killer, co wykańcza dilerów odlotu, drżyjcie Free Souls...

Coś ciekawego pojawiło się w oczach Foxie. Aż zaniemówiła na chwilę, zanim podjęła ostrożnie.
- Ty, za mąż? Jeszcze za, jak to mówisz, jakiegoś solo? Jestem zazdrosna! Pokochałaś go za to, że nie przepada za nowym naszym uzależniaczem? - spytała ze sporą dawką ciekawości.

- Ja... hm... - Felipa zamrugała kilka razy jak uczennica zaskoczona wywołaniem do tablicy. - No co ty. Amor to nie interesy.
Chwilę milczała rozmyślając nad sobą i Edem. Szukając przyczyn i powodów. Dlaczego w zasadzie wybrał ją? Dlaczego ona wybrała jego? Przeznaczenie? Chemia? A może czysty przypadek?

- Och, jedno drugiego nie wyklucza, kochanie - uśmiechnęła się. - Opowiedz mi o nim. I tak nie ma tu nic innego do roboty...

- Bien - trudno było się z Foxie nie zgodzić. Nuda zabijała skuteczniej niż kule. - Caleb jest... silny, w przeciwieństwie do mnie. I nie mówię tu o músculos - zaczęła wyliczać na palcach z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach. - Mądry I rozważny. Znów nie jak ja... Choć potrafi wrzucić na luz i wtedy się bawimy. No i jest... si, dobry dla mnie, to importante. Nie jestem do końca pewna co on we mnie widzi i... hm... chyba się trochę boję, że przejrzy na oczy i mnie wreszcie zostawi. Co prawda... żeby nie było, że to jakiś mierda principie w czerwonym ferrari, completamente ideal... Za dużo w siebie wlewa piwa. Jest ciągle na rauszu. I... brak mu do mnie cierpliwości. Kiedyś mi się wydawało, że nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi ale niespodzianka! Ja potrafię...

- Nie jestem ekspertką od stałych związków - Foxie zaśmiała się - ale słyszałam, że jeśli dasz facetowi czego w życiu potrzebuje, to nigdy cię nie zostawi. Najwyraźniej musisz mu to dawać. A ze słów wnioskuję, że nie przemawia przez ciebie tylko fascynacja, ale i coś więcej. "Jest mądry i rozważny" - zacytowała tonem Felipy. - Mówiłaś, że trudni się czymś mało przyjemnym. Nie boisz się tego?

- W jakim sensie? Że jest zdolny do... - ucięła jakby nie chciała wypowiadać tego na głos. - Cóż, ja też święta nie jestem. Zostawi to, obiecał. I ja też, finalmente... Chyba każdy z nas o tym myśli, co? O kimś na stałe, amor, familia?

- O tak, pięknym domu na słonecznym wybrzeżu i seksie dla samej przyjemności, a nie pieniędzy - Foxie rozmarzyła się również, trochę inaczej niż Felipa. - W pełni od swojego przeznaczenia nie uciekniesz, wiem co mówię. Można to jednak wkomponować w zupełnie inne życie - teraz zabrzmiało to, jakby i ona miała jakieś tajemnice.

- Zabrzmiało jak twoja privado filozofia... Rozwiń, może i ja coś z tego wyniosę.

Zrobiła poważną minę, obróciła się do niej przodem i z bliska bardzo poważnie spojrzała w oczy.
- Kotku, przemyśl swoje słowa. Ja i... filozofia? - w oczach zabłysło jej rozbawienie. - Mówię tylko, że wszystko można połączyć. Moje uzależnienie od seksu, piękną plażę i miłość mojego życia, która dostanie dopalanie do... wiesz czego. O tym mówię.

- Nie - Felipa uśmiechnęła się kącikiem ust i pokręciła głową. - Nie wszystko da się połączyć carino... Życie to suka i zazwyczaj każe nam wybierać.
Przygryzła paznokieć zastanawiając się nad czymś intensywnie. W końcu machnęła dłonią jakby odganiała upierdliwego owada, błysnęła bielą zębów.

- Eh, może się jakoś wszystko ułoży. No a ty? Masz już kogoś na oku, kto będzie cię na tej plaży nacierał olejkiem?

- Przychodzą i odchodzą - dziwka westchnęła. - Tak to już jest dla niektórych.

Felipa pokiwała głową, choć w duchu nie do końca oddając jej rację. Niektórzy byli przecież jak góra. Zawsze na swoim miejscu. Nie odchodzili. Nie zawodzili. Nie zostawiali. Jak Bullet, Wayland, Milady. Jak Ed? Za wcześnie żeby osądzić.
Dlatego nie mogła zostawić Michaela. Była przecież jego górą. Gdziekolwiek teraz był. Ranny, głodny czy wycieńczony... Na pewno wierzył, że ona, Felipa, robi wszystko żeby go odnaleźć. Takich oczekiwań nie można zawieść, choć rozumiała frustrację Waltersa...
Westchnęła czując ciężar wszystkich kotłujących się pod czaszką myśli. W areszcie nie poświęcała czasu niczemu ponad je.
Czas stąd wyjść.
Czas działać putta madre...
 
liliel jest offline  
Stary 29-05-2014, 15:42   #118
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 2:55 pm czasu lokalnego
Czwartek, 17 grudzień 2048
Nowy Jork



Felipa

Smutne, nędzne życie aresztantek ciągnęło się jak flaki z olejem, wymieszane z ze starymi skarpetami i zużytą dziecięcą pieluchą, sądząc z zapachu większości wpychanych do celi osób. Foxie nie ciągnęła rozmowy na siłę, dziwka wydawała się osobą pozbawioną większych dylematów moralnych, lecz bystre oczy latynoski wyłapały, że martwi się czymś, o czym rozmawiać nie chciała. Mówi się trudno, żyje się dalej. Wywołano ją i pożegnały się. Czule, bardzo czule, ze strony nienaturalnej blondynki w każdym razie.
- Szepnę Jinowi - usłyszała jeszcze na pożegnanie i koleżankę wyprowadzono. Metalowa krata zasunęła się za nią, uderzając mocno i hałaśliwie. W dobie automatów oczywistym stawała się celowość tego dźwięku. Nie był to urlop pod palemkami.

Uszanowali jej prośbę, nikt nie zamierzał odbijać więźniarki, z trudem opanowującej zimno w swoim skąpym stroju pani Mikołaj. Minuty ciągnęły się godzinami, do zatłoczonego pomieszczenia nie wprowadzono już jednakże żadnej znajomej twarzy, co wydłużało jeszcze całość czekania. Bierność, czy mogło być coś gorszego? Sama się w to wpakowała, można by rzec. Coś osiągnęła, teraz tracąc to razem z przeciekającym przez palce czasem. Gęsia skórka i to zimno, które czuła w środku, nie wynikały wyłącznie ze słabego ogrzewania. Wayland gdzieś tam był.
Trop zimny niczym lodowa pustynia.
Czy nie jakoś tak określił to Remo? Z każdą chwilą zmrażał się bardziej.

Jakaś dziewczyna stylizująca się na pankówę, ale kupująca wszystko w najdroższych butikach sądząc po dopracowaniu każdego elementu czarnego stroju, zaczęła szlochać, głośno wciągając smarki do nosa. Wrogie spojrzenia przesunęły się na nią, w tym to należące do latynoski, którą wyrwano z myśli i zdaje się krótkiej drzemki. Wściekłość narastała. Temperament się budził. Krata celi otworzyła się hałaśliwie.
- Felipa de Jesus!
Zerwała się, nie chcąc być tu ani sekundy dłużej. Strażnik, bez słowa, poprowadził ją za sobą drogą, którą poznała tego ranka. Otworzył po drodze jeszcze jedną kratę. Przeszli do mniej zabezpieczonych rejonów. Była wolna?
Wepchnięto jej do rąk wszystkie rzeczy z depozytu.
Napotkała spojrzenie detektywa, bacznie studiujące wcale nie tak pięknie aktualnie wyglądającą twarz.
- Wyznaczono i wpłacono za ciebie kaucję. Podpisano Jin-Tieo. Skutecznych masz znajomych.
Po tonie poznała, że ani przez chwilę nie był z tego zadowolony.
- Pierwsze przesłuchania jutro w południe. Masz się zjawić.
Odszedł, mogła się upewnić, że nic z jej rzeczy nie zniknęło. Nie fizycznie. Holofon był bowiem całkowicie wyczyszczony, co raczej dziełem policji nie było. Nie ostał się nawet jeden sms czy kontakt. Nie, jeden był. Don Flack, policyjny detektyw zostawił swoją wizytówkę.

Ani Jin, ani żaden z jego ludzi nie został po nią wysłany, nie do komisariatu w każdym razie. Nie miała numerów do nikogo, więc wysłanie wiadomości nie wchodziło w grę. Zostawały taksówki, albo komunikacja miejska. Płaszcz zdecydowanie za słabo chronił prawie gołe pod nim ciało. Na dodatek gliny dezaktywowały wszczepy, nie dbały jednak szczególnie o przywrócenie ich działania. Wyszła na zewnątrz, mrużąc oczy, mimo słońca schowanego za grubą warstwą chmur. Nadal nikogo. Zero znajomych twarzy. Jin naprawdę mógł mieć problemy z ludźmi. Brak rąk do pracy to konkretny problem.
Nie odeszła daleko, organizując sobie transport. Nie zdążyła. Nie rzucający się w oczy Murzyn pojawił się nagle za jej plecami. Poczuła dotyk lufy na plecach.
- Jeden zły ruch lub krzyk i jesteś martwa. Idź!
Popchnął ją delikatnie, do białego mini-vana, który podjechał właśnie i zatrzymał się tuż obok. Drzwi otworzyły się i ujawniły zasłoniętą twarz człowieka w środku. Przyciemniane szyby nie pozwalały zobaczyć tych na miejscu kierowcy i pasażera, Felipa miała jednak prawie pewność, że tam są. Wepchnął ją do środka.
- Sporo nas kosztowałaś. Gadaj, gdzie jest twój kochaś?! Wie dobrze co miał dla nas mieć! - syknął wściekle.


Caleb

Elena zsunęła się z biurka, na którym siedziała, poprawiając spódnicę, aż materiał nie zasłonił większej części ud, a każda zmarszczka nie została wygładzona. Obcasy zastukały o posadzkę, a na ustach pojawił się uśmiech.
- Dziękuję za odprężającą wizytę. Jestem pewna, że sprawy szybko przyjmą... - zmarszczyła brwi, czytając wiadomość, która pojawiła się na jej holofonie.
- Dziwne. Właśnie otrzymałam informację, że została wyznaczona kaucja. Ktoś już ją wpłacił, a Felipa została zwolniona z aresztu. Jutro pierwsze przesłuchania. Taka szybkość wprawia mnie w zakłopotanie, szczerze mówiąc. Sugeruje użycie mało zgodnych z prawem metod.
Wydawała się autentycznie zatroskana.
Walters także. Łatwo było bowiem sprawdzić, że holofon jego żony nie odpowiada, tak jakby ciągle znajdował się w policyjnym depozycie. Krótka wymiana informacji pomiędzy panią adwokat a kimś z posterunku potwierdziła natomiast, że latynoska została zwolniona, rzeczy wydane, a ona sama skierowała się już do wyjścia.

Wiadomość od Sato wydawała się nie związana z tym tematem.
Cytat:
Otrzymaliśmy przelew z opisem "Pozdrowienia z Brooklyn Pub"

Psyche, Mik

Mik swoją wiadomością musiał poruszyć kilka drażliwych strun. Odpowiedź Alana poszła bowiem do całej trójki, wraz z cytowaniem ostatniego sms-a cyborga.
Cytat:
Nie interesuje mnie co sobie układasz w głowie, Maroldo. Może powinienem komuś powiedzieć, że stajesz się zbędny ze względu na całkowitą utratę profesjonalizmu. Sprawa Madsena nie jest waszą sprawą. Zapewniono mnie, że nie ma absolutnie nic wspólnego z Odlotem. Pewne typy działalności wymagają poświęceń, również jeśli jest niemożność uratowania życia jednej czy dwóch osób. Wy się nie wtrącacie do jego zadań, on do waszych, koniec tematu. Dziecko zostanie sprawdzone, jeśli da się je uratować to zrobimy to.
Odnośnie Bloodboys, zdecydujcie się, czy chcecie ich przekabacać czy likwidować. Obiecać im możemy, że nie zostaną zniszczeni. Nie liczcie na żadne darowizny ze wszczepów, umowy handlowe i inne tego typu działania. Zawsze walczyli ze sobą, tylko eliminacja jednego z tych gangów uspokoiłaby sytuację. Powinieneś to wiedzieć. Jest możliwa zmiana celu i uzyskanie kontroli nad Bloodboys zamiast Rustlers, CT jednakże nie będzie płaciło obu gangom na raz.
Strike team na wieczór/noc możliwy. Potrzebny będzie czas, cel i miejsce.
Sprawdziłem komisariaty, kobieta która zabiła kolegę na wczorajszej imprezie to Omah Orana, przebywa obecnie w areszcie na Rikers Island. Postawiono zarzuty zabójstwa z premedytacją, badanie toksykologiczne może zmienić klasyfikację czynu na nieumyślne zabójstwo.
Dochodziła trzecia popołudniu, gdy odezwał się alarm. Zaprogramowany na rozpoznawanie twarzy obraz powiadomił o znalezisku. Ekran rozjaśnił się, pojawiła się stojąca przed posterunkiem Felipa w tym samym płaszczu co w nocy. Odeszła kawałek, nikt chyba na nią nie czekał. Wypuścili ją! Szybko i niespodziewanie.
Tak samo jak niespodziewanie podszedł do niej Murzyn i wepchnął praktycznie do białego vana, który podjechał w tej samej chwili. Wszystko to jeszcze w zasięgu pozostawionej przez Mika kamery.


Ann

Można powiedzieć, że Remo otworzył przed nią wszystkie drzwi. Potwierdziła kartą wybrany przez siebie numer piętra i poczuła nagłe przyspieszenie. Dział marketingu. Wielki jak każdy inny w korporacji. Wydawało się, że głównym celem takich ludzi okazywało się maskowanie i tuszowanie wszelkich wpadek wizerunkowych, jakim poddawany był Corp-Tech od samego początku i jakich to sam często był sam sobie winien. W trakcie jazdy odczytała dwie nowe wiadomości. Jedną na swoim numerze - od dziadka Kenetha:

Cytat:
Muszę przyznać się, że moje techniki perswazji zawiodły. I nie wiem chwilowo co może otworzyć jego oczy. Jego znajomi potwierdzają, że odsunął się od nich, szukając zapomnienia. Najpierw były używki, później zamiast nich ta sekta. Nie bywa w domu, nikt ze starych przyjaciół nie wie, gdzie go szukać, co stawia mnie w kropce. Nie mogę jawnie zabronić mu żyć zgodnie z tym jak chce, a jednocześnie coś się we mnie buntuje, widząc ten upadek. Oficjalnie nie mogę wykorzystać swojej pozycji do tego, jeśli wyrazisz zgodę i pragniesz odzyskać przyjaciela, pomóż mi. Koszty nie są problemem. Chętnie spotkam się ponownie.
Wiadomość do Miny była bardziej tajemnicza:
Cytat:
Mam coś, co może cię bardzo zainteresować. Ty być może będziesz w stanie pomóc mi. Możliwe spotkanie. Jedna odpowiedź na ten numer, podam czas i miejsce. Ryzyko jest wspólne, wiedz jednak, że jestem przyjacielem.
Podpisano: Jamaz.

Drzwi windy otworzyły ją, wypuszczając prawie wprost na wielki, głośny open-space. Marketing. Chodzi o to, by przekrzyczeć konkurencję. Wszędzie wisiały, błyszczały, migały lub poruszały się reklamówki Corp-Techu, a całe piętro wydawało się aspirować do tytułu największego chaosu w całym tysiącmetrowym budynku. Pierwszy spytany nie wiedział nawet kogo szuka. Drugi zmarszczył czoło, wskazując kierunek.
Okazało się, że nie musi szukać długo. Hyuston pojawił się sam. Niski, chuderlawy, chłopak jeszcze a nie mężczyzna. A już "senior" przy nazwisku.


Kye

Rikers Island powitało go tak samo jak wcześniej. Bramy, zasieki, kamery i setka innych zabezpieczeń. Czy to przed próbującymi ucieczki, czy to próbującymi im to umożliwić ludźmi z zewnątrz. Także takim jak on, hakerom i netrunnerom.
Znów trochę czekania, znów ta sama sala i niewygodne krzesło. Szyba przeciwpancerna, za nią pojawiająca się ta sama twarz, na obliczu której błąkał się krzywy uśmieszek. Jonathan Parkins nawet ubrany był tak samo. Oczywiście, przecież wszystkie więzienne stroje są identyczne.

- Podjęliśmy decyzję - odezwał się pierwszy, powtarzając poprzednie słowa. - Skoro możesz się ze mną spotykać w dowolnym praktycznie czasie to znaczy, że przysługa ma być nie dla byle kogo. Nie chcemy zgnić w kiciu. Chcą nam dojebać dodatkowe zarzuty, zmyślone. Pierdolony prokurator znalazł sobie zabawę. To wymuszanie podjęcia decyzji, zgadza się? Wiedziałeś o tym? - potrząsnął głową, nie licząc chyba na odpowiedź. Nie na szczerą odpowiedź w każdym razie. - Nieważne, mamy warunki.
Nachylił się, jego oczy odnalazły oczy Remo. Mówił tak, by kamera nie nagrywała jego warg.

- Masz siedzieć na tym samym wózku. Jak coś robimy, robimy razem. Jak znikamy, znikamy razem. Udowodnij, że jesteś ciągle jednym z nas, a nie pieprzonym, zjebanym do końca korporatem. Możesz zapewnić nam wyczyszczenie kartotek, to twoja też powinna temu ulec. Zawsze chciałeś stąd spierdolić, nie?
Wyprostował się i uśmiechnął. Jedno szambo. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Kiedyś tak to działało. Remo wiedział, że dużo się zmieniło.


James

Cytat:
Klatka A, użyj nazwiska Smith. Mogę otworzyć dowolną klatkę, jeśli będziesz w stanie wpisz w domofonie numer 0307
Anna nie zawodziła, przynajmniej nie w tym wypadku. Musiała mieć swoje powody. Pytanie o nie teraz byłoby mało taktowne nawet dla Shelbiego, który przecież nie mógł kilku ostatnich rozmów uznać za pełni udane. Może dlatego, że jego umysł za bardzo krążył? Skakał od jednego problemu do drugiego, przez co żadnemu z nich nie poświęcał wymaganej uwagi.
Teraz już nie miał wyjścia. Musiał się skupić, jeśli mieli wyjść z żoną cało z obecnej sytuacji. Żołnierz kręcił się przy jednym z vanów, nie zwrócił jednakże uwagi na idącego raczej spacerowym krokiem mężczyznę. James wszedł w cień masywnego sześcio-piętrowca, idąc wzdłuż niego chodnikiem przy bocznej alejce. Najbliższa niego była klatka D, przejść musiał wręcz na drugi koniec. Mógł przy tej okazji przyjrzeć się surowej, ceglanej konstrukcji. Od strony głównej ulicy były sklepy, od tej, którą szedł - jedynie ściana pozbawiona okien. Dwie duże wnęki i dalej już zakręt oznaczający koniec. Wejścia na klatki znajdowały się właśnie tam, we wnękach. Podobnie jak schody ewakuacyjne, dostępne dopiero od pierwszego piętra. Niełatwo doskoczyć.

Obszedł całość, zauważając jedną regułę: przy każdej z czterech klatek ustawiono uzbrojonego żołnierza, kryjącego się w przedsionku. Mimo tego Shelby spróbował metody bezpośredniej, ale zanim zbliżył się do domofonu na tyle blisko, żeby wpisać numer, drogę zastąpił mu właśnie ten nietypowy strażnik.
- Nie może pan teraz wejść. Zagrożenie chemiczne, proszę się cofnąć. Sprawdzamy cały budynek i ewakuujemy ludność.
Faktycznie, dało się zauważyć nielicznych wychodzących, niezadowolonych ludzi. Żołnierze może i nie mieli oznaczeń, ale mundur to mundur. Ktoś taki jak oni odznak przecież nie nosił. Poza tym, z nabitą bronią się nie dyskutowało.
- Pieprzone dupki, pewnie nie ma żadnego zagrożenia, tylko sobie robią pieprzone ćwiczenia - Shelby usłyszał mamrotanie jednego z odchodzących.

Musiał zdecydować co robić. Okna dostępne z parteru były zamknięte i na bank antywłamaniowe. Próba przebicia się przez nie do środka jakiegoś mieszkania z góry skazana była na wzbudzenie zainteresowania przechodniów, gapiów i czekających na zakończenie "zagrożenia" mieszkańców. Każde ze schodów ewakuacyjnych również były doskonale widoczne. Znając swoje możliwości, James wiedział, że dałby radę doskoczyć i podciągnąć się. Nie niezauważenie jednak. Najlepsze byłoby pewnie odwrócenie uwagi pilnującego klatki żołnierza, nawet tak, żeby go dzięki temu ominąć.
Ale jak to zrobić?

Cytat:
Słyszę ich na moim piętrze! Pospiesz się!
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 29-05-2014 o 19:42.
Sekal jest offline  
Stary 03-06-2014, 23:04   #119
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Problemas... Matka powinna dać jej tak na drugie.
Problemy ciągnęły się za Felipą de Jesus wraz z wonią mocnych perfum, lakieru do włosów i gumy do żucia. To wydawało się nie fair, że byli w La Gran Manzana ludzie beztroscy, bez ani jednego problemu. Teraz znów, żeby nie było za różowo z deszczu wpadła wprost pod rynnę.

- Sporo nas kosztowałaś. Gadaj, gdzie jest twój kochaś?! Wie dobrze co miał dla nas mieć!

Felipa rozsiadła się na samochodowej kanapie, założyła niemal nieśpiesznie jedną nogę na drugą, nakryła kolano skromnie zaplecionymi dłońmi i wreszcie wypuściła powietrze powoli i miarowo formując usta w trąbkę co miało w zamyśle ją uspokoić i pohamować wewnętrzne nerwowe spustoszenie na miarę Nagasaki.
- Namaste puta madre... - szepnęła bardziej do siebie po czym uniosła na mężczyznę oczy w akompaniamencie pięknego słonecznego uśmiechu. - Kosztowałam was... czyli kogo? Przedstawiać się por favor bo tracę rachubę. Więcej detalles. A kochaś... obecny czy któryś z byłych? - cmoknęła zupełnie nie przejęta groźbą sytuacji. - Bo tych byłych było... muy muy dużo.

- Nie rób se jaj, bo będziesz miała jeszcze bardziej przejebane, chica! - warknął ten, który ją do samochodu wepchnął, zatrzaskując za sobą drzwi. Od razu ruszyli. Ten drugi wyglądał jakby chciał ją uderzyć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili, patrząc porozumiewawczo na kumpla. - Gadaj gdzie ten, dla którego przeleciałaś z drugiego wybrzeża!

Felipa spoważniała obrzucając ich do wtóru wrogim spojrzeniem.
- To wy kazaliście mu zdobyć info o odlocie albo zagroziliście, że mnie wykończycie? Zrobiliście mi zdjęcia w LA, na moim mierda jachcie! Jak mnie tam namierzyliście?

Nie byli chętni na rozmówki. Oberwała po twarzy, zapiekło. Nie był to jednak cios nokautujący, w końcu chcieli od niej informacji.
- Gadaj, kurwo! Nie ty tu zadajesz pytania! - wydarł się prawie ten, który ją wepchnął. Drugi poprawił przeciwsłoneczne lustrzanki, drugą rękę unosząc lekko do góry. Miał broń z tłumikiem, podobnie jak ten pierwszy.

Cios, jeśli miał stępić jej temperament, zadziałał wprost odwrotnie. Latynoska zacisnęła usta w nienawistnym grymasie wbijając wzrok w tego, który ją uderzył.
- Vete a la mierda - wycedziła przez zęby a na wypadek gdyby nie zrozumieli dodała jeszcze tłumaczenie - Spierdalaj.

Co chwilę stawali i ruszali ponownie, poruszając się w miejskich korkach. Pierwszy koleś chciał uderzyć ją raz jeszcze, ale drugi go powstrzymał gestem.
- Nie tu. Jeszcze chwila i będzie gadała - powiedział spokojniejszym głosem od swojego znajomego. - Skoro nie chce współpracować to jak już wszystko powie opuści nas w czarnym worku. Daj jej ten wybór.

- Taaa, a jak zacznę współpracować to mnie niby co, zaprosicie do kina? Znam takich jak wy. Manto na buenos dias, kulka w łeb na hasta la vista... - Felipa złożyła czapkę Mikołaja i przyłożyła materiał do pękniętej wargi żeby zetrzeć krew. Zapiekło jak diabli.

- Zaciskanie ślicznych ząbków nie pomoże - ciągnął ten drugi, zdecydowanie bardziej opanowany. - Są środki, które zmuszą do gadania każdego.

- Są też środki, które zaradzają takim środkom. Żyjemy w czasach gdzie każda teza znajduje swoją antytezę, na każdą chorobę znajdzie się remedium, na wszystko istnieją środki zaradcze, mniej lub bardziej skuteczne, owszem, ale na waszym miejscu nie popadałabym w nadmierny optymizm. Ying i yang, czarne i białe, dozownik feromonów i zaawansowane filtry nosowe, wiecie o czym mówię amigos? Wszystko ma swoje przeciwieństwo. Rezonans, odzew, konta. To siły napędzające rozwój cywilizacji. Jeśli ktoś powie "tak", zaraz znajdzie się pięciu innych co mówią "nie". I to jest w naszych czasach cudowne... - Felipa mówiła spokojnym monotonnym głosem. Jeśli się bała to nie pokazał tego ani jeden mięsień, ani jeden nerw w jej ciele. - Zadaliście sobie tyle trudu żeby sprawdzić kim jestem? W mojej trabajo milczenie jest wpisane w kontrakt. Nie mogę sobie pozwolić żeby od tak paplać na prawo i lewo tylko dlatego, że dwóch pożal się boże amatorów zgarnie mnie z ulicy, wrzuci do vana i naszprycuje jakimś mierda syfem. Mam najnowocześniejsze filtry wszyte w wielu miejscach całego ciała. Jeśli macie dla mnie jakieś serum, które ma rozwiązać mi usta to najpierw ze mnie wydłubcie te wszczepy bo nie przepuszczą mi do krwiobiegu pierdolonej aspiryny. Z drugiej strony jeśli uda się wam nawet to żelastwo ze mnie wyciągnąć, każdy najmniejszy fragment, to obawiam się, że nie będę już w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie, nikomu i nigdy... Możecie oczywiście zrezygnować z cudów farmakologii i po prostu stłuc mnie jak cholernego kotleta ale i na to mam odpowiedź. Wszczep, który wyłącza ośrodki nerwowe odpowiedzialne za ból, pobudzając w zamian te od błogostanu. Będę pewnie słabo kontaktować ale powiedzieć wam też dużo nie powiem. Możemy się więc bawić w akcje-rekacje. Ofensywy-kontry. Albo... Zwyczajnie się dogadać. Ja powiem coś wam, ale i wy powiecie coś mnie.

Ten nerwowy się zamachnął i zanim go ten drugi powstrzymał, trzasnął ją z plaskacza, aż odskoczyła jej głowa.
- Zamknij....
- Ty się zamknij, kurwa! Ona musi być w stanie gadać - wypalił mu kompan, tracąc trochę cierpliwości. - Dobrze, że wspomniałaś - dodał na użytek Felipy - Najpierw wytniemy zanim dam Johnowi tłuc cię na kwaśne jabłko. Chcesz mieć szansę, zacznij gadać. Chyba nie liczysz na pomoc, co?
- Jin ciągle myśli, że wysłał ci pomoc - roześmiał się ten pierwszy, co od razu ściągnęło na niego spojrzenie drugiego. Tego chyba miał nie mówić.

- Sracie do własnego gniazda, co? Wasze gęby wydawały mi się znajome. Kapuś jest gorszy niż ciota, choć ty to chyba jesteś i jednym i drugim - Felipa po kolejnym ciosie chciała rzucić się na amatora bicia ale pociągnęli ją w dół. Przycisnęli brzuchem do siedzenia, a ten pierwszy wykręcił i skuł jej ręce. Byli za silni we dwóch na skuteczny opór. Poza tym broń w ich rękach nie była dla ozdoby. Zabić jej może nie chcieli ale mogli choćby przestrzelić kolano. - To żadne nasze gniazdo, laleczko - odpowiedział ten spokojniejszy. - Nigdy nie było i nigdy nie będzie.

- Czyli robaki... - wykrztusiła Felipa z policzkiem przyciśniętym do siedzenia - wrzucone w szeregi Rustlersów żeby nas zinfiltrować. Nasuwa się samo, że jesteście z Free Souls ale oni przecież dysponują odlotem więc po cholerę mieliby zlecać zdobycie tych danych. To bez sensu.

- Free Soul tylko wyzwolili...
- Zamknij się, do kurwy nędzy. Jak dotrzemy na miejsce to będzie inaczej śpiewała - opanowany tracił opanowanie wobec kumpla.
Samochód znów skręcił i jakby przyspieszył.

Felipa wcisnęła się głębiej w fotel, podkuliła kolana pod brodę jakby postanowiła być jak najmniej widoczna. Wszczepy o szeroko pojętym zastosowaniu bojowym były deaktywowane. Bez nich znów poczuła się bezbronna jakby miała sześć lat. Joder... Gdyby chociaż nastawić tych dwóch przeciwko sobie na tyle by wszczęli bójkę... Ognisko zapalne już tam było, musiała jeszcze trochę je rozniecić. Sprowokować gadułę, wyprowadzić całkowicie z równowagi aż nerwy pękną i temu drugiemu.
- Free Souls czy nie, fatalnie dobieracie sobie kadrę - spojrzała na tego, który tu chyba dowodził. - Twój amigo nie dość, że głupi jak trep to jeszcze bije jak ciota. Wkręciłeś go do teamu bo łączy was romantico relacja i daje ci się po godzinach ruchać w dupę? Mam taki dar, zawsze rozpoznam pedała i ten tu to sto procent almeja...

Pan Nerwowy zapowietrzył się na chwilę, ale ten drugi musiał mieć jako taki posłuch, bo warknął i następne uderzenie nie nastąpiło. Ale słów już nie powstrzymał.
- Szczekasz jak zawsze. Ćpunka i dziwka, pewnie ci i tak wszystko jedno, kto się wali...
- Wystarczy! - głośne polecenie zatrzymało rozpędzającą się wiązankę. Nawet opanowany jednak wydawał się stracić nadzieję na wyciągnięcie z kobiety czegokolwiek póki znajdowali się w jadącym po zatłoczonych ulicach samochodzie.

Felipa spojrzała jeszcze z nadzieją na klamkę do drzwi. Gdyby chociaż udało jej się sprawdzić czy drzwi są zablokowane...

Pan Opanowany jakby czytał w jej oczach, że knuje coś niedobrego. W jego palcach pojawił się zwitek materiału, który okazał się być czarnym workiem. Opierała się, kopała i gryzła ale na wiele się to nie zdało. Wcisnęli jej worek na głowę i usadzili pomiędzy sobą unieruchamiając ramiona.

Ostatnią rzeczą, którą dostrzegła przez szybę był ślimak i zjazd z autostrady ciągnący się niby gardziel króliczej nory. Felipa oczekiwała na jej końcu wszystkiego poza pieprzoną krainą czarów.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 04-06-2014 o 20:56.
liliel jest offline  
Stary 04-06-2014, 10:03   #120
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Chin Ming Chan Chinese Kitchen było najzwyklejszym w świecie chinolem w małym centrum handlowym, tuż przy głośnej stacji kolejki nadziemnej. Mik siedział przy plastikowym stoliku oddzielonym od innych tandetnym bambusowym parawanem, zza którego dojrzał Marlene.

- Hejka. - Skinął jej głową na powitanie. - Jak jesteś głodna to mają tu zajebistego kurczaka gongbao.
Psyche wróciła na tę chwilę, po zachowaniu sądząc; dziewczyna rozejrzała się ze zmarszczonymi brwiami. Usiadła.
- Mało bezpieczne miejsce, uszy wszędzie. Zamów na wynos dwie porcje, zjemy podczas spaceru. Jedzące usta zamaskują słowa dla kamer, tłum dookoła zrobi resztę.
- Nie no, nie lubię żreć na stojąco. - Skrzywił się Maroldo. - Jeśli już na wynos to chodźmy do pracowni.
Wstał i podszedł do lady.
- Panie Chan! - Zawołał do starego, drobnego Chińczyka. - Drugi raz to samo, obie porcje na wynos.

Pan Chan przerwał strofowanie w swym ojczystym języku stojącej za kasą dziewczyny i wyszczerzył się, ukazując komplet złotych zębów.

- Tiak, pane Czierwone Oko. Narzieczona? - Wskazał na Psyche-Marlene.
- Nie, panie Chan. - Uśmiechnął się Maroldo. - Koleżanka.
- Szkioda. Ładnejsza od poprzedniej. Hłi kan todżi gongbao dżu! - Zawołał po chińsku w stronę kuchni.
Mik wrócił do stolika.
- Z dziesięć minut trzeba poczekać - oznajmił. - Ale warto. Jadam tu zwykle gdy spędzam dzień w pracowni. Ostatnio niezbyt często, za mało czasu, niestety. A ty, masz jakieś hobby?
- Dziesięć minut? - Przemówiło przez nią zdziwienie - Dziwna strata czasu. Moim hobby jest praca. Wykonanie jej przynosi mi największą satysfakcję - wyprostowała się na krześle, mrugnęła. - Bo niewiele robię poza nią - powiedziała minimalnie mniej sztywnym głosem.
Maroldo uniósł brew rozparty swobodnie na krześle.
- Ja też i zwykle mi to nie przeszkadza - wzruszył ramionami. - Ale póki kurczak się nie zrobi chyba musimy pogadać o czymś innym niż praca. Trudna sprawa z tobą. - Uśmiechnął się kącikiem ust i przez dłuższą chwilę zastanawiał co powiedzieć. - Bo ja wiem...uprawiasz jakieś sporty?
- Sporty walki, regularnie uczęszczam także na treningi sprawnościowe i akrobatyczne - obrzuciła Chińczyka uważnym spojrzeniem zanim popatrzyła na Mika - Mój rekord na automatycznym manekinie to osiemnaście złamań jednej kości - twarz dziewczyny rozjaśnił uśmiech. - Strzelanie z broni to też sport? - spytała jeszcze.
- Chyba zależy do czego strzelasz. - Podrapał się w łysinę. - Jak do tarczy, manekinów lub do zwierząt w lesie to sport. Chyba wiem, o którym manekinie mówisz. Jak mu przyjebałem to zbierali go po całej sali. - Wyszczerzył się. - Akrobatykę też uprawiałem.
Rozwinął i obrócił ekran holo. Na wyświetlonym zdjęciu Mik skakał wzwyż, uwieczniony w chwili okręcania się nad poprzeczką.
- To z Cyberolimpiady w Denver. Moglibyśmy kiedyś razem poćwiczyć, co ty na to? Jak się razem pracuje dobrze znać swoje możliwości.
- Jestem delikatną kobietą - zaplotła ramiona na piersi i uniosła brodę, spoglądając w bok. - Żadne cyberolimpiady mi w głowie, chłopcze. - Które miejsce zająłeś? - Przeszło jej zaraz, a głos zdradził ciekawość. - Mi nigdy nie pozwoliliby jechać.
- Drugie - skrzywił się. - Wyprzedził mnie koleś z Mishima Robotics. No tak, jeśli twoja praca składa się tylko z takich zadań jak to, to ciężko dawać oficjalne występy...swoją drogą naprawdę musisz lubić adrenalinę.
- Lubię, bo nielubienie nie wchodzi w grę mając tylko to - pozwoliła sobie na krótki uśmiech. Spojrzeniem wydawała się chcieć pogonić Chińczyka. - Dzięki unowocześnieniom jestem odporna na wiele czynników zewnętrznych jeśli chcę. Masz aktualnie zamontowany jakiś prototyp?
- Yep. - Skinął głową. - Nowy zestaw kończyn. Pościgowo-wspinaczkowy. Lina, haki, przyssawki, pancerz, karabin maszynowy, takie tam - uśmiechnął się. - A ty? Opowiedz mi o swoich częściach - rzekł z żarliwą pasją filatelisty zafascynowanego nowym, unikatowym zbiorem znaczków.
- Ciii, wiele to obiekty ściśle tajne. - Przyłożyła palec do ust. - Nie jestem tak odporna jak ty, mam służyć subtelnie. Potrafię być szybka i jestem gibka. Bardzo przyjemna w dotyku. Potrafię modyfikować swoją aparycję, wiesz już o tym. W przeciwieństwie do ciebie, mój zestaw przewiduje ucieczkę zamiast pogoni.
- Bardzo przyjemna w dotyku? - Powtórzył bezwiednie, gdy od baru dobiegł głos Chińczyka:
- Dwa kuciak gongbao!
Wstali od stolika i Mik odebrał od kasjerki siatkę z zapakowanym termoizolacyjnie jedzeniem. Pachniała intensywnie ostrymi przyprawami.
- Dzięki. Do widzenia panie Chan!
- Do widzienia pan Czierwone Oko!

Wyszli z restauracji na prószący śnieg i hałaśliwą ulicę. Ze stacji nad ich głowami odjeżdżał właśnie pociąg, ze schodów i wind wysypywali się ludzie.
Do Bronx River Art Center było stąd dosłownie sto metrów, więc po minucie Mik z Marlene otrzepując śnieg z butów wchodzili już do środka.
- Byli ci z Goodmans, Mik - odezwał się zachrypłym głosem portier. - Wzięli co mieli wziąć.
- Super, dzięki Joe. Jak idzie?
- Chujowo, czarne mi nie idą, uwierzysz? Trzymaj.
Maroldo złapał rzucony mu klucz a Murzyn wrócił do pasjansa. Zeszli z do pracowni. Prace cyborga zniknęły pozostawiając wrażenie pustki. Mik położył jedzenie na stole, zrzucił kurtkę po czym uchylił piwniczne okienko, by trochę przewietrzyć.
- Sam tą pracownię wyposażyłem - pochwalił się siadając i rozpakowując żarcie - Okazjonalnie nawet prowadzę warsztaty.

Marlene zdjęła kurtkę, wieszając zbędny ciuch na tym samym wieszaku co wcześniej i usiadła, otwierając swoją porcję chińczyka.
- Za testowanie wzmacnianych kończyn płacą więcej - skonstatowała. - Wiem gdzie zostały przewiezione pudła z magazynu, przyczepiłam nadajnik. Murzynka z okolicy potwierdziła to co wiemy: twoja znajoma została zabrana przez gliny, wcześniej starła się z ochroniarzami. Zdążyli wezwać wsparcie.

- Powinienem był ją jednak związać. - Chwycił pałeczkami prażonego orzecha. Rozgryzł, przełknął i wzruszył ramionami. - Nie płacą mi tak znów dużo. Dorabiam specjalnymi zleceniami, jak to teraz. Ale przede wszystkim mam skromne potrzeby. Mieszkam w kawalerce na Bronxie, jak przystało na Nowojorczyka nie mam samochodu. Ani kobiety na stałe - uśmiechnął się sięgając po kolejny kęs.

Marlene konsumowała niespiesznie, z rozwagą lekko otwierając usta i wkładając tam powoli niewielkie porcje, nie spuszczając Mika z oczu.
- Fizjonomią nie imponujesz, to dlatego brak kobiety, nie z wyboru - Psyche kochała się w podsumowaniach. - Wracając do spraw ważnych. Czając się jak na jeża nie dotrzemy do Rustlersów nigdy. Potrzebujemy przyspieszenia spraw. Usuńmy jednego z pretendentów, Meatboya lub Hana proponuję. Upozorujmy to jako atak Free Souls. Zaoferujmy Jinowi ich głowy. Postaramy się, żeby widziano nas w tym samym czasie w innym miejscu, podczas ataku na Bloodboys.
Wyłuszczyła swój plan i jak gdyby nigdy nic wróciła do powolnego spożywania.
- Dobre. Jedzenie - wskazała na kurczaka, interpretując minę rozmówcy.

Mik roześmiał się na wystawioną jego gębie diagnozę, ale potem spoważniał, żując delikatne mięso i słuchając planu Psyche.
- Jin to ten układny - zauważył. - Może mu się wcale nie spodobać, że osłabiamy jego gang podczas wojny. Wygląda na to, że triumwirat na razie odłożył na bok wewnętrzne animozje. No i nie jest powiedziane, że ludzie Meatboya lub Hana po śmierci któregoś z nich podporządkują się Jinowi. Równie dobrze mogą wybrać sobie nowego szefa spośród siebie. Twój plan jest bardzo ryzykancki. Drobna wpadka i skończy się tym, że wszyscy Rustlersi zaczną na nas polować.

- Otóż - kawałek kurczaka trafił do jej buzi, a pełne usta oblizały smukłe palce z sosu - wszystko rozbija się o to, żeby uznali, że faceta dorwali Free Souls. Mniej bezpieczna alternatywa to Bloodboys. Wtedy ich złość będzie ukierunkowana. Nie mamy pewności - kolejny fragment kurczaka zniknął w półotwartych ustach - mmm - i gardle - czy się podporządkują. Szacuję prawdopodobieństwo takie samo, jak obecne bierne czekanie. Wydaje mi się, że Han brzmi lepiej jako cel. Ma pod sobą Azjatów, dobrze myślę? Jin-Tieo to także Azjata. Bez naszej interwencji zginą zanim się dogadają. Ci w knajpie nie brzmieli na chętnych do współpracy. - Wytarła starannie palce o serwetkę, zamykając pokrywkę nie w pełni dojedzonej potrawy i poważnie wejrzała w oczy Mika roziskrzonym spojrzeniem idealnie wykreślonych tęczówek. - Musimy działać, Key-Headzie. Rustlersi w pubie kłamali, albo posługiwali się półprawdami. Ich szef nie dogorywa, nie brzmieliby wtedy tak beztrosko i zabawowo.

Maroldo przełknął porcję ryżu i zmarszczył czoło w zamyśleniu.
- Pewnie nie. Ale nie mamy zielonego pojęcia gdzie znaleźć Hana a nie możemy otwarcie węszyć. I na pewno jest świetnie strzeżony. Jak będziemy mieć namiar lub okazję to możemy pomyśleć. - Upił z puszki łyka ice-tea. - Mój plan był taki, by na razie pomóc Rustlersom w wygraniu wojny, tak by to Jin zgarnął największe zasługi. Gdy już się zorientuje jak jesteśmy pomocni to może sam poprosi nas o pozbycie się konkurentów a w każdym razie łatwo będzie go na tą myśl naprowadzić. Widzisz, znam trochę Rustlersów. To nie pierwszy lepszy gang. Mają swoje tradycje, honor i lokalny patriotyzm. Mogą się nawzajem nie lubić, lecz w obliczu zewnętrznego zagrożenia nie walczą otwarcie między sobą. Kto w tej sytuacji podniesie rękę na drugiego, na tym odciśnie się piętno zdrajcy. Będzie skończony, key? Żaden tego nie zaryzykuje. Jak mówisz, musielibyśmy zabić Hana i Meatboya pozorując zamachy Free Souls, w międzyczasie dyskretnie sprawić, by ich ludzie uznali władzę Jin-Tieo a dopiero po wszystkim ujawnić Jinowi, że to nam wszystko zawdzięcza. Strasznie karkołomne, co nie?

- Pamiętaj, że w tym gangu nie ma już Li - przypomniała, unosząc do góry jeden z długich palców. - Obecnie mogą nie różnić się od innych, większość z nich w każdym razie. Musimy zmusić ich, żeby się zjednoczyli i powinniśmy być powodem zjednoczenia, co wydaje się trudniejsze od planu eliminacji. I nie chcę usuwać obu. Jednego. Drugi dogada się z Jinem. Co myślisz o porwaniu? Zainscenizować fałszywe wiadomości z żądaniami w zamian za życie lidera? - Psyche zamyślona spoglądała na ścianę, bawiąc się srebrnym pierścionkiem na serdecznym palcu. - Uratowanie porwanego byłoby cenne dla Jina i pasowało do twojego planu.

Mik wcinając kurczaka patrzył się ciekawie na pierścionek, lecz odniósł się tylko do jej słów.
- Porwanie jest jeszcze trudniejsze od zabójstwa - zauważył. - Lepiej już kropnąć któregoś jak będzie okazja. Mój plan nie zakładał wcale godzenia triumwiratu a tylko sprawienie wrażenia, że byśmy tego chcieli. Przede wszystkim chciałem jednak wykreować Jina na męża opatrznościowego Rustlersów i w ten sposób pomóc mu zostać capo di tutti capi.
- Na długie kreacje może nie być czasu. Musimy jak najszybciej namierzyć któregokolwiek z nich, dokleić mu łatkę, której nie wykryje... - Marlene przerwała patrząc na holofon.

Dostali wiadomość od Dirkauera.

- Oho, Alanek się wkurwił. - Usta Maroldo skrzywiły się w zgryźliwym uśmiechu. - Jak Madsen nie ma nic wspólnego z Odlotem to po chuj kupował hurtowe ilości? Alanek musi wciskać nam ten sam kit, który góra wciska jemu. Ale jebać ich, byle już nam nie przeszkadzali - cyborg zdawał się już nie przejmować tą sprawą jak jeszcze niedawno.
- Nie jestem pewna - kobieta wydęła usta, przebiegając wzrokiem po wiadomości. - Madsen mógł kupować od Hardinga dzieci, nie Odlot. Lub coś jeszcze innego. Wiemy coś jeszcze oprócz tego, że tam był?
- Felipa mówiła, że kupował Odlot a ja jej raczej wierzę. Historia z dzieciakami potwierdziła się, Alan nawet nie próbował jej kwestionować. Czekaj, ułagodzę go trochę - zaczął wystukiwać wiadomość. Tym razem, niechętnie, stonowaną. Z jakiegoś powodu lubił wkurwiać Dirkauera.

"OK, nie spinaj się tak, szefie. Chciałem się tylko upewnić, że Madsen nie będzie więcej wchodził nam w drogę. Zastanawia mnie trochę po co kupował hurtowo Odlot, skoro rzekomo nie ma z nim nic wspólnego, ale nie będę już dociekał, może lubi se poćpać. Co do przekupywania Bloodboysów racja, to był kiepski pomysł. Utrzemy im nosa w razie potrzeby. I zostajemy przy współpracy z Rustlersami. Mamy już wśród nich dużo kontaktów, pomału się do nas przekonują. Pozdrawiam."

Pokazał Psyche co napisał, wysyłając kopię również do Rose. Po chwili zresztą dostali odpowiedź:

"Nie wydaje mi się, żeby kupował Odlot. Ten, który sprzedał wam tę informację nie był całkiem szczery. Ufam, że to nie ja zostałem wprowadzony w błąd przez górę."

- Jasne - Maroldo prychnął z gębą pełną jedzenia, wypluwając kilka ziaren ryżu. - Niech sobie ufa. A zresztą nie przyzna się przed nami, że nie wierzy własnym przełożonym. Nawet Dirkauer jest w firmie tylko pionkiem, nie mówiąc już o nas.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 04-06-2014 o 10:12.
Bounty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172