17-04-2016, 15:58 | #71 |
Reputacja: 1 | - To co ci mówią Duchy Przodków, wodzu? - - Mówią, że twoja squaw zdradza cie z człowiekiem o ognistych włosach i dosypała ci coś do tej manierki, zanim wyruszyłeś. - stwierdził obojętnie Indianin. Uśmiech żołdaka znikł natychmiast a ręka z naczyniem zatrzymała się wpół drogi do ust. Johny wyminął go obojętnie i rzucił spojrzeniem na miejsce wystrzelenia rakiety. Dokładnie obejrzał cały teren szukając wskazówek. Nie używał takiego sprzętu, ale widział go parę razy w działaniu i starła się sobie przypomnieć jakiej był wielkości i czy można go było transportować pieszo na dłuższe odległości. Ślady po skrzyniach sugerowały, że potrzeba było co najmniej kilku ludzi, aby je tu dostarczyć. Johny policzył ślady, zakładając, że nie ustawiono skrzyń jedna na drugiej, bo nie dało by się ich otworzyć. Do każdej dwóch ludzi, więc musiały być ich przynajmniej... - Prowadź do miejsca gdzie ślad się urwał i powiedz co wiesz o tych ludziach. Używają takich samych pojazdów jak wy? Dużo ich mają? - Zwrócił się do blondaska, który wciąż nieufnie wpatrywał się w swą manierkę, wyraźnie walcząc z pragnieniem. Nie ufał zbytnio w jego umiejętności, więc sam miał zamiar rozejrzeć się po drodze. Zresztą, wygalało na to, że blondas i tak był raczej zajęty podliczaniem w głowie znajomych mu rudzielców... |
17-04-2016, 19:55 | #72 |
Reputacja: 1 | Daleko za plecami zostawili zbiegowisko wywołane bójką na ulicy. Dopiero kiedy odeszli na bezpieczną odległość, Maxym zsunął dłoń z rączki pistoletu schowanego pod poncho w kaburze. Wedle słów jego przewodnika, zbliżali się do miejsca, w którym mogli zakupić potrzebne do podróży rzeczy. Goldmann do końca nie wiedział, co tak naprawdę mieli nabyć. Max potrafił załatwiać kontrakty, targować się i wyszukiwać okazji; nie miał jednak wiedzy na temat pionierskich ekspedycji, do której się szykowali. Liczył, że cały zaawansowany sprzęt załatwi im Varr – zwłaszcza te instrumenty, o których mówiła Murk. Z rozmyślań wyrwały go dwie sylwetki dostrzeżone w tłumie. Goldmann zwolnił kroku i przyjrzał się uważnie. To Inu i pracujący dla GC konował z Unii przechodzili przez miasto. Max zastanawiał się, co też mogło wyciągnąć ich z kwatery. Pieniędzy za bardzo nie mieli, więc na pewno nie wybierali się na zakupy. Może podobnie jak biznesmen chcieli poznać okolicę i zaciągnąć języka. Cokolwiek nimi nie kierowało, jeśli Max chciałby ich złapać, musiałby zostawić Diego, bowiem tamta dwójka wyraźnie nie wybierała się na targ. W sumie i tak nie wiedziałby co kupić, a ten cały Sixkiller wyłożył ich brzuchatemu Konfederatowi, za czym ma się rozglądać. Poza tym nie wydawali pieniędzy Max'a, więc nie musiał pilnować, na co idą. - Diego... - zagaił, zatrzymując go. - W tłumie dostrzegłem dwójkę moich przyjaciół. Wiem, że miałeś mi pokazać jak u was wygląda handel i jestem naprawdę wdzięczny za oprowadzenie po mieście. Podejdę jednak do nich i zobaczę, czego się dowiedzieli. Jeśli byłbyś tak dobry, ty w tym czasie kup rzeczy, o których wspominał nasz czerwonoskóry towarzysz. Będziemy ich potrzebować, jeśli mamy wykona zlecenie twojego szefa. - Przemawiał, patrząc mu prosto w oczy i upewniając się, że ten wykona jego prośbę. - Jasna sprawa - odpowiedział niezrażony. - Na pewno sobie poradzisz? Max skinął głową. - Dziękuję. Spotkamy się już na kwaterze - odrzekł, odwracając się od Konfederaty i ruszając w stronę, gdzie jeszcze przedtem widział jego podwładnego z kobietą najemnik. - Aha! - zawołał po przejściu dwóch kroków. - Jakbyś mógł, kup nam komunikatory... trzy - dodał, przypominając sobie, że Inu miała ze sobą jakiś sprzęt. - Dzięki! - powiedział, już na dobre znikając w tłumie. Wytropienie tamtej dwójki zajęło Max'owi chwilę. Dostrzegł ich w samą porę, kiedy tamci wchodzili do jakiegoś budynku, wokół którego kręcili się ludzie w sombrero. Knajpa? Goldmann przystanął przed wejściem i wbił weń niepewne spojrzenie. Max nie był typem imprezowicza i rzadko bywał w takich miejscach. Wyglądało jednak na to, że nie miał wielu możliwości. Zgubił już Diego i nie był pewien, czy sam wróci do kwatery. W środku był Boris i niech go diabli, jeśli przy tym śmierdzącym bydlaku o posturze i aparycji niedźwiedzia nie czuł się pewnie. - Alkoholu się im zachciało... - mruknął zrezygnowany, wchodząc do środka.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
21-04-2016, 20:28 | #73 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Słońce grzało niemiłosiernie. Tłum wokół jakby zmniejszył się. Najwyraźniej kto mógł, ten chował się w jakieś zacienione miejsce, by przeczekać do popołudnia. Choć nie chciała się do tego przyznawać, propozycja Borisa, by przysiąść gdzieś w knajpie była bardzo kusząca. Nie musieli długo szukać, za rogiem znaleźli lokal o brudnych, porysowanych szybach, za którymi jednak dostrzegli kilka topornych ław oraz coś na kształt szynku, skleconego z jakichś beczek i skrzyni transportowych. Lokal nosił wdzięczną nazwę “La Culos Negras”. W środku siedziało kilku ponurych jegomości, którzy w skupieniu grali w karty. Rzucili tylko mało przychylne spojrzenia nowym gościom, po czym wrócili do gry. Tymczasem z zaplecza wyszła starsza, zmęczona życiem kobiecina, której dekolt sukienki raczej odstraszał niż urzekał gości. - Czego? - zapytała. Gdy Boris poszedł złożyć zamówienie, Inu przysiadła przy jednym ze stołów - jak najdalej od grających jegomości. Po chwili Rusek dołączył do niej. - Dzięki, że ze mną poszedłeś - zaczęła Murk, trochę skrępowana. Nie lubiła dziękować, zawsze starała się polegać wyłącznie na sobie. Boris otworzył ziemne piwo “Fregadero” i podał towarzyszce. Nie stać było go na lepsze. Wyjął papierosy i położył na stole, obok swojej butelki i siadł. - Dobra okazja by poznać trochę miasto, nie? - odparł i wziął łyka. Piwo może najlepsze nie było, ale był to przynajmniej chłodny napój - Ta mała.. - Zaczął Gierłanow po chwili - Chyba będzie z nią wszystko dobrze... Zrobiłaś dziś coś dobrego “Katiusza”. W razie czego, możemy zawsze wpaść do niej w odwiedziny - zażartował Unijczyk. Raczej nie spodziewał się, że będą dreptać do dzieciaka. Nadal nie wiedział, co go podkusiło by pójść z Murk. - Sama nie wiem co mnie napadło - myśli kobiety przebiegały najwyraźniej tym samym torem - Pewnie kiepsko wypadłam. Jak miękka rura... szczególnie przy takim Johnym. - westchnęła, po czym pociągnęła łyk piwa. Skrzywiła się nieznacznie czując jego smak, który w najmniejszym nawet stopniu nie przypominał jej browaru, który piła na Fuji.
__________________ Konto zawieszone. |
21-04-2016, 20:33 | #74 |
Reputacja: 1 | Gierłanov poprawił się na niewygodnej, uklepanej beczce, która robiła za siedzenie. Teraz kiedy siedzieli w tej norze i nic ich nie wołało, postanowił poznać lepiej towarzyszkę. |
21-04-2016, 20:36 | #75 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | - Mnie pytasz? - uśmiechnęła się półgębkiem - Płaci dobrze, a ja potrzebowałam gdzieś się wyrwać... Pewnie teraz pomyślisz, że jestem głupia, ale... chyba jestem - dodała cicho. - Eh - westchnął Boris - Jeśli już, to jesteśmy w tym razem. Zresztą… jeszcze dwóch idiotów jest z nami “Katiusza”. Więc się nie zadręczaj - Uśmiechnął się. Powoli rysował mu się obraz nieśmiałej, mocarnej kobiety z umiejętnościami wojskowymi, która porównywała się do innych. Co tak bardzo nie kleiło mu się kupy, że musiał zrobić sobie przerwę. - Kibelek wzywa - stwierdził, zaszurał rdzawą beczką o betonowe klepisko i wstał. Jak wkrótce się przekonał, było coś charakterystycznego w konfederackich klopach. Nie zawsze, oczywiście, groziły porażeniem prądem, ale Boris mógł spokojnie i bardzo pewnie wpisać toalety jako miejsca pewnego ryzyka odniesienia obrażeń. W drodze powrotnej postanowił donieść jeszcze kilka chłodnych piw. - Chyba nas na to nie stać... - powiedziała niepewnie Inu, widząc nową dostawę. Mimo to chętnie dopiła piwo i sięgnęła po kolejne. - Muszę znaleźć jakiegoś konowała Murk. Jak rzuci ci się w oczy jakiś rzeźnicki salon zabiegowy… daj znać - powiedział z grymasem i klapnął na siedzeniu. Westchnął. Z jednej strony głupio było gadać z laską o takich sprawach, z drugiej zaś było coś w tej “Katiuszy” chłopskiego, ...swojskiego - pomyślał Boris. - A te siostrzyczki, co widzieliśmy? - zapytała dziewczyna - Nie wiem dokładnie jakiej pomocy potrzebujesz... Boris nie zdążył jednak odpowiedzieć. Wkoło panował typowy dla tętniących życiem ulic harmider. Handlarze, prostytutki, awantura przekupek, klakson niewielkiego pojazdu.. Przechodnie mijali “La Culos Negras” prawie ocierając się o siedzących na dworze gości. Gierłanov dojrzał znajomą sylwetkę w tłumie. Uniósł butelkę i wskazał za plecy Murk. - Oho.. Idzie mój szef… - powiedział i spojrzał z pewną rezygnacją na dziewczynę - Zawołać go? Inu obejrzała się przez ramię. Skinęła głową, lecz nim Maxym podszedł do ich stolika, pochyliła się konspiracyjnie w stronę starego konowała. - Chyba za nim nie przepadasz... - trudno powiedzieć czy było to stwierdzenie, czy pytanie.
__________________ Konto zawieszone. |
21-04-2016, 21:00 | #76 |
Reputacja: 1 | Maxym wszedłszy do knajpy zatrzymał się tuż za wejściem i zmrużył oczy, przystosowując je do słabszego oświetlenia. Przyłożył wierzch dłoni do nosa i spróbował powstrzymać odruch wymiotny. Mało powiedzieć, że w pomieszczeniu był zaduch; śmierdziało niemiłosiernie jak na standardy zadbanego pracownika korporacji z Zaibatsu. Goldmann szybko się jednak zmiarkował i zrobił jeszcze kilka kroków. Bacznym spojrzeniem omiótł otoczenie, wyłuskując z tła coraz to więcej detali. Pokaźna postura Unijczyka szybko rzuciła mu się w oczy. Max miał również wrażenie, że sam jest lustrowany dziesiątkami spojrzeń, co w miejscu takim jak to trochę go krępowało. Nie chcąc więc stać na celowniku, bez słowa ruszył w stronę swoich towarzyszy, którzy coś szeptali do siebie, po drodze zbywając kelnerkę. - Ciekawe miejsce - powiedział dźwięcznym głosem, przysiadając się do stolika i posyłając zebranej dwójce lekki uśmiech. Gierłanov wzruszył ramionami na pytanie Inu. Naprawdę nie wiedział jeszcze czy lubi swojego nowego szefa. Ufał swoim ocenom. Dość szybko sądził ludzi i bardzo często się mylił. Ale był w tym jakiś sposób. Z Maxymem było inaczej. Unijczyk nie za bardzo “czytał” swojego nowego przełożonego. Był to chłopak uprzejmy, dobrze ubrany i miał gadane. Boris jednak znał naprawdę wiele szumowin, które posiadały dokładnie takie same cechy… - Napije się szef “Fregadero”? - Zagadał Unijczyk i uniósł lepką butelkę taniego trunku, z pożółkłą etykietą na której widniała namalowana jakaś abstrakcja. Maxym otaksował napitek nieprzychylnym wzrokiem i pokręcił głową. - Dziękuję, nie piję w pracy - odpowiedział, spoglądając na niego wyrozumiale, choć Boris mógł dostrzec w jego oku oskarżycielski błysk. Zaraz jednak przeniósł wzrok na Inu, do której uśmiechnął się przyjaźnie. - I co sądzicie o tym miejscu? Ma jakieś perspektywy na lepszą przyszłość? - zagaił gawędziarsko. Chciał się oprzeć o blat stołu, jednak widząc jego zaniedbanie, szybko zrezygnował, zamiast tego rozpierając się wygodniej na krześle. Pomimo wrażenia rozluźnienia, widać było, że nie czuje się za pewnie w tym miejscu, co jakiś czas rzucając nerwowe spojrzenia na spoconych, wytatuowanych klientów “La Culos Negras”.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
21-04-2016, 21:01 | #77 |
Reputacja: 1 | Inu tymczasem zaczęła intensywnie gapić się w niedomyty kufel przed sobą. Bała się, że nawiązanie kontaktu wzrokowego z przystojnym handlowcem zaowocuje znów rumianym wykwitem na policzkach, co może zostać opacznie zrozumiane przez towarzyszy. |
22-04-2016, 11:59 | #78 |
Reputacja: 1 | Goldmann przyjrzał się Borisowi w skupieniu i potarł podbródek. Max miał nosa, że zostawił Diego, by wyciągnąć jakieś informacje od pozostałych. Co prawda w Zaibatsu sekty i religijne zrzeszenia nie miały wielkich wpływów, jednak na takim odludziu korporacje nie sięgały swymi opiekuńczymi łapami, ustępując miejscowym organizacjom. Maxym znał teorię. Wiedział, że religie, podobnie jak w biznesie, opierały się na manipulacji “klientem”. Wystarczyło go tylko przekonać o słusznie dokonanym wyborze i zapewnić złudne korzyści. Goldmann podziwiał kościoły za wyrafinowanie i grację, z jaką sterowali swoimi wyznawcami. O ile biznes często przypominał arenę wściekłych psów, o tyle na podłożu wiary zazwyczaj występował tylko jeden wilki i owce. Jackson Varr kontrolował armię i trzymał rękę na gospodarce. Był jednak tylko człowiekiem i na każdym kroku polegał na innych, również ludziach. Potencjalnych nosicieli bakcyla wiary. Pytanie było: czy to całe zrzeszenie dążyło do wykluczenia pozostałych graczy na Medenie? Max milczał przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym. - Interesujące - powiedział wreszcie, jeszcze trochę nieobecnym tonem. - Panie Gierłanov, muszę przyznać, że masz łeb nie tylko do opatrywania ran - pokiwał głową z uznaniem. - Oczywiście, że jest to ważne - dodał po chwili zwracając się do Inu, ignorując upaćkany blat, na którym w końcu się oparł. - Może nie na tę chwilę. Ale dla pana Varr, dla mieszkańców Medeny - prędzej czy później będzie to mieć znaczenie. Ciekawe tylko, jak duże… - zadumał się przez moment. Zaraz się jednak zreflektował i nonszalancko oparł o krzesło, spoglądając przy tym wesoło na swoich towarzyszy. - A co tam u naszej małej przyjaciółki? Nie widziałem jej, odkąd opuściliśmy lądowisko. Czy Maxyma obchodził los Myi? Jeśli tak, Inu źle go osądziła. Zresztą jej rezerwa wynikała przede wszystkim z nieumiejętności przebywania w towarzystwie osób wykształconych, kulturalnych. Młody Goldmann z pewnością do takich należał, nie znaczyło to jednak, że musiał być zepsutym człowiekiem. - Odnalazła ojca - odpowiedziała - Nie dałabym mu nagrody dla rodzica roku, ale cóż, przynajmniej się znalazł. I zajmie się dziewczyną. Max pokiwał głową, choć ciężko było wyczytać, czy zawarła się w tym ulga na myśl o losach dziewczynki, czy też po prostu przyswajał suche fakty. - Hmm, zapewne nie spotkaliście po drodze Maxim’a? Tego małego człowieczka, który pomógł ci w kokpicie, Inu. Szukam go, odkąd opuściłem naszą kwaterę - zwiesił głowę, jakby przygnieciony troską. - Nie, ale... mamy trochę czasu, można za nim popatrzeć. Poza tym i tak mamy się rozejrzeć za felczerem i jakimś miejscem, gdzie dadzą spokojnie korzystać z komputera. Boris mlasnął, oblizał się i odstawił pustą butelkę po piwie. Humor mu nieco dopisał. Razem z humorem jednak napełnił się również pęcherz. Tak więc nim cała grupa wstała od stołu, musiała karnie wyczekać, aż Gierłanov załatwi potrzebę.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
22-04-2016, 22:21 | #79 |
Reputacja: 1 | Max odprowadził Borisa wzrokiem, po czym wbił go w blat stolika. Zastanawiał się nad tym, co dzisiaj usłyszał i czego się dowiedział. Medena dawała multum możliwości. Prosta ekspedycja badawcza mogła obfitować innymi korzyściami, jeśli tylko podjęłoby się odpowiednie kroki. Goldmann nie chciał być biernym graczem; czekać na to, co mu przyniesie los i płynąć z prądem. Musiał zacząć działać. Dowiedzieć się czegoś o tym całym kobiecym zakonie. Zebrać jak najwięcej informacji o planecie “X”. Znaleźć Maxim’a i przede wszystkim - przygotować się do podróży. Od czego tu zacząć. Ostatnio edytowane przez Martinez : 28-04-2016 o 00:53. Powód: kosmetyka |
24-04-2016, 17:41 | #80 |
Reputacja: 1 | Johny Indianin nie marnował czasu. Uważnie przyjrzał się śladom pozostawionym wokół odcisków po skrzynkach. Wyglądało na to, że nieznanych terrorystów było czterech, wszyscy byli w ciężkich żołdackich butach, dobrze sprawdzających się w czasie długich marszów. Były to jednak różne modele butów, niektóre wzory podeszwy były miejscami starte, co mogło sugerować że miały już swoje lata. Skrzynki były dość niewielkie, długie i wąskie, każda około 120 cm długości, wyrzutnie były pewnie rozsuwane, prawdopodobnie bez problemu dało się je unieść na ramieniu. Mały rozmiar sugerował niski zasięg i stosunkowo niewielką głowicę. Cięższego sprzętu wojskowego, by się tym pewnie nie unieszkodliwiło. Ślady sugerowały, że ekipa jakiś czas przesiadywała na skrzyniach. W jednym miejscu widać było pozostałości lekkiego osmolenia piasku, Indianin bez problemu odgarnął tam sypką warstwę gruntu znajdując zgaszonego niedopałka, samoskręta. Tytoń pachniał dziwnie, jakby był... Aromatyzowany? Wanilia i truskawka? Zmysły Indianina wyostrzyły się, jeśli chciał zdążyć nim zasypane zostaną pozostałe ślady, musieli ruszać w drogę. Johny przetrwanie d20(+2 łatwy)= 19 porażka Pół godziny później trop się niestety skończył. Stanęli na dnie wąskiego, stromego kanionu, wiatr smagał ich po twarzach cierną mieszanką piasku i pyłu. Johny nie był pewien, czy tropu nie utracił już wcześniej, minęli już w końcu parę odnóg, a jego zmysły skutecznie przytłumiała zawieja... Stanie na dole zdecydowanie ograniczało jego zasięg widzenia. Być może z góry miałby lepszy widok? Sprawność d20= 1 krytyczny sukces Indianin zręcznie niczym pająk wspiął się po skalnej ścianie, bezbłędnie wybierając występy, które dały mu pewne podparcie. Nim włóczący się za nim, wytrząsający piasek z kapturów, żołnierze zdążyli się spojrzeć, on był już wysoko nad nimi. Blondynowi, który nadal zdawał zadręczać się kwestią wierności partnerki, opadła szczęka. - Jak ten skurczybyk to zrobił...? - dało się tylko słyszeć z dołu. Na górze wiatr niósł mniej piasku, Indianin mógł ogarnąć wzrokiem wiele pobliskich szczelin i skał. Johny percepcja d20=19 porażka Niestety. Nigdzie nie widać było śladu po terrorystach ani ich możliwym pojeździe. Zauważył jednak coś innego, w pobliskim kanionie, na występie stromej skalnej ściany, jakieś 30 metrów pod miejscówką Johny'ego, spomiędzy skał i nawianego piasku wystawał kawałek kości. Chyba ludzkiego przedramienia. Ktoś przed latami musiał ugrzęznąć tam przy wspinaczce, być może połamał się i nie mógł zejść ani na dno kanionu, ani wspiąć się na jego górę. Ciało z mięsa ogołocił pewnie niosący piasek wiatr albo jakieś miejscowe stworzenia. Tak czy inaczej, znalezisko nie było widoczne z dna kanionu, więc pewnie nikt go do tego czasu nie odkrył. Ostatnio edytowane przez Tadeus : 24-04-2016 o 19:22. |