Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-03-2014, 22:25   #41
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
W końcu tylko trochę spóźnieni dotarli do mieszkania panny Morris. Lexi, tryskająca energią i entuzjazmem przyjęła ją wylewnie. Azjatka zaczęła się zastanawiać czy nie ma skłonności do określonego typu kobiet będących charakterologicznie jej przeciwieństwem. Lexi, choć wychowana w zupełnie innych warunkach, miała sporo wspólnego z Felipą. Przywitała się niezbyt wylewnie z Olegiem, powstrzymując go przed uściskiem wyciągniętą do przodu dłonią. Sama była spięta, a to uczucie pogłębiło się jeszcze bardziej gdy zobaczyła kobietę siedzącą na kanapie.
- Widzę tu sporo obcych twarzy. - Powiedziała nie zwracając się do nikogo w szczególności i spoglądając z wyraźną ciekawością w jej kierunku.
Remo wyglądał na przeciwieństwo Ann. Uśmiechnął się do Lexi, witając z dziewczyną.
- Jestem Kye, miło poznać.
Wielkim społecznikiem nie był, co nie znaczyło, że wśród ludzi czuł się niekomfortowo. Widząc spiętą Azjatkę objął ją w jednoznacznym geście, dającym patrzącym coś do zrozumienia. Pochwycił jej spojrzenie.
- Przyjemne z pożytecznym. Drinka? - spytał się Ann, ale też i gospodyni, zanim skierował do kuchni, by coś przygotować. Sobie alkoholu nie wziął, zastępując kolorowym napojem.

Gospodyni imprezy pokręciła głową, sięgając po stojącą na szafce butelkę z piwem. Nie przestawała się uśmiechać, zamykając za nimi drzwi.
- Jakbyś przychodziła częściej, to znałabyś większość. Kogoś ci przedstawić, moja malutka? - gdy Remo odszedł na chwilę, to Lexi ją objęła. Zachowywała się jeszcze swobodniej niż zwykle.
- Wiem, że nie jesteś entuzjastką, ale większość to naprawdę fajni ludzie. Z pracy, z uczelni głównie. Także entuzjaści. A później pokażę mój mały chemiczny projekcik - roześmiała się.
- Projekt? - Ann wyraźnie ożywiła się na to słowo. - Nie mówiłaś, że samodzielnie nad czymś pracujesz. Jestem bardzo ciekawa. - Potem ponownie popatrzyła na Monikę:
- Nie spotkałam nigdy wcześniej tej dziewczyny o indyjskiej urodzie. Skąd ją znasz?
- Jakbyś wiedziała, to nie byłoby niespodzianki - mrugnęła do Ann. - Mam nadzieję, że będę to mogła wykorzystać do pracy zaliczeniowej - Lexi wydawała się podekscytowana tym tematem. Zainteresowanie Ferrick konkretną osobą nie zdziwiło dziewczyny.
- To Monica, poznałam ją ze dwa miesiące temu na jakiejś imprezie, ale rzadko się zjawiała u mnie. Trochę mi pomogła z tym projektem. Ale lepiej powiedz mi więcej o tym co tu widzę - zezowała na Remo, prawie przytulając się do Ann i mówiąc konspiracyjnym tonem.
- Nie chciałaś mi wierzyć, że z kimś się spotykam. - Odpowiedziała Azjatka, z szerokim uśmiechem spoglądając na mężczyznę wracającego z kuchni z napojami. Czuła się nieco dziwnie. Najwyraźniej rozpylone w powietrzu środki zaczynały na nią działać. - Więc ta Monika jest chemiczką jak ty?
- No noooo... - Lexi roześmiała się. - Teraz z kolei nie daruję, jak mi nie opowiesz co nieco. Ale nie dziś, to musi być damski wieczorek - jej swoboda była zupełna, bo przez chwilę nie spuszczała wzroku z Kye'a. Dopiero później wróciła do drugiej kwestii. - Nie do końca chemiczką, ale mało o tym mówi. Bo nie wolno. Także pracuje w laboratorium, w takim gdzie bardziej... eksperymentują. Nowe technologie i inne zabronione rzeczy. Nawet nie próbuj wypytywać, mi się nigdy nie udało dowiedzieć niczego - machnęła ręką, nie uważając sprawy za ważną. Odlepiła się od Ann - No dobrze, na razie was zostawię i zajmę się innymi gośćmi.

Haker uniósł brew, zbliżając się z napojami i podając Ann drinka. Obdarzył Lexi długim spojrzeniem.
- Co to za obgadywanie za plecami? - spytał z uśmiechem. Po jej odejściu wskazał swojej kobiecie wolny fotel. - Wiem, że cię interesuje, może lepiej na razie poczekać, aż te unoszące się opary zadziałają na nią mocniej.
- Wtedy podziałają i na nas. - Stwierdziła Ann tonem, który mówił, że pogodziła się z tym faktem. - Nie mam ochoty siedzieć, ostatnie trzy godziny tak spędziłam. - Wzięła od niego drinka i upiła niewielki łyk daiquiri - Może dla odmiany zatańczymy?
- Why not? - Remo odstawił swoją szklankę i rozbawieniem wskazał golf. - Tylko w tym to się spocisz - mrugnął i wziął ją za rękę, prowadząc na środek pomieszczenia.
- Temu akurat łatwo zaradzić. - Odstawiła kieliszek obok jego szklanki i szybkim ruchem zdjęła sweter. Pod spodem miała tylko czarny top na cienkich ramiączkach i jak zwykle zero biustonosza. Niedbale rzuciła ubranie na oparcie jakiegoś fotela gdy Kye ciągnął ją przez pokój. - Teraz lepiej?
- Znacznie - wyszczerzył się i przyciągnął do siebie. Odprężony i swobodny, zakręcił nią. Wielkim tancerzem do takich rytmów nie był, umiał za to robić to w parze. Znów przyciągnął i objął. - Wystarczy zapomnieć, że dookoła są inni - spojrzał Ann w oczy.
Uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy przytulając się do niego. Ich ciała ocierały się o siebie w rytm dziwacznych, psychodelicznych dźwięków, doskonale współgrających z unoszącymi się w koło środkami. Ann czuła jak pod ich wpływem opuszcza ją typowe dla niej opanowanie. Nie była już tak spięta jak w momencie gdy weszli do środka. Oparła głowę na piersi Remo, a jej dłonie powędrowały w kierunku jego tyłka:
- Naprawdę chcesz byśmy wdychali to dłużej? - Zapytała lekko rozbawiona, prosto w jego koszulę.
- Nie mam nic przeciwko - odpowiedział równie rozbawiony, trzymając ją w objęciach i przesuwając dłońmi po jej plecach i talii. - Mam nawet nadzieję, że działanie jest na tyle długie, że noc będzie pełna wrażeń.
Nie pił tego dnia nic, a czuł się jak po niezłym alkoholu. Przebywali tu dopiero od kilku chwil, a i Ann rozluźniła się. Remo na serio nic przeciwko nie miał, nie czuł utraty kontroli. Ta cała Lexi wiedziała jak zachęcać do wracania na jej imprezy.
Dziewczyna na chwilę oderwała myśli od tego jak działają na nią opary, uniosła głowę i upewniła się, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby słyszeć jej słowa, a potem powiedziała cicho:
- Lexi planuje jakiś pokaz. Coś co przygotowuje na pracę semestralną. Podobno Monika pomagała jej w tym. Nie do końca jest chemikiem i pracuje przy jakichś tajnych badaniach. Nie podoba mi się fakt, że obok kolejnej znanej mi osoby kręci się ktoś z sekty.
- Nie da się tego uniknąć, sekty i organizacje są wcześniej. Musisz spytać koleżanki, czy próbowała ją w to wciągać i co o tym myśli - Kye nachylił się, mówiąc to wszystko prosto do ucha dziewczyny. Pocałował płatek i ugryzł lekko. - Nie wiem czy nie lepiej uniknąć konfrontacji dzisiaj, zamiast tego spróbować wydobyć od niej jej numer i sprawić by otworzyły się jej usta.
- Nie zapytam jej o sektę, ani o pracę jeśli o to ci chodzi, ale chyba dobrze byłoby się zapoznać. - Azjatka westchnęła poddając się pieszczotom. - Mam nadzieję, że główny punkt programu zacznie się wkrótce. Moje myśli robią się coraz bardziej nieprzyzwoite. Wiesz… kupiłam dwa tuziny tych jedwabnych szali…
- Nie wiązałem cię jeszcze brzuchem do dołu - szepnął podobnym tonem. - Myślałem, byś podpytała Lexi o to, a ja mogę zająć się Moniką. Lubi prowokować zdaje się, mogę dać się sprowokować po tym pokazie, cokolwiek to będzie - raz jeszcze pocałował jej ucho, potem policzek i nie powstrzymał się przed przesunięciem dłoni na pośladki.
Przez chwilę nie mówiła nic poddając się pieszczotom.
- Dobrze - w końcu skinęła głową. - Mam do Lexi kilka spraw więc mogę przy okazji zapytać o Monikę. Tylko nie przesadzaj z tym “zajmowaniem się”. - Mówią to mocniej ścisnęła go za pośladek.
- Jasne - odpowiedział pomrukiem. - Co najwyżej kilka buziaków i masaż - roześmiał się i odsunął minimalnie, trzymając wyłącznie za ręce i przez chwilę uniemożliwiał jej mówienie, zmuszając do tańca. Szarpnęła się raz, ale po chwili uspokoiła. Gdy się odsunął prychnęła jak kotka, a potem pokręciła głową:
- Chyba mnie nie bawią takie żarty, ale to też pewnie wpływ tych środków.
Ponownie poddała się tańcowi. Tym razem przestała sobie zawracać głowę rozmową.

Impreza trwała swoim rytmem przez jakiś czas. Niewiele osób zerkało na zegarki, minęła jednak mniej więcej godzina, w której tańczących ludzi pojawiło się na środku pomieszczenia jeszcze więcej. Niektórzy na wpół rozebrani, poruszali się w jednym rytmie, niczym narkotycznym transie. Niewiele to od tego odbiegało, wraz z narastającą ciemnością i cieniami tańczącymi po ścianach wyglądało to niczym w jakimś lepszym klubie, do których to część z tych osób na pewno chodziła. Jakaś para całkiem bez oporów obmacywała się w rogu, Monica i śliniący się do niej facet wyszli gdzieś na chwilę i wrócili w jakby trochę inaczej zapiętych i ułożonych ubraniach. Trwało to wszystko aż do momentu, w którym muzyka przycichła a światła zrobiło się więcej. Lexi oświetliła siebie najbardziej.

- Heja! Zabawa zabawą, ale czas na gwóźdź programu! - roześmiała się. - Wiem, robię z tego wielkie halo a to wcale na to nie zasługuje. Chciałam jednak zaprezentować swój najnowszy projekt. Zapomnijcie o ziołach, po których świeciła wasza skóra a także o tabace 2.0, wychodzącej uszami. To zupełnie coś innego! Pewnie troszkę nielegalne, ale cii...
Wydawała się faktycznie zaaferowana. Wyjęła paczkę z ziołami, tak to przynajmniej wyglądało w tym oświetleniu.
- Dzięki kochanej Monice, która podpowiedziała mi co nieco, mam zaszczyt zaprezentować specyfik, który nazwałam "Powiedz TAK!". Prawda, że ładnie?

Dygnęła i uśmiechnęła się uroczo, kilka osób się zaśmiało.
- Część jego działania już czujecie. Zrobiłam kilka rodzajów. Ten, który się unosi teraz w powietrzu tylko odpręża i działa podobnie jak alkohol i trawka razem, ale bez kaca i utraty świadomości. Mocniejszy likwiduje lęki. Ktoś choruje na klaustrofobię? Nie ma sprawy! A ostatnie stadium, którym chciałabym się z wami... pobawić, wpływa najmocniej na główkę. Nie mówi się co prawda "tak" na wszystko, ale człowiek wyzbywa się hamulców. I mówi dokładnie to co myśli! - zaśmiała się i biorąc głęboki wdech. Kilka osób spojrzało się po sobie, inni roześmieli się jeszcze raz. - To całkiem bezpieczne. Pary mogą poznać o sobie szczerą prawdę. Bez zdradzania sekretów. Zwyczajnie na pytanie "co o mnie myślisz?" dowiedzieć się można prawdziwej odpowiedzi! Ktoś chętny do spróbowania? Przygotowałam do tego swoją sypialnię, jest szczelna i tylko chętni zostaną poddani wpływowi. A jako bonus, to nie sprawi, że przestaniecie się lubić! No, przynajmniej na czas tej imprezy, dopóki jesteście pod wpływem - teraz jej uśmiech przerodził się w tak niewinną, jaką tylko umiała zrobić.
- Ciekawe, - szepnęła Ann do Remo. - Jeśli to naprawdę tak działa miałabym świetny dostęp do serum prawdy.
- Jeśli jest tak jak mówi, to marne serum, skoro nie wyciąga tajemnic - odparł w zamyśleniu haker. - Nie wiem gdzie ma granicę, ale pozwolisz, że nie spróbuję sprawdzić jej przy Monice. Zagadać ją mogę na neutralnym gruncie.
- Zdecydowanie z Monicą mogłoby to być niebezpieczne, ale spróbuje jak działa na Lexi. - Popatrzyła na niego. - Tylko pamiętaj nie przesadzaj z zaangażowaniem.
Odwróciła się z powrotem do gospodyni i powiedziała głośno:
- Myślę, że jako gospodyni powinnaś jako pierwsza poddać się tej mieszance - Uśmiechnęła się do niej prowokująco. - Mam ochotę zrobić to razem z tobą.
- No proszę, nasza nieśmiała Ann pragnie intymnego przeżycia! - Lexi roześmiała się. - Nie wiem ilu będzie chętnych, ale żeby nie przedłużać, na razie te "sesje" trwać będą po 10 minut.
Podeszła do Azjatki i wzięła ją za rękę, ciągnąc do sypialni. Wydawała się całkiem chętna i ciągle rozbawiona. Muzyka znów przybrała na sile i ludzie wrócili do imprezowania, choć na razie rozmawiali głównie o tym "projekcie".

***


W sypialni było znacznie ciszej i spokojniej, nie poruszały się też cienie, a tylko paliły słabe, zielone światełka, wystarczające do pełnego rozeznania w pokoju, który wyglądał zwyczajnie. Komoda, toaletka, duże łóżko. Na tej pierwszej stało jakieś urządzenie, Lexi wsypała w nie trochę ziół i zapaliła niewielki płomyk, przypuszczalnie bardziej ozdobę niż faktyczny podgrzewacz. W powietrzu unosił się już ten sam aromat co poza sypialnią, ale teraz stawał się bardziej intensywny. Ann zaczynała się czuć bardzo lekko, a gospodyni rzuciła się na łóżko z nie słabnącym uśmiechem.
Azjatka usiadła obok niej:
- Wypróbowałaś to już wcześniej? - Spytała leżącej dziewczyny.
- Jasne, inaczej nie pakowałabym w to nikogo - powiedziała swobodnie.
- Możemy rozmawiać o czymkolwiek? Czy to działa tylko na pewne... sfery. - Zrobiła wymowny ruch w okolicy swojego biustu.
- Na wszystkie, ale najlepiej na emocjonalne. Nie sprawdzałam tego na tyle dokładnie, by być pewna całkiem na co dokładnie działa a na co nie. Tajemnic nieemocjonalnych wydobyć się nie da. Ale skoro już tu weszłaś, to na pewno mi powiesz co czujesz do swojego ciemnego faceta - jej twarz śmiała się cała, wydawało się, że dla Lexi to tylko zabawa.
Ann zastanowiła się chwilę:
- Fascynację, ciekawość, namiętność, a teraz okazało się że i zazdrość. - Przy ostatnich słowach zaśmiała się autoironicznie. - Lexi... - popatrzyła na nią uważnie. - Słyszałaś coś o sekcie “Dzieci Rajneesha”?
- Nie o sekcie, organizacji. Nie interesowałam się głębiej, bo nie interesuje mnie przynależność nigdzie - odpowiedziała od razu. - Będę od ciebie mogła ściągać na kolosie? - przekrzywiła lekko głowę, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
- Jesteś zbyt dobra byś musiała to robić. - Ann uśmiechnęła się. - Opowiedz mi o tej organizacji. Skąd o niej wiesz?
- Od Moniki, co nie znaczy, wiem coś poza jakąś gadką, której nie słuchałam. Dlaczego od początku pytasz o Monikę i tę organizację? - zapytała z ciekawością.
- Amanda Tomkins przyłączyła się do nich. Pamiętasz prosiłam cię o informacje od koronera. Podejrzewam, że ta sekta ponosi odpowiedzialność za jej śmierć. Amanda znała Monicę. Mam podejrzenia że coś jej dali, a teraz dowiaduję się że prawdopodobnie sama Monika zna się na środkach wpływających na ludzki umysł. Nie wydaje ci się to podejrzane? Może gdzie indziej, wytwarza coś znacznie mocniejszego niż twoja trawka.
- Eh, ty zawsze taka poważna, czasami do znudzenia - to musiał być efekt tych wdychanych środków. - Słuchaj, ja jej nie znam aż tak dobrze. Jest miła, do świata nastawiona pokojowo i wcale mnie do niczego nie zmuszała jak jej powiedziałam "nie". Może podchodzisz trochę za paranoicznie do tego, skoro oni mają swoje skrzywienia, to Amanda równie dobrze mogła działać całkiem ze swoją wolną wolą.
- Może być i tak. Nie odrzucam tej alternatywy, ale muszę się upewnić. Nie chciałabym by coś ci się stało. - Powiedziała i delikatnie dotknęła rudych loków przyjaciółki. - Nie mam wielu przyjaciół. Pewnie niewielu jest w stanie znieść, że jestem taka poważna i nudna.
- Hej, bo jeszcze pomyślę, że na mnie lecisz! - Lexi znów się roześmiała. - Za często mówisz o poważnych rzeczach, usztywniasz się, zero swobody. Jak nad czymś pracujesz to nie ma lepszej koleżanki. Ale po to cię tu zapraszam, byś chociaż trochę zapomniała o tym okropnym świecie na zewnątrz!
- Ależ świat na zewnątrz jest wspaniały, ciekawy i piękny. Tylko ludzie go psują - odpowiedziała Ann z żartobliwym uśmiechem. - A gdyby podobały mi się kobiety to pewnie takie jak ty, rude i niebieskookie.
- To szkoda, że ci się nie podobają - udała, że faktycznie się smuci. - Ludzie są cudowni! Dzięki nim świat jest jaki jest, nieprzewidywalny i niesamowity. Pewnie, są i ci źli albo nudni, ale można ich ignorować. Tobie też niektórzy ludzie zdają się zupełnie nie przeszkadzać - puściła jej oczko.
- Tak, niektórzy ludzie warci są głębszej i dłuższej uwagi. - Potwierdziła, a jej wzrok mimowolnie powędrował w kierunku salonu. Nie mogło być wątpliwości o kim myśli. - Nie mówię, że wszyscy są źli, tylko że jeśli na świecie jest źle, to właśnie przez ludzi. Tych którzy nie liczą się z potrzebami innych ani z samym światem.
- Tylko nie zmieniaj mi się tu w obrończynię przyrody - pokazała Ann język. - Wystarczy, że ja przez chwilę taka byłam. I moi rodzice. Bleee, ileż to się nasłuchałam. To co, zwolnimy innym pokój, czy jeszcze mam szansę usłyszeć coś… pikantnego? Nigdy nie słyszałam od ciebie niczego takiego!
- A co chciałabyś usłyszeć? - Azjatka znowu się uśmiechnęła. Nie było potrzeby by ciągną te tematy. jej osobiste patrzenie na świat nikogo nie musiało obchodzić i nie miała zamiaru nikomu go narzucać. Tak jak nie życzyłaby sobie, by ktoś próbował jej narzucić cokolwiek.
- Ty już wiesz co - spojrzała wymownie w stronę salonu. - Powiedz mi co robi Ann, gdy nie jest grzeczna. Bo nie wierzę, że ciągle jesteś taka porządna.
- Wtedy jestem niegrzeczna i lubię eksperymenty. - Dziewczyna roześmiała się. Te zioła rzeczywiście odprężały ale pewnie nawet pod ich wpływem nie byłaby w stanie opowiedzieć że szczegółami o intymnej stronie swojego życia. Zdecydowanie na serum prawdy były słabe, ale i tak podobało jej się ich działanie:
- Chętnie wezmę od ciebie nieco tej mieszanki, by wypróbować ją razem z Kye.
- Jasne, ale nie daruję ci tak łatwo. A że tutaj nie da się kłamać, to musisz obiecać, że kiedyś mi opowiesz jakiś pikantny szczegół ze swojego życia. Nie daruję, dopóki nie zobaczę tej psotnej duszy! - roześmiała się szczerze.
Ann jej zawtórowała i spontanicznie uścisnęła dziewczynę. To naprawdę bardzo rzadko jej się zdarzało.
- Może kiedyś. Teraz mam do ciebie jeszcze jedna mała prośbę. Muszę coś przebadać w laboratorium. Jak najszybciej i najlepiej by jak najmniej ludzi wiedziało o moim badaniu.
- To się obudziłaś, dziewczyno, nie da się robić takich rzeczy bez rejestru, wyleją cię błyskawicznie - mimo to odwzajemniła uścisk. - Używanie bardziej skomplikowanych urządzeń trzeba rejestrować. Coś dziś strasznie kombinujesz - przyjrzała się jej poważniej.
- Nie chodzi o to by nie rejestrować. Mam legalne zlecenie na tę robotę. Po prostu wolałabym by nikt nie spoglądał mi przez ramię.
- Wpadnij do mnie jutro z rana, jesteś zarejestrowana tam, prawda? Dziś lepiej mi nic nie dawaj, jestem pijana i czuję się naćpana - dla potwierdzenia tych słów dała Ann całusa w policzek.
- Oczywiście. Będę jutro. Chodźmy teraz, by i inni mogli poeksperymentować. Cieszę się, że cię poznałam Lexi.
Dziewczyna uśmiechnęła się tylko, wstając i dorzucając ziółek. Wzięła Ann za rękę i wyszły z sypialni.

***


Kye nie umiał udawać i udawać nie zamierzał. W dekolt mógł zajrzeć jak zrobiłby każdy normalny facet, próba mamienia półsłówkami i puszczenie ściemy skończyłoby się fatalnie. Ziółka Lexi nie dałyby rady. Laska puknęła się z jakimś kolesiem i już sam fakt bycia drugim go trochę degustował, nie wspominając o tym, że wcale nie chciał nadwyrężać bliskiej znajomości z Ann, ciekawie wrażliwej na tym punkcie. Najpierw wolał porozmawiać z nią o tym w cztery oczy.
Włączył komputer. W ciemnościach prawie niewidoczna poświata w jednym z oczu hakera spokojnie mogła zostać uznana za jeden z pełgających wszędzie cieni. Przysiadł się do Moniki z uśmiechem, wcale nie udawanym. Bawił go tak bezczelny włam na holo rozmówcy.
- Lexi nieźle cię wychwalała. Jesteś naukowcem? - spytał, podając jej rękę i przedstawiając się. - Kye.
Uniosła wzrok, uśmiechnęła się, mierząc go swoim wzrokiem. Wyciągnęła dłoń i uścisnęła delikatnie.
- Monica, miło poznać - przygryzła wargę. Jej strój, zwłaszcza dekolt, zdecydowanie należało zaliczyć do prowokujących. - Naukowcem nie do końca. Pracuję w laboratorium, trochę słyszałam, a to żadna tajemnica firmowa. Uznałam, że się jej przyda w projekcie. Może przejdziemy się do tego osobnego pokoiku? - w jej oczach było coś wyjątkowo zachęcającego. Zupełnie odwrotnie do oczu faceta, a prędzej chłopaka, który siedział naprzeciwko, niezbyt sympatycznie patrząc na Remo. Zagadywała go jakaś inna dziewczyna, ale on skupiał swoją uwagę na Hindusce.
Murzyn spojrzał w jej dekolt Zauważyła, to uniósł wzrok. Chłopaka ignorował, nie miał ochoty wtykać nosa w młodzieńcze miłości. Z uśmiechem pokręcił głową na propozycję, odpowiadając zgodnie z prawdą.
- Moja pozycja w firmie wyklucza testowanie stwierdzenia "na pewno nie zdradzisz tajemnicy pod wpływem eksperymentalnego zioła". Bardzo lubię nowinki techniczne, ale eksperymenty na sobie nie są dla mnie przekonujące.
- Szkoda - westchnęła i być może faktycznie tak myślała. - Ja jednak zamierzam i tak z kimś spróbować. Pomagałam Lexi i jej nigdy nie udało się nic zastrzeżonego ze mnie wyciągnąć, chociaż eksperymentowałyśmy. W ten sposób można wiele osiągnąć, zwłaszcza, gdy ktoś pokaże ci jaką drogą podążyć. A mówienie tego co człowiekowi leży na duszy jest do tego pierwszym krokiem. Wydajesz się starszy niż większość osób tutaj, ale czy znalazłeś już swój cel życiowy, udało ci się kiedyś oczyścić duszę chociaż na chwilę?
- Żyć tak, aby czuć się spełnionym i szczęśliwym na tyle, na ile jest szansa? - spróbował Kye, z wielkim trudem utrzymując powagę. - Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałem.
- Myślę, że powinieneś - rzekła z dużą powagą. - Twoje życie stałoby się lepsze i pełniejsze. To nie miejsce na takie rozmowy - uśmiech wrócił na jej twarz. Dam ci swój numer, może spotkasz się ze mną i jeszcze kilkoma innymi? Zwykła rozmowa przy piwku. Możesz zabrać także swoją dziewczynę, ale… nie musisz - w jej głosie kryła się pewna sugestia. - Jutro o osiemnastej, ale jeszcze nie wiem gdzie.
Remo usłyszał w swojej głowie krótki dźwięk potwierdzający ściągnięcie danych z holofonu Moniki. Kątem oka wychwycił też coraz większą irytację chłopaka naprzeciwko.
Nie potrzebował więcej, na twarzy wykwitł mu szeroki uśmiech, postarał się sprawić wrażenie bardzo ucieszonego nadchodzącym spotkaniem.
- Zobaczę czy mi się uda. Zadzwonię. Tymczasem lepiej wrócę do pewnej osoby, lepiej uniknąć scen - pożegnał się krótko i wstał, odchodząc od tej grupki.

***


Ann wyszła z sypialni i ruszyła w kierunku siedzącego z napojem w dłoni Remo, wygodnie rozpartego na jednym z foteli. Nagle, prawdopodobnie z powodu rozmowy z Lexi, a może po prostu była to spóźniona reakcja na oddziaływanie wszechobecnych ziółek, przed jej oczami przewinęło się nader realistyczne wspomnienie. Na chwilę przystanęła i zamknęła oczy oddając się ogarniającej jej ciało nagłej fali rozkoszy...


...Kye delektował się ruchami dziewczyny tak samo jak i ona. Mimo wody i bąbelków, czuć było bardzo dokładnie jak ociera się o niego. Dokładnie otulony zaczął wzdychać. Dłonie nie wytrzymały w jednym miejscu i badały wszystkie rejony zgrabnego ciała. Zupełnie niespodziewanie także dla siebie, sapnął i przytulił się do Ann, a jego ciałem targnął dreszcz. Doszedł zaskakująco mocno, po raz trzeci tego wieczora zostawiając wszystko w środku kochanki.
- A jednak, te bąble i na faceta działają. Nie do końca tak jakby chciał - roześmiał się. - Myślisz, że utrzymają mnie w pionie?
Azjatka uśmiechnęła się. Uniosła biodra do góry uwalniając kochanka. Rozłożyła ręce i nogi i położyła się na wodzie. Jej ciało falowało w rytm maszyny generującej podwodne prądy:
- Zaraz się przekonasz - Powiedziała cicho.
- To jest raczej w poziomie - zauważył z rozbawieniem. Sam także się odprężył. Pieniądze umilały życie, nie dało się podważyć tej teorii.
Dziewczyna jeszcze przez chwilę poddawała się działaniu wody. Potem obróciła się na brzuch i podpłynęła do Remo.
Otarła się o niego:
- Mrrrr - Zamruczała żartobliwie - Pachniesz dekadencją. Podoba mi się.
- Chciałaś powiedzieć, dużą kasą? Można zrozumieć tych, co lecą na bogaczy, co?
Pocałował ją i przez moment tylko o tym myślał, zanim nie oderwali od siebie swoich ust.
- Niestety bardziej pasuje do mnie zapach tytoniu, whiskey i starego garażu. Tak jak zaczynałem, tak mam ochotę żyć. Nie żebym mógł - mruknął z przekąsem.
- Zawsze się zastanawiałam co to jest duża kasa. - Ann wzruszyła ramionami. - Moja rodzina nie narzeka na jej brak. Babcia Dorothy zarządza inwestycjami, więc każdy może się zajmować tym na co ma ochotę. Tylko dwa razy w roku mamy zebranie rady nadzorczej i wtedy przypominam sobie, że mam gdzieś swoje udziały, ale nie pytaj mnie ile tego jest - zaśmiała się - bo nie mam pojęcia. Jest jeszcze fundusz powierniczy, ale z niego będę mogła korzystać w pełni, dopiero kiedy skończę trzydzieści lat. Nie musisz się więc martwić, że dybię na twój majątek, a ja, że ty interesujesz się moim. - Powiedziała gładząc go po ramieniu.
- Wyglądam, jakbym się martwił? - uniósł brew, uśmiechając się. Objął ją w pasie. - Nie przeczę jednak, że w moim zawodzie jest problem z... dopasowaniem. Nie chodzi nawet o zawód w pełnym tego słowa znaczeniu. Może dlatego tak bardzo mi pasujesz - przyciągnął do siebie, znowu chcąc poczuć jej delikatne ciało opierające się o jego własne.
- Nie mam pojęcia dlaczego miałbyś mieć problem? - Zastanowiła się głośno. - Na czym on niby polega?
Dziewczyna sięgnęła do patery z owocami i wzięła niewielką kiść winogron. Wsunęła sobie jedną z soczystych kulek do ust i odgryzła. Przysunęła owoce do ust Kye'a:
- Masz ochotę?
Złapał ustami jedno winogrono i zerwał bez użycia rąk. Gryzł, myśląc nad odpowiedzią.
- Mam własny fanpage i nieokreślone godziny pracy. Zdarzało mi się spotkać z takimi, które dobrze ukrywały, że wiedzą o tym pierwszym fakcie. Jak także z takimi, co jak się dowiedziały to prawie instant orgazm. Potem się okazywało, że żaden ze mnie celebryta. A na dodatek muszę pracować. Ludzie żyją wyobrażeniami. Mało było i jest w moim życiu kobiet, które doskonale wiedzą kim jestem i nie dążą do zmiany.

Ferrick wgryzła się w kolejną kulkę i przez chwilę milczała zastanawiając się nad własnymi odczuciami:
- Chodząca legenda - Uśmiechnęła się, ponownie podając mu owoce - Dokładnie tak myślałam, kiedy zobaczyłam Cię po raz pierwszy. Jakoś jednak nie przyszło mi wtedy do głowy, że wylądujemy razem w łóżku. - Wolną ręką pogładziła go po policzku. - Wiesz... wtedy kiedy zabrałeś mnie od Kennetha... myślę, że wtedy bym się z tobą przespała, ale to nie byłby właściwy powód. - Pocałowała go delikatnie w usta. - Dziękuję.
- To zabawne, bo wtedy doszedłem do wniosku, że nie interesujesz się facetami - zjadł kolejne winogrono. Dotyk Ann zauważalnie mu się podobał. Odnosiło się to do całego ciała, którym się ocierała. Reagował na to.
- A tu się okazało, że to chodziło o to, że wolisz o wiele starszych i niereformowalnych - uśmiechnął się i teraz on ją pocałował.
- Dojrzałych - powiedziała gdy skończył pocałunek - inteligentnych i pewnych siebie... - Ponownie go pocałowała - ...i podążających własną drogą bez potrzeby wywierania wrażenia na innych. - Zrobiła to jeszcze raz tym razem skupiając się na tej czynności o wiele dłużej.
Przyciągnął ją jeszcze bliżej, namiętnie odpowiadając na działania dziewczyny. Języki splatały się i krążyły w ustach dobrą minutę, zanim Kye zdecydował się przerwać.
- Ależ ja mam ogromną potrzebę wywierania wrażenia na innych. Nie wszystkich innych, to prawda, ale jednak - odsunął pasemko mokrych włosów z jej delikatnej twarzy. - Lubię z tobą pracować. Taka po pracy odpowiadasz mi jednak jeszcze bardziej.
- No to świetnie. - Ann uśmiechnęła się - Bo ja lubię swoją pracę i najbardziej drażni mnie w facetach fakt, że chcieliby ze mnie zrobić słodką żonkę, albo kurę domową. Spokojna, bezpieczna praca to nuda.
- A niedawno twierdziłaś, że nie lubisz szalonych rzeczy - puścił jej oko. - Słodka już jednak jesteś. Rozpływam się, gdy na ciebie patrzę, Ann - roześmiał się.
Azjatka przyłożyła dłonie do policzków:
- Och nie przesadzaj, bo się zarumienię - Także się roześmiała. - Szalone, a ekscytujące, podniecające, nie wiem jak ty, ale ją widzę tu sporą różnicę.
- Dla mnie to co szalone czasami okazuje się tak ekscytujące, że popełniam błędy - westchnął, bez większego dramatyzmu jednak. - Są chwile, kiedy zastanawiam się, ile we mnie zostało tego młodzieńczego wariactwa.
- Cóż - dziewczyna wzruszyła ramionami - Mnie uczono, że nigdy nie należy niepotrzebnie ryzykować. Co jest słuszne w moim zawodzie. Jest takie powiedzenie: Saper myli się tylko raz. - Popatrzyła na niego - Pewnie dlatego podświadomie zawsze oceniam stopień ryzyka. No i tak naprawdę to chyba nigdy nie byłam postrzelona. Nawet jako dziecko.
- I dobrze. Wolę znacznie ciebie, od dajmy na to, Felipy - przejechał dłonią po jej włosach, biorąc je między palce. Wolną ręką odnalazł pośladek, który bardzo polubił. - Każdy zawód może być niebezpieczny. Ten czynnik sprawił, że nigdy nie stałem się bardziej - zawahał się - mechaniczny. Mimo, iż czasami zazdroszczę podpiętym.

- Ja się cieszę, że jesteś człowiekiem - otarła się pośladkiem o jego rękę. - Choć moja matka jest specjalistką od cyberwszczepów, ojciec jest ich przeciwnikiem. Pewnie dlatego nigdy z nimi nie przesadzałam, ale pewnym rzeczom nie potrafiłam się oprzeć. - Przy tych słowach potrząsnęła głową, a jej proste, krótkie, czarne włosy zamieniły się w strugę błyszczącego, falującego pomarańczu unoszącego się wokół nich na wodzie - Lubisz rudowłose? A może blondynki? ponownie potrząsnęła głową i włosy zmieniły kolor na platynowy. - To o wiele wygodniejsze niż chodzenie do fryzjera - stwierdziła wesoło.
- I jakie praktyczne - uśmiechnął się, ciągle gładząc pośladek. - Czarny to twój naturalny? Lubię ten kolor. Burza rudych loków wygląda niezwykle przy takiej delikatnej twarzy. Blond lubię mniej. Ale jak dla mnie możesz mieć i różowe - przyciągnął ją i pocałował. - Ja nie mam nic tak spektakularnego, modyfikacji wyglądu dokonuje maszyna.

- Czarne i proste - odpowiedziała, a jej włosy przybrały typowy dla Azjatek kolor lśniącej czerni. Proste, ciężkie i sądząc po tym jak rozkładały się na powierzchni wody, były teraz długie przynajmniej do pasa. - Włosy po mamie oczy po tacie. - Objęła go za szyję i podciągnęła się wyżej, przytulając drobne piersi do jego torsu.
- A w połączeniu piękny aniołek o już mniej anielskiej duszy, jeśli bliżej poznać - dodał Remo żartobliwie. - U mnie łatwo poznać, że rodzice mieli ten sam kolor skóry - objął ją mocniej i posadził w okolicach męskości, o którą otarła się najdelikatniejszą częścią ciała. - Za to mogę zmodyfikować więcej niż tylko włosy. Wolisz starszą wersję czy młodszą?
- Tak jak jest, jest dobrze. - Uśmiechnęła się ponowie rozsuwając nogi i wpuszczając go do środka. - Masz niezłą kondycję jak na czterdziestolatka - mrugnęła do niego powoli przesuwając się w dół.
- Mam dobry powód - wymruczał. - I długi post. Odmładzanie może działać na przeróżne... przymioty.
Poruszył się na tyle, by znalazła się na nim tak daleko, jak się dało i tak zamarł. - Na randki będzie więc tak. Na czas roboty ciężko będzie zmienić przyzwyczajenia i wyglądać inaczej niż w momencie, w którym widziałaś mnie pierwszy raz.
Pogładziła go po policzku i popatrzyła w oczy:
- To nie ma znaczenia. Mnie podobają się zupełnie inne twoje przymioty - to mówiąc ponownie uniosła się w górę, prawie całkowicie wysuwając go z siebie i ponownie wolno opadła w dół. Przy tym ruchu jej wynurzające się z wody włosy oblepiły ciało, a potem znowu zakołysały na powierzchni.
Jęknął wyraźnie. Pocałował dziewczynę pożądliwie i nie odrywał z minutę. Dotknął palcem jej skroni.
- Najbardziej seksowny organ? - uniósł kącik ust, wracając obiema rękami do jej pleców, pupy i ud. Sunął po nich powoli, w jedną i drugą stronę. - Kiedyś, bardzo dawno temu, zhakowałem bazę rezerwacji i zjawiłem się w takim hotelu, aby skorzystać z kilku atrakcji. Głównie z Sali Doznań. Wtedy się to tak nazywało. Puste pomieszczenie z możliwościami morficznymi. Pełne 5D. Można było znaleźć się wszędzie i robić wszystko, być kim się chciało. Nawet seks był, wirtualny. Jak nasze niedawne VirtuaGirl - roześmiał się do wspomnień.

Odpowiedziała mu uśmiechem:
- No i jak wypadam w porównaniu z wirtualną dziewczyną z męskich snów - Zapytała Ann poruszając się w górę i w dół. Wolno, spokojnie, jednocześnie zaciskając się i masując jego penisa.
-Moje doświadczenie z wirtualnym seksem nie zabrnęły po za oglądnie filmików w hełmie. Cóż... na kobietę nie działa to za szczególnie - Tym razem ona roześmiała się rozbawiona, a jej mięśnie zacisnęły się mocniej.
- Wirtualne się nie umywają – wyjęczał...


...- I pomyśleć, że wcale nie zdążyłaś nic wypić – Usłyszała prawdziwy głos Remo, który roześmiał się biorąc ją w ramiona. Spojrzała na niego oczami, w których widać było namiętność i pragnienie:
- Chcę wracać do domu. - Powiedziała lekko zachrypłym głosem.
- Twojego czy mojego? - Zapytał, z zamiarem spełnienia jej pragnienia.
- Tam, gdzie dojedziemy szybciej. - Odpowiedziała bez zastanowienia.
- Niby Harlem jest bliżej, ale nie mogę przestać myśleć o tych szalach...
Słysząc słowa Kye, Ann szybko odwróciła się i wzrokiem poszukała Lexi. Postanowiła, że weźmie od niej nieco ziółek jeszcze dzisiaj. Skoro mieli eksperymentować, dlaczego od razu nie iść na całość?
 
Eleanor jest offline  
Stary 09-03-2014, 17:38   #42
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Podczas przesłuchania Mik starał się nie odwracać przesadnie wzroku, ale też nie zgrywał niewzruszonego twardziela, od czasu do czasu się krzywiąc.
Meatboy z kolei nie dawał się zbyć półsłówkami.
- Nie lubimy ich, bo nam zjebali interes - odpowiedział na powtórzone pytanie Maroldo. - To miała być podziemna klinika wszczepów. A wiesz gdzie robią najlepsze wszczepy? W najwyższym budynku w Big Apple. Mieliśmy skopiowane plany prototypów. Rozkręcaliśmy się dopiero, gdy zjawiły się te mendy. Jeden chuj im nas sprzedał, nieważne, już jest na dnie Hudson. Free Souls chcieli nasze plany. Nie mogliśmy ich oddać, bo to na nich mieliśmy zarabiać. Odmówiliśmy, proponując im część zysków, ale oni i tak wzięli co chcieli, przy okazji zabijając naszego ripperdoca. I biznes poszedł się jebać. Więc chcemy odpłacić chujom pięknym za nadobne, key? Free Souls największy biznes kręcą chyba na tym całym Odlocie, więc tam ich chcemy uderzyć. Wątpię, by ten tu wiedział, gdzie to produkują, ale można go spytać.
Yamato przyglądał się uważnie poczynaniom Meatboya. Wyraz twarzy nie zmieniał się ani na jotę, widać jednak było zainteresowanie. Kenji zastanawiał się. Zdawało się że dobór metody przesłuchania mówił sporo o przesłuchującym. Sam starał się unikać tego typu bezpośrednich metod, choć nie były mu obce. Obserwował uważnie czarnoskórego, starając się dostrzec błysk w oku, który mu powie coś o jego charakterze. Zdawał sobie sprawę że metoda ta była jego swoistym znakiem rozpoznawczym, ale jej dobór nie mógł być przypadkowy. Więzień był w ich mocy, mieli czas. Przesłuchanie nie musiało być tak krwawe i... głośne. Metoda o ile skuteczna, była może nie jednorazowa, ale zużycie materiału było spore.
Mik zaczął tłumaczyć i całkiem nieźle mu szło. Yamato nie zamierzał się odzywać. Podszedł do więźnia. Pochylił się, wyciągnął rękę i podniósł jego podbródek, tak by móc spojrzeć mu w oczy. Lubił widzieć oczy rozmówcy. Wiele z nich można wyczytać. Z wyrazu twarzy, uciekania spojrzenia, mowy ciała. Nauczył się wyczuwać te subtelności. Odczekał chwilę dając czas na opanowanie bólu i skupienie wzroku.
- Zbawiciel. Powiedz mi wszystko co o nim wiesz, proszę. Jak się z wami skontaktował, jak przekazał gotówkę, czy mieliście spotkać się z nim po wykonaniu zadania? Jak wyglądał, panie Hansky. Wszystko mnie interesuje, każdy najmniejszy szczegół, jaki może się wydać panu nieistotny. – mówił cichym i spokojnym głosem. – Mam nadzieję że pan rozumie iż im dłużej porozmawiamy i im więcej informacji mi pan przekaże, tym dłużej poprzedni rozmówca nie będzie się zbliżał do pana. Bo co do swojego położenia mam nadzieję, nie ma pan już żadnych złudnych nadziei?

Spojrzenie Meatboy'a spoczęło na Maroldo. Ciężkie i przenikliwe, gdy murzyn zmrużył lekko oczy. A potem jak gdyby nigdy nic, zaczął oglądać swój nóż, ścierając z niego krew i sprawdzając ostrość, chociaż na pewno nie musiał. Co chwilę unosił głowę, by zerknąć na któregoś z nich lub na jeńca.
- Wołają na mnie Meatboy. Na was? - poczekał chwilę na odpowiedź i kontynuował. - Interesik na boku? Nie słyszałem o żadnych nowych, nie było jeszcze szansy na reklamę, co? Twój kolega wydaje się znać na poważnych męskich rozmowach - powiedział to z uśmiechem, nożem wskazując na Yamato. - To dziwne. Biały z żółtym na Bronxie, przypadkiem w miejscu, gdzie kilku skurwieli próbowało zepsuć nam stypę. Skąd jesteście? Większość terenów zajętych przez nowych dupków wcześniej spowiadało się przez The Rustlers i niedługo do tego wrócimy, kopiąc dupy tym matkojebcom.
Mówił tonem swobodnym, tonem prywatnej pogawędki. Głupotą byłoby jednak uznać te pytania za nieistotne, Mik musiał podjąć tę grę, skoro sam ją zaczął. Ludzie Meatboya nie wtrącali się do tego co się działo, stojąc przy ścianach, blisko obu par drzwi.

Tymczasem jeniec odzyskał świadomość na tyle, by zajarzyć, że obecnie przemawia do niego ktoś inny. Mrugnął kilka razy. Mówił z trudem.
- Nie wiem o nim wiele... gadał z moim szefem, Garrym. Ja go widziałem po raz pierwszy. Gotówka kartą, jak zawsze. Do tego towar na sprzedaż. Nie mieliśmy się spotkać, on mówił, że wszystkiego i tak się dowie... Widziałem go raz i nie przyjrzałem bliżej. Niski, bardzo ciemny, ale nie murzyn. Azjato-murzyn? Mieszanka pewnie. Miał płaszcz, czarny. I czapkę. Pociągła twarz. Nie wiem ile miał lat, wy wszyscy wyglądacie identycznie. Może czterdzieści? Nie był za młody... - nagle zniżył głos do cichego szeptu. - Wydostań mnie stąd żywego... a zapłacę dużo... dam co chcesz... nie zostawiaj mnie na pastwę tego rzeźnika!
A więc jednak nadzieje ciągle w nim żyły. Swoją drogą Yamato zawsze za wielce interesujące uważał takie zachowanie. Chęć przerwania, zachowania życia, a także cena jaką gotowy był człowiek zapłacić zawsze go fascynowała. Granica, za którą pozostawała już tylko beznadzieja i pogodzenie się z losem. W takich sytuacjach jak ta nie wolno było dopuścić do tego by interlokutor tą granicę przekroczył, bo wtedy nic więcej nie uzyskają od niego.
Uśmiechnął się swoim zwyczajem. Uśmiechem pokrzepiającym, dającym nadzieję na cień szansy. Podbudowującym i oddalającym nieco tą granicę. Uśmiechem kącikami ust, nie sięgającym oczu.
- To zależy tylko od ciebie i od twojej woli współpracy. Zrobiliśmy dobry początek, ale ciągle mam pytania. Pogawędźmy jeszcze póki... – odwrócił się i spojrzał na Meatboya. Usunął się z drogi w ten sposób że Sal nie miał wyjścia, tylko musiał podążyć za jego wzrokiem. Trafił idealnie akurat w moment kiedy czarny sprawdzał ostrość noża. – Póki Rustler zajęty jest czym innym.
- Mówiłeś że płacił kartą, na jakie konto, w jakim banku? Numer masz gdzieś zapisany? Może w mieszkaniu? Hmm, Sal? I „jak zawsze”? – zbliżył się do niego znowu, ściszył głos, dostosowując się do konspiracyjnego tonu - Nie było to pierwsze zlecenie dla The Cribbs od Zbawiciela? Co robiliście dla niego wcześniej? Pomóż mi Sal, to ja postaram się pomóc tobie.

Mik, stojąc obok Meatboya, z zainteresowaniem przyglądał się przesłuchaniu w wydaniu Kenjiego.
- Słyszałem o tobie - odpowiedział murzynowi, kiwając głową. - Domyśliłem się już kim jesteś. Plotki nie kłamały, kurde bele - wskazał na noże Meatboya. - Wtedy na Westchester jako jedyny wyszedłeś na ulicę, gdy inny zwiewali tyłem. Podoba mi się to. Mów mi Mechhead. Tak jak methhead, tyle że z “c” zamiast “t”. Jestem ćpunem metalu - wyszczerzył się Maroldo. - Może i w przyszłości będziemy mogli sobie pomóc, nie? BigJ ma mój numer, jakby co. Mówiłem już, że na Westchester nie byliśmy przypadkiem. Naprawdę nie było trudno was śledzić. Opróżniliście z ludzi cały Woodlawn Cemetary a potem jechaliście długą na ćwierć mili kolumną. Pół Bronxu wiedziało gdzie jest stypa po Li. Bez urazy, ale mieliście luki w zabezpieczeniach. Gdybym nie spowolnił cysterny, może byśmy teraz nie rozmawiali, a nie chciałbym żeby Free Souls przejęli cały Bronx, key? Wtedy musiałbym stąd spierdalać. O naszym biznesie nie słyszałeś, bo przez tych pierdolców upadł zanim się zaczął. Nie zdążyliśmy nawet urządzić kliniki. Wcześniej zamierzaliśmy oczywiście zameldować się Rustlersom, mieliście być w końcu naszą klientelą, nie?

Cyborg płynnie wyrzucał z siebie słowa, długo się nie namyślając. Widocznie bajeczkę przygotował sobie w samochodzie, albo jeszcze wcześniej. Historia zgrabnie wyjaśniała ich motywację oraz technologię, którą dysponował Mik. Można było ją rozwijać w niemal dowolnym kierunku. Przy tym właściwie nie miała punktów, które dałoby się sprawdzić:
Interes - nigdy właściwie nie wystartował.
Plany - utracone.
Współpracownicy - martwi.
Powiązania z CT - do wyjaśnienia.
Maroldo nie był może wybitnym aktorem, lecz wcale nie musiał. Wszystko co mówił, mówił zawsze z tą samą wkurzającą rozmówców manierą, krzywiąc brzydką gębę. Nie zdradzając emocji, za to z lekką nutką ironii, jakby był jakimś stand-up comedian. Czasem ciężko było stwierdzić, czy mówi serio czy żartuje.

- A że biały z żółtym? - Mik wzruszył ramionami. - Spójrz na The Rustlers. Czarni, Azjaci, Latynosi, nawet paru białych. Martin Luther King byłby dumny - roześmiał się, lecz nie zbyt ostentacyjnie, bo rozmowa z murzynami na tematy rasowe była jak stąpanie po polu minowym. - Dorwaliście wcześniej żywcem jakiegoś prawdziwego członka Free Souls? - Zapytał, przezornie zmieniając temat. - My chcemy dopaść jakiegoś dilera Odlotu.

- Banku? Konto? - jeniec wręcz wybałuszył oczy, na chwilę nawet zapominając o bólu i swojej sytuacji. Może w innych okolicznościach nawet by się roześmiał. - Gdzie ty żyjesz, koleś? Wszystko idzie z ręki do ręki, na kartach czipowych z limitem do dowolnego wykorzystania. Bank gdzieś za tym stoi, ale nikt nie wie jaki i gdzie. Nie wiem robiliśmy, boss mi się nie spowiada. Pierwsze było oderwanie się od tych skurwysynów tutaj, nie? - splunął na ziemię, chyba odzyskiwał siły.

Gdy Maroldo mówił, Meatboy przyglądał mu się stanowczym, przenikliwym spojrzeniem. Tak jakby umiał, lub chciał umieć przejrzeć wszystkie kłamstwa. Wreszczie, gdy tamten wzruszył, dość beznamiętnie obrócił się w kierunku Sala, właśnie spluwającego na ziemię.
- Luki w zabezpieczeniach? Mało wiesz, Mechhead. Ale masz jaja, lubię ludzi mających jaja i potrzebuję takich. Bez ryzyka nie ma wygranych, stypa stypą, chciałem zobaczyć co wykombinują. Mają rozmach. Twój kumpel wygląda jakby się, kurwa, za dużo filmów na oglądał - skomentował metody Yamato, na tyle cicho, by związany nie usłyszał dokładnie wypowiadanych słów. - Ale dam mu jeszcze moment. Znam Cribs, odeszli od nas jako jedni z pierwszych. Zainteresowani spuszczeniem im wpierdolu? - wyszczerzył się. - Gdzie mieliście mieć interes? Który gang zajmował się tamtymi terenami? - pytanie o dealerów odlotu najwyraźniej zignorował lub o nim zapomniał.

- Biznes miał być w Middletown - Maroldo rzucił nazwę znanej sobie trochę okolicy na wschodnim Bronxie. - To teraz środek terenu Free Souls. A oni znają nasze gęby, więc nie pokazujemy się tam, zresztą wyczyścili wszystko, nie ma do czego wracać. Kto tam wcześniej rządził nie mam pojęcia - wzruszył ramionami. - Nie meldowaliśmy się nikomu stamtąd i nie prosiliśmy o pozwolenie na rozpoczęcie działalności. Mam swoje kontakty z dawnych lat i poprzez nie miałem się zwrócić do Rustlersów, kiedy już wystartujemy. The Cribs nam wiszą kole dupy, chyba że jako źródło informacji o Free Souls. Wolałbym dorwać kogoś bezpośrednio ze świrami związanego. Nie ukrywam, że na to liczyłem, przychodząc tutaj. Ten raczej niewiele wie, ale jeśli pozwolisz, zapytam go jeszcze o coś - Mik wskazał na jeńca i podszedł do niego.

Przyklęknął obok Yamato, patrząc w oczy Sala.
- Mówiłeś, że oprócz kasy mieliście dostać zapłatę w towarze - rzekł. - Gdzie i kiedy macie dostać Odlot? Gdzie i od kogo wcześniej go odbieraliście? Wiesz gdzie go produkują? A może... słyszałeś coś o prototypach wszczepów?

Jeniec pokręcił głową. Widok Maroldo nie poprawił mu humoru, oczy znów lekko wyszły z orbit. Może pomyślał, że gada jednocześnie z Bloodboys?
- Nic nie wiem o towarze. Dostarczają anonimowi kurierzy, różne terminy, różne miejsca. O produkcji zapomnij. I jakie kurwa prototypy?
Coraz bardziej skonsternowany rzucił się w więzach. Poczuł za sobą sylwetkę Meatboya.
- Dobra panienki, coś jeszcze? Jak nie to wystarczy tej zabawy z tą pizdą. Chcecie się zabawić z Cribs'ami, to stawcie się o piątej rano we wschodniej części Dolen Park - najwyraźniej dalsza część przesłuchania miała być przeznaczona wyłącznie dla uszu i oczu The Rustlers.
- Key - odparł Maroldo. - Odezwę się do BigJ-a, jakbyśmy się dowiedzieli czegoś nowego. Informacja za informację, jakbyście też coś mieli. Zwłaszcza o wszczepach, Odlocie albo Zbawicielu. Nasza grupka jest za mała, by otwarcie walczyć z całym gangiem, ale ja mogę załatwić prawie każdego człowieka, nawet dobrze strzeżonego.
Mik pozostawił Meatboya z tą delikatną sugestią, że może mu pomóc pozbyć się także konkurentów do władzy w The Rustlers.
- Cieszę się, że ktoś się wreszcie weźmie za Free Souls - rzekł jeszcze. - Rustlersi potrzebują teraz takiego dowódcy jak ty. Powodzenia chłopaki. Może się jeszcze spotkamy. Trzym się BigJ - cyborg pomachał Rustlersom i skierował się do wyjścia z piwnicy, po drodze odbierając swoją broń.
Yamato uśmiechnął się w duchu na słowa Meatboya. No ale czego się spodziewać po potomku w prostej linii goryla, lubującego się w obdzieraniu ludzi ze skóry. Co dobre dla watażki podrzędnego gangu, nie zawsze jest dobre dla innych. Poza tym jednak udział w tych jasełkach nie był kompletną stratą czasu, jak na początku przypuszczał. Czegoś tam się dowiedzieli, więc pomimo tego, żę czarnuch wyraźnie kpił sobie z nich, Kenji skłonił się lekko.
- Nie, nie mam więcej pytań.
Odebrał swoją broń i wyszedł za Maroldo z pokoju.

Porozmawiał jeszcze chwilę z Mikiem na zewnątrz, sprawdził holo, czy odpisała dziennikarka na jego wiadomość. Jak na razie nic nie odebrał, być może trzeba będzie zaczekać dłużej na kontakt. Wyjął z kieszeni i przyglądnął się aparatowi który zabrał napastnikowi. Trzeba będzie przekazać technicznym, może coś z niego wyciągną, bo pobieżne oględziny ujawniły tylko kilka zapisanych numerów, linków do stron porno i motoryzacyjnych. Trochę o walce gangów i Bronxie. Kenji chciał sprawdzić gdzie holo logowało się w sieci najczęściej i czy to miejsce pokrywa się z lokalizacją, którą podał im Meatboy. Właśnie. Do tej wizyty trzeba się będzie przygotować już staranniej niż dzisiaj. Maroldo ma rację, nie wszyscy są kuloodporni.

Tymczasem jednak Yamato złapał szybko taksówkę i wrócił do domu. Naoko i Takeshi już wyjechali na stadion, więc pozostawał pusty i cichy. Kenji wziął szybki prysznic i posłuchał wiadomości w telewizji, zjadł coś. Szumy i przerwy w transmisji były coraz częstsze, ale nie tyle by irytować. W międzyczasie wezwany z korporacji kurier zabrał trofiejne holo do analizy. Yamato przebrał się, po czym zszedł do garażu i odpalił samochód. Sprawdził czas i skrzywił się nieco. Miał 20 minut spóźnienia, wcisnął mocniej gaz.
Chciało by się powiedzieć że stadion był wypełniony po brzegi, ale rozgrywki Little League gromadziły na trybunach tylko rodziców dzieciarni ganiającej po boisku. Każdy z nich był oczywiście przekonany, że to właśnie jego pociecha jest najlepsza na świecie. Kenji w tym przekonaniu nie odbiegał wiele od ogółu. Kiedy Takeshi stanął w polu i zamachnął się pałką, japończyk nie powstrzymał się i wstał by lepiej widzieć.
- Swing and a miss! – zarechotał jakiś gruby wieprz z plastikowym kubkiem piwa w ręce, kiedy chłopiec nie trafił w piłkę. Siedział rozwalony na dwóch krzesełkach w pierwszym rzędzie Skrzywił się wyraźnie, spojrzał na niego, ale zaraz odwrócił wzrok bo syn szykował się do kolejnego uderzenia. Kolejne pudło.
- Co za łamaga! – wrzasnął grubas. – Szerzej otwieraj oczka, kitajcu, to lepiej ci pójdzie!
Naoko pobladła lekko, widząc zmianę w wyrazie twarzy mężczyzny.
- Kenji, proszę cię... – szepnęła błagalnie, łapiąc go lekko za ramię.
- Zostaw mnie. – Powiedział spokojnie i spojrzał na jej rękę. Cofnęła ją od razu.
Takeshi ustawił się do uderzenia po raz trzeci.

Godzinę po meczu siedzieli już w lodziarni, przed synem stał puchar z łakociami, ale chłopak był markotny. Kenji uśmiechał się i tłumaczył, że nie zawsze wszystko wychodzi, że i tak dobrze się spisał, ale nic do niego nie trafiało. Przegrali mecz, nastęna kolejka będzie decydowała o wejściach do playoffów.
Holo zasygnalizowało nową wiadomość. Yamato zerknął na wyświetlacz i odczytał wiadomość od Mika. Źle że sam chciał iść na spotkanie ze swoją wtyką, ale nie mógł naciskać. Zaczął się zastanawiać nad następnym ruchem. Rano oczywiście spotkanie z Meatboyem i wyprawa na The Cribs, może do tej pory Mik da znać co udało mu się załatwić ze swoją znajomą. Musieli jak najszybciej spotkać się w końcu z Jin – Tieo. Wyszedł na chwilę do toalety i przedzwonił do Basri, zdając jej relację z wyników przesłuchania. Zastanowił się chwilę, po czym wybrał numer do Dirkauera i poprosił by posłał dyskretnego człowieka by sprawdził miejsce w którym zniknęły śledzone vany po ataku.
 
Harard jest offline  
Stary 09-03-2014, 20:16   #43
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Mechhead – neologizm od --> Methhead, człowiek uzależniony od wszczepów cybernetycznych, wykazujący przy tym objawy nałogu narkotykowego. - Cyberslang Dictionary.

***

W samochodzie Mik założył rękawiczki na mechaniczne dłonie. Wykonane w technice RealSkinn, doskonale imitowały ciało, włącznie z łagodnym, kojącym ciepłem ludzkiego dotyku.
- Piwko? Czemu nie - odparł na propozycję murzyna o ksywce BigJ. - Mów mi Mechhead. Nie, nie methhead, chociaż od tego się wzięło - uśmiechnął się cyborg. Ksywka nie była znana poza wąskim kręgiem pracowników Działu Badawczego CT, więc mógł jej swobodnie używać. - Mech-head. BigJ, tak? Ale najpierw to, po co tu przyszliśmy, key?
Murzyn tylko skinął głową, bo wychodzili już z samochodu. Widok jeńca wywoływał na jego twarzy najwyraźniej jedynie złość, chociaż wiedział pewnie doskonale, co będzie się działo. Wyklikał coś na holo.
- To masz mój numer, niezłe jajca z tym vanem.
- Dzięki - Maroldo przesłał BigJ-owi numer swojego zewnętrznego holofonu.
Zeszli do piwnicy.

Okrutny spektakl w wykonaniu Meatboya przypomniał Mikowi jak kruche jest ludzkie ciało i jak prosto jest, raniąc je, zawładnąć umysłem. Okłamywanie w żywe oczy mafijnego bossa było zaś dlań trochę jak jeden z tych interaktywnych sensacyjnych filmów. Zapewniłoby wystarczającą dawkę emocji każdemu adrenaline addict. A że można było całkiem realnie zginąć? Kto by się tym przejmował? Na pewno nie Mik! Nie pierwszy raz kusił los. Zresztą kto wie? Może udałoby mu się wyjść z tego cało? Nawet Meatboy mógł nie ryzykować bezpośredniego starcia z cyborgiem, nakrywszy go na kłamstwie. Maroldo dziwił się tylko Kenjiemu, że ten wpakował się w to wraz z nim. W przeciwieństwie do Mika, Japończyk był tam całkiem bezbronny. Na szczęście, jeśli bajeczka miała słabe strony, to Meatboy ich nie znalazł. Jeszcze nie.

***

Zapadł już zmierzch, gdy znaleźli się z powrotem na ulicy. Krótki zimowy dzień znalazł swój krwawy finał. Mik zatrzymał się jeszcze przy wyjściu z garażu i dokładnie obejrzał odzyskany pistolet, wyjmując i wkładając magazynek.

- Sprawdź swoją broń, czy nie przyczepili do niej pluskwy - rzekł do Yamato. - Od tej chwili trzeba się liczyć z tym, że mogą nas śledzić. Ciekawy człowiek ten Meatboy, nie? Na pewno nie jest głupi. Musimy jeszcze pogadać z Jin-Tieo, ale bym go nie skreślał jako kandydata na capo di tutti capi.
Maroldo spojrzał na swoją poszarpaną kurtkę, ubłocone spodnie oraz rozcięty przy wybijaniu pancernej szyby prawy pantofel.
- Kurwa, muszę jechać do domu się przebrać - stwierdził. - Przy okazji zorganizuję nam lokal. Już wiem czego potrzebujemy. Niedaleko mojej chaty, w Port Morris, są takie strzeżone, szeregowe garaże, służące też za magazyny. Ludzie wynajmują je, żeby przechować nieużywany wóz lub meble na czas remontu. To tereny przemysłowe, według naszej mapy żaden gang się nimi nie interesuje. Wynajmę nam taki jeden, jak się da i umieszczę tam zamówionego vana ze sprzętem. Ty w tym czasie skontaktuj się z Rose, key? Pewnie się o nas zamartwia - zaśmiał się cyborg.

- Meatboy to żołnierz - Yamato miał widocznie inne zdanie na temat ich nowego znajomego. - Półdebil, który uważa przemoc za jedynie słuszne rozwiązanie. Poniekąd dość rozpowszechniona filozofia wśród gangersów, ale na długofalowego przywódcę gangu się nie nadaje. Poza tym płacą nam by szefem został Jin-Tieo. O ile Meatboy jest użyteczny dla Rustlersów, dla nas może stanowić problem. Pierwszy kontakt jednak mamy za sobą. Co z twoją wtyką? Musimy się skontaktować z Jinem, w miarę szybko. Najlepiej zanim pójdziemy złożyć wizytę the Cribs jutro o świcie. Oczywiście, skontaktuję się z Basri. Z mieszkaniem dobry pomysł, prześlij mi adres, to każe podstawić tam samochód od Dirkauera ze sprzętem.

- Hej, nie słuchasz mnie - Mik spojrzał krzywo na Kenjiego - żadnego podstawiania czegokolwiek pod mój dom. Auto odbierzemy w neutralnym miejscu i zaparkujemy w wynajętym garażu, key? Co do the Cribs, to czy na pewno chcemy brać udział w wyprawie wojennej Rustlersów? Jeszcze ja jestem w sporej części kuloodporny, ale ty masz spore szanse oberwać. Nie wiem, jaki mamy w tym interes, poza zbliżeniem się do Meatboya. Sam nie wiem. Myślisz, że warto?

- Tak, słucham cie uważnie. Miałem na myśli nie twoje mieszkanie a ten garaż, metę. Jak zwał tak zwał. Co do the Cribs, to bardziej mnie interesuje ten Zbawiciel, może udało by się przydybać tam Gary’ego, o którym mówił ten oskórowany. Zaś co do kuloodporności - Kenji uśmiechnął się lekko - nikt nie mówi, że musimy wbijać się tam w pierwszej linii. No i jest jeszcze kwestia Odlotu, może będzie tam coś co rzuci światło na kanały dystrybucji. Meatboya zaś trzeba mieć na oku i patrzeć mu na ręce. No i prócz tego tropu i twojego kontaktu w środku, niewiele mamy innego do roboty. Ciągle nie mamy nic konkretnego by dać do roboty naszym netrunnerom w C-T. Hasło “Zbawiciel” plus pobieżny opis wyglądu jaki dał nam Sal doprowadzi pewnie do sklepu z przebraniami na Halloween.

- Pewnie tak - roześmiał się Maroldo. - Ale ten opis to i tak sporo. Ilu znasz azjato-murzynów? Bo ja żadnego. Dobra, jedźmy jutro na rajd z Meatboyem, ale do zamówienia dla Dirkauera dorzućmy jeszcze trzy najlepsze, grafenowe kamizelki i czapki kuloodporne, takie obszyte wełną hełmy, nasi tajniacy z ochrony mają takie. Oraz ze dwa pistolety maszynowe. Chyba nie masz szybkostrzelnej broni, a ja nie chcę przy każdej okazji ujawniać tej wszczepionej.
Rozmawiając doszli do przystanku autobusowego, z którego postanowił skorzystać Mik.
- Ciekawe dokąd pojechały te vany z Westchester Avenue. Zaraz się zapytam - rzekł cyborg, patrząc na rozkład. Autobus powinien być za sześć minut, ale na Bronxie bywało z tym różnie.
- Jedziesz ze mną, czy gdzieś indziej? - Zapytał Kenjiego.

Yamato skinął głową, wyposażenia ochronnego nigdy za wiele, a choć nie zamierzał się wychylać to nie zawadzi też trochę siły ognia.
- Dopisz do listy trochę flashbangów i zwykłych, fragmentujących - przyjrzał się jeszcze okolicy. - A gdzie się wybierasz? Jak na spotkanie z twoim kontaktem, to pojadę. Jak planujesz to na później to wracam do C-T.

- Kontakt się póki co nie odezwał - odpowiedział Mik. - Ale jest dopiero siedemnasta, dam jej jeszcze trochę czasu. Była na stypie, mam nadzieję, że nic się jej nie stało. Ja jadę do domu i wynająć garaż, key? Czy Dirkauer nie mówił czasem, byśmy trzymali się z dala od budynków firmy?
Cyborg wyświetlił ekran holo.
- O wilku mowa, dostałem wiadomość od Alana - oznajmił. - Vany dojechały okrężną drogą do wschodniej części Bronxu i tam zniknęły z wizji w jakimś garażu. Można jutro sprzedać lokalizację Meatboyowi...No nie wierzę, punktualny - Maroldo wskazał na nadjeżdżający autobus. - Albo to poprzedni, spóźniony. No nic, spadam.

Mik pożegnał się z Kenjim i usiadł z tyłu autobusu, przez całą drogę patrząc, czy nie śledzi go żaden pojazd. Jadąc autobusem najłatwiej było wykryć ogon. Wystarczyło obserwować ludzi wsiadających i wysiadających na tym samym przystanku, co dla kogoś dysponującego fotograficzną pamięcią nie było problemem. Śledzące autobus pojazdy nie mogły się zatrzymywać na przystankach a Mik sprawdzał, czy żadne auto, które wcześniej wyprzedziło autobus nie znalazło się nagle znów za nim.

W domu przebrał się w błękitne jeansy i czarną, skórzaną kurtkę z logo Motorhead. Zniszczone pantofle zastąpił mocnymi butami trekkingowymi. Usiadł na kanapie i wyszukał w sieci garaże w Port-Morris. Wynajął jeden z nich na tydzień, zapłaciwszy z góry z konta operacyjnego. Na miejscu zawsze był strażnik, któremu wystarczyło okazać potwierdzenie zapłaty. Następnie wysłał wiadomość do Dirkauera, uzupełniając listę sprzętu o kamizelki, kaski i broń. Zapytał kiedy ktoś może podrzucić vana na parking na rogu Willis Avenue i East 140th Street. Czekając na odpowiedź zabrał się za przeglądanie portali informacyjnych oraz lokalnych for sieciowych, poszukując wiadomości na temat dzisiejszych wydarzeń.

***

- Hola - około 21-szej na panelu holo zamigotał komunikat "numer nieznany" ale kiedy tylko Mik usłyszał mocny latynoski akcent rozpoznał w rozmówczyni dość zakłopotaną Felipę de Jesus. Jego odzew po latach był niespodziewany i teraz pewnie analizowała jakie mogą być powody odświeżenia kontaktów. - Otrzymałam wiadomość... Mik i... gdyby nie obrazek szczerze mówiąc nie domyśliłabym się o kogo chodzi... Sporo czasu minęło amigo... Jeśli chcesz dobry towar to kogoś ci polecę, ja już nie robię w interesie. A jeśli szukasz Alberto...

- Hej, tak myślałem, dlatego dołączyłem rysunek, pamiętałem, że ci się podobał - w głosie Mika nie było śladu pretensji do fixerki, która miała zapewne z setkę bliższych odeń znajomych. Ucieszył się za to wyraźnie, że pamiętała rysunek. Jak chyba każdy artysta lubił być doceniany. Dołączony do wiadomości bazgroł był odtworzoną z pamięci kopią psychodelicznego portretu Felipy na tripie, autorstwa nie mniej wówczas naćpanego Mika. Wiekopomne to dzieło powstało w schyłkowej fazie jakiejś parodniowej imprezy i Felipa dostała je w prezencie. Ropuch na pierwszym planie uosabiał Alberto, zaś latający nad jej głową chiński smok symbolizował opiekuńczego Wujka Li.
- Za towar dzięki, jestem czysty od pięciu lat - dodał Maroldo. - A u Alberto dziś byłem. To on dał mi twój adres, nie miej mu tego za złe, key? Biedak wciąż nie może cię przeboleć. Słuchaj...dobrze się nie znamy, więc nie zawracałbym ci dupy pierdołami, nie? Ale tu chodzi o Rustlersów, Free Souls i cały ten bajzel na dzielni. Zdziwisz się, ale siedzę w tym po uszy. Możesz swobodnie rozmawiać?

- To ty oceń czy to informacje na telefon - tyle zdążyła powiedzieć, bo urwało połączenie.

Mik przez kilka minut próbował złapać sygnał, łażąc dookoła i unosząc holofon w wyciągniętej ku nocnemu niebu ręce, jakby wzywał na świadków bogów telekomunikacji. Kapryśny ostatnio panteon GSM zlitował się wreszcie i udało mu się oddzwonić.

- Raczej nie na telefon - powiedział Mik. - Zwłaszcza nie w tych warunkach. Masz chęć na piwko jeszcze dzisiaj? Podaj czas i miejsce to wpadnę, key? Nie ukrywam, że to pilne, bo sytuacja zmienia się z godziny na godzinę i jutro już może nas nie być. Żyj, jakby każdy dzień był twym ostatnim, co nie? Przyznam, że nie co dzień blokuję jakąś jebaną cysternę, która chce wysadzić w powietrze moją dawną znajomą razem z całą stypą, ale to było ciekawe doświadczenie. To jak będzie? - Urwał, czekając na odpowiedź. Zawsze był gadatliwy, w każdym razie na haju. Na trzeźwo, przynajmniej przy Felipie, milczał. Teraz mogła się zastanawiać czy był to narkotykowy flashback, czy jednak wyleczył się z chorobliwej nieśmiałości.

Zaległa cisza i Mik mógł już podejrzewać, że znów zerwało połączenie ale to tylko Felipa się namyślała albo po prostu zaskoczył ją natłokiem wyrzuconych z siebie słów.
- Dziś wieczorem. O dziewiątej trzydzieści, Maid cafe na East Harlem - wyrzuciła wreszcie latynoska i przerwała połączenie.

***

Do: Rose; Kenji.
Od: Mik Maroldo.
Czas: 15 grudzień 2048, godzina 21:07
"Jadę na spotkanie z moją znajomą, załatwię to sam. Postaram się umówić nas na jutro z Jin-Tieo, dam znać co wyszło. Pozdr."

Mik wysłał wiadomość i uśmiechnął się sam do siebie. Alberto, Felipa i Rustlersi. To było jak podróż w czasie. W okres beztroski i szalonych imprez. Tyle, że kilka lat temu gra toczyła się o znacznie mniejszą stawkę. Owszem, ćpali, kradli, dilowali, ale nikt z nich do nikogo nie strzelał, a już na pewno nie Mik. Można powiedzieć, że była w tym jakaś...niewinność?
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 10-03-2014 o 09:00. Powód: Stylistyka i opis rysunku :)
Bounty jest offline  
Stary 09-03-2014, 21:28   #44
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Komisariat XX



Były exglinie udało się przedstawić swoją sprawę na komisariacie jednak rozmowa niezupełnie toczyła się w takim tonie jaki by sobie życzył. Shelby milczał i posłał im Spencerowi i Petrze takie samo spojrzenie jakie niedawno zaserwował mu Remo.

- Aha - rzekł krótko i spokojnie na rewelacje jakie zaserwowała mu policyjna spec od komputerów i łączności. Pobębnił chwilę palcami po biurku po czym sięgnął do kieszeni i wyjął telefon. Chwilę w nim grzebał po czym odpalił plik ze zdjęciem. Był na ni prawie niezmieniony James, może z trochę krótszymi włosami. Obok niego była młoda kobieta o niezbyt typowej latynosko - ciemnoskórej urodzie. A pomiędzy nimi kilkuletni brzdąc. Brzdąc skpiał się i nadymał policzki by zdmuchnąć trzy świeczki na torcie stojącym przed nim. Mężczyzna i kobieta tuż przy nim najwyraźniej mu kibicowali coś pwenie mowiąc czy śmiejąc się. Wszyscy promieniowali beztroską, radością i szczęściem, kompletnie kontrastującym od poważnego i skupionego James’a jaki siedział obecnie z nimi przy biurku.

- No więc to jest zdjęcie tego porwanego co według papierów nie istnieje. Zrobiłem je 4 lata temu na jego trzecie urodziny. To były nasze ostatnie wspólne urodziny. - zamilkł na chwilę. Zastanawiał się najwyraźniej co powiedzieć dalej. W końcu odezwał się ponownie.

- Poza tym co to za numery? Co to za gadka? Ja za to istnieję i zgłaszam wam porwanie i zaginięcie. Wiem, że możecie potraktować to jako zgłoszenie osoby bez dokumentów. Wiem, że są na to odpowiednie procedury. Możecie je uruchomić? - mówił dość cicho i powoli. Patrzył to na jedno to na drugie ale skupiał się na Marku bo on był prowadzącym to śledztwo. Wiedział, że świetnie znają i jego i jego rodzinę. Domyślał się też, że mówią z oficjalnego punktu widzenia. Niemniej wcale mu się łatwo czegoś takiego nie słuchało.

Petra zamknęła na chwilę oczy. Widać było, że jest jej ciężko z tym o czym mu mówi, lecz była w pracy i tak starała się do tego podejść.
- James. Wiesz dobrze, że mówię o tym jak wygląda to z punktu widzenia prawa. Zgłaszasz to oficjalnie, jesteś obywatelem USA i śledztwo... zostanie podjęte. Ale zrozum, że jeśli go znajdziemy, trafi on do szpitala, gdzie wszczepią mu ID, a ty i twoja żona prawie na pewno traficie do więzienia. Dziecko znajdzie rodzinę zastępczą lub trafi do sierocińca. Przykro mi, nie można nic na to poradzić. Czy jesteś na to gotów?

- Po prostu dajcie mi znać jak go znajdziecie dobra? Proszę was tylko o to. - odrzekł nadal całkiem spokojnie. W końcu całą trójką byli starymi gliniarzami i to z tego samego komisariatu. Świetnie wiedzieli, że można działać zgodnie z prawem i nadal robić swoje. Śledztwa, prawa, gliny i sądy potrafiły mieć wiele barw w tym mieście. Tak samo jak śnieg za oknem powinien być biały a co leżało na chodnikach czy spadało z nieba to przecież było widać.

- Postaramy się - westchnął Mark, kiwając głową. - Ale w chwili obecnej nic nie wiemy, nawet tego gdzie został porwany. Jeśli uda się zdobyć numer, to dam znać. Lepiej byś ty dzwonił, na początku przynajmniej. W takiej sytuacji nic jednak nie mogę obiecać.

-Dzięki za pomoc chłopaki i dziewczyny. Wiedziałem, że nie zmarnuję czasu przychodząc tutaj. - pierwszy raz uśmiechnął się wstając od biurka i podając im obojgu rękę. Na razie załatwił co mógł w tej chwili.

Wyszedł z komisariatu zastanawiając się co dalej. Anna na razie nie dzwoniła ponownie. Tak samo jak Danielle. Najwyraźniej nie udało jej się jeszcze zdobyć konkretnego namiaru. Raczej porywacze też się jeszcze nie skontaktowali. Ale pewnie wkrótce to zrobią. W zdecydowanej większości porwań chodziło o coś w zamian więc powinni się zgłosić z rządaniami. Czego ktoś mógł od nich chcieć? Może Anna komuś nabroiła i postanowił dać jej nauczkę? Chociaż miał przeczucie, że to chodzi o niego. Wcale nie miał pewności, że to robota jego obecnego pracodawcy. Ktoś mógł po prostu użyć samochodu z logiem CT. Tak na prawdę to miał tylko krótką wzmiankę Anny o jakimś logu. Jednak ta teoria nie dawała mu spokoju i wygladała na sensowną. Ale na razie nic pewnego nie wiedział poza tym, że porwano Keith'a i zapewne stało sie to na New Jersey. Przy obecnych problemach z łącznością postanowił wrócić do domu. Co prawda nie mieszkał już w starym mieszkaniu. Chodziło o pieniądze. I pamięć. Wcześniej we dwójkę stać ich było na całkiem przyzwoite mieszkanie. Teraz gdy był sam nie potrzebował ani tak dużego ani tak drogiego mieszkania. Ponadto w swoim nowym nie natykał się wzrokiem czy ręką na całe swoje poprzednie życie które zostało mu odebrane. Właściwie to nawet teraz cały jeden pokój wciąż stał zawalony pudłami z rzeczami ze starego mieszkania. W większości wciąż nie rozpakowane. I tak stały już... No teraz chyba już ze dwa lata będzie... Niemniej Anna znała ten adres i skoro była w mieście to powinna się z nim spotkać. Wówczas będą mogli porozmawiać o tym co się stało. I teraz i wcześniej. W końcu osobiście nie widzieli się już trochę...




Wieczór


Wrócił do domu. Wychodząc z samochodu i idąc po schodach do własnego mieszkania czuł się wypompowany po całym tym dniu. Gdy otworzył drzwi od razu widział, że ktoś tu jest jeszcze. I nawet wiedział kto. Kobieta. Zoe. Jego obecna dziewczyna. Skrzywił się trochę. W ogóle jej się tu nie spodziewał choć właściwie powinien. W końcu zadzwonił do niej w dzień a co nie zdążył powiedzieć dosłał tekstem. Teraz była w łazience i brała prysznic z tego co słyszał.

Na razie poszedł do kuchni. Był głodny bo w sumie cały dzień prawie nic nie jadł. Wcześniej w nerwach tego nie czuł ale teraz ciało domagało się kalorii. Otworzył lodówkę szukając jakiegoś półgotowca. W lodówce natknął się na automat Zoe. - Jezu, jak ona to robi? - mruknął sam do siebie po części zirytowany po części rozbawiony. Właściwie Zoe chyba była jedyną osobą jaką znał która potrafiła łazić po mieszkaniu z gnatem w ręku ale gdy sięgała po coś z lodówki zostawiała w to miejsce spluwę. No bo przecież ręce ma zajęte no nie? Teraz jak się zorientował najwyraźniej zabrała browca i wino. Ciekawe ile zdązyła wypić. Miał nadzieję, że nie za dużo bo czasem po pijaku zmieniała się w prawdziwą, gderliwą jędzę.

Na razie jednak zajął się wydobywaniem z plastikowego pudełka żarcia i wstawianiem go do mikrofali. Słyszał ją jak wychodzi z łazienki i idzie w jego stronę ale się nie odwracał. - Oh, James... Tak mi przykro... To straszne co się stało... - rzekła z przejęciem obejmując go od tyłu i przytulając się do niego. Musiał przyznać, że jej jędrne, wciąż mokre ciało przykryte tylko ręcznikiem wtulone w niego sprawiało mu wiele przyjemności. Ale bardziej cieszyło go, że jednak przyszła i była tu teraz z nim. Odwrócił sie do niej i wpatrywali się chwilę w siebie. Widział młodą, ładną, zgrabną brunetkę, trochę niższą od niego owinietą w jego ręcznik ze Spider - Manem. Ciekawe, że nie wzięła swojego. Pocałowali się a chwilę później w ogóle zaczęli się całować. Tym razem jakoś tak wyszło gwałtownie, nerwowo i może mało finezyjnie. Ale jednak oboje poczuli się po tym lepiej.


- Nie wykąpiesz się? Możemy się wykompać razem. - spytała zalotnym tonem gdy już się oderwali się od siebie ale wciąż stali tak razem.
- Może później. Głodny jestem teraz. - rzekł wymykając się z jej objęć i wyciągając z mikrofali już odgrzane danie. Zdaje się, że był to jakiś wyrób który miał przypominać makaron, z kwałkami chyba mięsa w jakimś czerownawym sosie i z jakąś resztą dodatków na ktore nie zwracał zbytniej uwagi. Zabrał się i przeszedł do living room zabierając się za jedzenie.
- James... Co się właściwie stało... - spytała siadając przy nim na kanapie i obserwując go jak je. Widział ją kątem oka. Chwilę zbierał myśli bezmyślnie przerzucając pilotem kanały i zbierając myśli. No właśnie... Co się właściwie stało?
- Miałem spotkanie w Haven w związku z tą sprawą co nad nią teraz siedze... - zaczął i w miarę jak zaczął jej opowiadać widział jak jej twarz tęzeje w wyrazie napięcia. Opowiedział jej jak Anna do niego zadzwoniła i co powiedziała. Nad rozmową w komisariacie zbytnio się nie rozwodził ponad to, że zgłosił sprawę i Spencer się nią teraz będzie zajmował. Wiedziała tak samo jak on i reszta gliniarzy z czym to się wiąże. Zakończył tym, że wrócił do domu licząc, że Anna się w końcu tu zjawi. Dla tych z pracy i tak nie było ważne gdzie przebywa ot, aby był pod telefonem a przecież był.
- I myślisz, że ona tu przyjdzie? - spytała delikatnie zaciskając usta i trochę zbyt nerwowo zaciskając pięść na poręczy sofy. Choć Zoe i Anna nigdy się nie spotkały wiedziały o sobie i z oczywistych względów nie przepadały za sobą.
- Mam nadzieję. To jedne z najrozsądniejszych rzeczy jakie mogłaby teraz zrobić skoro i tak jest w mieście. - odpowiedział spokojnie zgodnie z prawdą. A po części chciał miec jasną sytuację bo spodziewał się wybuchu z jej strony. Zoe a właściwie Zoya Efremova, zwana na ulicach Czarną Zoe czy wręcz Czarną Śmiercią również chciała mieć jasność sytuacji. Dlatego tu przyszła.
- A jak przyjdzie to co zrobisz? - spytała już bardziej zaczepnie już bardziej nerwowo poruszając głową na wszystkie strony i bawiąc się swoimi paznokciami albo skubiąc rąbek ręcznika.
- Porozmawiam z nią. O tym co się stało. I dziś i wcześniej. - rzekł wciąż ją obserwując.
- Aha... A jak powiedzmy odzyskasz Keitha i wszystko będzie ok, to co dalej? - tym razem jej głowa nieruchomiała patrząc gdzieś w róg pokoju. Widział jej profil. Wyglądała ślicznie z tymi czarnymi, mokrymi włosami na tle jej jasnej skóry.
- Nie wiem jeszcze. To zal... - w sumie była to prawda. Wszystko było zależne od tego co powie i zrobi Anna i on sam. W końću parominotowe rozmowy raz na kilka miesięcy w ciągu paru ostatnich lat to trochę mało by sobie pogadać. Więc uzbierało się od cholery do pogadania. Ale nie zdążył Czarnej tego powiedzieć bo mu przerwała.
- Wrócisz do niej?! - spojrzała tym razem wprost na niego. Widział jak się zebrała do kupy i czekała na to co powie.
- Do niej? Jak już to do nich. Nie wiem. Może wrócę. Może nie. Zobaczę jak to się ułoży. - nie chciał się pakować w ciemno w jakieś zobowiązania. Ponadto sam nie podjął jeszcze decyzji. Właściwie jego żona postąpiła w sposób dla niego nieakceptowalny w żaden sposób. Pod tym wzgledem sama wypisała się z tego związku. Jednak potrafił zrozumieć jej powód. Powód ale nie metodę. Nie, po czymś takim nie mógł jej zaufać już tak bezgranicznie jak to było kiedyś. Właściwie gdyby nie Keith nie miałby oporów by związać się z kimś na serio, np. z Zoe. No ale nie potrafił i nie chciał zapomnieć o swoim synu. Do tej pory Annie udawało sie skutecznie go ochronić. Aż do dzisiaj. Na pewno nie zamierzał ich tak zostawić. Ale co będzie potem to nie miał pojęcia.
- A co z nami? Co ze mną? - pytała go dalej mimo, że już coś szkliło jej się w oczach i broda zaczynała jej się trzęść. Biorąc pod uwagę sytuację i znając ją już znacznie więcej niż trochę wiedział, że się rozryczy. Ale to chyba było naturalne w takich okolicznościach.
- Słuchaj... - znów mu przerwała zanim jeszcze w głowie skońćzył formułować zdanie.
- Niech cię szlag James! Ona wraca więc mnie wywalasz na śmieci tak?! Wszystko co żeśmy przeżyli razem to nic tak?! Niech cię szlag! - wybuchnęła w końću tak jak się tego od początku spodziewał. Już jak otwierał drzwi do domu spodziewał się takiego scenariusza.
- Widziałaś od początku w co się pakujesz. - rzekł już też tracąc już trochę panowanie nad sobą i stukając się w obrączkę na palcu. Dla niego to też nie było łatwe i przyjemne poza tym miał rację. Wiedziała kim jest od początku. Stąd właśnie w ich związku brakowało stabilizacji i pewności co do ich przyszłości, zwłaszcza wspólnej. Szlag ją trafił trochę wcześniej od niego i zerwała się z miejsca rzucając go w złości poduszka. Ta uderzyła go w ramiona bo się zdążył nimi zasłonić ale potem wpadła mu w talerz z już półzimnym makaronem. W tym czasie Zoe wpadła jak burza do sypialni i znikła trzaskając drzwiami. Drzwi trzaśnięte ze zbyt dużą siła odbiły się od futryny, odtworzyły na oscież i znów zaczęły się zamykać ostatecznie zostawiając kilkucentymetrową szparę przez którą widział jak Czarnulka rzuca się na łóżko. Z płaczem. Nosz kurwa... Co za chujowy dzień...


Wyjął poduszkę z talerza i odrzucił ją na bok. Bezmyślnie skońćzył posiłek równie bezmyślnie wpatrując się w telewizor. Gdy skońćzył odniósł rzeczy do zmywania i po namysle sam poszedł wziąć prysznic. Pod gorącymi oparami i strumieniami przypomniał sobie jak spotkał pierwszy raz Zoe i jak to wyglądała sprawa ich wzajemnych relacji. Podobali się sobie nawzajem choć byli raczej różni. Jemu podobała się jej żywiołowość która z niej wręcz wciekała każdym porem ciała. Jej zaś podobał się jego spokój. Choć sama twierdziła, że w gruncie rzeczy jest tak samo ognisty jak ona. Dlatego tak do siebie pasują. Z jego punktu widzenia Zoe miała zdecydowaną przewagę nad Anną: była z nim. Anna zaś miała zdecydowaną przewagę nad Zoe: była częścią rodziny Jamesa. Właściwie przy ostatniej rozmowie z nią powiedział jej, że nie ma zamiaru dłużej żyć w takim zawieszeniu i zamierza się związać z nią na dłużej. Reakcji Anny akurat nie mógł wówczas do końca rozszyfrować ale teraz raptem po tylu latach zjawiła się z powrotem w mieście. Ciekwawe...


Wyszedł spod prysznica i wszedł do sypialni. Kobieta na łóżku leżała zwinięta w kłebek wciąż otulona jego spidermańskim ręcznikiem. Przestała płakać choć nie był pewny czy śpi. Podszedł do łóżka, zgarniając po drodzę zaczętą butelkę wina i położył się obok niej. Chwilę obserwował jej nagie ramię i kawałek szyi bo reszta była skryta za zasłobą ręcznika lub włosów.

- Heej... Znów zostawiłaś spluwę w lodówce. Ty to robisz tak specjalnie? - rzekł do niej łagodnie, gładząc jej ramię. Przejechał od ramienia do nadgarstka i z powrotem. Wiedział już, że nie śpi.
- Oj, wiesz... Bo wzięłam wino to nie mialam trzeciej ręki... - rzekła próbując się usmiechnąć i odwracając się do niego twarzą. Otarła też dyskretnie łzy zupełnie jakby miał się nie domyślić, że płakała.
- Mam te wino. Różowe. Chcesz trochę? - spytał podstawiając jej pod nos otwartą przez nią wcześniej butelkę.
- Noo... Daj trochę. - rzekła podnosząc się trochę i pociągając długi łyk różowawego napoju. A potem jeszcze jeden i następny. Oddała mu gdy w niej znikło chyba więcej niż pół butelki. W tym czasie bajerował ją przedrzeźniając dzisiejszego spikera mówiącego o tym debilnym zakazie noszenia broni. Bo przecież tradycją amerykańską jest całkowity zakaz noszenia broni i jedynie ostatnie dwa i poł stulecia chwilowo obywatele byli wyposażeni w broń. Udało mu się bo w końcu rozesmiała się co dziwnie kontrastowało z jego poważnym oficjalnym tonem jaki przybrał gdy parodiował dzisiejsze wiadomości. Znów się ułożyła obok niego z twarzą na jego piersi. Palcem z polowanym, na czarno paznokciu kręciła jakieś wzorki na jego torsie. Teraz on przejął od niej butelkę i oparł się o oparcie łóżka popijał wino z butelki. Mileczli tak dłuższą chwilę.
- James... Co teraz z nami będzie? - spytała cicho. Wiedział, że zbierała się przez ten czas do tego pytania.
- Nie wiem Zoe. Ale przejdziemy przez to razem. - rzekł równie cicho. Nie wiedział jak to się skończy. Ale faktycznie nie zamierzał jej zostawiać na lodzie. Dlatego tak go wkurzyła gdy mu to zarzuciła. Musiał jednak spotkać się z Anną. I odzyskać Keitha. Czuł jak w końcu usnęła a on wciąż popijał wino i rozmyślał nad wydarzeniami z kilku ostatnich lat które znalazły kumulację akurat dzisiaj. Kurwa co za chujowy dzień... A jeszcze oficjalnie dwie godziny do jego skońćzenia a psychicznie był wykończony. Czuł, że zaczyna też odpływać w objęcia snu.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-03-2014, 17:02   #45
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 23:29 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
New York City



Jesus, Daft

Wycieczka na oglądanie magazynu mogła być poważna w założeniach, lecz jeżdżenie dookoła w wgapianie się w wejście mogłoby rozbawić jakiegoś uważnego, cierpiącego na bezsenność mieszkańca okolicy. Nic takiego oczywiście się nie wydarzyło, bo zarówno Caleb jak i Bullet ochoty na sterczenie w ciemnościach nie mieli, zostawiając kamery w kluczowych miejscach. To zakończyło pierwszą fazę.

W wielkim blaszaku nie było nic imponującego. W nocy wstępu na ogrodzony teren broniła siatka i zamknięta brama, nie wyglądająca na trudną do sforsowania. Wejście dla personelu było tylko jedno, poza tym przy tej samej ścianie znajdowała się rampa dla ciężarówek. Kamery zamontowane były tak, że jedna widziała drugą, okalając cały budynek. Zwykłe przemysłówki. Dwa stojące na małym parkingu samochody wskazywały obecność kogoś w środku, w pewnym momencie nawet wyszedł strażnik, obchodząc okolicę i paląc papierosa. Co znajdowało się w środku nie wiedzieli, ale zewnętrzna ochrona nie wyglądała na słabą. Nie prowizoryczną, lecz zdecydowanie nie sprawiała wrażenia silnie bronionego, ważnego centrum jakiejś organizacji.

Delikatne grzebanie w sieci pozwoliło ustalić, że miejsce to należy do firmy Iron Mountain, zajmującej się archiwizacją dokumentów wszelakich.


Daft

Dane na chipie zawierały wyłącznie skondensowane podstawowe informacje.

Cytat:
HM Harding
41 lat, miejsce zamieszkania: Miles Avenue 11, dwupiętrowy dom z własnym podwórkiem i ogrodzeniem. Powiązania: gang Cribs. Handel Odlotem potwierdzony, obserwacja wskazuje, że bardzo rzadko wychodzi z domu. Szyby kuloodporne, zabezpieczenia domu potencjalnie silne, u niego samego nie rozpoznano wszczepów innych od kontrolujących organizm. Rozprowadza narkotyk wykorzystując do tego także dzieci. Może przetrzymywać jakieś u siebie. 8000 E$ + 8000 E$ dodatku po egzekucji publicznej.
Jego konto zostało już zasilone stawką za Leona, powiększoną o fakt zdobycia przez Waltersa dodatkowych danych. Co tam było, tym się już z nim nie dzielili, póki nie pytał przynajmniej. Miracle jednak wyraźnie brało udział w wydarzeniach na Bronxie, chociaż ciężko było dokładnie określić ich obecną rolę w tym konflikcie.


Yamato

Wiadomość dotarła na jego prywatną skrzynkę późnym wieczorem. Spodziewał się odpowiedzi od Deevon - chociaż prawdę mówiąc ta forma kontaktu mogła zostać z łatwością przez dziennikarkę zignorowana, ewentualnie jakichś informacji od grupy, z którą obecnie pracował, lecz nie tego, co przeczytał. Wysłane z anonimowego adresu i niepodpisane słowa brzmiały bezosobowo. I wywoływały ciarki.
"Znam twój sekret. Masz 48 godzin na złożenie papierów rozwodowych i zrzeknięcie się opieki nad dzieckiem. Inaczej wszystko się wyda."
Dołączone było zdjęcie, podrasowane zdjęcie. Bardzo szczegółowe. Nie mogło być wątpliwości.

Co gorsza, pokazywało akcję. To nawet nieistotne, czy naprawdę mogła mieć miejsce. Kłamstwo podane z dodatkiem prawdy łatwe jest do uwierzenia. Prawie nie zauważył maila od speca, twierdzącego, że gangster od holofonu trzymał się głównie rejonów wschodniego Bronxu i szczególnie ciekawą osobą nie był. Ilość połączeń i miejsc, które odwiedził była za duża, by wyłowić z tego coś odmiennego i istotnego. Myśli Kenjiego musiały już krążyć wokół innych rejonów. Zupełnie innych. Corp-Tech pewnych rzeczy nie mógł ścierpieć, co gorsza - oficjalna wiedza o tym zrujnowałaby mu karierę w zawodzie, niezależnie od pracodawcy.
A jeśli ktoś uwierzyłby zdjęciu, kłopoty mogły być nawet o wiele poważniejsze.


Basri

Kierowca utrzymywał kontakt wzrokowy z vanami aż do momentu, gdy wjechali do wschodniej części Bronxu. Wtedy odpuścił, wykręcając i kierując się na most do Queens.
- Za duże ryzyko, ludzie na ulicach nas obserwują, czyli wiedzą.
Nie było potrzeby osobistego śledzenia, namiar satelitarny działał poprawnie. Oba samochody wjechały do podziemnego garażu przy E Tremont Ave i tyle ich było. Znajdujący się w nich ludzie pewnie wyszli innym przejściem, a kamery od dawna nie działały. Akcje sygnowane przez Free Souls wydawały się zawsze solidnie przemyślane, nawet jeśli pociągały za sobą ofiary.
Wjechali na bezpieczniejsze rejony miasta, a Rose miała czas dla siebie. Kontaktu z pozostałą dwójką chwilowo nawiązać nie mogła, szofer wybrał więc kierunek ku jej mieszkaniu.

Podczas jazdy miała czas zająć się pracą żmudną - przeglądaniem dostarczonego im głównie przez Remo materiału. Deevon pisała uczuciowo, ale i dokładnie. Pojawiały się w jej artykułach zwykle dwie nazwy: The Rustlers i Bloodboys. Powstały o wiele przed pojawieniem się nowego dużego gracza, więc nie było w nich oczywiście ani trochę o Free Souls. Pojawiały się za to nazwy gangów podległych, ulic o które wtedy trwała walka, sposobów i organizacji, tego czym i jak handlują. Obnażała tych ludzi w sposób straszny i zgoła nieprawdopodobne było, że wciąż żyła i występowała pod swoim własnym imieniem. Może miała solidne plecy, a może słaby instynkt przetrwania i dużo szczęścia. Nazwy kilku miejsc, sugerujących miejsca spotkań. Aktualnie ciężkie do zweryfikowania - chociaż Sonoma na pewno pozostawała ważna, to już Basri wiedziała. Przynajmniej przed ostatnim atakiem na tamto miejsce. Artykuły skupiały się na opisywaniu życia pewnej anonimowej fixerki, nie robiły tego jednak subtelnie i anonimowo. Padały nazwy i imiona. To dlatego teraz w sieci pozostały tylko pozostałości tego, wygrzebane przez hakera i nie dało się już zdobyć pełnego materiału.

Osobną sprawą były paczki danych tyczących się każdego z potencjalnych przywódców. Kye niedługo po spotkaniu z nimi, wysłał im to co miał, niewiele poszerzając wiedzę, zwłaszcza o Hanie i Jin-Tieo. Nie posiadali oficjalnych kartotek, nie byli notowani, nic. Tylko plotki z ulic. Nerwowy jeden i spokojny drugi. Więcej o byłym żołnierzu teraz nazywającym się Meatboy. Może dało się z tego coś wyciągnąć, stworzyć profil. Jeśli zająłby się tym specjalista od tego typu spraw. Pytanie na ile byłoby to prawdziwe, bez dokumentacji i faktycznego spotkania z daną osobą. Magicy ludzkiego umysłu potrafili mieć trafne diagnozy. Jak również pudłować, jeśli jakieś zachowanie nie okazywało się potwierdzeniem przyjętego stereotypu.

Tony zaskoczył ją. Czekał na korytarzu, przed drzwiami do jej apartamentu, oparty w pozornie swobodnej pozie o ścianę. Jego tajemnicą pozostawało jak wszedł tak daleko do strzeżonego budynku. Uśmiechnął się szczerze na jej widok, od razu jednak poznała, że coś go martwi i denerwuje. To musiał być także prawdziwy powód niezapowiedzianej wizyty. Mimo tego miał kwiaty i butelkę z procentową zawartością, tą z tych droższych.
- Jak zwykle prześliczna i dystyngowana. Wybacz brak zapowiedzi - przeprosiny częściowo szczere, zwykle obecne w podobnych sytuacjach. - Mam nadzieję, że mimo tego zechcesz wpuścić mnie do środka, nie każąc błagać na kolanach.
Błysk w oku zdradził, że nie stracił humoru.

Niedługo kazał czekać na wyjaśnienia.
- Głównym powodem jest potrzeba twojego towarzystwa, Rose. Wygadania się. I delikatne ostrzeżenie. Chodzi o Carlosa - słowa wypowiadał szybko, gestykulując. Zdradzał nerwowość nietypową dla niego, ale jeśli nie mógł przy niej, to przy kim? - Słyszałaś o zamknięciu tego Jorgersterna? Carlos chce przejąć ten interes, a pomiędzy słowami wyczytałem, że i w to wydanie gościa jest zamieszany. Staje się zbyt pewny siebie. Mówi, że teraz ma takich, dzięki którym może osiągnąć znacznie więcej. Władza przewraca w głowie - westchnął zrezygnowany. - To mój problem, ale mówi, że ciebie też by w tym widział. Stąd to ostrzeżenie. Ma dostęp do dużej kasy, Rose. I potrzebuje twoich umiejętności. Tyle, że to śmierdzi. Bo niby kto miałby go nagle wspierać nie żądając nic w zamian. Jestem tu, by wyprzedzić jego propozycję...





Godzina 5:11 czasu lokalnego
Środa, 16 grudzień 2048
Bronx, New York City


Dzień wstawał powoli, piąta nad ranem ciągle dla Nowego Jorku pozostawała nocą, jeszcze nawet bez przejaśnień świtu. Godzina martwa, godzina najmniejszego ruchu na ulicach, kiedy to pracujący nocą już do domu zwykle wrócili, a pracujący w dzień jeszcze go nie opuścili. Godzina cicha, a obecnie także mroźna i pozbawiona widoku nieba, które zasłaniała gruba warstwa chmur. Głos spikera w radiu dostosowywał się do tego, cichy i spokojny, zaspany niemalże. Sygnał wciąż rwało, wielu ludzi rozpoczynało przez to odwyk od irytujących ich przez to mediów.

"(..)Cóż to był za wtorek.. niezapomniany, taki, który może przejść do historii. Problemy z komunikacją(...) otwarta wojna na Bronxie i niepokoje Brooklynu, nowe prawo o posiadaniu broni(...) więc przyniesie środa? Powrót do kabli gdzie się da już mamy zapewniony. "- drętwy śmiech przerwało kolejne zakłócenie. "Biuro burmistrza ostrzega przed zaostrzeniem konfliktów i zamieszkami i jednocześnie obiecuje, że wszyscy posiadający wcześniej legalne prawo posiadania broni nie muszą się martwić o odnowienie licencji. Informuje też, że znacznie zwiększono liczbę i siłę patroli. Być może mają rację, bo liczba widocznych policjantów znacznie się zwiększyła(...)"


Maroldo, Yamato

Odebrano ich z umówionego miejsca punktualnie o piątej. Gdyby tu nie stali, cztery wozy z przyciemnionymi szybami prawdopodobnie nawet by się nie zatrzymały. Otworzyły się boczne drzwi jednego z vanów, bardzo podobnego zresztą do tych, z których wczoraj zaatakowano stypę Rustlersów. Znali dwóch ludzi w środku. BigJ prowadził, Meatboy siedział obok. Poza tym w środku siedział jeszcze jeden murzyn, latynos a także coś na kształt Chińczyka - ale bardzo ciemno i wielkiego jak szafa.
- Witajcie chłopaki na naszej małej zabawie - szef odezwał się pogodnym tonem. Prócz ludzi wóz wiózł arsenał broni oraz... kanistry. - Hook, Alecto i Woo - przedstawił ludzi, których jeszcze nie znali. Uderzymy razem razem z tymi co jadą przed nami. Reszta ma inny cel.
Faktycznie, dwa jadące na przodzie pojazdy skręciły w chwili, gdy oni pojechali dalej. Zbliżali się do wybrzeża, znajdowali się już na terenie Free Souls.

- Plan jest prosty - mówił dalej Meatboy. - Wchodzimy cichcem do klubu. Hook poradzi sobie z zamkami i alarmem - łysy, chudy murzyn, którego jedno oko i ucho były kawałkami skomplikowanej elektroniki skinął głową - i razem z Alecto zabierają się za wylewanie benzyny. Stare metody najlepsze, puścimy im to gówno z dymem. Na piętrze mają kwatery, sypiają tam po imprezach. Wczoraj musieli imprezować ostro, może nażarli się własnego odlotu. Mają tam też dziwki, za to słaby system alarmowy. Ja, Woo i wy idziemy na górę. Macie tłumiki? Jak nie, dostaniecie broń. Rozwalamy ilu się da. Laseczki możecie zostawiać jeśli bez tatuaży i przynależności do Cribsów. Druga grupa wchodzi od tyłu i nas wspiera w trakcie. BigJ czeka w wozie. Jakieś pytania?

Przez przednią szybę zobaczyli cel. Stojący prawie tuż przy nabrzeżu piętrowy budynek z płaskim dachem odznaczał się kolorami neonów. Wyglądał wręcz na całkiem luksusową restaurację, chociaż z frontu ciężko było stwierdzić jak daleko się ciągnie wgłąb, skoro Meatboy twierdził, że mają tu całą bazę, to musiał wchodzić także do przylegających budynków. Dookoła panowała cisza, miejsce było już zamknięte i wygaszone. Jadący przed nimi skręcił i wykręcił w tylną uliczkę. BigJ zatrzymał się tuż pod wejściem. elektryczny silnik nie wydawał prawie żadnych dźwięków.


Shelby

Nie była to dobra noc. Nie przespał zbyt wielu godzin, zasnął późno, obudził wcześnie. Zaplanowany miał tylko trening, którego starał się nie opuszczać, wraz z przydziałem nowej roboty zwolniono go jednakże z konieczności stawiania się w koszarach Corp-Techu. Nie był w końcu żołnierzem, nie dla tego pracodawcy. Zimna woda pozwoliła dojść jakoś trochę do siebie. Odezwała się Daniela, twierdząc, że ma adres świadka, ale nie wie nawet czy jest w domu. Nie dzwoniła, nie chcąc go spłoszyć, proponowała, by do niej zadzwonił i razem tam pojadą. Pojawiła się także wiadomość od pułkownika, sugerującego noszenie broni ukrytej i zapewniającego, że odnowienie pozwolenia zostanie zgłoszone przez odpowiednich ludzi z C-T i tu nie musi się martwić o ile nie będzie się obnosił z karabinem. Zawsze coś.

Anna czekała w samochodzie. Zauważył, a raczej usłyszał ją dopiero po wejściu do środka i zamknięciu drzwi. Ciemne okulary na oczach, włosy ściągnięte w kok, czarny obcisły strój. Twarda mina, nie zwiastująca emocji, które czuł w jej głosie przez holofon.
- Wyłączyłam tu kamery. Mamy chwilę czasu - cichy głos już zdradzał więcej z jej obecnego stanu. - Przepraszam za wczorajszy wybuch. Spanikowałam, a należało działać rozsądnie. Mówiłeś komuś?
Patrzyła na niego, albo gdzieś obok. Nie widzieli się od dawna, a mimo to nie dążyła do żadnych powitań. Zero czułości. Zmieniła się, czy sądziła, że mogłoby to popsuć koncentrację, której potrzebowała? Nie wiedział tego. Teraz pracowała, podczas pracy jej opanowanie sięgało wyżyn.

- Jestem prawie pewna, że go tu ściągnęli. Nie wiem dlaczego to zrobili, to znaczy mogę się domyślać... - przerwała na moment, zbierając myśli. - Pracowałam dla kogoś, okazało się, że dla złej osoby. Nieważne to teraz, liczy się to, że okazałam się nieostrożna. Zostawiłam trop i pochwycili go. To mogła być przyczyna. Nikt jeszcze nie zgłosił się po okup, co nic nie znaczy, bo wiedzą, że będę szukać. Druga możliwość to prosta wpadka, ktoś zgłosił brak czipu. Miał atrapę, wszczepiłam mu takie coś, by pokazywało je na wykrywaczach metalu, ale ktoś musiałby drążyć dalej. Przyjechali i zabrali go, teraz więc może znajdować się w którymś z ich szpitali.
Westchnęła i dodała jeszcze ciszej.
- Przepraszam... Nie wiem nawet, którym tropem podążyć...

Godzina 8:34 czasu lokalnego
Środa, 16 grudzień 2048
New York City



Remo

Poranek w robocie ku jego zaskoczeniu nie okazał się ciężki. Ciężka atmosfera po ataku poprzedniego dnia ciągle się unosiła w powietrzu, ale najwyraźniej dane, które wyciekły, nie okazały się aż tak istotne dla dyrekcji Corp Techu. Lub nie chciano po sobie pokazać, że takie były. Ustawiono co prawda jakieś spotkanie statusowe na 11am, gdzie chcieliby go widzieć, nie brzmiało to jednak groźnie. Mógł się zająć zleceniami.

Z holofonu Moniki nie wyciągnął wszystkiego, ale to co miał dawało spore pojęcie o jej życiu. Pomijając samą listę kontaktów, dziewczyna nie korzystała z wymyślnych zabezpieczeń, ani nie odznaczała opcji śledzenia przez przeróżne aplikacje, dzięki temu miał mapę jej pobytów, skupiającą się na mieszkaniu w Queens, pracy na Manhattanie i wizyt na Bronxie. Mimo tego dziewczyna wyraźnie stroniła od wszelakich zdjęć i filmów, nawet we wiadomościach będąc oszczędną w słowach. Za to miała wypełniony kalendarzyk na środę, gdzie prócz spotkania o 18 (z dopiskiem: może zjawi się Izaac!) miała również wpisany na 14 pogrzeb Amandy Tomkins.

Zakończyło się przeszukiwanie sieci w poszukiwaniu informacji o gangach, ale niestety nie znalazło nic nowego. Zebrany materiał pogrupowany został na odpowiednie nazwy i zawierał mnóstwo najczęściej powtarzanych i dających się jako-tako potwierdzić informacji, ciągle jednak była to wiedza dostępna bez potrzeby włamywania lub kombinowania.

Lisa jak zwykle nie potrzebowała zaproszenia, aby usiąść na jego biurku ze swobodnie rozchylonymi udami. Tym razem przynajmniej miała na sobie spodnie - czarne, błyszczące, z ćwiekami i bardzo obcisłe, lecz jednak spodnie. Top w tym samym kolorze odsłaniał płaski brzuch i duży dekolt. Działu IT nie obowiązywała etykieta i nakazy dotyczące ubioru.
- Mam coś dla ciebie - jej drapieżny uśmiech wydawał się drapieżny. - Miałam nic nie forsować, ale spróbowałam inaczej. Trochę kombinowania i przyjęli mnie jak swoją na jednym z kanałów. Eksperymentowali z Odlotem, młodzi naukowcy - roześmiała się perliście, machając nogami. Kłębek energii. - Umówiłam się z nimi na wieczór, bo na sieci nie chcieli się otworzyć. Biedaki. Poza tym pewnie chcą poznać laskę, zakompleksieńcy. W dzień nie chcieli się spotkać. Zwyczajny raport posłałam wczoraj. Bez skuteczniejszych metod więcej nie wyciągnę.


Ferrick

Znowu obudził ją holofon, tym razem wiadomością. Wolne poranki byłyby pewnie znacznie milsze, gdyby nie ta nagła aktywność, jakiej była i jakiej sama się poddawała od poprzedniego dnia. Wdychanie ziół na szczęście nie powodowało kaca, ciągle jednak wydawało się jej, że stąpa jakoś lżej. Okazało się, że to już druga wiadomość tego poranka. Pierwsza była od ojca i dotyczyła pozwolenia na broń - miał załatwić jej odnowienie i polecał trzymać obecnie dobrze ukrytą. Druga wiadomość wydawała się znacznie bardziej oficjalna, zaopatrzona w logo banku i twierdząca, że Ann ma umówione spotkanie na 10:00 w głównej siedzibie w NYC. Jakoś więc jej wiadomość dotarła do dziadka Kenetha.

Skoro już się obudziła, mogła się też umyć i ubrać, a także wybrać do jednego z manhattańskich laboratoriów Corp-Techu. Umiejscowiono je w Corp-Tower, uznając, że prowadzone tam badania nie wymagają osobnego budynku z dodatkowymi funkcjami bezpieczeństwa. To ułatwiało sprawę Azjatce, wpisanej jako gość. Lexi odebrała ją z recepcji i wręczyła kartę gościa, pakując do windy pędzącej na 58 piętro. Dziewczyna miała podkrążone oczy, ale tryskała entuzjazmem.
- I jak? Widziałam jak szybko się wczoraj zmyliście! - roześmiała się szczerze. - Powinnam popracować nad zmniejszeniem powodowanej przez nie stymulacji czy niekoniecznie?

Całe piętro laboratoryjne było sterylnie czyste i białe, z niewieloma elementami zieleni, mocno kontrastującymi w tych przestrzeniach. Lexi wprowadziła je do jakiegoś odosobnionego pomieszczenia, wręczając fartuch i maskę na twarz.
- Wymogi bezpieczeństwa. A do najważniejszych działów i tak cię nie wpuszczą. Chodź, pokażę ci wstępną analizę, daj próbkę. Na początek zostanie zbadana bez niszczenia materiału, potem będę musiała zapuścić dodatkowe testy, a ty sobie poczekasz. Co mam wpisać jako przeznaczenie i potrzebę badań? Muszę coś podać.

Wstępna analiza wykazała obecność pentrytu, składowej semtexu. Więcej Ann dowiedziała się jednak dopiero po pewnym czasie, kiedy Lexi wróciła z wynikami pełniejszej analizy.
- Mieli się jeszcze, ale pomyślałam sobie, że przyda się co już znalazłam. To zdecydowanie semtex, produkcja niemasowa. Ciężko wykryć substancje lotne, które zwykle dodają, to sama struktura próbki sugeruje, że ich nie było. Materiał terrorystów, ciągle popularny. Niewykrywalny przez standardowy wykrywacz, ale pewnie to wiesz, prawda? Prócz zwyczajowych zanieczyszczeń, materiał był bardzo czysty. W domu takiego nie zrobisz. Dalej zaczynają się schody. W próbce nasza najlepsza aparatura wykryła ślad nanokryształów. To jak nanoboty, tylko z naturalnych pierwiastków. Takie kryształki w cholernie dużym pomniejszeniu - wyszczerzyła się. - Ostatnio odkryliśmy jak je zmusić do niektórych rzeczy. Mogą być nośnikami danych, elementem technologii ekologicznych. Dobrze przechowują ciepło, światło i dane. Myślący kamień, super, co? Tylko nie wiem jak miały się do ładunku wybuchowego. Nie jest łatwo je wytworzyć.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-03-2014, 19:49   #46
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Mik jechał na spotkanie z Felipą zamyślony, wpatrując się w prószący śnieg, mieniący się barwami nocnych świateł. Z cyberaudio płynęła muzyka i cyborg bębnił do rytmu palcami o drzwi taksówki, ignorując perorującego o czymś taksiarza.

You're the devil in me I brought in from the cold
You said your body was young but your mind was very old


Świat za szybą zlewał się migoczącą szarość.

***

Maroldo wszedł do Maid Cafe kilka minut spóźniony. Gdy rozglądał się po lokalu jego mina zdradzała konsternację.
- O w mordeczkę - wyszeptał pod nosem na widok zmierzającej ku niemu kelnerki w stroju pokojówki. Zastanawiał się już, czy nie pomylił adresu, gdy dostrzegł przyglądającą się mu, siedzącą przy stoliku znajomą.
- Zaraz coś zamówię, key? - Rzucił kelnerce i podszedł do Felipy.
Nie przypominała dawnej dziewczyny z sąsiedztwa, sportretowanej kiedyś przez Mika. Była elegancko ubraną, dojrzałą kobietą, ale jej uroda nic na tym nie straciła.

- Czeeeść Felipa! - Przeciągnął, bo język plątał mu się na jej widok w gębie, jak za dawnych czasów. Powiesił na wieszaku czarną, skórzaną kurtkę z logo Motorhead. Pod spodem miał sportową marynarkę narzuconą na białą, wzorzystą koszulę. O ile Felipa zmieniła się trochę, to ciężko by było znaleźć człowieka, który przeszedłby bardziej drastyczną przemianę niż Mik. Nie różnił się bardzo od Mika, którego spotkała przelotnie jakieś dwa lata temu, ale od Mika sprzed lat pięciu dzieliły go lata świetlne. Kiedyś chuderlawy, dziś był mocno przypakowany, zaś urozmaicona jedynie wtyczkami łysina zajęła miejsce skołtunionej burzy, zwykle przetłuszczonych, włosów. Zewnętrzne cyberoko świeciło upiornie i tylko kolczyki w nosie oraz uszach przypominały trochę dawnego ćpuna-artystę.
- Spodziewałem się pubu, ale tu też jest...ciekawie - rzekł, siadając. - O kurcze, usunęłaś tatuaże - zauważył, patrząc jej ramiona i zamyślił się chwilę. - Szkoda, podobały mi się. Zmiany dopadną każdego, prędzej czy później, co nie?
- Zmiany? Tak, niewielkie… Tatuaże to osobna historia, sytuacja mnie zmusiła. W zasadzie to też je lubiłam - machnęła nonszalancko ręką. Białe zęby odkryte w łagodnym uśmiechu kontrastowały z jaskrawo czerwoną szminką jak w reklamie pasty do zębów. - I na codzień nie noszę się aż tak elegante, po prostu na pogrzebie wujka wolałam nie przesadzić z długością spódnicy - przytknęła do ust filigranową filiżankę z esspresso i upiła łyczek. - Ale spójrz na siebie, dobrze wyglądasz. Elektronika mogłaby być nieco bardziej dyskretna, ale widać, że rzuciłeś… używki. Felicitaciones. Nadal zajmujesz się sztuką?
- Trochę - odpowiedział. - Głównie rzeźbię. Miałem nawet dwie poważniejsze wystawy, nie licząc tych w Bronx River Art Center. Wysyłałem ci zaproszenia na wernisaże, ale chyba często zmieniasz numery. Okazało się, że dragi nie są niezbędne, by tworzyć. Wiesz, pięć lat temu wstrzyknąłem sobie jakiś trefny syf i obudziłem się trzy dni później z gnijącą ręką. Poszła do amputacji a mnie ledwo odratowali. To mi dało do myślenia, ale i tak przez jakiś czas starałem się trzymać z dala od pokus - uśmiechnął się. - A co za tym idzie Rustlersów. Chociaż z Bronxu się nie wyprowadziłem.
- Rzeczywiście trzymasz się z daleka, bo i cię już dość dawno nie widziałam. A co do wernisaży… Ten numer jakiś czas zachowam, może kolejne zaproszenie do mnie dotrze - zdjęła prawą nogę z lewego kolana i założyła lewą na prawe. Długie nacięcie na spódnicy zdementowało myśl, że Felipa zmieniła się w skromną damę z klasą. - No ale bez urazy Mik… Mam ostatnio niewiele czasu i wolałabym przejść do sedna… - do głowy uderzał zapach jej perfum i ulotnej kobiecej zmysłowości.
- Jasne - Mik pokiwał głową. - Pozwól jeszcze mi tylko powiedzieć, że też, tego no...dobrze wyglądasz. Jak zawsze. Bo ty mnie tu komplementujesz a ze mnie gapa - uśmiechnął się nieśmiało. - Wszyscy inni wciąż tylko mi mówią, że wyglądam jak Bloodboy a ja po prostu lubię ich styl. Ale do rzeczy. Jak wiadomo ze sztuki się nie da wyżyć, więc mam też inne zajęcia. Teraz pracuję dla pewnej kobiety, w sumie można powiedzieć, że jesteśmy wspólnikami, ja i paru innych. Mamy na pieńku z Free Souls, tak jak Rustlersi. Dlatego obserwowaliśmy pogrzeb i stypę po Li. Interesuje cię, czyimi rękami próbowali was dziś wykończyć?
- To zależy - pochyliła się w jego stronę przez mały kawowy stolik a w dole szerokiego dekoltu błysnął fragment czarnej koronki stanika. - Ile to będzie kosztowało carino?
- Ciebie? Nic - Mik nawet nie próbował udawać, że nie patrzy. - Co najwyżej przysługę. Szukamy sojuszników przeciwko Free Souls. Gdyby Rustlersi mieli wciąż jednego szefa to byłoby dużo prostsze, ale jest jak jest. Poznałem już Meatboya, ale nie wiem czy jest w naszym typie. Chcemy jeszcze pogadać z Jin-Tieo. Chciałbym cię prosić o umówienie spotkania, między nim a kobietą dla której pracuję. Niech on wyznaczy czas i miejsce, dostosujemy się.
Więcej nie zdążył powiedzieć, bo po kawiarni potoczył się perlisty śmiech latynoski, która szybko jednak się opanowała, zakrywając dłonią usta.
- Żartujesz sobie carino? Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy w środku wojny gangów? Ledwo dwa dni temu Jin uszedł grupie asesinos i myślisz, że ochoczo spotka się z jakąś obcą chicą, która… właściwie kim jest? Bez urazy Mik, ale nie widziałam cię dwa lata a Free Souls rekrutują ponoć w całej dzielnicy. Rozmawiasz ze mną, to i tak dość. Powiedz mi, to co twój pracodawca chciałby zaoferować Jinowi. Przekażę mu i to przemyśli.
- Wiem co się dzieje - odparł Mik, robiąc nieco urażoną minę. - Może dzięki nam Jin jeszcze żyje. Nie wiem ile ci mogę powiedzieć, póki nie jestem pewny, że powtórzysz to tylko jemu. Naszą siłą jest to, że nikt o nas nie słyszał. Nie mamy terenu i wasali do pilnowania. Jesteśmy małą grupką, ale są wśród nas specjaliści i umiemy zdobywać informacje. Dysponujemy zaawansowaną technologią i potrafimy precyzyjnie uderzać tam, gdzie chcemy. Możemy ochronić Jina przed jego wrogami, w zamian za pomoc w innych sprawach. Myślisz, że on naprawdę boi się spotkać z jedną kobietą? W wyznaczonym przez siebie miejscu, z tyloma ochroniarzami ilu będzie chciał mieć?
- W jakich “innych sprawach”? - kiedy przeszli do negocjacji Felipa stała się zadziwiająco konkretna.
- Free Souls - odparł krótko. - I Odlot. To również was interesuje, więc możemy sobie pomóc nawzajem.
- Na razie nie powiedziałeś mi niczego konkretnego Mik. Kim jest ta kobieta, imię i nazwisko, sprawdzę ją sobie. Co dokładnie może zaoferować, w punktach. Czego oczekuje. Też w punktach. Dlaczego istnienie Free Souls na Bronxie jest jej nie na rękę? Koniec zawoalowanych słodkich ogólników carino. Na razie nie dałeś mi żadnego znaczącego powodu żeby ustawić wam to spotkanie. I… zrozum podejrzliwość. To burzliwe czasy. A my aż tak dobrze się nie znamy.
- Do tego chyba nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy na trzeźwo, co nie? - Roześmiał się Mik.

Miał rzec coś jeszcze, gdy podeszła kelnerka, wyglądająca jak fantazja seksualna zboczonego Japończyka.
- Dzień dobry, zdecydował się pan na coś?
- Macie wyciskany sok pomarańczowy? - Zapytał, nie patrząc w holomenu.
- Oczywiście.
- Poproszę.

Poczekał aż kelnerka się oddali i kontynuował:
- Odrobina zaufania jednakowoż by nie zaszkodziła, key? - Spojrzał w oczy Felipie. - To działa w obie strony. Ty ufasz mi, że nie chcę zaszkodzić Jinowi, ja ufam, że przekażesz wiadomość jemu i tylko jemu. Żebym mógł powiedzieć więcej musisz mi odpowiedzieć na osobiste pytanie: czy z pośród kandydatów na szefa The Rustlers jesteś lojalna właśnie wobec Jina? Wiem, że to trudne, bo jeszcze dwa dni temu nie miałaś tego problemu, ale to jest chwila, w której musisz się za kimś opowiedzieć, jeśli chcesz być kimś więcej niż tylko posłańcem i wiedzieć więcej - Felipa chciała chyba coś wtrącić, lecz nie dał jej dojść do słowa. - Oni jeszcze współpracują, ponieważ trwa wojna, ale już szykują się, by skoczyć sobie do gardeł. Już teraz ktoś wrabia jednego z nich w zabójstwo Li. Wcale nie chcemy, by jego spadkobiercy walczyli między sobą, ty pewnie też nie, lecz prędzej czy później do tego dojdzie. A wtedy największe szanse będzie miał ten, kto wykaże się największą skutecznością w zwalczaniu Free Souls. I z dużą dozą prawdopodobieństwa to będzie ten, z kim zawrzemy sojusz. Nie odrzucamy całkiem współpracy z pozostałą dwójką, ale nie chcemy się afiszować ze swoją działalnością. Ani rozpraszać sił, miotając się między szefami Rustlersów, będąc wciągani w ich wewnętrzny konflikt. Chcemy dorwać Zbawiciela, przywódcę Free Souls. Wiemy jak wygląda. W tym celu potrzebujemy jednego sojusznika, za to pewnego i dyskretnego.

Rozgadał się, jak miał w zwyczaju i nie wiadomo kiedy by skończył, gdyby kelnerka nie przyniosła soku, zbyt szybko jak na świeżo wyciśnięty.
- Dziękuję - Mik skinął jej głową i upił łyka, odprowadzając przykrótką spódniczkę wzrokiem.
Odstawił szklankę i spojrzał znów na Felipę.
- Więc jak? Jesteś “człowiekiem” Jina?

- I co ja sobie mam myśleć Mik? - Felipa dopiła czarną jak smoła kawę i zagryzła ciasteczkiem. - Dużo mówisz ale nie odpowiadasz na żadne zadane przeze mnie pytanie. Nadal nie wiem dla kogo pracujesz i po co wam pomoc Jina skoro jesteście taką przezajebistą, prężną organizacją - uśmiechnęła się z nutą umiarkowanej złośliwości. - Masz mierda rozczeniową postawę, kochanie. Mam ci zaufać. Mam wykazać dobrą wolę. Mam zadeklarować wobec kogo z kandydatów na bossów jestem lojalna. Wiesz jaka jest smutna prawda? - ostatnia kropla espresso opadła na język, latynoska oblizała się jak kot. - Nic nie muszę Mik. Ale mogę powiedzmy… spojrzeć na temat jak na trabajo. Jestem fixerem. Załatwiam ludziom to czego im potrzeba… Wątpię aby Jin ochoczo spotkał się z obcą chicą. Ale postaram się go przekonać - uśmiechnęła się układnie. - Za… drobną gratyfikację. Powiedzmy, dziesięciu tysięcy.

Mik słuchał jej reprymendy ze skruszoną miną, jak karcony uczniak. Lecz gdy padła okrągła suma uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową, namyślając się chwilę nad odpowiedzią.

- Sorki Felipa - zaczął - może to i tak wygląda z twojej strony. Lo siento i takie tam. Okey. Z mojej to wygląda tak, że chcesz usłyszeć informacje przeznaczone tylko dla uszu Jin-Tieo i jego najbliższych stronników a nie chcesz zadeklarować czy do nich należysz. Może źle się wyraziłem, key? Nie proszę, byś zwróciła się przeciw innym kandydatom na szefa Rustlersów. Jeśli chcesz być wtajemniczona, wymagamy od ciebie tylko lojalności i zachowania bezwzględnej tajemnicy w tej sprawie. Dam dobry przykład i zaufam na słowo, bo nie mam jak cię sprawdzić, ale to słowo musi paść. Mogę ci powiedzieć po co nam pomoc. Jest nas za mało, nie mamy ludzi w terenie, za mało źródeł informacji. Pokazaliśmy już, że jesteśmy po waszej stronie, walcząc dziś ramię w ramię z Rustlersami. Sam zabiłem jednego z napastników, a drugiego wziąłem żywcem. Spowolniłem cysternę, która chciała wjechać wam w stypę. To możesz sprawdzić, starczy że popytasz swoich. W świecie mężczyzn takie coś zwykle wystarcza za gest dobrej woli, bez urazy, key? Jeśli Jin odrzuci naszą ofertę, przyjmie ją Han. Albo Meatboy. Myślisz, że Jin będzie ci wdzięczny, jeśli nawet nie przekażesz mu wiadomości? Oczywiście...gratyfikację też otrzymasz. Nie wiem czy okrągłą dychę dam radę wysępić, ale piątaka na pewno. Po uskutecznionym spotkaniu, się wie. Możesz do tego dodać przysługę ode mnie. Może potrzebujesz coś lub kogoś rozwalić? Albo potrzebujesz kogoś, kto wspina się jak pierdolony Człowiek-Pająk? - Wyszczerzył się. - To ja, twój stary kumpel w wersji 2.0.
- Sin rencor Mik, To, że ci nie ufam to nic osobistego, po prostu w tym zawodzie muszę być ekstra ostrożna i mieć otwarty umysł. To, że uratowaliście stypę przed cysterną jeszcze nie czyni z was sprzymierzeńców. Wujek mawiał:”Najpierw ześlij na swojego wroga zagrożenie a później wybaw go z opresji” - uśmiechnęła się na samo wspomnienie a jej spojrzenie złagodniało. Przybliżyła swoje holo do tego należącego do Micka, stuknęła czerwonym paznokciem w panel i po chwili Maroldo otrzymał wiadomość. - To numer mojego konta. Trzy tysące zalliczki. Pogadam z Jinem, jeśli się zgodzi oddzwonię i podam dokładne instrukcje postępowania, gdzie ma się pojawić twoja seniorita. Kolejne cztery po rozmowie. Plus twoja przysługa jako miły dodatek. Nie żebym potrzebowała asesino, ale przysługi zawodowo lubię kolekcjonować.
- Z Wujka był niezły paranoik - uśmiechnął się Mik - chociaż może dzięki temu dożył tak sędziwego wieku. Ale pomyśl chwilę, Felipa, bo bzdury pleciesz. Chyba cię los ciężko doświadczył, że wszędzie węszysz takie pojebane spiski. Ładowanie się pod ostrzeliwaną z tuzina luf cysternę wypełnioną jakimś wybuchowym gównem byłoby najbardziej samobójczą, popierdoloną prowokacją w dziejach. Jutro, w ramach tej misternej intrygi, wybieram się załatwić więcej swoich dobrych kumpli z Free Souls i przybudówek, którzy ochoczo poświęcą się dla sprawy. Jak już zabiję wszystkich, Rustlersi z wdzięczności uczynią mnie swoim szefem a wtedy zniszczę ich od środka. And then I shall conquer the wooorld! - Zacierając dłonie, zaniósł się demonicznym śmiechem, niczym czarny charakter z filmów Eda Wooda.
- Wszystko jest możliwe - skwitowała Felipa, choć jej idealnie wykrojone usta zadrgały delikatnie w wyrazie rozbawienia. - Ale może rzeczywiście przesadzam z ostrożnością, choć z dwojga złego lepiej w tą stronę. Niemniej, procent za pośrednictwo biorę. Gdy dineros z zaliczki wpłyną na konto zacznę działać. W przeciwnym razie szukaj innych wejść do Jina. Na pewno znajdziesz, ale wątpię czy za darmo. No i stracisz sporo czasu. Wybacz, ale jestem bizneswoman, muszę dbać o swoje interesy, mieć drobne na fryzjera i takie tam…

Wstała, zarzuciła na siebie płaszcz, powoli i skrupulatnie zapięła wszystkie guziki aż po stojący podniesiony kołnierz.
- Dobrze było znowu cię widzieć, amigo - podeszła do Maroldo, poczekała aż wstanie i przytuliła niespodziewanie, poprawiając na dodatek buziakiem w policzek. - Naprawdę nieźle wyglądasz, trzymaj się z dala od dragów i koniecznie zaproś mnie na kolejny wernisaż. Zawsze miałam słabość do artistas.
- Jaaasne - mrugnął do niej żywym okiem, jednocześnie klikając na holo. - Zaliczkę właśnie ci przelałem, więc bierz się do dzieła. Trzy ptysie teraz, cztery i moja przysługa po. Czy muszę dodawać, że tej rozmowy nigdy nie było i takie tam? Powiedz swojemu gorylowi, by też trzymał język na wodzy - wskazał skinieniem głowy na siedzącego w rogu knajpy Latynosa. - Facet wygląda jak Rustler i siedzi sam w takim miejscu? No chyba, że jest zboczusiem z fiksacją na pokojówki i trzepie tam konia pod stołem - wyszczerzył się Mik.
- Jestem zawodowcem, kochanie. Discrecion to podstawa w mojej trabajo - puściła Mikowi oko. - Odezwę się.
- Koniecznie - pokiwał łysą głową - musimy częściej gadać na trzeźwo. Gdybyś nie miała towarzystwa, zaprosiłbym cię na słuchanie tybetańskich chórów gardłowych - przypomniał jej kilkugodzinny seans na kwasie, z Alberto i kimś tam jeszcze, sam nie pamiętał za dobrze - na trzeźwo też dają radę. A. Jeszcze jedna rzecz, key? Dla moich współpracowników jesteś wciąż anonimowym kontaktem. Jeśli nie chcesz się w to bardziej zagłębiać, to tak zostanie. Więc też masz discrecion. Trzymaj się, dziewczyno.
- Siempre.
Nim wyszła z lokalu Latynos do niej dołączył, co potwierdziło przypuszczenia Maroldo.

Dopił sok i opuścił Maid Cafe minutę później, zapłaciwszy za ich oboje. Z konta operacyjnego rzecz jasna, wliczając to, oraz taksówki w koszta reprezentacyjne. Targował się z Felipą prawdę mówiąc pro forma, żeby nie myślała, że pracodawcy Mika mają nieograniczone fundusze. Siedem kafli za załatwienie kontaktu z mafijnym bossem to nie była fortuna. Członkowie zarządu CT potrafili wydać tyle na obiad, żeby zajadać się ściśle chronionymi gatunkami zwierząt. Krążyły o tym legendy w firmie.
Między innymi dlatego Mik postawił sobie za ambicję wydać fundusze operacyjne co do eurocenta.
Tak dla zasady.
Dlaczego więc coś z tego miało nie skapnąć jego znajomym?
Włączył cyberaudio, kierując się do metra.

You're coming on strong and I like the way
The visions we had have faded away


Postanowił dać kredyt zaufania Felipie. Nie próbowała go okłamywać w kwestii swojej lojalności dla szefów The Rustlers. Wiedział, że gang był dla niej jak rodzina i ciężko by jej było wybierać. Dlatego dobrze się stało, że Latynoska ograniczy swoją rolę do dyskretnego pośrednictwa. Z jakiegoś powodu nie chciał, by coś jej się stało.

You're part of a life I've never had
I'll tell you that it's just too bad


Dla urozmaicenia zamknął prawe oko i włączył termowizję. Mijani przechodnie stali się dlań człekokształtnymi plamami ciepła.

I'll tell you that it's just too bad
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 12-03-2014 o 19:59.
Bounty jest offline  
Stary 14-03-2014, 22:23   #47
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Obudziła ją wiadomość przesłana na holofon, który przyniosła do łóżka po wyjściu Remo. Kiepski substytut wcześniejszej pobudki, gdy mężczyzna obudził ją pocałunkiem. Mimo to przeciągnęła się z zadowolonym uśmiechem, przypominając sobie, że budzenie nie skończyło się tylko na pocałunku. To był naprawdę doskonały sposób na poranki, tak jak to, co robili wcześniej, było fantastyczną alternatywą na długie, zimowe wieczory.
Wstała ziewając i rozprostowując mięśnie kilkoma prostymi ćwiczeniami. Czuła się nieco obolała w różnych miejscach, ale nie było to przykre odczucie. Raczej coś, co podsuwało rozkoszne reminiscencje, jak nabawiła się konkretnych dolegliwości... Przeszła nago do łazienki i stanęła przed lustrem. Nigdy nie miała kompleksów co do swojego wyglądu, ale w sumie nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad nim zbytnio. Teraz jednak czuła się naprawdę piękna. Widziała to w oczach Kye gdy na nią patrzył. Doświadczała w każdym jego dotyku. Słyszała w głosie. Roześmiała się szczęśliwa i radosna.

Gorący prysznic zmył z niej resztki zapachu mężczyzny, przywołując jednocześnie kolejne wspomnienia. Z rozbawieniem doszła do wniosku, że w takim tempie, w ciągu miesiąca, każda rzecz w mieszkaniu będzie jej się kojarzyła z seksem.


***

Do C-T udało jej się dotrzeć jeszcze przed ósmą. Na widok Lexi jej usta automatycznie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Musiała szczerze przyznać, ze dzięki jej ziołom przeżyła wczoraj więcej niż kilka niezapomnianych chwil.
- I jak? Widziałam jak szybko się wczoraj zmyliście! - roześmiała się szczerze. - Powinnam popracować nad zmniejszeniem powodowanej przez nie stymulacji czy niekoniecznie?
- Możesz to z powodzeniem sprzedawać jako środek na wzmocnienie i stymulację przeżyć erotycznych. - Ann odpowiedziała jej uśmiechem. - Co do rozmowy... rzeczywiście działa ale raczej lekko, pozwala się rozluźnić, wyluzować.
- No proszę, czyli coś działa! - jej twarz zdradzała ekscytację, wręcz błagała o więcej szczegółów. - Nie miało być bardzo mocne, wtedy nikt by tego nie zatwierdził.
- Myślę, że pod jego wpływem można powiedzieć to co chce się powiedzieć, ale ma się z różnych względów opory. Powinnaś jeszcze uwzględnić wpływ specyfiku na neuronowe cyberwszczepy. Badałaś to?
- To tylko zioła, bezpieczne jak maryśka. Nie wpływa na elektronikę, chyba, że wadliwą. Wszystkie zabezpieczające zabawki wykrywają to na kilometr, więc do tajniackiego wyciągania informacji mało się nadaje - rozłożyła żartobliwie ramiona.
- Czyli tak samo jak oryginalne zioło, może wywoływać omamy i wizje - Ann pokiwała głową - ale to pewnie sprawa indywidualna. Ogólnie bardzo nam się podobało, a Kye kazał ci podziękować.
- Służę - dygnęła dziewczęco, uśmiechając się od ucha do ucha.

Ferrick posłusznie ubrała fartuch i osłony na buty, a potem nałożyła maskę.
- Napisz: "Eksplozja w sądzie. Materiał dowodowy" Możesz mnie wpisać jako zlecającego badanie.

Po wysłuchaniu pierwszych pełniejszych wyników badań Azjatka stwierdziła:
- A więc muszą mieć doskonałe laboratorium. To zdecydowanie nie jest robota ulicznych terrorystów. Rozumiem, że takie kryształowe nanoboty to spoko kasy?
Lexi zastanowiła się przez chwilę.
- Sama nie wiem. Wykorzystywane są na przykład w panelach słonecznych. To nie jest bardzo drogie, ale wykorzystuje tylko ich podstawową funkcję magazynowania. Inne, skomplikowane urządzenia wykonane na ich bazie lub z ich pomocą mogą kosztować fortunę.
- A te w próbce miały jakieś właściwości po za magazynowaniem? Czy w ogóle da się to stwierdzić po eksplozji?
- Może nasze najlepsze maszyny ostatecznie znajdą jakiś ślad, ale nie liczyłabym na to - pokręciła głową. Emocje znać było po niej już na pierwszy rzut oka, więc nawet Ann zauważyła smutek i rozczarowanie niemożnością zgłębiania tematu. - W tym materiale zostały pojedyncze cząsteczki wielkości atomu. Po nich ciężko stwierdzić czym były w większej formie. Każdy pojedynczy nanokryształ ma podobne właściwości.
- Czyli żeby to zbadać, trzeba by dotrzeć do tego materiału, zanim zostanie użyty. - Azjatka pokiwała głową. - W tym celu najlepiej odnaleźć laboratorium gdzie został wykonany. Skoro to tak skomplikowana robota istnieje duże prawdopodobieństwo, że ta droga wskaże jednoznacznie tych, którzy skłonili pannę Tomkins do wysadzenia się w powietrze, a ty będziesz miała lepszy materiał do badań.
Ferrick popatrzyła na elektroniczny wyświetlacz czasu na ścianie laboratorium, było już po dziewiątej.
- Będę musiała się zbierać. Mam niedługo kolejne spotkanie. Daj mi znać jeśli jeszcze coś się uda wyciągnąć z tej próbki. Rozmawiałaś już może w tym facetem z kostnicy?
- Oj - zarumieniła się. - Zapomniałam - powiedziała ze skruchą. Zadzwonię do niego zaraz i dam mu twój numer, to mu wszystko wyjaśnisz, co?
- Dobrze - Ann skinęła głową - Choć pewnie nie zrobię na nim takiego wrażenia jak ty.

***


Główna siedziba Salomon Gate Bank of New York, tak jak większość innych banków mieściła się na Manhattanie, zaledwie kilka przecznic od Ground Zero, więc Ann nie miała problemów, by zdążyć na czas.
Budynek, w którym mieścił się bank wybudowano zaledwie kilka lat wcześniej, w miejscu dziewiętnastowiecznego wieżowca. Lśniąca bryła, złota i szkła przyciągała uwagę i nieodmiennie kojarzyła się z bogactwem. Nikt tutaj nie udawał, że bankierzy nie mają pieniędzy. Hol wejściowy odzwierciedlał zewnętrze budynku. Marmurowa posadzka lśniła jak lustro, kiedy dziewczyna popatrzyła w dół mogła bez problemu się w nim przejrzeć. Znajdujący się tutaj ludzie wyglądali jak armia klonów. Mężczyźni pod krawatem w odprasowanych w kant garniturach, kobiety w ciemnych kostiumach i eleganckich równie ciemnych szpilkach. Patrzyli na nią ze zdziwieniem i jakby niesmakiem, gdy podchodziła do ogromnego ociekającego złotem blatu, służącego za recepcję. Nagle poczuła się nieco dziwnie w swoim zwykłym roboczym ubraniu, bojówkach, wysokich butach i wojskowej kurtce.
Nie przeszła nawet dwóch metrów gdy drogę zastawił jej ochroniarz także ubrany w garnitur. Że pełni tutaj funkcje porządkową można było stwierdzić jedynie po wybrzuszającej mu ubranie kaburze.
- Obsługa detaliczna mieści się w dalszej części budynku. Należy wejść kolejnym wejściem.
Dziewczyna zastanawiała się czy nosi prawdziwą broń czy tylko paralizator.
- Jestem umówiona z panem Albrightem – Powiedziała obojętnym tonem próbując go wyminąć.
Ochroniarza chyba to zaskoczyło. Przez moment słuchał czegoś w słuchawce, a następnie odwrócił do kobiety w recepcji. Przyklejony sztuczny uśmiech blondynki skierował się na Ann.
- Pani imię?
- Ann Yui Ferrick.
Prawdopodobnie sam głos saperki wystarczył, by uruchomiło się wyszukiwanie, bo recepcjonistka praktycznie od razu miała wynik.
- Zgadza się, jest pani umówiona. Załadowałam do ID jednorazowe przepustki. Proszę o podpis.
Na blacie pojawił się formularz z jej imieniem i nazwiskiem.
- Winda ósma i ostatnie piętro. Wystarczy przyłożyć ID do czytnika - wyjaśniła z tym samym uśmiechem, na wypadek gdyby Ann nie umiała posługiwać się nowoczesny wyposażeniem biurowców.
Dziewczyna przesłała swoją sygnaturę do formularz i wzięła kartę.
- Dziękuję. - Powiedziała nie zawracając sobie głowy snobizmem recepcjonistki.
Przeszklona winda pędziła szybko w górę, z każdym metrem poszerzając przed oczami pasażerów oglądaną perspektywę. To było jak bezgłośna autoreklama: Im jesteś ważniejszy i bogatszy, siedzisz wyżej i masz lepsze widoki na przyszłość.

Superszybka winda docierała do połowy wysokości wieżowca, gdzie należało się przesiąść do drugiej, małej, za to dojeżdżającej prawie na samą górę. Tam mieściło się piętro prezesa i najważniejszych osób. Co było wyżej, to wiedzieli tylko nieliczni.
Ann wysiadła i przeszła przez kolejne automatyczne drzwi, docierając do małej recepcji, za którą siedziała prawdziwa blond-seksbomba, która nawet nie zaszczyciła jej spojrzeniem.
- Pan Albright czeka - wskazała na drzwi w głębi, oddzielone jeszcze otwartym pomieszczeniem z biurkami kilku innych kobiet, prawdopodobnie osobistych sekretarek i asystentek. Wygląd Ann sprawiał, że przyciągała spojrzenia dość zaciekawione, choć i częściowo drwiące. Raczej nieczęsto spotykano tu kogoś takiego.
Azjatka ruszyła przed siebie pewnym krokiem. Kogoś o mniejszym poczuciu własnej wartości, wszystko to mogłoby przytłoczyć. Ann jednak obojętnie przeszła pod obstrzałem drwiącym spojrzeń. Kobiety w tym pomieszczeniu i ich opinie na jakikolwiek, nie miały dla niej najmniejszego znaczenia.
Zapukała i weszła do środka zamykając za sobą drzwi. Nigdy wcześniej nie spotkała dziadka Kennetha choć słyszała wiele, bo chłopak często i chętnie opowiadał o człowieku, który praktycznie wychował go samodzielnie.
Mężczyzna siedzący za szerokim, mahoniowym biurkiem był eleganckim, dystyngowanym starszym panem, z zupełnie siwą głową i nieznacznym brzuszkiem. Ostre rysy twarzy z wydatnym orlim nosem zdradzały semickie pochodzenie, a bystre, ciemne oczy inteligencję i poczucie humoru.
- Dzień dobry. - Powiedziała Ann podchodząc do biurka i przyglądając mu się z wyraźną ciekawością.

Uniósł wzrok i słabo się uśmiechnął, wskazując na w pełni inteligentny fotel przed sobą.
- Usiądź proszę. Pisałaś, że chodzi o mojego wnuka. Skąd się znacie?
Usiadła prosto, nie opierając się o oparcie.
- Poznałam go na studiach jakieś pięć lat temu. Często się spotykaliśmy.
Zauważył czas przeszły, ale nie skomentował. Zamiast tego odniósł się do wiadomości.
- Twierdzisz się, że Kenneth wdał się w złe towarzystwo. Na jakiej podstawie?
- Nie wiem czy pan słyszał o tej dziewczynie, która wysadziła się w poniedziałek w sądzie?
Ann zrobiła pauzę czekając na potwierdzenie lub zaprzeczenie, a mężczyzna skinął głową twierdząco.
- Na zlecenie jej ojca prowadzę śledztwo na ten temat. W rejestrze jej rozmów znalazłam numer Kennetha i natychmiast się z nim skontaktowałam. Całkowicie mnie zmroziło gdy na pytanie o Amandę odpowiedział bez zastanowienia: "Umarła za sprawę" Jestem całkowicie pewna, że Ken należy do sekty, która wysłała na śmierć tę dziewczynę, w momencie gdy jej ojciec zdecydował się przeciwko niej wystąpić.

Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w ścianę za jej plecami, zanim ponownie skoncentrował wzrok.
- Co wiesz o tej sekcie? Jaką masz pewność, że ta dziewczyna została "wysłana na śmierć"? - zacytował słowa z podobnym akcentem do tego, jakiego sama użyła.
- Próbujemy się o nich dowiedzieć jak najwięcej. - Przedstawiła pokrótce fakty, które znaleźć można było na oficjalnych stronach w internecie. - Na razie nie mogę niczego udowodnić w sprawie Amandy, choć mam kilka teorii i poszlak nad którymi pracuję. Nie przyszłam tutaj by coś panu udowadniać. Mimo, że ostatnio nie kontaktujemy się z Kennem zależy mi na nim. Nic chcę by spotkało go coś złego.
Wyglądał na zmartwionego, lecz tylko trochę. Na jego twarzy odzwierciedlało się niewiele emocji.
- Porozmawiam z nim. Dziękuję za to, że chciałaś przyjść. Zostawię też numer, na który możesz się kontaktować. Mam nadzieję, że nie zostanie nadużyty. Nie jest moim prywatnym, ale łatwo można się przez niego ze mną skontaktować. Prosiłbym o informację, jeśli wyjdzie coś nowego.
- Proszę być ostrożnym w czasie tej rozmowy. Pan Tomkins naciskał Amandę zbyt mocno i całkowicie odcięła się od niego. - Ann popatrzyła na numer i skinęła głową. - Skontaktuję się tylko kiedy będę miała konkrety. Pańska sekretarka ma mój. Proszę o informację gdyby działo się źle. - Popatrzyła prosto w jego oczy - Są różne metody by ochronić bliskich przed złym wpływem, choć oni nie zawsze potrafią to docenić. Kenneth nie bardzo ostatnio mnie lubi, to uczucie może nawet jeszcze bardziej się pogłębić, jeśli stanę mu na drodze, ale to nie jest wysoka cena, w przypadku gdy odejdzie z sekty żywy.
- Wiem co robić - odpowiedział trochę oschle. Nie był chyba człowiekiem lubiącym słuchać jak inni mówią mu co ma robić. - Uruchomię swoje kontakty, porozmawiam z tym Tomkinsem. I raz jeszcze dziękuję - nawet Ann musiała zauważyć wreszcie sygnał do zakończenia tego spotkania.
Nie było potrzeby by mówić coś więcej. Dziewczyna wstała, pożegnała się i wyszła, ponownie przechodząc pod obstrzałem spojrzeń.

Zerknęła na czasowyświetlacz na holo. Było jeszcze trochę czasu do spotkania z Remo. O 12-tej mieli pojechać na uczelnię i porozmawiać z autorem pracy o sekcie, a potem przyjrzeć się budynkowi w którym miała siedzibę. Pogoda ustabilizowała się. Jak na te porę roku nie było nawet zbyt zimno. Postanowiła więc wrócić spacerem do siedziby korporacji. W koło oczywiście kuły w oczy świąteczne dekoracje i oferty. Na prawie każdym kroku można było spotkać Mikołaja w czerwono-białym stroju lub ubrane na zielono elfy. Żadne miasto na świecie nie wyglądało przed świętami jak Nowy Jork. Tutaj ludzi ogarniało prawdziwe szaleństwo. Jak najwięcej świateł, jak najbogatsze dekoracje. Nikt nie chciał, by jego sąsiad czy konkurencja pobili go w tym wyścigu. Do tego dochodziło szaleństwo zakupów. Co uświadomiło Ann, że nie kupiła jeszcze żadnych prezentów. Zasadniczo nie była chrześcijanką, ale babcia Dorothy uważała, że cała rodzina powinna razem spotkać się w pierwszy dzień świąt i konsekwentnie przestrzegała tej tradycji.

Oglądając kolorowe wystawy zastanawiała się nad tym, co najlepiej kupić poszczególnym członkom rodziny.
Czasu nie było już wiele, a do tego musiała jeszcze pomyśleć nad sobotą. Nie miała pojęcia co wyniknie ze spotkania Remo z jej rodzicami, ale doszła do wniosku, że najwyższy czas przedstawić go rodzinie. Nigdy wcześniej tego nie zrobiła, ale po ostatniej nocy miała pewność, że postępuje słusznie.
Jej uwagę przyciągnął delikatny, platynowy łańcuszek z plecionym wisiorkiem w kształcie serca. Doszła do wniosku, że spodobałby się mamie. Wzruszyła ramionami, równie dobrze mogła zacząć robić zakupy już teraz. Weszła do sklepu.
 
Eleanor jest offline  
Stary 15-03-2014, 12:16   #48
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
- Dzień dobry Kye. Kawa czeka w kuchni.
Przyjemny dla ucha kobiecy głos zamruczał z głośników. Spocony szybkim biegiem po schodach Murzyn rozpinał właśnie koszulę, za plecami słysząc dźwięk zamykanych drzwi. Sześć pięter to żaden wyczyn, jakiś czas temu nie złapałby przy tym zadyszki. Noc, podczas której aktywność zastąpiła sen nadwyrężyła siły. Nie miał czasu na inny poranny trening, docierając do mieszkania dopiero przed siódmą. Ślad ubrań znaczył drogę do prysznica, automatyczne roboty sprzątające wysuwały się ze swoich kryjówek, bezgłośne i niczym psotne zwierzaki pochłaniały nie pozwalający im spać spokojnie nieporządek.

Gorąca woda chlusnęła na jego nagie ciało z umieszczonych dookoła dysz, zmywając z ciała pozostałości namiętnej nocy. Włączył wiadomości, starając się wysłuchać ich, lecz świeże wspomnienia nie pozwalały na skupienie. Uśmiechnął się sam do siebie, myśląc nad tym, jak życie potrafi zaskoczyć. Uważał, że nie zasługiwał na to, los na szczęście nie dbał o dobre uczynki. Niektórzy twierdzili, że po śmierci są weryfikowane. Ta myśl przypomniała mu o "Dzieciach Raajnesha", umysł sprawnie poukładał klocki, zapisując w osobistym kalendarzu wszystkie plany na cały dzień. Woda z gorącej przeszła w lodowatą, natychmiast otrzeźwiając go i wyrywając do rzeczywistości.
- Już prawie siódma Kye, spóźnisz się.
Pieprzona sztuczna inteligencja.

Siedem minut i czterdzieści trzy sekundy później siedział już w samochodzie, włączając się do ruchu ulicznego Harlemu. Ubrany i wyglądający identycznie jak dzień wcześniej o tej samej porze. Do Manhattanu miał na tyle blisko, że zwykle darował sobie obwodnice i podniebne autostrady, dziś robiąc wyjątek. Corp-Tower był na tyle ważny, że posiadał własny zjazd z trasy szybkiego ruchu, zapchanej jak i inne, za to nie blokującej się na światłach i z lotnymi zjazdami, umożliwiającym sznurom pojazdów nieustanny ruch do przodu. Otworzył okno, wpuszczając mroźne powietrze i odpalił cygaro. Czuł się dziwnie lekki, obawa o przyszłość schowała się głęboko w środku, kopana i spychana głębiej przez nadzieję. Tępą strasznie, ale upartą, nigdy nie ustępującą. Była matką głupców, Kye nie myślał jednak o sobie w ten sposób. Dopóki żył, mógł działać. Dopóki działał - żył.
Skręcił na zjazd do przytłaczającego wielkością wieżowca.

***

Oderwał się od raportów, obejmując spojrzeniem całą sylwetkę Lisy, jak zwykle atakującej go swoim agresywnym wyglądem. Zwykle nie miał nic przeciwko temu, a tego dnia skwitował to również uśmiechem, bardzo rzadkim w tracie pracy. Nie spodziewał się, że prostym skanowaniem sieci znajdą odpowiedzi na jakie liczyli zatrudnieni przez Alana ludzie. Dziewczyna poszła dalej, z ambicją pracownika gorliwego. Nie zdecydował jeszcze czy nadgorliwego, bo tego akurat nie dało się szybko i łatwo zmierzyć. Harris była w firmie jeszcze relatywnie nowa.
- Wiesz coś więcej o tych ludziach?
- Niestety - pokręciła głową. - Są ostrożni. Z prób wyśledzenia ich sądzę, że przynajmniej jeden z nich jest zdolny technicznie, nie mam lokalizacji. Musiałam także podać swój adres, na który mają mi przesłać miejscówkę. Część z tego co mówili to na pewno wyłącznie przechwałki, jest jednak duża szansa, że nie tylko chcą mnie przelecieć - wyszczerzyła się swobodnie. - To co mówili pokrywało się z tym co już o Odlocie znalazłam. Mówili, że eksperymentowali i potrafią zrobić z tym coś zajebistego. Przez ircq ciężko przejrzeć kłamstwo.

Zamyślił się, bez udziału mózgu wystukując wiadomość do Rose Basri. Jego właściwie nie interesowało to tak bardzo jak ich, to wewnętrzna natura hakera pragnęła wiedzieć o wszystkim co działo się w mieście.
- Daj mi dostęp do tego adresu i zostaw tam informacje o tym co im powiedziałaś.
- Niewiele, mam na imię Martha... - powiedziała wyższym, słodkim głosikiem, mrugając powiekami - ...lubię się zabawić, potańczyć i odlecieć. W wolnych chwilach pasjonuję się też komputerami i baardzo, ale to baaaardzo lubię chłopców.
Spojrzała na Remo, oblizała się i roześmiała. Murzyn zamknął oczy, próbując wyrzucić sprzed nich obraz, który tam właśnie stanął. Wziął oddech.
- Dobra. Nie pakuj się w to sama, jasne? Miałaś tylko znaleźć informacje, za co jestem wdzięczny.

Zrobiła rozczarowaną minę, ale kiwnęła głową. Zeskoczyła z biurka, nachylając się lekko nad nim, tak, że miał wgląd w jej dekolt.
- Zastanów się jeszcze nad tym, staruszku. To mogłaby być niezła impreza i nie wierzę, by tak piszący goście jak ci byli faktycznie niebezpieczni. Zastanów się nad tym! - klepnęła go w kolano i poszła sobie na swoje miejsce.
Kye faktycznie zastanawiał się nad tym, podjęcie decyzji nie było na szczęście pilne. Odlot mógł być związany pośrednio także z drugą sprawą, nawet trzecią - Remo wierzył, że atak na bazę laboratoriów C-T nie był przypadkowy. Że zdobyli co chcieli. Musiał porozmawiać o tym z innymi, spotkanie w Safe Haven byłoby niezłą okazją. Napisał wiadomość do osób zatrudnionych przez Tomkinsa.

Cytat:
Dzisiaj o 14 pogrzeb Amandy, ja się nie wybieram, ktoś? Spotkanie w Safe Haven o 15 aktualne?
Odpowiedzi spływały szybko. Najpierw Ann, potem Shelby i Morrison. I znów Ann. Uśmiechnął się widząc jej zwięzłe, wojskowe odpowiedzi.

Cytat:
"Pogrzeb nie. Safe Haven tak."
"Będę mógł to będę."
"Będę na pogrzebie na pewno. Wolałabym Safe Haven o 15:30 lub 16, wtedy zdążę wrócić. Czy mam próbować dowiedzieć się czegoś?"
"Zgoda - przełożenie spotkania na 16. "
Remo wysłał swoje potwierdzenie, do Daniele osobno. Polecił jej zrobić zdjęcia wszystkim, którzy przyjdą, dowiedzieć się nazwisk. Nie rzucać się w oczy, nie robić nic gwałtownego, słuchać uważnie. Może to naprowadzi ich na trop dodatkowych osób związanych z Amandą. Wypytanie Tomkinsa wykluczy tych związanych z nim. Kolejny temat na przyszłość. Kalendarz robił się ciasny. Zadzwonił do Ann, ustalając, że w południe wybiorą się razem na uczelnie, a następnie obejrzeć siedzibę "Dzieci". Spojrzał na holofon. Basri jeszcze nie odpisała.
Włączył więc główny ekran i zaczął przeglądać zgłoszenia, które wpłynęły do niego od wczorajszego popołudnia. Skoro w pracy siedział, na spotkaniu o jedenastej postanowił się stawić.
 
Widz jest offline  
Stary 15-03-2014, 22:38   #49
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Do: Rose; Kenji.
Od: Mik Maroldo.
Czas: 15 grudzień 2048, godzina 22:40

Czołem chłopcy i dziewczyny! Moja znajoma postara się umówić nas z Jinem. Właściwie to umówić Rose, bo przedstawiłem ją jako naszą szefową. Nie wiadomo czy ja i Kenji będziemy mogli być obecni przy rozmowie. Jin wyznaczy czas i miejsce. Zapewne przewiozą nas (lub samą Rose) wpierw po mieście w jakiejś ciężarówce lub z zasłoniętymi oczami. Jina codziennie próbuje ktoś zabić, więc musimy zrozumieć te względy bezpieczeństwa. Możemy dostać wiadomość z poleceniem stawienia się gdzieś za godzinę i w środku nocy, więc bądźcie w gotowości, key?

Ważna sprawa: nikt (w tym moja znajoma) jeszcze nie wie, że pracujemy dla CT. Poza mną jesteśmy wciąż anonimowi. Rose jest dla Jina tajemniczą nieznajomą z tajemniczej organizacji, więc będzie podejrzliwy. Możliwe, że nim zgodzi się na spotkanie, zażąda imienia i nazwiska Rose, żeby mógł ją sprawdzić.

Rose, musisz sobie przygotować w punktach naszą ofertę dla Jina. Ja to widzę tak:
1) Zaawansowana technologicznie broń i sprzęt, których operatorami będziemy jednak głównie my, bo tylko pożyczamy zabawki z CT. Chociaż kilka cacek możemy mu sprezentować.
2) Możemy użyć pieniędzy CT w celu opłacenia szpiegów i informatorów.
3) Nasza pomoc w ochronie osoby Jina.
4) Nasza fizyczna pomoc w walce z Free Souls oraz innymi wrogami Jina, jeśli nas o to poprosi.
5) Ja i Kenji współpracujemy z Meatboyem, więc możemy informować Jina o jego poczynaniach.
W tych punktach trzeba zachować ostrożność, żeby nie myśleli, że próbujemy skłócić Rustlersów. Wszelkie działania przeciw pozostałym kandydatom muszą wyjść od niego.
6) Zapewniamy pełną dyskrecję.

Musimy dać do zrozumienia Jinowi, że on też jest nam bardzo potrzebny, bo chcemy odkryć kto stoi za Free Souls i poznać technikę produkcji Odlotu, ale z racji tego, że nasza misja jest ściśle tajna mamy za mało ludzi i źródeł informacji. Już późniejszą kwestią będzie rozegranie tego tak, by Jin zawdzięczał nam więcej niż my jemu.

O sprzedanej Meatboyowi bajeczce o niedoszłej klinice wszczepów i zabranych nam przez Free Souls planach, trzeba Jinowi powiedzieć, by w razie czego mógł wyjaśnić niewtajemniczonym Rustlersom co z nas za jedni.

Czekam na uwagi i pozdrawiam,
Mik.

***

Do: Mik Maroldo.
Od: Rose.
Czas: 15 grudzień 2048, godzina 22:57
Co dokładnie powiedziałeś o mnie swojej znajomej??
I na przyszłość konsultuj takie rzeczy przed, a nie po fakcie.

***

Do: Rose.
Od: Mik Maroldo.
Czas: 15 grudzień 2048, godzina 23:01

Powiedziałem tylko, że "pracuję dla pewnej kobiety, w sumie można powiedzieć, że jesteśmy wspólnikami, ja i paru innych."
To wszystko, nikt nic więcej o tobie nie wie, więc wyluzuj. Wskazałem Ciebie jako naszą szefową, bo Jin prędzej spotka się z kobietą niż z uzbrojonym po zęby cyborgiem. No i w końcu to Ty jesteś negocjatorką, nie?
Zaraz ci prześlę zapis audio rozmowy.

***

Mik przyciął odpowiednio nagranie i wysłał do Rose. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie wypikać imienia Felipy, ale był zmęczony i odpuścił. Samo imię to nic. Pozostawała inna kwestia - ewentualne podanie Rose numeru Felipy, na wypadek gdyby jemu coś się stało. Też olał. Co go w końcu to wszystko będzie po śmierci obchodzić?
Czy nawet zza grobu był winny firmie lojalność?
Nie.
Czym była lojalność? Wiernością komuś lub czemuś na śmierć i życie? Czy można było być wiernym na śmierć i życie korporacji? Krajowi, przyjaciołom może prędzej.
Ale kraj w dawnym rozumieniu tego słowa właściwie nie istniał.
Zaś przyjaciół Mik nie miał, przynajmniej nie takich, którzy by oddali zań życie.
Więc sam też nie oddałby za nikogo.
Każdy człowiek był lojalny przede wszystkim wobec samego siebie.
Tak jak między znajomością a przyjaźnią było wiele stopni pośrednich, tak też lojalność miała wiele odcieni.
Nie była jednoznaczna.
To wszystko nie było takie proste.


PÓŁTORA ROKU WCZEŚNIEJ

W niewielkim, podziemnym garażu panował półmrok, rozpraszany wątłym blaskiem świetlówek.
Najemnicy wyładowali z vana i ustawili w pionie szklaną trumnę, owiniętą w folię zagłuszającą. Przez wypełniający wnętrze mętny, zielonkawy płyn można było dojrzeć nagiego mężczyznę z kończynami zastąpionymi przez metalowe implanty.
- Owinęliście szczelnie? - Zapytał otyły człowiek w garniturze pod krawatem. - Na pewno ma nadajnik.
- Trzy warstwy.
- Gdzie reszta?
- Myli ewentualny pościg.
- Straty?
- Żadnych. Łatwo poszło. Zbyt łatwo.
- To stała taktyka CT - oznajmił pewnie krawaciarz. - Wysyłają dla zmyłki kilka konwojów, właściwy ładunek jest w tym najlżej strzeżonym.
- Więc to jest ten nowy android - do zbiornika podszedł mężczyzna w laboratoryjnym kitlu. - Sztuczny człowiek. Zaawansowana AI, tak? Gówno widać przez tą maź. Przypomina zwykłego cyborga.
- Tak było łatwiej - odparł krawaciarz.
- Jeśli to jest to, przygotuj się na bycie obrzydliwie bogatym, Janovack. Umbrella jest hojna.
- PrzygotujMY się - poprawił krawaciarz.
- Oddycha - zauważył jeden z najemników.
- Oczywiście. Postarali się o szczegóły.
- I jakiego ma gigantycznego penisa!

***

- Mik, proszę cię, nie powiedzieli tego - przerwał przewodniczący.
- Hej, true story!
Członkowie komisji weryfikacyjnej desperacko próbowali zachować powagę. Małe zwycięstwo.
Przewodniczący westchnął.
- No dobra, nie powiedzieli - niechętnie ugiął się pod jego wzrokiem Maroldo.

***

- Wygląda inaczej niż na planach - człowiek w kitlu niemal przytykał nos do zafoliowanej szyby.
- Przynajmniej tych, które na razie widziałem.
- Jest ciepły - zauważył jeden z najemników, nałożywszy termowizor. - Jak człowiek.
- To jeszcze o niczym nie świadczy - wtrącił nerwowo Janovack.
- Daj skaner - naukowiec zwrócił się do asystenta.
Po chwili zbiornik został prześwietlony błękitnym światłem.
- Ma wszystkie organy wewnętrzne na miejscu. Poza kończynami nie widzę hydrauliki.
- Może to atrapy? - Zaproponował Janovack.
- Atrapy?! - Odwrócił się doń naukowiec. - A zawartość jelit i pęcherza jak wyjaśnisz? Może chodzi na ropę i węgiel?! To nie jest żaden android! To...
Nie zdążył dokończyć.
Mik otworzył oczy, zaś z nadgarstków wysunęły się lufy i plunęły ogniem. Zanim obaj najemnicy zdążyli unieść broń, kule posiekały ich, kładąc na miejscu. Zbryzgana ich krwią szklana trumna pękła, zalewając wszystko wokół wodospadem zielonego płynu. Mik zachwiał się, lecz stelaż utrzymał go w pionie. Odpiął się, gdy reszta zawartości wylała się na betonową podłogę. Poruszył szczęką i wypluł filtr do oddychania.
Naukowiec i Janovack uciekali.
W kilku skokach dopadł jajogłowego i ogłuszył ciosem w potylicę.
Janovack już znikał za drzwiami.
- Mik, słyszysz mnie? - Odezwał się głos we wszczepionym holo.
- Yep - odparł cyborg rzucając się w pościg. - To Umbrella. Kretem jest Janovack - dodał niepotrzebnie, bo to już wiedzieli. Każdemu z podejrzanych o szpiegostwo podsunięto cynk o innym transporcie. - Ucieka.
- Zatrzymaj go. Złapaliśmy sygnał. Jesteś w Newark, New Jersey, wysyłamy oddział.

***

Dopadł Janovacka na pustej uliczce, przy pofabrycznym budynku, w którym znajdował się garaż.
Maroldo odebrał mu kość z danymi i sprawdził zawartość. Po czym ściągnął z twarzy maskę.
- Mik? - Kret patrzył nań z niedowierzaniem, nie próbując nawet podnieść się z ziemi.
Cyborg zignorował go.
- Mam go - powiedział do holo. - Odzyskałem dane.
- Mik, słuchaj mnie, w twoją stronę zmierza kolumna Umbrelli. Będą tam za minutę. Nasz oddział dotrze dopiero za kwadrans, ledwo co cię namierzyliśmy.
- To co mam, kurwa, robić?
- Zabij go.
- Co?
- Słyszałeś, nie mogą go dostać, ma za dużo w głowie.
- Hej, nie tak się umawialiśmy. Uzbrojeni ludzie to co innego, ale ten tu leży na ziemi i skamle. Cholera, znam go, Feyern! Pracowałem z nim trzy lata!
- Mik, proszę cię, mam dzieci! - Jęknął Janovack.
- Ma cholerne dzieci! - Powtórzył Mik do holo.
- Mógł się nie bawić w szpiega!
- Nie strzelę mu, kurwa, w łeb!
- Jesteś nam to winny, Maroldo. Kto cię wyciągnął z rynsztoka? Bez nas jesteś nikim, słyszysz! Należysz do nas, Mik! Zrób to!

Zza rogu wyłonił się czarny van a za nim półciężarówka.
Mik spojrzał w oczy Janovacka.
Strzał niósł się jeszcze echem, gdy Maroldo rzucał się do ucieczki.


"WE OWN YOU, MIK"

Za każdym razem gdy wspominał pierwsze zadane przez siebie śmierci słyszał też te słowa.
Czy mieli rację?
Czy był ich marionetką?
Czy był maszyną, którą mogli dowolnie sterować?
Nie czerpał przyjemności z zabijania. Nie był zabójcą, to nie była jego praca. Był dorywczo żołnierzem korporacji i zdarzyło mu się zabijać. Jak dotąd cztery razy, z czego trzy tamtego, pamiętnego dnia w Newark. A teraz miał robić to znów. Nikt go nie zmuszał, wiedział, że to będzie brudna robota. Nie lubił zabijania, ale też nie sprawiało mu już wielkiej przykrości. Traktował walkę jak emocjonującą grę VR na żywo. Urozmaicenie szarej codzienności, uzależniającą dawkę adrenaliny. A że ktoś przy tym naprawdę ginął? Może Mik był odczłowieczony? Z drugiej strony, tak zwani zwykli ludzie potrafili zachowywać się gorzej. Mik nie widział nic złego w zabijaniu gangsterów. Nie żeby jakoś strasznie potępiał gangi. W końcu tylko odpowiadały na popyt w mieście, w którym milion ludzi mniej lub bardziej regularnie ćpało. Każdy robił co chciał ze swoim życiem. Ale gangi zarazem nic nie wnosiły do świata, nic nie tworzyły, jak CT, mimo swoich wad. Mik miał sentyment do Rustlersów, lecz to był tylko sentyment. Zastanawiał się, co by zrobił, gdyby dostał rozkaz likwidacji Felipy. Albo Alberto. To był ten moment, gdy lojalności krzyżowały się i nachodziły na siebie.
Nic nie było proste.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 15-03-2014 o 22:41.
Bounty jest offline  
Stary 15-03-2014, 22:51   #50
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Na nowych śmieciach

- Nie Felipa - Bullet był jak zwykle do bólu rozsądny i może całe szczęście bo ktoś z ich tandemu musiał. - Żadnych pochopnych działań. Dziś możemy zrobić rozpoznanie. Ocenić ochronę, monitoringi, aktywność na nocnej zmianie.
- Ale może oni go tam torturują właśnie! - zakrzyknęła latynoska gestykulując przy tym jak dyrygent orkiestry narodowej. Bullet zaszczycił ją spojrzeniem bez wyrazu i pociągnął łyk wody z plastikowej butelki.
- Znasz zasady. Na akcji ze mną, słuchasz się mnie.
Prychnęła krzyżując ramiona na piersi ale już się nie kłóciła. Choć martwiła się o Waylanda podświadomie wiedziała, że Bullet ma rację.

Winda wydała z siebie melodyjne “dzyń” a miły głos programu sterującego oznajmił, że to już wyczekiwane czternaste piętro. Wysiedli w milczeniu i Felipa poprowadziła prosto pod drzwi wynajętego mieszkania wystukując w panel zabezpieczający hasło otwierające zamek.
- Powinno się wam spodobać, pokoi sporo, widok na park i dwie łazienki - oznajmiła Bulletowi i Brickowi tonem pośrednika nieruchomości, który oprowadza potencjalnych klientów.
Cała trójka zamarła czując ostry zapach smażonego oleju. Felipa pomyślała o Waltersie. Podała mu co prawda adres i kod do zamka ale zarzekał się, że na razie chce poobserwować z odległości.
Bullet wskazał na jej obrączkę ale ona tylko zaprzeczyła ruchem głowy, że to raczej nie jej druga połówka. Z drugiej strony gdyby to był jakiś zabójca to raczej nie przyrządzał by sobie w jej nowej kuchni owoców morza zanim przestrzeli im głowy?
- Nie panikujcie, może to najemca?
Uregulowała co prawda rachunki i załatwiła wszystko elektronicznie, faceta miała nie spotkać twarzą w twarz ale na wszelki wypadek lepiej nie wymachiwać od razu spluwami. Delikatnie ruszyła w stronę kuchni.
- Panie Kachorovsky? - jej donośny miły głos potoczył się wzdłuż korytarza i rozszedł po pokojach.

Walters chowając gnata za plecami stanął za rogiem korytarza. Odetchnął z ulgą wsłuchany w odgłosy z przedsionka a na zbliżający się pomału stukot szpilek uśmiechnął nieznacznie.
- Kochanie? - odezwał się naturalnym głosem siedząc już z powrotem na stołku.

- Oh… Myślałam, że… dołączysz dopiero jutro - była zaskoczona ale ze spokojem przeszła do nowej sytuacji. Cmoknęła go w policzek i obejrzała się na dwóch mężczyzn, którzy weszli za nią do kuchni. - Bricka już znasz. A to Bullet, el mejor amigo… Znamy się od dziecka - Murzyn, którego wskazała ledwie mieścił się we framudze. Zresztą Walters dokładnie go pamiętał z finałowej zbrojnej akcji dla C-T sprzed trzech miesięcy. Tyle, że tamten nie miał prawa rozpoznać jego, z oczywistych przyczyn. - Bullet to… Caleb. Z L.A.

Bullet miał już w rękach pistolet, miał go zresztą dokładnie wtedy, gdy zaprzeczyła po wskazaniu na obrączkę. Teraz obdarzył ją swoim firmowym spojrzeniem bez wyrazu, takie samo przeznaczył dla Caleba, zanim schował broń i wyciągnął rękę.
- Bullet.
- Może mi ktoś powiedzieć na chuj się tak skradamy? - Brick powiedział tonem pełnym rozbawienia. - Hej, chica. Chyba nie będę ci tej nocy potrzebny z tyloma ochroniarzami, co?
- Caleb Daft. - uścisnął dłoń czarnego. - miło poznać. - rzucił zwyczajowo bez entuzjazmu ignorując mniej lub więcej Bricka, którego już znał. - Wstąpiłem jednak zobaczyć czy nie będziecie tutaj mieli niespodzianki. - powiedział do Felipy. - No i pewnie jesteś głodna. - uśmiechnął się wzrokiem podsuwając talerz usmażonych ryb.
- Jasne – parsknęła lekko do Bricka bo faktycznie zabawnie wyszło z tym skradaniem. - Możesz śmiało wrócić na noc do siebie, twoja decision... Ale na razie zjemy wszyscy kolację. Skoro Caleb tyle naszykował nie powinno się marnować. No już, myć ręce i idźcie do salonu, zaraz nakryję i doprodukuję sałatkę - wskoczyła na matczyny ton.

Caleb wstał po drodze zgarniając piwo i nie dając po sobie poznać, że nie cierpi salaty. Co on był jakimś królikiem? Na szczęście był już najedzony.
- Jasne honey. - rzucił pogodnie.
- Nie pogardziłbym - Bullet brodą wskazał na piwo wyciągane przez Caleba. - Masz jakieś wolne? Oddam po wizycie w sklepie.
Nie dodał więcej, przez moment wyglądając jakby chciał. Usiadł przy stole bez marudzenia i oglądania się na gospodynię, której zachowanie oczywiście miał za kompletnie normalne. Po tylu latach da się do tego przyzwyczaić, mówiło jego spojrzenie, przesuwające się po otoczeniu, w tym także po Dafcie. Brick tymczasem spacerował po mieszkaniu, zaglądając może nie w każdy kąt, ale sprawdził okna, solidność drzwi i zamków, wlazł nawet do łazienki, gdzie akurat spędził dłuższą chwilę.
- Oj tam, oddam... - Daft postawił przed Bulletem otwarte piwo. - Bierz co chcesz z lodówki. - drugie postawił przy pustym miejscu dla Bricka. Usiadł w fotelu i włączył holotele.

Przez chwilę Felipa krzątała się, trzaskała talerzami i szklankami zupełnie swobodnie, jakby mieszkała tu od lat. Może jedynie była mniej gadatliwa niż zazwyczaj jakby niezręczność sytuacji i jej odebrała tematy do rozmowy. Kiedy w końcu zasiedli do kolacji posłała Waltersowi spojrzenie delikatnie zwężonych oczu.
- Nie siądziesz z nami przy stole kochanie? - mógł wyczuć subtelną presję.
Przeniosła wzrok na Bulleta szukając w jego oczach czegoś na kształt… akceptacji? I ciągnęła dalej wyjaśniając Edowi plany.
- Pojedziemy dziś na obserwację tego magazynu o którym ci wspominałam…
Widząc, że Felipa nakryła Walters wstał z fotela pokoju gościnnego i zajął miejsce przy stole w jadalni.
- Nie wiedziałem o której będziesz. Ja już jadłem. Dziękuję. - odsunął delikatnie talerz. - Sałatka wygląda apetycznie. - pochwalił i upił piwa.
- Jedziesz z nami? - Felipa ponowiła pytanie.
- Jasne. Co do tej pory wiadomo o tym budynku i posesji? Coś nowego dowiedzieliście się w międzyczasie? - zapytał.
- Nie. Nic poza obserwacją z Brickiem. Obskurny magazyn z blachy falistej, otoczony ogrodzeniem z drutem kolczastym - przypomniała Felipa. - Dużo kamer, nie widzieliśmy żywych strażników, w ciągu dnia jakaś jednak rotacja ludzi tam była. Bullet chce najpierw zrobić bardziej wnikliwy rekonesans, mówi, że wchodzić dziś do środka raczej nie będziemy.
- I bardzo słusznie. - rzucił Ed bez entuzjazmu. - Monitoring jest wewnętrzny czy też zewnętrzny? Wasi hakerzy próbowali wbić się w niego? Na kogo zarejestrowany jest ten magazyn?
- Nic nie wiem, spieszyliśmy się na pogrzeb - wytłumaczyła Felipa. - A co do “naszych hakerów”... to mamy tylko jednego i właśnie go szukamy.
Walters przewrócił oczami.
- Postaram się dowiedzieć jak najwięcej o tym adresie, ale nie zrobię tego w ciągu kilku godzin. Najlepiej byłoby przejąć kontrolę monitoringu i w ten sposób zobaczyć cały teren. Potrzebny jest haker. Dzisiaj możemy tylko popatrzeć sobie z daleka. W zasadzie ktoś cały czas od czasu gdy znany jest adres powinien tam siedzieć i notować każdy ruch. Ktoś tam już jest z Rustlersów?
- No - zaprzeczyła Felipa. - Nie ma potrzeby. Może te trzy adresy w ogóle nie mają związku z sytuacją? Ja tak sobie wymyśliłam, że Wayland zostawił je nam na wypadek gdyby nie wrócił. Ale mogę nie mieć racji… Z drugiej strony przekładanie tematu z dnia na dzień to też zły pomysł. Może oni go zabijają w tej chwili? - Felipa miała tendencję do dramatyzowania a teraz z emfazą wymachiwała sztućcami. - Przecież skoro ludzie tam wchodzą i wychodzą to muszą prowadzić legalny interes. Mogłabym wejść zwyczajnie… Zawsze mogę udawać cretino, że coś mi się pomyliło…
- Tak. Ale żeby wejść trzeba wiedzieć jak kłamać. Co oni tam robią, produkują, jakie lody kręcą niby oficjalnie lub naprawdę, i tak dalej. Mogłem zdobyć te wszystkie informacje dzisiaj, ale ktoś nakazał mi brak działania w pojedynkę. - uniósł brew i dopił piwo. - Teraz byśmy rozważali szczegóły ściemy.
- Chodziło mi o to żebyś w pojedynkę tam nie wchodził, a nie żebyś zupełnie tematu nie tknął… - Felipa wbiła widelec w rybny filet, lekko poirytowana. - Grzebanie w sieci nie jest narażaniem życia. A poza tym... nie znasz się na kompach.
- Od tego są ci, którzy to umieją. Za pieniądze można kupić umiejętności. Co mnie dziwi, to że Rustlersi mieli tylko jednego profesjonalistę. Jednego netrunnera. Jak ktoś chce wam głowę urwać, to zaczął od gościa, który mógłby im w tym trochę przeszkodzić. Ja bym zrobił tak samo. - wzruszył ramionami.
- Oh, Rustlersi mają nettrunnerów! Mówiłam o nas. O mnie i Bullecie. Przecież to nasza privado sprawa, zaginięcie Waylanda…
- Bullshit kochanie. - powiedział delikatnie, żeby nie wybuchła. - To się kręci wokół Odlotu i zamieszani są frajerzy, którzy robią wam koło dupy. Nie tylko wam prywatnie, ale i dla całego gangu a z w zasadzie tego co z niego zostało…
- I uchwyciłeś sedno “kochanie” - Felipie nie trudno było podnieść ciśnienie. Odłożyła sztućce jakby się bała, że może go bez namysłu dźgnąć i narobić kłopotów. - Nie jest jak za życia wujka. Każdy z trojki kandydatów na bossa działa osobno, są nieufni, nikt mi nie da hakera bo natychmiast jednego potrzebuję. Niech to będzie privado, nie będę się o nic prosić. Na szczęście jestem fixerem, znaleźć nettrunnera to nie problem, tyle, że trzeba będzie mu zapłacić.
- Widzę, że nie ufasz żadnemu z tych aspirantów do rządzenia… Ich pomoc leży w interesie nie tylko prywatnym, ale cóż, znasz ich widać na tyle, żeby nie ufać. A pieniądze jakieś są?
- Ufam - aż zgrzytnęła lekko zębami zerkając na Bricka. - Jin dał mi ochroniarza, jakbyśmy nie byli blisko to by się nie fatygował, co nie? Ale ma ograniczone zasoby. Dwa dni temu wyciągnęłam go spod ostrzału w jednej z knajp Rustlersów. Ledwo uszliśmy z życiem, więcej było w tym szczęścia prawdę mówiąc… Sam nie wie w co ręce włożyć a ja mu będę truła za uchem że mi potrzeba tego, owego… Potrafię sobie sama poradzić. Jak kwoty się staną problematyczne wtedy się do niego zgłoszę.
- Okay, okay. Od tego są sojusznicy, żeby z nich korzystać. - westchnął. - Bo to wojna w której on uczestniczy. Zaufany haker jest dwa razy bardziej cenny niż ten, którego lojalność kupuje się za pieniądze… Ale zrobimy jak chcesz, skoro to tylko sprawa prywatna. Ja pomagam tobie a nie sprawie Rustlersów. - Walters stracił resztki humoru.

Felipa westchnęła ciężko, sięgnęła po torebkę i grzebiąc w niej po omacku wyciągnęła w końcu papierosy. Wetknęła jednego między uszminkowane wargi, wyciągnęła paczkę w stronę Eda.
- Perdon… Wiem, że chcesz mi pomóc - powiedziała już spokojniej. - Bien, zadzwonię do Jina, niech zorganizuje jakiegoś zaufanego hakera.
Ed poczęstował się Lucky'iem Stricke'iem.
- Najlepiej zaraz. - zaciągnął się papierosem. - W końcu mogą Waylandowi coś uciąć jak trzymają go żeby komuś coś pokazać… - wypuścił dym.
Felipa skinęła i włączyła w holo funkcję werbalnego wyszukiwania.
- Jin - powiedziała przesadnie wyraźnie, wstała od stołu i skierowała się do korytarza. Widać chciała pogadać z nim na osobności.

Brick i Bullet najzwyczajniej w świecie konsumowali, słuchając niezwykłej dyskusji nowożeńców. Ochroniarz wydawał się myśleć o czymś innym, a Murzyn wyglądał jak zwykle - niczym wykuta z wielkiego kamienia rzeźba. Ten pierwszy skończył szybciej, odzywając się zanim Felipa wybrała numer.
- To jak, będziecie tam jechali? Kiedyś muszę się kimnąć, ale łeb mi urwą, jak w coś się wpakujesz, a ja sobie będę spał.
- Możesz iść do domu. Pojedziemy pod magazyn ale nie będziemy narażać karków – Felipa odpowiedziała Latynosowi ale wtedy ktoś odezwał się na linii więc zamknęła drzwi od sąsiedniego pokoju.

Bullet skończył, rozglądając się w poszukiwaniu czegoś więcej. Zrezygnowany ponownie chwycił piwo, kierując spojrzenie na Dafta.
- Gadacie jak stare małżeństwo. Jak się poznaliście?
- W słonecznych okolicznościach zachodniego wybrzeża. - Ed otworzył kolejne piwo. - Owszem, to pierwsza nasza, chyba próba - westchnął. - małżeńska… i niestety z powodu tego miasta. - wydął wargi z niesmakiem.
- To miasto pełne możliwości. Piękne na inny sposób. Pochodzisz z zachodniego wybrzeża? - Bullet nie okazując emocji był trudnym człowiekiem do "odczytania". - To wyjaśniałoby pewne rzeczy. To „niestety”, przed miastem.
- Taaaa… - Ed upił piwo.
Po chwili przeniósłl wzrok na Bulleta.
- Że niby co przed miastem? - zapytał zawieszając butelkę tuż przed ustami, jakby dopiero załapał jakąś aluzję przemyconą w obojętnym głosie Murzyna.
- "Niestety". Nie lubię jak ktoś o nim źle mówi, a zjawił się tu ledwie przed chwilą, ze słonecznego wybrzeża - wzruszył ramionami, głos kompletnie nie zdradzał czy faktycznie to go denerwuje. - To miasto ma duszę i serce. Trzeba się wsłuchać.
Walters pociągnął browar.
- Ja tam słyszę tylko zgrzyty korporacyjnych wszczepów - z kolei i on wrzucił na obojętny ton.
- Wszystko da się naoliwić - Bullet solidnie pociągnął z butelki, opróżniając ją. Z pewnym nabożeństwem odstawił ją na stół. - Skoro mamy jechać, to teraz czas na wodę.
- Rozstawimy kamery, skoro nie ma kogo tam postawić. - stwierdził Caleb.

W tym czasie wróciła Felipa z lekkimi wypiekami.
- Szlag mnie trafi przez te usterki...
Ed wstał i podszedł do wyglądającej na zmęczoną żony delikatnie obejmując jej ramiona i posadził przy stole zaczynając masaż szyi. - No i jak poszło? - zapytał.
- Jakiś haker zajmie się tym z samego rana... – poruszyła głową czując, że masaż rozbija napięte mięśnie. - Czyli co ustaliliście w związku z magazynem?
- Jedziemy ustawić kamery. - odrzekł zgodnie z prawdą.
- Zachowawczo… - podsumowała Felipa ale zakończyła spolegliwie. - No to się zbierajmy.
Przeniosła wzrok z Eda na Bulleta i z powrotem.
- I jak? Polubicie się, prawda? - nie dało się nie dosłyszeć prośby w tym pytaniu.
- Kochanie, obaj lubimy piwo i kochamy ciebie a to już dobry początek. - odrzekł śmiertelnie poważnie Caleb.
Musiała się uśmiechnąć.
Przechodząc pogładziła Murzyna po łysej czaszce.
- Aaaa, właśnie amigo. Ten Izaac… To nie przypadkiem Izaac White, z tej sekty “Dzieci Czegośtam”?
- Już zdążyła przeprowadzić śledztwo - burknął Bullet. - Sekta mnie nie grzeje, dla niego robię.
Felipa oparła się na jego masywnych ramionach i powiedziała poważnie prosto do ucha.
- Mam przeczucie, że Free Souls i ta sekta mogą mieć więcej wspólnego niż ktokolwiek przypuszcza. Miej oczy otwarte, por favor i... uważaj na siebie. Ach, i nie waż się wsłuchiwać w te bzdury o demonach... Jeszcze ci pranie mózgu zrobią mimowolnie.

Skomentował to tym swoim beznamiętnym spojrzeniem z domyślną odpowiedzią „żarty sobie stroisz chicka?„. Rzeczywiście. Chociaż o to nie powinna się martwić. Bullet nie był typem, który wierzył w cokolwiek poza familią i dineros. A w demony nie uwierzyłby nawet jakby stanęły przed nim w rzędzie i zaczęły się popisywać piekielnymi sztuczkami.

Magazyny

Obserwacja poszła mizernie, nic się nie działo. Felipa najgorzej na świecie nie lubiła się nudzić. Tkwiła na tylnym siedzeniu i bawiła się optyką cybernetycznego oka chociaż niczemu się to nie przysłużyło.
Bullet i Walters znaleźli zdaje się jakąś nić porozumienia co było w zasadzie dobrym newsem. Rozstawili kamery, oglądnęli teren. Współpracowali sprawnie i rzeczowo jak para wojskowych oddelegowanych do jednego zadania. I tak w każdym z trzech adresów. Zasiali ziarno, wkrótce okaże się czy coś pomocnego z niego wyrośnie.

Było grubo po pierwszej gdy wrócili dość zmęczeni do mieszkania. Gdy Ed okupował łazienkę Felipa usiadła na spokojnie z Bulletem, wreszcie sam na sam. Otworzyli piwko i pociągali na zmianę po łyku z wspólnej butelki.
- Co o nim sądzisz? - dla Felipy akceptacja Murzyna była widocznie ważna.
Bullet, jak to Bullet. Wzruszy ramionami bez okazania emocji.
- Konkretny. Gada, gdy trzeba. O sobie nic. Nie lubi naszego miasta.
- Czyli jest szansa, że się polubicie - uśmiechnęła się lekko obskubując etykietę na butelce. - Myślisz, że Wayland to jakoś zaakceptuje?
Odpowiedziało jej powątpiewające spojrzenie, długo tkwiące na jej twarzy.
- Kiedyś. Może.
- Na pewno – powiedziała na głos to w co chciała wierzyć. - Ale na razie musimy go znaleźć. Nie wybaczę sobie jak zginie na naszej zmianie carino... - pocałowała go w czubek łysej czaszki i powlekła się do sypialni, gdzie ucichły już odgłosy prysznica. - Dobrej nocy. Kocham cię.

Kostnica

Felipa zerknęła na dokument, dla pewności zgrała zapis poprzez kamerę w cyberoku. Podpis rzeczywiście wskazywał na Hana ale nie świadczyło to jeszcze o jego winie, może ktoś chciał go zdyskredytować, wyłączyć z gonitwy szczurów o cholerny fotel wujka. Ale kto? Jin? Nie, niemożliwe. Free Souls? Najprawdopodobniej. Sianie niepokojów i podkopywanie zaufania pośród Rustlersów było im szalenie na rękę i pasowała do ich metod.
- Przepraszam... - uśmiechnęła się do pracownika kostnicy. - Nie mogę doszukać się nazwiska, kto wówczas pełnił dyżur i przyjmował dyspozycję o kremacji od mojego kuzyna?

Pracownik, mężczyzna w średnim wieku o bardzo bladej skórze i podkrążonych oczach, apatycznie uniósł wzrok z cycków na twarz Felipy.
- Bo to nie ten rejestr - mówił powolnie i cicho. - Ciemna skóra, wysokie, gibkie ciało. Denat: żółtawa cera, skośne oczy. Pokrewieństwo niemal niemożliwe - wypuścił powietrze i wciągnął ze świstem nowe. Pomiędzy przednimi zębami miał dość wyraźne szparki. - Tak się składa, że to ja.
Wypowiedzenie tych słów zajęło mu mniej więcej pięć razy tyle czasu, ile zajęłaby ta sama wypowiedź Latynosce i Felipa musiała się opanować żeby nie stracić cierpliwości. Jak można być aż tak flegmatycznym?

- Cudownie, znalazł się mój nieśmiały chłopiec... - powiedziała na głos, w zasadzie nieświadomie. Podciągnęła swoje apetyczne cztery litery na blat dla interesantów i pochyliła w stronę mężczyzn. - Wobec tego na pewno doskonale pamiętasz tamto zdarzenie. Opowiesz mi? Ten... - przeczytała z dokumentu. - Han? Jak to dokładnie było?

Przełknął ślinę. Widziała dokładnie jak poruszyła mu się grdyka. Z ust nie pachniało mu najlepiej, nie dlatego, że nie mył zębów. Może to specyfika pracy w takim miejscu. Przesiąknął trupim odorem. Na samą myśl coś się w Felipie spięło z obrzydzenia ale nie znalazło odzwierciedlenia w jej przyjaznym obliczu.
- Przyszedł obejrzeć ciało. Stał chwilę, mówiąc coś do trupa. Niektórzy tak robią, dobrze się do nich nie przemawia, bo nie otworzą buzi i nie powiedzą nie - monotonny, cichy ton pozostawał ten sam. Cycki były dokładnie na wysokości jego oczu i nie uznawał za konieczne podnoszenia głowy.
- A potem poprosił o skremowanie zwłok. Miał nawet kupioną urnę. Tak samo nudną jak większość. Niewielu pomysłowych, uważam, że trupy są zwykle bardziej kreatywne od ciepłych.

- Macie gdzieś zapis z monitoringu z tego dnia? Rozumiesz, ciocia dostała szału, że wujka skremowano. Był świadkiem Jehowy a jego religia absolutnie tego zabrania. No i sekcji zwłok nie było. Muszę wiedzieć na którego z kuzynów się zezłościć.
- No to skoro to Han, to musisz wiedzieć, który to, jeśli jesteście takimi dobrymi kuzynami - tłumaczył cierpliwie jej cyckom. - Dla mnie mógł jehować się wszędzie - powiedział bez związku - ale w kostnicy nie ma kamer. Zmarłym należy się odpoczynek. Jest jakaś przy wejściu. Nie wiem nawet gdzie siedzi facet, który się na nią gapi.

- To ze jest tu podpis Hana nie znaczy jeszcze ze był tu Han, verdad? Mam wielu wielu psotnych skośnookich kuzynów. Stad muszę mieć dostęp do tej kamery i na własne oczy zweryfikować, który to był. Załaywisz mi? - hipnotyzującym ruchem poprawiła kieckę opinającą stanik.
- Eeeee... co? - zamknął usta, w ostatniej chwili unikając obślinienia się. Dziwnie się rozmawiało z człowiekiem, który nie sięgał wzrokiem powyżej dekoltu choć Felipa prawdę mówiąc i z takimi troglodytami miewała do czynienia. Powtórzyła pytanie. - Nooo... może mógłbym się spytać... - urobiony był, ale jak to urobiony samiec, chciałby. Coś. Chociaż obietnicę. - No i to może trochę potrwać... różnice w dogadaniu...

Zeskoczyła z blatu i ujęła go pod rękę wyprowadzając na korytarz.
- Wyglądasz na kompetentnego pracownika, na pewno wszystko potrafisz tu załatwić carino. Jak przejrzymy te nagrania zabiorę cię później na kawę i ciastko. Albo wiesz co, dwa! Dwa ciastka, z bitą śmietaną i wisienkami na czubkach, co ty na to?
Dość zdezorientowany dał się prowadzić wzdłuż rzędu bliźniaczo podobnych drzwi kompletnie przez Felipę zagadany.
- No to w którą stronę? Prowadź słodziutki. Odczyt monitoringu musi być na terenie budynku, pewnie przy pokoju strażników. Macie jakieś służby porządkowe, hm? Instytucje publiczne zazwyczaj mają... Jeśli ktoś by nie chciał udostępnić nam nagrań tak z marszu to powiedz lepiej, że jestem twoją dziewczyną. Po znajomości się wszystko łatwiej da załatwić, w takim świecie żyjemy niestety, albo jesteś „swój” albo obcy. A i koledzy padną z zazdrości, taka bonita chicka, hm? Chodź, możesz mnie objąć w pasie, wyjdzie naturalnie. I popraw włosy, poczekaj, sama przeczeszę ci trochę palcami, bo niemal nie widać ci oczu. Mejor!
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172