Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-04-2013, 21:08   #471
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gaston czuł się jakby łaził po cienkim lodzie na środku głębokiego jeziora. Szanse że wygrają z Leibnitzem malały z każdą chwilą.

- Też jestem za tym żeby pogadać z kapitanem - przemytnik włączył się do rozmowy - Trzeba mu powiedzieć co dokładnie przywieźliśmy z Darkwaldu i na czyje zlecenie. Gdyby to nie poskutkowało to może włamiemy się do gabinetu arcyłotra i poszukamy innych dowodów. Teraz przy całym tym zamieszaniu w mieście mogłoby się to udać.
 
Komtur jest offline  
Stary 08-04-2013, 09:17   #472
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Na twarzy Kleina odmalowało się zdumienie, a miną wyrażał "A jednak na coś się przydają szatki klechy i pobożna gadka". Fakt - nie spodziewał się, że właśnie Dieter załatwi dojście do uczestniczących w procesie, kiedy wygadany żak musiał powiedzieć "dość". I to trzymając się za rodowe precjoza.

Jednak dalej było tylko gorzej. Ledwo uniknęli stratowania przez podburzony tłum, trafili do odciętego od świata pałacu, a wtedy grupa zaczęła wymyślać sposoby na przechytrzenie arcyłotra Leibnitza.

- Zamilcz, Dieterze! - przerwał wreszcie sigmarycie. - Ledwośmy uszli z pogromu, jaki twoim braciom zgotowali mieszkańcy tego miasta, a ty wciąż z imieniem swego boga na ustach próbujesz wmówić urlykanom, że to właśnie ich arcykapłan jest źródłem zła w tym mieście? Zamilcz, proszę, nim jakiś urażony strażnik zwyczajnie wyrzuci nas za mury tego pałacu na pastwę żądnej krwi tłuszczy!
- Kto, według was, jest wiarygodny dla sędziów? - zwrócił się z pytaniem do towarzyszy - Szanowany w całym Imperium zwierzchnik świątyń Urlyka i niemalże boski przedstawiciel dla co bardziej fanatycznych wyznawców boga wilków? Czy banda awanturników tak samo, o ile nie bardziej podejrzana o herezję, jak łowca czarownic, z którym, co sami przyznaliśmy, znaliśmy się przed tym, zanim został oskarżony o herezję. A dla ścisłości - w czasie misji, źródła której z pewnością Lebnitz się wyprze, a mającej za cel przywieźć pomazaną krwią ikonę do miasta - że nie wspomnę o czerepie...

- Dlatego ważne, żeby Gotfryd zadawał pytania równie celne, co nie pozostawiające miejsca na niedomówienia lub przedstawiające w sposób wątpliwy naszą obecność w mieście. Można pytać o to, w jaki sposób arcykapłan wszedł w posiadanie ikony, skradzionej ze świątyni Sigmara. Jeśli się przyzna do zlecenia kradzieży, to można oskarżyć go o śmierć kapłana i konszachty ze szczuroludźmi, o czym zaświadczą wszyscy znający sprawę śmierci tamtego. Najlepiej, gdyby nie byli bezpośrednio powiązani ze światynią. Ponadto, można zapytać o to, co Leibnitz zrobił z czerepem, który dla niego przywieźliśmy. Im więcej będzie się plątał, tym gorsze wrażenie na sędziach zrobi. W tym samym czasie, jak radził Czarny, musimy odnależć paskudztwo i pokazać je sędziom tak samo, jak arcykapłan zrobił z ikoną. Jestem pewien, że czerep zrobi większe wrażenie, niż pomazane krwią malowidło. Tylko Gotfryd jest świadkiem procesu, dlatego reszta może udać się do świątyni urlykan i powołując na rozkazy od samego arcykapłana spróbować dostać się do kwater tej szumowiny. Lebnitz nie zaprzeczy, w końcu przebywa w pałacu.

- Problem z tym, że musimy jakoś stąd się wydostać...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 08-04-2013, 22:54   #473
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Zza ścian pałacu słychać było nadal wzburzoną tłuszczę. Całe miasto znów wrzało. Rozwścieczeni Ulrykanie nie kryli swojej niechęci do wyznawców Młotodzierżcy, którzy obawiając się linczu starali się pozostać niezauważeni. Mimo tego wielu Sigmarytów oddało życie za swego boga. Świątynia Sigmara znów została otoczona przez dziki tłum, który starał się sforsować bramę i zbezcześcić domniemane miejsce bluźnierczego kultu. Schutzmann nie miał wyboru. Ogłosił zgromadzonym w pałacu uczestnikom procesu, że w związku z panującą sytuacją ogłasza stan wyjątkowy i wprowadza godzinę policyjną trwającą od zmierzchu do świtu. Na ulicach znów pojawiły się patrole strażników, które z trudem radziły sobie z podburzonym tłumem. Nie lepiej było w samym pałacu.

Ikona przedstawiona przez Leibnitza została wystawiona na widok publiczny. Ustawiono ją w sali tronowej, u stóp podwyższenia, na którym stał tron grafa Todbringera. Wokół stelaża, na którym znajdował się ważki dowód herezji, Straż Miejska pełniła nieustającą wartę. Ikonę można było zobaczyć, ale nie było możliwości aby ją dotknąć. W monumentalnym, centralnym pomieszczeniu siedziby grafa zgromadzili się niemal wszyscy uczestnicy procesu.

- To nieprawda! – oświadczył Stolz, wskazując palcem ikonę i patrząc na awanturników, którzy we własnym gronie skupili się pod jednym z filarów podtrzymujących strop. - Czy widzieliście ten znak, gdy przynieśliście ikonę do Middenheim?
- To przerażające – wtrąciła kapłanka Vereny, nim którykolwiek ze śmiałków zdążył coś powiedzieć. – Nawet jeśli zada się kłam oskarżeniom Leibnitza, to gdy wieść się rozniesie, Imperium pochłonie wojna domowa! Dlaczego Arcykapłan uczynił z tego sprawę publiczną?
- Droga Evino
– dał się słyszeć głos Ulrykanina, który niespodziewanie pojawił się wśród zgromadzonych przed podium. Na jego twarzy błąkał się żartobliwy, kpiący uśmiech. – Czyżbyś radziła ukrywać prawdę? Co na to Twoja boska pani?
- To ma być prawda?
– Stolz wrzasnął, cały czerwony z gniewu. – To okropieństwo! Dzieło jakiegoś heretyka! Heretyka, który chce oczernić mego boga o zniszczyć Imperium!
- Ależ Stolz...
– niezrażony Leibnitz, w geście udawanej serdeczności położył rękę na ramieniu kanonika. – Synowie Białego Wilka obronią Imperium. Moi rycerze, Gwardia Teutogenów, Bractwo Topora, oni powiodą was ku chwale, na prawdziwą ścieżkę Ulryka. Oczywiście trzeba będzie zbadać waszą świątynię, zaś zepsucie wykorzenić. Wielki Teogonista z pewnością będzie musiał abdykować, bowiem pozwolił, aby za jego rządów rozkwitła herezja. Powinien zastąpić go ktoś o nieskażonej, teutogeńskiej krwi...
- Ach tak?
– Stolz syknął odsuwając się i zrzucając rękę Leibnitza z ramienia, jakby była jadowitym pająkiem. – Więc uczyniłeś to, bo kierowała tobą ambicja?
- Przywódca heretyków winien uważać, gdy rzuca oskarżenia
– odpowiedział Arcykapłan głosem pełnym nieskrywanej pogardy i wrogości. – Nie bój się. Jestem pewien, że inkwizytorzy będą dla ciebie wyrozumiali. Sam rzeknę słowo w twej sprawie i pomogę ci uzyskać stanowisko w świątyni. Nie będziesz mógł oczywiście głosić kazań, ale jestem pewien że stajnie albo latryny będą...

Leibnitz nie dokończył. Stolz, z impetem i szybkością niespodziewanymi u tak starego człowieka, rzucił się na Arcykapłana i zacisnął mu palce na gardle. Obaj kapłani padli na posadzkę szamocząc się, a pozostali obecni odsunęli się tworząc zamknięty krąg. Dopiero interwencja Schutzmanna i kilku strażników zdołała rozerwać walczących, plujących i obrzucających się wyzwiskami kapłanów.
- Koniec tego cyrku – rozkazał komendant straży. – Rozejść się do komnat. Mniemam, że są już przygotowane.

Czerwoni ze wzburzenia kapłani pod eskortą zostali odprowadzeni do przydzielonych im komnat. Schutzmann wraz z pozostałymi sędziami natychmiast się oddalił, nie dając bohaterom czasu na rozmowę. Sami śmiałkowie trafili do sporej izby, w której ułożono sienniki, a w kącie postawiono misę z wodą. Nim rozgościli się na dobre, ktoś zapukał do drzwi.
- Mogę porozmawiać? – zapytał okutany szarym płaszczem mężczyzna, trzymający pod pachą sporych rozmiarów przedmiot upchnięty do worka. Okazało się, że to Ojciec Ranulf, kapłan Ulryka i przyjaciel tragicznie zmarłego ślepca.

Gdy tylko kapłan znalazł się w komnacie, rozsupłał worek i postawił jego zawartość na stole. Nie było to nic innego jak żelazna, okuta mosiądzem skrzynia, zamknięta na masywną kłódkę. Wszyscy rozpoznali ten kuferek. To do niego trafił czerep, gdy został dostarczony do Świątyni Ulryka.

- Trzeba to zniszczyć – powiedział kapłan kładąc rękę na wieku. – Czerep jest zbyt niebezpieczny, by go przechowywać. Wy go przynieśliście, więc tylko wam mogę zaufać. Zabierzcie kufer do Collegium Theologica i pytajcie o profesora Albertusa Zweinsteina. Dacie mu pismo ode mnie, gdzie objaśniłem całą sprawę. Mam nadzieję, że profesor będzie wiedział co robić.
- Ja sam nie mogę tego zrobić – wyjaśnił na wypadek, gdyby ktoś zapytał czemu sam nie zaniesie czerepu do Collegium. – Muszę tu zostać i zrobić wszystko co w mojej mocy, by panował spokój. Wiedziałem, że Leibnitz i Bractwo Topora to fanatycy, ale nie podejrzewałem, że posuną się tak daleko. Muszę mieć oko na bieżące sprawy i czynić co w mojej mocy, by ten bałagan nie obrócił się w bratobójczą wojnę religijną.
 
xeper jest offline  
Stary 10-04-2013, 15:49   #474
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Największy nawet głupek potrafiłby odgadnąć, na czym polega plan Leibnitza. Wykończyć sigmarową konkurencję, zagarnąć jak najwięcej władzy, a potem zacząć prawdziwą krecią robotę, krok po kroku oddając Imperium we władanie Khorna. Wojna domowa, o której wspomniała kapłanka Vereny, z pewnością nie przeszkodziłaby mu w jego planach.
Jakim cudem ten suczy syn został arcybiskupem? I ilu miał popleczników, świadomych tego, o co w gruncie rzeczy chodzi Leibnitzowi? Ilu było takich, którzy szli za Leibnitzem dlatego, że był zwierzchnikiem religijnym, a ilu takich, co byli w rzeczywistości wyznawcami Khorna?
Najgorsze było to, że nie było wiadomo, komu można ufać, a komu nie. I najlepiej było nie liczyć na niczyją pomoc. No, może prócz ojca Ranulfa i wskazanego przez niego profesora Albertusa z Collegium Thologica.
Może...
Jako że komendant Shutzmann nie wykazał najmniejszej nawet chęci wysłuchania obiektywnych świadków nie pozostawało nic innego, jak wypełnić prośbę ojca Ranulfa.

Jak się wnet okazało, nie tylko wejście do pałacu wiązało się z pewnymi trudnościami. Wyjście również.
- Nikomu nie wolno przechodzić! - szczeknął młody strażnik, z dumną miną stający na drodze idącej “w miasto” kompanii. - Rozkaz komendanta.
- Wiem, wiem - odparł Gotfryd, wyciągając zza pazuchy otrzymany wcześniej, dużo wcześniej, glejt z pieczęcią i podpisem komendanta. Schutzmann chyba o nim zapomniał. - Znasz ten podpis? - spytał, podtykając pieczęć pod nos strażnika.
- Ale ja nic o tym nie wiem... - odparł nieco niepewnie strażnik.
Gotfryd rozłożył bezradnie ręce.
- Widać komendant nie o wszystkim opowiada każdemu - odparł.
- To idźcie - mruknął strażnik, najwyraźniej oburzony na cały świat w ogóle, a komendanta i Gotfryda w szczególności.
Pierwsza przeszkoda była już za nimi.

***

Wnet się okazało, że w pałacu - mimo wielkiej kłótni dwóch kapłanów wysokiej rangi - było bezpiecznie, niż na zewnątrz.
W mieście panowało zamieszanie niczym w kopcu mrówek, rozwalonym łapą głodnego niedźwiedzia. Ludzie biegali wte i wewte, zaczepiali innych, krzyczeli, kłócili się, bili. Prawdziwy raj dla tych, co nie lubili porządku, dla złodziei i rozrabiaków wszelakiej maści.
Konkurujące ze sobą bandy opryszków ścierały się ze sobą na ulicach, podobnie jak i radykalni wyznawcy jednej lub drugiej religii.
Można było podpalić kram konkurenta, zorganizować napaść na gościa, który odbił ci dziewczynę, okraść dom kogoś, kogo oskarżyło się o bycie mutantem, wysłać wroga na stos, porwać panienkę na oczach tłumów. Same przyjemności, na dodatek przy biernej postawie bezradnych niemal strażników. Nic więc dziwnego, że wszelakiego autoramentu męty wypełzły ze swych nor na ulice, oddając się przeróżnym rozrywkom.

***

- Ty! Dawaj sakiewkę! - Do Gotfryda podszedł niedbale ubrany osiłek, dzierżący w dłoniach solidną pałkę. Kolejni dwaj, stojący jakiś metr za jego plecami, mieli zapewne stanowić kolejny argument przemawiajacy za spełnieniem prośby. Ulica bynajmniej nie była pusta, ale nikt się zdarzeniem nie zainteresował. Przynajmniej nie na tyle, by wspomóc jedną ze stron zajścia.
- Serio? - uprzejmie uśmiechnął się Gotfryd. - Jesteś pewien? - Rzucił okiem przez ramię, na swoich towarzyszy, liczebnością przewyższajacych tamtych. - Może się zamienimy rolami?
Tamtemu widać propozycja nie odpowiadała, bowiem obrócił się na pięcie i jak najszybciej się oddalił, zapewne w poszukiwaniu mniej opornego obiektu. Jego kompani czym prędzej pobiegli za nim.

***

- Hej ho, hej ho, na piwo by się szło!
Dwóch mężczyzn, którzy trunków zapewne kosztowali dziś w nadmiarze, z zapałem zaatakowali drzwi tawerny, ozdobionej szyldem przedstawiającym jakąś białą szkapę.
- Otwieraj do cholery! Spragnieni jesteśmy! - wrzasnął pierwszy.
- Hans! Otwórz! - dołączył się drugi.
Właściciel przybytku zapewne nie pałał chęcią otwierania lokalu w takim ciekawym dniu. Albo też, zamiast zapewniać dostawę trunków dla spragnionych gardeł, dołączył do kręcących się po ulicach tłumów. W każdym razie drzwi pozostały zamknięte.
- Hej, koleś. - Wyższy z mężczyzn zwrócił się do Gotfryda. - Użycz tego żelastwa - wskazał na miecz, wiszący u boku najemnika - to sobie sami otworzymy.
Z jego ust wionęły opary alkoholu.
Gotfryd pokręcił głową.
- Spiesze się - powiedział.
- Toś ty taki! - wrzasnął tamten. - Ja ci...
Zamierzył się na Gotfryda, lecz nadmiar spożytych trunków zdecydowanie nie ułatwił mu zadania. Nie dość, ze chybił, to jeszcze sama siła zamachu zwaliła go z nóg.
- Uderzyłeś mnie, sukinsynu! - stwierdził, wbrew oczywistym faktom. Niezgrabnie usiłował stanąć na nogi.
Jego towarzysz, bardziej wierząc słowom kompana, niż własnym oczom, ruszył mu na odsiecz i zaatakował Gotfryda. Ten, trafiony w ramię, nawet się nie zawahał i strzelił napastnikowi w zęby. Pijaczyna zrobił efektownego zeza, cofnął się o krok i usiadł, z jękiem chwytając się za szczękę.
- Nie grzeb się! - któryś z kompanów szarpnął Gotfryda za rękaw. - Musimy się pospieszyć.

__________________
(Ciąg dalszy nastąpi)
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 10-04-2013 o 17:32.
Kerm jest offline  
Stary 10-04-2013, 20:28   #475
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Gdy Ulrykanin wymówił imię i nazwisko wykładowcy Collegium Theologica na twarzy Oppela wykwitł pobłażliwy uśmiech.

- Jeśli to ten sam Zweinstein, o którym myślę, to sam nie wiem co z nami będzie, ha! Miałem z jednym podobnego miana typem wykłady. Nie powiem, człowiek oczytany, ba!, erudyta, ale nudny jak flaki z olejem. Z drugiej zaś strony ten człek, konfratrzy moi drodzy, sprawił na mnie wrażenie prawdziwego uczonego. Znaczy wiecznie zamyślony, gubiący chustki do nosa, dobrotliwy staruszek z kozią brodą i bokobrodami z poprzedniej epoki, jak za cesarza Wilhelma z płócien. Ale ad rem. Jak Zweinstein zapamięta, gdzie schował kufer z czerepem, to będzie jakiś sukces...

Żaczek nie skończył mówić, gdy w brzuchu zaburczała mu surma bojowa.

- Taak. Ten tego, świątobliwy ojcze. Czy znalazło by się dla nas jadło i napitek? Od wczorajszego dnia w gębie nic nie mieliśmy...

- Ojcze Ranulfie, potrzebuję nowej kapoty - zagaił później Ulrykanina.

- Ta, którą posiadam jest sfatygowana, pokrwawiona. Ogółem zwracam na siebie niepotrzebnie uwagę. Poza tym, trzeba mi rany czystym bandażem przewinąć. I to zanim wyjdziemy do kolegium. Nie chciałbym uczonych nastraszyć, sami rozumiecie.


***

Wyszli na zewnątrz jakąś godzinę później. Prowadził Markus jako najlepiej znający miasto. Miał wyjątkowo dobry humor. Wokół trwały zamieszki, a on pogwizdywał pod nosem jak sztubak przed schadzką. Najedzony, opatrzony jak należy, czuł, że może wszystko. Co mu tam Leibnitz! Co mu tam pakunek z posępnym czerepem na plecach!

Niestety, nie obyło się bez paru incydentów z tłuszczą. Tam gdzie nie pomogły słowa, egzamin zdały pięści i liczba kompanów. W końcu było ich sześciu. Skądinąd wiadomo nie od dziś:
"Czy to cielaka zjeść, czy beczułkę wychlać, nie ma to jak sześciu" - prawił Oppel.


***


Nie dziwota, że są harde urodziwe panie
Wszak im drzewo wynioślejsze, tym trudniej wleźć na nie.
Wżdy i z panną, i ze drzewem kto nie kiep poradzi
Trzeba owszem wziąć i zerżnąć, no i po zawadzie.
- nucił młodzieniec. Nie wiedząc, że już niedługo słowa piosenki mogą okazać się prorocze.

Gdy przechodzili przy jednym z bogatszych domostw zobaczyli jak dwóch osiłków w liberii miętosi dostatnio ubraną dziewkę.

- Ej! - zakrzyknął Markus do adoratorów. - Co z Wami! Zostawcie tę pannę.

- A Ty tu czego?! - zawrzasnął krępy niczym tur drab. Jednak gdy dojrzał zbrojną asystę Oppela spokorniał. - Li to nie mutantka, sprawdzilimy. Teraz my tu jedynie panience pomagamy, szlachetni Panowie... eee.

- Chyba dziewictwa się pozbyć - zakpił żaczek. - Won, chmyzy jedne. Zanim my Was pomacamy żelazem!

- A coście za jedni? - spytał drugi, zarośnięty na facjacie niczym górski goryl, asekuracyjnie odchodząc na krok od białogłowy.

- My jesteśmy, straż tego obywatelska - odparł bezczelnie Oppel. - No, nie smucić mi się tutaj. Jak którego chętka weźmie na dymanko, to drugi może mu przecie za tę oto pannę wypiąć dupę. Per procura, rzecz jasna.

Draby języka klasycznego widać nie zrozumieli. Stali nadal zdezorientowani. Oppel pomógł im więc klasyką uliczną.

- Wypierdalać, znaczy.

Panowie posłuchali i prysnęli jak sen złoty. Zaś niedoszła inamorata, zamiast rzucić się w ramiona Oppela bezczelnie z rykiem wzięła nogi za pas. Po chwili zniknęła w zaułku.

- Biednemu zawsze wiatr w oczy, ech - skwitował Markus wzruszając ramionami.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 10-04-2013 o 20:36.
kymil jest offline  
Stary 11-04-2013, 16:32   #476
 
SyskaXIII's Avatar
 
Reputacja: 1 SyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnie
Całe zamieszanie wprowadziło Dietera w zupełne zakłopotanie... nie wiedział co powinien teraz czynić.

Gdy Ranulf przyniósł im czerep i powiedział co chciałby aby zrobili, akolita od razu się zgodził, nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie i czekać na rozwój wydarzeń.
-Ruszymy tak szybko jak tylko będziemy w stanie. Ale najpierw, muszę zmienić ubiór. -Stwierdził. Chodząc w sigmaryckich szatach lub mając widoczny jakikolwiek symbol swego Ojca, ściągnął by na grupę nie lada kłopoty i prawdopodobnie zginąłby spalony na stosie. Tego nie chciał.
-Bracie Ranulfie, mogę tutaj zostawić swoją szatę i symbole ? Nie mogę ich zabrać ze sobą w obecnej sytuacji. - Nie czekając na odpowiedź zdjął z siebie wszystko szaty i symbole, po chwili jeden zostawił zawieszony na szyi, jednak schował go pod skórznię, którą od jakiegoś czasu nosił pod szatami.

*****

Idąc przez miasto i widząc rozwścieczone tłumy akolita rozglądał się i modlił aby przypadkiem jakiś awanturnik nie rozpoznał sigmaryty. Wszystko szło gładko jak po maśle, a przynajmniej tak się wydawało. Od czasu do czasu ktoś ich zaczepił, albo oni zaczepili kogoś, ale większych konfliktów nie było. W tym momencie przebiegający człowiek chwycił sakiewkę Dietera, która wisiała mu u boku pasa. Daleko jednak nie pobiegł gdyż zaraz po tym potknął się o kamień i upadł. Gdy akolita usiadł na nim aby ten się nie ruszył ujrzał twarz złodziejaszka.
-Ja cie znam! Widziałem cię w świątyni naszego ojca, dlaczego kradniesz? gdzie twoje szaty? Co ty wyrabiasz do cholery?
-Wy-wy-wybacz, ja muszę uciec z miasta. Jeśli ktoś się dowie kim jestem to mnie zabiją. Proszę wypuść mnie, potrzebne mi są pieniądze aby dotrzeć do innego miasta, wybacz.


Zszokowany akolita odebrał swoją własność i schował w prowizorycznie bezpiecznym miejscu czyli za pazuchą.
-Jest gorzej niż w trakcie Burzy Chaosu... Jeszcze dopadnę Leibnitza i za wszystko odpłaci własną krwią. - powiedział do w stronę towarzyszy i ruszył z nimi dalej w miasto.

*****

Byli już niedaleko Cllegium gdy na ulicy zebrała się grupka awanturników, która akurat zaczepiła grupkę dzieciaków bawiących się kamykami.
-Czego chcecie od tych dzieci opryszki ? - zawołał na dorosłych
-Nie twój interes, zaraz się tobą zajmiemy, tylko najpierw te dzieciaki oddadzą nam całą swoją kasę. He he he
-Niedoczekanie twoje - powiedział akolita po czym chwycił swój morgensztern i uderzył domniemanego przywódcę prosto plecy, nie był to silny cios ale wystarczający żeby go powalić i sprawić spory ból. - Wracajcie do domu dzieciaki, a ci panowie nie będą was już zaczepiać - Jak powiedział tak się stało, reszta grupy uciekła a "szefuncio" leżał na ziemi i wyginał się z bólu.
 
__________________
"Widzieliście go ? Rycerz chędożony! Herbowy! trzy lwy w tarczy! Dwa srają, a trzeci warczy!"
SyskaXIII jest offline  
Stary 12-04-2013, 23:08   #477
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Poruszanie się po tym opanowanym, prawie dosłownie, przez chaos mieście było dawką emocji porównywalną do najostrzejszy przemytniczych akcji jakie miał za sobą Gaston. Krzyki, pijaństwo i wszechobecna przemoc dowodziła, że mroczni bogowie nie próżnowali. Szczęściem drużyna trzymała się razem i wszelakie zaczepki nie były zbyt groźne.

Raz tylko "Czarny" odłączył się na chwilę od grupy widząc starego kumpla po fachu. Gotti bo tak zdrobniale go nazywano, właśnie ładował jakieś beczki na wóz, a robił to tak szybko i sprawnie, że nie jednego doświadczonego robotnika by zawstydził. Gastonowi nie udało się go wystraszyć jak to pierwotnie miał w planie, gdyż ten mały skurczybyk zawsze był czujny jak pies, ale przynajmniej zdołał wymienić się z nim nowinami.

Ciepłą rozmówkę o aktualnych niebezpieczeństwach na okolicznych szlakach i trudnościach z aklimatyzacją w tym cudownym mieście, przerwała wyłaniająca się zza rogu banda osiłków uzbrojona w pałki i nosząca niewyprawione skóry. Widać gorliwi wyznawcy Ulryka postanowili sami ustanowić porządek w mieście, niestety już na pierwszy rzut oka nie był to porządek pasujący przemytnikom. Za nim jednak ulrykanie zdążyli wyrazić jakąkolwiek "twardą" opinię na ich temat, Gotti pociągnął z bata, zmuszając pojazd do jazdy. Oczywiście osiłkom zaraz wydało się to dziwne i z wyciem zdecydowanie nie przypominającym śpiewu syren rzucili się w pogoń. Gaston nie czekał tylko migiem skoczył na tył wozu i gdy jego kumpel dwoił się i troił by nabierać prędkości, on próbował poprzetrącać chwytające się burt pojazdu, dłonie napastników. Wyglądało to komicznie, ale w końcu udało się zwiać ubranym w skóry bandytom, gorzej że Zwart całkiem zgubił kontakt z druhami. Szczęściem jednak Gotti znał nieźle topografię miasta i klucząc chwilę uliczkami zdołał podrzucić Gastona w miejsce skąd szybko dogonił drużynę.
 
Komtur jest offline  
Stary 14-04-2013, 22:21   #478
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Rozterki co do tego, czy odważyć się na wtargnięcie na teren światyni boga wilków w celu odnalezienia czerepu prysnęły, niczym wiadro pomyj wylane przez okno na ulicę przez pozbawioną tyleż urody, co wyobraźni mieszczkę.
Ranulf nie dość, że przyniósł im czerep, po który mieli wybrać się do siedliska ich obecnego wroga, to jeszcze wskazał co dalej powinni uczynić. Mimo podejrzliwości Wolmar nie zdołał dostrzec w nim fałszu, ni obłudy. Sama droga przez ogarnięte rozruchami miasto nie wydawała się ani trochę straszniejsza, niźli chwilę wcześniej, kiedy omawiali infiltrację świątyni. Z drugiej strony - ani krzty łatwiejsza też nie.

Mieli tedy cel i wspólnie ruszali go osiągnąć.

Ludzka ciżba przerzedziła się już parę ulic dalej. Miast niej, drogę zawadzali wszelkiej maści obwiesie i huńcwoty, darmozjady liczące na łatwy grosz i brak kary. Dzięki niewyczuwalnej zamożności (a po prawdzie jej braku) uwidaczniającej się w obszarpanych strojach i nie budzących sympatii, a raczej krotochwile spojrzeniach zdołali uniknąć nadmiernego zainteresowania swoją grupą. I zawartością taszczonego kufra. Byłoby iście złośliwym chichotem losu, gdyby nieliczne patrole straży miejskiej wzięły ich za rabusiów chyłkiem przemykających z łupem do jakowej ciemnej nory, by zagrabione dobra podzielić między siebie. Szczęściem, do niczego takiego nie doszło. A może w tej części miasta nie było już żadnego strażnika, który zwracałby uwagę na rozzuchwalony tłum.

Wolmar nie zamierzał uczestniczyć w żadnych zdarzeniach po drodze. Zbyt obawiał się, by przeklęty czerep nie zaczął swoich sztuczek, którymi tak bardzo dał im się we znaki wcześniej, żeby zwracać uwagę na towarzyszy jakimś nieprzemyślanym zachowaniem. O dziwo, docenił nawet decyzję akolity, który zrzucił szatki mogące przynieść im wszystkim zgubę i wystąpił w mniej rzucającym się w oczy stroju. Sam zaciskał palce na kosturze, by w razie potrzeby bronić skrzyni. Tak, właśnie skrzyni, bowiem nie liczył na ujście z życiem z sytuacji, w której przedstawiciele władz, albo liczna banda wichrzycieli zwróciłaby na nich uwagę. Dlatego właśnie, na czas tej ryzykownej eskapady, zadanie grupy stało się ważniejsze od własnego bezpieczeństwa.

Dziwna sprawa...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 16-04-2013, 15:21   #479
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Podróż przez ogarnięte religijną awanturą miasto obfitowała w zdarzenia i niespodzianki. Przez to droga na uczelnię, która w normalnych warunkach zajęłaby zaledwie parę chwil, rozciągnęła się w czasie na parę godzin. W końcu jednak spomiędzy innych zabudowań wyłoniły się mury Collegium Theologica – jednej z najznamienitszych uczelni w Starym Świecie, nie posiadającej jednak oficjalnego statutu uniwersytetu. Mówiono, że powodem takiego stanu rzeczy była, jak zwykle, niechęć religijna. Przecież to ród imperialny i sigmaryccy dostojnicy sponsorowali uniwersytety w Nuln i Altdorfie, pomijając północny ośrodek wiedzy. Mimo to Kolegium szczyciło się doskonałymi wykładowcami, wysokim poziomem i wspaniałą biblioteką, o czym oczywiście żak Markus Oppel mógł zaświadczyć. Z dumą patrzył na mury uczelni, gdy się do nich zbliżali.

Mina mu jednak zrzedła, podobnie jak pozostałym, gdy okazało się, że wejścia są pilnowane. Wprawdzie straż pełnili nie zawodowi ochroniarze ale emerytowani woźni, uzbrojeni w pałki, ale zawsze była to kolejna przeszkoda do pokonania. I znowu pomocny okazał się pergamin wystawiony przez Schutzmanna, który już tego dnia otworzył awanturnikom drogę do miasta.
- Cóż, skoro jesteście śledczymi, to droga wolna – woźny usunął się z drogi, otwierając drzwi prowadzące do przepastnego holu akademii. Jeszcze za sobą usłyszeli ściszony głos woźnego zwracającego się do drugiego strażnika. – Ciekawym kogo szukają? Może tego Barnabusa Bilerhoffera?

Wielki hol przytłaczał. Trudno się było zorientować w ciemnościach gdzie się udać, w którym miejscu rozpocząć poszukiwania profesora Zweinsteina. Na wprost znajdowały się szerokie schody, w prawo i lewo wiodły sklepione łukowato korytarze. Markus był jak u siebie. Szybko odnalazł to czego szukał. Spora tablica umieszczona była po lewej stronie od schodów. Przebiegł po niej wzrokiem, odczytując kolejne nazwy sal i nazwiska.
- Johann Wigenblut... Michael Blomm... Wielka Aula... Aula imienia rektora Schoede... Kaspar Gretten... Albertus Zweinstein! Trzecie piętro, wschodnie skrzydło. Za mną!

Dwukrotnie trzeba się było tłumaczyć z obecności w murach Collegium, ale papier od Komendanta działał cuda i śmiałkowie bez przeszkód dotarli do nijakich drzwi, do których przybita była mosiężna tabliczka z nazwiskiem lokatora. Otworzył im niezbyt stary, na oko trzydziestoletni mężczyzna o kasztanowych włosach i przenikliwym, błękitnym spojrzeniu. W głębi pokoju dostrzegli biurko zarzucone manuskryptami i zwojami oraz oświetlającą bałagan lampę.
- Późna pora, a goście nieznani – orzekł profesor, pytająco unosząc brew. – Wnoszę żeście nie są żakami, którzy przyszli na korepetycje...

- Połóżcie skrzynkę tutaj - Po zapoznaniu się z listem od Ojca Ranulfa, Zweinstein szybko uporządkował biurko, zrzucając większą część papierów na podłogę. Zajął się oglądaniem kufra, mrucząc coś pod nosem i wodząc palcami po zdobieniach.
- Dobrze. Wygląda normalnie. Zakładam, że przedmiot znajduje się w skrzyni, zaś jej funkcją jest utrzymywanie przedmiotu w stanie nieaktywnym? Tak. Znakomicie. Zajrzyjmy zatem do środka – Profesor Zweinstein ostrożnie uniósł wieko, po czym pytająco uniósł brew. Jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania. – Przynieśliście to prosto od Ranulfa? I jesteście absolutnie pewni, że nikt z tym nic nie robił?

- Zatem z pewnością potraficie wyjaśnić, dlaczego w skrzyni znajduje się, miast rzeczonej czaszki, odrąbana ludzka głowa? – Gdy spojrzeli zobaczyli patrzącego na nich martwymi, wybałuszonymi oczami Johanna Opfera.
 
xeper jest offline  
Stary 16-04-2013, 18:04   #480
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Zdumiony Oppel przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu. W końcu, gdy mu się to udało, zdołał jedynie wybełkotać.

- Ccco to u licha ciężkiego jest? Nasz koronny świadek nie żyje? Opfer, ale jak? Nieśliśmy przecie czaszkę...
- przerażonym wzrokiem patrzył to na profesora, to na swych towarzyszy.

Wtem zbladł, przełknął ślinę i powiedział.

- Chyba, że... Wiecie, ja kuferka nie sprawdzałem. Kapłan mi go nie pokazywał. Tylko powiedział co tam niby jest. Zawierzyłem mu na słowo. Ojciec Ranulf znaczy jest po naszej stronie, czy nie? Czyżby to czaszka nam sama spłatała figla.
 
kymil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172