08-11-2017, 19:36 | #51 |
Reputacja: 1 |
|
09-11-2017, 12:31 | #52 |
Reputacja: 1 | JJ był w doskonałym humorze. Problemy, jakie nawarstwiały się tego ranka, zniknęły jak w okamgnieniu. Kochał koncerty i uwielbiał je grać, nie przeszkadzało mu nawet bycie w cieniu pozostałych członków zespołu. Już miał odpowiedzieć na pytanie Howl, gdy wtrącił się Chris, i cały temat umarł, nim się praktycznie pojawił. - O Fortuna, to właśnie miał na myśli. No ale cóż jak nie teraz, to może kiedyś. Spojrzał na FistBaby. - To ja poproszę Carcass z numerem Heartwork. Jak lista życzeń to lista życzeń. Nie ma to jak starusieńki death metal dający mega kopa. - Po czym dołączył się do pytania Billego. - No właśnie, strasznie zgłodniałem, a na samym batoniku energetycznym długo nie zajadę. I napiłbym się jakiegoś dobrego single malta. To mi zawsze dobrze przeczyszcza przełyk przed dmuchaniem. - Nie dopowiedział ani w co, ani kogo będzie dmuchał, jedynie się zaśmiał. Wyjął z plecaka skórzane spodnie, które specjalnie przygotował na ten występ. - Mam nadzieję, że macie tu dobrą wentylację, inaczej jajka ugotują mi się na twardo. - Wszystko zanotowane, ale nie przeginajcie z tą listą życzeń - zaśmiała się FistBaby. - Ja tam zagram nawet death metal, ale przede wszystkim muszę ściągnąć ludzi na parkiet. - To chyba mówi o klasie DJ’a, nie? - Liz przekrzywiła głowę i otaksowała FistBaby od stóp do głów jakby właśnie tę klasę u niej oceniała. - Jak pracuje na nie swojej muzyce, jak ją łączy, przeobraża, tnie, a wszystko by ludzie wpadli w amok tańca. To, kurwa, ma coś z dzikiej plemiennej magii. Jesteście szamanami nowej ery - Liz zaciągnęła się z tym samym entuzjazmem i tempem z jakim mówiła, czyli zawrotnym. - Chociaż pewnie pomaga wam trochę fakt, że wszyscy są naćpani. Podatni na bodźce. - Dopiero później, a i tak puść dwa kawałki z rzędu, których ludzie nie poczują i musisz ich rozkręcać od nowa. Dlatego ta noc to dla mnie wyzwanie. Liz ślizgała się wzrokiem po DJ’ce by na końcu wycelować w jej bliżej nieokreślony fragment końcówka papierosa. - Ty… nie masz na sobie ciuchów, co? FistBaby, która uśmiechała się przez całą wypowiedź Liz, teraz roześmiała się perliście. - A chcesz sprawdzić? Liz zdusiła podeszwą niedopałek i wyciągnęła dłoń w kierunku DJ’ki. Palce opadły na bezpieczne tereny rządku żeber. Wyczuła pomalowaną skórę, a DJ-ka wpierw zmrużyła oczy, po czym zaśmiała się, jakby dotyk ją połaskotał i okręciła na pięcie, odsuwając taneczny krokiem. - Więcej, jak się lepiej poznamy - puściła oko do Delayne. - W kwestii poznawania się, to ja też bardzo chętnie - Chris wyszczerzył się w uśmiechu. - Ja tam specjalnych życzeń względem kawałków nie mam. Zdaję się na twój gust - przejechał wzrokiem po co ciekawszych aspektach bodypaintingu. Najpierw pokazała mu metaliczny język a potem uśmiechnęła się i powiedziała: - Dzięki, ciasteczku. Gdzieś tam w międzyczasie Howl, nadal w odległości kilku kroków, przeszła dookoła rozmawiającej grupki tak żeby móc dobrze widzieć Chrisa i posłała mu spojrzenie z gatunku “oh no, you didn’t”. Uśmiechała się kącikiem ust, co nie przeszkadzało jej mieć tonu głosu człowieka który właśnie użera się z jakimś telefonicznym biurem obsługi i zaraz poprosi o przełączenie do przełożonego. Jej wyraz twarzy to była natomiast typowa korpo-suka. Rozmowa nie była długa, po chwili Howl która trzymała się na granicy słyszalności - tak że mogli słyszeć urywki, ale niekoniecznie - wróciła do towarzystwa. - Podobno - starała się nie śmiać i nie patrzyć na kolegę, który lubił ludziom dosypywać soli do piwa - mamy jakaś psychofankę która lubi się podszywać pod Anastazję. Chris, idź może zobaczyć czy cię nie ma gdzieś indziej, na przykład w naszym backstage w garderobie, bo zaraz tu będzie, co? - celowo przemilczala czy Anastazja, czy psychofanka. - A tam… - Sully machnął tylko ręką z uśmiechem. Anastazja zmierzała ku nim właśnie, przyprowadzona przez jednego z bramkarzy. Dale zaczekał aż podejdzie, po czym przedstawił jej siebie i FistBaby, po czym poprowadził cały zespół do baru w pierwszym wagonie. - Tu macie wszystko na koszt firmy, ale w Niewidzialnym nie ma kuchni, więc z żarcia tylko frytki, odgrzewane zapiekanki, hot-dogi i takie tam. Ale żebyście poczuli się dziś jak prawdziwi celebryci mogę wam później zamówić do garderoby nawet gruzińskie pierożki, czy co tam chcecie - wyszczerzył się. - Aha, dla pana saksofonisty dwunastoletnia Glen Garioch - polecił barmance, która oderwała się od rozpakowywania szklanek i do jednej z nich wlała JJ-owi szkocką single-malt. Howl zajęła strategiczną pozycję tak mniej więcej pomiędzy Anastazją i Chrisem. - O nie, frytki, fuj, pójdzie mi w dupę. - Jej korpo-sucza mina odeszła już w niepamięć. - Ej, Liz, czy ja dobrze słyszałam że nie zmieniasz kreacji? O nie no, ja zabrałam sukienkę na zmianę i teraz będę odstawać. - Nie było dnia w jej życiu żeby nie nosiła spodni. I to długich, nikt jeszcze nie miał okazji oglądać jej nóg, nawet jej współlokatorzy. - Jakaś szama z dowozem byłaby spoko, chociaż zazwyczaj jesteśmy samowystarczalni. Ale dziś mam z sobą tylko jakieś gówna dla sportowców. - Były niezbyt smaczne, ale dawały niezłego kopa, zawsze miała je przy sobie i utykała w różnych miejscach za sceną i w jej okolicach. - Jeśli o mnie chodzi… jeśli da się zjeść, to nie ma problemu. Może być junk food. - Billy nie był wybredny, gdy chodziło o jedzenie. - Bierzemy wszystko, co dają! - Anastazja rozstawiła w dramatycznym geście ręce - Kieckę mam na sobie, więc mogę wpieprzać i pić aż do koncertu. A potem... będę wpieprzać, pić iiiii pieprzyć. Brzmi jak plan na dobry wieczór! - rzuciła się na szyję Howl i stojącego niedaleko Billy’a, ściskając ich oboje. - Brzmi obiecująco. - stwierdził tulony Rebel Yell.- Więc po koncercie, dorzucicie jakieś procenty? - Serio przetkaj uszy, Bill. - Howl się zaśmiała i zakłuła go pod żebro. - Dziś pijemy za darmo. Oczywiście po koncercie. Chyba nikt nie chce spaść i sobie połamać łapki, co? Zwłaszcza jak nią zasuwa smyczkiem. Ej, co to są kurwa gruzińskie pierożki? - Chinkali - wyjaśnił Dale. - Takie z mięskiem i rosołkiem. - Dobra, ale my tu o pierożkach, a ja muszę ogarnąć moje gitary. O, właśnie, Dale, wysłałam ci tę listę naszych gości. Jakby ktoś z nich chciał wbić na backstage, to nie będzie problemu? To częściowo fani, częściowo znajomi czy rodzina, od tej 21 nie powinni przeszkadzać, nie? - Jasne - zgodził się Dale. - Pokierujemy ich do was na biforka. Ech, powinienem się wcześniej zająć organizacją koncertów, to dużo więcej funu niż negocjacje z holowizjami. - Dobra panie i panowie. Najpierw szybka konsumpcja, potem rozkładanie sprzętu i przygotowania, potem próba dźwięku i potem… czekamy na kurtynę. - zadecydował wesoło Billy pełzając dłonią po pośladkach Anastazji, aż w końcu zdołał ją przyjacielsko objąć. - To wy sobie żryjcie jak chcecie, ja idę zobaczyć czy czegoś jeszcze nie trzeba zabrać z auta, w tym pierdolnika do poprawiania waszych paszczek. - Howl jak widać postanowiła zignorować to, że Billy postanowił zdecydować co wszyscy mają robić. Wyplątała się i tym razem to ona zrobiła piruet. - Dale, idziesz ze mną? To mi potem tę garderobę pokażesz, gdzie zostaną przyprowadzone nasze ofiary. A, no i przebrać się muszę, nawet jak wy na to macie wyjebane. - Odrzuciła dumnie głowę do góry i zadarła nosa. - Liz, może jeszcze coś walniemy poza tymi kreskami? Znaczy na twarzy, na twojej twarzy! - Jak na osobę która na co dzień nie używała makijażu, była w tym całkiem niezła. - Chris, w wolnej chwili ci powiem co z… No, z Didi. - Skończyło jej się powietrze. Odetchnęła głęboko. - Ale co z Didi? Pytałem na czat, nic nie pisaliście, to nic nie przygotowywałem - Perkusista rozłożył ręce. - Bo… To skomplikowane, potem ci powiem. - Howl zacisnęła usta i pomaszerowała przed siebie, a Anastazja ruszyła za nią w podskokach. Dosłownie. - Będę się kręcił tutaj - rzucił za nimi Dale. - Ok, ludziska, bębny i klawisze podpięte! - zawołał Rasco, który wszedł na scenę do techników. - Zaakceptujcie ustawienie i za kwadrans próba dźwięku. - To ja już idę na posterunek - rzekła FistBaby, kierując się ku stanowisku po przeciwnej stronie stacji. - Podążaj za mną szatanie! - Ok! Już idę! - rzucił za nią Sully otwierając puszkę piwa. - Nie ty, diabełku - pokazała mu język. - Dale, co do wygaszania świateł to nie trzeba, niech będzie cały czas widać dach pociągu, jeszcze zanim wejdziemy. Potrzebuję tylko podpiąć mojego ducha do systemu oświetlenia, by dostosowywała holoanimację do natężenia świateł w pierwszym utworze. Da się to zrobić? - Eee, jasne - odparł niepewnie Dale. - Da się, chłopaki? - Da! Da! - zawołał z lokomotywy jeden z techników. - No, to gadaj z Siergiejem. - Dale wskazał Chrisowi na technika . - Okey, to została jeszcze najważniejsza sprawa… - Sully upił łyk piwa i pochylił się do Dale’a. - Fist jest wolna? Ten wzruszył ramionami. - Raczej diablo szybka - odszepnął. - A serio to jej pytaj. - Odpuść sobie Sully - Liz uśmiechnęła się pobłażliwie do perkusisty. - Gołym okiem widać, że ona woli dziewczyny. Najlepszym w roli saksofonisty był fakt, że muzyk zbytnio nie musiał się do koncertu przygotowywać. Próba dźwięku to minuta, rozruszanie palców, niewiele dłużej. Gardło? hmm spojrzał na swoją dwunastoletnią szkocką, to zdecydowanie rozrusza jego gardło. Sączył spokojnie alkohol ze swojej szklaneczki, patrząc jak cała reszta, zaczyna te swoje nerwowe podrygi, makijaż, próba dźwięku, próba holo. To był ten moment, gdy inni zaczynali się powoli denerwować, on wręcz przeciwnie. Stawał się coraz bardziej rozluźniony. Nie to żeby nigdy nie odczuwał jakiejś nerwowości, to bardziej jakaś forma podniecenia, gdy czeka na odegranie pierwszego dźwięku. Jakaś dziwna ekstaza go wtedy ogarnia, świat przestaje istnieć, liczy się tylko to, co wydobędzie z instrumentu. Jak spieprzy pierwszy dźwięk, reszta koncertu będzie dla niego męczarnią. - A może ona woli saksofonistów? Od razu zakładacie, że to wy jej wpadliście w oko. - Zwrócił się do pozostałych. Liz gwizdnęła i przewróciła oczami. - Nie wiem kto wpadł w oko jej, ale widzę komu z całą pewnością w oko wpadła ona… - ułożyła dłonie na ramionach saksofonisty i rozmasowała jak trener zagrzewających boksera na ringu. - Bierz się za nią, macho muchacho. Ufff, co za ulga, zaczynałam podejrzewać że wolisz chłopców albo… nie wolisz nikogo. Tylko, kurwa… poezję. Albo platoniczne historie. - Przesadzasz Liz, nic po niej nie widać tak jednoznacznie. - Sully uśmiechnął się. - A nawet jak lubi dziewuchy to może być bi. - Poruszył śmiesznie brwiami. - No ale jak Ty albo JJ w nią celujecie, to odpuszczam… Ale w tej kwestii w takim razie jasna info, a nie podśmiechujki. - Ja do niej nie uderzam, mam kogoś. Chyba - Liz uniosła ręce na znak, że poddaje temat DJ’ki. - O tak, rób mi tak jeszcze, hahaha. - JJ rozluźnił się pod wpływem masażu. - Wiesz Lizusku - nie wymyślenie dla niej kolejnego nowego przezwiska byłoby dla niego niewypowiedzianą tragedią - ja wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. - Odczekał chwilę, po czym wybuchnął śmiechem. - Znasz bajkę o romantyku? Pewnie nie, także słuchaj. Roman ty ku tasie. - Skończył i puścił oczko do Liz. - Od ciebie, JJ spodziewałam się akurat mniej cynizmu. Ja znam inną bajkę o romantykach. Zaczyna się mniej więcej tak, dawno, dawno temu urodziła się się smutna dziewczynka o imieniu Lizzy… - odpaliła kolejnego szluga, wzruszyła ramionami w stronę JJ’a i poparła gest głupkowatym uśmiechem. - Wiem, takie kurwa, rozczarowanie. Dinozaury nie wymarły... Chris nie chcąc im przeszkadzać tymczasem skierował się ku stanowisku Siergieya. - Swoją drogą Sully! - krzyknęła za nim Liz. - W życiu nie widziałam bardziej chujowej fryzury! |
09-11-2017, 13:02 | #53 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Selyuna : 09-11-2017 o 16:20. |
10-11-2017, 14:43 | #54 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
10-11-2017, 14:53 | #55 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Bounty : 10-11-2017 o 16:34. |
10-11-2017, 18:28 | #56 |
Reputacja: 1 | - Nie mamy powodów do narzekań. Zwłaszcza że nie każdy ma okazję zagrać tutaj na Niewidzialnym. - stwierdził przyjaźnie Rebel Yell. - Nie każdy… mało kto - zgodził się szef Niewidzialnego Klubu. - Janis i twój brat - przeniósł spojrzenie na Liz. - myślą, że przedstawili mi was… nie wyprowadzajcie ich z błędu. Ale obserwowałem was już wcześniej. Widzicie, stworzyłem ten klub jako miejsce spotkań. Miejsce, gdzie ludzie przychodzą zobaczyć coś nowego. San Francisco, całe NoCal to dwa światy i tutaj się łączą, tą jedną noc w tygodniu. Jasne, wielu korporatów przychodzi tu jak do ZOO, zobaczyć ten drugi świat w bezpiecznych warunkach. Ale to też miejsce gdzie ludzie, którzy na co dzień są wrogami mogą spotkać się i pomówić jak równy z równym. Czasem ważniejsze niż to co się dzieje na parkiecie jest to co dzieje się za kulisami. W tych wagonach zasiądą dziś bardzo różni ludzie, niektórzy bardzo nieprzyjemni i będą rozmawiać. Czasem w cztery oczy, czasem z pomocą rozjemców i negocjatorów, jak ja, Janis czy Dale. Jeśli się postaracie was też czeka dziś spotkanie. Dale mówił, że ma się zjawić tu sam Steve Silver. Wszyscy znali to nazwisko, chcąc czy nie chcąc. Steve Silver, znany także jako Agent Gwiazd, sam był gwiazdą i celebrytą. Prowadził znany muzyczny talk-show w holowizji, jak również ostatnią galę Youtube Music Awards. Obok okazjonalnego celebrowania muzycznej papki był jednak również znany z wypromowania wielu rockowych a nawet cyberpunkowych kapel, pomiędzy tymi pierwszymi takich gigantów jak The Lords. - A właściwie to… - Chris popijając piwo wyglądał na coraz bardziej wkurwionego - czemu my? - Bo jesteśmy najlepsi. - odparł szybko Rebel Yell i zerknął gniewnie na Chrisa. Po czym zwrócił się do szefa klubu. - Aaaa… wiadomo coś planach Steve’a? Czy tylko wpadnie się rozerwać. Szef Niewidzialnego uniósł dłoń, dając do zrozumienia, że zaraz odpowie na to pytanie, po czym spojrzał na Chrisa. - Bo jesteście najlepsi - uśmiechnął się. - I wierzę, że zrobicie tu dziś dobry koncert. I z jeszcze jednego powodu, którego jednak nie mogę dzisiaj zdradzić. Czy to nie będzie problemem? - zapytał perkusisty. - To budzi ciekawość - po wyrazie twarzy Sully’ego nie wyglądało, jakby słowa “szefa Niewidzialnego” go uspokoiły. - Nie dziś to jutro? Po północy? W sensie po koncercie? - Nie - pokręcił głową. - I raczej nieprędko. Ale to nic czego moglibyście się obawiać. Tylko mój własny, osobisty powód. Każdemu wolno mieć swoje tajemnice, czyż nie? Przeniósł wzrok na Billy’ego. - Taki człowiek jak Silver nie pojawia się nigdzie przypadkiem - odpowiedział. - Przyjechał tu dla was. - Intrygujące. - zamyślił się Billy drapiąc po brodzie. - Jakieś plotki na ten temat krążą czy może się to tylko domysły? Po czym dodał z entuzjazmem. - A co do koncertu, jesteśmy profesjonalistami… z doświadczeniem. - nawet jeśli było ono różne. - Nie zawodzimy publiczności. Howl była dobrze wychowana, dlatego udawało jej się nie gapić oraz siedzieć dosyć grzecznie. Utrzymywała pozę luzaka i patrzyła co najwyżej kątem oka. Wreszcie jednak prychnęła cicho. - No tak, tajemnice, bardzo głębokie. - Rzuciła półgębkiem. Zazwyczaj bywała milsza. - Niemniej, naprawdę doceniamy że możemy tutaj zagrać. Niezależnie od powodów. - Udało jej się przy tym nie wywrócić oczami, ale zespół znał ją na tyle żeby wiedzieć, że się powstrzymuje. - Mam tylko jedno pytanie w sumie. Nie chcę zabrzmieć niegrzecznie, ale ty wiesz o nas sporo, jesteśmy w końcu kapelą, a my nie wiemy o tobie nic. - Przywołała swój najuprzejmiejszy, lekko trącący korpo ton. - Powiesz nam coś o sobie, bo nie mam pojęcia kim tak właściwie jesteś? Nim “szef” odpowiedział, Sully wstał i pociągnął łyk piwa. - Billy ma rację. Nigdy nie zawodzimy publiczności - ostatnie słowo zaakcentował. - I Howl ma rację. Doceniamy, że możemy zagrać tu... dla publiczności. - Skierował się do wyjścia. - Nawet, gdy ktoś ma w dupie Silvera i gadające głowy w wagonach - mruknął w drzwiach. Gdy wyszedł rozległo się jeszcze pierdolnięcie na wpół opróżnionej puszki o ścianę tunelu. - Niecierpliwy… - uśmiechnął się mężczyzna, odprowadzając go wzrokiem. - Dale przecież mówił wam, że będą tu headhunterzy? Anastazja, która siedziała na poręczy obejrzała się za Chrisem, lecz na jej twarzy nie było jakichś szczególnych emocji. Za to, gdy spojrzała znów na bossa, uśmiechnęła się szeroko. - Jednego nie ogarniam... - powiedziała, machając radośnie nogami - Po chuj nam to mówisz? Skoro to tajemnica, to... dlaczego zaznaczasz jej istnienie? Mogliśmy myśleć, że zapraszasz nas tylko dlatego, że jesteśmy fajni i znajomki Liz nas poleciły. I byłoby git, a ty wyraźnie chcesz nas do czegoś sprowokować. Mało masz zabawek, ziooom? - Niepokój jest twórczy - odpowiedział. - Ale mój sekret to tylko sentyment związany z przeszłością a moją przeszłość zna tylko Erika - pogładził czule ramię androida. - Niektórzy nazywają mnie Niewidzialnym Człowiekiem i od czterech lat to moje jedyne imię. Ja tylko organizuję spotkania. I mam cholerną nadzieję, że zagracie dla publiczności, bo inaczej to będzie gówniany koncert a ja dbam o reputację tego miejsca. Tam na stacji - wskazał gestem głowy ekran z podglądem. - jest jakieś dwa tysiące osób, ale góra połowa z nich was zna. Myślę, że Silver chce zobaczyć jak radzicie sobie ze publiką wychodzącą poza waszą bazę fanów. Ja oczekuję tylko, że zrobicie dobry show. Czy dogadacie się potem z Silverem czy nie, nie moja sprawa. Mogę tylko doradzić, żebyście nie podpisywali niczego dzisiaj i najpierw pokazali ewentualny kontrakt zaufanemu prawnikowi. JJ przyglądał się całej rozmowie z boku. Coś tu było nie tak, niby zapraszają ich na koncert, a w praktyce ze względu na jakieś niedopowiedziane tajemnice. Śmierdziało na kilometr. Nawet jeśli zagrają zajebisty koncert to i tak ci ludzie mogą zniszczyć ich karierę, szybciej niż się ona zaczęła. Miał już dosyć tego całego bełkotu, spojrzał na siwego i odpowiedział. - My zawsze gramy dla publiczności. A pan Silver zapewne słyszał już że na żywo dajemy z siebie wszystko. Nie rozumiem, po co ta cała szopka. - Przepraszam na chwilę, ale... Bill - Howl pochyliła się trochę do przodu i popatrzyła na Billa - Janis tutaj dziś jest? Przedstawisz nas? - Jak zechce, to sama się przedstawi. Raczej po koncercie niż przed. - Billy wydawał się wyraźnie rozdrażniony zachowaniem Chrisa i przez to mało… wylewny. - A co do tajemnic, hmm - podjęła Howl. - No taki jest zazwyczaj problem z ludźmi, którzy nie mówią wprost, czego chcą. - Teraz z kolei popatrzyła na Anastazję, a dopiero potem na szefa klubu. - Ludzie, chociażby tacy jak ja, na ogół słabo na to reagują. I jasne, tylko odpowiadasz na pytanie, mówiąc że powód jest ale nie chcesz mówić, i ja to szanuję. Akurat ja jestem w stanie to zrozumieć. Ale nie dziw się że jak się czegoś nie wie, to zakłada się najgorsze. Myślę jednak, że tak jak jesteś wyrozumiały dla naszego trochę… nerwowego kolegi, tak ja mogę powiedzieć - pax? Pokój między Romanami? - Popatrzyła po zespole. - Ja tylko jestem trochę zła, niby jesteśmy tacy najlepsi, a bujam się po tym klubie od dłuższego czasu i jeszcze nigdy nie zostałam zaproszona na prywatną audiencję. - Uśmiechnęła się wilczo. - Wybacz Howl - szef klubu rozłożył dłonie. - Jestem niestety bardzo zajętym człowiekiem. Machnęła ręką i skinęła głową, co miało oznaczać “spoko, rozumiem, to był półżart”. Billy spojrzał na Niewidzialnego, mówiąc: - Znamy reputację tego klubu, niech się pan nie martwi. Zrobimy porządne show, jakby to była ostatnia noc tego świata. - Dobra, to jak wszystko wiemy z tego co wiedzieć mieliśmy, to ja idę zadbać o naszego perkusistę. Jak będzie trzeba, to obciągnę mu rurą od odkurzacza. Siju! - Powiedziała Anastazja i nie czekając na reakcję Niewidzialnego Człowieka niemal wyskoczyła ze swojego siedziska i ruszyła ku wyjściu z pomieszczenia. Ich gospodarz z trudem powstrzymał śmiech. - Tak, to wszystko - zwrócił się do pozostałych, ale znów zatrzymał spojrzenie na Billy’m. - Lubię poznawać osobiście ludzi, którzy u mnie grają. Co do kwestii praktycznych… honorarium otrzymacie od Dale’a w chipach gotówkowych po koncercie. Moi ludzie zdemontują sprzęt i zaniosą do waszego wozu kiedy będziecie chcieli, chociaż mam nadzieję, że zostaniecie dłużej. FistBaby rozkręca się na całego dopiero po północy. - Było miło. - Howl już zaczęła zbierać się do wyjścia. - A na pewno ciekawie. Wy się znacie? - Pokazała na Billa i na gospodarza. Saksofonista nie dał szans, wypowiedzieć się Billowi. - Czy się znają, czy nie, to już rozstrzygniecie bez mojej obecności. Idę przygotować się do koncertu. Ukłonił się lekko w stronę Niewidzialnego. - Uszanowanie. Po czym odwrócił się na pięcie i udał się do "zespołowego" wagonu. - Nie. Nie znamy. - stwierdził lakonicznie Rebel Yell. Liz nie zabierała głosu. W ogóle wydawała się niemal niewidzialna, wkomponowana w ścianę i pogrążona we własnych myślach. Można było obstawić dwa warianty. Albo miała w dupie dywagacje na temat ich popularności tudzież przyszłej popularności albo była naćpana jak mops. A może i wszystko naraz. Dała znać o swoim istnieniu jednym wymownym chrząknięciem gdy większość zespołu była już na zewnątrz. - Nie lubię słowa show - poprawiła skórzaną kurtkę jakby co najmniej była korpo-garsonką od Jean Pierra Chujera. - Show kojarzy mi się z bionicznymi małpami cyrkowymi. Zębami wyciągnęła z paczki szluga, odpaliła, ciągle mocno zamyślona jakby rozważała tajemnicę wszechświata. - I to nie jest mój brat - dodała bez emocji. - Po prostu mamy zbliżoną pulę genów. - Przyrodni? - rzuciła od niechcenia Howl. - Nie jesteście zbyt podobni. - Trudno powiedzieć na czyją korzyść wypadło to porównanie. - Cóż, mimo wszystko, dobrze było cię poznać, Niewidzialny Człowieku. - Trzymała się z tyłu, żeby wyjść jako ostatnia. - Warto wiedzieć pewne rzeczy. Zresztą może kiedyś nie będziesz tak zajęty. - Z rękoma wbitymi w kieszenie, skłoniła się nonszalancko, po męsku. - Była taka piosenka. Niejedna zresztą. Bardziej jak Marillion, czy Queen? - Otaksowała go spojrzeniem. - Pewnie to pierwsze. Chyba że książka, ale tam bohater marnie skończył. - Marillion, jeśli już - uśmiechnął się trochę smutno Niewidzialny Człowiek. - Was też było miło poznać. A Dale… - przeniósł spojrzenie na Liz - przepraszam, jeśli nadużyłem tego słowa, ale on nie mówi o tobie inaczej jak “moja mała siostrzyczka” - wzruszył ramionami. - A teraz wybaczcie, ale spodziewam się zaraz innych gości. Howl zasalutowała i wyszła z tym samym korpo-uśmiechem, nucąc utwór Marillionu, ale nie “the invisible man”, tylko “the hollow man”. - Oczywiście… nie będziemy zajmować czasu. - stwierdził z lekkim uśmiechem Billy.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
10-11-2017, 20:55 | #57 |
Reputacja: 1 | Jeszcze w samochodzie Rosalie założyła perukę i uznając, że wygląda zajebiście zrobiła sobie selfie, które szybko znalazło się na profilach w jej mediach społecznościowych z hashtagami
__________________ "You may say that I'm a dreamer But I'm not the only one" |
11-11-2017, 11:18 | #58 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ Konto zawieszone. |
11-11-2017, 13:29 | #59 |
Reputacja: 1 | - Taaaa, przyrodni - odparła jej Liz już w progu. Ton miała raczej reporterski. Albo już się z tematem oswoiła i nie robił na niej wrażenia albo dobrze udawała. - Korpo-chujowi zamarzył się ekscytujący skok w bok z artystką. Nie muszę mówić, że nie było happy endu? Ostatnio edytowane przez Selyuna : 24-11-2017 o 11:39. |
11-11-2017, 13:32 | #60 |
Reputacja: 1 | Do rozpoczęcia koncertu została jeszcze godzina, lecz kilkudziesięciu najwierniejszych fanów zespołu już obsiadło najlepsze miejsca - raczej nie pod samą lokomotywą, skąd słabo byłoby widać, ale kilkanaście metrów od niej. Ktoś miał nawet flagę z napisem “Mass Æffect <3 from Portland”. Jak widać niektórzy przyjechali aż z Oregonu. Wśród zgromadzonych byli też Rosalie, Arwanee i Oliver. Chris i Anastazja wyszli z tunelu i ruszyli ku fanom torami, oddzielonymi tu barierką od peronu. Również wejścia do ogólnodostępnych wagonów otwarte były tylko z drugiej strony, przejść dało się za zgodą ochrony wyłącznie przez bar w pierwszym wagonie. FistBaby przeszła już do cięższej muzy, w tym metalu, cyberpunku i rocka w industrialnym wydaniu, bezlitośnie jednak miksując, skreczując i tnąc dłużyzny, a teraz zapuściła jedno z muzycznych życzeń Delayne. - This is a criminal age! - niósł się po stacji przesterowany wokal. Fani dostrzegli ich i poderwali się na nogi, wiwatując i skandując nazwę zespołu, choć ich okrzyki utonęły w głośnej muzyce. Wychylali się przez barierki, wyciągając dłonie ku dwójce muzyków. Liz i Howl też były na skraju tunelu a JJ i Billy kawałek dalej, gdy przez bar na tory wyszło pięciu Latynosów. Bez trudu dało się rozpoznać najważniejszego: starszego od pozostałych brodatego mężczyznę w garniturze. Pozostali byli zwyczajnie ubrani, wyróżniały ich tylko srebrne łańcuchy - znak rozpoznawczy Los Locos. Dwóch, mocno przypakowanych, wyglądało na typowych goryli. Latynosi minęli Chrisa i de Sade, obdarzając ich oraz ich fanów pogardliwymi spojrzeniami i prowadzeni przez jednego z ochroniarzy klubu ruszyli w głąb tunelu. Ich szef otaksował ciekawym wzrokiem mijaną Liz. Delayne zastanawiała się moment czym sobie zasłużyła na tę atencję, tym bardziej, że jego wzrok przeznaczony dla dwójki innych członków zespołu był, delikatnie mówiąc nieprzyjazny. Oczywiście na myśl przyszedł jej John. O ile mogła mieć przed nosem osławionego i przerażającego seniora Fontana, to rodziło się pytanie na ile znają się z Johnem i czy o sobie nawzajem coś wiedzą, również w kwestiach osobistych. Zakładając, że Liz nie dopowiedziała sobie większości z tej historii i nie popada w paranoję. Może to tylko przypadek, może wcale nie wie, że Liz to Liz, po prostu zawiesił na niej wzrok bo się rzuca w oczy, nawet w tłumie zajebistych panienek, tak już ma. Może, może, może... Odwzajemniła zdecydowane spojrzenie mężczyzny w garniturze, nie mrugając ani nie uciekając nawet na chwilę wzrokiem. Odszukała w kieszeni papierosa, wcisnęła w kącik warg, przygryzła ustnik i na migi wykonała w jego kierunku gest zapytania o ogień. - Señora - zatrzymał się przy niej, a wraz nim cała jego świta i wyciągnął ku końcówce jej papierosa mechaniczny wskazujący palec, z którego buchnął mały płomyk. Liz zaciągnęła się i odpaliła fajkę nieśpiesznie. - Dzięki, panie…? - Fontana - uśmiechnął się. - Pani…? - Wystarczy Liz. - Liz Delayne? Pani śpiewa, prawda? - Tak, dziś wieczorem gramy tu koncert - zaciągnęła się leniwie mrużąc oczy i wypuściła dym bokiem. - Posłuchamy chwilę, jeśli czas pozwoli - powiedział. - Prawda, Ricardo? - zapytał jednego ze swoich ludzi. - Tak - odparł sucho gładko ogolony Latynos, wyglądający na spiętego. - A teraz pani wybaczy - rzekł Fontana. - Jasne - uniosła w górę tlącego się papierosa. - I dzięki za ogień. Odprowadzając ich wzrokiem dodała w stronę Howl. - Zgrabny tyłek ma ten Ricardo, co? - o dziwo nie patrzyła na Howl a na mijającego ją Latynosa. Howl burknęła coś niezrozumiałego. Może miała już dosyć tego że przy An lub przy Liz bywała ignorowana. Zresztą tyłek któregokolwiek z Latynosów nie zainteresował jej w najmniejszym stopniu. - Co to za senor Fontana, co? - warknęła. - Lepiej trzymaj się od niego z daleka, Howl - Liz ścisnęła dłoń dziewczyny i pociągnęła w stronę parkietu. - To szef Locos. Podobno. |