Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-03-2014, 21:32   #41
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
El-Kalabad

El-Kalabad

[ Mistrz ]
Spędziliście ostatni dzień w El-Kalabad, a dokładniej w dzielnicy obcokrajowców. Jest ona dużo mniejsza niż chociażby w Sudenburgu. Podróżnych i obcych kupców tu mało. Rozrób i burd niewiele, drakońskie arabskie straże wszystkich trzymają za mordę.

Chcesz handlować, rób to kulturalnie.

Przesiadujecie w jednej z tawern, nazwanej, jakże oryginalnie - "L'Anguille". Prowadzona jest przez jakiegoś kulawego, bretońskiego weterana mórz. Nie jest tu jakoś szalenie drogo - od wczoraj aż do dzisiejszego śniadania wydaliście tu półtora szylinga. Obecnie dokańczacie po kuflu jakiegoś jasnego cienkusza. Imperialni mają lepsze piwo.

[ Ragni ]
Siedzę cicho kontemplując kiepską jakość bretońskiego trunku i ostatnie wydarzenia.
Wydarzenia na pustyni w sumie pogodziły mnie trochę z moim poje... pogrzanym losem. Chyba nie ma co się aż tak bać lasu. Hmmm... tylko żeby się nie okazało że potem każda kraina do której wkroczę będzie chciała się ze mną mierzyć. Chociaż w sumie co złego w obiciu paru egzotycznych mord.
A może to przez to arabskie żarcie? Taa... dobre sobie. Musiałbym być skończonym głupcem aby zrzucać takie dziwy na tutejsze jadło.
-Hugo? Jak myślisz gdzie kapitan zrobi następny przystanek?

[ Hugo ]
- No... jak to gdzie? Tutaj. Tak jako się z nim ugadaliśmy. Tak tak.

Wodzę po sali wesołym wzrokiem. Zagrałbym

- Zdradzę ci tajemnicę. Tylko nikomu nie mów. Znielubiłem burze piaskowe.

[ Ragni ]
-Miałem na myśli gdzie to tym jak nas stąd zgarną, ale dobra...
Przełknąłem kolejny łyk cieńkusza.
-Nie dziwię Ci się. Dla takiego miejskiego speca jak ty to musiałobyć dosyć przerażające, ale cholera... - pomasowałem sobie ramię - Następnym razem tak się nie wywijaj jak będę próbował nas osłonić przed wredną pogodą.

[ Hugo ]
- Aj tam. Wyszło dobrze. Swoją drogą... ciekawe co z Krwawnikiem. Biedaczek się pewnie pod piachem znalazł.

[ Ragni ]
-Aha... szkoda go. Chciałem się go jeszcze trochę popytać o pustynię.
Spojrzałem na prawie pusty kufel.
Krwawnik pewnie był jakimś pustynnym kapłanem czy coś. Dobra nieważne. Niedługo się stąd zwiniemy. Na morzu jest zdecydowanie spokojniej.
-Jak myślisz - spytałem szeptem - Czy rodzinka tej wrednej, imperialnej, małoletniej siksy nadal Ciebie szuka?

[ Hugo ]
Machnąłem ręką.

- Szkoda czasu na moją skromną osobę. Szybko zapomną, albo zrzucą winę na mojego ziomka Cichego.

[ Mistrz ]
Na zewnątrz słychać jakieś poruszenie. Ba, w porcie krzyki i jakieś trzaski.

Zawył róg alarmowy. W mieście zaraz potem rozdzwoniły się dzwony. Niedługo potem usłyszeliście gromy z armat portowych. Ktoś atakował El-Kalabad.

[ Ragni ]
-No Hugo... jeżeli mamy doczekać się naszego wejścia na statek to trzeba coś działać.
Dopiłem jednym chaustem cieńkusza i wstałem.
-Pewnie piraci... albo jakieś inne ścierwo.

[ Hugo ]
- Eeeee... ty.... zamierzasz.... tam iść? Przecież oni mają broń pewnie!

[ Ragni ]
-A ja mam pałę, kuszę i niziołka - odparłem - Poza tym... lepiej wiedzieć gdzie jest przeciwnik i czego się po nim spodziewać, niż siedzieć na dupie i czekać aż przyjdzie.
Ruszyłem do wyjścia.

[ Mistrz ]
Do tawerny wbiegł jakiś marynarz.

- Ej ludzie! Straż chce, co by cudzoziemcy bili piratów! W zamian zachować sobie mogą łupy, a co lepsi otrzymają srebro!

[ Ragni ]
-Słyszałeś Hugo! Lejemy! - zawołałem gromko - Ale będzie bitka!
Przeciągnąłem się i chwyciłem kuszę.
-Prowadź chłopie gdzie te piraty są!

[ Hugo ]
- Emmm... ten tego...jakby to... może ukradniemy im statek? Piratom znaczy? To lepiej niż ich bić...

Idę za Ragnim rozglądając się w poszukiwaniu kamieni do procy.

[ Ragni ]
-Też dobry pomysł! Nie ma to jak grabić grabieżcę!

[ Hugo ]
Szalony - przemknęło przez moją głowę.

[ Mistrz ]
Razem z wami wybiegła cała banda Bretońców i inszych cudzoziemców którym przełożono na ich własne języki słowa "SREBRO", "ŁUPY" i "NAPIERDALAĆ".

Inne ciżby zbrojnych ludzi kierują się razem z wami w dół dzielnicy, do portu. Z wież i murów przystani sypią się pociski, w tym kule z dział zakupionych w Sudenburg. W opozycji do przystani wpłynęły trzy porządne galery. To piraci ze Starego Świata. Podczas całej wyprawy nauczyliście się u starych wilków morskich jak rozróżniać bandery poszczególnych krajów, jakie są potem rozgraniczenia na kupieckie, ekspedycyjne, wojskowe oraz pirackie. Jedna galera była więc z Estalii, dwie pozostałe Tileańskie, ale nie z Sartosy.

Jedna z galer, tileańska, była znacznie większa. Na pokładzie miała onagery i arkabalisty z których pruła podpalonymi pociskami. Z tej oraz innych szyli łucznicy z zapalonymi strzałami oraz kusznicy.

Na łodziach do portu dostawali się piraci w postaci czegoś w rodzaju żołnierzy okrętowych oraz garstki chętnych żeglarzy i strzelców. Z galery estalijskiej natomiast płynął dobrze wyposażony oddział najemników.

[ Hugo ]
- Tu można zginąć!

Łapię Ragniego za rękaw i zapieram się nogami o ziemię.

- Wracajmy do karczmy... PIWO!

[ Ragni ]
-Rozwalą karczmę albo ją spalą. Ha! Obdartusy i najemnicy! Same człeczyny... jak oni niby chcą podbić miasteczko w którym stacjonuje krasnolud!
Ciągnę jeszcze trochę niziołka.
-Dobra... Poszukamy jakiejś osłoniętej pozycji i będziemy do nich strzelać, co ty na to?
Rozglądam się za jakimś murkiem, palmami czy czymś za czym można by się było przyczaić, aby mieć osłonę i maskowanie. Chociaż jak dojdzie do walki wręcz strzelanie może być utrudnione.

[ Hugo ]
- Na wszystkie zrabowane złocisze... ty mnie nienawidzisz!

Ale kieruję się za nim. Jest póki co jedyną istotą, która może stanąć w obronie mojego życia. Szykuję procę. Jeśli to ma być koniec... to zdążę uciec.

[ Ragni ]
-Nie nienawidzę... po prostu nie chcę abyś skończył jako okrętowy prosiaczek lub zarżnięty gdzieś. Pomyśl że oni mają gigantyczną pokusę na twoje pieniądze i będą gonić za tobą do upadłego. Tam!
Wskazałem którąś pozycję jaką sobie upatrzyłem.
-Potraktuj to jako obronę swojej własności.

[ Mistrz ]
Odłączyliście się od rozjuszonej ciżby i zajęliście pozycję przy jakiś paprociach obok palm. Słychać krzyki, szczęk oręża, zduszone przekleństwa. Trwa to parę chwil. Wreszcie, karczemni zawadiacy cofają się w nieładzie, a za nimi postępuje banda tileańskich piratów.

Ragni wpakował jednemu z nich bełta w klatę i rozłożył się na bruku. Jeden zauważył to i wskazał kordelasem na waszą kryjówkę. Kilku piratów rzuciło się w waszą stronę. Resztę powstrzymał nawrót marynarzy i zawadiaków.

- Yarr!

[ Hugo ]
- Chuj ci w dupę!

Wyrzucam kamień z procy w jednego z piratów. Celuję w głowę. Może uda się ogłuszyć.

[ Ragni ]
- YAAAR ARR! - wydaję z siebie jeszcze potężniejsze chrząknięcie którego nauczyłem się od naszych marynarzy, a której jest wzmocione krasnoludzką aparycją i budową strun głosowych.
Szybko przeładowałem (błyskawiczne przeładowanie) i wypuściłem jeszcze jednego bełta w piratów.

[ Mistrz ]
Bełt z kuszy Ragniego ugodził dziada w nogę (6). Zaczął kuśtykać.

- Aagh! Figlio di puttana!

Zaraz potem prosto w ryj oberwał kamieniem z procy. Tak niefortunnie, że dostał wstrząsu mózgu, jakby to cyrulicy z Vasta powiedzieli (8).

Drugi pirat szył z łuku w:

- Ty karakanie!

Strzała otarła się boleśnie przez lewą łydkę Huga (1).

Trzeci pirat błyskawicznie dopadł Ragniego i pacnął kordelasem krasnoluda w łeb (1).

[ Ragni ]
-YAAAR! Zaraz odgryzę ci jaja!
Rzuciłem kuszę na bok i chwyciłem buzdygan po czym przywaliłem mu po prostu.

[ Hugo ]
- AAAAAAAA! Umrę!

Ładuję kolejny kamień i znowu rzucam nim w łeb tego, który próbuje mnie przeszyć strzałami.

[ Mistrz ]
Kamień śmignął koło cielska pirata. Nie trafiłby gdyby nie to, że pirat dokładnie w tym momencie sięgał ręką po strzałę i dostał w łokieć, mocno (3).

Buzdygan grzmotnął trzeciego pirata również w górną kończynę, zostawiając porządnego krwiaka na przedramieniu (5).

- Madre Santa! - jęknął łucznik, ale zebrał się w sobie i strzelił znów z łuku, jednakże strzała z klekotem walnęła w bruk.

- Ora! Puttana, ora! - zaskrzeczał trzeci Tileaniec i chlasnął na odlew kordelasem prawą nogę krasnoluda, ale skórznia ledwo się ugięła od słabego ciosu.

[ Hugo ]
- Ha! Złe ludzie! Złe!

Rzucam kolejnym kamieniem w łucznika.

[ Ragni ]
Chwyciłem pałę oburącz.
-Teraz zobaczysz gnoju! - zacząłem pałować gnoja niczym strażnik miejski pałuje bezczelnego złodziejaszka - Jak to się... załatwia u nas!

[ Mistrz ]
Kamień grzmotnął znów solidnie, tym razem w rękę trzymającą łuk. Przeciwnik aż się skręcił z bólu (6).

Buzdygan spadł dwa razy z góry na ciało szermierza, gruchocząc kości i miażdżąc mięśnie z siłą głazu (3, 4). Nawet skórznia niewiele dała. Wróg osunął się, trzymając za ramię i kwiląc. Kordelas upadł z brzękiem nieco dalej.

Łucznik wystrzelił w niziołka, obrzucając go przy tym stekiem niewybrednych, tileańskich obelg - lecz strzała śmignęła gdzieś w czyjś ogród.

[ Hugo ]
- Ha! Pudło śmierdziuchu!

Rzucam kolejnym kamieniem.

[ Ragni ]
Postanowiłem wykonać szaleńczą szarżę krasnoludzkiego gońca przebiegając po poobijanym piracie, aby dopaść tego z łukiem.

[ Mistrz ]
Kiedy Ragni dobiegał już do przeciwnika, ten leżał nieprzytomny, z czołem rozwalonym przez kamień. Dla pewności zgruchotał mu jeszcze lewe ramię.

Walki trwały, ale tileańscy piraci zostali osłabieni przez cudzoziemców - w sam raz dla straży i arabskich wojowników którzy spadli na nich jak burza, nierzadko prując z arkebuzów zakupionych w Sudenburgu. Tylko najemnicy trzymali się, walcząc o mury przystani.

[ Hugo ]
Obwiązuję nogę powyżej rany. Nie pierwszy raz jestem poobijany. Kilka razy z drzewa spadłem.

A potem szaber...

[ Ragni ]
Podbiegłem jeszcze do tego co go załatwiłem. Szybko ograbiłem go z pochwy i kordelasu.
-Patrz za sakiewką. To jeszcze nie koniec starcia, ale jak nie weźmiemy teraz to inni wezmą.

[ Mistrz ]
Mieliście nieco czasu, więc zdarliście z wrogów tylko nieco śmierdzące, przybrudzone skórzane kurty, zakrwawione kordelasy oraz łuki, dwa puste kołczany i jeden z dziesięcioma strzałami.

[ Ragni ]
-Dobra.. ja biorę te dwa noże do masła.
Wziąłem jedną z kurt, podarłem trochę ubrań i szybko zrobiłem z nich prowizoryczną owiję na miecze, którą przytroczyłem do swojego plecaka.

[ Mistrz ]
Ruszyliście w dół ulicy, razem z nadchodzącymi posiłkami. Szybko nadzialiście się na znaczniejsze siły.

Najemnicy wyparci zostali z umocnień, piraci z portu. Łódkami odpłynęli na swe galery. Jedna, tileańska mniejsza, płonęła w najlepsze. Maszty zerwane, płonące żagle pospadały. Kto mógł, ratował się płynięciem do pozostałych.

Obrońcy zawarli łańcuchy przystani i pchają się do swoich lub zdobycznych łodzi i płyną na galery.

[ Ragni ]
-Kurde... już koniec bitwy?
Rozejrzałem się. Chyba już wszystko ograbili. Kurde... tylko dwa mieczyki mi się ostały.
No dobra nie ma co.
-To co Hugo? Chciałeś przejąć tamten statek co nie? Co ty na to?

[ Hugo ]
- Eeee... ty na poważnie? No... dobrze. Chodźmy. Potrzebujemy statku żeby dopłynąć do Vasta.

Kieruję się z Ragnim w stronę zdobycznych łodzi.

- Nigdy jeszcze nie ukradłem statku...

[ Hugo ]
Szalony - przemknęło mi przez głowę po raz kolejny

[ Ragni ]
-Zawsze musi być ten pierwszy raz. W razie czego łap się mnie. Umiem pływać.
Wsiadamy do jednej z łódek, dzie już są ludziska. W razie potrzeby łapię za wiosła. Mam nadzieję tylko że nie będzie trzeba manewrować.

[ Hugo ]
- Ty... umiesz pływać?

Teraz jestem zdziwiony nie na żarty...

[ Mistrz ]
Zapakowaliście się do jednej z szalup wespół z garstką cudzoziemców i strażników, po czym dopłynęliście wiosłami do większej galery. Zarzucono haki, sieci i drabinki. Ludzie z blisko dwunastu łódek wspinają się po burtach i rufie. Ci z góry szyją w nich z kusz, zrzucają ciężkie przedmioty i leją wrzątkiem.

Jedna z dalszych łodzi dostała głazem z onagera i natychmiast zatonęła. Drugą przebił pocisk z arkabalisty.

[ Ragni ]
-Hugo, kurde! Trzeba się wspiąć...
Dobrze że na statku było dużo do włażenia rzeczy to się nauczyłem tego i owego.
-Dawaj... pociśniemy tych piratów.

[ Hugo ]
- Na tysiące brzęczących talarów! Ta proca jest większa od mojej!

ładuję kamień na procę i czekam, aż podpłyniemy bliżej. Jak się któryś pirat wychyli zza burty dostanie kamykiem.

[ Mistrz ]
Powietrze wypełnił świst bełtów, krzyki rannych i ryki atakujących. Zgrzyt lin, stukot drewna, huk przelatujących głazów i drzewców. Oraz różne okrzyki i przekleństwa w najróżniejszych językach:

- Cazzo lupa! Andare all'Inferno!

- Arr!

- Insh Ormazd! Ormazd Akbar!

- Die Grosse Anschloch! Scheissman! FEUER!

- Ucciderli tutti coloro stronzo! Figlio di puttana!

- Zkurvene kurve!

[ Hugo ]
- Zkurvene kurve... - powtarzam cicho ucząc się języka - to pewnie musi oznaczać... dobry strzał, albo zabiję cię...

Czekam pokornie na to co mi los przyniesie. Nie chcę umierać!

[ Ragni ]
-Kurde... ile tego szczelania.

I ja podczas podpływania zaczynam ostrzeliwać się z kuszy. Kiedy przybijemy do burty puszczam ludzi przodem. Bitka bitką, ale nie ma po co aż tak narażać własnego łba. Potem kiedy już ludzie przejdą zaczynam się wspinać.

-Tutaj się normalnie wszystkich języków świata nauczyć!

[ Mistrz ]
Nie mogliście dostać się po waszej stronie. Trzech twardych piratów z bosakami i pistoletowymi kuszami odpierało wszelkie ataki. Dopiero jak przypłynęła łódź z trzema Arabami, poszło gładko. Wypalili naraz z arkabuza, rucznicy i małego pistoletu, zmiatając wszystkich bosakowców z widoku. Wspięliście się prędko po linach za innymi.

- Oi! Rip 'em ta shreds! Arseholes!

- Sadiq! - krzyknął jeden z Arabów już na górze, podając rękę Ragniemu by wspiął się szybciej. Zwinny niziołek był już na górze i zgrzmocił kogoś kamieniem z procy w łeb.

[ Hugo ]
- Jak to szło?... MADRE DE DIOS! Ragni! Toż to apokalipsa na statku.

Nie mieszam się do walki wręcz... chyba że ktoś stoi tyłem. Wtedy z niewielkimi skrupułami zdzielam go przez kolano.

[ Ragni ]
-Dzięki chłopie - uśmiechnąłem się do Araba - Zaraz z nimi skończymy.
Kiedy jestem na górze zakłądam bełta na kuszę.

-Pozdrowienia od krasnoludów z Gór Szarych! - wystrzeliwuję pocisk w któregoś z piratów po czym zmieniam broń na swój buzdygan.

[ Mistrz ]
Wreszcie opanowaliście mniej więcej połowę statku, od frontu licząc. Coraz więcej waszych wdziera się i walczy już w trzewiach, pod pokładem. Na szczycie pozostał kapitan tego statku i pirackiej floty w otoczeniu dwóch tileańskich piratów i dwóch estalijskich najmitów. Jesteście na wprost od niego, a z wami jeden tubylec i dwóch cudzoziemców.

[ Hugo ]
- Ha!

Ładuję kamień do procy i z wyciągniętym językiem oraz przymrużonym okiem biorę zamach. Rzucam w kapitana.

[ Ragni ]
-Hugo. Uważaj na siebie - powiedziałem.
Czując bitewną gorączkę poprowadzę szarżę naszych na przeciwników. Moim celem będzie kapitan tego pływającego burdelu.

[ Mistrz ]
Cios kamieniem w głowę kapitana był iście morderczy i prawdopodobnie wybił mu oko. Ma powód, by nosić teraz opaskę (12).

Cios muzdyganem w łapę jednego z piratów okazał się równie bolesny (7).

Arab chlasnął shamshirem rannego, powalając go na deski (5). Marienburger rzucił się na drugiego z kordem, dźgając w podbrzusze (10). Kislevita ryknął wściekle, waląc dwustronnym, dwuręcznym toporem z boku, ale nie trafił i o mały włos nie ściął głowy Arabowi.

Ciężko ranny pirat pchnął lekko sztychem kordelasa w podbródek Marienburgera (6).

Najmici wystrzelili z kusz. Jeden bełt chybił, drugi trafił żeglarza w rękę, przebijając ją i grzęznąc w mięśniach (8). Marienburger zawył i padł na pokład. Kapitan zaatakował topornika, tnąc i dźgając kordelasem trzy razy (9, 7, 8). Kislevita nie miał żadnych szans.

[ Hugo ]
- Raz jeszcze. Tak tak. Raz jeszcze.

Ładuję kamień i ciskam ponownie w kapitana.

[ Ragni ]
-Ożeszwy!
Zaczynam pałować jak oszalały. Jeden cios w pirata, drugi w kapitana jak sięgnę... a jak nie to w najmitę.

[ Mistrz ]
Kamień znów trzasnął w głowę kapitana (3). Ten wkurwił się strasznie.

Pirat próbował zastawić się ostrzem, ale buzdygan przeszedł obok i zgruchotał mu mostek (6). Padł, charcząc i tocząc krwawą pianę z ust.

Jeden z najemników oberwał drugim ciosem i próbował zastawić się kuszą, co również mu nie wyszło - buzdygan strzaskał drewno i pieprznął w nadgarstek (12) gruchocząc go strasznie. Padł, wyjąc z bólu i trzymając się za obwisłą dłoń.

Arab chlasnął drugiego najmitę swoją szeroką szablą, ale spudłował. Najmita szybko dobył tarczy i krótkiego miecza, po czym dźgnął tym swoim gladiusem Araba (9).

Wódz piratów zaszarżował na Niziołka i chlasnął go serią ciosów, z czego jeden ugodził straszliwie pod żebro, łamiąc jedno (13, -10 WW do czasu nastawienia).

[ Hugo ]
- ACH!

Tracę dech padając na ziemię. Wiedziałem, że umrę... wiedziałem...

Rzucam się na kolano kapitana obejmując je i nie puszczając. Nigdzie skurwiel nie pójdzie.

[ Ragni ]
Zaszedłem kapitana od tyłu i rozpocząłem proces pałowania.
-Co się gapisz na mojego niziołka!

[ Mistrz ]
- Lasciarmi andare, idiota! - krzyknął kapitan. Próbował się wyślizgnąć z uchwytu, ale nie zdążył. Spadły na niego razy od Ragniego. Jeden niecelny, drugi skutecznie sparowany tarczą.

Arab zamierzył się na najemnika cięciem, ale skórznia wytrzymała. W odpowiedzi, najmita dźgnął znów gladiusem w brzuch wroga (6). Arab z jękiem padł i zwinął się w kłębek we własnej krwi.

Kapitan pacnął kordelasem niziołka w nogę (5). Noga niziołka zaczęła przypominać krwawą miazgę. Płacząc, padł na deski, puszczając nogę pirata.

- Stupido! Vaffanculo, cretino!

Był bezlitosny i chlasnął ponownie, przez plecy leżącego (9, -1 PP). Zaraz potem odwrócił się i z wymachu chlasnął Ragniego. Ten ledwo sparował atak.

Ragni młócił buzdyganem ostro, wrzeszcząc przekleństwa w Khazalidzie. Jeden cios spadł na tarczę, ale drugi obszedł ją i spadł prosto na łeb pirata (5). Ten osunął się, zalany krwią.

Bełt z kuszy pomknął ku krasnoludowi, lecz chybił.

Krasnolud zaszarżował. Pierwszy cios przemknął nad łbem najemnika, drugi również. Ten zmienił broń i pacnął mieczem, o włos niecelnie. Krasnolud ryknął i jebnął od dołu w brzuch, mijając ciało o centymetry. Zaraz potem poprawił ciosem w dół i o włos trafił, ledwo się jednak ocierając o rękę (2).

Najmita chlasnął mieczem, całkiem skutecznie, ale krasnolud zbił cios i wyprowadził własny, szaleńczy (6). Estalijczyk zawył z bólu i pchnął gladiusem, tym razem nad wyraz dobrze (2). Ragni zawinął dwa razy buzdyganem, raz rozbijając go o tarczę, za drugim razem straszliwie gruchocząc przeciwnikowi łeb (16), który zaczął przypominać zmiażdżoną masę kości, mózgu i krwi.

Wkrótce, bitwa się zakończyła. Ragni zebrał łupy z przeciwników. Wojenna galera nie przypadła wam w udziale, ale przynajmniej piraci byli pokonani. Obie zostały zdobyte, choć uszkodzone solidnie.

Trzeba było opatrzyć rany i otrzymać zapłatę, po czym opuścić to przeklęte miasto...
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 30-03-2014, 21:38   #42
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Ntkasi

Ntkasi

[ Mistrz ]
Minęło nieco czasu który spędziliście w El-Kalabad, kurując się i dokonując wymiany łupów za złoto u kupców. Jak się okazało, Sudenburg również został zaatakowany, przez znacznie silniejszą flotę statków pirackich z załogami z Bretonii, Tilei, Estalii oraz Arabii. W szturmie na Sudenburg zatonął jeden piracki, bretoński statek podobny nieco do kogi aczkolwiek mający również wpływy południowych galer i arabskich dhow, z mieszaną załogą. Pozostałe statki - głównie bretońskie kogi i holki (aczkolwiek znalazły się jeszcze arabskie dhow czy baghlah) wycofały się z poważnymi uszkodzeniami. Desant piratów na port został wycięty w pień.

Vast i jego załoga stoczyli pojedynek w ramach tej bitwy z korwetą Vainqueur. "Jebana baba na statku" nie odpuściła wam. Śledziła wasze ruchy i zebrała po drodze Arabów z Miasta Korsarzy.

Vast wrócił do Sudenburgu, po drodze zahaczając o El-Kalabad by was odebrać. Jak na razie, Schwarz rozesłał część ludzi by wzmocnili załogę miasta i zaczęli wykonywać jakiś tajemny plan zamysłu waszego kapitana.

W międzyczasie, Schwarz i reszta ludzi (w tym wy) ruszyliście w ekspedycję na południowy wschód, za pustynne piaski i za ziemie plemion Athiopos. Na pas sawann i buszów przed dżunglami.

[ Hugo ]
Opowiadam wszystkim o heroicznej walce z piratami z El-Kalabad. Ubarwiam. Naginam prawdę do historii oraz okrutnie kłamię apropo mojej roli w tejże walce. Otóż wcale się nie tarzałem na ziemi przebity ostrzem! O nie! Ja widziałem koniec walk! Tak tak! Właśnie tak!

Idę i opowiadam do znudzenia co raz to innym ludziom tą samą historię.

[ Ragni ]
Ciesząc się z zakupu kolczugi oraz nowego stroju na tą wyprawę idę na szpicy tropiąc i wypatrując.
Kolejny teren. Kolejna wiedza do zdobycia. Oby tylko się nie okazało że sawanny mają podobny charakter co pustynie.
Na historie niziołka nie narzekam... póki nie będzie wciskał kitu że sam załatwił wszystkich lub zrobi ze mnie tchórza... wtedy zapewne czeka go cios w zęby.

[ Mistrz ]
Wasza ekspedycja brnie obładowana towarami przez pierwsze pustkowia sawann, pokryte jasnozieloną, dość wysoką trawą, czasem odsłaniającą pasmo jasnobrązowej ziemi. Gdzieniegdzie stoją drzewa o cholernie grubych pniach, bladej korze i niewielkich gałęziach, gęsto ulistnionych na szczytach. Baobaby. Czasem natknąć możecie się na spore kępy różnorodnych krzaków. Przewodnicy których wynajęliście w Sudenburgu radzą uważać na stada drapieżnych kotów i jadowite węże.

Po blisko trzech dniach wyprawy z Sudenburga dotarliście na skraj rozległego buszu. Jeśli wierzyć słowom przewodnika, w jej gąszczu znajduje się jedna z bardziej wysuniętych, mniejszych wiosek ludu Południowców, którzy różnią się znacznie od wysokich i czarnoskórych Ebonów znacznie mniejszą posturą i bledszą, lekko czerwoną cerą.

[ Ragni ]
-Łatwo będzie się tam zgubić. - wyrażam swoją opinię - W dodatku jeżeli Południowcy nie będą skorzy do handlowania, mogą zastawić na nas pułapkę. Mają przewagę znajomości terenu. Gdyby coś takiego zrobili najpierw dostalibyśmy strzałami z największym gąszczu, a potem goniąc ich pogubilibyśmy się.
Zwracam się do przewodnika, przy użyciu tłumacza jeżeli będzie trzeba.
-Znacie jakąś ścieżkę prowadzącą do wioski?

[ Hugo ]
Brrr... stada drapieżnych kotów... a węże... ciekawe czy są jadalne.

Przyglądam się z bliskiej odległości zaroślom i słucham Ragniego. Mądrze gada. Ale czy węże da radę ugotować!? To jest teraz najważniejsze i najbardziej palące pytanie. Jeśli tak... można by nazbierać węży. Wywieźć do Imperium. Założyć jadłodajnię... "Egzotyka smaku i żołądka Hugo Mincepota".... tak....

- Węże się je? - rzucam na głos

[ Mistrz ]
- Tak, węże można jeść. - mówił przewodnik, mieszaniec krwi imperialnej z arabską - Niektóre gatunki po usunięciu gruczołów jadowych i paru innych rzeczy można upiec na rożnie albo smażyć. Odpowiednio przygotowane stanowią tutejszy rarytas. Problemem jest je dorwać. Trzeba być szybkim i mieć wysokie, grube buty z twardej skóry, najlepiej obite metalem. Jedno ukąszenie może oznaczać śmierć, szczególnie dla niziołka.

Drugi przewodnik, tym razem czystej krwi Arab, odparł na słowa Ragniego:

- Prawdę rzeczesz, brodaczu i najwyższą ostrożność nam mus zachować. Kapitanie, niech wasi żołnierze i woje przygotują swe arkabuzy i łuki.

Kapitan kiwnął głową i wydał rozkazy. Landsknechci przyjęli obronny szyk w środku którego stanęli klerycy Handricha. Pod ręką mieli kordy, flambergi i arkebuzy. Norsmeni utworzyli osobny krąg - tarczownicy z brodatymi toporami osłaniali łuczników.

[ Ragni ]
Załadowałem kuszę.
-Hugo. Zbierz sobie pare kamieni.
Jestem w końcu tutaj kimś w rodzaju łowcy albo zwiadowcy. Będę poruszał się przed formacjami na szpicy, aby wykryć ewentualne zagrożenia.
-I jak znajdziesz węża to mi powiedz... zdzielę go pałą i będziemy mogli go sobie upiec.

[ Hugo ]
- Kamienie? Przecież mam.

Pokazuję kilkanaście kamieni w torbie.

- A węża to dorwiemy i upieczemy. Nie jednego. Jak ci się widzi współpraca z przyszłym właścicielem wspaniałem egzotycznej jadłodajni w Imperium Ragni?

[ Ragni ]
-Mógłbym robić za łowczego dla twojej jadłodajni, ale to nudna robota. Wolę polować na zielonych i zwierzoludzi niż na zwierzynę. Więcej pożytku...
Odparłem.
-Idziesz ze mną? Może lepiej zostań w formacji. Szpica to niebezpieczne zadanie.

[ Hugo ]
- Jak znajdziesz węża to go w życiu nie trafisz Ragni. Tu trzeba szybkich rąk. Szybkich... niczym... kot.

Pokazuję w powietrzu szybki ruch ręką. Następnie sięgam za proce i idę za krasnoludem.

[ Ragni ]
-Tylko się nie daj trafić jego zębiskom. Aha... i uważaj na tych południowców. Jak ktoś ma słaby sprzęt to zwykle pokrywa strzały trucizną.

[ Hugo ]
- Szprytnie szprytnie. Ale mnie nie zniechęcisz. Piniądz czeka. Brzęczący piniądz Ragni.

[ Ragni ]
-Brzęczący pieniądz? Ha... - parsknąłem.
Na brzęczący pieniądz rzuca się krasnolud nierozsądny i chciwy.

[ Mistrz ]
Brniecie coraz głębiej w chaszcze, kierując się ścieżką która rzekomo prowadzi do wioski Południowców.

Już wkrótce natknęliście się na ślady bytności owych ludzi. Południowcy otoczyli was tak jak przewidywaliście, czając się w buszu i pośród koron drzew. Wymierzone w was mieli swe krótkie, myśliwskie łuki proste i dmuchawki miotające zatrutymi strzałkami. Niektórzy mieli również jednoręczne (czasem z rękojeścią) lub dwuręczne proce drzewcowe.

Ich lider wystąpił na trakt w obstawie kilku swych wojów z krótkimi oszczepami, długimi nożami myśliwskimi i małymi tarczami przypominającymi drewniane puklerze.

Rozmawiają w prymitywnym narzeczu z arabskim przewodnikiem. Rozmowa szybko spływa na zły tor. Arab krzyczy coś do was i pada zaszlachtowany. Pigmeje (bo tak czasem bywają nazywani tu i w Nowym Świecie, gdzie żyją podobni ludzie) zwiewają w krzaki i zaczynają miotać pociskami. W odpowiedzi posypały się norskie strzały i huknęły lufy.

[ Hugo ]
Łojojojojoj.

- Na brudne stopy! Zginiemy!

Rzucam się gdzieś w bok. Stać w miejscu to pewna śmierć. Skryć się w zaroślach. Za kimś. Cokolwiek co da mi jakąś osłonę. Jeśli ktos stanie na mojej drodze, dostanie kamieniem z procy. O tak. Nikt nie będzie pomiatał Mincepotem. To Hugo będzie pomiatał innymi. O tak. Ale na razie trzeba się ukryć.

[ Ragni ]
-O nie kurwa... nie ma takiego szlachtowania.
Podnoszę kuszę do ramienia i posyłam bełt za przywódcą cholernych dzikusów.
Nie mają zbroi. Ich broń jest w miare prosta. Nie... pokusa jest duża, ale będę się ostrzeliwał. Szybko skoczyłem za osłonę. Potem szybko przeładowuję kusze i posyłam bełt za bełtem w chaszcze skąd ostrzeliwują się pigmeje.

[ Mistrz ]
Niektórzy co agresywniejsi Norsmeni i Landsknechci pognali w busz, podobnie jak Hugo - jednakże Niziołek zrobił to w całkiem innym celu.

Zgrzmocił jakiegoś karakana kamieniem w głowę, jednakże prędko go wypatrzyli. Ku niemu posypały się pociski. Wokół niego śmigają kamienie z proc i strzałki z dmuchawek. W pewnym momencie przemknęły jeszcze dwie strzały, z czego jedna ugodziła go w korpus (2, zatrucie).

Ragni wywalił bełta z kuszy gdzieś w busz za wodzem i jego obstawą. Prawdopodobnie chybił. Załadował kuszę, ale dostał zaraz potem kamieniem z procy, który odbił się od kolczugi oraz strzałką z dmuchawki, która nie przebiła pancerza - lecz zostawiła na nim smugę zielonkawej cieczy.

[ Ragni ]
-Grrr...
Trucizną? MNIE?!
Przypiąłem kuszę do pasa i chwyciłem za buzdygan.
Byłem krasnoludzkim gońcem... Biegałem po górach długie dystanse sprintem. Zobaczymy jak sobie radzą w walce wręcz.
Z przysiadu wystartowałem najszybciej jak potrafiłem w gąszcz we wściekłej morderczej szarży.

[ Hugo ]
Rzucam się na ziemię, żeby przeczekać salwę i ładuję kamień. Wychylam się by rzucić nim następnego pigmeja. Nie są tacy wysocy. Ciężko się celuje. Ale łatwiej padają. Ha!

[ Vaxtor ]
Z gęstych zarośli z kuszą w ręcę w szybkim biegu wylatuje postać w czarnym długim płaszczu. Na głowie jak zwykle ma szpiczasty kapelusz. Z lewej dłoni zwisa liniana, gruba sieć, a w prawej długi, skórzany bicz.

- O nie, już myśleliście że usnołem na dobre na tym okręcie. Ale ja was tak nie zostawie.

Odgarniając z przed siebie ostatnie zielone gałąski rzucam sieć jak najdalej, celując w obszar w którym przebywają buszmeni i do którego nie dotarł jeszcze Ragni.

[ Mistrz ]
Ragni dopadł do buszu i natknął się na kilku Południowców których przywitał ostrzem topora. Próbowali go załatwić nożami i włóczniami, ale nie dostoili krasnoludowi w walce wręcz. Podobnie jak Norsmenom i Landsknechtom którzy sieką knypów aż miło.

Wielu jednakże słabnie strasznie szybko nawet od powierzchownych ran. Trucizny zaczynają zbierać swe żniwo.

W buszu pojawia się coraz więcej strzelców. Hugo zasłabł prawie całkiem, przedtem bijąc kamieniami kilku wrogów. Vaxtor zmiótł dwóch z drzew swoimi pistoletami i związał walką trzech kolejnych. Parę chwil potem był zbryzgany ich krwią.

[ Hugo ]
Dlaczego moje ręce są takie ciężkie? I nogi... jakbym przez jakieś bagienne moczary szedł. Nie żebym kiedolwiek szedł... ale tak opowiadali.

Zerkam na ranę na brzuchu. A jeśli to rzeczywiście ta trucizna. Esmeraldo...

Rzucam ostatni raz kamieniem... no chyba, że mam jeszcze siły na kolejne rzuty. Jeśli mi ich zabraknie siadam pod drzewem.

[ Vaxtor ]
Tnę swoim mieczem ile sił w prawej ręcę.

- Dalej Ragni. Musimy przedostać się dalej i odsłonić strzelców.

W lewej ręce trzymam bicz, który od czasu do czasu muszę wypuścić na wolność próbując zranić nim jednego z tych ochydnych przeciwników.

- Chłopaki, a tego wina na statku wam nie wybaczę. Więcej z wami nie pije takich świństw.

[ Ragni ]
-Kurna! Kapłani! Róbcie coś, bo wszyscy nasi wojowie zemdleją! A ty jak śmiesz mi tutaj o winie gadać!
Chwytał buzdygana w obie łapy i wbiegam dalej w busz, aby wiązać walką strzelców. Wiem że to nierozsądne, ale z moimi zdolnościami powinienem dać radę powrócić do towarzyszy.

[ Vaxtor ]
- Chcesz mnie zostawić tu samego wśród tych dzwikusów. Poradzę sobie ale i zapamiętam to Ragni. Wezmę jednak swoje miecze. Leć i szybko wracaj.

I podwajam szybkość ataków.

"Nie mogę się teraz poddać. Nie teraz. A masz bambusie... tylko nie teraz. Muszę wytrwać. Bądź czujny Vaxtor. Muszę wytrwać."

[ Mistrz ]
Hugo wreszcie zemdlał. Tak jak wielu innych zatrutych przez pociski Południowców. Odparliście ich. Po waszej stronie zginęło niewielu, lecz znacznie więcej osób odczuwało skutki swych ran. Nacięliście przynajmniej wielu wrogów. Zginął lider wraz z obstawą. To nauczy moresu... albo rozsierdzi tych dzikusów.

Zabraliście ciała swoich oraz rannych i nieprzytomnych jako cały swój "handel".

Zmuszeni byliście opuścić busz z powodu nadciągających hord pigmejów. Przynajmniej nie utraciliście wozów.

Kiedy tylko wydostaliście się z buszu, natknęliście się na pobliskich sawannach na grupę myśliwych. Byli chudzi, wysocy i smoliście czarni. Lud Ebonów.

Njambe N'Goma

Przez cały księżyc idziesz za głosem przodków i korzystasz ze swej rozległej wiedzy by pomóc myśliwym zaopatrzyć plemię Ntkasi w żywność, futra, skóry, pazury i kły. Polowaliście na wielkie koty oraz stada zebr. Wreszcie natknęliście się na coś, pod koniec swego polowania, kiedy mieliście wracać do wioski. Cudzoziemcy o jasnych licach, niskich wzrostem lecz potężnych posturą. W rękach dzierżą przedmioty wojny z żelaza, łuki oraz ogniste kije. Mają też tuniki z błyszczących kółek oraz płachty z wyprawionej skóry. Mieli też tarcze pokryte barwnikami i okute żelazem, hełmy z metalu. Inni mieli fikuśne szmaty przywodzące na myśl trefnisiów z ich dekadenckich miast.

Więc jednak duchi mówiły prawdę.

[ Ragni ]
-Wygląda na to kapitanie Schwarz, że może jednak z kimś uda się pohandlować. - powiedziałem uśmiechając się krzywo.
Niosę niziołka. Cholera... przywiązałem się do niego. W końcu to mój niziołek... i nie odpuszczam tym którzy gapią się na niego, albo go leją.
Przyglądam się bardziej tubylcom.
Wysocy, smukli, czarni. Ale nie tacy jak elfy...
-Miejmy nadzieję że z tymi uda się normalnie pogadać.

[ Njambe NGoma ]
Wychodzę przed plemiennych wojowników przyglądając się cudzoziemcom z lekko przechyloną ku prawej stronie głową.

- Wewe ni nani?

Poklepuję ręką czaszki przywiązane do mocnego rzemienia i przewieszone przez ramię i niknące w zawiłym splocie na barku.

Dziękuję ci ojcze za prawdę przyszłości.

[ Njambe NGoma ]
Ci którzy się mi przyglądają, mogą ujrzeć w miarę wysokiego tubylca o czarnej karnacji. Całe ciało pokrywają tatuaże, których zawiłość potrafiłaby doprowadzić do bólu głowy przy dłuższej obserwacji. Tylko gdzieniegdzie giną pod przepaską biodrową. Z obu stron przegrody nosowej widnieje wbita, zaostzona na końcach kość. Podobne kościane ozdoby są powbijane w różne części ciała. Uszy, Skóra na rękach i torsie. Przez ramię ma przewieszony, wspomniany już, łańcuch z sześcioma czaszkami. Ludzkimi. W prawicy trzyma włócznię, zaś przy pasie zwisa rzemieniach sznur małych bębenków i lusterko przyciągające refleksy słońca.

[ Vaxtor ]
Przez całą drogę Vaxtor mało się odzywał. Zamknięty w sobie, Obserwujący wszystko do okoła. Tak jakby nasłuchiwał dziwnych odgłosów i rozglądał się w poszukiwaniu jakiegoś, najdrobniejszego ruchu, czegoś nadzwyczajnego.

- Witajcie nieznajomi. Przybywamy z dalekich krain i mamy wam do zaoferowanie wiele towarów... - zaczął mówić z dziwnie prostym akcentem do członków plemienia - Rozumiecie mnie w ogóle... Chcemy się wymienić za to co macie... Rozumiecie... Wymienić... Znacie słowo alkohol? To też mamy... Jesteście zainteresowani dzikusy?

Popatrzył z tępą miną na resztę załogi.

- No nie wiem Panie kapitanie czy to wypali. Będzie raczej ciężko. To chyba bardziej zwierzeta niż ludzie...

[ Ragni ]
Palnąłem człeka w tył głowy jak powiedział o zwierzętach.
-Tacy wy byliście jakieś parę tysięcy lat temu, durnu!
Odepchnąłem go lekko na bok.
-My... handlarze... nie słuchajcie tego człeczyny, durny jest i w ogóle..

[ Vaxtor ]
My byliśmy tacy tysiące lat temu. A Wy jacy byliście skoro teraz jesteście tacy? - szepnąłem pod nosem.

[ Mistrz ]
Jakoże nie znaliście się ani trochę na języku Ebonów, wasze słowa przetłumaczył dla was pozostały przewodnik. Schwarz był przy was, reszta ludzi nieco dalej z wozami i nieprzytomnymi.

[ Njambe NGoma ]
Przysłuchuję się z zaciekawieniem słowom dziwnego mężyczny. Blady. Wszyscy są bladzi. I jeszcze jeden taki śmiesznie niski. Nizutki.

Szczerzę zęby w pożółkłym uśmiechu.

- Ha! Ndiyo! Wy... mówić dziwny słowa. Twardy. Mocno. Moja babu znać wasza słowa. Leiksp. My handlować. Czym?

[ Vaxtor ]
- Wszystkim czego wy zapragnąć. - mówi Vaxtor odwracając się od rozmówcy i powolnym krokiem podchodząc do reszty załogi. Powoli otwieram i pozwalam mu zobaczyć co przywozimy.

- Nie podchodź za blisko. Znamy takich jak wy. Wszystko chcielibyście ukraść. Myślicie że tu wszystko wasze. Ale to nasze być. Rozumieć czarna skóro?

Staję przed skrzynią i krzyżuję ręce na piersi.

[ Mistrz ]
Ragni szturchnął mocno Vaxtora i warknął coś.

[ Vaxtor ]
- No co? - zwrócił się Vaxtor do Krasnoluda - znalazł się obrońca uciśnionych. Szkoda tylko że nie byłeś dla nich tak miły w lesie. Czemu nie oddałeś im swojego buzdygana na pamiatkę co?

[ Njambe NGoma ]
Uśmiech nie znika z twarzy. Zamiast do skrzyni podchodzę do dziwnego mężczyzny. Podnoszę na wysokość jego twarzy trzecią czaszkę od dołu, tak by patrzyła na niego oczodołami z odległości kilkunastu centymetrów. Powoli przesuwam ją w powietrzu wokół twarzy Vaxtora.

- Dgongo. Moja mjomba nie mieć taki dobry wzrok. Ale dużo mówić. Mówić że wy macie rozmowa z wakuu naszego kijiji. My zaprowadzić tam was.

Wybucham gardłowym śmiechem.

- Ndiyo! Bibi mówi że wy bladzi. Ona też słaby wzrok.

Podnoszę czwartą czaszkę od dołu.

[ Mistrz ]
Kapitan wysforował się przed warczącego krasnoluda i opryskliwego człeka.

- Jam jest Kastor Joachim Schwarz. Przybywamy z Imperium, by czynić handel i pokój pośród Twego ludu. Ja się przedstawiłem, teraz kolej na ciebie.

[ Vaxtor ]
- Skończ z tymi rytuałami tubylcze. Na mnie to nie działa. Widziałem wiele ludzkich czaszek w życiu. Interesuje się któryś z naszych towarów? Bo jak nie to marnujemy tutaj czas.

Przybliżam się do buszmena i zaczynam mówić szeptem:

- Wiem że dobrze mnie rozumiesz i wiem że potrzebujecie tych towarów więc zajmij się nimi bo szkoda naszego czasu. U nas mówią że czas to pieniądz a pieniądz to krew więc cena rośnie. Doszło to do Twojej ciemnej malej glówki?

[ Vaxtor ]
- Szkoda czasu kapitanie. Oni nie są tacy jak my... Im trzeba pokazać kto rządzi światem...

[ Njambe NGoma ]
- O! Wy być kiongozi wasza lud. Roho tak mówić. Ale oni czasami kłamać. Ja ci ufać.

Puszczam czaszki by swobodnie opadły na tors i uderzam się w pierś.

- Ja być Njambe N'Goma. Mchawi moja lud.

Pokazuję sękatym palcem Vaxtora.

- Wy mieć krwawa ludzia. Wy zabrać mu broń zanim on wejść do moja kijiji.

[ Mistrz ]
- Vaxtor. - powiedział kapitan - Zawrzyj. Gębę. Ja tutaj dowodzę, dotarło?

Zaraz potem zwrócił się do N'Gomy.

- Chcecie nas zaprowadzić do swej sadyby?

[ Vaxtor ]
- Sam jesteś kijiji ciemnoto. Jeśli mnie nie sprowokujesz to ja nic Ci nie zrobić. Zwą mnie Vaxtor von Vat. Dobrze zapamiętaj moje imie Tubylcze.

[ Mistrz ]
- Tydzień szorowania pokładów na pokładzie galeonu. - zawyrokował kapitan - Masz coś jeszcze do powiedzenia?

[ Vaxtor ]
- Z calym szacunkiem kapitanie ale to ludzie niższego pokroju.

"O ile w ogóle to już ludzie..."

[ Njambe NGoma ]
- Ndiyo! My zabrać was do kijiji. Do wakuu. My handel. My biashara.

[ Vaxtor ]
- I myślę że owinnismy się strzec. To może być zasadzka Panie Kapitanie.

[ Mistrz ]
- Dwa tygodnie szorowania pokładów i czyszczenia latryn. Coś jeszcze? Gorsi, nie gorsi, ja widzę pieniądz a ty pieniądzu przeszkadzasz. I widzę, że masz mnie za kretyna. - dodał.

Spojrzał znów na Ebona i kiwnął głową.

- Teraz my ruszać do wasza wieś, ale nie radzę robić dziwnych sztuczek. My handel, my pokój.

[ Njambe NGoma ]
- Zasadzka?

Przekrzywiam głowę prawie o dziewięćdziesiąt stopni.

- Gdyby my was zabić to my was zabić - kwituję słowa kapitana i odwracam się plecami.

Szczerząc zęby lekko tanecznym krokiem podchodzę do moich współplemieńców. Wyjaśniam im co i jak i kierujemy się do naszej osady. Naszego kijiji.

[ Vaxtor ]
Podchodzę do Kapitana i zaczynam szeptem go zagadywać:

- Z tymi latrynami to nic. Ale z całym szacunkiem Kapitanie... Czy my czasem nie mieliśmy założyć tu Kolonii Imperium? Moim zdaniem to miejsce nadaje sie do tego znakomicie. Tubylcy są na tyle prymitywni że przyjmą naszą protekcję, czyż nie?

[ Mistrz ]
- Nie jesteśmy tu by kolonizować Vaxtor. Po Burzy Chaosu nie ma możnych na tyle chętnych by puszczać uszczuplone chłopstwo i mieszczaństwo ze swych włości, a zyski z kolonizacji to sprawa rozłożona w latach. Być może za dekadę założymy tu coś takiego, korzystając z pomocy Sudenburg. Na razie jednak przybyliśmy tu przede wszystkim handlować i dowiedzieć się czegoś o tubylcach, nim wyruszymy dalej.

Ekspedycja Imperialców i Norsmenów ruszyła dalej w stronę sawann, idąc za grupą myśliwych Ebonów do ich "kajiji". Złoto i wiedza czekały na odkrywców.

[ Mistrz ]
Minęło nieco czasu jak opuściliście skraj buszu i udaliście się na północny wschód, między wzgórza. Tam odnaleźliście wioskę należącą do plemienia Ebonów zwanego Ntkasi.

Kastor otrzymał audiencję u wodza wioski, po której urządzono ucztę z tańcami, paleniem ziół i przywoływaniem dobrych duchów na cześć gości.

Ranni i otruci otrzymali opiekę lekarską. Części z nich udało się przeżyć, pozostali zmarli mimo wysiłków znachorów. Najdłużej trzymał się Hugo Mincepot, bo jakieś dwa dni. Trzeciego, rankiem, odszedł z tego świata.

Martwych spalono na pogrzebowych stosach i usypano im niewielkie kurhany na jednym ze wzgórzy. Ich dobytek trafił na wozy.

Dokonano udanej wymiany handlowej. Imperialni pozbyli się całego towaru z Imperium, Sudenburg i El-Kalabad, w zamian przyjmując tutejsze towary. Głównie była to egzotyczna żywność, dzieła sztuki, doskonałe egzemplarze prostej broni i misterna biżuteria.

Po śmierci Huga, Halldor Fridriksson, przyjaciel kapitana i dowódca Norsmenów, padł zmożony straszliwą gorączką. Tradycyjne metody leczenia spełzły na niczym. Njambe N'Goma szybko połapał się, że został przeklęty przez złe duchy sprowadzone przez szamanów Południowców. Bez interwencji dobrego szamana umarłby szybko, a Południowcy służący Malalowi zyskaliby potężną duszę do puli.

[ Ragni ]
Czuję się bardzo rozdrażniony. Hugo, mój jak dotąd najlepszy kompanion, chociaż trochę zbyt nerwowy i z wątpliwym kręgosłupem moralnym, został posłany do Esmeraldy, jego bogini przez cholernych kurduplowatych dzikusów.
Kiedy tylko mogę staram się rozmawiać za pośrednictwem przewodnika z ebońskimi łowcami, aby się dowiedzieć czegoś o buszu. Kiedy nie mam zajęcia to czuję się nerwowy. Strasznie nerwowy. Gdybym miał Księgę Uraz i potrafił pisać...
Wyobraziłem sobie księgę. Opasłe tomiszcze okute stalą w której zapisywane były wszelkie Krzywdy wyrządzone krasnoludom.
Czując wielkie napięcie polazłem do kapitana aby się go o coś spytać.
-Kapitanie... jak długo tutaj zostaniemy? Ja... ja chciałbym wywrzeć zemstę na tych przeklętych trucicielach! - dokończyłem gniewnie, a broda mi się zjeżyła jakbym miał zaraz wpasć w morderczy szał.

[ Njambe NGoma ]
Tak tak. Słyszę ciebie ojcze.

To już druga godzina jak namaszczam śniadego olbrzyma duchową maścią malując starannie symbole ochronne. W końcu wzywam do siebie wakuu cudzoziemców.

- On być przeklęty przez mchawi ludu kusini. Ludu z południa. Oni czarować potężna czary. Wysłać tu spętane vizuki mabaya. One nad nim krążyć i szukać pembejeo. Moi przodkowie je widzieć - potrząsam czaszkami na potwierdzenie moich słów - źli mchawi z kusini muszą umrzeć.

[ Mistrz ]
Zebraliście się akurat obaj w namiocie kapitana.

- Zatem należy ich zabić. Zemścić się za naszą klęskę, zagrabić ich dobytek i spalić sadyby. Czy możemy liczyć na waszą pomoc, njambe, i pomoc ludu Ntkasi?

[ Njambe NGoma ]
Marszczę czoło w zamyśleniu i przysuwam pierwszą czaszkę od dołu wyszczerzonymi w martwicy zębami do ucha. Kiwam po chwili głową.

- Ndiya. Tak. Mchawi tamtego ludu zabili mojego ojca. Duchy chcą zemsty. Ich voodoo przegra.

[ Ragni ]
Wydałem z siebie cichy okrzyk radości.

-Im więcej Uraz odkupimy tym lepiej! - warknąłem.

To jest to... wyprawa po odkupienie Krzywd! Będzie powód aby sobie zawiązać warkocz Zemsty.

-Kapitanie? Użyczycie mi jakiegoś kolczego czepca i hełmu, jeżeli się znajdzie? Pokażę im co to znaczy siła prawdziwego krasnoludzkiego woja!

[ Mistrz ]
- Znajdzie się kolczy czepiec na ciebie, Ragni. A co do was, N'Goma, czy przemówicie do wodza plemienia Ntkasi w sprawie wyprawy? Przydadzą nam się włócznie i strzały Ebonów.

[ Njambe NGoma ]
Kiwnąłem głową i wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Tanecznym krokiem opuściłem namiot. Towarzyszył temu złowieszczy chichot.

Swoje kroki kieruję do wakuu. Od niego zależy czy wezmę myśliwych na polowanie. Można by przywieść kobiety południowców i zamienić w niewolne. Ndiya!
Opowiadam mu o tym, a także o naprawie krzywd jakie sobie wyrządziliśmy. Ta wyprawa wsparta ognistymi kijami cudzoziemców mogłaby zakończyć walki z naszą korzyścią.

[ Ragni ]
-Dzięki kapitanie... to będzie... wspaniała bitwa

To powiedziawszy wychodzę z namiotu. Zajmę się przygotowaniami i zaplotę warkocz Zemsty (warkocze plecie się w brodzie kiedy nadchodzi ważne wydarzenie, albo o szczególnym znaczeniu). Potem wzniosę modlitwy do Grimnira, aby patrzył na mnie kiedy będę wywierał Zemstę, Valayi, o pomoc w odpieraniu wrogich trucizn i plugawych czarów, oraz do Przodków o przychylność.
To już nie będzie obrona, czy walka z nienacka, tylko prawdziwa czysta wyprawa na potężny rozpiernicz naszych wrogów.

[ Mistrz ]
Ragni

Zaplotłeś warkocz i ruszyłeś na przygotowania. Przekazałeś wieści ludziom. Podniecili się i zaczęli natychmiast rychtować sprzęt i wozy. Chcą zemsty, a nikt bardziej od Ciebie i Norsmenów.

NGoma

Przodkowie wyczuwają słuszną sprawę i jeszcze słuszniejszą masakrę splugawionych Południowców którzy dawno temu zaprzedali się Chaosowi i Malalowi. Ich śmierć będzie pożytkiem dla duchów i równowagi świata.

Bez przeszkód spotkałeś się z wodzem Ntkasi w jego namiocie.

- Witajcie, njambe NGoma. Przybywacie ze słowem od wakuu Sh-warts z Sudabur?

[ Njambe NGoma ]
Stukam trzonkiem włóczni w klepisko.

- Witajcie wakuu. Przybywam ze słowem ludzi z Sudabur. Chcą zemsty na południowych wężach. Chcą naszych strzał i włóczni. To wspaniała okazja byśmy przegnali południowe węże z ich ziem, zabrali ich kobiety i odebrali ich rzeczy. Lud Sudabur ma ogniste kije i zapał godzien tygrysicy broniącej swe młode o zachodzie słońca by w końcu ujrzeć ich krwawą śmierć i ruszyć tropem morderczych węży.

[ Ragni ]
Czepiec załatwiony... teraz jeszcze skombinuję tarczę od któregoś z naszych i truciciele nie będą mieli szans.
Zajmuję się podburzaniem do walki. Ponieważ nie mam zbyt wielkich zdolności oratorskich gniewnie wspominam ludziom o niehonorowej truciźnie, podstępach i podchodach oraz niesprowokowanym ataku.
Staram się wzbudzić w nich Słuszny Gniew, przy pomocy którego pomszczą poległych towarzyszy.
Aha... i jeżeli mi pozwolą to pożyczę barwniki od Ebonów i namaluję na tarczy dużą runę. Jakąś prostą krasnoludzką.

[ Mistrz ]
Ragni

Ludzie chcą zemsty. Chcą krwi i anihilacji Południowców. Starcia ich chaotycznej skazy ze świata. Pozostało już tylko czekać na wymarsz i decyzje liderów. Zdobyłeś biały barwnik, czepiec oraz tarczę.

NGoma

Wakuu zastanowił się nad Twoimi słowami i pokiwał głową.

- Z waszych słów bije prawda, njambe mchawi. Nie tylko lud Sudabur i jasne giganty Nrsa zostali skrzywdzeni przez głupców Malala. Zabijemy południowców, zabierzemy zapłatę za krzywdy i spalimy ich wioski. Idźcie powiedzieć wakuu Shwarts, że lud Ntkasi uderzy na południe z siłą lwa.

[ Ragni ]
Narasta rządza walki. Tak. Dobrze... Świetnie!
Sprawdzam broń, opancerzenie, tarczę. Wszystko musi być dopasowane. Wędruję też pomiędzy ludźmi i pomagam im naprawić ekwipunek jeżeli coś się uszkodziło.
Potem idę do kapitana i czekam na rozkazy oraz wieści od naszego ciemnoskórego przyjaciela.

[ Njambe NGoma ]
Uniżnym skinięciem głowy daję znać że przyjąłem słowa wakuu za oczywiste. Kieruje się tanecznym krokiem w stronę namiotu wakuu Shwarts. Nie czekam. Po prostu wchodzę.

- Wy szykować się do walki. My szykować się do walki. My uderzyć z siłą lwa.

Nie czekam na odpowiedź. Czasu coraz mniej, a trzeba odprawić rytuał siły i odwagi. Szykuję bębenki i barwniki obok ogniska. Rozpoczynam powolny rytualny taniec przyśpieszając w miarę zjawiania się kolejnych wojowników.

[ Ragni ]
-Ludzie są gotowi, aż w nich wrzy. - powiadamiam kapitana - Jeżeli dojdzie do walki wręcz z kmiotków zostaną strzępy i mielone.
Czekam na odpowiedź kapitana.
Potem wychodzę na zewnątrz i przyglądam się rytuałowi Ebonów.

[ Mistrz ]
Rytuały zostały rozpoczęte. Norsmeni wykonali swój własny na uboczu, ku czci Olrica, Kharnatha oraz innych bożków Norski. Imperialni udają, że nie widzą wyznawania aspektów Bogów Chaosu. W końcu wyruszacie na wyznawców bożka, którego nie lubią wszyscy.

Eboni zgodnie odtańczyli i odśpiewali swój pod przewodnictwem NGomy. Imperialni odmówili modły do Sigmara o odwagę i Morra o ochronę. Ktoś z nich wzywał Verenę by dała siłę do wymierzenia sprawiedliwości na Chaosytach. Inny błagał Myrmidię o wsparcie w walce.

Pełna menażeria na północ od równika.

---

Dwa dni później, blisko stuosobowa horda wojowników z Norski, Ntkasi i Imperium zagłębiła się bardzo daleko w busz, ścierając po drodze wszystkich którzy nie uciekli. Dwie niewielkie wartownie i mała wioska spłonęły z waszych rąk. Ludzie jednakże zdążyli stamtąd uciec.

NGoma, duchi mówią, że zbierają się oni w głównej wiosce plemienia, wokół wakuu i mchawi. Ich kajiji jest niezwykłe. Opiera się o dziury i kanały w ziemi, o wysokie drzewa i o drewniane, zaostrzone płoty. Duchi mówią, że przynieśli to Chaosyci którzy przybyli z północy i z południa. Duchi mówią też, że są tam głupcy Malala z żelazem w rękach i na ciałach, z plugawym drewnem w dłoniach i mroczną mocą w umysłach. To będzie ciężka walka.

[ Njambe NGoma ]
Przekazuję słowa duchów pozostałym. Mówię długo o dziwnych tunelach i dziurach. Mówię o żelazie w dłoni i żelazie na pyskach południowców. Na koniec wybucham szaleńczym śmiechem potrząsając czaszkami i uderzając kilkakrotnie w bębenek jakby do sobie tylko znanego rytmu.

- Ich nosy wyczuły porażkę! Ndiya!

Podnoszę obie ręce w gwatłowym geście do góry jakby próbując zgarnąć cały świat w swoje objęcia.

- Sprowokujmy ich do wyjścia z kajiji! Skierujcie ogniste końce ku ich kajiji.

[ Ragni ]
-Okuci w żelazo?! Ha!

To znaczyło że są tam... są tam jacyś wybrańcy ich plugawego boga. Piękniejszej zemsty za Huga nie można było sobie życzyć.

-Kapitanie! On ma rację! Walka tam będzie dla ludzi udręką i będą mieli przewagę! Szkoda że nie mam tutaj moich braci... - rzekłem po czym podjąłem znowu temat - Możemy spróbować pozorować atak aby rzucili się na nas, albo ich wywabić jakoś.

[ Mistrz ]
Wkrótce dotarliście pod wioskę. Jest otoczona wykarczowanym, wypalonym pasem ziemi oraz solidnym częstokołem, okraszonym różnego rodzaju obrzydliwymi fetyszami z ludzkich pozostałości po Ebonach, innych Południowcach oraz paru podróżnikach, głównie z Arabii. A przynajmniej tak możecie sądzić po kolorach nieco pobladłych lub zmartwiałych cer. Do tego dochodzą plugawe symbole ośmioramiennej gwiazdy i Malala.

Ostrzelaliście ich z norskich i ebońskich łuków, nurzając strzały w oliwie i podpalając w rozstawionych i rozpalonych żarnikach. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Ostrzelali was ze swoich łuków, jednakże niewiele strzał dosięgło w ogóle pancerzy i osłon, nie mówiąc o ciałach. Krótkie łuki były niecelne na tym dystansie, a was chroniło poszycie leśne.

Gorzej z zaklęciami i zdobyczną bronią. Różne proste magiczne pociski, bełty z kusz i kule z broni palnej zebrały swe żniwo, głównie wśród kiepsko chronionych Ebonów i kilku nieco tylko lepiej opancerzonych Imperialnych.

[ Njambe NGoma ]
- AAAIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!

Wydaję z siebie przeciągły wysoki okrzyk wyzywając południowców do wyjścia. Niedługo nie będą mieli wyboru. Ogień i dym przegoni ich uwędzone ciała.

- AAAAAAIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!

Potrząsam czaszkami i włócznią podskakując na jednej nodze prosząc duchy o wsparcie i otoczenie moich wojowników protekcją.

- AAAAAAAAAAAAAIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!

[ Ragni ]
Czaiłem się z kuszą na moment aż będzie się wychylał jakiś czarownik. Wtedy bełtem go! Tak najlepiej.
Ale nie jest dobrze... Magiczne pociski się nie kończą, a nie wiadomo też ile ma przeciwnik z broni o dalszym zasięgu. Cwaniaki skapnęli się że wykarczowany las przed wioską to dobry sposób na obronę.
-Kapitanie? Mamy jakieś ładunki wybuchowe? Mógłbym tam podbiec i pierdzielnąć beczką z prochem im w palisadę, albo bramę... Tylko musielibyście mnie osłaniać i to porządnie
Nie ma co się tutaj cykać... Można by wycofać się i skonstruować proste machiny oblężnicze, ale morale może wtedy podupaść.
-Chyba że będziemy ich oblegać. Palik z koszem robiący jako mała katapulta to całkiem niezłe narzędzie zniszczenia.
 
Stalowy jest offline  
Stary 30-03-2014, 21:39   #43
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Ntkasi

[ Mistrz ]
- Nie możemy sobie pozwolić na szturm. - odparł Schwarz - Weźmiemy nieco prochu z wozów. Skręć z tego bombę i biegnij, będziemy ciebie osłaniać. Jeśli to nic nie da, wracaj czym prędzej i nadzoruj prace nad stworzeniem jakichś prostych katapult albo mangonel.

Spojrzał na wrogi fort a potem na Ebonów.

- N'GOMA! Umiesz czarować w boju?

[ Ragni ]
-Ta jest!
Stworzenie bomby. Wezmę też któregoś z ludzi znających się na prochu. Jak to sie robiło? Aha... bierzemy woreczek prochu. Spory woreczek prochu. Albo małą baryłkę. Zwijamy lont... wtykamy go tutaj w ten otworek.. tak. Lont musi być trochę dłuższy, abym miał czas zwiać.
Z wiedzą o posługiwaniu się prochem od strzelca i krasnoludzkim zmysłem inżynieryjnym tworzę bombę baryłkę. Tarczę założę na plecy, aby podczas ucieczki mieć osłonę. W jednej łapie będzie baryłka, w drugiej zapalona pochodnia, albo latarnia. Ewentualnie któryś z lepszych strzelców strzeli w baryłkę płonącą strzałą czy coś.
Kiedy wszystko przygotuję zgłaszam się do kapitana.
-W porządku. Mam bombę. Mogę ją zapalić tam, albo niech ktoś w nią strzeli.

[ Njambe NGoma ]
Kiwam głową kapitanowi.

- Vizuka dają moc! Południowe węże zobaczą złe voodoo.

Podbiegam szybko do krasnoluda. Słyszałem brzęk monet w jego sakiewce. Klepię go otwartą dłonią po mieszku.

- Moneta dobra. Moneta czyni krzywdy.

Wyciągam do niego rękę.

[ Ragni ]
-Hmm... co? Moneta dobra, tak... ale czyni krzywdy? A.. czyni krzywdy im...
Zastanawiam się i wacham trochę. Szaman będzie przy pomocy moich monet odprawiał czary.
Łeh! Kurde... co ja jestem skarbnica składników magicznych czy co...
No ale dobrze... jeżeli to ma być na złość chaośnikom.
Wyciągam powoli sakiewkę i nieufnie otwieram ją.
Dla dobra sprawy.

Pfu.. będę sobie potem w brodę pluł czy coś... na pewno!

[ Njambe NGoma ]
Biorę garść monet ze środka i wybieram te miedziane.

[ Ragni ]
Patrzę na to...
Uff... na szczęście nie potrzebuje ani złotych ani srebrnych.

[ Njambe NGoma ]
Wkładam dwie do ust. Resztę trzymam w zaciśniętej pięści. Szczerzę zęby do niskiego cudzoziemnca i pokazuję język z dwoma miedziakami. Powstrzymuję cichot, na który mi się zbiera. Mógłbym się udławić. Wskazuję włócznią na bramę.

- Synowie słońca - wołam lekko sepleniąc do swoich wojowników - otoczcie nas chmarą strzał!

[ Ragni ]
-Oby to zadziałało!
Biorę beczkę i źródło ognia. Szykuję się do najzajebistrzego biegu w moich życiu... no... a przynajmniej najzajebistrze nie będące spieprzaniem przed wielkim zagrożeniem.

[ Mistrz ]
Ruszyliście, a oblegający ponowili huraganowy ostrzał z łuków, tym razem wsparty przez palbę z arkebuzów.

Biegniecie, a wokół was padają strzały, dziryty, kamienie z proc, strzałki z dmuchawek oraz kule ze straszliwie przestarzałych i prymitywnych, ale wciąż sprawnych piszczał i hakownic.

[ Ragni ]
Zaciskam zęby. Wytężam swoje mięśnie, aby osiągnąć sprintem nadkrasnoludzką prędkość. Prędkość cholernego gońca który biegnie z wybuchową niespodzianką tuż pod nogi wroga.
Kiedy dobiegamy stawiam beczkę pod palisadą, albo bramą i odpalam lont po czym wycofuję się razem z moim czarnym towarzyszem. Jeżeli będzie trzeba wyrzucam źródło ognia i biorę go na ramiona aby szybciej się oddalić od eksplozji.

[ Njambe NGoma ]
Nie babu. To nie deszcz, przed którym możesz mnie ochronić - zwracam się w myślach do babki - To świszcząca w powietrzu śmierć, której ustrzec mnie może jedynie zwinność geparda i spryt lemura.

Biegnę wraz z krasnoludem gotowy do zadania bólu pierwszemu, który pojawi się w zasięgu mojego gorejącego wzroku.

[ Mistrz ]
NGoma, ujrzałeś na szczycie palisady, że kręcą się tam przeciwnicy. To wygnańcy z ziem północy o jasnej skórze, jak lud Sudabur. Oni biją z ognistych rurek na długich kijach z hakami. Ich kule są duże i czasem wybuchają i wszędzie świszczą kawałki jak złe osy. Trzeba ich zabić, albo oni was zabiją.

Ragni, ostrzał waszych towarzyszy nie wystarczy. Zbliżacie się, a wrogowie są coraz bardziej zdeterminowani by was ustrzelić.

[ Njambe NGoma ]
Dotykam monetami podniebienia i przymykam oczy pokonując jednym susem kolejne metry.

Otwieram oczy, a w nich żar.

Niechaj głupi plugawi ludzie umrą. Tako rzecze Papa Legba!

[ Ragni ]
No to trzeba improwizować.
-Rzucę beczkę, a ty ją podpal jak możesz, kiedy będzie przy palisadzie! - mówię do szamana po tym jak zacznie palić chaośników.
Rzucam na bok pochodnię i z rozbiegu ciskam beczkę jak najdalej, najlepiej aby wylądowała pod palisadą.
-Teraz! - wołam kiedy bomba będzie z najlepszym położeniu.

[ Mistrz ]
Ogień z oczu NGomy spopielił dwóch strzelców z piszczałami. Płomienie bezlitośnie wykorzystały proch i wybuchowe kule, potęgując rany i zawieruchę. Pozostali schowali się za palisadą.

Ragni cisnął beczkę pod palisadę i rzucił pochodnię na bok dokładnie w momencie, gdy zdychali wygnańcy. I beczka roztrzaskała się, rozsypując proch po ziemi.

[ Ragni ]
-Kur.. trudno.
Chwytam pochodnię i rzucam nią w kopczyk prochu. Może jeszcze podziała. Mówię szamanowi aby podpalił wzrokiem proch jeżeli nie uda się pochodnią.

[ Njambe NGoma ]
Zatrzymuję ręką krasnoluda i wpycham do ust kolejne dwa miedziaki. Skupiam wzrok na prochu. Wyobrażam sobie płomienie liżące ziemię dookoła niego. Tak. Żar wewnątrz mnie... żar w głowie... tak gorąco, że wystarczyło by wymusić we mnie łzy. Te jednak szybko wysychają na ciemnej twarzy.

[ Mistrz ]
Pochodnia i kolejne ognie z oczu osiągnęły swój cel. Eksplozja ognistego prochu wystarczyła by naruszyć strukturę częstokołu i osmalić deski i pale. Część nawet zaczęła się tlić.

Kolejna salwa z góry szybko was ocuciła. Trzy hakownice wypaliły. Z palisady zeskoczyło kilku buszmenów. Jeden z dmuchawką, jeden z dwuręczną drzewcową procą, jeden z puklerzem i krótką włócznią. Idą na was.

[ Njambe NGoma ]
- AAAAAAAAAAAIIIIIIIIIIIIIIII

Ujmuję pewniej włócznię i wkładam kolejne monety na język. Korzystam z jeszcze nie wygasłego żaru i posyłam kolejną wiązkę w południowca z dmuchawką.

[ Ragni ]
-Stań za mną! - mówię do szamana - I przysmarz im dupska!
Zdejmuję z pleców tarczę i odpinam od pasa buzdygan. Wykorzystam wielką norsmeńską tarczę, aby osłonić siebie i szamana przed pociskami. Jak podbiegnie ten bambus z dzidą to dostanie pałą w ryja.

[ Mistrz ]
Na tarczy roztrzaskały się wrogie pociski. Dzikus z dzidą podbiegł i pchnął, lecz krasnolud sparował cios tarczą i trzasnął go potężnie buławą. Cios skruszył kości twarzy i natychmiast zabił pigmeja.

NGoma spopielił tors przeciwnika z dmuchawką. Zaraz potem kolejny kamień z procy rozbił się na tarczy. Następnie, Południowiec padł ze strzałą w gardle.

Z palisady spadło dwóch wygnańców z hakownicami, nadźganych strzałami jak jeże. Trzeci padł na zaostrzone pale i zginął nabity na własną osłonę.

Dołączyli do was inni. Norsmeni, Eboni i Imperialni.

- Dość tego! - warknął jeden z Norsów w łamanym Reikspielu - Wy wysadzać płot i rąbać!

[ Njambe NGoma ]
- Ndiya! HAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHA!

Wybucham szaleńczym, gardłowym śmiechem.

- MCHAWI KUSINI! - wołam - IDĘ PO CIEBIE!

Zaczynam stukać drzewcem włóczni o ziemię niecierpliwiąc się. Niech krasnolud się pośpieszy z wysadzaniem. Jeśli trzeba pomagam mu mocą ducha.

[ Ragni ]
-Ej! Starczy ich dla nas wszystkich kolego! - odparowałem.
Teraz trzeba było przebić się przez cholerne drewno. Na szczęście proch zrobił już większośc roboty. Tera norsmeni swoją siłą powinni powyrywać pale i cisnać nimi w pigmejców.
-Dobra słuchać uważnie...!
Każę pilnować tym z bronią zasięgową murów, abyśmy nie mieli niemiłej niespodzianki. Resztę komenderuję jak mają rozwalać palisadę. Najlepiej chyba wyrwać obluzowany pal i nim jak taranem w pozostałe.

[ Mistrz ]
Zza palisady wrogowie ciskają pociskami. Jeden był klasycznym granatem który eksplodował i sypnął chmurą odłamków. Drugim była petarda rozsiewająca siwy dym. Trzecim worek Południowców ze sproszkowanymi purchawkami, dławiący i duszący. Czwartym i ostatnim arabskie gliniane naczynie z łatwopalną substancją naptha (zwaną również naffa) która buchnęła ogniem i nie chce zgasnąć.

Udało wam się jednak wkrótce obalić palisadę i wedrzeć się do środka. Wy dwaj starliście się z grupką dzikusów którzy zbiegli z kładek przy palisadach. Oni ciskali pociskami. Są to zwyczajni plemienni, z pewnością nie wojownicy... lecz zostali zmuszeni do walki. Przewodzi nimi młody mchawi. Uczeń.

[ Ragni ]
-Ten co dowodzi jest mój!

Wpierdalam się chamsko w dzikusów wymachując buzdyganem. Moim celem jest Ten Który Popędza. Dostanie pałą w ryja to nie będzie taki cwany!

[ Njambe NGoma ]
- Ha! Myślicie, że złe mojo was opętało!? AAHAHAHAHAHAHAHAHAHA! Ogoun jest po mojej stronie, a Papa Legba zatańczy na waszej mogile!

Wkładam do ust kolejne dwie monety. Wzbudzam w sobie po raz kolejny żar. Rzucam go wpierw na najbliższego obok uczniaka. Jeśli ktoś podejdzie, dostanie włócznią.

[ Mistrz ]
Ogień Zemsty wywarł pewne wrażenie na niedouczonym mchawi (4). Zagrabiona z podróżnika skórznia, kolczuga i lata hartowania zniosły jednakże większość mocy zaklęcia.

Ragni, zaszarżowałeś na rannego szamana i pierdolnąłeś go obuchem prosto w lewicę, gruchodząc ją straszliwie i wykręcając na drugą stronę (18). Ze strzaskaną i rozpadającą się całą ręką, wróg padł, wrzeszcząc i zdychając w kałuży własnej krwi.

Pozostali byli przerażeni, ale walczyli. Żaden z nich nie poszedł na całość i żaden z nich nie dał rady trafić ze strachu przed wami.

[ Njambe NGoma ]
- MUAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA - przerywam by przełknąć ślinę - MUAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA.

Kolejne dwie monety i kolejne zielone płomienie tryskające z oczu w stronę jednego z walczących (Szpieg).

[ Ragni ]
Pałuję dzikusów ile wlezie. Jeb jeb jeb.
-Żryjcie krasnoludzką stal pokraki! A masz gnoju! - drę się okładając przeciwników buzdyganem.

[ Mistrz ]
Kolejne płomienie z oczu i razy buzdygana zmiotły szpiega i cholernie ciężko raniły zwiadowcę. Ten próbował się odciąć na krasnoludzie, srodze pudłując. Kowal wykorzystał zaabsorbowanie krasnoluda pojedynkiem i trzasnął go młotem w lewą nogę, lecz cios rozszedł się po pancerzu i wytrzymałości brodacza.

Znachor pisnął przeraźliwie i zaszarżował na szamana i pizdnął go pałką w łeb potężnie, lecz ten zbił cios drzewcem włóczni. O włos.

Wrócił im animusz mimo śmierci kolejnego towarzysza. Wykrzykują bluźniercze modły do swego bożka.

[ Njambe NGoma ]
Szczerzę pożółkłe zęby do znachora i uderzam go włócznią klekocząc zwieszonymi z ramienia czaszkami.

[ Mistrz ]
Chlasnąłeś dziada włócznią w prawicę mocno (7). Ten spróbował skontrować, lecz z łatwością odchyliłeś się od mknącej pałki.

Ragni wyjebał buzdyganem w klatę zwiadowcy, gruchocząc mostek i czyniąc szybką śmierć (4). Buszmen prychnął krwią z ust i padł martwy na ziemię. Drugi cios poszedł w łeb kowala, ledwo trafiwszy, i był zaiste silny (9), grzmocąc żuchwę i wybijając parę zębów.

W odpowiedzi, kowal zamachnął młotem w prawicę Ragniego, lecz ten sparował potężny cios tarczą, aż poszły drzazgi. Znachor machnął pałką z wrzaskiem, lecz i tym razem uchyliłeś się sprawnie.

[ Njambe NGoma ]
Łapię Znachora szybkim chwytem za tył głowy by przybliżyć się do niego i zaglądam mu głęboko w oczy. Niech ujrzy tlący się w moich płomień zemsty. Niech go wypali od środka. Niech kona w akompaniamencie mojego śmiechu!

Tak ojcze! Słyszę cię! Papa Legba utka dziś swe laleczki!

[ Mistrz ]
Płomienie wystarczyły, by wypalić duszę i żywot skrzeczącego z bólu znachora (7).

Ragni zawinął ostro buławą dwa razy nim trafił wreszcie kowala w lewicę, a ciosu tego głupiec nie sparował i zapłacił za to zaiste śmiertelnie - ręka została w całości zgruchotana, tak jak u poprzedniego Południowca.

Bez żadnych ran rozbiliście tą grupę wrogów, w tym groźnego magika. Pozostali ze znikomymi stratami uporali się ze swoimi przeciwnikami, opanowali tą sekcję częstokołu oraz bramę, ubijając kmieci i wygnańców. Ruszyliście wgłąb wioski, gdzie czekali wojownicy oraz Malalici.

Bitwa o wioskę Południowców rozgorzała w najlepsze. Między chatami, w tunelach, obok namiotów i szałasów. I tutaj natrafiliście na poważny opór. Wojownicy buszmenów i Malalici z dalekiego, mroźnego południa dają wam odpór.

Wespół ze Schwarzem penetrujecie jeden z tuneli.

Schwarz idący na przedzie krzyknął ostrzegawczo. Z tunelu wypadły trzy strzały, trzy dziryty i kamień z procy. Dwóch Ebonów i jeden Landsknecht idący z wami padli naszpikowani niczym jeże. Z ciemności wyskoczyli trzej pigmeje z krótkimi włóczniami, procarz i trzech łuczników z pałkami i nożami.

[ Njambe NGoma ]
Ogounie przemów przeze mnie.

Otwieram usta by spłynął z nich język nie znany nikomu prócz tym co stąpają w zaświatach.

- Frymëzojnë fuqinë e zemrat tona. Inspire forca e armëve tona.

Rzucam się następnie z włócznią do przodu.

[ Ragni ]
-RRRRRRRAAAAAAAAGGGGGGGEEEEE!
Wydarłem się i ruszyłem na przód w szarży z tarczą nastawioną na zbicie ewentualnie nadstawionej włóczni. Postanowiłem zwyczajnie stratować pierwszego lepszego pigmeja.

[ Mistrz ]
Ragni zbił cios włóczni i zgruchotał buławą żebra jednego z wrogów i podeptał go, biegnąc dalej. NGoma tym razem nie osiągnął dość mocy zaświatów by wykonać zaklęcie.

Schwarz postrzelił procarza w twarz z pistoletu i uciął szybkim cięciem łeb jednemu z włóczników. Ostatniego przebił na wylot cios NGomy.

Łucznicy dźgają nożami i biją pałkami w tarczę Ragniego. Nadchodzą kolejni przeciwnicy. Jakiś guślarz oraz mutant.

[ Njambe NGoma ]
- AAAAAIIIIIIIIIIIIII!

Wydaję z siebie okrzyk zadowolenia zamykając na moment oczy. Gdy podnoszę powieki oczy dosłownie zapalają się zielonym ogniem, który kieruję w guślarza. Jeśli trzeba poprawiam włócznią.

[ Ragni ]
-GRALIŚCIE KIEDYŚ W SNOTBALLA?!

Krasnolud znowu się rozpędził roztrącając przeciwników, ale tym razem nie zadał ciosu. Tym razem z rozbiegu skoczył na mutanta aby go zgruchotać swoją masą.

[ Mistrz ]
Ragni roztrącił przeciwników i obalił mutanta, wbijając się w niego z bara, aż wypuścił swoją pałkę i padł na klepisko oszołomiony.

Płomienie z oczu NGomy wystarczyły, by spopielić nogę guślarza (10), zanim ten zaczął czarować.

Schwarz doskoczył do łuczników i zachlastał jednego z nich szybkimi ciosami rapiera i lewaka.

[ Njambe NGoma ]
- HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA!

Przeciągły gardłowy śmiech wznoszę wysoko by poleciał daleko wzdłuż tunelu. Niechaj moi wrogowie wiedzą, że jeszcze dziś Papa Legba zrobi z nich swoje kukiełki.

Ściskam mocniej włócznię i doskakuję do mutanta próbując go przybić do klepiska.

[ Ragni ]
-Kij... Buzdygan ci w oko!
Wymierzam cios w twarz mutasa, po czym rzucam się na najbliższego przeciwnika.

[ Mistrz ]
Cios NGomy przyszpilił lewą nogę mutasa do klepiska (4). Zaraz potem spadły na niego razy buławy krasnoludzkiej (5, 8), gruchocząc ścierwusowi czaszkę i żebra.

Schwarz zbił lub uniknął ciosów łuczników i przeszedł do kontrataku, jednemu otwierając brzuch i szyję rapierem, drugiemu wbijając lewak w mózg poprzez oko. Obaj padli martwi.

Ruszyliście dalej, zostawiając dogorywających we własnej krwi i ekskrementach. Dotarliście do jakiejś małej sali która służyła za loch dla pochwyconych podróżników. Czuć tu smród fekaliów, krwi i strachu. Zaskoczyliście grupę gotujących się do walki zwyrodnialców, którzy kiedyś mogli być Południowcami...

[ Ragni ]
Ruszyłem naprzód natychmiast. Tarcza na przód pała uniesiona wysoko do ciosu. Cichy bieg zakończony potężnym atakiem na zwierzoczłeka numer dwa, jednak zamiast z góry, cios wyprowadzam od dołu.

[ Njambe NGoma ]
- Haaaaaaaaaa!

Wyskakuję z tunelu równo na obie nogi i z płonącymi oczodołami. Uderzam zielonym ogniem w pierwszego zwierzoczłeka.

[ Mistrz ]
Pierwszy ze zwierzoludzi dostał magią NGomy w korpus (4). Mutant otrzymał zaiste potężny strzał w brzuch z pistoletu Schwarza (11). Ragni zaszarżował na ostatniego sprawnego przeciwnika i grzmotnął mu w żuchwę od dołu swą buławą (8).

Schwarz ruszył na wijących się z bólu, oszłomionych wrogów i pacnął mutanta rapierem w czoło (9). Głupiec zalał się krwią, zbaraniał i padł na plecy jak kłoda.

[ Njambe NGoma ]
Moje oczy jeszcze nie zgasły. Raz jeszcze obdarzam płonącym wzrokiem zwierzoczłeka z włócznią szczerząc zęby w uśmiechu i podchodząc bliżej. Na bębenkach zawieszonych u pasa zaczynam wygrywać rytm tanca śmierci.

[ Ragni ]
Warknąłem tylko z satysfakcją.
Wyprowadziłem cios tarczą i poprawiłem buzdyganem.

[ Mistrz ]
Kolejne płomienie ogarnęły korpus kozioluda (6). Drugi zwierzoczłek okazał się być cwańszy. Szybko ogarnął się z szoku i sparował swą tarczą oba krasnoludzkie ciosy.

Pierwszy zwierz rzucił się z rykiem na NGomę, lecz ten z łatwością uniknął grotu jego włóczni. Drugi próbował pacnąć krasnoluda w czoło swoją maczetą, ale ta z brzękiem odbiła się od okuć tarczy.

Schwarz zaatakował włócznika od tyłu, dźgając go trzy razy rapierem w plecy (9, 8, 2). Krwawiący, podziurawiony jak sito, padł martwy.

[ Ragni ]
-Ożeszty!
Krasnoludy są wredne.
Więc kopnąłem gnoja w nogę.
A potem poprawiłem pałą.

[ Njambe NGoma ]
Chichocząc wskakuję na martwego zwierzoczłeka i zaczynam tańczyć na jego jeszcze ciepłym truchle wyszczekując kolejne słowa w języku duchów i uderzając miarowo na wysokich tonach bębenków.

Taniec śmierci.

[ Mistrz ]
Kopnięcie było na tyle silne by podkute obuwie zdarło skórę z goleni (2). Borsukolud zawył z boleści. Wycie przerwał celny cios łamignatem w brzuch, który z pewnością rozpękł nerkę, wątrobę czy cokolwiek ta bestia miała (4). Padł na podłogę, rzygając krwią.

Schwarz przeładował pistolet. Odczekaliście parę chwil. Nie nadszedł żaden wróg. Najwidoczniej wycięliście wszystkich w tych tunelach i salach.

[ Ragni ]
Odpiąłem od pleców antałek z gorzałką i kufelek. Nalałem sobie siedząc na truchle zwierzoczłeka i łyknąłem.
-Czeka nas jeszcze trochę roboty.. chce ktoś? To Szał Podróżników! Gorzałka prosto z Gór Szarych!

[ Njambe NGoma ]
- AI!

Kończę taniec zeskakując zgrabnie z truchła i kucając przy ziemi w tym samy ruchu. Obserwuję tunel przed nami. Podnoszę do ucha pęk czaszek.

- Przodkowie mówić że my dobrze walczyć.

Zamykam oczy. Niechaj przodkowie mi podpowiedzą gdzie są tchórzliwe mchawi ludu południa.

[ Ragni ]
-NGoma? A może ty i twoi przodkowie byście się napili?

Dokańczam swoją porcję trunku.

-A wy kapitanie? Tak troszkę na odpoczynek.

[ Mistrz ]
Schwarz odmówił, a co więcej, pogonił was do dalszej walki. Przodkowie NGomy przemówili i po wyjściu z tuneli skierowaliście się między płonące chaty i namioty.

Znaleźliście paskudną scenę. Kilku zarąbanych i spalonych napastników otaczało istną menażerię Malalitów - Maledictora, pośledniejszego czarorzucia Chaosu; Demonicznego Chochlika będącego jego chowańcem oraz Wojownika Chaosu pobłogosławionego przez Malala wizerunkiem jego demonów.

Oparliście się panice. Schwarz wycelował i wypalił z pistoletu w pseudo-demona, bezbłędnie trafiając w nogę i przebijając płytowy pancerz (3).

Chochlik z jazgotem przypominającym chichot, podleciał do Ragniego za pomocą lewitacji i uderzył go pazurami, mijając jego twarz o włos i wyszarpując kilka włosów z jego brody.

Wojownik z rykiem demona zaszarżował na Schwarza który ledwo zdołał zmienić broń i zrobić zastawę, lecz mimo to przyjął cios korbaczem. Potężny cios prosto w głowę (7).

Czarorzuć wykonał plugawe Splatanie Magii i zarzucił prostym czarem na szamana. Zmuszony był skorzystać w tym celu ze składnika by osiągnąć dość mocy. NGoma odparł jednakże to zaklęcie.

[ Njambe NGoma ]
- Ha! HAHAHAHAHAHA! Vizuki mnie chronią plugawy robaku! Niechaj łono twej kobiety zamieni się w gniazdo pijawek!

Moje oczy zapalają się gorejącym płomieniem. Postępuję kilka kroków ku złemu mchawi i posyłam w jego stronę ogień zemsty.

[ Ragni ]
-O ty mały gnojku.. zobaczymy co powiesz jak NGoma twojemu kumplowi dupę przypali!

Jednak aby być pewnym że zły czarownik nie zdoła zrobić jakiejś wrednej rzeczy odsuwam się od chochlika i ciskam buzdyganem w Maledictora po czym dołączam do walki z wojownikiem chaosu.

[ Mistrz ]
Płomieniste oczy njambe spopieliły lewicę plugawego Chaosyty. Padł martwy. W trupa grzmotnął jeszcze buzdygan krasnoluda. Chochlik zawył ze wściekłości i rozpaczy za swym mistrzem.

Zaraz potem krasnolud trzasnął krańcem norskiej tarczy wojownika w kolano, sprawiając mu ból (1).

Schwarz wykonał trzy ciosy rapierem, z czego dwa ześlizgnęły się po pancerzu na ręce i drzewcu korbacza. Jeden cios przekłuł pancerz na torsie (3). Cios lewakiem spłynął z brzękiem po pancerzu.

Demon nie zamierzał próżnować i rzucił się na plecy krasnoluda, szarpiąc pazurami, lecz kolczuga wytrzymała.

Wojownik znów zawinął korbaczem, rozdając po równo ciosy kapitanowi i Strażnikowi Gór (10, sparowany). Kapitan zawył z bólu i wypuścił z rąk swoje bronie, po czym złapał się za obite prawe przedramię.

[ Njambe NGoma ]
- AAAAAAIIIIIIIII!

Słyszę cię ojcze. To zły duch, który przybrał cielesną postać. Taki, który sprawił, że spoczywasz na Wzgórzu Płaczącego Kurhanu.

Rozpalam ogień zemsty i podchodząc do chochlika uderzam w niego ogniem.

[ Ragni ]
-Niiieeeee! WWWWRRRAAAAGHHH!
Wyszarpuję zza pasa mój Nóż Strażnika Gór wz Wypruwacz i wbijam go w chaośnika. I przeciągam aby go wypróć. A jak nie da rady ty wyszarpuję i jeszcze raz wbijam! Nie będzie mnie tutaj gnój kapitana lał!

[ Mistrz ]
Płomienie szamana spopieliły wrzeszczącego chochlika w całości (18) i odesłały jego rozpadające się truchło z powrotem do Domeny Chaosu.

Pierwszy cios noża spłynął po pancerzu chaośnika, ale za drugim Ragni skoczył wzwyż, uwieszając się nogami i rękoma wrogiej zbroi, po czym wbił nóż w szparę w hełmie (11). Wróg ryknął, zatoczył się i padł na plecy pod ciężarem krasnoluda. Syn Gragniego dobił skurwiela, pchając ostrze głębiej, przekręcił i wyszarpnął razem ze strugą cuchnącej, czarnej krwi.

Schwarz pozbierał swój oręż i zatoczył się do tyłu, przeładowując pistolet.

- Ruszajcie... dalej... nie dam rady. Daj mi tej gorzały.

[ Ragni ]
-Aye aye!
Zostawiłem mu cały antałek oraz trochę czystych szmat z mojego odzienia na opatrzenie ran...
-Niech Valaya ma was w opiece kapitanie...
Pomogę mu jeszcze szybko zrobić lekki opatrunek.
-Chodź Ngoma... Musimy dokończyć robotę.

[ Njambe NGoma ]
Podchodzę tanecznym krokiem do wazuki cudzoziemców. Kładę rękę na jego ramieniu (tym zdrowym).

- My walczyć dzielnie. Razem uderzyć jak lwica na zaskoczone stado gazeli. Ndiya! Człowiek północy z naszym kajiji być zdrowy.

Wskazuję sękatym palcem na wrogiego mchawi.

- Ostatni dech mchawi to pierwszy dech człowieka północy.

Potrząsam włócznią i kieruję się w stronę dalszych walk. Czas znaleźć więcej dusz dla papa Legby.

[ Ragni ]
Zgarniam po drodze mój buzdygan. Załadowuję też kuszę i wycieram nóż, po czym chowam go za pas. Ruszam z szamanem.

[ Mistrz ]
Udaliście się do centrum wioski. Trwają tutaj już zażarte walki. Grupa elitarnych wojów wraz z wodzem wioski próbuje odeprzeć atak na jakiś płonący szałas wodzowski. Otoczyli ich Norsmeni.

Zauważacie też kilka postaci które próbują wymknąć się ze skazanej na zagładę wsi. Przodkowie mówią, że to mchawi tych węży.

[ Njambe NGoma ]
- Ha! - wskazuję palcem na uciekających - podłe robaki!

Rzucam się biegiem w ich stronę. Nie umkną mej włóczni jako że prowadzi ją siła duchów. NDIYA!
Szarżuję na pierwszego z nich.

[ Ragni ]
-Na.. na... NAPIERDALAĆ!! - wydarłem się.
Szarżuję ile sił w krasnoludzkich girach. Gnoje! Pomszczę mojego niziołka!

[ Mistrz ]
Włócznia zdała swój egzamin i przebiła nogę przeciwnika (8). Zaraz potem na rannego wpadł Ragni, gruchocząc mu drugą buzdyganem. Przeciwnik rozpadł się z obrzydliwym plaśnięciem.

Wtedy właśnie zobaczyliście, że to nieumarli. Zombi. Opanowaliście napływ strachu w waszych umysłach. Truposze idą na was. Jeden tnie długim, myśliwskim nożem, drugi wielkim tasakiem. Nóż padł na okucia tarczy krasnoluda, ale tasak opadł prosto na klatę Ebona (6).

Szaman zachichotał wściekle i zaczął Splatać Magię, co wyszło mu snadnie. Do ust wsadził se dwa miedziaki i bez problemu zmaterializował Ogień Zemsty z oczu, który posłał w tors Ragniego - lecz płomienie o włos nie przeżarły się przez skórznię pod kolczugą.

[ Njambe NGoma ]
- Ty! - wskazuję dłonią szamana - Bój się!

Wzywam vizuki by napełniły strachem serce wrogiego mchawi.

[ Ragni ]
Jestem niczym Ironbreaker! Ochraniam towarzyszy, a tłuczenie mnie to jak tłuc w kowadło! Prędzej stępisz broń niż mnie zadraśniesz! I uważaj aby to kowadło nie spadło na ciebie!
Wpakowuję dwa ataki w tego zombiaka co zaatakował szamana.

[ Mistrz ]
- Ciebie? - prychnął mchawi pogardliwie, całkowicie ignorując Maskę Strachu która spłynęła na twarz njambe - AHAHAHAHAHAHAH!

Potrząsnął kościaną grzechotką i w jej takt zatańczył wokół własnej osi.

Dwa potężne razy buzdyganem zgruchotały rękę (6) i żebra (8) pieprzonego zombiaka, który rozsypał się na kawały zgniłego mięsa. Drugi ciachnął Ragniego nożem w plecy, lecz chybił sromotnie.

- Inaweza ya roho mate wewe! - krzyknął szaman w języku Ebonów i spróbował spleść magię, nadaremne. Korzystając z monet, próbował rzucić Ogień Zemsty, lecz płomienie w oczach zamigotały i zgasły.

[ Ragni ]
-Masz kolejną szansę. Ej ty tam! Mutant cię w dupę zapychał! - zawołałem pod adresem wrogiego szamana lejąc ostatniego zombiego.

[ Njambe NGoma ]
- Hahahahahahahahaha! - wybucham śmiechem wskazując sękatym palcem na mchawi - vizuki srają na twoje oczy! Hahahahahahahahahaha!

Przejeżdzam ręką po brzuchu zbierając ściekającą z rany krew i smakuję z szaleńczym uśmiechem. Zamykam oczy delektując się i otwieram je nagle posyłając zielony płomień w stronę głupiego mchawi.

[ Mistrz ]
Dwa ciosy łamignata w obie ręce solidnie poraniły zombi (7, 2). Ten spróbował się bezskutecznie odwdzięczyć swoją maczetą.

Szaman oberwał mocno w rękę płomieniami (8) i zawył z bólu. Zaklęcie jednak sprowadziło na NGomę klątwę złych duchów które wyssały mu część mocy (-1 Mag na 2 minuty).

Magiczny pojedynek na Ognie Zemsty trwał. Tym razem mu się udało. Płomienie poparzyły prawicę Ragniego boleśnie (5).

[ Ragni ]
Wykrzywiłem się z bólu i zdzieliłem pałą zombiaka.
Jeżeli nie będzie trzeba poprawiać ruszam na szamana z złowróżbnym wyrazem twarzy którego nie powstydziłby się piec hutniczy z czeluści Karaku Osiem Szczytów.

[ Njambe NGoma ]
Machnąłem kilka razy włócznią w powietrzu jakby odganiając muchy. W rzeczywistości odganiam wrogie duchy. Nie ma jednak sensu spopielać tego mchawi. Ruszam biegiem w jego stronę by uderzyć go włócznią.

[ Mistrz ]
Cios wekierą zgruchotał prawicę zombiaka, powodując, że stał się bardziej martwy niż wcześniej (5).

Pozbawiony swych ochroniarzy, szaman przestał być taki odważny. Szczytem jego niepokoju było udane pchnęcie włócznią w żebra, które zgotował mu njambe (5). Mchawi kusini syknął z bólu i machnął na odlew pałką, uderzając NGomę w brzuch (1).

[ Njambe NGoma ]
- Uch...

Zginam się w pół, ale tylko po to by nabrać impetu uderzenia włócznią ściskaną teraz oburącz. Wbiję mu grot w brodę albo w szyję, albo przebiję jego serce!

[ Mistrz ]
Spróbował zbić grot włóczni swą pałą, co mu się na szczęście nie udało. Grot przebił mu podgardle i zdruzgotał podniebienie (3). Szaman prychnął krwią, zadygotał i zwiotczał na ostrzu.

[ Ragni ]
Najwyraźniej wrogi szaman nie jest zbyt dobrym wojownikiem.
Dopadam wraz z szamanem do szamana i pałuję dziada niczym strażnik miejski w Marienburgu pałuje złodzieja którego przyłapał na wykradaniu drobnych z kieszeni.

[ Njambe NGoma ]
- Ha!

Zaczynam tańczyć prowadząc nabitego na włócznię szamana... a w zasadzie wlokąc go za sobą.

[ Ragni ]
Ruszam za kapłanem. Prowadzę go do kapitana. Jak po drodze będą jeszcze chaośnicy to dostaną nagłą szarżę w ryja

[ Mistrz ]
Odnaleźliście Schwarza, a w zasadzie to on was odnalazł na czele grupy Landsknechtów i Ebonów. Norsmeni uporali się z pozostałymi Południowcami i zdobyli czerep wodza plemienia.

Dzisiaj ludzie Schwarza i lud Ntkasi obłowili się mimo sporych strat w ludziach. Wioska została splądrowana i spalona do gołej ziemi. Chaośnickie truchła i ich dobytek także. Zdobyto mnóstwo niewolników na targi w El-Kalabad i do robót we wsi Ntkasi.

Po zwycięskim powrocie zajęto się leczeniem rannych, grzebaniem zmarłych w kurhanach po uprzednim spaleniu na pogrzebowych stosach oraz poświęcaniu umierających lub ciężej rannych niewolników w krwawych rytuałach Ebonów i Norsmenów. Halldor Fridriksson ozdrowiał. Klątwa złych duchów znikła po śmierci wrogiego szamana.

Następnego dnia, ludzie Schwarza byli gotowi na następny punkt wyprawy.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 30-03-2014, 21:45   #44
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Tlaqua

Tlaqua

[ Mistrz ]
Ekspedycja wróciła do Sudenburgu, prowadząc ze sobą wiele łupów, niewolników oraz Ebonów z różnych plemion (nie tylko Ntkasi) którzy zdecydowali się służyć pod Schwarzem na wyprawach. Jednym z nich był NGoma, którego przodkowie chcieli zobaczyć świat.

W El-Kalabad i Sudenburgu sprzedano część towarów z sawann i buszów oraz wszystkich niewolnych. Kufry i ładownie na galeonie zaczynały się wypełniać, aczkolwiek zostało tam miejsce dla celu całej Drugiej Wyprawy.

Łupów z miasta Tlaqua.

Vast, wypełniony najemnikami z ludów Ebon, Południowców i Arabii oraz wcześniej obecnymi Norsmenami, Marienburgczykami i Imperialnymi ruszył ponownie na wody Zatoki Medes, tym razem jednak odbijając na południowe wybrzeże. Tam, według map i słów tubylców, jest miasto w dżungli. Miasto mitycznych Jaszczuroludzi. Tlaqua.

[ Ragni ]
-... jest tam tak zimno w pewnej porze roku że woda zamienia się w kryształ, nazywany lodem. - opowiadam szamanowi o Starym Świecie - Góry są tak wysokie, że ich wierzchołków nie widać, a lasy tak wielkie jak wasze sawanny.

Co jakiś czas przerywam opowieść aby popić łyczek rumu. Zwykłego. Moją gorzałkę zostawiam na specjalne okazje.

[ Njambe NGoma ]
Stoję przy burcie wdychając niesamowicie słone powietrze dużej wody. Patrzę z nieschodzącym z twarzy uśmiechem na okolicę.

Ndiya. Słyszę was. I ciebie ojcze - dotykam pierwszą czaszkę i przekakuję palcami po kolejnych wybijając specyficzny rytm - i ciebie matko. I ciebie wuju. I ciebie siostro. I ciebie dziadku. I ciebie babko. I ciebie pradziadzie. I ciebie prababko. Słyszę waszą radość. Słyszę wasze westchnienia. Wielki świat-woda i wielka woda-świat są zaparawdę przepiękne.

Zaczynam skupiać uwagę na tym co mówi niski człowiek. To ciekawe że wyrósł taki niski i taki szeroki. Jak głaz na polanie.

- W krainie vizuki również być zimno. Ale tu - dotykam klatki piersiowej - jak zwać twoje ludzie?

[ Ragni ]
-Tu? Chodzi Ci o to co pompuje krew i robi tak.. babum - naśladuję odgłos serca - W mowie ludzi to się nazywa serce. W mowie mojej rasy to się nazywa [odpowiednie słowo, poszukam w Stone and Steel może tam będzie].

[ Njambe NGoma ]
Kręcę przecząco głową.

- Znam słowo serce. Ja mówię o czymś głębszym. Dusza. Pytałem jak zwać twój lud, boś inny niż człowiek.

[ Ragni ]
-A... to na przyszłość. Jestem krasnoludem - powiedziałem bardzo wyraźnie - W języku Krasnoludzkim, który nazywa się Khazalid, dusza to [dusza].

[ Njambe NGoma ]
Kiwam głową.

- Czy jesteś zdrowy?

[ Ragni ]
-Oczywiście... czemu pytasz?

[ Njambe NGoma ]
- Moi przodkowie mówić, że ty dziwny. Słabo widać ty.

[ Ragni ]
-W sensie że ja nie jestem duży? Co dokładnie masz na myśli?
Broda mi się zjeżyła. Spokojnie... on po prostu nie jest uświadomiony.

[ Njambe NGoma ]
Kręcę głową. Wskazuję czaszki.

- Ojciec mówić że ty być słabo kuona. Że ciebie nie widzi dobrze jak widzi on on i on.

Wskazuję kolejnych marynarzy.

- jakby asiyeonekana

[ Mistrz ]
Waszą rozmowę przerwało jakieś zamieszanie. Jeden z młodszych żeglarzy wypuścił z rąk linę która kontrolowała zwijanie żagla. Cała praca poszła na marne a płótno się zaplątało. Od razu zareagował pierwszy oficer. Stał blisko was więc usłyszeliście wrzaski wystarczająco wyraźnie.

- Leathcheann diabhal! Nawet zafajdanej liny nie umiecie trzymać?! Wam do szczurów lądowych a nie na morze! Kurważ wasza mać! Three-damned arseholes screw'd be t'ogres! Zapierdalać mi z tym! Za ćwierć świecy ma to być gotowe bo ja flay thee skin alive!

Spojrzeliście na pierwszego oficera. A w zasadzie na nią. Fenomen. Kobieta na pokładzie. Kobieta dowodząca statkiem pod nieobecność kapitana. Z tego co wiecie, nazywają ją Eillin O'Caillan i pochodzi z Albionu.

- A wy na co się gapicie?

[ Ragni ]
-Nieźle panienka dałą czadu temu marynarzowi - gwizdnąłem i szepnąłem do szamana - Staraj się jej nie drażnić. Jest niezwykle wojownicza jak na kobitę.

[ Njambe NGoma ]
Szczerzę zęby do kobiety. Zaczynam lubić białe kobiety.

- Ty być dobra.

[ Mistrz ]
- Taaa? - oparła dłonie w skórzanych, ciężkich czarnych rękawicach o biodra - Zaraz dam wam czadu. Pomagać temu fajtłapie! Wyglądacie na tęgich, panowie "awanturnicy", a opierdalacie się cały rejs!

[ Njambe NGoma ]
Przekrzywiam głowę na bok.

- Tęgich? Ja nie znać co ty mówić.

Patrzę na swoje wychudzone i wysuszone przez słońce i brak wody ciało. Nie żebym rozumiał o co jej chodzi. Patrzę pytająco na krasnoluda.

[ Ragni ]
-Jej chodzi o to że my jesteśmy silni. I zarzuca nam nie robienie niczego pożytecznego przez całą podróż. Dlatego każe nam pomóc tamtemu co puścił linę.
Przełożyłem słowa panienki O'Caillan na prostszy język.
-Jak to się opierdalamy? Uczę go, aby rozumiał co się do niego mówi.

[ Mistrz ]
Nachyliła się ku krasnoludowi, mrużąc z wściekłości oczy. Zabawnie to wyglądało.

- "Panienka" to ty se możesz do jakichś dziewek w kieckach mówić. Zająć się czymś pożytecznym albo wypieprzać z mojego pokładu.

Poszła strofować innych.

- Harda kobieta. I do tego piękna. U nas się takie ceni. - powiedział jakiś Norsmen, podchodząc do was w chwilę potem. Najwidoczniej przysłuchiwał się. Zdjął hełm i okazało się, że to Halldor - Ty jesteś NGoma? Wy zarąbaliście tego szamana co mnie przeklął?

[ Ragni ]
Warknąłem gniewnie jak już sobie poszła.
Skinąłem głową norsmenowi i przyglądam się ukradkiem pani bosman. Przełożyć taką przez kolano i wlepić parę tęgich klapsów po tyłku to zrozumie co to zwrot grzecznościowy.

[ Njambe NGoma ]
Kiwam głową po raz kolejny tego dnia. Obserwuję jeszcze przez chwilę jak kobieta odchodzi, po czym przenoszę wzrok na śniadego mężczyznę.

- Ja nabić jego głowa na mkuki i odczynić taniec kifo. Papa Legba zrobić z niego swoja kukiełka, a ty być zdrowy... U nas kobiety są uległe. Ja lubić ta biała kobieta. Harda.

[ Ragni ]
-Ta.. Harda jak kamień. Prawie jak krasnoludzka kobita. Tylko że one doceniają jak ktoś grzecznie się do nich odzywa.

[ Mistrz ]
- Po co komu grzeczności? Życie to przygoda, krasnoludzie. Każdy ma tyle, ile sam sobie weźmie, więc bierz ze świata co twoje i nie oddawaj. Stawiaj swoje życie na szali i rzucaj wyzwanie dzikim ziemiom, morzu i złym bożkom. Łup, morduj, chlej i chędoż. To życie człeka wolnego.

[ Njambe NGoma ]
- Chędoż?

Patrzę pytająco na Norsmena.

[ Ragni ]
Wzruszam ramionami.
-Wolny człowiek, ale nawet wolny krasnolud ma zasady. A u nas zasadą jest odnosić się z szacunkiem do kobiet nawet elfich, no chyba okazuje się że kobita jest chaośnikiem albo pieprzoną wredną skurwicórą.
Szturcham Ebona.
-To znaczy wiesz jak facet z kobitą dzieci robi. To przyjemne więc ludzie czasem to robią dla zabawy.

[ Njambe NGoma ]
- Ngono. Uwiano. Ndiya! - mówię głośno wyraźnie rozweselony - lubić lubić.

[ Mistrz ]
Reszta morskiej podróży minęła we względnym spokoju, nie licząc rozjuszonych bosmanów i wściekłej pani oficer. Nadmiar pasażerów w postaci arabskich i ebońskich najemników oraz łupy i towary obciążają mocno statek.

Wreszcie, po kilku dniach żeglugi, dotarliście do południowych wybrzeży gdzie rzuciliście kotwicę. Ludzie zapakowali się do łodzi, szalup, czółen i kajaków, po czym opuścili statek en masse i dopłynęli do brzegu.

Po przegrupowaniu, ruszyliście na południe, mijając skalne wzgórza i schodząc do wielkiej, gęstej dżungli.

[ Njambe NGoma ]
Stanowczo wolę sawannę. Jest otwarta. Można biec przez godzinę, póki dech w piersi. Dżungla zawsze była zdradziecka. Dlatego puszczam przodem innych.

Żyją tu pewnie małpy. Jadłem kiedyś jedną. Raz widziałem jak jedna zjadła ntkasi. Kto by pomyślał...

Jednego zwierzęcia jednak wystrzegam się najbardziej - węży.

[ Ragni ]
Las... tylko taki nie nasz...
Ale ja...
Pogodziłem się już z moim losem i nie będę się lękał wchodzić do zielonej gęstwiny!
Ale będzie tam zapewne nieprzyjemnie jeżeli chodzi o atmosferę. Przed wkroczeniem do lasu naoliwię kolczugę i wybiorę najlepsze ubranie na taką okazję.

Kiedy już będę gotowy wkraczam w zielone odmęty idąc przy szamanie.

[ Mistrz ]
Wkraczacie w niepojętą, dziką gęstwinę. Powietrze stało się niezwykle wilgotne, parne i zastałe. Pot spływa po waszych ciałach strugami. Największy problem mają Norsmeni i Landsknechci z ich grubszym ubiorem i pancerzami.

Jest tutaj dość ciemno. Jedyne światło wpada między gęstym listowiem w formie snopów złotej poświaty. Ludzie uformowali się w trzy równolegle idące kolumny, wycinając sobie ścieżki maczetami.

Po blisko pół dnia marszu, Schwarz zarządził postój w niewielkiej dolinie nad zbiegowiskiem dwóch rzek. Jedna była ledwo potokiem który schodził w stronę wzgórz i morza, druga była płytka ale bardzo szeroka. Woda była mętna i nieprzejrzysta. Co chwila leniwie przepływały jakieś kształty, czasem wypływały bąble powietrza.

Rozstawiono namioty, zbudowano szałasy z wielkich liści i kijów.

[ Njambe NGoma ]
Staję nad tą płytką rzeką. Wygląda prawie jak rzeka zmarłych o której opowiadał pradziad. Tamta była głębsza. Wpatruję się w nią dłuższy czas. Zastanawiam, jak można przy takim bagnie żyć.

[ Ragni ]
Obozowisko. Las... dziwny taki. Trzeba się odpowiednio przygotować.
Zdejmuję z siebie ubrania i kolczugę. Czas na małe budownictwo i można przestać się tak przejmować tym ze coś nas zaatakuje.
Ścinam liście, i patyki. To nieznany mi teren więc w budowie szałasu zastosuję kilka sztuczek między innymi patyki powbijane wokół schronienia.
Zbieram też wodę, aby ją przefiltrować, obmyć się i schłodzić.
Czuję się w tym dziwnym lesie... niepokojąco dobrze. Uświadamiam to sobie podczas robienia sobie obozowiska. Trudno. Nie ma co się tym przejmować. Już sobie coś ustaliłem względem tego.

[ Mistrz ]
Ekspedycja rozłożyła się obozem nad rzeką. Czas mija. Pojawiły się pierwsze gorące posiłki, tylko jako rzadkie, ostre zupy. Znalazło się też trochę chłodnika z tutejszych owoców.

Macie wrażenie, że jesteście obserwowani. Jak się okazuje, co bystrzejsi spośród was także. Eboni mówią, że dżungla jest nawiedzona przez złe duchy. Norsmeni, że jest przeklęta przez demony bogów.

Wkrótce, zwijacie obóz i przekraczacie rzekę. Po drodze, zaatakowały was dziwacze stwory. Jaszczury płynące w wodzie niczym węże w trawie, lecz znacznie szybsze i o potężnych szczękach. Nie sposób odróżnić je od kłód znoszonych wodą póki nie jest zbyt późno.

Porwały dwóch wrzeszczących ludzi pod wodę, która szybko zabulgotała i zrobiła się czerwona.

[ Njambe NGoma ]
- Uuuuuhuuuu...

Ściskam mocniej włócznię. Staram się wypatrzeć, czy żaden ze stworów nie zamierza do mnie podpłynąć. Jeśli tak, dostanie długim drzewcem w pysk.

- Grupa grupa - nawołuję - razem.

[ Ragni ]
-O kur..! Co to było?!
Pochwyciłem kuszę, załadowałem bełt i rozglądam się pilnie, czekając na coś w co można by go wpakować.

[ Mistrz ]
Krokodyle, bo tak zwane były te stwory, odpłynęły zadowolone ze zdobyczy. Inne kolumny też zostały przez nie zaatakowane. Wydostaliście się z wód na drugi brzeg. Okazało się, że wielu miało na łydkach paskudne pijawki, ślady krabich szczypiec albo zębów żarłocznych piranii.

Ledwo mieliście czas na przegrupowanie i pojękiwania, kiedy ze ściany lasu zaczęło wylewać się morze istot. Olbrzymie robale wielkości ręki, stonogi, gąsienice, pajęczaki, węże, jaszczurki i padalce, żaby i skarabeusze. Wszystkie razem płynęły ku wam, sycząc, klekocząc i popiskując wściekle.

Ragni, wyczuwasz gniew lasu i jego mieszkańców. Dżungla was nie chce żywych. Chce was zabić i użyźnić waszymi trupami ziemię, nakarmić waszą krwią korzenie.

[ Njambe NGoma ]
- Minyoo!

Zaczynam dreptać w miejscu.

- Trzeba uspokoić vizuki dżungli!

Zaczynam wygrywać rytmicznie na bębenku podskakując w miejscu. Staram się unikać robali, albo je zadeptać. W ostateczności, trzeba będzie uciekać z powrotem do rzeki.

[ Ragni ]
"Jak wrócimy do domu to pójdę do tego Athel Loren i chyba wycałuję nasze zwykłe północne drzewa"

Robale... przeklęte robale. Przeciw nim prawie żadna broń nie jest skuteczna.
Prócz ognia.
-Ogień! Robale boją się ognia! - wołam
Sam jednak poszukuję wzrokiem czegoś innego. Dżungla, nie dżungla... zwykle takie wkurwienie jest przez kogoś podsycane.
Jakiś wrogi szaman? A może jaszczura magiczna?
Uważam na wrogi robactwo, aby mnie nie oblazło. Z brody takich rzeczy nie da się wyplątać.

[ Mistrz ]
Falę tego ścierwa zatrzymała palba z arkebuzów oraz podpalone woreczki z prochem. Eksplozje, huk i dym odstraszają falę. Dało wam to czas na przygotowanie smolnych pochodni i łuczyw. Podpaliliście je i ciskacie prosto w hordę. Co większe osobniki rąbiecie, dźgacie, deptacie.

Dwóch ludzi było zbyt daleko. Oblazły ich robale i jaszczury, zaczęły gryźć. Wrzeszcząc i słabnąc, padli na ziemię i znikli pod cofającą się falą. Kiedy już odparliście atak, zobaczyliście, że zostały z nich tylko skrwawione kości i strzępy odzienia.

[ Njambe NGoma ]
- Ndiya! AAIIIII!

Przyglądam się uważnie, tak skąd nadciągnęły robaki. Wejdę do świata duchów jeśli trzeba by wyczuć złe voodoo w okolicy.

[ Ragni ]
-Dymem je! - wołam jeszcze.

Niestety dżungla jest wilgotna i nie ma czego tutaj podpalić na poczekaniu. Nie ma też jak zadymić.

-Cholerny tropikalny kraj! - wygrażam pięścią w stronę drzew - Gówniany z ciebie gospodarz!

Nie... czy znowu tak ma być? Chyba nie. Dżungla jest bardziej krwiożercza niż pustynia. Nie będzie pojedynku. Chce nas pochłonąć. To wszystko.

"Chodź tutaj po mnie zielona, wilgotna gnido! Czekam na Ciebie!" wrzeszczę w duchu.

Oby się udało... bo jak nie... te robale zjedzą wszystkim, a my nie mamy jak wiecznie się przed nimi bronić.

[ Mistrz ]
Obaj czujecie, że ktoś lub coś podjudza duchy lasu. Ktoś niewyobrażalnie stary, po tysiąckroć starszy od was obu razem wziętych. Jego obecność napełniła niepokojem wasze umysły.

Zaraz potem znikła. Pozbieraliście się i ruszyliście dalej. Po ledwo stu metrach znów uderzyła na was fala dżungli, lecz i tym razem ją odparliście. Tracicie jednak ludzi.

Minęły dwa dni od kiedy zeszliście do dżungli. Jesteście, przynajmniej według map i przyrządów, dość blisko. Jeszcze jakiś dzień podróży.

Po drodze natknęliście się na pozostałości jakiejś dawnej, wielkiej bitwy. Starodawne, prawie całkiem już pochłonięte przez dżunglę resztki wskazywały na co najmniej cztery bojowe grupy antycznych ludzi walczące z dwoma dużymi grupami wielkich, humanoidalnych jaszczurów różnego rozmiaru.

Tracicie coraz więcej ludzi. Wielu zmarło od ukąszeń owadów i jadowitych węży, inni pomarli na malarię lub inne choroby których nie sposób leczyć. Morale spada na łeb na szyję. Kilku zdezerterowało, ale nie więcej. Wrzaski uciekinierów niosły się po całej dżungli...

[ Ragni ]
Odciągam szamana na bok.
-Czy... czy ty też czujesz... że coś szczuje na nas dżunglę?

[ Njambe NGoma ]
Przez całą podróż pomagam chorym odganiając duchy choroby.

- Hum hum... duch tej dżungli być zły. Duch sawanny lepszy. Ale to zbyt potężne by odegnać kijem. Zbyt potężne by pomogli mi przodkowie. Tu trzeba dużego voodoo. Tu trzeba wezwać Barona Samedi - ściszam głos - Ja się go bać.

[ Ragni ]
-Wezwać? A nie lepiej spróbować zatłuc to coś co podburza robactwo przeciw nam? - pytam cicho - Dżungla sama w sobie na pewno by nas tak nie wybijała. Ale jeżeli te przywoływanie pozwoliłoby nam przełamać gniew tego czegoś to nie szkodzi spróbować.
Zastanawiam się chwilę.
-Co to za Baron Semadi?

[ Njambe NGoma ]
Przykładam palec do ust

- Ciiii. Jego imię mówić jedynie bokor. Mchawi - klepię się po niedawno zagojonej ranie na torsie - Ty nie mówić jego imię bo umrzeć szybko. To wielki duch śmierci i władca innych duchów śmierci. Pan uchawi. Ndiya. Vizuki tej dżungli kijem nie pacniesz.

[ Ragni ]
-No dobra... ale co zrobisz z tym władcą duchów. Da Ci wiedzę? Każe vizukiemu dżungli przyleźć we własnej osobie? Zaraz... ty chyba nie chcesz mi tutaj ożywiania trupów i innych takich odprawiać? - spojrzałem groźnie.

[ Njambe NGoma ]
- Ja go nie wezwać. On mnie zjeść i zaśmiać się Papa Legbie w twarz. Papa Legba rozłożyć ramiona i powiedzieć: trudno.

Uderzam włócznią o ziemię

- Ja się go bać.

[ Mistrz ]
Nie wybraliście tego przeklętego miejsca na popas i ruszyliście dalej, obchodząc pole bitwy szerokim łukiem i łącząc się z resztą kolumn.

Godzinę po opuszczeniu pobojowiska, w niewielkiej skalnej rozpadlinie porośniętej rzadką dżunglą i oblewanej potokami, zostaliście zaatakowani.

Ze skał, z krzaków i z drzew pomknęły ku wam zatrute strzałki z dmuchawek. Wielokroć groźniejsze od trutek Południowców. Ludzie padali, tocząc pianę z ust.

Wszędzie śmigają strzałki. Ludzie panikują, szyją z łuków, ciskają oszczepami. Strzelcy biją z broni palnej. Nikogo nie widać. Jakby sama dżungla w was strzelała.

Dopiero Ragni zauważył mignięcie. Jakby przezroczysty... albo idealnie stapiający się z tłem humanoid biegał po skałach. A potem zobaczył ich więcej.

[ Njambe NGoma ]
Podbiegam do ściany rozpadliny starając sie znaleźć jakąś osłonę. Próbuję wypatrzeć co do nas strzela. Gdyby to była sprawka duchów i dżungli, przodkowie powiedzieliby mi...

prawda ojcze?

[ Ragni ]
-Zasłaniać się tarczami! - drę się - Patrzcie uważnie! Widać ich!
Unoszę kuszę i przycelowuję. Dokładnie... po czym posyłam bełt.
-Żryj!

[ Mistrz ]
Ragni zranił jednego z przeciwników bełtem w plecy. Ten zasyczał wysoko i spadł na ziemię, zmieniając kolory jak szalony. Jak kameleon. Humanoidalny jaszczur wielkości niziołka, z długim, ostrym ogonem i wieloma łuskami.

Zaraz dorwali się do niego Norsmeni i zarąbali go toporami. Na jednego potem skoczył kameleon z tarczą i włócznią, dźgając człowieka w serce. Jego towarzysze złapali gada i pocięli na kawałki.

NGoma, ujrzałeś wreszcie dwa przemykające to tu, to tam kameleony.

Wtem jednak ze szczytu przełęczy sypnęły się ku wam kolejne strzałki z dmuchawek oraz krótkie oszczepy. Cała banda małych jaszczuroludzi zbrojna w tarcze i włócznie ruszyła ku wam z piskiem. Prowadzi ich jakiś champion z dwoma buławami, odziany w futro czarnej pumy.

Potem doszli do nich kapłani w pierzu i biżuterii, zsyłając na was siły wiatru i dżungli.

[ Njambe NGoma ]
Chodźcie do mnie vizuki... chodźcie... niechaj wasza obecność napełni mych wrogów strachem. Ndiya! (Maska Strachu)

- AAAAAAAAAAIIIIIII - zwracam na siebie uwagę - AAAAAAAAIIIIIII

Szykuję włócznię by nią rzucić w jednego z szamanów.

[ Ragni ]
-Kapitanie! Dajcie znak aby ludzie ostrzelali te opierzone naszczurki na końcu ich kolumny!
Chwytam buzdygan i tarczę. Ruszam w kierunku nadchodzących jaszczurek, a dokładniej na ich championa. Nacierając naprzód wskazuję go cały czas swoją buławą wyzywając do pojedynku.
-Kto lać chce gnojków... za mną!
 
Stalowy jest offline  
Stary 30-03-2014, 21:47   #45
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Tlaqua

[ Mistrz ]
Ostatnie dwa kameleony przeraziły się i stały się widoczne. Norsmeni naszpikowali je strzałami.

Eboni i Landsknechci starli się z jaszczurami. Wśród nich był Schwarz z Ragnim.

Ragni, zderzyliście się z championem we wrzasku, syku i trzasku oręża i drewna. Potężny cios wekierą zgruchotał mu rękę i skruszył kościane ostrze, podczas gdy jego cios pacnął niegroźnie w Twoją kolczugę. Obkręcił się w powietrzu i przemknął za Tobą, prosto pod kordy arkebuzerów.

Strzelcy ostrzelali skoncentrowanym ogniem wrogie dowództwo, likwidując kapłana w majestatycznym, pierzastym płaszczu oraz jakiegoś wodza z dmuchawką. Zostało dwóch wodzów z tarczami oraz jeden kapłan z kosturem.

Z nieba, a dokładniej z koron wysokich drzew, spadł na was wielki fruwający jaszczur o kształcie morskiej płaszczki. Dosiadał go jeden z tych jaszczurów. Pikującym lotem zmiótł dwóch Ebonów, po czym wzniósł się ponownie w górę. Oszczep jeźdźca o mało co nie przebił NGomy.

[ Ragni ]
-KUUUUUUURRRR...
Drąc się zadaję jaszczurce dwa szybkie ciosy na odlew. Nie będzie ze mną się ta gadzina bawić w elfie sztuczki!

[ Njambe NGoma ]
- Głupi!

Rzucam włócznią w jeźdzcę ptaszydła i zaraz potem posyłam na niego ogień zemsty.

[ Mistrz ]
Jeźdźca dosłownie zmiotło z siodła. Spadł jakoby Rozdwojona Kometa, przebita włócznią, i roztrzaskała się na skałach. Pozbawiony jeźdźca Terradon (bo tak się owe cholerstwo zwie) oberwał paroma oszczepami i strzałami, po czym też runął martwy.

Ragni zatłukł wekierą dwa kolejne gady. Walka trwała, aczkolwiek zdobyliście przewagę. Halldor i Schwarz zarąbali dwóch wodzów, strzelcy ustrzelili ostatniego kapłana. Bez dowództwa, reszta jaszczurów dała się litościwie wyciąć w pień.

Straciliście jednakże wielu ludzi od trucizn i niemetalowych ostrzy tych gadów. Niektórzy szepczą między sobą. Skink. Tak zwą się te humanoidy w legendach i że wcale nie są największe ani najgroźniejsze.

[ Ragni ]
-Pierdolę... nie mam zamiaru zdychać od jakiś pieprzonych trucizn!
Przypomniałem sobie stare legendy. Ponoć te gady splądrowały kiedyś krasnoludzką twierdzę wysuniętą na dalekie południe w górach. Aghhh... jeżeli to prawda to będzie kolejna piękna zemsta. O ile te łuskowate gadziny nie wybiją wszystkich ludzi i nie zatrują nas.
Pochodzę do kapitana.
-Panie Szwarz... myślę że te małe pokraki to tylko przedsmak tego co nas jeszcze czeka. Możliwe też że to właśnie te jaszczurki używają swojej magii aby nasyłać na nas wszystkie plagi tego cholernego wilgotnego lasu.

[ Mistrz ]
- To zdążyłem wykoncypować samemu. - warknął kapitan - Masz jakieś złote myśli jeszcze?

[ Ragni ]
-Hmmm... to coś jest w cholerę stare i w cholerę potężne...
Podrapałem się po głowie.
-I jak zwykle bywa w takich wypadkach jak się to zapierdoli to podwładni sypią się jak domek z kiepskich ludzkich kart do gry.

[ Mistrz ]
- Możesz mówić jaśniej? Ktoś góruje nad tymi Skinkami?

[ Ragni ]
-Tak. Nie wiem co to jest. Wyczuwam to tylko podobnie jak NGoma. To coś bardzo nienawidzi nas i będzie starało się przerobić nas na nawóz dla dżungli.
Przymrużyłem oczy.
-Jedyne co jest pewne to to że to coś używa magii. Tak silnej że kontroluje wszystko w tej zasranej imitacji lasu. To coś na pewno jest większe od Skinków. Na pewno też większe od innych jaszczurów jakie moglibyśmy spotkać.

[ Mistrz ]
- Zatem sprawa jest prosta. To "coś" nie chce byśmy dotarli do Tlaqua. Ataki nasilają się wraz z przybliżaniem do tego przeklętego miasta. Albo czegokolwiek co tam jest. Będziemy ruszać dalej. Przygotujcie się. Jeśli masz rację, Ragni, to cholerstwo wyjdzie nam naprzeciw. Wytoczy nam walną bitwę. Być może zjawi się samo. Porozmawiam z ludźmi i Halldorem. Jutro zemścimy się na tych gadach i całej dżungli.

Pozbieraliście się i po krótkim popasie, ruszyliście dalej. Znaleźliście w miarę spokojne miejsce i następnego dnia, wypoczęci, ruszyliście.

Następnego dnia po popasie, ruszyliście prosto w stronę Tlaqua, którego wysokie kamienne wieżeje widać było ponad dżunglą już z waszego miejsca.

Wdrapaliście się na spory płaskowyż pokryty dość rzadkim lasem oraz zwałami skał. Dokładnie na drugim jego końcu, kilkaset metrów dalej, stoi niewielka armia jaszczuroludzi pod barwnymi sztandarami z kości, piór i kolorowych tkanin. Obrońcy Tlaqua.

Przewyższacie siły Lizardmenów wielokrotnie swą liczebnością i dyscypliną, jednakże morale jest niskie, najmici są niezadowoleni, wielu jest rannych lub osłabionych. A przeciwnicy mają po swej stronie magię.

Wielka, brunatno-zielona ropucha na kamiennym tronie ze sztandarem lewituje jakieś półtora metra nad ziemią, za szeregami swoich wojowników. To ona dowodzi. Slann. Dawny, niedawny, ale Slann. Żywa legenda.

Ludzi przeraża obecność naprawdę potężnych jaszczurów z prymitywnymi balistami na grzbietach. Jacyś znawcy dżungli szepczą, że to Stegadony. Kosze w których usadzono owe wielkie łuki są obsadzone załogami Skinków.

Reszta armii składa się prawie wyłącznie z pełnoprawnych Lizardmenów - Saurusów. Czy to jako piechota, czy jako jeźdźcy jaszczurów Cold One, spotykanych często w szeregach kawalerii Druchii. Znajdzie się jednak wśród tej hałastry garść Skinków oraz różne bestie takie jak potężne Kroxigory, strzelający igłami Razordon czy plująca ogniem Salamandra.

To wszystko było bez znaczenia. Przed wami stała wroga armia którą musicie zniszczyć jeśli sami chcecie przetrwać, już nie mówiąc o łupach z miasta.

[ Njambe NGoma ]
- Łooooo - wybałuszam oczy i pochylam się do przodu jakbym chciał się zbliżyć do Slanna - duży vizuki. Nie jak Baron Samedi, ale też się go boję... Jeśli on dzisiaj zdechnie i jego vizuki odleci Papa Legba będzie miał potężną kukiełkę.

Zbielałe knykcie świadczą o moim zdenerwowaniu. Druga ręka zwisa swobodnie wzdłuż ciała. Zwykle okazałbym ekscytację. Teraz po prostu się boję. A to najlepiej dać innyn...

Gdy kapitan zdecyduje się atakować rzucę na siebie maskę strachu,

[ Ragni ]
-Cóż... chyba będziemy musieli zająć jakąś osłoniętą pozycję i zmusić gnoi aby do nas podchodzili. Ogień należy skupić na istotach których mają tam niewiele, bo takie zwykle posiadają jakieś bardzo nieprzyjemne dla nas niespodzianki.
Oceniam sytuację.
-Do rozwalania im tych mniejszych można wziąść paru rannych. Splecie się szybko jakiś koszyk i wstawi na drzewko i mamy już katapultę na małe głaziki lub kamienie. Po takim wystrzeleniu skinki na pewno będą nieźle poobijane. Moglibyśmy potem spróbować się przebić do tego tłuściocha. Jeżeli on padnie to będzie o wiele łatwiej.

[ Mistrz ]
- Niby z czego, synu Gragniego? - odparł Halldor - Czas na przygotowania się zakończył. Teraz jest czas na rąbanie mięsa. Zimnokrwistego mięsa.

Obie armie zaczęły zbliżać się do siebie. I bardzo szybko kapłani Skinków na Stegadonach oraz Slann zaczęli czarować, zsyłając na was moce natury, żywiołów oraz potężnej geomancji. Ziemia trzęsła się pod wami, wicher dął z wielką siłą, pioruny trzaskały z czystego nieba, roślinność płonęła albo próbowała was unieruchomić. Trzy olbrzymie łuki na Stegadonach plunęły wielkimi oszczepami, nurzanymi w płonącej oliwie.

[ Njambe NGoma ]
Rzucam na siebie maskę strachu i rzucam się w bok. Na flankę. Spróbuję obejść główne siły by dorwać się do kapłanów na stegadonach z kirunku innego niż front.

[ Ragni ]
-Trzeba się pozbyć kapłanów. - zawołałem.
Widząc że szaman będzie próbował flankować ruszam za nim. Jak dotąd trzymanie się go jest opłacalne. Wyciągam kuszę i ładuję ją.

[ Mistrz ]
Biegniecie na bok, sami, we dwóch. Szybko zbliżacie się do pierwszego Stegadona, ale drogę zagrodziła wam łowiecka partia Skinków z Razordonem. Kilku Ebonów którzy biegli za wami rzuciło się z opętańczym zawodzeniem do boju. Ciskali oszczepami, dźgali nożami. Zakłuli trzech Skinków, ale zaraz potem zalała ich chmura długich, grubych i ostrych kościanych igieł wystrzeliwanych przez bestię, która teraz ruszyła na was ze złowrogim sykiem i gurgotem.

[ Njambe NGoma ]
Wyciągam maczetę i posyłam w bestię ogień zemsty. Niechaj vizuki mi dopomogą. Jestem gotowy zadać jej cios jak tylko się zbliży.

[ Ragni ]
Wpakowuję bełta w przerośniętego jaszczura. Potem chowam kuszę. Nie starczy mi czasu aby chwycić za tarczę i buzdygan zanim bestia do nas dobiegnie.

[ Mistrz ]
Zaklęcie nie wyszło, a bełt ledwo drasnęł to ścierwo, co tylko bardziej je rozjuszyło. Napuszyła się i plunęła w was kolcami, które mijają wasze ciała, uszy, twarze.

Stegadon przechodzi obok, szyjąc z balisty. Załoga ciska oszczepami i pluje z dmuchawek. Kapłan pizdnął piorunem gdzieś w tłum.

[ Njambe NGoma ]
Ogień w mych oczach nie przygasa. Posyłam kolejny strumień w bestię.

- Ndiya! Umrzesz zimny psie!

[ Ragni ]
Chwytam za swoją tarczę oraz buzdygan i ruszam na jaszczura aby powybijać mu zęby.
-Szamanie! Jak tylko będziesz mógł zajmij się cholernym kapłanem! - wskazuję buławą na zasiadającą na Stegonie jaszczurkę.

[ Mistrz ]
Razordon oberwał płomieniami. Był wściekły. Nikt już nie mógł go w takim stanie kontrolować i zaczął szyć z całego ciała kolcami, bezbłędnie trafiając biegnącego krasnoluda w twarz, ponad tarczą (4). Inne kolce minęły o włos ciało NGomy, rozbiły się na grubej skórze tylnej nogi Stegadona i zmiotły dwóch "zadnich" Skinków z jego grzbietu.

[ Ragni ]
-WRRRR... - wydałem z siebie podobny odgłos co jaszczura i zaszarżowałem na cholernego kolczoka.
Będę potem musiał wyjąć sobie te kolce, cholera jasna.

[ Njambe NGoma ]
Rozpalam raz jeszcze płomień zemsty, ale tym razem kieruję go na kapłana na stegadonie. Moje uczucia są zbyt gwałtowne teraz... jeszcze obejmą krasnoluda.

[ Mistrz ]
Ragni zaszarżował na bestię i walnął ją dwa razy buławą, za drugim razem całkiem solidnie. Teraz bestia była naprawdę ranna, więc zaatakowała krasnoluda ugryzieniem (które oderwało kawał płaszcza), pazurami (które o mały włos minęły twarz) i potężnym machnięciem obciążonego ogona (które roztrzaskało w drzazgi i pogięte kawałki metalu norską tarczę). Na szczęście, krasnolud nie odniósł żadnych obrażeń.

W tym czasie, NGoma poparzył mocno kapłana który stracił równowage i spadł z łba Stegadona by zginąć pod jego kopytami.

Dobiegli do was kolejni Eboni, ale nadchodziły posiłki wroga. Trzy Skinki i Salamandra która właśnie spopieliła dwóch łuczników.

[ Njambe NGoma ]
Ruszam szarżą z płonącymi wciąż oczami i wciąż podtrzymując maskę strachu na Skinki.

[ Ragni ]
-Każ..! Każ swoim braciom strzelać do tej wielkiej zieljącej ogniem, jaszczurki! - darłem się przerywając swoją wypowiedziedź kolejnymi zamachami broni.

[ Mistrz ]
Maska Strachu NGomy przeraziła małe jaszczury co sprawiło, że on i jego pobratymcy mogli je szybko wysiec. Eboni ostrzelali Salamandrę która zdychając nabrzmiała jak balon i pękła. Potężna ilość kaustycznego płynu w kontakcie z powietrzem zapłonęła i oblepiła jeszcze jednego człowieka, fundując mu agonalną śmierć.

Ragni zgrzmocił znów bestię. Dopadli do niej zaraz Eboni z włóczniami i zakłuli. Szczególnie jeden z nich postąpił dobrze, pakując całą włócznię w ryczącą paszczę.

Zdychający zwierz wystrzelił wszystkie swe kolce, natychmiast zamieniając pięciu ludzi w martwe jeże. Chmura kolców powaliła krasnoluda i narobiła mu masę siniaków. Kolczuga nadawała się do naprawy... ale nie było zbyt poważnych ran (1).

Arabscy strzelcy zmietli szefa i pozostałych załogantów balisty ze Stegadona, ale rozjuszony jaszczur przetruchtał po nich, machając na odchodne olbrzymim łbem i obciążonym ogonem. Z oddziału nie został nikt na nogach.

[ Ragni ]
Wyładowując swoją złość przywaliłem jeszcze cholernej jaszczurce po łbie buzdyganem.
-Wiesz ile mnie to kosztowało, wychędożona żmijo?! Twoją starą rypał jeż!
Wplunąłem i rozeznałem się w tych ranach co mi zadała jaszczura na twarz. W razie potrzeby szybko wyciągam kolce.
-Niech Przodkowie się wami zaopiekują dzielni synowie południowych lądów - rzekłem pod adresem Ebonów i Arabów.
Oby nasi sobie poradzili.
-NGoma! Musimy ruszać dalej. Naszym celem będzie ta żaba.

[ Njambe NGoma ]
- Żaba? Vizuki potężne wokół niego. Jeśli my go zabić szybko to Ndiya. Jeśli my go zabić wolno to my być martwi. Ndiya. Jak my być martwi, to my być martwi, a on być żywy i śmiać się z nas. Papa Legba będzie smutny.

Ruszam jednak za krasnoludem.

[ Ragni ]
-Więc weźmiemy go z zaskoczenia zanim zdoła się zasłonić.

[ Mistrz ]
Brniecie dalej. Stegadon za waszymi plecami w końcu padł, naszpikowany chmurami oszczepów i strzał. Te pierwsze działają wyśmienicie nawet na tak gruboskórne gady.

Drugi Stegadon zaklinował się na skałach i Landsknechci porąbali mu nogi flambergami, po czym wysiekli załogę i prawie urąbali mu łeb.

Z trzecim nie poszło tak dobrze. Wprawdzie balistę i jej obsługę, szefa oraz kapłana zmiotła ściana ołowiu z imperialnych arkebuzów, to sama bestia zmiotła paru ludzi. Dopiero skoncentrowane natarcie i śmierć blisko dwudziestu arabskich włóczników obaliła bestię i pozwoliła wrazić jej w oko całą włócznię.

Dotarliście do Norsmenów, którzy z zajadłością organizowali "turniej" przepychania się na tarcze z regimentem wojowniczych Saurusów. Wprawdzie jaszczuroludzi było o połowę mniej, to byli niezwykle twardzi i mieli również włócznie.

Na flance zbierała się kawaleria Zimnych, prowadzona przez wyjątkowo starego Saurusa.

[ Njambe NGoma ]
Raz jeszcze proszę vizuki o zmianę mego oblicza. Niechaj śni się moim wrogom po nocach jeśli umkną z tego pola.

Ruszam by wspomóc Norsmenów gorejącym spojrzeniem zemsty i celnym rzutem włócznią.

[ Ragni ]
Szarżuję na saurusów z flanki.

Te jaszczury mają łuskę.
Ale ale... mają też śmiesznie wygięte nogi. O tak!
Szarżując z boku spróbuję wrazić uderzenie w ścięgno achillesa jaszczurki.

[ Mistrz ]
Wasz atak był udany. Eboni cisnęli oszczepami tak jak NGoma włócznią i ogniem z oczu. Zimnokrwiste Saurusy były w gruncie niepodatne na Maskę Strachu, jednakże sam atak (oraz buława Ragniego) sprawiły, że muzykant i chorąży padli. Zaraz potem Norsmeni zarąbali championa i cały oddział rozproszył się i zaczął się cofać.

Kawaleria uderzyła na Landsknechtów i Ebonów z flanki, omijając na szczęście was i Norsmenów.

Od strony Slanna idą rezerwy. Kolejny Starokrwisty Saurus szedł na czele dziesięciu elitarnych Strażników Świątynnych z tarczami, halabardami i prymitywnymi pancerzami. Po bokach szły trzy ryczące, wielkie Kroxigory z dwuręcznymi maczugami.

[ Njambe NGoma ]
- Ndiya! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!

Patrzę na pozostałych Ebonów i zaczynam wygrywać rytm na bębenku tańcząc w miejscu.

- AAAAAAAAAAAAAAAIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!!!!!!!!!!! !!!!!!!!

Oczy znów zapłonęły zielonym ogniem. Dobrze. Vizuki mnie nie opuściły. Przodkowie czuwają. Voodoo wciąż silne. Jeśli tylko się znajdzie w zasięgu posyłam drugą zdobyczną włócznię w starokrwistego Saurusa.

[ Ragni ]
Podnoszę jedną z jaszczurzych tarcz i zakładam ją na lewą łapę. Biorę też jedną z włóczni, ale na razie zachowam ją sobie na później.
-Kto ma jeszcze łuk - krzyczę na norsmenów - Niech naszpikuje strzałami te wielkie gnidy z maczugami. TYLKO PORZĄDNIE KURWA CELOWAĆ! W ŁEB ALBO W JAJA! CHOLERA TYLKO IM MIĘDZY NOGAMI NIC NIE DYNDA! NO TO W ŁBY! Reszta osłania łuczników! Uważać! Ci tutaj będą znacznie silniejsi!
Wołam do szamana. Oby mnie usłyszał w tym swoim zawodzeniu.
-NGoma! Niech twoi Eboni staną pod osłoną Norsmenów!

[ Mistrz ]
Ustawiliście się w odpowiednią formację. Eboni ciskają oszczepami, Norsmeni szyją z łuków. Saurusy padają bardzo powoli, z Kroxigorów tylko jeden i to fartownym strzałem w oko. Starokrwisty zwinnie uniknął grotu włóczni i zbił ją tarczą na bok, wydając z siebie tryumfalny ryk.

Pozostali wojownicy których zepchnęliście teraz zwarli się ponownie. Łącznie prawie dwudziestu wpadło na was, waląc swoimi maczugami, halabardami i mieczami. Norsmeni zaparli się, Eboni nacierają z flanki i próbują ich otoczyć.

[ Njambe NGoma ]
Posyłam płomień za płomieniem w saurusów gotując im oczy i wypalając łuski. Teraz do walki używam maczety. Atakuję wraz z resztą Ebonów próbując oflankować Saurusy.

[ Ragni ]
Ruszam do walki z jednym z Kroxigorów. Używam tej samej taktyki. Wbiec od boki i okładać gnoja po zgięciach nóg póki nie padnie na ziemię.
-ZA KARAK ANKOR! ZA DNI MINIONEJ CHWAŁY!

[ Mistrz ]
Walka idzie powoli i jest ciężka. Eboni padają jak muchy, Arabowie również. Norsmeni i Imperialni trzymają się nieźle, lecz nadal walka idzie mozolnie.

Wreszcie, Starokrwisty i jego saurusowi jeźdźcy Zimnych dali się łaskawie wyciąć razem ze swymi wierzchowcami. Cała reszta sił, ze Schwarzem na czele, natarła na waszych przeciwników.

Szyki porozbijały się, kiedy Starokrwisty został zarąbany przez flambergi i brodate topory. Wkrótce potem padł świątynni muzykant i dalej champion. Pojedyncze grupki ludzi atakowały lub goniły za wycofującymi się jaszczuroludźmi.

Wy zapędziliście się we czterech za chorążym. Kiedy go zarąbaliście, przed wami było już tylko dwóch wrogów - Slannowy Mag-Kapłan i Saurus, Weteran Blizn, dzierżący magiczny sztandar armii i równie magiczny miecz.

Slann wydobył z siebie prawie całą dostępną na zawołanie moc i sprowadził potężny czar geomancji na płaskowyż za wami - przywołanie wulkanu. Z ziemi zaczęły tryskać gejzery gorącej pary, dymów, ognia i wrzącej wody, potem gejzery lawy przetykane deszczem skał i wulkanicznych bomb. Ludzie i pozostałe jaszczury zdychały tabunami, próbując w panice uciekać.

[ Njambe NGoma ]
- Ndiya!

Przytupuję nogą i posyłam w Weterana Blizn ogień zemsty. Niechaj jego dusza się zagotuje.

[ Ragni ]
Szarżuję prędko na weterana z dzikim okrzykiem.
-Posmakuj krasnoludzkiego rzemiosła na swojej mordzie!

[ Mistrz ]
NGoma osmażył chorążego całkiem nieźle (6). Jednakże, kula wystrzelona z pistoletu Schwarza przeszła najśmielsze oczekiwania, wpadając dokładnie między oczy i tam rozrywając się na kawałki (21). Efektem tego, łeb stwora został dosłownie zmieciony w krwawej mgiełce.

Ragni zaszarżował na Slanna, jednakże ten zbił jego cios swą bojową rózgą. Halldor wystrzelił z łuku, pudłując sromotnie. Zmienił broń na topór i tarczę.

Slann skorzystał w pełni ze swej magicznie utrzymywanej prędkości i nie przejął się w ogóle śmiercią sługusa. Uderzył magiczną buławą krasnoluda, lecz ten przyjął cios na zastawę i zbił go. Zaraz potem, magiczny pocisk z oczu stwora pomknął w stronę Halldora, lecz chybił.

Ostatnią akcją przerośniętej żaby była próba rzucenia zaklęcia, wykorzystując składnik. I była to próba udana. Ściągnął na was Nawałnicę. Potężne wichry, grad, woda i pioruny trzaskają w was z wielką siłą (Ragni 1 dmg, NGoma 16, Schwarz 10, Halldor 4).

[ Njambe NGoma ]
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaa aaaaa aaa aaa a

Upuszczam maczetę i łapię się tam gdzie nieszczęśliwie uderzyła gruda lodu. Klękam trzymając się za krocze i łkam próbując opanować ból.

[ Ragni ]
-Głupcze! Sprawiasz że czuję się jak w domu!! - ryknąłem śmiechem.
Cofnąłem się krok i natarłem z furią na przeciwnika lejąc go pałą. Nie ma to jak spałować okrutnie maga który za mało się rusza.

[ Mistrz ]
Ragni wściekł się i uderzył skurwiela dwa razy łamignatem. Pierwszy cios poszedł na zastawę, ale drugi ugodził wieprza potężnie, przebijając się przez jego grubą skórę, tłuszcz, łuski i ochronną magię (10).

Halldor zaszarżował z wrzaskiem na zielonego diabła i machnął toporem z góry, lecz cios otarł się tylko o jego kamienny tron. Schwarz otrząsnął się i zmienił broń na Zweihandera z którym także puścił się do biegu i uderzył potężnie z góry w dziada (3).

Ten postanowił równo rozdać dwa celne ciosy w Halldora i Ragniego. Halldor bezbłędnie sparował ten atak, aż Slanna cofnęło. Tak samo Ragni. Wściekła żaba zarzuciła za to Ognistymi Kulami, miotając aż sześcioma pociskami - po dwa w Halldora i Ragniego oraz po jednym w Schwarza i NGomę. Szaman odparł atak jakimś cudem, tak samo Schwarz. Halldor nie miał takiego szczęścia (4), tak samo Ragni (2).

[ Ragni ]
-Krasnoluda?! MAGIĄ?! RAAAAAAAAAAAAAAAAAGEE!
Nie przerywam mojej szaleńczej serii ciosów. Jeszcze tylko trochę... jeszcze tylko chwila, a z ropuchy będzie krwawa miazga!

[ Njambe NGoma ]
Podnoszę głowę z resztkami łez, które zaraz się wysuszają pod wpływem zielonego ognia. Niechaj vizuki mi pomogą oblać płaza gorącą falą.

[ Mistrz ]
Obiliście i ostrzelaliście skurwiela. Jeden cios sparował (2, 4). Zaklęcie było felerne. Część vizuki opuściła njambe, mówiąc o tym, iż ten Slann jest zbyt potężny. Jest jednym z tych, którzy nadają rzeczom imiona i światu porządek.

Halldor wybitnie nie ma szczęścia w tej walce. Schwarz natomiast naprawdę potężnie ciął bestię po łbie (14) swoim dwurakiem. Potem ciął znowu, lecz bestia uniknęła go o włos. Trzeci cios rozłupał oparcie tronu.

Slann przeczuwał swą klęskę. Walnął dwa razy Schwarza, niecelnie. Zaraz potem spróbował jednego z silniejszych czarów ze swego repertuaru - Pożogi Zagłady. Wiecie, że musicie go szybko zabić, albowiem on zrobi to z wami za chwilę.

[ Ragni ]
Trzeba to szybko skończyć.
Tłukę buławą. Jak to przeżyjemy pójdę do jakiegoś kowala i zrobię tej mojej buławie jakąś zajebistą głownię.
-Won! Won mi z tą magią! - wołam mając nadzieję że moje ciosy trafią w jego łapska.

[ Njambe NGoma ]
Szarżuję na Slanna z wyciągniętą maczetą. Niech nada imię swej śmierci. Tak jak niegdyś moi przodkowie, tak ja teraz zjem jego serce by zdobyć moc!

[ Mistrz ]
Zdołał zachować dość możliwości reakcji, by sparować pierwszy cios Ragniego, ale drugiego już niekoniecznie. Buława strzaskała kości głowy (11) i natychmiast zabiła Slanna. Jego ognista moc wyparowała w mgnieniu oka.

Na trupa który opadł na swym tronie na ziemię posypały się jeszcze ciosy topora, zweihandera i maczety.

Bitwa pod Tlaqua była wygrana, lecz kiedy wulkaniczne zaklęcie geomancji wyparowało, ujrzeliście, że pobojowisko zostało dokumentnie spopielone razem z ciałami, bojowym złomem i prawie wszystkimi waszymi towarzyszami.

A od strony Tlaqua nadciągało kilkuset Saurusów w zwartej formacji.

[ Njambe NGoma ]
Wyciągam nóż myśliwski i wspinam się szybko na ciało Slanna. Rozcinam wprawnym ruchem skórę i mięśnie. Szukam serca. Nie raz to robiłem patrosząc mniejsze zwierzęta... To po prostu przerośnięta żaba. Tak tak... NDIYA! Zjem twoje serce i wezmę twoje vizuki!

[ Ragni ]
Biorę do łapy buławę Slaana i przyglądam się jej. Niezła robota jak na takie prymitywy.
-Zbierzmy też te miecze i sztandary. Prawdopodobnie są magiczne, bo to nie były zwykłe jaszczury. Dalej będziemy bawić się w poszukiwaczy skarbów? I NGoma. Jak skończysz bawić się w rzeźnika weź sobie pancerz tego tam - wskazuję Weterana Blizn - pancerz w sam raz dla Ciebie.

[ Njambe NGoma ]
Po wykrojeniu serca zawijam je w materiał i zeskakuję ze stęknięciem. Ciągle mi słabo. Kieruję się do ciała Weterana i zabieram jego miecz. Vizuki mówią, że to dobra broń. Zobaczymy czy dobrze zabija.

[ Mistrz ]
Złupiście ciała wrogów i czym prędzej oddaliliście się z resztką ludzi która została. Tlaqua nie było wam dane. Jaszczuroludzie zajęli za wami płaskowyż i zabrali ciała swych poległych.

Byłoby to ogromne zwycięstwo jeśli prowadzilibyście kampanię przeciw temu ludowi. Lecz nie jest. Łupy są znikome w porównaniu do potencjału, straciliście mnóstwo ludzi. Ale plusem jest to, że nie musicie im płacić.

W ciągu dwóch dni, depcząc po swoich śladach i nie będąc niepokojonym przez dżunglę, wróciliście do szalup i odpłynęliście na Vasta.

Po kolejnej, jednodniowej wizycie w Sudenburgu, udaliście się w stronę ujścia Zatoki Medes w towarzystwie flot z El-Kalabad i Sudenburg - w tym trzech statków zdobytych na piratach. Jak się okazało bowiem, Lea D'Martel i jej flota wciąż koczowała na wodach zatoki, łupiąc statki, wioski i elfie ruiny.

Do bitwy morskiej doszło o poranku i była ona zaiste krwawa. Wszystkie zdobyczne galery poszły na dno, tak samo kilka statków wroga - w tym wszystkie bretońskie kogi oraz arabski dhow. Inne statki odniosły solidne uszkodzenia i, wreszcie, wycofały się za korwetą kapitańską. W końcowym momencie bitwy poległ niestety jeden z waszych awanturników, zaprawiony Zwadźca, Franz Kudlich. Zmarł od ran po pojedynku z kapitanem arabskiej łajby.

Vast powrócił po dość długiej i męczącej, lecz spokojnej podróży do Marienburga w ponad dwadzieścia dni później.

Koniec Drugiej Wyprawy
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 30-03-2014, 21:50   #46
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Trzecia Wyprawa - Wieża Gwiazd

Trzecia Wyprawa - Wieża Gwiazd


[ Mistrz ]
Vast płynie całkiem szybko, mijając przez kolejne godziny pokryte dżunglą i górami wyspy archipelagu.

Celem jest jedna z większych, gdzie mieści się Wieża Gwiazd, warownia Asurów. Schwarz chce tam dokonac handlu, uzupełnic co nieco i zasięgnąc języka przed podróżą ku wybrzeżom Królestw Indu.

NGoma zajmuje się w swej kajucie badaniem zasuszonego serca Slanna oraz zdobycznego, tlaquańskiego miecza magicznego. Vaxtor von Vat kręci się wokół Schwarza i odpowiada za bycie jego tymczasowym adiutantem teraz, kiedy Franz Kudlich i Konrad von Altmarkt nie żyją. To zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że Vaxtor w drodze powrotnej z Drugiej Wyprawy odpracował prawie dwa tygodnie szorowania latryn i pokładu.

Na pokładzie z prominentnych figur kręci się w tej chwili tylko parę - nowicjusz Mananna, nawigator, oficer O'Caillan i Halldor z garścią swoich Norsmenów.

[ Ragni ]
Zastanawiam się oparty o burtę nad celem naszej podróży, jakim na obecną chwilę jest wyspa elfów. Niepokoi mnie to trochę bo jeżeli ktoś ma wyczuć mój dar cholernego lasu to na pewno oni. Czy będą się o to pytać? A może będą chwieli mnie zatrzymać na jakieś badania? Hmmm... a tak w ogóle to chyba przestaję czuć tą zaszczepioną we mnie niechęć do nich.
Pfu!
Bez przesady. Po prostu nie warczeć na nich i zachowywać się w miarę przyzwoicie. Wyobrażę sobie że wszyscy z nich to kobiety (co w sumie nie jest trudne bo trudno ich rozróżnić), a nawet do elfich kobiet należy się z pewnym szacunkiem zwracać.
Ha! Problem rozwiązany. Chyba.
Po chwili spokoju podchodzę do Halldora i jego chopaków.
-Jak tam wojowie? Wszystko w porządku?

[ Mistrz ]
- Ujdzie, synu Gragniego. - odparł Halldor. Jego ludzie rozeszli się i wrócili pod pokład.

- Straciłem dużo ludzi na drugiej wyprawie. Niektórzy z pozostałych tracą ducha. Jeszcze ten sztorm w Cieśninie Rekinów i pełnia tego waszego Morrslieba w Kipiącej Zatoce... zresztą, nie tylko u nas tak źle. I wcale nie pomogła wizyta w elfiej Twierdzy Świtu. Coś wisi w powietrzu. Ludzie są nerwowi, statek płynie opornie, mimo iż wydaje się, że prędko. Coś nadciąga, coś bardzo złego.

[ Ragni ]
-Nie brzmi to zbyt wesoło. - przytakuję - Po ostatnich przygodach... może to być zły los, albo jakaś istota pokroju tamtej ropuchy. Nic innego mi na myśl póki co nie przychodzi.
Machnąłem łapą w kierunku w którym płyniemy.
-Z niechęcią to przyznaję ale elfiaki znają się na magii lepiej od ludzi. Chyba wlicza się w to też wróżenie i takie tam pierdoły. Jeżeli masz takie odczucia może spiszaści powiedzą coś konkretniejszego... o ile wyłowisz to z ich "pięknej" paplaniny.

[ Mistrz ]
- A brodaty lud czasem nie plwa na Wysokich za stare czasy?

[ Ragni ]
-Plwa plwa. - patrzę w morze - Swoją głupotą wywołali konflikt, który przegrali. Zwyciężyliśmy, ale zaraz potem... zaraz potem nastąpił kataklizm. Cios w plecy. Pfu. Sami siebie załatwili i jeszcze nas. Tego nie da się wybaczyć pomimo, iż dostali już za swoje. Na szczęście z nimi jest trochę jak z ludźmi. Raz trafi się skurwysyn, a raz ktoś w miarę w porządku. A jak jest skurwysyn to jak się poobija po Starym Świecie dostanie trochę po dupie to staje się w porządku. Tak sądzę.
Obracam się do niego.
-Jest taki krótki dowcip: "Do baru wchodzą trzy elfki z czego dwie są kobietami." - zarzuciłem najprostszym dowcipem o elfach - Według mnie wystarczającą karą po wszeczasy dla nich jest to, że ich kobiety są chude jak szczypiory i nie ma za co je złapać.

[ Mistrz ]
- Hah! Ano, prawda to prawda. Aczkolwiek, wychędożyłbym taką aż by piszczała. Tylko, szlag, trochę za wysokie. Wyższe od naszych bab z Norski.

[ Ragni ]
-Wysokie ale za to chude. Można powiedzieć że się równoważy. A i jak wyższa to na logikę można jej do tego cyca co ona go nie ma przyssać. - powiedziałem z lekkim uśmieszkiem - Ehh... za takie myśli to by matka mnie pewnie wałkiem obiła po mordzie... a wiedzieć musisz że jak krasnoludzka kobieta tłucze wałkiem to mocniej wali niż młotem.

[ Mistrz ]
- Właściwie, jak to u was z babami w brodatym ludzie? Różne szaleńce mówią, że brodate jako i wy. Wysocy i Leśni tak mówią, ale elfie to zawsze gadają. Z tego, co prawiły norskie brodacze, to kłamstwa opowiadają. Jak to u was na południu? Nasze baby to dużo swobody mają. Mogą się żenic i rozwodzic podług siebie, biją się w obronie domostw jak mężowie płyną na wyprawę. Mogą zostac jarlem jak mąż zemrze a syna nie ma.

[ Ragni ]
-Taaa... nie mają bród. Ale są twarde i silne tak jak my. Mają dużo krągłości, a jako my brody zapuszczamy, tako one zapuszczają włosy. Panna zaplata je w warkocz, który ścina, kiedy wychodzi za mąż. Warto nadmienić, że nasza bogini Valaya, opiekunka ogniska domowego, ta która chroni przed klątwami, urokami i chorobami, ma tak długie włosy, że obejmuje nimi wszystkie zamieszkałe przez krasnoludy góry, aby móc je chronić. No... i co z kobietami. Jest ich mało. Jak się urodzi córka to radość taka jakby u ludzi syn pierworodny był. Kobiety zajmują się wszystkim czym faceci. Mogą być wojownikami, kowalami, dowódcami, wcale nie gorszymi od mężczyzn. Jak kobieta ma za męża Thana lub kogoś zasiadającego w radzie to jest jego zastępcą, czyli to nawet lepsze od możliwości bycia jak mąż zemrze. Jak go nie ma, to go zastępuje. Jak jest to mu doradza. Jak zemrze to przejmuje stanowisko. Aha... i jeszcze ważne. Tak jak my mają obowiązek szkolić się wojskowo. Krasnoludzka gospodyni domowa jest w stanie obić po mordzie imperialnego żołnierza i nawet nie zmęczy się za bardzo.

[ Mistrz ]
- To strach czasem taką babę miec, bo męża zaraz ustawi do pionu i dyktowac warunki będzie. No, ale u nas tako i samo. A baba co jest bezpośrednia i harda jest lepsza niż baba co niby uległa, a w sercu chowa zawiści i złą wolę. Tako sobie Imperialce i insze południowce zgotowali los.

[ Ragni ]
-Bo i baba i facet hardzi muszą być, a nie miętkcy! - zawołałem wesoło - No nic. Zobaczymy co chudy lud będzie miał nam do zaoferowania. Ale jakby co... uważaj ty i twoi chopacy. Zawijamy tam w jakimś celu, a elfów równie łatwo urazić co krasnoluda. Tylko że elf odgryzie ci się czymś co sam tylko rozumie, a potem pewnie będzie pod tobą dołki kopał, z zawiści. Tak tak... zawistne to stworzenia te elfy i wprost na stół swej niechęci nie wyłożą.
Drapię się po brodzie.
-Jak powrócę do domu to chyba będzie już czas pomyśleć o ożenku. Przywiązę łeb jakiejś wielkiej poczwary i ożenie się z kobitą co będzie miała bica takiego jak ja. - roześmiałem się - Będę biegać po górach polując na nasze gadziny, robiąc przerwy na obiad i spiesząc do domu jak tylko żonka w róg zadmie. Będę zgarniał ciosy wałkiem po łbie za każdą minutę spóźnienia, a wieczorami będziemy siedzieć w kuźni, jak przy kominku i opowiadać co nam się minionego dnia przytrafiło.
Zacząłem patrzeć w przestrzeń i marzyć. Marzyć o cudownej przyszłości.

[ Mistrz ]
- A gdzie czas na chędożenie? Gdzie wyprawy na wrogów? Na zielonoskórych chociażby.

Spojrzał na Ciebie poważniej.

- Nie wiem, nigdy nie widziałem krasnoludów z południa, jeno Norskich, a i tak rzadko kiedy. Ale wy, synu Gragniego, jesteście jacyś dziwni. Rozumieliście dżunglę pospołu z tym Vitki od Ebonów.

[ Ragni ]
Oho... drażliwy temat.
Wzruszyłem ramionami.
-Na chędożenie znajdzie się czas. Krasnoludzką niewiastę trzeba porządnie rozgrzać, a jak już się rozgrzeje to ho ho... wystarczy facetowi na miesiąc lub dwa. A co najlepsze w tym wszystkim to można jeszcze babę na polowanie zabrać i będzie równie przydatna co facet. Albo nawet bardziej bo zawsze coś upichci.
Patrzę mu w oczy. Nie mam zamiaru odwracać wzroku.
-Jestem Strażnikiem Gór i ekspertem w sztuce przetrwania. Rzut kamieniem od mojego domu mamy zaklętą puszczę Athel Loren, w której mieszkają dzikie elfy, nie mówiąc już o leśnych demonach. Kiedy patrzysz się na to nieprzebyte morze zieleni... zdajesz sobie sprawę, że i ono patrzy na Ciebie. Jak będziesz się patrzył za dużo... zaczniesz czuć czy puszcza Ciebie nienawidzi, czy też jest wobec Ciebie obojętna, a jako ktoś pokroju trapera jestem na takie coś wyczulony. Dżungla to po prostu puszcza, tylko trochę inna, ale zasady są podobne.

[ Mistrz ]
- Bywają u nas takie lasy. Zatoka Ostrzy, gdzie jest mój fjord, Finnsvik, jest otoczona przez stare iglaki. Całe mrowie. Ale, u nas więcej jest gór. Nie takich jak na południu, u nas góry są niebezpieczne, zdradliwe i mroźne. U was tylko takie coś na szczytach.

Jakieś poruszenie na statkach. Na południu, za jedną z wysp zbiera się jakaś dziwaczna burza.

[ Ragni ]
-Ocho.. chyba koniec pogawędki. Polecam ci wyprawę do Gór Krańca Świata. Ponoć są takie wielkie i zamieszkuje go tyle niebezpiecznego ścierwa że będziesz się czuć jak w domu - odparł Ragni starając się przypatrzeć dokładniej burzy - Kurwa... znowu jakieś magiczne gówno czy co?

[ Mistrz ]
- Na to wygląda. Zbiorę ludzi. - odparł Norsmen i udał się pod pokład.

Wszystkie trzy statki stanęły w pełnej gotowości i zdwoiły wysiłki by czym prędzej dopłynąc do bezpiecznej przystani. Wreszcie, z tego całego, magicznego sztormu wypłynęły trzy szybkie jednostki - transportowa łódź pełna zbrojnych, wysmukły statek o trójkątnych, mrocznych żaglach i... płynąca wieża z drewna, kamieni i czarnego żelaza.

[ Ragni ]
-Łożeszty! - wykrzyknął Ragni widząc to cholerstwo.
Zbiegł czym prędzej pod pokład do swojego "legowiska", aby pobrać ekwipunek i dozbroić się. Po chwili wybiegł w pełnej gotowości dziko rozglądając się za kapitanem. Krasnolud co prawda nie miał pojęcia do kogo mogą należeć statki, ale ich wygląd mówił samo za sie. Albo skaveni, tylko że wtedy by te statki wyglądały jakby zmontowano je ze złomu, albo jakieś chaośniki... tylko że ten z trójkątnymi strasznie elfio wygląda.
Ragni pognął aby stanąć u boku kapitana. Jak tylko miałby okazje powie.
-Cholera... trzeba rozwalić tych tam... zacząć od barki transportowej.

[ Mistrz ]
- Mroczne Elfy. - odparł ponuro kapitan, nabijając swój pistolet - Oni biorą jeńców. Jeśli do tego dojdzie, zabij się. Wszystko jest ponoc lepsze od losu niewolnika u tych ścierwojadów.

Szybko okazało się, że wasza flota nie zbiegnie, dlatego statki stanęły i w miarę szybko wykonały półzwrot, stając jedną burtą w stronę wrogów.

Przeciwnicy się zbliżają. Z korsarskiego statku pomknęła lawina płonących strzał i pocisków z balist oraz katapult. Częśc żołnierzy na barce szyje z repetujących kusz. Z wieży sypią się ogniste chmury kul z mangonel i większe, lecące po wysokiej paraboli z dwóch małych trebuszy. Na razie ostrzał jest niecelny. Częśc waszych szyje z łuków i kusz, ale bosmani nakazali czekac.

Okrywy wylotów dział na burtach zostały otwarte, lufy wysunięte. Rufowe i dziobowe falkonety wzięły na cel łódź transportową. Marynarze, żołnierze i pasażerowie czekają z łukami, kuszami i bronią palną. Częśc ma broń drzewcową i bosaki do obrony burt. Kilku zdobyło oszczepy albo harpuny.

[ Ragni ]
Ragni załadował swoją kuszę i oparł ją o burtę skatku szykując się do wystrzału.
-Mroczne Elfy? Niewola? Kapitanie... jak będą mnie próbowali w sieć albo coś to skoczę do najbliższego i mu odgryzę jaja jeżeli będzie trzeba... o ile oni w ogóle coś takiego mają!
Celować trochę powyżej burty, pomyślał, bełt nie leci całkiem prosto tylko po paraboli. Elfy mroczne czy nie, nie noszą nic lepszego od kolczugi. Gorzej jak będą mieli tarcze.
Zerkam co jakiś czas na tą dziwną wieżę.
-Jak będziemy tłuc w tamto paskudztwo. Proponuję celować albo w podstawę, aby się zawaliło. Albo w coś na czym to dziadostwo się porusza - burknął jeszcze.
Mroczne elfy... ha... no to mam w końcu na kim wyładować zaszczepioną mi niechęć do szpiczastych.

[ Mistrz ]
W parę chwil, ostrzał stawał się coraz celniejszy. Pierwsi ludzie zostali ranni. Inni ginęli. Wreszcie, bosmani krzyknęli. Brzęknęły cięciwy, poszedł huk wystrzałów. Trzy burty równocześnie grzmotnęły ze wszystkich dział w fantastycznym pokazie zgrania i organizacji. Korsarska łajba oberwała bardzo mocno. Barka została dosłownie podziurawiona i rozpadła się. Wieża złamała się w połowie i opadła do wody. Z niej wyłonił się zraniony Wąż Morski, ryczący wściekle.

W powietrzu śmignęło coś dużego, zmiatając kilku ludzi. Z góry sypnęła się garśc bełtów, raniąc następnych. Spoglądasz w górę i widzisz Mrocznego Elfa z kolczastym biczem i pistoletowym repeterem. Fruwa na grzbiecie jakiejś bestii.

- Mantikora! - ktoś wrzasnął.

[ Ragni ]
Ragni postanowił nie zasypywać gruszek w popiele i czym prędzej przeładował kuszę. Bestia. Ha! Mantikora! Ha! I chędożony tchórzliwy elf z jakimś pistoletowym wypierdkiem... zapewne nasączony trucizną. Strażnik Gór przyłożył kuszę do ramienia i wycelował w elfa.
-Łups...
Zwolnił mechanizm i bełt poszybował w stronę jeźdźca.

[ Mistrz ]
Garśc pocisków sypnęła się w stronę bestii i jeźdźca. Ten pierwszy wytrzymał, ten drugi został podziurawiony i spadł do wody.

Bestia zaryczała i zleciała na pokład, zmiatając kilku ludzi i wypluwając z siebie jakieś obelgi w prymitywnym narzeczu. Przed Tobą.

[ Ragni ]
Wielkie bydle. Wielka bestia.. Cholernie wielka i groźna bestia.
Ragni widząc że oto strącono jeźdźca a potwór będzie lądował gdzieś przy nim, szybko zmienił kuszę na tarczę i slańską pałę. Czas zobaczyć co też wielka ropucha zaklnęła w tej ladze.
To bestia, tutaj trzeba sprytu, pomyślał krasnolud.
Postąpił krok do przodu uderzając buławą w potwora po czym cofnął się szykując tarczę do obrony przed atakiem odwetowym.

[ Mistrz ]
Cios był całkiem silny (7). Bestię zabolało. Warknęła wściekle i najpierw chlasnęła łapami jedną po drugiej. Jeden cios nie trafił. Drugi o mało co nie urwał Ci głowy. Trzecim próbowała Ciebie ugryźc, ale odskoczyłeś. Ostatnim ciosem, ogonem, próbowała Ciebie dosięgnąc, ale przyjąłeś cios na tarczę.

Widząc Twoją sytuację, Halldor i Schwarz biegną na pomoc. Ponadto, jakiś wielki ptak, a konkretniej orzeł, pikuje bezpośrednio na Mantikorę.

[ Ragni ]
To było dobre rozpoczęcie i szło po myśli krasnoluda. Tylko skąd ten Orzeł? Przecież jesteśmy daleko od Gór Szarych, przemknęło mu przez myśl.
Wyszczerzył zębiska niczym dziki zwierz przed atakiem. Niestety czując, że nadchodzi wsparcie, a bestia najwyraźniej nie jest specjalnie zdolna do uników, krasnolud dał się ponieść euforii i wyprowadził krótką serię ciosów.

[ Mistrz ]
Bestia spróbowała zbic pierwszy cios, co jej się nie udało (17). Oberwała bardzo mocno. Każdego innego zwaliłoby to z nóg, ale nie tego stwora. Zaraz potem przyjął kolejny cios w łeb (6).

Bestia w okropnej furii spróbowała łapami zabrac ze sobą do grobu swojego oprawcę. Jeden z ciosów dosięgnął go, lecz pazury przejechały po tarczy.

Z góry spadł orzeł, lądując obok i natychmiast atakując Mantikorę dziobem i szponami. Bestia spróbowała zbic jeden cios ogonem, co się po raz kolejny jej nie udało (2, 5).

Schwarz przystanął, wycelował i wypalił z pistoletu, trafiając bestię bezbłędnie (8). Mantikora zaryczała i padła martwa na deski pokładu.

[ Ragni ]
Ragni wzniósł w góre oręż i wydał z siebie triumfalny okrzyk.
-Grimnir nam dzisiaj sprzyja! -
A po chwili kiedy zrozumiał że obok niego siedzi na pokładzie wielkie szlachetne ptaszydło znieruchomiał na chwilę. O kurtka, pomyślał kiedy jego umysł przetworzył tą informację.
Spojrzał zwierzakowi w oczy opuszczając broń, całkowicie ignorując fakt panującego wokół zamieszania związanego z odpieraniem upadłych elfów.

[ Mistrz ]
Wszyscy zamarli na widok tej bestii, lecz ona jedynie kiwnęłą wam głową z dostojnością o którą w życiu byście jej nie podejrzewali.

Kolejna salwa wytrąciła was z transu i zamieniła korsarską łajbę oraz morskiego węża w mieszaninę krwawej miazgi, zdruzgotanych łusek i rozwalonego drewna. Wyrwaliście się z tej kabały.

Orzeł wzbił się w powietrze i poprowadził was prosto do brzegów wyspy Wieży Gwiazd, gdzie już czekały na was wojska Asurów.

Z przewodnictwem Wielkiego Orła, dotarliście do brzegów Wyspy Gwiazd. Asurowie czekali w pełnym bojowym szyku. Nie jest ich wielu, lecz widac, że to doświadczone wojsko.

Burza została za wami. Statki wpłynęły do sztucznego kanału należącego do niewielkiego kompleksu portowo-miejskiego.

[ Ragni ]
Wytarłem oręż o jakąś szmatę. Krew mantikory... pewnie jakiemuś stukniętemu magowi takie paskudztwo by się przydało ale mi nie. Elfy to elfy. Jak już wpierdzielasz się do nich w gości to wypada wyglądać schludnie. Błe... tak mi odbija już że zaczynam zastanawiać się jak tutaj nie urazić szpiczastego.
W pełnym rynsztunku, czyli w przypadku krasnoluda w stroju paradnym, staję przy kapitanie, aby robić wraz z resztą oficerów i awanturników za jako taką świtę.

[ Mistrz ]
Wpłynęliście do portu i tam statki się zatrzymały. Schwarz ze swoją świtą w skład której wchodziły prominentne osoby z pokładu - magowie, O'Caillan, Halldor, Ty i kapłani.

Naprzeciwko was stanęła nieco mniejsza świta wojowników spośród której wyszedł rosły elf w biało-błękitnej szacie i srebrnej zbroi, z wysokim hełmem. Nosił jakieś rodowe znaki i herb. Szlachcic.

- Witajcie, ludzie. Oczekiwaliśmy waszego przybycia. Upadli depczą wam po piętach. Podziwiamy waszą zajadłośc, z którą odparliście ich wstępny atak. Widzę, żeście zebrali się z całego Starego Świata, od Norski i Albionu po górski lud brodaczy. Nieczęsto widzi się krasnoludzkiego Rangera stąpającego po Asurskiej ziemi.

[ Ragni ]
Kurde.. musiał się zwrócić
-Ano nieczęsto, nawet jeżeli Rangerzy to najbardziej obeznani z niegórskimi terenami krasnoludzie. - odparłem - Ale ale... jak wspomnieliście, mości gospodarzu - rzekłem tak jakbyśmy znaleźli się w karczmie - macie kłopoty na które się po drodze wtarabaniliśmy, więc może pełną ceremonię powitania odłożymy na później i póki co zajmijmy się kwestiami taktycznymi.

[ Mistrz ]
- Mój adiutant ma rację. Przejdźmy do rzeczy mości...

- Atharion. Tak możecie mi mówic. Skierujmy się na wybrzeża. Jak tylko ci mordercy na nich wylądują, odeprzemy ich z siłą lwa, godnością smoka i potęgą feniksa.

Wkrótce potem, połączone siły Asurów i ludzi stały w szykach na wzgórzach ponad plażą. Transportowe łajby wyładowywały na nich właśnie bandy Druchii, wśród których było sporo bestii - nawet Wojenna Hydra o których krążą opowieści.

[ Ragni ]
-Myślę że... jak nie wybierzemy odpowiednich celów to będzie przerąbane. Można by paru ludzi skrzyknąć aby przytargali działa, ale stracimy trochę czasu... ewentualnie można zaskoczyć ich podpływając jednym ze statków i puszczając salwę z dział - rzeczę tak stojąc przy dowództwie - Zająłbym się magami, artylerią i ich bestiami oraz kawalerią. Piechota zanim podejdzie zgarnie niezłe cięgi od łuczników no i zmęczą się zanim tutaj podbiegną. Wzgórze w tym wypadku to świetna pozycja
Biorę głęboki oddech.
-To najlepsza pora na jedną z najpiękniejszych krasnoludzkich sztuk. Kapitanie... wydałem na dwa i pół litra tego specyfiku piędziesiąt karli, ale w końcu się przekonam czy legendy o Zewie Przodków warzonym przez Josefa Bugmana są prawdziwe.
Odkorkowałem manierkę z wytłoczonym B i XXXXX. Wciągnałem powietrze z cudownym zapachem trunku. Powoli z namaszczeniem przyłożyłem szyjkę do ust i upiłem kilka łyków odpowiadających małemu kufelkowi, po czym zakorkowałem manierkę. Tyle się powinno pić, aby nie paść i poczuć ten cudowny efekt.

[ Mistrz ]
Niektórzy spojrzeli na Ciebie i Twoją butelkę Piwa Bugmana z zazdrością i podziwem. Każdy słyszał o tym legendarnym napoju.

Pierdolnęło w łeb z miejsca. Wiesz, że więcej dawek może zrobic z Ciebie śmierdzącego ochlapusa natychmiast. A teraz Ty po raz pierwszy poczułeś magię ukrytą w tym wywarze.

Patrzysz na wrogą armię z niczym innym jak degustacją i przekonaniem o sile swojej i swoich towarzyszy. Zwyciężycie.

- Tak też uważam. Ale teraz, brońcie się. Harpie nadlatują! - krzyknął Schwarz. W chwilę potem dwie potworzyce opadły na ziemię przed wami. Chcą wyeliminowac dowództwo.

[ Ragni ]
Oczy zapłonęły słusznym gniewiem. Przepełniony tym cudownym uczuciem wydarłem się tak potężnie jakbym rozkazywał niebu aby pierdolnęło łaskawie we wrogów gromem.
-OKK KARAK ANKOR!
Ruszyłem w szarży na te istoty z taką gwałtownością jakby obraziły mnie, moją rodzinę, a przede wszystkim moją matkę. Biada tym którzy staną mi na drodze.
 
Stalowy jest offline  
Stary 30-03-2014, 21:53   #47
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Wieża Gwiazd

[ Mistrz ]
Harpia okazała się byc zbyt dobrą zawodniczką. Pierwszy cios buławy zbiła ręką, drugiego uniknęła. Schwarz wypalił z pistolca, trafiając jedną bardzo solidnie (9). Halldor wypuścił strzałę z łuku, pudłując sromotnie.

Ranna rzuciła się na Schwarza, który ledwo zmienił broń na lewak i rapier. Uniknął jej cios bez problemu. Druga chlasnęła Ciebie pazurami, jednakże wyszła na tym jeszcze śmieszniej.

Walka trwa. Wyrzutnie oszczepów prują, asurskie łuki brzęczą co chwila. Wtórują im repetery, kusze i rusznice. Kilku ludzi podciągnęło falkonety z których na razie walą małymi, zwykłymi kulami. Hydra powoli zbliża się do waszych pozycji, siejąc zamęt ognistymi wyziewami.

[ Ragni ]
-Broń ciężka! Skoncentrować ogień na hydrze! - huknąłem głośno - Skruff Ekk Grizal.
Zrobiłem fintę i wyprowadziłem jeden mocny atak.

[ Mistrz ]
Ragni, Twa finta wyszła fantastycznie. Ogłupiała potworzyca oberwała prosto w czoło wekierą i zalała się krwią (10). To musiało bolec.

Schwarz wykonał serię ataków. Harpia uniknęła prawie wszystkich. Jedno pchnięcie rapiera w biodro okazało się byc zbyt szybkie, zbyt celne (4). To wystarczyło, by padła na ziemię w drgawkach i szlochach. Halldor zaszarżował na drugą z toporem i tarczą w dłoniach, dosłownie zmiatając ją (10).

Pierwsze szeregi piechoty i kawalerii starły się ze sobą na różne sposoby, lecz tak samo zajadle. Ogłuszający łoskot pola bitwy wypełnił powietrze.

[ Ragni ]
Warcząc wściekle że to nie ja zaciukałem harpię rozglądam się w poszukiwaniu następnych przeciwników, albo miejsca gdzie będzie trzeba wesprzeć sojuszników brodata gwałtownością.

[ Mistrz ]
To było nieuniknione. Wreszcie, Wojenna Hydra przedarła się przez szeregi Staroświatowców i Asurów, masakrując po drodze całe rzędy. Jej potężna skóra i łuski wytrzymywały wszelkie ataki. Towarzyszący jej Mistrzowie Bestii padli w boju, co zaowocowało brakiem kontroli Mrocznych nad potworem i śmiercią kilku spośród ich wojowników.

Teraz ta bestia szła w swym bojowym szale prosto na was. Halldor i Schwarz zostali przez nią psychicznie złamani, jej terror sprawił, że uciekają. Jedynie Wielki Orzeł i Ty (pod wpływem piwa Bugmana) jesteście nieustraszeni i macie inicjatywę.

[ Ragni ]
-"Come and get some!" - zawołałem popularnym krasnoludzkim okrzykiem.
W iście euforycznym stylu ruszyłem na potwora. Niestety jest to bestyja wielka i bardzo wredna nie mówiąc już o dużej ilości paskudnych zdolności.
Wyprowadziłem cios z nad ramienia.

[ Mistrz ]
Zaatakowałeś bestię, celnie uderzając berłem Slanna w pazurzastą tylną łapę (7). Orzeł zaatakował od frontu, doskakując do bestii i dźgając ją dziobem, jednakże cios nie przebił łusek.

Bestia odwdzięczyła się wieloma atakami. Jeden cios został zbity przez potężne skrzydła orła. Drugiego nie miał szans uniknąć (01) i kły cholerstwa ugodziły orła zaiste potężnie (18). Ptak zaskrzeczał w agonii, a ciosy sypały się nadal - aczkolwiek wszystkie przecięły jedynie powietrze.

[ Ragni ]
-Zostaw mojego ptaszora tępy chuju! - ryknąłem w gniewie.
Drąc się zacząłem tłuc gadzinę serią ciosów mając nadzieję że któryś z nich przywali dokładnie w któryś z żywotnych organów, albo połamie ochydztwu kości. Bestia nie bestia ale będzie ją boleć... A jak boli to się wyprowadza niecelne ciosy.

[ Mistrz ]
Bestia przyjęła oba ciosy (6, 5), sama wyprowadzając kolejną serię w orła, z czego jeden cios ugodził ptaka w pierś (10) i spowodował jego niezwykle bolesną śmierć.

[ Ragni ]
-NIEEEEEE!!
Wydarłem się. Jedyny mój towarzysz w tej walce został właśnie zagryziony przez cholerną bestię. Hydra hydra hydra... Gniew i żal zaczął przekuwać się w nienawiść. Zapiekłą nienawiść...
Jedyną szansą było teraz zatłuczenie bestii jak najszybciej.
Ale czy będę w stanie?
GŁUPIE GADANIE! ZA GRIMNIRA! ZA ORŁA! ZA PRZODKÓW!
Kolejne dwa ciosy pełne wściekłości poleciały w hydrę.

[ Mistrz ]
Bestia po raz kolejny dostała solidnie (2, 20), a nawet cholernie solidnie, tracąc jeden łeb, zgnieciony ciosem oraz garść łusek w miejscu potężnego wgłębienia w korpusie po wekierze.

Potwór wściekł się nie na żarty i plunął ogniem ze swych paszczy prosto w Ciebie (5).

[ Ragni ]
-Jesteś trupem! Zatańczyłbym na twoim truchle, ale nie jesteś tego wart!
Wyprowadziłem kolejne dwa ciosy. Zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki.

[ Mistrz ]
Jeden z ciosów rozbił się na łuskach nadstawionych celowo przez stwora, ale drugi ugodził go solidnie (4). Bestia była zaiste wściekła, rozjuszona, walczyła o życie, toteż zasypała Ciebie gradem ciosów. Jakimś cudem udało Ci się wyjść z tego z życiem, aczkolwiek Twoja tarcza zaczynała się rozpadać.

[ Ragni ]
-Zdychaj! ZDYCHAJ! ZDYCHAAAJ!!
Łup łup łup.
Leję aż wiury lecą. Jak to go nie zabiję to podskoczę chyba i odgryzę tej gadzinie jaja!

[ Mistrz ]
Bestia zbiła kolejny cios i przyjęła następny (4). Ledwo się trzymała. Postanowiła tym razem przyjąć nieco bardziej obronną postawę i zaatakować tylko dwoma łbami, o włos mijając Twoje ciało.

[ Ragni ]
Skonsternowany zdolnością bestii do blokowania moich ciosów zamarkowałem następny atak po czym wyprowadziłem następny, niespodziewany.

[ Mistrz ]
Bestia przyjęła kolejny cios (3) w korpus, wydzierając bestii dech z piersi (-20 od testów na turę).

Nie mogąc zebrać oddechu do zionięcia, spróbowała po raz kolejny zaatakować dwa razy, z czego jeden cios o mało co nie rozłupał Ci tarczy.

[ Ragni ]
-Buahaha... trup trup trup! Oddać twoje serce NGomie i zobaczymy co wtedy zrobisz!
Widząc osłabienie bestii wyprowadziłem szybko dwa ciosy.

[ Mistrz ]
Bestia zbiła jeden z ciosów potężną łapą, ale kolejny zgruchotał ją potężnie (6, krwawienie). Bestia słabła zauważalnie, wyprowadzając tylko jeden celny atak który zgruchotał Ci tarczę na drobne kawałki i pokrył rękę potężnym siniakiem.

[ Ragni ]
Chwyciłem buzdygan oburącz.
Tłukę... nawet nie chcę już krzyczeć i myśleć... po prostu tłukę.

[ Mistrz ]
Jeden z ciosów został zbity, ale drugi potężnym uderzeniem zgruchotał czerep jednej z głów Hydry. Padła na klepisko, wijąc się. Od razu doskoczyli do niej Norsmeni i marynarze, siekąc i tłukąc swoją bronią cielsko oraz pozostałe łby. Dzięki Tobie, Wojenna Hydra Mrocznych Elfów zginęła.

Halldor i Schwarz wrócili, patrząc na Ciebie z podziwem, kiedy zostaliście zaatakowani. Wasi towarzysze padali od nagłych serii bełtów z repeterów i skrytobójczych ciosów szablami.

Obskoczył was tuzin korsarzy.

[ Ragni ]
Chichrając się patrzę na ciemnych szpiczastych berserkerskim wzrokiem.
-Hehehehe... hehehe... a wy panienki... jesteście tak twardzi jak ta hydra?!
To powiedziawszy wyrwałem zza pasa flaszkę z miksturą leczniczą i wychyliłem jednym chaustem. Butelką rzuciłem w jednego z korsarzy.

[ Mistrz ]
Flaszka rozbiła się na hełmie jednego z wrogów. Są wyraźnie skonsternowani tym, że zarąbano Hydrę i traktowano ich z lekceważeniem. To wystarczyło, by Twoi towarzysze ich ostrzelali. Najpierw poszła strzała Halldora, trafiając jednego w hełm. Strzała pękła na dwoje, nie czyniąc krzywdy. Schwarzowi poszło dużo lepiej, kula z jego pistoletu ugodziła jednego z elfów w trzewia (14) i odrzuciło go do tyłu z obłąkanym wrzaskiem bólu.

Trzech ostrzelało was z kusz. Dwa bełty trafiły Ciebie, lecz tylko jeden zadał ranę (5). Halldor dostał kolejnymi dwoma (6).

Na Schwarza (który zmienił broń na rapier i lewak) rzuciło się dwóch pozostałych, siekąc szablami i rapierami, bezskutecznie.

[ Ragni ]
-RRRAAAAAAAAGGGGGHHHH!! - z dzikim okrzykiem rzuciłem się na przeklętych spiczastych.
Niech ich piekło pochłonie, Grungni roztrzaska na swym kowadle, a Grimnir opluje.

[ Mistrz ]
Schwarz zaczął dźgać na przemian lewakiem i rapierem, bodąc jednego ze skurwieli dwa razy. Jeden z ciosów nie przebił smoczego płaszcza, ale drugi ugodził elfiaka dotkliwie w nogę (10).

Halldor dobył topora i tarczy, po czym z rykiem rzucił się na ostatniego kusznika, waląc go potężnie ostrzem po mostku (9).

Twoje ciosy spotkały się z zażartą obroną Druchii, którzy zmienili swe kusze na miecze długie i krótkie. Zaatakowali Ciebie z furią, młócąc ostrzami i zachodząc od boków. Uniknąłeś części ciosów i zbiłeś mknące pchnięcie gladiusem. Jednak to było za dużo. Na Twoją głowę opadł cios długiego miecza (1).

Schwarz skacze jak fryga, parując i unikając ciosów postępujących za nim Druchii, jednakże przepuścił jeden na swą rękę (4).

Ostatni korsarz wyrzucił swą kuszę i dobył ostrzy, dźgajac sztyletem Norsmena w twarz, lecz ten się uchylił w porę.

[ Ragni ]
Cholera... dużo ich. Bardzo dużo.
Pałuję ile wlezie. Naładowany furią i adrenaliną nie mam czasu nad rozmyślanie w takiej chwili.

[ Mistrz ]
Walisz buzdyganem. Przeciwnik sparował jeden cios gladiusem, ale drugi przyjął na rękę (9), która mu aż zadrżała i zachrupała. Zacisnął zęby i wbił w Ciebie spojrzenie pełne żądzy mordu.

Schwarz wywija swoimi błyskotkami, prawie ucinając jednemu nadgarstek (5). Trzema atakami rapierem próbował bezskutecznie przebić zastawę drugiego korsarza.

W tym czasie Halldor zawinął toporem znad głowy, ale wróg szybko zbił cios sztyletem. Norsmen, nie zrażony, przekręcił ostrze i z miejsca świsnął po skosie w biodro, aż krew chlusnęła (7). Wróg padł, wrzeszcząc, z prawie przerąbanym udem.

Ustępujesz coraz bardziej do tyłu, przed twarzą furkoczą Ci korsarskie ostrza. Jedno ugodziło Cię w ramię (2). Schwarz odparł natarcie przeciwnika bez ran.

[ Ragni ]
-Coś wam.. kiepsko idzie panienki - warknąłem.
Rany są drobne, ale jest ich coraz więcej.
Wykonałem zamach znad ramienia, z lewa na prawo, po czym wyprowadziłem w kolejny. Jak Grimnir pozwoli to będę mógł uderzyć już w następnego przeciwnika.

[ Mistrz ]
Jeden cios ominął zastawę rannego i rozłupał mu hełm razem z czołem, piorunując go z miejsca. Zawinąłeś łamignatem i trzasnąłeś drugiego w korpus (7).

Schwarz natarł na swojego przeciwnika, bodąc rożnem jego udo (4). Halldor zaatakował go od tyłu po łokciu (6).

Twój przeciwnik chlasnął dwa razy mieczami, lecz nie przebił Twej kolczugi.

Drugi korsarz walczył na dwa fronty, próbując bezskutecznie dosięgnąć Schwarza i rąbiąc bez efektu mieczem w norską tarczę.

[ Ragni ]
-JAR AAR!
Łup i łup.

[ Mistrz ]
Pierwszego ciosu zwinnie uniknął, ale drugiego już nie. Jego ręka została zgruchotana (5). Padł na ziemię, wyłączony z walki.

Ostatni elfiak wywijał się spod kolejnych ciosów topora, ale korzystając z okazji, Schwarz cisnął mocno lewak który wbił się w łydkę wroga (3). To zakończyło walkę. Zarąbaliście rannych i wkrótce, z pomocą Straży Morskiej z Lothern rozbiliście resztę Korsarzy, powalając także ich grupę dowódczą.

Z flanki przypałętał się jakiś ranny trep Druchii, którego szybko powaliliście. Jak się okazało, było ich więcej. Tarczownik bronił kusznika, który zasypywał was bełtami z repetera. Z boku nacierało dwóch mieczników i Wiedźma.

[ Ragni ]
-Raz dwa trzy... panowie... jeszcze chwila a się przekręcę.
Zaczynam się męczyć. A to zły znak.
-Załatwmy ich szybko. Raz dwa... załatwmy prędko tych od kuszy, a potem tych od mieczy.

[ Mistrz ]
Przeliczyłeś się całkowicie z szarżą na tarczownika. Jego gizarma zwana Drannach była bardzo szybka i wystarczyła, by utrzymać Ciebie na dystans, przebijając Ci prawe udo na wylot. Zaraz potem opadli na nich Schwarz, Halldor i Norsmeni, rozrąbując kusznika i włócznika.

Wkrótce padli obaj miecznicy i Wiedźma, lecz nie przedtem jak padł muzykant, champion i chorąży Asurów z Lothern, łamiąc im morale.

Z flanki natarło kolejnych kilkunastu żołnierzy Naggaroth, Ziemi Chłodu, prowadzonych przez pięciu sierżantów. Lothernowcy zostali rozbici i zostaliście tylko wy z Norsmenami. A spośród wrogich szeregów wyłonił się on... Asasyn.

[ Ragni ]
Urwałem pasmo materiału ze swojego odzienia i obwiązałem ranę. Mój błąd... może mnie teraz kosztować życie.
Widok assasyna. No cholera. Widać od razu czym się zajmuje. Specjalista od zabijania. Mamy przechlapane.
-Uwaga... agh.. uwaga na tego tam - wskazałem ruchem głowy nowego twardego przeciwnika - Jak się... nie zaweźmiemy na niego to nas w pojedynkę wysieka.

[ Mistrz ]
Zaczęliście się cofać. Schwarz pomógł Ci wydostać ostrze z rany i odwlec do tyłu. Halldor odpiera ataki wrogów. Norsmeni budują mur tarcz, aczkolwiek co rusz ktoś pada od morderczych działań skrytobójcy. Dopiero szaleńcze natarcie syna Fridrika i kilku Norsmenów przyszpiliło skurwiela do ziemi i umożliwiło odcięcie mu łba... kosztem straszliwych ran i zatruć u jego oprawców.

W ostatniej chwili zostaliście wsparci przez blisko setkę żołnierzy okrętowych pod dowództwem krasnoludzkich sierżantów i pierwszej oficer. Oficerowie wroga padli w boju, a reszta sił poszła w rozsypkę. Ze Schwarzem ubiłeś jeszcze czterech zabłąkanych trepów wroga.

Jak się okazało, byli oni posiłkami dla głównej armii, którzy mieli zajść was od tyłu. Zaatakowaliście ich łajbę i zatopiliście u brzegu.

Bitwa trwała. Po obu stronach ginęło wielu, aczkolwiek Druchii walczyli naprawdę zajadle i Staroświatowcy nie stanowili dla nich równorzędnego przeciwnika. Asurowie natomiast konsekwentnie tracili siły, aczkolwiek udało się poczynić pewne kroki - wycięto wszystkich Rycerzy Zimnych, Mrocznych Jeźdźców i Czarownice oraz po trochu z innych grup. W zamian utracono wielu milicjantów, Mistrzów Miecza z Hoeth i Straż Morską z Lothern, a także lwią część magów i jeden rydwan w komplecie z wierzchowcami i załogą.

[ Ragni ]
-Cholera... - oddycham głęboko aby odpocząć - Kapitanie... chyba jeszcze nigdy tak po dupie nie dostaliśmy. Musimy zrobić jakiś kurde... fortel. Ale taki aby im aż w pięty poszło.
Nadal pochłonięty mocą bugmańskiego piwa nie czuję strachu przed walką, jednak nie mogę się napić niczego więcej, aby nie ścieło mnie kompletnie. Chociażby dorwać się do łuków czy czegoś i z ukrycia uderzyć przeciwnika z flanki, albo od tyłu.
Poprawiam opatrunek na ranie. Do końca bitwy jeszcze daleko.

[ Mistrz ]
- Ten Kocioł Krwi i obsługujące go dziwki. One zarzucają jakimiś zaklęciami wzmacniającymi te pomioty zła. - odparł kapitan - Panie, panowie. Zbieramy się. Wykorzystamy korytarz jaki wyrąbaliśmy sobie po eliminacji ich posiłków i rozwalimy to gówno. Przygotujcie bomby do rozsadzenia kotła. Przy okazji zniszczymy tą balistę.

[ Ragni ]
-"My service is not over" - wyszeptałem w khazalidzie i podźwignąłem się
Chwyciłem buzdygan i rozejrzałem się po pobojowisku za tarczą, puklerzem lub lewakiem. Jednak jestem o wiele lepszy w parowaniu niż unikaniu. Jak się znajdzie to zabieram i od razu z niego korzystam.
Podchodzę do Halldora.
-Chodź przyjacielu. Poszukamy ci jakiejś szpiczastej dupy do wyruchania - mówię cichutko z zadziornie szczerząc zębiska.

[ Mistrz ]
- Te tutaj prędzej chyba zdechną niźli dadzą się wyruchać. Więc, pomożemy damom zdechnąć! - ryknął w odpowiedzi.

Zaatakowaliście nagle i z pełną siłą. Wiedźmy cofnęły się z frontu by próbować ratować sytuację, tak samo generał armii. Starcie było krwawe i szybkie, straciliście wielu ludzi, w tym paru dobrych Norsmenów. Zginął też Hrom Zaklęte Kowadło, krasnoludzki sierżant z Vasta. Ale, dopięliście swego - Wiedźmy padły co do jednej, wycięliście załogę i wysadziliście balistę oraz kocioł w powietrze, pozbawiając przeciwników jakiegokolwiek wsparcia oraz wychodząc na ich tyły. Ku wam odbili Kaci z Har Ganeth.

[ Ragni ]
-Przyjmijmy ich godnie nadziewając ich na naszą obronę. - rzekłem - Te ich mieczyki wyglądają cholernie ostro więc albo ich wystrzelamy, albo odepszemy ich pierwszy atak i zatłuczemy nasza liczebnością.
Będąc już nie na siłach chwyciłem kuszę i zająłem się ostrzeliwaniem oddziału wroga.

[ Mistrz ]
Ostrzelaliście skutecznie wrogów, kasując im przede wszystkim muzykanta i chorążego. Wkrótce potem padł Mistrz Draich, od celnych kul i strzał. Pozostali Kaci dopadli do was i wyrąbali kilkunastu, lecz zalaliście ich wreszcie masą.

Przed wami walka się przerzedza. Udana szarża Srebrnych Hełmów oraz poświęcenie Athariona zdruzgotało Czarnych Strażników. Milicjanci i włócznicy za cenę sporych strat spychają wrogich włóczników i kuszników. Wojownicy Cienia i Cienie Druchii wymieniają między sobą rzeźnickie ciosy. Został zniszczony drugi i ostatni rydwan.

[ Ragni ]
-Kapitanie.. jesteśmy gotowi uderzyć z pełną furią na tyły wroga?
Kusza zapewniła mi krótki odpoczynek na zregenerowanie odrobiny energi potrzebnej do następnej walki. Poklepałem buławę Slaana i szykowałem się do ostatniego natarcia.
-Kto wie... może na barkach tych ciemnych pederastów znajdą się jakieś kosztowności.

[ Mistrz ]
- Tak. To jest ten moment. Sierżanci, bosmani, wydać rozkazy i utworzyć szyk. Zgnieciemy tych skurwysynów między młotem a kowadłem. Myśmy młot Sigmara!

Z różnymi okrzykami, wasza fala runęła na siły wroga. Wprawdzie walczyli zajadle i do samego końca, to nie uniknęli swego ponurego losu. Nikt nie uszedł z życiem z Mrocznych Elfów, który postawił stopę na wyspie Wieży Gwiazd. Żadna łajba przybita do brzegu się nie ostała. Trupy wrogów wrzucono do wody albo spalono na brzegu. Elfów i ludzi pochowano z najwyższymi honorami. Magiczna burza, i tym samym wroga flota wraz z Czarną Arką odpłynęły pokonane. Bitwa została wygrana, acz wielkim kosztem. Ludzie z Vasta byli przerzedzeni. Zginęło wielu dobrych ludzi, w tym Vaxtor von Vat który ubił w pojedynkach dwie Wiedźmy Śmierci nim padł z wycieńczenia i ran. NGoma tym razem trzymał się raczej z tyłu, wspierając działania ludzi z Vasta.

Asurowie stracili wielu żołnierzy, sprzęt i zwierzęta. Jeszcze więcej padło ludzi z marienburskich pincke które towarzyszą Vastowi w Trzeciej Wyprawie.

Tak czy inaczej, łupy były znaczne - przedniej jakości broń, pancerze i amunicja, pozostałości statków, trochę kosztowności i zagrabionych łupów.

Zostaliście na wyspie Wieży Gwiazd by dopełnić formalności i ceremoniałów związanych z pogrzebem i żałobą. Naprawiliście statki, dokonaliście handlu i wyleczyliście rany. Wreszcie, odpłynęliście dalej na północny wschód, ku wybrzeżom Królestw Indu.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 30-03-2014, 22:01   #48
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Surpana

Surpana


[ Mistrz ]
Minęło nieco czasu od bitwy z Mrocznymi Elfami o wybrzeża wyspy Wieży Gwiazd. Po wypoczynku, handlu i inszych czynach, Vast, Adem i Steunbalk wyruszyły w dalszą podróż ku wybrzeżom Królestw Indu. Towarzyszyła im niewielka, acz szybka, zwrotna i doborowo obsadzona asurska galera, która została nazwana kobiecym imieniem Maerwen.

Flota płynęła spokojnie w stronę lądu na północnym wschodzie, dawno już tracąc Wieżę Gwiazd z widoku. Czas płynął leniwie...

[ Ragni ]
-NGoma... jak ci idzie przyrządzanie tego obrzydlistwa które wyjąłeś ze slaana? - spytałem cicho szamana wchodząc do jego "pracowni"

[ Njambe NGoma ]
- Dziwni ludzie te elfy - zagaduję Ragniego - Tacy... wątli. Ale wysocy.

Biorę głębszy wdech dymu unoszącego się z kociołka, w którym przyrządzam zupę.

- Serce - uderzam się w pierść - slann miał serce. Teraz ja mam jego serce. Gdzieś leży - wzruszam ramionami i pokazuję zupę - dobre na łapy.

[ Ragni ]
Podejrzliwie zaglądam do kociołka.

-Bo oni tak jak ja nie są człekami. - biorę lekki wdech aby zidentyfikować co tam pływa sobie w kotle - Znają się na magii i masie rzeczy... ale wątpię czy zdołamy się z nimi zaprzyjaźnić. Dla mnie oni za wątli, a dla ciebie... hmm... zbyt wyniośli.
Spojrzałem na niego.
-Jak to dobre na łapy?

[ Njambe NGoma ]
- No dobre. Pijesz i dobre łapy.

Biorę drewnianą miskę i nalewam trochę wywaru z bliżej nieokreśloną zieleniną w środku.

- Jak to ty nie człek. Ty człek tylko niski. Oni człeki tylko wysokie. Ja człek pomiędzy. Proste.

[ Ragni ]
-Nie do końca. Niby w kiszki podobne, ale jednak inne. Dobra.. nieważne. Kiedyś się nauczysz historii naszych ras i wtedy zrozumiesz.
Nadal patrzę podejrzanie na zupę.
-Cośty tam nawrzucał?

[ Njambe NGoma ]
- Dobre kupanda. Łykaj i dobre łapy.

Szczerzę zęby w uśmiechu.

[ Ragni ]
Odchodzę, aby przynieść ze swojego kufra łyżkę i michę.

-Dobra.. przekonałeś mnie. Lepiej aby to było dobre... - zagroziłem mu łychą.

Nalałem do michy i ostrożnie zacząłem jeść.

[ Mistrz ]
- KURWA ZAJEBANA MAĆ!

- HAHAHA! Wygrałem! Jeg er den beste!

- Niedoczekanie, ty suczy chwoście! Jeszcze jedna partia! Rewanż, kurwi synu!

Takowe krzyki usłyszeliście od ładowni, przemieszane ze śmiechem i komentarzami gapiów. Ktoś rżnął w gry hazardowe.

[ Ragni ]
Zajadam się zupą szamana.

-Uważaj na to co robią. To się nazywa hazard. I hazard jest zły bo ograbia nierozsądnych ludzi z pieniędzy.

Egzotyczne smaki. Hah... mniam mniam... w górach było gorzej kiedy trzeba było wcinać korzonki.

[ Njambe NGoma ]
Obserwuję jak Ragni bierze do ust kolejne porcje. Mój uśmiech się rozszerza z każdą kolejną łyżką. Gdy zje wskazuję na garnek.

- I chungu. Ndiya. Tylko trochę. Ale widzę że smakuje. Dobrze dobrze.

patrzę ponad jego ramieniem na wejście.

- Hazard?

[ Ragni ]
- Zabawa taka. Zakładasz się o coś że wygrasz w grze. Jak przegrasz oddajesz tyle ile stawiasz. Jak wygrasz zgarniasz pieniędze założone przez twoich przeciwników... i co się tak gupio uśmiechasz, co?

[ Njambe NGoma ]
- No bo chungu. Jesteś pierwszy kto jeść chungu i mlaskać. Ndiya! Radość.

Podchodzę do drzwi. Zabawa.... hmmm....

- Idziemy w zabawa?

[ Ragni ]
Przeciram swoją michę i odstawiam ją na miejsce ze sztućcami.

-Dobra.. tylko nie daj się wciągnąć w zabawę, dobra? Nie chcesz stracić chyba swojego złota.

[ Njambe NGoma ]
Schodzę do ładowni i szukam hazardzistów. Czas na zabawę. Dosiadam się bez pytania podstawiając jakąś beczkę czy inne siedzisko. Głaszczę zwieszone z ramienia czaszki i uśmiecham się krzywo do wszystkich.

[ Ragni ]
Idę za szamanem pilnować aby nie wpakował się w kłopoty. Widząc że dosiada się do graczy kręcę głową i wzdycham. Jego złoto jego sprawa...

[ Mistrz ]
Większość gapiów stanowią okrętowi żołnierze i żeglarze, którzy wciąż nie przywykli do widoku Ebona, ale byli także wśród nich wszyscy pozostali Norsmeni... którzy kibicowali Halldorowi w hazardowym starciu z Tognarem, synem Daraka, krasnoludzkim sierżantem.

- Na brodę Grimnira po jaja... - westchnął krasnolud, kiedy Halldor wyrzucił fulla po kolejnej partii kościanego pokera. Młody Norsmen tylko szczerzył się, odgarniając swoje płowe włosy z twarzy.

[ Ragni ]
Patrzę na to z dezaprobatą. Widziałem w Marienburgu jak szlachcice potrafili w tawernie przerżnąć masę kasy i jeszcze im było mało.
Stoję przy szamanie i obserwuję to wszystko.

[ Njambe NGoma ]
- Dobra zabawa Halldor?

Wskazuję na stolik z kośćmi. Staram się wypatrzeć jakie ta zabawa ma zasady. Ciekawe czy jest równie prosta co owijanie tygrysa jelitami antylopy.

[ Mistrz ]
- O, NGoma, syn Gragniego, może się dołączycie? - wypalił Halldor - Kości południa są zaiste świetne.

- Ja z tym czarcim pomiotem już nie gram. Na mą brodę, z diabłem pakt zawarł i z woja w kosterę się przemienił!

[ Njambe NGoma ]
- Ndiya! Jak dobra zabawa to i wujaszek zagra. Jak?

[ Ragni ]
Patrzę na kości i widzę odpływające ode mnie złocisze.
Nagle tknęła mnie jedna myśl.
Ograł innego krasnoluda.
Trzeba pomścić brodatego brata.

-Niech będzie...

Dosiadam się

[ Mistrz ]
- Zasady są kurewnie proste, straceńcy - odparł krasnolud - Bierzesz ino kurwa te kości i napierdalasz...

Minęło sporo czasu. I okazało się, że Tognar miał rację. Halldor tego dnia miał kurewskie szczęście w kościach. Ludzie zaczęli warczeć, że jest czarnoxiężnikiem który uprawia "kostomancję" (nikt nie wiedział co to, ale od razu podchwycono). Ludzie mówili, że on wszawy Chaosyta z północy. Pozostali Norsmeni ostro się zjeżyli, doszło do bójki. Dopiero interwencja bosmanów i pierwszej oficer wymiotła całe towarzystwo. Ci co brali udział w grze i bójce, poszli na pokład.

Rychtujecie właśnie za karę liny na forkmaszcie.

[ Njambe NGoma ]
- Dobra gra. Łatwiejsza od zabawy z tygrysem - rzucam do Ragniego - Wystarczy dobrze rzucić. Następnym razem przodkowie mi pomogą.

[ Ragni ]
-Kurwa... wiedziałem że tak będzie...
Rychtuję linę. Puszczam wypowiedź szamana mimo słów.
-Halldor... czy my wtedy wracając do Marienburga ubiliśmy tamtą rudą sukę?

[ Mistrz ]
- Gdzie tam. - stęknął Norsmen, nagi do pasa i ociekający potem, bijący parą. Zaparł się nogami o maszt i pochwycił za linę - Njambe! Wspinaj się i zawiąż na szczycie dotatkowy węzeł, bo trzaśnie! Ragni, pomóż... kurwa...

Lina naprężyła się do granic wytrzymałości, tak jak potężna muskulatura blondwłosego giganta.

[ Njambe NGoma ]
- Ndiya.

Wdrapuję się na maszt korzystając z olinowania. Sposobem jaki do tej pory podpatrzyłem u innych żeglarzy. Gdy dotrę na górę próbuję założyć dodatkowy węzeł.

[ Ragni ]
Jestem ubrany do tej roboty podobnie jak wojownik z północy. Rzuciłem się szybko do pomocy zaciskając zębiska.

-Czasami się zastanawiam czy ty przypadkiem nie wskoczyłeś z nią na małe bara bara do wyra i zapomniałeś powiedzieć później "dowidzenia". To by mogło wyjaśniać czemu tak się na nas uwzięła. Chociaż wątpię, aby chciało jej się płynąć za nami aż tutaj.

[ Mistrz ]
Halldor wybuchnął szczerym śmiechem, bijąc tubalnym głosem na całą okolicę bez żadnego wstydu ni zażenowania i zdwoił wysiłki, przeciągając linę wspólnie z krasnoludem.

Zaobserwowaliście to już wcześniej u ludu północy. Dominują nad nimi skrajne emocje. Wydają się być niezdolni do skrytości i udawania. Kiedy śmieją się, to szczerze, kiedy kochają, to na zabój, kiedy nienawidzą, to całym sercem.

Zwinny Ebon wspiął się na maszt i uwiązał kolejny supeł. Lina została puszczona i trzymała się hardo.

[ Njambe NGoma ]
- Ha! Ndiya!

Macham im z góry. Trzymam się drugą ręką liny. Mocno. Wdycham morskie powietrze. Niesie ze sobą wiele dobrego. Bezkres morza, jest jak bezkres sawanny. Przypomina dom. Po dłuższej chwili zaczynam schodzić.

[ Ragni ]
-Albo i gorzej... nie gania nas aby się mścić tylko aby ciebie porwać i zajeździć na śmierć - otarłem czoło - Ale przynajmniej mamy teraz po naszej stronie elfich przyjemniaczkó. Nie wiem czy siedzi tam na pokładzie jakiś mag czy nie ale jak pieprznie kulą ognia im po statkach to złożą się.

[ Mistrz ]
- Jak przejechałem toporem po twarzy jednemu z jej świty to widziałem ją. - powiedział Norsmen podekscytowanym tonem - Dziewka to zaiste niesamowita. Nie mam nic przeciwko temu, by być jej thrallem. Bretońskie kobiety jak żmije, ale piękne żmije. Prawie tak snadna jak nasza...

- Zrobiliście co wam kazałam? - doszedł do was mocny alt pierwszej oficer

[ Ragni ]
-Aye aye, pa... panie... zara kurde... mniej zdrobniała forma... a! - zwołałem triumfalnie i zasalutowałem ze szczerym krasnoludzkim uśmiechem - Aye aye pani oficer!

[ Njambe NGoma ]
- Ndiya kobieto. Liny powiązane.

Staję na równych nogach przyglądając się jej z uśmiechem. Ten uśmiech rzadko kiedy schodzi z twarzy. Może dlatego, że go lubię...

[ Ragni ]
-NGoma chciał powiedzieć, że Aye aye pani oficer! - dodałem z niezchodzącym z twarzy uśmiechem.

[ Njambe NGoma ]
Patrzę zdziwiony na krasnoluda.

- Czemu?

[ Ragni ]
-Bo "Ndiya kobieto" to możesz w swojej wiosce mówić, a do pani oficer należy mówić per "pani oficer" inaczej można skończyć przywiązany do masztu czy coś w tym stylu

[ Njambe NGoma ]
- Ona nie być kobieta? Szalony! Przecież Ngoma patrzy i Ngoma widzi, że ona kobieta.

[ Mistrz ]
- Uwiązaliśmy linę, tak jak nam kazałaś, styrskvinne! - dodał Halldor - Gotowi na dalsze rozkazy.

Spojrzała na was, opierając ręce na piersi (a miała na czym opierać). Krzywo uśmiechnęła się, widząc waszą reakcję i kłótnię, pokręciła głową i odeszła. Macie wrażenie, że Halldor zadrżał, jakby chciał za nią się rzucić, ale siłą woli powstrzymał się i zagryzł wargi.

- Ja... co za... kobieta... arrrgh! - syknął, kiedy odeszła. Usłyszeliście jeszcze jej krzyk na odchodnym:

- Macie wolne chłopcy.

[ Njambe NGoma ]
- Może ona potrzebować mwanachama? Czarny mwanachama.

[ Ragni ]
Parsknąłem tak jak wcześniej zaśmiał się norsmen z mojego żartu o nim i rudej suce.
-We dwu z Halldorem chyba dalibyście jej radę - rzekłem cicho ocierając łezkę rozbawienia z oka - Co wy na to aby zrobić jeszcze raz coś niezgodnego z regulaminem, aby pani pierwsza oficer musiała nas znowu przypilnować?
Robię zawadiacki uśmiech.

[ Njambe NGoma ]
Przekrzywiam głowę patrząc za odchodzącą oficer.

- Ja jej dać propozycja. Wy mnie łowić w morzu. Ndiya?

[ Ragni ]
Zaczynam krztusić się śmiechem.
-Dobra.. tylko... tylko... daj nam czas na znalezienie dostatecznie długiego bosaka albo liny. - opieram się o burtę bo ze śmiechu normalnie nie ustanę.

[ Njambe NGoma ]
- Wieczór - dodaję - nie teraz.

Dawno nie miałem kobiety. A ta wygląda na hardą. Wymagającą... dobrze. ndiya.

[ Ragni ]
-To pamiętaj aby zrobić coś abyśmy ciebie zobaczyli jak będziesz w wodzie.
Staję pewniej na nogach.
-Ty w ogóle umiesz pływać?

[ Njambe NGoma ]
Kręcę głową przecząco.

- Nie. Wy mnie nie musieć łowić jak bym pływał.

[ Ragni ]
-To jest problem bo jak się nie utrzymasz na powierzchni to będziesz miał problem z chwyceniem liny. To już ja jestem lepiej przygotowany do... heh... konkurów o nią.
Znowu parsknąłem śmiechem.

[ Njambe NGoma ]
Klepię się po opasce biodrowej okrywającej krocze.

- Nie.

[ Ragni ]
- Chcesz się ze mną licytować? - patrzę wyzywająco na szamana

[ Njambe NGoma ]
- Nie muszę. Wiem. Jeszcze zupy?

[ Mistrz ]
- Na plugawe macki Lanshora! Tchórze nie mają nic. Idę do niej... ten... porozmawiać czy coś. - dodał Halldor, a jego głos stopniowo stawał się coraz bardziej niepewny. Udał się w ślad za nią.

Efektem jego zalotów było szorowanie pokładu.

Dni mijały leniwie, przerywane krzykami, śmiechem, żarciem, stukotem kości, szmerem kart, szuraniem lin i łopotaniem żagli. Morską bryzą i smakiem słonej wody w ustach.

Wreszcie, brzeg. Szeroki po horyzont, szmaragdowo zielony, jak dżungle Jaszczuroludzi - aczkolwiek jakiś taki inny.

Ind.

[ Njambe NGoma ]
- Patrz ojcze... babu... baba... siostro... Nowe ziemie - po czym dodaję w swoim języku - Papa Legba pewnie ma mało kukiełek z tego lądu...

Zaczepiam Ragniego

- Vizuki powiadają, że tu być dużo dobrego. Dobre duchi tu.

[ Ragni ]
-Nie martw się Halldor... w końcu ci się uda ją przekonać że jesteś chłop na schwał... tylko.. cholera... może następnym razem jak spotkamy jakiegoś potwora to zadasz ostatni cios, urżniesz poczwarze łeb i przyniesiesz jej w prezencie. Niestety hydra już przepadła, ale świat jest jeszcze pełen wrednych stworzeń.

Dżungla.
-Pożyjemy zobaczymy.
Znowu. Tym razem powinna być spokojniejsza.
Postanawiam tym razem z własnej woli skorzystać z wrednego daru driad. Idą na dziób i próbuję wyczuć nastruj zieleniny.

[ Njambe NGoma ]
- Inni nie żyć tak długo jak my! - rzucam za Ragnim - Martwi wrogowie zawsze być martwi!

[ Ragni ]
-Pożyjemy zobaczymy to takie przysłowie, NGoma... taka ludowa mądrość.

[ Njambe NGoma ]
Szczerzę zęby.

- To tak jak martwi być martwi. Też mądre.

[ Ragni ]
-Coś w tym stylu.

[ Mistrz ]
- Jeszcze ją w sobie rozkocham! Zobaczycie! Taka baba to skarb, nie baba. Bogowie sami zazdrościć mi będą. - wciął się w waszą rozmowę Norsmen, przecierając ścierpłe od wody i szorowania dłoni.

Płyniecie. Wkrótce, zaczęliście zbliżać się do ujścia wielkiej, lekko brązowej rzeki która ani chybi pomieści wasze łajby jeśli chodzi o głębokość. A w delcie potężne, portowe miasto mieniące się setkami barw i błysków. Zaiste, opowieści okazały się być prawdą. Królestwa Indu to bogate ziemie, gdzie kolory wirują w pełnej swej formie.

[ Njambe NGoma ]
- O przodkowie... - wydaję z siebie jęk - tyle błyskotek... magiczna osada...

Wpatruję się z zachwytem w to co widzę. Morska osada w Imperium wzbudziła we mnie większe emocje. To miejsce z pewnością jest o wiele lepsze...

[ Ragni ]
-Heh... zapewne tak wyglądają miasta w rodzinnej krainie elfów. - rzekłem.

Pięknie... masa kolorów, Bogactwo itp. Schwarz posra się pewnie ze szczęścia na myśl czym tutaj można zahandlować.

[ Mistrz ]
Cztery potężne statki zaczęły mijać pierwsze chaty rybaków i mola, pierwsze łódki, kutry i jachty. Ludzie przypominający krzyżówkę Ebonów ze Staroświatowcami lub Arabami, przyglądali się oniemiali. Tłumy zbierały się na wybrzeżach rzeki, patrząc i przekrzykując się wzajemnie.

Wkrótce, Vast stanął przed śluzą wodną, która rozwarła się wtem jak wynajęty przez Schwarza lingwista, tłumacz i uczony w języku Indi, przemówił w tubylczym narzeczu, głosząc misję handlu i pokoju jaką głosił "Prędki".

Wpłynęliście do wielkiego, acz prawie opustoszałego ze statków portu, do miasta, które przypominało jeszcze egzotyczniejszą, zieloną wersję arabskiego Copher, Portu Przypraw.

[ Ragni ]
Zakładam swoją zbroję, a na nią tabard, aby to jakoś wyglądało. Obwieszony sprzętem od którego zdążyłem już odpocząć dołączam do świty kapitana.

[ Njambe NGoma ]
Podchodzę do wcięcia w burcie, z którego będzie zsunięty trap na molo. Przyglądam się z zaciekawieniem tubylcom. Tyle różnych ludzi już widziałem w trakcie tej podróży. Nie jestem więc zdzwiony. Jedynie ciekawy ich obyczajów. Zaczynam stukać w bębenek zawieszony u pasa.
 
Stalowy jest offline  
Stary 30-03-2014, 22:03   #49
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Surpana

[ Mistrz ]
Otaczają was żywe kolory, dziwaczna i skoczna muzyka, oszałamiająco egzotyczne tkaniny zwisające ze ścian niby tapestrie, pokrywających progi i ścieżki pośród białych domostw niczym dywany, okrywające ciała niskich, ciemnoskórych Indów jakoby togi i szaty. Witają was. Są zadowoleni ponad miarę. Nie spodziewali się gości tak licznych, takowego prospektu na handel i politykę - być może nie sezon, alibo zbyt obfita w niebezpieczeństwa wyprawa do Indu odstrasza potencjalnych kupców. Albo są gościnnym narodem z zasady.

Jeden pies, albowiem przyjęli was nad wyraz uprzejmie i gościnnie. Wkrótce słuchaliście ich niezwykłych piszczałek, bębnów i talerzy grających w szybkiej, piskliwej orkiestrze. Widzieliście ludzi śpiących na gwoździach, ludzi czarujących węże fujarką, ludzi ukazujących wam słonie które znane są ludowi Ebonów - acz nie jako wierzchowce ni oswojone zwierza, targające na plecach szalenie zdobione dywany i całe pawilony. Zbrojni tutejsi wystrojeni paradnie acz luźno, dzierżący egzotyczne gizarmy, szable i pięknie zdobione, ręcznie wyrabiane muszkiety o bardzo długich lufach.

Minęło kilka godzin od kiedy flota wpłynęła na wody głębokiej rzeki Narmada i przybiły do portu w mieście-państwie Surpana.

Przekonany przez zgromadzenie tutejszych karczmarzy, kramarzy i usługodawców, Schwarz dał dzień wolny wszystkim ludziom i Asurom z Vasta i pozostałych statków z wyłączeniem niezbędnej straży. Zostawił was w mieście z zadaniem takim samym, jak onegdaj po przybyciu do Sudenburga - wybadać nastroje w mieście. Ponadto, macie dowiedzieć się czegoś o otaczających ziemiach i okazjach do zarobienia brzęczącego złota.

Dość szybko wtopiliście się w tłum zapełniający dzielnicę cudzoziemców, tuż obok doków. Spotkać tutaj można przedstawicieli najróżniejszych ludów. Od żółtoskórych, skośnookich wątłych człowieczków odzianych w misternie zdobione piżamy, noszących długi i wąski zarost - podróżników i kupców z Wielkiego Cathayu, po żylaste, odziane w skóry, umięśnione sylwetki zarośniętych barbarzyńców z Khuresh. Po drodze widzieliście Asurów z Wież i być może Ulthuanu, przybyszów z innych miast Indu, potężne i nieokrzesane Ogry z Gór Płaczu w towarzystwie swych goblinoidzkich pomiotów, Gnoblarów. Widzieliście także niskich, ponurych ludzi podobnych do Cathayczyków, jeno bladych i uzbrojonych nieodłącznie w parę ostrzy. Podobno to przybysze z dalekiego Nipponu.

Co was zdziwiło, to obecność czegoś, co wygląda na krasnoludy - lecz mają krótsze zarosty które formują w warkocze lub dredy, czaszki golą we wzory, noszą tatuaże i biżuterię. Opalone, czasem nawet brązowe lico. Odziani w skóry, ćwieki i futra, dzierżący misterne wekiery, buzdygany, łamignaty i insze pałki ze stalą. Tutejsi mówią, że to krzaty z Gór Kitsevara.

[ Ragni ]
Na początek postanowiłem poszukać i tutaj jakiegoś krawca z tutejszym odzieniem. Po głębszych przemyśleniach muszę stwierdzić że to nie tylko praktyczne ale pozostaje świetna pamiątka na przyszłość.
Szukając sprzedawcy z odpowiednim towarem próbuję zagadać któregoś z obcych krasnoludów w khazalidzie bądź imperialnym. Nigdy nie myslałem że krasnoludy żyją tak daleko na wschodzie. Podejrzana sprawa.

[ Njambe NGoma ]
Bardzo kolorowo tutaj. Bardzo. Tyle świecidełek, że nawet Papa Legba by się poła... a... lepiej nie gadać głupot. Papa legba może nie być dzisiaj w humorze. Te dziwne duże stworzenia wyglądają groźnie... i mają dużo mięsa. Może to zwierzęta? W dziwnej osadzie Imperium karmili ptactwo na ulicach. Może tu jest tak samo?

- Twoi?

Pytam Ragniego wskazując beszczelnie palcem jednego z... "krzatów".

[ Ragni ]
Pokręciłem głową.

-Nie znam ich. Nawet mi nie jest wiadome aby ktoś z naszych mieszkał tak daleko od naszych gór.

[ Njambe NGoma ]
- Oni być jak ty. Ty pewien że nie twoi?

[ Ragni ]
-Znaczy oni są chyba krasnoludami. Ale nie pochodzą... hmm... nie pochodzą z mojego plemienia.

[ Njambe NGoma ]
- Wrogi?

[ Ragni ]
Wzruszyłem ramionami.

-Wątpię. Raczej są w porządku. Z resztą zobaczymy. Spróbuję zagadać z paroma, może w karczmie. Najlepiej w karczmie przy piwie. Zawsze się przy piwie dobrze rozmawia.

[ Njambe NGoma ]
- Piwo... - powtarzam wspominając z rozmarzeniem pobyt w Marienburgu - Tu być Chata Nalewki?

[ Ragni ]
-Oczywiście... w każdym mieście są.

[ Njambe NGoma ]
- W moim nie...

Potrząsam włócznią i klepię dłonią w ramię krasnoluda

- Prowadź

[ Ragni ]
Zdaję się na swój węch... ruszam w kierunku karczmy.

[ Mistrz ]
Jak to w dzielnicy cudzoziemców, karczem jest sporo. Podobno w innych dzielnicach nie idzie czegoś takiego uświadczyć - jedynie jakieś dziwne bordele pomieszane z palarniami, pełne zasad i dziwnych konwenansów.

Obaj czujecie się tutaj jak wycięci z innego obrazka i wklejeni do innego. Bardzo słabo wklejeni.

Tawerna ma jakąś brutalną nazwę w ogrzym języku. Prowadzi ją jakiś ogr o potężnej, umięśnionej klacie pełnej blizn i tatuaży. Lewe oko skrywa pod bielmem, a w ustach trzyma giętą, Staroświatową fajkę.

- Khazad i Ebon! Witajcie w mojej spelunie. Co będzie? Barani udziec z rożna i antałek pilsnera z Imperium? Nordlandzkie ścierwo, ale możecie też wciąż porządne ale z Wissenlandu za więcej brzęczących monet! No, co was tak, kurewa, potkało? Wam knypkom to dech zapiera co rusz, eście słabowici boście brzucha nie macie!

[ Njambe NGoma ]
Szczęrzę zęby w uśmiechu. Kilka słów, a już go lubię.

- Ja i przodkowie cię witać. Pilsner i baran. Ndiya!

Klepię się w klatę.

- Wujaszek Ngoma.

[ Ragni ]
-Brzuchów nie mamy, ale piwa się napijemy. W ogóle to po ile tutaj ceny stoją, ha? - rzekłem gromko do karczmarza.
No proszę. Karczmarz-ogr. I wysławia się bardzo swojsko.
-Dla mnie... Hmmm... jakiegoś ciemnego, mocnego piwa. No i garść plotek też by się przydała, bo my kurde... nieobeznani.
Po chwili dodaję.
-No.. to jest NGoma, a ja jestem Ragni.

[ Mistrz ]
- Gomog Rzezitasak, wsławiony Zjadacz Ludzi. Odsłużyłem w Starym Świecie, Imperium i na morzach trzydzieści lat. Naciąłem więcej kurwich synów niźli widzieliście w całym żech mieście. At! Kmix, bieraj kindżał i rżnij udziec, bom klijenta obsłużyć kcem! A wy żech siadać. Ale z Wissenlandu i pilzner z Nordlandu, po kuflu.

Postawił wam trunki, nalane do naczyń.

- Heheh... e to ja zawsze rżę z pilznera, bom spamiętał, kak e to znajomce z kompaniji nie znosili jasnego sikacza, to żech zwali go "pizdner". EhehehhahHAHAHAH!

Ogr ze śmiechu jebnął masywną pięścią w ladę, aż zaskrzypiało.

- Ażech kurewa czasy to były, że hej. Nażarłem się, narobiłem i naciąłem. A teraz tylko te cholerne tandoori, te kurwy czy tam curry i wiecznie ten sam swąd masala. To żech se wykoncypował, że sem zrobiem karczem, co to żarło kak ze Starczego Świata przypomina. I żech ma teraz w chuj luda jak wy. Obce, goście, cudzoziemce i reszta tałatajstwa. Większości to jakieś kupce, handlarze, firycki, wędrowcy, włóczęgi i insze łajzy z pizdą miast kutasa, ale wyście wyglądacie na rębajłów. Coście za jedni? Z dupy nie wyszliście.

[ Ragni ]
-Hah... NGoma jest z Arabii, a ja z Gór Szarych w Starym Świecie - rzekłem - Przypłynęliśmy dzisiaj wraz z takim podróżnikiem. Robimy mu za bandę tych... doborowych awanturników, prawda.

[ Njambe NGoma ]
- Ja z południa. A teraz ze statku. Vast. Szybki. Ndiya. Nowy dom. Z dupy to nasze wrogi. I w dupie zawsze są. Umierają szybko i łatwo, jako moi przodkowie nade mną i mkuki w ręka.

[ Ragni ]
-Ej ej! Ta hydra co ją z pół godziny pałowałem zanim zdechła to szybko i łatwo nie umarła... gdyby nie ten orzeł co go elfiaki nasłały to bym bestyji nie ubił!

[ Mistrz ]
- Aaa, toście z tego tam, galeońca? To żech długą drogę przepłynęli. I ja posłuchuję, że wyście tęgie boje toczyli. Hydrę żech ubił krzacie? A dowoda kiego macie? Nie żebych was od pizd wyzywał, alem siem naoglądał błaznów, co twierdzili, że zżarli więcej niźli sami ważą. Jeśli wiecie o co mi, kurewa, biega.

[ Njambe NGoma ]
- Hydra dupa. Gorsza była żaba. Ledwo nasze vizuki zachowali. Jak poprosiła przodków o wulkan to wulkan był. Ale w końcu usnęła. A serce zjedliśmy. Ndiya.

[ Ragni ]
-To zapewne niziołki biegały. Ale niestety dowoda nie mam... elfy spaliły ścierwo doszczętnie zanim miałem okazje coś mu urżnąć. Ale mogę ci dokładnie opowiedzieć jak to ochydztwo wygląda, jak śmierdzi i jak napierdala. Haha... racja NGoma... Slaan to dopiero był sukinsyn. Od jego magicznego pierdolnięcia płaskowyż się w wulkan zamienił, dałbyś wiarę! Jeb! I nagle nie ma połowy naszych wojsk!

[ Mistrz ]
- Slann? Toście bili się z tymi niesmacznymi, zimnokrwistymi gadoludźmi? No popatrz Kmix, a ja myślałem żech tylko ja mam nade kominkiem cymbał cięty z Kroxigora. Ło tam macie.

Faktycznie - zasuszony, acz nadal wielgachny łeb jaszczuroczłeka postury ogra, pokryty łuską, wisiał nad piecem.

- Ale ja żech nie do końca wam zawierzam. Alibo jeśliście faktyczniem narombali tych kurwów, toście błazny straszne, bo jakże to tak trofeum nie pobrać. Wpierdol każdemu, co do ścierwa tykać ma się przed bijcą.

[ Ragni ]
-Heh... walki to były ciężkie i ciężkoranni wracaliśmy. A na dowód... hah.
Klepnąłem w miecz NGomy i swoją buławę.
-Broń im zabraliśmy. Hah...

[ Njambe NGoma ]
- Trofeum? - szczerzę zęby w ponurym uśmiechu - Moi przodkowie - poklepuję czaszki - zjedli ich vizuki. A my mieć ich broń. Bez ducha i broni oni nie być groźni.

[ Mistrz ]
Obejrzał uważniej waszą broń i pokiwał głową.

- No toście nie takie błazny jak prawicie, i ludki praktyczne nazad. Kurewa. Kmix, suczy chwoście, rżnięty tenże udziec czy twoim nosem mam ciąć?

Gnoblar, mamrocząc coś pod nosem, przyniósł szybko udziec który trafił szybko na rożen. Potężny kawał mięsa i kości, pchnięty jednym niedbałym ruchem dłoni potężnego ogra.

- Troche se poczekacie. A teraz, po kiego grzyba pchacie się w tą kałużę i liście co to siem Indem zwą? Z kotoludźmi napierdalać siem chcecie?

[ Ragni ]
Wzruszam ramionami.
-Są tu takie spaczeńce? Z chęcią bym jednemu czy drugiemu takiemu pierdolnął - zaśmiałem się - Hah.. a poważniej to przygoda... przepierdzielić się na drugi koniec świata i jeszcze kurde dalej. Tylko nie spodziewałem się tutaj krasnoludów.
Zrobiłem skonsternowaną minę.
-Wiecie może kim oni są. Nie przypominam sobie aby któryś z naszych zawęrdował tak daleko z tak dużą rodziną aby kolonię oddaloną od domu gdzieś tutaj zrobić.

[ Njambe NGoma ]
Wzruszam ramionami.

- Jak wrogi, to tak. Jak mieć dobre cacuszka, to tak. Wujaszek lubi cacuszka. Takie z vizuki. Jakie rzeczy wokoło?

[ Mistrz ]
- Wokoło, to rezuny same, banici z pariasów kasty, przemieszani z mutasami i kotoludźmi. U nas tamoj w Imperium to, kurewa, same kozojeby i insze baranołby którem kurwa hierarchie żech ustalały po porożu. Błazny. A tutaj macie kocury. Jakieś pantery, tygrysy czy insze śmierdzele. Drapiom, szczajom i śmierdzom w chuj. Niczego nie kupczom ani nie wyrabiajom, jeno te swoje blachy i tasaki, a i to też pewnie zwożone z Zharr-Naggrund alibo podwędzone tubylasom. Pieprzone dachowce, ot co. Siedzą w dżungli i napadają na ludków, jakoby te kozoludzie z Imperium. E to to samo. Tylko szybsze, cwańsze i w ogóle mają ostre brzytwy te swoje, ale padają jakby szybciej. To znaczy, ja tam nie wiem. Jak pizłem w pacan kozojeba to zdechłoż to to od razu, a jakżem wyjebał w wizerunek kociarza to też wyzionął ducha natychmiast, jeno łeb mu urwało a koziemu chujowi niet.

Pociągnął łyka jakiegoś kwaśno pachnącego alkoholu z manierki.

- A tem krzaty z Kitzevara? Oni siem trzymają u siebie, język mają odmienny niźli Khazalid, bogi u nich insze niże u was. I bród po jaja nie noszą, co by im się nie plątały. Kitsevara góry nie takie duże, blisko Gór Płaczu, zaraz obok Kitajców i tych brudasów z Kurwesz. Czasem złażom co by handlować albo włóczyć siem jako te łajzy zawszone. Pfah.

[ Njambe NGoma ]
- Miejsca? Habari? Mmmmm - szukam odpowiedniego słowa w reikspielu - Legendy o miejscach wokoło?

[ Ragni ]
-Powiedziałeś... powiedziałeś... Zharr-Naggrund?! - zjerzyłem się cały - Że kurwa oni z tamtąd broń brać mogą?!
Broda mi się zjeżyła, a zębiska obnażyły w grymasie wściekłości.
-Mów więcej o tych kotach... Może przed powrotem do domu przyniosę ci parę łbów.

[ Njambe NGoma ]
Przełykam ślinę widząc udziec na rożnie.

- Na koty ja polować Ragni. Duże koty w pierwszy dom. Tygrysy i lwy. Dobre mięso.

[ Ragni ]
-To mi pokażesz jak takiego zapierdolić najskuteczniej! Raaaghhh - wydałem z siebie warknięcie
Oddycham głęboko.
-Zharr-Naggrund... spaliłbym ich wszystkich w piecu hutniczym - wyszeptałem

[ Njambe NGoma ]
- Co to?

[ Ragni ]
Łypnąłem na szamana.

-To sprawa krasnoludów. Nie masz co się do niej mieszać.

[ Mistrz ]
- Anom, z czarnych jak kiepska sraka Pól Zharr. Pokurcze Kaosu skupujom od nich niewolnych pobranych z traktów i rzek Indu, w zamian dostajom nieco osprzętu, alem nie kupę, bośmy wszyscy by już tu ze strachu majty przeszczali na wylot. Więc broń z tych ich piekielnych kuźnic dajom tym szefom i kocurom co to ich przydupasami są. Zresztom, co siem tu dziwić. Kureskie łażące statuetki z Zharr kupczom swoje podróby każdemu fiutowi co ma za duże jaja a za małe majty, jeśli rozumieta co ja tu kurwa wam pierdolę.

Postukał palcem w blat lady.

- E to o opowiastki pytasz? Ja nie bajarz, czarnuchu, alem słyszał, jakoby jakaś wielka draka była między wyznawcami tych bożków co to Indowie majom w tych ich królestwach. Jęzor skręcić żech można na tych inszych mianach, ichże setki w tysiące lecą a jak dla mnie to to jak kalkowany papier, jeno parę literek poprzekręcanych. Co poczynić. Taki, kurwa, naród. Ostatnio może i nawet jakaś wojenka szykuje się z Sarabhanga.

[ Njambe NGoma ]
- Ty walczyć przeciwko moim wrogom - kwituję słowa krasnoluda - ja przeciw twoim wrogom. Bliższa to już tylko kobieta.

Podnoszę wzrok na ogra

- Gdzie?

[ Ragni ]
Warknąłem cicho w odpowiedzi.

-Opowiem Ci o tym później... - powiedziałem.

Wzmianka o krasnoludach chaosu wyprowadziła mnie z równowagi. Gnoje... są tutaj gdzieś... są i knują. Chaośnicka podróba prawdziwego krasnoluda... jakbym takiego dorwał w swoje ręce... to bym mu tą mutancią brodę w ryja wsadził i podpalił.

[ Mistrz ]
- Sarabhanga w dół rzeki jeno. Ponoć te kurwie syny skradły jakoweś precjoza ze świątyni tego tam ich herosa, avatara czy inszego kurwika co to go Lordem Kriszna zwom. A ponoć w Sarabhanga siedzom te suki z kultu jakiejś tam bogini mordu i zła. W skrócie, to to mówi się na nią Kali. Wy Eboni winniście kojarzyć ją żech waszych Krajin Południa. Toteż sobie pane z Surpana zamyślają, co by ataka nie zrobić. Byłyby też łodzie i łuki z Bhrigukaksha po naszik stronie, alem Druchie przypłynęły ostatnio i miasto siem wyludniło nieco. Po drodze w góre rzeki to jeszcze Mahishmati można by wziąć do bitki, ale oni ostatnio cichom jak Gnob w skałach.

[ Njambe NGoma ]
- Poszukamy walki. Kali zła. Papa Legba nie lubi Kali. Zabiera mu kukiełki - tłumaczę żywo - Papa legba lubi kukiełki więc też jest... zły. Ale w innym sensie. Dziwny język imperialny.

Pewnie załoga Vasta szukając walki i w dół rzeki popłynie... byle nie wrócić nieruchawy z rzeką...

[ Ragni ]
-Taa... Kali zła, kali dostanie wpierdol od długobrodego plemienia. My zrobić slaanowopałowa lewatywa w wielkie kamienne dupsko posągu Kali.

[ Mistrz ]
- Ja sek zamyślał, co by nie zamknąć interesa na moment, wziąć Kmixa i mój szybki tasak i żech płynąć tam na północ i rąbać te śmieszne sekciarze. Jak w świecie starców, tylko tam mieli blade wizerunki. Aleć, jeno jucha ta sama. Tylko mięsa mutasów i śmierdzących śmietnikowców nie żryjcie, bo gazy po nich i tęga sraka. Żar z dupy się leje, aże nieprzyjemne doświadczenie.

[ Njambe NGoma ]
Kiwam głową.

- Świat starców? Co to?

[ Ragni ]
Przysłuchuję się.

- To musi zapowiadać się tęga bitka.

[ Mistrz ]
- Staryświat. Tam skąd macie browara. At, i udziec gotów.

Wkrótce przed wami pojawiły się misy z parującym, pieczonym baranim udźcem oraz kaszą.

- Anom, Surpana chce usunąć zagrożenie i jednocześnie nagrabić co się da. Tym samym będą jedynym nietkniętym miastem na rzece Narmada i w ogóle po tej stronie gór Vindhya.

[ Njambe NGoma ]
- Dominacja - kwituję krótko.

Zabieram się do jedzenia. Ostrożnie, dmuchając na każdy kęs i żując powoli. Popijam piwem.

- To my iść do kapitana. Kapitan nam powiedzieć, że iść w góra rzeki. My z nim. Może ktoś chce tu odegnać złe vizuki w tej osadzie? Ktoś potrzebuje pomoc w duchy?

Ostatnie pytanie kieruję do karczmarza.

[ Ragni ]
-Mniam... Nieźle pachnie. Nigdy bym nie pomyślał że gnoblar jest w stanie coś takiego przyrządzić.
Zabieram się do pałaszowania.
-Szacunek... chyba gnoblary będą jedyną rasą zielonych do których nie będę pałał zapiekłą nienawiścią.
Jem i popijam piwskiem.
-Grabienie i łupy. Na pewno kapitan się skusi, hah. Pewnie nawet mógłbyś płynąć z nami, gdybyśmy się wybierali w te same okolice.

[ Mistrz ]
- Duchi? A co te, szaman jakiś? Znachor? Ostatnio miałem problemy, bo w piwnicy zalęgły mi się jakieś duchi co to ożywiały kościeje z kości com nazbierał, ale zgrzmociłem je pałom i przywróciłem porządek.

Zajadacie się strawą, a ogr zastanowił się.

- Ten wasz kpitan płaciłby mi żarciem i złotem?

[ Njambe NGoma ]
- Ja być mchawi mój lud. Szaman w wasze słowa. Ja zabrać ból od chory. Zadać ból dla wrogi. Dać kukiełki dla Papa Legba. Złoto i żarcie nasz kapitan dać za dobra walka.

[ Ragni ]
-Pewnie tak.. nie wiem co ze złotem, ale łupy by pozwolił ci zabrać tyle ile uzbierasz. Nam pozwolił brać ile wlezie, ale mamy ten problem, że zwykle nie ma co szabrować na dzikusach i jaszczurkach.
Pogładziłem się po brodzie.
-Ale jeżeli znasz okolice i obyczaje tutejsze to możesz robić za przewodnika, a wtedy na pewno dogadasz się kapitanem. Jest bardzo otwarty na poszukiwaczy przygód.

[ Mistrz ]
- Zatem pogadam z nim dzisiaj o zmierzchu.

Porozmawialiście jeszcze nieco z ogrem i bywalcami tawerny, pozyskując dość informacji o nastrojach i polityce w mieście, by usatysfakcjonować Schwarza. Zjedliście, co mieliście do zjedzenia i uiściliście opłatę łącznie na cztery srebrniki. Całkiem tanio, tym bardziej, że raczyliście się piwem z drugiego krańca świata. Ogr powiedział, że to po zniżce za to, żeście go zabawili przednią rozmową.

[ Ragni ]
Podziękowawszy za posiłek wyszliśmy z szamanem na ulicę.
-Dobra Ngoma.. chodźmy jeszcze na rynek. Pogadam z jakimiś kupcami, bo chcę sobie znaleźć jakieś konkretne wdzianko do tego dżungli, aby mieć potem pamiątkę, a potem pójdziemy zameldować się u Schwarza i powiadomić go że będzie miał wieczorem gościa. Co ty na to?

[ Njambe NGoma ]
Kiwam głową krasnoludowi.

- Ndiya. Chodźmy. Zobaczę czy tu być jakaś dobra broń. Ndiya.

Idę wraz z krasnoludem. Kieruję się słuchem zmierzając tam, gdzie gwarno.

[ Mistrz ]
Dotarliście na jedno z głównych targowisk, położone tuż poza dzielnicą cudzoziemców. Strażnicy nie byli zachwyceni waszym przybyciem, ale przepuścili was, gdy udało wam się (po masie nerwów, gestykulacji i mieszanki językowej) przekazać, żeście wysłannicy z galeonu.

Targ był gwarny, ciasny i głośny - jak praktycznie każdy które widzieliście do tej pory. Niewiele było różnic między nim a sudenburskim czy marienburskim, lecz te, który były, trąciły subtelnością. Kolory, zapachy i odmienne pojęcie jakości, inna moda, zwyczaje, religia. To wszystko wpływało na obecny asortyment. Dostanie czegoś "normalnego" według Starego Świata było równie prawdopodobne, co dostanie induskich i inszych dalekowschodnich towarów na targach w Starym Świecie - możliwe, acz trudne i piekielnie drogie.

[ Ragni ]
-Kurde... Ngoma... ale bajzel... drogo w cholerę i same takie jakieś dziwne rzeczy sprzedają. Chyba odpuszczę sobie zakupy. Im dalej na wschód tych te targowiska są bardziej pogrzane.

[ Njambe NGoma ]
- Mhm - mruczę - Ndiya....

Rozglądam się za znachorami kupczącymi swoimi ziołami i wywarami. Jestem ciekaw ich voodoo. Może mają jakieś dobre rzeczy.

[ Mistrz ]
Znaleźliście odpowiedniego znachora, pokątnie, sprzedającego oprócz "standardowych" mikstur leczenia pewne dekokty spod lady - w tym jady jakiegoś tutejszego, bardzo wrednego pajęczaka oraz jady tubylczych żmij.

[ Ragni ]
Zacząłem się wypytwać handlarza po ile są te jego specyfiki. Mikstura lecznicza mogła być przedatna... a potem przypomniałem sobie o zasobności swojej kieszeni i tak spuściłem z tonu.

[ Njambe NGoma ]
Uśmiecham się porozumiewawczo do znachora i wyciągam osiemdziesiąt złotych monet. Cztery mikstury leczenia i trzy dawki jadu pająka.

[ Ragni ]
Zniechęcony miskturami począłem szukać dżunglowego odzienia.
Znalazwszy odpowiednie pasujące na mnie i kolczugę przystępuję do targów, które niezbyt mi wychodzą i wkońcu i tak kupuję po normalnej cenie.

[ Njambe NGoma ]
Zadowolony z zakupów klepię Ragniego w ramię i wskazuję drogę powrotną. Czas ruszyć się na statek i przekazać wieści kapitanowi.

[ Ragni ]
Kiwam głową na potwierdzenie i ruszam razem z szamanem w drogę powrotną.

[ Mistrz ]
Kupiec wysprzedał jednemu klientowi praktycznie cały swój obecny zapas mikstur spod i znad lady, co niezmiernie go ucieszyło - zysk w złocie był wielki, a niebezpieczny towar trafił do cudzych rąk.

Ragni zakupił po drodze dobry zestaw odzienia ochronnego na wyprawę do dżungli, akurat na krasnoludzką miarę. Najwidoczniej brodacze z Kitsevara zaopatrują się w takie łachy na swoje podróże po ziemiach Indu.

Wróciliście na Vasta, gdzie wkrótce także stawił się Schwarz ze świtą. Zwołał naradę, na której byliście wy, Halldor, Eilin O'Caillan, Tognar Darakson, magowie i kapitanowie pozostałych statków.

Z pewnymi oporami ustalono, że część floty, ludzi i Asurów ruszy w ramach wyprawy wojennej Surpan na miasto wyznawców Kali. Głównym celem ma być poszukiwanie darów wotywnych dla Lorda Krishna oraz eliminacja zwyrodniałej sekty, jednakże Schwarz wyraźnie nadmienił, że wam przede wszystkim będzie chodziło o łupy, prestiż oraz informacje które pozwolą na głębsze spenetrowanie Królestw Indu na własną rękę. Schwarz chce odnaleźć coś, co pozwoli Trzeciej Wyprawie wrócić w chwale do Starego Świata.

Wieczorem przybył Gomog Rzezitasak i jego gnoblarski sługa, Kmix. Po krótkich negocjacjach z kapitanem, został przyjęty na stan jako awanturnik, asystent kucharski oraz przewodnik. Kmix natomiast okazuje się być bardzo doświadczonym przepatrywaczem i mistrzem przetrwania, więc także otrzyma swoją dolę (którą pewnie zabierze mu jego pan).

Jakieś dwa dni później, rada miasta Surpan, pod naciskiem duchownych oraz waszej floty, zdecydowała się zorganizować wyprawę. Trzeciego dnia, kilkanaście statków popłynęło w górę rzeki Narmad. W tym część waszych, z wami na pokładach.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 30-03-2014, 22:07   #50
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Sarabhanga

Sarabhanga


[ Mistrz ]
Minęły kolejne dwa dni które spędziliście głównie na pokładzie Steunbalka (Vast miał zbyt głęboki kil jak na rzeczne wody - nawet tak głębokie jak narmadzkie), czasem przeczesując okoliczną dżunglę.

Drugiego dnia odkryliście powód dla którego miasto Mahishmati przestało dawać znaki życia - z portu wypływało kilkanaście barek rzecznych pełnych łupów, żołnierzy i niewolników. Miasto, strawione pożarami, dogasało. Ekspedycja uderzyła znienacka na statki łupieżców, które były przeciążone i zaklinowały się w wąskim ujściu przystani. Ponadto, doszło na nich do buntu niewolnych, którzy zwietrzyli w waszym ataku szansę na wolność i zemstę.

Jedyną łajbą która stawiła poważny opór był statek piracki, pełnomorski - cathayski djong. Najwidoczniej kapitan został wynajęty przez zdobywców jako korsarz.

Statek ten dziarsko przebił się przez waszą blokadę i poczynił niemałe spustoszenia działami i rakietami. Dopiero kiedy natknął się na Steunbalka, jego pochód został zwieńczony utopieniem.

Wkrótce po tym zwycięstwie (i pozyskaniu wielkiej ilości łupów), ekspedycja ruszyła ze znośnymi stratami dalej w górę rzeki, ku Sarabhanga, skąd owa inwazja na Mahishmati uderzyła.

Od pochwyconych fanatyków Kali dowiedzieliście się, że miasto to jest święte dla ich kultu i nazwa Sarabhanga to plugawa herezja. Według nich, nazywa się ono "Tripuri", co znaczy coś pewnie w ich narzeczu. Nie, żeby was to obchodziło.

[ Njambe NGoma ]
- Tripuri. Czemu inni nazywać osada tak, a inni nie? - pytam Ragniego - pomylić się można. Jak osada raz nazwana, to potem wszyscy powinni tak mówić.

Kręcę głową. Czasami większe skupiska ludności oznaczają jedynie większą głupotę. Niechaj przodkowie się nad nimi zlitują, bo złe duchy czekają na idiotów.

Ocieram krew z grotu włóczni o ciało jednego z zabitych - przed zrzuceniem go w wodę. Przeglądam się w wyczyszczonym ostrzu nie dostrzegając już opuszczającej pokład duszy zmarłego. Uciekła bardzo szybko. Widać nie lubiła tego miejsca...

- Słabowici są ci żółci ludzie. Szybcy. Ale słabowici.

[ Ragni ]
-Kurde... przeklęte ludzie... czego to nie wymyślą.
Nie mogłem się nadziwić że te wschodnie ludzie takie niezwykłe rzeczy powymyślali. Tyle że oni byli mali, złośliwi i zapatrzeni w siebie. Zero poszanowania dla tradycji.
-Tak tak... mali słabi... nie to co krasnoludzie. I wredni są... i żółci! - warknąłem.
Podrzuciłem obciętą głowę kitańca do góry po czym walnąłem ją buzdyganem aby poleciała do rzeki.
-NGoma masz tam jeszcze jakiś urżnięty czerep? Właśnie mi się skończyły.

[ Njambe NGoma ]
- Nie rób tego. Duchy źle na ciebie patrzeć. Zły uczynek to złe sny. Zły uczynek to ból po śmierci.

[ Ragni ]
- Powiem ci tak NGoma... ty masz swoje wierzenia, ja mam swoje. Tak jak ty wierzysz tam będziesz miał po śmierci. I tak co parę dni mam gówniane sny. Jak umrę moja dusza powędruje w głąb ziemi do Hal Grungniego gdzie zostanę sprawiedliwie osądzony według tego co dokonałem, ile zgromadziłem bogactw i jak żyłem. Potem zasiądę do stołu na wieczną ucztę, a jak mi się znudzi żarcie to pójdę ponapierdalać z Zabójcami Trolli niekończący się strumień zielonoskórych.
Pomimo wszystko zaprzestałem procederu wybijania łbów do rzeki. Zacząłem się przyglądać czy któryś nie miał czegoś przydatnego.
-Kurde... gdyby byli trochę szersi to te ciuchy pasowałyby na mnie.

[ Njambe NGoma ]
- Przecież masz ciuchy - kwituję krótko i wzruszam ramionami - nie jest zimno.

Siadam w jakimś miejscu na pokładzie wolnym od krwi i przypatruję się robocie załogi. Spokojnie. Pomyśleć że jeszcze przed chwilą w powietrzu były wielkie wybuchy. Dziwne voodoo uprawiają żółci ludzie. Głośniejsze od drągów i patyków imperialnych ludzi.

[ Mistrz ]
Płyniecie. Co dało się zagrabić, zostało zagrabione. Reszta poszła na dno, do zrujnowanego portu, albo na mieliznę.

Przed południem trzeciego dnia byliście już na tyle blisko Sarabhanga, że widzieliście jego doki. Puste doki. Zatopiliście im całą flotę i pewnie wycięliście lwią część wojska w ostatniej bitwie.

Schwarz i inni kapitanowie naradzili się i postanowili na razie zarzucić kotwicę. Na oba brzegi poszło sporo chłopa by je zabezpieczyć i wysłać zwiadowców w gąszcz dżungli. Ochotników.

[ Ragni ]
Postanowiłem się zgłosić a ochotnika. Chociaż nie zawsze byłem świetny w ukrywaniu się i skradaniu, postanowiłem użyć starej dobrej sztuczki z kamuflażem.
Oznaczało to co prawda upaćkanie się, lub przybranie liśćmi, albo coś w tym stylu, ale tak to już jest.
Wartuję w wyznaczonym miejscu trzymając kuszę w pogotowiu i wypatrując zagrożenia.

[ Njambe NGoma ]
Skoro krasnolud idzie i ja pójdę. Tak mówi ojciec. Tak mówią vizuki. Jak umrze, wezmę jego czaszkę i dalej będzie mi towarzyszyć jego głos. Zasłużył na to.

Przytakuję sobie głową i kieruję się za Ragnim.

[ Mistrz ]
Udaliście się na prawy brzeg rzeki Narmad. Było was troje - dołączył do was Halldor. Zwiad po drugiej stronie rzeki miał być prowadzony przez Kmixa, mistrzowskiego zwiadowcę z gnoblarskiej rasy oraz pierwszą oficer. Gomog Rzezitasak i inni zostali ze Schwarzem na pokładzie Steunbalka.

Za poleceniem Ragniego, który objął de facto dowództwo nad tym zwiadem, utworzyliście całkiem dobry kamuflaż korzystając z naturalnych, dostępnych tutaj składników takich jak ziemia, liście i inszy syf.

Do was należała decyzja, co i kogo weźmiecie jeszcze ze sobą.

[ Njambe NGoma ]
- Ilu ludzi nas będzie? - pytam Ragniego - Dwa razy po pięć? Trzy razy po cztery? A może dwa razy po trzy?

[ Ragni ]
-Cztery razy po trzy, tak myślę. Weźmiemy jeszcze paru z najemników i też im przyprawimy kamuflaż. Możemy też kogoś z oficerów.
Mrugnąłem do Halldora.
-Chociaż podejrzewam że pewna pierwsza oficer nie będzie chciała się babrać w błocie, co?

[ Mistrz ]
Halldor dziwnie spojrzał na krasnoluda.

- Ale ona jest na drugim brzegu i bierze udział w zwiadzie. Możemy wziąć siedmiu moich Norsmenów. Kto jeszcze?

[ Njambe NGoma ]
Liczę na palcach.

- Jeszcze dwóch. Ludzie dżungli albo żadni. Ja nie chcieć ognistych kijów. One być za głośne.

[ Ragni ]
-Niedopatrzenie.

Heh... nie udało się.

-Njambe ma racje. Weźmiemy jeszcze dwu najemników którzy posługują się czymś innym niż broń palna i znają się na poruszaniu w głuszy... jakiś łówców czy co, aby był jeden na grupę. Damy każdemu kamuflaż na mordę i damy podstawowe wskazówki. Iść obok siebie, mieć oczy dookoła głowy i temu podobne. Mam nadzieję że błoto uchroni nas przed owadami i innym paskudztwem.
Robiąć pauzę spróbowałem wczuć się w nastrój dżungli. Mam tylko nadzieję że nie poczuję tego co tam w lesie deszczowym jaszczuroludzi.

[ Mistrz ]
Skaptowaliście do swojej wyprawy jeszcze dwóch tutejszych łowców z jednego z wielu ludów Indu. Pochodzą z innej partii Królestw, jednakże dżungla jest wszędzie taka sama.

Ragni próbował się "wczuć" w tutejszego "ducha lasu", jednakże ten był zbyt obcy i daleki by w pełni się z nim "zgrać". Krasnolud miał jednak pewność, że w przypadku gniewu lasu lub innego zagrożenia płynącego z jego strony, wyczuje to przedtem... a przynajmniej miał takową nadzieję.

Ruszyliście w chaszcze, szybko opuszczając rejon pobrzeży, kierując się na wschód, w stronę Sarabhanga.

Bardzo szybko odnaleźliście ubitą ziemię. Trakt. I nadjeżdżający od strony Tripuri oddział dziesięciu konnych spod lekkiego znaku.

[ Njambe NGoma ]
Uśmiecham się i wyciągam lusterko. Przeglądam się pod różnym kątem.

- Uhmmm... dobre miejsce ojcze... - mruczę do siebie - dobre...

Chowam lusterko i zerkam na Ragniego.

- Zabijamy?

[ Ragni ]
Zdjąłem z pleców kuszę i załadowałem ją. Wskazałem reszcie, aby też przygotowała broń.
-Czekaj... jeżeli to żółtki to bijemy ich...
Wytężyłem swój krasnoludzki wzrok, aby dojrzeć ekwipunek i sztandary.
Jeżeli są podobne do tych jakie mieli ludki na statkach. To daję znak na przygotowanie.
-Celować w konie.
A potem daję znak do ataku.

[ Njambe NGoma ]
Czekam spokojnie z przygotowaną do rzutu włócznią. Jeśli krasnolud da sygnał do ataku, rzucam w najbliższego jeźdzca.

[ Mistrz ]
Jak się okazało, byli to Indowie z Tripuri. Armia bogini Kali.

Szybko okazało się, że zdążają na spotkanie z kimś. Już mieliście naprężone w ich stronę cięciwy łuków i kuszy oraz skierowany grot włóczni, kiedy z naprzeciwka wyłonił się drugi, tym razem pieszy oddział. Pięciu Indów w skórach z arkebuzami i czymś w rodzaju grubszych szpad. Do tego dwie pary artylerzystów dźwigających dwa małe działka na wózkach, sokoliki. Nieco dalej kolejne dwie pary działonowych, tym razem ciągnące za sobą na sznurach dwie niewielkie bombardy zwane moździerzami, w sam raz do ubijania siły żywej. Za nimi kroczyło kolejnych pięciu Indów z pistoletami strzałkowymi i maczetami. Przyjrzeliście się także uzbrojeniu jeźdźców, na które składały się długie noże, ciężkie włócznie oraz kusze pistoletowe. Niektórzy mieli jeszcze po kilka oszczepów.

[ Ragni ]
Dałem znak, aby broń pozostała w pogotowiu.
-Podejrzane. - szepnąłem - Chyba odpuścimy sobie walkę z nimi i zawiadomimy o tym kapitanowi.
Przyglądam się dalej. Przywołałem do siebie któregoś z induskich łowców.
-Spróbuj podsłuchać o czym oni mówią, dobra?

[ Njambe NGoma ]
- Hmmmm... ojcze... wyciągnij do mnie rękę...

Zamykam oczy i postępuję krok do przodu próbując wejść w Umbrę. Jeśli się uda kieruję swoje kroki w stronę oddziału.

[ Mistrz ]
NGoma rzucił jakieś zaklęcie i... znikł. Zmienił się w eteryczną istotę, zjawę, która zagłębiła się w krzaki i znikła pozostałym z widoku.

W kilka chwil, niewidoczny szaman dotarł do konnych. Wierzchowce lekko się zaniepokoiły, jakby wyczuwając obecność nienaturalnej istoty, ale jeźdźcy nie zwrócili na to uwagi.

Obie grupy spotkały się. Ich sierżanci wystąpili i w tej chwili rozmawiają o czymś.

[ Ragni ]
Przystawiłem palec do ust, po czym pokazałem tym z Indu, aby słuchali, przystawiając otwartą dłoń do ucha, potem na nich, a potem na sierżantów.
Sam też nasłuchuję. Może nie ze słów, ale z ich zachowania coś wywnioskuję.

[ Njambe NGoma ]
Podchodzę bliżej jednego z artylerzystów z drugiego oddziału. Staję za nim i próbuję się wsłuchać w intonację głosu rozmawiających. Czy któryś mówi podniesionym tonem. Nie słucham jednak długo. Jestem tu po co innego. Nachylam się nad uchem artylerzysty.

- Huuu!

i cofam się za niego.

[ Mistrz ]
Wygląda na to, że jeźdźcy zostali wysłani jako eskorta dla tej partii strzelców i działonowych, która ma wesprzeć obronę miasta. Wtem, istne nawiedzenie ducha opadło na jednego z arkebuzerów, który aż krzyknął ze strachu i odpalił ze swej piszczały w niebo, powodując tumult i zamieszanie.

[ Njambe NGoma ]
Podbiegam do koni. Niech się spłoszą. Zaczynam im szeptać do uszu. A potem uciekam z powrotem w dżunglę.

[ Ragni ]
Przywołuję do siebie ludzi z bronią zasięgową.
-Widzicie ich dowódców. Przygotujmy broń strzelecką. Spróbujemy ściągnąć oficerów, a potem od razu w głąb lasu. Obniżymy im morale, a potem nawet może uda nam się ich po kawałku wyciąć w pień. Ale musimy być bardzo ostrożni. To się nazywa partyzantka i w górach działa świetnie na znacznie mocniejszych przecniwników od nas - szeptam cicho.
Przygotowuję tą akcję ustrzału oficerów, a potem wycofania się w głąb lasu.

[ Mistrz ]
Szaman wprowadził panikę wśród koni, które zaczęły zrzucać swoich panów, tratować innych, uciekać w gąszcz. Njambe skrył się w chaszczach, w samą porę. Posypały się z nich strzały, które zabiły obu sierżantów oraz jednego wierzchowca. W odpowiedzi, ku krzakom posypały się bełty, strzałki i kule. Jeden z sokolików został rozstawiony i wypalił kulą, która w powietrzu rozpadła się na dwie części połączone łańcuchem i skosiła masę krzaków, razem z nogami jednego z łowców który zginął na miejscu. Kula zatrzymała się dopiero na jakimś drzewie, prawie je przecinając. Łancuch pękł i obie połówki padły w ściółkę.

Zdezorganizowana banda jeźdźców i maczeciarzy pognała za wami w las. Ku nim posypała się kolejna salwa z waszych łuków.

Dokładnie na was trzech wpadło paru przeciwników.

[ Ragni ]
Szybko zmieniłem broń.
-Wycofać się! Szybko kurwa w głąb lasu! - warknąłem głośno
Wyprowadziłem cios buławą w nogi lekkiego konia bojowego.

[ Njambe NGoma ]
Nie wychodzę z Umbry. Zamiast tego dopadam od boku do jednego z maczeciarzy i rzucam Uścisk Śmierci. Duszę jego duszę...

[ Mistrz ]
Cios buławą zadał porządną ranę zwierzowi (7). Natomiast magiczny atak NGomy nie powiódł się. Halldor dobył tarczy i topora, po czym rzucił się na wojownika z maczetą, trafiając go w łeb (8).

Przeciwnicy nie próżnowali. Jeździec wystrzelił z pistoletu w krasnala, chybiwszy go jednak, po czym chwycił za oszczep. Koń sprzedał mu cios kopytem w lewą rękę, lecz ten szybko zabrał ją z toru uderzenia.

Przeciwnik z maczetą zamachnął się nią porządnie dwa razy, próbując ugodzić Norsmena, jednakże ten przyjął wszystko na tarczę. W odpowiedzi, sam chlasnął dwa razy toporem (9, 2) - to wystarczyło, by przeciwnik padł martwy.

[ Ragni ]
-Nie... ła... dnie!
Jeb jeb... znowu tłukę po kuniu... jak kunia zatłuczę to zatłukę tego dziada na koniu.
I wezmę jego pistolet. Będzie dużo wart w przyszłości.

[ Njambe NGoma ]
Widzę, że vizuki mi nie sprzyjają... wychodzę z Umbry za jeźdzcem atakującym krasnoluda i godzę w niego Sztandarem. Zaraz potem odwracam się by upewnić, że nikt się na mnie nie zamierza.

[ Mistrz ]
Ragni dosłownie zgruchotał nogi konia (8, 3) co wystarczyło, by zakończyć żywot zwierza i zwalić skurwiela na glebę. Wtem, nagle z powietrza pojawił się NGoma, w obłoku eterycznej mgiełki, i ciął leżącego jeźdźca swoim magicznym mieczem (5). Przeciwnik zerwał się z ziemi, porzucając złamany oszczep i chlasnął Ragniego dobytym naprędce długim nożem, lecz ten zbił cios bez problemu. Norsmen doskoczył do niego i dosłownie porąbał go na kawałki (9, 9).

Drugi sokolik wystrzelił, a jego kula wbiła się w ziemię pod drugim z waszych łowców i eksplodowała, rozrywając nieszczęśnika na krwiste kawałki. Zaraz potem grzmotnęły oba moździerze, ich pociski rozerwały się jednak w poszyciu leśnym.

Odbiliście od całej tej hałastry, zostawiając za sobą wielu zabitych wrogów.

Wkrótce wróciliście za nimi w pościgu, wsparci przez jeszcze trzydziestu wojów, urządziliście na wrogów zasadzkę i zarąbaliście ich wszystkich.

Inne grupy zwiadowcze odniosły podobny sukces. W ciągu pół dnia zlikwidowaliście cztery transporty żołnierzy, broni, materiałów wybuchowych, pancerzy i amunicji do zbrojącego się miasta. Piątym transportem był opancerzony wóz wyposażony w bombardę, działonowych i garstkę arkebuzerów. Bronili się długo po utracie wołów i woźnic, ale wreszcie wysadziliście chędożony pojazd w powietrze.

Czwartego dnia, armia rozłożyła się obozem pod Sarabhanga i rozpoczęła oblężenie miasta.

Od czasu, kiedy armia z Surpana rozległa się obozem wokół Sarabhanga, minął miesiąc. Przez ten czas codziennie prowadzono ostrzał, ściągano więcej wojsk z Surpana, okolic Mahishmati i najemnych kompanii oraz statków. Codziennie były szturmy. Traciliście wielu ludzi, ale mieliście dość zapasów, złota i czasu, by uzupełnić straty - podczas gdy u wroga topniało wszystko co stopnieć mogło, mimo silnej kapłańskiej magii Kalitów i ich zajadłej, fanatycznej obrony. Pięć razy próbowali zorganizować wycieczkę i ich fanatyzm pięć razy ich zgubił - każda z tych wypraw za mury wpadała w mordercze zasadzki.

Minął miesiąc oblężenia. Rada dowódców zadecydowała, że "Tripuri" jest ostatecznie osłabione by wytoczyć wszystkie machiny oblężnicze, zmobilizować wszystkie wojska i użyć wszystkich forteli. Dziś Sarabhanga miała zostać oczyszczona ze skazy plugawej bogini.

[ Njambe NGoma ]
Siedzę na jakimś kamieniu niedaleko rzeki wpatrzony w miasto. Zastygam nieruchomo rozmyślając o tych wszystkich duszach które udają się do Umbry. Papa Legba ma ręce pełne roboty. Zastanawiające, jak nadąża z szyciem swoich kukiełek? Tyle ich... na palcach dziesięciu moich wiosek tego nie zliczyć. Może ci, których nie przyjmie Papa Legba umierają i kończy się ich żywot? Może po prostu przestają istnieć? Nie warto zatem umierać na wojnie. Wojny są złe. Trzeba umierać w odosobnieniu.

- Trzeba będzie umierać sam - powtarzam ostatnią myśl Ragniemu - inaczej to nie mieć sensu.

[ Ragni ]
-Raczej umierać w spokoju.. tyle że krasnoludy nie są w stanie... żyjemy znacznie dłużej od ludzi. Kiedy nasze brody zaczynają sięgać ziemi, wtedy przy życiu zaczyna nas trzymać upartość. Umrzeć w bitwie jest zaszczytem, tak samo jak umrzeć w spokoju przeżywając wiele szczęśliwych dni, pracując nad swym rzemiosłem i bogactwem.
Odparłem szykując swoje oporządzenie.
-Gazul zabiera nas do hal Grungniego gdziekolwiek umrzemy. Przeprowadza nas przez ziemię aż do samych bram gdzie jesteśmy sądzeni.

[ Njambe NGoma ]
- U nas niegrzeczni trafiają do Papa Legby. Rozcina dusza, wyciąga środek i zaszywa. Robi kukiełki. A one mu posłuszne. Grzeczni... zwykle żyją.

[ Mistrz ]
- Więc jakże to tak? Jeśli dajmy na to na bitwie męża wielkiego a dobrego porąbią, to on... niegrzeczny? - odparł Halldor - U nas mamy wierzenia, że są dwa światy. Ten jest światem snu, złudzeń. Testem. Jednym wielkim sprawdzianem i sitem, przez które nie przejdą słabi ni głupi. Ci, którzy są godni i umierają w boju, są prowadzeni przez duchy do świata realnego, do świata bogów.

[ Njambe NGoma ]
- Bogi się z nas śmieją. A ci co umierają zawsze są niegrzeczni bo bogi kazać nam żyć, a oni umrzeć. Nieposłuszni bogom, więc niegrzeczni. Gdyby bogi nie chcieli by my żyć, to my nie żyć w tej chwili.

Mówię ze szczerym przekonaniem. To wszystko przecież jest oczywiste i uporządkowane.

[ Ragni ]
-Heh... u nas ocenia się kto godny a kto nie po bogactwie, osiągnięciach i waleczności. Prawie każdy krasnolud jest przyzwoity, a jak nie jest to staje się Zabójcą Trolli i odkupuje swój honor. Zabójcy po śmierci trafiają na bitwę z nieskończonym strumieniem zielonoskórych... z resztą tam może dla rozrywki bić się każdy krasnolud. Ci co zaś nie mają osiągnięć, głównie rzemieślniczych lub w sferze rodzinnej, bogactwa i sprawności wojennej to będę usługiwać reszcie, póki nie zostaną zaproszeni do stołu.
Wzruszam ramionami. Każdy wierzy w co chce.

[ Mistrz ]
- Ktoś z nas musi mieć rację, albo nie mamy racji wszyscy. Wszak ten świat to jeno ułuda.

[ Njambe NGoma ]
Uśmiecham się szeroko.

- Ja widzieć drugi świat. Umbra. Mało prawdziwy. Ale prawdziwie można się zgubić. A wtedy przyjść złe vizuki i koniec.

[ Ragni ]
-Każdy ma rację... albo po prostu krasnoludy i ludzie mają inaczej po śmierci.

[ Mistrz ]
- Bogowie różni są i odmienni. Nad ludem mężnych Norsmenów pieczę dzierżą bogowie surowi i potężni. Nie znam inszych bóstw prócz tych z Imperium, ale one są jakieś dziwne. Zresztą, nieważne. Rychtujcie broń. Idzie kapitan...

- Jesteście gotowi? Niedługo "generalny szturm". - zakrzyknął do was Schwarz. Wygląda na zmęczonego od niewyspania, ale trzyma się hardo. Zastanawiające, dlaczego jest taki pełen wigoru i dlaczego angażuje w tą lokalną wojenkę, bezwartościową dla waszej ekspedycji. Dlaczego skierował na nią ponad połowę dostępnych sił i środków. Czyżby władcy Surpana coś mu zaoferowali?

[ Ragni ]
-No panowie... - zacząłem się przeciągać - Koniec tych teologicznych dywagacji czy jak to to się tam nazywało. Czas do dup dokopać chędożonym wyznawcą kolejnego plugawego bóstwa. Jeżeli Przodkowie pozwolą przy okazji zgarniemy trochę łupów i ukatrupimy jakiegoś wysoko postawionego gnojka. Hah... teraz żałuję że wtedy nie wyrwałem zębów albo pazurów tamtej hydrze... mógłbym zrobić sobie z nich naramienniki czy coś, a potem obnosić się z nimi jak ja pierdolę.

[ Njambe NGoma ]
Albo czegoś szuka...

- Ndiya! Zawsze.

Uderzam w bębenki jakby na potwierdzenie swoich słów.

[ Ragni ]
-Aha... zawsze i wszędzie...

Wywinąłem młońca buławą.
 
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172