12-02-2017, 00:00 | #71 |
Reputacja: 1 | Lirithea D'riais: Poprzez bardziej profesjonalną masz na myśli bandę półgłówków, którzy popędzą za tobą w szpony śmierci bez żadnego zająknięcia? Liri rzuciła w stronę Barrusa, który najwidoczniej był aż tak zadufany w sobie, że nie potrafił przejrzeć na oczy, jak bardzo nie nadawał się na Widmo. Asari zaczęła podejrzewać, że tak naprawdę nie osiągnął tego stanowiska dzięki swoim zasługom, a w jakiś inny, pokrętny sposób - bo w końcu dlaczego Rada miałaby brać na Widmo takiego zarozumiałego nieudacznika, któremu wydaje się, że jest nie wiadomo kim, kiedy tak naprawdę jest zwykłym prostakiem, który uważa, że siła to jedyny słuszny argument? Lirithea D'riais: Radzie najwidoczniej brakuje rozsądnych kandydatów na Widma. Ostatnim był Shepard i na tym skończyła się dobra passa. Powiedziała w stronę Archanioła, po czym wyciągnęła do niego rękę. Na otwartej dłoni leżała słuchawka, którą Liri znalazła przy martwej asari. D'riais opowiedziała pokrótce swoją przygodę i podejrzenia, co do tego, z kim mogła się wtedy przez przypadek połączyć. Lirithea D'riais: Początkowo myślałam, że to Aria. Potem jednak, tuż przed tym, jak nas pojmaliście, zdałam sobie sprawę, że mogłeś to być ty. Wiesz coś o tej martwej asari? |
12-02-2017, 08:52 | #72 |
Reputacja: 1 | Niezbadane są otchłanie umysłu kapitana M. Czy miał to być tylko zabieg stylistyczny, mający zrobić z niego twardziela? Czy nie ustalił strategii rozmowy właśnie po to, by reakcja towarzyszy na obelgę była bardziej realistyczna? Po pierwszy komentarzu, Jahleed skrzywił się pod maską. Ale wszak dobrze wiedział, że w pojedynkach słownych dozwolone są chwyty zakazane w przyjacielskiej diatrybie. |
12-02-2017, 17:59 | #73 |
Reputacja: 1 | Kiedy Barrus spróbował podejść do drabinki, by się o nią oprzeć, kroganin bez chwili zastanowienia wymierzył i strzelił ze swojej strzelby. Tarcze Widma zatrzeszczały niebezpiecznie, a on sam zatoczył się od siły strzału. Weaver: Gdzie, kurwa? Jeszcze nie skończyliśmy. Archanioł nie skomentował tego incydentu. Spokojnie wysłuchał kolejnych stron, popadając jednak w coraz większy stupor. Gdy Lirithea podała mu słuchawkę, sięgnął po nią i nie zbliżając do siebie, obejrzał w świetle reflektora. Liri zauważyła, że miał na ręce rękawicę bojową, biało-niebieską, taką, jaką mieli członkowie Błękitnych Słońc. Archanioł: Nie, nic o niej nie wiem. Nie należała do mojej ekipy, nie ma tu asari. Nie wiem też, kto mógł Was podsłuchiwać ani dlaczego to robił. Próbowaliście zrobić coś z tą słuchawką? Spróbować namierzyć rozmówcę? Jeżeli nie, być może jestem w stanie wam pomóc. Oddał jej słuchawkę. Archanioł: Nadal nie wiem, czy powinienem wam zaufać. Jeśli wiecie o Aganie i wiecie o tym, że była ze mną w pewien sposób powiązana, istnieją dwie możliwe opcje. Pierwsza, mniej optymistyczna, jesteście wynajęci przez Błękitne Słońca, Zaćmienie, Krwawą Hordę, Arię, kogokolwiek, komu Agana podpadła. Wtedy jednak znaczyłoby to, że któraś z tych grup zmieniła taktykę i zamiast regularnych ataków podjęła próbę infiltracji kasyna. To byłoby rozsądne z ich strony. Z góry więc odrzucam Krwawą Hordę, chociaż wasz towarzysz miał z nimi konszachty. Raczej nie jesteście też ludźmi Arii, pozostaje Zaćmienie i Błękitne Słońca. Albo ktoś, o kim nie wiem. Zastanawiająca jest też obecność Widma, a wiem, że kapitan Maurinius z pewnością jest Widmem lub był, kiedy dochodziły do mnie ostatnie wiadomości z Cytadeli. Nastała cisza, chyba się zastanawiał. Archanioł: Jest też możliwe, że mówicie prawdę i istotnie Rada Cytadeli upadła na głowę. Nie mogę tego wykluczyć. A patrząc na to, jak groteskową tworzycie ekipę, staje się to coraz bardziej prawdopodobne. Albo jesteście świetnymi aktorami, albo istotnie zbierał was Bailey. Weaver: Zostaw ich tu, Archaniele. Nie ma co ryzykować. Archanioł: Może Weaver ma rację. zaczął po chwili. Archanioł: Może faktycznie powinienem pozwolić wam tu umrzeć. Nawet jeśli nie kłamiecie, Agana nie chce waszej pomocy. Jestem pewien, że radzi sobie doskonale, gdziekolwiek się teraz znajduje. Cokolwiek zrobicie, możecie jej tylko zaszkodzić. Nagle przerwał, jakby zdał sobie z czegoś sprawę. Archanioł: Ty... wskazał na Quina. Archanioł: Powtórz swoje nazwisko. Quin dostosował się do tego rozkazu. Archanioł: Kerana. Jesteś krewnym Quintusa? |
13-02-2017, 09:17 | #74 |
Reputacja: 1 |
|
13-02-2017, 18:58 | #75 |
Reputacja: 1 | Quin oceniał zdolności bojowe batarianina. Nie miał najmniejszych szans w walce z dwoma biotykami, sprawnym wojownikiem i kimś uzbrojonym w omni-klucz, z którego energii dało się szybko stworzyć poręczne ostrze. Jednak był pewien haczyk – właz. W przypadku podjęcia walki, ktokolwiek stojący na górze zatrzaśnie go i poczeka tydzień. To w wersji ekonomicznej. Bo może też na przykład wrzucić do środka granat z gazem łzawiącym, paraliżującym czy jakimkolwiek innym. Tak czy inaczej podjęcie działań bojowych należało wykluczyć, bo było wielce nierozsądne. Barrus się tym nie przejmował i po pierwszej próbie kozaczenia dostał paczkę śrutu w gratisie, co nieco go uspokoiło. A przynajmniej Quin miał taką nadzieję. Ja kłamię, ty kłamiesz oni kłamią… Ileż to razy turianin musiał tworzyć fałszywe legendy w ostatnich latach? Ile razy mówił nieprawdę, którą karmił odpowiednie uszy? Quin nie liczył, bo to był jego chleb powszedni. Aż tu nagle, w tym zapomnianym lochu w piwnicach opuszczonego kasyna, na stacji Omega stało się coś niezwykłego. Usłyszał prawdę – najpierw od Liri, potem od Barrusa. Oboje mówili Archaniołowi to, co faktycznie się stało. A następnie turianin, dość niespodziewanie dla siebie samego wyznał: Quin: Nazywam się Quinterax Kerana. Kapitan Quintus to mój ojciec. Fale dźwiękowe jego słów odbiły się głucho echem od ścian bunkra i znikły jak kamfora. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 13-02-2017 o 20:01. |
14-02-2017, 22:13 | #76 |
Reputacja: 1 | Archanioł nie wydawał się zaskoczony odpowiedzią Quina, niemniej w jego głosie dało się wyczuć lekkie powątpiewanie. Archanioł: Quinterax… tak, jakoś tak wspominał cię ojciec. Skoro tutaj jesteś, to znaczy, że nie powiedzieliście mi całej prawdy. Że wiecie o udziale Quintusa w tym całym cyrku. No, mniejsza o to. Nałożył hełm. Archanioł: Czułbym się nieswojo zabijając syna niedawnego kompana, więc uznajmy, że wam wierzę. Co nie znaczy, że nie mam na oku. Moja wiara też nie pozwoli wam opuścić tego miejsca bez oddania wszystkich broni i wzmacniaczy biotycznych. Słowem wszystkiego, czym moglibyście spowodować zagrożenie. Weaver spojrzał z dezaprobatą na Archanioła, ale nie wyrzekł ani słowa. Poczekał na decyzję najemników dotyczącą oddania broni. Archanioł: Może przede wszystkim zaufam wam dlatego, że potrzebuję pomocy kogoś z zewnątrz. I to jak najszybciej. A jak zapewne wiecie nie mam wielu przyjaciół poza tym miejscem. Westchnął. Najwyraźniej nie lubił kompromisów. Archanioł: Mój towarzysz, Sidonis, ten turianin, którego spotkaliście na zewnątrz, dość mocno oberwał. Zużyliśmy cały pozostały zapas medi-żelu, by przynajmniej ustało krwawienie, ale on wymaga natychmiastowej hospitalizacji. W naszych warunkach to niemożliwe. Nie możemy też pozwolić sobie na opuszczenie tego miejsca – nie teraz, kiedy nad naszymi głowami wisi widmo nieustającego pościgu. Ale jeśli on tutaj zostanie, umrze. Spojrzał na nich porozumiewawczo. Archanioł: Chyba nie muszę nic więcej mówić? Proponuję układ: wasze życie za życie Sidonisa. Nawet przy takim przeliczniku to dobry układ dla obu stron. A jeżeli spiszecie się i Sidonis przeżyje, być może nawet wymienimy informacje. Całkiem możliwe, że i wy macie dla mnie coś, czego nie wiem. Natomiast jeżeli zawiedziecie… albo co gorsza dobijecie go… Usłyszeli jak nerwowo wciąga powietrze, ale ton jego głosu nie zmienił się. Weaver: Pourywamy wam jaja i zagramy nimi w golfa na jebanym Illium. Archanioł: W punkt, Weaver. To jak, zgoda? Za hospitalizację będziecie musieli oczywiście zapłacić, ale oddam wam co do kredytu. Gdy wrócicie. Wcześniej nie zamierzam się narażać na dekonspirację ani siebie, ani ludzi, z którymi robię interesy. Jaka jest wasza decyzja? |
15-02-2017, 16:41 | #77 |
Reputacja: 1 |
|
15-02-2017, 21:46 | #78 |
Reputacja: 1 | Turianin rozważał możliwe zakończenia negocjacji i nie było wiele wyjść, z których był w pełni zadowolony. Quin: Jahleed ma kontakty w szpitalach. Na pokładzie naszego statku jest medyk i niezgorszy sprzęt. Możemy pomóc. Jednak jak wyobrażasz sobie transport Sidonisa gdziekolwiek, skoro mamy tylko nieopancerzony wóz i będziemy bez broni palnej i wzmacniaczy? Każdy ganger będzie mógł nas zastrzelić z łuku. Quin zrobił pauzę, chcąc zaobserwować reakcję rozmówcy i na jej podstawie ustalić dalszą strategię. Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi kontynuował. Quin: Może któryś z twoich ludzi ukryje nasze zabawki na trasie, którą będziemy się przemieszczać - nie będziesz miał uzbrojonych osób o nieustalonych zamiarach w bazie. Staniemy się niebezpieczni po opuszczeniu twoich kwater - dzięki temu będziemy mogli bez przeszkód dojechać do doków czy lecznicy. |
16-02-2017, 14:58 | #79 |
Reputacja: 1 | Archanioł: Nie zabraniam wam mieć broni. Wbrew pozorom zależy mi, byście przeżyli - bo bez was nie przeżyje Sidonis. Broń, którą macie przy sobie, zostawicie tutaj. Natomiast ta, którą zostawiliście przed kasynem, wciąż tam leży. Jeśli chcecie, możecie ją zabrać. |
18-02-2017, 21:21 | #80 |
Reputacja: 1 | Quin odpiął pas z dodatkowymi pochłaniaczami ciepła i kaburą w której był pistolet Striker. Rzucił broń kroganinowi. Quin: Ruszajmy. Nie ma czasu do stracenia. Stan pacjenta jest stabilny, ale najbliższa godzina będzie decydująca. |