Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-05-2012, 18:37   #111
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konrad odetchnął z ulgą, gdy wóz dotarł wreszcie do świątyni Vereny i nietypowy ładunek znalazł się w środku. Cały czas dręczyła go obawa, że któryś z napotykanych co krok strażników zainteresuje się akolitą Vereny i jego ukrytym pod kapturem obliczem.
Oczywiście normalnie nikt by czegoś takiego nie zrobił. Tylu kapłanów różnej maści i rangi łaziło to tu, to tam, w najrozmaitszych sprawach i pies z kulawą nogą się nimi nie interesował, ani pod kaptur ze skromnie opuszczoną głową nie zaglądał. W końcu nikt nie chciał się zbytnio narażać żadnemu z bogów. Przynajmniej bez poważnego powodu. A Verena, o czym wszyscy wiedzieli, pamiętliwa była, chociaż braku sprawiedliwości nikt nie śmiałby jej zarzucić.
Czasy jednak zdecydowanie normalne nie były. Po ulicach grasowały tłumy bezwzględnych morderców i porywaczy dziewic, strażnicy (co bardziej gorliwi) biegali, jakby kto im płonącą szczapę w zadek wsadził, a i ci, co zwykle z lenistwa słynęli, nie mieliby nic przeciwko temu, by zdobyć sławę i pieniądze. Tudzież, prawdopodobnie, awans.
Sława, jak powiadali, ma swoją cenę. Jakoś dziwnie Konrad aż do tej pory nie sądził, że owa cena może tak wyglądać. Jak niewiele trzeba, by być jedną z najsławniejszych osób w mieście. Trzecią, może czwartą w kolejności... Sylvia i Dietrich wysunęli się na pierwsze miejsca, co widać było po całkiem udanych podobiznach, gęsto porozwieszanych po całym mieście. Skąd, sukinsyny, takiego artystę wytrzasnęli, że tak dobrze podobieństwo uchwycił. W kronikach rodzinnych warto by kartę takową umieścić, tylko bez komentarzy i cyferek.
Swoją drogą Konrad był ciekaw, ile za jeden łeb dają. Chociaż dość długo po mieście łaził, nim Skorka dopadł, ale wolał się nie zatrzymywać przy żadnym z plakatów na tyle długo, by treść przesylabizować. Sługa Vereny, namiętnie wpatrujący się w uroczą buźkę bezwzględnej morderczyni mógłby sprowokować niepotrzebne zdarzenia.

Wygodnie rozparty przy stole z przyjemnością zajadał się posiłkiem, stanowiącym skrzyżowanie spóźnionego śniadania z nieco zbyt wcześnie podanym obiadem. Nieco nietypowy termin spożywania darów bożych w niczym Konradowi nie przeszkadzał. Więzienną kaszę odstąpił Gottriemu, a potem szukał Skorka i nawet w głowie mu nie postało, by w “Skrzyżowanych Pikach” zamówić cokolwiek do jedzenia. Trzeba było odrobić zaległości. Tym bardziej, że Verena swoje sługi karmiła całkiem nieźle, a i gościom nie żałowała tak porządnego jadła, jak i równie porządnego trunku.
Rozkoszowanie się urokami stołu nie przeszkadzało w rozmyślaniach, co dalej. Co mają dalej robić i jak zrobić owo coś, by się zakończyło po ich myśli. Tudzież jak się przygotować.
Słabością jakiegokolwiek planu, jaki Konrad mógł wykoncypować, była żałośnie niska liczebność ich drużyny, mającej zmierzyć się z Chaosem i jego przedstawicielami. Mógłby się założyć o całe posiadane przez siebie złoto, że nikt nie pozwoli im ot tak sobie dojść do tego przeklętego magazynu i wejść do środka. Nawet gdyby strażnicy miejscy, widząc kapitana, czy też raczej ex-kapitana, Sprengera, raczyli ich przepuścić, to z ludźmi Teugena była inna sprawa. No a dokerzy z pewnością pamiętali swoich kompanów, których Konrad i jego z kolei kompani posłali w objęcia Morra. Konrad był pewien, że gdyby na czele sił porządku stała sama Verena osobiście, a nie kapłanka Harkbokka, to i tak usiłowaliby ich zatrzymać.
Jak łatwo zauważyć, wcześniejszy plan Konrada, polegający na spaleniu magazynu, miał wiele zalet, ale wtedy nie chciała się na niego zgodzić Harkbokka, zapewne kierując się wrodzonym i nabytym poczuciem sprawiedliwości, które nie zgadzało się na to, by w walce ze złem cierpieli niewinni. Może i racja.
Ogień i proch. Mimo obiekcji kapłanki jak na razie to tylko przychodziło mu do głowy. Nikt nie lubi się smażyć w ogniu, nawet demony. Miał przynajmniej taką nadzieję. Przydałoby się im nieco oliwy. Przypomniał sobie scenę z kanałów i przepłoszenie przerośniętej galaretki. Chyba kapitan zdoła dostarczyć nieco tego wspaniałego płynu. No i w piwnicach świątyni też z pewnością znajdzie się jakiś zapas.
Czy jeśli utrupią przywoływaczy i rozwalą krąg, to demon zniknie? Kolejne pytanie. A może wydostanie się na wolność i zacznie rozrabiać? Będzie musiał spytać Harkbokkę. W ogóle to by trzeba to zrobić w miarę wcześnie, jeśli chcą ocalić życie Róży. Muszą wykończyć tamtych zanim przywołają demona, bo ten zeżre dziewczynę (a raczej jej serce) bez względu na świadków.

Gdy kapłanka przyniosła hełm dla Gomrunda, Konrad stłumił uśmiech. Już chciał powiedzieć, że krasnoludowi będzie do twarzy w tym kociołku na głowie, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Trudno było określić z całą dokładnością, jak bardzo jest rozwinięte poczucie humoru Gomrunda.
Po złożeniu zamówienia na oliwę i transport Konrad zajął się sprawdzeniem odzyskanego ekwipunku, z położeniem nacisku - oczywiście - na broń. Chyba nikt nie był na tyle naiwny by sądzić, że uda się wszystko załatwić w sposób pokojowy. A nawet jeśli... Wszak podstawowym obowiązkiem każdego jest dbać o broń.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-05-2012, 12:38   #112
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Przepuściła w kolejce do mycia i Dietriecha i Franza. Czekała spokojnie, owinięta kocem, bo nie mogła wytrzymać smrodu przemoczonych ubrań, choć fetor kanałów wżarł się głębiej, w pory skóry, cebulki włosów i samo zrzucenie ciuchów nie pomogło tyle ile by chciała. Starała się oddychać płytko i jak najmniej ruszać, bo każdy ruch potęgował smród. Nienawidziła kanałów.
Potem myła się aż zaczęła ją szczypać skóra, tarta bawełnianym ręcznikiem do czerwoności, odór zelżał, i myśli zaczęły odzyskiwać klarowność. Siwowłosa dziewczyna skupiła się na wspomnieniu cienkiej strużki krwi płynącej spod jej noża, po grdyce, między obojczykami na jasną koszulę kupca.
Męczyło ją to niewyraźne wspomnienie snu w malignie.
-Przecież każdy zmarły trafia do Królestwa Morra? – pytała jeszcze w kanałach, ale ani Spieler ani Baumann nie odpowiedzieli na to pytanie.

Czuła się paskudnie. Szorowanie nie pomogło. Pewnie za dużo dowiedziała się dziś o sobie. Na przykład, że zabijanie nie boli. Nie uruchamia żadnego miejsca w jej duszy, pełnego wrażliwości i dobroci, i wyrzutów sumienia. Nic z tych rzeczy. Przerażenie w oczach Taugena napełniło ją jedynie zimną satysfakcją. A w momencie, kiedy Dietriech próbował powstrzymać krwawienie, zwyczajnie się wystraszyła, że satysfakcja była przedwczesna.

Może nie była taka zawsze, ale z pewnością taka była teraz. Tylko fizycznie zbyt słaba żeby ustanawiać swój porządek. Jakby nikogo nie miała nad sobą. Królicza łapka poszła do spalenia razem z brudnymi ciuchami. I kiedy nagle pomyślała o Rudolfie, było to wspomnienie pełne gorzkiej niechęci. Dobrze, że nie napisała tego listu. Do obcego człowieka.

Przebrała się w męskie ciuchy, które dostała od oberżysty. Zbierała w sobie siły żeby podziękować za ratunek, za zły wybór, którego musiał dokonać Dietriech. Mężczyzna miał chyba równie ponury wyraz twarzy jak ona. Pomyślała, że jest wkurzony na nią, że bez sensu ciągnęła go na tę akcję. Zamiast podziękować przeprosiła więc, że dała się trafić i szybko zeszła ochroniarzowi z oczu.

Została jej wisielcza wesołość Baumanna, nie do końca zrozumiała i dziwnie krępująca. Potem pojawił się Konrad, ale fakt, że cała reszta jest chwilowo bezpieczna w objęciach Vereny nie poprawił jej wcale humoru.
-Dlaczego mam jechać do świątyni? – wiedziała, że to kolejne pytanie na które nikt nie odpowie. – Do magazynu też się nie wybieram. Przykro mi –mrugnęła bez wesołości do obecnego przy rozmowie Skorka – ale nie obchodzi mnie już co się stanie. Skoro udadzą się tam verenici i część straży i ty Franz, i Gomrund i ty Dietriech rozumiem, że też … to do niczego nie jestem potrzebna. Tylko proszę bez pieprzenia o dodatkowej parze rąk.
Róży też mi już nie żal. Trochę przesadziłam wcześniej z tym zaangażowaniem, co mnie obchodzi jakaś bogata dziewczynka. Nawet takich nie lubię. Wam też radzę odpuścić. To nie nasz świat. Tu chodzi o możnych i bogatych, dla nas za jedno na ile coś się u nich spierdoli. Choć zapewne Gomrund MUSI pomścić Imraka.
- No, w każdym razie życzę powodzenia –zwróciła się do Konrada i Dietriecha –to była bardzo intensywna znajomość.
Franz czy ten wóz mógłby mnie wywieść za bramę, czy mam sobie radzić sama?
Na szczęście wyjechali szybko. Mogła rozpłakać się bez świadków.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 05-05-2012, 15:39   #113
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zdziwił go widok Konrada, nie na tyle jednak, żeby nie zauważył verenickiej szaty.
Nie doceniał do tej pory świątobliwych sojuszników. Nie bardzo wierzył nie tylko w ich możliwości, ale i chęci. A teraz wyglądało na to, że w razie potrzeby potrafią uporać się z nielichym problemem, jeszcze zanim Spieler zdąży zastanowić się dobrze nad rozwiązaniem.
Fakt – myślenie nie przychodziło mu łatwo. Niby powinien nabrać już wprawy, ostatnimi czasy co i rusz natężał łepetynę, a ciągle za mało widać było tej praktyki na wszystkie spiski, pułapki i zagadki, z którymi musiał się mierzyć.
Sylwia dorzuciła właśnie kolejną. Niespodziewanie. Nie umiał sobie z nią nijak poradzić. Z początku w ogóle nie pojmował, o czym dziewczyna mówi. Patrzył tylko posępnie. Gdyby wypadki w posiadłości Teugena potoczyły się inaczej, może wykrzesałby z siebie jakieś emocje, choćby irytację. Może zdołałby znowu się zaangażować. Ale teraz czuł się na to po prostu zbyt zmęczony.

Po minie chłopaka poznał, że przynajmniej o resztę aresztantów póki co martwić się nie trzeba, chociaż kolory na jego opuchniętej twarzy zdradzały, że nieoczekiwana świątynna pomoc nie przyszła wcale przedwcześnie. Śledczy zdążyli sobie poużywać. Minie trochę czasu, zanim jakaś dzieweczka znowu zapatrzy się w Konrada jak w obrazek. Drożej okupił przykładną współpracę z władzami niż Spieler udział w ordynarnym morderstwie. Nieudanym w dodatku.

Pokręcił bezradnie głową i westchnął ciężko. Złożył brzytwę, wsunął do cholewy. Skoro Konrad nie narzucał się z ciekawością, sprawy można było omówić w pełnym składzie. We czterech znaczy… A kilka chwil na wozie spożytkować na dokładniejsze zapoznanie się z wyniesioną od Teugena książką…

*

– Może wy więcej wyczytacie z tego dzienniczka, ja znalazłem tylko… – Zmieszał się trochę pod badawczym spojrzeniem starej kapłanki, ale nie cofnął ręki. – Daty. Dzisiejsza jest zakreślona. Tak jak jeszcze jedna, sprzed siedmiu lat. Nie wiem, co tam pod nimi Teugen naskrobał, ale teraz i tak pewnie nie zdałoby się na wiele. Chyba że spisał w przystępny sposób, jak takiego skurwiela skutecznie ukatrupić.
 
Betterman jest offline  
Stary 05-05-2012, 20:49   #114
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Ostatnie dni odcisnęły piętno na jego twarzy sprawiającej teraz wrażenie szarej, z pogrążonymi pozbawionymi błysku oczami. Jego skóra nosiła coraz liczniejsze pamiątki po kolejnych dobach spędzonych w Bogenhafen… a zmęczenie odbierało mu ochotę nawet na gorzałkę. Kilka godzin oddechu i wywczasu na jakie mógł liczyć w świątyni wykorzystał głównie na spaniu poprzedzonym posiłkiem… w miarę lekkim jak na jego możliwości. W czasie tej pośniadaniowej drzemki przetrawił słowa kapłanki, przemyślał wydarzenia ostatnich dni i właściwie zdania nie zmienił… Finał całej tej kabały był zaplanowany na dziś wieczór i Gomrund Ghartsson miał wykupione miejsce w pierwszym rzędzie. Co więcej nie planował nikomu go odsprzedać. Imrak Druzd był na czele listy powodów, dla których brodacz nie planował wyjazdu przed pokazaniem tym przebierańcom z Ordo Septenarius co znaczy podpaść krasnoludowi z Norski. Nie bez znaczenia była też urażona krasnoludzka duma i honor… bowiem bardzo mało chodziło po świecie ludzików, którzy zmusili Płomiennego Łba do takich wygibasów, gonitw i manewrów w rynsztokach. Mało długonogich pozwoliło sobie tak opluwać nazwisko Ghartsson… oj mało… a tej nocy miało ich zostać jeszcze mniej. To, że w grę wchodziły jeszcze zabawa z chaośnickimi rytuałami, demony i morderstwa to było już tylko wisienką na torcie. A wszystkie te myśli nachodziły go pod czujnym spojrzeniem kamiennej figury mającej obrazować Sprawiedliwą Panią. Kiedy dosiadła się do niego Gretta i wręczyła mu hełm był delikatnie rzecz ujmując zdziwiony. W sumie to niepotrzebnie bo przecież innym symbolem Vereny był miecz, reprezentujący broń, której bogini, w swojej bardziej wojowniczej postaci, używa do naprawiania niesprawiedliwości.

Krasnolud z nieukrywaną ulgą powitał powracających w jednym kawałku Konrada i Dietricha. Nawet z zadowoleniem przyjął fakt, że Sylwia zdecydowała się nie brać udziału wieczornej rozróbie. Życzył jej jak najlepiej mając nadzieję, że uda jej się pitnąć z miasta. Baba z wozu koniom lżej… jak to mawiają. Nie to żeby nie doceniał zasług dziewczyny bo była nieoceniona w zdobywaniu informacji i załatwianiu różnych rzeczy. To jednak w walce mogłaby zawadzać… trzeba by bardziej zwracać na nią uwagę. A poza tym blizna na męskiej piersi dużo lepiej wygląda niż na babskiej… Opowieści o tym jak spędzili poprzednią noc przyjął do wiadomości… bez moralizowania, bez mówienia „wiedziałem, że tak będzie”, nawet bez nadmiernego zdumienia na wieść, że Teugen cudownie zmartwychwstał… Podsumował to tylko krótkim komentarzem – Szkoda, że tej dziewuchy nie udało się wam wyciągnąć… ale z dwojga złego to wolę żeby ona była w ich ręku niż ty czy ta siwa koza. Może to było podłe, ale w tej chwili tylko na taki pragmatyzm było go stać. Informację o zaznaczonej dacie przyjął jako kolejne potwierdzenie terminu. Dziś jest ten wieczór i nie ma się nad czym dłużej zastanawiać.

Właściwie to nie było nad czym gadać. Krasnolud wiedział, że jak zdecyduje się iść do magazynu to co go tam czeka to walka na ostre. A na taką był gotów zawsze… może jeszcze trochę odsapnie, może jeszcze sprawdzi ekwipunek… może jeszcze przygotuje jakąś niespodziankę. Ale cudów na kiju nie zrobi… tylko drewno i stal… i może ogień. – Dobra nie ma co pierdzielić o dupie Maryni idziemy mordować więc najlepiej się dozbrójcie. Może jakieś kusze weźmiecie od kapitana… ja tam strzelam gorzej niż wcale to się raczej do tego nie nadam.

Z tego co pamiętał z poprzedniego przygotowywania się na wizytę w magazynie Teugena kanałami można było podejść bardzo blisko. Wejście było do jakiegoś składziku w okolicy… skąd można było nawet co nieco się rozejrzeć. I to w jego odczuciu była lepsza droga niż podążanie ulicami wraz z kapłanką i ludźmi kapitana. No chyba, że znowu mieliby użyć przebrań… no ale obleczony w zbroję krasnolud, z tarczą i innym orężem przykryty habitem z sową na piersi raczej by przykuwał uwagę miast jej nie wzbudzać. Niejakim problemem było zsynchronizowanie wejścia do środka dwóch grup jednocześnie… ale dla chcącego…

- Ja tam wolałbym nie czekać aż oni zaczną na dobre odprawiać te swoje rytuały bo pewnikiem Różyczka straci serducho. Jak wejdziemy to nie ma co się zastanawiać tylko trzeba nam ukatrupić tego Johannesa i Gideona… a może w pierwszej kolejności tego drugiego. Jeżeli będzie można im coś napsuć w tym rytuale… coś poprzestawiać czy coś rozpierdzielić mus to czynić! A jak dokerzy nam staną na drodze to chyba tylko po swoją zgubę…

Resztę dnia spędził na przygotowaniach… i odpoczynku. Zdecydował się również porozmawiać z Morngrim’em, w końcu ostatnim razem wysłuchał jego próśb i Gomrund pokazał ludzikom jak walczy krasnoludzki wojownik. Dla każdego przygotował po glinianej flaszce wypełnionej oliwą i zakorkowanej nasączoną szmatą. Oprócz sprezentowanego hełmu włożył skórzany kaftan a na to narzucił koszulkę kolczą. Tym razem planował rozpocząć starcie z tarczą i mieczem w garści… no chyba, że przyszła by jakaś większa cholera. Na taką okazję przytroczył dwuręczny topór do pleców.
 
baltazar jest offline  
Stary 06-05-2012, 03:08   #115
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Chwalić się nie bardzo było czym, nikt też go za język specjalnie nie ciągnął, więc wydarzenia ostatniej nocy streścił towarzyszom raczej oględnie. Najwięcej czasu poświęcił dwóm przydupasom Teugena, żeby wszyscy wiedzieli, czego się po nich spodziewać, i samemu gospodarzowi oczywiście. Obojga postaci, bo prawdziwości żadnej wolał nie rozstrzygać. W najprostszych słowach przekazał, co widział i nawet przed samym sobą nie próbował nijak wytłumaczyć. Tylko by zagmatwał sprawę, a do niczego poza tym, co już wiedzieli, i tak by nie doszedł.

Zamiast więc ględzić bez sensu, zajął gębę podsuniętym przez jakąś dobrą duszę jedzeniem, a głowę planem wieczornej wycieczki nad rzekę, który mu uprzejmie wykładał Płomienny.
Nigdy nie lubował się szczególnie w łażeniu po kanałach, a w Bögenhafen nabrał do takich atrakcji serdecznej niechęci, ale pomysł wspomożenia świątynnej ekspedycji od strony nieco mniej oficjalnej przypadł mu do gustu. Wciąż nie był pewien, czy pojmowanie sprawiedliwości wielebnej Grety Harkbokki podobne jest temu, które pchało do działania ich wesołą czwórkę. Zresztą ci, którzy przejrzeć się mogą w porozwieszanych po mieście arkuszach jak w zwierciadle, nie nadają się raczej do świty czcicielki Vereny.

Zanim na kilka posępnych godzin wyciągnął się na lichym wyrku, wskazanym mu chyba akonto przyszłej pokuty, sprawdził, czy między podesłanymi przez kapitana gratami nie zawieruszył się jaki przyzwoity sztylet, poręczny toporek albo może nawet element opancerzenia. Upewnił się także, czy Bauman pamięta, czego zażyczyła sobie Sylwia. Nawet jeśli zapowiedziani przez kapłankę kowale mieli stanąć na wysokości zadania, już Spielera była w tym głowa, żeby znalazło się zastosowanie dla obiecanej baryłki prochu.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 06-05-2012 o 03:12.
Betterman jest offline  
Stary 07-05-2012, 14:16   #116
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Umysł Ericha był tak skonstruowany, że natychmiast docierało do niego słowo „masz”. Nawet jeśli nie zostało wypowiedziane w bezpośredni sposób. Od razu wyłapał z tego co powiedziała Harkbokka, że oto nadarza się okazja uzyskania uzbrojenia.
- Wielebna kapłanko jeśli, to nie byłby problem, to chçiałbym proşić o jakąś kolçzugę. Nieştety nie poşiadam żadnej oşłony, a i şprawna kuşza takoż by şię przydała i bełty … i hełm … i może tarçza … a tak w ogóle, to ço jeşt do wzięçia? – zadał na końcu rzeczowe pytanie.
Tak … Erich zdecydowanie lubił darmowe rzeczy. Co jednak w oczywisty sposób nie oznaczało, że ma jakikolwiek zamiar walczyć. Gdy więc usłyszał propozycję Konrada, by spalić magazyn odetchnął z wyraźną ulgą. Może i nie przepadał za Sparrenem, ale chłopak miał łeb na karku. Erich był gotów poprzeć każdy pomysł, który zmieszał ryzyko walki wręcz.
- Świetny pomyşł. Şpalmy drani. – uśmiechnął się złowieszczo.

Jeśli Oldenbach ucieszył się z widoku odnalezionego kompana, to jest Dietricha, to okazał to w nader powściągliwy sposób. Można by w zasadzie uznać, że w ogóle nie okazał radości. Ot poszedł gdzieś i wrócił.
Ożywił się dopiero gdy usłyszał co powiedziała Sylwia. Choć musiał to przyznać trochę go jej słowa zaskoczyły.
- Kapitalny pomyşł. To nie naşza şprawa zrobiliśmy i tak dużo. – przytaknął zgadzając się z całego serca.
- Powinniśmy ştąd wyjechać i ta jak naj… - urwał w połowie zdanie napotkawszy wzrok Gomrunda, którego nie powstydziłby się najbardziej morderczy bazyliszek. A może Erichowi tylko się zdawało, że krasnolud patrzy na niego złowrogo.
W każdym razie Erich zamilkł, a na jego policzkach wykwitły rumieńce zawstydzenia.
- Eeee … to znaçzy … niebezpieçznie teraz wyjeżdżać, gdy naş şzukają. Lepiej by tu poçzekać.
Zakończył bardziej ugodowo.
- No nie patrz tak na mnie! – wybuchnął z nutką histerii w głosie.
- Mam chore nogi! Nigdzie nie idę! – krzyczał dalej.
- Ço mnie obchodzi jakaś gówniara? Ço mnie w ogóle obchodzi çałe to zaşerane miaşto? A niech wşzytkich demon pożre! – wrzeszczał roztrzęsionym głosem.
Erich się bał. Śmiertelnie się bał. Dobrze wiedział na co się porywają. Mieli walczyć z demonem i całą bandą kultystów. Z chaosem. To słowo „chaos” choćby wypowiedziane w myślach wywoływało zimne dreszcze na jego ciele. Mieszaninę obrzydzenia i strachu.
Spuścił głowę przybity. Mógł tu zostać i czekać odchodząc od zmysłów ze strachu i niepewności, mógł próbować dogonić Sylwię i uciec z nią, ale bał się, że go złapią. Mógł też pójść i starać się przeżyć i być może pomóc, choć trochę. Na ile pozwoli mu jego strach.
Podniósł powoli swoją blond głowę westchnąwszy z głębi płuc.
- Będę tego żałował, ba … już żałuję, ale pójdę z Wami – spojrzał w oczy swoich towarzyszy.
- Ale nie liçzçie, że będę fechtował. Nie z moimi nogami, mogę ço najwyżej ştrzelać z daleka, albo podłożyć ogień pod magazyn. To według mnie najlepşzy, jak dotąd pomyşł.
Wyprostował się już całkiem.
- Może i jeştem tchórzem, ale nie aż takim. – powiedział z godnością.
Choć nie powiedział tego głośno wiadomo kogo miał na myśli.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 08-05-2012 o 09:25. Powód: Bo Sylwii tam nie było.
Tom Atos jest offline  
Stary 10-05-2012, 00:39   #117
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Mgła go coraz bardziej mierziła. Czuł jak zapycha mu kichawę. Utrudnia oddychanie. Był późny wieczór gdy zaczęła zawiązywać się nad spokojną taflą Bogen. Z początku były to tylko pojedyncze jasne tumany, które leniwie parowały z rzeki. Prędko jednak czarna toń w całości została spowita przez biały kożuch, który powoli zaczął unosić się z rzecznego koryta i wylewać na wybrzeże Haagenów i doki kupieckie. Otaczał domy i tych niewielu mieszkańców, którzy nadal kręcili się po ulicy. Szybko dotarł też do płotu 13 magazynu. I wdzierał się na posesję przez wszystkie dziury jakie znalazł. Zdawał się zalewać powoli usypiające Bogenhafen. Jak jakiś twór czarnoksięski, czy inne licho.
Raban Dumkopf kaszlnął nieco suchotniczo i otarł usta rękawem. Noc była chłodna w porównaniu do poprzednich. Nawet bardzo. Pewno przez tą mgłę. Zwykle takie same wstają późno w nocy. A najczęściej to rankiem. Ale nie. Ta musiała powstać właśnie dziś wieczorem. Gdy ten walikoń Teugen postawił ich wszystkich na nogi i kazał strzec tego jego zasranego magazynu. Kuzyn przywódcy dokerskiego cechu nigdy nie był zwolennikiem miłości jaką Gurney pałał do Teugenów. Prawda to była, że grosza niemało z tego mieli, ale Raban lubił o sobie myśleć jak o lokalnym patriocie. Wyjść krok dalej poza ludowe porzekadło, że się nie sra tam gdzie się je. Ot choćby nie dość, że nie srać to jeszcze z czystą dupą chodzić, co by nie śmierdziało. A te czary mary jakie sobie kupczyki wyprawiały pod jego nosem, cuchnęły mu gorzej niż podmokłe doły dla biedoty na tyłach cmentarza. Zbierali się tam i mruczeli. Stare kapcany co to do nijakiej roboty się nie nadają. Raban już dzisiejszego dnia gołymi pięściami musiał naprostować kilku hajduków co to krzyczeli, że ma być jak Gurney ustalił. A w naprostowywaniu był dobry. No i lubił to. Nie, żeby tylko tłuc po mordzie dla uciechy. Nie był jakimś oprawcą przecież. Ot tak dla sportu ino. I zdrowotności. Na przykład gdy mu się krew psuła od czego to go łapy zawsze świerzbiły.
A czuł, że nim ta mgła przejdzie krwi napsutej może mieć co nie miara.

Gdzieś od strony sąsiedniego magazynu, zaczął jakiś pies drzeć pysk. Raban Dumkopf opierając się plecami o ścianę stróżówki sięgnął po flaszkę za pazuchą i pociągnął z niej solidny łyk. Następnie wgryzł się w swój rękaw chłonąc całą gamę smaków i zapachów jaka się w nim znajdowała, po przeszło tygodniu noszenia. Bo jak to mówią, pewnych trunków nie godzi się nie zagryźć. A Raban Dumkopf tradycję szanował. Teraz tradycyjnie miał ochotę nakopać temu psu, by się zamknął.
- Knud! - zawołał jednego ze swoich ludzi - Weź zobacz o co to bydlę tak ujada...

***

Na miejsce przeprowadził ich przez ulice Bogenhafen Bauman i jego ludzie. Znanymi sobie uliczkami i obejściami poradzili sobie z tym całkiem prędko i bez żadnych nieproszonych świadków.
Plan był niezbyt skomplikowany. Obserwować magazyn do momentu pojawienia się Teugena i wtargnąć do środka. To czego zabrakło to nieco rozeznania w sytuacji. Policzenie dokerów było na przykład nader nieprzyjemnym odkryciem, bo jak się okazało było ich przeszło trzydziestu tym razem. Bauman twierdził, że trzydziestu sześciu, a Sprenger, że czterech mniej. Różnica ta jednak nie miała wielkiego znaczenia, bo i tak tamci mieli ponad dwukrotną przewagę. Uzbrojeni na ogół w pałki, czy krótkie ostrza. Ale i nie sposób było przeoczyć kilka toporów, czy bosaków.
Kapitan zdecydował, że lwią część walki on i jego ludzie wezmą na siebie. Gomrund z początku nijak przystać na to nie chciał, ale kapłanka przyznała rację Sprengerowi. Ona, oraz posądzona o konszachty z chaosem czwórka, mieli ominąć jatkę i wtargnąć do magazynu. Bauman zaś i dwóch jego ludzi o gębach, które wzbudzały agresję w sprengerowych strażnikach mieli jeszcze przed całą akcją narobić zamieszania.
Trzeba było tylko poczekać na przyjazd Teugena. I pilnować beczułki z prochem przed zamoknięciem w tej przeklętej mgle. Ją wziął na siebie Dietrich.

***

Wsiadła. Sama się sobie dziwiła przez kilka pierwszych mil. Nie pałała do tego człowieka nawet cieniem sympatii. Kojarzył się jej z małym robakiem, który znęca się tylko na mniejszych od siebie. I jeszcze jak pasożyt z tego tylko żyje. A jednak wsiadła na wóz zielarski. Przyczyny tego dopatrywała się w dość nietypowym zachowaniu jakim się wykazał. Bo rozpoznał ją. Nie od razu. Peruka wszak zmieniała jej wygląd wbrew pozorom dość intensywnie. Mimo to uważne oko prestidigitatora nie miało problemu z tym prowizorycznym przebraniem. Zorientował się, że to ta która zapewne uwolniła jego “dziwadła”. I tylko parsknął machnąwszy ręką. A potem zaproponował podwiezienie. “Co było, a nie jest, nie piszę się w rejestr.” Tak powiedział. Bez uśmiechu, ale z jakąś taką szczerą otwartością. Najnowsze listy gończe najwyraźniej nie rzuciły mu się w oczy, a złodziejce nie chciało się tym na razie przejmować. Zresztą im dalej od Bogenhafen tym bezpieczniej. Tym się teraz kierowała.
W czasie drogi doktor Malthusius nie mówił wiele; jakby odgadłszy podły nastrój Sylwii. Poinformował tylko, że jedzie do Weisbrucka oddać wóz z dobytkiem rodzinie niziołki zamordowanej przez młodego łotra nazwiskiem Sparren. Jego cyrk został niestety zatrzymany do czasu pojawienia się łowcy czarownic z Altdorfu, a on sam stwierdził, że to wystarczający znak by zakończyć jego działalność i zacząć coś nowego. Odwiezienie tego wozu wydało mu się dobrym początkiem. Potem już prawie niczego nie mówił. Tylko nucił jakąś monotonną melodyjkę, dzięki której Sylwia uświadomiła sobie jak dawno to było temu kiedy ostatni raz się porządnie wyspała. A że niczego cennego ze sobą nie miała, nawet nie zawracała sobie głowy przejmowaniem się, że starszy oszust mógłby ją okraść...

Drzemkę przerwało zatrzymanie się wozu. Ciągnące go muły obejrzały się jakby z żalem na doktora, który ściągnął lejce i wypatrywał czegoś przed nimi na drodze. Sylwia przetarła oczy. Słońce nie było zbyt wysoko na niebie. Musiało być już popołudnie. Przed nimi na drodze stał koń. Spokojnie skubał trawę obok leżącego na ziemi ciała. Nie z powodu tego ciała jednak serce Sylwii gwałtownie przyśpieszyło. Na zwłokach siedział sobie spokojnie duży majestatyczny ptak o piórach koloru czystej smoły. Siedział i przypatrywał się ciekawie wozowi i dwóm jego pasażerom. Trzymał coś w dziobie. Zimny pot oblał czoło złodziejki. Kruk zaś zeskoczył z ciała i zatrzymał się przed nim. Nadal patrząc na nich. Na nią. Przekrzywił łeb najpierw w jedną stronę. Potem w drugą... A potem upuścił na ziemię to co trzymał w dziobie i kraknąwszy wzbił się w powietrze i odleciał.
Sylwia czuła jak napięcie bardzo powoli z niej uchodzi. Serce powoli się uspokaja.
- Ciekawostka - rzekł z zadumą doktor Malthusius - Kruki to ponoć niezwykle inteligente zwierzęta. Niektórzy badaczy twierdzą, że z ptaków najmędrsze. Nie uwłaczając oczywiście kultowi imperialnego orła. Jest taka hipoteza, że pierwsze kruki jaki latały po niebie były, wyobraź sobie, białe jak śnieg. Teraz urodzenie się takiego osobnika...
- Omińmy to miejsce -
przerwała mu Sylwia - Szerokim łukiem. Przez pole. Tędy. Powóz przejedzie.
- Ale przecież...
- Omińmy! -
krzyknęła słysząc lekkie załamanie w swoim głosie - Proszę...
Doktor Malthusius kiwnął głową i pogonił lejcami muły. Powóz toczył się powoli. Boleśnie powoli. Czego się tak bała? Chciała pogonić doktora, ale wiedziała, że ryzykowałby wówczas urwaniem czegoś i by tu utknęli. Przez kilka długich chwil patrzyła tępo przed siebie. Odetchnęła dopiero gdy powóz ponownie wjechał na drogę już za trupem i stojącym przy nim koniem. Spodziewała się, że ulga przyjdzie już zaraz. Wóz toczył się dalej, a Malthusius nie zadawał jeszcze pytań. Trzeba było przyznać, że umiał wyczuwać nastroje. Chyba lepiej wyczuwał jej niż ona sama swój. Bo nie wiedziała czemu, ale miała wrażenie, że coś przegapiła. Że to nie ona ucieka, a coś jej ucieka...
- Czekaj! - powiedziała do doktora gwałtownie po czym obejrzała się za siebie. Zdążyli już zostawić niefortunnego jeźdźca z półsta kroków za sobą.
Zeskoczyła z wozu zielarskiego i ruszyła biegiem w kierunku ciała. Zatrzymała się dopiero gdy wierzchowiec zastrzygł uszami i spojrzał na nią niepewnie. Od trupa dzieliło ją już tylko kilka kroków. Podeszła. Bardzo powoli. Rozpoznała pechowca. Jeden z dwóch łotrów, którzy chcieli pomóc Zachsowi ją pociąć w bogenhafeńskim zaułku. Wyglądało jakby zleciał z konia i uderzył głową w spoczywający teraz pod nią, wystający z traktu kamień. Czując się nieco pewniej podeszła jeszcze bliżej i kucnęła. Wyciągnęła dłoń po to co zostawił na ziemi kruk i uniosła w górę. W jej ręku spoczywała ładnie zasuszona, biała, królicza łapka.

***

Do magazynu nr 13 podjeżdżało kolejno sześć różnych powozów. Wysiadał z nich zawsze jeden tylko mężczyzna z niewielkim zawiniątkiem pod pachą. Ubrany bogato i dostojnie. Powóz następnie odjeżdżał, a dokerzy odprowadzali gościa do budynku magazynu gdzie wchodził już sam. Kareta Teugenów podjechała jako ostatnia. To ją opuściło jako jedyną trzech mężczyzn. Dietrich dokładnie rozpoznał całą trójkę. Johannes, a w każdym razie kogoś kto wyglądał jak on i dwóch jego ochroniarzy, którzy omal go nie wykończyli w kanałach. Nie było z nimi ani Gideona ani Róży. Czy to znaczyło, że czarownik przewidział ich desperacki atak i gdzieś się skrył w oczekiwaniu na niego? A dziewczyna? Czy była już na miejscu? Czy w ogóle żyła jeszcze? Intuicja podpowiadała scenariusz jak z podań i pieśni. Musiała być. Wszak przybyli ją uratować i ukrócić to całe szaleństwo...
Chwilę potem jak Teugen i jego ochroniarze weszli do magazynu, po drugiej stronie posesji dało się słyszeć szczekanie psa. Bauman i jego ludzie zaczęli działać. Konrad i Erich przygotowali kuszę. Wozak przełknął ślinę.

***

- No co jest Knud? Czegoś taki mokry???
- To jakieś smardy jebane panie Dumkopf. Zabawę se znalazły...
- No to bier kilku chłopaków i przegoń tę gównażerię! Jeszcze tego tu brakuje...


***

Bramę otwarto i kilku dokerów pobiegło wzdłuż wysokiego płotu w stronę sąsiedniej posesji. Sprenger odczekał aż znikną za winklem i dał znać pozostałym. Teraz!

***

- Co jest kuśka... - jeden z dokerów zerwał się na widok wbiegających na posesję obcych.
Pierwsi do których dopadli strażnicy nie zdążyli nawet broni podnieść.
- Naszych biją! - wrzasnął inny który w porę zasłonił się pałką przed uderzeniem miecza.
Raban Dumkopf powinien teraz pierdolić tę całą umowę z Teugenem. Powinien odpuścić. Dać jego wrogom zetrzeć się z kupcem... Ale zwyczajnie przez tą mgłę był potwornie wkurwiony. Chwycił pokaźną palicę opartą o ścianę i stanął z nią przed drzwiami do magazynu 13. Na placu przed bramą zawrzało, a z wnętrza budynku zaczął dobiegać wszystkich cichy śpiew w jakimś nieznanym, nieprzyjemnie brzmiącym języku. Słowa raz chrapliwe, raz zawodzące. Na swój tajemnicy sposób przerażające. Strachu jednak nie czuł nikt. Greta Harkbokka też znała się na sztuce magicznej. Na uśmiechniętym obliczu Morrslieba pojawiło się coś na kształt cienia niepokoju.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 11-05-2012, 09:33   #118
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Jego wymagania okazały się zbyt skromne. Zrozumiał, to gdy tylko dostał co chciał. Zawsze wszak można było chcieć więcej. Choćby zbroję płytową, czy muszkiet hochlandzki.
Wkładał tedy kolczugę i hełm z markotną miną. Cóż natura człowieka jest taka, że nie cieszy go to co ma, a to czego nie ma. No może nie dla wszystkich jest to prawdą, ale w wypadku Ericha się sprawdzało. Oldenbach uruchomił mechanizm otrzymanej kuszy. Działał za każdym razem. Tarcza zaś nie była jakaś wielka, ale wyglądała na solidną. Umieścił ją na plecach, by nie przeszkadzała podczas strzelania.
Mimo wszystko poczuł się lepiej czując na sobie ciężar tych wszystkich osłon, jakby trochę bezpieczniejszy.
Spojrzał na baryłkę z prochem i podrapał się po jasnej brodzie w zamyśleniu.
- Wieçie ço. Kiedyś trafił w moje ręçe taki kodekş i tam były ryçiny o obleganiu grodów i na jednej była taka baryłka prochu z owiniętym lontem. Pchało şię to pod bramę i podpaliwszy lont wyşadzało. Dietrich … Gomrund … Wy chyba şłyşzeliçie o czymś takim?
Spojrzał na nich podejrzliwie? W końcu byli fachowcami.
- Tylko jakby ço to ja nie będę tego pchał. – natychmiast się zastrzegł.

Mgła jaka powoli pochłaniała miasto nie była niczym miłym. Gęsta, zimna, lepka. Erich po części tylko drżał z chłodu. Trząsł się i podzwaniał zębami, choć starał się zaciskać szczęki. W pewnym momencie zrobiło mu się gorąca. Wtedy gdy zobaczył ilu ludzi pilnuje magazynu.
- Ja çię kręçe, toż to będzie normalna bitwa. – mruknął przełykając ślinę by nawilżyć, wysuszone mimo wilgoci w powietrzu, gardło.
Czekał tak jak inni obserwując przyjeżdżających po kolei kultystów, aż wreszcie doczekali się samego arcyłotra Taugena. Gardło Ericha znów wyschło. Oldenbach najciszej jak potrafił naciągnął kuszę i założył bełt. Był gotów i wtedy się zaczęło. Sprenger dał znak i strażnicy ruszyli na dokerów.
Erich spojrzał po towarzyszach i kapłance. Czas było ruszać. Oczywiście w wypadku Oldenbach za innymi. Tymi o lwiej odwadze, jego była co najwyżej kocia.

Dochodzące z wnętrza magazynu odgłosy jakiejś pieśni w dziwacznym języku nie dawały im raczej dużo czasu na działanie. Mogli sprawę załatwić baryłką prochu przy wrotach, albo spróbować się dostać bokiem przez obluzowane deski, bądź … a czemuż by nie. Spróbować obu sposobów na raz.
Erich w każdym razie wolałby bokiem. Proch miał niemiły zwyczaj rażenia we wszystkie strony.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 11-05-2012, 23:54   #119
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konstrukcja służąca do przewiezienia beczki z prochem, pomysłodawcą której był Erich, powstała na tyle wcześnie, że można było ją nie tylko zastosować, ale i sprawdzić. Może nie do końca w praktyce, ale obciążona beczką z piaskiem sprawdziła się, nawet wówczas, gdy Konrad przeciągnął ją po kilku schodkach. Z prochem by tak nie zaryzykował, mimo tego, że zapewniano go, iż do tego, by eksplodował potrzebna była iskra. I tak miało być nawet wtedy, gdy Gomrund podsunął pomysł dodania do prochu dużej garści najrozmaitszego złomu. Takie przynajmniej zapewnienia otrzymał Konrad.
W gruncie rzeczy po pewnym czasie uświadomił sobie, że nie będzie większej różnicy między siedzeniem na tej baryłce, a staniem w odległości paru metrów.Zapewne w tej drugiej sytuacji nieco dłużej by się umierało. Kilka sekund dłużej.
- Dobra, pociągnę to - powiedział. - Ale wy mnie osłaniacie.
Bawienie się z beczką i równoczesne odpieranie ataków ewentualnych wrogów wydało mu się raczej mało możliwe.
- Podprowadzamy to pod magazyn, odpalamy i potem, jak wybuchnie, rozwalamy boczną ścianę i wchodzimy do środka? - spytał.

Zbliżali się powoli do magazynów.
Beczka stawała się coraz cięższa i coraz bardziej niewygodna. I coraz częściej Konrad miał wrażenie, że za chwilę odpadnie jedno z kółek. Chwiało się tak jakoś... A może było to tylko złudzenie, bowiem nic się nie stało i spokojnie (a dokładniej - bez żadnej przykrej przygody) dojechali do pierwszej przeszkody wjazdu na teren, gdzie stały magazyny Konrad zatrzymał się na moment, a potem załadował kuszę. Miał wrażenie, że jak się już znajdzie w środku to nie będzie mieć na to czasu.
Grupa dokerów tak została zaskoczona atakiem, że żaden z nich nawet palcem nie kiwnął, gdy nietypowy (i niebezpieczny) ładunek wjechał na plac przed magazynami. Konrad skręcił natychmiast, by nie znaleźć się w samym środku walczących. Światłe cele, jakie przed sobą postawili, nie pozwalało na włączenie się do walki i wspomożenie kapitana i jego ludzi. Magazyn był ważniejszy.
Plan jednak nie do końca wypalił. Do przejścia pozostało jeszcze kilka dobrych metrów, gdy nagle przed Konradem, oddzielony tylko beczką, wyrósł jeden z dokerów. Na jego twarzy nie widniał przyjazny uśmiech, a trzymany w dłoni toporek wyglądał dość paskudnie. Konrad nie wahał się ani sekundy. Chwycił za kuszę i nacisnął, niemal z przyłożenia. Doker tylko jęknął i zwalił się na ziemię z dziurą w brzuchu.
Bełt jako bełt wypełnił swoje zadanie, ale (prawdę mówiąc) Konrad miał w stosunku do niego nieco inne plany. Przed interesującym ich magazynem stało potężnie zbudowane chłopisko z wielkim drągiem w łapach. To jego Konrad miał zamiar poczęstować bełtem.
- Gomrund! - rzucił do krasnoluda, który czuł się najwyraźniej w swoim żywiole. - Zajmiesz się nim?
W końcu tamten dureń mógłby zgasić lont, albo odciągnąć beczkę.
 
Kerm jest offline  
Stary 12-05-2012, 01:05   #120
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Kończyli zasypywać mogiłę. Sylwia nagle uparła się, że nie mogą zostawić tak ciała. Już gdzieś w oddali na niebie, kręciło się kilku padlinożerców. Mniej inteligentnych od wysłannika Morra.

Nie przeszukała kieszeni trupa. Zrobił to Malthusius nieco już speszony ciągłymi zmianami nastroju podwożonej dziewczyny: Na przełaj, nie zatrzymuj się, wracaj, kop. Doprawdy kobiety trudniej było zrozumieć niż najdziwniejsze stwory.

Żaden wyciągnięty z kieszeni drobiazg nie identyfikował zmarłego.

Przez chwilę stali nad usypanym kopcem w niemej konsternacji. Trakt był pusty i tylko konie przeżuwające trawy zakłócały sielską ciszą. I wtedy zamiast modlitwy Sylwia zaczęła opowiadać. Najpierw o tym, że to nie Konrad Sparren zabił zielarkę i żeby Malthusius nie wiózł takich wieści. Potem o całej reszcie. O kanałach, Ordo, czarach, demonach, morderstwach, Verenie, przemówieniu u Sigmara i nawet o tym, jak spotkała gościa, co go właśnie zakopali.

Trudno powiedzieć czy stary oszust jej uwierzył, ale wysłuchał całej opowieści nie przerywając ani razu. Gdy skończyła znowu zapadło milczenie. Mężczyzna utkwił wzrok w ziemi, próbując wszystko poukładać sobie w głowie. Oddychał szybko i bezwiednie drapał się po brodzie.
- Zostawiłaś przyjaciół?
Żachnęła się.
-To nie są moi przyjaciele, ledwie się znamy. My tylko mamy razem pecha.
- Ale dlaczego?
-To cię ciekawi?! A nie to jak to możliwe, że kilku pojebów rządzi całym miastem, dwa dni drogi od stolicy Imperium? I że mogą bezkarnie zabijać. Albo po co jakiś ćwok przywołuje demony?! I nikogo nie zostawiałam! Nie sypiam, nie zarabiam, nie jem, uganiam się za tymi wszystkimi … parszywcami, jakby to mnie dotyczyło. Na koniec nawet popełniam morderstwo. –przestała krzyczeć - Chyba, że Spieler naprawdę widział Teugena, to nie.
- Tylko zapytałem.
-A ty?! –znowu ją rozłościł - Też w tym byłeś! To ja mogłam być tobą a ty mną. Teraz wracałabym z czystymi rękoma wozem tej zielarki, a ciebie oskarżano by o morderstwo. Ale tak nie jest, wiesz czemu? Bo nie okazywałeś współczucia ani zainteresowania kimkolwiek póki nie skopano ci tyłka. Nikogo nie zostawiłam! Nigdy! Po prostu nie mam złudzeń. Wyrosłam z tego.
Ze wzburzenia drżał jej głos. Gniotła króliczą łapkę, jakby chciała rozetrzeć ją w proch.
- Oni nie potrzebują mnie, a ja też nie potrzebuję nikogo. I do tego głupki, czekają na ten rytuał.

Malthusius zgarbił się, przytłoczony tym wybuchem. Otwierał i zamykał usta chcąc coś powiedzieć, ale Sylwia patrzyła już w stronę miasta.
- No i chuj. No to wracam. Będziesz mnie miał na sumieniu.

Dogonił ją po półgodzinie, jak tylko zaprzągł do wozu drugiego konia. Nie niepokojeni przez straże przejechali przez bramy.

***

Obserwowała magazyn od ponad godziny. Raz czy dwa widziała chłopców Skorka, ale nie zbliżali się zbytnio do trefnego budynku. Pod magazynem roiło się od ludzi Teugenów, ale ich samych nie widziała. Nie było też śladu ludzi Sprengera, ani chłopaków; choć to akurat było dobrze, bo jeśli obserwowali magazyn to przecież powinni być niewidzialni. Siedziała na starej lipie. Dosyć wysokiej i bardzo rozłożystej. Zapadał zmrok. Dobrze widziała tylko miejsca oświetlone, na dwóch ścianach magazynu, wschodniej i tej z głównym wejściem. Cały czas czuła wkurzający zapach czosnku. Pochodził od wianka solidnych główek, który sama obwiązała wokół krótkiego kawałka pnia młodej brzozy. To zawdzięczała prestidigitatorowi. Możliwe, że zwierzyniec oszusta nie miał nigdy prawdziwie cennych okazów, ale Malthusius okazał się kopalnią wiedzy o dziwadłach. Wtedy, gdy do obojga dotarły w końcu plotki o nocnych wydarzeniach w domu Teugena i Sylwia zrozumiała, że Dietrich naprawdę widział Johannesa.
-Wiem – powiedział do dziewczyny. Zatrzymali się przy przeprawie promowej i tu zamierzali się rozstać, bowiem Malthusius, podjąwszy jedną nierozważną decyzję rozszalał się na dobre i postanowił odwiedzić miejsce, o którym mówiła Sylwia. Dom starca od węży.
- Wiem – powtórzył – jaki stwór wygląda jak człowiek, lecz nim już nie jest i nie zabiłoby go podcięte gardło. To wąpierz!
- Kto? –siwowłosa słabo przypominała sobie jakieś bajania. –To one istnieją naprawdę?
Malthusius skwapliwie potwierdził.

A potem wyłożył Sylwii skróconą teorię o wąpierzach zwanych też wampirami. Słuchała. W przeciwieństwie do zmartwychwstania było to przynajmniej jakieś wytłumaczenie. Uzbroiła się więc w ten… kij. Ponoć jej królicza łapka zadziałałaby również, ale o ile w królestwie Elviry czosnku nie brakowało, dodatkowych łapek nie udało się znaleźć.

Zresztą pobuszowała trochę w wozie zielarki. Elvira Kleinestun większość swoich specyfików miała opisanych, doktor, zrezygnowawszy kompletnie z prób jakiegokolwiek sprzeciwiania się dziewczynie, po kolei czytał jej etykiety. Zaopatrzyła się w cztery buteleczki. Jedną z nich widziała wcześniej u Konrada, była to śmiertelna trucizna, rozpuszczana w wodzie. Drugi specyfik, na bazie mocnego alkoholu miał leczyć zatrucia. Trzeci miał te zatrucia wywoływać. Przynajmniej tak wnioskował Malthusius z cudzoziemskiej nazwy na kuferku kryjącym buteleczki.
Ostatnią zdobycz owinęła w czyste płótno i schowała na dnie plecaka. Malthusius próbował przekonać ją, że specyfiki takie jak ten, zazwyczaj nie działają, ale Sylwii zabłysły oczy, gdy tylko usłyszała nazwę: afrodyzjak. A poza tym zabrała maść na skaleczenia i rany.

***

Obserwowała i czekała na efekt. Jeszcze pół godziny temu stała przed wejściem do magazynu osobiście. Obok niej trójkołowy wózek z wysokimi glinianymi dzbanami. W kilku woda, w innych mocno rozcieńczony jabłecznik, w paru chrzczone piwo. Do tego słone precle. Wózek próbowała wypożyczyć, ale się nie udało. Koniec końców na niego i towar wydała prawie wszystkie swoje korony.

Musiała zostać w spodniach od Baumanna, ale bluzki i gorsety niziołki całkiem się na nią nadały. Rozsznurowała trochę dekolt, pokropiła się jakimiś duszącymi perfumami. I kiedy tak pchała przed sobą trójkołówkę nie zżerał jej strach. Raczej wisielcza ciekawość. Całkowicie uzasadniona.

Pierwsze porcje sprzedała na ulicy, potem podeszła do strażników przy zupełnie innym magazynie, potem do patrolu straży miejskiej. Tym ostatnim w wrednym odruchu sprzedała już trefny towar. Dopiero na koniec popchała wózek pod bramę magazynu Teugena.

Dlaczego wysłannik Morra przyniósł jej symbol Ranalda? Dlaczego towarzyszył jej od dwóch lat? Kto widuje bramę Morra? Może wtedy w Middenheim, na cmentarzu wcale nie rozbroiła wszystkich pułapek…
Na szczęście kompletnie osiwieć można tylko raz.
Potraktowała łapkę jako znak. Że może.

Stanęła przed bramą i uśmiechnęła się do ochroniarzy.
- No Panowie, ostatnia okazja. Bo już bardzo późno i zwijam interes. Precle za pół ceny, woda jak coś kupicie za darmo, piwo i wino tylko dwa razy droższe niż w najbliższej karczmie, dzbany darmo, jeśli wykupicie ich zawartość. I czekam na szybkie męskie decyzje.

***

A teraz czekała na lipie.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172